Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2748 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
W�adimir Bogdanowicz Rezun
(ps.Wiktor Suworow) rosyjski
akwarium
pisarz i historyk, ur. w 1947 roku.
By� oficerem wywiadu w sztabie
okr�gu wojskowego. Od 1970 roku
- w nomenklaturze KC KPZR.
W 1974 roku uko�czy� Wojskow�
Akademi� Dyplomatyczn�. Cztery
lata - jako dyplomata radzieckiego
MSZ - pracowa� w rezydenturze
wywiadu wojskowego Sztabu
Generalnego Armii Radzieckiej
(GRU) w Genewie. W 1978 roku
uciek� do Wielkiej Brytanii.
Wyrokiem Kolegium Wojskowego
S�du Najwy�szego ZSRR skazany
zaocznie na kar� �mierci. Autor
dziesi�ciu ksi��ek: m.in. Akwarium,
�o�nierze wolno�ci, Specnaz,
Lodo�amacz, Dzie� �M�,
GRU - radziecki wywiad wojskowy.
Po upadku komunizmu wyroku
�mierci nie uchylono.
W�adimir Bogdanowicz Rezun
(ps.Wiktor Suworow) rosyjski
pisarz i historyk, ur. w 1947 roku.
By� oficerem wywiadu w sztabie
okr�gu wojskowego. Od 1970 roku
- w nomenklaturze KC KPZR.
W 1974 roku uko�czy� Wojskow�
Akademi� Dyplomatyczn�. Cztery
lata - jako dyplomata radzieckiego
MSZ - pracowa� w rezydenturze
wywiadu wojskowego Sztabu
Generalnego Armii Radzieckiej
(GRU) w Genewie. W 1978 roku
uciek� do Wielkiej Brytanii.
Wyrokiem Kolegium Wojskowego
S�du Najwy�szego ZSRR skazany
zaocznie na kar� �mierci. Autor
dziesi�ciu ksi��ek: m.in. Akwarium,
�o�nierze wolno�ci, Specnaz,
Lodo�amacz, Dzie� �M�,
GRU - radziecki wywiad wojskowy.
Po upadku komunizmu wyroku
"Wiktor
Suworow
Kontrola
" Wiktor
Suworow
T�UMACZY� ANDRZEJ MIETKOWSKI
Ostatni milion
�o�nierze wolno�ci
Akwarium
Lodo�amacz
Dzie� �M�
Ostatnia republika
GRU
Radziecki wywiad wojskowy
term
"�fWHKTWO ADAHSKI l B l E l l U S K l
w A R S Z A W A 1997
Tytu� orygina�u
AKBapnyM
Copyright � by Wiktor Suworow
For the Polish translation
Copyright � by
Andrzej Mietkowski
For the Polish edition
Copyright � 1995 by
Wydawnictwo Adamski i Bieli�ski
Fotosy z filmu "Akwarium"
Copyright � 1997 by Tomasz Tarasin
Sk�ad i �amanie
Ewa Brudzy�ska
ISBN 83-85593-95-0
Wydawnictwo Adamski i Bieli�ski
Warszawa 1997
e-mail
[email protected]
ark. wyd. 17,5, ark. druk. 22,5
Druk i oprawa
Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca SA
w Krakowie, ul. Wadowicka 8
�arn. 5399/97
Prolog
amy bardzo prost� zasad�: rubel za wej�cie, dwa za
wyj�cie. To znaczy, �e wst�pi� do organizacji jest trudno,
ale jeszcze trudniej j� opu�ci�. Teoretycznie dla wszys-
tkich jej cz�onk�w przewidziano tylko jedno wyj�cie:
przez komin. Dla jednych z najwy�szymi honorami, dla
innych ha�bi�ce, ale komin jest jeden. Tylko przez ten
komin odchodzimy z organizacji. Oto on... - Siwy wska-
zuje ml ogromne, na ca�� �cian�, okno: - Podziwiaj.
Z wysoko�ci dziewi�tego pi�tra rozpo�ciera si� przed
moimi oczami panorama ogromnego, bezkresnego lotni-
ska, na pustkowiu, si�gaj�cym horyzontu. W dole pro-
sto pod nogami - labirynt wysypanych piaskiem dr�ek
wij�cych si� pomi�dzy spr�ystymi �cianami krzak�w.
i Pot�ny, betonowy mur naje�ony g�st� sieci� drutu kol-
czastego, rozpi�tego na bia�ych izolatorach, oddziela zie-
le� parku od spalonej trawy lotniska.
- Oto on... - Siwy pokazuje niewysoki, mo�e dziesi�-
ciometrowy, gruby, kwadratowy komin wyrastaj�cy nad
p�askim smo�owanym dachem. Czarny dach unosi si� nad
zielonymi falami bz�w, jak trawa na oceanie, albo jak
staro�wiecki parowiec, o niskiej burcie, z pokracznym ko-
minem. Z komina wyp�ywa lekki, przejrzysty dymek.
- Czy kto� w�a�nie opuszcza organizacj�?
WIKTOR SUWOROW
- Nie - �mieje si� Siwy. - Komin to nie tylko nasze
wyj�cie, to r�wnie� �r�d�o naszej energii, a przy okazji
powiernik naszych najtajniejszych sekret�w. W tej chwi-
li pal� po prostu tajne dokumenty. Wiesz, lepiej spali�,
ni� przechowywa�. To pewniejsze. Kiedy kto� opuszcza
organizacj�, dym jest zupe�nie inny: g�sty, t�usty. Je�eli
wst�pisz do organizacji, te� pewnego dnia wylecisz do
nieba przez ten komin. Ale to nie teraz. Teraz organizacja
daje ci ostatni� mo�liwo�� wycofania si�, ostatni� szans�
przemy�lenia twojego wyboru. A �eby� mia� si� nad czym
zastanawia�, poka�� ci pewien film. Siadaj.
Siwy przyciska guzik na pulpicie i sadowi si� w s�sied-
nim fotelu. Ci�kie brunatne kotary lekko poskrzypuj�c
zas�aniaj� olbrzymie okna i z miejsca na ekranie, bez ja-
kichkolwiek napis�w czy wst�p�w, pojawia si� obraz. Film
czamo-blaty, kopia stara, mocno podniszczona. D�wi�ku
nie ma i tym wyrazistszy jest terkot aparatu projekcyjnego.
Na ekranie - wysoki mroczny pok�j bez okien. Co�
w rodzaju hali fabrycznej czy kot�owni. Na zbli�eniu -
piec z �elaznymi drzwiczkami przypominaj�cymi bram�
malutkiej twierdzy, oraz prowadnica kierunkowa: dwie
szyny znikaj�ce w piecu, jak tory kolejowe w tunelu.
Obok pieca - ludzie w szarych fartuchach. Palacze. Po-
jawia si� trumna. Ot co!... Krematorium! Pewnie to,
kt�re widzia�em przed chwil� za oknem. Ludzie w fartu-
chach unosz� trumn� l ustawiaj� na szynach. Drzwicz-
ki p�ynnie rozsun�y si� na boki, kto� popchn�� trumn�,
kt�ra unios�a swego nieznanego lokatora w rycz�ce p�o-
mienie. A oto najazd kamery na twarz �ywego cz�owie-
ka. Twarz zlana potem. Gor�co przy piecu. Twarz fil-
mowana jest ze wszystkich stron l w d�ugich uj�ciach.
Trwa to wieczno��. Wreszcie kamera oddala si�, ukazu-
j�c ca�� posta�. Cz�owiek nie nosi fartucha. Jest ubrany
w drogi czarny garnitur, co prawda straszliwie wymi�ty.
Krawat na szyi skr�cony jak sznur. Przywi�zano go sta-
low� link� do noszy, kt�re oparto o �cian�, na tylnych
uchwytach, tak, aby m�g� widzie� wlot pieca.
Wszyscy palacze raptem odwr�cili si� do przywi�za-
nego. To powszechne zainteresowanie najwyra�niej mu
nie w smak. Krzyczy. Straszliwie krzyczy. Nie s�ycha�
AKWARIUM
d�wi�ku, ale wiem, �e od takiego krzyku szyby dzwoni�
w oknach. Czterej palacze troskliwie opuszczaj� nosze
na pod�og�, po czym zgodnie d�wigaj� w g�r�. Przywi�-
zany dokonuje nadludzkiego wysi�ku, aby im przeszko-
dzi�. Tytanicznie napi�ta twarz. �y�a na czole nabrzmia�a
tak, �e gotowa p�kn��. Ale pr�ba ugryzienia palacza
w r�k� nie powiod�a si�. Z�by przywi�zanego wpijaj� si�
w jego w�asn� warg� - i czarny strumyk krwi sp�ywa po
brodzie. Ostre ma z�by, nie ma co. Skr�powany jest
mocno, ale wije si�, jak pojmana jaszczurka. G�owa ule-
gaj�c zwierz�cemu instynktowi wali rytmicznymi ude-
rzeniami w drewniany uchwyt. Przywi�zany walczy nie
o �ycie, lecz o lekk� �mier�. Jego rachuby s� oczywiste:
rozhu�ta� nosze i wraz z nimi run�� z szyn na cemento-
w� posadzk�. To b�dzie w�a�nie lekka �mier�, a przynaj-
mniej utrata �wiadomo�ci. W nie�wiadomo�ci nawet do
pieca nie strach... Ale palacze znaj� sw�j fach. Po prostu
przytrzymuj� nosze za uchwyty, nie pozwalaj�c im si�
rozhu�ta�. A do ich r�k przywi�zany nie jest w stanie
si�gn�� z�bami, cho�by nawet kark sobie skr�ci�.
Powiadaj�, �e w ostatnim mgnieniu �ycia cz�owiek mo-
�e dokona� cud�w. Instynktownie wszystkie jego mi�-
nie, ca�a jego �wiadomo�� i wola, ca�e pragnienie �ycia
raptem koncentruj� si� w jednym kr�tkim szarpni�ciu...
I cz�owiek si� szarpn��! Szarpn�� si� ca�ym cia�em. Szar-
pn�� si� tak, jak wyrywa si� lis z potrzasku, przegryzaj�c
i wyrywaj�c w�asn� skrwawion� �ap�. Szarpn�� si� tak,
�e zadr�a�y metalowe szyny. Szarpn�� si�, �ami�c w�asne
ko�ci, rw�c �y�y i mi�nie. Szarpn�� si�...
Ale stalowa linka nie pu�ci�a. I oto nosze p�ynnie ru-
szy�y w stron� pieca. Drzwiczki wiod�ce do paleniska
rozsun�y si� na boki, rzucaj�c na podeszwy dawno
nieczyszczonych lakierk�w snop bia�ego �wiat�a. Oto
stopy zbli�aj� si� do ognia. Cz�owiek stara si� zgi�� nogi,
podkurczy� kolana, zwi�kszy� odst�p mi�dzy stopami
i szalej�cymi p�omieniami. Jego wysi�ki spe�zaj� na ni-
czym. Operator pokazuje palce na zbli�eniu. Drut wpi�
si� w nie g��boko. Ale koniuszki palc�w nie s� skr�po-
wane. I tymi koniuszkami cz�owiek usi�uje zahamowa�
ruch noszy. Czubki palc�w s� rozczapierzone l napi�te.
WIKTOR 8UWOROW
Gdyby na cokolwiek natrafi�y na swej drodze, cz�owiek
niew�tpliwie zdo�a�by si� zatrzyma�. I raptem nosze nie-
ruchomiej � przed samym otworem.
Nowa posta�, ubrana jak wszyscy palacze w szary far-
tuch, daje Im znak r�k�. Na to skinienie palacze zdejmu-
j� nosze z szyn, po czym ponownie stawiaj� je na tylnych
uchwytach przy �cianie. Co si� sta�o? Dlaczego zwleka-
j�? Ach, wszystko jasne. Do sali krematorium na niskim
w�zku wtacza si� jeszcze jedna trumna! Wieko ju� do-
kr�cone. C� za przepych! Jaka elegancja. Trumna oz-
dobiona fr�dzelkami i lam�wkami. Wszyscy z drogi, je-
dzie honorowa trumna! Palacze ustawiaj� j� na prowad-
nicy - i ju� ruszy�a w ostatni� podr�. Teraz przyjdzie
niezmiernie d�ugo czeka�, nim sp�onie. Trzeba czeka�,
czeka�. Du�o, du�o cierpliwo�ci trzeba...
A oto nareszcie i kolej na przywi�zanego. Nosze po-
nownie na prowadnicy. I znowu s�ysz� ten bezd�wi�czny
krzyk, kt�ry m�g�by zrywa� drzwi z zawias�w. Z nadzie-
j� wpatruj� si� w twarz przywi�zanego. Staram si� do-
strzec oznaki szale�stwa. Szale�com �atwo jest na tym
�wiecie. Ale nie dostrzegam takich objaw�w w przystoj-
nej, m�skiej twarzy, nie ska�onej pi�tnem ob��du. Po
prostu cz�owiek nie chce i�� do pieca i stara si� w jaki�
spos�b da� temu wyraz. A jak�e wyrazi� to, jak nie
krzykiem? No wi�c krzyczy. Na szcz�cie �w wrzask nie
zosta� uwieczniony. O, ju� lakierowane buty znalaz�y si�
w ogniu. Posz�y, niech to wszyscy diabli.
Ogie� huczy. Pewnie t�ocz� tlen. Dwaj pierwsi palacze
odskakuj�, dwaj ostatni popychaj � nosze w g��b. Drzwi-
czki paleniska zamykaj� si�, ucicha terkot aparatu pro-
jekcyjnego.
- On... Kto to?... - Sam nie wiem, po co zadaj� to
pytanie.
- On? Pu�kownik. By�y pu�kownik. By� w naszej orga-
nizacji. Na wysokich szczeblach. Oszukiwa� organizacj�.
Za to zosta� z niej usuni�ty. I odszed�. Tak� mamy zasa-
d�. Nikogo na si�� nie wci�gamy. Nie chcesz, powiedz
"nie". Ale je�eli powiesz "tak", to nale�ysz do organizacji
bez reszty. Razem z butami i krawatem. No wi�c?... Da-
j� ci ostatni� szans�. Na rozmy�lania minuta.
10
AKWARIUM
- Nie potrzebuj� minuty na zastanowienie.
- Taki regulamin. Nawet je�eli nie potrzebujesz tej
minuty, organizacja ma obowi�zek cl j� da�. Posied�
i pomllcz. - Siwy strzeli� wy��cznikiem i d�uga cienka
wskaz�wka dobitnie, miarowo ruszy�a w ko�o jarz�cego
si� cyferblatu. A ja znowu mia�em przed oczami twarz
pu�kownika, w tym ostatnim momencie, gdy jego nogi
po�era� ju� p�omie�, ale g�owa nadal �y�a, jeszcze krew
pulsowa�a, a z oczu bi� rozs�dek, �miertelny smutek,
straszliwe m�czarnie l niepohamowane pragnienie, by
�y�. Je�eli przyjm� mnie do tej organizacji, b�d� s�u�y�
jej dusz� l cia�em. Jest to powa�na l pot�na organiza-
cja. Podoba mi si� taki porz�dek. Ale jedno widz� choler-
nie jasno: je�li przyjdzie ml wyfrun�� przez ten przysa-
dzisty, kwadratowy komin, to z pewno�ci� nie w trumnie
z fr�dzelkami i falbankami. Mam zgo�a inn� natur�. Nie
z tych jestem, co to z falbankami... Nie z tych.
- Minuta min�a. Czy potrzebujesz jeszcze czas do
namys�u?
- Nie.
- Jeszcze jedn� minut�?...
- Nie.
- No c�, kapitanie. W takim razie przypad� mi jako
pierwszemu zaszczyt pogratulowa� cl przyst�pienia do na-
szego tajnego bractwa, kt�rego nazwa brzmi G��wny Za-
rz�d Wywiadowczy Sztabu Generalnego, w skr�cie GRU.
Czeka cl� spotkanie z zast�pc� naczelnika GRU, genera-
�em-pu�kownikiem Mleszczeriakowem, i wizyta w Komite-
cie Centralnym u genera�a-pu�kownika �emzenkl. My�l�,
�e przypadniesz im do gustu. Tylko nie pr�buj przypad-
kiem gra� m�drali. Lepiej zapytaj, je�li czego� nie wiesz,
zamiast g�upio milcze�. W trakcie naszych egzamin�w
l test�w psychologicznych poka�� ci niejedno, co samo
nasuwa pytanie. Nie masz si� co m�czy�, pytaj. Zachowuj
si� tak, jak zachowywa�e� si� dzi�, wtedy wszystko b�dzie
dobrze. �ycz� powodzenia, kapitanie.
Fdyby przysz�a wam ochota pracowa� w KGB, udajcie
si� do byle jakiego powiatowego miasteczka. Na placu cen-
tralnym kr�luje niezawodnie pos�g Lenina, a za nim obo-
wi�zkowo pot�ne gmaszysko z kolumnami; obwodowy
komitet partii. Gdzie� pod bokiem r�wnie� obwodowy ko-
mitet KGB. Wystarczy na tym samym placu zapyta� jakie-
gokolwiek przechodnia, ka�dy wska�e drog�: o, tamten
budynek, szary, ponury, tak, tak, w�a�nie ten, na kt�ry
wskazuje Lenin sw� betonow� r�k�. Ale te� wcale nieko-
niecznie musicie uda� si� do komitetu powiatowego, wy-
starczy zwr�ci� si� do osobouw otdteki, kom�rki bezpie-
cze�stwa w zak�adzie pracy. Tutaj r�wnie� ka�dy przyjdzie
wam ch�tnie z pomoc�: korytarzem prosto, drzwi po pra-
wej, obite czarn� sk�r�. Istnieje jeszcze prostszy spos�b
zatrudnienia si� w KGB. Nale�y zwr�ci� si� do byle jakiego
bezpleczniaka. Znajdziecie go na ka�dej zabitej deskami
stacji kolejowej, w ka�dej fabryce, nierzadko na ka�dym
fabrycznym wydziale. Jest w ka�dym pu�ku, instytucie,
wi�zieniu, w ka�dej kom�rce partyjnej, w biurze projekto-
wym, nie m�wi�c ju� o komsomole, zwi�zkach zawodo-
wych, organizacjach spo�ecznych i stowarzyszeniach. Wy-
starczy podej�� i zwyczajnie wyzna�: chc� do KGB! Czy
12
AKWARIUM
przyjm�, czy nie - to ju� inna sprawa (pewnie, �e przyjm�!),
ale droga do KGB dla wszystkich stoi otworem.
Natomiast do GRU nie mo�na si� tak �atwo dosta�. Do
kogo si� zwr�ci�? Kogo prosi� o rad�? Do jakich drzwi
stuka�? Mo�e warto zasi�gn�� j�zyka na milicji? Ale
milicjant te� wzruszy tylko ramionami: taka organizacja
nie istnieje.
Gruzi�ska milicja wydaje tablice rejestracyjne z literami
"GRU", nie podejrzewaj�c, �e mog� one mie� jaki� ukryty
sens. I oto p�dzi sobie taki samoch�d przez kraj - nikt
nawet za nim si� nie obejrzy. Normalnemu cz�owiekowi,
jak zreszt� ca�ej radzieckiej milicji, owe litery niczego nie
sugeruj�, nie budz� �adnych skojarze�. Uczciwi obywate-
le ani milicja nigdy o czym� podobnym nie s�yszeli.
KGB liczy miliony ochotnik�w, w GRU jest to nie do
pomy�lenia. Na tym polega zasadnicza r�nica. GRU jest
organizacj� tajn�. Nikt o niej nie wie, nie pragnie wi�c do
niej wst�pi� z w�asnej inicjatywy. Ale za��my, �e znalaz�
si� ochotnik, kt�ry sobie tylko znanym sposobem znalaz�
owe drzwi, do kt�rych nale�y zastuka�: przyjmijcie mnie,
m�wi. Przyjm�? Nie, nie przyjm�. Ochotnicy wcale nie s�
mile widziani. Ochotnik zostanie niezw�ocznie aresztowa-
ny, po czym czeka go d�ugie, ostre �ledztwo. Wiele padnie
pyta�. - Gdzie� te trzy litery us�ysza�? W jaki spos�b zdo-
�a�e� nas odnale��? Ale przede wszystkim, kto ci w tym
pom�g�? Kto? Kto? Kto? M�w, gnoju! - Ch�opcy z GRU
potrafi� wydoby� w�a�ciwe odpowiedzi. Z ka�dego wyrw�
zeznania. R�cz� za to. GRU, oczywi�cie, odnajdzie tego,
kto pom�g� ochotnikowi. I zn�w �ledztwo od pocz�tku: -
A tobie, bydlaku, kto te litery zdradzi�? Gdzie� je us�y-
sza�? - Pr�dzej czy p�niej dotr� po nitce do k��bka, do
samego �r�d�a. Oka�e si� nim by� osobnik, kt�ry zna�
tajemnic� l nie potrafi� pow�ci�gn�� j�zyka. O, GRU po-
trafi takie j�zyki wyrywa�. GRU oddziera takie j�zyki wraz
z g�owami. I ka�dy, kto trafi� do GRU, wie o tym doskona-
le. Ka�dy, kto trafi� do GRU, strze�e w�asnej g�owy, a mo�e
j� ocali� tylko w jeden spos�b: strzeg�c j�zyka. O GRU
mo�na rozmawia� wy��cznie b�d�c w GRU. M�wi� mo�na
tak, by g�os nie wydosta� si� poza przejrzyste �ciany maje-
statycznego gmachu na Chodynce. Ka�dy, kto trafi do
13
WIKTOR SUWOROW
GRU �wi�cie czci regu�� Akwarium: wszystko, o czym tu
wewn�trz rozmawiamy, niech pozostanie wewn�trz. Niech
ani jedno s�owo nie opu�ci tych mur�w. I dzi�ki temu, �e
obowi�zuje taka dyscyplina, ma�o kto za szklanymi �cia-
nami orientuje si�, co dzieje si� wewn�trz. Ten za�, kto
wie, zachowuje milczenie. A poniewa� wszyscy, kt�rzy
wiedz�, milcz�, ja nigdy nie s�ysza�em o GRU.
By�em dow�dc� kompanii. Po wyzwole�czej wyprawie na
Czechos�owacj� wir przetasowa� zagarn�� i mnie: wyl�do-
wa�em w 318. Dywizji Strzelc�w Zmotoryzowanych 13. Ar-
mii Karpackiego Okr�gu Wojskowego. Pod moje rozkazy
odkomenderowano drug� kompani� czo�g�w batalionu
pancernego 910. Pu�ku Strzelc�w Zmotoryzowanych. Moja
kompania, cho� si� nie wybija�a, nie nale�a�a te� do naj-
s�abszych. Cale swoje przysz�e �ycie przewidywa�em na lata
naprz�d: po kompanii - szef sztabu batalionu, p�niej trze-
ba b�dzie przedrze� si� do Akademii Wojsk Pancernych im.
Marsza�ka Mallnowsklego, potem przyjdzie batalion, pu�k,
mo�e nawet co� wy�ej. Ale los zrz�dzi� inaczej.
13 kwietnia 1969 roku o godzinie 4.10 adiutant tr�ci�
mnie delikatnie w rami�:
- Wstawajcie, starszy lejtnancle, czekaj� was wielkie
czyny.
Z miejsca jednak zorientowa� si�, �e nie jestem w na-
stroju do �art�w i dlatego, zmieniaj�c ton, kr�tko zako-
munikowa�:
- Alarm bojowy!
Uwin��em si� w trzy i p� minuty: koc na bok, spodnie,
skarpety, buty. Mundurow� bluz� zarzuci�em na ramiona
nie zapinaj�c - mo�na w biegu. Jeszcze koalicyjk� z pa-
sem na ostatnie dziurki zaci�gn��, mapnik przerzuci�
przez rami� i czapk� na g�ow�. Kantem d�oni - przez da-
szek, sprawdzi� czy odznaka zgadza si� z lini� nosa. Ot
i wszystko. I biegiem naprz�d. Bro� mam na przecho-
waniu w pokoju dy�urnego pu�ku. Wychodz�c odbior�
pistolet z ogromnego sejfu. Plecak, szynel, kombinezon
i he�m zawsze czekaj� na mnie w czo�gu. Biegiem schoda-
mi w d�. Ech, �eby tak mo�na jeszcze pod prysznic l brzy-
tw� podgoli� policzki. Ale nie czas. Alarm bojowy! Perkaty
GAZ-66 zapchany niemal do oporu. Oficerkowie wszyscy
AKWARIUM
m�odzi i ich przyboczni jeszcze m�odsi. A na niebie gwiaz-
dy gasn�. Znikaj� cicho bez s�owa po�egnania, jak z na-
szego �ycia odchodz� ludzie, kt�rych wspomnienie prze-
szywa s�odkim b�lem nasze czerstwe dusze.
n
^udni, ryczy setkami silnik�w park pojazd�w bojo-
wych. W powietrzu wisi g�sta mg�a l smr�d spalin. Hucz�
rozbudzone czo�gi. Betonow� drog� pe�zn� szarozielone
pude�ka. Na czele szerokie, przysadziste amflb�e kompanii
zwiadowczej, za nimi sztabowe transportery opancerzone
i kompania ��czno�ci, dalej bataliony czo�g�w, za zakr�-
tem trzy bataliony strzelc�w zmotoryzowanych, za nimi
pu�kowa artyleria, bateria przeciwlotnicza l przeciwpan-
cerna, saperzy, wojska chemiczne i remontowe. Dla jed-
nostek zaplecza nawet miejsca nie starcza na tym ogrom-
nym terenie. Zaczn� ustawia� si� w kolumny, dopiero gdy
oddzia�y czo�owe posun� si� daleko do przodu.
Biegn� wzd�u� pojazd�w do swojej kompanii. Dow�dca
pu�ku wyzywa kogo� na czym �wiat stoi, szef sztabu
pu�ku wyk��ca si� z dow�dcami batalion�w, krzykiem
zag�uszaj�c ryk motor�w. Biegn�. Biegn� te� pozostali
oficerowie. Pr�dzej. Pr�dzej. No, nareszcie, moja kompa-
nia. Trzy czo�gi - pierwszy pluton, trzy nast�pne - drugi,
jeszcze trzy - trzeci. M�j czo�g wysuni�ty na czo�o. Ca�a
dziesi�tka w komplecie. I ju� s�ysz� wszystkie dziesi��
silnik�w. Wyr�niam je spo�r�d �oskotu pozosta�ych.
Ka�dy silnik ma sw�j w�asny charakter, swoje usposo-
bienie, osobne brzmienie. �aden nie poda fa�szywej nuty.
Jak na pocz�tek wcale nie�le. Dochodz�c do mojego
czo�gu przyspieszam kroku, odbijam si� gwa�townie od
ziemi i po pochy�ej p�ycie pancerza wspinam si� do wie�y.
W�az jest otwarty i radiotelegrafista podaje mi helmofon,
pod��czony ju� do interkomu. Przenosz� si� ze �wiata
huku i �oskotu w krain� ciszy i spokoju. Ale raptem s�u-
chawki o�ywaj� i chwilowe z�udzenie ciszy pryska: radio-
telegrafista melduje ostatnie polecenia. Wszystko to bzdu-
ry. Przerywam mu pytaniem najwa�niejszym: - Wojna czy
�wiczenia? - Wzrusza ramionami: - Diabli wiedz�.
1F>
WIKTOR SUWOROW
Jakkolwiek by by�o, moja kompania jest gotowa do walki
i nale�y j� jak najszybciej wyprowadzi� z parku, tak brzmi
instrukcja. Zgrupowanie setek pojazd�w w jednym miej-
scu to gratka, o jakiej nasi wrogowie tylko marz�. Patrz�
do przodu. Ale czy mo�na cokolwiek zobaczy�? Przed nami
pierwsza kompania czo�g�w nie rusza z miejsca. Na pewno
dow�dca jeszcze nie dobieg�. Wszyscy pozostali r�wnie�
czekaj�. Wyskakuj� na wie��. St�d lepiej wida�. Wszystko
wskazuje na to, �e w kompanii zwiadowczej kt�ry� z czo�-
g�w nie mo�e zapali� silnika, blokuj�c przejazd ca�emu
pu�kowi. Spogl�dam na zegarek. Dow�dca pu�ku, ojczulek
nasz, ma jeszcze osiem minut. Je�eli za osiem minut ko-
lumny czo�gowe nie rusz� z miejsca - z dow�dcy pu�ku
zerw� epolety i przep�dz� z armii bez emerytury jak stare-
go psa. A do czo�a kolumny nie przepycha si� w tej chwili
�aden ci�gnik z kompanii remontowej: ca�� centraln� dro-
g�, wci�ni�t� mi�dzy szare ponure gara�e, wype�niaj�
szczelnie czo�gi, od jednego kra�ca do drugiego. Patrz� na
zapasow� bram�. Drog� do niej przecina g��boki r�w: za-
cz�to uk�adanie jakiego� kabla albo rur.
Skacz� do w�azu i do kierowcy na ca�e gard�o: - Na lewo,
naprz�d! - I do reszty kompanii: - Za mn�! - Po lewej nie
ma �adnej bramy, tylko murek ceglany mi�dzy d�ugimi
blokami warsztat�w remontowych. W czo�gu dow�dcy sie-
dzi najlepszy kierowca kompanii. Tak ustalono w ca�ej ar-
mii d�ugo przed moim przyj�ciem. Krzycz� do niego przez
interkom: - Jeste� as kompanii! Ja ci� draniu wybra�em!
Najwy�szy zaszczyt ci� kopn��, gagatku: maszyny dow�dcy
chroni� i dogl�da�. Je�li zawiedziesz, zgnoj�, zetr� na py�!
A kierowca nawet nie ma czasu odpowiedzie�. Na tym
kr�ciutkim odcinku rozp�dza swego pancernego dinozau-
ra, wrzuca jeden po drugim coraz wy�sze biegi. Czo�g
uderza z impetem w ceglany mur. Wszystko zadr�a�o, za-
brz�cza�o, zaj�cza�o. Lawina cegie� zwali�a si� na pancerz,
t�uk�c reflektory, �ami�c anteny, zdzieraj�c skrzynie z na-
rz�dziami i sprz�tem, kalecz�c zewn�trzne baki paliwowe.
Rykn�� m�j czo�g i oplatany paj�czyn� drut�w kolczastych
wyrwa� si� z ceglanego py�u na senn� uliczk� spokojnego
ukrai�skiego miasteczka. Spogl�dam przez wsteczny tri-
plex. Czo�gi mojej kompanii jeden za drugim posz�y w wy-
16
AKWARIUM
�om, weso�o, zawadiacko. Dy�urny bazy biegnie do dziury
w murze. Wymachuje r�kami. Krzyczy co� w nasz� stro-
n�. Usta szeroko otwarte. Ale gdzie tam! Kt� by dos�ysza�,
co krzyczy. Jak w niemym klnie, widzowie zdani s� na
grymasy twarzy. Domy�lam si�, �e dy�urny klnie jak
szewc. Mimika na to wskazuje. Nieomylnie.
Kiedy dziesi�ty czo�g z mojej kompanii wynurzy� si�
z wy�omu, pojawi�a si� s�u�ba ruchu: czarne uniformy,
bia�e kaski l koalicyjki. Ci zaprowadz� porz�dek. Cl wie-
dz�, kogo najpierw przepu�ci�. Oddzia�y rozpoznania
przede wszystkim - oto kogo. W ka�dym pu�ku jest jed-
na specjalna kompania zwiadowcza, wyposa�ona w spe-
cjalny sprz�t, wyspecjalizowanych �o�nierzy i wyspecjali-
zowanych oficer�w. Ale opr�cz niej ka�dy pu�kowy ba-
talion strzelc�w zmotoryzowanych i czo�g�w ma te� po
jednej kompanii, kt�re, cho� nie posiadaj� specjalnego
sprz�tu ani wyspecjalizowanych �o�nierzy, r�wnie� mog�
zosta� u�yte do zada� zwiadowczych. Te w�a�nie kompa-
nie nale�y puszcza� najpierw. Wypu��cie nas, bia�e kas-
ki! Musimy teraz odskoczy� daleko do przodu.
ni
S,
Spojrzysz na kompanie w dywizji czy w pu�ku - wszys-
tkie na pierwszy rzut oka s� jednakowe. Ale tak nie jest.
W ka�dym batalionie pierwsza kompania jest rzeczywi�cie
pierwsza. Niezale�nie od tego, ilu niedorajd�w liczy bata-
lion, dow�dca wy�owi wszystko co najlepsze i - do pierwszej
kompanii. Nawet je�eli brak oficer�w, l tak najlepsza kadra
wyl�duje w pierwszej kompanii. Wszak to ona maszeruje
na czele, na g��wnej osi natarcia batalionu, prowadz�c go
do ataku. Ona pierwsza zderza si� z wrogiem. A od tego, jak
si� wszcz�o bitw�, zale�y nierzadko jej wynik.
Druga kompania w ka�dym batalionie - to �redniaki.
Oficerowie w drugich kompaniach niczym specjalnie si�
nie wyr�niaj�, jak ja, �o�nierze podobnie. Za to ka�da
druga kompania ma dodatkowe przygotowanie wywia-
dowcze, jakby drug� pokrewn� profesj�. Stanowi przede
wszystkim kompani� bojow�, ale gdyby zasz�a potrzeba,
mo�e prowadzi� rozpoznanie dla ca�ego batalionu albo
2 - Akwarium
17
WIKTOR SUWOROW
nawet dla pu�ku, zast�puj�c lub uzupe�niaj�c dzia�ania
specjalnej kompanii zwiadowczej.
Armia radziecka liczy 2.400 batalion�w strzelc�w zmo-
toryzowanych. W ka�dym z nich trzecia kompania jest nie
tylko z nazwy trzeci�. W trzecich kompaniach s�u�� naj-
cz�ciej cl, kt�rzy nie dostali si� do pierwszych ani do
drugich: m�odzi niedo�wiadczeni oflcerowie-��todzioby,
albo przeciwnie, starzy i nie rokuj�cy �adnych nadziei.
�o�nierzy w trzecich kompaniach zawsze brak. Co wi�-
cej: na terytorium Zwi�zku Radzieckiego trzecie kompanie
w przyt�aczaj�cej wi�kszo�ci w og�le nie maj� �o�nierzy.
Ca�y ich sprz�t bojowy wci�� sterczy w remontach i kon-
serwacji. Wybucha wojna -1 tysi�ce owych kompanii uzu-
pe�nia si� rezerwistami, szybko podci�gaj�c je do poziomu
normalnych bojowych pododdzia��w. W systemie tym za-
wiera si� g��boki sens: dope�ni� dywizje rezerwistami to
rozwi�zanie po tysi�ckro� lepsze, ni� formowanie owych
dywizji sk�adaj�cych si� w ca�o�ci z rezerwist�w.
Moja druga kompania pancerna ostro wyrywa do przo-
du. Na zakr�cie spogl�dam do ty�u i licz� czo�gi. Jak na
razie wszystkie utrzymuj � narzucone tempo. Tu� za ostat-
nim czo�giem wybijaj�c g�sienicami iskry z betonu sunie,
nie odst�puj�c na krok, transporter opancerzony z bia��
chor�giewk�. Kamie� spad� mi z serca. Ma�a bia�a cho-
r�giewka oznacza obserwator�w. Ich obecno�� oznacza
z kolei �wiczenia, a nie wojn�. Awl�c - po�yjemy jeszcze...
Nade mn� �mig�owiec �lizgiem wytraca wysoko��,
zmienia kierunek lotu i zachodzi nas ostro pod wiatr, by
lepiej panowa� nad sterami. Zawis� po prawej. Wygl�-
dam z w�azu. Prawa d�o� nad g�ow�. Pilot ca�kiem rudy.
Twarz jak Indycze jajo, nakrapiana piegami. Z�by �nie�-
nobia�e. �mieje si�. Dobrze wie, �e dow�dc�w kompanii,
kt�rym w�a�nie rozwi�z� rozkazy, czeka jeden z mniej
zabawnych dni.
Civ
zo�g m�j szerok� piersi� tnie �wiat na p� i to, co przed
nami stanowi�o jedno�� rozdwaja si� po bokach. Migaj�
zagajniki po prawej i po lewej. Huk w �rodku - piekielny.
AKWARIUM
Mapa na kolanach. Stopniowo wyja�nia si� to i owo. Dy-
wizj� pchni�to w wy�om i w szybkim tempie posuwamy na
zach�d. Jedna jest tylko niewiadoma - gdzie jest przeciw-
nik. Z mapy to nie wynika. Dlatego w�a�nie przed sam�
dywizj� p�dzi ze dwadzie�cia kompanii, w�r�d nich moja.
Kompanie przypominaj� rozstawione palce jednej d�oni.
Maj� za zadanie wymaca� s�abe miejsce w obronie wroga
i tam w�a�nie dow�dca dywizji skieruje cios swej tysi�cto-
nowej pi�ci. Tego s�abego miejsca wroga poszukuje si� na
ogromnych przestrzeniach i dlatego ka�da z wys�anych
na rozpoznanie jednostek posuwa si� w zupe�nym osa-
motnieniu. Wiem, �e gdzie� p�dz� r�wnie brawurowo l �y-
wio�owo takie same kompanie, omijaj�c ogniska oporu,
wioski i miasta. Moja kompania te� nie daje si� wci�gn��
w wyczerpuj�ce potyczki: spotka�e� przeciwnika - zamel-
duj do sztabu i omijaj. Omi� go jak najpr�dzej - i na-
prz�d. A gdzie� w oddali g��wne si�y, jak rw�cy potok, co
przerwa� tam�. Naprz�d ch�opcy, naprz�d, na zach�d!
Transporter z bia�� chor�giewk� nie pozostaje w tyle.
Ten dra� jest dwukrotnie l�ejszy od czo�gu, a moc ma
niemal tak� sam�. Kilkakrotnie usi�owa�em go zgubi�,
oderwa� si�, �e niby du�a pr�dko�� to r�kojmia zwyci�s-
twa. Wszystko na nic. Kiedy dowodzi�em plutonem, ta-
kie sztuczki by�y na porz�dku dziennym, ale z kompa-
ni� taki numer nie przejdzie. Porwiesz szyk, czo�gi po
r�nych bagniskach pogubisz. Za to nikt po g��wce nie
pog�aszcze, za to traci si� dowodzenie kompani�. Pies
was tr�ca�, my�l�, kontrolujcie sobie na zdrowie, nie
mam zamiaru rozci�ga� kompanii...
- Z przodu d�wig! - krzyczy w s�uchawkach dow�dca
sz�stego czo�gu, wys�anego naprz�d jako czujka.
D�wig? Rzeczywi�cie! D�wig! Ca�y zielony, rami� dla
zamaskowania oplecione szczelnie ga��zkami. Gdzie na
polu bitwy mo�na dostrzec d�wig? S�usznie! W baterii
rakietowej! Nie co dzie� trafia si� taka gratka!
- Kompania! - wrzeszcz�. - Bateria rakiet! Do boju...
Naprz�d!
Moi ch�opcy wiedz� doskonale, jak trzeba sobie radzi�
z bateriami rakietowymi. Pierwszy pluton, wyprzedzaj�c
mnie, rozsypuje si� w szyk bojowy. Drugi gwa�townie
19
WIKTOR SUWOROW
przyspieszaj�c odpada w prawo i wyrzucaj�c g�sienica-
mi grudy b�ota p�dzi przed siebie. Trzeci pluton zatacza
wielki �uk w lewo, oskrzydlaj�c bateri� z flanki.
- Gazu! - krzycz�. Kierowcy wiedz�, co robi�. Ka�dy
z nich w tej chwili praw� nog� zapar� si� w pancern�
pod�og�, wciskaj�c peda� do oporu. I dlatego silniki za-
wy�y niepokornie i krn�brnie. I st�d ten ca�y huk. I sw�d
niezno�ny l kope�: paliwo nie nad��a spala� si� do ko�-
ca w silnikach i pot�ne ci�nienie gazu wyrzuca je przez
wydechowe gardziele.
- Przerywam zwiad... kwadrat 13-41... stanowisko wy-
rzutni... przyjmuj� bitw�... - to m�j strzelec-telegrafista
wykrzykuje w eter nasze ostatnie by� mo�e pos�anie. Pod-
oddzia�y rakietowe l sztaby przeciwnika ka�dy ma atako-
wa� przy pierwszym spotkaniu, nie czekaj�c dodatkowych
rozkaz�w, bez wzgl�du na szans�, za wszelk� cen�.
�adowniczy jednym pstrykni�ciem przerywa ��czno��
l rzuca pierwszy pocisk na podajnik. Pocisk p�ynnie znika
w komorze i pot�ny zamek jak ostrze gilotyny rygluje luf�
krusz�cym serce uderzeniem. Wie�a p�ynie w bok, a pod
moimi nogami odskakuje w lewo podr�czny magazyn po-
cisk�w: oparcie klerowcy-mechanika. Komora nabojowa
drgn�a l zacz�a sun�� do g�ry. Celowniczy wczepi� si�
palcami w pulpit celownika l pot�ne stabilizatory pos�u-
sznie ulegaj�c jego zgrubia�ym �apskom �agodnymi szarp-
ni�ciami przytrzymuj� dzia�o i wie��, by nie podda�y si�
szalonej pl�sawicy czo�gu, p�dz�cego po pniach l kona-
rach. Du�ym palcem prawej d�oni celowniczy �agodnie
przyciska spust. Aby straszliwe uderzenie nie spad�o znie-
nacka na nasze uszy, we wszystkich he�mofonach rozle-
ga si� ostry trzask, powoduj�cy skurcz b�benk�w przed
druzgoc�cym �oskotem pot�nego dzia�a. Trzask w s�u-
chawkach wyprzedza eksplozj� o setne u�amki sekundy
i dlatego samego wystrza�u w og�le nie s�yszymy.
Drgn�a czterdzlestotonowa masa rozp�dzonego czo�-
gu. Lufa szarpn�a si� w ty� l rzygn�a brz�cz�c� zady-
mion� �usk�. W tej samej chwili, za dzia�em dow�dcy
zaszczeka�y jedno po drugim wszystkie pozosta�e. A �a-
downiczy ju� drugi pocisk rzuca na podajnik.
- Gazu! - krzycz� co si�.
AKWARIUM
B�ota spod g�sienic - fontanny. �oskot ich zag�usza na-
wet armatni huk. W he�mofonach trzask - to celowniczy
ponownie naciska spust. I znowu nie s�yszymy swojego
strza�u. Tylko dzia�o kurczowo szarpn�o si� w ty�, tylko
�uska przera�liwie brz�czy, spadaj�c na stal pancerza.
Dobiegaj� nas salwy s�siednich czo�g�w, oni s�ysz� tylko
nas. Ta kanonada smaga moich dzielnych Azjat�w jak
ka�czugiem po karku. Wy�a�� z nich dzikie bestie. Ka�de-
go z nich mog� sobie teraz wyobrazi�. W pi�tym czo�gu
celowniczy mi�dzy jednym strza�em a drugim w upojeniu
gryzie gumowy nacz�ek od celownika. Wszyscy o tym
wiedz�, nie tylko w kompanii, ale w ca�ym batalionie. Nie-
dobrze. To go rozprasza, przeszkadza w obserwowaniu
sytuacji. Za to o ma�o nie zdegradowano go do �adowni-
czego. Ale jedno trzeba mu przyzna�: �wietnie strzela,
dra�. W �smym czo�gu dow�dca zawsze ma pod r�k�
siekier� i gdy jego dzia�o zach�ystuje si� w Intensywnym
strzelaniu, wali w pancerz obuchem. W trzecim czo�gu do-
w�dca zapomnia� ostatnio wy��czy� nadajnik, zag�uszaj�c
ca�� ��czno�� w kompanii. I ca�a kompania s�ucha�a, jak
zgrzyta� z�bami i coraz to wy� jak wilk.
- Rozwalaj! - szepcz�. I szept m�j fale radiowe roznosz�
na trzydzie�ci kilometr�w, jakbym ka�demu z moich Azja-
t�w wyszeptywal to s�owo prosto do uszka. - Roz-z-zwalaj!
I trzask po uszach, l brz�k �uski. Wystrzelone �uski
wydzielaj� odurzaj�cy aromat. Kto �w jadowity aromat
wdycha�, tego ogarnia�o rozkoszne oszo�omienie. Rozwa-
laj! Ten huk, ta moc niezwyk�a, te karabinowe trele upa-
jaj� moich czo�gist�w. I nie powstrzyma ich teraz �adna
si�a. Kierowcy czo�g�w jakby si� z �a�cuch�w pozrywali.
Szarpi� d�wignie, zadr�czaj� swoje maszyny, p�dz� je,
niepokorne, w samo piek�o. A ja zerkam za siebie: �eby
tylko nie zaszli nas od ty�u. Daleko, hen za nami trans-
porter z bia�� chor�giewk�. Pozosta� w tyle, opad� z si�.
Biedacy: nie maj� dzia�a pot�nego, nie wiedz�, co to
rozkosz, nie zaznali jej. Dlatego ich strachliwy kierowca
omija ostro�nie ka�dy kamie� czy pie�. Pochwy� maszy-
n� w swe r�ce, rwij�e j� l n�kaj! Pojazd pancerny to
subtelna istota. A gdy poczuje na sobie mocnego je�d�ca,
rozbestwi si� i ona. I poniesie ci� galopem po granito-
WIKTOR SUWOROW
wych g�azach i pniach tysi�cletnich d�b�w, przez leje
i w�do�y. Nie b�j si�, �e zerwiesz g�sienice, nie obawiaj
si�, nie p�knie wa�. Rozdzieraj i krusz, poniesie cl� tw�j
czo�g jak ptak. Czo�g - on te� zach�ystuje si� t� walk�.
Te� jest stworzony do walki. Rozwalaj!
- ...Wycofa� kompani� z boju...
Iskry spod g�sienic. Kompania wdar�a si� na pozycje
baterii rakietowej. Zgrzyt w uszach - czy to zgrzytaj�
g�sienice po stalowej p�ycie, czy to z�by celowniczego
w moich s�uchawkach?
- ...Wycofa� kompani� z boju...
Aby nie trafi� przypadkowo w swojego, czo�gi nie cze-
kaj�c na rozkaz przerwa�y kanonad�, tylko warcz�, jak
wilki rozdzieraj�ce jelenia na cz�ci. Czo�gi t�uk� swymi
pancernymi �bami delikatne podno�niki, d�wigi i wy-
rzutnie, w t�usty czarnoziem wgniataj� dum� i chlub�
artylerii rakietowej. Rozwalaj!
- ...Wycofa� kompani� z boju... - dobiega mnie po
raz kolejny czyj� odleg�y skrzekliwy g�os, i raptem rozu-
miem, �e to do mnie zwraca si� obserwator. Ech, do
diab�a! Kt� to w chwili szczytowej, bez ma�a seksualnej
rozkoszy odrywa ludzi od ulubionego zaj�cia? Obserwa-
torze, niech ci� szlag, moich ogier�w tym sposobem na
wa�ach�w przerobisz! Co� ty, wr�g ludu czy bur�uazyj-
ny szkodnik? Takiego wa�a! Kompania, rozwalaj! I wal�c
pi�ci� w pancerz, wymy�laj�c w otwarty eter ca�ej szta-
bowej swo�oczy, kt�ra prochu nigdy w swoich kancela-
riach nie w�cha�a, rozkazuj�:
- Kompania! Zaprzesta� walki! Plutonami jeden za
drugim na polank� po lewej, marsz!
M�j mechanik w porywie w�ciek�o�ci �ci�ga do oporu
lewy dr��ek tak, �e czo�g ca�� sw� mas� przewala si�
w prawo, �ami�c wp� brzoz� �licznotk�. Po mistrzow-
sku wrzuca co sekund� kolejne biegi l b�yskawicznie
dochodz�c do najwy�szego prze�o�enia goni pancernego
dinozaura w prz�d poprzez krzaki i g��bokie wykroty, by
za moment brawurowo zawr�ci� w miejscu, redukuj�c
obroty niemal do zera. Czujemy mocne szarpni�cie do
przodu, jak w samolocie hamuj�cym nagle przy ko�cu
pasa startowego. Pozosta�e czo�gi z rykiem rozczarowa-
22
AKWARIUM
ni� wypadaj� Jeden po drugim z lasu l gwa�townie zwal-
niaj�c ustawiaj� si� na jednej linii.
- Roz�adowa�! Bro� do przegl�du! - rzucam rozkaz
i wyrywam przew�d he�mofonu z gniazdka, a �adowniczy
strzela wy��cznikiem interkomu i przecina ca�� ��czno��.
TV
T.
-ansporter opancerzony obserwator�w zosta� daleko
w tyle. Nim doczo�ga� si� do kompanii, zd��y�em skon-
trolowa� bro�, odebra� meldunek o stanie pojazd�w,
o zu�yciu paliwa i amunicji, ustawi� kompani� w szy-
ku - i zamar�em po�rodku polany gotowy do raportu.
Stoj�, czekam, dokonuj� bilansu, podliczam plusy i mi-
nusy, za co mog� mnie pochwali�, a za co ukara�: kom-
pania rozpocz�a wychodzenie z postoju osiem minut
przed wyznaczonym terminem - za to pochwa� nie szcz�-
dz�, za to czasem dow�dcy kompanii nawet z�oty zegare-
czek wpa�� mo�e. Na wojnie czas liczy si� na sekundy.
Wszystkie czo�gi, wszystkie samoloty, wszystkie sztaby
musz� jednym szarpni�ciem wydosta� si� spod uderze-
nia. Wtenczas pierwszy, najstraszliwszy cios wroga trafi
w opuszczone miasteczka wojskowe. Osiem minut! To dla
mnie niezaprzeczalny plus. Wszystkie czo�gi pozosta�y
sprawne i przez ca�y dzie� nie nast�pi� �aden defekt. To
plus na konto zast�pcy ds. technicznych. Sam sprawuj�
t� funkcj�. Bazy nieprzyjaciela omijali�my wielkimi �uka-
mi, przekazuj�c precyzyjnie wszystkie wsp�rz�dne. To
plus na konto dow�dcy pierwszego plutonu. Szkoda, �e
i jego nie mamy w kompanii: znowu te braki. Baterii ra-
kietowej nie przegapili�my, wyw�szyli�my, wdeptali�my
w ziemi�. A jedna taka bateria rakietowa, cho�by najmar-
niejsza, to kilka Hiroszim. Przerywaj�c zwiad i rzucaj�c
swoje pancerne pude�ka na te rakiety, zapobieg�em kata-
klizmom. Za taki numer na wojnie orderek na pier� si�
nale�y, a na manewrach d�ugi czas s�yszy si� pochwa�y...
W ko�cu zjawia si� pu�kownik-obserwator. D�onie
bielutkie, czy�ciutkie, cholewy l�ni�. Z obrzydzeniem
omija ka�u�e, jak kot, �eby �apek sobie nie upapra�.
Dow�dca pu�ku, ojczulek nasz, to te� pu�kownik, ale
WIKTOR SUWOROW
�apska ma spracowane, wielkie jak kat, do ci�kiego
trudu przyuczone. Czerstw� g�b� naszego ojczulka wy-
smaga�y mrozy, spiekota l wiatry wszystkich znanych
mi poligon�w i strzelnic. Do bladej twarzyczki pu�kow-
nika-obserwatora nie podobna ta g�ba.
- R�wnaj! Baczno��! W prawo-o patrz!
Lecz obserwator nie wys�uchuje mojego raportu, prze-
rywa ml w p� s�owa.
- Porywa was akcja, starszy lejtnancie! Tracicie g�o-
w�! Jak szczeniak!
Milcz�. U�miecham si� do niego. Jakby w og�le mnie nie
beszta�, lecz medal przypina� na piersi. A w nim na widok
mojego u�miechu narasta jeszcze wi�ksza w�ciek�o��. Ca�a
jego �wita milczy ponuro. Wiedz� majorzy i podpu�kowni-
cy, �e artyku� 97. kodeksu dyscyplinarnego zabrania be-
szta� mnie w obecno�ci moich podw�adnych. Wiedz� ma-
jorzy l podpu�kownicy, �e strofuj�c mnie w obecno�ci mo-
ich podw�adnych, pu�kownik wystawia na szwank nie
tylko m�j autorytet dow�dcy, lecz autorytet ca�ego korpusu
oficerskiego bohaterskiej Armii Radzieckiej, w tym tak�e
sw�j w�asny. A ja jakby nigdy nic. U�miecham si�.
- Ha�ba, starszy lejtnancie! To ha�ba, nie s�ucha�
i nie wykonywa� rozkaz�w!
Ech, pu�kowniku, na lufach armatnich powywiesza�bym
tych, kt�rych nie porywa wir walki, kt�rych nie upaja
zapach krwi. To przecie� tylko �wiczenia, a gdyby w praw-
dziwej bitwie g�sienice naszych czo�g�w schlapa�a pra-
wdziwa krew, wtedy dopiero Azjaci mol dzielni pokazaliby,
co potrafi�. I nie jest to przejaw ich s�abo�ci. To przejaw
si�y. Nikt pod s�o�cem nie potrafi�by ich powstrzyma�.
- No i jeszcze ten murek! Zburzyli�cie murek! To jest
przest�pstwo!
A ja ju� zd��y�em zapomnie� o tym murku. Wielkie
rzeczy. Na pewno ju� go przez ten czas odbudowali. Ile� to
roboty? Przygna� znad zatoki ze dwa tuziny wi�ni�w,
w kilka godzin wznios� nowy murek jak si� patrzy. A po-
nadto - sk�d mam wiedzie�, pu�kowniku, czy to manewry,
czy wojna? Kt� to mo�e wiedzie� podczas alarmu bojowe-
go? A gdyby to by�a wojna i murek zostawiliby�my w spo-
koju, a dwustu ch�opa wraz ze swoimi wspania�ymi pojaz-
24
AKWARIUM
darni bojowymi sp�on�oby na jednej kupie? Co ty na to,
pu�kowniku? Zaszczytny tytu� nosisz, zwiesz si� szefem
wywiadu 13. Armii, wi�c mo�e by� si� zainteresowa�, ile
obiekt�w bojowych moi Uzbecy wykryli w ci�gu tego jed-
nego dnia. Po rosyjsku nawet nie gadaj�, a obiekty od-
najduj� bezb��dnie. Pochwal ich, pu�kowniku! Je�li nie
chcesz do mnie, to si� cho� do nich u�miechnij. I u�mie-
cham si� do niego. Stoj� teraz plecami do ca�ej kompanii
i w �aden spos�b nie wolno mi teraz obr�ci� si� do nich
twarz�, ale i tak wiem, �e ca�a moja kompania stoi w tym
momencie z u�miechem na twarzach. Ot tak, bez powodu.
Tacy oni s�, przy byle okazji szczerz� te swoje z�biska.
A pu�kownikowi nie przypada to do gustu. My�li pewnie,
�e to z niego si� �miejemy. W�ciek� si� pu�kownik. Zgrzyt-
n�� z�bami, jak celowniczy w walce. Nie jest w stanie poj��
i oceni� naszych u�miech�w. I dlatego krzyczy ml w twarz:
- Szczeniaku, niegodny� dowodzi� kompani�. Zawie-
szam ci� w czynno�ciach. Zda� kompani� zast�pcy,
niech prowadzi wojsko do koszar!
- Nie mam zast�pcy - u�miecham si� w odpowiedzi.
- W takim razie dow�dcy pierwszego plutonu.
- Te� nie ma. - I chc�c oszcz�dzi� pu�kownikowi wy-
mieniania wszystkich po kolei, wyja�niam: - Jestem je-
dynym oficerem w kompanii.
Pu�kownik przygas�. Opad� z niego zapa�. Opad�, jakby
nigdy go nie by�o. Sytuacja, w kt�rej na kompani� przy-
pada jeden oficer nale�y w naszej armii, zw�aszcza na
terytorium Zwi�zku, niemal do klasycznych. Wielu jest
ch�tnych do oficerskich szlif�w, tyle �e wszyscy chc� by�
pu�kownikami. Lejtnancki start ma�o kogo poci�ga. St�d
deficyt, brak m�odszej kadry oficerskiej. Bardzo dotkliwy
brak. Ale tam na g�rze, w sztabach, dziwnie si� jako�
o tym problemie zapomina. Ot, najlepszy przyk�ad: pu�-
kownik po prostu nie pomy�la�, �e mog� by� jedynym
oficerem w kompanii. Zawiesi� mnie jako dow�dc� - jego
prawo. Ale kompani� trzeba cofn�� do koszar. A wodzi�
kompani�, i to jeszcze pancern�, dziesi�tki kilometr�w
bez oficera - to po prostu niemo�liwe. To jest r�wnoznacz-
ne z przest�pstwem. Mo�e by� ocenione jako pr�ba zama-
chu stanu. Na tej drodze, pu�kowniku, czeka ci� kl�ska
3 -- Akwarium
25
WIKTOR SUWOROW
kompletna. Skoro zawiesi�e� dow�dc� w sytuacji, gdy nie
ma zast�pc�w, tym samym przej��e� osobist� odpowie-
dzialno�� za ca�� kompani� i nie masz prawa tej kom-
panii komukolwiek powierzy�. Gdyby istnia�o takie pra-
wo, w�wczas byle dow�dca dywizji m�g�by wyprowadzi�
wojsko w pole, odwo�a� dow�dc�w zast�puj�c ich zgodnie
ze swoim gustem, i pucz got�w. A u nas nie ma pucz�w,
bowiem nie ka�demu dane jest prawo rozstrzygania deli-
katnej kwestii doboru i rozmieszczania kadr dowodzenia.
Odwo�a� - twoje prawo. Odwo�a� - nic prostszego. Odwo-
�a� ka�dy potrafi. Jest to r�wnie proste, jak zabi� cz�owie-
ka. Ale przywraca� dow�dc�w na ich stanowiska to nie to
samo, to tak, jakby chcie� martwego o�ywi�. No i co, pu�-
kowniku, my�lisz z powrotem postawi� mnie na czele
kompanii? Nic z tego. Nie jestem godzien. Wszyscy to s�y-
szeli. Nie masz prawa powierzy� kompanii niegodnemu.
A je�eli na g�rze dowiedz� si�, �e nad sam� niemal grani-
c� dymisjonowa�e� pe�noprawnych dow�dc�w kompanii
pancernych i na Ich miejsce niegodnych mianowa�e�? Co
wtedy z tob� b�dzie? No jak, pomy�la�e� o tym?
Najlepiej by�oby, gdyby pu�kownik skomunikowa� si�
z dow�dc� mojego batalionu albo pu�ku: �e niby zabierajcie
swoj� osierocon� kompani�. Ale �wiczenia si� sko�czy�y.
Sko�czy�y si� r�wnie niespodziewanie, jak si� zacz�y. Kt�
zezwoli na korzystanie z bojowej sieci ��czno�ci po zako�-
czeniu manewr�w? Ci, kt�rzy pozwalali sobie na takie sa-
mowole, w trzydziestym si�dmym szli pod mur. Od tego
czasu nikomu nie zachciewa si� takich �art�w. No co tam,
pu�kowniku? Prowad��e kompani�. A mo�e zapomnia�e�
ju�, jak to si� robi? A mo�e nigdy nie mia�e� z tym do
czynienia? Mo�e wychowa�e� si� w sztabach? Takich pu�-
kownik�w jest przecie� na kopy. Z boku ka�da czynno��
wydaje si� b�ahostk�. I nawet prowadzenie kompanii czo�-
g�w wydaje si� bardzo proste. S�k jednak w tym, �e rozkazy
nale�y wydawa� zgodnie z nowym regulaminem. Kompania
nie sk�ada si� z Rosjan, za�oga nic nie zrozumie. Albo co
gorsza zrozumie na opak. Wtedy nawet helikopter nie od-
szuka ich po lasach i bagnach. Czo�g to straszliwa masa,
mo�e najecha� na cz�owieka, mo�e run�� wraz z mostem,
mo�e zaton�� w bagnisku. A zap�ata jedna i ta sama.
2fi
AKWARIUM
Przesta�em si� u�miecha�. Sytuacja jest powa�na i nie
ma si� co weseli�. Skoro tak, to mo�e zasalutowa�, i: - Czy
mog� si� odmeldowa�, towarzyszu pu�kowniku? - Tak czy
inaczej, jestem tu teraz osob� postronn�: ani dow�dca,
ani podw�adny. Wy nawarzyli�cie tego piwa, wy je spijaj-
cie. Zachcia�o si� komenderowa�, wi�c, towarzyszu pu�-
kowniku, komenderujcie. Ale z�o�� bardzo pr�dko ze mnie
opad�a. Moja kompania, moi ludzie i maszyny. Cho� nie
odpowiadam ju� za kompani�, nie porzuc� jej ot tak.
- Towarzyszu pu�kowniku - poderwa�em palce do da-
szka - prosz� o zezwolenie na ostatnie przeprowadzenie
kompanii do miejsca postoju. Co� jakby po�egnanie.
- Zgoda - rzuci� kr�tko. Przez chwil� wydawa�o mi
si�, �e z przyzwyczajenia chce jak zwykle udzieli� kilku
poucze�: nie p�d�, nie zapalaj si�, nie rozci�gaj kolum-
ny. Ale nie uczyni� tego. Mo�e w og�le nie mia� zamiaru,
mo�e tylko mi si� wydawa�o.
- Tak, tak, prowad�cie kompani�. Traktujcie m�j roz-
kaz jako jeszcze nieprawomocny. Doprowadzicie kom-
pani� do koszar i tam j� zdacie.
- Rozkaz! - Odwracam si� ostro na pi�cie, k�tem oka
dostrzegaj�c u�mieszki w �wicie pu�kownika. Jak�e to
tak: prowad�cie kompani�. �wita zdaje sobie spraw�, �e
regulamin nie przewiduje takiej sytuacji. Albo dow�dca
godzien jest swego pododdzia�u i ponosi za� pe�n� odpo-
wiedzialno��, albo przeciwnie, jest go niegodny, i w�w-
czas zostaje z miejsca zdymisjonowany. "Na razie macie
dowodzi�" - to nie rozwi�zanie. Za tak� decyzj� pu�kow-
nik mo�e s�ono zap�aci�. Jest to jasne dla mnie, podob-
nie jak dla jego �wity. Ale tymczasem nie zaprz�tam
sobie tym g�owy. Teraz czeka mnie powa�ne zadanie.
Dowodz� kompani� i w nosie mam, co kto pomy�la�, kto
jak post�pi� i jaka spotka go za to kara.
Dow�dca musi podporz�dkowa� oddzia� swojej woli,
zanim wyda pierwszy rozkaz. Musi spojrze� na swoich
�o�nierzy tak, by przez szereg przebieg dreszcz, �eby
wszyscy zamarli, aby ka�dy poczu�, �e za moment z ust
dow�dcy padnie komenda. A komenderuje si� w wojs-
kach pancernych bez s��w. Dwie chor�giewki w d�o-
niach. Tymi chor�giewkami dowodz�.
WIKTOR SUWOROW
Bia�a chor�giewka ostro w g�r�. To m�j pierwszy roz-
kaz. Tym kr�tkim i ostrym gestem przekaza�em kompa-
nii d�ugi komunikat:
"Przed wami - dow�dca kompanii! Od tej chwili obo-
wi�zuje zakaz korzystania z nadajnik�w, a� do pierwsze-
go kontaktu z wrogiem! Uwaga...". Rozkazy dziel� si� na
wst�pne oraz wykonawcze. Rozkazem wst�pnym dow�d-
ca niejako chwyta podw�adnych w stalowe cugle swojej
woli. I �ci�gaj�c je musi odczeka� pi�� sekund, zanim
wyda rozkaz zasadniczy. Wszyscy musz� znieruchomie�
w oczekiwaniu, ka�dy musi poczu� �elazne w�dzid�a,
lekko drgn��, musz� zagra� mi�nie, jakby wyprzedza-
j�c ostre smagni�cie, ka�dy musi czeka� na nast�pny
rozkaz, jak dobry rumak czeka na ci�cie szpicrut�.
Czerwona chor�giewka w g�r�, po czym obie - w dwie
strony i do do�u. Drgn�a kompania, posz�a w rozsypk�,
podkutymi buciorami dudni�c po pancerzach.
Mo�e chcieli si� ze mn� w taki spos�b po�egna�, mo�e
kompania demonstrowa�a obserwatorom swoje wyszkole-
nie, a mo�e po prostu w�ciek�o�� ponios�a i nie mieli innej
mo�liwo�ci, by j� wyrazi�. Ach, gdyby przysz�o komu� do
g�owy w��czy� stoper! Ale nawet bez sekundnika wiedzia-
�em, �e w �wicie pu�kownika jest niema�o czo�gist�w z pra-
wdziwego zdarzenia, czo�gist�w z krwi i ko�ci, i �e ka�dy
z nich w tej chwili lubuje si� moimi Azjatami. Sam by�em
�wiadkiem wielu rekord�w w wojskach pancernych, znam
ich cen�. Widzia�em po�amane r�ce, wybite z�by. Ale teraz
szcz�cie sprzyja�o ch�opcom! Nie wiem jak, lecz z g�ry wie-
dzia�em, �e ani jeden nie zrobi fa�szywego kroku, nie po-
�lizgnie si�, wykonuj�c karko�omny skok do w�azu. Wie-
dzia�em, �e nikomu nie przytrza�nie palc�w. Nie tym razem.
Dziesi�� silnik�w rykn�o zgodnym ch�rem. Siedz�
wysuni�ty z wie�y czo�gu prowadz�cego. Bia�a chor�gie-
wka w mojej d�oni oznacza: "Jestem got�w!" I w odpo-
wiedzi widz� dziewi�� innych chor�giewek: "Got�w! Go-
t�w! Got�w!" Zdecydowany ruch nad g�ow� i machni�cie
na wsch�d: "Za mn�!"
Wszystko bardzo proste. Elementarne. Prymitywne?
Tak, ale �aden pelengator nie b�dzie w stanie niczego wy-
kry�, gdyby nawet r�wnocze�nie wymaszerowa�y cztery
28
AKWARIUM
armie pancerne. Podobnie prymitywne i niezawodne sztu-
czki mamy w zanadrzu przeciwko wszelkim innym sposo-
bom rozpoznania. I dlatego pojawiamy si� zawsze niespo-
dziewanie. Dobrze lub �le - zawsze znienacka. Nawet
w Czechos�owacji, nawet w sile siedmiu armii na raz.
Pu�kownik-obserwator wgramoli� si� na sw�j trans-
porter. �wita za nim. Silnik rykn��, pojazd ostro zawr�-
ci� i ruszy� inn� drog� do bazy.
�wita pu�kownika �ywi do niego nienawi��, to wida�
na pierwszy rzut oka. W przeciwnym razie kto� by mu
podszepn��, �e powinien si� posuwa� tu� za moim czo�-
giem. Jestem przecie� teraz nikim. Samozwaniec. Powie-
rzenie mi kompanii przypomina sytuacj�, w kt�rej na-
czelnik policji zleci�by dokonanie aresztowania eks-poli-
cjantowi, wydalonemu z pracy. Je�eli ju� przyszed� ci do
g�owy taki pomys�, to przynajmniej nie odst�puj na krok,
aby w razie czego na czas interweniowa�. Je�eli powie-
rzy�e� komu� kompani�, je�eli nie potrafisz ni� dowo-
dzi�, to przynajmniej b�d� w pobli�u, �eby w razie po-
trzeby nacisn�� na hamulec. Ale nikt nie uprzedzi� pu�-
kownika, �e z�o�y� swoje �ycie w r�ce m�odego lejtnanta.
A lejtnant odsuni�ty od w�adzy mo�e pozwoli� sobie na
ka�de �wi�stwo, jest w kompanii obcym cz�owiekiem.
Za� odpowiada� przyjdzie tobie. A mo�e wiedzieli wszys-
cy w �wicie, �e starszy lejtnant doprowadzi kompani�
bez jakichkolwiek incydent�w? Wiedzieli, �e nie b�dzie
starszy lejtnant �ama� pu�kowniczej kariery. A m�g�by...
VI
Ta
- ak bywa cz�sto: smagn� dywizj� knutem alarmu bo-
jowego i ledwie wyrwie si� na otwart� przestrze� - ju�
rozkaz powrotu. Tkwi w tym g��boki sens. W taki spo-
s�b wyrabia si� przyzwyczajenie. Kiedy alarm rzuci dy-
wizje w prawdziwy b�j, rusz� na� jak na �wiczenia.
A przy okazji usypia si� czujno�� nieprzyjaciela. Ra-
dzieckie dywizje wypadaj� ze swych baz cz�sto niespo-
dziewanie. Wr�g przestaje reagowa� na te ruchy wojsk.
Kolumny czo�g�w zapcha�y wszystkie drogi. Wida�, �e
sygna� powrotu otrzyma�a r�wnocze�nie ca�a dywizja.
29
WIKTOR SUWOROW
Kto to wie, ile dywizji poderwa� dzi� alarm bojowy; ile
ich teraz powraca do swych zgrupowa�! Mo�e tylko na-
sza dywizja, mo�e trzy dywizje, a mo�e i pi��. Kto wie,
mo�e sto dywizji zerwa�o si� na alarm bojowy.
Kolo bramy naszej bazy r�nie orkiestra d�ta.
Dow�dca pu�ku, ojczulek nasz, stoi na czo�gu - wita
swoje zast�py. Patrzy na nas do�wiadczonym, wymagaj�-
cym okiem. Jednego spojrzenia do��, by oceni� kompani�,
bateri�, batalion i ich dow�dc�. Kul� si� dow�dcy pod
o�owianym ojcowskim wzrokiem. Pot�ne ch�opisko, koa-
licyjka zapi�ta na ostatnie dziurki, ledwie ich starcza.
Cholewy jego wielkich bucior�w z ty�u z lekka ponacina-
ne - w przeciwnym razie nie naci�gnie ich na pot�ne
�ydki. Pi�� ma jak czajnik. I tym czajnikiem komu� wy-
machuje. Pewnie dow�dcy trzeciego batalionu strzelc�w
zmotoryzowanych, kt�rego transportery znikaj� w�a�nie
w �ar�ocznej gardzieli bramy. W tej chwili wchodzi bateria
mo�dzierzy nale��ca do tego batalionu, a za ni� - nasza
kolej. I chocia� wiem, �e wszystkie moje czo�gi sun� jeden
za drugim, l cho� jest mi to teraz oboj�tne, nie jestem ju�
ich dow�dc�, to w ostatniej chwili rzucam za siebie spoj-
rzenie: tak, s� wszystkie, ani jeden nie zosta� w tyle. Do-
w�dcy wszystkich czo�g�w staraj� si� pochwyci� moje
spojrzenie. Ja za� znowu gwa�townie obracam si� do przo-
du, praw� d�o� podrywam do czarnego he�mofonu i do-
w�dcy wszystkich dziewi�ciu pozosta�ych czo�g�w powta-
rzaj� za mn� ten stary gest