2728
Szczegóły |
Tytuł |
2728 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2728 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2728 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2728 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
AND P.M. GRIFFIN
OGNISTA R�KA
PRZEK�AD ANDRZEJ J.KOWALCZYK
TYTU� ORYGINA�U: FIREHAND ROSS MURDOCK VOL. V
Mojemu wujowi Patrickowi Murphy'emu, kt�ry nauczy� mnie,
jak budowa� okr�g�e wie�e
P.M.G.
1.
Oczy Rossa Murdocka zamigota�y p�omykami ognia, kt�ry w�a�nie rozpali�. Ogie�. Staro�ytny symbol ogniska domowego. �r�d�o ciep�a i �wiat�a. Sprzymierzeniec ludzko�ci w walce z ciemno�ci� i rzeczywistymi czy wymy�lonymi stworami, kt�re j� zamieszkiwa�y. Przyjaciel cz�owieka. Wr�g cz�owieka. Ogie� mo�e tak�e rani�, �wiadczy�y o tym poparzona twarz i r�ce Murdocka.
Mimo to ogie� by� mu pomoc�. B�l, czysto fizyczna m�czarnia, przedar� si� przez �a�cuchy przymusu mentalnego, kt�re kosmici pr�bowali na�o�y� na jego umys�, by podda� go swojej woli.
Zap�on�� w nim gniew i rozszerza� si� jak p�omienie ognia, kt�ry w�a�nie rozpali�. Ci obcy prze�ladowali go od wielu dni. �ledzili go bez wytchnienia przez ca�y czas, gdy szed� w d� rzeki, rozpaczliwie usi�uj�c dotrze� do miejsca spotkania. Szukali go, skierowali przeciwko niemu potworne si�y swoich umys��w, aby go z�ama� i zmusi� do powrotu. Ka�dy jego krok by� walk� z w�asnym cia�em, a kiedy chcia� si� przespa�, przywi�zywa� si� do drzewa albo do korzenia, �eby w stanie nie�wiadomo�ci nie wr�ci� i nie odda� si� w ich r�ce.
Podni�s� g�ow�. Poraniony, g�odny, wyczerpany, jednak tego dokona�. Wprawdzie za p�no, ale jednak dotar�. By� wolny i odpar� ich pierwszy atak.
B�dzie wolny. Wszystko jedno, czy uda mu si� jakim� cudem wr�ci� do w�asnych czas�w, czy pozostanie w epoce br�zu, czy b�dzie �y� jeszcze wiele lat, czy umrze wkr�tce z g�odu albo od miecza - i tak n�ka� go b�d� problemy, kt�rych �r�d�o znajdowa�o si� na jego rodzinnej Ziemi. �ysawcy nie dostan� go i nie b�d� nim rz�dzi�.
Murdock spojrza� na bro�, kt�r� �ciska� w prawej d�oni. Nie wygl�da�a na tak�, kt�ra b�dzie skuteczna przeciwko parali�uj�cej sile obcych. By�a to tylko p�on�ca g�ownia wyj�ta z ogniska rozpalonego z drewna wyrzuconego przez morze, ale wystarczy - je�li tylko b�dzie mia� odwag� jej u�y�.
Zn�w zaatakowali. Byli zdecydowani skruszy� jego niewyt�umaczalny op�r, jednak wyt�y� wszystkie si�y, by zwalczy� dotkliwy b�l, kt�ry eksplodowa� w jego g�owie. Nadal panowa� nad swoim umys�em. By� w stanie my�le�, by� w stanie kontrolowa� mi�nie.
Rozpostar� lew� d�o� na szerokiej powierzchni g�azu. Powoli, bezlito�nie przybli�y� do niej p�on�c� g�owni�...
Ross usiad�, t�umi�c krzyk, kt�ry go obudzi�. Jego serce nadal dudni�o z przera�enia wywo�anego nocnym koszmarem. Min�o kilka chwil, zanim ca�kowicie odzyska� kontrol� nad sob�.
Niech szlag trafi tych �ysawc�w! Niech szlag trafi ka�dego z ich po trzykro� przekl�tego rodzaju! Gdy nie spa�, wspomnienie pierwszego starcia z ich wol� nie sprawia�o mu k�opotu, ale w czasie snu zbyt cz�sto jego umys� ogarnia�y przera�enie i b�l.
C�, tym razem sam by� sobie winien. Gdy by� zm�czony po porannym wysi�ku, powinien od�wie�y� si� p�ywaniem, zamiast rozk�ada� si� pod drzewem jak jaki� turysta podczas wakacji tam, na Terrze.
Agent czasu wsta� i poszed� pla�� do brzegu morza. Oddycha� g��boko, �eby �wie�e powietrze rozwia�o ostatnie �lady nieprzyjemnego snu.
Spogl�da� ponuro na rozci�gaj�cy si� przed nim pi�kny krajobraz, nie odczuwaj�c zachwytu, kt�ry towarzyszy�by mu w innych okoliczno�ciach.
Lazurowe niebo ��czy�o si� na horyzoncie z b��kitem bezkresnego oceanu przechodz�cym nad mieliznami w turkus. Woda by�a ciep�a, doskona�a do p�ywania. Nie odczuwa�o si� szoku termicznego, powodowanego zetkni�ciem rozgrzanego cia�a z zimn� wod�, Powietrze r�wnie� by�o wspania�e, rozgrzane, ale tak rze�kie od morskiej bryzy, �e nie czu�o si� jego gor�ca.
Wszystko by�o doskona�e na tej Hawaice z odleg�ej przesz�o�ci. Tak cholernie doskona�e...
Ross Murdock przycisn�� do czo�a pokryte bliznami po oparzeniach palce lewej d�oni, ale odzyska� panowanie nad sob�. Byli nieodwo�alnie uwi�zieni i b�d� musieli tu zosta� przez reszt� swoich dni. Musia� si� z tym pogodzi� i zrobi� wszystko, aby u�o�y� sobie �ycie jak najlepiej.
Nie by� w stanie! Stara� si�, ale nie znajdowa� tu niczego, co by�oby dla niego podpor�, czemu m�g�by si� po�wi�ci� bez reszty. Tak by�o, dop�ki on i jego towarzysze - cz�owiek i delfiny - nie po��czyli si� z tubylcami, by odeprze� mi�dzygwiezdnych naje�d�c�w, kt�rych celem by�o zniszczenie wszystkich wa�niejszych form �ycia na tym �wiecie.
Przez moment w jego bladych, szarych oczach zap�on�� ogie�. Odk�d si�� rzeczy sta� si� uczestnikiem Projektu i zacz�� podr�owa� w mglist� przesz�o�� swojej rodzimej Terry, walczy� z tym staro�ytnym, �miertelnie niebezpiecznym ludem gwiezdnych w�drowc�w, kt�rych nazwa� �ysawcami z powodu ich ogromnych g��w pozbawionych w�os�w. To oni byli wrogami z jego koszmar�w. �wietnie si� do tego nadawali ze swoim znakomitym uzbrojeniem, z przera�aj�c� zdolno�ci� kontroli umys��w i ca�kowit� pogard� dla wszelkich odmiennych form �ycia.
Uni�s� g�ow�. Kiedy� przecie� ich pokona�. Nale�a� do zespo�u, kt�ry zdoby� jeden z ich statk�w gwiezdnych i sprowadzi� go Terr� wraz z ca�� bibliotek� ta�m z nagraniami z podr�y, co otworzy�o jego rodzajowi �wiat gwiazd i planet je okr��aj�cych. Zabi� tam wtedy kilku gwiezdnych zbrodniarzy.
�wiat�o zn�w go opu�ci�o. Westchn��. Hawaika by�a jednym ze �wiat�w, na kt�re doprowadzi�y terra�skich odkrywc�w ta�my z zdobyte na �ysawcach. Znale�li pokryt� lotosami planet�, na kt�rej by�o �adnych wi�kszych form �ycia i nic nie wskazywa�o, �eby kiedykolwiek istnia�y, dop�ki on sam, Gordon Ashe, Karara Treli i towarzysz�ce jej delfiny - Tino-rau oraz Taua - nie wybrali w przesz�o�� planety, w sam �rodek czasu, gdy poprzednia rasa ca�kowicie wyniszczy�a lokalne formy �ycia. Pomogli tubylcom zjednoczy� si� - bo istnia�y tu dwie odr�bne rasy - i poprowadzili ich do zwyci�skiej walki z naje�d�cami. Cen� ostatecznego zwyci�stwa by�a jednak utrata portalu, przez kt�ry tutaj weszli. Zwyci�stwo i �ycie dla Hawaiki by�y zarazem wyrokiem dla niego i jego ludzi.
M�ody cz�owiek zadr�a� i westchn�� g��boko. Kiedy portal znikn��, zostali zamkni�ci w czasie, w historii tego obcego �wiata, na zawsze odci�ci od swoich czas�w, swojego ludu i swojej pracy. Od wielkiej bitwy up�yn�y trzy miesi�ce. Trzy miesi�ce, a wydawa�o mu si�, jakby to by�y trzy lata. Albo trzydzie�ci...
Spogl�da� ponuro, gdy nagle jego zadum� przerwa�y plusk i �miech. Jakie� dziesi�� metr�w od niego wy�oni�a si� z wody smuk�a kobieta, a chwil� p�niej dwa rozbrykane srebrnob��kitne kszta�ty - delfiny baraszkuj�ce tak, jak tylko one potrafi�.
Ross pomacha� r�k�, bo oczekiwano od niego jakiej� reakcji, ale szybko odwr�ci� si� i poszed� w stron� oddalonych ska�, gdzie m�g� usi��� i chwil� spokojnie pomy�le�.
Zmieni� troch� zdanie. Los, kt�ry przypad� w udziale ich misji, nie by� nieszcz�ciem dla wszystkich jej cz�onk�w. Delfiny �wietnie zaadaptowa�y si� w tym �wiecie i w tych czasach. A Karara...
Murdocka mimo upa�u przeszy� dreszcz. Ten �wiat i ten czas by�y jakby dla niej stworzone.
W bitwie przeciwko naje�d�com ludzie z Terry z��czyli si� i zmieszali z trzema Foanna, ostatnimi, jakie zosta�y ze starej, magicznej rasy, rz�dz�cej niegdy� Hawaik�. Do podj�cia tego drastycznego kroku zmusi�a ich potrzeba. Uczynili to mimo niebezpiecze�stwa, �e mog�oby to ich samych jako� przemieni�. Murdock i jego partner, doktor Gordon Ashe, wyszli z tego bez szwanku. M�wi�c �ci�lej - zostali odrzuceni przez Si�y, kt�re przywo�ali. Ale inaczej by�o z Trehern. Zbada�y j� i uzna�y, �e si� nadaje. Zn�w wstrz�sn�� nim dreszcz i zamkn�� oczy. Kiedy do nich wr�ci�a, nie by�a ju� cz�owiekiem.
Ross raz jeszcze przyjrza� si� istocie igraj�cej z delfinami. Jej osobowo�� pozosta�a bez zmian. Prawie. B�ogos�awi� za to nieznane b�stwa, kt�re rz�dz� czasem i przestrzeni�. Nigdy nie lubi� Karary, mimo �e szanowa� jej umiej�tno�ci i odwag�. Nie mia�o to zreszt� znaczenia. Byli towarzyszami, Terranami, lud�mi po�r�d pi�knych, ale obcych istot...
Karara by�a przedtem istot� ludzk�. Teraz by�a jedn� z Foanna, jeszcze zaledwie cieniem Foanna, ale z ka�dym tygodniem, gdy coraz lepiej rozumia�a i poznawa�a tajemn� tr�jc�, r�nica mi�dzy ni� a towarzyszami z Terry zdawa�a si� pog��bia� - zar�wno w jej wygl�dzie, jak i w jej wn�trzu.
Z pocz�tku s�dzi�, �e ta przekl�ta planeta zmieni�a r�wnie� Gordona. Nie pod wzgl�dem fizycznym ani psychicznym. Ross mia� wra�enie, �e Gordon traktuje go inaczej ni� podczas pierwszej wsp�lnej misji. Jemu tak�e �atwo przychodzi�o obcowa� z Foanna, ale on by� naukowcem, ��dnym wiedzy i zdolnym do skoncentrowania si� na nauce. Gdyby nie Projekt, kt�ry ich po��czy�, Ross Murdock niewiele mia�by wsp�lnego z tym cz�owiekiem.
Agent czasu zacisn�� palce na rozgrzanym od s�o�ca kamieniu Teraz, gdy niebezpiecze�stwo min�o, niewiele mia� do zaoferowania Hawaice. Nie pasowa� tutaj. Nie by� w stanie po��czy� si� mentalnie z Foanna, chocia� one potrafi�y odczytywa� fragmenty jego my�li. Co wi�cej, nie chcia� dawa� im g��bszego dost�pu do swoje go wn�trza i sama my�l o tym budzi�a w nim niech��.
Murdock u�miechn�� si� smutno. Przez sw�j egoizm i lito�� na� sob� �le oceni� stosunek Ashe'a do miejsca ich wygnania. Gordon m�g�by lepiej sobie radzi�, ale by� r�wnie nieszcz�liwy, jak Ross.
Przede wszystkim by� archeologiem, a nie antropologiem, a ju� na pewno nie nale�a� do tych mi�o�nik�w czystej teorii, kt�rzy �l�cz� nad faktami zebranymi przez innych jak sk�piec nad pieni�dzmi, kt�rych nigdy nie wyda. On te� po�wi�ci� si� Projektowi Czasu i perspektywom gwiezdnych �wiat�w, kt�re Projekt otwiera�. Fakt �e zosta� odci�ty od tego wszystkiego i wci�ni�ty si�� w fotel obse watora, by� dla niego r�wnie zab�jczy, jak i dla jego niespokojnego m�odszego towarzysza.
Je�li chodzi o wi� mi�dzy nimi, to nie mia� na ten temat zdania Nie uleg�a zerwaniu ani nie os�ab�a. Zmieni�y si� tylko sposoby je okazywania w tych ca�kowicie zmienionych warunkach, w kt�rych przysz�o im �y�.
To, �e archeolog sp�dza� wiele czasu z Foanna, wynika�o za r�wno z jego wykszta�cenia i zainteresowa�, jak i z faktu, �e umia� si� z nimi dobrze porozumie�. Pan Czasu, pomy�la� Ross, nie�wiadomie powtarzaj�c sformu�owanie, kt�rego u�y�a Eveleen. Ogarn�y go nagle b�l i wstyd. Powinien kl�kn�� przed nimi z wdzi�czno�ci, zamiast wzbudza� w sobie zazdro��. To przecie� im ten stary cz�owiek zawdzi�cza� ca�kowite wyleczenie ran umys�u, kt�re od ni�s� po stracie Travisa Foksa i jego kolonii. Ashe bez powodu czu� si� za to odpowiedzialny, a b�l i poczucie winy omal go nie zniszczy�y.
- Ross! Odwr�ci� si�.
- Tutaj, Gordonie!
Do��czy� do niego. Ashe by� prawie o g�ow� wy�szy od Murdocka i o kilka lat od niego starszy, ale cia�o mia� smuk�e, twarde i zbr�zowia�e od s�o�ca Hawaiki, chocia� nalega�, �eby obaj chronili si� przed promieniami s�o�ca, kt�re na d�u�sz� met� mog� okaza� si� niebezpieczne.
- Sp�jrz na tych troje - powiedzia� Ross, wskazuj�c na Karar� i morskie ssaki z wyra�n� przyjemno�ci�. Jedno by�o pewne: nikt nie przy�apie go na tym, �e jak jaki� rozpieszczony nastolatek kr�ci nosem na los, kt�rego nie jest w stanie zmieni�.
- Znale�li sw�j dom - zgodzi� si� Gordon z u�miechem. Popatrzy� na towarzysza badawczo, ale zaraz przeni�s� wzrok na koniec pla�y, w stron� statku o wysokich masztach stoj�cego przy brzegu.
- Obserwowa�em dzisiaj ciebie i Torgula. Wytr�cenie mu broni zaj�o ci dok�adnie dwie minuty i czterdzie�ci sekund, a on przecie� uprawia szermierk� na miecze odk�d przesta� raczkowa�. Nawet na Eveleen zrobi�oby to wra�enie.
Ross poczu� ostre uk�ucie smutku na wspomnienie tej silnej, cho� ma�ej instruktorki walki dawn� broni�, uczestnicz�cej w Projekcie. Zmusi� si� do �miechu.
- Powiedzia�aby, �e jest ca�kiem nie�le, i kaza�aby mi doskonali� si� we w�adaniu jakim� innym �mierciono�nym narz�dziem.
Mimo wszystko by� zadowolony. To w�a�nie Ashe nalega�, �eby - zamiast wy��cznie walczy� z brzemieniem czasu - uczy� si� od otaczaj�cych go ludzi wszystkiego, czego si� da, a zw�aszcza ich sposob�w walki i �eglugi morskiej. Tak jakby przygotowywa� si� do nast�pnej misji, staraj�c si� wyszkoli� jak najlepiej, by zas�u�y� na swoje wynagrodzenie.
Pos�ucha� go do�� ch�tnie, ale nie mia� do tego serca, cho� zaj�cie by�o interesuj�ce, a wysi�ek pozwala� mu zachowa� dobry refleks i bystry umys�. Chroni�o go to tak�e skutecznie przed ob��dem. Nauka rzemios�a wojennego Tu�aczy, samoobrona i kierowanie statkami, kt�re mieli we krwi, nie pozwala�y na takie trwonienie czasu jak przez ostami kwadrans.
Nagle przepe�ni�o go poczucie winy. Popatrzy� pos�pnie na archeologa. Tak wiele zawdzi�cza� temu cz�owiekowi.
- Nie chc� wraca� - powiedzia� nagle. - Nie chc� by� tym, kim by�em.
- Nawet nie przypuszcza�em, �e chcesz. - Murdock zaszed� ju� daleko na drodze drobnych przest�pstw, gdy odkryli go ludzie Projektu.
By�o to jakie� sze�� terra�skich lat temu. By� wtedy ch�opcem o instynktach wodza klanu lub komandosa, w czasach, kiedy takie talenty by�y raczej szkodliwe dla otoczenia, a wykorzystane m�g� by� tylko w takich wyspecjalizowanych grupach jak ich. Ross udowodni�, �e by� jednym z ich najciekawszych odkry�, a by� mo�e najlepszym.
- Wydoro�la�e�, m�ody przyjacielu. - Oczy mu rozb�ys�y. - Tylko nadal brakuje ci cierpliwo�ci.
- Du�o nam jej jeszcze b�dzie potrzeba - powiedzia� cicho Ro�s staraj�c si� nie zdradzi� smutku, kt�ry �ciska� mu gard�o.
- Nie s�dz� - odpar� jego partner. - Na twoim miejscu my�la�bym o pokazaniu swoich nowych umiej�tno�ci Eveleen Riordan du�o wcze�niej. To chyba kwestia dni.
2.
Murdock czu�, jak napinaj� mu si� mi�nie klatki piersiowej i brzucha. Zaczerpn�� g��boko tchu, �eby si� opanowa� i spojrza� spokojnie w niebieskie oczy rozm�wcy.
- Nie �artuj, Gordon. To wcale nie jest �mieszne... Ashe roze�mia� si�.
- Uspok�j si�, Rossie Murdocku. Obawiam si�, �e troch� si� nad sob� rozczuli�e�, ze szkod� dla my�lenia.
- M�w dalej. - Ch�tnie powiedzia�by mu, gdzie mo�e sobie wsadzi� takie uwagi, ale Ashe mia� racj�, a poza tym ciekawo�� wzi�a g�r� nad ch�ci� s�ownej riposty.
- Sp�jrz na spraw� z punktu widzenia Projektu. Pi�cioro do�wiadczonych, bardzo drogich agent�w czasu nagle znika, a na ich miejscu pojawia si� w pe�ni rozwini�ta cywilizacja Hawaiki z nieznanymi dot�d okazami flory i fauny. Jak s�dzisz, jak powinni zareagowa�?
- Otworzy� portal tak szybko, jak tylko si� da, i dotrze� do nas. - Zrodzi�a si� w nim nadzieja, kt�rej nie chcia� traci�. - Gordon, ale to trwa ju� trzy miesi�ce - powiedzia�.
- Naszego czasu. Poza tym b�d� musieli dogada� si� z tubylcami, a potem ustali� nie tylko w�a�ciw� epok�, ale tak�e dok�adny czas, miesi�c, tydzie�, a mo�e nawet dzie�.
Ross spojrza� na faluj�ce wody oceanu.
- Dlaczego wcze�niej nic nie powiedzia�e�? Ashe westchn��.
- Bo nie by�em pewien. By�o tyle w�tpliwo�ci, tyle rzeczy, o kt�rych nie mia�em poj�cia, tyle domys��w. Ross, by�by� w stanie zaakceptowa� wieczne wygnanie, ale chcia�em ci oszcz�dzi� lat oczekiwania i niepewno�ci. Za bardzo sam si� z tym m�czy�em.
Murdock rzuci� mu szybkie spojrzenie.
- Przepraszam - opu�ci� g�ow�. - Nie na wiele ci si� zda�em. Gordon u�miechn�� si�.
- Zrobi�e�, co do ciebie nale�a�o.
- M�wisz, �e to kwestia dni? - zapyta� m�odszy agent, czuj�c, �e narasta w nim niecierpliwo��. Niecierpliwo��? To by�o jak powr�t do �ycia.
Pokiwa� g�ow�.
- Foanna s� tego samego zdania. Pomog�y mi znale�� oznaki, �e prze�om jest bliski. - Skrzywi� si�. - Tak prawd� m�wi�c, to pr�bowa�em im pom�c. Ynvalda odkry�a co� wczoraj rano; pocz�tki zak��ce�, kt�re wydaj� si� by� tym, na co czekamy.
- By� mo�e - odpar� ostro Ross. Kosmici ju� wcze�niej u�yli terra�skich portali czasowych. Przeszli przez nie, �eby sia� spustoszenie na ka�dym poziomie. Poza tym nie mo�na uzna� za przyjaci� ca�ej ich rasy. Podzia�y od wiek�w by�y przekle�stwem ludzko�ci. By�y te� inne podobne do Projektu przedsi�wzi�cia, kt�rych operatorzy, szukaj�c zemsty, gdy tylko pojawia�a si� szansa, zachowywali si� nie lepiej ni� bandy �ysawc�w.
- Nie b�dziemy tu przecie� stali z u�miechem na twarzy i otwartymi ramionami, kiedy portal si� pojawi. O ile si� pojawi. Musimy by� ca�kowicie pewni, kto i w jakim celu z niego wyjdzie.
Murdock nagle zn�w spojrza� na ocean.
- Gordon, a co z Karar�? Dla niej nie ma powrotu. Nie mo�e by�.
- Jest agentk� - odpar� cicho zapytany.
- By�a. Teraz jest jedn� z Foanna. Je�li z nami wr�ci, ch�opcy roz�o�� j� na czynniki pierwsze, a przynajmniej b�d� si� starali to zrobi�. Nie b�dzie ju� dla niej �ycia.
Ross patrzy� na szcz�liw� tr�jk�. Przepe�nia� go b�l na my�l o rym, co wkr�tce b�d� musieli zapewne wycierpie�, a co b�dzie znacznie gorsze od tego, co sam niedawno prze�y�. Dotknie to ca�� tr�jk�. ��czy�y ich takie zwi�zki, �e to, co rani�o cz�owieka, rani�o r�wnie� morskie ssaki.
- Hawaika, ta Hawaika to teraz ojczyzna Karary. Niech zostanie razem z delfinami, je�li tego chc�. Po prostu powiedz szefom, �e chce tu pozosta� z w�asnej woli.
Jeste� wspania�omy�lny, m�odszy bracie, i b�ogos�awiony. Czu� i wsp�czu� to wielki dar, cho� nie zawsze �atwy dla jego posiadacza.
Te s�owa zad�wi�cza�y nie w jego uszach, ale bezpo�rednio w umy�le. Ross zd��y� si� ju� troch� przyzwyczai� do u�ywanych przez Foanna metod mentalnego komunikowania si�, ale musia� si� jeszcze nauczy�, �eby nie podskakiwa� z zaskoczenia ani nie chmurzy� si� gniewnie, kiedy odwraca� g�ow� w stron� �r�d�a s��w-my�li.
Powietrze przed nim zadrga�o. W nast�pnej chwili jakby zg�stnia�o i uformowa�o si� w posta� w szarym p�aszczu. Sta�a przed nim Ynvalda, odrzuci�a kaptur do ty�u i pozwoli�a atmosferze na tyle si� uspokoi�, �eby Terranie mogli j� rozpozna�.
By� z�y i nie zwa�a� na to, �e mog�a wyczu� jego irytacj�. Nie znosi� r�wnie� tego, �e ci�gle go w ten spos�b zaskakiwano, i nie znosi� tych teatralnych chwyt�w. Nie widzia� te� celu w dalszym zajmowaniu si� Foanna, przynajmniej w takim zakresie, jaki nale�y do obowi�zk�w agenta czasu. To by�o inaczej ni� w przypadku Tu�aczy i Rozbijak�w, przyznawa�, ale ani on, ani Gordon nie powinni poddawa� si� wra�eniu, jakie wywiera�y na nich Foanna.
- Witaj, pani - powiedzia� Ashe. Powitanie nale�a�o do niego, jako �e by� przyw�dc� ludzi. - S�ysza�a� nasz� rozmow�?
- Cz�ciowo - odpowiedzia�a melodyjn� mow� swojego gatunku.
Ynvalda zwr�ci�a si� do Murdocka. Wyczuwa� w niej lekkie rozbawienie wywo�ane jego gniewem, ale jej g�os i wyraz twarzy by�y powa�ne.
- Nie musisz si� obawia� o nasz� siostr� - zapewni�a go. - Potrafi si� broni� i nie przejdzie przez �adne z waszych wr�t.
- Chyba �e sama postanowi to zrobi� - odpar� spokojnie.
Foanna przez chwil� mierzy�a go wzrokiem.
- Masz racj�, m�odszy bracie - powiedzia�a �agodnie. - Ta decyzja nale�y ca�kowicie do niej. Przyjmuj� upomnienie.
Ashe odetchn��. Ross coraz cz�ciej wznosi� si� ponad sw�j dotychczasowy poziom, szczeg�lnie wtedy, gdy chodzi�o o prawa innych.
- Porozmawiam z ni�, gdy wyjdzie na brzeg - obieca� - chocia� wszyscy wiemy, jaka b�dzie odpowied� jej i delfin�w.
Gordon przymru�y� oczy, staraj�c si� st�umi� budz�c� si� w nim nadziej�.
- Masz dla nas jakie� wie�ci, pani? - Musia� si� bardzo wysili�, �eby pytanie zabrzmia�o oboj�tnie. My�l o domu, my�l o Terrze przepe�nia�a ca�e jego jestestwo...
Powoli sk�oni�a g�ow�, przytakuj�c.
- Tak. Portal uformowa� si� i wkr�tce powinien si� otworzy�, ale czy wyjd� z niego przyjaciele czy wrogowie, tego �aden ze �miertelnik�w po tej stronie nie mo�e wiedzie� ani nawet si� domy�la�.
3.
Ross Murdock przykucn�� za wysok�, po�aman� kamienn� kolumn�, serce wali�o mu jak m�otem. Obliza� suche usta niemal r�wnie suchym j�zykiem i mocniej �cisn�� bro�, cho� r�ce bola�y go ju� od tego wysi�ku.
Je�li z portalu wy�oni� si� �ysawcy, to im pozostanie tylko u�amek sekundy, �eby ich odeprze�, rozkojarzy�, do czasu, gdy Foanna b�d� w stanie zastosowa� silniejsze moce. Ludzie-wrogowie mogliby stanowi� wi�kszy problem...
Sie� uformowa�a si�. Dobrze znany wz�r wskazywa�, �e przynajmniej urz�dzenie u�yte do jego utworzenia skonstruowali ludzie.
Pojedyncza sylwetka nabra�a kszta�t�w. Przybysz by� ma�y i wydawa� si� jeszcze mniejszy, gdy kucaj�c, stara� si� utrudni� ewentualnym wrogom trafienie. Stara�a si�. Ross otworzy� usta ze zdziwienia. Pewnie by si� z niego �miali, gdyby ktokolwiek oderwa� wzrok od portalu i spojrza� na niego. Jakkolwiek formalnie by�a agentem, to by�a jedn� z tych os�b, kt�rych przybycia z przysz�o�ci, �eby ich ratowa�, spodziewa� si� najmniej.
Kobieta nabra�a odwagi i wyprostowa�a si�.
- Doktorze Ashe, Murdocku, Trehern, na wszystkie �wi�to�ci, nie zastrzelcie mnie - powiedzia�a z ledwie wyczuwaln� niepewno�ci� �wiadcz�c� o tym, �e nie by�a ca�kiem spokojna.
- W porz�dku, panno Riordan - krzykn�� Gordon. - Prosz� wyj��... Kto jeszcze jest z pani�?
- Nikt. Tylko ja.
Eveleen rozejrza�a si� i natychmiast spostrzeg�a m�odszego agenta.
- Ross Murdock! - wyci�gn�a do niego r�k�. - Ciesz� si�, �e zn�w ci� widz�. Obu was - doda�a - ale nigdy nie mia�am przyjemno�ci uczy� pana, doktorze Ashe, wi�c pana tak dobrze nie znam.
Ross serdecznie u�ciska� jej d�o�. Ucieszy� go jej widok. A raczej - jej razem z tym wspania�ym, dzia�aj�cym portalem czasu.
To nie znaczy, �e sama instruktorka walki nie by�a na sw�j spos�b pi�kna - mia�a wielkie, br�zowe, ozdobione d�ugimi rz�sami oczy, delikatne rysy twarzy i kasztanowe w�osy okalaj�ce �agodn� blado�� jej celtyckiej cery. By�a ma�a i smuk�a, niezwykle proporcjonalna i porusza�a si� z wdzi�kiem tancerki. Ale w tej chwili uderzy�o go nie tyle jej pi�kno fizyczne, ile to wszystko, co oznacza�o jej przybycie tutaj.
Nagle odpr�enie i wyra�ne zadowolenie opu�ci�y nowo przyby��. Zesztywnia�a i odkr�ci�a si� na pi�cie, �eby stan�� twarz� w twarz z tr�jk� Foanna. Oczy jej zab�ys�y, jakby gotowa�a si� do walki.
- Cofn�� si�! - parskn�a. - Natychmiast precz z mojego umys�u i trzyma� si� z daleka!
- Spokojnie, panno Riordan - szybko wtr�ci� si� Ashe. - To s� Foanna. To nasi sojusznicy, nasi przyjaciele.
Ross wyprostowa� si�. Tylko on potrafi� w pe�ni doceni� reakcje instruktorki na specyficzn� form� przes�uchania stosowan� przez tubylc�w.
- Zostawcie j�! - b�yskawicznie zmieni� ton, cho� by�o w nim wi�cej pro�by ni� rozkazu. - Dajcie jej kilka minut, o wielkie. My j� znamy.
- Pok�j, m�odszy bracie. Witamy m�od� siostr�.
Eveleen podesz�a bli�ej do Murdocka. Spojrza�a na Foanna, pr�buj�c utrzyma� pozory pewno�ci siebie mimo mocnego bicia serca.
- Wybaczcie, o wielkie - powiedzia�a mi�kko - ale my "ludzie" uwa�amy nasze my�li i odczucia za prywatn� w�asno��. Niech�tnie znosimy wtargni�cie w nasze umys�y bez wzgl�du na jego cel, tym bardziej �e nie jeste�my do tego przyzwyczajeni.
Ynlan u�miechn�a si�.
- Z m�odszym bratem jest tak samo. B�d� spokojna. Nie mo�emy przebi� tarcz ochronnych w waszych umys�ach, cho� tw�j zadaje wi�cej b�lu, bo nas odrzucasz.
- Dzi�kuj� za zrozumienie, o wielka. - Terra�ska kobieta rozejrza�a si�. - Gdzie jest Karara?
- Mieli�my tu k�opoty z �ysawcami - odpar� szybko Ashe. - Niestety Kararze si� nie uda�o.
U�miech rozja�ni� oczy Eveleen.
- Mia�a w tych wydarzeniach wyj�tkowo du�y udzia�. Zanim Ashe zd��y� co� powiedzie�, w��czy�a si� Yngram, trzecia spo�r�d Foanna.
- Znasz nas i wiesz, czego mo�na si� po nas spodziewa�, m�oda siostro. Jak to mo�liwe?
Terranka spojrza�a figlarnie na Gordona.
- Z zapis�w pozostawionych przez Karar�, pani. Z�o�y�a dok�adny raport z tego, co tu si� sta�o, a wraz z nim informacj�, czego nale�y oczekiwa�, gdy w pe�ni rozwini�ta cywilizacja hawaika�ska nagle pojawi si� tam, gdzie jej nigdy nie by�o. Zostawi�a te� instrukcje dla was, jak macie si� zachowywa� wobec nas. Terra�ska historia kontakt�w z ludami o innych kulturach na naszym w�asnym �wiecie jest haniebna - doda�a bez ogr�dek.
Evelan wzruszy�a ramionami.
- Jak ju� m�wi�am, nie lubimy, �eby ktokolwiek miesza� si� do naszych umys��w. Poznali�my umiej�tno�ci �ysawc�w w tym zakresie i starali�my si� znale�� odpowiednich ludzi i wyszkoli� ich w odpieraniu tego rodzaju atak�w. Kiedy dowiedzieli�my si� o waszych zdolno�ciach, zapad�a decyzja, �e najlepiej b�dzie wys�a� tu w�a�nie mnie.
- To by� m�dry wyb�r - zapewni�a j� Ynvalda. - Jeste� silna, m�oda siostro. - Zawaha�a si�. - Wspomnia�a� o tym, �e tylko czyta�a� o Foanna. Czy my...
Agentka czasu pokr�ci�a g�ow�.
- Nie, o wielka, niestety nie, cho� pami�� o was jest obiektem wielkiej czci. Bardzo d�ugi okres dzieli ten czas od przysz�o�ci.
- Czy mo�esz nam powiedzie� kiedy? Albo jak? Kobieta skin�a g�ow�.
- Je�li naprawd� chcecie wiedzie�, pani - odpar�a niech�tnie. Foanna przez chwil� nic nie m�wi�a.
- Nie. Masz racj�, m�oda siostro. Najlepiej jest, gdy ci, kt�rzy w�druj� �cie�kami �ycia, nie znaj� ani godziny, ani sposobu, w jaki si� ono zako�czy.
Eveleen zn�w zwr�ci�a si� do Ashe'a.
- Musisz sprowadzi� Karar�, doktorze. Nie ma mowy o zabraniu jej z powrotem. Hawaika czci pami�� czterech, a nie trzech Foanna. Ale musz� z ni� porozmawia�. Musi wiedzie� dok�adnie, co ma zapisa� dla nas i dla jej przybranego ludu.
- Nie zostanie sama - powiedzia� Murdock.
- Oczywi�cie. Oceany Hawaiki z przysz�o�ci przepe�nione s� niezwykle inteligentnymi delfinami rozumiej�cymi si� z ich �yj�cymi na suchym l�dzie pobratymcami zar�wno za pomoc� s��w jak i umys��w. Zabranie st�d Tino-rau i Taua oznacza�oby skazanie tej rasy na zag�ad�.
Ynvalda skin�a g�ow�.
- Stanie si�, jak sobie �yczysz. Nasza siostra nie zakwestionuje twego postanowienia.
Foanna zwr�ci�a si� do obu m�czyzn.
- Czy chcecie porozmawia� z wasz� m�od� siostr� bez �wiadk�w? - zapyta�a.
- Je�li pozwolisz, pani - odpar� Ross, zanim Ashe zdo�a� co� powiedzie�. - Panna Riordan ma zapewne nowiny dotycz�ce naszego ludu, kt�rych z ch�ci� by�my wys�uchali, i mo�e tak�e powie nam o nowych zadaniach dla nas.
- Tak w�a�nie jest, o wielka - potwierdzi�a Eveleen. - Niczego nie musimy przed wami ukrywa� i wolno mi m�wi� przy was, je�li sobie �yczycie, ale tylko niewiele z tego, co mam do powiedzenia, dotyczy przesz�o�ci b�d� przysz�o�ci Hawaiki. Mo�ecie teraz przenikn�� m�j umys�, �eby stwierdzi�, czy m�wi� prawd�. S�dz�, �e mog�abym opu�ci� os�ony mentalne, je�li tylko zechc�.
- Nie ma potrzeby, Eveleen - odpar�a Foanna. Jej akcent sprawia�, �e imi� �piewnie zabrzmia�o w jej ustach. - Promieniuje od ciebie prawda. Nie stanie si� krzywda ani nam, ani naszym ludziom je�li zostawimy was teraz samych. Kiedy ju� sko�czycie, przyprowadzimy do was Karar�. Do tego czasu �egnaj i jeszcze raz serdecznie witamy, m�oda siostro.
Foanna zbli�y�y si� do siebie. Zdawa�o si�, �e wok� nich zbiera si� mg�a, ukrywaj�c je przed wzrokiem Terran. Kiedy opad�a, ju� ich nie by�o.
4.
Murdock jak zwykle z ulg� patrzy�, jak odchodz�. Potem odwr�ci� si� do Terranki.
U�miechn�a si� do niego krzywo.
- Ta tr�jka by�a straszniejsza ni� sobie wyobra�a�am.
- S� w porz�dku. Dobrze jest mie� je w walce po swojej stronie. Kiedy trzeba, mo�na na nie liczy�.
Ross by� lekko zaskoczony, �e ich broni, ale ju� mu si� zdawa�o, �e Hawaika przechodzi, do historii, do jego historii. Przed nim zn�w by�a przysz�o�� i jako� czu�, �e nie b�dzie ona ani prosta, ani �atwa Nie mia� nawet co marzy�, �e b�dzie bezpieczna. Taki ju� by� zaw�d agenta czasu.
Przypatrywa� si� bladymi oczyma swojej instruktorce walki.
- W porz�dku, Eveleen, wydu� to z siebie. Gordon nachmurzy� si�.
- Co� nie tak, Ross?
- To ona ma m�wi�. - Opanowa� si�. - Przepraszam, Eveleen. Nie mia�em zamiaru bra� ci� w krzy�owy ogie� pyta�, ale jeste� albo by�a� instruktorem, a nie czynnym agentem. Poza tym, tam w Projekcie, musieli mie� cholernie wa�ny pow�d, �eby wys�a� kogo� tak do�wiadczonego, i to z samej g�ry, jak ty, na zwyczajn� wypraw� po agent�w, cho�by nawet chcieli wypr�bowa� odporno�� twojego umys�u. Wed�ug mnie to mo�e oznacza� tylko jedno - k�opoty.
Westchn�a.
- Ca�� fur� k�opot�w, ale nie dla Hawaiki. Przydzielono mi to zadanie bardziej ze wzgl�du na moje umiej�tno�ci bojowe ni� na nie wypr�bowan� umiej�tno�� przeciwstawiania si� przej�ciu umys�u.
- Usi�d�my wi�c wygodnie - zaproponowa� starszy z m�czyzn. - Zdaje si�, �e to zajmie troch� czasu.
- Obawiam si�, �e tak.
Eveleen Riordan spojrza�a na jednego, potem na drugiego z nich.
- Wasza pi�tka okaza�a si� tali� pe�n� d�oker�w, kt�re zmieni�y bieg historii na znaczn� skal�. Dla Hawaiki rezultat nie m�g�by by� lepszy, ale konsekwencje zmian posz�y dalej. Planeta zwana Dominion kr���ca wok� gwiazdy Panna ma mniej powod�w do wdzi�czno�ci za wasze starania.
Kiedy przybyli�my tam po raz pierwszy - ci�gn�a Evellen - zastali�my �wiat sk�adaj�cy si� z wielkich miast i bogatych farm oraz ludzk� cywilizacj� zdobi� do podr�y mi�dzygwiezdnych, kt�ra skolonizowa�a wszystkie planety w swoim systemie i kilka kr���cych wok� s�siednich gwiazd Rozwin�li tak�e technik� umo�liwiaj�c� komunikacj� mi�dzygwiezdn� w spos�b r�wnie �atwy i prosty jak rozmowa telefoniczna u nas.
Jednak nap�d, kt�rego u�ywaj�, nie jest tak dobry jak ten, kt�rym pos�uguj� si� �ysawcy. Jest znacznie wolniejszy. W praktyce z uk�adu Panny wyrusza si� w podr� tylko w jedn� stron�. To powstrzyma�o ich przed dalsz� ekspansj�. Najbardziej interesuj�ce dla nas jest jednak to, �e lataj� osobi�cie, nie uzale�niaj�c si� od ta�m z nagraniami z podr�y. Tego w�a�nie chcieli�my nauczy� si� od nich jak najszybciej i w�a�nie zawieramy z nimi dotycz�cy tego uk�ad handlowy, a �ci�lej m�wi�c, ju� zawarli�my.
Jej twarz spochmurnia�a.
- Nasi osadnicy na Hawaice stworzyli ca�� cywilizacj� z niczego. Ci, kt�rzy odwiedzili Dominion, byli r�wnie zaskoczeni, widz�c wok� same popio�y.
Gordon zanikn�� oczy.
- Panie Czasu - wyszepta�.
- �ysawcy? - sykn�� Ross. Skin�a g�ow�.
- Najwyra�niej. Musieli uderzy� tam wszystkimi si�ami. Przy �yciu pozosta�y zaledwie zarodniki lub kom�rki alg.
Instruktorka pochyli�a si� do przodu.
- Mieli ju� wcze�niej oko na t� planet�. Wed�ug starej historii, �ysawcy pr�bowali dokona� inwazji na Dominion, ale nadesz�a ona jakie� czterysta lat p�niej i tubylcy byli w stanie j� odeprze�.
- Jak? - zapyta� Murdock.
- Za pomoc� ataku mentalnego, kt�ry sprawi�, �e ca�a si�a uderzeniowa naje�d�c�w pozbawiona zosta�a zdolno�ci my�lenia. Nie by�o to zbyt pi�kne, ale �ysawcy sobie na to zas�u�yli.
- W jaki spos�b nasza robota na Hawaice mog�a na to wp�yn��? - zapyta� Ashe.
- Mamy do dyspozycji tylko nasze scenariusze symulacyjne oparte na prawdopodobie�stwie, ale s�dzimy, �e za�oga statku kosmicznego, kt�ry odp�dzili�cie od Hawaiki zanim znik�a, zd��y�a z�o�y� raport, �e inne ich statki zosta�y zniszczone przez ludzi zdecydowanie pochodz�cych spoza tej planety. Albo Dominion zosta�o odkryte przez nich wkr�tce potem i jego zniszczenie by�o swego rodzaju �rodkiem bezpiecze�stwa, albo postanowili da� wi�kszy priorytet spustoszeniu, ni� to wcze�niej planowali. W nowej historii tej planety uderzyli silniej i wcze�niej.
- Wspomnia�a�, �e tubylcy byli lud�mi. Czy s� lub byli tacy jak my?
- To cz�� tej tragedii. To w�a�ciwie mogli�my by� my.
- Terranie? - zapyta� z niedowierzaniem.
- Prawdopodobnie. Cofni�ci w g��b historii, ale ju� w erze naukowej Dominianie wynale�li pewien rodzaj kapsu�y do podr�y w czasie, co wskazuje na fakt, �e ich odlegli przodkowie zostali tam przeniesieni z innej planety.
- Je�li zatem wzi�� pod uwag� wszystkie niekompletne informacje, kt�re mamy do dyspozycji, mo�emy za�o�y�, �e jaka� inna rasa, na pewno nie nasi �ysi przyjaciele, dotar�a do Terry akurat w momencie, gdy homo sapiens zaczyna� rozprzestrzenia� si� na planecie, zabra�a z sob� kilka plemion, osiedli�a je na Dominionie i sztucznie podnios�a ich poziom cywilizacyjny, zanim sama znik�a. Prawdopodobnie pad�a ofiar� �ysawc�w.
- Tak czy inaczej, na Dominionie u�ywano ju� �elaza, a jego ludno�� skupia�a si� w ma�ych miastach i pa�stewkach, kiedy my tkwili�my jeszcze w epoce br�zu.
- I nie uda�o im si� bardziej rozwin�� techniki lot�w kosmicznych? - zapyta� Murdock.
Spojrza�a na niego.
- Rozwin�li j� sami, przyjacielu. Nikt nie da� im w prezencie gotowego statku kosmicznego do skopiowania. Poza tym mieli te� co innego do roboty. Post�p techniczny nie przebiega� u nich tak jak u nas - wzd�u� linii prostej. Robili post�py tak�e w dziedzinie rozwoju mentalnego i duchowego, a przez d�u�szy czas pracowali nad planetami swego w�asnego systemu solarnego. Uda�o im si� w pe�ni je wykorzysta�, nie czyni�c przy tym �adnych szk�d. Ich historia by�a znacznie bardziej pokojowa ni� nasza - licz�c od tego, co nast�pi�o wkr�tce po ich epoce feudalnej. Post�p nie dokonywa� si� szybko, bo nie by�o wielkich wojen, kt�re by go nap�dza�y.
- Poczekaj - wtr�ci� si� Ashe. - Powiedzia�a�, �e rozwin�li w�asny nap�d mi�dzygwiezdny. Dlaczego po prostu nie przej�li pomys��w od �ysawc�w, tak jak my to zrobili�my? Mieli do dyspozycji ca�� ich flot�, a my tylko jeden statek.
- Byli za ma�o rozwini�ci technologicznie, �eby zrobi� u�ytek z �upu. Po prostu zniszczyli to, co zdobyli. Ich uczeni od tamtej pory przeklinaj� to szale�stwo, ale pozwoli�o im oni p�j�� w�asn� drog�, a mi�dzy innymi wyzwoli� si� te� z niewoli ta�m.
Ross spojrza� na nich ze zniecierpliwieniem.
- Wszystko jedno, jak tam by�o. Czy teraz my mamy jakim� sposobem przep�dzi� ca�� mordercz� flot� �ysawc�w?
- Nie, tego nie mo�emy zrobi�. Dominianie musz� sami prowadzi� t� wojn� i j� wygra�. W �adnym wypadku nie wolno nam ujawni� naszej obecno�ci ani wobec napastnik�w, ani nawet wobec tubylc�w.
- Dlaczego? - Co� w jej s�owach, w tym, jak je wypowiedzia�a, w tym, jak wygl�da�a, gdy to m�wi�a, sprawi�o, �e Murdock w duchu poczu� ch��d w�asnego grobu.
- �ysawcy wiedz�, �e na Terrze s� ludzie, aczkolwiek prymitywni. Uda�o nam si� prze�y� bez szwanku powr�t cywilizacji hawaika�skiej i zniszczenie Dominionu, prawdopodobnie dlatego, �e �adna z tych planet nie nale�a�a do naszej historii. Mo�e by� inaczej, je�li w ich wielkich �bach pojawi si� my�l, �e mo�na by rozegra� to bezpieczniej i zgotowa� nam los Dominionu. A �atwo wpadn� na t� my�l, je�li zn�w poczuj� si� zagro�eni przez ludzi z innego �wiata.
- Mamy wi�c pozwoli� ponownie umrze� tej planecie? - zapyta� ponuro Murdock.
Nagle gniewnie uni�s� g�ow�.
- Chyba nie oczekujesz od nas, �e wr�cimy i odkr�cimy wszystko, �e zabijemy Hawaik�? - Pytanie by�o ostre, ale logiczne.
- Nie! - powiedzia�a stanowczo. - Nie mamy r�wnie� zamiaru pozostawi� Dominion w�asnemu losowi.
- Znale�li�my spos�b, �eby temu zapobiec? - zapyta� zwi�le Ashe. By�o to raczej stwierdzenie ni� pytanie. Gdyby szefostwo my�la�o inaczej, nie by�oby sensu prowadzi� tej rozmowy, a nawet wspomina� o zniszczeniu, przynajmniej nie teraz.
- Jest pewne rozwi�zanie, a przynajmniej mo�na podj�� pr�b�. Wiele zale�y od szcz�cia. - Kobieta pochyli�a si� do przodu, by�a �miertelnie powa�na, bardziej ni� wtedy, gdy m�wi�a o zag�adzie Dominionu. - Wszystko zale�y od tego, czy miejscowa ludno�� zdo�a w por� wykszta�ci� bro� mentaln�, �eby odeprze� atak �ysawc�w, tak jak by�o w ich starej historii. Tym razem nie powiod�o im si�. Co� zablokowa�o rozw�j.
Ross przymru�y� oczy.
- A wi�c mamy na nowo napisa� ich histori�, usun�� t� blokad�?
- Musimy si� bardzo postara�. Warn, d�okerzy, uda�o si� zrobi� to dla Hawaiki. Teraz mamy zamiar wy�wiadczy� podobn� przys�ug� Dominionowi. Znale�li�my co�, co wygl�da na punkt zwrotny w jednej z lokalnych wojen, kt�ra mia�a miejsce siedemset lat temu wed�ug naszego czasu. Je�li wynik tej wojny zostanie odpowiednio zmieniony, reszt� b�dziemy mogli zostawi� Dominianom.
Eveleen wyci�gn�a z du�ego mapnika dwie mapy, przypi�tego do pasa. Pierwsza ukazywa�a osiem wielkich kontynent�w osadzonych w�r�d sze�ciu obszar�w wody, z kt�rych ka�dy upstrzony by� niezliczonymi wyspami.
Wskaza�a na jedn� z nich, oddalon� o mniej wi�cej czterysta kilometr�w od p�nocno-zachodniego wybrze�a najwi�kszego z kontynent�w.
- Nie ma za bardzo na co patrze�, prawda? Skrawek ziemi, a �ycie ca�ej planety zale�y od wyniku jakiej� dawnej wojny o jego posiadanie.
Na pierwszej mapie po�o�y�a drug�. By�a to szczeg�owa mapa wyspy.
- Oto nasze pole walki.
- Kraina lodowc�w - zauwa�y� Gordon. Wskazywa� na to krajobraz, tak by�oby przynajmniej w przypadku Terry, a dokonane w kosmosie odkrycia wskazywa�y na to, �e si�y natury dzia�a�y w podobny spos�b na planetach tego samego typu.
- Tak si� wydaje na pierwszy rzut oka. Z legendy mo�na wyczyta�, �e przeci�tne wysoko�ci s� tu wi�ksze ni� u nas, ale kraina jest naprawd� pi�kna. P�nocna cz�� jest bardziej dzika od reszty wyspy.
G�ry s� wy�sze i gro�niejsze, poprzedzielane w�skimi, kamienistymi dolinami. Gleba jest ca�kiem dobra, ale nie ma jej za wiele, natomiast na ca�ej wyspie jest mn�stwo wody. Na po�udniu jest tylko kilka naprawd� stromych szczyt�w, a doliny s� szerokie i niezwykle urodzajne.
- Ten poziomy �a�cuch zdaje si� dzieli� ca�o�� na dwie cz�ci - p�nocn� i po�udniow� - zauwa�y� Ross.
- W�a�ciwie jest to kilka �a�cuch�w g�rskich razem, ale w sumie na jedno wychodzi. Dla ludzi nie umiej�cych lata� jest to bariera niemal nie do przebycia. Pojedynczy w�drowcy albo je�d�cy mog� przedosta� si� przez ni� w kilku miejscach, ale tylko t� prze��cz� mo�e przejecha� w�z albo przej�� szybko wi�ksza liczba os�b, a i tak jest ona zamkni�ta w ci�gu kilku zimowych miesi�cy.
- Jak jest z t� wojn�?
- Historia jakich wiele - powiedzia�a z niesmakiem, kt�rego nie chcia�o jej si� nawet ukrywa�. - By�o to �adne, zr�wnowa�one spo�ecze�stwo feudalne, dop�ki w�adca jednej z domen, na kt�re podzielona jest wyspa, nie zrobi� si� chciwy. Najwi�ksza i najlepsza domena na p�nocy to Dw�r Kondora, ale jej ton, Zanthor I Yoroc, chcia� czego� wi�cej. Kt�rej� wczesnej wiosny, bez ostrze�enia zacz�� napada� na swoich s�siad�w, po�ykaj�c jednego po drugim, zanim byli w stanie stawi� jakikolwiek op�r.
Tylko jeden w�adca, Luroc I Loran z Krainy Szafiru, mia� do�� czasu, �eby rozpocz�� walk� - opowiada�a Eveleen. - Jego domena by�a po�o�ona najdalej na po�udnie, tu� przy granicznym �a�cuchu g�rskim. Jak na ten region by�a wielka, bogata i g�sto zaludniona, wi�c mia� do dyspozycji niez�� armi� czy milicj�. Ale Zanthor uwzgl�dni� w swoich planach to, �e przeciwnik b�dzie przygotowany. Dw�r Kondora mia� pi�kne wybrze�e i port. Naje�d�ca zrobi� z nich u�ytek, �eby w tajemnicy sprowadzi� wielkie hordy najemnik�w z kontynentu. Wypu�ci� ich na Luroca, gdy tylko obie armie si� spotka�y. Obro�com zgotowano rze�. Wzmocniony zapasami, kt�re zdoby� w Kramie Szafiru, Zanthor uderzy� przez prze��cz na formuj�c� si� koalicj� po�udniowych domen, zanim zdo�a�y stworzy� skuteczn� obron�. W ci�gu najbli�szych dw�ch tygodni zima zamkn�a przej�cie przez prze��cz i Zanthor zosta� zablokowany, ale zwyci�y�. Wyspa nale�a�a do niego.
Jego imperium prze�y�o go tylko o kilka lat. �aden z jego syn�w ani najemnych dow�dc�w, kt�rych obdarowa� ziemi�, nie mia� do�� si�y, by utrzyma� zdobycze. Os�abiali si� wzajemnie, spiskuj�c i prowadz�c mi�dzy sob� wojny, do czasu a� lokalna ludno�� powsta�a i przep�dzi�a wi�kszo�� z nich do morza. Potem przywr�cono dawny porz�dek najlepiej, jak umiano, ale wszystkich szk�d nie da�o si� naprawi�. Mutacja, kt�ra mia�a da� Dominianom z przysz�o�ci ich mentalne si�y, powsta�a na tej wyspie. - Eveleen postuka�a palcem w map�. - Jej zarodki by�y ju� w�wczas, ale rze� i p�niejsze os�abienie zasobu genetycznego, kt�rego przyczyn� by�a trwaj�ca ca�e dekady obecno�� najemnik�w z kontynentu, na ca�e stulecia wstrzyma�y rozw�j.
- Czy to wszystko i tak by si� nie zdarzy�o? - zapyta� Ashe.
- Nie wiemy. Nie by�oby powodu, �eby grzeba� w zamierzch�ej historii Dominionu, gdyby nie to spotkanie z �ysawcami. Wiemy jedynie tyle, �e konieczna jest zmiana wyniku tej wojny. Popatrzy�a kolejno na obu rozm�wc�w.
- Dominion by�o pi�kn�, bogat� planet�, a jej lud by� dobr�, utalentowan� ras�. Chcemy ich uratowa�, tym bardziej �e po�rednio jeste�my odpowiedziami za ich zag�ad�.
- Jest jeszcze sprawa ich niezale�nych lot�w mi�dzygwiezdnych - zauwa�y� oschle Murdock.
- Tak, jest - odpowiedzia�a ch�odno Eveleen.
- Wi�c mamy jako� op�ni� podb�j po�udnia przez Zanthora, ofiarowuj�c w�adcom krainy jedn� zim�, �eby zd��yli zorganizowa� op�r najemnik�w?
- W�a�nie tak.
- �adnych widok�w na to, �eby po prostu wysadzi� prze��cz w powietrze i zamkn�� Zanthora w jego krainie, jak si� domy�lam?
- �adnych. Nie mo�emy k�a�� na szal� losu Terry.
- Czy niebezpiecze�stwo, kt�re mu grozi, jest naprawd� tak ogromne? - zapyta� Ross, �ci�gaj�c brwi.
- Najwyra�niej tak, jak wynika z niepe�nych danych, kt�rymi dysponujemy.
- To nie ma znaczenia - wtr�ci� zniecierpliwiony Gordon. - Wielkie czy nie, nikt nie b�dzie ryzykowa�.
- Jasne - zgodzi� si� Murdock. - Ja te� bym nie ryzykowa�. Przez d�u�szy czas w skupieniu studiowa� map�.
- Jakich rodzaj�w broni u�ywaj�? Wyobra�am sobie, �e to jakie� prastare �elastwo, skoro ciebie do tego zaanga�owano, Eveleen.
- Prastare - zgodzi�a si�. - Miecze, �uki. Prymityw. S� pewne r�nice we wzornictwie i sposobie u�ycia, rzecz jasna, ale szybko pojmiecie, o co chodzi. - U�miechn�a si� do niego szelmowsko. - Je�d�� na wielkich jeleniach. B�dziecie, ch�opcy, mieli niez�� zabaw�, ucz�c si� na nich je�dzi�.
- Jestem tego pewien - odpowiedzia�, ale natychmiast wr�ci� do przegl�dania mapy. - Po co tu w og�le bitwa? Ci durnie z Krainy Szafiru maj� w tych g�rach partyzancki raj, je�li tam jest r�wnie dziko, jak w naszych terra�skich g�rach. Wystarczy przenie�� wszystko, co ma jak�kolwiek warto��, i wszystkich na wzg�rza, gdzie nie dotrze �aden z naje�d�c�w, i zastosowa� przeciwko Zanthorowi taktyk� walki partyzanckiej. Nie przep�dz� go, ale zatrzymaj � przez dwa tygodnie, usuwaj�c mu sprzed nosa zapasy i �upy, na kt�re ma ch�tk�. Sami nie ponios� strat, a kiedy zacznie si� wiosenna kampania, oka�e si�, �e Zanthor nie ma czym karmi� wojska. Czy b�dzie musia� przedosta� si� przez prze��cz? - zapyta� na koniec.
Skin�a g�ow�.
- B�dzie musia�.
- Musimy zacz�� jak najwcze�niej. Trzeba zbudowa� domy i obsia� pola na wy�ynach. Musi to by� gotowe na czas, tak �eby mo�na by�o spali� wszystko, czego nie da si� zabra� ze sob�, i uciec... - Agent czasu przerwa�. Popatrzy� zmieszany na Ashe'a.
- Przepraszam. Nie powinienem...
- M�w dalej - odpar� tamten. - �wietnie ci idzie.
Ross zn�w skierowa� wzrok na map�, ale ju� tak si� w ni� nie wpatrywa�.
- B�dzie nam potrzebna pe�na wsp�praca wszystkich, szczeg�lnie w�adcy, zw�aszcza je�li mamy dzia�a� szybko i w tajemnicy. Obawiam si�, �e z tym mo�emy mie� problem, bo jak dot�d nikt nie wpad� na pomys� zastosowania takiej taktyki.
- Oni wojny prowadz� otwarcie, w staromodnym stylu bij zabij, a nie kryj�c si� po wzg�rzach - potwierdzi�a jego obawy. - S�dz�, �e do�� �atwo uda nam si� przekona� Luroca o niebezpiecze�stwie, ale trzeba b�dzie sporo zachodu i nie lada taktu, je�li chcesz zorganizowa� obron� jego domeny na tw�j spos�b. I nawet wtedy mo�e b�dziesz musia� zadowoli� si� bardzo w�tpliwym zwyci�stwem. - Eveleen westchn�a. - To w�a�nie dlatego jest tyle niepewno�ci co do tego, czy zdo�amy obroni� Dominion.
M�czyzna spojrza� na ni� ze zdziwieniem.
- Ja b�d� si� musia� zadowoli�?
Ashe spojrza� w oczy Eveleen, potem przeni�s� wzrok na partnera.
- B�dziesz dowodzi� t� cz�ci� misji - powiedzia�. - Ju� obj��e� dow�dztwo.
- To pasuje do naszej koncepcji - powiedzia�a Eveleen szybko, zanim Ross zd��y� zaprotestowa�. - Ty i ja b�dziemy udawali oficer�w najemnik�w eskortuj�cych naszego uczonego koleg�. Doktor Ashe przeka�e ostrze�enie Lurocowi. Potem jedynym logicznym wyj�ciem dla nas by�oby zaj�cie si� planowaniem i prowadzeniem wojny o Krain� Szafiru, o ile uda si� nam przekona� w�adc� do naszych plan�w.
- A co z tob�? - zapyta� ostro Murdock. - Czy to jest do przyj�cia, Eveleen? - przygotowa� si� do odparcia ataku, chocia� pytanie by�o ca�kiem rozs�dne.
Jej skinienie g�ow� oznacza�o, �e si� z nim zgadza:
- Tak, doprawdy - odpar�a ochoczo. - Dominion to nie Terra. Wielkiej Matki nigdy tam nie zapomniano, lud czci� �adn�, wyrafinowan� wersj� tej bogini, dop�ki istnia�a tam cywilizacja. W ca�ej historii planety kobiety mia�y wysok� pozycj�. Co prawda kobiety nigdy nie pe�ni�y funkcji ton�w w czasach, o kt�rych m�wimy, ale r�wnie� nie by�o tam m�skich kap�an�w. Prawie ka�dy zaw�d otwarty by� dla obu p�ci, ��cznie z profesj� najemnika. B�d� mnie uwa�ali za kogo� niezwyk�ego, bo niewiele kobiet podejmuje si� takiej pracy, ale nie b�d� jakim� dziwad�em, a moja obecno�� w takim charakterze nie wzbudzi niczyich podejrze�.
Jej br�zowe oczy przyku�y jego wzrok.
- Podj�cie si� tej roli jest dla mnie wa�ne, Ross, wa�ne jest te� wci�gni�cie w to, co ma nast�pi�, jak najwi�kszej ilo�ci kobiet z jego domeny. Mutacja zrodzi�a si� najpierw w nich i to tylko dzi�ki nim mentalne mo�liwo�ci rasy mog� by� wykorzystane w r�nych dziedzinach poza jedn� - bezpo�rednim kontaktem mi�dzy jednostkami. M�czy�ni b�d� musieli by� zdolni do ukierunkowania swojej mocy za po�rednictwem kobiet, by zniszczy� �ysawc�w. �eby tego dokona�, potrzebne jest ca�kowite zaufanie i wzajemna akceptacja pomi�dzy obiema p�ciami. Musimy uczyni� wszystko, �eby to w nich zaszczepi�, i jest to dla nas r�wnie wa�ne, jak pokrzy�owanie plan�w Zanthora I Yoroca.
- A moja rola? - zapyta� Gordon.
- B�dziesz bogatym, bardzo uczonym lekarzem ze �rodkowego kontynentu, kt�ry na pocz�tku uda� si� na p�noc, �eby studiowa� manuskrypty zgromadzone w tamtejszych �wi�tyniach i por�wnywa� ich zawarto�� z wiedz� z w�asnej krainy. Trzej najemnicy, zw�aszcza wy�szej rangi, w��cz�cy si� po wyspie byliby bardzo podejrzani w czasie, w kt�rym mamy zamiar si� tam pojawi�. Ale dwoje z nas mo�e zupe�nie niewinnie podr�owa� w charakterze ochrony wybitnego cz�owieka... Musisz zosta� lekarzem - doda�a, uprzedzaj�c wszelkie w�tpliwo�ci na ten temat. - Poza stanowiskami tona i najwy�szych rang� dow�dc�w najemnik�w medycyna jest jedynym zawodem, kt�ry da ci odpowiedni presti� umo�liwiaj�cy zdobycie pos�uchu.
Nasza historia jest taka - ci�gn�a z zapa�em Eveleen - my, wojownicy, zauwa�yli�my obecno�� ogromnej ilo�ci podobnych do nas najemnik�w w portowym mie�cie, w kt�rym po�wi�ca�e� si� studiom. Zastanowi� nas ten fakt w zwi�zku z brakiem jakichkolwiek wojen w okolicy. Ostro�nie szperaj�c, ca�a nasza tr�jka wpad�a na �lad spisku Zanthora i pospieszy�a, �eby podzieli� si� alarmuj�cymi wie�ciami z odpowiednimi lud�mi. Wiarygodne b�dzie to, �e w tym celu porzuci�e� swoje badania. Dominio�scy uzdrowiciele z tych stron powa�nie traktowali przysi�g�, �e b�d� chroni� �ycie, jednak nie wahali si� bra� udzia�u w walce, je�eli uwa�ali to za konieczne. Dodatkowym argumentem b�dzie fakt, �e zdrada Zanthora by�a ca�kowicie sprzeczna z obyczajami tamtych czas�w, co sprawi�o, �e uda�o mu si� ca�kowicie wszystkich zaskoczy�. Nikt nie wierzy�, �e co� takiego mo�e si� sta�, dop�ki si� nie sta�o. Dla ka�dego, a szczeg�lnie dla cz�owieka, kt�ry zaprzysi�g�, �e b�dzie broni� �ycia, by�by to godny pot�pienia uczynek. Musia� wi�c zrobi� wszystko, �eby udaremni� I Yorocowi stworzenie imperium.
- Kupuj� to, panno Riordan, ale jestem archeologiem, a nie lekarzem. S�dz�c z tego, co us�yszeli�my, misja potrwa d�ugo, a je�li b�d� zmuszony leczy�...
- Je�li wzi�� pod uwag� twoje staranne przeszkolenie w zakresie pierwszej pomocy i wyrastaj�c� ponad przeci�tn� wiedz� medyczn� naszych czas�w, jeste� o niebo lepiej przygotowany ni� kt�rykolwiek z twoich rzekomych dominio�skich koleg�w. Nie zapomnij o tym, �e oni wszyscy dzia�aj� na poziomie wiedzy �redniowiecznej. Niemniej, dla pewno�ci, przejdziesz wcze�niej przyspieszony kurs asystenta medycznego.
- Potrzeba dw�ch, trzech lat intensywnych studi�w, �eby zosta� wykwalifikowanym asystentem lekarza!
- Nie wszystko b�dzie ci potrzebne i ju� teraz sporo wiesz - zapewni�a go. - B�dziesz te� mia� z sob� niez�y zapasik terra�skich lekarstw, wszystkie pi�knie zamaskowane... Nie obawiaj si�, poradzisz sobie doskonale, nawet je�li mia�by� kiedy� rozpocz�� tam praktyk�, doktorze.
- Nie by�oby pro�ciej og�osi� mnie jakim� obcym tonem, kt�ry z pewnych powod�w urwa� si� ze swojej domeny?
Pokr�ci�a g�ow�.
- Niestety nie. Oni po prostu nie oddalaj� si� zanadto od swoich domen. Jakakolwiek historyjka, kt�r� by�my opowiedzieli, by�aby nazbyt melodramatyczna, wr�cz absurdalna. Poza tym ton, kt�ry nie ma specjalnych interes�w na wyspie, a mimo to wybra� si� w d�ug� podr� tylko po to, �eby ostrzec przed Zanthorem, by�by mniej wiarygodny od lekarza.
- Doktor m�g�by tak�e liczy� na jak�� �adn� nagrod� na koniec? - zasugerowa� Ross.
- Jaki� szczodry patronat by�by oczywi�cie mile widziany. Gordon pokiwa� g�ow�, godz�c si� z nieuchronnym.
- Kim w�a�ciwie s� ci tonowie? - zapyta�. - Lordami? Kr�lewi�tkami? To mo�e by� wa�ne, przecie� b�dziemy musieli zbli�y� si� do nich i nimi kierowa�.
- Ani jednym, ani drugim. To s�owo nie ma odpowiednika w �adnym z terra�skich j�zyk�w, kt�re znam. Bliskie jest poj�ciu w�a�ciciela ziemskiego, t�umaczy si� je te� jako szlachetny albo wysokiego rodu w�a�ciciel ziemski. Ale jest w tym spora dawka wodza klanu, a tak�e przewodnicz�cego rady i prezesa zarz�du sp�ki.
- Porz�dek spo�eczny jest inny ni� u nas. Domeny nale�� wprawdzie do ton�w, ale wykorzystywane s� przez ca�� ludno��, zyski dzielone s� pomi�dzy rodziny, jak r�wnie� s�u�� ca�emu spo�ecze�stwu. Tonowie bior� najwi�ksz� dol� z zysku, ale ka�dy, kto na ni� pracuje, mo�e si� przy tym po�ywi�.
Eveleen u�miechn�a si�.
- Wkr�tce sami si� tego nauczycie. Zaczniemy trening, jak tylko wr�cimy.
Ross zatrz�s� si� w duchu. Ju� raz przechodzi� zaawansowane szkolenie zafundowane mu przez Projekt, kiedy wraz z Gordonem Ashe'em odgrywali role terra�skich kupc�w w epoce br�zu. By�o to na tyle dawno, �eby do�wiadczenie to zacz�� zasnuwa� delikatny welon nostalgii, jednak Ross nie m�g� wyzby� si� obaw. Odgrywanie roli handlarza amfor w przesz�o�ci jego w�asnej planety by�o dostatecznie trudne, a teraz musia�by nie tylko walczy�, ale i dowodzi� wojn� partyzanck� i do tego udawa� nieodrodnego syna Dominion z uk�adu Panny.
W duchu za�mia� si� sam z siebie. Przecie� pali� si� do tej roboty, mo�e nie? Teraz ma, czego chcia�. Pozostaje tylko zacis