2731
Szczegóły |
Tytuł |
2731 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2731 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2731 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2731 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ZBIGNIEW NIENACKI
LASECZKA
I TAJEMNICA
www.scan-dal.prv.pl
OSOBY DZIA�AJ�CE
HENRYK - dziennikarz, redaktor tygodnika
ROSANNA - dziewczyna ze Starego Cmentarza
JULIA - plastyczka, wsp�pracowniczka tygodnika
BUTY��O - handlarz antyk�w
BUTY��OWA - pi�kna blondynka
SIOSTRA RYKIERTA - sprytna staruszka
PAKU�A - oficer �ledczy
KOBYLI�SKI - reporter "Echa"
BUCZEK - major MO
GNIEWKOWSKI - kolekcjoner porcelany
SKAR�Y�SKI - kolekcjoner z Brzezin
SKONIECZNY - dentysta z G��wna
BROMBERG - staruszek rencista
ROTMISTRZ - emerytowany wojskowy
MAREK - poeta, redakcyjny kolega Henryka
OSOBY, O KT�RYCH SI� M�WI
RYKIERT - magister, historyk sztuki
MOZEK vel JOSIF vel OCZKO - rzezimieszek ba�ucki
ZAZA - wolty�erka
A RNO - jej m��, cyrkowiec
KRZY�ANOWSKI - lekarz, autor pami�tnik�w
KOCHER - adwokat
FEDORENKO - �andarm carski
STANECKI - adwokat ze Zgierza
SCHULLER - SS-man
Rzecz zdarzy�a si� wiosn� 1961 roku.
Podczas porannego dy�uru w drukarni, gdy z maszyny rotacyjnej schodzi�y pierwsze egzemplarze tygodnika, Henryk zobaczy� na stole w redakcji technicznej cz�� maszynopisu pami�tnik�w dra Krzy�anowskiego. Wydawnictwo ��dzkie poprosi�o redakcj� o druk dowolnego fragmentu pami�tnik�w, pragn�c w ten spos�b zapowiedzie� ksi��kow� publikacj� ca�o�ci. Poeta Marek dokona� wyboru fragmentu i przeznaczone do druku w nast�pnym numerze stronice pami�tnika zaznaczy� czerwonym o��wkiem. Henryk jednak nie mia� zaufania do redakcyjnych umiej�tno�ci poety Marka. Tygodnik prze�ywa� w�a�nie pewien spadek nak�adu, a Henryk obawia� si�, �e Marek nie wybra� fragmentu najbardziej frapuj�cego i interesuj�cego czytelnik�w. Z maszyny schodzi�y pierwsze egzemplarze nowego numeru, dy�ur redakcyjny zobowi�zywa� do siedzenia w drukarni a� do ostatniego egzemplarza, albowiem drukarzom nie zawsze chcia�o si� przemy� walki i szczeg�lnie ostatnie odbitki wychodzi�y zamazane. I raczej z nud�w ni� z poczucia odpowiedzialno�ci zasiad� Henryk nad maszynopisem pami�tnik�w. A gdy sko�czy� czytanie, usta� ju� �oskot maszyny rotacyjnej - by�a dziesi�ta rano, 21 maja 1961 roku.
21 maja
Wracaj�c po dy�urze do domu zobaczy� J� Henryk w oknie wystawowym Desy.
Le�a�a na perskim dywanie s�siaduj�c z wielk� chi�sk� waz� i kilkoma sczernia�ymi ikonami. Tu� obok, wsparte o wypuk�y brzuch ozdobnej sekretery, sta�o pi�kne lustro w barokowej ramie.
By�a ciemnowi�niowa, wysmuk�a, z posrebrzan� r�koje�ci� w kszta�cie walca. Wyda�a mu si� bardzo wytworna; wyobrazi� j� sobie w ur�kawiczonej d�oni dandysa z fin de siecle'u, gdy z wysokich trybun �ledzi� wy�cigi konne. �w pan, zapewne podobnie jak i Henryk - nosi� w�skie spodnie i kolorowe kamizelki, a na g�owie mia� kapelusik z niewielkim rondkiem. Mimo to na wsp�czesnej ulicy i w d�oni Henryka laseczka mog�a spotka� tylko rozbawione spojrzenia, by�a czym� dziwacznym i anachronicznym.
A jednak prawie natychmiast wszed� do sklepu i, wskazuj�c laseczk� palcem, zapyta� o cen�.
Pi��set z�otych - odpowiedzia�a siwa pani.
Odk�d otrzyma� mieszkanie w nowym bloku, zbudowanym na dawnym pustkowiu tu� obok Starego Cmentarza, posiadanie laseczki uzna� Henryk za nieodzowne. Do domu wypada�o mu bowiem chodzi� bezludn� ulic�, odgrodzon� od cmentarza wysokim ceglanym murem. W murze by�o wiele dziur, na zaro�ni�tym krzakami Cmentarzu wieczorami biwakowa�y grupki podejrzanych osobnik�w, kt�rzy przez owe dziury wy�azili na ulic� i zaczepiali przechodni�w, wy�udzaj�c od nich pieni�dze na w�dk�. Ile� to razy p�nym wieczorem goni�y za Henrykiem wo�ania podchmielonych wyrostk�w: "Te, okularnik, postaw kielicha " Przy�piesza� w�wczas kroku utwierdzaj�c si� w postanowieniu kupna laski. Zapewne mia�a to by� laska du�a, ci�ka i masywna. Lecz czy z tak� m�g�by si� pokazywa� na rojnych ulicach �odzi, w redakcji, gdzie pracowa�, lub w kawiarni, gdzie sp�dza� wieczory? Oddala� wi�c od siebie decyzj� nabycia laski, dop�ki nie napotka� tej wysmuk�ej, ciemnowi�niowej, z posrebrzan� r�czk� w kszta�cie walca.
- Zrobiona jest z palisandru - rzek�a siwa pani. - A palisander to bardzo mocne drzewo.
- Mocne - ucieszy� si�.
- Jest wytworna i stylowa. Przed sze��dziesi�ciu laty uwa�ano j� za szczyt elegancji.
- Przed sze��dziesi�ciu laty... - westchn��.
- Laseczka posiada posrebrzan� r�czk�. Niekiedy r�czka odkr�ca si� i ukazuje wydr��enie, gdzie mo�na trzyma� na przyk�ad, koniak. Bywaj� laseczki, z kt�rych za poci�ni�ciem r�czki wyskakuje sztylet. Ta, niestety, jest najzwyklejsz� laseczk�. R�czka, jak pan sam widzi, nie odkr�ca si�. Nie ma tak�e mechanizmu uruchamiaj�cego sztylet. Zako�czenie jest t�pe i nieruchome.
- Wydaje mi si� rzeczywi�cie bardzo wytworna i stylowa - zgodzi� si� Henryk. I doda�: - Interesuj�ce by�oby wiedzie�, do kogo kiedy� nale�a�a i kto paradowa� z ni� po ulicach.
- O tak. To by�oby bardzo ciekawe - u�miechn�a si� siwa pani. - Odda� j� nam w komisow� sprzeda� pan magister Jan Rykiert. Mieszka na Piotrkowskiej w tym wysokim domu z du�ymi oknami. Wie pan, gdzie to jest, prawda?
Henryk uprzejmie skin�� g�ow�. A w�wczas wyja�ni�a, �e mgr Jan Rykiert jest historykiem sztuki i sklep Desy pozostaje z nim w do�� �cis�ych kontaktach, albowiem Rykiert niekiedy dostarcza im do sprzeda�y warto�ciowe antyki. Siwa pani wypowiada�a si� , o tym bardzo ogl�dnie. Henryk od razu poj��, i� magister Rykiert po prostu handluje antykami, lecz czyni to w spos�b nieoficjalny, aby nie p�aci� podatku dochodowego.
- Pan Rykiert zapewne bardzo ch�tnie udzieli panu wszelkich informacji o palisandrowej laseczce - zako�czy�a siwa pani.
Zap�aci� w kasie 500 z�otych i sta� si� posiadaczem ciemnowi�niowej laseczki. Trzymaj�c j� dwoma palcami, pomaszerowa� do redakcji, a wieczorem zasiad� z ni� w kawiarni.
- Henryk coraz bardziej dziwaczeje - powiedzia� poeta Marek. I doda�, �e wola�by kupi� w Desie jaki� �adny obraz ni� naj�adniejsz� laseczk�.
Henryk przytakn��. Obraz to oczywi�cie przedmiot znacznie potrzebniejszy ni� laseczka, ale chyba nie dla ka�dego. Pomy�la�: "Posiadam w domu kilka obraz�w, a przecie� to nie u�atwia mi w�dr�wki do domu".
Julia roze�mia�a si� g�o�no.
- S�dzi�am, �e Henryk nareszcie stanie si� nowoczesnym m�czyzn�. Podobno zacz�� sk�ada� pieni�dze na samoch�d. A tu macie, zamiast samochodu pojawia si� laseczka. Jak traktowa� takiego m�czyzn�?
Henryk u�miechn�� si� bezradnie. Julia da�a mu kiedy� do zrozumienia, �e je�li kupi samoch�d, gotowa jest z nim odbywa� samochodowe podr�e i b�d� razem, o czym zawsze marzy� i czego bardzo pragn��.
- Laseczka nie jest specjalnie droga - odezwa� si� nie�mia�o. - Zap�aci�em za ni� tylko pi��set z�otych.
- Pi��set z�otych? - krzykn�a oburzona Julia. - Pi��set z�otych na zb�dny i na nic nieprzydatny przedmiot? Bo�e drogi - pa�a�a szczerym gniewem - wyj�� za m�� za takiego cz�owieka to chyba najwi�ksze nieszcz�cie. Jada obiady w najgorszej sto��wce, nosi wytarty kapelusz i stare r�kawiczki, a kupi� laseczk� za pi��set z�otych!
Henryk ju� si� nie u�miecha�. By�o mu bardzo przykro.
24 maja
Laseczk� da� do od�wie�enia. Sta�a si� jeszcze �adniejsza - r�czka po�yskiwa�a srebrem, a palisandrowe drzewo b�yszcza�o ciemnowi�niow� politur�. �elazny czubek g�o�no postukiwa� na p�ytkach chodnika, gdy p�nym wieczorem jak co dzie� przemierza� pust� ulic� obok Starego Cmentarza.
Wiecz�r by� ciep�y, majowy. Spoza wysokiego muru nap�ywa�a g�sta i odurzaj�ca wo� rozkwitaj�cego bzu. Ogromn� po�a� Starego Cmentarza porasta�y g�ste krzewy, okrywaj�ce zapadni�te groby i wal�ce si� pomniki. Tam, po�r�d g�stwy spl�tanych ga��zi, kwitn�cych teraz i wydzielaj�cych zapach silny i odurzaj�cy - skaka�y kr�liki, w��czy�y si� zdzicza�e psy i biega�y gromadki �obuz�w. Niekt�re z tych gromadek tworzy�y jakby bandy, kt�rymi dowodzi� najsilniejszy.
Bli�ej jednak Henryk nic nie wiedzia� o �yciu wyrostk�w ze Starego Cmentarza. Zna� ich tylko z dorywczych obserwacji, z tego, co dostrzeg� z okna,, co zobaczy� w codziennych w�dr�wkach z domu i do domu. Na ulicy spotyka� ich, gdy dziurami w murze opuszczali cmentarz i rozchodzili si� na swoje strony. Byli to na og� dwudziestoletni ch�opcy i tyle� chyba lat licz�ce dziewcz�ta. W�r�d nich jedna wyda�a si� Henrykowi szczeg�lnie interesuj�ca - wysoka i bardzo zgrabna, o puszystych czarnych w�osach. Mniej by�a ni� inne krzykliwa, a chyba �adniejsza. Jej czarne w�osy nieodparcie sprowadza�y mu na pami�� czytan� w dzieci�stwie powie�� odcinkow� pod tytu�em "Czarna Ma�ka", o kr�lowej ba�uckich z�odziejaszk�w. Ta, by� mo�e, mia�a na imi� Zosia, Henia lub Stefka i nie kr�lowa�a na Starym Cmentarzu. Mimo to, ilekro� j� widzia�, zawsze budzi�a jego ciekawo�� i wspomnienie tamtej z powie�ci.
... Pachnia�o bzami. Uzbrojony w laseczk� pozwoli� sobie Henryk kr�tki spacer, tak aby p�uca przesycone kurzem miasta mog�y odetchn�� �wie�ym powietrzem. Uliczka by�a cicha i bezludna o�wietlona staro�wieckimi lampami gazowymi. Wyparte ze �r�dmie�cia przez jarzeni�wki, jakby w przesz�o�� cofa�y przechodnia. Tutaj laseczka wydawa�a si� mniej staro�wiecka.
Nagle spoza muru doszed� Henryka g�o�ny �miech, a po chwili z dziury w murze odleg�ej o kilkana�cie metr�w wybieg�a dziewczyna w jasnym p�aszczyku. Za ni� wyskoczy� ch�opak, dogoni� j� i chwyci� za r�k�. Pocz�li rozmawia� ze sob� g�o�no, gwa�townie. Henryk poj��, o czym m�wili, dopiero gdy znalaz� si� bli�ej. W�wczas tak�e spostrzeg�, �e znowu spotka� dziewczyn�, kt�ra tak cz�sto zaprz�ta�a jego uwag�. Ch�opca nie zna�, a mo�e po prostu dot�d nie utrwali� go sobie w pami�ci.
- P�jdziesz! Obieca�a�, wi�c musisz p�j�� - wo�a� z coraz wi�kszym rozdra�nieniem wysoki chudy ch�opak ostrzy�ony na je�a.
Odpowiedzia�a �miechem i pocz�a wyszarpywa� r�k� z jego d�oni. Z�apa� j� wi�c obur�cz i chyba �cisn�� bole�nie, bo krzykn�a, a potem zacz�a powtarza�:
- Nie! nie! nie! nie!...
- P�jdziesz! Zobaczysz, �e p�jdziesz!
Szarpn�� j�, potem popchn��. Nie mia�a do�� si�y, �eby wyrwa� mu d�o�. Znowu j� popchn��, powtarzaj�c: - A w�a�nie �e p�jdziesz!
Henryk pomy�la�: "Nie nale�y si� wtr�ca�, oni s� chyba z tej samej bandy, najpewniej w�a�nie takie maj� obyczaje, brutalnie za�atwiaj�c jakie� w�asne sprawy. Wtr�c� si�, a obydwoje obr�c� si� przeciw mnie".
- Odczep si�, bo zawo�am o pomoc - zagrozi�a dziewczyna.
Ch�opak pu�ci� jej r�k�, uderzy� dziewczyn� w plecy. Potem znowu z�apa� jej d�o� i popchn��. Nic ju� nie m�wi�, tylko popycha� i szarpa�.
Henryk pomy�la�: "Ch�opak jest chyba silniejszy ode mnie, zapewne za murem cmentarnym kryj� si� jego koledzy. Najlepiej przej�� mimo nich, jakbym niczego nie widzia� i nie rozumia�. Za pi�� minut b�d� w swoim mieszkaniu i mo�e nareszcie napisz� artyku�, o kt�rym my�l� od dawna. A mo�e w�a�nie nie napisz�, poniewa� b�d� si� zastanawia�, czy s�usznie uczyni�em mijaj�c ich, jak bym niczego nie widzia� i nic nie rozumia�?"
- Pu��? S�yszysz? Pu��! - krzykn�a dziewczyna. - Prosz� pana! - zawo�a�a w stron� Henryka. - Prosz� pana - powt�rzy�a b�agalnie.
Przystan��.
- Pu�� j�! Pu�� j� natychmiast - rzek� wspieraj�c si� na laseczce.
Ch�opak nie wypu�ci� jednak d�oni dziewczyny. Tyle tylko, �e obr�ci� si� twarz� do Henryka i obrzuci� go rozgniewanym spojrzeniem.
Dziewczyna szarpn�a si� raz jeden i drugi. Wreszcie wydar�a mu r�k�. Wtedy odskoczy�a kilka krok�w.
- Co si� pan mieszasz? Uwa�aj na szk�a, bo ci z nosa spadn� - rzek� wolno ch�opak. Zd��y� ju� chyba dostrzec, �e przeciwnik jego nie wygl�da na si�acza.
Henryk obronnym gestem podni�s� do g�ry laseczk�.
- Zabierz ten patyk - wrzasn�� tamten.
I szybkim ruchem chwyci� d�oni� koniec laski. Szarpn��, �eby j� z�ama� lub wyrwa� mu z r�ki. Henryk �cisn�� silniej srebrn� r�czk�. Raptem rozleg� si� jakby suchy trzask, ch�opak zatoczy� si� pod mur cmentarny. W d�oni trzyma� drewnian� pochewk�. Henrykowi za� pozosta� w r�ku d�ugi i ostry jak ��d�o sztylet, kt�rego r�koje�� stanowi�a srebrna r�czka laseczki.
Henryk uczyni� krok naprz�d. W�wczas ch�opak porzuci� drewnian� pochewk�. Jak przestraszony kot uciek� pod mur i skry� si� w dziurze.
Henryk przykl�kn�� i podni�s� z chodnika porzucon� pochewk�. Dr��cymi ze zdenerwowania palcami nasun�� j� na sztylet. Rozleg� si� suchy trzask. To jaka� spr�ynka zwi�za�a silnie pochewk� ze srebrn� r�czk� sztyletu. Znowu trzyma� w d�oni ju� tylko ciemnowi�niow� laseczk� z palisandru.
U�miechn�� si�. Ten u�miech zobaczy�a stoj�ca obok dziewczyna. On j� o�mieli�, bo rzek�a cicho, ale z wyra�nym podziwem:
- To z pana taki facet? No, no, no...
Henryka ogarn�o przyjemne uczucie zwyci�stwa. Wyda�o mu si�, �e nagle okaza� si� kim� innym, ni� by� dotychczas.
- No, no, no... - powt�rzy�a dziewczyna.
Niedbale wzruszy� ramionami.
- Nie lubi�, jak mnie zaczepiaj� - powiedzia�.
- Nap�dzi� mu pan stracha. Uciek� jak szczur.
- Co to za jeden?
- Na imi� ma Lolek. Dowodzi swoj� pak�. Taki tam... smarkacz - doda�a.
- A pani nale�a�a do jego paki? I nie chcia�a pani wykona� jego rozkazu?
- Ja? Do jego paki? - za�mia�a si� wzgardliwie. - To przecie� smarkacz, ma dziewi�tna�cie lat.
- A pani?
- Dwadzie�cia dwa.
- Wygl�da pani na siedemna�cie.
- Nie zale�y mi na tym.
Skin�� g�ow�. Oczywi�cie, teraz jeszcze jej na tym nie zale�a�o. Spojrza� na ni� uwa�niej: tak, wydawa�a si� najwy�ej siedemnastoletni� dziewczyn�, a to dzi�ki drobnym i subtelnym rysom twarzy. W og�le .by�a do�� drobna i szczup�a. "Jest �liczna" - skonstatowa� raz jeszcze.
Spyta�a:
- Pan pewnie mieszka w tym wielkim bloku na ko�cu ulicy? Czy mog� pana odprowadzi�?
- Mnie? - oburzy� si� Henryk. - To ja pani� odprowadz�. Znowu kto� tu na pani� napadnie.
- To si� wi�cej nie powt�rzy. Lolek zaskoczy� mnie. Nigdy nie s�dzi�am, �e jest tak� �wini�. Chcia�, �ebym nale�a�a do jego paki, ale nic z tego nie wyjdzie.
Stukn�� laseczk� o p�yt� chodnika.
- Gdzie pani mieszka?
- W �r�dmie�ciu.
- Odprowadz� pani� do tramwaju - zdecydowa� i zawr�ci� w stron� miasta. Posz�a za nim pos�usznie, a po kilku krokach wsun�a mu d�o� pod rami�. ,,Prosz�, jaka swobodna - pomy�la�. - Ma chyba wpraw� w zaczepianiu m�czyzn na ulicy". I zrobi�o mu si� �al, �e jest taka �adna i taka �atwa.
Jak by odgad�a my�li Henryka. Rzek�a:
- Pan pewnie nie zawiera znajomo�ci na ulicy?
Powt�rzy�a z lekk� drwin�:
- Pan nie z takich, co zawieraj� znajomo�ci na ulicy?
- Nie z takich - rzuci� ze z�o�ci�, bo rozgniewa�a go ta drwina.
- Pan z takich, co to muchy nie umiej� skrzywdzi�. Pan lubi spacerowa�, podpiera� si� laseczk�. Pan pewnie do teatru chodzi, z pi�knymi kobietami siedzi w kawiarni, a potem wieczorkiem z pa�skiej laseczki w cichej uliczce wyskakuje...
- Psssst! Cicho! - po�o�y� palec na ustach.
- Dobra, dobra - rzek�a. - U mnie to jak w grobie.
Bra�a Henryka za jakiego� rzezimieszka-eleganta z brukowej powie�ci. Henryk tak�e przedstawia� j� sobie jako Czarn� Ma�k�. To nawet by�o chyba bardzo zabawne, �e obydwoje mieli tak prymitywne wyobra�enie o �wiecie - zda� sobie spraw�. Oczywi�cie tylko on by� tu �mieszny, bo od niego nale�a�o nieco wi�cej wymaga�.
- Pos�uchaj mnie, ma�a - odezwa� si� poufale. Zapewne tak w�a�nie powinien powiedzie� Mackie Majcher. - O laseczce zapomnij. W og�le najlepiej zapomnij o incydencie na ulicy.
- O czym? - spyta�a.
- O tym, co si� sta�o.
- Przecie� nic si� nie sta�o!
- Ale mog�o si� sta�. O ma�y figiel, a tego Lolka bardzo bym skrzywdzi�. Ty mu to powt�rz. Powiedz mu, �e mi go �al, on jednak sam sobie winien. Na przysz�o�� niech si� ode mnie trzyma z daleka. On i ta jego paka. I w og�le... wszystkie tutejsze paki - zabezpieczy� si� na wszelki wypadek.
Bardzo powa�nie przyj�a jego s�owa. Kiwn�a g�ow�, �e wie, o co chodzi.
Henryk uj�� laseczk� w dwa palce i zrobi� ni� kilka m�y�c�w. Wypad�o to zupe�nie nie�le, cho� tylko raz widzia� "Oper� za trzy grosze" i niezbyt dok�adnie zaobserwowa�, jakie ruchy laseczk� wyczynia� Mackie Majcher.
Zbli�yli si� do pierwszych dom�w miasta. Skr�cili w przecznic�, gdzie znajdowa�a si� p�tla tramwajowa.
Zagadn�� dziewczyn�:
- Co pani robi?
- Jestem wolna - ucieszy�a si�, jakby od dawna oczekiwa�a na to pytanie. - Je�li pan chce, mo�emy i�� do lokalu pota�czy�...
- Nie to mia�em na my�li. Pyta�em, kim pani jest? Gdzie pani pracuje, z czego pani �yje?
Znowu za�mia�a si� wzgardliwie. Jak w�wczas, gdy zapyta�a o Lolka.
- A pan co? Aposto�? Z czego �yj�? Z przyzwyczajenia, prosz� pana.
- Dobra, dobra, ma�a - za�agodzi�. - Nie chcesz m�wi�, to nie. No cze��, �egnaj - poda� jej r�k�.
Na pustej ulicy obok Starego Cmentarza pachnia�o bzami. Jakby jeszcze mocniej i upojniej. Laseczka postukiwa�a na p�ytach chodnika. Henryk szed� i nuci� piosenk� o Mackie Majchrze:
Jenny Towler znaleziono
Z no�em w piersiach, ale c�,
Mackie Majcher spaceruje
i nikt nie wie, czyj by� n�.
25 maja
Laseczka mia�a tajemnic�. Nie kry�o si� w niej wydr��enie, w kt�rym mo�na by nosi� koniak. Za dotkni�ciem zamaskowanej spr�ynki nie wyskakiwa� sztylet. Tajemnic� zdradza�o tylko szarpni�cie za czubek laski. Nie skutkowa�o wyci�ganie r�czki, kr�cenie ni� - jedynie gwa�towne szarpni�cie uruchamia�o ukryty wewn�trz zatrzask, oddzielaj�c palisandrow� pochewk� od r�czki z d�ugim ostrzem. Dlatego nawet w Desie nie odkryto tajemnicy, cho�, by� mo�e, pr�bowano porusza� r�czk� i szukano ukrytych spr�ynek. Nikomu jednak nie przysz�o na my�l, aby po prostu szarpn��.
Sztylet by� d�ugim na p� metra starym bagnetem rosyjskim. Jego w�ziutkie klingi schodzi�y si� w ostry i cienki jak ig�a koniec. Rana zadana tym narz�dziem mia�a kszta�t krzy�a i goi�a si� bardzo powoli.
Zastanawia�a niezwyk�a staranno��, z jak� ostrze bagnetu osadzono w srebrnej r�czce, dorabiaj�c precyzyjny zatrzask, wydr��aj�c pochewk� i wn�trze jej wyk�adaj�c metalem.
Nie opuszcza�o Henryka przypomnienie Brechtowskiego bohatera - Mackie Majchra, kr�la londy�skich rzezimieszk�w, spaceruj�cych po ulicach ze sztyletem schowanym w lasce. O podobnym kr�lu z�oczy�c�w, w�adaj�cym na Banitach w �odzi, czyta� kiedy� Henryk w jakiej� ksi��ce. �w kr�l ��dzkich bandyt�w zwa� si� "Josif", a p�niej "Oczko". Tak samo jak Mackie Majcher, nosi� Oczko eleganck� laseczk�, kryj�c w niej �mierciono�ne narz�dzie.
Henryk patrzy� na ostry jak ig�a bagnet i nie potrafi� uciec od nieprzyjemnego pytania: czy ostrze to zag��bia�o si� ju� w ciele ludzkim? W jak�e przedziwnych i chyba strasznych sytuacjach wyci�gano je z ciemnowi�niowej pochewki? Kiedy to by�o? Kto nosi� dziwaczn� laseczk�?
Wraca�y ci�gle te same pytania bez odpowiedzi. Lecz Henryk. by� ju� �wiadomy, �e je�li uda mu si� pozna� histori� laseczki, zainteresuje ona czytelnik�w pisma, w kt�rym pracowa�. Palisandrowa laseczka okaza�aby si� w�wczas pomocn� nie tylko w w�dr�wkach po pustej ulicy obok Cmentarza. Sta�aby si� tak�e TEMATEM.
28 maja
Tego dnia w redakcji Henryk niespodziewanie otrzyma� telefon od Julii.
- Henryku - m�wi�a Julia - od tamtej chwili, gdy przyszed�e� do kawiarni ze swoj� laseczk�, prze�laduje mnie uczucie, �e by�am dla ciebie niesprawiedliwa. Ka�dy z nas ma przecie� prawo do odrobiny dziwactw. Nawet je�li to s� kosztowne dziwactwa, takie jak twoja laseczka. Chc� ci wynagrodzi� wyrz�dzon� przykro��. Pomy�la�am, �e przyj�cie zaproszenia na sp�dzenie wieczoru u ciebie nie przyniesie mi ujmy. Jeste� wprawdzie dziwacznym, ale bardzo dobrym i porz�dnym cz�owiekiem. Je�li wi�c nic nie zmieni�o si� w twym stosunku do mnie...
- Tak, tak, tak, Julio - wo�a� gor�co do telefonu. I powiedzia� do s�uchawki wiele ciep�ych s��w. A gdy sko�czyli rozmow�, czu� si� bardzo szcz�liwy.
Julia by�a �adna. Henryk lubi� obrazy, kt�re malowa�a w swej pracowni na najwy�szym pi�trze jednego z nielicznych wysoko�ciowc�w w �odzi. ��czyli ich wsp�lni znajomi, spotykali si� z nimi prawie codziennie w tej samej kawiarni. Nie nudzi� si� z Juli� i je�li dot�d nie przekroczyli progu przyja�ni, to tylko z jej winy. Zapewne nie dosy� si� jej podoba�.
Um�wi� si� z Juli� o 5 po po�udniu w malutkiej kawiarni na ulicy Moniuszki. P�niej mieli p�j�� razem do Henryka.
Gdy sko�czy� prac� w redakcji, pozosta�o mu do�� czasu na zrobienie zakup�w, chcia� bowiem przyj�� Juli� kolacj�. Wydawa�o mu si�, �e zd��y jeszcze odwiedzi� magistra Rykierta, kt�ry mieszka� na ulicy Piotrkowskiej.
By� to du�y, czteropi�trowy dom z dwiema d�ugimi oficynami. Mieszkanie Rykierta znajdowa�o si� na pierwszym pi�trze w prawej oficynie. Henryk dotkn�� guziczka dzwonka. Raz, a potem drugi, bo wyda�o mu si�, �e dzwonek jest nieczynny. Wreszcie nacisn�� klamk� i drzwi otwar�y si� z g�o�nym skrzypni�ciem. W�wczas, gdzie� z g��bi mieszkania, us�ysza� odg�os energicznych, zbli�aj�cych si� krok�w.
Kto� szerzej odemkn�� uchylone drzwi. Henryk widzia� tylko sylwetk� jakiego� m�czyzny, poniewa� korytarzyk w mieszkaniu by� prawie zupe�nie ciemny.
- S�ucham pana? O co chodzi? - zabrzmia�y dwa ostro wypowiedziane pytania.
- Chcia�bym porozmawia� z magistrem Rykiertem - powiedzia� Henryk.
- O czym chce pan rozmawia�? - znowu pad�o pytanie. M�czyzna w mroku korytarzyka cofn�� si� do ty�u. Henryk uzna� to za gest zapraszaj�cy i przest�pi� pr�g mieszkania.
- Kupi�em w Desie przedmiot, kt�ry sprzeda� magister Rykiert, i pragn� uzyska� pewne informacje - zacz�� wyja�nia�.
- S�ucham pana. O jaki przedmiot chodzi?
Henryk zwleka� z odpowiedzi�, gdy� nieznajomy nie przedstawi� mu si�. Tamten natychmiast zrozumia� t� zw�ok�.
- Prosz�, mo�e pan wejdzie dalej, do pokoju - rzek�, otwieraj�c jakie� drzwi. -Przepraszam, �e nie zapalam �wiat�a, a w pokoju jest r�wnie� mroczno. Mia�em wypadek samochodowy, dozna�em obra�e� g�owy i oczu, teraz przechodz� rekonwalescencj�.
- Nie zajm� panu du�o czasu - zastrzeg� si� Henryk.
Okno w pokoju zas�ania�y story. Mimo mroku uda�o mu si� spostrzec, �e pok�j jest prawie pusty i tylko pod �cian�, obok du�ej kanapy sta�y dwa fotele, a pod drug� �cian�, na niskiej sofce, le�a�o kilka wi�zanek ju� chyba zwi�d�ych kwiat�w. Zobaczy� je, bo uderzy� go zapach duszny i nieprzyjemny, wi�c bezwiednie szuka� jego �r�d�a. "Nie, to nie kwiaty" -pomy�la�, bo teraz wyczu� jakby wo� kadzid�a, a mo�e spalonych �wiec.
- Prosz�, niech pan siada - powiedzia� do Henryka i sam zasiad� pierwszy w jednym z foteli obok kanapy.
Henryk przykucn�� w drugim fotelu. Oddaleni od siebie tylko o krok, zaledwie rozr�niali owale twarzy. W p�mroku pokoju by�y one tylko ja�niejszymi plamami.
Henryk wyj�� z kieszeni swoj� sk�rzan� papiero�nic�.
- Dzi�kuj�, nie pal�.
- Kupi�em w Desie laseczk� palisandrow�, ciemnowi�niow�. Okaza�o si�, �e jest w niej ukryty sztylet, a raczej d�ugi bagnet.
- Tak - stwierdzi� bez zdziwienia m�czyzna.
- Zainteresowa�o mnie pochodzenie laseczki. Pomy�la�em, �e historia tak dziwnego przedmiotu mo�e by� ciekawa i bardzo interesuj�ca. Chcia�bym pozna� nazwiska poprzednich w�a�cicieli laseczki i dlatego przyszed�em do pana...
Urwa�. Mdl�cy zaduch w pokoju przyprawi� Henryka o mocniejsze bicie serca.
- Czy m�g�by mi pan dopom�c w poznaniu tej historii? - zako�czy� prawie szeptem.
Tamten dotkn�� palcami swego czo�a.
- Nie wiem... Nie wiem - powt�rzy� troch� nieprzytomnie. - Powiem panu, tak, powiem. Teraz nic nie pami�tam. �le si� czuj�. Mo�e innym razem pan przyjdzie? Przypomn� sobie. M�wi�em panu, mia�em wypadek samochodowy. Przepraszam pana, bardzo �le si� czuj�. Mo�e innym razem b�d� pami�ta�...
M�wi� bez�adnie, gor�czkowo, jak cz�owiek bardzo chory.
- Przepraszam pana - Henryk podni�s� si� z fotela. - Rzeczywi�cie, mo�e b�dzie lepiej, je�li przyjd� innym razem.
Ruszyli do drzwi. Go�cinnie wyprzedzi� Henryka i otworzy� je na o�cie�. W�wczas z klatki schodowej wpad�o do wn�trza nieco �wiat�a. Tamten natychmiast cofn�� si� jednak w mrok tak szybko, �e Henryk nie zd��y� zobaczy� jego twarzy. Spostrzeg� tylko, �e nosi czarny garnitur i bia�� koszul�. W g�rnej kieszonce mia� bia�� chusteczk�.
Powiedzia� jeszcze:
- �a�uj�, bardzo �a�uj�. Mo�e p�niej? Potem...
Trzasn�y drzwi. Henryk zbieg� szybko po schodach wydychaj�c z siebie przykry zapach pokoju. Na podw�rzu zerkn�� na zegarek i z przestrachem stwierdzi�, �e cho� wizyta u Rykierta nie trwa�a wi�cej ni� dziesi�� minut, to jednak sp�ni� si� ju� na spotkanie z Juli�.
Prawie pobieg� ulic�. Dopad� autobusu i przyjecha� przed kawiarni�. Lecz Julia ju� czeka�a.
Na widok Henryka od�o�y�a gazet� i u�miechn�a si� pob�a�liwie. By� zziajany, zdenerwowany. Przepychaj�c si� do Julii mi�dzy ciasno ustawionymi stolikami o ma�o nie wyla� kawy na kolana jakiej� pani.
- Przebacz mi, Julio - prosi� przysiadaj�c na brze�ku krzese�ka. - Najpierw robi�em zakupy, a potem zupe�nie niepotrzebnie poszed�em do magistra Rykierta.
- Rykierta? - zapyta�a, jakby co� sobie przypominaj�c.
- On sprzeda� Desie laseczk�. Wyobra� sobie, �e laseczka moja jest niezwykle interesuj�ca. Zawiera szpad�, a raczej bagnet. Poszed�em wi�c do owego Rykierta, aby wywiedzie� si� o jej przesz�o��.
Julia zacisn�a usta. Przerwa�a Henrykowi w p� s�owa.
- Kto� tutaj bardzo si� do ciebie u�miecha. Co to za panienka? Obejrza� si�. Zobaczy� dziewczyn�, kt�r� z przykrej sytuacji uratowa�a jego laseczka. Dziewczyna siedzia�a na kanapce pod �cian� w otoczeniu kilku dziewcz�t do�� swobodnie i krzykliwie rozmawiaj�cych.
- Nie znam tej pani - powiedzia� nieszczerze.
- Czemu wi�c raz po raz zerka w nasz� stron� i u�miecha si� porozumiewawczo?
- Nie wiem. Mo�e jej si� podobam - zauwa�y�. - Nie jeste� chyba zazdrosna, Julio?
- A jednak u�miecha si� do ciebie, jakby ci� zna�a bardzo dobrze. Nie lubi� g�upich sytuacji. Je�li j� znasz, zapro� j� do naszego stolika. Panienki, kt�re z ni� siedz�, wygl�daj� niezbyt zach�caj�co; ich profesja jest, zdaje si�, niedwuznaczna. Nigdy nie przypuszcza�am, �e posiadasz w�r�d nich swoje znajome.
- Nie znam tej pani, Julio. M�wmy o czym innym.
- Dobrze, m�wmy o czym innym - zgodzi�a si�.
Odwr�ci� si� plecami do dziewczyny. By� jednak tak zdenerwowany, �e nie potrafi� sklei� zdania.
- M�wi�e� o odwiedzinach u cz�owieka nazwiskiem Rykiert - powiedzia�a Julia.
- By�em u niego - chwyci� si� podsuni�tego mu tematu. - Przyj�� mnie w ciemnym pokoju, w jego mieszkaniu okropnie �mierdzia�o, my�la�em, �e si� udusz�. Zapyta�em go o laseczk�, a on: "nie wiem... nie wiem... nic nie pami�tam... mo�e pan przyjdzie innym razem". Zachowywa� si� jak cz�owiek bardzo chory, a jednocze�nie zauwa�y�em na nim wizytowy czarny garnitur.
- Rozmawia�e� z nim? Z Rykiertem? - pytanie Julii by�o troch� dziwaczne, bo przecie� w�a�nie o tym opowiada�.
- Rozmawia�em, Julio.
- Kiedy to by�o?
- Przed kilkunastoma minutami. W�a�nie od niego wracam.
- Od Rykierta?
- Tak. Od magistra Jana Rykierta - wyja�ni� cierpliwie.
Julia znowu zacisn�a usta. Rozgniewana zgniot�a zaledwie zacz�tego papierosa.
- Henryku - powiedzia�a cicho, ale z naciskiem. - Pokaza�e� mi si� z zupe�nie dot�d nie znanej strony. Ciesz� si�, �e sta�o si� to w�a�nie dzisiaj, zanim zdecydowa�am si� na co�, czego mog�abym p�niej �a�owa�. Nie przypuszcza�am, �e potrafisz by� k�amc�. Na przysz�o�� jednak radz� ci, aby� k�ama� bardziej umiej�tnie.
Wsta�a. Henryk r�wnie� si� zerwa�.
- Julio, co si� sta�o? Zupe�nie nie rozumiem!
- Rozmawia�e� z Rykiertem? A wi�c posiadasz cudown� zdolno�� nawi�zywania kontakt�w z lud�mi, kt�rzy od trzech dni nie �yj�. Uwa�am, �e powiniene� w jaki� sensowny spos�b wykorzysta� tak niezwyk�� umiej�tno��.
- Julio!... - zawo�a�.
Stukn�a palcem w porzucon� na stoliku gazet�.
- Tu jest wydrukowany nekrolog magistra Jana Rykierta.
To m�wi�c wysz�a z kawiarni.
Henryk d�ug� chwil� sta� nieruchomo. Patrzy� w �lad za Juli�, dop�ki nie znikn�a za zamkni�tymi drzwiami. P�niej spojrza� na nekrolog: MAGISTER JAN RYKIERT ZMAR� NAGLE DNIA 25 MAJA... POGRZEB ODB�DZIE SI� 28 MAJA NA CMENTARZU KOMUNALNYM...
Usiad�. Przeczyta� jeszcze raz ca�y nekrolog. Dzi� by� w�a�nie 28 maja. Dzisiaj na Cmentarzu Komunalnym chowano do grobu trumn� ze zw�okami magistra Jana Rykierta - HISTORYKA SZTUKI - jak wyra�nie dojrza� przy powt�rnym czytaniu.
Czy mo�liwe, �eby w �odzi mieszka�o a� dw�ch Jan�w Rykiert�w, magistr�w i historyk�w sztuki? A jednak tak w�a�nie by�o i ten dziwaczny zbieg okoliczno�ci fatalnie zawa�y� na spotkaniu z Juli�.
- Odesz�a. A jak� mia�a w�ciek�� min� - za plecami Henryka odezwa�a si� dziewczyna.
Nie odpowiedzia�, ale jej to nie zrazi�o. Spyta�a, czy mo�e si� przysi���, a cho� i tym razem nic nie odrzek�, usiad�a.
Henryk z trudem pohamowa� w�ciek�o��.
- Pani jest bardzo �le wychowana. Nie znamy si� a� na tyle, aby przysy�a�a mi pani u�miechy, gdy siedz� w towarzystwie kobiety.
- Fiuuuu! - gwizdn�a tak g�o�no, �e przy s�siednich stolikach na chwil� przerwano rozmowy. - To takie buty? To ona przeze mnie wysz�a z kawiarni? Mia�a min� zdetronizowanej kr�lowej.
- Prosz� o niej w ten spos�b nie m�wi�.
Pokiwa�a g�ow�:
- Panu si� wydaje, �e pan j� kocha.
- Nie rozumiem, co to pani� obchodzi? - odezwa� si� niegrzecznie. - Ta pani odesz�a nie dlatego, �e pani si� do mnie raczy�a u�miecha�. Wyda�em si� jej oszustem i k�amc�. Sprawi� to fatalny zbieg okoliczno�ci.
- Wszyscy m�czy�ni zawsze t�umacz� si� fatalnym zbiegiem okoliczno�ci.
- Nie k�ama�em, nie oszukiwa�em. Rzeczywi�cie zbieg okoliczno�ci uczyni�, �e wyda�em si� k�amc�. Jasne?
- Nie bardzo...
- Przed dwudziestoma minutami by�em u pewnego magistra i historyka sztuki, Jana Rykierta. Rozmawia�em z nim i tre�� rozmowy powt�rzy�em pani, z kt�r� przed chwil� siedzia�em. Traf zdarzy�, �e w�a�nie dzisiaj jest pogrzeb cz�owieka nazwiskiem Jan Rykiert, r�wnie� magistra i historyka sztuki. Moja znajoma przeczyta�a nekrolog w gazecie i zbyt pochopnie wywnioskowa�a, �e k�ami�. Czy teraz ju� pani wszystko rozumie?
- Nie bardzo.
- A c� tu niejasnego?
- Dw�ch Rykiert�w? Jan�w? Magistr�w? Historyk�w sztuki? - zadrwi�a.
- A jednak tak w�a�nie si� zdarzy�o - wzruszy� ramionami.
- Nie dziwi� si� tej pani, �e odesz�a. Nikt nie chce, �eby z niego robi� wariata.
- Zbieg okoliczno�ci.
- W du�ym mie�cie mo�e mieszka� nawet dziesi�ciu Rykiert�w i do tego pi�ciu Jan�w. Ale, �eby by�o dw�ch magistr�w i historyk�w sztuki? A mo�e pan dzisiaj �le si� czuje? - spyta�a troskliwie.
Uderzy� d�oni� w szklan� powierzchni� stolika.
- P�jdziemy. To niedaleko st�d. Zobaczy pani tabliczk� z napisem "Jan Rykiert, magister, historyk sztuki". Ten cz�owiek �yje, prosz� pani, i dzisiaj ze mn� rozmawia�.
- A wieczorem p�jdziemy pota�czy�, dobrze? - zaproponowa�a.
Nie odpowiedzia�. Wyszli z kawiarni. Ona u�miechni�ta i zadowolona, on - ponury, milcz�cy, zdecydowany przekona� ca�y �wiat, �e istnia�o dw�ch Jan�w Rykiert�w, magistr�w i historyk�w sztuki.
Min�li podw�rze. Wspi�li si� na pierwsze pi�tro. Przystan�li przed drzwiami z mosi�n� tabliczk�. Henryk dwa razy nacisn�� dzwonek, potem zapuka�, a wreszcie uj�� za klamk�. Teraz jednak drzwi nie ust�pi�y.
Znowu zapuka�. Potem jeszcze raz, i jeszcze raz. Coraz g�o�niej, gwa�towniej.
Otworzy�y si� drzwi s�siedniego mieszkania i na korytarz wyjrza�a gruba blondynka w szlafroku.
- Pan do kogo? - spyta�a.
- Do pana Rykierta.
- Umar�, prosz� pana. Dzisiaj jest jego pogrzeb.
- Ja do �ywego pana Rykierta - wyja�ni�.
Popatrzy�a bardzo podejrzliwie.
- Tu mieszka� tylko jeden Rykiert. Magister. W tej chwili odbywa si� jego pogrzeb. Na komunalnym go chowaj�.
- Prosz� pani - zacz�� wyja�nia�. - By�em tutaj przed p� godzin�. Otworzy� mi drzwi jaki� m�czyzna. Spyta�em o pana Rykierta, bo nie wiedzia�em o jego �mierci. �w m�czyzna przyj�� mnie w tym mieszkaniu jako Jan Rykiert, magister. Teraz zupe�nie nic nie rozumiem. My�la�em, �e jest dw�ch Rykiert�w.
Blondynka w szlafroku zwietrzy�a sensacj�. Wysz�a na pr�g mieszkania i powiedzia�a:
- Przed trzema godzinami wyniesiono z mieszkania trumn� ze zw�okami. Na cmentarz pojechali wszyscy znajomi i siostra zmar�ego. U mnie zostawiono klucze od mieszkania. A pan m�wi, �e tu kto� by�?
- By� - potwierdzi�. - Dwa razy zadzwoni�em, a poniewa� nie s�ysza�em dzwonka...
- Zepsuty - wtr�ci�a.
- Nacisn��em klamk� i drzwi si� otwar�y. Us�ysza�em kroki w mieszkaniu i w ciemnym korytarzyku zjawi� si� jaki� m�czyzna. Spyta�em o pana Rykierta, w�wczas zaprosi� mnie do pokoju, w kt�rym by�y okna zas�oni�te storami. Rozmawia�em kr�tk� chwil� i on m�wi� ze mn� jako magister Jan Rykiert.
- To wszystko jest prawda - zgodzi�a si� gruba blondynka w szlafroku. - Korytarz jest ciemny, a w pokoju okna maj� zasuni�te story. Ale mieszkanie jest zamkni�te, nikogo w nim nie ma, a klucze s� u mnie.
- Ten pan m�wi�, �e przyjmuje mnie po ciemku, bo oczy go bol�. Mia� wypadek samochodowy.
Pani w szlafroku kiwn�a g�ow�.
- Pan Rykiert zgin�� w wypadku samochodowym.
Henryk zawo�a�:
- Rozmawia�em z nim! Przed chwil�! Przed p� godzin�! Blondynka czmychn�a do swego mieszkania. Wychyli�a g�ow� zza drzwi i zawo�a�a z przestrachem:
- On nie �yje! W tej chwili jest jego pogrzeb!
- Prosz� pani... - zacz��. Ale nie pozwoli�a mu sko�czy�.
- Niech pan nic nie m�wi, b�agam! - krzykn�a. I zwr�ci�a si� do dziewczyny, kt�ra wyda�a si� jej osob� bardziej godn� zaufania: - Mo�e pani zechce chwileczk� zaczeka�. Narzuc� sukni� i pobiegn� do dozorczyni. W domu nie ma nikogo, m�� poszed� na pogrzeb, a ja �le si� czu�am i zosta�am. Przecie� nie mog�am wiedzie�, �e pan Rykiert - prze�egna�a si� - zacznie powraca� do swego mieszkania.
Znikn�a. Henryk uj�� dziewczyn� za �okie�.
- Idziemy - zdecydowa�.
Blondynka znowu wyjrza�a zza drzwi. By�a ju� bez szlafroka, wychyli�a si� do pasa, ukazuj�c brudnawy biustonosz i du�o bia�ego, a� nieprzyjemnie bia�ego cia�a.
- Jeszcze chwileczk�, prosz� pa�stwa... Ja tu za nic nie zostan� sama. Chwileczk�, prosz� pa�stwa, zaczekajcie.
Znikn�a. Zbiegli po schodach, na ulicy uda�o im si� zatrzyma� taks�wk�.
- Na Cmentarz Komunalny - Henryk rzuci� kierowcy.
- Czy�by ci�gle jeszcze nie wierzy� pan w �mier� Rykierta? - zapyta�a dziewczyna.
- Wiem, �e umar�. Lecz mo�e spotkam na pogrzebie tego, kt�ry �yje?
Zrozumia�a. U�miechn�a si�, powiedzia�a:
- Pierwszokla�na heca, co, nie?
Henrykowi przysz�o na my�l, �e jednak chyba niepotrzebnie jad� na cmentarz. C� z tego bowiem, �e ujrzy wszystkich uczestnik�w pogrzebu, �e, by� mo�e, spotka w�r�d nich cz�owieka kt�ry przyj�� go w mieszkaniu Rykierta, skoro zupe�nie nie wie, jak ten cz�owiek wygl�da�. By� w czarnym garniturze, w bia�ej koszuli i z bia�� chusteczk� w kieszonce. Lecz w takim stroju Henryk zobaczy na cmentarzu zapewne wi�cej os�b. Prawdopodobnie rozpozna�by go po g�osie. Czy zechce jednak odezwa� si� do Henryka? Przecie� Henryk nie zjawi si� na cmentarzu o�wiadczaj�c gromko: ,,Prosz� pa�stwa, przed niespe�na godzin� rozmawia�em z Rykiertem w jego mieszkaniu". Uznaj� go za wariata i zadzwoni� po Pogotowie, kt�re bez specjalnych formalno�ci na wszelki wypadek zawiezie go do szpitala dla wariat�w.
Niech�tnie wysiad� z taks�wki przed bram� cmentarza. Dziewczyna uj�a go pod r�k� i poszli alej� rozgl�daj�c si� na wszystkie strony i szukaj�c gromadki ludzi stoj�cej wok� �wie�o zasypanej mogi�y.
Akurat trumn� spuszczano do do�u. W pogrzebie bra�o udzia� zaledwie kilkana�cie os�b, bez trudu wi�c przecisn�li si� prawie nad kraw�d� grobu. Zd��y� jeszcze zobaczy� pomalowane na br�zowo deski trumny, kryj�cej zw�oki cz�owieka, kt�ry sprzeda� do Desy palisandrow� laseczk�, i - je�eli Henryk m�g� ufa� swoim zmys�om - przed godzin� rozmawia� z nim w swym mieszkaniu.
Z g�uchym �oskotem spad�y na trumn� gar�ci piachu. Pierwsz� gar�� rzuci�a chuda, drobna kobieta w czerni. �ona, a mo�e siostra, bo w�a�nie o siostrze wspomina�a gruba s�siadka. Henryk zanotowa� w pami�ci twarze kilku dystyngowanych pan�w, prawdopodobnie koleg�w zmar�ego. Widzia� tak�e kilka pa�, mo�e to by�y �ony dystyngowanych pan�w? Lecz tylko jedna kobieta nosi�a czarny str�j, owa chuda i stara pani. Siostra - zdecydowa�.
Raptem dojrza� kogo� znajomego. Siw� pani� z Desy. Troch� jakby si� zdziwi�a, zauwa�ywszy Henryka na pogrzebie. Mia�a prawo s�dzi�, �e nie dalej jak przed kilkoma dniami nazwisko zmar�ego us�ysza� od niej po raz pierwszy w �yciu. Teraz za� zjawi� si� na pogrzebie jak dobry znajomy nieboszczyka.
Grabarze zgarniali �opatami piach na trumn�. Pomy�la� melancholijnie: "Zakopuj� tak�e tajemnic� mojej laseczki".
Nadchodzi� wiecz�r. Usypano mogi��, ludzie pocz�li powoli rusza� w stron� bramy cmentarnej. R�wnie� siwa pani z Desy zdecydowa�a si� opu�ci� cmentarz. Henryk poszed� za ni� i w g��wnej alei uk�oni� si�.
- Jakie to smutne - rzek� - przed tygodniem poinformowa�a mnie pani o osobie magistra Rykierta. Chcia�em mu z�o�y� wizyt�. Nagle zaskoczy�a mnie wiadomo�� o jego �mierci.
- I nie zd��y� si� pan z nim rozm�wi� - stwierdzi�a siwa pani. Pomy�la�a zapewne, �e Henryk jest tak bardzo subtelnym osobnikiem, skoro poszed� na pogrzeb cz�owieka, kt�remu nie zd��y� z�o�y� wizyty.
Powiedzia�:
- To by�, zdaje si�, nieszcz�liwy wypadek.
- Magister Rykiert jecha� w�asnym samochodem i na niestrze�onym przeje�dzie wpad� pod poci�g.
- Bardzo smutne... - przytakn��. - Wyobra�am sobie, jak t� wiadomo�� przyj�a jego ma��onka.
- By� kawalerem. Opr�cz siostry nie mia� �adnych krewnych. Siostra przyjecha�a na pogrzeb z Warszawy.
Po�egna� j� na ulicy za bram� cmentarn�. Siwa pani posz�a na lewo, a on zaproponowa� dziewczynie ulic� na prawo. Wystarczy�o min�� dwie przecznice, a wchodzi�o si� na pole w pobli�u domu Henryka. Mieszka� bowiem w dzielnicy pustkowi i cmentarzy.
- Zjemy kolacj� - o�wiadczy� dziewczynie potrz�saj�c teczk�, w kt�rej przez ca�y czas d�wiga� wiktua�y kupione z okazji zapowiedzianych odwiedzin Julii.
28 maja, wieczorem
- Jak pani na imi�?
- Rosanna - odpar�a, zamykaj�c drzwi �azienki. Umy�a r�ce, aby pom�c mu w przyrz�dzaniu kanapek.
- Teraz pani wymy�li�a to imi� czy troch� wcze�niej?
- Czy to nie wszystko jedno? Ch�opcy na Starym Cmentarzu m�wi� do mnie: Rosanna. Tam prawie ka�dy ma przybrane imi�.
- Nie jestem ch�opcem ze Starego Cmentarza. Najwy�sza pora, uwa�am, aby pani by�a ze mn� szczera.
- Co panu z tego przyjdzie?
- Musi si� pani zdecydowa�: chce mi pani pom�c w wyja�nieniu zagadkowej �mierci Rykierta?
- Chc�. Ale jakie znaczenie ma dla tej sprawy moje imi�? Je�li oka�e si�, �e mam na imi� Zosia, czy pomo�e to panu rozwik�a� zagadk�?
- Nie. Ale s�dz�, �e musimy by� ze sob� szczerzy.
- Postaram si� - rzek�a bez przekonania.
- Kim pani jest? Czym si� pani zajmuje?
- Pracuj� w Domu Mody na Piotrkowskiej. Szyj�. Ale od wrze�nia mam zosta� modelk�.
- To jest pani najwi�ksze marzenie?
- Owszem. A pan jakie ma marzenia?
- Na razie jedno. �eby pani przesta�a mnie bra� za jakiego� gentlemana-w�amywacza. Wystarczy rozejrze� si� po moim mieszkaniu, aby zorientowa� si�, �e jestem kim� zupe�nie innym. Mam do�� �adnie urz�dzone mieszkanie, ale pracowa�em na to przez pi�� lat. My�l�, �e za du�o u mnie ksi��ek jak na w�amywacza.
- Pan s�dzi, �e w�amywacze nie mog� mie� w domu biblioteki?
- Nie wiem. Nie zna�em �adnego w�amywacza.
- Niech pan b�dzie spokojny. Wiem dobrze, kim pan jest i gdzie pan pracuje.
- Na pewno?
- Wiedzia�am przecie�, �e pan mieszka w nowym bloku ko�o Starego Cmentarza. Wczoraj wesz�am do dozorcy, powiedzia�am, �e mam dla pana list. Bez trudu wywiedzia�am si� wszystkiego, co chcia�am.
- I nie straci�a pani dla mnie zainteresowania?
- Troch�. Ale kiedy dzisiaj zobaczy�am pana w kawiarni z t� dam�, pomy�la�am, �e szkoda pana dla takiej kobiety.
- Co ma jej pani do zarzucenia? To bardzo zdolna malarka.
- Wygl�da na zarozumia��. Nie lubi� takich bab. Chcia�am jej zrobi� na z�o�� i dlatego u�miechn�am si� do pana. Potem zrobi�o mi si� pana �al i podesz�am do stolika.
Henryk pokraja� chleb, wyj�� z teczki puszk� sardynek, paczk� herbatnik�w w czekoladzie, i butelk� wina.
- To wszystko dla niej, co? - kpi�a, smaruj�c chleb mas�em.
Milcza�. Zauwa�y�a:
- Wola�by pan, �eby to ona by�a tu teraz, a nie ja?
Te� nic nie odpowiedzia�,
- Ona jednak nie uwierzy�a, �e rozmawia� pan z Rykiertem.
- A pani!
- Wierz�.
- Dlaczego?
- Pan nie umie k�ama�. Nie jest pan zdolny do wymy�lenia podobnej przygody.
Poczu� si� dotkni�ty.
- Niech pani wie, �e napisa�em kilka ksi��ek. Wszystkie by�y od pocz�tku do ko�ca zmy�lone.
- To nic nie znaczy. Na papierze mo�e pan potrafi zmy�la�. Ale w �yciu jest pan naiwniutki i bardzo prawdom�wny. Ja si� znam na ludziach.
- Tak?
- Mia�am do�� ci�kie �ycie...
- Hm... - chrz�kn��.
- Niech si� pan nie boi, nie b�d� panu opowiada�a. Ale �ycie naprawd� znam na tyle, aby wiedzie�, �e zdarzaj� si� w nim sprawy najdziwniejsze.
- Do takich spraw zalicza pani moj� rozmow� z Rykiertem?
- To si� oka�e - powiedzia�a z powag�.
To ju� by�a nie ta sama dziewczyna, kt�r� Lolek szarpa� na ulicy ko�o Starego Cmentarza. Kiedy zdj�a p�aszcz, okaza�o si�, �e nosi skromn� niebiesk� sukienk� z bia�ym ko�nierzykiem. Nie dostrzega� w niej owego wyzywaj�cego prostactwa, kt�re dot�d tak go razi�o.
Za�adowali jedzenie na tack�. Odkorkowa� butelk� z winem i przeszli z kuchni do pokoju. Usiad� na kanapie, a ona w fotelu przy niskim stoliku. Opowiedzia� jej o kupnie laseczki i wyja�ni�, dlaczego zaprowadzi�a go do Rykierta.
- Co pani my�li o tym wszystkim? - spyta�.
Zastanawia�a si� przez d�u�sz� chwil�, a wreszcie powiedzia�a:
- W duchy nie wierz�. Rykiert umar�. Wi�c cz�owiek, z kt�rym pan rozmawia� w jego mieszkaniu, nie by� Rykiertem.
- Dlaczego pani tak przypuszcza?
- Zgodnie z tym, co pan mi opowiada�, ten cz�owiek nie powiedzia� panu wyra�nie, �e jest Rykiertem.
- Da� mi to jednak do zrozumienia.
- Z pocz�tku s�dzi�, �e pan zna Rykierta, a wi�c mistyfikacja mu si� nie uda. Szybko jednak zorientowa� si�, �e pan nigdy Rykierta nie ogl�da�. Nie by� jednak tego pewien a� do ko�ca. Dlatego ani razu nie powiedzia� wyra�nie, �e jest Rykiertem.
- Dlaczego nie powiedzia� wyra�nie: Rykiert umar�?
- W tym w�a�nie le�y sedno zagadki. Korzystaj�c, �e wszyscy krewni i znajomi zmar�ego pojechali na pogrzeb, nie znany nam cz�owiek w nie znanym nam celu wszed� do mieszkania zmar�ego.
- Je�li wierzy� s�siadce, drzwi by�y zamkni�te, a klucze znajdowa�y si� w jej posiadaniu.
- �w cz�owiek m�g� mie� swoje klucze - odparowa�a dziewczyna.
- Zgoda - przyzna�. - Dlaczego jednak, gdy zjawi�em si� przed drzwiami mieszkania zmar�ego, �w nie znany nam osobnik zamiast wyja�ni� po prostu: "pan Rykiert umar�" lub "nie ma pana Rykierta, prosz� przyj�� p�niej", zaprosi� mnie do pokoju i udawa� Rykierta?
- Niech pan jeszcze raz dok�adnie przypomni sobie pocz�tek rozmowy z tym cz�owiekiem.
- Pami�tam dobrze. ,,S�ucham pana, o co chodzi" - rzek� do mnie ostro. "Chc� rozmawia� z magistrem Rykiertem" - powiedzia�em. Wtedy on: "O czym pan chce rozmawia�". W�wczas pocz��em t�umaczy�, �e naby�em w Desie pewien przedmiot i chcia�bym uzyska� o nim pewne informacje. "O jaki przedmiot chodzi?" - spyta�, a gdy waha�em si�, zaprosi� mnie do pokoju.
- A w�a�nie. W tym s�k. To jest klucz do zagadki. Wygl�da na to, �e zaprosi� pana dopiero w�wczas, gdy us�ysza�, �e przyszed� pan po informacje w sprawie jakiego� przedmiotu. Innymi s�owy, pan go czym� zainteresowa�. To by�o dla niego tak wa�ne, �e zamiast si� pana pozby�, zdecydowa� si� na mistyfikacj�, na przedstawienie siebie jako Rykierta.
- Nic nie rozumiem - westchn�� Henryk.
- Ale� to proste. Ten cz�owiek po co� przyszed�. Przypu��my, �e zakrad� si� do mieszkania, aby co� zabra�. Mo�e zegarek, pieni�dze, z�ot� bransolet�, futro, radio? Nagle do mieszkania, po kt�rym pl�druje ten facet, w�azi jaki� osobnik, czyli pan. Co on powinien zrobi�? Sp�awi� pana jak najszybciej, �eby m�c dalej pl�drowa�. Czy tak uczyni�? Nie. Us�yszawszy, �e przyszed� pan po informacje w sprawie jakiego� przedmiotu, zaprosi� pana do �rodka. Ba, poda� si� nawet za Rykierta, byle tylko dowiedzie� si�, co to za przedmiot. Post�pi� wbrew logice z�odziejskiej. Nie by� to wi�c z�odziej w zwyk�ym tego s�owa znaczeniu. To by� cz�owiek, kt�ry szuka� czego� w mieszkaniu zmar�ego. Szuka�, lecz nie m�g� znale��. Nagle zjawi� si� pan. Zaprosi� pana, bo liczy�, �e to, czego si� od pana dowie, mo�e mu pom�c w szukaniu. Pan mu powiedzia� o laseczce. I co w�wczas nast�pi�o?
- Facet straci� dla mnie zainteresowanie. Da� mi do zrozumienia, abym sobie poszed�.
- Innymi s�owy, laseczka nie by�a przedmiotem, kt�rego szuka�.
- Pani by�aby doskona�ym detektywem - zawo�a�.
Wypili po kieliszku wina. Wyw�d dziewczyny rzeczywi�cie wyda� mu si� bardzo logiczny. Ambicja Henryka jednak nieco ucierpia�a, bo to chyba on, a nie ona, powinien wysnu� podobne wnioski. Wypi� znowu kieliszek wina i powiedzia�:
- Moim zdaniem, wypadek samochodowy zosta� upozorowany. Rykierta zamordowano. To z morderc� rozmawia�em w mieszkaniu Rykierta.
Mia� s�ab� g�ow�. Po czwartym kieliszku zn�w zmieni� zdanie.
- By�em kiedy� na sztuce Suchowo-Kobylina zatytu�owanej "�mier� Tare�kina". Tare�kin to by� facet mocno zad�u�ony i aby uwolni� si� od wierzycieli, upozorowa� w�asn� �mier�. Kupi� trumn�, do trumny wpakowa� kuk�� podobn� do siebie, pod kuk�� pod�o�y� troch� zdech�ych ryb. A co pani powie, je�li oka�e si�, �e uczestniczyli�my w pogrzebie kuk�y obywatela Rykierta, magistra i historyka sztuki?... Nie jest pani zachwycona t� hipotez�?
- Nie - powiedzia�a szczerze. Ostentacyjnie zabra�a ze sto�u nie dopit� butelk� wina i zanios�a j� do kuchni.
Bardzo mu si� to nie podoba�o. Gorzkie do�wiadczenie jeszcze raz si� potwierdza�o: zapro� m�od� kobiet� do kawalerskiego mieszkania, a natychmiast zacznie si� tam szarog�si�.
Teraz nie chcia�a ju� nawet s�ucha� jego wywod�w i hipotez. Zobaczy�a szafk� z p�ytami, przysiad�a si� do niej, nastawi�a adapter.
Henryk poszed� do kuchni, aby zaparzy� czarnej kawy. Rosanna lub Zosia - by�o mu wszystko jedno, jak ma naprawd� na imi� - gra�a na adapterze staromodny walc "Na sopkach Mand�urii", Henryk za� obla� sobie spodnie czarn� kaw�. Na szcz�cie by�y ciemne, wystarczy�o spra� je gor�c� wod�. Wyci�gn�� wi�c z szafy drugi garnitur i wlaz� do �azienki, gdzie na pe�ny regulator pu�ci� gaz w bojlerze.
Bojler szumia�, bulgota�a woda, ledwo us�ysza� sygna� telefonu. Gdy przyodzia� si� w szlafrok i wbieg� do pokoju, telefon ju� nie dzwoni�, s�uchawka le�a�a na wide�kach, adapter rozbrzmiewa� starym walcem.
- Dzwoni�a jaka� kobieta - oboj�tnie wyja�ni�a Rosanna-Zosia.
- Julia? - ucieszy� si�.
- Nie wiem. Spyta�a o redaktora Henryka, a us�yszawszy m�j g�os nie bardzo chcia�a wierzy�, �e rzeczywi�cie po��czy�a si� z pa�skim mieszkaniem. Powiedzia�am, �e pan jest w �azience i ch�tnie pana poprosz�. Ale roz��czy�a si�.
- To by�a Julia. Na pewno chcia�a wyja�ni� nasze nieporozumienie.
- Roz��czy�a si� jednak - westchn�a z udanym ubolewaniem.
"Straci�em Juli�. Teraz ju� na pewno straci�em Juli�" - pomy�la� Henryk i wr�ci� do �azienki.
Ale za chwil� znowu odezwa� si� telefon. Tym razem Henryk ubieg� Rosann�. Wpad� do pokoju i pierwszy chwyci� s�uchawk�.
- Henryk - powiedzia� ciep�o.
- M�wi rekwizytor z Filmu Polskiego zachrobota� w s�uchawce g�os m�czyzny. - Poinformowano mnie w Desie, �e pan naby� staro�wieck� laseczk� z bagnetem. Potrzebna jest nam ona jako rekwizyt w filmie. Czy nie zechcia�by pan jej odsprzeda�?
- Nie.
- Ile pan za ni� zap�aci� w Desie?
- Pi��set z�otych.
- Damy tysi�c.
- Nie.
- P�tora.
- Nie sprzedam. To jest zabytkowa laseczka.
- W�a�nie taka jest nam potrzebna. Proponuj� panu za ni� dwa tysi�ce z�otych. Zgoda?
- Nie sprzedam. Dzi�ki tej laseczce wpad�em na trop arcyciekawej sprawy.
Po drugiej stronie drutu telefonicznego nast�pi�a chwila ciszy.
Potem g�os odezwa� si� znowu:
- Dam trzy tysi�ce i po sko�czeniu filmu b�dzie pan m�g� laseczk� odkupi�. Odpowiada panu taki warunek?
- A do jakiego filmu jest potrzebna? - zapyta� Henryk.
- Do "Zakochanych". No wi�c zgadza si� pan?
- Nie. W �adnym wypadku i pod �adnym warunkiem nie pozb�d� si� mej laski.
- To pa�skie ostatnie s�owo? - wyda�o si�, �e w g�owie m�czyzny brzmi w�ciek�o��, a nawet gro�ba.
- To moje ostatnie s�owo.
Roz��czy� si�. Henryk po�o�y� s�uchawk� i opowiedzia� Rosannie tre�� rozmowy. Nagle stukn�� si� palcem w czo�o.
- Bo�e drogi, sk�d ten rekwizytor filmu wiedzia�, �e laseczka posiada bagnet? W Desie nie mieli o tym poj�cia, o bagnecie nie m�wi�em nikomu poza rzekomym Rykiertem...
- Lolek rozg�osi� tajemnic� pa�skiej laseczki - zauwa�y�a Rosanna.
- Rekwizytor powo�ywa� si� na informacje z Desy. To jaka� podejrzana historia. Ba - znowu sobie co� przypomnia�. - "Zakochani" to przecie� film wsp�czesny. Po co im staro�wiecka laseczka?
- Z nimi to nigdy nie wiadomo - rzek�a Rosanna. - Czyta�am kiedy�, �e filmy, kt�re dziej� si� nad jeziorem, kr�c� nad rzek�, a filmy, co si� dziej� nad rzek�, filmuj� nad jeziorami. Jak ma by� film o g�rach, to go robi� nad morzem, i odwrotnie. Za filmowcami si� nie trafi.
Henryk zasiad� nad ksi��k� telefoniczn�, odnalaz� numer dawnego kolegi szkolnego, obecnie asystenta re�ysera w filmie "Zakocham".
Asystent zdziwi� si�:
- Laseczka z bagnetem? Nie s�ysza�em, �eby taki rekwizyt mia� gra� u nas.
Natychmiast jednak zastrzeg� si�:
- Wiesz, bracie, u nas to r�nie bywa. Wczoraj mo�e nie by�a potrzebna, ale jutro, kto wie? Poczekaj, skontaktuj� si� telefonicznie z naszym rekwizytorem i zadzwoni� do ciebie.
Oczywi�cie nie odezwa� si�. Po godzinie Henryk zadzwoni� do niego ponownie.
- Nie, bracie, �adna laseczka nie jest nam potrzebna. Nasz rekwizytor laski nie poszukuje.
- Przecie� dzwoni� do mnie - stwierdzi� Henryk.
- Nic o tym nie wie. Kto� si� podszywa pod nasz film.
To Henrykowi wystarczy�o.
- Sprawa nie jest czysta. Komu� bardzo zale�y na zdobyciu mojej laseczki.
- Mo�e to telefonowa� rzekomy Rykiert?
- On? Nie s�dz�. Przecie� gdy powiedzia�em mu o lasce, zaraz straci� dla mnie ca�e swe zainteresowanie.
- To m�g� by� tylko wybieg. Mia� mo�e okaza� panu, jak bardzo mu zale�y na lasce?
- Wydaje mi si�, �e g�os w s�uchawce nie nale�a� do cz�owieka, kt�ry udawa� Rykierta.
- Telefon g�os zniekszta�ca - zauwa�y�a.
Jeszcze raz zagra�a "Na sopkach Mand�urii". By�a ju� prawie jedenasta w nocy. Henryk uzbroi� si� w laseczk� i odprowadzi� dziewczyn� do p�tli tramwajowej.
29 maja, rano
Siostra Jana Rykierta, magistra i historyka sztuki, przyj�a Henryka bardzo �yczliwie. Zas�ony na oknach zosta�y odsuni�te, pok�j wywietrzono, zwi�d�e kwiaty wyrzucono. Nic nie przypomina�o Henrykowi wczorajszego spotkania z tajemniczym osobnikiem.
Staruszka by�a szczup�a, weso�a i gadatliwa. Posadzi�a go w fotelu - w tym samym, gdzie siedzia� podczas rozmowy z rzekomym Rykiertem - i po dziesi�ciu minutach mog�o si� wydawa�, �e poczuli do siebie sympati�. Dowiedzia�a si� od s�siadki o upiorze, kt�ry podczas pogrzebu kr�ci� si� po mieszkaniu jej