2739

Szczegóły
Tytuł 2739
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2739 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2739 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2739 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON GWIEZDNY ZWIAD TYTU� ORYGINA�U STAR RANGERS T�UMACZY�: W�ODZIMIERZ NOWACZYK Dla Nan Hanlin, kt�ra r�wnie� podr�uje w�r�d gwiazd w swej prozie, je�li nie w rzeczywisto�ci. PROLOG Istnieje stara legenda o rzymskim cesarzu, kt�ry, �eby popisa� si� pot�g� swej w�adzy, wyznaczy� dow�dc� jednego z wiernych mu legion�w i kaza� mu poprowadzi� sw�j oddzia� przez Azj�, a� na sam koniec �wiata. Tym samym tysi�c legionist�w na zawsze przepad�o na rozleg�ych przestrzeniach najwi�kszego z kontynent�w. Zapewne gdzie� daleko, na nie nazwanym polu bitwy, garstka tych, co prze�yli, po raz ostatni sformowa�a szyk bojowy zniesiony przez przewa�aj�ce si�y barbarzy�skich wojownik�w. Pewnie ich dumny orze�, samotny i zbezczeszczony, le�a� przez lata w jurcie z ko�skich sk�r. Jednak ci, kt�rzy znali dum� �o�nierzy i ich wierno�� legionowej tradycji, wiedzieli, �e maszerowali oni na wsch�d dop�ki nios�y ich poranione stopy. W roku 8054 historia kolejny raz zatoczy�a ko�o. Pierwsze Imperium Galaktyczne znajdowa�o si� w stanie rozk�adu. Dyktatorzy, cesarze, konsolidatorzy walczyli o niezawis�o�� w�asnych i spokrewnionych uk�ad�w s�onecznych, staraj�c si� wyrwa� je spod w�adzy Centralnej Kontroli. Kosmiczni piraci wyczuli pismo nosem i rekrutowali ca�e floty, by skorzysta� z sytuacji. Nasta� czas, kiedy jedynie pozbawieni skrupu��w mogli si� rozwija�. Tu i �wdzie jednostka lub grupa na pr�no stara�a si� stawi� czo�o katastrofie i rozpadowi. Znacz�c� pozycj� w�r�d tych ostatnich bojownik�w, kt�rzy nie godzili si� na odrzucenie niepodzielnej w�adzy Centralnej Kontroli, zajmowali cz�onkowie gwiezdnego patrolu - si� policyjnych utrzymuj�cych porz�dek przez ponad tysi�c lat. By� mo�e czynili to wiedz�c, i� poza ich w�asn� formacj� nie mo�na ju� znale�� bezpiecze�stwa i dlatego tak �ci�le trzymali si� etosu, kt�ry w nowym �wiecie wydawa� si� staro�wiecki. Nowym w�adcom taka uparta wierno�� gin�cym idea�om wydawa�a si� jednocze�nie dra�ni�ca i �a�osna. Jorcam Dester, ostatni agent Kontroli w Deneb, kt�ry kierowa� si� w�asnymi ambicjami, rozwi�za� problem patrolu w swym sektorze na rzymsk� mod��. Wezwa� p� tuzina oficer�w dowodz�cych zdolnymi do lotu statkami i rozkaza� im, zgodnie ze swymi uprawnieniami, uda� si� w kosmos, aby (jak stwierdzi�) zlokalizowa� i uaktualni� mapy uk�ad�w granicznych. Przez przynajmniej cztery generacje nie by�y one wizytowane przez �adne organy Kontroli. Niezbyt jasno zaofiarowa� si� utworzy� na nich nowe bazy, gdzie patrol m�g�by si� wzmocni� i odrodzi�, aby zn�w m�c skutecznie walczy� o idea�y Kontroli. Wierni do ko�ca dow�dcy ruszyli w drog� na dawno nie remontowanych statkach, z niepe�n� za�og� i skromnym zaopatrzeniem, gotowi wykona� rozkaz do ko�ca. Jednym z tych pojazd�w by� vega�ski statek zwiadowczy - Starfire. ROZDZIA� I - OSTATNI PORT Statek patrolu, Starfire, zarejestrowany na Vedze, dobi� do swego ostatniego portu wczesnym rankiem. Nie by�o to najlepsze l�dowanie - dwie skorodowane rury wybuch�y, gdy pilot pr�bowa� osadzi� go na podporach. Pojazd podskoczy�, odbi� si� od pod�o�a i run�� na pokiereszowan� meteorami burt�. Zwiadowca - sier�ant Kartr, podtrzymywa� lewy nadgarstek zdrow� d�oni� i zlizywa� krew z przygryzionych warg. Lewa �ciana kabiny pilota by�a teraz pod�og�, a zasuwa w�azu wbija�a si� bole�nie w jedno z wci�� dr��cych kolan. Spo�r�d jego towarzyszy Latimir nie prze�y� l�dowania. Wystarczy�o jedno spojrzenie na dziwnie wygi�ty czarny kark astronawigatora. Mirion - pilot, zwisa� bezw�adnie na podartej sieci przeciwwstrz�sowej, tu� nad pulpitem sterowniczym. Krew sp�ywa�a mu po policzkach i kapa�a z brody. Czy martwy cz�owiek mo�e krwawi�? Kartr nie s�dzi�, aby to by�o mo�liwe. Ostro�nie wci�gn�� powietrze w p�uca i ucieszy� si�, i� nie odczuwa b�lu. Znaczy�o to, �e �ebra nie by�y po�amane, cho� tu� przed l�dowaniem nie�le nim zakot�owa�o. U�miechn�� si� ponuro po wykonaniu ko�czynami pr�bnych ruch�w. W sumie op�aca�o si� by� twardym, niecywilizowanym barbarzy�c� z pogranicza. Lampki zapala�y si� i gas�y chaotycznie. Dopiero ten widok sprawi�, mimo wytrenowanego spokoju weterana wielu misji, �e Kartr poczu� obezw�adniaj�c� fal� paniki. Chwyci� zasuw� i szarpn��. Uk�ucie b�lu ze zranionego nadgarstka przywr�ci�o go do rzeczywisto�ci. Nie by� odci�ty - w�az odsun�� si� na cal. Zdo�a si� wydosta�. Musi si� wydosta� i znale�� medyka, kt�ry spojrzy na Miriona. Nie nale�y rusza� pilota, dop�ki nie rozpozna si� jego obra�e�. Wr�ci�a pami��. Nie by�o w�r�d nich medyka. Nie by�o go od trzech, a mo�e czterech planet. Zwiadowca potrz�sn�� obola�� g�ow� i zmarszczy� brew. Taka utrata pami�ci by�a gorsza od b�lu w ramieniu. Musi si� trzyma�! Tak, to by�o trzy l�dowania temu. Odparli atak Zielonych, mimo, �e zepsu�a si� wyrzutnia dziobowa. Medyk Tork pad� w�wczas przeszyty truj�c� strza�k�. Kartr ponownie potrz�sn�� g�ow� i cierpliwie, jedn� r�k�, rozpocz�� zmagania z w�azem. Wydawa�o si�, �e min�o sporo czasu, zanim zdo�a� uchyli� go na tyle, aby cz�owiek zdo�a� si� prze�lizn��. Zmru�y� oczy o�lepiony niebieskim p�omieniem. - Kartr! Latimir! Mirion! - Lista obecno�ci wykrzykiwana nerwowym tonem towarzyszy�a promieniowi. Tylko jeden cz�owiek na pok�adzie mia� niebiesk� latark�. - Rolth! - krzykn�� Kartr. By� zadowolony s�ysz�c g�os jednego ze swych ludzi z zespo�u zwiadowc�w. - Latimir osi�gn�� kres, ale wed�ug mnie Mirion jeszcze �yje. Mo�esz tu wej��? Chyba z�ama�em nadgarstek... Odsun�� si� od w�azu, aby przepu�ci� koleg�. Cienki promie� b��kitnego �wiat�a przesun�� si� po ciele Latimira i znieruchomia� na pilocie. Latarka nagle znalaz�a si� w d�oni Kartra, a Rolth wczo�ga� si� do wn�trza, by rozsup�a� sie� podtrzymuj�c� nieprzytomnego. - Jak �le z nami? - Kartr podni�s� g�os, aby s�yszano go ponad j�kami rannego. - Nie wiem. Kabina zwiadowc�w nie�le z tego wysz�a, ale w�az do cz�ci nap�dowej jest zablokowany. Pukamy ile si�, ale nie ma odpowiedzi. Kartr stara� si� przypomnie� sobie, kto mia� s�u�b� przy nap�dzie. Mieli tak ma�o ludzi na pok�adzie, �e ka�dy zast�powa� ka�dego. Nawet zwiadowcy musieli wykonywa� zadania niegdy� zastrze�one dla cz�onk�w patrolu. Atak Zielonych wymusi� tak� sytuacj�. - Kaatah - wezwanie bardziej przypominaj�ce syk ni� s�owo dotar�o z przej�cia. - W porz�dku. - Sier�ant odpowiedzia� niemal automatycznie. - Masz jakie� prawdziwe �wiat�o, Zinga? Rolth tu jest, ale sam wiesz jak� ma latark�... - Fylh szuka wa�niak�w - odpowiedzia� nowo przyby�y. - Masz k�opoty? - Latimir nie �yje. Mirion jeszcze dycha, ale nie wiadomo, jak bardzo dosta�. Rolth twierdzi, �e obs�uga nap�du nie odpowiada na wezwania. Ty jeste� w porz�dku? - Tak. Fylh, ja i Smitt z za�ogi. Troch� nami potrz�sn�o, ale to nic gro�nego. Z�toczerwony promie� o�wietli� m�wc�. - Fylh przyni�s� lamp� bitewn�... Zinga wspi�� si� na burt� i pomaga� Rolthowi. Uwolnili Miriona z sieci i u�o�yli go na noszach zanim Kartr zdo�a� zada� nast�pne pytanie. - Co z kapitanem? Zinga powoli odwr�ci� g�ow�, jakby zupe�nie nie chcia� odpowiada� na to pytanie. Jak zawsze, jego podniecenie objawia�o si� jedynie dr�eniem czuba na g�owie. - Smitt poszed� go poszuka�. Sami nie wiemy... - Mo�emy chyba m�wi� o szcz�ciu - powiedzia� Rolth bez wi�kszych emocji. - To planeta typu Arth. Poniewa� nie ma szans, aby�my wkr�tce st�d odlecieli, lepiej podzi�kujmy za to Duchowi Kosmosu. Planeta typu Arth - taka, na kt�rej za�oga akurat tego statku mog�a samodzielnie oddycha�, swobodnie porusza� si� w jej polu grawitacyjnym, a mo�e nawet je�� i pi� tutejsze Produkty bez zagro�enia nag�� �mierci�. Kartr opar� zraniony nadgarstek o kolano. Chyba naprawd� mogli m�wi� o du�ym szcz�ciu. Starfire m�g� rozbi� si� w ka�dym innym miejscu - przez ostatnie trzy miesi�ce trzyma� si� dos�ownie na sznurku i dzi�ki pok�adanej nadziei. Fakt, �e sta�o si� to na takiej planecie m�g� �wiadczy�, �e los by� im przychylny bardziej, ni� mogli si� spodziewa� po tylu rozczarowaniach, po latach wype�nionych zbyt licznymi wyprawami nie poprzedzonymi odpowiednimi przygotowaniami. - Dobrze, �e jej nie spalono - rzuci� beznami�tnie. - A czemu mia�oby si� tak sta�? - spyta� Fylh, niby �artobliwie, cho� z nutk� goryczy. - Ten uk�ad figuruje na skraju naszych map. Daleko od centrum rozdzielaj�cego wszelkie przywileje naszej cywilizacji. Tak, jasne, przywileje cywilizacji Centralnej Kontroli. Kartr doskonale to rozumia�. Jego w�asna planeta, Ylene, zosta�a doszcz�tnie zniszczona zaledwie pi�� lat temu, podczas rebelii dw�ch sektor�w. Mimo to, nadal czasami marzy� o wej�ciu na pok�ad statku pocztowego, w mundurze zwiadowcy z naszywkami z pi�ciu sektor�w i gwiazd� za dalekie loty, o spacerze przez las do niewielkiej wioski na wybrze�u p�nocnego morza. Spalona! Z trudno�ci� zmusza� si� do wyobra�enia sobie strumieni roz�arzonej lawy zalewaj�cej miejsce, gdzie by�a ta wioska, zgliszczy, kt�rymi by�a teraz Ylene - straszliwy symbol wojen mi�dzyplanetarnych. Linga zaj�� si� jego nadgarstkiem i unieruchomi� go na temblaku. Kartr m�g� pom�c im w przeniesieniu Miriona przez w�az. Kiedy umie�cili pilota na noszach, Smitt - cz�onek patrolu, znalaz� si� przy sanitariuszu prowadz�c osob� z g�ow� obwi�zan� banda�ami tak, �e nie mo�na by�o jej rozpozna�. - Czy to Komandor Vibor? - zaryzykowa� Kartr. Sta� w nienagannej postawie na baczno��, ze �ci�gni�tymi pi�tami. Zabanda�owana g�owa zwr�ci�a si� w jego stron�. - Zwiadowca Kartr? - Tak jest! - Kto jeszcze...? - Pocz�tkowe zdecydowanie w g�osie natychmiast znikn�o, ust�puj�c miejsca ciszy. Kartr zmarszczy� brew. Poruszy� si� niepewnie. - Je�li chodzi o patrol, Latimir nie �yje, sir. Mamy tu rannego Miriona, a Smitt jest w porz�dku. Zwiadowcy Fylh, Rolth, Zinga i ja sam, jeste�my zdrowi. Rolth twierdzi, �e w�az do przedzia�u nap�dowego jest zablokowany. Nikt nie odpowiada na pukanie z naszej strony. Zaraz to zbadamy, sir. Tak jak przedzia� za�ogowy. - Tak, tak, niech pan m�wi dalej, zwiadowco. Smitt zerwa� si� akurat na czas, �eby pochwyci� bezw�adne cia�o opadaj�ce na pod�og�. Komandor Vibor najwyra�niej nie by� w stanie utrzyma� w�adzy. Kiedy zgas�y �wiat�a, Kartr zn�w poczu� fal� paniki. Komandor Vibor - cz�owiek, kt�rego uznawali za opok� pewno�ci i bezpiecze�stwa w chaotycznym �wiecie, le�a� bezw�adnie u jego st�p. Wci�gn�� w p�uca st�ch�e powietrze przestarza�ego statku i pogodzi� si� z sytuacj�. - Smitt - zwr�ci� si� do g��wnego technika komputerowego patrolu, kt�ry zgodnie z wszelkimi przepisami, zdecydowanie przewy�sza� rang� zwyk�ego sier�anta zwiadu - mo�ecie zaj�� si� Komandorem i Mirionem? Smitt przeszed� jakie� szkolenie medyczne i raz lub dwa razy asystowa� Torkowi. - W porz�dku. - Smitt nie zaprotestowa� pochylaj�c si� nad j�cz�cym pilotem. - Ty id� i sprawd� reszt� tej ruiny, ch�optasiu. Ch�optasiu? Nawet zadufani w sobie cz�onkowie patrolu powinni by� szcz�liwi maj�c ze sob� takich "ch�optasi�w". Zwiadowcy potrafili ocenia� i wykorzystywa� wytwory najdziwniejszych nawet �wiat�w. W obecnej sytuacji b�dzie im �atwiej porusza� si� w obcej g�uszy, ni� dumnym za�ogantom patrolu. Przyciskaj�c zranion� r�k� do piersi, Kartr przeciska� si� przez korytarz. Rolth sun�� za nim w goglach chroni�cych jego wra�liwe oczy przed snopem �wiat�a latarki. Zinga i Fylh szli na ko�cu, zaopatrzywszy si� przedtem w przeno�ny miotacz ognia umo�liwiaj�cy przeci�cie zablokowanych w�az�w. Mimo tego potrzebowali dobrych dziesi�ciu minut, by otworzy� wreszcie luk do przedzia�u nap�dowego. Cho� ha�asowali przy tym niemi�osiernie, z wn�trza nie dobieg�a ich �adna reakcja. Kartr przygotowa� si� wewn�trznie na to, co mo�e tam zasta� i w�lizn�� si� pierwszy. Wystarczy�o jedno spojrzenie na o�wietlone szcz�tki, aby zrobi�o mu si� niedobrze i by roztrz�siony wycofa� si� na korytarz. Widz�c wyraz jego twarzy, pozostali nie zadawali �adnych pyta�. Kiedy pochyla� si� oparty o roztrzaskany w�az walcz�c z md�o�ciami, us�yszeli pukanie z sekcji ogonowej. - Kt� to...? Fylh odezwa� si� pierwszy: - Zbrojownia i magazyn zapas�w. Tam byli Jaksan, Cott, Snyn i Dalgre. - Wylicza� nazwiska na szponiastych palcach. - Chyba s�... - Tak - przerwa� mu Kartr ruszaj�c w stron�, sk�d dochodzi�y odg�osy. I tym razem musieli wykorzysta� energi� miotacza do pokonania zaklinowanego metalu. Musieli potem odczeka� chwil�, a� wszystko ostygnie, zanim trzech poobijanych i zakrwawionych m�czyzn wydosta�o si� przez otw�r. Jaksan - Kartr m�g� si� za�o�y� o roczn� pensj�, �e ten twardy, bardzo twardy szef uzbrojenia patrolu, prze�yje. P�niej Snyn i Dalgre. Jaksan nie zd��y� nawet wsta�, kiedy spyta�: - No i jak to wygl�da? - Smitt jest w porz�dku. Komandor ma rany g�owy. Mirion jest w kiepskim stanie. Reszta... - Kartr roz�o�y� r�ce w ge�cie zapami�tanym z dzieci�stwa. By� to odruch zdradzaj�cy jego barbarzy�skie pochodzenie, kt�ry stara� si� st�umi� przez lata s�u�by. - A statek? - Jestem zwiadowc�, a nie technikiem patrolu. Mo�e Smitt b�dzie ci m�g� co� powiedzie�. Chyba nikt z tych, co prze�yli, nie zna si� na tym lepiej. Jaksan podrapa� si� po nie ogolonej brodzie. Prawy r�kaw mia� rozdarty, a przez dziur� wida� by�o d�ug�, brocz�c� krwi� ran�. Wydawa� si� by� nieobecny. Najprawdopodobniej ocenia� sytuacj�. Je�eli Starfire mia�by kiedykolwiek zn�w wzbi� si� w przestrze�, sta�oby si� tak jedynie dzi�ki jego sile woli i determinacji. - Jaka to planeta? - Typu Arth. Mirion stara� si� nas posadzi� na p�askim terenie, gdy dwie rury wybuch�y. Przed l�dowaniem nie stwierdzili�my �lad�w cywilizacji. - Ta ostatnia informacja dotyczy�a zakresu dzia�ania Kartra i dlatego poda� j� z pe�nym przekonaniem. O ile promy zwiadowc�w nie uleg�y zbyt wielkim uszkodzeniom podczas l�dowania, wkr�tce b�d� mogli je wydoby� i rozpocz�� eksploracj�. Oczywi�cie, by� jeszcze problem paliwa. Zapas w zbiornikach powinien wystarczy� przynajmniej na jedn� wypraw�, cho� istnia�o prawdopodobie�stwo, �e trzeba b�dzie wraca� pieszo. Gdyby okaza�o si�, �e Starfire jest ju� dok�adnie za�atwiony, mo�na by wykorzysta� jego zapasy. To jednak �piew przysz�o�ci. Teraz mogli rozejrze� si� po najbli�szej okolicy. - Ruszamy na zwiady. - G�os Kartra zabrzmia� stanowczo i bezdyskusyjnie. Nie prosi� Jaksana o pozwolenie. - Smitt jest z Komandorem, a Mirion w hallu. Oficer patrolu jedynie skin�� g�ow�. Powr�t do w�asnych obowi�zk�w by� tym, co nale�a�o uczyni�. Kartr zauwa�y�, ze uspokoi�o to nastroje. Przeszed� do kwatery zwiadowc�w. Fylh dotar� tam przed nim i uwalnia� plecaki z ba�aganu spowodowanego niefortunnym l�dowaniem. Kartr potrz�sn�� g�ow�. - Nie potrzebujemy pe�nego wyposa�enia. Nie oddali�my si� na wi�cej ni� �wier� mili. Rolth - zwr�ci� si� do Faltharianina w goglach, stoj�cego przy wej�ciu - ty tu zostaniesz. To s�o�ce nie s�u�y twoim oczom. Przyjdzie na ciebie kolej po zmroku. Rolth skin�� g�ow� i przeszed� w g��b pomieszczenia. Kartr podni�s� jedn� r�k� pas zwiadowcy, lecz Zinga mu go zabra�. - Sam to zrobi�. St�j spokojnie. - Pokrytymi �uskami d�o�mi sprawnie zapi�� pas na piersi dow�dcy. Potrz�sn�� nim, sprawdzaj�c, czy wszystko jest na miejscu. Odpi�� rozpylacz - Kartr i tak nie utrzyma�by go w jednej r�ce. Kr�tki miotacz musia� wystarczy� za ca�e uzbrojenie. Na szcz�cie, l�duj�c, nie upadli na stron�, gdzie znajdowa�a si� �luza wyj�ciowa. Nie mieli ochoty wypala� i przekopywa� drogi na zewn�trz. Wystarczy�o odbi� m�otem zasuw� luku i w�az otworzy� si� na tyle, by zdo�ali si� prze�lizn��. Zsuwali si� po burcie, przebiegali przez po�a� wci�� dymi�cego gruntu, na ziemi� nie ska�on� l�dowaniem. Dopiero tam zatrzymali si�, odwracali i przygl�dali zniszczeniom. - Cienko... - �wierkni�cie Fylha wyrazi�o ich wsp�lne odczucia s�owami. - Nie ma szans, �eby st�d odlecie�. Kartr nie by� wprawdzie technikiem mechanikiem, ale w pe�ni zgadza� si� z t� opini�. Pokr�cony kad�ub statku le��cy przed ich oczami z pewno�ci� ju� nie zago�ci na kosmicznych drogach, nawet gdyby uda�o si� im �ci�gn�� go do doku naprawczego. Zreszt� najbli�szy z nich znajdowa� si� nie wiedzie� ile s�o�c st�d. - Niby dlaczego mieliby�my si� tym martwi�? - spyta� �agodnie Zinga. - Przecie� kiedy wyruszyli�my w t� podr�, chyba �aden z nas nie mia� z�udze� co do powrotu... Tak, w g��bi serca, pod�wiadomie, czuli to samo - pewn� doz� l�ku i samotno�ci, kt�re zawsze towarzyszy�y cz�owiekowi odlatuj�cemu w bezbrze�ne pustkowie kosmosu. Jednak dot�d nikt nie przyznawa� si� do tego tak otwarcie, przynajmniej je�li chodzi o ludzi. Z Bemmiami za� mog�o by� inaczej. Samotno�� od dawna stanowi�a nieod��czn� cz�� ich �ycia - cz�stokro� byli jedynymi przedstawicielami swego gatunku na pok�adzie statku. Je�eli Kartr czu� si� osamotniony w�r�d za�ogi patrolu, b�d�c nie tylko wyspecjalizowanym zwiadowc�, ale i barbarzy�c� z granicznego uk�adu, to c� dopiero m�wi� o odczuciach Fylha i Zingi, kt�rzy nie mogli nawet powo�a� si� na wsp�lnot� gatunkow�? Kartr odwr�ci� si� od wraku statku, aby poobserwowa� piaszczyst� okolic� je��c� si� pojedynczymi ska�ami. Zinga wyra�nie od�y� poczuwszy fal� upa�u. Rozpostar� czub z ty�u bezw�osej g�owy, pulsuj�cy coraz bardziej intensywn� czerwieni�. Smuk�y j�zyk coraz cz�ciej wysuwa� si� spomi�dzy ��tych warg. Fylh jednak schroni� si� w cie� rzucany przez ska�y. By� to zdecydowanie pustynny teren. Nozdrza Kartra rozszerzy�y si�, wdychaj�c i klasyfikuj�c obce zapachy. �adnego �ycia, nie licz�c... Zwr�ci� g�ow� w lewo. �ycie! Zinga uprzedzi� go jednak, lekko biegn�c na czteropalcych stopach po piasku, korzystaj�c z cienkich siatek mi�dzy palcami, zapobiegaj�cymi zag��bianiu si� n�g w grz�skie pod�o�e. Kiedy Kartr go dop�dzi�, wysoki Zacathanin siedzia� pod jedn� ze ska�, kul�c swe �uskowate cia�o gada, wysuwaj�c i chowaj�c cienki j�zyk. Kartr zatrzyma� si� i spr�bowa� nawi�za� kontakt. Tak, z ca�� pewno�ci� by�a to �ywa istota. Oczywi�cie obca. Gdyby to by� ssak, kontakt nie sprawi�by trudno�ci, lecz to by� gad. Zinga nie mia� a� takiej mocy umys�u jak sier�ant, ale to stworzenie w pewnym sensie nale�a�o do jego gatunku. Kartr stara� si� wychwyci� i zinterpretowa� niewyra�ne wra�enia znajduj�ce si� na pograniczu fal my�lowych, kt�re potrafi� odczytywa�. Stworzenie by�o zaalarmowane ich przybyciem, lecz najbardziej zainteresowa�o si� Zinga. Mia�o wysoki poziom pewno�ci siebie, co �wiadczy�o o pewnym naturalnym potencjale obronnym. - Ma k�y jadowe - odpowiedzia� Zinga. - Nie podoba mu si� tw�j zapach. Chyba przypominasz mu jakiego� wroga. Ja jestem dla niego niegro�ny. Niewiele nam powie, gdy� nie nale�y do my�licieli. Zacathanin dotkn�� g�owy zwierzaka zrogowacia�ym koniuszkiem palca. Stworzenie zesztywnia�o, ale zezwoli�o na t� poufa�o��. Kiedy za� Zinga wyprostowa� si�, unios�o g�ow� i ko�ysa�o �agodnie ponad zwini�tym w k��bek cia�em, jakby chcia�o mu si� lepiej przyjrze�. - Nie na wiele nam si� przyda, a dla twojego rodzaju mo�e by� �miertelnie niebezpieczny. Ode�l� go. - Zinga wbi� wzrok w zwierzaka, kt�ry zako�ysa� si� gwa�towniej, sykn�� i znikn�� prze�lizguj�c si� przez skaln� szczelin�. - Chod�cie tu, �amagi! - g�os Fylha dobieg� ich gdzie� z g�ry. Trystianin spogl�da� na nich pozbawionymi powiek, okr�g�ymi oczami ze szczytu najwy�szej ska�y. Wiatr ko�ysa� pierzastym czubem na jego g�owie. Kartr westchn�� g��boko. Taka wspinaczka nic nie znaczy�a dla potomka ptak�w, lecz nie mia� na ni� najmniejszej ochoty, zw�aszcza z niesprawn� r�k�. - Co tam widzisz? - spyta�. - Teren pokryty ro�linno�ci�, tam... - z�ote rami� wskaza�o kierunek, precyzuj�c go wyprostowanym kciukiem zako�czonym wyra�nym szponem. Zinga sun�� ju� po rozpalonej s�o�cem skalnej �cianie. - Jak daleko st�d? - krzykn�� Kartr. Fylh wyt�y� wzrok i zastanawia� si� przez moment. - B�dzie ze dwa fale... - Uniwersalne jednostki, poprosz� - rzuci� Kartr bez zniecierpliwienia. B�l g�owy uniemo�liwia� mu przeliczanie miar z planety Fylha na stosowane przez ludzi. Odpowiedzia� mu Zinga: - Oko�o mili. Ro�linno�� jest zielona. - Zielona? - Mimo wszystko, nie by�o to wcale takie dziwne. Od czasu, kiedy przypi�to mu odznak� gwiezdnego patrolu, widzia� ju� najr�niejsze barwy ro�linno�ci: ��tozielon�, b��kitnozielon�, bladofioletow�, czerwon�, ��t�, a nawet niezdrowo bia��. - Ale to jaka� inna ziele� - Zacathanin powiedzia� powoli, jakby nie wierzy� w�asnym oczom. Kartr wiedzia�, �e sam musi to zaraz zobaczy�. Jako badacz-zwiadowca, chodzi� po powierzchni niezliczonych planet z milion�w uk�ad�w, nawet w przybli�eniu by�oby mu trudno poda� ich liczb�. By�y w�r�d nich takie, kt�re �atwo wbija�y si� w pami��, ze wzgl�du na swe okropie�stwo lub niezwyk�o�� zamieszkuj�cych je istot. Jednak wi�kszo�� pozostawi�a po sobie jedynie niewyra�ny, zamazany obraz. Gdyby chcia� przypomnie� sobie jakie� dotycz�ce ich fakty, musia�by odwo�a� si� do starych raport�w i ksi�gi pok�adowej statku. Dreszcz emocji odczuwany tak intensywnie, kiedy pierwszy raz przedziera� si� przez obc� ro�linno�� albo pr�bowa� wychwyci� fale my�lowe ukrytych w niej istot, dawno ju� odszed� w zapomnienie. Jednak tym razem, pn�c si� ostro�nie po kruchej �cianie, poczu� delikatne dotkni�cie dawnej ekscytacji. Szponiasta �apa chwyci�a go za pas i wci�gn�a na gra�. Ska�a by�a rozpalona, a blask s�o�ca tak silny, �e musia� przys�oni� na chwil� oczy. Dopiero po chwili m�g� podziwia� widok, kt�ry tak zdumia� Fylha. Zn�w poczu� niemal zapomniany dreszcz. Pasmo ro�linno�ci wij�ce si� po horyzont naprawd� by�o zielone! C� to by�a za ziele�! Bez �ladu ��ci, czy b��kitnej domieszki charakterystycznej dla jego w�asnej, zniszczonej Ylene. Soczysta ziele�, jakiej w �yciu nie widzia�, tworz�ca wst�g� prawdopodobnie wzd�u� jakiego� �r�d�a wilgoci. Si�gn�� po lornetk�, aby dor�wna� Fylhowi. Chwil� m�czy� si� nastawiaj�c ostro�� jedn� r�k�, ale w ko�cu mu si� uda�o. Drzewa i krzewy wrzyna�y si� w spieczony grunt. Wydawa�o si�, �e m�g�by dotkn�� ich li�ci, dr��cych w pod muchach leciutkiego wiatru. Mi�dzy ga��zkami dostrzeg� migotliw� plamk� �wiat�a. Mia� racj� - rzeka. Powoli, podtrzymywany przez Zing� za biodra, aby nie spad�, odwraca� si� na p�noc �ledz�c pasmo zieleni. Daleko, pod horyzontem, rozszerza�o si� w rozleg�� plam�. Najwidoczniej rozbili si� na skraju pustyni, a ta rzeka poprowadzi ich na p�noc, ku �yciu. Fylh delikatnie skierowa� lornetk� Kartra ku g�rze. Kartr poczu� s�abe fale �ycia sp�ywaj�ce z przestworzy. Zobaczy� par� wielkich skrzyde� poruszaj�cych si� miarowo w g�r� i w d�, okrutne wygi�cie dziobu drapie�cy i pot�ne pazury powietrznego stworzenia �egluj�cego z godno�ci� nad ich g�owami. - Podoba mi si� ten �wiat - s�owa Zingi przerwa�y cisz�. - Chyba jest odpowiedni dla nas. S� tu moi krewniacy, cho� do�� odlegli, a tam leci co� pokrewnego tobie, Fylh. Czy nie �al ci czasami, �e twoi przodkowie pozbyli si� skrzyde� w zamian za wej�cie na �cie�k� m�dro�ci? Fylh wzruszy� ramionami. - A co powiesz o ogonach i pazurach utraconych przez twoich? Rasa Kartra mia�a kiedy� futro, a mo�e i ogony, jak wiele zwierz�t. Nie mo�na mie� wszystkiego. - Jednak nie odrywa� oczu od ptaka, dop�ki ten nie znikn�� w oddali. - Mo�e uda nam si� uruchomi� jedn� z szalup. Powinna mie� do�� paliwa, aby dowie�� nas do tej plamy zieleni na p�nocy. Tam, gdzie jest trawa, powinna by� i �ywno��. Kartr us�ysza� nieco zgry�liwy komentarz Zingi. - Czy�by nasz czo�owy mi�o�nik Bemmych i zwierz�t przeistoczy� si� w �owc�? Czy rzeczywi�cie by� w stanie zabija�, mordowa�, �eby je��? Jednak zapasy na statku by�y niewielkie, o ile w og�le przetrwa�y katastrof�. Pr�dzej czy p�niej przyjdzie im korzysta� z zasob�w tej planety, a mi�so by�o niezb�dne do �ycia. Sier�ant zmusza� si� do rozwa�ania tego problemu w racjonalnych kategoriach, ale trudno by�o mu wyobrazi� sobie jak celuje i strzela - �eby zdoby� mi�so! Nie ma co teraz o tym my�le�. Schowa� lornetk�. - Wracamy z�o�y� raport? - Fylh szykowa� si� do zej�cia ze ska�y. - Wracamy - potwierdzi� Kartr. ROZDZIA� II -ZIELONE WZG�RZA - ...koryto rzeki poro�ni�te ro�linno�ci�, wskazuj�ce na wyst�powanie korzystniejszych warunk�w na p�nocy. Prosz� o pozwolenie na wykorzystanie szalupy i zbadanie tego kierunku. Kartr nie spodziewa� si�, �e sk�adanie raportu przed nieprzeniknion� mask� banda�y b�dzie a� tak kr�puj�ce. Sta� na baczno��, czekaj�c na odpowied� dow�dcy. - A statek? Sier�ant ledwie zdo�a� opanowa� wzruszenie ramionami. Odpowiedzia� ostro�nie. - Nie jestem technikiem, sir, ale wydaje mi si�, �e jest do niczego. Tak w�a�nie my�la�. �a�owa�, �e nie mo�e zobaczy� wyrazu twarzy Komandora schowanego pod zwojami plastosk�ry. Cisz� kabiny zak��ca� jedynie ci�ki oddech nieprzytomnego Miriona. Ostry b�l przeszywa� nadgarstek Kartra, a po pobycie na zewn�trz, st�ch�e powietrze statku by�o nie do zniesienia. - Zezwalam. Wr��cie za dziesi�� godzin - zabrzmia�o to mechanicznie, jakby Vibor by� jedynie magnetofonem odtwarzaj�cym star� ta�m�. Taki by� rutynowy rozkaz po planetowaniu statku wydawany przez dow�dc� niezliczon� ilo�� razy. Kartr zasalutowa�, obszed� �o�e Miriona i opu�ci� kabin�. Mia� nadziej�, �e szalupa b�dzie nadawa�a si� do lotu. W innym przypadku p�jd� pieszo tak daleko, jak si� da. Zinga czeka� na niego przy �luzie z w�asnym plecakiem i sprz�tem Kartra przewieszonym przez rami�. - Lewa szalupa jest wolna. Do�o�yli�my paliwa z zapas�w statku. W normalnych warunkach by�o to zabronione, lecz w obecnej sytuacji, kiedy wiadomo, �e Starfire ju� nigdzie nie poleci, oszcz�dzanie zapas�w by�oby czyst� g�upot�. Kartr przeczo�ga� si� przez pogi�ty w�az do otwartej ju� komory szalupy. Fylh siedzia� ju� niecierpliwie z przodu sprawdzaj�c stery. - Polecimy? G�owa Fylha z grzebieniem le��cym p�asko na czaszce, niczym jaka� dziwna, sztywna grzywa, odwr�ci�a si� do ty�u i du�e, czerwonawe oczy spojrza�y na Kartra. W odpowiedzi zabrzmia� typowy dla Trystianina �artobliwy cynizm. - Miejmy nadziej�. Oczywi�cie jest te� mo�liwe, �e w sekund� po starcie zamienimy si� w drobinki py�u wiruj�ce w powietrzu. Na razie jednak, zapinajcie pasy przyjaciele! Kartr wcisn�� si� na siedzenie obok Zingi, a Zacathanin zapi�� niewielk� sie� przeciwwstrz�sow�, wsp�ln� dla obu. Pazur Fylha wcisn�� przycisk. ��d� wysun�a si� bokiem ze statku, powoli, delikatnie, a� oddalili si� od burty Starfire'a i ostro skoczy�a w g�r�. Fylh nigdy nie przejmowa� si� zbytnio mo�liwo�ci� �agodnego startu. Kartr jedynie prze�kn�� �lin� i stara� si� wytrzyma�. - Le� do rzeki i wzd�u� niej. Trzymaj si� dwadzie�cia st�p nad drzewami. Fylh nie potrzebowa� rozkaz�w, robili to wiele razy wcze�niej. Kartr przysun�� si� do okienka po prawej, Zinga Ju� zaj�� stanowisko po lewej stronie. Wydawa�o si�, �e min�y zaledwie sekundy, zanim znale�li si� ponad powierzchni� wody, wpatruj�c si� w zielon� g�stwin� porastaj�c� jej brzegi. Kartr automatycznie klasyfikowa� i zapami�tywa� wszystko, co rozci�ga�o si� przed jego oczami. Nie musia� robi� notatek. W��czony przez Fylha skaner rejestrowa� obrazy i niczego nie opuszcza�. Ch�odny powiew przyjemnie ch�odzi� spocone cia�a i ni�s� r�ne zapachy, niekt�re znane, inne nowe. Zaobserwowane organizmy zajmowa�y niskie pozycje na skali inteligencji: gady, ptaki, owady. Kartr s�dzi�, �e ta pustynna kraina nie by�a domem wy�ej zorganizowanych istot. Mimo tego mogli jednak m�wi� o szcz�ciu - to przecie� planeta typu Arm, a oni rozbili si� na granicy pustkowia. Zinga w zadumie drapa� si� po �uskowatym policzku. Uwielbia� upa�y i maksymalnie roz�o�y� sw� kryz�. Kartr domy�la� si�, �e Zacathanin wola�by przemierza� pieszo rozpalone piaski pustyni. Rozgl�da� si� dooko�a z radosnym zainteresowaniem, przypominaj�c sier�antowi wymuskanych oficer�w Kontroli, zabieranych czasami na starannie przygotowane wycieczki po nowych �wiatach. Zinga zawsze lubi� �y� chwil� obecn�, a jego staro�ytna rasa mia�a do�� czasu, �eby skosztowa� wszystkiego, co we wszech�wiecie najlepsze. Szalupa g�adko pokonywa�a przestrze� przy akompaniamencie cichego pomruku silnik�w. Uda�o si� im dobrze j� przygotowa� do lotu, cho� mieli do dyspozycji jedynie dziesi�cioletni� kaset� z instrukcj� obs�ugi. Zamontowali ostatnie kondensatory i praktycznie zostali zupe�nie bez cz�ci zapasowych. - Zinga - Kartr niespodzianie przerwa� panuj�c� w poje�dzie cisz�. - By�e� kiedy� w prawdziwej stacji obs�ugi i napraw? - Nigdy - odpowiedzia� Zacathanin. - Czasami my�l�, �e tak naprawd� one wcale nie istniej�, �e to tylko bajki wymy�lone dla m�odych. Od czasu, kiedy jestem na s�u�bie, zawsze sami starali�my si� wykonywa� wszelkie naprawy, korzystaj�c z tego co zdo�ali�my znale�� b�d� ukra��. Raz robili�my remont kapitalny, przez prawie trzy miesi�ce. Mieli�my dwa wraki i z nich brali�my cz�ci. To dopiero by�a gratka! Siedzieli�my wtedy na Karbonie, cztery, czy trzy lata temu. By� z nami jeszcze g��wny mechanik i nadzorowa� prace. Pami�tasz Fylh jak si� nazywa�? - Ratan - robot z Deneb II. Stracili�my go rok p�niej w kwa�nym jeziorze na �wiecie b��kitnej gwiazdy. �wietnie sobie radzi� z maszynami, bo przecie� by� jedn� z nich. - Co si� dzieje z Centraln� Kontrol�? Co si� z nami dzieje? - rzuci� Kartr refleksyjnie. - Dlaczego nie mamy w�a�ciwego sprz�tu, zaopatrzenia, nowych rekrut�w? - Rozpad - odpowiedzia� Fylh sucho. - Mo�e Centralna Kontrola jest zbyt du�a, obejmuje zbyt wiele �wiat�w, zbytnio rozci�ga sw� w�adz�, kt�ra traci skuteczno��. A mo�e to ju� zbyt d�ugo trwa i system po prostu si� zestarza�. Sp�jrzcie cho�by na wojny mi�dzy sektorami. Nie my�licie, �e Centralna Kontrola po�o�y�aby temu kres, gdyby by�a w stanie? - A jednak patrol... Fylh za�mia� si� �wierkliwie. - O tak, patrol. Jeste�my upartymi rozbitkami, wariatami. Utrzymujemy, �e my, patrol, za�oga i zwiadowcy, nadal zapewniamy pok�j i pilnujemy prawa galaktycznego. Latamy tu i tam na rozwalaj�cych si� statkach, bo nie ma ju� tych, kt�rzy potrafiliby je w�a�ciwie utrzyma�. Walczymy z piratami i patrolujemy zapomniane nieba, tylko po co? Wykonujemy rozkazy podpisane: CK. Coraz szybciej stajemy si� histori�, antykami, kt�re jeszcze funkcjonuj�, cho� lepiej by by�o, gdyby przesta�y i jeden po drugim przepada�y gdzie� w kosmosie. Powinno si� nas wy�apa� i zamkn�� w jakim� skansenie, �eby gapie mogli sobie popatrze� na co�, co jeszcze istnieje, cho� nie ma ku temu �adnego rozs�dnego wyt�umaczenia. - Co si� stanie z Centraln� Kontrol�? - spyta� Kartr i zacisn�� z�by z b�lu, kiedy niewielki wstrz�s pchn�� go na Zing�, ura�aj�c zraniony nadgarstek. - Imperium galaktyczne - to imperium - powiedzia� Zacathanin tonem �wiadcz�cym o ca�kowicie beznami�tnym stosunku do tej sprawy - rozpada si� w drobny mak. Przez ostatnich pi�� lat stracili�my kontakt z wi�kszo�ci� sektor�w, nieprawda�? Centralna Kontrola to ju� teraz tylko nazwa pozbawiona jakiejkolwiek realnej w�adzy. Nast�pne pokolenie mo�e nawet jej nie pami�ta�. Mieli�my sw�j czas. jakie� trzy tysi�ce lat. a teraz wszystko si� roz�azi, szwy puszczaj�. Wojny sektorowe, chaos, cofamy si� w b�yskawicznym tempie. Pewnie wkr�tce staniemy si� barbarzy�cami �yj�cymi na jednej planecie, nie pami�taj�cymi o lotach kosmicznych. Dopiero w�wczas wszystko, powoli, zacznie si� od nowa. - By� mo�e - zgodzi� si� Fylh - ale wtedy nie b�dzie ju� ani mnie, ani ciebie, drogi przyjacielu, i nie zobaczymy �witu nast�pnej cywilizacji. Zinga jedynie pokiwa� g�ow�. - Nie s�dz�, a�eby nasza ewentualna obecno�� mia�a mie� jakie� znaczenie. Teraz znale�li�my sobie �wiat, gdzie do�yjemy naszych dni, i kt�ry musimy jak najlepiej wykorzysta�. Jak daleko st�d do granic cywilizacji? - spyta� sier�anta. Na statku wy�wietlali mapy tak stare, �e umieszczone na nich daty wszystkich zdumiewa�y. Mapy s�o�c i gwiazd, do kt�rych od paru pokole� nie dociera� �aden pojazd, z kt�rymi Kontrola nie mia�a kontaktu przez pi��set lat. Kartr tygodniami wpatrywa� si� w nie, ale na �adnej nie odnalaz� tego uk�adu. By� zbyt odleg�y, zbyt bliski granic galaktyki. Ta�my map tego obszaru, o ile w og�le istnia�y, zmursza�y zapewne w ciemnym zakamarku archiwum Kontroli, zapomniane przez wszystkich. - Trudno okre�li� - taka odpowied� sprawi�a mu dziwn� do zdefiniowania przyjemno��. - Totalna g�usza - skomentowa� Zinga niemal rado�nie. - Czysty start dla nas wszystkich. Fylh. nie wydaje ci si�, �e ta rzeka robi si� coraz szersza? Struga wody pod nimi wyra�nie si� poszerzy�a. Ju� od d�u�szego czasu sun�li nad coraz bardziej urozmaicon� szat� ro�linn�. Najpierw by�y to g��wnie krzewy i p�aty niskiej zieleni, potem k�py sporych drzew, stopniowo przechodz�ce w jednolity las. Kartr wyczu� sygna�y pochodz�ce od zwierz�t. Wiatr ni�s� wyra�ne zapachy, przyjazn� wo� gleby, ro�lin i wody. Pr�d rzeki przybiera� na sile. opryskuj�c nadbrze�ne skaty. Dostrzegli ostry zakr�t wok� poro�ni�tego drzewami wzniesienia, za kt�rym woda spada�a ze skalnego progu roz�cielaj�c welon drobnych kropelek. Szponiaste palce Fylha zata�czy�y na przyciskach. Szalupa zwolni�a i obni�y�a lot. Skierowa� j� na w�sk� pla��, mi�dzy rzek� a ska�ami i lasem. Leciutko dotkn�li piasku. Zinga pochyli� si� i klepn�� pilota w rami�. - Czuj si� pochwalony, �o�nierzu. Pi�kne, doskona�e l�dowanie. - Bez wi�kszego powodzenia pr�bowa� na�ladowa� g�os bogatej turystki. Kartr niezgrabnie wygramoli� si� z pojazdu i stan�� szeroko na piasku. Woda bulgota�a weso�o rozpryskuj�c si� o ska�y pokryte zielonym nalotem. Wyczuwa� obecno�� drobnych stworze� zaj�tych w�asnymi sprawami pod powierzchni�. Opad� na kolana i zanurzy� d�onie w ch�odnej wilgoci. Bystry nurt opryska� mu nadgarstek i zwil�y� skraj r�kawa tuniki. Woda by�a na tyle zimna i czysta, �e nie m�g� oprze� si� pokusie. - Wyk�piesz si�? - spyta� Zing� - bo ja tak. Chwil� zmaga� si� ze sprz�czk� pasa i ostro�nie uwolni� kontuzjowane rami� z temblaka. Fylh siedzia� po turecku na piasku i z wyra�nym niesmakiem patrzy� na rozbieraj�cych si� koleg�w. Fylh nigdy dot�d nie zanurzy� si� w wodzie z w�asnej woli i nie mia� zamiaru tego zmienia�. Sier�ant nawet nie pr�bowa� st�umi� okrzyku rado�ci, kiedy ostro�nie badaj�c dno zanurza� si� coraz g��biej. Zinga odwa�nie rzuci� si� w p�dz�cy nurt rzeki wzburzaj�c wod�, a� straci� grunt pod stopami. Zmierzy� si� z silniejszym pr�dem na �rodku rzeki. Z niesprawn� r�k� Kartr nie mia� szans mu dor�wna�. M�g� jedynie zanurza� si� na chwil� i wstawa�, pozwalaj�c strumyczkom wody sp�ywa� po sk�rze. zmywaj�c st�chlizn� statku - znak zbyt d�ugiej podr�y. - Je�eli sko�czyli�cie ju� z tymi g�upotami - rzuci� z brzegu Fylh - to mo�e przypomnicie sobie wreszcie, �e mamy tu robot� do wykonania. Kartr mia� ogromn� ochot� zignorowa� go. Pragn�� zosta� tu jak najd�u�ej, jednak poczucie obowi�zku �ci�gn�o go z powrotem na piaszczyst� �ach�, gdzie z pomoc� Trystianina, wci�gn�� na siebie znienawidzone ubranie. Zinga nieprzerwanie p�yn�� w g�r� rzeki. Jego ��toszare cia�o wyskoczy�o nad mgie�k� u st�p wodospadu. Kartr telepatycznie nakaza� mu powr�ci�. Nagle na niebie pojawi� si� jaskrawy b�ysk - wielki ptak kr��y� dostojnie ponad ich g�owami. Fylh wsta� i roz�o�y� szeroko ramiona. Wyda� z siebie przenikliwy gwizd. Ptak zbli�y� si� do nich i przysiad� na d�oni Trystianina, odpowiadaj�c �agodnym trelem na jego sygna�. B��kitne skrzyd�a mia�y niemal metaliczny po�ysk. Siedzia� tak pogwizduj�c przez d�u�sz� chwil�, po czym wzni�s� si� nad rzek�. Grzebie� Trystianina dumnie stercza� w powietrzu. Kartr westchn�� w zachwycie. - Ale� on pi�kny! Fylh pokiwa� g�ow�, lecz z pewnym smutkiem powiedzia� - on mnie nie rozumia�. Zinga wynurzy� si� z rzeki sycz�c jakby szykowa� si� do walki. Wsadzi� sobie do ust co�, co trzyma� w d�oni i prze�kn��. - Te wodne stworzenia s� pyszne - zauwa�y�. - Najlepsza wy�erka od czasu obiadu na Katyer, w Vassor City! Szkoda, �e s� takie ma�e. - Mam tylko nadziej�, �e twoje szczepienia odporno�ciowe ci�gle dzia�aj� - rzuci� Kartr zjadliwie. - Je�eli... - Zrobi� si� ca�y fioletowy, umr� i to b�dzie wy��cznie moja wina? Czy to chcia�e� powiedzie�? Zgoda. Ale �wie�e �arcie to cz�sto co�, za co warto umiera�. Mieszanka 1A60 to nie m�j idea� posi�ku. No dobrze, co teraz robimy? Kartr obserwowa� r�wnin�, z kt�rej wyp�ywa�a rzeka. Zielona g�stwina wygl�da�a zach�caj�co. Nie mogli lecie� zbyt daleko na tak niewielkiej ilo�ci paliwa, zw�aszcza, �e musieli przecie� wr�ci� do statku. Mo�e ze szczytu pobliskiej ska�y b�d� mogli dok�adniej si� rozejrze�. Zaproponowa� to pozosta�ym. - No to lecimy - Fylh usadowi� si� w szalupie. - Ale nie wi�cej ni� p� mili, chyba �e macie ochot� na spacerek do bazy. Tym razem Kartr sam wyczuwa�, �e pojazd traci si�y. Skuli� si� w fotelu i skupi�, chc�c jakby sam� si�� woli oderwa� szalup� od piasku i przenie�� j� na szczyt skalnej bariery. Wierzy�, �e Fylh potrafi wycisn�� z maszyny ostatnie tchnienie energii, lecz mimo to, wzdryga� si� na my�l o pieszym powrocie do Starfire'a. Na szczycie wzniesienia nie mogli pocz�tkowo znale�� l�dowiska. Drzewa g�sto porasta�y brzeg rzeki, tworz�c zielony dywan. Dopiero �wier� mili od wodospadu trafili na niewielk� wysp�, p�ask� jak st� i wystaj�c� na ponad dwadzie�cia st�p nad powierzchni� wody. Fylh posadzi� szalup� na samym �rodku, pozostawiaj�c nie wi�cej ni� cztery stopy rozpalonej s�o�cem ska�y wok� pojazdu. Kartr wsta� nie wysiadaj�c i przy�o�y� lornetki do oczu. Oba brzegi rzeki porasta�a �ciana ro�linno�ci tak g�sta, ze wydawa�a si� nie do przebycia. Jednak na p�nocy dostrzeg� zielone, faluj�ce wzg�rza i r�wnin� przeci�t� wst�g� rzeki. Chowa� lornetk� do futera�u, kiedy wyczu� obce �ycie. Na jednym z brzeg�w pojawi�o si� br�zowe, futrzaste stworzenie. Przycupn�o nad wod� i zanurzy�o w niej przednie �apy. W powietrzu pojawi� si� srebrzysty b�ysk, a z�biaste szcz�ki przybysza sprawnie pochwyci�y wodnego stwora, kt�ry wyskoczy� z nurtu. - Wspaniale! - krzykn�� Zinga w zachwycie. - Sam nie zrobi�bym tego lepiej! �adnego zb�dnego ruchu. Kartr stara� si� delikatnie dotrze� do umys�u skrytego w czaszce zwierz�cia. Przecie� musia�a by� tam jaka� inteligencja i mia� nadziej�, �e b�dzie w stanie nawi�za� kontakt. gdy uzna to za konieczne. Zwierz� jednak nie wiedzia�o nic o cz�owieku, czy innych podobnych mu istotach. Czy�by wyl�dowali na dzikiej planecie ca�kowicie pozbawionej wy�szych form �ycia? Zada� to pytanie na g�os, a Fylh mu na nie odpowiedzia�. - Czy guz, jakiego sobie nabi�e� podczas l�dowania zupe�nie pozbawi� ci� zdolno�ci my�lenia? Na ka�dej planecie mo�na natrafi� na takie dzikie miejsca. Fakt, �e to stworzenie nigdy nie widzia�o wy�szego od siebie organizmu wcale nie musi �wiadczy�, �e takiego tu nie ma. Zinga opar� g�ow� na d�oniach wpatruj�c si� w odleg�e wzg�rza i r�wnin�. - Zielone wzg�rza - mrukn��. - Zielone wzg�rza i woda pe�nia wspania�ego jedzonka. Chyba Duch Wszech�wiata wreszcie obdarzy� nas swym u�miechem. Chcesz zada� jakie� pytanie naszemu poluj�cemu przyjacielowi na brzegu? - Nie. Zreszt� on nie jest sam. Co� pasie si� za t� k�p� drzew o ostrych wierzcho�kach. S� te� i inne stworzenia - drapie�niki �yj�ce w strachu przed sob�. - Prymitywy - stwierdzi� Fylh i wielkodusznie zgodzi� si� z przypuszczeniami dow�dcy. - Mo�e w ko�cu masz racj�, Kartr. Mo�e rzeczywi�cie ten �wiat jest pozbawiony w�adcy z rodzaju ludzkiego, czy cho�by Bemmiego. - Nie wierz� - Zinga otworzy� szeroko obie pary powiek. - Mam ogromn� ochot� zmierzy� si� z jakim� naprawd� okropnym, inteligentnym potworem. Walczy� z nim w stylu dawnych osadnik�w. Kartr u�miechn�� si� szeroko. Nie wiedzie� czemu, zawsze odczuwa� pewne powinowactwo ze sposobem my�lenia Zacathan�w, silniejsze ni� zrozumienie ch�odnego rozumowania potomk�w ptasiego rodu, takich jak Fylh. Zinga bra� si� z �yciem za bary, natomiast Trystianin, cho� fizycznie obecny przy r�nych wydarzeniach, zawsze utrzymywa� pewien dystans. - Mo�e zdo�amy zlokalizowa� jak�� siedzib� wrogich potwor�w w�r�d tamtych wzg�rz - zaproponowa�. - Co ty na to. Fylh, uda si� nam tam dotrze�? - Nie - Fylh szponem mierzy� jaki� wska�nik na panelu kontrolnym. - Mamy jedynie do�� paliwa, �eby wr�ci� do statku i to wszystko. - Je�li wszyscy si� spr�ymy i popchamy - mrukn�� Zacathanin. - W porz�dku. A je�li b�dziemy musieli l�dowa�, to p�jdziemy pieszo. Nie ma nic lepszego, jak czu� gor�cy piasek przesypuj�cy si� mi�dzy palcami st�p - westchn�� rozmarzony. Szalupa unios�a si� w powietrze wprawiaj�c br�zowego rybaka w os�upienie. Przysiad� na tylnych �apach przygl�daj�c si�. jak odlatuj�. Kartr wyczu� zdumienie, jednak nie dostrzeg� l�ku. Najwidoczniej stworzenie nie mia�o wielu wrog�w, zw�aszcza takich, kt�rzy potrafi� lata�. Kiedy zawracali, zaeksperymentowa� i przes�a� zapewnienie dobrej woli do prymitywnego m�zgu. Obejrza� si� za siebie. Zwierz� unios�o si� na tylnych �apach i sta�o, jak cz�owiek, ze zwisaj�cymi przednimi �apami, nie odrywaj�c wzroku od pojazdu. Przelecieli tak nisko ponad wodospadem, �e mgie�ka rozpryskuj�cej si� wody zwil�y�a ich ubrania. Kartr przygryz� doln� warg�. Ba� si� spyta� Fylha, czy leci tak nisko dlatego. �e brakuje paliwa, czy �e ma taki kaprys. Zinga zauwa�y�, �e gdyby chcieli �ci�le trzyma� si� rzeki. musieliby lecie� d�u�sz� drog�. Lepiej od razu skierowa� si� w stron� statku. Kartr zgodzi� si� z nim. - Co ty na to. Fylh? Jak polecimy? Trystianin pochyli� g�ow� - by�a to jego wersja wzruszenia ramionami. - Jasne. Tak b�dzie pr�dzej, po czym skierowa� dzi�b pojazdu na prawo. Oddalili si� od strumienia. Pod nimi rozci�ga�a si� �ciana koron drzew, przechodz�ca stopniowo w polany poro�ni�te krzewiastymi tworami, na kt�rych pas�y si� rdzawobr�zowe zwierz�ta. Jedno z nich podrzuci�o g�ow� ku g�rze, a Kartr dostrzeg� odblask s�o�ca w d�ugich, z�owrogich rogach. - Ciekawe - zastanawia� si� na g�os Zinga - czy one wchodz� w konflikt z naszym przyjacielem z brzegu rzeki. Mia� niez�e pazury, a te rogi nie s� tylko dla ozdoby. Mo�e maj� jaki� pakt o nieagresji? - Gdyby tak by�o - rzuci� Fylh - ca�y czas musia�yby ze sob� walczy�! - Wiesz co - Zinga wpatrywa� si� w ty� grzebieniastej g�owy Fylha - jeste� naprawd� po�ytecznym Bemmym, przyjacielu. Przy tobie nigdy nie damy si� dopa�� euforii i zawsze b�dziemy my�le� o najgorszych mo�liwo�ciach - dla ciebie to chleb powszedni. C� by�my pocz�li bez twego zdrowego pesymizmu? Drzewa i krzaki pojawia�y si� coraz rzadziej. Ust�powa�y miejsca ska�om, spalonej, pop�kanej glebie i pokr�conym ro�linom charakterystycznym dla pustyni. - Zaczekaj! - krzykn�� nagle Kartr, szarpi�c rami� Fylha. - Skr�� w prawo, o tam! Pojazd pos�usznie zatoczy� ko�o i przysiad� na skrawku r�wnego gruntu. Kartr wyskoczy� przez burt�, przedar� si� przez g�stw� zasch�ych ro�lin i wydosta� si� na skraj obszaru dostrze�onego z wysoka. Pozostali zwiadowcy pod��ali za nim. Zinga pad� na kolana i niecierpliwie dotkn�� bia�ej powierzchni. - To nie jest naturalne - o�wiadczy� natychmiast. W�druj�ce piaski wielokrotnie przesypywa�y si� nad zaobserwowanym obiektem, cz�ciowo go zasypuj�c. Jedynie w jednym miejscu mo�na by�o go dostrzec. Niew�tpliwie by� to fragment szosy, traktu pokrytego sztuczn� nawierzchni�! Zinga skierowa� si� na prawo. Fylh za� na lewo. Przeszli oko�o czterdziestu st�p. Przykucn�li niemal jednocze�nie i no�ami zbadali grunt. Od razu wykryli tward� warstw�. - To droga! - Kartr butem usun�� piasek. - Kiedy� musia� tu istnie� system transportu drogowego. Jak my�licie. kiedy to by�o? Fylh przesiewa� wzruszony grunt przez szpony. - Wyczuwam wysokie temperatury, susz� i burze, cho� niezbyt wiele. Ro�linno�� rozprzestrzenia si� podobnie jak w d�ungli. To mo�e by� dziesi�� lat, ale r�wnie dobrze dziesi�� setek, a nawet... - Dziesi�� tysi�cy! - zako�czy� za niego Kartr. Podniecenie, jakie nim przez moment ow�adn�o pobudzi�o go do racjonalnego dzia�ania. Wi�c jednak istnia�o tu kiedy� inteligentne �ycie! Cz�owiek, b�d� podobna do niego istota, zbudowa� szlak transportowy. Takie szlaki zwykle prowadzi�y do... Sier�ant zwr�ci� si� do Fylha. - S�dzisz, �e uda si� nam wydoby� do�� paliwa z g��wnego nap�du, �eby powr�ci� tu z zamontowanym sprz�tem do �ledzenia obszaru? Fylh zastanawia� si� przez chwil� zanim odpowiedzia�. - To mog�oby si� uda�. pod warunkiem, �e p�niej nie potrzebowaliby�my ju� paliwa. Podniecenie Kartra zgas�o. Paliwo b�dzie im potrzebne do innych zada�. Trzeba b�dzie jako� przetransportowa� rannego Komandora, Miriona, zapasy i wszystko, czego b�d� potrzebowa�, zanim dotr� do bardziej go�cinnych wzg�rz. Kopn�� p�yt� szosy. Kiedy� uwa�a�by za sw�j obowi�zek oraz przyjemno�� pod��a� tym drobnym �ladem, a� do sedna tajemnicy. Teraz musia� z tego zrezygnowa�. Wr�ci� do szalupy. Kiedy wystartowali - nikt si� nie odzywa�. ROZDZIA� III - BUNT Okr��yli bezradnie skurczony wrak Starfire'a, a� zobaczyli ludzk� posta� machaj�c� ku nim z rozbitego dziobu. Kiedy wyl�dowali, Jaksan ju� na nich czeka�. - No i co? - zapyta� bez wst�p�w, zanim jeszcze opad� kurz wzniecony przez silniki. - Na pomoc st�d jest dobry, otwarty teren z wod� - raportowa� Kartr. - �ycie zwierz�ce do�� prymitywne... - Z jadalnymi rybami! - wtr�ci� Zinga entuzjastycznie, oblizuj�c wargi na samo wspomnienie. - Jakie� �lady cywilizacji? - Stara droga zasypana piaskiem - nic wi�cej. Zwierz�ta nie znaj� wy�szych form. Ca�y czas mieli�my w��czon� kamer� - mo�emy pokaza� film Komandorowi. - Je�eli b�dzie mia� takie �yczenie. - O co ci chodzi! - ton g�osu Jaksana zdenerwowa� Kartra trzymaj�cego kaset� w zdrowej d�oni. Jaksan zareagowa� beznami�tnie - Komandor Vibor uwa�a, �e jest naszym obowi�zkiem trzyma� si� blisko statku. - Dlaczego? - Kartr nie by� w stanie zapanowa� nad zdumieniem. Przecie� nic ju� nie jest w stanie wznie�� Starfire'a w powietrze. G�upot� by�oby uwa�a�, i� jest inaczej i tworzy� plany na beznadziejnych przes�ankach. Kartr spr�bowa� wykona� co�, czego nigdy dot�d nie robi� - dotrze� do umys�u oficera patrolu. Dostrzeg� tam zmartwienie i co� jeszcze - zaskakuj�c�, niczym nie daj�c� si� wyt�umaczy� niech��, jak� Jaksan odczuwa� w stosunku do niego i pozosta�ych zwiadowc�w. Dlaczego? Czy�by wynika�o to z faktu, �e sier�ant nie pochodzi� z rodziny o wielowiekowych tradycjach patrolu jak pozostali cz�onkowie za�ogi? A mo�e dlatego, �e uwa�ano go za sprzymierze�ca Bemmych i dlatego traktowano jak obcego? Musia� uzna� t� niech�� za obiektywny fakt i zanotowa� w pami�ci, �eby zawsze mie� to na uwadze, kiedy w przysz�o�ci przyjdzie mu wsp�pracowa� z Jaksanem. - Dlaczego? - oficer powt�rzy� jego pytanie. - Dow�dca ma swoje zobowi�zania. Nawet zwiadowca powinien zdawa� sobie z tego spraw�. Zobowi�zania... - Kt�re skazuj� go na �mier� g�odow� we wraku rozbitego statku? - przerwa� mu Zinga. - Daj spok�j, Jaksan. Komandor Vibor jest inteligentn� form� �ycia... Palce Kartra z�o�y�y si� w stary sygna� ostrzegawczy. Zacathanin dostrzeg� go i zamilk�, pozwalaj�c, by sier�ant doko�czy� zdanie za niego. - ...wi�c na pewno zechce przejrze� nasz� kaset�, zanim podejmie dalsze decyzje. - Komandor jest niewidomy! Kartr stan�� jak wryty. - Jeste� pewien? - Smitt jest o tym przekonany. Tork m�g�by mu pom�c. My tego nie potrafimy. Rany s� zbyt powa�ne, by starczy�a pierwsza pomoc. - No c�, z�o�� raport. - Kartr ruszy� w stron� statku. Mia� wra�enie, �e nosi o�owiane buty. a na ramionach d�wiga nieokre�lony ci�ar. Przechodz�c przez �luz� wej�ciow� zastanawia� si� nad przyczynami bole�nie odczuwanego przygn�bienia. Z pewno�ci� nie na niego spadnie brzemi� dowodzenia. Jaksan i Smitt przewy�szali go rang�. Jako podoficer zwiadu znajdowa� si� na samym dole hierarchii S�u�by. Jednak ta my�l nie uspokoi�a go. - Melduje si� sier�ant Kartr, sir! - Stan�� na baczno�� przed m�czyzn� z zabanda�owan� twarz�, opartym o dwa zwini�te �piwory. - Z��cie raport. - Rozkaz zabrzmia� tak mechaniczne, �e Kartr zacz�� si� zastanawia�, czy dow�dca naprawd� go s�ysza�, lub, je�li tak, to czy rozumia�, co si� do niego m�wi. - Rozbili�my si� na skraju pustyni. Grupa zwiadu, na szalupie, wykona�a rekonesans w kierunku p�nocnym, wzd�u� rzeki, natrafiaj�c na dobrze nawodniony, lesisty trakt. Z powodu ograniczonej ilo�ci paliwa nie mogli�my zbytnio si� oddala�, jednak znale�li�my tereny doskonale nadaj�ce si� na obozowisko. - Jakie� �lady �ycia? - Wiele zwierzyny r�nych rodzaj�w i gatunk�w o niskiej inteligencji. Jedynym �ladem cywilizacji jest fragment szosy, w wi�kszo�ci zasypanej piaskiem z powodu d�ugiego nieu�ywania. Zwierz�ta nie zachowa�y w pami�ci kontakt�w z wy�szymi formami �ycia. - Mo�ecie odmaszerowa�. Kartr nie wykona� rozkazu. - Przepraszam, sir, ale chcia�bym prosie o pozwolenie na wykorzystanie resztek energii z silnik�w g��wnych, �eby zapewni� transport... - Silnik�w g��wnych? Oszala�e�? Oczywi�cie, �e zabraniam! Zg�o�cie si� do Jaksana o przydzia� do zespo�u naprawczego. Zesp� naprawczy? Czy�by Vibor naprawd� uwa�a�, �e istnia�a jakakolwiek szansa na uruchomienie Starfire'a! Zwiadowca zawaha� si� jeszcze stoj�c na progu kabiny, ale uznawszy, �e pewnie i tak nie zdo�a przekona� dow�dcy, przeszed� do kwatery zwiadowc�w, kt�rzy ju� tam na niego czekali. - Uda�o si�, Kartr? - Kaza� nam si� zg�osi� do zespo�u naprawczego. Na Wielkiego Ducha Kosmosu, o co mu chodzi? - Mo�e trudno ci b�dzie w to uwierzy� - powiedzia� technik ��czno�ci - ale to proste: mamy przygotowa� ten z�om do startu. - Czy on nie widzi... - Kartr ugryz� si� w j�zyk. W tym s�k, dow�dca nie widzia� w jakim stanie jest statek. Tyle, �e Jaksan i Smitt powinni byli mu to u�wiadomi�. Jakby czytaj�c w jego my�lach, technik powiedzia�: - Nie pos�ucha nas. Odes�a� mnie, kiedy pr�bowa�em mu to wyt�umaczy�, a Jaksan jedynie wykonuje wszystkie rozkazy. - Dlaczego to robi? Jaksan nie jest idiot� i doskonale wie, �e ju� nie polecimy. Starfire jest dok�adnie za�atwiony. Smitt usiad� opieraj�c si� o �cian�. By� to niski m�czyzna, szczup�y i mocny, niemal czarny od kosmicznej opalenizny. W tej chwili bardzo przypomina� Fylha, z jego niemal z�o�liwym brakiem zainteresowania bie��cymi sprawami. Jedyn� rzecz�, kt�r� w �yciu kocha�, by�y urz�dzenia ��czno�ci. Kartr zauwa�y� kiedy�, jak czule g�aska� ich plastikow� obudow�. Ze wzgl�du na stary podzia� za�ogi na patrol i zwiadowc�w, Kartr nie zna� go zbyt dobrze. - Wam �atwiej pogodzi� si� z my�l�, �e jeste�my uziemieni - t�umaczy� zwiadowcom. -