2751

Szczegóły
Tytuł 2751
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2751 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2751 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2751 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karol J�zef Stryjski Horynieccy Cz�� II Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1989 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III-B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z Wydawnictwa ��dzkiego ��d� 1988 r. I. Po�oga Rozdzia� I Latem w Pr�dowli by�o zwykle gwarniej ni� o innej porze, a ciep�y i pogodny czerwiec 1939 roku sprawi�, �e w rodzinne strony zjechali prawie wszyscy Horynieccy. Najwcze�niej zjawi�a si� Jadwiga, przera�ona tym, czego nas�ucha�a si� w poci�gu z Krakowa do Lwowa. - A wi�c jednak wojna? - pyta�a Macieja. G�os jej brzmia� niepewnie, co zdarza�o si� niezwykle rzadko. Mia�a nadziej�, �e us�yszy s�owa zaprzeczenia lub pocieszenia. Podsun�a bratu zdj�cie w "Ilustrowanym Kurierze Codziennym". Przedstawia�o gablot� ze "skarbami" w biurze wojew�dzkiego komisarza Po�yczki Ochrony Przeciwlotniczej. Na plakacie przypi�tym do �ciany gabloty eskadra samolot�w i zapewnienie: "Silni, zwarci, gotowi". Maciej czyta� g�o�no podpis: - "Ofiarno�� publiczna na cele dozbrojenia Armii jest bardzo du�a i nie tylko nie s�abnie, ale wr�cz si� wzmaga". - To prawda? - ponagla�a Jadwiga. - Tak, ale c� z tego. Czasu pewnie bardzo ma�o, a armia przestarza�a. Szanse nier�wne. - Nie wierzysz w zwyci�stwo? - W�tpi� - wyzna� szczerze. - A Anglia, Francja? - pragn�a zachowa� resztki nadziei. - Mo�e si� okaza�, �e to sojusze bez sojusznik�w. Pokazali na przyk�adzie Czechos�owacji, �e chc� pokoju za ka�d� cen�. - Przera�asz mnie. Jadwiga by�a przybita i zawiedziona. Brat nie chcia� jej ok�amywa�, pociesza� nierealnymi wizjami, kt�rych pe�no by�o w propagandzie. Cho� nie uprawia� wielkiej polityki, to z perspektywy urz�du starosty widzia� sprawy na tyle ostro i prawdziwie, �e m�g� sobie pozwoli� na odrobin� realizmu. - C�, uwa�am, �e lepsza pochmurna prawda ni� s�oneczne iluzje. W po�owie czerwca przyjecha�a Gabriela z synem Adamem. Mia� ju� dziewi�tna�cie lat i studiowa� na politechnice. Pod��aj�c �ladami ojca, przywi�zany by� jednak bardziej do matki. W tym czasie wi�kszo�� polskich rodzin z G�rnego �l�ska wyje�d�a�a do krewnych w centrum kraju. Wygl�da�o to na prawdziwy exodus, ucieczk� szczur�w z ton�cego okr�tu. Kto nie musia� zosta�, opuszcza� dom, wywo��c co cenniejsze rzeczy. - Po co mama to wszystko zabra�a? Na jedno lato a� tyle? - dziwi� si� Adam, gdy spotkali si� na dworcu we Lwowie. - M�j drogi, wida�, �e dawno nie by�e� w domu. W Gwarkowicach Niemcy panosz� si�, jakby byli u siebie. Wojna wisi na w�osku. - To niemo�liwe - buntowa� si�. - Co� przecie� trzeba zrobi�, aby do tego nie dosz�o. W Pr�dowli powitano ich serdecznie. Baga�e, kt�rych w istocie by�a spora sterta, Odwieziono furmank� od razu do Skorodnego. - A co z Hieronimem? - dopytywa� si� Maciej. - Obieca� przyjecha�, jak tylko si� sytuacja wyja�ni. Kto� musi wszystkiego pilnowa� - t�umaczy�a Gabriela. - Namawia�am go, aby sprzeda� fabryk� i dom. Tutaj przecie� mamy gdzie mieszka� i by�oby z czego �y�. Upar� si� - roz�o�y�a r�ce. - Sprzeda� fabryk�, dom, rzuci� wszystko, to wcale nie jest takie proste. Nie mo�na ulega� panice - powiedzia� Maciej. - Nie macie poj�cia, co tam si� wyprawia. Od wiosny buduje si� bunkry nad granic�, powsta�cy si� organizuj�, po lasach �wicz� tak�e ci z Freikorpsu, Volksbundu. Volksdeutsche panosz� si� na ulicach, w parkach, w kawiarniach. Hieronim twierdzi, �e to tylko propaganda, aby nas przestraszy�. A ja my�l�, �e mo�e si� sko�czy� jak z czeskimi Sudetami. Pewnie przesadzam, sama ju� nie wiem... - Je�li Niemcy szykuj� si� do wojny z nami, to prowokacje na pograniczu s� logiczn� tego konsekwencj� - skonstatowa� Maciej. - A wi�c jednak - powiedzia�a Gabriela, mocno przygn�biona. - Jak b�dzie naprawd�, zobaczymy - widz�c jej przestrach, pozostawi� iskierk� nadziei. Wci�� ulega� nastrojowi otoczenia. Chcia�, jak inni, wierzy�, �e zdarzy si� wreszcie co�, co odsunie w niepami�� widmo wojny. Jako polityk na zimno analizowa� lawinowo narastaj�ce zagro�enie. Jego rozmiary podpowiada�y zachowanie czujno�ci i sceptycyzmu. Do Pr�dowli przyje�d�a�a cz�sto Natalia. Po �lubie zamieszkali z J�drzejem w domu Horynieckich w Rozdo�ach. Tak by�o jednak tylko na pocz�tku. Wkr�tce J�drzej, nie chc�c rezygnowa� z pracy w redakcji, zaj�� zn�w pok�j z czas�w studenckich w willi na Poni�skiego, gdzie mieszka�a tak�e Sonia. Natalia za� przebywa�a troch� z rodzicami. troch� z m�em, ale najcz�ciej i najch�tniej w Pr�dowli, szczeg�lnie kiedy by�o tu ludno i gwarno jak teraz. W pa�dzierniku spodziewa�a si� dziecka i pragn�a, aby przysz�o na �wiat w gnie�dzie Horynieckich, w chutorze. J�drzej zamierza� we wrze�niu zawiesi� swoje obowi�zki dziennikarskie i powr�ci� do Pr�dowli lub do Rozdo��w. Wprawdzie ani jedno, ani drugie go nie n�ci�o, wiedzia� jednak, �e Natalia nie zechce zamieszka� we Lwowie. - Pojedziesz w sobot� do Pr�dowli? - zapyta�a Sonia, nie bacz�c na to, �e jest pogr��ony w my�lach. - Oczywi�cie, jak zwykle. - Chcia�abym, aby� odda� list mojemu ojcu. - Dobrze, ch�tnie do niego zajrz�. - Byle tylko nie siedzie� d�ugo w domu? - zapyta�a zaczepnie. - O co ty mnie podejrzewasz? - zirytowa� si�. - O nic. Widz� tylko, �e kiedy� szala�e� za Natali�, a dzi� znajdujesz byle pretekst, aby by� od niej z daleka. A przecie� ona w�a�nie teraz najbardziej ciebie potrzebuje. - Mo�e z boku tak to wygl�da. Nalega�em przecie�, aby�my zamieszkali razem we Lwowie. - Sam dobrze wiesz, �e nie o to chodzi. To kategoryczne stwierdzenie Soni zdziwi�o go. "Je�eli ona si� czego� domy�la, to mo�e i Natalia?" - zaniepokoi� si�. - A twoim zdaniem o co? - spyta� niepewnie. - Jak znam si� na �yciu, to kochasz ju� inn� kobiet� - odpowiedzia�a wprost. J�drzej by� tak zaskoczony, �e nie potrafi� wydoby� s�owa. Sk�d Sonia mog�a o tym wiedzie�? - Sam ju� nie wiem - powiedzia� cicho po d�ugim milczeniu. Sonia nie wyrzuca�a mu niczego, nie mia�a do tego prawa. Wydawa�o jej si�, �e J�drzej powinien z kim� o tym porozmawia�. Pragn�a mu pom�c. - Mo�e masz racj� - przyzna� z rezygnacj� - ale niech to zostanie mi�dzy nami. - Oczywi�cie. List, o kt�rym m�wi�am, oddasz ojcu, gdy b�dziesz wraca� do Lwowa, nie wcze�niej - poprosi�a. - Mo�na wiedzie�, o co chodzi? - Tak, nawet powiniene�. Postanowi�am wyjecha� - oznajmi�a. - Do Krakowa? - Nie. Do Szwajcarii. Sonia zaskoczy�a go po raz drugi. - Przemy�la�am to. Teraz jest najlepszy moment. Istvan zrobi� matur� i musi rozpocz�� studia, a w kraju coraz mniej bezpiecznie. W Szwajcarii pozna�am kiedy� cz�owieka, kt�rego kocham. Ma�ego trzeba pilnowa�. Ma charakter ojca, bez twardej r�ki i opieki got�w zej�� na psy. Tam powinno nam by� dobrze. - Jedziesz do niego, do tego, o kt�rym m�wi�a�? - Nie. Lloyd mieszka w Ameryce. Ma �on� i dzieci. A ja mam tylko Istvana i wspomnienia. Rozumiesz? - Usi�uj�. Ja te� mam �on�, b�d� mia� dziecko i jest kobieta, kt�r� kocham. I jeszcze co� wi�cej. Zawiesi� g�os, a Sonia nie pyta�a. Dowiedzia�a si� dostatecznie du�o, aby niepokoi� si� losem J�drzeja i Natalii. - Ona na mnie czeka - doda�. - Masz dwie kobiety, kt�re ci� kochaj� - powiedzia�a Sonia po chwili zastanowienia. - Obie na ciebie czekaj�, potrzebuj� ci�, a ty siedzisz jeszcze tutaj? - A co mam robi�? Powiesi� si�? Sam siebie chwilami nie rozumiem, ale to �adne usprawiedliwienie ani tym bardziej pomoc. Nic na to nie poradz�. Najpierw cz�owiek latami na kogo� czeka, t�skni, a kiedy wreszcie ten kto� przyjdzie, okazuje si�, �e szcz�cie sp�nione to gorzej ni� samotno��. - Trzeba by�o powiedzie� o tym Natalii. - Nie potrafi�em, nie by�em pewien - usprawiedliwia� si�. - Teraz postanowi�em zda� si� na czas. Mo�e zdo�a naprawi� to, co zepsu�. - Tak, los bywa okrutnie ironiczny - przyzna�a ze smutkiem. W jej g�osie brzmia�o przyjacielskie rozgrzeszenie. Poczu� ulg�. W drodze do Pr�dowli J�drzej zatrzyma� si� w Rozdo�ach. Zajrza� do starostwa, ale nie zasta� ojca. Zostawi� wi�c wiadomo��, �e b�dzie na niego czeka� przy lipowej alei. W domu by�a tylko O�ena. �ona czeka�a na niego w Pr�dowli. Wzi�� prysznic, przebra� si� i zjad� kolacj� na tarasie. Ojca wci�� jeszcze nie by�o, wi�c poprosi� O�en�, by mu towarzyszy�a. Usiad�a ch�tnie, cho� jad�a ma�o. Od d�u�szego czasu mieszka�a tu w�a�ciwie sama. Horynieccy zagl�dali rzadko. Ona ju� nie zamierza�a opu�ci� pi�knej willi przy rozkwit�ej o tej porze, pachn�cej lip� alei. Kiedy wszystkie dzieci Marii posz�y w �wiat, mog�a pomy�le� wreszcie o sobie. I nie traci�a czasu. J�drzej zauwa�y�, �e ta przedtem zawsze zabiegana, wiecznie czym� zmartwiona kobieta jest teraz inna - spokojna, starannie ubrana i uczesana. Mia�a wi�cej ni� czterdzie�ci lat, lecz by�a wci�� jeszcze �adna, bez �ladu oty�o�ci, charakterystycznej dla Ukrainek w jej wieku. Mog�a si� podoba�, mimo to wci�� �y�a samotnie, tak przynajmniej mu si� wydawa�o. Patrz�c na ni�, J�drzej pomy�la�: "Pewnie tak wygl�da�aby dzi� matka. By�a niewiele starsza, no i pi�kniejsza". O�ena milcza�a, a on tak�e nie mia� ochoty na rozmow�. Czas oczekiwania na ojca d�u�y� si� bardzo. Stary ucieszy� si� ogromnie, widz�c syna. - Co tam s�ycha� w wielkim �wiecie - spyta� na powitanie. - Ani on taki wielki ani ciekawy. - Sk�d ta melancholia? Zm�czony? - spyta� z zatroskaniem i nieco podejrzliwie. Przygl�da� mu si� uwa�nie, ale dyskretnie. - Troch�, ale najgorsza jest ta dr�cz�ca niepewno��. Co dalej? Jak to si� sko�czy? Wszyscy dzi� o to samo pytaj�. Rozmowy Patiomkina na Wierzbowej niewiele da�y. Hitler kokietuje Stalina paktem o nieagresji, a w Wiedniu, Lipsku i Wroc�awiu radio niemieckie nadaje audycje w j�zyku ukrai�skim, nawo�uj�c Ukrai�c�w do utworzenia samodzielnego pa�stwa. - C�, pozostanie nam tylko, jak powiedzia� Beck, broni� polskiego honoru, a nie pokoju za wszelk� cen�. - A jaka b�dzie cena naszego honoru? - spyta� sceptycznie J�drzej. - Na pewno niema�a. - Wi�kszo�� ludzi nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. W najlepsze planuj� urlopy, wyjazdy. Nie chc� wierzy� w wojn�, w ka�dym razie nie u nas. - Bo chc� spokojnie �y�, a od tego jest w�adza, aby im to gwarantowa�a. Wojna jest wbrew ludzkiej naturze. Obowi�zkiem polityk�w jest jej zapobiec. Wojna to kl�ska polityki, a nie jedno z jej narz�dzi, jak twierdz� niekt�rzy. - �ycie pokazuje, �e racj� maj� ci drudzy - rzuci� przekornie J�drzej. - Nie wierzysz w sojusze? - zabrzmia�o to jak stwierdzenie. - Nie. Hiszpanii i Czechos�owacji nikt nie pom�g�. Dlaczego z nami mia�oby by� inaczej? - To straszne, ale i mnie czasami takie my�li przychodz� do g�owy - przyzna� wreszcie Maciej. - A na dodatek ukrai�scy nacjonali�ci szykuj� si� przeciwko nam. - Nie mo�na temu zapobiec? - Obawiam si�, �e ju� za p�no. Aresztowania przyw�dc�w niewiele pomog�. Musimy by� gotowi na najgorsze... Gdy telefonowa�e� ze Lwowa, m�wi�e� o li�cie z Pary�a - przypomnia� sobie nagle ojciec. - Stryj W�odzimierz pisa�, �e zosta� odwo�any z Pary�a. Wraca do Moskwy - wyja�ni� J�drzej. - Mam list w samochodzie, dam ci go p�niej. - Nie poda� powodu? - Nie. Pisze, �e ma k�opoty z Aleksandrem. - Jakie? - zaniepokoi� si� Maciej. Los brata �ywo go interesowa�. - Aleksander postanowi� zosta� w Pary�u, nie wraca� do Rosji - powiedzia� J�drzej. - Dlaczego? - Bo ja wiem? Mo�na si� tylko domy�la�. Tam pochowana zosta�a jego matka, a on by� do niej bardzo przywi�zany. Mo�e by� jeszcze sto innych powod�w. - Je�li Aleksander zostanie, to co z W�odzimierzem? - pyta� z trosk� Maciej. - Nie rozumiem, po co i do czego wraca w tej sytuacji. - Uwolnionemu przez los od �ony i syna, pozostanie tylko idea. - Z ide� mo�na �y�. Ale �y� dla samej idei, czy to warto? - Niekt�rzy uwa�aj�, �e i umiera� warto. Bez nich �wiat by�by mo�e mniej skomplikowany, ale wcale nie lepszy. Szale�cy, ideali�ci s� w ka�dej epoce. - Ka�da epoka ma swoich wariat�w - ironizowa� J�drzej. - I prorok�w - doda� powa�nie Maciej. Po drodze czyta� list. By� obszerny i wielow�tkowy jak wszystkie listy W�odzimierza pisane z Pary�a. "... W Pary�u, pomimo pocz�tku lata i zbli�aj�cych si� wakacji, jest t�oczniej i g�o�niej ni� zwykle. A mo�e tak mi si� wydaje? Cz�sto chodz� na d�u�sze spacery, szukam wtedy samotno�ci, odludnych k�t�w. St�d pewnie irytacja na widok ka�dej grupki przechodni�w. St�d wra�enie (z�udzenie?), �e Pary� zrezygnowa� z wakacji. Bo niby dlaczego pary�anie mieliby to uczyni�? Owszem, w kawiarniach, w ogr�dkach, ale cz�ciej w gabinetach i politycznych salonach m�wi si� ostatnio coraz wi�cej o wojnie. Ludzie z zatroskaniem i obaw� my�l� o przysz�o�ci. Wi�kszo�ci jednak gro�ba wojny wydaje si� wci�� daleka, cho� prawdopodobna jak burza, kt�ra przechodzi bokiem. Ale gdyby zmieni� si� wiatr... Nie daj Bo�e. Lepiej o tym nie my�le�. Kiedy powa�nie rozmawia si� o niebezpiecze�stwie wojny, wtedy to okropne s�owo kojarzy si� nieodparcie z Polsk�. O Polsce Francuzi my�l� jak o sympatycznej, nawet lubianej, ubogiej i bardzo dalekiej krewnej. C�, nawet je�li stanie si� jej co� z�ego, nawet je�li umrze... Bywa�o z ni� przecie� �le nieraz. Tylko bardziej sceptyczni pytaj�: Co b�dzie potem? Co dalej? A je�li nawet Rosja, to kto nast�pny? Maciej zamy�li� si�. Patrzy� gdzie� przed siebie. "...Smutno mi, kiedy pomy�l�, �e niebawem b�d� musia� opu�ci� Francj�, po�egna� si� z Pary�em. Pozostawi� tu gr�b �ony i osieroc� syna, kt�ry ani my�li wraca� ze mn� do Rosji. Pr�bowa�em go przekonywa� wszystkimi sposobami. Na pr�no. Jak mi si� zdaje, ma dziewczyn�. Poza tym Olek ma jeszcze sto innych powod�w, dla kt�rych bardziej woli rozsta� si� ze mn� ni� wraca� do Leningradu lub Moskwy. Rozumiem go. Tylko czy mnie kto� zrozumie? C�, taki ju� los ojc�w - traci� syna wtedy, gdy si� go bardzo potrzebuje. Rozumie� go i by� wyrozumia�ym, chocia� on wydaje si� niczego nie pojmowa�". "Tylko co on powie tam, w Moskwie czy Leningradzie, kiedy powr�ci? Syn zosta�, bo si� zakocha�... Wy�miej� go albo i gorzej" - rozmy�la� Maciej, zn�w na chwil� przerywaj�c lektur�. Na koniec W�odzimierz zn�w powraca� do my�li o wojnie: "...W�r�d polityk�w Pary�a m�wi si� o nadziei na nowe Monachium. Niekt�rzy s� wr�cz zafascynowani propozycj� Mussoliniego. Ja jednak s�dz�, �e burza jest nieunikniona. Atmosfera w Europie zrobi�a si� zbyt g�sta. A je�li tak, a wi�c je�li wojna, to los Polski, podobnie jak w 1918 roku, zale�e� b�dzie od ostatecznego jej wyniku, od kl�ski Niemiec. Tylko �e faszyzm to gro�na zaraza. Francuzi b�ogos�awiliby Boga, gdyby wiatry powia�y t� zmor� na wsch�d, cho�by i po Ural. Ale nie omin� przecie� Polski+ Co w tej sytuacji mo�e uczyni� Rosja Radziecka? Zapewne b�dzie si� broni�a przed wojn� wszelkimi sposobami. Od czasu, kiedy Warszawa odrzuci�a propozycje radzieckie, Towarzysz Stalin nie ma wobec Rzeczypospolitej �adnych istotnych zobowi�za�". Od�o�y� kartki papieru na kolana. - Jak ma�o nasze losy zale�� od nas samych i jak wiele musi si� wydarzy�, aby to sobie uzmys�owi� - powiedzia� sk�adaj�c list. - Czy to znaczy, �e wszystko w naszym �yciu jest z g�ry u�o�one, musi si� sta� nawet wbrew naszej woli? To by�oby przera�aj�ce - odpar� J�drzej. - Od takiej determinacji do dekadencji ju� tylko krok. My�l�, �e jest jednak inaczej. - Nasze osobiste sprawy nie mog� dzia� si� w oderwaniu od rzeczywisto�ci - wyja�ni� Maciej. - Jeste�my powi�zani tysi�cem uzale�nie�, ograniczani sprawami publicznymi i problemami innych ludzi. Rzeczywisto�� przygniata nas i t�amsi, a my pragniemy j� zmieni�, a nawet walczy� z ni�. Drog� wzd�u� Stryja zbli�ali si� do Pr�dowli. W tym miejscu p�ytka, wyschni�ta w porze upa��w rzeka p�yn�a leniwie licznymi zakolami w�skim prakorytem. Niski od strony drogi brzeg zach�ca�, aby przystan�� i zanurzy� w wodzie nogi, ogarn�� wzrokiem r�wnin�, kt�r� okala�y lesiste wzg�rza. Na polach R�wnej, Zakolicza i Letowiszcza, na zboczach �agodnych tu wzniesie� dojrzewa�o zbo�e. Gdzieniegdzie koszono ju�, ale na pe�ne �niwa by�o jeszcze za wcze�nie, szczeg�lnie na polach po�o�onych wy�ej, bli�ej Pr�dowli. W chutorze zastali Lusi�, �on� Micha�a. Odk�d m�� sp�dza� wi�kszo�� czasu poza domem, ona cz�sto wyje�d�a�a z Protiszni do swoich rodzic�w i krewnych, ale najch�tniej zagl�da�a do Pr�dowli. Czu�a si� tu dobrze. Lubi�a przebywa� w�r�d Horynieckich i mia�a Micha�owi za z�e, �e usi�uje j� do nich zniech�ci�. Ta drobna istota o dziewcz�cym uroku, wdzi�cznym u�miechu i weso�ych, piwnych oczach by�a w towarzystwie m�a zawsze smutna, przygaszona, l�kliwa. Jak�e zmieni�a si� teraz, gdy przyje�d�a�a z ma�� Olg�. Skora do �art�w i u�miechu, wzbudzi�a szczeg�ln� sympati� Katarzyny. Bardzo si� zaprzyja�ni�y. Lusia ujmowa�a wszystkich prostot�, szczero�ci� i serdeczno�ci�. Nie stara�a si� by� dam�, a mimo to, a mo�e w�a�nie dlatego zyska�a sobie szacunek Horynieckich. Im bli�ej Katarzyna j� poznawa�a, tym silniejszy �ywi�a �al do Micha�a za jego stosunek do �ony, kt�r� niemal wi�zi� w Protiszni, staraj�c si� izolowa� od familii. - Z Micha�em jest coraz gorzej - �ali�a si� Lusia, gdy siedzia�y w ogrodowej altance. Zbli�a� si� wiecz�r. Ponad drzewami �miga�y jask�ki. - Na ca�e tygodnie znika w g�rach. Boj� si� o niego. Oni tam co� organizuj�, Sicz czy co� w tym rodzaju. Szykuj� si� do powstania. W domu rozmawia si� tylko o wojnie. - Wszyscy dzi� m�wi� o wojnie. Helenka pisze z Warszawy, �e urodzi�a syna. Dali mu na imi� Ludwik. Pewnie tego lata nie przyjad� do Pr�dowli. Tam te� gadaj� o wojnie, ale ona wierzy, �e skoro nie wybuch�a wiosn�, to ju� teraz si� to nie stanie. - Dobrze im si� tam �yje? - spyta�a Lusia. - Maj� pi�kne mieszkanie, Anatol nie�le zarabia, niczego im nie brakuje. I jest tak, jak chcia�a Helenka, s� z dala od nas i jego rodziny. - Micha� niech�tnie m�wi o niej - wyzna�a Lusia, jakby zdradza�a wielk� tajemnic�, jakby obawia�a si�, �e dowie si� o tym m��. - Nie przepadali za sob� jeszcze jako dzieci. - Opowiedzia� mi jak�� dziwn� histori� o niej i ich matce, z kt�rej wynika�o, �e to Helenka jest winna �mierci Marii Horynieckiej - m�wi�a niepewna, czy nie pope�nia nietaktu. - To nieprawda, a w ka�dym razie niezupe�nie tak by�o - zaprotestowa�a Katarzyna. - Maria chorowa�a coraz cz�ciej po urodzeniu Eweliny. My�l�, �e tamtego krytycznego dnia po prostu przezi�bi�a si�. Przy jej stanie by�a to kropla, kt�ra przes�dzi�a o wszystkim. Potem powsta�a legenda, jak wiele w domu Horynieckich. Micha� zawsze �y� mitem o matce. Tamta historia to tylko pretekst, aby mie� wieczny �al i pretensje do wszystkich. - On was jednak po swojemu kocha - zapewni�a Lusia. - Chocia� s� takie chwile, gdy wydaje mi si�, �e jest zupe�nie inaczej. Boj� si� go wtedy - przyzna�a z za�enowaniem. - Ty si� go pewnie zawsze boisz - Katarzyna powiedzia�a wreszcie to, co j� od dawna dr�czy�o. - Czasami. Czasami bardzo - przyzna�a niech�tnie. - Mo�e spr�bowa� jako� na niego wp�yn��? - zastanawia�a si� Katarzyna. - Nie bardzo mnie lubi. Tak�e z powodu Marii. Zaj�am jej miejsce przy Macieju i by� to dostateczny pow�d, aby uwa�a� mnie za wroga. Niewiele mia�a sobie do wyrzucenia, pr�bowa�a przecie� zast�pi� dzieciom matk�. Tylko Micha�a nie potrafi�a pozyska�. Pewn� pociech� dla niej i usprawiedliwieniem by�o to, �e r�wnie� Maciejowi nie uda�o si� wp�yn�� na syna. - My�l�, �e niewiele mo�na uczyni�, aby Micha� si� zmieni� - powiedzia�a ze smutkiem Lusia. - Mo�na mu tylko pom�c �y� z t� jego zara�liw� obsesj�. Kiedy o tym m�wi�a lub my�la�a, przejmowa� j� l�k. Jeszcze kocha�a m�a, ale nie by�a pewna, na jak d�ugo starczy jej na to si�. 27 sierpnia, cho� to by�a niedziela, zg�osili si� do Macieja Horynieckiego przedstawiciele r�nych stowarzysze�, komitet�w i ugrupowa� patriotycznych z pro�b�, aby wyrazi� zgod� na udzia� ich cz�onk�w w kopaniu row�w strzeleckich. Determinacja tych ludzi, gor�ca wola, ch�� czynienia czegokolwiek, co w ich �wiadomo�ci powi�ksza�oby poczucie bezpiecze�stwa, by�y tak wielkie, �e Maciej nie sprzeciwia� si�, chocia� nie widzia� sensu w ich poczynaniach. Do rob�t zg�osi�y si� setki m�czyzn i sporo m�odzie�y. Pracami kierowa� lokalny szef Ligi Obrony Przeciwlotniczej Pa�stwa, dawno emerytowany, ale niezwykle �ywotny kapitan rezerwy, Antoni Piechocki. By� w swoim �ywiole, jakby czeka� na tak� w�a�nie chwil�. Jego wiara w wojn�, oczywi�cie zwyci�sk�, by�a niewzruszona. Od tygodnia trwa� stan czujno�ci w urz�dach pa�stwowych. Zgodnie z zarz�dzeniami pakowano i chowano dokumenty i zalepiano paskami papieru szyby, aby zabezpieczy� je przed skutkami detonacji. �wiczy�y dru�yny samoobrony cywilnej. Maciej siedzia� od d�u�szego czasu bezczynnie za du�ym, ciemnym biurkiem, oczekuj�c z niecierpliwo�ci� przyjazdu syna. Co chwila cisz� przerywa� terkot telefonu. Nic istotnego, cho� w atmosferze napi�cia i specyficznego podniecenia, kt�ra wzmaga�a si� w ostatnich dniach sierpnia, wszystko wydawa�o si� wa�ne, prawie na miar� racji stanu. To, co dzia�o si� w kraju, szczeg�lnie na kresach, ca�a propagandowa farsa i zak�amanie, kt�rym wia�o od stolicy, powodowa�y, �e Maciej doznawa� wra�enia, jakby kto� w dniu �a�oby urz�dzi� zwariowany teatr marionetek, wywijaj�cych drewnianymi mieczykami. Kiedy� w rozmowie z jednym z lokalnych dzia�aczy opozycyjnych us�ysza�: - Nie wyzbyli�my si� instynktu pa�stwowego ani poczucia odpowiedzialno�ci za los narodu. Dlatego nie podejmujemy walki z sanacj�, nie zacieramy r�wnie� r�k patrz�c na rozk�ad re�imu, na ca�kowity upadek elity w�adzy. Doznajemy raczej uczucia grozy na my�l, �e stan ten mo�e spowodowa� tragedi� pa�stwa. Maciej po cichu solidaryzowa� si� z tym punktem widzenia. Dlatego mia� ochot� z�o�y� ponownie urz�d starosty, wycofa� si� z gry, nie wru��cej nic dobrego. Z drugiej jednak strony wydawa�o mu si�, �e p�ki zostanie, p�ty przynajmniej w jego starostwie rozs�dek i ludzka uczciwo�� nie ust�pi� prywacie i ma�oduszno�ci panosz�cym si� w wy�szych rejonach w�adzy. Czasami sam si� dziwi�, jakim cudem to, co zwa�o si� Rzeczpospolit�, jeszcze si� kr�ci, trwa mimo �enuj�cej nieodpowiedzialno�ci w�adzy. W masywnych, d�bowych drzwiach gabinetu pojawi� si� J�drzej. - Wcze�niej nie mog�em - usprawiedliwia� si� od progu. - We Lwowie niesamowite podniecenie i chaos. Niczego nie mo�na za�atwi� od r�ki. By�em w Dow�dztwie Okr�gu. Usiedli w drugim ko�cu gabinetu, w wielkich, obitych sk�r� fotelach. - Co oni na to wszystko? - spyta� niecierpliwie ojciec. - Szef GISZ_u zarz�dzi� mobilizacj� alarmow� w sze�ciu okr�gach korpus�w. W trybie tajnym przeprowadza� si� b�dzie cz�ciow� mobilizacj�. Dosta�em kart�. - Kiedy masz si� zg�osi�? - Niezw�ocznie. Jutro rano wyje�d�am. Maciej wspar� czo�o na d�oniach. - Dot�d i ja pr�bowa�em nie wierzy� - powiedzia�. - Raz uruchomionej machiny wojennej nie spos�b zatrzyma�. - Oby dane nam by�o r�wnie� walczy� i zwyci�a�, a nie tylko gin��. Trzeba teraz my�le�, jak z tego wybrn��. Robi�e�, co mog�e�. - Jeste�my jak wielki okr�t. Za chwil� pewnie zacznie ton��. Kapitan jeszcze si� �udzi, pasa�erowie za� wci�� si� bawi�. Co robi�? - niepokoi� si� Maciej. - Przygotowa� si� na najgorsze. J�drzej zbiera� si� do wyj�cia. Spieszy� do Pr�dowli. - Gdyby�my si� mieli d�ugo nie zobaczy�, to pami�taj, �e jest taka jedna wyspa, na kt�rej spotykaj� si� wszyscy rozbitkowie. Nawet gdyby ci by�o najtrudniej, p�y� tam uparcie - powiedzia� na po�egnanie Maciej. Uca�owali si� serdecznie. Natalia czeka�a na m�a w Pr�dowli. Nie mieli wiele czasu dla siebie. opowiada� wszystkim o sytuacji w kraju. Gdy pad�y s�owa o karcie mobilizacyjnej, zapad�o przygn�biaj�ce milczenie. Jad�c teraz poci�giem do Warszawy, my�la� wci�� o tym, co na po�egnanie powiedzia�a mu Natalia: - Nie szukaj w �atwej, �o�nierskiej �mierci rozwi�zania kt�regokolwiek z naszych problem�w. Przysz�o mu do g�owy, �e �ona domy�la si� istnienia drugiej kobiety w jego �yciu. Zastanawia� si� wi�c, czy nie nale�a�o jej o wszystkim powiedzie�, przeprosi�. Nie zdecydowa� si� jednak i teraz ju� niczego nie m�g� zmieni�. Poci�g zwalnia�, ale do Warszawy by�o jeszcze daleko. Na ��kach i le�nych polanach, przez kt�re przep�ywa�y male�kie strumyczki, k��bi�a si� ju� przedwieczorna mg�a, jeszcze rzadka, poszarpana jak smugi dymu dalekiego ogniska, a ju� zapowiadaj�ca ch��d wieczoru. Zroszone wilgoci� trawy pachnia�y intensywnie. Ten zapach i my�l o Natalii spowodowa�y, �e gwa�townie zat�skni� za domem, za Pr�dowl�. Tymczasem poci�g przyspieszy�. J�drzej zamkn�� oczy i pr�bowa� zasn��. Na pr�no. - Pan zapewne do wojska? - zagadn�a go niem�oda ju�, elegancko ubrana kobieta. Jecha�a z kilkunastoletnim dzieckiem. Dot�d nie zwr�ci� na ni� uwagi. - Do Warszawy - odpowiedzia�. - M�j Bo�e, co te� los nam szykuje. Wracam do domu, bo niby gdzie w taki czas jecha�? Tam cz�owiek czuje si� najbezpieczniej. Co jednak mo�e sta� si� z naszymi domami? - Jeszcze jest nadzieja - powiedzia� bez przekonania - jeszcze nie wszystko stracone. - Ale ludzie chc� wojny. Niechby ju� wreszcie by�a, aby tylko nie �y� w wiecznym strachu. Wierzy pan? Nie odpowiedzia�. - Z t� wojn� jest tak, jak z niedobrym m�em - doda�a po chwili. - M�wimy, niechby sobie poszed� w �wiat, czort z nim. Pleciemy w z�o�ci, bo tak naprawd� chcemy wierzy�, �e jeszcze mo�e by� dobrze. �udzimy si�, aby jako� �y�. Kiedy po raz drugi pr�bowa� zasn��, nieoczekiwanie pomy�la� o Dolores. Poczu� nieodpart� ch�� bycia teraz blisko niej, t�sknot� jeszcze silniejsz� ni� za domem. Marzy�a mu si� Francja i wsp�lne z ukochan� spacery po Pary�u, rzeczywisto�� daleka od tej, kt�ra go otacza�a. Nie potrafi� sobie wyobrazi� wojny. Co innego ogl�da� czyje� nieszcz�cie, tak jak w�wczas w Andarrao, a co innego prze�ywa� je na miejscu. W Warszawie z okien tramwaju widzia�, jak rozwieszano obwieszczenia. Prezydent Rzeczypospolitej og�osi� mobilizacj� powszechn�. Zarz�dzono powo�anie do czynnej s�u�by, bez wzgl�du na wiek, kategori� zdrowia i rodzaj broni, wszystkich m�czyzn, kt�rzy otrzymali bia�e karty mobilizacyjne bez czerwonego pasa. Cofni�to urlopy pracownikom pa�stwowym i wojskowym. Ludzie gromadzili si� przy s�upach, gdzie naklejano obwieszczenie Prezydenta. Jednak na ulicach nie by�o wida� oznak paniki. Ju� w mundurze, odwiedzi� siostr� Helen�. W kawiarni, dok�d poszli z ni� i jej m�em, trudno by�o o wolne miejsce. Niech�tnie je zwalniano. Dyskutowano przy wszystkich stolikach d�ugo i gor�co. - Co o tym s�dzisz? Jeste� tu blisko, mo�e wiesz wi�cej? - pyta� J�drzej. Anatol oci�ga� si� z odpowiedzi�. - Aby wiedzie� wi�cej, trzeba by by� w rz�dzie, nie wystarczy blisko niego - wykr�ca� si�. - Dosta�em kart� mobilizacyjn� i czekam, co b�dzie dalej. - Jaki przydzia�? Anatol nachyli� si� i szepn�� mu prosto do ucha: - Kontrwywiad. - Mia�e� z tym co� wsp�lnego? - zdziwi� si� J�drzej. - Troch�. - A tak konkretnie? - Mam rozkaz udania si� na po�udnie, do konsulatu polskiego w Czerniowcach. To wszystko, co mog� ci powiedzie� - wyja�ni� Anatol. - Rozumiem. Zabierasz ze sob� Helen�? - Tylko do Lwowa, a i tak si� buntuje. Potem rozmowa potoczy�a si� na temat: "A co s�ycha� w domu?" - Jak w czas burzy, wszyscy Horynieccy zlatuj� si� do gniazda. W Pr�dowli jest ciotka Jadwiga i Gabriela. - A co z Soni�? - w��czy�a si� wreszcie do rozmowy Helena. - Wyjecha�a z kraju. M�wi�a, �e do Szwajcarii, ale pewnie zatrzyma�a si� na razie w Budapeszcie. Kto wie, czy nie na d�u�ej. - Boi si� wojny? - zdziwi�a si� troch� Helena. To by�o niepodobne do Soni. - Nie o to chodzi - wyja�ni� J�drzej. - Ju� dawno powzi�a ten zamiar. Ca�y ten ha�as przyspieszy� jedynie jej decyzj�. - Tak�e, cho� wci�� bezskutecznie, pr�buj� nam�wi� Helen�, aby wyjecha�a z dzieckiem na wie�. Pr�dowla by�aby w tej sytuacji najlepsza - w g�osie Anatola brzmia�a pro�ba o poparcie. - Sama z Ludwiczkiem w tej sytuacji... Przekonaj j�, �e mam racj�. - Masz, ale znam Helen�, nikt i nic jej nie przekona, je�li sama czego� nie postanowi. S�dz� jednak, �e powinna� pos�ucha� Anatola - zwr�ci� si� do siostry. - Wyje�d�aj nie zwlekaj�c. Jesie� zapowiada si� d�uga i ciep�a. Jed� z nim chocia�by dzi�. Kiedy wieczorem wraca� taks�wk� na lotnisko, zauwa�y�, �e jacy� ludzie zdzierali plakaty mobilizacyjne. Nic z tego nie rozumia�. - To pan nie s�ysza�, panie oficerze? Cofni�to mobilizacj�. Wojny nie b�dzie - informowa� go rado�nie szofer. - To niemo�liwe. Takich rzeczy si� nie robi. Obwieszczenie mobilizacyjne to nie plakat o w�drownym cyrku - zdenerwowa� si� J�drzej. - Ja si� na tym nie znam. Mia�a by� wojna ze Szwabami. Wida� nie b�dzie. To i lepiej. Tylko ca�kiem zbytecznie my te rowy przeciwlotnicze kopali. - Rowy si� zasypie, trawa zaro�nie i �ladu nie b�dzie - powiedzia� ju� spokojnie J�drzej. I on przez moment pragn�� uwierzy�, �e to fa�szywy alarm. Kto� ich nabra�, a mo�e tylko sprawdzi� na wszelki wypadek. Jednak rz�d 30 sierpnia po raz drugi og�osi� mobilizacj�. Dywizjon od kilku dni pozostawa� na lotnisku polowym. Radio nadawa�o dla Warszawy pr�bne komunikaty alarmowe: - Uwaga, uwaga! Og�aszam alarm dla miasta Warszawy... Podniecenie ros�o. Tej nocy �aden z pilot�w nie po�o�y� si� ani na chwil�. Maszyny sta�y w pe�nej gotowo�ci bojowej. Dywizjon czeka� na rozkaz, kt�ry poderwa�by go do lotu. J�drzej nie my�la� o niczym, le��c przy otwartym na o�cie� oknie. Spogl�da� w rozgwie�d�one, wysokie niebo, ws�uchiwa� si� w szum str�canych ch�odniejszym ju� wiatrem li�ci. Spada�y powoli i znika�y w ciemno�ci. Przed �witem zasn��. Obudzi�y go jak blask b�yskawicy wystrzelone w g�r� czerwone rakiety. By� to rozkaz startu. Wybieg� z budynku na p�yt� lotniska. Obok koledzy w po�piechu ogarniali si� i dopalali papierosy. Zagra�y pierwsze silniki i maszyny jedna po drugiej wznosi�y si� w powietrze. Rozwini�ty w szyku bojowym dywizjon lecia� na spotkanie z wrogiem. Niemc�w dostrze�ono w pobli�u Niepor�tu. Ci�kie heinkle i dorniery d�wiga�y bomby. Os�ania�y je my�liwce. Porucznik Gabryszewski na czele swego klucza zaatakowa� pierwszy. Za nim poszed� J�drzej i nast�pni. Heinkel zadymi� od ogona i run�� na ziemi�. J�drzej widzia�, jak eksplodowa�. Nie zd��y� wyrzuci� bomb. Niemieckie maszyny odpowiedzia�y ogniem. Jedna z serii ledwo musn�a maszyn� Horynieckiego. Mia� szcz�cie. Ju� po chwili heinkle i dorniery zacz�y si� rozprasza�. Teraz dopiero messerschmitty pospieszy�y na odsiecz bombowcom. By�o ju� za p�no. J�drzej atakowa� w pojedynk�. Bombowiec lecia� przed nim wolno i oci�ale. Gdyby wcze�niej uwolni� si� od balastu, po�cig by�by ma�o skuteczny. Wykorzysta� szans� i celn� seri� pos�a� szkopa na ziemi�. I ju� mia� na karku dwa messerschmitty. Pociski rozbi�y mu zbiornik z olejem i rani�y od�amkami lewe rami�. Rana by�a niewielka, nawet nie czu� b�lu. Oliwa z rozbitego zbiornika zala�a mu szk�a okular�w. Zrzuci� je. Z trudem panowa� teraz nad maszyn�, ale zdo�a� wyprowadzi� j� z kot�a i wzi�� kurs na lotnisko. Rozproszeni niemieccy piloci rejterowali co mocy w silnikach do Prus Wschodnich. Pierwsza hitlerowska wyprawa bombowa na stolic� nie powiod�a si�. Tego dnia dywizjon poderwa� si� jeszcze nieraz. My�liwce skutecznie przegania�y niemieckie samoloty z nieba nad Warszaw�. Straty Luftwaffe by�y znaczne, ale w�asne te� niema�e. Maszyna zosta�a skierowana do naprawy i ju� nazajutrz J�drzej wystartowa� do walki. Goni� messerschmitta, gdy tymczasem znajduj�cy si� w pobli�u, wolny od bomb dornier nabra� pr�dko�ci i zaatakowa� J�drzeja. B�yskawicznie poderwa� maszyn�, a mimo to jedna z serii dopad�a go. Maszyna odmawia�a pos�usze�stwa. Nie chc�c ryzykowa� powrotu na lotnisko, wyl�dowa� na dogodnym terenie pod Koby�k�. Po kilku godzinach dotar� do lotniska polowego w Zielonce. Tam okaza�o si�, �e latanie ju� si� dla niego sko�czy�o. - Nie mam maszyn, panie majorze Horyniecki - roz�o�y� bezradnie r�ce pu�kownik. - Co ja mam pocz��? Przecie� wojna trwa. - Dostanie pan wraz z innymi "bezrobotnymi" przydzia� do Pierwszej Dywizji Piechoty. To jedyne, co mog� zrobi�. Dywizja powinna teraz by� w rejonie Jakubowa - t�umaczy� pu�kownik pochylaj�c si� nad map�. - O, tutaj. Musicie tam dotrze� jak najszybciej, je�li chcecie ich znale��. - Wyruszymy jutro - postanowi�. Nie zwleka�. Bez maszyny m�g� by tylko gnu�nie� na lotnisku, a tam, w polu, mo�e si� jeszcze na co� przyda. - Pan, jako najwy�szy stopniem, obejmie dow�dztwo nad grup�. Powodzenia. I tak rozstali si� na zawsze. 11 wrze�nia dotarli do miejsca postoju I Dywizji Piechoty i zameldowali si� genera�owi Przedrzymirskiemu. Wcieleni zostali do 6 Pu�ku Piechoty, przebijaj�cego si� przez mocny pier�cie� niemiecki pod Ka�uszynem. Nad ranem 12 wrze�nia za cen� ogromnych strat pierwszy pier�cie� niemieckiego okr��enia zosta� rozerwany. O zmroku oddzia� przesun�� si� na wsch�d wzd�u� szosy na Siedlce. Pocz�tkowo dosz�o do star� z czatami niemieckimi, kt�re szybko przep�dzono. Wkr�tce jednak napotkano silniejszy op�r. By�a ju� g��boka noc, gdy na las, gdzie dokonywali przegrupowa�, spad�y pociski niemieckiej artylerii. Powsta�o zamieszanie, a kiedy pojawi� si� od strony szosy batalion czo�g�w, zapanowa�a panika. J�drzej z garstk� piechur�w ca�� noc maszerowa� na wsch�d. Pod Siedlcami spotkali podobne grupy z podlaskiej i suwalskiej brygady kawalerii. Wraz z niedobitkami piechoty udali si� w rejon rzekomej koncentracji. Gdy dotarli do �osic, dowiedzieli si�, �e w Siemiatyczach nie ma koncentracji. Skierowali si� wi�c na Brze��, a potem zn�w na p�nocny wsch�d, gdy� od spotykanych po drodze ludzi z suwalskiej brygady kawalerii us�yszeli, �e rejonem koncentracji SGO "Narew" jest nie Brze��, a Puszcza Bia�owieska. Na kr�tkim postoju w �osicach spotka� nieoczekiwanie Jula. Nie wierzy� w�asnym oczom. Tyle lat... Cho� widzia� go po raz pierwszy w mundurze, pozna� od razu. By� w stopniu majora. Sta�, pal�c nerwowo papierosa, oparty ramieniem o p�ot, na kt�rym wisia� postrz�piony plakat z napisem: "Do broni! Zwarci i zjednoczeni, zwyci�ymy wroga!" Kierowca Jula grzeba� w silniku samochodu. Byli przyjaci�mi z lat studenckich. Potem odnale�li si�, gdy Jul pracowa� w Sekretariacie Komitetu Obrony Rzeczypospolitej, na budowie COP_u. Wci�gn�� w t� przygod� J�drzeja. Wkr�tce zn�w ich drogi si� rozesz�y, aby teraz nieoczekiwanie po��czy� si� na wojennym szlaku. - No, nie! - ucieszy� si� Jul, gdy zobaczy� biegn�cego ku niemu J�drzeja. Padli sobie w obj�cia. - Co ty robisz w tej dziurze? - spyta� zaskoczony. - Szukam frontu - w g�osie J�drzeja brzmia�a bezsilno��. - A ty? - Dosta�em rozkaz, aby kierowa� si� na po�udnie - wyja�ni� rzeczowo przyjaciel. - We Lwowie ma by� sztab montowanej linii obrony Bug_San. Jestem przydzielony do odwodu Dniestr_Stryj. - A to co takiego? - zdziwi� si� J�drzej. - "Przedmurze rumu�skie". Odw�d Naczelnego Dow�dztwa. Nie s�ysza�e�? - Nie. Czy to wszystko jest jeszcze aktualne w obecnej sytuacji? Przecie� widzisz, co si� dzieje! - Takie mam rozkazy. J�drzej teraz dopiero zauwa�y�, jak przyjaciel bardzo si� zmieni�. Wydawa� si� o wiele starszy, nerwowy i przygn�biony jak nigdy. Pomy�la�, �e albo co� ukrywa, albo czuje si� nieswojo w takich okoliczno�ciach. Nie znosi� pora�ek. J�drzej pomy�la� nawet, �e t� lini� i odw�d wymy�li� sobie dla kura�u. Kierowca Jula da� zna�, �e mog� jecha� dalej. - No to - �egna� si� pospiesznie - do zobaczenia! - Na "rumu�skim przycz�ku"? - zapyta� z�o�liwie J�drzej. Jul siedzia� ju� w samochodzie. Odjecha� pr�dko. J�drzej wr�ci� do swoich. Obejmuj�c dow�dztwo nad zbieranin� w sile oko�o tysi�ca �o�nierza, zarz�dzi� przebijanie si� na Hajn�wk�. Maszerowano dwiema zasadniczymi kolumnami, kt�re wkr�tce po przekroczeniu Bugu straci�y mi�dzy sob� ��czno��. 15 wrze�nia w rejonie Wysokie Litewskie kolumna prowadzona bezpo�rednio przez J�drzeja natrafi�a na czo�gi niemieckiej dywizji pancernej. Ledwo uda�o si� wyrwa� oddzia� z zasadzki. Straty by�y wielkie. Zgin�o lub zagin�o w rozproszeniu oko�o trzystu �o�nierzy. Z garstk� ledwo dwustu ocala�ych, w�r�d kt�rych by�o sporo rannych, kontynuowa� marsz, ale teraz w kierunku po�udniowo_wschodnim. Pr�bowa� odnale�� rejon koncentracji grupy operacyjnej "Polesie" genera�a Kleberga. Improwizowany oddzia� J�drzeja Horynieckiego, nie n�kany przez przeciwnika, posuwa� si� w miar� pr�dko �ukiem na wsch�d od Kobrynia, Kowla, w kierunku na �uck do linii Dniestru. 20 wrze�nia, przeprawiaj�c si� przez Stoch�d, natkn�li si� nieoczekiwanie na kr�c�cy si� tu oddzia� wojskowy. To nie mogli by� Niemcy. - A wi�c kto? - my�la� g�o�no J�drzej. - Dywersanci - odpar� niewiele my�l�c porucznik Miedniewski, oficer rezerwy, w cywilu in�ynier. - W wo�y�skich lasach? To niemo�piwe. - Zdaje si�, �e to Ruskie, panie majorze - m�wi� podniecony dow�dca zwiadu, porucznik Humel. - Widzieli�cie ich? - spyta� J�drzej. - Przedtem nigdy, dlatego nie jestem pewny. Ale to nie mog� by� Niemcy - zapewnia�, potwierdzaj�c przypuszczenia J�drzeja. - Mo�e we�miemy przycz�ek? - w��czy� si� do rozmowy kapral Chojnata z patrolu. - Nie - zdecydowa� J�drzej. - Spr�bujemy ich omin��, nie wchodzi� w drog�. Rozkaz by�, �e z Ruskimi nie walczymy - przypomina� stanowczym tonem. - Co dalej? - spyta� zniecierpliwiony porucznik Miedniewski. Od kilku dni marzy� o powrocie do domu w P�a�sku. Nie wierzy� ju� w powodzenie kampanii. Nowa sytuacja oddzia�u wzmog�a w nim t�sknot� za domem, za rodzin�. - Co nam zostaje innego, jak... Nie doko�czy�, bo wszed� mu w s�owo porucznik Humel, kt�ry szuka� wci�� okazji sprawdzenia siebie i do�o�enia szkopom, a teraz my�la� tylko o przedostaniu si� za Karpaty i dalej do Francji: - Trzeba bi� si� do ko�ca. Trwa jeszcze wojna, panie poruczniku - zwr�ci� si� wprost do Miedniewskiego. - O domu proponuj� zapomnie�! - Wojny ju� nie ma, przegrali�my j�. Jest tylko odwr�t - w��czy� si� J�drzej. - Przecie� maszerowali�my, aby przebi� si� na po�udnie, do miejsca rzekomej koncentracji. Dzi� jeste�my na rozdro�u. Cholera wie, gdzie to um�wione miejsce. Ludzie s� wyczerpani, padaj� ze zm�czenia fizycznego i psychicznego. W tej sytuacji nie widz� sensu, aby przelewa� krew bez potrzeby, wbrew rozkazom. By� mo�e pan, panie poruczniku - tu zwr�ci� si� w stron� Humela - ma inne zdanie, ale to ja jestem dow�dc�, a przywilejem dow�dcy jest bra� odpowiedzialno�� na siebie. Przerwa�, jakby oczekuj�c repliki. Obaj porucznicy i kapral milczeli. - Prosz� przygotowa� oddzia� do wymarszu - rozkaza� ostro po chwili. - Wr��my na drog� i spr�bujmy przebi� si� wzd�u� rzeki na po�udnie - doda� ju� zwyk�ym tonem. Przebijali si� ca�y dzie� bez przeszk�d. Nie natkn�li si� ju� ani na Rosjan, ani na Niemc�w. W wioskach, przez kt�re przechodzili, jakby wszyscy wymarli albo pierzchli w las. Pustka i cisza cmentarna. Na noc przybyli do opuszczonej le�nicz�wki z rozleg�ymi zabudowaniami gospodarczymi. Wyznaczono patrole i �o�nierze rozlokowali si�, gdzie kto m�g�. W opuszczonej le�nicz�wce przy ma�ej, kopc�cej lampie naftowej J�drzej odby� narad�. D�ugo �l�czeli nad map� w migotliwym, s�abym �wietle. Zastanawiali si�, co dalej pocz��. By� jeden kierunek i jedna droga na po�udnie. I nadzieja, �e Rosjanie nie zaatakuj�. W pi�tym dniu wojny, mimo lament�w matki, pr�b i zakl��, Ada� zdecydowa� si� wst�pi� na ochotnika do armii. Zosta� przydzielony do oddzia�u zgrupowania, kt�rym dowodzi� genera� Langner. Jego zadaniem by�o utrzyma� i obroni� Lw�w. W po�owie wrze�nia oddzia� zosta� skierowany w rejon wzg�rz Zboisk i mia� stanowi� odw�d dla 10 BK pu�kownika Maczka z Armii "Krak�w". Ju� 16 wrze�nia weszli do walki. Natarcie, rozpocz�te przed �witem, poprowadzi� 10 Pu�k Strzelc�w Konnych, uderzaj�c wprost na Zboiska, kt�re g��wnie dzi�ki zaskoczeniu uda�o si� zdoby� z marszu. Kiedy oddzia� Adasia dosta� rozkaz posuwania si� w kierunku Zboiska, by�o ju� prawie po�udnie. W tym czasie wr�g opanowa� ju� moment zaskoczenia i po godzinie marszu oddzia� znalaz� si� w polu ra�enia silnego ognia artylerii niemieckiej. Mimo to posuwali si� wci�� do przodu, wsparci skutecznie kompani� tankietek TKS. Wczesnym popo�udniem Niemcy przyst�pili do zmasowanego kontrataku. Trzy dywizje strzelc�w g�rskich otworzy�y silny ogie�. Zapada�a noc, a b�j nie ustawa�. Ada�, jak wielu jego koleg�w, pada� ze znu�enia. By� to jego chrzest bojowy. Wyzwoli� si� ze strachu i napi�cia, ale nie potrafi� oprze� si� zm�czeniu. Zasypia� stoj�c, wsparty plecami o drzewo. Kiedy min�o pierwsze najwi�ksze znu�enie, ockn�� si�. Odr�twia�y z zimna, w ciemno�ci nocy szuka� wzrokiem koleg�w. Spali skuleni pod drzewami, w zag��bieniach pod os�on� krzak�w. Podnie�li si� na wie�� o powrocie patrolu. Ch�opcy wdarli si� na wzg�rze 311 bez wi�kszych strat, ale nie zdo�ali utrzyma� pozycji. O �wicie ca�y pluton mia� ruszy� do kontrnatarcia. Uda�o si�. �ami�c op�r bawarskich strzelc�w g�rskich, w szale�czym ataku na bagnety zdobyli umocnione pozycje niemieckie na wzg�rzu 311. W ich r�ce wpad�a du�a ilo�� broni, kt�r� Niemcy porzucili, w pop�ochu wycofuj�c si� ze wzg�rza. 17 wrze�nia walka trwa�a ca�y dzie�. Po po�udniu otrzymali wsparcie nowego batalionu piechoty ze Lwowa. Wtedy to, gdy coraz realniej rysowa�a si� szansa ostatecznego rozbicia Niemc�w, przyby� oficer ��cznikowy z rozkazem naczelnego dow�dztwa, aby wycofa� si� natychmiast w kierunku Haliczy nad Dniestrem. Rozkaz zosta� wykonany, ale przekazanie pozycji polskich przyby�emu ze Lwowa batalionowi piechoty w bia�y dzie� pod ogniem nieprzyjaciela poci�gn�o za sob� du�e straty. - Dlaczego brygada pu�kownika Maczka dosta�a rozkaz odwrotu, i to w�a�nie teraz? Na nic poszed� ca�y wysi�ek. Niemcy nas st�d wykurz� raz dwa. Co to za strategia? - gubi� si� w domys�ach Ada�. - Wygl�da na to, �e W�gry i Rumunia przyst�pi�y do wojny po naszej stronie. Od Dniestru p�jdzie wsp�lny kontratak. - Czy zdo�amy si� do tego czasu utrzyma�? - Musimy. Nie wolno nam wpu�ci� Niemc�w w rejon nowej koncentracji - t�umaczy� porucznik. Ada�, kt�ry pocz�tkowo mu uwierzy�, zw�tpi� ostatecznie w zapowiadane przez porucznika kontrnatarcie od linii Dniestru wsp�lnie z Rumunami i W�grami, kiedy dotar�a wie�� o wkroczeniu Rosjan. 20 wrze�nia przyszed� rozkaz wycofania si� batalionu na przedpola Lwowa. �o�nierze byli wyczerpani do granic wytrzyma�o�ci, a na dodatek zabrak�o amunicji. Dwa dni p�niej zgrupowanie genera�a Langnera skapitulowa�o. Do miasta wkroczy�y oddzia�y RKKA. - Co z nami dalej? - pytano w oddziale. Dow�dztwo nie otrzyma�o ju� �adnych rozkaz�w. Trudno te� by�o o jednoznaczn� odpowied�. Dowodz�cy oddzia�em, ranny powa�nie w nog� major Solecki, rozkaza� pododdzia�om przebija� si� na po�udnie, za Dniestr, a nast�pnie przez Karpaty na W�gry. Rozproszyli si�, aby w grupach po kilku, kilkunastu podj�� pr�b� wykonania ostatniego rozkazu. - Czy to prawda, �e genera� Langner odda� Lw�w bez walki? Ada� nie m�g� uwierzy� zas�yszanej plotce. - Za�oga Lwowa nie podda�a si� Niemcom. Ust�pi�a wojskom Sowiet�w, z kt�rymi nie walczyli�my - wyja�ni� porucznik. - Langner nie mia� innego wyj�cia. - M�g� pertraktowa�. - Z kim? Z Niemcami, z Sowietami? - Przecie� jeszcze istniejemy. Nie wolno odda� wszystkiego - krzycza� Ada�. By� przera�ony rozmiarami przegranej. Nie potrafi� pogodzi� si� z kl�sk� i z tym, �e wojna sko�czy�a si� w�a�nie tak. - My istniejemy, to prawda, ale Polski ju� nie ma. �eby zn�w kiedy� by�a, musimy przetrwa�. Nie wolno si� zapami�ta� w rozpaczy - m�wi� cierpliwie porucznik. Przedzierali si� ma�ym, dwudziestoosobowym oddzia�em. Gdy doszli do Dniestru, by�o ich tylko dziewi�ciu. Przed drewnianym mostem za Brzezin� zaskoczy� ich silny ogie� cekaem�w od strony Zarzecza. To nie mogli by� Niemcy. Sowieci tak�e nie. A wi�c kto? - gubili si� w domys�ach. Kiedy trwali na wzg�rzu 311, jeszcze przed wkroczeniem RKKA, w okolicach Drohobycza, Stryja, Rozdo��w oddzia�y ukrai�skich dywersant�w i nacjonalist�w wznieci�y antypokskie powstanie. Zacz�o si� od napad�w na uchod�c�w i grupy �o�nierskie, potem sz�y z dymem polskie wsie. W pi�tek wczesnym popo�udniem przybieg� do Macieja zadyszany szef LOPK kapitan Piechocki. Zmieni� si� od ostatnich dni sierpnia, kiedy wygl�da� wojny jak ch�op deszczu w maju. - Panie starosto, id� na Rozdo�y! - krzycza� od progu. - Kto? Niemcy, Ruskie? - Bandyci! - odpowiedzia� z przera�eniem. - Po drodze spalili ju� Terebuty, Sych�owate i kilka samotnych polskich dwor�w. - Ilu mamy ludzi? - To� nie warto nawet pyta� ani liczy�. P� setki mo�e, a bandyci kilka sotni. - Niemcy nad Dniestrem, Sowieci jeszcze dalej - doda� Maciej podchodz�c do mapy. - W Drohobyczu i Stryju to samo - powiedzia� bliski paniki Piechocki. - Ca�e Podkarpacie w ogniu. - A wi�c id� od Doliny Krywa�ca. Gdyby pr�bowa� zatrzyma� ich na Stryju, a tymczasem ewakuowa� ludno�� do Skorodnego i dalej do Prze��czy Wereckiej, na W�gry? - rozwa�a� przy mapie Maciej. - Od Tucholki i Doliny Oporu idzie Sicz Zakarpacka - przypomnia� kapitan. - Cholera jasna! - zakl�� Maciej. - Odwr�t na Borys�aw te� nie ma sensu. Od Schodnicy trzeba by p�j�� na Turk�, a tam, s�ysza�em, s� ju� Niemcy. Musimy spr�bowa� u�o�y� si� z nimi. Nie mamy innego wyj�cia. - Uk�ada� si� z t� band�? - krzykn�� Piechocki. - Widzi pan inne wyj�cie? - Chyba nie - przyzna� kapitan po chwili namys�u. By� jeszcze bardziej przera�ony ni� dot�d. - A gdyby spr�bowa� ucieczki na dziko, gdzie i jak kto mo�e? - Wybiliby nas jak kaczki. Niech pan nawet nie pr�buje. B�dziemy tu czekali na polskie wojsko, kt�re od Lwowa przebija si� za Karpaty. Niech pan ukryje swoich ludzi. Na razie walczy� nie b�dziemy - rozkaza� Horyniecki. W godzin�, a mo�e p�torej p�niej do miasta wkroczy�y pierwsze grupy ukrai�skich powsta�c�w. Byli w�r�d nich przewa�nie ch�opi w cywilnych ubraniach, z niebiesko_��t� opask� na ramieniu i tr�jzubem. By�o te� sporo "mundurowych", w polskich uniformach zdobytych na grupkach uciekinier�w. Uzbrojeni byli w kosy, siekiery i no�e, czasem w zdobyczne karabiny. Na kilku furmankach ustawiono cekaemy. Coraz wi�cej zbiera�o si� ich na placu przed starostwem. Formowali si� w bataliony i maszerowali ze �piewem przez miasto w kierunku szosy stryjskiej. Na rogatkach oczekiwali polskiego wojska. Przez godzin�, dwie po ich wyj�ciu panowa� spok�j. Puste ulice, zamkni�te warsztaty i �ydowskie kramiki pot�gowa�y wra�enie, �e miasto zamar�o, a ludzie uciekli gdzie� w pop�ochu. W istocie du�a grupa uciekinier�w opu�ci�a w strachu Rozdo�y, kieruj�c si� do klasztoru w Czernicy. Mieli przed sob� kawa� drogi niespokojnego traktu. Do Rozdo��w za� przed wieczorem nadci�gn�a nast�pna fala ch�opstwa. Tym razem ich dow�dca rozkaza� zaaresztowa� burmistrza i urz�dnik�w magistratu, ratusz za� wybra� na kwater�. Pod starostwo wys�a� kilku ludzi w charakterze wartownik�w. Nie weszli do gmachu, ale te� nie pozwolili go nikomu do rana opu�ci�. Nazajutrz rozegra�a si� potyczka na rogatkach miasta. Oddzia� polski atakiem z marszu odepchn�� Ukrai�c�w od Rozdo��w. Ci rozpierzchli si� po okolicy na ustalone miejsca koncentracji, g��wnie w okolicy wsi Krupskie i Stopnica. - Teraz ju� nietrudno b�dzie ich rozbi� - powiedzia� Maciej. - Ale zaj�oby to dzie�, mo�e nawet dwa. Musimy jak najszybciej przekroczy� Karpaty i doj�� na nowe miejsce koncentracji - odpar� dow�dca oddzia�u, major Jeziorski. - Taki mam rozkaz. - A co z miastem? - przypomnia� Horyniecki. - Musicie sobie jako� radzi�. Przykro mi, ale mam rozkaz. - Od s�owackich Karpat idzie Sicz. Wpadniecie wprost na nich - ostrzeg� Maciej. - Innej drogi nie ma? - spyta� niecierpliwie major. - Jest, ale trudniejsza. Bez przewodnika nie dacie rady. - A ten przewodnik? - Mam takiego cz�owieka. Piechocki, oficer rezerwy. Zawo�a�? - Oczywi�cie. Jestem panu wdzi�czny, panie starosto. - Poprowadzi pan oddzia� g�rami do prze��czy - m�wi� Maciej do Piechockiego, na kt�rego czekali nied�ugo - tak aby nie natkn�� si� na Sicz. Zgoda? - A pan, panie starosto? - C� ja? Zostaj�. �ycz� powodzenia. Po�egnali si� pospiesznie. Piechocki nie ukrywa� rado�ci z takiego obrotu sprawy, na po�egnanie mocno, wymownie u�cisn�� d�o� Macieja. W trzy godziny po odej�ciu polskiego oddzia�u do miasta powr�cili Ukrai�cy. Horyniecki spodziewa� si� ataku zemsty z ich strony. Nic takiego si� jednak nie sta�o. Um�czeni i g�odni, rzucili si� na �ydowskie kramiki i z nieopisan� werw� szturmowali browar. Wytoczyli na rynek beczki, znie�li jedzenie i przy ogniskach ucztowali do rana. W niedziel� rano ca�a ta ha�astra uda�a si� na msz� do cerkwi. Dla bezpiecze�stwa ustawili dwa cekaemy na wie�y. Kiedy rozleg�y si� d�ugie serie, Horyniecki by� pewien, �e to nowy oddzia� polski niespodziewanie pojawi� si� w mie�cie. Tymczasem okaza�o si�, �e to by�y salwy na wiwat. Obs�uga cekaem�w dostrzeg�a zbli�aj�c� si� do Rozdo��w Sicz. Wznoszono okrzyki, rzucano czapkami, strzelano. Teraz mia�o si� ostatecznie wszystko rozegra�. - W�adza w mie�cie i powiecie nale�y odt�d do mnie, prowidnyka Siczy Samostijnej Ukrainy - oznajmi� ostro Micha� Horyniecki. - Ta banda, ta po�al si� Bo�e armia nie b�dzie �adn� ostoj� twojej samozwa�czej w�adzy - odpowiedzia� dumnie Maciej. - Nie mam najmniejszej ochoty przekazywa� rz�d�w bandytom. Tobie radz�: rozpu�� ludzi i zmykaj do swojej Protiszni. Kiedy przyjd� Sowieci, zrobi� z was marmolad� - ostrzega�. - P�ki co, my jeste�my g�r� - nie ust�powa� Micha�. - Na dzie�, dwa, najwy�ej trzy. I co dalej? - Wojna dopiero si� zacz�a. Je�li powstanie ca�a Ukraina, zwyci�ymy. - Ale na razie Bia�orusini i Ukrai�cy na Wo�yniu i na Podolu witaj