2763

Szczegóły
Tytuł 2763
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2763 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2763 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2763 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON KL�TWA ZARSTHORA (T�UMACZ: MONIKA ZIEMKIEWICZ) L Nik�y poblask s�o�ca o�wietla� dalekie kra�ce zachodniej g�rskiej doliny, ku kt�rej przywi�d� Briksj� jej tu�aczy szlak. To miejsce, odleg�e od le��cych na wschodzie Ziem Spustoszonych, mog�o da� odrobin� wytchnienia i przynajmniej z�udzenie poczucia bezpiecze�stwa, cho� tu tak�e trzeba si� by�o mie� na baczno�ci. Siedz�ca w kucki dziewczyna z grymasem niech�ci przypatrywa�a si� nap�ywaj�cym z oddali, z kierunku wschodniego, chmurom zapowiadaj�cym niepogod�. Przesuwa�a cienkim ostrzem no�a tam i z powrotem po kamieniu, coraz to z niepokojem spogl�daj�c na po�yskuj�c� srebrzy�cie sfatygowan� stal. Ile� razy ta klinga by�a ju� ostrzona! Cho� solidna i mocna, wykuta zosta�a przed wieloma laty - jak wieloma, Briksja nawet nie pr�bowa�a sobie teraz przypomnie�. Wiedzia�a, �e musi post�powa� ostro�nie, inaczej ten nie szerszy od palca kawa�ek metalu got�w si� z�ama�, co pozbawi�oby j� narz�dzia i broni zarazem. R�ce mia�a ogorza�e od s�o�ca i pokryte bliznami, a pod po�amanymi paznokciami zalega�y obw�dki brudu, kt�rego nie mog�o usun�� do ko�ca nawet szorowanie piaskiem. Pomy�la�a z gorycz�, �e kiedy� te d�onie by�y po to, by trzyma� wrzeciono lub tkackie cz�enko, albo te� za pomoc� ig�y i kolorowych nici wyczarowywa� misterne obrazy na grubych materiach maj�cych zdobi� �ciany wie�y. Dziewczyna, kt�ra przed przybyciem naje�d�c�w prowadzi�a w High Hallack tak spokojny, bezpieczny �ywot, wydawa�a jej si� teraz kim� zupe�nie obcym. Kim�, kto umar� ju� dawno - a nast�pi�o to w czasie ci�gn�cym si� za Briksj� niczym d�ugi korytarz, kt�rego daleki koniec zaledwie majaczy� si� w jej umy�le, tote� z trudem przychodzi�o jej przypomnie� sobie cokolwiek. Prze�y�a, zdo�a�a uciec przed wrogami, kt�rzy wdarli si� do wie�y b�d�cej dot�d jej domem - to uczyni�o j� tward� i wytrzyma�� jak ten kawa�ek metalu, kt�ry teraz mia�a w r�ku. Nauczy�a si�, �e czas to jeden dzie�, kt�remu musi stawi� czo�o od wschodu s�o�ca a� do chwili, gdy zdo�a znale�� dla siebie jakie� schronienie przed nadej�ciem zmroku. Nie by�o dla niej �wi�t, nie u�ywa�a nazw kolejnych miesi�cy - istnia� jedynie czas upa�u i czas ch�odu, kiedy bola�y j� wszystkie ko�ci, kiedy zanosi�a si� kaszlem, kiedy przenikliwy zi�b odbiera� nadziej�, �e kiedykolwiek zn�w b�dzie jej ciep�o. Ruch�w Briksji nie kr�powa� nadmiar cia�a; by�a szczup�a i mocna jak ci�ciwa �uku. I - w swoisty spos�b - podobnie �mierciono�na. To, �e kiedy� chodzi�a w szatach z delikatnych we�nianych tkanin, �e nosi�a bursztynowy naszyjnik, a na palcach mia�a pier�cienie z jasnego, pochodz�cego z zachodu, z�ota - to wszystko teraz wydawa�o jej si� snem, snem trudnym do zniesienia. Ostatnio nie odst�powa� jej na krok strach, do kt�rego w ko�cu tak przywyk�a, �e gdyby j� nagle opu�ci�, poczu�aby si� osamotniona i zagubiona. Niekiedy, na widok skalnych �cian jaskini albo wyginaj�cych si� ponad jej g�ow� ga��zi drzew, przymyka�a tylko oczy, gotowa wyrzec si� swojej �elaznej woli przetrwania i pogodzi� ze �mierci�, kt�ra pod��a�a jej tropem niczym ogar za zranion� ju� przez my�liwego, opadaj�c� z si� zwierzyn�. A jednak wci�� tli�o si� w niej owo zdecydowanie, b�d�ce dziedzictwem rodu - nie na darmo w jej �y�ach p�yn�a krew Torgusa! Wszyscy w po�udniowych dolinach High Hallack znali Pie�� Torgusa i dzieje jego zwyci�stwa nad Moc� Kamienia Liana. Dom Torgusa nie mia� mo�e licznych ziem i bogactw, ale na pewno nikt nie m�g�by odm�wi� jego cz�onkom wielkiego hartu ducha i cia�a. Podnios�a r�k�, by zgarn�� niepos�uszny kosmyk sp�owia�ych od s�o�ca w�os�w, nier�wno obci�tych przy szyi. Z�ote sploty, tchn�ce atmosfer� niewie�ciej komnaty, nie by�y przeznaczone dla oczu pr�niak�w wa��saj�cych si� po tym odludziu. Ostrz�c n� nuci�a pod nosem Wyzwanie Liana - tak cichutko, �e jedynie ona mog�a wy�owi� uchem melodi�. Ale i tak nie by�o w pobli�u innego s�uchacza - spenetrowa�a dok�adnie okolic�, gdy tylko wsta� �wit. Chyba �eby uzna� za audytorium czarne ptaszysko kracz�ce gro�nie z wierzcho�ka pochylonego od zimowych wichr�w drzewa. No, niech b�dzie - sprawdzi�a efekt swoich stara� na owym niesfornym pasemku w�os�w, kt�re wci�� wchodzi�o jej do oczu. Naostrzona stal bez trudu przeci�a pukiel, pozostawiaj�c pomi�dzy palcami Briksji s�omkowoz�oty pier�cie�. Dziewczyna rozwar�a d�o� i kosmyk natychmiast porwa� wiatr. Nagle zn�w wstrz�sn�� ni� spazm strachu. W tej obcej krainie bezpieczniej by�o spali� tak� cz�stk� w�asnego cia�a. Je�li wierzy� starym opowie�ciom, z�e moce mog�yby skwapliwie przechwyci� w�osy albo te� paznokcie b�d� �lin� i wykorzysta� je do swoich niecnych czar�w. Jednak tu nie trzeba si� tego obawia�, pomy�la�a zaraz. W bliskim s�siedztwie Od�og�w zachowa�y si� bowiem pami�tki po niegdysiejszych w�adcach tej krainy - Dawnych Ludziach. Pozostawili oni po sobie osobliwe kamienne bloki, stanowi�ce b�d� zaproszenie, b�d� ostrze�enie dla ludzkiej duszy. Ale by�y to jedynie martwe �wiadectwa prastarej mocy wszystkich mocy. Ci, kt�rzy si� ni� pos�ugiwali, ju� dawno odeszli. Czarne ptaszysko, jakby chc�c zaprzeczy� tym my�lom Briksji, zn�w zaskrzecza�o chrapliwie. - Hej, ty, czarnopi�ry - dziewczyna przerwa�a �piew, �eby popatrze� na ptaka. - Nie b�d� tak zuchwa�y. Mia�by� odwag� zmierzy� si� z Ut�? - Briksja zn�w przykucn�a i �ci�gn�wszy usta wyda�a niezbyt g�o�ny, ale przenikliwy gwizd. Ptaszysko zakrzycza�o gwa�townie, jak gdyby wiedzia�o dobrze, �e Briksja m�wi�a do niego. Naraz zerwa�o si�, by run�� na ukos w d�, a potem przelecie� nieomal dotykaj�c skrzyd�ami ziemi. Spomi�dzy k�p zielonej trawy - na wzg�rzach nie by�o owiec, kt�re wyskuba�yby ka�de �d�b�o - wy�oni� si� puszysty koci �epek. Zwierz� nagle prychn�o, a po chwili oczy zw�zi�y mu si� w szparki i b�ysn�y gniewnie, gdy� ptak odbi� raptownie i odlecia�, kracz�c jeszcze z oddali. Po chwili, z w�a�ciwym swemu rodowi dostoje�stwem, kotka przydrepta�a do Briksji. Dziewczyna podnios�a d�o� w ge�cie powitania. Ju� od dawna w�drowa�y razem, sypia�y na jednym pos�aniu i w g��bi duszy Briksji schlebia�o, �e Uta zdecydowa�a si� jej towarzyszy� w tej beznadziejnej tu�aczce. - Czy polowanie si� powiod�o? - spyta�a kotk�, kiedy ta, u�o�ona na wyci�gni�cie r�ki, zdawa�a si� by� bez reszty poch�oni�ta lizaniem tylnej �apy. - A mo�e szczury wynios�y si� st�d, bo w tej wyludnionej okolicy nie mia�y komu podkrada� jedzenia? - Rozmowy z Ut� dawa�y jej jedyn� okazj� us�yszenia w�asnego g�osu w tej samotnej w��cz�dze, w kt�rej tylu rzeczy musia�a si� wystrzega�. Usadowiwszy si� wygodnie, Briksja zwr�ci�a spojrzenie na roz�o�one poni�ej zabudowania. Pozosta�o�ci �wiadczy�y o tym, �e niegdy� ta dolina by�a dobrze zagospodarowana. Warowny dw�r z wie�� obronn� - teraz pozbawiony dachu, nosz�cy �lady po�aru na rozpadaj�cych si� �cianach - musia� by� kiedy� ca�kiem przytulnym gniazdkiem. Naliczy�a dwadzie�cia chat (rozpoznawa�a je jedynie po zarysach �cian, bo tylko tyle z nich zosta�o), a ponadto dostrzeg�a stos kamieni, kt�re mog�y by� kiedy� karczm�. Pomi�dzy chatami wi�a si� wst�ga go�ci�ca, wiod�cego - jak domy�la�a si� Briksja - ku najbli�szej przystani rzecznej. Wszyscy kupcy, skoro ju� zawitali w tak odleg�e okolice, musieli pod��a� t� drog�. Za� ci obcy, niezbyt mile widziani w��cz�dzy, kt�rzy wa��sali si� po Od�ogach i w pobli�u siedzib Dawnego Ludu poszukiwali kruszc�w, mieli tutaj targowisko, gdzie mo�na by�o dogodnie sprzeda� sw�j urobek. Briksja nie wiedzia�a, jak� nazw� �yj�cy tu niegdy� ludzie nadali swojej osadzie. I mog�a jedynie zgadywa�, co by�o przyczyn� takiego spustoszenia. Naje�d�cy, kt�rzy obr�cili w perzyn� ca�e High Hallack, nie zapuszczaliby si� tak daleko w g��b kraju. Ale wojna zrodzi�a inne jeszcze z�o, kt�rego �r�d�em nie byli ani sami naje�d�cy, ani sama Dolina, ale kt�re powsta�o z obu tych stron naraz. Odk�d Dolinianie musieli wys�a� do walki sw�j kontyngent wojska, dwuno�ne hieny - zb�jcy z Od�og�w - �upi�y i r�wna�y wszystko z ziemi� bezkarnie. Briksja nie mia�a w�tpliwo�ci, �e gdyby zesz�a na d� i pogrzeba�a troch�, znalaz�aby �lady m�wi�ce, dlaczego ta osada przesta�a istnie�. Zosta�a spl�drowana; mo�liwe nawet, �e potem i ruiny przeczesywano nieraz. Nie ona jedna tu�a�a si� po tych bezdro�ach. Mia�a jednak nadziej�, �e zosta�o tam jeszcze co� przydatnego, cho�by jaki� sponiewierany garnuszek. Briksja zmarszczy�a brew, gdy, wycieraj�c w pewnej chwili d�onie o spodnie, zauwa�y�a, �e na jednym kolanie materia� jest ju� tak cienki, i� prze�wituje przeze� cia�o. Min�o sporo czasu, odk�d zamieni�a niewie�cie szaty na wygodniejszy str�j le�nego zwiadowcy. Trzymaj�c w jednej r�ce n�, si�gn�a po swoj� drug� bro� - mocn� my�liwsk� w��czni�. Jej grot r�wnie� zosta� niedawno naostrzony. Briksja wiedzia�a dobrze, jak si� tym przedmiotem pos�ugiwa�. Tobo�ek postanowi�a zostawi� ukryty w zaro�lach. Nie by�o potrzeby bawi� d�ugo w�r�d ruin; zdawa�a sobie spraw�, �e szperanie tam mo�e si� okaza� zwyk�� strat� czasu. Uta ostrzeg�aby j�, gdyby wyczu�a, �e w rumowiskach kryje si� co� wi�kszego ni� szczur albo skoczek ��kowy, wi�c Briksja mia�a jednak nadziej�, �e co� znajdzie. W ko�cu jej w��cznia te� pochodzi�a z pewnej zburzonej wie�y. Mimo �e, jak okiem si�gn��, w dolinie nie by�o �ladu �ywego ducha, Briksja niezmiennie zachowywa�a ostro�no��. Na nieznanym terenie zawsze mog� czeka� jakie� przykre niespodzianki. Ostatnie trzy lata nauczy�y j�, �e mi�dzy �yciem a �mierci� przebiega bardzo cienka granica. Nie chcia�a my�le� o przesz�o�ci. Nie chcia�a pami�ta�. Os�abia�o to jej ducha. Przysz�y czasy, w kt�rych �eby przetrwa�, trzeba by�o mie� bystry umys� i by� czujnym. Za to, �e prze�y�a i bez szwanku dotar�a a� do tego miejsca, mog�a sobie z�o�y� wyrazy uznania. Kiedy� w wie�y podobnej do tej mia�a dom; kiedy� na ciele, kt�re dopiero niedawno zrobi�o si� tak umi�nione i wychudzone z niedostatku po�ywienia, nosi�a szaty z delikatnych, kunsztownie utkanych i fantazyjnie barwionych we�nianych materii. Ale teraz nie mia�o to znaczenia. Nawet jej obecne ubranie by�o - jak w��cznia - znaleziskiem... Niemal doszcz�tnie wytarte spodnie zrobione by�y z grubej i szorstkiej tkaniny. Kaftan - z niedok�adnie wyprawionych sk�rek skoczka, kt�re zreszt� sama pozszywa�a rzemieniami. Noszon� pod spodem koszul� odkry�a w tobo�ku jakiego� martwego Dolinianina, na kt�rego cia�o natkn�a si� w miejscu zasadzki urz�dzonej przez zb�jc�w. �w nieszcz�nik zabra� swoich wrog�w ze sob�. Briksja w�o�y�a na siebie koszul� przedstawiaj�c j� sobie jako dar walecznego cz�owieka. Chodzi�a boso, cho� na ci�sz� drog� trzyma�a w tobo�ku par� sanda��w o drewnianych podeszwach. Sk�r� na stopach mia�a tward� i grub�, a paznokcie u n�g - zrogowacia�e i po�amane. Poniewa� nie mia�a innego grzebienia pr�cz w�asnych palc�w, w�osy utworzy�y na jej g�owie zmierzwion�, sztywn� g�stw�. Niegdy� by�y koloru jab�ecznika, mocne, g�adkie, l�ni�ce, zaplecione w warkocz. Teraz, sp�owia�e od s�o�ca, przypomina�y raczej obumar�� jesienn� traw�. Briksja mog�a si� ju� szczyci� jedynie si�� i sprytem, kt�re pozwoli�y jej przetrwa�. Gdy przygl�da�a si�, jak kotka przebiega od jednej k�py zaro�li i drzew do nast�pnej (zawsze czujnie nas�uchuj�ca, wypatruj�ca i w�sz�ca woko�o), przemkn�o jej przez my�l, �e do Uty lepiej pasuje teraz okre�lenie "dama". Jak na domowego kota by�a ogromna. Ale mog�a te� nigdy wcze�niej nie wygrzewa� si� przy roznieconym r�k� cz�owieka ognisku - mog�a urodzi� si� jako zwierz� dzikie. Tylko �e w�wczas jej niewzruszone przywi�zanie do Briksji by�oby jeszcze dziwniejsze. Zdarzy�o si� to pewnej nocy przed mniej wi�cej rokiem - je�li obliczenia Briksji, nie pos�uguj�cej si� przecie� kalendarzem, by�y w�a�ciwe. Przebudziwszy si� z bardzo niespokojnej drzemki, nagle spostrzeg�a siedz�c� przy jej ognisku kotk�; oczy Uty odbija�y �wiat�o niczym wielkie, czerwonawe, zawieszone w powietrzu monety. Briksja korzysta�a wtedy ze schronienia u�yczonego jej przez poros�e mchem, pozbawione dachu ruiny jednej z budowli, jakie pozostawi� po sobie Dawny Lud. Zauwa�y�a, �e owe relikty przesz�o�ci zbytnio nie przyci�ga�y uwagi tych w��cz�g�w, kt�rych musia�a nazywa� swoimi wrogami. Zreszt� mury nic na tym nie straci�y - same szybko zag��bia�y si� w ziemi. Przy pierwszym spotkaniu odnios�a si� do Uty troch� nieufnie. Gdyby nie to nieruchome, przenikliwe spojrzenie, kt�rym Briksja czu�a si� prze�wietlona na wylot, nie by�oby powodu, �eby widzie� w tej kotce co� nadzwyczajnego. Sier�� mia�a ciemnoszar�, na g�owie prawie czarn�; �apy i ogon w s�o�cu nabiera�y niebieskawego odcienia. Futerko by�o g�ste i mi�kkie niczym zbytkowne tkaniny, jakie kupcy przywozili zza m�rz w tych bezpowrotnie straconych latach, zanim wzniecona przez naje�d�c�w wojna obr�ci�a Krain� Dolin od kra�ca do kra�ca w popi�, a jej mieszka�c�w porozrzuca�a w r�ne strony tak, �e mo�e nigdy ju� tym, co prze�yli, nie b�dzie dane si� po��czy�. Osadzone w ciemnej mordce oczy Uty mia�y dziwny kolor, niekiedy niebieski, niekiedy zielony, a noc� zawsze b�yska�y w nich czerwone iskierki. To by�y m�dre oczy. Gdy czasem spogl�da�y na Briksj�, dziewczyna czu�a si� nieswojo jak przy pierwszym spotkaniu; odnosi�a wtedy wra�enie, �e za tymi zw�onymi �renicami kryje si� umys� pokrewny jej w�asnemu, kt�ry bada j� beznami�tnie i bezstronnie. Dziewczyna i kotka posuwa�y si� teraz w kierunku krzew�w rozro�ni�tego, zaniedbanego �ywop�otu otaczaj�cego ruiny budowli, kt�ra kiedy� przypuszczalnie by�a karczm�. Nosz�ce �lady po�aru i rozpadaj�ce si� szcz�tki dw�ch �cian si�ga�y dziewczynie do ramienia. D� w ziemi, niegdy� pe�ni�cy rol� piwnicy, by� teraz prawie zupe�nie zasypany, tote� wcale nie mia�a zamiaru si� w nim grzeba�. Nie - bo najlepszym miejscem do poszukiwa� by� dw�r pana. Mimo �e, oczywi�cie, spl�drowano go w pierwszej kolejno�ci. Jednak, je�li ogie� rozprzestrzeni� si�, zanim rabusie sko�czyli, wtedy... Briksja unios�a g�ow�. Jej nozdrza rozszerzy�y si�, chwytaj�c niepokoj�cy zapach. W dziczy, jak zwierz�ta, uzale�niona by�a od zmys�u powonienia i, cho� sobie tego nie u�wiadamia�a ani te� nigdy nie my�la�a za wiele o podobnych sprawach, w�ch mia�a znacznie bardziej wyostrzony, odk�d wojna zmusi�a j� do w�drowania. Tak! P�on�ce drewno! Pad�a na kolana i na czworakach, z ostro�no�ci� my�liwego, zacz�a podkrada� si� wzd�u� bocznej �ciany karczmy, szukaj�c w opasuj�cym ruiny �ywop�ocie jakiej� przerwy. Wreszcie w jednym miejscu zatrzyma�a si�, po�o�y�a si� plackiem i wysuwaj�c do przodu cal po calu swoj� s�u��c� do polowa� na dziki w��czni�, podnios�a zwieszaj�ce si� nisko ga��zie, poszerzaj�c w ten spos�b pole widzenia. Ogie� o tej porze roku, kiedy nie zdarza�y si� sypi�ce iskrami burze z piorunami, m�g� oznacza� tylko obozowisko ludzi, czyli w tej krainie zazwyczaj - zb�jc�w. Albo te� mogli tu wr�ci� jacy� dawni mieszka�cy, by zobaczy�, czy nie da si� czego� uratowa�... Rozwa�a�a tak� mo�liwo�� i wcale jej nie odrzuci�a. Nawet gdyby to byli Dolinianie, te� mogli si� okaza� jej wrogami. W�a�ciwie wystarczy�by tylko rzut oka na ni�, a ju� sta�aby si� ich ofiar�. W �achmanach nie r�ni�a si� od zb�jc�w, kt�rzy napadli na osad�. Przybysze �atwo mogli wzi�� j� za zwiadowc� innej podobnej watahy. Briksja z wyt�on� uwag� powiod�a doko�a wzrokiem, ale nie dostrzeg�a �adnych �lad�w obozowiska. Dosz�a do przekonania, �e dom by� zbyt zniszczony, �eby m�g� da� komu� schronienie. Za to wie�a wci�� wznosi�a si� ponad ruinami i - cho� okiennice by�y otwarte, wi�c najpewniej od dawna wichry i burze bez trudu wdziera�y si� przez w�skie otwory do wn�trza - wcale nie wygl�da�a na doszcz�tnie zdemolowan�. Je�li rzeczywi�cie kto� si� tu skry�, to z pewno�ci� w�a�nie w wie�y. Ledwie dosz�a do takiego wniosku, zauwa�y�a przy wej�ciu jaki� ruch, a po chwili jej oczom ukaza�a si� sylwetka cz�owieka, kt�ry wyszed� na zewn�trz. Briksja napi�a wszystkie mi�nie. By� to m�odzieniec - niewysoki, z jasn� czupryn�, r�wnie rozczochran� jak u niej. Za to ubranie mia� ca�e, w zupe�nie niez�ym stanie. Sk�ada�y si� na nie ciemnozielone spodnie, wysokie buty i sk�rzany kaftan z d�ugimi r�kawami, na kt�ry naszyte by�y metalowe k�ka. Do boku mia� przypasan� pochw�, z kt�rej wystawa�a niewyszukana r�koje�� miecza. W pewnej chwili odrzuci� do tym g�ow�, w�o�y� palce do ust i zagwizda�. Uta poruszy�a si�; zanim Briksja zdo�a�a j� zatrzyma�, jednym susem wyskoczy�a z ukrycia i z podniesionym sztywno ogonem pop�dzi�a na dziedziniec przed wie��. Nie ona jedna odpowiedzia�a na wezwanie. Zza wie�y przyk�usowa� ko� i stan�� przy nieznajomym; opu�ciwszy g�ow� uderzy� ni� w pier� swego pana, kt�ry zatopi� palce g��boko w grzywie wierzchowca i drapa� go pieszczotliwie. Uta, znalaz�szy si� w zasi�gu wzroku m�odzie�ca, przysiad�a starannie zawijaj�c koniuszek ogona wok� przednich �ap. Przypatruj�c si� jej z daleka, Briksja rozpozna�a badawcze spojrzenie kotki, kt�re sama nieraz czu�a na sobie. Dziewczyn� bardzo rozgniewa�a ta ucieczka Uty. Kotka tak d�ugo by�a jej jedynym towarzyszem; niekiedy nawet Briksja zapomina�a, �e to tylko zwierz�. A jednak teraz Uta opu�ci�a j� i pobieg�a na spotkanie z nieznajomym. Mars na czole Briksji pog��bi� si�. Nic tu po niej - niczego ju� nie znajdzie. Je�li w og�le cokolwiek zosta�o, odkryje to ten intruz. Najlepiej wynie�� si� st�d jak najszybciej, pozostawiaj�c Ut� w�asnemu losowi. Ostatecznie wszystko wskazywa�o na to, �e nagle zapragn�a zmieni� sobie pana. M�odzieniec popatrzy� na kotk�. Pu�ciwszy wolno konia, przykl�kn�� na jedno kolano i wyci�gn�� r�k�. - Pi�kna pani... - m�wi� z akcentem charakterystycznym dla mieszka�c�w tej cz�ci Krainy Dolin. Na d�wi�k jego s��w dziewczyna dozna�a dziwnego uczucia. Od tak dawna przecie� nie s�ysza�a ludzkiego g�osu poza swoim w�asnym. -Podejd�... pani... - Jartar? Zobaczy�a, �e m�odzieniec, spojrzawszy do ty�u przez rami� na drzwi wie�y, znieruchomia�. - Jartar... - G�os by� niski i brzmia� tajemniczo; Briksja, wci�� le��c w ukryciu, zatka�a sobie r�k� usta, �eby nie krzykn��, i niemal przesta�a oddycha�. Czyli jest ich przynajmniej dw�ch. Lepiej na razie nie wychyla� si� z kryj�wki, pomy�la�a, cho� by�a prawie pewna, �e zwinno��, jak� wyrobi�o w niej trudne tu�acze �ycie, pozwoli�aby jej wycofa� si� cichaczem. M�odzieniec podni�s� si� i wr�ci� do wie�y. Po wybrukowanym dziedzi�cu przebieg� k�usem podrzucaj�c g�ow� ko� i skierowa� si� w stron� k�py smacznej trawy. Natomiast Uta pod��y�a truchtem ku pozbawionemu drzwi wej�ciu do kamiennej budowli. Briksja poczu�a wzbieraj�c� w niej z�o��. Oni mieli tak wiele - ubranie, miecz, konia, a ona nic - pr�cz Uty. Teraz wygl�da�o na to, �e nawet j� mo�e straci�. Najwy�szy czas oddali� si� chy�kiem. A jednak ci�gle tkwi�a bez ruchu. Tak d�ugo by�a sama. Wiedzia�a, �e w�a�nie samotno�� zwi�ksza jej bezpiecze�stwo, ale nag�e o�y�y wspomnienia. Patrzy�a na wej�cie do wie�y wzrokiem pe�nym t�sknoty. M�odzieniec nie wygl�da� przecie� gro�nie. Mia� miecz, ale kt� na tej ziemi nie nosi� takiej broni, jak� akurat uda�o mu si� znale��? Ostatnimi czasy w og�le nie istnia�o prawo, �aden pan nie m�g� nikomu w swej Dolinie zapewni� ochrony. Ka�dy sam musia� troszczy� si� o w�asn� sk�r� - si�� i zr�czno�ci�. Jednak... Mimo �e dobieg� j� z wie�y tylko jeden g�os, basowy, m�ski, nie musia�o to oznacza�, �e nie ma tam nikogo wi�cej. Rozs�dek podpowiada� natychmiastowy odwr�t. C� z tego, kiedy da�a o sobie zna� zrodzona z t�sknoty ducha potrzeba, n�kaj�ca Briksj� podobnie jak g��d dr�czy� jej wychudzone cia�o. Chcia�a s�ysze� ludzkie g�osy, patrzy� na ludzi; a� do tej chwili nie zdawa�a sobie sprawy, jak silne by�o to pragnienie. To szale�stwo, skarci�a si� w my�lach. A jednak, stopniowo, poddawa�a si� mu. A� w ko�cu na wycofanie si� z ukrycia by�o ju� za p�no. Naraz bowiem w drzwiach powsta� jaki� ruch. Uta, kt�ra w�a�nie dotar�a do progu, odskoczy�a z wdzi�kiem na go�ciniec i zn�w u�o�y�a ogon wok� �ap. Po chwili Briksja ujrza�a wychodz�cego na zewn�trz m�odzie�ca, tym razem podtrzymuj�cego swego towarzysza. By� to wysoki m�czyzna, a przynajmniej wydawa� si� taki przy ch�opcu. Porusza� si� jako� dziwnie, pow��cz�c nogami, z pochylon� do przodu g�ow�, patrz�c uwa�nie, gdzie st�pa. R�ce zwisa�y mu bezw�adnie i - cho� podobnie jak m�odzieniec mia� na sobie kolczug� (starannie wykonane cacko, a nie jakie� toporne po��czenie pier�cieni i sk�ry) - w przypasanej do boku pochwie nie nosi� miecza. By� barczysty, w�ski w pasie i biodrach. W�osy mia� ostrzy�one, ale wcale nie tak niedawno, bo za uszami i troch� na karku zd��y�y si� ju� pofalowa�; taka fryzura ods�ania�a opalone czo�o. W�osy by�y bardzo ciemne, podobnie brwi, kt�rych linia bieg�a uko�nie ku g�rze. Rysy twarzy tego m�czyzny wyda�y si� Briksji znajome. Kiedy�, dawno temu, widzia�a ju� kogo� takiego... Wi�za�a si� z nim jaka� historia - po raz pierwszy od wielu miesi�cy Briksja zag��bi�a si� ostro�nie, po omacku, w swoj� udr�czon�, sparali�owan� pami��, staraj�c si� j� pobudzi�. Ale� tak! Co tam szeptano o tym cz�owieku, lordzie z zachodu, kt�ry raz przenocowa� w wie�y, a przy jedzeniu zajmowa� zaszczytne miejsce dla honorowych go�ci po prawicy jej ojca? �e by�... p�krwi. Wreszcie zardzewia�a pami�� podsun�a w�a�ciwe okre�lenie. �w cz�owiek to jeden spo�r�d tych, na kt�rych Dolinianie patrzyli nieufnie, ale z kt�rymi post�powali delikatnie; jeden z tych, kt�rych ojcowie po�lubili obce niewiasty z Dawnego Ludu - i dla nich, w wi�kszo�ci, dawno, dawno temu opu�cili High Hallack, pod��aj�c na p�noc albo na zach�d - w okolice, gdzie �aden rozs�dny cz�owiek by si� nie zapuszcza�. O tych miesza�cach zawsze kr��y�y r�ne ciche pog�oski. Powiadano, �e posiadaj� moce, kt�re jedynie oni rozumiej�. Ale jej ojciec obdarzy� go�cia szczer� przyja�ni� i okaza�, �e jest zaszczycony, przyjmuj�c go pod sw�j dach. Po chwili dostrzeg�a, �e zamglony obraz tego cz�owieka w jej pami�ci r�ni si� od widoku, jaki przedstawia� m�czyzna, kt�ry wyszed� w�a�nie z ruin wie�y. Post�piwszy par� krok�w nie uni�s� g�owy, �eby si� rozejrze�, ale przystan�� i trwa� w bezruchu ze wzrokiem wbitym w ziemi�. Jego twarz mia�a dziwnie pusty wyraz. Nie by�o na niej �ladu zarostu (mo�e t� cech� odziedziczy� po przodkach). Dolna warga otwartych ust zdawa�a si� zwisa� bezw�adnie, cho� podbr�dek trzyma� si� j�drnie. Gdyby nie to nieobecne, ot�pia�e spojrzenie, m�g�by uchodzi� za przystojnego. M�odzieniec trzyma� go pod rami� i wr�cz wl�k� za sob�, za� m�czyzna poddawa� si� temu pos�usznie, ani na chwil� nie podnosz�c wzroku. Przyci�gn�wszy go do stosu kamieni, jego m�ody towarzysz delikatnie sk�oni� go, �eby tam usiad�. - Ca�kiem przyjemny ranek... Briksja zauwa�y�a, �e g�os m�odzie�ca by� wzburzony: s�owa pada�y zbyt szybko, brzmia�y zbyt g�o�no. - Jeste�my w domu, w Eggarsdale, panie. Naprawd� w Eggarsdale... - powiedzia�, popatrzy� na lorda, a potem zacz�� rozgl�da� si� niepewnie, jak gdyby szukaj�c jakiego� wsparcia. - Jartar... - M�czyzna odezwa� si� po raz pierwszy. Podni�s� teraz g�ow�, jednak t�py wyraz jego twarzy pozosta�, gdy lord g�o�no wypowiada� to s�owo: - Jartar... - Jartar... odszed�, m�j panie. M�odzieniec uj�� m�czyzn� pod brod�, pr�buj�c nak�oni� sko�ne oczy, by popatrzy�y na niego. Cho� g�owa poruszy�a si� nie stawiaj�c oporu, Briksja widzia�a, �e nie by�o �adnej zmiany, �adnej iskierki w martwym spojrzeniu. - Jeste�my w domu, m�j panie! M�ody towarzysz po�o�y� mu r�ce na ramionach i potrz�sn�� nim. Cia�o m�czyzny zwiotcza�o w tym mocnym u�cisku i pod wp�ywem wstrz�s�w. Nadal by�o uleg�e. Ten cz�owiek wci�� nie rozpoznawa� ani m�odzie�ca, ani s��w, ani miejsca, w kt�rym si� znajdowa�. Jego m�ody towarzysz, westchn�wszy, cofn�� si� o krok i ponownie obieg� wzrokiem dziedziniec, jakby chcia� wezwa� kogo� na pomoc, �eby zdj�� z jego pana co�, co ci��y�o na nim niczym z�y urok. Po chwili ukl�kn��, wzi�� w swoje r�ce jego d�onie i przycisn�� do piersi. - M�j panie - Briksja potrafi�a sobie wyobrazi�, ile wysi�ku kosztowa�o go opanowanie g�osu - to jest Eggarsdale. - Ka�de s�owo wypowiada� wolno i wyra�nie, jakby m�wi�c do g�uchego, kt�ry jednak mo�e us�ysza�by cokolwiek, gdyby kto� bardzo si� postara�. - Jeste� u siebie, m�j panie. Nic nam nie grozi. To tw�j w�asny dom, bezpieczny dom. Nagle Uta podnios�a si�, przeci�gn�a i chy�o pobieg�a przez dziedziniec do m�czyzny i m�odzie�ca. Zbli�ywszy si� do starszego z nich od prawej strony, opar�a si� o jego udo przednimi �apami i tak stoj�c wbi�a w niego wzrok. Po raz pierwszy na obliczu, na kt�rym brak by�o dot�d jakichkolwiek oznak my�lenia czy odczuwania, zasz�a pewna zmiana. M�czyzna zacz�� powoli obraca� g�ow�. Walczy� z sob�, �eby wykona� najmniejszy cho�by ruch. Jednak nie zdo�a� zwr�ci� twarzy ku kotce. Wyra�nie zaskoczony m�odzieniec obserwowa� t� scen� z napi�t� uwag�. Usta jego pana poruszy�y si�. Zapewne chcia� co� powiedzie�. D�ugo pr�bowa�. A� w ko�cu skupienie - je�li by�y nim te nik�e usi�owania - wyczerpa�o si�. I zn�w twarz mu zmartwia�a, staj�c si� zwierciad�em spustoszonego umys�u, podobnego tym smutnym resztkom, kt�re m�odzieniec nazwa� jego domem. Uta opu�ci�a przednie �apy. Przez chwil� wodzi�a wzrokiem za szybuj�cym motylem, by zaraz rzuci� si� za nim figlarnie, co rzadko si� jej zdarza�o. M�odzieniec wypu�ci� d�o� m�czyzny i pobieg� za kotk�, ale Uta przemkn�a zwinnie przed jego wyci�gni�tymi r�kami i usz�a mu, w�lizguj�c si� mi�dzy dwa kamienie. - Kici, kici! M�odzieniec skaka� wok� kamieni, zaczaja� si� i nawo�ywa� gor�czkowo, jakby od ponownego ujrzenia kotki zale�a�o jego �ycie. Briksja u�miechn�a si� kwa�no. Wiedzia�a dobrze, �e te wysi�ki s� daremne. Uta chadza�a w�asnymi drogami. Pocz�tkowo ludzie z wie�y wzbudzili w kotce zainteresowanie. Teraz, kiedy ciekawo�� zosta�a zaspokojona, mogli jej ju� nigdy wi�cej nie zobaczy�. - Kiciu! - m�odzieniec wali� pi�ci� w u�omek zwalonej �ciany. - Kiciu! Ja... Jemu ju� co� za�wita�o, przez chwil�. Na K�y Oxtora, za�wita�o mu! - Odrzuci� g�ow� do ty�u i wykrzycza� s�owa, kt�re zabrzmia�y niczym okrzyk bitewny: - Kiciu, jemu za�wita�o, musisz przyj�� jeszcze raz - musisz! Cho� wyrzuci� to z siebie z tak� si��, z jak� Czarownice wywo�uj� moce, nie by�o �adnego odzewu. Briksja domy�la�a si�, o co chodzi�o m�odzie�cowi. Owo s�abe zaciekawienie, jakie m�czyzna objawi� na widok kotki, musia�o dla jego towarzysza znaczy� bardzo wiele. By� mo�e co� takiego zdarzy�o si� po raz pierwszy od czasu, gdy jakie� zranienie albo choroba uczyni�y z niego strz�p cz�owieka. Dlatego wi�c m�odzieniec pragn�� schwyci� Ut�, jakby by�a ona uosobieniem nadziei... Briksja zmieni�a nieco pozycj�. M�odzieniec tak by� poch�oni�ty szamotaniem si� w sieci swoich nadziei i obaw, �e, jak przypuszcza�a, m�g�by na otwartej przestrzeni przej�� tu� obok niej i wcale jej nie zauwa�y�. Wci�� my�la�a o tym, �e powinna si� wycofa�, jednak ciekawo�� - mo�e podobna do tej, jaka cechowa�a Ut� - zatrzymywa�a j� w miejscu. Troch� si� zreszt� odpr�y�a; tych dw�ch nie stanowi�o dla niej bezpo�redniego zagro�enia. - Kiciu... - g�os zamar� m�odzie�cowi na ustach, zapanowa�a pe�na przygn�bienia cisza. Wtedy m�czyzna poruszy� si� i, gdy jego towarzysz zwr�ci� ku niemu twarz, podni�s� g�ow�. Jego oblicze nadal pozbawione by�o wyrazu, ale nagle zacz�� �piewa� pie��, niczym bard w czasie dworskiej biesiady. Raz pyszny Eldor wezwa� Moc, Ufny w sw� si�� wiecznotrwa��. Przyby�a spoza cienia wnet, By da� mu w rz�dy ziemi� ca��. Lecz Zarsthor chwyci� My�li Miecz, Wzni�s� w g�r� zdobn� tarcz� Woli. Przysi�g� na serca �ar i �mier�, �e nigdy na to nie pozwoli. Przekle�stwo z dawna w gwiazdach tkwi. Gdy chwila zderzy si� z wieczno�ci�. Gro�nym p�omieniem b�y�nie Mrok, Zatriumfuje nad �wiat�o�ci�. Ziemia Zarsthora zdj�ta snem Ja�owych p�l, strzaskanych bram - Po latach nikt nie zgadnie, �e W�ada� ni� kiedy� mo�ny pan. Haniebnej pychy oto targ: Blask luny, szept zsinia�ych warg. Gwiazdy migoc� w ta�cu swym. Czy znaczy to, �e dojrza� czas Z tajemn� si�� nocy dzi� Ponownie stan�� twarz� w twarz? Jest kto�, nie �a�uj�cy m�stwa, Kto sprawdzi moc tego Przekle�stwa? Co prawda te liche strofy brzmia�y chropawo, niczym utw�r jakiego� sil�cego si� na zagadkowo�� nieuczonego wie�niaka, mimo to by�o w tym �piewie co�, co wywo�a�o u Briksji dreszcz. Nigdy nie s�ysza�a o �adnym Przekle�stwie Zarsthora. Jednak�e niemal ka�da Dolina mia�a w�asne podania i opowie�ci. Niekt�re nigdy nie wysz�y poza wzg�rza otaczaj�ce te �yj�ce w�asnym �yciem posiad�o�ci. M�odzieniec znieruchomia�. Na jego twarzy odbi�o si� niedowierzanie i zaraz potem pe�ne nadziei podniecenie. - Lordzie Marbonie! Ale jego radosny okrzyk da� przeciwny po��danemu skutek. M�czyzna zn�w pogr��a� si� w zoboj�tnieniu. Tyle �e teraz niespokojnie porusza� r�koma, szarpi�c kolczug� na piersi. - Lordzie Marbonie! - powt�rzy� m�odzieniec. M�czyzna zwr�ci� g�ow� lekko na prawo, jak kto�, kto s�ucha. - Jartar? - NIE! - d�onie m�odzie�ca zacisn�y si� w pi�ci. - Jartar nie �yje! Nie �yje i zjad�y go robaki ju� ponad rok temu! Nie �yje, nie �yje, nie �yje - czy mnie s�yszysz? On nie �yje! Ostatnie s�owa zabrzmia�y w�r�d ruin g�uchym echem. 2 Niesiony echem krzyk rozpaczy zamar� wreszcie w oddali. Cisz�, jaka po tym nast�pi�a, przerwa�a Uta. Przycupn�a naprzeciwko tego akurat odcinka �ywop�otu, za kt�rym ukrywa�a si�, le��c p�asko, Briksja. Z gard�a puszystego stworzonka doby� si� odg�os przypominaj�cy wrzask torturowanej kobiety. Briksja wiedzia�a, co on oznacza - wezwanie. Przerazi�a si�, bo w ten spos�b zosta�a wystawiona na cel. M�odzieniec obr�ci� si� gwa�townie, a jego d�onie natychmiast pow�drowa�y ku r�koje�ci miecza. Teraz nie by�o ju� dla Briksji odwrotu - zwleka�a zbyt d�ugo. Ma zatem dalej le�e�, �eby j� za chwil� wyci�gni�to z ukrycia niczym tch�rzliwego w��czykija, za jakiego �atwo j� by�o wzi��? O nie! Na to nie b�dzie czeka�. Powsta�a, przecisn�a si� przez �ywop�ot, wysz�a na otwart� przestrze� i wznios�a w��czni�, gotowa do walki. Cho� wygl�da�o to tak, jakby celowa�a z �uku bez strza�y, wierzy�a, �e jej w��cznia jest wystarczaj�cym przeciwnikiem dla miecza. Uta, dopu�ciwszy si� zdrady, obr�ci�a si� teraz ku m�odzie�cowi i utkwi�a w nim spojrzenie. By� napi�ty i czujny. Trzyma� miecz wyj�ty ju� z pochwy. - Kim jeste�? - spyta� ostro, ale i ch�odno jednocze�nie. Jej imi� nic by mu nie powiedzia�o. Zreszt� i dla niej przez minione miesi�ce samotnej w�dr�wki straci�o ono niemal zupe�nie znaczenie. By�a daleko od doliny, gdzie przysz�a na �wiat, a nawet od jakiegokolwiek miejsca, w kt�rym przywo�anie nazwy Domu mog�o okre�li� jej to�samo��. Skoro nigdy przedtem nie wiedzia�a o istnieniu Eggarsdale, by�o prawie pewne, �e w takiej le��cej na uboczu zachodniej posiad�o�ci nigdy nie s�yszano o Moorachdale albo o Domu Torgusa, kt�ry dzier�y� tam rz�dy a� do dnia, kiedy w krwi i p�omieniach nadszed� kres wszystkiego. - W�drowcem... - zacz�a, lecz zaraz przysz�o jej na my�l, �e odpowiadanie na tak szorstko zadane pytanie mo�e w pewien spos�b os�abi� jej pozycj�. - Kobieta! - Gwa�townym ruchem wsun�� miecz z powrotem do pochwy. - Jeste� od Shaver�w... albo Hamel�w - ten mia� jedn� czy dwie c�rki... Briksja zesztywnia�a. Ten jego ton... Wyprostowa�a si� z dum�. Mog�a wprawdzie mie� wygl�d wiejskiej dziewuchy (za jak� j� najwidoczniej bra�), ale przecie� ona by�a sob� - Briksja z Domu Torgusa. Lecz co dzia�o si� teraz z siedzib� tego rodu? Pozosta�y tylko ruiny, osmalone i opuszczone jak te tutaj - nic wi�cej. - Nie jestem st�d - odrzek�a cicho, posy�aj�c m�odzie�cowi wyzywaj�ce spojrzenie. - Je�li szukasz jakiej� wie�niaczki do s�u�by u twego pana, �le trafi�e�. - M�wi�a do niego nie tytu�uj�c go w �aden spos�b. - Hienia dziewka! - M�odzieniec wykrzywi� usta. Cofn�� si� o krok zas�aniaj�c swego pana w ge�cie obrony. Strzela� oczami raz w prawo, raz w lewo, pr�buj�c wypatrzy� jeszcze kogo� przyczajonego w ukryciu. - To ty powiedzia�e� - odpar�a. Tak jak przewidzia�a, uwa�a� j� za jedn� z bandy zb�jc�w. - Nie b�d� pochopny w s�dach, m�okosie. - Briksja w�o�y�a w to zdanie wszystko, co zdo�a�a sobie przypomnie� z poprawnej, pe�nej rezerwy mowy, jak� si� niegdy� pos�ugiwa�a. Na takie zuchwalstwo pani na w�o�ciach musia�a odpowiedzie� z godno�ci�. Patrzy� na ni� zdumiony. Lecz zanim zd��y� co� rzec, jego pan poruszy� si� i wsta�. Ponad lekko pochylonymi ramionami m�odzie�ca zobaczy�a jego matowe oczy, b��kaj�ce si� po niej oboj�tnie, mo�e zreszt� wcale jej nie widz�ce. - Jartar si� sp�nia... - M�czyzna podni�s� r�k� do czo�a. - Czemu nie przychodzi? Musz� koniecznie wyruszy� przed po�udniem... - Panie - nie spuszczaj�c oka z dziewczyny, m�odzieniec cofn�� si� jeszcze o krok i po�o�y� lew� r�k� na ramieniu m�czyzny - jeste�my tu, �eby odpocz��. By�e� chory, pojedziemy za jaki� czas... M�czyzna poruszy� si� niecierpliwie, strz�saj�c z siebie d�o� m�odzika. - Do�� ju� tej bezczynno�ci - w jego g�osie zabrzmia�a stanowczo��. - Nie b�dzie �adnego odpoczynku, zanim nie zostanie spe�niona powinno��, zanim nie odzyskamy starodawnej mocy. Jartar wie, co nale�y uczyni�. Gdzie on jest? - Panie, Jartar... M�odzieniec ponownie chwyci� m�czyzn� za rami�, ale jego pan nie zwr�ci� na niego uwagi. Sko�nooka twarz zn�w st�a�a, a po chwili nasun�� si� na ni� cie� ot�pienia. Tymczasem Uta jeszcze raz podesz�a do ludzi z wie�y i, zatrzymawszy si� u st�p starszego, zamiaucza�a cicho. - Tak... - Zdobywaj�c si� na du�y wysi�ek, m�czyzna odepchn�� m�odzie�ca, ukl�kn�� na jedno kolano i wyci�gn�� r�ce w stron� kotki. - Z Jartarem i jego znajomo�ci� rzeczy mo�emy �mia�o i��, prawda? Pytanie skierowane by�o nie do towarzysza w�dr�wki, ale do Uty. Ich spojrzenia spotka�y si�; m�czyzna zatopi� wzrok w oczach kotki i, podobnie jak ona, trwa� tak bez zmru�enia powiek, d�ugo i niewzruszenie. - Ty tak�e sporo wiesz, puszysta kulko. A mo�e ty jeste� pos�a�cem? - Skin�� g�ow�. - Kiedy pojawi si� Jartar, wyruszymy. Wyruszymy... Pewne o�ywienie, jakie przez chwil� wykazywa�, zacz�o przygasa�; wida� by�o, �e lord zn�w pogr��a si� w nie�wiadomo�ci. Przypomina� teraz cz�owieka, kt�rego szybko ogarnia niezwalczony sen. M�odzieniec schwyci� go za barki. - Panie... Podpieraj�c m�czyzn� spojrza� nienawistnie na stoj�c� opodal dziewczyn�. By�o w jego wzroku tyle zajad�ej wrogo�ci, �e Briksja natychmiast mocniej zacisn�a palce na w��czni. Wygl�da�o na to, �e w ka�dej chwili m�g� si� na ni� rzuci�. Nagle dozna�a ol�nienia. Powodowa� nim wstyd - nie chcia�, �eby kto� widzia� jego pana tak dotkni�tego na umy�le. Jednocze�nie instynktownie przeczuwa�a, �e gdyby wykona�a jakikolwiek ruch albo te� powiedzia�a s�owo, daj�c mu do zrozumienia, �e wie w czym rzecz, pogorszy�oby to jeszcze spraw�. Zak�opotana, na jego piorunuj�ce spojrzenie mog�a jedynie odpowiedzie� ca�ym opanowaniem, na jakie by�o j� sta�. Koniuszkiem j�zyka zwil�y�a wargi, ale nie odezwa�a si�. D�ugo tak stali naprzeciwko siebie, a� wreszcie m�odzieniec wykrzywi� z�owrogo twarz. - Id� precz! Wyno� si�! Nie mamy nic, co mo�na by nam ukra��. - Wykona� ruch r�k� ko�o r�koje�ci miecza. W Briksji wszystko si� zagotowa�o. Sama nie umia�aby powiedzie�, dlaczego jego s�owa odczu�a jak smagni�cie biczem po twarzy. Ci dwaj nic dla niej nie znaczyli. By�a ju� �wiadkiem tylu cierpie�, nieszcz��... i nauczy�a si�, �e aby prze�y�, musi i�� w�asn� drog� - samotnie. Zdo�a�a pohamowa� sw�j gniew. Wzruszywszy ramionami oddali�a si� w kierunku �ywop�otu, z kt�rego wcze�niej si� wynurzy�a. Roztropno�� nie pozwoli�a jej obejrze� si� za siebie, cho� przecie� ze strony m�czyzny nie by�o si� czego obawia�. M�odzieniec pom�g� mu si� podnie�� i przynagla� go, by powr�ci� do wie�y; wypowiada� przy tym jednostajnie p�g�osem s�owa zach�ty, kt�rych Briksja nie mog�a ju� dos�ysze�. Zanim odesz�a na dobre, popatrzy�a jeszcze, jak znikaj� w wej�ciu. Wspinaj�c si� po zboczu na wierzcho�ek g�rskiego grzbietu pomy�la�a, �e m�drze by zrobi�a opuszczaj�c ca�� t� dolin�. Mimo to nie zrobi�a nic, �eby p�j�� za g�osem rozs�dku. Zr�cznie rzucony kamie� og�uszy� skoczka; wprawnymi ruchami Briksja zdj�a z le��cego w trawie w�t�ego cia�ka zielon� sk�r�, wygarbowanie jej pozostawiaj�c na woln� chwil�. Takich sze�� wystarczy na kr�tk� pelerynk�; mia�a ju� trzy - wysuszone i zwini�te - w tobo�ku ukrytym opodal miejsca ostatniego popasu. Zdaj�c sobie spraw�, �e nie ona jedna mog�a zauwa�y� ludzi, kt�rzy zatrzymali si� w ruinach, zachowywa�a daleko id�c� ostro�no��, staraj�c si� wszelkimi sposobami ukry� swoj� obecno��. Gdyby jacy� zb�jcy dostrzegli z g�ry konia albo miecz m�odzie�ca, dwaj w�drowcy nie unikn�liby �upieskiej napa�ci. Briksja zastanawia�a si�, czy m�odzieniec jest �wiadom, jak niebezpiecznym miejscem na obozowisko s� te opuszczone szcz�tki zabudowa�. Wzruszy�a ramionami. Nawet je�li o tym nie wie, ona nie ma obowi�zku wyprowadza� go z b��du. Kiedy u�o�y�a stosik odpowiednio dobranego drewna, daj�cego bardzo niewiele dymu, a potem zdobycznym krzesiwem wznieci�a ogie�, zwr�ci�a my�li ku dw�m w�drowcom na dole. Mia�a powody s�dzi� �e by�o ich tylko dw�ch. M�odzieniec nazwa� t� dolin� Eggarsdale i m�wi� o niej jak o swoim domu. Jego pan z oczywistych wzgl�d�w nie by� zdolny zatroszczy� si� o siebie. Jak, b�d�c w takim po�o�eniu, zamierzaj� tu �y�? To trudna gra. A nie maj�c �uku trzeba posi��� umiej�tno�� polowania na skoczki za pomoc� kamienia. Kiedy� sama przymiera�a g�odem - jad�a p�draki i �u�a traw�. Tak by�o, dop�ki nie u�miechn�o si� do niej szcz�cie i nie zdoby�a dostatecznej wiedzy, �eby utrzyma� si� przy �yciu. A trzeba pami�ta�, �e jeden skoczek wystarcza raptem, w najlepszym wypadku, na posi�ek dla jednej osoby. Briksja obraca�a przez chwil� nad ogniem nabite na patyk niewielkie kawa�ki mi�sa upolowanego niedawno zwierz�cia, �eby przynajmniej cz�ciowo si� upiek�y, zanim po��dliwie porozrywa je na k�sy. Potem usiad�a na pi�tach. Chocia� nie mia�a czasu, �eby si� rozejrze� po d�ugich zaro�ni�tych zagonach w ogrodzie, by�a przekonana, �e przez lata opuszczenia rozsia�y si� tam same albo odros�y z korzeni jadalne ro�liny. By�y tam te� zapewne zio�a. Zawsze zbiera�a zio�a, kiedy i gdzie si� tylko da�o. A zreszt�, je�li nawet s� tam jakie� u�ytkowe ro�liny, to z pewno�ci� niewiele. Je�eli za� ci dwaj nie zaopatrz� si� odpowiednio, czym b�d� si� �ywi� podczas w�dr�wki? Briksja ponownie obr�ci�a szpikulec ro�na, zazdroszcz�c j�zykom ognia trzaskaj�cym i ta�cz�cym za spraw� kapi�cych sok�w, kt�rych nie mia�a jak uratowa�. Kiedy poczu�a zapach pieczonego mi�sa, jej usta nape�ni�y si� �lin�. Nagle zwr�ci� jej uwag� jaki� cichy d�wi�k dobiegaj�cy z naprzeciwka. - Oto i fa�szywy przyjaciel - rzek�a mierz�c Ut� surowym spojrzeniem. - Skoro zmieni�a� herb, moja damo, to wracaj tam do nich i popro� o go�cin� przy suto zastawionym stole, a nie przychod� do mnie. A jednak zdj�a znad ognia jeden z patyk�w, zsun�a z niego kawa�ek mi�sa - przez li��, �eby nie poparzy� palc�w - i na innym li�ciu po�o�y�a przed Ut� dymi�ce pieczyste. Kotka przysiad�a w oczekiwaniu, a� mi�so ostygnie na tyle, �eby mog�a je wzi�� do pyszczka. Tymczasem spogl�da�a tylko na przyszykowane jedzenie. Jednak przez dobr� chwil� patrzy�a te� na Briksj� w ten sw�j wzbudzaj�cy obaw� spos�b, bez mrugni�cia okiem. Dziewczyna poruszy�a si� niespokojnie. To by�o typowe dla Uty - pod jej wzrokiem Briksja mia�a niedorzeczne wra�enie, �e kto� przeczesuje i przestawia jej w�asne my�li. - Tak, id� do nich, Uta. Ten wi�kszy, zdaje si�, dosy� ci� lubi. Teraz z kolei - w odpowiedzi - dziewczyna zw�zi�a oczy w szparki i utkwi�a wzrok w kotce. Zachowanie si� Uty wobec ludzi intrygowa�o j�. Nie po raz pierwszy zapragn�a, aby istnia� jaki� spos�b porozumienia pomi�dzy nimi dwiema. Wcze�niej ta potrzeba zrodzona by�a z samotno�ci Briksji - w�wczas gdy znaczy�a ona dla dziewczyny tyle, co uwi�zienie. Z czasem sama fizyczna obecno�� kotki przesta�a odp�dza� od Briksji mroczne my�li. Dziewczyna t�skni�a za jakim� drugim g�osem, kt�ry by j� wyrwa� z tej bolesnej pustki. Teraz na pogaw�dk� z Ut� mia�a ochot� powodowana ciekawo�ci�. Jakim� sposobem kotka umia�a przebi� si� do zm�tnia�ego umys�u lorda Marbona i sprowadzi� na� kr�tki przeb�ysk �wiadomo�ci. Dlaczego... i jak? Briksja podnios�a drugi szpikulec i zamacha�a nim w powietrzu, by nabite na patyk mi�so szybciej nadawa�o si� do zjedzenia. - Co� ty mu zada�a, Uta? - spyta�a. - Zachowuje si�, jakby spad� z ksi�yca. Zastanawiam si�, czy to z powodu jakiej� rany, czy te� jest to sztuczka naje�d�c�w. A mo�e gor�czka? Kim jest �w Jartar, kt�rego tak ci�gle wo�a? I kim jest m�odzieniec, kt�ry powtarza, �e tamten nie �yje? Energicznie prze�uwa�a �ykowate mi�so. Uta tak�e jad�a, nie zwa�aj�c na zadawane jej pytania. Ta pie��... Nie m�g� jej u�o�y� �aden prawdziwy g�larz; strofy by�y chropawe, nieudolnie zbudowane - jakby przez kogo� niewprawnego w tym rzemio�le, komu zale�a�o jedynie na przekazaniu jakiego� przes�ania. Briksj� nieco zdziwi�y jej my�li. O co zatem chodzi�o w tej pie�ni? Przekle�stwo Zarsthora... Jak jeszcze zosta�o ono tam nazwane? Przekle�stwo gwiazd. Cz�owiek o imieniu Zarsthor podni�s� miecz na wroga i zosta� zg�adzony, poniewa� przeciwnik mia� t� szczeg�ln� bro�. Briksja potrz�sn�a g�ow�. Istnia�o mn�stwo poda� o dawnych wojnach i potyczkach. W ka�dym z nich tkwi�o ziarenko prawdy, ale przesta�o ono mie� ju� jakiekolwiek znaczenie. Chyba �e mroczne Przekle�stwo Zarsthora nadal ci��y nad t� dolin�. W�r�d dolin High Hallack wszystko by�o mo�liwe. Dawny Lud, zanim opu�ci� ziemie okalaj�ce wielkie morze (udaj�c si� na p�noc lub zach�d, za Od�ogi) posiada� niezwyk�� wiedz� i wiele r�nych mocy. Pozosta�y po nim miejsca, kt�rych nale�a�o si� wystrzega� i inne... Przesta�a je�� - nag�y b�ysk jej w�asnej pami�ci porazi� j� z tak� si��, �e niemal czu�a, jak gwa�townym p�dem przenosi si� w czasie i przestrzeni. Tego popo�udnia, kiedy uchodzili z wie�y w Moorachdale, bo nadesz�o ostrze�enie, �e obrona d�u�ej si� ju� nie utrzyma, Briksja traci�a dech w piersiach. Trzeba by�o biec, wci�� biec w zapadaj�cym zmierzchu, maj�c za plecami posuwaj�cy si� szybko niszczycielski �ywio� ognia, krzyki i wrzaski. Zn�w przeszy� j� ten ostry b�l pod �ebrami i zn�w strzykn�o j� w nodze - pami�tka po tym, jak walczy�a z zawadzaj�c� w ucieczce d�ug� sp�dnic�. Jeszcze raz poczu�a w ustach kwa�ny posmak strachu. Potem pod g�r� - na gra�. Obok niej bieg�a Kuniggod stale j� pop�dzaj�c. Kuniggod... Wspomnienie o niej wywabi�o na twarzy Briksji grymas b�lu. Chcia�a je od niebie odsun�� jak najdalej, ale teraz nagle pami�� si� o�ywi�a. Kuniggod - kt�ra zwlok�a si� z ��ka, rz꿹c i kaszl�c z powodu silnego przezi�bienia. Zanim �mier� utorowa�a sobie drog� do drzwi niewie�ciej komnaty, wyprowadzi�a swoj� wychowank� z dworu, u�ywaj�c tajemnych schod�w i ukrytego wyj�cia. Zapad� zmrok, a one wci�� bieg�y wraz z kilkoma innymi uciekinierami. Jednak w pewnej chwili Kuniggod przywiod�a j� do w�skiego przej�cia pomi�dzy wysokimi ska�kami; posuwa�y si� tamt�dy z trudem, trzymaj�c si� blisko siebie. Briksja by�a na wp� nieprzytomna ze strachu. Nie zwraca�a zupe�nie uwagi na drog�, kt�r� wybra�a Kuniggod i dopiero kiedy dotar�y tam, rozejrza�a si� doko�a trze�wiejszym wzrokiem. Nie by�o w Dolinie rodziny, kt�ra mia�aby ochot� osiedli� si� w jednym z tych miejsc, jakie niegdy� Dawny Lud zaj�� dla swoich cel�w. Pokusi� si� o to mog�a jedynie jaka� M�dra Kobieta, cho� troch� zaznajomiona z wiedz� tajemn�. Ale nawet M�dra Kobieta musia�a porusza� si� po takim terenie z wyczuciem i wielk� uwag�, poniewa� mog�a tam napotka� moce z�a ujawniaj�ce si� niekiedy bez ostrze�enia. Poza tym m�wi�o si�, te owe niebezpieczne obszary Mroku otacza�a pewna szczeg�lna atmosfera i dlatego mo�na je by�o wykry� w�chem lub przeczu� instynktownie, zanim si� g�upio wpad�o w pu�apk�. I w�a�nie w jedno z takich pe�nych grozy miejsc przyprowadzi�a Briksj� Kuniggod - najwidoczniej stara niania posiada�a odpowiedni� wiedz�. S�aniaj�c si� ze zm�czenia, zanosz�c si� kaszlem, z trudem �api�c przy tym powietrze, zebra�a resztki si�, �eby powstrzyma� powracaj�c� do zmys��w dziewczyn�, kt�ra w�a�nie zrywa�a si� do dalszego biegu. - Zosta�... - sapa�a. - Nic... ci... tu... nie... grozi... Po tych s�owach Kuniggod upad�a na twarz. Briksja ukl�k�a przy niej i wzi�a j� w ramiona. Stara kobieta strasznie si� dusi�a. Dziewczyna zda�a sobie spraw�, �e niania nie b�dzie mog�a i�� dalej; wiedzia�a te�, �e nie mo�e jej tak zostawi�. Wi�c przycupn�a w po�wiacie ksi�yca, kt�rego zbyt pe�na, jasna tarcza zawis�a dok�adnie ponad nimi, pozwalaj�c zobaczy� ka�dy szczeg� otoczenia. Briksja rozgl�daj�c si� bacznie wok� zauwa�y�a, �e nie by� to kr�g. Srebrzystopopielate, l�ni�ce w tym �wietle kamienie tworzy�y raczej dwa p�okr�gi, pomi�dzy kt�rymi widoczne by�y dwa przeciwleg�e wej�cia prowadz�ce do wewn�trznej cz�ci ko�a, gdzie schroni�y si� umykaj�ce �mierci niewiasty. Kamienie nie by�y chropawe - przed ustawieniem zosta�y wyg�adzone. Przy wierzcho�ku ka�dego z nich Briksja dostrzeg�a jakie� linie. Ale czy mia�y one tworzy� pewien wz�r, czy te� by�y to pozosta�o�ci po zatartych przez deszcze i wiatry napisach - nie mia�a poj�cia. Tymczasem im d�u�ej przygl�da�a si� kamieniom, tym wi�cej zauwa�a�a wok� nich �wiat�a, kt�re jakby krzep�o i przywiera�o do nich. W jej zamglonych strachem oczach wygl�da�y niczym olbrzymie �wiece bij�ce blaskiem zar�wno z bok�w, jak i z czubk�w, gdzie powinny by� knoty. Mimo to �wiat�o nie rozlewa�o si� w zbyt du�� plam�, a jedynie okrywa�o ka�dy s�up jarz�cym p�aszczem. Gdy Briksja patrzy�a tak w �w migotliwy blask, pierwszy strach przed nieznanym powoli odp�ywa�. Serce, kt�re �omota�o gwa�townie, gdy Kuniggod wci�gn�a j� tutaj, uspokaja�o si�. Niepostrze�enie oddech Briksji sta� si� g��bszy i cichszy. Przysz�o odr�twienie i znu�enie, kt�re w jaki� dziwny spos�b sprawia�o przyjemno��. G�owa si� kiwa�a, ogarnia�a j� mi�a senno��, zadowolenie. W ko�cu Briksja osun�a si� przyjmuj�c pozycj� le��c�, nadal maj�c wspart� na swoim ramieniu g�ow� Kuniggod; czu�a si� tak bezpiecznie, jak gdyby odpoczywa�a za zaci�gni�tymi kotarami w�asnego �o�a. �agodnie pogr��a�a nie w g��bokim �nie. Kiedy przebudzi�a si� rano, wci�� le�a�a obok Kuniggod. Up�yn�o troch� czasu, zanim uprzytomni�a sobie, gdzie jest i co si� sta�o. Strach wcale nie powr�ci�. Pomi�dzy ni� a tym, co wydarzy�o si� w nocy, opad�a zas�ona - jakby ca�e lata oddzieli�y jedn� cz�� jej �ycia od drugiej. Poczu�a now� si��, jakie� niecierpliwe d��enie - do czego, nie wiedzia�a, ale nie przejmowa�a si� tym. Co wi�cej, po twarzy dziewczyny przesun�� si� zaledwie cie� smutku, gdy stwierdzi�a, �e duch Kuniggod opu�ci� jej cia�o. Briksja z��czy�a r�ce niani na nieruchomej piersi i poca�owa�a czo�o. Potem wsta�a i popatrzy�a na s�upy. W �wietle poranka by�y zwyczajnymi kamieniami. Wci�� nic opuszcza� jej spok�j albo raczej brak wszelkich uczu�, daj�cy wyzwolenie od l�k�w. Wiedzia�a, �e to ma pozwoli� Jej przetrwa� - a w�a�ciwie ��da�o si� od niej, by przetrwa�a w jakim� niejasnym celu. Nie zastanawia�a si� nad tym, czy �w spok�j by� dobry czy z�y. Wa�ne, �e przynosi� jej si��, by mog�a dalej �y�, �e mia� j� ochrania� i wspiera�. Siedzia�a teraz ponad Eggarsdale wpatrzona w p�omienie i duma�a. Co zasz�o w niej tamtej nocy, kt�r� sp�dzi�a otoczona przez zagadkowy blask ksi�yca na nowiu? Dlaczego akurat teraz odzyska�a pami��, odtwarzaj�c� tak dok�adnie i �ywo ka�dy szczeg�, chocia� nigdy przedtem, z jakich� niewyt�umaczalnych przyczyn, nie pragn�a przywo�ywa� przesz�o�ci? Dlaczego wydawa�o jej si�, �e wszystko, co si� dzia�o przed tamt� noc�, mia�o w jej �yciu niewielkie znaczenie, podczas gdy to, czego do�wiadczy�a p�niej, liczy�o si� du�o bardziej, nios�o z sob� prawdziwy sens? Dlaczego... dlaczego... dlaczego...? - Wiele jest znak�w zapytania - powiedzia�a na g�os do Uty. Kotka my�a w�a�nie pyszczek, ale na s�owa Briksji przesta�a pracowa� �apk� i popatrzy�a uwa�nie na dziewczyn�. - Jestem Briksja z Domu Torgusa - czy nadal ni� jestem, Uta? Och, przecie� nie mam na my�li kosztownych stroj�w, zajmowania honorowego miejsca, wydawania rozkaz�w. To nie s� rzeczywiste oznaki urodzenia. Popatrz na mnie - roze�mia�a si� i zaraz zgroz� przej�a j� my�l, �e ju� od bardzo dawna nie wyda�a z siebie podobnego d�wi�ku. - Wygl�dam tak, �e mog�abym �ebra� u ludzi o straw�, ale te� niewykluczone, �e wyp�dzono by mnie z wioski kamieniami, bo nie ka�dy jest sk�onny raczy� pocz�stunkiem podejrzanych w��cz�g�w. A jednak to prawda, jestem Briksja z Domu Torgusa - i odebra� to sobie mog� tylko ja sama - przez jaki� niegodny mojego dziedzictwa czyn, za kt�ry musia�abym si� os�dzi� i p�niej ponie�� kar�. - Tw�j m�ody przyjaciel w dolinie oceni� mnie po pozorach, Uta. - Potrz�sn�a g�ow�. - My�la�am ju�, �e odrzuci�am dum� jako rzecz zupe�nie bezu�yteczn�. Duma nie w�o�y ci jedzenia do ust, nie przykryje grzbietu; to nie powietrze, bez kt�rego nie mo�esz �y�. Przynajmniej ten rodzaj dumy. Mo�e raczej potrzebuj� czasem komu� powiedzie�: "Nie mo�esz mnie pokona�, ty n�dzny tch�rzu!" Ta duma tobie samej nie jest obca, Uta. My�l�, �e to dobra duma. Pokiwa�a g�ow�, jakby potwierdzaj�c swoje s�owa. Jednak w g��bi ducha nadal czu�a silne rozgoryczenie. Przypomnia�a sobie chyba zbyt wiele, mimo �e to wszystko by�o takie zamglone, odleg�e. I jak ten m�odzieniec patrzy� na ni�! - teraz bola�o j� to znacznie bardziej ni� w chwili ich spotkania. - A niech tam! - Briksja zwin�a praw� d�o� w pi�� i zamkn�a j� w lewej d�oni. - Ci dwaj s� dla mnie niczym. To, co sobie my�l�, nie mo�e mnie dotkn��. Z nastaniem �witu ju� nas tu nie b�dzie, zostawimy ich, �eby mogli rozkazywa� tej kupie kamieni. Tymczasem zacz�a przygotowania do noclegu. Znalaz�a w grani szczerb�, kt�ra tworzy�a co� w rodzaju p�ytkiej groty, Pod�o�e wys�a�a suchymi li��mi i traw�; mia�a ju� wpraw� w moszczeniu takich gniazd. W pewnej chwili zrobi�a przerw� i spojrza�a w d�, na wie��. Teraz nie musia�a si� przyczaja� ani ukrywa� swojej obecno�ci. Nabra�a bowiem przekonania, �e m�odzie�cowi ani w g�owie by�o j� tropi� - poch�ania�a go wy��cznie opieka nad jego panem. Widzia�a, jak wyszed� z wie�y i zaprowadzi� konia do strumienia. Po napojeniu wierzchowca przywi�d� go z powrotem na otoczony murem placyk. Wtedy zn�w poszed� nad brzeg z buk�akiem, �eby