2754
Szczegóły |
Tytuł |
2754 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2754 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2754 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2754 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Od pi�tej do dziewi�tej
Dariusz Zientalak jr
Wstawa� zimny, s�oneczny dzie�. Dla Amy Sherwood by� to kolejny poranek z
pi�ciodniowego zestawu oddzielonego od innych czym�, co ludzie nazywali
weekendem.
Wzi�a prysznic, troskliwie obejrza�a w lustrze pierwsz� zmarszczk�, upi�a
w�osy i w przydeptanych rannych pantoflach wkroczy�a do swojego kuchennego
kr�lestwa. Klekot miaukn�� do niej na powitanie, z wysoko�ci zlewozmywaka.
- Sio - machn�a r�k�. - Nie powiniene� siedzie� na meblach.
Uda�, �e nie rozumie. Cierpliwie zni�s� zestawienie go na pod�og� i obserwowa� w
milczeniu, jak Amy nalewa mleko do miski. Amy wstawi�a mleko do lod�wki i
spojrza�a na zegar. By� najwy�szy czas by obudzi� Joshu� i wyekspediowa� go do
szko�y. Zajrza�a do dziecinnego pokoju. Spa� na p� odkryty, z jedn� stop�
dyndaj�c� nad pod�og�. Ma�y anio�ek. -Bezbronny kiedy spa� - tak samo jak jego
ojciec, pomy�la�a Amy i poczu�a w gardle balon nape�niaj�cy si� b�lem." Osiem
miesi�cy to za ma�o, �eby zapomnie�. Tym bardziej �e ona chcia�a pami�ta�,
cho�by pami�� mia�a sprawia� b�l.
Podesz�a bli�ej do ��ka i poczu�a zapach czystego, �pi�cego dziecka. Zapach
jego snu. Kula w gardle ros�a, czu�a jej dusz�c� si�� i nie wiedzia�a jak si�
broni�. Przycisn�a d�o� do piersi i chwyta�a spazmatycznie powietrze,
zatruwaj�c atmosfer� dziecinnego pokoju swoim cierpieniem. Po�o�y�a r�k� na
ramieniu syna i potrz�sn�a nim lekko. Ch�opiec odwr�ci� si� na drugi bok
ukazuj�c jej g�rn� po�ow� po�ladk�w, z kt�rych zjecha�a pid�ama.
- Owsianka? - Joshua patrzy� na paruj�c� zawarto�� talerza, nie mog�c uwierzy�
we w�asne nieszcz�cie.
- Owsianka. Jedz szybko, zaraz przyjdzie pani Hutzel, �eby ci� odprowadzi� do
szko�y. - Amy w��czy�a ma�y telewizor stoj�cy na szafce, odkr�ci�a wod� i
zacz�a zmywa� naczynia.
Joshua, ubrany w garniturek, usiad� przy stole i majtaj�c nogami z kwa�n� min�
miesza� owsiank� w talerzu.
- Wol� jak ty mnie odprowadzasz.
- W przysz�ym tygodniu, zgoda?
Joshua zmarszczy� czo�o. Zupe�nie jak Ken kiedy mia� podj�� jak�� wa�n� decyzj�,
pomy�la�a Amy.
- Zgoda.
- Teraz ju� jedz.
Joshua energiczniej zamiesza� �y�k� w talerzu.
- R�ne s� rodzaje niewoli - brz�cza� telewizor. - Jest niewol� rozpadaj�ce si�
ma��e�stwo, ekonomiczne uzale�nienie, psuj�ce si� samochody...
Amy poczu�a si� zniewolona. I chora. Rozpalone czo�o, szklane oczy, gor�cy
oddech. Nie mog�a sobie teraz pozwoli� na chorob�. Spr�bowa�a odgoni� my�li ;o
dolegliwo�ciach. Je�li si� rozchoruje, stanie si� jeszcze bardziej bezbronna.
Gdyby Ken by� z ni�... Skojarzenia. Choroba. Po�ciel. Ken i po�ciel, gdyby Ken
by� z ni�... w po�cieli.
- Mamo, czy dostan� na ciastko?
- Tak - odpowiedzia�a, my�l�c o czym� innym. O czym�, do czego ba�a si� przyzna�
nawet przed sam� sob�. Brakowa�o jej m�czyzny. Nie spa�a z nikim od �mierci
Kena.
Joshua odsun�� prawie pusty talerz.
- Dzi�kuj�.
Obr�ci�a si� na pi�cie, automatycznie chwyci�a talerz i podstawi�a pod strumie�
wody, kt�ry sp�uka� reszt� owsianki. Klekot obserwowa� to marnotrawstwo w
milczeniu.
- A p�jdziemy w sobot� do kina?
Jaki dzisiaj dzie�? - usi�owa�a sobie przypomnie�. Musi by� gdzie� blisko ko�ca
tygodnia. Joshua m�wi o kinie zawsze pod koniec tygodnia. Joshua. Ken nazywa� go
juniorem. "Pok�j dla juniora"; "pieluchy juniora"; "pierwsze urodziny juniora".
Nagle co� zimnego dotkn�o jej m�zgu. A co by by�o gdyby Ken wr�ci�? Nie wr�ci.
I lepiej zda� sobie z tego spraw�, nim ona wyl�duje w wariatkowie, a Joshua w
sieroci�cu.
- P�jdziemy, je�li tylko b�dziesz grzeczny w szkole.
- W zesz�ym tygodniu m�wi�a� to samo - w jego g�osie da�o si� wyczu� ponury
wyrzut.
- Widocznie by�e� nie do�� grzeczny. Klekot, wynocha st�d! - Kot w�druj�cy
skrajem szafki ujrza� zbli�aj�c� si� gwa�townie �cierk� i w ostatniej chwili
zeskoczy� na pod�og�. Joshua, przyczajony ko�o krzes�a z min� �owcy na
jubileuszowym safari, chwyci� go mocno za ogon i przyci�gn�� do siebie. Pod
sto�em zakot�owa�o si�. Prysn�li, ka�dy w swoj� stron�.
- Joshua - Amy pogrozi�a synowi palcem. - M�wi�am ci, nie wolno kot�w ci�gn�� za
ogon, koty s� bardzo wra�liwe na b�l.
- Nie bij mnie, jestem kotem - Joshua zamiaucza� i tupi�c wybieg� z kuchni.
Amy si�gn�a po paczk� papieros�w le��c� na brzegu okapu. Woda szumia�a.
Telewizor gada�. Amy zapali�a pierwszego papierosa i wci�gn�a do p�uc morderczy
dym. Ken nie pali�, pomy�la�a. Prawie nie pi�. Uprawia� poranne biegi, my� z�by
dwa razy dziennie. I nie �yje.
Joshua zajrza� do kuchni.
- Mamo, kto� puka.
- To pewnie pani Hutzel - Amy poderwa�a si� ze sto�ka. Wypad�a na korytarz i
podbieg�a do drzwi. Natarczywe pukanie powtarza�o si� raz za razem. Amy odsun�a
zasuwy, zdj�a-�a�cuch i otworzy�a. Na zewn�trz sta�a chuda jak szczapa kobieta
o �widruj�cym, nieprzyjemnym spojrzeniu, ubrana w wytarte palto, wisz�ce jak na
kijuod szczotki. Zza niej wygl�da� ma�y ch�opiec o wiecznie przestraszonej,
szczurkowatej twarzy.
- Pani Hutzel, dzie� dobry, przepraszam, �e pani czeka�a...
- Dzie� dobry. Pukam i pukam, a nikt nie otwiera - pani Hutzel m�wi�a z silnym
niemieckim akcentem i nie zwraca�a uwagi na sk�adni�, jakby daj�c tym do
zrozumienia, �e lekcewa�y j�zyk kraju, w kt�rym dane jej by�o �y�.
- Bardzo pani� przepraszam - Amy zmusi�a si� do uprzejmego u�miechu. Gra�
telewizor, a ja akurat zmywa�am...
- Czy Joshua jest ju� gotowy? - Kobieta nie zada�a sobie trudu wys�uchania Amy
do ko�ca.
- Ju�, tak, oczywi�cie... Jeden momencik.
Przebieg�a przez korytarz, nieomal gubi�c jeden pantofel i zajrza�a do
dziecinnego pokoju. Joshua zak�ada� w�a�nie tornister.
- Szybciej, na lito�� bosk� - pop�dza�a syna, maj�c przed oczami twarz pani
Hutzel. Popychaj�c go lekko przed sob� wr�ci�a do drzwi.
- Daj mamie buzi.
- Pieni�dze na ciastko. Obieca�a�.
Wygrzeba�a z portmonetki kilka monet i w�o�y�a do ma�ej garstki. Cmokn�� j� w
nadstawiony policzek.
- Zmykaj i pami�taj co mi obieca�e�.
Po�egna�a si� z pani� Hutzel; "Dzi�kuj� pani bardzo, jeszcze raz pani� bardzo
przepraszam, do widzenia pani." - I z ulg� zamkn�a drzwi za sob�. Zgrzytn�a
z�bami. Gdyby to od niej zale�a�o, pani Hutzel piek�aby si� na wolnym ogniu,
polewana wrz�cym olejem. Kostyczna zdzira. Nie, okre�lenie "zdzira" do niej nie
pasowa�o. Takie jak ona rozmna�aj� si� przez podj�cie decyzji, a wy�ywaj�
seksualnie temperuj�c o��wki. Amy pomy�la�a o przypominaj�cym wielk�, rozd�t�
ropuch� panu Hutzel, w przepoconym podkoszulku i z wielk� puszk� piwa w r�ku.
Nie potrafi�a wyobrazi� sobie powodu, dla kt�rego ta para wzi�a �lub. Pan
Hutzel wygl�da� na faceta, kt�ry mo�e przer�n�� wszystko co si� rusza. Z
wyj�tkiem je�a. Mog�aby nie�le dokuczy� tej szczapie, przesypiaj�c si� z jej
m�em. Doskonale pami�ta�a, jak Hutzel po�era� j� wzrokiem na szkolnym zebraniu.
I nic dziwnego, w por�wnaniu z jego �on� by�a szczytem atrakcyjno�ci. Mo�e to
w�a�nie by�o powodem wrogo�ci pani Hutzel do jej osoby?
Ty dziwko, pomy�la�a o sobie z nienawi�ci�. Ledwie Ken wystyg�.
- Ty dziwko - hukn�a pi�ci� w drzwi. Zabola�o. - Ty suko! Cholerna,
niewypieprzona suko!
i Niemal p�acz�c z bezsilnego gniewu ubra�a si�, umy�lnie zepsu�a makija�,
oszpecaj�c twarz i wychodz�c w stanie zimnej wojny z sam� sob�, trzasn�a
drzwiami.
W drodze do pracy ogarn�a j� melancholia. Zrozumia�a, �e jest s�aba. I co z
tego? Czy wcze�niej tego nie wiedzia�a? Czy kiedy Ken jeszcze �y�, nie
wiedzieli, co si� stanie po jego �mierci? Wiedzieli. Wi�c po co by�y te
przysi�gi w szpitalnej izolatce, szeptane na ucho obietnice, hektolitry wylanych
�ez? Czy bardziej p�aka�a wtedy z powodu, �e Ken traktuje jej s�owa z dystansem
i wyrozumia�o�ci�, czy te� dlatego, i� wiedzia�a, �e ma racj�?
Ale przecie�, jak dot�d, nic si� nie sta�o. Nie zdradzi�a go z nikim. A my�li?
Chryste Panie, kto wie o czym on my�la� za �ycia. Wa�ne jest, �e ona walczy. I
zwyci�a. Jak dot�d. Ostatecznie - ile kobiet pozostaje cierpi�cymi wdowami do
ko�ca �ycia?
Prowadzi�a samoch�d, trzymaj�c pewnie kierownic�. Lubi�a ten w�z. Mog�aby mie�
ju� nowy, ale przywi�za�a si� do tego. Kupili go zaraz po �lubie. W��czy�a
radio, poszuka�a lokalnej stacji i s�uchaj�c porannego ple-ple lawirowa�a
pomi�dzy samochodami we wszystkich kolorach t�czy. Wkr�tce dostrzeg�a budynek
"Aimies Corp." Nie odr�nia� si� niczym od dziesi�tk�w podobnych monolit�w ze
stali i szk�a. �aden tam efekt roje� jednego z tych nawiedzonych architekt�w,
kt�rych now� porcj� wyrzucaj� z siebie corocznie szko�y w ca�ym kraju.
Trzydzie�ci pi�ter, labirynt korytarzy i biura. Setki biur. Gdzie� tam czeka na
Amy ukryta pod pokrowcem maszyna do pisania, gotowa pokry� czarnymi hieroglifami
kolejne metry papieru, kt�re nie wzbudz� niczyjego zainteresowania ani dzisiaj,
ani tym bardziej za sto lat. Ot i ca�y po�ytek z jej pracy.
Amy zjecha�a na parking. Zatrzyma�a w�z, wyj�a kluczyki ze stacyjki, zabra�a
torebk� z siedzenia obok i wysiad�a, zanurzaj�c nog� po kostk� w ka�u�y.
Cholerny �wiat. Potrz�sn�a stop�, co oczywi�cie nic nie da�o i podnios�a wzrok
do g�ry.
"Aimies Corp." wygl�da� jak hipernowoczesna katedra, s�u��ca biurokratycznym
mod�om. Pochyla� si� nad ni�, spogl�daj�c tysi�cem oczu, w kt�rych szaro
odbija�o si� niebo. Odblaskowe, kuloodporne, d�wi�koszczelne, pancerne szk�o.
Amy poczu�a zawr�t g�owy. Zdawa�o si� jej, �e budynek zaraz na ni� runie.
- Amy!
Odwr�ci�a si�, s�ysz�c swoje imi�. Kulej�c bieg�a do niej Leetta Kerr, m�oda
dziewczyna, pracuj�ca od niedawna w biurze. Leetta zatrzyma�a si� na moment,
poprawi�a co� przy bucie i poku�tyka�a dalej.
- Cze�� - wysapa�a na powitanie. Zaczerwienione od ch�odu policzki dodawa�y jej
urody. Wcale nie jestem od niej brzydsza, pomy�la�a Amy. Z t� r�nic�, �e ona ma
dla kogo dba� o siebie.
Leetta podskakuj�c manipulowa�a przy pantoflu.
- Ten cholerny obcas lada moment odpadnie.
- Zosta�o jeszcze nieca�e pi�tna�cie minut - po�pieszy�a j� Amy.
Katedra, pomy�la�a, gdy obie przekracza�y sterowane fotokom�rk� drzwi. Rybie oko
kamery zarejestrowa�o ich wej�cie i przekaza�o do pokoju kontrolnego.
Hol na parterze urz�dzono tak, by sam fakt przebywania w nim odpr�a� - mozaika
na pod�odze w pastelowych kolorach, przywo�uj�cych na my�l jesie� i smak
dojrza�ych, a� purpurowych w swojej s�odyczy jab�ek, kwiaty na postumentach i
ma�a szemrz�ca fontanna.
Grupka ludzi sta�a czekaj�c na wind�. Ka�dy z nich my�lami by� ju� przy swoim
stanowisku pracy, got�w od nowa pcha� syzyfowy kamie�. Dzy� - drzwi windy
rozsun�y si� z cichym szmerem, wpuszczaj�c ich do �rodka. Amy zosta�a uwi�ziona
w klatce,, kt�ra natychmiast wype�ni�a si� mieszanin� zapach�w perfum, krem�w,
dezodorant�w, w�d kolo�skich oraz wszelkiego rodzaju �elatyn i galaretek
od�ywczych dla sk�ry i w�os�w. Wysiadaj�c w chwil� potem na swoim pi�trze czu�a
wzbieraj�ce w niej od tego wszystkiego md�o�ci.
W towarzystwie trzech innych os�b przesz�a korytarzem wy�o�onym koj�cym oko,
zielon� wyk�adzin� do sali, w kt�rej pracowa�a. Rybie oko popatrywa�o za nimi
beznami�tnie.
Za dwie dziewi�ta Amy Sherwood usiad�a za biurkiem, poprawi�a w�osy i zdj�a
pokrowiec z maszyny. Punkt dziewi�ta rozleg� si� brz�czyk oznaczaj�cy
rozpocz�cie pracy. Na wszystkich trzydziestu pi�trach "Aimies Corp." rozstuka�y
si� maszyny do pisania. Jednocze�nie zadrga�y pisaki umocowanych na �cianach
miernik�w drga� akustycznych. Amy Sherwood wy��czy�a sw�j m�zg z wyj�tkiem
cz�ci pomocnych w pracy. Na osiem godzin (z pomini�ciem przerw na papierosa)
�wiat dla niej umar�.
Czas mija� od dawna ustalonym rytmem. Do po�udnia piorunem, a potem �limaczym
tempem, odmierzanym przez kolejne papierosy wypalane na korytarzu. Rozmowy. Kto
z kim, kiedy i z jakich pobudek. O zakupach. O tym co trzeba kupi� absolutnie
koniecznie" i o tym na co nigdy nie b�dzie sobie mo�na pozwoli�. O przysz�ych
wakacjach. O obiedzie, o s�siedzie, o praniu, spaniu, sraniu, o mizantropii, o
cinepimastii, o elektrotomii. O przepisach na ciasta i pigu�kach hormonalnych. O
odpadaj�cych obcasach. O nocnych koszmarach. O nocach nie przespanych, bo
czekanie, bo seks, bo m�czy�ni, a m�owie w szczeg�lno�ci.
Amy zdecydowanie zdusi�a niedopa�ek w popielnicy na n�ce i wr�ci�a na sal�
odprowadzana wsp�czuj�cymi spojrzeniami.
- Biedna dziewczyna.
- I tak si� dobrze trzyma.
- O kim m�wicie?
- O Amy Sherwood.
- Co z ni�?
- Nie wiesz? Jej m��... tatatatata...
I tak to leci.
O pi�tej rozleg� si� brz�czyk, tym razem na zako�czenie pracy. Biuro opustosza�o
szybko i wkr�tce Amy zosta�a sama. Powoli sk�ada�a dokumenty, potem nasun�a
pokrowiec na maszyn�, jeszcze raz sprawdzi�a, czy niczego nie zapomnia�a i
wysz�a, gasz�c za sob� �wiat�o. Nie �pieszy�a si�. Nie mia�a si� dok�d �pieszy�.
Joshua zdziera kolejne spodnie na boisku. Klekot �pi w koszu na brudn� bielizn�,
a �aden z nich pewnie nie odczuwa bole�nie jej nieobecno�ci.
Przy drzwiach windy sta�a Leetta.
- Zapomnia�a� czego�? - zapyta�a Amy, zatrzymuj�c si� obok.
- Czeka�am. Na ciebie. Co by� powiedzia�a na fili�ank� gor�cej jak piek�o kawy?
To najlepsza rzecz w �rodku tygodnia. Niweczy cierpienia pierwszej po�owy i
dodaje si� na prze�ycie drugiej.
Zgodzi� si�? Zadymiona kawiarnia, przed nosem fili�anka i skr�powana cisza
przerywana z rzadka uwag� na temat "neutralny". Leetta wygl�da na spi�t�. Ju�
teraz b�dzie rozwa�a�a ka�de s�owo, �eby nie powiedzie� czego�, co mog�oby j�
zrani�. Natomiast Amy z kolei b�dzie stawa�a na g�owie, �eby nie wyj�� na jedn�
z tych zgorzknia�ych wd�w, obnosz�cych si� ze swoj� samotno�ci�. Idiotyczny
pomys�, kt�ry do reszty zepsuje ten dzie�. Rozs�dek nakazywa� odmow�.
- Nie mam lepszych propozycji na wiecz�r - powiedzia�a. Perspektywa powrotu do
domu, w kt�rym nie ma co robi�, by�a gorsza ni� wszystko inne. Zanalizowa�a
swoje s�owa, �api�c si� na tym, �e obydwie oczekuj� po Amy niezr�czno�ci, kt�re
by mo�na wzi�� za demonstracyjne cierpienie.
U�miech Leetty wygl�da� na niezbyt szczery.
- To doskonale. Wi�c idziemy.
Drzwi windy rozsun�y si� i obie kobiety wcisn�y si� do �rodka.
- Jak tam twoja c�reczka? - Amy usi�owa�a napr�dce przypomnie� sobie jej imi�.
- Marsha? Czuje si� doskonale! - Leetta wyra�nie si� o�ywi�a. Przedwczoraj na
przyk�ad zatankowa�a samoch�d Ivana wod� przy pomocy w�a ogrodowego, pomalowa�a
meble w pokoju go�cinnym kolorowym lakierem, wsypa�a do akwarium p�l kilo
zmielonej kawy, a na koniec przyklei�a do sto�u porcelanowy serwis na osiem
os�b.
- To bilans jednego dnia? Nie�le, jak na czterolatka.
�wiat�o zamigota�o.
- Z tych kolorowych mebli jestem nawet zadowolona - ci�gn�a Leetta. - Nie
wygl�daj� teraz tak ponuro. Zawsze kojarzy�y mi si� z wyposa�eniem grobowca.
Twierdz�, �e temu dziecku potrzeba troch� m�skiej r�ki, natomiast Ivan m�wi co�
dok�adnie odwrotnego...
Winda zadygota�a i stan�a. Przez moment nic si� nie dzia�o. Ludzie z kamiennymi
twarzami czekali na reakcj� innych. Kto� chrz�kn��. Kto� mlasn��. Kto� inny
rozejrza� si� nieprzytomnie, jak gdyby zosta� wyrwany z letargu. Czar zdj�to.
- Co si� dzieje?
- Stoimy mi�dzy pi�trami.
- Chryste, d�ugo to b�dzie trwa�o? Jestem um�wiony...
- Prosz� si� nie martwi�, to winda sterowana elektronicznie, zaraz wszystko
powinno wr�ci� do normy...
- Czy nie mo�na by spr�bowa� kogo� zawiadomi�?
Winda wolno, jakby z wysi�kiem, ruszy�a w d�. Na najbli�szym pi�trze - dzy� -
drzwi rozsun�y si� ukazuj�c pusty ju� o tej porze korytarz. Rybie oko �ypa�o
spod sufitu z ch�odn� rezerw�. Dzy� - drzwi ani drgn�y. Dzy� ...
- Dalej chyba nie pojedzie - powiedzia� m�czyzna w jasnej koszuli, dwurz�dowym
garniturze i butach z zadartymi noskami. Wysun�� si� na korytarz jako pierwszy.
Ludzie, acz niech�tnie, poszli w jego �lady. Winda opustosza�a.
- I co teraz? O tej porze je�dzi ju� tylko ta jedna.
- Cholera...
- Tam dalej s� schody przeciwpo�arowe - kto� wskaza� r�k� kierunek i grupa
ruszy�a w drog�. Amy, znajduj�ca si� na przedzie fali, sz�a rozgl�daj�c si� na
boki. Biura. Biura. Biura. Wyda�o jej si�, �e w jednym z pokoi s�yszy graj�ce
radio. Pocieszaj�ce, �e s� jeszcze tacy, kt�rzy wychodz� st�d p�niej ni� ja,
pomy�la�a.
Drzwi s� w�skie, mroczne schody przeciwpo�arowe by�y pozbawione klamki. Troch�
trwa�o, nim uda�o si� je otworzy�. Kto� zakas�a�.
- Ile tu kurzu!
- Mo�na kark skr�ci�.
- Ostro�nie, �eby si� nie potkn��! Tu jest naderwana wyk�adzina.
- To-nie-do-pomy�lenia! - perorowa� grubas w ��tym krawacie. - Z powodu
czyjego� niedbalstwa...
- To ju� nie pierwszy raz - doda� kto� inny.
Hol na parterze by� opustosza�y. Tylko fontanna szemra�a cicho. Ludzie o�ywili
si�. Na kr�tko. Wyj�cie by�o zablokowane. Od zewn�trz odgradza�a ich tafla
odblaskowego, kuloodpornego, d�wi�koszczelnego, pancernego szk�a.
- Tego ju� za wiele! - twarz grubasa, czerwona od wysi�ku, jakim by�o dla�
zej�cie po schodach, sta�a si� teraz niemal sina. - Gdzie jest stra�nik?
No w�a�nie, pomy�la�a Amy. Gdzie jest stra�nik?
" - Spokojnie, tylko spokojnie - odezwa� si� m�czyzna w dwurz�dowym garniturze.
- Powinien by� w swoim pokoju. Zaraz go^tu �ci�gn�.
Amy rozejrza�a si�, szukaj�c wzrokiem Leetty. Dziwne. Nigdzie jej nie by�o
wida�. Ludzie kr�cili si� zdezorientowani. Kto� usi�owa� zadzwoni� na miasto z
automatu.
Na zewn�trz zapad� zmrok, roz�wietlany agresywnymi b�yskami reklam. Ludzie po
drugiej stronie szklanej tafli przechodzili oboj�tnie.
Nie widz� mnie. Nie mog� mnie dostrzec, chocia� jestem tutaj, o krok od nich -
pomy�la�a Amy i ta my�l wywo�a�a inn�, o wiele mniej przyjemn�: Czy jest co�,
czego ja nie potrafi� zobaczy�? Mimo �e jest tak samo blisko?
Przypomnia�a sobie wierszyk recytowany w dzieci�stwie. By�a to jedna z tych
zwariowanych rymowanek, na my�l o kt�rych przechodzi� j� dzi� dreszcz. Wierszyk
brzmia� tak:
Siedzi zaj�c w �ycie, wy go nie widzicie.
A w tym �ycie s� k�kole, ja was widz� jak na stole.
Siedzi zaj�c w �ycie, wy go nie widzicie A jak zobaczycie - to si�
przestraszycie.
Amy dostrzeg�a kobiet� prowadz�c� dziecko. Kobieta by�a ubrana w rozpi�te futro
i buty na wysokich obcasach. W pewnej chwili dzieciak, sze�cioletni mo�e
ch�opiec, wyrwa� si� jej i doskoczywszy do szyby przylgn�� do niej gwa�townie.
Amy popatrzy�a na rozp�aszczon� twarz -i na oczy, zagl�daj�ce do �rodka jak do
innego �wiata. Pomacha�a ch�opcu r�k�. Zauwa�y� to - jego twarz na chwil� o�y�a
i zgas�a zaraz potem, kiedy matka chwyci�a go silnie za nadgarstek i odci�gn�a,
strofuj�c. Amy obejrza�a si� przez rami�, s�ysz�c podniesione g�osy. M�czyzna w
dwurz�dowym garniturze by� ju� z-powrotem. Sam. T�umaczy� co� reszcie. Z tonu
mo�na by�o wywnioskowa�, �e pr�buje ich uspokoi�-, cho� on tak�e wygl�da� na z
lekka zaniepokojonego.
- Pewnie gdzie� wyszed�. S�dz�, �e nied�ugo wr�ci, zostawi� na popielniczce
pal�cego si� papierosa...
- Dobra - przerwa� mu grubas. - Koniec �art�w. Dzwoni� na policj�.
Pomys� zosta� g�o�no poparty. M�czyzna w dwurz�dowym garniturze odszed� na bok.
- Ma pani papierosa? - spyta� Amy.
Zapalili oboje. M�czyzna zaci�gn�� si� g��boko.
- Pani te� si� boi? - zapyta�, patrz�c na jej dr��ce r�ce.
- A czego tu si� ba�? - wzruszy�a ramionami.
- Sam nie wiem. To wszystko jest jakie�... dziwne.
- Martwi� si� tylko o moj� przyjaci�k�. Zapodzia�a si� gdzie�, kiedy
schodzili�my na d�.
M�czyzna skin�� g�ow�, przygl�daj�c si� grupie przy telefonie. Grubas wydziera�
si� do s�uchawki, stuka� wide�kami jak oszala�y. Reszta asystowa�a mu w
milczeniu.
- Nigdzie si� nie dodzwoni - powiedzia�a spokojnie Amy.
- Sk�d pani to wie?
Wzruszy�a ramionami.
- Przeczucie.
- Kobieca intuicja, co? Moja �ona te� lubi�a takie historie. - Lubi�a.
- Nie �yje?
- Kto? - m�czyzna popatrzy� na ni� zdezorientowany.
- Pa�ska �ona.
- Sk�d pani to przysz�o do g�owy? Rozwiedli�my si�. Mieszka teraz w jakiej�
zapad�ej dziurze i pisze "bardzo-�yciowe-ksi��ki" dla wewn�trznie zbuntowanych
kucharek. - wyci�gn�� do Amy r�k�. - Przepraszam, nie przedstawi�em si�. Harold
Zelamo, dzia� spedycji.
Amy u�cisn�a podan� jej d�o�.
- Amy Sherwood. Maszynistka.
- Wygl�da na to, pani Sherwood, �e mia�a pani racj�. Nici z policji. Czas na
podj�cie jakiego� sensownego dzia�ania.
Nieca�e p� godziny p�niej, od towarzystwa przy drzwiach od��czy�a si�
czteroosobowa grupa i pod��y�a z powrotem, w stron� schod�w. Trzech m�czyzn i
Harold Zelamo, w kt�rym obudzi� si� instynkt przyw�dcy, mia�o wspi�� si� na
siedemnaste pi�tro, gdzie mie�ci� si� dzia� zam�wie� i stamt�d poprzez kt�ry� z
licznych telefon�w podj�� pr�b� porozumienia z kim� z zewn�trz.
Nim wyruszyli, Amy odci�gn�a Harolda na bok.
- Ca�y czas niepokoj� si� o Leett�. Chcia�abym, �eby pan si� za ni� rozejrza�,
-kiedy b�dziecie szli na g�r�. Mo�e spad�a ze schod�w i z�ama�a nog�?
Przypomnia�o mi si�, �e narzeka�a na obluzowany obcas. Znalaz�a si� tutaj
dlatego, �e chcia�a mi pom�c i czu�abym si� fatalnie...
- Oczywi�cie - u�miechn�� si�. - To �aden problem.
Desmond -Harris, jeden z trzech m�czyzn towarzysz�cych Haroldowi sta� patrz�c
niecierpliwie w ich stron�, nerwowo skuba� w�sy.
- No to w drog� - powiedzia�, zobaczywszy, �e sko�czyli rozmawia�. I poszli.
- To czysty idiotyzm - skomentowa� grubas, rozwalony w fotelu pod palm�.
Poluzowany krawat spoczywa� na fa�dach t�uszczu, r�ka z paluchami jak serdelki,
uzbrojona w wielk�, kraciast� chust� ociera�a raz po raz nerwowym ruchem pot z
czo�a. W holu wcale nie by�o gor�co, a Amy czu�a raczej zimne dreszcze biegaj�ce
jej wzd�u� krzy�a. Mimo to grubas poci� si�. I �mierdzia�. Od samego pocz�tku
odm�wi� udzia�u w jakichkolwiek wsp�lnych dzia�aniach nazywaj�c je "o�mieszaniem
si�,,.
- Ani mi si� �ni - m�wi� podniesionym g�osem, masuj�c stopy, z kt�rych uprzednio
�ci�gn�� buty - walczy� o co�, co mi si� bezsprzecznie i niew�tpliwie nale�y.
Teraz, patrz�c za odchodz�cymi, prychn�� jeszcze raz i odwr�ci� si�
ostentacyjnie w drug� stron�. Amy obrzuci�a jego plecy niech�tnym spojrzeniem.
Otworzy�a nawet usta, �eby wyg�osi� jak�� ci�t� uwag�, ale po namy�le da�a
spok�j. Nie by�o sensu, i Czas mija�. Na zewn�trz spad� lodowaty,
jesienno-zimowy deszcz. Zmy� ulice, sp�uka� okna wystawowe. Samochody jad�ce
ulic� wzbija�y pi�ropusze zimnej wody, spadaj�ce na kul�cych si� przechodni�w. ,
Amy nie mog�c usiedzie� w miejscu zacz�a spacerowa� po holu i oddalaj�c si�
coraz bardziej od reszty ludzi nawet nie spostrzeg�a, jak trafi�a do pokoju
kontroli.
Stoj�c w drzwiach-rozejrza�a si� po wn�trzu. Cztery rz�dy monitor�w
transmituj�cych idealny bezruch wszystkich pi�ter budynku. Pod przeciwleg��
�cian� wielka, czarna konsoleta, jak rekwizyt z tandetnego filmu, oblepiona
suwakami i �wiate�kami. Popielniczka z niedopa�kiem. Krzes�o. Na pod�odze, w
cieniu rzucanym przez konsolet�, co� le�a�o. Amy nachyli�a si�. Ksi��ka.
Podnios�a j�. Strona, na kt�rej lektura zosta�a przerwana, zagi�a si� przy
upadku. Amy otrzepa�a ksi��k� z kurzu, zamkn�a j� i nie patrz�c na tytu�
po�o�y�a ko�o popielniczki. W tej samej chwili, k�tem oka zarejestrowa�a ruch na
jednym z ekran�w. Odwr�ci�a g�ow� w tamt� stron�. Kto�, kto szed� korytarzem
dziewi�tego pi�tra, utykaj�c lekko, nie sprawia� wra�enia osoby zbyt pewnej
siebie. Rozgl�da� si� na wszystkie strony, raz po raz przystawa� nas�uchuj�c.
Leetta! Amy ledwie si� powstrzyma�a od zawo�ania przyjaci�ki. W por�
u�wiadomi�a sobie, �e Leetta nie mo�e jej us�ysze�. Wybieg�a z pokoju, omal nie
�ami�c sobie n�g, i najszybciej jak tylko pozwala�y na to wysokie obcasy oraz
w�ska sp�dnica potruchta�a w stron� drzwi na schody przeciwpo�arowe.
- Halo! Prosz� pani! Dok�d pani biegnie?! - zawo�a� kto� za ni�, poderwawszy si�
z fotela. Naci�ni�ta- klamka wyrwa�a si� jej z r�k i drzwi jakby tylko na to
czekaj�c otworzy�y si� z hukiem, kt�ry echo ponios�o po ca�ym holu. Z mrocznej
czelu�ci doby� si� lodowaty podmuch wiatru, �wiszcz�cy i mro��cy twarz. Amy
napar�szy ze wszystkich si� zatrzasn�a drzwi wi꿹c za nimi ciemno�� i wiatr
ta�cz�cy na schodach. Potem cofn�a si� o krok usi�uj�c z�apa� oddech.
M�czyzna, kt�ry za ni� krzycza� opad� na fotel i straci� zainteresowanie ca��
spraw�. Dwie osoby odwr�ci�y ciekawie g�owy reaguj�c na �omot i to by�o
wszystko.
Amy dysz�c ci�ko i trzymaj�c zaci�ni�t� d�o� w okolicach serca podesz�a
chwiejnie do fontanny i przysiad�a na okalaj�cym j� murku. S�uchaj�c koj�cego
szemrania wody za plecami patrzy�a na szalej�c� na zewn�trz wichur�. Wiatr
wywraca� kosze ze �mieciami, wywleka� z nich puszki i stare gazety, ciska� nimi
pomi�dzy okr�conych p�aszczami ludzi, szarpa� przemokni�tymi markizami hoteli i
hu�ta� �wiat�ami na skrzy�owaniach. Dobrze jest w tak� pogod� siedzie� w suchym,
ciep�ym domu u boku tej jedynej osoby, jak� przeznaczy�o ci niebo. To daje
poczucie bezpiecze�stwa. I nie istniej�cej naprawd� si�y. Co jednak zrobi�,
je�li ta osoba osieroci ci�, umieraj�c? Dobre pytanie.
Kwadrans po tym, jak Amy je sobie zada�a, drzwi na schody przeciwpo�arowe
otworzy�y si� i stan�� w nich Harold Zelamo. Jeden rzut oka na jego osob�
upewni� wszystkich, �e sytuacja nie uleg�a zmianie.
- Co s�ycha� u naszych dzielnych w�drowc�w? - krzykn�� grubas na powitanie
kpi�cym g�osem, ale zaczepka zosta�a bez odpowiedzi.
Harold podszed� do Amy, kt�ra wsta�a na jego widok. Dwie kobiety nachyli�y si�
ku sobie i wymieni�y komentarze, popatruj�c w ich stron�.
- Sam? - Amy nada�a swojemu g�osowi odcie� zdziwienia.
- Reszta zosta�a na g�rze. Maj� wys�a� kogo�, je�li sytuacja si� zmieni.
Wszystkie telefony zablokowane. Nic ju� nie rozumiem - doda�, siadaj�c ci�ko
przy fontannie. - Jestem wyko�czony. Ta droga w g�r� i z powrotem mo�e zabi�. Na
dodatek na schodach wysiad�o �wiat�o...
- By�am w pokoju stra�nika - powiedzia�a Amy.
- Nie wr�ci�?
Amy pokr�ci�a przecz�co g�ow�.
- Nale�a�o si� tego spodziewa� - Harold westchn��. - Przestaje by� zabawnie;
wy��czone telefony, zepsuta winda, brak stra�nika - sama pani przyzna, �e to
troch� podejrzane.
- Tak jakby kto� chcia� nas odizolowa� - podsumowa�a.
- Dok�adnie. Tylko po co? Przyznam si� pani, �e mam niedobre przeczucia.
- Kobieca intuicja, co?
- W�a�nie.
- Kiedy wi�c by�am w tym pokoju, na jednym z ekran�w dostrzeg�am Leett�...
- Kogo?
Zgromi�a go wzrokiem.
- Moj� kole�ank�, o kt�rej panu m�wi�am i za kt�r� obieca� si� pan rozejrze�,
kiedy b�dzie pan szed� na g�r� - odpar�a zimno.
- Nigdzie jej nie widzia�em - zapewni� �arliwie. - Spojrza�a pani, kt�re to by�o
pi�tro? - zapyta� szybko.
- Oczywi�cie, �e tak. Dziewi�te. Ma mnie pan za idiotk�? - obruszy�a si�.
Wiedzia�a, �e jego zainteresowanie wynika z ch�ci zmiany tematu i to z�o�ci�o j�
dodatkowo.
- Nie... Po prostu ludziom zdarza si� w chwilach podenerwowania zapomina� o
rzeczach oczywistych.
- Nie jestem podenerwowana.
. - Wszyscy jeste�my - skrzywi� si�. Amy postanowi�a z nim nie dyskutowa�.
- To co, idziemy? - spyta�a.
- Dok�d? Ach - oprzytomnia� momentalnie, natrafiaj�c na jej lodowate spojrzenie.
- Czy ja dobrze us�ysza�em? Powiedzia�a pani: dziewi�te pi�tro?
- No dobra - zreflektowa� si�. - I tak trzeba to zrobi�.
Ciemno�ci na schodach by�y nieprzeniknione. Trzymaj�c si� za r�ce i raz po raz
potykaj�c, Harold i Amy Sherwood brn�li stopie� za-stopniem coraz wy�ej i wy�ej.
Na pode�cie zatrzymali si� dla zaczerpni�cia tchu. Harold pstrykn�� zapalniczk�
i w jej nik�ym p�omieniu obejrza� grawerowan� tabliczk� nad drzwiami.
- Kt�re? - zapyta�a zdyszanym g�osem Amy.
- Sz�ste.
- Dopiero? Wydaje mi si� jakbym w�drowa�a ju� ca�e godziny.
- Z�udzenie.
- Ale mimo wszystko; dopiero sz�ste? Nie wierz�.
- Prosz� bardzo...
- Niech pan dotknie swojej koszuli, czy tak wygl�da m�czyzna po przej�ciu
sze�ciu pi�ter?
- Czterdziestu. Czterdziestu pi�ter, pani Sherwood. Siedemna�cie w g�r�, potem
siedemna�cie w d� i teraz sze��. To razem czterdzie�ci. Poza tym ten m�czyzna
wypala �rednio p� paczki papieros�w na dzie�.
- Mimo wszystko.
- Dobrze, ju� dobrze. Niech pani we�mie jeszcze par� g��bokich oddech�w zamiast
tyle m�wi�. Nie ma si� co upiera� - tabliczka m�wi sama za siebie.
Amy zamilk�a z�a. Ten ca�y Harold Zelamo wydawa� si� jej do�� sympatyczny
(oczywi�cie, kiedy tylko si� st�d wydostan�, ka�de z nich p�jdzie swoj� drog� i
to b�dzie koniec znajomo�ci), ale protekcjonalny spos�b, w jaki chwilami si� do
niej zwraca�, by� irytuj�cy. (A mo�e to nie b�dzie wcale koniec?) Przypomnia�a
sobie sw�j poranny napad z�o�ci i umilk�a na dobre. Harold chyba wyczu� jej z�y
nastr�j, bo odezwa� si� dopiero dwa pi�tra wy�ej.
- Ca�y czas zastanawia mnie jedna rzecz.
Cisza m�cona od czasu do czasu wyciem wiatru w szczelinach i odg�osem powietrza
pompowanego z wysi�kiem do p�uc.
- S�ucha mnie pani?
- Mmm.
- Mianowicie zastanawiam si�, jak to si� sta�o, �e ta pani kole�anka zaw�drowa�a
a� na dziewi�te pi�tro.
Cisza.
- Nie domy�la si� pani?
- Mm.
- Nie mia�a jakich� zaburze�? Wie pani: klaustrofobia, akrofobia, nyktofobia,
czy co tam jeszcze?
- Nie s�dz�.
Zatrzymali si�. Harold raz jeszcze pstrykn�� zapalniczk�. Migotliwy p�omyk
zahybota� na wietrze i zgas�.
- Koniec gazu - stwierdzi� ponuro Harold, potrz�saj�c zapalniczk�. - Trudno -
doda� chowaj�c j� do kieszeni marynarki. - I tak jeste�my na miejscu - to m�wi�c
napar� na drzwi.
- Zamkni�te? - zapyta�a Amy po chwili. .
- Na to wygl�da. Zamkni�to je z drugiej strony. Czy jest pani pewna, �e to by�o
dziewi�te pi�tro?
- Jestem pewna - odpowiedzia�a szybko, zimnym g�osem.
- W takim razie musz� przyzna�, �e niewiele rozumiem.
Ja te�, przytakn�a w my�lach Amy.
Harold cofn�� si�, wzi�� kr�tki rozbieg i uderzy� w drzwi ramieniem. Za sz�stym,
albo si�dmym razem zamek pu�ci�. Z zimnych, zakurzonych schod�w wkroczyli w inny
�wiat - korytarz zalany ciep�ym �wiat�em lamp spod sufitu, wy�o�ony mi�kkim
dywanem, z rozmieszczonymi w regularnych odst�pach wielkimi lustrami w �cianach.
Harold zamkn�� drzwi i zapad�a dzwoni�ca w uszach cisza.
- Idziemy? - popatrzy� pytaj�co na Amy.
Dywan t�umi� ich kroki, kiedy przemierzali korytarze dziewi�tego pi�tra w
towarzystwie swoich lustrzanych odbi�. Od czasu do czasu kt�re� z nich wo�a�o:
"Hej, jest tu kto?,, albo po prostu: "Hop, hop!" Zatrzymywali si� wtedy i
nas�uchiwali. Odbicia w lustrze nas�uchiwa�y r�wnie�. Amy zawo�a�a Leett�
kilkakrotnie po imieniu - z jednakowym skutkiem.
Co si� z ni� sta�o? Ta my�l powraca�a do Amy w coraz to nowych formach,
wprowadzaj�c jej umys� w stan irracjonalnego zaniepokojenia. Nie wydawa�o jej
si� to wcale czym� nagannym ani tym bardziej godnym zlekcewa�enia. Tu dzia�o si�
co� z�ego. Lepiej by� na to przygotowanym...
- Zaczynam by� g�odny - przyzna� si� Harold. Mia� zmarszczone czo�o. Wygl�da� na
zniech�conego i rozdra�nionego, ale stara� si� to ukry�.
- Ja te� - sk�ama�a.
- Mo�e jest ju� po wszystkim i tam na dole teraz na nas czekaj�?
- Sprawd�my jeszcze toalety.
Harold st�umi� westchnienie wzbieraj�ce w piersi i skin�� g�ow�.
W damskiej ubikacji by�o ciemno. Amy posuwa�a si� ostro�nie wzd�u� �ciany p�ki
nie wymaca�a kontaktu. Nacisn�a prze��cznik i w pomieszczeniu zab�ys�o �wiat�o,
a wraz z nim rozbrz�cza�y si� wszystkie dzwonki alarmowe w g�owie Amy.
Poczu�a nag�� sucho�� w ustach, b�d�c jednocze�nie �wiadoma, �e oczy wychodz�
jej z orbit. Chcia�a zawo�a� Harolda, ale nie mog�a wydoby� z siebie nic poza
ochryp�ym piskiem. Toaleta by�a zalana krwi�. Krew by�a wsz�dzie - sp�ywa�a po
�cianach do umywalki, a stamt�d na pod�og�. Krwi� by�y pochlapane drzwi kabin i
suszarka, nawet rama lustra. P�yn�a nie wiadomo sk�d, jakby z zamiarem
zatopienia ca�ego �wiata...
Amy zacisn�a powieki z ca�ych si� i zacz�a krzycze�. Z pocz�tku by� to �a�osny
skrzek, ale wystarczy�o tylko, by uchyli�a znowu powieki, a z jej gard�a wyrwa�
si� dziki skowyt, w kt�rym zawarte by�o b�aganie wszystkich si� o pomoc i
zabranie jej st�d. Potem kto� chwyci� j� za ramiona powtarzaj�c "Co si� sta�o?!
Co si� sta�o, na lito�� bosk�?!", ale Amy wiedzia�a, �e lito�� boska nie
istnieje, w ka�dym razie nie dla tych, kt�rzy spotkaj� to CO�, czego
przera�aj�ce �lady dzia�alno�ci mo�na dostrzec wok�, �e lito�� nie istnia�a dla
Leetty, kiedy by�a rozszarpywana na sztuki, wi�c krzycza�a dalej gdy wywleczono
j� na korytarz i uspokoi�a si� dopiero po kilku silnych policzkach.
- Niech pani przestanie! - Harold Zelamo krzycza� nie ciszej od niej. - Niech
si� pani wreszcie zamknie! Co si� sta�o?! S�yszy mnie pani?! Co si� sta�o?!
- Krew .. - wymamrota�a. - Ca�a �azienka... sk�pana we krwi.
Dostrzeg�a jak jego oczy rozszerzaj� si� ze zdumienia. Milcza� przez d�u�sz�
chwil� obserwuj�c jak si� uspokaja.
- Lepiej? - zapyta� wreszcie.
Kiwn�a g�ow� w odpowiedzi. Policzki piek�y j� od uderze� i czu�a si�
zdezorientowana, ale mog�a przytomnie my�le�.
- Co... Co ja... To znaczy, czemu pan... - zacz�a s�abym g�osem.
- Prosz� si� uspokoi� i nie my�le� o tym.
Nie my�le�!
- Przynie�� pani wody?
Kiwn�a g�ow�. Patrzy�a jak wstaje i znika w drzwiach damskiej toalety.
Czepiaj�c si� �ciany r�wnie� wsta�a i posz�a za nim. Dostrzeg� j� w lustrze nad
umywalk� kiedy nalewa� wod� z kranu do plastikowego kubka. Sta�a w drzwiach,
oparta o framug� i patrzy�a. W ko�cu ich spojrzenia spotka�y si�.
- Ja my�la�am... - na jej twarzy malowa�a si� bezradno��.
- Wszystko w porz�dku - uspokoi� j� gestem. - To skutek rozchwianej psychiki. A
swoj� drog�, to naprawd� idiotyczny pomys�, urz�dza� �azienk� w takim kolorze.
- Wygl�da jak rze�nia - w tym stwierdzeniu nie by�o ani krzty emocji. - Lepiej
ju� wracajmy.
Nie odpowiedzia�a. Pod czujnym okiem kamery ruszyli w drog� powrotn�.
Usi�uj�c sobie kilkakrotnie tej nocy przypomnie� co p�niej robili, Amy
natrafia�a w tym miejscu na kilka luk w pami�ci, spowodowanych,
najprawdopodobniej, dopiero co prze�ytym wstrz�sem. Na pewno zeszli na d� - ona
i Harold. Ale o czym rozmawiali? Nawet je�li pad�y mi�dzy nimi jakie� s�owa, Amy
wypowiedzia�a je nie�wiadomie, w tym czasie bowiem my�li w jej g�owie snu�y si�
leniwie niczym papierosowy dym w zamkni�tym pokoju.
Na dole Harold i ten grubas skoczyli sobie do oczu. Nie od razu rzecz jasna,
najpierw by�a zdawkowa rozmowa, kt�ra niepostrze�enie zamieni�a si� w sprzeczk�,
a sprzeczka w k��tni�. Stali naprzeciw siebie,,obaj czerwoni ze z�o�ci i
krzyczeli, miotaj�c co i rusz przekle�stwa pod adresem przeciwnika. Harold
przypomina� wielkiego ptaka, kt�ry bezsilnie macha skrzyd�ami, usi�uj�c poderwa�
si� do lotu, grubas sta� nieruchomo, poruszaj�c tylko palcami w skarpetach. W
pewnej chwili Harold wskaza� na Amy, kt�ra a� si� zdziwi�a, �e sta�a si�
argumentem w ich k��tni, grubas w odpowiedzi rzuci� jak�� cierpk� uwag�, co z
kolei rozjuszy�o Harolda. Wyci�gn�� b�yskawicznym ruchem obie r�ce, pochwyci�
grubasa za koszul� przy szyi nim ten zdo�a� wykona� nieporadny unik, skr�caj�c
trzeszcz�cy materia� przyci�gn�� go do siebie. Kiedy sko�czy� swoj� przemow�
wyg�oszon� z�owr�bnym tonem, twarz grubasa przypomina�a kolorem ostryg�. Harold
odepchn�� go od siebie, a tamten potkn�� si� o w�asn� nog� i run�� na fotel
bezw�adnie jak worek trocin. Potem Amy zapad�a si� w pustk�, w mroczn� niepami��
przerwan� na chwil� wizerunkiem m�wi�cego Harolda i s�uchaj�cych go w skupieniu
ludzi.
Co by�o dalej?
Harold zapyta� j�^o co�, stali na uboczu, a Amy widzia�a jak ludzie podnosz�
si�, zbieraj� swoje rzeczy, szykuj�c si� do drogi. Harold po�o�y� jej r�k� na
ramieniu i powt�rzy� pytanie, kiwn�a g�ow�, �e tak, chocia� nie wiedzia�a, o co
mu chodzi. Pami�ta jak zn�w weszli na zimne schody, po kt�rych hula� wiatr, tym
razem szli ju� wszyscy. Prawie wszyscy. Harold powiedzia� do niej: "Prosz�
zaczeka�,,, zawr�ci� od drzwi i podszed� do tkwi�cego wci�� w fotelu grubasa.
Rozmawiali kr�tko, unikaj�c swoich spojrze�. Wreszcie Harold" wzruszy� ramionami
i odszed�. Dalej by�a ju� tylko mozolna w�dr�wka, pi�tro za pi�trem, rami�
Harolda, na kt�rym Amy si� opiera�a, jego d�o�, kt�r� chwyta�a przy ka�dym
potkni�ciu. Otrze�wi� j� dopiero krzyk kobiety, kt�ra zobaczy�a Desmonda
Harrisa. Ten g�os, tak bardzo przypominaj�cy jej w�asny sprzed... godziny? - w
jednej chwili wyp�uka� ca�y mu� z korytarzy jej umys�u i sprowadzi� j� z
przestrzeni, w kt�rych przebywa�a, prosto w tward� rzeczywisto��. Mia�a wra�enie
- jak po przej�ciu do strefy innego ci�nienia - �e jej zmys�y wyostrzy�y si�.
Desmond Harris le�a� niedbale na pode�cie p�pi�tra, oparty barkiem o �cian�.
Jego cia�o spoczywa�o zwr�cone ku do�owi, tylko twarz, wykr�cona do g�ry,
spogl�da�a w niesko�czono�� wytrzeszczonymi oczyma i szczerzy�a do niej z�by.
Nogi Desmonda by�y nienaturalnie skrzy�owane w kolanach. Sprawia� wra�enie
rzuconej w k�t, nikomu niepotrzebnej, szmacianej kuk�y.
Jaki� starszawy m�czyzna pochyli� si� nad cia�em i przy�wiecaj�c sobie
zapalniczk� dokonywa� ogl�dzin.
- Nie �yje? - Harold post�pi� krok naprz�d, ci�gn�c za sob� Amy, kt�rej ramienia
nie puszcza�. Jego g�os przypomina� napi�t� strun�.
- Martwy jak kamie� - m�czyzna zamkn�� Desmondowi oczy. - Skr�cony kark,
z�amana noga... Musia� spa�� ze schod�w.
- Kiedy szed� do nas na d� - doko�czy� Harold. Jego palce zacisn�y si� na
ramieniu Amy ze zdwojon� si��.
- Je�li to prawda, to bardzo si� �pieszy�. Co z nim zrobimy? - m�czyzna
popatrzy� wyczekuj�co na Harolda.
- Nie mo�emy go ze sob� zabra�. Trzeba go u�o�y� po ludzku i zostawi� tutaj.
Zajmiemy si� nim, kiedy uda si� nam nawi�za� kontakt z kim� z zewn�trz.
- Ju� im si� uda�o - m�czyzna wskaza� na cia�o Desmonda Harrisa. - Inaczej po
co by do nas schodzi�?
To wszystko ��czy�o si� w ca�o��. Uwi�zienie ich tutaj, znikni�cie Leetty, brak
stra�nika, zw�oki Desmonda Harrisa i wreszcie opuszczone biuro na siedemnastym
pi�trze. To wszystko musia�o si� jako� logicznie ��czy�. Ale nikt nie wiedzia�
jak. Nie wiedzia�a tego �adna ze znajduj�cych si� w porzuconym pokoju sze�ciu
os�b. Nie wiedzia� tego stoj�cy przy oknie Harold Zelamo, pal�cy ze �ci�gni�tymi
brwiami papierosa i nie wiedzia�a tego Amy Sherwood, obserwuj�ca go ze swojego
miejsca na fotelu.
W drzwiach pojawi� si� m�ody ch�opak.
- Gdzie pan by�? - zapyta� Harold.
- Rozgl�da�em si� troch�, pomy�la�em...
- No i co? - przerwa� mu Harold.
- Nie ma ich. Dw�ch m�czyzn jak kamie� w wod� - plum! Trzech, je�li doliczy�
stra�nika.
I Leetta.
- To nie by� najlepszy pomys� - Harold podszed� do biurka i zgasi� niedopa�ek w
popielniczce. - Tak czy owak: dzi�kuj� panu - s�dz�c po g�osie by� ju� zm�czony.
Ch�opak skin�� g�ow� i usiad� na pod�odze pod �cian�.
Harold podni�s� s�uchawk� telefonu, le��c� na biurku ju� kiedy tu przyszli, i
po�o�y� j� na wide�ki. Bez przyk�adania jej do ucha wiedzia�, �e na linii panuje
g�ucha cisza. Potem przysiad� ko�o szpakowatego m�czyzny, z kt�rym uk�ada�
zw�oki Desmonda. Kiedy zacz�li rozmawia�, ich przyciszone g�osy ledwie dociera�y
do Amy.
- Przeszkadzam? - To by� uprzedzaj�co przepraszaj�cy g�os Harolda.
- Nie.
- Chcia�bym panu zada� jedno pytanie.
- Prosz�.
- Co si� pana zdaniem tutaj dzieje? Chodzi mi o to, �e... - Harold zacz�� si�
pl�ta�. - Te wszystkie wypadki, sam pan przyzna, s� nieco... dziwne?
- Czary.
- A tak serio?
- To znaczy materialistycznie? Nie wiem.
- Nie s�dzi pan chyba... - zacz�� Harold z niedowierzaniem w g�osie, ale
m�czyzna nie da� mu sko�czy�.
- Czy zastanawia� si� pan, na gruncie czysto materialistycznym, naturalnie,
jakie jest prawdopodobie�stwo splotu tych wszystkich wydarze� jakie nas dzisiaj
spotka�y?
- Szczerze? Ca�y czas mnie to gn�bi.
- I, jak mniemam, doszed� pan do pewnych wniosk�w, a teraz chce pan bym je
potwierdzi�, lub im zaprzeczy�? Po to pan si� do mnie zwr�ci�?
- No c� - podj�� m�czyzna po chwili. - Mo�na oczywi�cie za�o�y�, �e wszystko
to jest tylko diabelski zbieg okoliczno�ci, ale r�wnie dobrze, a przy tym o
niebo przEZorniej, b�dzie przyj��, �e mamy do czynienia z dzia�aniem
zamierzonym. Celowym i w pe�ni kontrolowanym. Zgadza si� pan ze mn�?
- Tak - odpar� Harold. - Dzi�kuj� panu. - Wsta� i chrz�kn��, chc�c na siebie
zwr�ci� uwag�.
- Przepraszam bardzo, �e zak��cam pa�stwa spok�j - w tych okoliczno�ciach
zabrzmia�o to niemal jak dowcip - ale mam do powiedzenia kilka, jak s�dz�,
wa�nych rzeczy. Przyznam, �e nie bardzo orientuj� si� w naszej sytuacji i my�l�,
�e co� podobnego odczuwa ka�dy z nas. Jedna osoba uleg�a wypadkowi (je�li to by�
wypadek - przemkn�o przez my�l wszystkim), .trzy osoby znikn�y. To
wystarczaj�cy pow�d, by�my podj�li pewne kroki, kt�re, mam nadziej�, pomog� nam
unikn�� k�opot�w przez reszt� nocy. Wygl�da na to, �e nie mo�emy liczy� na �adn�
pomoc z zewn�trz, chyba, �e policja otrzyma wystarczaj�c� ilo�� zg�osze� od
naszych rodzin, �eby si� zaj�� t� spraw�. Przyjmijmy jednak, �e nikt si� nami
nie zainteresuje. To oznacza, �e sp�dzimy w tym odosobnieniu - spojrza� na
zegarek - jeszcze jakie�... jakie� siedem godzin. Prosi�bym, �eby przez ten czas
opuszczali pa�stwo ten pok�j tylko w razie faktycznej potrzeby - zawiesi� g�os
na chwil�. Jak ju� powiedzia�em: nie wiem co tu si� dzieje i nie mam zamiaru
snu� fantastycznych hipotez, ale musimy zachowa� ostro�no��.
- A co z tym cz�owiekiem, kt�ry zosta� na dole? - zapyta�a jedna z kobiet.
Wygl�da�a na przestraszon�.
Desmond Harris?, pomy�la�a Amy. Jemu ju� nic nie zaszkodzi. Nie zmarznie, nie
.wpadnie pod samoch�d... U�wiadomi�a sobie, �e kobieta m�wi o grubasie. Nie by�o
go tutaj. Zosta� na parterze...
- Ten cz�owiek sam zdecydowa�, �e zostanie - zacz�� Harold niepewnie. Z pomoc�
przyszed� mu szpakowaty m�czyzna.
- Je�li to wszystko jest po prostu nieszcz�liwym zbiegiem okoliczno�ci -
odezwa� si� twardym g�osem - wtedy nie ma znaczenia gdzie ten cz�owiek prze�pi
najbli�sze siedem godzin. Ale, je�li to, �e Desmond Harris spad� ze schod�w nie
by�o wypadkiem, tym bardziej nie wolno nam si� rozdziela�. Pojedynczo stanowimy
zbyt �atwe cele.
Kiedy sko�czy�, nikt nie odezwa� si� s�owem. Pobi� ich, artyku�uj�c l�k, kt�ry
tkwi� w ka�dym. L�k, �e s� zwierzyn� w jakim� makabrycznym polowaniu.
M�ody ch�opak wsta� i wyszed� na korytarz.
- Dok�d pan idzie? - krzykn�� za nim Harold.
- Ul�y� swojemu p�cherzowi - odpar� ch�opak przez rami� i odszed�. Harold
zbli�y� si� do Amy i zapyta� cicho:
- �pi pani?
Postara�a si�, �eby spojrzenie, jakim go obdarzy�a, by�o mo�liwie trze�we.
- Nie.
- Powinna pani spr�bowa� si� zdrzemn�� - podsun�� jej paczk� papieros�w, ale
odm�wi�a. By�a przera�liwie g�odna i ba�a si�, �e je�li zapali, zwymiotuje.
Harold pstrykn�� po�yczon� od Amy zapalniczk�, wypu�ci� nosem k��b dymu i
przejecha� r�k� po czole.
- Gn�bi mnie... mo�na to nazwa� "trosk� o bezpiecze�stwo". Moje i tych ludzi.
Wydaj� mi si� przera�aj�co bezradni.
Amy popatrzy�a na dwie kobiety siedz�ce pod �cian�, przy drzwiach. Jedna spa�a z
g�ow� opart� na swetrze, po�o�onym na kolanach drugiej. Ta druga gapi�a si�
ot�pia�ym wzrokiem w sufit, co jaki� czas spuszczaj�c oczy i rozgl�daj�c si� po
pomieszczeniu.
- A pani? - Amy u�wiadomi�a sobie, �e Harold pyta j� o co�.
- Co ja?
- Czy pani nie odnosi wra�enia, �e jeste�my �wiadkami czego�... co w ka�dym
razie nie zdarza si� co dzie�?
- A je�li si� zdarza? Czy zwr�ci�by pan na to uwag�?
Zastanowi� si�.
- No c�... Grupka urz�dnik�w uwi�zionych w biurowcu... W dodatku ten
nieszcz�nik Harris. Mamy szans� trafi� na pierwsze strony gazet - popatrzy� na
ni� pytaj�co. - Jak pani s�dzi?
- Je�li sprawa wyjdzie na jaw.
- A dlaczego mia�aby nie wyj��? - gniewnie wzruszy� ramionami. - Jak zdo�aliby
to ukry�?
- W�a�nie. Jak? - Poczu�a, �e zaczyna j� mdli� od chmury papierosowego dymu,
otaczaj�cej Harolda. R�k� odgoni�a siwy k��b �egluj�cy w jej stron�. Ca�kiem ju�
rozbudzona usadowi�a si� wygodniej. Zsun�a z n�g pantofle, kt�re zaczyna�y j�
ju� uciska� i podkurczy�a nogi. Na korytarzu rozleg�y si� st�umione kroki.
Zbli�a�y si� powoli, jakby nie�mia�o. Po chwili do pokoju wszed� ch�opak. W
marnym �wietle lampki wydawa� si� bledszy ni� wtedy, gdy st�d wychodzi�.
Chrz�kn�� cicho.
- Ja... Zdaje si�, �e znalaz�em jednego z tych m�czyzn, kt�rzy przyszli tu z
panem - powiedzia�, patrz�c na Harolda. Ten poderwa� si� i Amy, kt�rej batalion
arktycznych mr�wek przew�drowa� po plecach, zobaczy�a jak mi�nie jego twarzy
t�ej�. W pokoju zapad� na chwil� absolutny bezruch, tak jakby ca�a sytuacja
zosta�a utrwalona na kliszy fotograficznej.
- No i co z nim? - zapyta� Harold. Jego nadludzki wysi�ek by pozbawi� sw�j g�os
dr�enia spe�z� na niczym.
Wilton Rozen dynda� weso�o w jednej z kabin na �a�cuszku od rezerwuaru. Harold
krzykn�� i ruszy� w stron� drzwi. I wtedy Amy wyczu�a zbli�aj�ce si�
niebezpiecze�stwo, Nie od razu to zrozumia�a, z pocz�tku dozna�a po prostu
bezpostaciowego strachu, kt�ry zjawi� si� znik�d i stopniowo przerodzi� si� w
pewno��, �e nadchodzi niebezpiecze�stwo. To uczucie nie by�o jej obce, dozna�a
go w �yciu kilkakrotnie, ostatni raz pewnego wiosennego dnia, kiedy szykowa�a
si� w�a�nie do wyj�cia i zadzwoni� telefon. Telefonowano ze szpitala, �eby j�
poinformowa� o �mierci Kena. Przeczucie pojawia�o si� rzadko, to prawda, ale
kiedy ju� nast�powa�o, nie zawodzi�o. Nigdy. I tak samo nigdy Amy do ko�ca nie
dawa�a mu wiary. Nawet teraz, widz�c Harolda wybiegaj�cego na korytarz nie
potrafi�a zaufa� swojemu instynktowi. Zreszt� czy powinna? Po tym co nie tak
dawno przesz�a? To by�o jak dr�enie szyn �wiadcz�ce, �e - cho� tego jeszcze nie
wida� - zbli�a si� poci�g. Czy to samo czuj� zwierz�ta, uciekaj�c z zagro�onych
miejsc?
Ludzie wybiegli na korytarz i Amy zosta�a sama. Przezwyci�aj�c ch�� ukrycia si�
w pustym pokoju wsta�a i pod��y�a za nimi. Wola�a by� ze wszystkimi tam ni� sama
tu.
Zatrzyma�a si� przed drzwiami m�skiej toalety i wraz z innymi czeka�a, a�
wy�oni� si� stamt�d Harold nios�c cia�o Wiltona Rozena. Pomaga� mu ten sam
ch�opak, kt�ry znalaz� zw�oki. Z�o�yli je na �rodku korytarza i zatrzymali si�
obok, nie bardzo wiedz�c co zrobi�. Wszyscy opr�cz Amy. Stoj�c przy Haroldzie,
rzuca�a dooko�a niespokojne spojrzenia, pr�buj�c odgadn��, sk�d nadejdzie
niebezpiecze�stwo. W za�amaniu korytarza byli doskonale odkryci z obu stron, ale
jednocze�nie napastnik nie mia� szans zbli�y� si� do nich nie zauwa�ony.
Nieruchoma dot�d kamera umieszczona pod sufitem drgn�a. Powoli obr�ci�a si� o
dziewi��dziesi�t stopni i zamar�a z obiektywem utkwionym za plecami Amy. Tylko
ona jedna to zauwa�y�a. Poczu�a, �e oblewa j� fala gor�ca. P�ynnie, jak w
zwolnionym tempie, obr�ci�a si�. W po�owie obrotu wyda�o si� jej, �e k�tem oka
dostrzeg�a jaki� zbli�aj�cy si� kszta�t, a raczej zarejestrowa�a sam fakt ruchu.
Nie mia�o to jednak �adnego znaczenia, gdy� w tym samym momencie zgas�y
wszystkie lampy.
W jednej chwili z jasno o�wietlonego korytarza ci�ni�to ich wprost w
najczarniejsz� otch�a� piekie�. Nic wi�c dziwnego, �e stracili orientacj�. Kto�
zakl�� g�o�no, nie rozumiej�c, co si� dzieje, jaka� kobieta krzykn�a
przera�liwie.
- Wszystko w porz�dku - tu� przy Amy rozleg� si� uspokajaj�cy g�os Harolda. - To
tylko bezpieczniki...
A potem krzyk kobiety przeszed� w charkot i w ciszy rozleg� si� odg�os
gruchotanych ko�ci. To by� znak do ucieczki. Uciekali wszyscy, machaj�c r�koma,
odbijali si� od �cian, wpadali na siebie nawzajem. I gin�li jedno za drugim jak
muchy.
Amy poczu�a w pewnej chwili, �e co� mokrego i lepkiego obryzga�o jej twarz i
bluzk�. Wiedzia�a co to mo�e by�, ale stara�a si� o tym nie my�le�. Chwyci�a
r�k� Harolda i z nadludzk� si�� na wp� ci�gn�a go, na wp� pcha�a w boczny
korytarz. Par�a na o�lep przed Siebie zdaj�c sobie doskonale spraw�, �e
ciemno�ci nie stanowi� przeszkody dla ich przeciwnika i �e ucieczka ma szans�
powodzenia tyl- ko dop�ty, dop�ki nie ruszy po�cig. Stracili uprzedni� przewag�
- teraz byli widoczni jak na d�oni, cho� sami nie widzieli nic. Z ty�u wci��
jeszcze dobiega�y krzyki, kto� skoml�c z b�lu wzywa� pomocy, ale jego g�os urwa�
si� szybko jak uci�ty no�em.
- Tu gdzie� musz� by� schody przeciwpo�arowe - Amy szarpa�a w biegu klamki
wszystkich mijanych po drodze drzwi.
- Chryste, to potworne - powtarza� mechanicznie Harold, pozwalaj�c si� bezwolnie
holowa�.
Nagle zapad�a cisza. Zgas�y krzyki, umilk�y ostatnie j�ki i zapad�o milczenie.
Amy nie zatrzymuj�c si� ani na chwil� wstrzyma�a oddech i usi�owa�a wy�owi� z
ciemno�ci jaki� d�wi�k poza �omotem pod czaszk�. Rozpaczliwie pr�bowa�a utrzyma�
si� na powierzchni �ycia. Czu�a, �e cokolwiek tych ludzi napad�o, zbli�a si�.
R�wnie trudne do zatrzymania jak rozp�dzony poci�g mknie korytarzem w ich
stron�. Niemal s�ysza�a d�ugi, �wiszcz�cy oddech z samego dna piekie�. Chocia�
to niemo�liwe - ten morderca nadchodzi bezg�o�nie.
W panice szarpn�a nast�pne drzwi. Zamkni�te. Gdzie, u diab�a, mogli si�
znajdowa�? W b�ysku intuicji przy�pieszy�a, biegn�c teraz prawie r�wnie szybko
jak ich prze�ladowca. Impet z kt�rym uderzy�a w przeszkod� niemal j� zamroczy�.
Czuj�c na ustach stru�k� p�yn�cej krwi wyci�gn�a woln� r�k� przed siebie.
Otwarte drzwi! Zachowa�a jeszcze tyle przytomno�ci umys�u �eby wypchn�� Harolda
na schody i schroni� si� tam samemu zatrzaskuj�c za sob� drzwi, kt�re niemal w
tej samej chwili - wygi�y si� pod wp�ywem pot�nego uderzenia.
- Na d�! - krzycza� Harold, szarpi�c j� za r�k�, ale ona upar�a si�, �e zamknie
drzwi na zasuwk�. Na lic