2727
Szczegóły |
Tytuł |
2727 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2727 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2727 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2727 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
NA ��W NIE P�JDZIEMY
TYTU� ORYGINA�U: DARE TO GO A-HUTING
PRZE�O�Y�A: DOROTA �YWNO
ROZDZIA� 1
By�o ciep�o, za ciep�o dla jednego ze znajduj�cych si� w pokoju. Mimo to uwa�a�, �e zwr�cenie uwagi na ten upa� by�oby nieuprzejmo�ci�, chocia� okr�g�a kropla potu zebra�a si� tu� pod jednym z jego lekko sko�nych oczu, aby sp�yn�� po policzku. Rozleg� si� cichy szelest, kiedy pokr�ci� si� na taborecie. Jego niewy�cie�ane siedzisko znajdowa�o si� nieprzyjemnie wysoko nad posadzk� z jaskrawych kafelk�w. U�o�ono je we wzory, na kt�re m�g� spogl�da� tylko przelotnie, gdy� przyprawia�y go o b�l oczu.
To, �e gospodarz nie tylko uwa�a� takie otoczenie za normalne, lecz czu� si� w nim swobodnie, by�o jednym z tych irytuj�cych fakt�w, w jakie od pewnego czasu obfitowa�o �ycie Faree.
Napatrzy� si� do woli na kosmit�w przez te z�e lata, jakie sp�dzi� w obskurnej portowej dzielnicy zwanej Obrze�em, sk�d wywodzi�y si� jego najwcze�niejsze wspomnienia. Jednak�e domowe �ycie obcych by�o czym�, z czym zapoznawa� si� dopiero teraz, dzi�ki pe�nemu wymachowi kryszta�owego wahad�a losu.
- Gor�co - nadesz�a pe�na irytacji my�l Toggora, zawsze brzmi�ca tak wysoko, �e ledwo m�g� j� zrozumie�. Koszula Faree zafalowa�a, kiedy smaks wype�z� spod niej i wlepi� w jego twarz oczy na szypu�kach.
- Wi�c... jessst ci gor�co, male�ki? - Tym razem nie by�a to my�l, lecz s�owa wypowiedziane z sykliw� intonacj�. Siedz�cy w do�� du�ej odleg�o�ci od nich trzeci osobnik wsta�; pazury jego p�etwiastych i pokrytych �usk� st�p zazgrzyta�y na wzorzystej, kamiennej posadzce. - Uprzejmo�� jest rzecz� ze wszech miar godn� pochwa�y, moi mali przyjaciele, pozw�lcie jednak, aby i mnie przypad� w udziale zaszczyt jej okazania. - Wyci�gn�� ��t�, pokryt� �uskami r�k�, opasan� w nadgarstku i powy�ej �okcia szerokimi bransoletami z wytartego, twardego jak �elazo drewna, i nacisn�� przycisk na �cianie.
Nie us�yszeli szumu, jednak przez pok�j ci�gn�� teraz silny podmuch, wprawdzie nadal by� ciep�y, ale lepszy od pra��cego powietrza, jakie przedtem sta�o nieruchomo. Ten, kt�ry go w��czy�, szed� mi�dzy ma�ymi i du�ymi sto�ami, za�cielonymi ta�mami do nauki i pude�kami p�yt do czytnik�w. Faree wyda� st�umione, mia� nadziej�, westchnienie ulgi. Udrapowane na jego ramionach fa�dy, sp�ywaj�ce wzd�u� plec�w tak, �e swym skrajem zamiata�y pod�og�, unios�y si� lekko. Nie rozpostar� w pe�ni skrzyde� - na to potrzebowa� wi�cej miejsca - lecz przynajmniej m�g� je rozprostowa�.
Wysoki, stary kosmita przygl�da� si� Faree z entuzjazmem. Str�ci� na pod�og� ca�� kaskad� pude�ek z p�ytami do czytnik�w, siad� z cichym sapni�ciem i roztar� sobie pokryt� �uskami i rogowymi p�ytami nog�.
Potem pochyli� si�, opieraj�c d�onie na kolanach. Faree nie wiedzia�, od jak dawna Zakatianie dziedziczyli t� p�aszczyzn� istnienia (w taki bowiem spos�b m�wili o �yciu i �mierci), by� jednak przekonany, �e Wielki Hist-Tech�ynier Zoror jest rzeczywi�cie starym mistrzem tej umiej�tno�ci, kt�ra, podobnie jak w przypadku ca�ego jego gatunku, polega�a na gromadzeniu wiadomo�ci o r�nych osobliwo�ciach tej rozleg�ej galaktyki - zw�aszcza o historii nowych ras, kt�rych odkrycie od czasu do czasu notowano w dziennikach wypraw. Zaiste d�ugowieczna by�a ta jaszczurcza rasa, a mimo to nawet najstarsi z nich cz�sto twierdzili, �e dopiero rozpoczynaj� swoj� prac�.
- Chcia�by��� teraz - zasycza� zn�w Zoror - �eby ten stary �uskowiec przeszed� od razu do rzeczy i powiedzia� ci, kim jeste� i sk�d przyby�e�. - Zakatianin pokr�ci� g�ow�, tak �e zmarszczona sk�rzasta kryza, kt�ra otula�a ty� jego g�owy i barki, rozpostar�a si� niczym wielki, ozdobny ko�nierz. - To nie takie proste. - Nie mo�emy tak po prostu p�j�� do archiwum i zapyta�: "Kim jest ta skrzydlata istota? Z jakiej planety i jakiego ludu pochodzi?" To, co tu widzisz - zn�w machn�� r�k�, wskazuj�c otaczaj�ce ich sterty ta�m i szpulek - to relacje z bardzo, bardzo licznych podr�y, dostarczone r�wnie� przez ludzi, kt�rzy opowiadali niewiarygodne historie. Czasami s� to opowie�ci wyssane z palca, czasami jednak zawieraj� ziarno prawdy, do kt�rej - je�li Wszechmocny jest �askawy - mo�na zbli�y� si� na mniej wi�cej tyle! - Uni�s� r�k� i pokaza� mu niewielk� szpar� pomi�dzy kciukiem i palcem wskazuj�cym.
- Wi�c nic nie znalaz�e�? - Faree niecierpliwi� si� ca�y poranek, odk�d wszystko, co potrafi� sobie przypomnie�, zosta�o wprowadzone do pami�ci wielkiego komputera. Jego niewielki zas�b wiadomo�ci zapisano w celu ich por�wnania z kombinacjami wci�� w�tpliwych fakt�w.
- Tego nie powiedzia�em. Istniej� opowie�ci o istotach podobnych do ciebie. M�wi� o nich bardowie z Loel, Zapami�tywacze z Garth i My�lota�ce z Udolfa. Opowie�ci te zebrano na ponad setce �wiat�w, aczkolwiek nie zmienia to faktu, �e wszystkie pozostaj� nieudokumentowanymi ba�niami. Ci, kt�rzy je powtarzaj�, zbieraj� szczeg�y na wielu planetach, najbardziej wiarygodne historie pochodz� jednak z Terry...
- Terra? Przecie� to te� tylko bajka. - Faree nie pr�bowa� ukry� rozczarowania.
- Wcale nie. - Kryza na karku Zorora zafurkota�a, kiedy jaszczur potrz�sn�� g�ow�. - Istnieje pewien element wsp�lny dla wszystkich �wiat�w, z kt�rych pochodz� najbardziej zrozumia�e i szczeg�owe opowie�ci. S� to pierwsze planety zasiedlone przez ludzi z Terry. Tak, nie ma najmniejszej w�tpliwo�ci, �e Terra kiedy� istnia�a. �wiat ten zrodzi� kilka ras, z kt�rych wszystkie obdarzone by�y jedn� niezmienn� cech�, a mianowicie ciekawo�ci�. Terranie nie byli pierwszymi badaczami kosmicznej ciemno�ci, a mimo to w kr�tkim czasie rozprzestrzenili si� dalej ni� wielu ich poprzednik�w. Przynie�li te� ze sob�, tak jak my wszyscy, opowie�ci - stare, lecz stanowi�ce cz�� ich �ycia.
Faree siedzia� zas�piony. Pomimo ca�ej swej wiedzy, Zoror mia� sk�onno�� do gadulstwa. W innych okoliczno�ciach przys�uchiwa�by mu si� z zaciekawieniem. Teraz jednak pragn�� prawdy, nawet je�li mia�aby mu da� tylko bardzo cienk� ni� przewodni�.
- Ludzie z Terry... z pewno�ci� nie byli do mnie podobni. - Uni�s� r�k�, aby musn�� skraj jednego skrzyd�a.
- Nie, nie byli Faree'ami - potwierdzi� Zoror. - Przynie�li tylko opowie�ci o nich. W swych ba�niach - wiele z nich zgromadzi� i zbada� Zahaj w mglistej przesz�o�ci - wspominali o Ma�ym Ludku, kt�ry mieszka� czasami pod ziemi�...
- Z tym na plecach nie mogli! - zaprotestowa�, rozpo�cieraj�c troch� szerzej skrzyd�a.
- To prawda. �y�y jednak r�ne ich gatunki lub odmiany. Wed�ug tych opowie�ci niekt�rzy nie mieli skrzyde�. Wszystkich ��czy�y dziwne stosunki z lud�mi z Terry. Czasami byli dobrymi przyjaci�mi, czasami za�artymi wrogami. Powiadano, �e cz�sto wykradali ludzkie dzieci i sami je wychowywali, aby odm�odzi� swoj� krew. Byli bowiem bardzo starzy, tak �e niekiedy ich rasa liczy�a tylko kilkunastu osobnik�w. Podobno posiadali wielkie skarby... mo�e nawet zasoby wiedzy! - wykrzykn�� na g�os Zoror. - Zawsze jednak nadchodzi� taki czas, kiedy ludzie wyganiali ich z dom�w, mo�e nawet nie tyle z czystej nienawi�ci - cho� legendy m�wi� i o takich czynach - lecz dlatego, �e mieli ziemi�, kt�rej oni po��dali. Wszyscy znaj� opowie�ci o nienasyconej chciwo�ci Terran, kt�ra rozsnuwa�a si� niczym czarna mg�a wsz�dzie, gdzie l�dowa�y ich statki, dop�ki nie nadszed� dzie� Wielkiego S�du. Zanim do tego dosz�o, skrzydlate i bezskrzyd�e istoty uciek�y gwiezdnymi szlakami, nie wiedz�c same, gdzie wyl�duj�. Znajdowa�y planety, na kt�rych osiedla�y si� na jaki� czas. Te same jednak �wiaty przyci�ga�y Terran. Przybywali ludzie, wi�c Ma�y Ludek zn�w musia� rusza� w kosmos. Tak dzia�o si� wiele razy, s�dz�c z legend, kt�re zapisali�my. W ko�cu nie by�o ju� wi�cej meldunk�w i zosta�y tylko pie�ni i opowie�ci.
- Wi�c prowadzili wojn� z Terranami? - Faree zasch�o w ustach. Musia� za mocno �cisn�� smaksa, gdy� zwierz�tko obr�ci�o si� i ostrzegawczo uszczypn�o go w palec.
- Tak, by�a jaka� wojna, chocia� ma�o o niej wiemy - przewa�nie s� to ballady o jakim� Terraninie, kt�rego zabi�y z�e czary Ma�ego Ludku. Z Udolfa na przyk�ad pochodzi ca�y cykl tanecznych pie�ni op�akuj�cych wodz�w. Zgin�li oni od or�a, kt�ry zna� tylko Ma�y Ludek. Istoty te musia�y te� stosowa� jaki� rodzaj kontroli umys��w, gdy� przetrzymywa�y ludzi w swych twierdzach rzekomo przez dzie� albo rok, a potem wypuszcza�y je�c�w, aby si� przekonali, �e w rzeczywisto�ci min�y lata, odk�d opu�cili domy. Jest r�wnie� raport z Mingry. Chod�, sam zobacz.
Zakatianin zaprowadzi� Faree do wi�kszego sto�u, na kt�rym pi�trzy�y si� niebezpiecznie kolejne sterty ta�m. Zacz�� robi� na nim miejsce, uk�adaj�c przedmioty na pod�odze. Faree szybko si� schyli�, aby mu pom�c, zwijaj�c ciasno skrzyd�a, �eby nie spowodowa� katastrofy.
- Ten zapis - wed�ug rachuby czasu wi�kszo�ci istot - jest r�wnie� stary. - Hist-Tech�ynier manipulowa� przy czytniku, sprawdzaj�c czy maszyna jest poprawnie ustawiona.
- Mingra? - Faree nigdy przedtem nie s�ysza� tego s�owa.
- �wiat mroku, planeta �ywo-umar�ych... - Zoror zwraca� wi�ksz� uwag� na dysk, kt�ry usi�owa� w�o�y� do czytnika, ni� na pytania. Jeszcze raz obr�ci� szpul�, umieszczaj�c j� wreszcie na w�a�ciwym miejscu. - To by�a Ha�ba Mingryjska, ha�ba dla wszystkich, kt�rzy s� kosmicznymi w�drowcami - cho� by� mo�e przez lata pami�� o niej tak zblak�a, �e przetrwa�a ju� tylko jako jadowity szept. Patrz uwa�nie, gdy� spowodowa�a j� nienawi�� jednego gatunku do drugiego, jednak nie ma �adnego wyt�umaczenia...
Jego g�os przeszed� w cichy syk i ucich�. Faree pos�usznie spojrza� na ma�y ekran. Toggor niecierpliwie kr�ci� si� w jego obj�ciach, dop�ki nie po�o�y� go ostro�nie na stole przed ekranem. Zwierz�tko zwin�o si� w k��bek i przypuszczalnie usn�o. Faree nie zamierza� spa�. Odk�d przyby� do domu Zorora, kt�ry pe�ni� tak�e funkcj� g��wnej siedziby badaczy z ca�ego kwadrantu, obejrza� wiele takich zapis�w. Niekt�re by�y tak nieprawdopodobne i fantastyczne, �e musia�y by� rzeczywi�cie wymys�ami podr�nik�w.
Na ekranie ukaza� si� obraz. Faree drgn�� i poderwa� si� z krzes�a. Bowiem nie by� to tylko z�owieszczy obraz kuli, s�abo pod�wietlonej z jednej strony czerwonym promieniem, lecz w jego g�owie...
Nie wiedzia�, czy by�a to pie��, nie potrafi� nawet rozr�ni� s��w tego niew�tpliwie zupe�nie obcego j�zyka. W g��bi jego duszy zrodzi�o si� jednak przeczucie, �e kry�a si� w nich prawda, z�owroga i pot�na. Chwyciwszy kraw�d� sto�u, zmusi� si� do tego, aby ponownie usi���, lecz nie rozlu�ni� u�cisku, kt�ry dodawa� mu si�.
- Boli... ciemno... boli... - Zwini�ty dotychczas w kul� smaks obudzi� si� i przycupn�� przed ekranem, wymachuj�c wielkimi szczypcami, jakby znalaz� si� w obliczu jakiego� potwornego niebezpiecze�stwa.
Czerwone �wiat�o na ekranie buchn�o ze zwi�kszon� si��, jakby narastaj�cy d�wi�k domaga� si� obrazu. W owym blasku ukaza� si� ja�owy obszar pe�en poszczerbionych ska�, poci�tych - przez erozj� lub mo�e szpony burz - na granie i p�askowy�e. U st�p wzniesie� wci�� zalega� mrok, a smugi cienia rusza�y si�, jakby rzuca�o je co� innego ni� ska�y, pod kt�rymi pos�pnie czatowa�y.
Trzewiami Faree targn�� strach - strach narastaj�cy i pot�niejszy z ka�d� chwil�. Sterta szpul z �oskotem spad�a na pod�og�, kiedy jego skrzyd�a odpowiedzia�y na pod�wiadomy bodziec.
W krwawym �wietle mign�a z szybko�ci� laserowego pocisku jaka� g�owa. By�a uciele�nieniem wszelkiego z�a, jakie zna�. K�apa�a po�amanymi z�bami i wlepia�a w niego oczy podobne do czelu�ci, w g��bi kt�rych jarzy� si� ogie�.
To co� zna�o go, nienawidzi�o, czyha�o na niego! To by�...
- Upi�r... - Syk Zorora rozproszy� straszliwy urok, jakim potw�r omal nie omota� Faree, aby wci�gn�� go do swej krainy lub wyskoczy� z ekranu. Jak to mo�liwe? Nigdy w �yciu nie widzia� takiej ta�my. Z czyjego umys�u wydobyto t� okropno��, aby j � p�niej bada�... i gdzie... kiedy...?
- To by� zbiorowy koszmar - rzek� Zoror. Faree us�ysza� go, mimo �e prawie ca�� uwag� wci�� po�wi�ca� potworowi. Makabryczne stworzenie wy�oni�o si� ju� z mroku. Mg�a przerzedzi�a si�, jakby pe�zaj�ca bestia zyska�a na realno�ci jej kosztem. Stw�r pe�z� na skar�owacia�ych odn�ach - nie, raczej na grubych mackach; Faree mia� wra�enie, �e s�yszy pla�ni�cia przyssawek, odrywaj�cych si� i ponownie przywieraj�cych do ska�, w miar� jak sun�� naprz�d.
Koszmar? To by�o bardziej realne ni� koszmar. Wystarczaj�co rzeczywiste, aby zabi�, gdyby zaatakowa�o we �nie.
- Co rzeczywi�cie si� sta�o - rzek� Zakatianin. - Przyjrzyj si� ska�om z prawej, m�j ma�y przyjacielu.
Faree mia� wra�enie, �e je�li oderwie uwag� od pe�zn�cej bestii, narazi si� na jej atak, nawet je�li by�a to tylko ta�ma z nagraniem. Mimo to szybko spojrza� w kierunku, kt�ry mu wskaza� Zakatianin.
U st�p g�azu nie by�o cienia; wie�czy� on raczej jego czubek. Mia� ludzkie kszta�ty i... Faree wci�gn�� gwa�townie powietrze, d�awi�c okrzyk. Na szczycie ska�y sta�a uskrzydlona istota. Od razu poj��, �e to ona kierowa�a potworem.
Szczu�a nim ofiar�, nie po to, aby zabi� - przynajmniej nie od razu - lecz �eby dr�czy� j� strachem. Uskrzydlona istota. Przypatrzy� si� jej uwa�nie. Jej sk�ra na ods�oni�tej nodze, ramieniu i twarzy mia�a brudnoszary kolor. Oczy, podobnie jak u stwora, kt�remu rozkazywa�a, by�y czerwone i p�on�ce. Nosi�a �ci�le przylegaj�cy do cia�a, czerwony str�j. Jego barwa wsp�gra�a z kolorem coraz ja�niejszego nieba. Skrzyd�a, kt�re leniwie porusza�y powietrze, nie przypomina�y szerokich skrzyde� Faree, kt�rych barwy stapia�y si� tak p�ynnie, �e po rozpostarciu zachwyca�y swym aksamitnym pi�knem. Nie, skrzyd�a przyw�dcy bezlitosnych cieni by�y pozbawione tego delikatnego puchu, jaki pokrywa� b�ony Faree. Mia�y natomiast ten sam ohydnie szary odcie�, co jego sk�ra. Po rozpostarciu ods�ania�y gro�nie wygl�daj�ce haki na czubkach.
- Skrzydlaty... - szepn�� cicho Faree. Do strachu, kt�ry go wci�� przejmowa�, do��czy� teraz element prawdziwej grozy. Czy�by mog�o go ��czy� jakie� pokrewie�stwo z t� istot� - mimo tego, co Zoror m�wi� o prawdziwych i zmy�lonych opowie�ciach? Sk�d� wiedzia�, �e ta opowie�� by�a prawdziwa...
- Tylko dla dwojga. - Zoror odebra� jego my�l i po raz pierwszy, odk�d odkry� sw�j talent, gdy� umia� si� porozumiewa� ze smaksem, Faree poczu� si� tym ura�ony.
- Dla dwojga. - Zakatianin nachyli� si� i dotkn�wszy kontrolki jednym z mocno st�pionych pazur�w, zgasi� ekran. Mimo to, kiedy Faree patrzy� na monitor, nadal widzia� na szczycie ska�y skrzydlate monstrum, gestem kieruj�ce poczwar� zrodzon� z cieni.
- Dla dwojga. - Powt�rzy� Zakatianin. - Jednym jest �ni�cy, a drugim stw�r, kt�ry wys�a� taki sen! Ta scena pochodzi ze snu ma�ego dziecka, jednego z wielu, jakie przywieziono na leczenie z Mingry na Yorum ponad sto planetarnych lat temu. Spo�r�d nich prze�y�o tylko pi�cioro. Co si� tyczy reszty... koszmary podobne do tego, jaki widzia�e�, prze�ladowa�y je tak d�ugo, �e cz�� umar�a ze strachu, a pozosta�e tak skutecznie odci�y si� od rzeczywisto�ci, �e nikt nie potrafi� dotrze� do ukrytych zakamark�w, w kt�rych przycupn�y przera�one. Sta�y si� zaginionymi dzie�mi. Nie mogli�my im pom�c.
- M�wi�e� jednak o ha�bie... - odpar� Faree. Widzia� co�, co mog�o wywo�a� nieko�cz�ce si� przera�enie, lecz nie rozumia�, na czym mog�aby polega� owa ha�ba. Taki strach nie by� powodem wstydu dla �adnego dziecka ani nawet doros�ej osoby.
- Na Mingrze istnia�a kolonia sennych marzycieli. Uczyli si� tam panowa� nad swymi snami - wyja�ni� Zoror. - Kiedy wezwano ich na ratunek, a dzieci j�cza�y i krzycza�y we �nie, uciekli, odmawiaj�c udzielenia pomocy. Ci, kt�rzy �ni� sny, zawsze balansuj� na kraw�dzi tego, co wi�kszo�� ludzi nazywa szale�stwem. Bywa�o, �e zadawali ciosy przez sen, a nawet chwytali za bro� i mogli wyrz�dzi� krzywd� osobom znajduj�cym si� w pobli�u. Dlatego wysy�a si� ich na odludzie, dop�ki nie naucz� si� panowa� nad swoj� moc�. Je�li ty zareagowa�e� tak gwa�townie na ten zapis snu, pomy�l, jaki wp�yw m�g�by mie� na kogo�, w kim celowo wzbudzono wra�liwo�� w tej materii. Senni marzyciele chcieli ochroni� nie tylko siebie. Niemniej jednak ci, kt�rzy widz�, jak ich dzieci krzycz� i rzucaj� si� przez potworny, nie ko�cz�cy si� sen... c�, tacy ludzie nie zawsze mog� odpowiada� za swe czyny. Dosz�o do brutalnego najazdu na koloni� sennych marzycieli. Pojmano ich i torturowano, kiedy o�wiadczyli, �e nie potrafi� ani obudzi� dzieci, ani im pom�c. Umierali d�ugo i w m�kach. Statek Patrolu na regularnej s�u�bie wyl�dowa� na planecie, gdzie ludzie mieli zbroczone krwi� r�ce, a niejeden umys� nie m�g� ju� znie�� ci�aru wspomnie� o tym, co si� sta�o. �yj�ce jeszcze wtedy dzieci, a nie by�o ich wiele, zabrano na Yorum, gdzie uzdrowiciele umys�u bezustannie starali si� przegna� upiora...
- Upiora - powt�rzy� Faree.
- Tak nazywa�y go przez sen. Ju� wtedy by�a to bardzo stara nazwa - kolejny fragment Starej Terry, kt�ry zaw�drowa� mi�dzy gwiazdy. Upiorem nazywano kiedy� potwora wymy�lonego po to, aby straszy� niegrzeczne dzieci. Dowiedzieli�my si� te�, �e takie bajki opowiadano na Mingrze, gdzie uwa�ano je za nieszkodliwe i zabawne historyjki.
- Nieszkodliwe? Zabawne? - oburzy� si� Faree. - Przecie� ca�a ta scena tchn�a z�em! Jakie dziecko mog�oby co� takiego wy�ni�? Chyba, �e jego rasa stosowa�a kary i mia�a sk�onno�� do przemocy.
- Dopiero plaga popchn�a ich do takich czyn�w - odpar� Zakatianin. - �aden z sennych marzycieli nie by� te� na tyle niezr�wnowa�ony, aby tak igra� z w�asn� moc�. Jak z pewno�ci� s�ysza�e�, �ni�cy s� pos�uszni nakazom umieszczonym w najg��bszych zakamarkach ich duszy, tak aby swym post�powaniem nie wyrz�dzili nikomu krzywdy. Pomimo to wszystkie dzieci, kt�rych sny potrafili�my zapisa�, �ni�y ten sam koszmar. Nie widzia�e� jeszcze najgorszego, m�j ma�y przyjacielu. Pewne senne obrazy zamkni�to w stanie sta�y, poniewa� tylko bardzo opanowane i wyj�tkowo zr�wnowa�one osoby zdolne s� na nie spojrze�. Prze�ywanie wsp�lnego snu jest mo�liwe - senni marzyciele uczynili z tej umiej�tno�ci prawdziw� sztuk�. Osoby, kt�re szkol� si� w niej niemal od urodzenia, potrafi� nawi�za� ��czno�� nawet na skal� mi�dzyplanetarn�. Je�li wi�c wszystkie dzieci dr�czy� ten sam koszmar, musia� on mie� jaki� wz�r. Patrolowcy, m�j w�asny zesp� oraz inne osoby obdarzone rozmaitymi zdolno�ciami - wszyscy starali si� znale�� �r�d�o tego wsp�lnego snu, jednak bezskutecznie. Odkryli�my natomiast, �e w ca�ym sektorze galaktyki, sk�adaj�cym si� z pi�ciu uk�ad�w, panowa� niepok�j, wybucha�y zamieszki, nawet toczono ma�e wojny. Kr��y�a r�wnie� pog�oska - kt�ra b�dzie mia�a dla ciebie znaczenie - �e poszukiwanym nieprzyjacielem by�a rasa skrzydlatych istot. Nikt ich jednak w rzeczywisto�ci nie widzia�, chocia� przeprowadzili�my szeroko zakrojone badania i dotarli�my do pewnych �r�de�, do kt�rych zazwyczaj w�adza nie ma dost�pu, na przyk�ad do Gildii Z�odziejskiej. Jednak�e po wybuchu przemocy na Mingrze najwyra�niej wszystko si� uspokoi�o. Koszmary nie powr�ci�y, chocia� ochotnicy spo�r�d profesjonalnych sennych marzycieli dziesi�tej klasy ofiarowali swoje us�ugi, aby pom�c w poszukiwaniach. Wreszcie Patrol i w�adze oznajmi�y, �e niew�tpliwie przyczyn� wszystkiego by�o czyje� umy�lnie z�o�liwe dzia�anie (ci, kt�rzy tak twierdzili, musieli k�ama� w obliczu naocznych dowod�w) albo wrodzona wra�liwo�� dzieci, rozbudzona przez stare bajki. Wtedy w�adze naznaczy�y osadnik�w pi�tnem Ha�by za urz�dzenie masakry sennych marzycieli i wszystko mia�o p�j�� w niepami��. Zaprzestano po�wi�cania czasu i uwagi napa�ci, kt�ra w gruncie rzeczy by�a bardzo b�ahym wydarzeniem w por�wnaniu z przemoc�, wiecznie zagra�aj�c� zdrowiu psychicznemu na wszystkich zamieszka�ych planetach.
- Wi�c ten sen... oni nigdy nie uwierzyli, �e by� prawdziwy? - spyta� Faree.
Zoror poskroba� si� dwoma pazurami po podbr�dku tu� powy�ej pierwszego podgardzielowego fa�du sk�rnego.
- O tak, uwierzyli. I przez jaki� czas mieli oczy i uszy szeroko otwarte. Wiele z tych ta�m - zn�w wskaza� szpule - to ich sprawozdania. Dlatego mamy teraz �atwy dost�p do materia��w i nie le�� one zapomniane w jakim� magazynie. Co jaki� czas dodajemy jaki� fakt albo podejrzenie - zawsze pog�oski, z kt�rych wiele sk�ada si� w jedn� ca�o��. Ma�y Ludek, Lud z Kopc�w...
Faree zesztywnia�. Lud... z... z... Kopc�w!
- S�ysza�e� ju� wcze�niej t� nazw�, prawda? - stwierdzi� Zakatianin.
Faree potar� d�oni� czo�o, jakby chcia� odgrzeba� jakie� dawno zatarte wspomnienie. Si�ga� pami�ci� coraz dalej wstecz... Znajdowa� si� w n�dznym namiocie, kuli� si� na stercie sple�nia�ej trzciny, kt�ra by�a jego jedynym pos�aniem. M�czyzna b�d�cy jego w�a�cicielem siedzia� przy lichym stole, obracaj�c w brudnych d�oniach kubek z obt�uczonym uchem. Na jego dnie wci�� by�o kilka �yk�w jakiego� cuchn�cego napoju, kt�ry s�czy�. Lanti uni�s� g�ow� i obejrza� si� na Faree. Jego ponure spojrzenie zapowiada�o co�, co ch�opiec dobrze ju� zna�. Za chwil� masywnie zbudowany �otr nabierze ochoty, aby wezwa� go i zbi� na kwa�ne jab�ko. Wi�kszo�� tego gradu cios�w spadnie na jego garbate plecy. O tym dobrze pami�ta� - lecz wszystko, co poprzedza�o pobyt w tym namiocie i jego �a�osn� niewol�, przepad�o.
- Tak. - Zoror pokiwa� g�ow�. - Jakim� sposobem wyczyszczono ci kiedy� pami��. Kiedy jednak wymieni�em jedno z imion, jakie nadano Ludkowi w przesz�o�ci, zareagowa�e�, jakby� je zna�...
Faree potrz�sn�� g�ow�.
- Nie przypominam sobie. S�ysza�em je jednak, na pewno s�ysza�em! Tylko w samych Obrze�ach, gdzie przewijaj� si� wszelkiego rodzaju kosmiczni w�drowcy, mo�na us�ysze� strz�py rozmaitych opowie�ci albo przechwa�ek o wyprawach.
- Aczkolwiek - Zoror popatrzy� na niego z trosk� - jest to jedno z mniej znanych imion ludu, kt�ry w rzeczywisto�ci m�g� nigdy nie istnie�. Tak czy inaczej, musz� ci� ostrzec. Maelen i Krip przywie�li ci� tu w nocy powietrznym pojazdem. Wiem, �e wiedzia�o ci� niewielu i potrafisz zwin�� je - wskaza� jego skrzyd�a - zdumiewaj�co ciasno, tak �e z oddali w przy�mionym �wietle mo�na je wzi�� za zmarszczon� peleryn�, jednak za dnia spotkasz wielu ludzi o wzroku do�� bystrym, �eby dostrzec r�nic�. Pami�taj, ch�opcze, nie jeste� tu bezpieczny!
- Gildia? - To prawda, �e przyczyni� si� do wykrycia jednego ze spisk�w tych mistrz�w gro�by. Czy�by jednak zajmowa� wystarczaj�co wysok� pozycj� na li�cie ich wrog�w, aby przyci�gn�� ich uwag�? Je�li tak...
Zamy�li� si�. Maelen i Krip Vorlund byli jego przyjaci�mi. Dzi�ki ich staraniom wyrwa� si� z n�dzy Obrze�y. To w ich obecno�ci i podczas pracy w ich s�u�bie sta� si� ten cud - po raz pierwszy rozwin�y si� jego skrzyd�a. Je�li a� tak bardzo rzuca� si� w oczy, przebywanie z tymi, kt�rzy tak wiele dla niego znaczyli, mog�o z kolei narazi� ich na niebezpiecze�stwo.
- Nie. - By�o oczywiste, �e Zoror �ledzi� tok jego my�li. Faree nie pr�bowa� ich ukrywa�, tak zaabsorbowany by� tym potencjalnie niefortunnym odkryciem. - To prawda, �e Gildia nie ma powodu �yczy� szcz�cia �adnemu z was. - Zakatianin zachichota� cicho. - Wszyscy troje przysporzyli�cie jej mn�stwo k�opot�w i wystawili�cie j� na po�miewisko. Gdyby wie�� o tym si� roznios�a, byliby skompromitowani. Ufam jednak, �e jeste�cie na tyle dyskretni, �eby nie rozpowiada� o tym, co si� wydarzy�o. Oczekujecie raczej z niecierpliwo�ci� tego, co przyniesie dzie� jutrzejszy. Atoli w�r�d rozlicznych paskudnych zaj�� Gildii mo�na wymieni� pewn� odmian� handlu niewolnikami, kt�r� jej cz�onkowie zajmuj� si� przy ka�dej nadarzaj�cej si� okazji. Maj� oni list� klient�w - wielu z nich mog�oby dla przyjemno�ci kupi� ca�e t� planet� - kolekcjonuj�cych osobliwo�ci. Ty si� niew�tpliwie do nich zaliczasz i na pewnych �wiatach rozkoszy mogliby zap�aci� za ciebie bardzo wysok� cen�. Poza tym Gildia ma w�asne �r�d�o wiadomo�ci, kt�re mo�e nie dor�wnuje naszemu, lecz jest lepsze ni�, powiedzmy, ta�my informacyjne, jakie studiuje Patrol. Niewykluczone, �e dowiedzia�a si� czego� o Ma�ym Ludku, zw�aszcza od czasu Ha�by Mingryjskiej. Zgodnie z legend�, jednym z cz�sto wspominanych zaj�� tej skrzydlatej rasy by�o gromadzenie i strze�enie skarb�w. Przypu��my, �e Gildia ubzdura sobie, �e pochodzisz z tego tajemniczego ludu i mo�esz j� zaprowadzi� do skarbu... Ach, widz�, �e mnie rozumiesz. Tak wi�c to g��wnie dla twojego w�asnego dobra prosz� ci�, aby� stara� si� nie rzuca� w oczy.
Faree raptownie odwr�ci� g�ow�. Omal nie potkn�� si� o taboret, z kt�rego przed chwil� wsta�. S�owa Zorora brzmia�y jak brz�czenie owad�w, gdy� m�odzieniec podni�s� wysoko g�ow� i rozd�tymi do granic mo�liwo�ci nozdrzami wci�ga� powietrze do p�uc. W pokoju dotychczas czu� by�o st�chlizn�, kurzem i czasem. Teraz nap�yn�a fala innego zapachu. Wcze�niej podczas ogl�dania tej potwornej sceny znienacka ogarn�� go strach, teraz za� poczu� zachwycaj�c� wo�. Wype�nia�a jego p�uca, sprawi�a, �e zatoczy� si� ku drzwiom. Wszystkie kwiaty, jakie zna�... korzenny aromat krzew�w... przenikliwy zapach wody na pustyni. Omin�� st�, unosz�c i rozk�adaj�c skrzyd�a. Przestworza... musi wzlecie�...
ROZDZIA� 2
Bariera znik�a i na progu stan�li Maelen i Krip. Ale gdzie by�a ta trzecia? Nie mog�a si� chowa� za nimi, poniewa� Faree i tak dostrzeg�by czubki lub brzegi jej skrzyde�. Wiedzia�...
Gdzie ona jest!
- Kogo szukasz, braciszku? - spyta� Krip, przygl�daj�c mu si� uwa�nie. W jego g�osie zabrzmia�a nuta zatroskania.
- Jej... tej wdzi�cznej... tej, kt�ra lata spowita pi�kno�ci�! Gdzie ona jest, m�j bracie, moja siostro? Ukryli�cie j�? - Nagle przypomnia� sobie ostrze�enie, kt�rego zaledwie przed chwil� udzieli� mu Zoror. - Na statku? Chyba nie jest z Gragal! Oni przedtem nie widzieli istot podobnych do nas... Tak - Faree wskaza� palcem - powiedzia� mi.
Mia� ochot� krzycze�, �piewa�, wzlecie� triumfalnie w niebo, aby spotka� j� wysoko w�r�d chmur, gdzie bieg�a ich w�asna droga. Jednak na twarzach jego przyjaci� nie wida� by�o u�miech�w. Dotar�a natomiast do niego my�l Maelen, t�umi�c podniecenie, jakie go ogarn�o.
- Tu nikogo nie ma, braciszku - ani z nami, ani na statku. Dlaczego s�dzi�e�...?
Faree podszed� do niej z wyci�gni�tymi r�kami i wtedy ch��d zgasi� nag�� rado��, jakiej dozna� po raz pierwszy w swym ci�kim i ja�owym �yciu. Ten zapach - nie, nie m�g� si� myli�! Dobiega� z...
Nag�ym ruchem wyszarpn�� z r�k Maelen jaki� pakunek zawini�ty w kawa�ek lukswe�ny, jak� otula si� delikatne przedmioty po dokonaniu zakupu. Opakowanie otworzy�o si� i ujrza� wtedy co�, co eksplodowa�o p�ynnie stapiaj�cymi si� barwami: r�em, per�ow� biel� i ciep�� szaro�ci� wczesnego zmierzchu.
Faree nadal wpatrywa� si� we�, kiedy owion�� go przepi�kny zapach, wype�niaj�cy jego nozdrza przy ka�dym oddechu. Ona... ona...
Krzykn�� ochryple i upu�ci� t� cudn� rzecz na najbli�sz� stert� martwych ta�m. Ale ��czy�o si� z ni� potworne okrucie�stwo, cierpienie tak straszne, �e natychmiast zd�awi�o wszystko, co czu� pocz�tkowo, zast�puj�c te uczucia przejmuj�cym b�lem. Potem z tej m�ki zrodzi� si� gniew, olbrzymi, wzbieraj�cy w nim, dop�ki nie zamachn�� si� i nie str�ci� na pod�og� stosu ta�m. Obna�y� z�by tak mocno, �e wygl�da� jak warcz�ce zwierz�, kt�re nie potrafi inaczej da� upustu swej w�ciek�o�ci, jak tylko wykorzystuj�c k�y i pazury. Drug� r�k� wyszarpn�� zza paska kr�tki n� - pami�tk� spotkania z Gildi�. Kto m�g� mu za to zap�aci�... za to cierpienie, smutek... �MIER�!
- Gdzie...? - warkn�� be�kotliwie. - Gdzie to by�o? - Nie odwa�y� si� ponownie dotkn�� wielobarwnego przedmiotu; samo patrzenie sprawia�o mu b�l.
Maelen ostro�nie podesz�a do niego. Niewielkie cia�o Faree dygota�o z ch�ci, aby si� na ni� rzuci�, chocia� by�a taka du�a, i wytrz�sn�� z niej to, co chcia� wiedzie�. Kobieta podnios�a przepi�kny drobiazg i rozwin�a go jednym ruchem. Zmuszony patrze� pomimo w�ciek�o�ci i zgrozy, zobaczy� w jej r�ku co�, co wygl�da�o jak szal. Pasek wyci�to z ukosa, co uwypukla�o gr� kolor�w.
- Co to jest? - Maelen nie pr�bowa�a przenikn�� zam�tu, jaki panowa� w jego umy�le. Odezwa�a si� cichym g�osem, jakim przemawia�a do swoich ukochanych male�stw
- tych dziwnych i znajomych zwierz�t, z kt�rymi dzieli�a �ycie. - Co to jest, braciszku? - spyta�a powt�rnie.
Od zbyt wielu gwa�townych emocji, jakie targn�y nim w tak kr�tkim czasie, zrobi�o mu si� niedobrze i kr�ci�o mu si� w g�owie; musia� przytrzyma� si� kraw�dzi sto�u. Trzy razy prze�kn�� �lin�, zanim zdo�a� wykrztusi� s�owo.
- To... to jest kawa�ek skrzyd�a! - Jego w�asne skrzyd�a zadr�a�y, kiedy to powiedzia�.
- Doprawdy? - odpar� Krip Vorlund. - Czy takiego jak twoje?
Faree odwr�ci� g�ow�, �eby nie patrze� na ten mieni�cy si� barwami strz�p, kt�ry Maelen zn�w wzi�a do r�ki. Wspomnienia... czy on co� takiego pami�ta�? Boryka� si� ze swoj� w�ciek�o�ci� i wreszcie j� st�umi�.
- By� mo�e podobnego do mojego. - Tylko �e to, pe�ne ciep�ych barw, by�o pi�kniejsze ni� jego zielone skrzyd�a.
- Czy mo�esz nam powiedzie� co� wi�cej, braciszku?
- zapyta�a Maelen, przyjaci�ka wszystkich - skrzydlatych i czworonogich - �ywych stworze�, przygl�daj�c mu si� badawczo.
Faree nawet nie podni�s� r�ki. Skrzywi� si�, gdy poczu� pieczenie w gardle. Nadal by� w�ciek�y, lecz czu� co� jeszcze - strat� tak wielk�, �e przyt�acza�a go jak brzemi� jego skrzyde�, zanim uwolni� je czas i wielki wysi�ek.
- Ona nie �yje... - rzek� i w duchu zap�aka�.
- Jak umar�a? - Trze�wy g�os Vorlunda uspokoi� Faree na tyle, �e m�g� odpowiedzie�.
- Nie wiem. Je�li spr�buj� si� tego dowiedzie� - przesun�� chudymi palcami kilka cali nad szalem - poczuj� tylko to, co ona czu�a, a nie w jaki spos�b zgin�a i gdzie to si� sta�o.
Zoror rozpostar� sk�rzasty ko�nierz na szyi. Schyli� si� lekko, jakby pr�bowa� wydoby� wi�cej informacji z tego skrawka jedwabiu.
- Przemyt... kontrabanda? - Ostry ton pytania sprawi�, �e jego syk sta� si� niemal nies�yszalny. Nie pr�bowa� jednak dotkn�� szala, kt�ry wci�� �opota�, chocia� nie by�o wiatru.
- Wi�c import tego towaru jest zakazany? Dlaczego kto� mia�by ryzykowa� utrat� praw do podr�owania w kosmosie po to, �eby handlowa� czym� takim? Jakie ten przedmiot ma zalety, opr�cz pi�kna? - Vorlund zada� pytania w imieniu ich wszystkich.
Przemyt by� rzeczywi�cie na wszystkich planetach uwa�any za ci�kie przest�pstwo i si�y wymiaru sprawiedliwo�ci, tak na planetach, jak i w kosmosie, nieust�pliwie d��y�y do znalezienia i ukarania tych, kt�rzy si� nim zajmowali.
- Nie mam poj�cia - odpar� Zakatianin. - Poniewa� oficjalnie handluj� ciekawymi drobiazgami z innych planet, przedmiotami mog�cymi uzupe�ni� nasze archiwa cho�by o kilka s��w, jestem cz�onkiem Gildii Importer�w, nie tylko na tej planecie, ale tak�e na pi�ciu innych. Ta rzecz znajduje si� na li�cie towar�w zakazanych...
- A jak j� skatalogowano? - Maelen ostro�nie od�o�y�a szal na st�.
- Jako paj�czy jedwab - nowego rodzaju - o kt�rym natychmiast nale�y powiadomi� najbli�szy posterunek Patrolu.
- Nie znam tego paj�czego jedwabiu. - Faree nie m�g� oderwa� oczu od po�yskliwej szarfy. - Ale to nie mo�e by�...
- Nie. - Krip Vorlund pokr�ci� g�ow�. - To najwyra�niej co� wi�cej. Ten strz�p wyci�to ze skrzyd�a...
Na d�wi�k jego s��w Faree zadygota� i zn�w musia� przytrzyma� si� kraw�dzi sto�u. Pr�bowa� przesta� o tym my�le�. W�r�d n�dzy Obrze�y, gdzie tych dwoje znalaz�o go i ocali�o od gnicia wraz z innymi w��cz�gami, kt�rzy ugrz�li w bagnie z�a, jakim w rzeczywisto�ci by�a ta rozleg�a osada w pobli�u kosmicznego portu, po raz pierwszy uzmys�owi� sobie, �e potrafi rozmawia� my�lami. Dzieli� si� nimi ze smaksem, tak�e wi�niem. Potem przysz�o tych dwoje i zabra�o Toggora, a wraz z nim i jego. Widzia� wiele rzeczy wzbudzaj�cych strach i groz�, lecz �adne z nich nie poruszy�o go tak, jak ten przedmiot - jakby pr�bowa� odemkn�� drzwi, kt�re zaprowadzi�yby go do innego czasu i miejsca, gdzie nie wolno mu jeszcze wkroczy�...
- Je�li znajduje si� na li�cie towar�w zakazanych - powiedzia�a Maelen - kto� musi wiedzie�, co to jest i sk�d pochodzi - przypuszczalnie widziano to ju� wcze�niej.
Wtedy odezwa� si� Zoror:
- Skrzyd�a, bracie. - Spojrza� na Faree i w jego oczach, cz�ciowo przes�oni�tych fa�dami �uskowatej sk�ry, pojawi�a si� troska. - Potrafisz nam powiedzie�, kto to zrobi� albo gdzie?
Faree poczu� ogarniaj�c� go fal� md�o�ci.
- Ja...
- Nie! - przerwa�a mu Maelen. - Jedynym miejscem, do kt�rego on boi si� zajrze�, jest przesz�o��, a stamt�d to pochodzi. - Odgarn�a z czo�a Faree pasmo w�os�w wilgotnych od potu.
- A gdzie ty znalaz�a� ten szal, C�rko Ksi�ycowej Mocy? - spyta� Zoror oficjalnym tonem, jakby oczekiwa� z�o�enia zezna�.
- By� jawnie wystawiony na sprzeda� na bazarze. Mo�emy przecie� sami p�j�� na poszukiwania! - odpar�a. - Mo�e Faree znajdzie tam wskaz�wk� i jego umys� b�dzie m�g� j� bezpiecznie przyj��.
- Szukajcie kosmicznego w�drowca, od kt�rego odwr�ci�o si� szcz�cie - skomentowa� Vorlund.
- W�drowca, kt�ry przypuszczalnie odwiedzi� wiele planet, znanych i nieznanych - doda� Zoror, jakby atakowa� jaki� problem z ca�� si�� swojej wiedzy. - Musimy koniecznie zn�w si� spotka� z tym kosmonaut�, zapewne najlepiej na jego w�asnym terenie. Mo�e mie� tego wi�cej! - Nie dotkn�� szala, wskazuj�c go pazurami. - Nasz ma�y braciszek potrzebuje jednak ochrony. Zobaczmy...
- Ochrony? - zaciekawi� si� Vorlund.
- Tak. Wszystko wyja�ni�, kiedy b�dziemy mieli wi�cej czasu. Zapada zmierzch i s�dz�, �e powinni�my zaj�� si� tym, co mamy zamiar zrobi�, zanim nadejdzie noc.
Maelen wprawnie zarzuci�a na Faree peleryn� z kapturem, mocuj�c mu kaptur na czubkach skrzyde� i zostawiaj�c szpar� do patrzenia z przodu. Teraz m�odzieniec dor�wnywa� wzrostem swoim towarzyszom. Zanim wyszed�, Toggor zeskoczy� ze sto�u, na kt�rym siedzia� skulony, sprawiaj�c wra�enie zaledwie k��bka stercz�cych szkar�atnych kolc�w, i da� susa w szczelin� widokow� w p�aszczu, wczepiaj�c si� w jego koszul� wszystkimi o�mioma odn�ami.
Gdy wyszli na ma�y dziedziniec domu, gdzie mieszka�a dru�yna Zorora, Zakatianin przem�wi� do tarczy na nadgarstku, wzywaj�c skuter. Vorlund pokr�ci� g�ow�.
- Z ca�ym szacunkiem, Wielki Techniku, ale w tym poje�dzie b�dziemy rzuca� si� w oczy jak po��wka �etonu na zamiecionym chodniku.
- Masz racj� - odpar� Zoror, po tym jak ma�y �migacz wyl�dowa�, oczekuj�c na rozkazy. - Dostaniemy si� nim jednak do portowej bramy. B�dzie tam wielki ruch - a my przez ten t�um przeci�niemy si� do bramy Faxe - stamt�d ju� tylko krok do Ulicy Handlarzy.
Maelen przyjrza�a mu si� uwa�nie.
- Starszy bracie, m�wisz jak kto�, kto opuszcza pole przegranej bitwy i spodziewa si�, �e prze�ladowca pod��y jego �ladem. Twierdzisz, �e Faree grozi niebezpiecze�stwo. Co tu si� dzieje?
- O to samo m�g�bym spyta� ciebie, siostrzyczko - odpar� Zakatianin. - Tego braciszka kto� czujnie obserwuje, co do tego nie mam w�tpliwo�ci. Tak, mo�e mu grozi� ogromne niebezpiecze�stwo. Dlatego staramy si� zachowa� wszelkie �rodki ostro�no�ci.
Weszli do �migacza i Vorlund nachyli� si�, �eby wystuka� na klawiaturze miejsce przeznaczenia.
Faree zajmowa� wi�cej przestrzeni ni� powinien, poniewa� nakryte p�aszczem skrzyd�a zn�w utworzy�y garb, kt�ry kiedy� tak bardzo mu ci��y�. Przynajmniej zostawili ten strz�p sk�ry ze skrzyd�a i uwolni� si� od jego wp�ywu - chocia� nie pozby� si� tego dokuczliwego, t�pego b�lu - g��bokiego przekonania, �e gdzie� sta�o si� takie nieszcz�cie, jakiego on sam, pomimo wszystkiego, co wycierpia� na Obrze�u, nigdy nie zazna�. Popatrzy� po kolei na tr�jk� swoich towarzyszy. S�dz�c z tego, co potrafi� wyczyta� z pokrytej �uskami twarzy Zorora, Zakatianin zachowa� niewzruszony spok�j. Maelen siedzia�a wyprostowana, a jej oczy b�yszcza�y jak za dawnych czas�w. Faree znajomy by� te� grymas zaci�ni�tych warg Vorlunda i fakt, �e kosmiczny podr�nik przesuwa� d�oni� po pasku, jak gdyby szuka� r�koje�ci d�ugiego no�a albo og�uszacza. Kiedy tu wyl�dowali, zgodnie z prawem obie bronie zosta�y zamkni�te w sejfie przez urz�dnik�w portowych.
- Gdzie jest ten kupiec? - zaciekawi� si� Zoror.
- Na samym skraju bazaru - odpar�a Maelen - niedaleko dom�w, gdzie ubo�si mog� znale�� nocleg. - Nakry�a d�oni� noszon� na nadgarstku tarcz�, kt�ra wskazywa�a, jakim maj�tkiem dysponuje.
- Wyl�dujemy wi�c przy Bramie Niezarejestrowanych Przybysz�w. - Zoror postuka� pazurami w �uski pokrywaj�ce jego wargi. - Potem...
- Kto� nas �ledzi - przerwa� mu Vorlund. - Jaki� prywatny �migacz leci tym samym pasmem i nie zmienia kursu. Tutejsze rody kupieckie maj� w�asne barwy, nieprawda�?
Zoror nie odwr�ci� si�, aby samemu spojrze� i upewni� si�, �e jego towarzysz mia� racj�, co dowodzi�o zaufania, jakim obdarza� Vorlunda.
- Tak, to prawda.
- Wi�c, kt�ry z nich szczyci si� god�em z trzema czerwonymi pasami i ��tym s�o�cem po�rodku?
Zoror dwukrotnie zamruga�. Faree mia� ogromn� ochot� odwr�ci� si� i zobaczy�, o czym m�wi� Vorlund, ale by� zbyt ciasno otulony p�aszczem, �eby pr�bowa�.
- To nie ma sensu - rzek� Zakatianin.
- Co nie ma sensu i dlaczego? - spyta� kosmiczny w�drowiec.
- - M�wisz o barwach domu, zajmuj�cego si� handlem na morzu. Jego przedstawiciele nie pokazaliby swojego emblematu tak daleko w g��bi kontynentu. Morskie rody nale�� do innej rasy; wi�kszo�� z nich wychodzi na l�d tylko na wezwanie Rady, a i to czyni bardzo niech�tnie. �aden nie ma tu nawet podrz�dnej filii.
- Nie! - rozleg� si� rozkazuj�cy g�os Maelen, do�� stanowczy, aby wszyscy spojrzeli na ni�. Mia�a zawzi�ty wyraz twarzy, a jej d�onie, oparte na kolanach, wykonywa�y ruchy, kt�re zdaniem Faree, by�y gestami Ksi�ycowej �piewaczki.
- Nie my�l sobie - zni�y�a g�os prawie do szeptu - �e nikt nie szuka!
Faree szed� w�asn� star� �cie�k�. Przed oczami stan�a mu wie�a. By�a podobna do tej stra�nicy na Yiktor, gdzie otrzyma� nale�ne mu dziedzictwo, a Maelen odkry�a pogrzeban� i dawno zapomnian� histori� swego ludu. Nie zbudowano jej z kamienia ani �adnego znanego mu materia�u budowlanego; oczami wyobra�ni widzia�, jak szybko staje si� ciemnor�owa. Przestrze� mi�dzy pi�trami to powoli si� rozja�nia�a, to zn�w przechodzi�a w ciemn� szaro�� przybieraj�c� aksamitny odcie� wczesnowieczornego nieba...
Tak mocno si� na niej skupi�, �e kiedy Maelen go dotkn�a, drgn�� jak kto� gwa�townie wyrwany z g��bokiego snu.
�migacz wyl�dowa�. Tu� za ich plecami wznosi�a si� brama, o kt�rej wspomina� Zoror, chocia� o tej porze nikt tamt�dy nie przechodzi�. Niedaleko znajdowa� si� rozleg�y port wewn�trz portu, dzielnica takiego samego brudu i bezprawia, co Obrze�a. Wielu nazywa�o j� swym domem: piloci zmuszeni odda� licencj� czy handluj�cy przemyconym towarem. Tutaj z pewno�ci� mo�na by�o zaopatrzy� si� w takie og�uszacze, jakie Vorlund i Maelen oddali po wyl�dowaniu.
Faree mia� wra�enie, �e ciemniej�ce niebo nad d�ungl� niszczej�cych i na p� zrujnowanych budynk�w przes�ania dym znad jakiego� cuchn�cego ogniska. Otuli� si� mocniej peleryn� i delikatnie pog�adzi� Toggora. By� mo�e ten gest sprawi�, �e czasami nieuchwytny wz�r my�li stworzenia zjednoczy� si� z jego umys�em na kilka chwil.
- Tam... tam...! - Przes�anie by�o tak nagl�ce, �e Faree mimowolnie przebieg� kilka krok�w, zanim Vorlund z�apa� go za rami�.
- Nie tak szybko, braciszku - powiedzia� cicho kosmiczny przybysz. - Wci�� nas obserwuj� i oby tylko zainteresowanie tym, co robimy, nie sprowokowa�o ich do ataku, je�li to w�a�nie planuj�.
Mimo tego ostrze�enia Faree uni�s� g�ow�; jego peleryna za�opota�a, kiedy obraca� si� na boki. Ten zapach! Zn�w poczu� aromat wype�niaj�cy wcze�niej pok�j Zorora. Ta wo� by�a znacznie s�absza, gdy� musia�a walczy� z wszystkimi smrodami ulicy. Kiedy jednak raz j� poczu�, nie m�g� jej ju� zgubi�.
- Dobrze, bracie - rzek� Vorlund. - Prowad� nas, ale b�d� ostro�ny.
Faree nie zwr�ci� wi�kszej uwagi na jego s�owa. Wysun�� si� na czo�o grupy, zostawiaj�c pozosta�ych kilka krok�w z ty�u.
- Niedobry... boli... niedobry... - To by� zn�w Tog-gor. Faree nie potrzebowa� ostrze�e� smaksa, gdy� zapach, kt�ry go prowadzi�, zacz�� si� zmienia�. Strach - tak, to by� niew�tpliwie strach! Nie ogl�daj�c si� na towarzyszy, dotar� do pierwszej smrodliwej �cie�ki, pe�ni�cej rol� ulicy w tej nowej wersji Obrze�y. Podkasa� po�y peleryny i otuli� si� nimi ciasno na widok dw�ch zataczaj�cych si� pijak�w. Pos�u�y� si� nabytymi w minionych latach umiej�tno�ciami, aby ich omin��, chocia� jeden z m�czyzn wymierzy� cios w miejsce, gdzie znajdowa�aby si� jego g�owa, gdyby p�aszcz rzeczywi�cie okrywa� wysokiego cz�owieka, na jakiego wygl�da�.
Na ulic� wyl�ga�o coraz wi�cej ludzi. Cz�� z nich szybko przemyka�a, korzystaj�c z os�ony ciemno�ci. Coraz wi�cej by�o pijanych i takich, kt�rzy dopiero mieli zamiar si� upi�. Napoje odurzaj�ce i narkotyki, jakie mo�na by�o dosta� w tych zau�kach, zapewne by�y rozcie�czane i mieszane z innymi substancjami, aby os�abi� ich dzia�anie, lecz potrzebuj�cy ich zd��ali do miejsc, gdzie mogli si� w nie zaopatrzy�.
Dwie knajpy gapi�y si� na siebie z�o�liwie z przeciwleg�ych stron za�mieconej ulicy. Powoli zapala�y si� w nich �wiat�a, a z wn�trza dobiega� og�uszaj�cy huk muzyki.
- Wej��... - Wydawa�o si�, �e Toggor krzykn��, tak g�o�na by�a jego my�l. Faree w�o�y� r�k� pod lu�n� wierzchni� koszul�, �eby dotkn�� szczeciny na grzbiecie smaksa. Nie potrzebowa� ju� ponaglania Toggora - sygna�, za kt�rym szed�, z ka�d� chwil� stawa� si� wyra�niejszy.
B�l i strach: teraz upewni� si�, �e oba te doznania pochodzi�y z przesz�o�ci - i nie �pieszy na ratunek jakiemu� je�cowi. Niemniej jednak tam, gdzie mo�na by�o znale�� strz�py skrzyde�, mo�na dowiedzie� si�, sk�d pochodzi�y. Oczywi�cie handlarz b�dzie k�ama�. Faree obna�y� na chwil� szpiczaste z�by, u�miechaj�c si� tajemniczo. Opr�cz niego byli tu tak�e Maelen i Vorlund, Zakatianin i oczywi�cie Toggor. Wszyscy mieli dar czytania w my�lach. Jego zmys� wyostrzy� si� przez te ostatnie miesi�ce, kiedy podr�owa� z dwojgiem kosmicznych w�drowc�w, i wiedzia�, �e teraz potrafi si� nim pos�ugiwa� du�o lepiej ni� poprzednio.
29 Zobaczy� przed sob� zbiegowisko. Zatrzyma� si� na chwil� i spojrza� na przeszkod� dziel�ca go od celu poszukiwa�. Je�li zacznie przeciska� si� przez t�um, wystarczy jeden szturchaniec pijaka, �eby zerwa� z niego peleryn� i zdradzi� go przed kupcem, kt�ry handlowa� skrzyd�ami.
Wi�kszo�� os�b t�oczy�a si� wok� sceny wznosz�cej si� na wysoko�� ramion m�czyzny. Na niej jaki� wysoki i bardzo chudy cz�owiek, w stroju tak obcis�ym, �e wygl�da� w nim jak ko�ciotrup, wymachiwa� szczup�� d�oni� o sze�ciu palcach. Z czubka ka�dego z nich strzela� p�omie�. Z przewr�conej skrzynki s�u��cej za st�, m�czyzna wyj�� niedu�e naczynie do po�owy wype�nione jak�� ciecz� i przechyli� je najdalej, jak m�g� bez wylewania zawarto�ci, aby widownia, a przynajmniej osoby stoj�ce tu� przy podwy�szeniu, mog�y si� upewni�, �e w misce rzeczywi�cie co� si� znajduje. Kiedy przekona� ju� o tym cz�� publiczno�ci, umie�ci� naczy�ko w szczypcach tu� nad w�asnymi p�on�cymi palcami, wymawiaj�c przy tym niezrozumia�e s�owa. Teraz przyci�gn�� ich uwag�. Gdy przysun�li si� bli�ej, w t�umie przed Faree powsta�a niewielka luka, przez kt�r� m�g� si� przecisn��. To, czego szuka�, znajdowa�o si� bardzo blisko; zew przesycony by� coraz wi�kszym b�lem i Faree ustali�, �e dobiega� z budki tu� za plecami magika. Wydawa�o si�, �e w �rodku jest pusto, chocia� tu� przed wej�ciem sta� m�czyzna w poplamionym wytartym mundurze cz�onka za�ogi jednego z du�ych statk�w korporacyjnych, wpatruj�cy si� w iluzjonist�.
Faree wszed� do straganu i zacz�� przygl�da� si� wy�o�onym tam towarom. By�a to po cz�ci tandeta z rodzaju tej, jak� kompanie wciska�y tubylcom na niedawno otworzonych dla handlu �wiatach, kt�rych mieszka�cy nie znali prawdziwej warto�ci przedmiot�w z innych planet. Nie tego jednak szuka�. Poczu� ruchy Toggora i wiedzia�, �e smaks chce si� wydosta�, poradzi� mu jednak szybko w my�lach, �eby poczeka� jeszcze chwil�.
Sam trzyma� r�k� nad lad�, otulaj�c si� peleryn� najcia�niej, jak m�g�. Powoli przesuwa� d�o�, trzymaj�c palce z�o�one razem i wyprostowane. Nie, nie czu� tego na kontuarze, ale blisko, bardzo blisko. B�dzie musia� mimo wszystko narazi� Toggora na niebezpiecze�stwo. Ukradkiem obserwuj�c plecy m�czyzny, najprawdopodobniej handlarza, zrzuci� smaksa na sterty towaru. Toggor potrafi� w razie potrzeby szybko si� porusza�. Teraz p�dzi� po przedmiotach wystawionych na sprzeda�, chocia� raz musia� si� zatrzyma�, �eby strzepn�� z �apy krzykliwy naszyjnik ze sztucznych kryszta��w ru. Kiedy dotar� do ko�ca w�skiej p�ki, wychyli� si� do po�owy za jej kraw�d�, trzymaj�c si� powierzchni tylko dwiema tylnymi nogami. Strach-cierpienie nagle przybra� na sile. Faree zapar� si� nogami w ziemi�, jakby sta� na drodze gwa�townej burzy.
Smaks zn�w si� pokaza�, wywlekaj�c jaki� p�aski pakiet, kt�ry zagarn�� ze sob� kilka bezwarto�ciowych �wiecide�ek. Faree ca�y dygota�. Strach-zgroza szybko przeradza� si� w gniew. Rzuci� okiem na towary, lecz nie by�o w�r�d nich broni. �aden niezarejsterowany handlarz nie chcia�by, �eby S�u�ba Bezpiecze�stwa znalaz�a j� u niego. Faree chwyci� pakunek. Dygota� coraz mocniej i przesta� trzyma� peleryn�, tak �e w ka�dej chwili p�aszcz m�g� zsun�� mu si� z ramion.
Toggor skoczy� i wyl�dowa� na piersi ch�opca. Wysun�� szczypce, z�apa� za po�y p�aszcza i zaci�gn�� je za sob�. Faree tak dr�a�y r�ce, �e omal nie upu�ci� pakietu.
- Hej, ty! Usi�ujesz to wzi�� bez p�acenia? Nie z Ryssem Onvetem takie numery, o nie. Zaraz wezw� stra�nika miejskiego. Mo�e dla was, pysza�k�w z miasta, jeste�my �mieciami, ale mamy swoje prawa. Nie jeste�my nigdzie notowani.
- Ale� oczywi�cie. - Faree zorientowa� si�, �e po jednej jego stronie staje Zakatianin, a po drugiej Maelen i kosmiczny w�drowiec. - M�j przyjaciel chce dokona� zakupu. Czeka�, �eby� zwr�ci� na niego uwag�. Musz� przyzna�, �e ten magik jest �wietny, rzeczywi�cie doskona�y. A teraz, je�li zechcesz przej�� do interes�w, ile m�j przyjaciel jest ci winien?
M�czyzna mia� na czole grub� blizn� wykrzywiaj�c� nienaturalnie jego brwi, lecz pomimo przyt�aczaj�cego uczucia, jakie bi�o z pakietu, Faree zauwa�y�, �e patrzy na nich zmru�onymi oczami, jakby rozgl�da� si� za czym� lub kim� nieobecnym.
Musia� szybko podj�� decyzj�, gdy� czym pr�dzej odpar�, pos�uguj�c si� mow� handlarzy dla podkre�lenia wagi swych s��w, �e nie prowadzi interes�w z nieznajomymi...
- Czy�by� wi�c handlowa� tylko ze swoimi s�siadami? - spyta�a Maelen. - Przez to tw�j rynek jest bardzo ma�y i podejrzewam, �e niewiele udaje ci si� sprzeda�.
- Szlachetna Fem - Kupiec powiedzia� to takim tonem, jak gdyby te uprzejme s�owa grz�z�y mu w gardle - handluj� z wszystkimi, lecz sprowadzam tak�e towary na specjalne zam�wienie. Wasz przyjaciel wzi�� w�a�nie jeden z nich. M�g�bym tak�e do skargi na niego doda� zarzut kradzie�y, poniewa� rzecz, kt�r� zabra�, w og�le nie jest na sprzeda�.
- Nie? Sp�jrz na mnie, handlarzu, i na mojego przyjaciela. - Maelen nieznacznie wskaza�a Kripa Vorlunda. - Czy�by� nie sprzeda� nam niedawno pewnej ciekawostki, kt�ra w rzeczy samej by�a towarem du�o lepszej jako�ci ni� wszystko, co tu wystawiasz?
M�czyzna otworzy� usta, jakby chcia� natychmiast jej zaprzeczy�, lecz potem spojrza� za nich, jak gdyby oczekiwa� stamt�d pomocy.
- Czy to prawda? - nalega�a Maelen.
Kupiec kaszln�� i rozmasowa� gard�o, jakby po�kn�� co�, czego nie m�g� wyplu�.
- Tak - odpar� g�osem niewiele g�o�niejszym od szeptu.
- Sssenssowna odpowied� - Zakatianin tak zasycza�, �e Faree przez chwil� s�dzi�, �e towarzyszy jakiemu� wielkiemu gadowi. - Co to jessst? - Podszed� do m�odzie�ca i bez trudu wyj�� pakiet z jego d�oni. - Ssskarb? Powiniene��� go wi�c zadeklarowa�... - Sycz�c coraz wyra�niej, bez wysi�ku podwa�y� pazurem wierzchni� warstw� opakowania i jednym szarpni�ciem ods�oni� zawarto�� pakietu.
Faree ju� wiedzia�, co zobaczy. W �rodku znajdowa�y si� dwa kolejne kawa�ki po�yskliwego materia�u ze skrzyde�. Jeden by� czerwonobr�zowy ze smugami w kolorach ciep�ej ��ci i pomara�czu. Drugi za�...
Zielony, w rozmaitych odcieniach zieleni, nie tak ciemnych, jak te, kt�rymi pyszni�y si� jego skrzyd�a; ja�niejszych.
Nie zielony - czerwony! Ca�y �wiat poczerwienia�. Faree wyda� dziwny okrzyk, jaki nigdy dot�d nie wydar� si� z jego ust, i wyci�gn�� r�ce - nie po to, aby pochwyci� to, co trzyma� Zakatianin - lecz �eby zacisn�� d�onie na szyi wy�aniaj�cej si� z poplamionego ko�nierza zha�bionego munduru, aby wbi� palce w brudne czerwone cia�o handlarza i dusi�, dusi�, dusi�!
ROZDZIA� 3
- Precz ode mnie...! - Kupiec uni�s� r�k�. Sk�d� wzi�� pasek, kt�rym ciasno owin�� palce; jego metalowe p�ytki naje�one by�y ostrymi kolcami. Przyczai� si� za wypaczon� lad� z roz�o�onym towarem i wymachiwa� uzbrojon� r�k�.
Czerwona mg�a przy�miewaj�ca oczy Faree nie rozwia�a si�, lecz niespodziewanie poczu� na ramionach ci�ar d�oni, a w jego umy�le pojawi� si� zakaz dzia�aj�cy tak skutecznie, jak gdyby oplata�a go sie� my�liwego. M�g� my�le� i patrze� na to, czego pragn��, lecz r�ce trzymaj�ce go za ramiona wlek�y go do ty�u, a szybko umieszczona w umy�le bariera uczyni�a go bezradnym - chocia� nie a� tak bezradnym, �eby nie zd��y� pochwyci� skrawka zielonego skrzyd�a.
Potem odwr�cono go i pchni�to w g��b kr�tej uliczki wiod�cej w stron� portu. Z czasem u�cisk rozlu�ni� si� na tyle, aby m�g� sam stawia� kroki, je�li tylko szed� przed siebie, a nie w stron� kramu handlarza. W duszy jednak czu� zam�t, wpierw podsycany przez gniew, a potem przez strz�py fakt�w, kt�re z pewno�ci� nie by�y jego wspomnieniami!
Wzg�rza nad zielon� r�wnin� nikn�ce w srebrzystej mgie�ce; nie dojrza� s�o�ca, a jednak sk�d� bi�a jasno��. Widzia� tylko strz�pki obraz�w, znikaj�ce, zanim zd��y� si� na kt�rymkolwiek skupi�. W nozdrzach czu� rozliczne zapachy, zabijaj�ce smr�d zau�ka, jakim go prowadzono.
W tej zielono-srebrnej krainie zapad�a nagle ciemno��. Domy�la� si�, �e nie by�a to prawdziwa burza. Je�li rzeczywi�cie patrzy� czyimi� oczami - prze�ywa� czyje� wspomnienia - w owych wspomnieniach nadlecia� pot�ny wir z�a i zdmuchn�� wszystko, czego by� �wiadkiem. Nie potrafi� dostrzec �r�d�a tego z�a. Poczu� tylko... wpierw uk�ucie ciekawo�ci, tak bolesne, jakby rzeczywi�cie ugodzi� go ostry n�. Obawia� si� o swoje �ycie, lecz co gorsza, tak�e o �ycie tej, kt�rej nie widzia�, lecz kt�ra by�a cz�ci� jego samego nie mniej ni� r�ka albo serce...
Wkr