2741
Szczegóły |
Tytuł |
2741 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2741 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2741 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2741 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
GWIA�DZISTA ODYSEJA
T�UMACZY�A: MAJA KMIECIAK
TYTU� ORYGINA�U NO NIGHT WITHOUT STARS
ROZDZIA� PIERWSZY
Gruby pi�ropusz czarnego t�ustego dymu, unosz�cy si� zza g�rskiego grzbietu, wygl�da� do�� z�owr�bnie. Sander zsun�� si� z Rhina i zacz�� si� wdrapywa� na zbocze, a jego wierzchowiec r�wnie ostro�nie pod��y� za nim. Od wielu dni nie napotkali �adnego obozowiska, a torba z prowiantem, przyczepiona do spe�niaj�cej rol� siod�a derki umocowanej rzemieniami na Rhinie, by�a pusta. Sanderowi dokucza� g��d. Na ziemi, kt�r� przemierzali w ci�gu ostatnich dwudziestu czterech godzin, nie by�o �ladu zwierzyny �ownej. A garstka czy dwie ledwie dojrza�ego ziarna z wyrwanych z korzeniami rozsianych z rzadka k�os�w zbo�a nie wystarczy�a do zaspokojenia g�odu.
Pi�� dni temu Sander przekroczy� granice terytorium znanego Wsp�lnocie Jak�w. Wyjechawszy poza pier�cie� namiot�w - ponury i rozgoryczony z powodu sposobu, w jaki zosta� potraktowany - skierowa� si� na wsch�d, ku legendarnemu morzu. W�wczas wydawa�o mu si� mo�liwe, i� osi�gnie cel: odkryje dawne tajemnice, dzi�ki kt�rym b�dzie w stanie lepiej podrobi� dostarczany przez Handlarzy metal, tak by po powrocie m�c stawi� czo�a Ibbetsowi i pozosta�ym, oraz wymusi� na nich przyznanie, �e nie jest ma�o wartym terminatorem, lecz kowalem ze Starej Szko�y. Cho� d�uga, mozolna w�dr�wka przez nieznane, zdzicza�e pustkowie nauczy�a go roztropno�ci, nie przygasi�a jednak zarzewia tl�cego si� w nim buntu przeciwko krzywdz�cej, deprecjonuj�cej jego warto�� decyzji Ibbetsa.
Zaklinowa� si� ramionami pomi�dzy dwiema ska�ami i naci�gn�� na twarz kaptur, tak by jego szary kolor stopi� si� z barw� otaczaj�cych go kamieni. Cho� nie mia� przeszkolenia w dziedzinie my�listwa, jak ka�dy inny cz�onek
Wsp�lnoty od dzieci�stwa uczony by� podstaw maskowania si� w obliczu czego� niezwyk�ego, do momentu uzyskania ca�kowitej pewno�ci, �e nic mu nie zagra�a.
Poni�ej rozci�ga�a si� szeroka dolina, w kt�rej wi�a si� rzeka. W miejscu, gdzie rozszerza�a si�, tworz�c o wiele wi�kszy zbiornik wodny (widzia� zaledwie jeden jego brzeg, ten, w kt�ry wcina�a si� rzeka), sta�o kilka budynk�w, tworz�c ma�� wiosk�. Te schronienia o d�ugich �cianach sprawia�y wra�enie sta�ych siedzib, nie tak jak sk�rzane namioty Wsp�lnoty, �atwe do przemieszczania z miejsca na miejsce. Jednak�e ma�e, pos�pne, ukazuj�ce si� tu i �wdzie j�zyki ognia �wiadczy�y, i� budynkom tym grozi ca�kowite zniszczenie.
Nawet z tej odleg�o�ci dostrzega� co�, co mog�o by� jedynie rozrzuconymi bez�adnie wzd�u� rzeki ludzkimi zw�okami. Wywnioskowa�, �e dokonano tu najazdu. By� mo�e, by� on dzie�em okrutnych Morskich Rekin�w z po�udnia. W�tpi�, by w kt�rej� z chat kto� pozosta� przy �yciu.
Ogie� p�on�� powoli, g��wnie wzd�u� rzeki i brzegu rozpo�cieraj�cego si� dalej du�ego zbiornika wodnego. Kilka budynk�w zdawa�o si� jeszcze pozornie nietkni�tych. By�y z pewno�ci� spl�drowane, lecz istnia�a szansa, �e nie wszystko ze zgromadzonych przez tutejszych osadnik�w zapas�w zosta�o wywiezione przez naje�d�c�w. A by�a akurat pora zbior�w. Gdy Sander wyrusza� w drog�, cz�onkowie jego Wsp�lnoty (a raczej ci, kt�rych uwa�a� za bliskich krewnych - na t� my�l grymas wykrzywi� jego twarz) tak�e organizowali ostatnie w tym sezonie polowania i suszyli mi�so.
Chocia� koczownicze Wsp�lnoty w�drowa�y po rozleg�ych obszarach w g��bi l�du, Sander nas�ucha� si� wystarczaj�co wielu opowie�ci Handlarzy, by wiedzie�, �e gdzie i indziej ludzie �yj� inaczej. By�y miejsca, gdzie klany osiedla�y si� na sta�e, przejmuj�c ziemi� na w�asno��, uprawiaj�c j� i wytwarzaj�c �ywno��. Tutaj, w tej niemal doszcz�tnie zniszczonej osadzie, musieli chyba tak�e �owi� ryby. Zaburcza�o mu w �o��dku. Przesun�� si� troch�, lustruj�c bacznie miejsce najazdu, by upewni� si�, �e kiedy tam zejdzie, nie wpakuje si� w �adne k�opoty.
Rhin zaskowycza� chrapliwie, tr�caj�c Sandera pyskiem. Jego ��tobr�zowa sier�� zaczyna�a ju� g�stnie� przed nadchodz�c� zim�. Rozwar� szcz�ki, ukazuj�c spiczasty j�zyk. Strzyg�c uszami obserwowa� p�on�ce budynki z r�wnie g��bokim zainteresowaniem co jego pan. Nie zdradza� jednak �adnych uczu� poza zwyk�� we wszystkich nowych sytuacjach ostro�no�ci�.
Jego zielone �lepia nawet nie mrugn�y, a ogon nie drgn��. Siad� na zadzie, jak gdyby lekcewa��c fakt, �e jego �eb wystaje ponad lini� horyzontu i mo�e zosta� dostrze�ony z osady. Sander potraktowa� to zachowanie jako informacj� o braku bezpo�redniego zagro�enia. Wiedzia� z do�wiadczenia, �e spryt i wrodzona inteligencja zwierz�cia mog� dostarczy� informacji, jakich �aden cz�owiek ze swymi st�pionymi zmys�ami nie by�by nigdy w stanie uzyska�.
Sander podni�s� si�, nie dosiadaj�c jednak ponownie Rhina. Zacz�� ostro�nie zsuwa� si� ze zbocza, wykorzystuj�c wyst�py skalne jako os�on�, a jego wierzchowiec, jak ��torudy duch, pod��a� dwa kroki za nim. Przygotowuj�c si� do odparcia ewentualnego ataku Sander uni�s� miotacz strza�, mocuj�c wy��obienie pocisku na mocno napr�onej ci�ciwie. Poluzowa� te� tkwi�cy w sk�rzanej pochwie d�ugi n�.
Kiedy zbli�yli si� do spl�drowanej osady, w nozdrza uderzy� go sw�d spalenizny i inne, znacznie gorsze zapachy. Rhin warkn��, wietrz�c w powietrzu niebezpiecze�stwo. Ta wo� nie podoba�a mu si� tak samo jak Sanderowi. Ale przynajmniej, w jego odczuciu, nie natrafi� na �aden �lad wroga.
Sander okr��y� z daleka brzeg rzeki, gdzie le�a�y zakrwawione cia�a, i skierowa� si� ku budynkom na poz�r nie uszkodzonym, stoj�cym w wi�kszym oddaleniu od nabrze�a. Us�ysza� plusk fal i poczu� nowy zapach, docieraj�cy wraz z podmuchami wzmagaj�cego si� wiatru - dziwny, �wie�y aromat. Czy�by to rzeczywi�cie by�o morze, a nie tylko jakie� wi�ksze jezioro?
Zbli�aj�c si� do najodleglejszych budynk�w, zawaha� si�. Co� si� w nim sprzeciwia�o temu wtargni�ciu na cudze terytorium. Jedynie pragnienie zdobycia �ywno�ci pcha�o go naprz�d, w uliczk� tak w�sk�, �e Rhin przyciska� si� do niego pokrytym futrem barkiem, gdy kroczyli przed siebie rami� w rami�.
Zbudowane z drewnianych bali �ciany by�y bardzo grube, a zamiast okien mia�y jedynie umieszczone bardzo wysoko otwory, niemal zamaskowane przez zwisaj�ce okapy, stanowi�ce cz�� spadzistych dach�w. Pierwsze drzwi wej�ciowe zobaczy� dopiero, kiedy dotar� do ko�ca uliczki i skr�ci� w prawo.
By�y zbite z ci�kich desek. Teraz, najwyra�niej wywa�one si��, wisia�y sm�tnie na jednym zawiasie. Rhin zawarcza�, wysuwaj�c j�zyk spomi�dzy warg. W tych wy�amanych drzwiach le�a�o cia�o z zakrzep�� na plecach plam� krwi. Wie�niak le�a� twarz� do ziemi, a Sander nie mia� najmniejszej ochoty go odwraca�.
Obcy nie by� ubrany zwyczajem cz�onk�w Wsp�lnoty w sk�ry i futra, lecz w szorstk�, r�cznie tkan� tunik�, ufarbowan� na orzechowobr�zowy kolor. Jego nogi okrywa�y lu�ne spodnie z tego samego materia�u, a na stopach mia� sk�rzane sznurowane buty. Po d�ugiej chwili wahania Sander obszed� ostro�nie martwego m�czyzn� i wszed� do �rodka. Stan wn�trza wskazywa� zar�wno na pl�drowanie, jak i celowe niszczenie.
W k�cie le�a�o jeszcze jedno skr�cone cia�o i kupka poplamionych ubra�. Obrzuciwszy to szybkim spojrzeniem Sander odwr�ci� wzrok. Mimo tak wielkiej dewastacji pomieszczenia nadal widoczne by�o, i� jego mieszka�cy posiadali wi�cej d�br doczesnych ani�eli kt�rykolwiek cz�onek Wsp�lnoty. Ale w przypadku ich trybu �ycia i tak nie mia�oby to sensu. Nie mo�na przecie� wozi� ze sob� z miejsca na miejsce krzese�, sto��w i kom�d, gdy jest si� stale w drodze, pod��aj�c za stadami. Pochyli� si�, by podnie�� rozbit� mis�, zaintrygowany zdobi�cym j� wzorem. Pozornie by�o to tylko kilka ciemnych linii, odcinaj�cych si� od czysto br�zowego t�a glinianego naczynia, lecz kiedy przyjrza� si� dok�adniej, zdo�a� rozr�ni� ptaki w locie.
Chcia� jak najpr�dzej dotrze� do pojemnik�w z �ywno�ci�, maj�c ju� do�� tej izby umarlak�w. Z zewn�trz dobiega�o warczenie Rhina. Sander wy�apa� w nim niepok�j swego towarzysza, pragnienie oddalenia si� z tego miejsca. Zmusi� si� jednak do poszukiwa� tego, co tu pozosta�o.
Znalaz� miark� gruboziarnistej m�ki zmieszanej z siekanym i sproszkowanym mi��szem orzech�w. U�ywaj�c rozbitej misy w charakterze �y�ki, przesypa� j� do swojej torby na prowiant. W innym przewr�conym pojemniku znalaz� wci�ni�te dwie suszone ryby. To by�o wszystko. Reszta zosta�a celowo zmarnowana b�d� zanieczyszczona. Robi�o mu si� niedobrze od widocznych przejaw�w dzikiej nienawi�ci, jak� wyczuwa� w tym pomieszczeniu. Z ulg� pospieszy� na zewn�trz, by do��czy� do Rhina.
Mimo tych negatywnych dozna� zmusi� si�, by podej�� do nast�pnego budynku. Jego drzwi by�y r�wnie� wy�amane, lecz tym razem przej�cia nie blokowa�y zw�oki. Jednak�e wystarczy� jeden rzut oka na to, co le�a�o po�rodku, by oniemia�y ze zgrozy pospiesznie si� wycofa�. Za nic w �wiecie nie m�g�by si� do tego zbli�y�. Odni�s� wra�enie, �e naje�d�cy, kimkolwiek byli, nie zadowalali si� samym zabijaniem, lecz znajdowali przyjemno�� w zabawianiu si� w bestialski spos�b swymi ofiarami. Prze�kn�� �lin�, by opanowa� targaj�ce nim nudno�ci, i wyszed� z powrotem na drog� biegn�c� przed ocala�ymi od ognia domami.
By�o jeszcze jedno miejsce, kt�re musia� przeszuka�, niezale�nie od niewypowiedzianej zgrozy, jak� przepe�nia�a go ta spustoszona osada. Gdzie� tu musia�a by� ku�nia. Poklepa� torb� z narz�dziami przytroczon� do grzbietu Rhina. Znajduj�ce si� w niej przybory by�y wszystkim, co otrzyma� od swego ojca. Ibbets tak�e ro�ci� sobie do nich prawo, podobnie jak przyw�aszczy� sobie prawo do urz�du kowala we Wsp�lnocie, lecz obyczaj w tej mierze sta� po stronie Sandera.
Dwa najwa�niejsze m�otki i d�uta zosta�y oczywi�cie pogrzebane z jego ojcem Dullanem. Podstawowe narz�dzia m�czyzny s� przepe�nione jego si��, wi�c musz� by� wraz z nim sk�adane do ziemi, gdy ju� d�u�ej nie mo�e ich u�ywa�. Lecz by�o kilka pomniejszych rzeczy, kt�rych zgodnie z prawem m�g� za��da� syn, i nikt nie m�g� mu tego odm�wi�. Jednak�e Sander potrzebowa� wi�cej, o wiele wi�cej, je�li mia� zrealizowa� swe marzenie - odnale�� miejsce ukrycia zakrzepni�tego metalu przywo�onego przez Handlarzy do Wsp�lnoty oraz pozna� sekret stop�w, kt�ry nadaremnie usi�owali zg��bi� kowale.
Ruszy� zdecydowanie przed siebie omijaj�c zw�glon�, zwalon� na zewn�trz �cian�, nie bacz�c na nic z wyj�tkiem celu swych poszukiwa�, i zatykaj�c nos, �eby nie czu� smrodu. Rhin nie przestawa� warcze� i pomrukiwa�. Sander dobrze wiedzia�, i� jego towarzysz ma do�� tego pe�nego �mierci miejsca i idzie za nim z musu. Poniewa� jednak istnia�o mi�dzy nimi co� w rodzaju braterstwa, Rhin b�dzie szed� dalej.
Wsp�plemie�c�w Rhina i ludzi ze Wsp�lnoty ��czy�a wi�, polegaj�ca na wzajemnym wy�wiadczaniu sobie us�ug. Zwi�zek ten datowa� si� z okresu Czasu Ciemno�ci. Sander s�ysza� opowiadane przez Zapami�tywaczy legendy, kt�re g�osi�y, i� przodkowie Rhina byli niegdy� znacznie mniejsi, lecz tak samo inteligentni i szybko przystosowuj�cy si� do zmian. W dawnym j�zyku nazywano ich kojotami.
Mn�stwo zwierz�t i niezliczone rzesze ludzi straci�y �ycie, gdy Ziemia zata�czy�a i rozpocz�� si� Czas Ciemno�ci. Przez skorup� ziemsk� buchn�y g�ry ognia, miotaj�c p�omieniami, dymem i roztopionymi ska�ami. Morze wdar�o si� w l�d z falami prawie tak wysokimi jak te g�ry, obracaj�c ziemi� w nico�� w jednych miejscach, w innych za� ust�puj�c z obszar�w, kt�re zajmowa�o od niepami�tnych czas�w. Potem nasta� ch��d i nap�yn�y ogromne, dusz�ce chmury morowego powietrza, kt�re zabija�o. Tu i �wdzie prze�y�a garstka ludzi b�d� zwierz�t. Lecz gdy niebiosa ponownie si� przeja�ni�y, nast�pi�y du�e zmiany. Niekt�re zwierz�ta ros�y coraz wi�ksze z pokolenia na pokolenie, a kr��y�y pog�oski, i� odleg�e gatunki ludzi s� obecnie dwukrotnie wi�ksze od wsp�ziomk�w Sandera. Jednak�e informacja ta pochodzi�a od Handlarzy, a powszechnie wiadomo by�o, i� Handlarze lubi� rozpuszcza� takie historyjki, by trzyma� innych z dala od swych bogatych znalezisk. Byli nawet gotowi wymy�li� r�norakie potwory, kt�rym musia�by stawi� czo�a cz�owiek pr�buj�cy wytropi� drog� do ich kryj�wek.
Sander zatrzyma� si�, podni�s� makabrycznie zbroczon� krwi� w��czni� i pogrzeba� ni� w popio�ach ma�ego budynku. Rych�o odgrzeba� co�, co mog�o by� jedynie kowad�em - solidnym kowad�em z �elaza, niestety, stanowczo zbyt ci�kim, by m�g� je zabra�. Po odkryciu tego znaleziska, stanowi�cego oczywisty dow�d, i� odnalaz� ku�ni�, pocz�� przegarnia� popi� jeszcze energiczniej.
Wkr�tce dokopa� si� do kamiennego obucha, kt�rego r�koje�� by�a niemal doszcz�tnie spalona, lecz najwa�niejsza cz�� ocala�a, a potem do jeszcze jednego, o mniejszej wadze. To by�o wszystko, co pozosta�o, chocia� natrafi� te� na �lady metalu - jego zdaniem miedzi - stopionego z gor�ca.
Uni�s� r�k� i wyrecytowa� s�owa stanowi�ce tajemne zakl�cie kowala. Je�eli dusza w�a�ciciela tych narz�dzi, kt�ry by� mo�e le�a� gdzie� pod gruzami na ty�ach budynku, kr��y�a nadal po tym domu, jak to niekiedy bywa�o w przypadku zmar�ych gwa�town� i niespodziewan� �mierci�, rozpozna on po tych s�owach, �e znajduje si� tu jego kolega po fachu. Sander by� pewien, �e nie posk�pi mu swej w�asno�ci i nie b�dzie przeciwny ponownemu jej u�ytkowaniu w celu, kt�ry mo�e przynie�� po�ytek wszystkim ludziom.
Sander umie�ci� oba obuchy pomi�dzy wiezionymi ze sob� narz�dziami. Do�� ju� poszukiwa�. Niechaj martwy kowal zabierze sobie ca�� reszt� do grobu. Z wyj�tkiem tych dw�ch m�ot�w, kt�rych on nie mia�, a kt�rych potrzebowa�.
Mia� ju� do�� tej bezimiennej osady, gdzie cuchn�o �mierci�, a duchy zmar�ych kr��y�y prawdopodobnie po zrujnowanych domostwach. Rhin wyczu� t� decyzj�, witaj�c j� aprobuj�cym r�eniem. Jednak�e Sander nie zamierza� oddala� si� od brzegu morza - je�eli by�o to morze. Przemkn�� mo�liwie najszybciej mi�dzy tl�cymi si� budynkami, unikaj�c starannie widoku porozrzucanych wok� trup�w, i wydosta� si� na �liski piasek wybrze�a.
Aby znale�� potwierdzenie, i� by� mo�e dotar� do jednego z wytyczonych sobie cel�w, post�pi� naprz�d, do miejsca, gdzie ma�e fale ko�czy�y si� pian� na piasku. Zanurzy� palec w wodzie i poliza�. S�ona! A wi�c znalaz� morze!
Jednak�e nie samo morze by�o tym, czego g��wnie poszukiwa�. Interesowa�o go ono raczej jako �r�d�o kr���cych na jego temat starych przekaz�w. To w�a�nie wzd�u� morskiego brzegu usytuowana by�a niegdy� wi�kszo�� wielkich miast przesz�o�ci. W tych to miastach spoczywa�y tajemnice, kt�re usi�owa� zg��bi� ojciec Sandera.
Pewne by�o, i� ludzie przed Czasem Ciemno�ci posiadali tak� wiedz�, �e �yli sobie tak, jak mog� �y� dusze w niebie, z niewidzialnymi s�u��cymi i wszelkiego rodzaju u�atwiaj�cymi prac� sprz�tami. Jednak wiedza ta zagin�a. Sander nie wiedzia�, ile lat dzieli�o go od tamtego okresu, lecz ich suma, zdaniem jego ojca, przekracza�a znacznie d�ugo�� �ycia wielu, wielu pokole�.
Po tym, jak ojciec zmar� od kaszlu, a Ibbets - m�odszy brat ojca - odm�wi� Sanderowi prawa do wykonywania zawodu kowala, twierdz�c, i� jest on jedynie niedo�wiadczonym ��todziobem niegodnym s�u�y� Wsp�lnocie, Sander zrozumia�, �e musi udowodni� sw� warto�� nie tylko ludziom, kt�rych uwa�a� za rodzin�, lecz tak�e samemu sobie. Musi sta� si� takim fachowcem w dziedzinie obr�bki metalu, �e jego m�ody wiek nie b�dzie odgrywa� �adnej roli, a liczy� si� b�dzie wy��cznie to, �e wiele przedmiot�w b�dzie mog�o by� wykonanych wed�ug jego projektu i dzi�ki jego umiej�tno�ciom. Tak wi�c gdy Ibbets chcia� go skierowa� do dalszej nauki rzemios�a, on zamiast tego za��da� przyznania mu prawa do opuszczenia Wsp�lnoty, a Wsp�lnota by�a zmuszona przysta� na to dobrowolne wygnanie.
Teraz, wskutek w�asnej stanowczej decyzji, zosta� bez rodziny. A w jego sercu p�on�a ��dza udowodnienia i� jest, lub b�dzie, lepszym kowalem ni� twierdzi Ibbets. Aby tego dokona�, musi si� uczy�. A jest pewien, �e potrzebna mu wiedza le�y gdzie� w pobli�u miejsca, z kt�rego Handlarze wybierali przywo�one przez siebie, zakrzepni�te grudy metalu.
Niekt�re metale mog�y by� obrabiane si�� samego ramienia i m�ota. Inne rodzaje musia�y by� podgrzewane, wlewane do form lub wykuwane na gor�co dla nadania im kszta�tu po��danego narz�dzia czy broni. Lecz by�y te� takie, kt�re opiera�y si� wszelkim pr�bom ludzkiego oddzia�ywania. I w�a�nie ich tajemnica fascynowa�a Sandera od wczesnego dzieci�stwa.
Znalaz� morze; teraz m�g� p�j�� na p�noc lub na po�udnie wzd�u� jego brzegu. Wiedzia�, �e na tych terenach nast�pi�y wielkie zmiany. By� mo�e poszukiwane przez niego miasta by�y od dawna pogrzebane pod naniesionym przez fale mu�em b�d� tak zburzone wskutek trz�sienia ziemi, �e niewiele z nich pozosta�o. Ale przecie� Handlarze znajdowali gdzie� ten sw�j metal, a wi�c istnia�y gdzie� takie �r�d�a - i te m�g� odnale��.
Nadci�ga�a noc, a on nie mia� ochoty obozowa� w pobli�u tego na wp� zrujnowanego osiedla. Ruszy� na pomoc. Nad jego g�ow� wrzeszcz�c ochryple ko�owa�y morskie ptaki, a monotonnie przewalaj�ce si� fale stanowi�y cichy akompaniament do ich krzyk�w.
Rhin obejrza� si� dwukrotnie za siebie. Zaskowycza�, a jego niepok�j udzieli� si� Sanderowi. Co prawda wioska sprawia�a wra�enie ca�kowicie oddanej we w�adanie martwym, lecz faktem by�o, i� Sander nie zbada� zbyt dok�adnie jej ruin. A je�li jaki� pozosta�y przy �yciu niedobitek, by� mo�e na po�y oszala�y ze strachu w wyniku najazdu, przyczai� si� tam i widzia� przybycie i odjazd Sandera i Rhina? Teraz m�g�by ich tropi�.
Wdrapawszy si� na wierzcho�ek wydmy poro�ni�tej szorstk�, wyblak�� traw�, Sander zlustrowa� uwa�nie pal�ce si� w dalszym ci�gu zabudowania. Nie rusza�o si� nic pr�cz ptak�w. Nie lekcewa�y� jednak niepokoju Rhina, wiedz�c, �e mo�e polega� na jego wyostrzonych zmys�ach i �e ten ostrzeg�by go, gdyby kto� pod��a� ich �ladem.
Wola�by dosi��� kojota, lecz �liski piasek stanowi� tak niepewne pod�o�e, i� zdecydowa� si� kontynuowa� drog� na piechot�. Odbi� nieco od linii brzegu, gdy� le�a�y tam naniesione morskim pr�dem kawa�y drewna, sprawiaj�ce wra�enie zasadzki na nierozwa�nego podr�nego. Gdzieniegdzie w wilgotnym piasku le�a�y odznaczaj�ce si� wyra�nie muszle, Sander nie m�g� oderwa� od nich oczu, ch�on�c zdumionym wzrokiem fantastyczne wzory na tych klejnotach morza. Wrzuci� kilka do torby przy pasku. Zachwyca�y go, podobnie jak jaskrawo ubarwione ptasie pi�rko czy g�adko wypolerowany kamyk. Przez chwil� zamarzy�o mu si�, by oprawi� je w mied� - metal, kt�ry z tak� �atwo�ci� poddawa� si� jego zr�cznym d�oniom - i sporz�dzi� z nich tak� bi�uteri�, jakiej nikt we Wsp�lnocie jeszcze nie widzia�.
Piasek pod jego nogami pokrywa�a teraz szorstka trawa, kt�ra w miar�, jak posuwa� si� coraz dalej, przechodzi�a w ��k�. Sanderowi nie podoba�a si� ta zbyt otwarta przestrze�. Na horyzoncie zamajaczy�a ciemna linia - pocz�tek teren�w zalesionych. Chocia� jego lud pochodzi� z otwartych r�wnin zachodu, znali tak�e pomocne lasy, a on sam docenia� teraz fakt znalezienia kryj�wki. Jako wytrawny podr�nik potrafi� jednak oceni� dziel�c� go od niej odleg�o�� na tyle, by doj�� do wniosku, i� nie dotrze do lasu przed zapadni�ciem zmroku. Pragn�� bezpiecznego obozowiska, w kt�rym m�g�by si� obroni�, gdyby instynkt Rhinsfiga okaza� si� nieomylny i przysz�o im stawi� czo�a niebezpiecze�stwu czyhaj�cemu w ciemno�ciach.
Nie o�mieli� si� rozpali� ognia z obawy, i� stanie si� drogowskazem przyci�gaj�cym kogo� - lub co� - co grasowa�o w tej okolicy. Usadowi� si� wi�c ostro�nie na usypanym jakby specjalnie dla niego stosie ska�, w kt�rym kamienie przylega�y blisko do siebie, tworz�c wygodne legowisko.
Wyszarpanymi z ziemi gar�ciami trawy wymo�ci� sobie co� na kszta�t gniazda. Potem wyj�� suszon� ryb� i podzieli� si� ni� z Rhinem. W normalnych warunkach kojot sam poszed�by na polowanie, lecz tej nocy wyra�nie nie mia� zamiaru opuszcza� Sandera.
Obserwuj�c zapadaj�cy zmierzch, m�odzieniec czu� ch��d nap�ywaj�cego od morza nocnego wiatru. Niesione przeze� dziwne zapachy tego wodnego �wiata wzmaga�y jego niepok�j. Nie s�ysza� jednak nic pr�cz plusku fal i ptasich g�os�w. A Rhin z czujnie nastawionymi uszami, nas�uchuj�cy wr�cz manifestacyjnie, nie demonstrowa� �adnych oznak rzeczywistego zagro�enia.
Pomimo zm�czenia ca�odzienn� podr� Sander nie m�g� zasn��. Ponad nim �ukiem rozpo�ciera�o si� niebo, na kt�rym migota�y gwiazdy - oczy nocy. Zapami�tywacze powiadali, i� by�y to inne s�o�ca, bardzo, bardzo odleg�e, i �e wok� nich prawdopodobnie kr��y�y �wiaty takie jak ich. Lecz Sanderowi zawsze kojarzy�y si� one z oczyma dziwnych, wiecznie trzymaj�cych si� z daleka stwor�w, obserwuj�cych raczej z oboj�tno�ci� ni� z zainteresowaniem kr�tkie �ycie ludzi. Pr�bowa� my�le� o gwiazdach, lecz jego umys� nieustannie powraca� do okropie�stw widzianych w napadni�tej wiosce. Dr��c zastanawia� si�, jak to jest, by� nagle zaatakowanym przez wychodz�cych z morza ludzi, pa�aj�cych ��dz� mordu, niszczenia, nurzania r�k we krwi?
Jak daleko si�ga� pami�ci�. Wsp�lnota tylko raz walczy�a o �ycie przeciwko w�asnemu rodzajowi. By�o to wtedy, gdy przera�aj�cy ludzie o jasnej sk�rze i dzikich, bladych oczach napadli na ich stada. Poza tym walka jego ludu by�a g��wnie walk� z zimnem, g�odem i chorobami, n�kaj�cymi ich samych b�d� ich zwierz�ta. By�o to raczej wojowanie z nieprzyjazn� ziemi� ani�eli z ludzko�ci�. Ich kowale wykuwali do tej walki narz�dzia i bro�, z kt�rych niewiele mia�o posmakowa� ludzkiej krwi.
Sander s�ysza� opowie�ci o morskich rozb�jnikach handluj�cych �ywym towarem. Niekiedy my�la� sobie, �e one r�wnie� by�y wymys�em Handlarzy, tworz�cych makabryczne historie o ziemiach, na kt�re nie chcieli wpu�ci� innych. A to dlatego, �e Handlarze byli powszechnie znanymi sk�pcami, kiedy w gr� wchodzi�y ich osobiste korzy�ci. Po dzisiejszym dniu jednak by� w stanie uwierzy�, �e cz�owiek jest nawet bardziej bezlitosny ni� zimowa burza. Zacz�� dygota�, nie od podmuch�w morskiej bryzy, lecz wskutek podsuwanych przez wyobra�ni� scen, ukazuj�cych, co mo�e go spotka� w tej tak niezbadanej dziczy.
Wyci�gn�� r�k�, by doda� sobie odwagi poprzez dotkni�cie kud�atego futra Rhina. W tym samym momencie kojot skoczy� na r�wne nogi. Sander us�ysza� ostrzegawcze warkni�cie. Rhin nie patrzy� na morze, lecz w g��b l�du. Zwierz� wyra�nie uzna�o, i� w ciemno�ciach nocy czai si� zagro�enie.
Przy tak s�abej widoczno�ci miotacz strza� by� zupe�nie bezu�yteczny. Sander wyci�gn�� zza paska d�ugi n�, b�d�cy w rzeczywisto�ci kr�tk� szpad�. Maj�c za plecami stanowi�ce zwart� �cian� ska�y, przykl�kn�� na jedno kolano i nas�uchiwa�. Gdzie� z przodu zdawa� si� dobiega� cichy syk. Rhin warkn�� ponownie. Teraz Sander z�apa� w nozdrza s�aby zapach pi�ma. Zdawa�o mu si�, �e dojrza� jaki� cie� poruszaj�cy si� tak szybko, i� by� tylko przelotnym wra�eniem.
Dobiegaj�ce z ciemno�ci syczenie przerodzi�o si� w g�o�ny warkot. Rhin, na sztywnych nogach, post�pi� krok naprz�d, wyra�nie przygotowany do odparcia ataku. Sander rozpaczliwie �a�owa�, �e nie rozpali� ognia. Stawianie czo�a takiemu nieznanemu zagro�eniu wzbudza�o jeden z odwiecznych l�k�w przypisanych jego rasie.
Jednak�e, wbrew jego oczekiwaniom, atak nie nast�powa�. S�ysza� to prowokacyjne syczenie i wnioskowa� z reakcji Rhina, �e uwa�a on to co� za gro�nego przeciwnika.
Niemniej jednak, cokolwiek to by�o, pozostawa�o poza zasi�giem wzroku Sandera, w miejscu, w kt�rym nie m�g� go dostrzec na tle ja�niejszych ska�. Z mrok�w nocy dobieg� przera�liwy gwizd, a zaraz po nim prosto w oczy Sandera uderzy� jaskrawy snop �wiat�a o�lepiaj�c go zupe�nie, mimo i� obronnym gestem poderwa� gwa�townie rami�, by uchroni� si� przed ra��cym blaskiem.
Os�aniaj�c oczy d�oni� obserwowa� sun�ce - a w�a�ciwie �lizgaj�ce si� - w jego stron� zwierz�; jego wij�ce si� cia�o, mimo i� pokryte futrem, przypomina�o w�a. Stworzenie unios�o si� na tylnych �apach, sycz�c bezustannie. Jego g�owa znalaz�a si� niemal dok�adnie na poziomie g�owy Sandera. Za tym wielkim zwierzem przypad�o do ziemi jego mniejsze wydanie, w o wiele ciemniejszym kolorze. �adne z nich nie by�o jednak tym, kt�re nios�o �wiat�o.
- St�j! - Rozkaz wydany spoza �r�d�a �wiat�a by� stanowczym poleceniem, po kt�rym pad�o nast�pne: - Rzu� n�!
Sander zdawa� sobie spraw�, i� znajduje si� o krok od �mierci, gdy� wiedzia�, �e tylko wola m�wi�cego utrzymuje zwierz�ta na miejscu. Mimo to potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- Nie wykonuj� rozkaz�w nieznajomych, kt�rzy ukrywaj� si� w ciemno�ciach - rzuci� hardo. - Nie jestem my�liwym ani krzywdzicielem ludzi.
- Krew wo�a o krew, cudzoziemcze - warkn�� g�os.
- Za tob� potoki krwi... bratniej krwi. Je�li jest kto�, kto mo�e po�wiadczy�, �e w Padford nie pozosta� nikt �ywy, to jestem nim ja...
- Przyjecha�em do miasta umar�ych - odpar� Sander. - Je�li, o nieznajomy, �akniesz krwi za krew, poszukaj gdzie indziej. Gdy wjecha�em tam z po�udnia, zasta�em jedynie trupy w�r�d na wp� spalonych �cian.
�wiat�o pada�o r�wnomiernie, lecz nie by�o �adnej odpowiedzi. Jednak�e fakt, i� nieznajomy z nim rozmawia� zamiast natychmiast zaatakowa�, stanowi� dla Sandera pewn� nadziej�.
- Czy prawd� jest, �e nie jeste� Morskim Rekinem? - zapyta� powoli g�os.
Sander rozumia� s�owa. Lecz akcent, z jakim by�y wypowiadane, r�ni� si� zar�wno od akcentu Wsp�lnoty, jak i Handlarzy.
- Kim jeste�? - G�os by� teraz ostrzejszy, bardziej natarczywy.
- Jestem Sander. Niegdy� nale�a�em do Wsp�lnoty Jak�w. Jestem kowalem.
- Taaak? - g�os przeci�gn�� to s�owo, jakby nie dowierzaj�c. - A gdzie dzisiejszej nocy obozuje twoja Wsp�lnota, kowalu?
- Na zachodzie.
- A mimo to ty podr�ujesz na wsch�d. Kowale nie s� w�drowcami, cudzoziemcze. A mo�e na swym szlaku pozostawi�e� za sob� krwawe przewiny i bratob�jcz� �mier�?
- Nie. M�j ojciec by� kowalem. Umar�, a oni zadecydowali, �e nie jestem dostatecznie zr�czny, by zaj�� jego miejsce. Dlatego wybra�em tu�aczk�. - By� coraz bardziej zirytowany. Konieczno�� cierpliwego odpowiadania na t� przepytywank� z ciemno�ci wzbudza�a w nim gniew. Teraz z kolei on spyta� �mia�o: - A ty kim jeste�?
- Kim�, kto ci� nie powinien interesowa�, obcy cz�owieku - odwarkn�� g�os. - Ale zdaje si�, �e m�wisz prawd�, wi�c nie staniesz si� nasz� straw� dzisiejszej nocy.
Natychmiast po tych s�owach �wiat�o zgas�o. Us�ysza� ruch w ciemno�ciach. Rhin zaskomla� z ulg�. Cho� kojot, je�li zechcia�, potrafi� by� gro�nym wojownikiem, najwyra�niej wola�, a�eby tamte zwierz�ta i ich nadzorca, kimkolwiek by�, ju� sobie poszli.
Sander poczu�, jak sp�ywa z niego napi�cie. G�os oddali� si�, a wraz z nim odesz�y dziwne psy-nie-psy s�u��ce mu do polowania. U�o�y� si� na powr�t na swym legowisku i po chwili ju� spa�.
ROZDZIA� DRUGI
Sen Sandera pe�en by� koszmar�w, w kt�rych trupy o�ywa�y i rusza�y na niego z po�aman� broni� w bezw�adnych d�oniach. Co jaki� czas podrywa� si� spocony, zatraciwszy rozeznanie, co jest snem, a co rzeczywisto�ci�. Chwilami dochodzi�o go ciche powarkiwanie, dobywaj�ce si� g��boko z gard�a Rhina, jakby kojot w�szy� co� potwornego. Lecz przecie� g�os i �wiat�o ju� si� oddali�y.
Z nadej�ciem pierwszej szaro�ci �witu Sander got�w by� do drogi. Wydawa�o mu si�, �e na tej ziemi straszy. By� mo�e nie pogrzebane trupy wprowadza�y go w ten nastr�j przygn�bienia. Im wcze�niej oddali si� z tego z�owieszczego miejsca, tym lepiej. Postanowi� jednak dokona� jeszcze szybkiej lustracji terenu, na kt�rym poprzedniej nocy majaczy�y w p�mroku dziwne zwierz�ta.
To rzeczywi�cie nie by� sen, poniewa� w glebie widnia�y odci�ni�te g��boko �lady �ap, z wyra�nie zaznaczonymi kszta�tami poduszek i pazur�w. Tu� za nimi odkry� jeszcze jeden ma�y, wyra�ny odcisk, bez w�tpienia ludzki. Rhin obw�cha� �lady i ponownie zawarcza�. Ze sposobu, w jaki ko�ysa� g�ow�, wynika�o niezbicie, �e niezbyt podoba�o mu si� to, co m�wi�y mu wyostrzone zmys�y. Kolejny pow�d, by rusza� w drog�.
Sander nie czeka� nawet, �eby co� zje��. Wskoczy� na grzbiet Rhina, kt�ry pu�ci� si� k�usem w takim tempie, �e wkr�tce znale�li si� w�r�d ostrych traw nizin ci�gn�cych si� r�wnolegle do morza. K�us kojota poderwa� do lotu kilka ptak�w, Sander rozwin�� wi�c swoj� proc�, przygotowa� kamyki i ustrzeli� dw�jk� uciekinier�w. Gdy znajdzie miejsce, gdzie b�dzie m�g� rozpali� ognisko, przyrz�dzi sobie z nich posi�ek. Kierowa� si� prosto na odleg�� lini� lasu, niezadowolony z wra�enia ogo�ocenia, jakie odnosi� na tej otwartej przestrzeni, uczucia, kt�rego - cho� wychowany na r�wninach - nigdy wcze�niej nie do�wiadczy�. Jad�c pr�bowa� dostrzec zarysy �cie�ki, kt�r� przyby� g�os. Lecz poza �ladami, jakie odkry� rankiem w pobli�u swego zaimprowizowanego obozowiska, nie znalaz� nic, co potwierdzi�oby jego przekonanie, i� on i Rhin nie byli sami.
Powstrzymywa� si� zdecydowanie od zerkania wstecz, na oddalon� ju� wiosk�. By� mo�e jego nocny go�� powr�ci� tam, gdy� ze s��w, jakie wymienili, wynika�o niezbicie, i� nieznajomy szuka sprawc�w napadu na osad�. Jak on j� nazwa�? Padford. Sander powt�rzy� to s�owo na g�os. By�o tak dziwne jak akcent tamtego cz�owieka.
Sander wiedzia� niewiele o ziemiach le��cych poza terytorium zajmowanym przez Wsp�lnot�. �e takie wioski istnia�y, wywnioskowa� ze sk�pych wzmianek Handlarzy. Lecz pasterze z rozleg�ych r�wnin na zachodzie nic na ich temat nie wiedzieli. �a�owa� teraz, �e nie obejrza� dok�adniej trup�w. Usi�uj�c przypomnie� sobie tamte widziane przelotnie cia�a mia� wra�enie, �e ich sk�ra by�a niezwykle ciemna, ciemniejsza nawet od jego w�asnej, a w�osy mieli wszyscy jednakowo czarne. Jego wsp�plemie�cy o br�zowym odcieniu sk�ry mieli w�osy o zr�nicowanych kolorach: od jasnorudawoz�ocistego do ciemnobr�zowego.
Zapami�tywacze cz�sto snuli dziwaczne, przyprawiaj�ce o zawr�t g�owy opowie�ci o tym, jak to przed Czasem Ciemno�ci ludzie r�nili si� mi�dzy sob�. Ich historie zawiera�y r�wnie� inne niewiarygodne stwierdzenia - �e ludzie potrafili lata� jak ptaki i podr�owa� w �odziach p�ywaj�cych pod powierzchni� wody, a nie na niej. Niepodobna wi�c by�o wierzy� w ka�dy pozosta�y okruch rzekomej dawnej wiedzy, kt�r� z tak� czci� ho�ubili.
Rhin zatrzyma� si� gwa�townie, wyrywaj�c Sandera z zadumy. Jego cia�o dr�a�o, co by�o sygna�em niebezpiecze�stwa i informacj�, �e aby zmierzy� si� z tym czym�, musi pozby� si� dosiadaj�cego go je�d�ca. Sander zsun�� si� wi�c z jego grzbietu, a Rhin obr�ci� si� b�yskawicznie w stron�, z kt�rej przyjechali. Jego wargi unios�y si� ods�aniaj�c pot�ne k�y, a wydobywaj�cy si� z gard�a pomruk przerodzi� si� w gro�ny warkot.
Sander wepchn�� proc� za pas i wyci�gn�� miotacz. Upewni� si�, �e w rowku strzelniczym tkwi strza�a. W pobli�u nie by�o �adnych ska�, mog�cych zapewni� im os�on�. Zostali przy�apani na otwartej przestrzeni.
Widzia� dok�adnie dwa wygi�te �ukowato kszta�ty, posuwaj�ce si� w jego kierunku dziwacznymi ruchami w g�r� i w d�, z pr�dko�ci�, jak� Rhin m�g�by rozwin�� jedynie w rozpaczliwym zrywie ucieczki. Za nimi bieg�a trzecia posta� na dw�ch nogach, jak my�liwy poganiaj�cy psy, cho� dwa biegn�ce z przodu stwory w niczym nie przypomina�y ma�ych ps�w znanych Wsp�lnocie. Sander przykl�kn�� na jedno kolano i przygotowa� miotacz do strza�u. Serce bi�o mu szybko. Tamte zwierzaki, cokolwiek to by�o, porusza�y si� zwinnie, bezustannie skr�caj�c si�, wyginaj�c i obracaj�c, a mimo to ci�gle posuwaj�c si� naprz�d. Utrafi� kt�rego� z nich strza�� by�o niemal niemo�liwo�ci�.
- Aeeeheee!
Krzyk, kt�ry si� rozleg�, by� tak przera�liwy jak krzyk morskich ptak�w. Biegn�ca z ty�u posta� wyrzuci�a w g�r� oba ramiona, jakby poganiaj�c swych w�ochatych towarzyszy. Sander zdecydowa�, �e w�a�nie ten biegn�cy musi by� jego celem. - Aeeeheee!
Pierwsze ze zwierz�t przystan�o i unios�o si� na tylnych �apach, wpatruj�c si� uporczywie w kowala. Moment p�niej Jego kole�ka zamar� w podobny spos�b. Pomimo to Sander nadal kurczowo �ciska� bro�. Oceni�, i� odleg�o�� by�a ci�gle zbyt du�a na skuteczny strza�. Warczenie Rhina nie ustawa�o. Kojot przyj�� postaw� obronn�, gotowy do odparcia ataku. Wszystko wskazywa�o na to, �e oszacowa� dziwaczne zwierzaki jako straszliwych przeciwnik�w.
Ludzki towarzysz stwor�w zr�wna� si� z nimi i teraz we tr�jk� ruszyli w kierunku Sandera i kojota. Lecz ju� nie biegli. Sander wsta�, z broni� gotow� do strza�u.
Wpatrywa� si� w to, co wyda�o mu si� jednym z najdziwniejszych widok�w, jakie kiedykolwiek ogl�da�, jako �e przybysz by� niezaprzeczalnie... kobiet�. Zdradza�o to okrycie szczup�ego cia�a. Podobnie jak mieszka�cy osady, mia�a bardzo ciemn� sk�r�, a za jedyny przyodziewek s�u�y� jej kawa� szkar�atnego sukna, spowijaj�cy j� od pach do kolan. Na szyi mia�a masywny �a�cuch z mi�kkiego, r�cznie obrabianego z�ota, podtrzymuj�cy kr��ek wysadzany drogocennymi kamieniami uk�adaj�cymi si� w zawi�e wzory. Ciemne w�osy by�y jako� tak uczesane i usztywnione, �e otacza�y jej twarz jak czarna aureola. Na czole mia�a wytatuowany znak, bardzo podobny do tego, jaki mia� sam Sander. Lecz jego znak by� dumnym symbolem kowalskiego m�ota, podczas gdy jej stanowi� jak�� gmatwanin�, kt�rej nie potrafi� rozszyfrowa�.
Nosi�a buty si�gaj�ce niemal do kolan, nie tak dobrze wyprawione jak wyroby sk�rzane jego ziomk�w, oraz skr�cony ze z�otego i srebrnego drutu pas, z kt�rego zwisa�o na haczykach mn�stwo torebek z r�nych kolor�w sukna. Teraz kroczy�a dumnie, � r�koma z�o�onymi na g�owach swych zwierzak�w, jak matka klanu, kt�rej nale�ny jest szacunek.
Sander stwierdzi�, �e zwierz�ta by�y tej samej rasy, cho� r�ni�y si� bardzo ubarwieniem i wielko�ci�. Wi�kszy mia� sier�� w odcieniu kremowop�owym, mniejszy by� ciemnobr�zowy, z czarnymi �apami i ogonem. Zbli�aj�c si� wachlowa�y d�ugimi ogonami na wszystkie strony. Sander by� przekonany, �e nie podzielaj� zdania swojej pani co do jego nieszkodliwo�ci, gdy� by�y wyra�nie gotowe do walki. Nie atakowa�y tylko dlatego, �e ona im nie pozwala�a.
Zatrzyma�a si� w pewnej odleg�o�ci od niego, lustruj�c go ch�odno ciemnymi oczyma. Zwierz�ta zn�w przysiad�y na tylnych �apach po obu jej stronach, a �eb ja�niejszego z nich g�rowa� teraz nad jej g�ow�.
- Dok�d idziesz, kowalu? - przem�wi�a w�adczo, a d�wi�k jej g�osu u�wiadomi� mu, i� to ona by�a osob� przes�uchuj�c� go ubieg�ej nocy.
- Nie twoja sprawa. - Poczu� si� dotkni�ty jej tonem. Jakim prawem ��da�a on niego w taki spos�b jakiejkolwiek odpowiedzi?
- Mia�am widzenie, �e nasze �cie�ki od tej pory zbiegn� si� w jedn�.
Jej oczy pa�a�y. Napotka�y jego wzrok. Nie podoba�o mu si� jej butne prze�wiadczenie, i� jest on jakim� podw�adnym pod jej rozkazami.
- Nie wiem, co to znaczy "widzenie" - rozpaczliwym wysi�kiem przerwa� to zespolenie oczu. - To, czego szukam, jest moj� prywatn� spraw�.
Skrzywi�a si�, jakby nie dowierzaj�c, �e o�mieli� si� przeciwstawi� jej w�adzy bardziej zdecydowanie, ni� te sycz�ce u jej boku bestie. Teraz by� pewny, �e usi�owa�a nad nim zapanowa� w jaki� niepoj�ty spos�b.
- Tym, czego szukasz - odpar�a z ostrzejsz� nut� w g�osie - jest wiedza Poprzedniej Cywilizacji. Ja r�wnie� musz� j� odnale��, aby m�j lud zosta� pomszczony. Jestem Fanyi, ta, kt�ra rozmawia z duchami. A to s� Kai i Kayi, kt�rzy w razie potrzeby stanowi� ze mn� jedno��. Sprawowa�am piecz� nad Padford, lecz musia�am uda� si� na spotkanie z Wielkim Ksi�ycem. I w czasie mojej nieobecno�ci - wykona�a ledwie dostrzegalny gest r�k� - m�j lud zosta� wymordowany, a ich wiara we mnie zniweczona. To nie powinno by�o si� sta�! - Jej wargi rozchyli�y si�, a spomi�dzy nich wydoby�o si� warkni�cie, tak wyra�ne Jak warkni�cie Rhina. - Do mnie nale�y sp�acenie tego d�ugu krwi, lecz by to uczyni�, musz� wykorzysta� ludzi Poprzedniej Epoki. Powiedz mi, kowalu, czy jeste� w posiadaniu informacji, gdzie znajduje si� to, czego szukasz?
Mia� ogromn� ochot� powiedzie� "tak", lecz w jej spojrzeniu by�o co�, co mimo wewn�trznego oporu zmusza�o do powiedzenia prawdy.
- Jestem Sander. Szukam jednego z Poprzednich Miast. Mog� si� one znajdowa� na p�noc wzd�u� brzegu morza...
- Jedna z opowiastek Handlarzy, co? - za�mia�a si� z nut� pogardy, kt�ra rozz�o�ci�a Sandera. - Na opowie�ciach Handlarzy nie mo�na polega�, kowalu. Oni zawsze usi�uj� omami�, nie ujawniaj�c miejsc, kt�re uwa�aj� za �r�d�a swoich towar�w, a tym samym dochod�w. Jednak�e tym razem jest to zgodne z prawd�. Na p�nocy i na wschodzie le�y wielkie miasto ludzi Poprzedniej Epoki. Jestem jedn� z posiadaj�cych Moc Szama�sk� - nam pozosta�o w spadku nieco dawnej wiedzy. Jest miejsce...
- Na p�nocnym wschodzie - sprzeciwi� si� Sander - rozci�ga si� morze. Mo�liwe, �e twoje miasto jest teraz pogrzebane pod falami.
Potrz�sn�a g�ow�.
- Nie s�dz�. W niekt�rych miejscach morze wdar�o si� g��boko w l�d, w innych wycofa�o swe wody z pradawnych basen�w, ods�aniaj�c na nowo obszary wcze�niej zalane. Lecz - wzruszy�a ramionami - niczego nie mo�emy by� pewni, dop�ki nie zobaczymy. Ty szukasz, ja szukam, lecz ostatecznie nasze poszukiwania nie s� zbyt rozbie�ne. Ja pragn� wiedzy jednego rodzaju, ty innego. Czy� nie taka jest prawda?
- Tak.
- Doskonale. Ja posiadam Moce, kowalu. By� mo�e pot�niejsze od tych, kt�re trzymasz w d�oniach - spojrza�a na jego bro�. - Lecz podr�owanie samotnie przez te dzikie bezdro�a, kiedy jest jeszcze kto�, kto udaje si� w tym samym kierunku, to szale�stwo. Dlatego proponuj� ci, podr�ujmy wsp�lnie. Podziel� si� z- tob� wa�nymi informacjami o lokalizacji miasta Poprzedniej Epoki.
Zawaha� si�. Zdawa� sobie spraw�, �e z jakiego� powodu jest zupe�nie szczera. Nie potrafi� jednak do ko�ca zrozumie�, dlaczego sk�ada mu tak� propozycj�. By� mo�e czyta�a w jego my�lach, bo teraz doda�a:
- Czy� nie m�wi�am, �e mia�am widzenie? Niewiele wiem o twoim ludzie, kowalu, lecz czy nie macie w�r�d siebie nikogo ze zdolno�ci� jasnowidzenia, kto w niekt�rych przypadkach jest zdolny zobaczy� to, co si� jeszcze nie wydarzy�o, a co z ca�� pewno�ci� nadejdzie?
- Mamy Zapami�tywaczy, ale oni �ni� o przesz�o�ci. Handlarze, - ci powiadaj�, �e s�yszeli o takich, co przewiduj� przysz�o��, a nie spogl�daj� w przesz�o��.
- Spogl�daj� w przesz�o��? - Fanyi jakby zadr�a�a.
- I c� oni widz� w tej przesz�o�ci, ci wasi szamani?
- Niekt�re rzeczy z Poprzedniej Epoki, lecz tylko ma�e fragmenty - musia� przyzna� Sander. - Przybyli�my na te ziemie po Czasie Ciemno�ci, a oni opowiadaj� o innej ich cz�ci, obecnie zalanej przez morze. Pami�taj� przede wszystkim nasz� w�asn� Wsp�lnot� i wy��cznie nasz� przesz�o��.
- Wielka szkoda. Pomy�l, ile mo�na by dokona�, gdyby wasi wizjonerzy przesz�o�ci potrafili odkry� zaginione rzeczy. Lecz w du�ej mierze podobnie jest z nami, kt�rzy przewidujemy przysz�o�� - my te� mo�emy to robi� jedynie fragmentarycznie. Dlatego wiem, �e powinni�my podr�owa� razem, ale poza tym niewiele wi�cej.
M�wi�a z takim przekonaniem, �e Sander czu� si� niezdolny do wyra�enia jakiegokolwiek sprzeciwu, chocia� traktowa� podejrzliwie t� jej przesadn� pewno�� siebie. Ta Fanyi najwidoczniej uwa�a�a, i� podejmuj�c za niego decyzje wy�wiadcza mu wielki zaszczyt. A jednak, mimo wszystko, w tym co m�wi�a by� sens. On jecha� w ciemno. Je�li ona faktycznie posiada jakie� dane na temat konkretnego zaginionego miasta, o wiele lepiej dla niego b�dzie podporz�dkowa� si� jej przewodnictwu ani�eli w�drowa� samemu na o�lep.
- Doskonale. - Popatrzy� nieufnie na jej bestie. - Lecz czy te dwa stwory te� si� zgadzaj�? Sprawiaj� wra�enie mniej przekonanych o s�uszno�ci po��czenia naszych si� ni� ty.
Po raz pierwszy ujrza�, jak jej wargi wykrzywi�y si� w u�miechu.
- Moi przyjaciele zostaj� ich przyjaci�mi. A co z twoim kud�atym towarzyszem, Sanderze kowalu? - skin�a g�ow� w kierunku Rhina.
Sander zwr�ci� si� do kojota. Nigdy nie mia� nad Rhinem takiej w�adzy, jak� posiada�a dziewczyna nad swymi kompanami. Nie umia� go zdominowa�. Pomi�dzy cz�owiekiem a kojotem istnia�a pewna ni� porozumienia, lecz by�a ona bardzo s�aba. On sam nie by� pewien, jak g��boko si�ga ani jak sprawnie b�dzie funkcjonowa�a w niekt�rych okoliczno�ciach. Rhin bra� ch�tnie udzia� w jego podr�ach, pe�ni�c funkcj� doskona�ego sygna�u ostrzegawczego w przypadkach zagro�enia. Ale czy kojot zaakceptuje wielodniowe bliskie towarzystwo tych dziwnych zwierz�t, tego Sander w �aden spos�b nie potrafi� przewidzie�.
Fanyi odwr�ci�a nieco g�ow� i spojrza�a w oczy wy�szego w�ochacza. Ich spojrzenia zwar�y si� i wytrzyma�y przez d�ug� chwil�, po czym stworzenie opad�o na przednie �apy i wycofa�o si� przygarbione, znikaj�c w wysokiej trawie. Jego towarzysz pozosta� niewzruszony na miejscu. Fanyi post�pi�a krok naprz�d, kieruj�c teraz to samo skupione spojrzenie w jasne oczy Rhina. Sander poruszy� si� niespokojnie, po raz kolejny zirytowany zachowaniem dziewczyny. To, co robi�a, nie by�o niczym innym jak narzucaniem swojej woli jego kojotowi! Kto jej da� takie prawo!?
Zn�w, jakby czytaj�c w jego zbuntowanych my�lach, przem�wi�a:
- Ja nimi nie rz�dz�, kowalu. Wystarczy, �e naucz� si�, i� do pewnego stopnia mo�emy wsp�egzystowa�, nie narzucaj�c sobie nawzajem woli. Moje w�acze wiedz�, �e je�li powstrzymuj� si�� my�li ich dzia�ania, dzieje si� tak wy��cznie z wa�nych powod�w. Zdarzaj� si� sytuacje, kiedy ja akceptuj� ich �yczenia r�wnie szybko, jak one akceptuj� moje. Nie �yjemy w uk�adzie pan - niewolnik. Nie, jeste�my towarzyszami. W taki spos�b powinny egzystowa� wszystkie formy �ycia. Tak Moc naucza nas, kt�rzy narodzili�my si�, by s�u�y� jej celom. Tak, tw�j kojot zaakceptuje nas, poniewa� wie, �e nie stanowimy dla siebie nawzajem �adnego zagro�enia.
W�acz, kt�ry poprzednio znikn��, teraz wraca�. Jego szcz�ki zaci�ni�te by�y na jakim� zawini�tku, kt�re tarmosi� i wl�k� po ziemi, a� w ko�cu rzuci� je pod stopy Fanyi. Dziewczyna podnios�a tobo�ek, rozwi�za�a go i wyj�a prostok�t sp�owia�ego materia�u z dziur� po�rodku. W t� dziur� wepchn�a g�ow�, po czym przepasa�a t� opo�cz� plecionym paskiem, chowaj�c pod ni� szkar�atny przyodziewek i ozdoby.
Reszta jej wyposa�enia na t� wypraw� znajdowa�a si� prawdopodobnie w dw�ch oddzielnych torbach, kt�rych uchwyty powi�zane by�y razem. Sander wzi�� je od niej, gdy zamierza�a je zarzuci� na rami�, i umie�ci� na grzbiecie Rhina obok w�asnych. Nie m�g� jecha�, gdy ona sz�a piechot�, a oboje stanowiliby zbyt du�y ci�ar dla kojota. Fanyi zagwizda�a daj�c w�aczom znak do wymarszu, a te ruszy�y natychmiast naprz�d, gn�c si� w swych cudacznych podskokach. Po raz pierwszy Sander nieco si� rozlu�ni�. Te stwory musz� by� bardzo skuteczne jako zwiadowcy, skoro Fanyi mog�a prawdziwie na nich polega�.
- Jak daleko idziemy? - spyta�, stwierdziwszy, �e dziewczyna dotrzymuje mu kroku bez najmniejszego wysi�ku.
- Tego nie wiem. M�j lud nie podr�uje... nie podr�owa� - poprawi�a si� - daleko. To byli rybacy, uprawiali te� pola wzd�u� rzeki. Przybywali do nas Handlarze z pomocy, a p�niej i z po�udnia. Z po�udnia... - powt�rzy�a g�ucho. - Tak, teraz my�l�, �e oni zjawili si� specjalnie przed najazdem, �eby zw�cha�, jacy jeste�my bezradni. Gdybym tylko by�a na miejscu...
- I c� mog�aby� zrobi�? - Sander by� naprawd� zaintrygowany. Ta dziewczyna zdawa�a si� wierzy� �wi�cie, i� jej obecno��, b�d� raczej nieobecno��, przypiecz�towa�a los wioski. Nie m�g� w to uwierzy�.
Spojrza�a w jego kierunku, wyra�nie zdumiona pytaniem.
- Jestem t�, kt�ra posiada Moc. To moje my�li otacza�y m�j lud murem bezpiecze�stwa. Nie by�o takiego zagro�enia, kt�rego ja, Kai czy Kayi nie potrafiliby�my zwietrzy� i ostrzec przed nim. Nawet w�wczas, gdy z otwartym sercem i umys�em szuka�am woli Wielkiego Ksi�yca, wiedzia�am, �e �mier� przysz�a do tych, kt�rzy mi uwierzyli! Ich krew, kt�r� musz� pom�ci�, le�y na mych r�kach, tak jak na mych barkach spoczywa ci�ar tego uczynku.
- Jak�e' mo�esz si� zem�ci�? Czy�by� zna�a naje�d�c�w?
- W odpowiednim czasie rzuc� kamieniami - jej r�ka pow�drowa�a do okrytej sp�owia�� kapot� piersi. - A wtedy ich nazwiska stan� si� wiadome. Lecz najpierw musz� znale�� w mie�cie Poprzedniej Epoki tak� bro�, dzi�ki kt�rej ci, co rozkoszowali si� zabijaniem, b�d� �a�owali, �e si� w og�le urodzili. - Usta dziewczyny wykrzywi� grymas okrucie�stwa, a twarz jej przybra�a taki wyraz, �e Sandera przenikn�� ch��d.
On sam nigdy nie odczuwa� tak wielkiego gniewu, nawet wobec Ibbetsa, by �yczy� drugiemu �mierci. Kiedy napadli na nich Biali, by� zaledwie ch�opcem, zbyt m�odym, by odczu� na sobie skutki bitwy, nawet je�li jego matka by�a jedn� z ofiar. Ca�e jego jestestwo skupia�o si� na nauce tego, co m�g� zrobi� w�asnymi r�koma. A bro� by�a dla niego jedynie kwesti� pi�knego, fachowego wykonania. Modeluj�c j� rzadko my�la� o celu, do jakiego zostanie u�yta.
Widok, jaki ujrza� w zrujnowanej wiosce, poruszy� go i przyprawi� o md�o�ci, lecz nie dotkn�� go bezpo�rednio. Poniewa� tamci zabici byli obcy, �aden z nich nie by� mu bliski. Gdyby zdarzy�o mu si� odkry� pozosta�ego jakim� trafem za reszt� jednego z bandyt�w, walczy�by z nim, tak, lecz g��wnie po to, by uratowa� w�asn� sk�r�. Ale p�omienia trawi�cego Fanyi, tego nieugi�tego podporz�dkowania wszystkiego zem�cie... nie, tego zupe�nie nie potrafi� zrozumie�. Pomy�la�, �e mo�e gdyby to jego wsp�braci potraktowano w taki spos�b, odczuwa�by inaczej.
- Jaka bro� mo�e by� wed�ug ciebie zmagazynowana w mie�cie Poprzedniej Epoki?
- Kt� to wie? Kr��y wiele starych opowie�ci. M�wi� one, �e niegdy� ludzie zabijali za pomoc� ognia i pioruna, a nie stali czy strza�. By� mo�e te historie to tylko bajki, ale wiedza jest broni� sam� w sobie i do u�ywania takiej broni jestem stworzona.
Z tym Sander m�g� si� zgodzi�. Uprzytomni� sobie, �e nie�wiadomie przyspieszy� nieco tempo, jakby sama my�l o ewentualnym istnieniu takiego magazynu z Poprzednich Dni przynagla�a go do po�piechu. Z drugiej strony wiedzia�, �e nie nale�y zbytnio liczy� na jego odnalezienie. Ferment, jaki nast�pi� na kuli ziemskiej w Czasie Ciemno�ci, zmieni� ca�kowicie oblicze ziemi. Sk�d mogli mie� pewno��, �e przetrwa�o cokolwiek z Poprzedniej Epoki? Kiedy napomkn�� o tym, Fanyi wzruszy�a ramionami:
- To prawda. Lecz mimo to Handlarze maj� swoje �r�d�a.
Co� wi�c musia�o pozosta�. Mam to - obie r�ce przycisn�a teraz piersi, gdzie spoczywa� ukryty wisior. - Jestem w prostej linii potomkini� Szamanek. Nasza wiedza przekazywana jest z matki na c�rk�, lecz ubywa jej coraz bardziej. Istniej� tajemnice, kt�re mog� by� zrozumia�e jedynie w obecno�ci tego, kto je ukrywa. Ten wisior jest sam w sobie tajemnic�. Jedynie ja, trzymaj�c go w r�ku, potrafi� odczyta� przekazywane przeze� informacje. Dla nikogo innego ten czar nie zadzia�a. Szukam z jego pomoc� pewnego muru...
- A ten mur znajduje si� na p�nocnym wschodzie...
- Dok�adnie tak. Ju� od dawna pragn�am go odnale��.
Lecz moim obowi�zkiem by�a s�u�ba memu ludowi. Musia�am koi� ich bol�czki, zar�wno umys�u, jak i cia�a. Teraz ten sam obowi�zek nakazuje mi odp�aci� krwi� za krew.
Jej twarz sta�a si� tak nieprzeniknion� mask�, �e Sander zaniecha� dalszych pyta�. Podr�owali wi�c w milczeniu, z w�aczami bawi�cymi si� w zwiadowc�w i z Rhinem truchtaj�cym u boku kowala.
W po�udnie zrobili post�j. Sander rozpali� ma�e ognisko, podczas gdy Fanyi wymiesza�a troch� zabranej przez niego z wioski m�ki z wod� ze sk�rzanego buk�aka i wyla�a otrzymane w ten spos�b ciasto na ma�� metalow� patelni�, wyj�t� z jednej ze swych toreb. Nast�pnie umie�ci�a patelni� nad ogniem, �eby si� upiek�o. Po kilku minutach zr�cznie zsun�a bochenek niby-chleba. Sander piek� upolowane wcze�niej ptaki, a Rhin, uwolniony od baga�y, uda� si�, podobnie jak w�acze Fanyi, na w�asne polowanie.
Posi�ek by� zdecydowanie lepszy od jedzonej poprzedniego wieczora suszonej ryby. Fanyi przy�o�y�a do ucha buk�ak z wod� i potrz�sn�a nim energicznie.
- Woda - powiedzia�a. - B�dziemy jej potrzebowali z zapadni�ciem zmroku.
Sander roze�mia� si�.
- Rhin j� znajdzie. Jego rasa jest w tym niezr�wnana. Widywa�em, jak kojoty kopa�y w wyschni�tym korycie rzekli i odkrywa�y rzeczy, kt�rych istnienia �aden cz�owiek by nie podejrzewa�. Pochodz� z pustynnych ziem...
- Waszych?
Sander potrz�sn�� g�ow�:
- Teraz ju� nie. Kiedy� nale�a�y do nas. Zapami�tywacze powiadaj�, �e wszyscy pochodzimy z po�udnia i zachodu. Kiedy przysz�o morze, wszyscy przed nim uciekali, chocia� g�ry plu�y ogniem ze swych czelu�ci. Niekt�rzy ludzie prze�yli, a potem nadeszli wsp�plemie�cy Rhina. M�wi si�, �e niegdy� byli mali. Lecz kto to teraz wie, tak wiele opowiada si� o Poprzednich Czasach.
- Mo�e istniej� jakie� zapiski? - Fanyi zliza�a t�uszcz z koniuszk�w palc�w, przydaj�c temu gestowi cech wykwintno�ci. - Znaki takie jak ten... - wyrwa�a z ziemi d�ugi korze� trawy i jego ko�cem zacz�a rysowa� kreski na piachu. Sander przygl�da� si� pilnie rysowanym przez ni� wzorom. Pomy�la�, �e mo�na si� tu dopatrze� podobie�stwa do linii, jakie Handlarze kre�lili na bielonych sk�rach, gdy jego ojciec t�umaczy� im, jakie rodzaje metalu maj� mu przywie�� z nast�pnej wyprawy.
- Widzisz, to oznacza moje imi� - wskaza�a na wykonane przez siebie znaczki. - F-A-N-Y-I. To potrafi� napisa�. I jeszcze kilka innych s��w. Chocia� - doda�a szczerze - nie wszystkie rozumiem. Lecz to by�o cz�ci� mojej nauki, poniewa� stanowi o mojej Mocy.
Pokiwa� �e zrozumieniem g�ow�. Zakl�cie kowala stanowi�o, wraz z prac� r�k, cz�� jego nauki. Metal nie dawa� si� topi�, utwardza� ani obrabia�, dop�ki nie wypowiedzia�o si� w�a�ciwych s��w - wszyscy to wiedzieli. To z tego powodu kowalowi podczas pewnych etap�w pracy m�g� towarzyszy� jedynie praktykant, a�eby nikt nieupowa�niony nie pozna� magicznych formu�ek jego sztuki.
- A co b�dzie, je�li znajdziesz takie znaki i nie potrafisz ich odczyta�?
- B�dzie to tajemnica, kt�r� trzeba b�dzie rozwik�a�, tak jak trzeba nauczy� si� sztuki leczenia i tego, jaki jest wp�yw ksi�yca na m�czyzn i kobiety, jak wabi� ryby czy rozmawia� ze zwierz�tami i ptakami. Jest to jedna z nauk Szamanek.
Sander podni�s� si�, by gwizdni�ciem przywo�a� Rhina. Nauki Szamanek zbytnio go nie interesowa�y. A to, czy tajemnice kowalstwa zosta�y zredukowane do takich znaczk�w... W to nie uwierzy nigdy, dop�ki nie ujrzy tego na w�asne oczy. Od lasu nadal dzieli�a ich spora odleg�o��, a on nie pa�a� wielk� ochot�, by kolejn� noc obozowa� w szczerym polu.
Zadepta� ostatnie tl�ce si� w ma�ym ognisku w�gielki, przysypa� starannie ziemi� popio�y, jak zrobi�by ka�dy mieszkaniec r�wnin. Gro�ba po�aru traw na ods�oni�tym terenie by�a dla niego jedynym niebezpiecze�stwem, bardziej realnym ni� takie najazdy jak ten, kt�rego dokonano na wiosk�. Widzia� skutki takiego spustoszenia i pozna� ca�� jego groz�,