2729
Szczegóły |
Tytuł |
2729 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2729 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2729 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2729 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
MROCZNY MUZYKANT
TYTU� ORYGINA�U: DARK PIPER
T�UMACZY�: PIOTR KU�
ROZDZIA� PIERWSZY
S�ysza�em, jak twierdzono, �e ta�ma Zexro mo�e przetrwa� wieczno��. Jednak w�tpi�, aby chocia� kolejna generacja znalaz�a w naszej historii co� godnego uwiecznienia. Z naszej kompanii Dinan, a tak�e Gytha, kt�ra pracuje przy kompletowaniu wszystkich starych zapis�w spoza tego �wiata, by� mo�e zechc� pami�ta� o tej historii. Nie spodziewamy si� po naszym przysz�ym czytelniku, i� oczekiwa� b�dzie technicznych informacji, gdy� nikt przecie� nie wie, jak d�ugo b�d� one cokolwiek warte. S�dzimy, �e w�a�nie ta ta�ma i zawarte na niej przes�ania pozostan� zapomniane przez d�ugi czas, o ile po wielu wiekach od tej chwili ci spoza �wiata nie przypomn� sobie o naszej kolonii. By� mo�e nie zechc� pozna� fakt�w dotycz�cych ich los�w, ani nie znajd� si� w�r�d nich ludzie zdolni do odbudowania maszyn, kt�re uleg�y zniszczeniu w wyniku ci�g�ej walki o to, by dokonywa� na nich w�a�ciwych napraw.
M�j zapis mo�e nie przynie�� �adnego po�ytku r�wnie� z tego powodu, �e w ci�gu trzech lat nasza ma�a kompania zrobi�a ogromny krok do ty�u, od rozwini�tej cywilizacji, niemal do barbarzy�stwa. A jednak, ka�dego wieczoru sp�dzam nad nim przynajmniej godzin�, radz�c si� wszystkich dooko�a, gdy� nawet m�ode umys�y mog� doda� do niego pewne spostrze�enia. Jest to opowie�� o mrocznym muzykancie, Grissie Lugardzie, kt�ry uratowa� kilka istnie� swego gatunku po to, by ci, kt�rzy s� prawdziwymi lud�mi nie znikn�li na zawsze ze �wiata, kt�ry ukocha�. My, kt�rzy zawdzi�czamy mu nasze �ycia, wiemy o nim tak niewiele, �e w absolutnej zgodzie z prawd� mo�emy jedynie zawrze� na tej ta�mie nasze w�asne uczynki i dzia�ania oraz spos�b, w jaki on z nami si� zwi�za�.
Beltane by�a unikaln� w�r�d planet sektora Skorpio w tym sensie, �e nigdy nie przeznaczono jej do og�lnego zasiedlenia, lecz przygotowywano j� jako biologiczn� stacj� eksperymentaln�. Z powodu jakich� kaprys�w natury, jej klimat w zupe�no�ci odpowiada� przedstawicielom naszego gatunku, jednak nie posiada�a ona swego w�asnego inteligentnego �ycia, ani, prawd� m�wi�c, �adnej innej nadmiernie rozwini�tej jego formy. Jej bogate w ro�linno�� oba kontynenty oddzielone by�y szerokimi morzami. Na wschodnim kontynencie zawiera�o si� w�a�ciwie wszystko to, co mo�na by uwa�a� za tamtejsze �ycie. Rezerwaty, wioski i farmy sztabu do�wiadczalnego umieszczone by�y natomiast na zachodnim kontynencie. Po��czenie z przestrzeni� mia�y zapewnione wy��cznie dzi�ki jedynemu portowi kosmicznemu.
Jako aktywna jednostka schematu Konfederacji, Beltane funkcjonowa�a przez ca�y wiek przed wybuchem Wojny Czterech Sektor�w. Wojna ta sko�czy�a si� po dziesi�ciu latach planetarnych.
Lugard powiedzia�, �e by� to pocz�tek ko�ca naszego rodzaju i jego w�adzy nad szlakami kosmicznymi. W r�nym czasie mog� powstawa� imperia gwiazd, konfederacje i inne rz�dy. Nadchodzi jednak czas, kiedy twory te staj� si� zbyt wielkie i zbyt stare, wskutek czego ulegaj� rozpadowi od wewn�trz. W�wczas p�kaj� jak balony, kiedy uk�uje si� je ostrym cierniem; pozostaj� po nich jedynie bezkszta�tne p�aty. A jednak wiadomo�� o ko�cu wojny przywitano na Beltane z nadziej� na nowy pocz�tek, z nadziej� na powr�t z�otej ery "sprzed wojny", na opowie�ciach o kt�rej wychowywa�a si� najnowsza generacja. By� mo�e starsi osiedle�cy czuli dreszcze nieprzyjemnej prawdy, kt�ra wkr�tce mia�a si� zi�ci�, jednak odtr�cali te my�li, kryli si� przed nimi, jak cz�owiek kryje si� w sza�asie, chc�c os�oni� si� przed burz� �nie�n�. Poniewa� ludno�ci na Beltane by�o niewiele - stanowili j� g��wnie specjali�ci i cz�onkowie ich rodzin - S�u�by drenowa�y j� z si�y roboczej. Z kilku setek, kt�re w ten spos�b przymusowo opu�ci�y planet�, powr�ci�a na ni� tylko garstka. Mojego ojca nie by�o w�r�d tych, kt�rzy wr�cili.
My, Collisowie, byli�my rodzin� z Pierwszego Statku, jednak, w przeciwie�stwie do wi�kszo�ci, m�j ojciec nie by� technikiem, ani biomechanikiem, lecz dowodzi� oddzia�ami S�u�b. Z tego wzgl�du ju� od pocz�tku nasza rodzina by�a oddzielona od reszty spo�eczno�ci, a powodem tego podzia�u by�o zr�nicowanie interes�w. M�j ojciec nie mia� zapewne wielkich ambicji. Przeszed� odpowiednie przeszkolenie w oddzia�ach Patrolu, jednak nigdy nie stara� si� o awans. Wola� szybko wr�ci� na Beltane, co te� uczyni�, przejmuj�c tu dow�dztwo nad S�u�bami i dowodz�c nimi tak, jak kiedy� jego ojciec. Dopiero wybuch wojny, kt�ry spowodowa�, �e nagle zacz�o brakowa� wyszkolonych m�czyzn, sprawi�, i� da� si� oderwa� od swoich korzeni, kt�re tak bardzo ukocha�.
Niew�tpliwie pod��y�bym jego �ladami, jednak te dziesi�� lat konfliktu, podczas kt�rych byli�my mniej lub bardziej odci�ci od przestrzeni, sprawi�o, �e musia�em pozosta� w domu. Moja matka, kt�ra pochodzi�a z rodziny technik�w, zmar�a jeszcze zanim ojciec uda� si� w przestrze� ze swoim oddzia�em, a ja sp�dzi�em dziesi�� lat z Ahrenami.
Imbert Ahren by� dow�dc� stacji Kynvet i kuzynem mojej matki, jedynym moim krewnym na Beltane. By� powa�nym i szczerym cz�owiekiem, kt�ry do wszystkiego, co osi�gn��, doszed� raczej dzi�ki mr�wczej i ci�kiej pracy, ni� dzi�ki b�yskotliwemu intelektowi. Prawd� m�wi�c, stanowisko jego wymaga�o ci�g�ej czujno�ci i kontrolowania podw�adnych, kt�rzy rzadko przyk�adali si� do pracy jak nale�y, jednak nigdy nie potrafi� zdoby� si� na surowo�� i by� wobec nich bardzo tolerancyjny. Jego �ona, Ranalda, by�a z kolei naprawd� doskona�a w swojej dziedzinie i o wiele bardziej wymagaj�ca wobec podw�adnych ni� Imbert. Rzadko j� widywali�my, poniewa� wci�� prowadzi�a jakie� skomplikowane badania.
Zajmowanie si� gospodarstwem domowym wcze�nie spad�o wi�c na Annet, kt�ra by�a zaledwie rok m�odsza ode mnie. Mieszka�a jeszcze z nami Gytha, kt�ra ca�ymi dniami czyta�a ta�my, a gospodarstwem domowym interesowa�a si� jeszcze mniej ni� jej matka.
To chyba specjalizacja, kt�ra stawa�a si� coraz bardziej niezb�dna dla mojego gatunku od momentu, kiedy skierowali�my kroki w przestrze�, w pewnym sensie zmutowa�a nas, chocia� ludzie najbardziej ni� dotkni�ci zapewne stanowczo oponowaliby przeciwko takiemu twierdzeniu. Mimo �e mia�em prywatnego nauczyciela i ponaglano mnie, bym wybra� zaw�d, kt�ry przyda�by si� w laboratoriach na stacji, nie mia�em �adnych zdolno�ci w tym kierunku. W ko�cu, bez wi�kszego przekonania, podj��em studia, po kt�rych m�g�bym wst�pi� do S�u�by Stra�niczej w jednym z Rezerwat�w; Ahren uwa�a�, �e nadawa�bym si� do tej pracy. Tymczasem nast�pi� ponury koniec wojny, kt�ra szcz�liwie bezpo�rednio nikogo z nas nie dotkn�a.
Nikt w niej w�a�ciwie nie zwyci�y�; faktyczny remis oznacza�, �e obie strony nie maj� ju� si� do dalszej walki. Rozpocz�y si�, bardzo d�ugo trwaj�ce, "rozmowy pokojowe", kt�re zako�czy�y si� kilkoma rozs�dnymi ustaleniami.
Przedmiotem naszych obaw by�o to, �e o Beltane jakby zapomnia�y si�y, kt�re spowodowa�y jej narodziny. Gdyby�my dawno temu nie przyst�pili do eksploatacji tej planety i nie korzystali z jej surowc�w, znale�liby�my si� teraz w desperackiej sytuacji. Nawet przybywaj�ce dwa razy w roku statki rz�dowe, do kt�rych ograniczy� si� w ostatnim okresie wojny nasz handel i nasza komunikacja, dwukrotnie sp�ni�y si�. Rado�� z ich przybywania zamienia�a si� jednak w niech�� i wrogo��, gdy okazywa�o si�, �e nie l�dowa�y po to, aby uzupe�nia� nasze zapasy, lecz by zostawi� pochodz�cych z Beltane ludzi, kt�rzy walczyli w odleg�ym konflikcie. Weterani ci wygl�dali jak w�asne cienie, prawdziwie nieszcz�liwe, przewa�nie okaleczone, ofiary machiny wojennej.
W�r�d nich by� Griss Lugard. Chocia� dobrze zna�em go w dzieci�stwie i by� zast�pc� dow�dcy w oddziale, wraz z kt�rym uda� si� na wojn� m�j ojciec, nie rozpozna�em go, kiedy kulej�c schodzi� po rampie pasa�erskiej. Jego niewielki worek podr�ny zdawa� si� zbyt wielkim ci�arem dla chudych ramion, pod jego ci�arem Griss wyra�nie chyli� si� na bok.
Przechodz�c obok, nagle spojrza� na mnie i niespodziewanie rzuci� worek na ziemi�. Uni�s� d�o� i wtedy usta na jego twarzy, na kt�rej widoczny by� jeszcze �lad po �wie�ej bli�nie, wykrzywi�y si� w grymasie.
- Sim...
W tym momencie jego d�o� pow�drowa�a ponad g�ow� i wtedy rozpozna�em go, po opasce na przegubie d�oni, teraz o wiele za lu�nej.
- Jestem Vere - powiedzia�em szybko. - A pan jest... - popatrzy�em na dystynkcje na ko�nierzyku jego wyp�owia�ej i pogniecionej tuniki. - Kapitan Lugard! - wykrzykn��em wreszcie.
- Vere - powt�rzy� moje imi� i przez chwil� jego umys� jakby b��dzi� gdzie� w czasie, pr�buj�c co� mu przypomnie�. - Vere, ty... jeste� synem Sima! Ale... ale przecie� wygl�dasz jak sam Sim. - Sta� bez ruchu, wpatruj�c si� we mnie, po czym nagle odwr�ci� si� i zacz�� ogl�da� nasze otoczenie. Dopiero teraz zdoby� si� na to; schodz�c z rampy przez ca�y czas mia� wzrok wbity w ziemi�, jakby interesowa� go jedynie kurz tej planety, wzbijany przez podeszwy but�w.
- Min�o wiele czasu - powiedzia� niskim, zm�czonym g�osem. - Du�o, du�o czasu.
Przy grabi� si� i po chwili schyli� po torb�, jednak uprzedzi�em go.
- Dok�d, prosz� pana? - zapyta�em.
Po jego rodzinie pozosta�y stare baraki. Nikt tam nie mieszka�, ju� od dobrych pi�ciu lat, by�y w�a�ciwie jedn� wielk� rupieciarni�. Wszyscy cz�onkowie jego rodziny poumierali lub opu�cili planet�. Postanowi�em, �e niezale�nie od tego, ile u nas jest miejsca, Griss Lugard pozostanie na razie go�ciem u Annete.
On spogl�da� jednak ponad moimi ramionami, w kierunku po�udniowo-zachodnich wzg�rz i rysuj�cych si� za nimi wysokich g�r.
- Czy masz mo�e przelatywacz, Sim... Vere? - zaraz poprawi� si�.
Potrz�sn��em przecz�co g�ow�.
- Bardzo nam ich brakuje, prosz� pana. Nie mamy cz�ci do ich naprawiania. Mog� jedynie zdoby� helikopter operacyjny.
Wiedzia�em, �e z�ami� w ten spos�b regulamin. Griss Lugard by� jednak dla mnie kim� bardzo bliskim, nale�a� do mojej przesz�o�ci, a od jak dawna nie mia�em kontaktu z nikim z mojej przesz�o�ci?
- Prosz� pana, gdyby pan zechcia� zosta� go�ciem... - kontynuowa�em.
Potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- Lepiej nie - mrukn��, jakby m�wi� wy��cznie do siebie. - Je�li chcesz co� dla mnie zrobi�, postaraj si� o helikopter. Polecimy na po�udniowy zach�d, do Butte Hold.
- Ale tam s� przecie� tylko ruiny. Nikt z nas tam nie by� od o�miu lat.
Lugard wzruszy� ramionami.
- Widzia�em ostatnio wiele ruin, chcia�bym jednak zobaczy� tak�e i te. - Si�gn�� d�oni� pomi�dzy fa�dy tuniki i wydoby� z niej metalow� tabliczk�, mieszcz�c� si� na powierzchni d�oni. Tabliczka b�ysn�a w popo�udniowym s�o�cu. - Dow�d wdzi�czno�ci od rz�du, Vere. Otrzyma�em Butte Hold na tak d�ugo, jak tylko b�d� chcia�. Jest moje.
- Ale zaopatrzenie... - zn�w spr�bowa�em go zniech�ci�.
- Co tam zaopatrzenie? To wszystko jest moje. Zap�aci�em za to poranion� twarz�, wysi�kiem wojennym; ca�kiem przyzwoita cena za Butte, ch�opcze. Teraz wi�c chcia�bym uda� si�... do domu. - Wci�� wypatrywa� w kierunku wzg�rz.
Podpisa�em wi�c odbi�r helikoptera na oficjaln� podr�. Griss Lugard mia� do niej prawo i by�em pewien, �e w razie czego odrzuc� wszelkie oskar�enia o bezprawne u�ycie maszyny.
Nasze helikoptery skonstruowano w celu poruszania si� i prowadzenia poszukiwa� w trudno dost�pnym terenie. Gdy by�o to mo�liwe, jecha�y na ko�ach po powierzchni planety, ale gdy drog� zamyka�y przeszkody, kt�rych nie mo�na by�o pokona�, mog�y unosi� si� w g�r� i pokonywa� kr�tkie odcinki w powietrzu. Nie nale�a�y do najwygodniej szych i nie by�y przystosowane do d�ugich podr�y; po prostu umo�liwia�y szybkie dotarcie do trudnych teren�w. Zasiedli�my teraz z Lugardem na przednich fotelach, przypi�wszy si� do nich pasami, po czym wyznaczy�em kurs na Butte Hold. W tamtych czasach nale�a�o trzyma� r�ce na sterownikach, poniewa� trudno by�o wierzy� automatycznym sensorom.
Od czasu wybuchu wojny, osiedla na Beltane zacz�y kurczy� si�, zamiast rozwija�. Ubywa�o ludzi i peryferyjne osady pustosza�y jedna po drugiej. Butte Hold pami�ta�em tylko sprzed wojny; s�abo, bo ostatni raz by�em tam jako ma�y ch�opiec.
Za�o�ono je na skraju wulkanicznego terytorium, kt�re, dzi�ki pot�nym wybuchom licznych i wysokich wulkan�w, musia�o w zamierzch�ych czasach o�wietla� spory szmat kontynentu. Dowody, i� przed wielu laty szala� tu �ywio�, wci�� wywo�ywa�y ogromne wra�enie. Pozostawi� on po sobie nies�ychanie urozmaicony krajobraz, ogromne bry�y zastyg�ej lawy, ostre jak no�e grzbiety g�rskie i nadzwyczaj sk�p� ro�linno��. Plotki g�osi�y, �e opr�cz naturalnych zasadzek, kt�re kryje ta ziemia, na przybysz�w czyhaj� tu tak�e inne niebezpiecze�stwa - mianowicie wielkie, dzikie bestie, kt�re, uciek�szy ze stacji eksperymentalnych, znalaz�y dla siebie na tych zapomnianych i dzikich terenach idealne legowiska. By�y to tylko plotki, poniewa�, jak do tej pory, nikt nie dowi�d� istnienia bestii. A jednak ludziom wesz�o w krew, �e wybieraj�c si� tutaj, na wszelki wypadek zawsze mieli ze sob� osza�amiacze.
Po kr�tkiej je�dzie skr�cili�my w dr�k� tak niewyra�n�, �e nie zauwa�y�bym jej, gdyby nie wskaz�wki Lugarda. Prowadzi� mnie bardzo pewnie, jakby t�dy je�dzi� codziennie. Wkr�tce znacznie oddalili�my si� od zamieszkanych teren�w. Chcia�em z nim porozmawia�, jednak nie o�miela�em si� zadawa� pyta�, kt�re mnie nurtowa�y. Lugard, w chwilach gdy nie zajmowa�o go wskazywanie mi drogi, ca�kowicie pogr��ony by� w swoich my�lach.
Pomy�la�em, �e znalaz�by dla siebie na Beltane o wiele lepsze miejsce, mo�e nie ca�� osad�, ale co� o wiele bardziej interesuj�cego ni� zapomniane osiedle w niedost�pnym terenie. W osiedlach na planecie brakowa�o m�czyzn; przecie� wywo�ono ich st�d na wojn�, najpierw Stra�nik�w, potem naukowc�w, a na ko�cu technik�w. Ci, kt�rzy tu pozostali, by� mo�e nie�wiadomie zmieniali ich atmosfer�. Wojna nie przetoczy�a si� na tyle blisko, by wywrze� jaki� wi�kszy wp�yw na sam� Beltane. Pozosta�a w konflikcie jedynie dostarczycielem pewnych surowc�w i ludzi. Ponadto budzi�a irytacj�, gdy� ci, kt�rzy tutaj przyjechali w celach badawczych, nie mieli ochoty na kolejne dalekie podr�e, by zabija� lub samemu gin�� w bezkresach przestrzeni. Przed pi�ciu laty dosz�o nawet na tym tle do ostrego sporu pomi�dzy komendantem, a lud�mi takimi jak doktor Croson. Komendant wkr�tce opu�ci� planet� i na Beltane znowu zapanowa� spok�j.
Tutejsza ludno�� by�a z natury pokojowa. Do swojego pacyfizmu byli tak przywi�zani, �e zastanawia�em si�, czy zaakceptuj� Lugarda, kt�ry w chwale powr�ci� z dalekiej wojny. Urodzi� si� na Beltane, to prawda. Jednak, tak jak m�j ojciec, pochodzi� z rodziny tradycyjnie zakorzenionej w S�u�bie i nie w�eni� si� w �aden z klan�w, zamieszkuj�cych osiedla. M�wi�, �e Butte Hold nale�y do niego. Czy by�o to prawd�? A mo�e przys�ano go tu, �eby przygotowa� Butte Hold na przyj�cie garnizonu? Co� takiego nie spodoba�oby si� na planecie.
Nasza dr�ka by�a tak pe�na dziur i nier�wno�ci, �e w ko�cu niech�tnie poderwa�em helikopter w powietrze, utrzymywa�em go jednak na minimalnej wysoko�ci nad powierzchni�. Je�eli Lugard mia� za�o�y� tu garnizon, to oby w�r�d �o�nierzy, kt�rzy przyb�d�, znale�li si� technicy-mechanicy, potrafi�cy naprawi� nasz wys�u�ony sprz�t. Helikoptery w podr�y cz�sto zachowywa�y si� nieobliczalnie.
- Unie� go troch� wy�ej - poleci� mi Lugard.
Pokr�ci�em g�ow�.
- Nic z tego. Je�eli rozleci si� na tej wysoko�ci, mamy przynajmniej szans�, �e spadniemy na ziemi� w jednym kawa�ku. Nie mam zamiaru ryzykowa� bardziej, ni� to konieczne.
Lugard popatrzy� najpierw na mnie, a potem zlustrowa� wzrokiem maszyn�, jakby dopiero teraz widzia� j� po raz pierwszy. Jego oczy zw�zi�y si�.
- To jest przecie� wrak...
- Jedna z najlepszych maszyn na tej planecie - odpar�em. - Maszyny same si� nie naprawiaj�. A technoroboty praktycznie wszystkie zatrudniamy w laboratoriach. Nie otrzymujemy �adnych dostaw spoza planety od czasu, gdy komandor Tasmond opu�ci� j� z resztk� garnizonu. Wi�kszo�� helikopter�w, jakie jeszcze funkcjonuj�, to po prostu sk�adaki, zestawione z wrak�w zepsutych maszyn.
Napotka�em jego badawcze spojrzenie.
- To jest a� tak �le? - zapyta� cicho.
- To zale�y w jaki spos�b potraktujemy s�owo "�le". Komitet uwa�a, �e w gruncie rzeczy jest dobrze. Ciesz� si�, �e przestali�my otrzymywa� rozkazy spoza planety. Partia Wolnego Handlu chce og�osi� ca�kowit� niepodleg�o��. �yje nam si� gorzej ni� przed wojn�, jednak nikt, naprawd� nikt, nie chce, aby rozkazy dla nas dociera�y zn�w z przestrzeni.
- Kto ma tutaj w�adz�?
- Komitet, a w�a�ciwie przewodnicz�cy jego sekcji: Corson, Ahren, Alsay, Vlasts...
- Corson, Ahren, rozumiem. A kim jest Alsay?
- On jest na Yethlome.
- A Watsill? Kto to taki?
- Przyby� z zewn�trz. Podobnie Pra� i Bomtol, jak zreszt� i wi�kszo�� m�odych. I niekt�rzy z tych b�yskotliwych uczonych...
- A Corfu?
- On... zabi� si�.
- Co? - Lugard by� wyra�nie zaskoczony. - Mia�em wiadomo��... - Potrz�sn�� g�ow�. - Dlaczego?
- Oficjalny komunikat m�wi� o wyczerpaniu nerwowym.
- A nieoficjalnie?
- W plotkach powtarza si�, �e odkry� co� �miertelnie niebezpiecznego. Kazano mu nadal prowadzi� badania. Odm�wi�. Naciskano na niego i ba� si�, �e nie wytrzyma nacisku. Uciek� wi�c w �mier�. Komitet m�wi, �e to ostatnia nienaturalna �mier� na tej planecie i nigdy ju� nikt nie da tu nikomu broni do r�ki.
- Oczywi�cie, �e nie - powiedzia� Lugard sucho. - Nie b�d� ju� mieli takiej szansy, mimo �e zmagania trwaj�...
- Ale wojna ju� si� sko�czy�a!
Lugard potrz�sn�� g�ow�.
- Formalna wojna, tak. Porozrywa�a ona jednak Konfederacj� na strz�py. Prawo i porz�dek... w naszych czasach z pewno�ci� czego� takiego jeszcze d�ugo nie zaznamy... - Wskaza� r�k� na niebo ponad naszymi g�owami. - Nie zaznamy tego my i zapewne nie zazna r�wnie� nast�pna generacja. Szcz�liwe �wiaty, kt�re dysponuj� w�asnymi surowcami, one zdo�aj� zachowa� cywilizacj�. Inne upadn�, gdy� nie b�dzie komunikacji i handlu pomi�dzy planetami. Wilki kr��y� b�d�, niszcz�c wszystko, co znajdzie si� w przestrzeni...
- Wilki?
- To stare s�owo, jakim okre�lamy agresor�w. Zdaje si�, �e nazywano nim zwierz�, kt�re atakowa�o wielkimi stadami bezbronne ofiary. Ich okrucie�stwo wci�� tkwi w pami�ci naszej rasy. Tak, wilki zn�w b�d� atakowa�.
- Z Czterech Gwiazd?
- Nie - odpar� Lugard. - Oni s� tak samo wycie�czeni jak my. W przestrzeni pozosta�y jednak resztki rozbitych flot, statki, kt�rych �wiaty macierzyste ju� nie istniej�, dla kt�rych nie ma port�w, w jakich by�yby gor�co witane. Ich za�ogi prowadzi� b�d� �ycie, jakie tocz� od lat, gdy� innego nie znaj�. Nie b�d� ju� jedynie regularnymi oddzia�ami, ale bandami pirat�w. Bogate �wiaty, o kt�rych b�d� wiedzieli piraci, zostan� zaatakowane na pocz�tku. Zagro�one b�d� te� miejsca, kt�re mog�yby pos�u�y� piratom jako bazy...
Pomy�la�em, �e wiem ju�, dlaczego Lugard powr�ci�.
- A wi�c przyby�e� tutaj �ci�gn�� garnizon, �eby Beltane nie by�a bezbronna wobec zagro�enia...
- Chcia�bym, Vere, chcia�bym, �eby tak by�o. - Zaskoczy� mnie �ar, z jakim Lugard wypowiedzia� te s�owa. - Jednak nic z tego. Przyby�em tutaj, poniewa� otrzyma�em za moje wojenne zas�ugi Butte Hold od rz�du. Butte Hold: wszystko, co na tej planecie mie�ci si� pod tym w�a�nie poj�ciem, nale�y do mnie. To jest jedyny pow�d, dla kt�rego tu jestem. Poza tym, dlaczego w�a�nie tutaj... C�, urodzi�em si� tutaj i pragn�, �eby moje cia�o pozosta�o po �mierci w�a�nie na Beltane. Teraz na po�udnie...
�lady starej drogi by�y prawie niewidoczne. Szybko zbli�ali�my si� do krainy lawy i napotykali�my coraz wi�cej �lad�w dawnych katastrof. Ro�linno�� stawa�a si� coraz bardziej sk�pa i dzika. Dawno min�a po�owa lata i wi�kszo�� kwiat�w ju� przekwit�a, jednak co jaki� czas widzieli�my je, odcinaj�ce si� r�nokolorowymi barwami na tle monotonii szaro�ci i zieleni. Dwukrotnie dzikie, g�odne kr�liki, wyjadaj�ce resztki ro�linno�ci, zerwa�y si� do szale�czej ucieczki, wystraszone przez helikopter.
Wkr�tce ujrzeli�my przed nami Butte Hold. Z ciekawo�ci� kr��y�em przez chwil� nad pot�n� skarp�, u st�p kt�rej za�o�ono osiedle. Zachowa�o si� wok� niego wiele �lad�w ludzkiej dzia�alno�ci. Szczeg�lne wra�enie wywo�a�y we mnie pot�ne umocnione posterunki dla wartownik�w, wykute w litej skale. Widzia�em, �e takie warowne posterunki budowano bezpo�rednio po wyl�dowaniu na planecie Pierwszego Statku, kiedy nie mieli�my jeszcze poj�cia, czego spodziewa� si� po tutejszej faunie, wzbudzaj�cej szczeg�lne obawy w tej krainie lawy. Chocia� wkr�tce okaza�o si�, �e s� one nieuzasadnione, to jednak przez wiele lat wykorzystywa�y je patrole.
Po chwili posadzi�em helikopter na pasie do l�dowania przed g��wn� bram� osiedla. Piasek, kt�ry zacz�� unosi� si� przy l�dowaniu, wyda� nieprzyjemny odg�os, uderzaj�c o metalowe wrota, sprawiaj�ce wra�enie na sta�e zaspawanych. Lugard wysiad�, poruszaj�c si� sztywno. Si�gn�� po sw�j worek, jednak ja uprzedzi�em go i wysiad�em za nim. Baga� by� lekki, jakby kapitan nie chcia� obarcza� si� wi�kszymi �adunkami; a mo�e ten fakt dowodzi�, �e przyjecha� tu tylko czasowo, zbada� sytuacj�. I wkr�tce opu�ci nasz� sekcj�?
W milczeniu zaakceptowa� moje towarzystwo, jednak, nie ogl�daj�c si� za mn�, ruszy� szybko przed siebie. Zn�w mia� w d�oni metalow� p�ytk�, kt�r� pokaza� mi w porcie. Podszed�szy do podsypanej piaskiem bramy, zatrzyma� si� na d�ug� chwil�, wpatruj�c we wrota fortecy, jakby spodziewa� si�, �e zabite deskami luki strzelnicze stan� otworem i kto� z wewn�trz zaraz co� do niego zawo�a. Wreszcie pochyli� si�, uwa�nie badaj�c bram�. Przesun�� d�oni� po jej powierzchni, a drug� wsun�� swoj� tabliczk� do otworu z mechanizmem, blokuj�cym zamek.
W�a�ciwie to spodziewa�em si� ujrze� na jego twarzy rozczarowanie, nie wierz�c w trwa�o�� urz�dzenia, kt�re przez tak d�ugi czas poddawane by�o niszcz�cemu dzia�aniu przyrody. Pomyli�em si� jednak. Czekali�my przez kr�tk� chwil�, po czym ci�kie wrota rozsun�y si� w ciszy. W tym samym momencie zapali�y si� �wiat�a i znale�li�my si� w d�ugim hallu, maj�c po prawej i lewej r�ce zamkni�te drzwi.
- Powinien pan mie� jakie� zaopatrzenie, zapasy... - odwa�y�em si� powiedzie�. Lugard odwr�ci� si� do mnie i si�gn�� po worek, kt�ry wci�� trzyma�em w d�oniach. U�miechn�� si�.
- C�, masz racj�. Zaraz przekonasz si�, �e co� nieco� mam. Prosz�, wejd� do �rodka.
Przyj��em zaproszenie, chocia� odgadywa�em, �e wola�by teraz by� sam. Jednak ja zna�em Beltane, a on nie. Gdybym wsiad� do helikoptera i pozostawi� Lugarda samemu sobie, m�g�by natrafi� na k�opoty, kt�rym by nie podo�a�, bo nie wiedzia�by jak. A przede wszystkim, pozbawiony by zosta� jedynego �rodka transportu.
Ruszy� przed siebie, w kierunku drzwi, znajduj�cych si� na ko�cu hallu. Znalaz�szy si� przy nich, zdecydowanym gestem przy�o�y� p�ytk� do w�a�ciwego miejsca i drzwi otworzy�y si�. Stan�li�my u progu ciemnego szybu. Lugard niespiesznym ruchem rzuci� do szybu sw�j baga�. Worek zacz�� opada�, jednak powoli, jakby p�yn�� w powietrzu. Winda grawitacyjna. Ujrzawszy to, kapitan spokojnie ruszy� w �lady worka. Musia�em zmusi� si�, �eby post�pi� tak samo; wci�� nie dowierza�em urz�dzeniom, kt�rych nie u�ywano przez wiele lat.
Opu�cili�my si� na d� o dwa poziomy; ta kr�tka podr� kosztowa�a mnie wiele strachu i potu. Nie ufaj�c staremu urz�dzeniu, wci�� obawia�em si�, �e zaczn� spada� i moje cia�o roztrzaska si� o dno szybu. Jednak nic z�ego nie wydarzy�o si� i wkr�tce st�pali�my po osiedlowym magazynie z zaopatrzeniem. W p�mroku ujrza�em maszyny, opatulone brezentowymi narzutami. Zapewne myli�em si� wi�c przypuszczaj�c, �e Lugard zosta�by pozbawiony �rodk�w transportu, gdybym zostawi� go samego. Nie zwr�ci� jednak uwagi na maszyny, podszed� za to do nisz, w kt�rych ustawione by�y kontenery i skrzynie.
- Jak widzisz, jestem doskonale zaopatrzony - powiedzia�, kiwaj�c g�ow� w kierunku tego budz�cego podziw magazynu.
Rozejrza�em si� dooko�a. Po lewej stronie zauwa�y�em p�ki na bro�, jednak w wi�kszo�ci by�y puste. Lugard podszed� do jednej z maszyn i �ci�gn�� z niej brezentowe przykrycie. Moim oczom ukaza�a si� koparka z �opat� opuszczon� do ziemi. Moja pocz�tkowa nadzieja, �e jest to bojowa maszyna lataj�ca, natychmiast prys�a. C�, skoro puste by�y p�ki, przeznaczone na bro�, zapewne w magazynie nie by�o te� �adnych maszyn bojowych.
Lugard odwr�ci� si� od koparki i ujrza�em w jego oczach jakby nowo nabyt� energi�.
- Nie miej w�tpliwo�ci, Vere, to dla mnie doskona�e miejsce.
Ruchem g�owy nakaza� mi przej�� do szybu, tym razem jednak pop�yn�li�my w g�r� i zn�w znale�li�my si� w hallu wej�ciowym. Szed�em z powrotem do drzwi, kiedy jego g�os osadzi� mnie w miejscu.
- Vere...
- Tak? - odwr�ci�em si�. Lugard patrzy� na mnie, jakby waha� si�, czy ma powiedzie� to, co go nurtuje. Odnosi�em wra�enie, �e ci�ko zmaga si� sam ze sob�, by zwalczy� to wahanie.
- Wpadnij tu do mnie, jak b�dziesz mia� okazj�.
Na podstawie tonu jego g�osu nie m�g�bym okre�li� tych s��w jako serdeczne zaproszenie, a jednak, znaj�c Lugarda, wiedzia�em, �e jest szczere i prawdziwe.
- Gdy tylko b�d� m�g� - obieca�em.
Stan�� przy drzwiach, obserwuj�c jak powoli zbli�am si� do helikoptera. Wystartowawszy, celowo zatoczy�em ko�o nad bram� i pomacha�em mu na po�egnanie. Odpowiedzia� mi r�wnie serdecznym gestem.
Obra�em kurs na Kynvet, pozostawiaj�c ostatniego z �o�nierzy Beltane samego w jego pustelni. Nie cieszy�a mnie my�l, �e zostawi�em go samego, otoczonego przez duchy tych,
kt�rzy tam kiedy� mieszkali i nigdy ju� nie powr�c�. Ale przecie� taki by� w�a�nie wyb�r Lugarda, wyb�r, kt�rego nikt ju� nie by� w stanie zmieni�; wiedzia�em to dobrze, bo przecie� dobrze wiedzia�em, kim jest i jaki jest Griss Lugard.
Kiedy l�dowa�em w Kynvet, ujrza�em �wiat�o w otwartych drzwiach domu.
- Vere? - dotar� do mnie g�os Gythy natychmiast, kiedy wy��czy�em silnik. - Annet chce, �eby� si� po�pieszy�. Mamy towarzystwo.
Towarzystwo? Rzeczywi�cie, teraz zauwa�y�em kolejny helikopter z symbolem Yetholme na ogonie i zaraz potem maszyn� Haychaxa; odnios�em wra�enie, �e dzisiejszego wieczoru go�cimy p� Komitetu. Ale dlaczego? Przy�pieszy�em kroku i w mgnieniu oka zapomnia�em o Butte Hold i jego nowym dow�dcy.
ROZDZIA� DRUGI
Tej nocy pod dachem Ahrena nie zgromadzi� si� pe�en Komitet, jednak zza zamkni�tych drzwi dociera�y przyt�umione g�osy m�czyzn, kt�rzy zawsze mieli w nim najwi�cej do powiedzenia. Spodziewa�em si�, �e b�d� musia� t�umaczy� si�, dlaczego u�y�em helikoptera, jednak nikt nie zwr�ci� nawet uwagi na moje l�dowanie.
Annet, zaj�ta dot�d zmywaniem naczy�, pod��y�a za mn� do gabinetu ojca i poinformowa�a mnie o przyczynie tego niecodziennego zgromadzenia. Statek, kt�ry przywi�z� na planet� Lugarda i innych weteran�w wojennych mia�, jak si� okaza�o, drug�, dodatkow� misj�. Kiedy zbli�a� si� do Beltane, z jego kapitanem skontaktowa� si� dow�dca statku, kr���cego po orbicie wok� planety, z kt�rego istnienia nie zdawali�my sobie dotychczas sprawy. Do Komitetu zosta�a wystosowana b�agalna pro�ba.
By�o tak, jak to przewidzia� Lugard, chocia� jego wizja by�a jeszcze bardziej ponura. Istnia�y statki bez port�w macierzystych, ich w�asne �wiaty by�y zniszczone lub ska�one radioaktywnie do tego stopnia, �e o �adnym �yciu na ich powierzchniach nie mog�o by� mowy. Statek z uciekinierami z takiego w�a�nie �wiata kr��y� po naszej orbicie b�agaj�c o prawo do l�dowania i miejsce do osiedlenia si� dla st�oczonych na jego pok�adzie ludzi.
Beltane by�a dot�d "zamkni�tym" �wiatem, a jej jedyny port otwarty by� tylko dla uprzywilejowanych statk�w. Powody zamkni�cia znikn�y jednak wraz z ko�cem wojny. Nasze osiedla zajmowa�y tak ma�o miejsca na powierzchni planety, �e byli�my dot�d zaledwie pionierami na planecie, mimo �e w swoim czasie wok� portu powsta�o naprawd� sporo wiosek. Poza tym pusty by� ca�y wschodni kontynent; wci�� czeka� na swoich kolonizator�w.
Czy jednak stare, wojenne ograniczenia wezm� g�r� i Komitet nie wpu�ci statku? A je�li stanie si� inaczej, czy nie oka�e si� to zbyt wyra�n� zach�t� do l�dowania dla innych rozbitk�w wojennych? Pomy�la�em o przepowiedni Lugarda, �e wilki zaczn� kr��y� po mi�dzyplanetarnych szlakach, a te �wiaty, kt�re oka�� si� bezbronne, zostan� ograbione, a mo�e nawet stan� si� ofiarami okupacji. Czy m�czy�ni, teraz naradzaj�cy si� z Ahrenem, brali i to pod uwag�? Przekonany by�em, �e nie.
Zabra�em talerz z chlebem do maczania i zanios�em go do d�ugiego sto�u. Serworobot�w ju� dawno na planecie nie mieli�my, kilka ostatnich pozosta�o w laboratoriach. Cofn�li�my si� w czasie i zn�w u�ywali�my r�k, n�g i si�y naszych grzbiet�w do pracy. Annet by�a dobr� kuchark� - z przyjemno�ci� jad�em to, co gotowa�a w swoich garnkach i na patelniach, w przeciwie�stwie do jedzenia w porcie, wci�� preparowanego przez roboty. Zapach przygotowanego przez ni� jedzenia przypomnia� mi, �e od po�udnia, kiedy jad�em ostatni posi�ek w porcie, min�o ju� wiele godzin i jestem bardzo g�odny.
Kiedy powr�ci�em po tac� z miseczkami, pe�nymi aromatycznych sos�w, Annet wypatrywa�a przez okno.
- Sk�d masz helikopter? - zapyta�a.
- Zabra�em z portu. Wioz�em pasa�era na peryferie.
Popatrzy�a na mnie, zaskoczona.
- Na peryferie? Kogo?...
- Grissa Lugarda. Chcia� dosta� si� do Butte Hold. W�a�nie wyl�dowa� na planecie.
- Grissa Lugarda? Kto to taki?
- S�u�y� razem z moim ojcem. Poza tym zawiadywa� Butte Hold przed wojn�.
Przed wojn�... Termin ten by� dla niej jeszcze bardziej odleg�y ni� dla mnie. Chyba by�a jeszcze w ��obku, kiedy dotar�y do nas pierwsze wiadomo�ci o konflikcie. W�tpi�em, czy pami�ta jakiekolwiek wydarzenia sprzed wojny.
- Dlaczego powr�ci�? Jest... by� �o�nierzem, prawda? �o�nierze, ludzie, kt�rzy uczynili z walki swoj� profesj�, byli obecnie na Beltane postaciami tak legendarnymi, jak fantastyczne stwory z opowie�ci dla dzieci, zapisanych na ta�mach.
- Urodzi� si� tutaj. Otrzyma� osad�...
- A wi�c zn�w b�d� tutaj �o�nierze? Przecie� wojna sko�czy�a si�. Ojciec... Komitet... przecie� wszyscy przeciwko temu zaprotestuj�. Znasz Pierwsze Prawo...
Zna�em Pierwsze Prawo, jak�e by inaczej. Wystarczaj�co cz�sto wbijano mi je do g�owy: "Wojna to marnotrawstwo; nie istniej� konflikty, kt�rych nie mo�na by rozwi�za� dzi�ki cierpliwo�ci, inteligencji i dobrej woli, wyra�anych przez oponent�w szczerze i otwarcie".
- Nie, przyjecha� sam. Nie ma ju� swojego oddzia�u. By� ci�ko ranny.
- Zapewne te� ci�ko nienormalny - Annet zacz�a nalewa� chochl� gulasz do czekaj�cych waz - skoro planuje zamieszka� na takim pustkowiu.
- Kto chce mieszka� na pustkowiu? - do kuchni wpad�a Gytha, trzymaj�c w opalonych r�kach kilka chochli.
- Cz�owiek o nazwisku Griss Lugard.
- Griss Lugard... Och, wicekomendant Lugard! - Zaskoczy�a mnie, jak to si� jej cz�sto zdarza�o, ale nie tylko mnie.
Widz�c moje zdziwienie i Annette, skrzywi�a usta w weso�ym u�miechu. Odgarn�a z policzka kosmyk w�os�w. - Co si� dziwicie, umiem przecie� czyta�, prawda? Czytam nie tylko ta�my z powie�ciami. Du�o czytam o historii Beltane. Ze starych ta�m informacyjnych mo�na wiele ciekawego si� dowiedzie�. Na przyk�ad o tym, jak wicekomendant Griss Lugard przyni�s� pewnego dnia z grot z krainy lawy jakie� przedmioty; �e okaza�o si�, i� znalaz� przedmioty, nale��ce do Prekursora. Potem Centrum Dowodzenia mia�o wys�a� kogo� na miejsce dla zbadania sprawy, jednak wybuch�a wojna i przestali�my si� tym interesowa�. Przejrza�am wiele ta�m, by przekona� si�, czy rzeczywi�cie zaniechano dalszych poszukiwa�. Za�o�� si�, �e Lugard powr�ci� teraz, �eby znale�� skarby - skarby Prekursora. Vere, mo�e skoczymy do Butte Hold i pomo�emy mu ich szuka�?
- Rzeczy Prekursora? - skoro Gytha powiedzia�a, �e o czym� czyta�a, nie spos�b by�o kwestionowa� jej s��w; nigdy nie k�ama�a. Ale przecie� nigdy nie s�ysza�em, by po Prekursorze co� na Beltane pozosta�o.
Kiedy nasz rodzaj pierwszy raz wydosta� si� z w�asnego systemu s�onecznego, szybko zorientowali�my si�, �e nie jeste�my sami w �wiecie bezkresnej przestrzeni. R�wnie szybko spotkali�my mieszka�c�w, pochodz�cych z innych planet, ju� od dawna swobodnie poruszaj�cych si� na trasach pomi�dzy systemami. Wyprzedzali nas o ca�e stulecia, jednak nie oni przecie� byli pierwszymi, musieli kiedy� napotka� tych, kt�rzy ich uprzedzili w zmaganiach z przestrzeni�. Okaza�o si�, �e niezliczone generacje przemin�y od czasu, kiedy z planet oderwa�y si� pierwsze przestrzenne statki Prekursora.
Handlowano pozosta�o�ciami po Prekursorze, g��wnie na planetach wewn�trznych system�w, gdzie poziom �ycia by� najwy�szy i r�ne VIP-y lubi�y wydawa� pieni�dze na ciekawostki. Zakup�w dokonywa�y cz�sto tak�e muzea, jednak prywatni kolekcjonerzy zawsze gotowi byli p�aci� za znaleziska wi�ksze pieni�dze. Je�eli wszystko, co m�wi�a Gytha, by�o zgodne z prawd�, bez trudu by�em w stanie zrozumie� pow�d powrotu Lugarda do Butte. Otrzymawszy t� osad�, mia� teraz legalne prawo do wszystkiego, co na niej znajdzie. Jednak, czy handel luksusowymi i drogimi pami�tkami b�dzie mo�liwy? Nie, bowiem je�eli sprawdzi�yby si� jego pesymistyczne wizje, m�g�by posiada� niesko�czon� ilo�� znalezisk po Prekursorze i nie odnie�� z tego tytu�u �adnych korzy�ci.
My�l o skarbach, jak to zawsze bywa w takim wypadku, o�ywi�a mnie i nic w tym dziwnego, �e zareagowa�em jak Gytha: pragnieniem udania si� na ich poszukiwanie.
Groty w krainie lawy stanowi�y miejsce, do kt�rego nikt rozs�dny nie zapuszcza� si�, chyba �e dysponowa� odpowiednio szerok� wiedz� o tym terytorium i odpowiednim wyposa�eniem. Groty te nie powsta�y tak jak wszystkie inne, wskutek dzia�ania wody; pocz�tek da� im ogie�. Ich d�ugie korytarze ci�gn� si� pod ziemi� ca�ymi milami. W krajobrazie ponad nimi widoczne s� liczne dziury, tam, gdzie ich naturalne sufity zapadaj� si�. Teren jest pop�kany, pe�en krater�w i innych pu�apek, kt�re dla przypadkowego w�drowca czyni� go w�a�ciwie niedost�pnym.
- Pojedziemy tam, Vere? Mo�e to wyprawa w sam raz dla W�drowc�w? - Gytha zapali�a si� do swojego pomys�u.
- Oczywi�cie, �e nie! - Annet odwr�ci�a si� od kuchenki, z chochl� w r�ce. - To niebezpieczna kraina, dobrze o tym wiesz, Gytha!
- Przecie� nie pojad� tam sama - odpar�a Gytha, kt�rej zapa� zdawa� si� z ka�d� chwil� wzmaga�. - Przecie� pojad� razem z Vere, a mo�e i z tob�. B�dziemy trzyma� si� przepis�w, nie zab��dzimy. Poza tym nigdy nie widzia�am groty w krainie lawy...
- Annet! - zawo�a� Ahren z pokoju. - �pieszymy si�, c�reczko!
- Tak, ju� id�. - Powr�ci�a do nape�niania waz. - Zabierz �y�ki, Gytha. A ty, Vere, b�d� tak dobry i porozstawiaj podstawki.
Jej matka nie wr�ci�a jeszcze do domu. Nie by�o w tym niczego niezwyk�ego, gdy� eksperyment�w w laboratorium nie mo�na by�o uzale�nia� od posi�k�w. Annet z ci�kim westchnieniem od�o�y�a dla niej jedn� porcj�. To z jej powodu zazwyczaj jadali�my takie rzeczy, kt�re mo�na by�o �atwo dwukrotnie, a nawet trzykrotnie odgrzewa�.
Go�cie i ich gospodarz siedzieli ju� u szczytu sto�u, a my skorzystali�my z zaproszenia, by usi��� na przeciwny m ko�cu, i w �adnym wypadku nie przeszkadza�. Nie b�d�c cz�onkiem Komitetu, zwykle nudzi�em si�, s�uchaj�c ich dyskusji. Dzisiaj jednak mog�o by� inaczej.
A nawet je�li spodziewa�em si� us�ysze� co� wi�cej o statku z uciekinierami, mocno si� rozczarowa�em. Corson jad� mechanicznie, nawet nie zauwa�aj�c, co ma na talerzu, jakby duchem by� kompletnie nieobecny. Milcza� r�wnie� Ahren. Tylko Alik Alsay prawi� Annet komplementy, dotycz�ce jedzenia, w ko�cu zwr�ci� si� do mnie: - Collis, tw�j raport o p�nocnym zboczu by� doskona�y. Gdyby powiedzia� to Corson, by�bym zadowolony. Wiedzia�em, �e Alsay zupe�nie nie interesuje si� moim raportem i pochwali� mnie tylko po to, by podtrzyma� przy posi�ku gasn�c� rozmow�. Wymrucza�em podzi�kowania i na tym pewnie wszelka konwersacja przy stole by si� zako�czy�a, gdyby Gytha nie postanowi�a przy�pieszy� biegu wydarze�. Zna�em j� dobrze i wiedzia�em, �e gdy si� na co� uprze, pr�dzej czy p�niej znajdzie spos�b, by zrealizowa� swoje zamiary.
- Vere by� dzisiaj w krainie lawy - powiedzia�a. - Czy ty te� tam kiedy� by�e�, Pierwszy Techniku, Alsayu?
- W krainie lawy... - urwa�, a jego d�o� z fili�ank� zamar�a w bezruchu w po�owie drogi do ust. - Ale po co? Przecie� nie istnieje nawet mapa tamtych teren�w. To s� po prostu bezkresne nieu�ytki. Co ci� tam przywiod�o, Collis?
- Zawioz�em tam kogo�, kapitana Lugarda. Jest teraz w Butte Hold.
- Lugarda? - Ahren jakby zbudzi� si� z g��bokiego snu. - Grissa Lugarda? Co on robi na Beltane?
- Nie wiem. M�wi, �e otrzyma� Butte Hold...
- Jeszcze jeden garnizon! - Ahren odstawi� fili�ank� na st� tak gwa�townie, �e rozla� gor�c� kaw�. - Nie, nie zgadzam si�, �eby podobny nonsens mia� miejsce ponownie na tej planecie. Wojna sko�czy�a si�! Nie ma potrzeby, �eby zn�w tu trzyma� jakiekolwiek si�y Bezpiecze�stwa. - Spos�b, w jaki wypowiedzia� s�owo "bezpiecze�stwa", sprawi�, �e zabrzmia�o ono jak przekle�stwo. - Nie ma tu przecie� �adnego niebezpiecze�stwa i nie �yczymy sobie, �eby zn�w kto� nas tutaj szpiegowa�. Im wcze�niej to zrozumiej�, tym lepiej. - Popatrzy� na Alsaya i Corsona. - Ta informacja rzuca chyba nowe �wiat�o na ca�� spraw�.
Jak� spraw� mia� na my�li, tego nie wyja�ni�, za��da� natomiast, �ebym w ca�o�ci zrelacjonowa� moje dzisiejsze spotkanie z Lugardem. Kiedy to uczyni�em, zn�w odezwa� si� Alsay:
- A wi�c Lugard otrzyma� osiedle jako wyp�at�.
- A mo�e to tylko trick, kt�ry zastosowa� wobec ch�opca? - Ahren by� zdenerwowany. - Jego papiery portowe powinny co� nam powiedzie�. Poza tym - ponownie skierowa� uwag� na mnie - m�g�by� troch� go poobserwowa�, Vere. Skoro przyj�� twoj� pomoc jeden raz, m�g�by nie protestowa�, gdyby� pojawi� si� w Butte Hold ponownie...
Nie spodoba�o mi si� to, co zasugerowa�, jednak nie mog�em powiedzie� tego g�o�no, w obecno�ci jego go�ci, pod dachem jego domu, domu, kt�ry pozwoli� mi traktowa� jak sw�j. W powrocie Lugarda by�o co�, co go w najwy�szym stopniu wzburzy�o; w przeciwnym razie nie posuwa�by si� do propozycji, bym szpiegowa� cz�owieka, kt�ry by� przyjacielem mojego ojca.
- Ojcze - zn�w wtr�ci�a si� Gytha, zmierzaj�c do zrealizowania swych w�asnych zamiar�w - czy Vere m�g�by tam zabra� nas ze sob�? W�drowcy nigdy nie byli w krainie lawy.
Spodziewa�em si�, �e Ahren wybije jej ten pomys� z g�owy jednym gro�nym spojrzeniem. Nie uczyni� tego jednak, nie udzieli� jej �adnej odpowiedzi. Przed�u�aj�c� si� cisz� przerwa� Alsay.
- Ach, W�drowcy. Jaka by�a ich ostatnia przygoda, moja droga? - By� jednym z tych doros�ych, kt�rzy nigdy nie rozmawiali swobodnie z dzie�mi, wi�c jego g�os zabrzmia� jak uk�ucie sztyletem.
Gytha potrafi�a by� mi�a, kiedy tego chcia�a. Tym razem u�miechn�a si� s�odko do najstarszego z Yetholm�w.
__ Byli�my w w�wozie, kt�ry nazwali�my prze�ykiem jaszczurki, i nagrali�my nasze w�asne okrzyki. - Nagrania pos�u�y�y do eksperymentu komunikacyjnego doktora Draxa.
Mog�em tylko podziwia� jej spryt. Przypomnienie w tym momencie o roli, odgrywanej przez W�drowc�w w przesz�o�ci, z pewno�ci� mog�o tylko pom�c realizacji jej aktualnych zamiar�w.
- Tak - przyzna� Ahren. - To rzeczywi�cie by�a dobra robota, Alsay. Wykazali wtedy niezwyk�� cierpliwo�� i dociekliwo��. Teraz wi�c chcieliby�cie zobaczy� krain� lawy...
By�em ca�kowicie zaskoczony. Czy on naprawd� si� zgodzi? Zobaczy�em, jak Annet sztywnieje po drugiej stronie sto�u. Jej usta porusza�y si� bezg�o�nie, jakby chcia�a protestowa�, ale nie by�a w stanie wypowiedzie� s�owa. Alsay odezwa� si� jednak ponownie, tym razem do mnie.
- To jest naprawd� po�yteczna organizacja, Collis. Wiele dodajecie od siebie do ta�m, z kt�rych uczycie si�. Szkoda, �e do tej pory nie mieli�cie okazji, by podr�owa� po przestrzeni. Jednak teraz, gdy sko�czy�a si� wojna, mo�e i na to przyjdzie czas.
W�tpi�em, czy m�wi powa�nie. W�drowcy byli pomys�em bardziej Gythy ni� moim. W swoim czasie zapali�a mnie do niego tak bardzo, �e nie potrafi�bym go teraz porzuci�, nawet gdybym bardzo chcia�.
Kiedy osadnicy przybyli na Beltane, chcieli wychowa� swoje dzieci na kast� bezustannie dociekliwych naukowc�w. Eksperyment w dziedzinie takiego wychowania by� w zasadzie cz�ci� planu, kt�ry przywi�d� nas na t� planet�. Jednak wojna przerwa�a ten eksperyment, jak i wiele innych. Ka�dy z nas z konieczno�ci stawa� si� specjalist� w jednej w�skiej dziedzinie. Przeciwdzia�anie temu procesowi sta�o si� obecnie Jednym z najwa�niejszych zada� nauczycieli. Niestety, najlepsi z nich zgin�li na wojnie lub zostali wcieleni do r�nych s�u�b. Ci, kt�rzy pozostali, byli starzy i konserwatywni. Poza tym na Beltane by�o niewiele dzieci. W samym Kynvet by�o nas zaledwie o�mioro, poczynaj�c od siedmioletnich bli�niaczek, Dagny i Dinan Norkot, ko�cz�c na Thadzie Maky'm, kt�ry mia� ju� czterna�cie lat i uwa�a� si�, wzbudzaj�c nasz� irytacj�, za prawie doros�ego.
Gytha wcze�nie przej�a przyw�dztwo nad tym towarzystwem. Mia�a bujn� wyobra�ni� i nadzwyczajn� pami��. Czyta�a ka�d� dost�pn� jej ta�m� i chocia� nie pozwalano jej czyta� ta�m z laboratori�w, to, co przeczyta�a i zapami�ta�a, da�o jej szerok� wiedz�. Dla m�odszych dzieci by�a wprost niewyczerpanym �r�d�em m�dro�ci. Zanim, zadali jakiekolwiek pytanie doros�ym, zwracali si� z problemami w�a�nie do niej, gdy� odpowiedzi i rady, jakie udziela�a, by�y �atwiejsze do zrozumienia i, trzeba to przyzna�, cz�stokro� trafniejsze.
Zorganizowawszy sobie grup� wpatrzonych w ni� jak w obrazek wielbicieli, Gytha zacz�a pracowa� nade mn�. I wkr�tce okaza�o si�, �e cz�sto wi�cej czasu poch�ania mi prowadzenie ekspedycji W�drowc�w ni� moje studia. Pocz�tkowo nie chcia�em przyj�� tych obowi�zk�w, jednak Gytha w grupie trzyma�a tak �elazn� dyscyplin�, �e przewodzenie wyprawom sta�o si� przyjemno�ci�. Poza tym, zacz��em by� dumny z tego, �e jestem w�a�ciwie nauczycielem dla grupki dzieciak�w, kt�re pragn� nauczy� si� czego� wi�cej ni� inne.
Annet tak naprawd� nigdy nie przy��czy�a si� do nas. Zawsze ba�a si� o siostr� i wszelkie my�li o tym, �e dobrowolnie nara�a si� ona na niebezpiecze�stwo, wywo�ywa�y u niej ataki p�aczu. By�a troch� spokojniejsza, kiedy ja prowadzi�em wyprawy W�drowc�w, poniewa� nie mia�a w�tpliwo�ci, i� nigdy dobrowolnie nie wpl�cz� takiej ekspedycji w niepotrzebne k�opoty. Od czasu do czasu przy��cza�a si� do nas, jednak jej rola podczas wypraw ogranicza�a si� do maszerowania na ko�cu grupy i bezustannego powtarzania licznych ostrze�e�. Nigdy natomiast, musz� jej to przyzna�, nie skar�y�a si�, �e jest jej zbyt ci�ko.
Jednak je�li chodzi o wypraw� W�drowc�w do krainy lawy - nie, uzna�em, �e popr� Annet i nigdy nie zgodz� si�, by tak� wypraw� podj�li W�drowcy. Tymczasem Ahren pochyli� si� ku m�odszej c�rce i rzuci� pytanie:
- Masz jaki� projekt na my�li? - Przynajmniej potrafi� rozmawia� z m�odszym pokoleniem. Pytanie zada� takim tonem, jakby rozmawia� z jednym spo�r�d swoich koleg�w.
- Jeszcze nie. - Gytha zawsze by�a szczera. Nigdy nie stara�a si� ukrywa� b�d� przekr�ca� fakt�w. - Tyle tylko, �e byli�my na bagnach i na wzg�rzach ju� kilka razy, a nigdy w krainie lawy. A powinni�my rozszerza� swe horyzonty... - Wiedzia�em, jakie s�owa padn� za chwil�. - Chcieliby�my wi�c zobaczy� tak�e Butte Hold.
Odnotowa�em w my�lach, �e nie wspomina ani s�owem o skarbach Prekursora.
- Rozszerza� horyzonty, powiadasz? Co ty na to, Vere? Zdaje si�, �e podr�owa�e� tam dzisiaj helikopterem. Co s�dzisz o tym terenie?
Trafi� w dziesi�tk�. Nie mog�em wykr�ci� si� od odpowiedzi, chocia� bardzo tego w tej chwili pragn��em. Wystarczy�oby, �e sprawdzi�by zapis lotu maszyny, �eby pozna� tras� mojej dzisiejszej w�dr�wki. Zreszt�, z tonu jego g�osu wyczu�em, �e w�a�ciwie podj�� ju� decyzj�. Chcia�, �eby W�drowcy udali si� do krainy lawy, a przynajmniej do Butte Hold. Nie mia�em w�tpliwo�ci, dlaczego: chodzi�o mu o Lugarda.
Z pewno�ci� uzna�, �e dzieci s� wystarczaj�co spostrzegawcze, by po powrocie z�o�y� mu dok�adny raport.
- Kr��y�em tylko wok� Butte. Nie zapuszcza�em si� dalej bez mapy.
- Gytha - Ahren popatrzy� na c�rk� - czy podr� do Butte Hold wystarczaj�co rozszerzy wasze horyzonty?
- Tak! Kiedy? Jutro? - te trzy s�owa wypowiedzia�a w jednej sekundzie.
- Jutro? C�, tak, my�l�, �e jutrzejszy termin jest ca�kiem odpowiedni. Annet - odezwa� si� do starszej c�rki - jutro odprowadzimy nasz� ekip� do portu. Twoja matka b�dzie nam towarzyszy�. Przy okazji, s�dz�, �e Norkotowie i Wymarkowie udadz� si� tam razem z nami, na og�lne zgromadzenie. Zrobimy wi�c sobie wypad na ca�y dzie�. Zabierz jedzenie, kt�re b�dziesz mog�a przygotowa� w plenerze.
Zn�w by�em pewien, �e Annet zaprotestuje. Ale wobec stanowczego tonu ojca nie o�mieli�a si� powiedzie� ani s�owa. Gytha za to westchn�a z nie skrywan� rado�ci�. Przypuszcza�em, �e w my�li tworzy ju� list� ekwipunku, kt�ry b�dzie niezb�dny do poszukiwania skarb�w Prekursora.
- Pozdr�w ode mnie kapitana - odezwa� si� do mnie Ahren. - Powiedz mu, �e z rado�ci� spotkamy si� z nim w porcie. By� mo�e jego do�wiadczenie przys�u�y�oby si� nam w jaki� spos�b.
W�tpi�em w to. Swoj� opini� o �o�nierzach i wojsku Ahren wyra�a� ju� tyle razy, szczeg�lnie w ostatnim okresie, �e nie wyobra�a�em sobie go przys�uchuj�cego si� pouczeniom Grissa Lugarda bez niech�ci i zniecierpliwienia.
Ahren tak bardzo chcia�, �eby�my jak najszybciej wyruszyli w drog�, �e pozwoli� mi na u�ycie helikoptera zaopatrzeniowego, kt�ry zosta� niedawno naprawiony i kt�ry zdolny by� unie�� ca�� nasz� grupk�. Kiedy tylko sko�czyli�my kolacj�, Gytha z pr�dko�ci� �wiat�a wyskoczy�a z domu, by uprzedzi� ca�� sw� za�og� o czekaj�cych ich jutro przygodach.
Pomog�em Annet posprz�ta� ze sto�u i ujrza�em jak marszczy czo�o, stoj�c przed zmywark� do naczy� na promienie podczerwone - jednym z nielicznych urz�dze� domowych, jakie jeszcze dobrze funkcjonowa�y.
- Griss Lugard bardzo interesuje ojca - powiedzia�a niespodziewanie. - Nie ufa mu.
- Wystarczy�oby, �eby sam do niego pojecha� i zada� mu kilka pyta�. - Nie by�em zadowolony ze sposobu, w jaki Ahren chce nas wykorzysta�. - Lugard z ca�� pewno�ci� nie planuje zaw�adni�cia planet�. Zapewne chce jedynie, by zostawi� go w spokoju. Nie s�dz�, aby nasza jutrzejsza wizyta ucieszy�a go.
- Czy dlatego, �e ma co� do ukrycia?
- Nie. Dlatego, �e pragnie ciszy i spokoju.
- �o�nierz?
- Nawet �o�nierze mog� by� zm�czeni po wojnie. - Nie pierwszy raz musia�em oponowa�, najdelikatniej jak potrafi�em, przeciwko jej uprzedzeniom. Wynika�y z nauk, jakie pobiera�a przez ca�e �ycie. Moja sytuacja, bardziej go�cia, ni� cz�onka rodziny, zmusza�y mnie do ostro�no�ci w mowie i zachowaniu ju� od najm�odszych lat. Wpojono mi t� konieczno��, gdy mia�em dziesi�� lat i gdy pewnego dnia spr�bowa�em broni� swych pogl�d�w przy pomocy pi�ci.
- By� mo�e. - Nie by�a przekonana. - Czy naprawd� uwa�asz, �e w tej historii ze skarbem Prekursora jest ziarnko prawdy? Brzmi to nieprawdopodobnie. Przecie� nigdy nie znale�li�my po nim na planecie �adnych, nawet najmniejszych �lad�w.
- Mo�e nie szukali�my ich zbyt uwa�nie? - powiedzia�em, nie dlatego, �e wierzy�em w skarby, ale ze zwyk�ej uczciwo�ci. Prawd� by�o, �e badali�my z powietrza wi�kszo�� zachodniego kontynentu, �e sprawdzali�my raporty wszystkich grup badawczych, jednak nigdy nie prowadzono �adnych akcji pod k�tem poszukiwa� �lad�w po Prekursorze.
Ca�y kontynent by� niezwykle szeroki i pusty. By� mo�e, gdyby�my pozwolili uciekinierom, znajduj�cym si� teraz na statku kr���cym po naszej orbicie, osiedli� si� na Beltane, znale�liby dla siebie dobre miejsce na p�nocy, na po�udniu, a mo�e dalej na zachodzie i mogliby spokojnie �y�, bez konieczno�ci zmieniania oblicza planety.
Zacz�li�my przygotowywa� si� do wczesnego startu nad ranem, a jednak i tak wyruszyli�my po wszystkich, kt�rzy polecieli do portu. Zak�ada�em, �e odb�dzie si� tam nie tylko zebranie Komitetu w pe�nym sk�adzie, ale �e zgromadzi si� tak du�o ludzi, jak tylko Komitet zdo�a poinformowa� o spotkaniu, a g��wnym jego tematem b�dzie pro�ba statku, kr���cego po orbicie. Dla dzieci jednak ta sprawa mia�a drugorz�dne znaczenie. Gytha jeszcze wieczorem zdo�a�a zawiadomi� wszystkich zainteresowanych o wyprawie do krainy lawy i wczesnym rankiem podniecenie przed podr� si�ga�o zenitu.
W ko�cu usiad�em w fotelu pilota i gdy przekona�em si�, �e wszyscy moi pasa�erowie zaj�li ju� miejsca, odwr�ci�em si� i wyja�ni�em im, �e naszym celem jest Butte Hold, a nie dzika kraina, le��ca za osad�; do tej krainy nie zamierzamy w og�le si� zapuszcza�. Poinformowa�em ich te�, �e nie wolno zbli�a� si� do Lugarda, ani wkracza� na teren osiedla, je�eli on nie wyrazi na to zgody, na co zreszt� w skryto�ci liczy�em. Je�eli oka�e si� m�dry, po wyl�dowaniu helikoptera nie zareaguje i obejrzymy sobie jedynie mury osiedla.
Na osobno�ci Gytha us�ysza�a ode mnie, �e je�li Lugard oka�e si� go�cinnym gospodarzem i nas przyjmie, nie b�dzie jej wolno ani s�owem wspomina� o Prekursorze, o skarbach i o niczym innym tego rodzaju.
Zareagowa�a oburzeniem. Czy s�dz�, �e ona nie potrafi si� zachowa�? Czy uwa�am j� za tak samo ograniczon� jak Annet? Bo je�li tak, to ona nie chce mnie zna�. Z trudem opanowa�em jej wybuch i by�em niemal szcz�liwy, kiedy wreszcie uspokoi�a si�.
Lot z Kynvet by� kr�tszy ni� z portu. W dawnych czasach Kynvet by�o najbli�sz� osad� na drodze ��cz�cej Butte z innymi skupiskami ludzi. Po podr�y, kt�ra trwa�a kr�cej ni� godzin�, dotkn�li�my ziemi starego l�dowiska, wzbudzaj�c tradycyjnie tumany piasku. Spodziewa�em si� ujrze� zamkni�t� bram� osiedla, jednak wrota sta�y otworem, a w blasku porannego s�o�ca zobaczy�em sylwetk� Lugarda. Sta� poza murami, jakby spodziewa� si� nas i zaprasza� do siebie.
Pos�uszni rozkazom W�drowcy zostali w helikopterze, podczas gdy ja wyskoczy�em, �eby wyja�ni� powody naszej obecno�ci. Nie min�a jednak sekunda i us�ysza�em za sob� podniecone szepty. Weteran nie by� sam. Dzieci znajduj�ce si� w helikopterze zauwa�y�y, �e na ramieniu kapitana siedzi sok�, tak spokojnie i tak ufnie, jakby zna� go od chwili, kiedy wyklu� si� z jaja. U jego st�p odpoczywa� skalny kozio�. W r�ce Lugard trzyma� d�ugi, prosty, ciemny kij. Nie powiedzia� ani s�owa na powitanie, uni�s� za to kij do ust. I nagle zacz�� gra�. Czyste, jasne d�wi�ki fujarki unios�y si� w powietrzu. Sok� wyda� poranny �wist, a kozio� zako�ysa� si� na czterech �apach, jakby muzyka wprawi�a go w dziwny trans.
Nie wiem jak d�ugo trwali�my w bezruchu s�uchaj�c muzyki, jakiej nikt z nas nigdy dot�d nie s�ysza�, muzyki fascynuj�cej, wszecho