2721

Szczegóły
Tytuł 2721
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2721 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2721 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2721 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Philip K. Dick Roger Zelazny Deus Irae Z serca dedykuj� t� powie�� Stanleyowi G. Weinbaumowi - za to, �e ofiarowa� �wiatu Marsja�sk� odysej�. l Jest! Czarno-bia�a krowa ci�gn�a w�zek rowerowy. Stoj�cy na progu zakrystii ojciec Handy powi�d� wzrokiem poprzez promienie porannego s�o�ca od strony Wyoming ku p�nocy, jakby s�o�ce wschodzi�o z tamtej strony, i dostrzeg� pracownika ko�cio�a; pozbawiony ko�czyn korpus z pokryt� guzami g�ow� ko�ysa� si� - niby w transie - w rytm jazdy w�zka, kt�ry ci�gn�a powoli krowa rasy holstein. Z�y dzie�, pomy�la� ojciec Handy. Mia� przekaza� z�e wie�ci Tiborowi McMastersowi. Odwr�ci� si� i wszed� do ko�cio�a. Tibor nie dostrzeg� go ze swojego w�zka, gdy� ca�kowicie poch�ania�y go w�asne my�li oraz nudno�ci. Dzia�o si� tak zawsze wtedy, kiedy artysta zabiera� si� do pracy: robi�o mu si� niedobrze i wszelkie zapachy czy widoki - nawet te zwi�zane z jego prac� - sprawia�y, �e zaczyna� kaszle�. Ojciec Handy zastanawia� si� nad t� przypad�o�ci�, niech�ci� do odbierania bod�c�w zmys�owych ju� na pocz�tku dnia, wygl�da�o jakby Tibor nie chcia� go prze�y�. On sam, duchowny, lubi� s�o�ce. Lubi� zapach nagrzanej ogromnej koniczyny, porastaj�cej pastwiska otaczaj�ce Charlottesville w Utah, �wist krowich ogon�w... Wci�gn�� nozdrzami powietrze wype�niaj�ce ko�ci�, a jednak... nie chodzi�o o widok Tibora, lecz o �wiadomo�� b�lu tego pozbawionego ko�czyn cz�owieka - to go niepokoi�o. Za o�tarzem wida� by�o fragment dzie�a, kt�re zosta�o uko�czone. Zaj�o ono Tiborowi pi�� lat, ale czas nie mia� tutaj znaczenia: na wieczno�� - nie, pomy�la� ojciec Handy, nie na wieczno��, poniewa� rzecz ta zosta�a wykonana r�k� cz�owieka, a przez to jest przekl�ta - ale na wieki, pozostanie tutaj na pokolenia. Przyb�d� inni, pozbawieni r�k i n�g, kt�rzy nie b�d� w stanie przykl�kn�� bez odpowiedniego sprz�tu; wydano na to oficjaln� zgod�. Muuu - zarycza�a krowa, kiedy Tibor, pos�uguj�c si� prostownikami U.S. ICBM, zatrzyma� j�, �ci�gaj�c lejce. Stan�� na wewn�trznym dziedzi�cu ko�cio�a, gdzie ojciec Handy trzyma� swojego nie u�ywanego ju� cadillaca z 1976 roku, w kt�rym zbiera�y si� na noc �liczne kurcz�ta, wszystkie pokryte z�ocistym, l�ni�cym puszkiem; nale�a�y do kar�owatej odmiany meksyka�skiej kury. Niszczy�y wprawdzie... ale w�a�ciwie dlaczego nie? By�y to odchody pi�knych ptak�w, kt�re chodzi�y w niewielkim stadzie, prowadzone przez Herberta G, koguta; ca�e wieki temu stawi� on czo�o wszystkim rywalom i od tego czasu panowa� niepodzielnie. Przyw�dca zwierz�t, pomy�la� ojciec Handy. By�a to jego cecha wrodzona, cecha Herberta G, kt�ry w tej w�a�nie chwili grzeba� w �yznej glebie ogrodu w poszukiwaniu robak�w, szczeg�lnie tych t�ustych, mutant�w. On sam, duchowny, nienawidzi� robak�w. Zbyt wiele dziwnych odmian wychodzi�o z ziemi w ci�gu nocy, dlatego kocha� stworzenia, kt�re �ywi�y si� chitynowymi paskudztwami, kocha� swoje stadko - �mieszne, gdy si� o tym pomy�la�o - ptak�w! Nie ludzi. Ludzie jednak przychodzili, przynajmniej w Dzie� �wi�ty, wtorek, �eby odr�ni� go - celowo - od archaicznego chrze�cija�skiego Dnia �wi�tego, jakim by�a niedziela. Tibor wyprz�g� krow� z w�zka na wewn�trznym dziedzi�cu. Nast�pnie - zasilany bateri� w�zek wtoczy� si� do ko�cio�a po specjalnej rampie z desek. Ojciec Handy poczu� jego obecno�� w ko�ciele, wyczu� przybycie cz�owieka bez ko�czyn, kt�ry n�kany nudno�ciami, stara� si� opanowa� okaleczone cia�o, by kontynuowa� dzie�o, pozostawione poprzedniego dnia o zachodzie s�o�ca. - Masz dla niego gor�c� kaw�? Prosz� - powiedzia� ojciec Handy do swojej �ony Ely. - Tak - odpowiedzia�a. By�a drobna, pomarszczona, zwi�d�a, jakby zasuszona. Z niech�ci� patrzy� na jej bezbarwn� posta�, kiedy wyjmowa�a fili�ank� i spodek; w jej ruchach nie by�o mi�o�ci, tylko ch�odne oddanie �ony duchownego, a tym samym s�ugi duchownego. - Cze��! - zawo�a� Tibor pogodnie. Pomimo powracaj�cych nudno�ci by� zawsze pogodny, jakby nale�a�o to do jego obowi�zk�w. - Czarna - powiedzia� ojciec Handy. - Gor�ca. Ju� przygotowana. - Odsun�� si�, by w�zek - ledwo mieszcz�cy si� w drzwiach - m�g� przejecha� przez korytarz do ko�cielnej kuchni. - Dzie� dobry, pani Handy - rzek� Tibor. - Dzie� dobry, Tibor - odpowiedzia�a Ely Handy niewyra�nie, nie patrz�c na pozbawionego ko�czyn m�czyzn�. - Pok�j z tob� i twoj� �wi�t� iskr�. - Iskr� czy ikr�? - odpar� Tibor, mrugaj�c do ojca Handy'ego. Kobieta nic nie odpowiedzia�a, wyd�a tylko usta. Nienawi��, pomy�la� ojciec Handy, mo�e przyj�� najprzer�niejsze, zdumiewaj�ce formy. Nagle zapragn�� do�wiadczy� jej w spos�b bezpo�redni, otwarty. Nie jakie� etykiety czy zwyk�y ch��d... patrzy�, jak wyjmuje mleko z ch�odziarki. Tibor przyst�pi� do trudnej czynno�ci picia kawy. Najpierw musia� unieruchomi� w�zek. Zablokowa� prosty hamulec. Nast�pnie od��czy� od obwodu okr�nego przeka�nik i skierowa� moc baterii ciek�ego helu na obw�d r�czny. Wysun�� si� rurkowy prostownik z czystego aluminium; znajduj�cy si� na jego ko�cu sze�ciopalcowy mechanizm chwytny - kt�rego ka�da jednostka pod��czona by�a przez przej�cia wyr�wnawcze do mi�ni bark�w pozbawionego ko�czyn m�czyzny - zbli�y� si� do pustej fili�anki. Ujrzawszy, �e jest pusta, Tibor spojrza� pytaj�co. - Na kuchni - powiedzia�a Ely, u�miechaj�c si� znacz�co. Tak wi�c trzeba by�o zwolni� hamulec w�zka, kt�ry potoczy� si� w kierunku piecyka. Tibor ponownie zaci�gn�� hamulec, pos�uguj�c si� przeka�nikami, i wys�a� swoje r�czne chwytniki do czajnika. Przypominaj�cy rami� rurkowy prostownik z aluminium podni�s� naczynie niezgrabnymi ruchami, przypominaj�cymi ruchy ko�czyny dotkni�tej chorob� Parkinsona, a� wreszcie Tiborowi uda�o si� - dzi�ki skomplikowanym elementom naprowadzaj�cym systemu ICBM - nala� kawy do fili�anki. - Nie napij� si� z tob� - odezwa� si� ojciec Handy - bo mia�em w nocy i rano skurcze od�wiernika. - Czu� si� fizycznie podra�niony. Jestem podobny do ciebie, pomy�la�, chocia� jestem Perfektusem, to dzisiejszego ranka doskwiera mi moje cia�o: gruczo�y i hormony. Zapali� papierosa - pierwszego tego dnia - delektuj�c si� lu�no ubitym, prawdziwym tytoniem, wypu�ci� dym � poczu� si� znacznie lepiej. Jeden �rodek chemiczny kontrolowa� nadprodukcj� innego. Usiad� przy stole, Tibor za�, u�miechaj�c si� pogodnie, pi� spokojnie zbyt gor�c� kaw�. A jednak... Czasami b�l fizyczny staje si� zwiastunem niegodziwych rzeczy, pomy�la� ojciec Handy; czy i tak jest w twoim przypadku? Czy wiesz, co mam zamiar, co musz� ci oznajmi�? Nie mam wyboru, gdy� jestem zaledwie cz�owiekiem-robakiem, kt�ry otrzymuje polecenia i kt�ry je przekazuje we wtorki, a to jest w�a�nie ten dzie�. - Tibor - powiedzia�. - Wie geht es heute? - Es geht mir gut - odpowiedzia� natychmiast Tibor. Obaj z wielkim upodobaniem wracali pami�ci� do niemieckiego i m�wili po niemiecku. Przywodzi� im na my�l Goethego, Heinego, Schillera, Kafk� i Fallad�; dla obu stanowi�o to tre�� �ycia. Takie rozmowy - prowadzone zanim rozpocz�li prac� - sta�y si� nieomal �wi�tym rytua�em, przypomina�y im o godzinach po zapadni�ciu zmroku, kiedy nie da�o si� malowa� i mo�na by�o - i trzeba by�o - ju� tylko rozmawia�. Prowadzili rozmowy w s�abym �wietle lamp naftowych i ognia; by�o to zbyt s�abe �r�d�o �wiat�a i zbyt zmienne, poza tym Tibor narzeka� nie�mia�o na zm�czone oczy. Nie wr�y�o to nic dobrego, poniewa� na ca�ym obszarze Wyoming i Utah nie spos�b by�o znale�� kogo�, kto zrobi�by soczewki; w ca�ej okolicy nie znaleziono ani odrobiny szk�a refrakcyjnego. �eby dosta� szk�a dla Tibora, trzeba by by�o uda� si� na Pielg. Wzdrygn�� si� na sam� my�l o tym, gdy� bardzo cz�sto pracownicy ko�cio�a wysy�ani na Pielg nigdy nie wracali. Nie wiadomo by�o nawet dlaczego: czy gdzie� tam by�o lepiej czy gorzej? Nale�a�o przypuszcza�, �e - do takich doszed� wniosk�w, wys�uchawszy wiadomo�ci radiowych o sz�stej po po�udniu - i jedno, i drugie, wszystko zale�a�o od miejsca. Teraz �wiat sk�ada� si� z wielu miejsc. Po��czenia zosta�y zerwane. Tak pogardzana niegdy� "jednolito��" ju� nie istnia�a. - Rozumiesz. - Ojciec Handy zaintonowa� �piewnie fragment z Ruddigore. Tibor natychmiast przesta� pi� kaw�. - Chyba tak - odpowiedzia� przeci�gle cytatem. - Zadanie musi zosta� wykonane - doda� po chwili. Fili�anka zosta�a odstawiona za pomoc� skomplikowanych ruch�w wykorzystuj�cych zamykanie si� i otwieranie przej�� wyr�wnawczych. - Zasada ta obowi�zuje wszystkich - powiedzia� ojciec Handy. - Unikn�� zadania. - Tibor wym�wi� te s�owa z gorycz�, cz�ciowo do siebie samego. Odwr�ci� g�ow�, mlasn�� wprawnie j�zykiem i spojrza� uwa�nie na duchownego. - O co chodzi? Rzecz w tym, pomy�la� ojciec Handy, �e jestem zwi�zany; jestem cz�ci� sieci, kt�ra dr�y i ch�oszcze ca�ym �a�cuchem poruszanym u g�ry. A my wierzymy - jak ci wiadomo - �e ostateczny ruch pochodzi z Gdzie Indziej, sk�d otrzymujemy niewyra�ne przekazy, kt�re staramy si� usilnie zrozumie� i wype�ni�, poniewa� wierzymy - wiemy - �e to, czego ono pragnie, jest nie tylko przekonuj�ce, ale i s�uszne. - Nie jeste�my niewolnikami - rzek� g�o�no. - Jeste�my tylko s�ugami. Mo�emy to rzuci�; ty mo�esz. Nawet ja m�g�bym to zrobi�, gdybym by� przekonany, �e tak b�dzie s�usznie. - Wiedzia� jednak, �e nigdy by tego nie zrobi�. Ju� dawno temu �lubowa� w sercu wierno��. - Dlaczego zajmujesz si� tym tutaj? - spyta�. - No c�, p�acisz mi - odpowiedzia� Tibor ostro�nie. - Ale do niczego ci� nie zmuszam. - Musz� je��. To wystarczy. - Jedno jest pewne - powiedzia� ojciec Handy. - Mo�esz znale�� wiele zaj�� gdzie indziej; m�g�by� pracowa� wsz�dzie pomimo twoich... ogranicze�. - Drezde�skie Amen - rzek� Tibor. - Co? - Nie zrozumia�. - Kiedy� - powiedzia� Tibor - kiedy znowu pod��czysz generator do elektronicznych organ�w, zagram ci to. Na pewno rozpoznasz. Drezde�skie Amen wznosi si� wysoko, ku Ponad, sk�d ci� terroryzuj�. - Ale� nie - zaprotestowa� ojciec Handy. - Ale� tak - rzek� Tibor sardonicznie, jego twarz zmarszczy�a si� jeszcze bardziej, �ci�gni�ta niew�a�ciwym uczuciem, jego przekonaniem. - Mo�e i jest to "dobre", mo�e jest �yczliw� moc�. I tak jednak zmusza ci� do robienia r�nych rzeczy. Powiedz mi tylko jedno: czy mam zamalowa� co�, co ju� kiedy� namalowa�em? Czy chodzi o ca�y fresk? - No c�, je�li chodzi o wynik ostateczny, to twoja dotychczasowa praca zosta�a doceniona. Wys�ali�my trzydziestopi�ciomilimetrowe kolorowe slajdy, byli nimi zachwyceni; no wiesz, ci, kt�rzy je ogl�dali, Starsi Ko�cio�a. - Dziwne - powiedzia� Tibor po chwili zamy�lenia. - Wci�� mo�na dosta� kolorowe filmy i wywo�a� je, ale nie spos�b dosta� czego� takiego jak gazeta codzienna. - Mamy wiadomo�ci radiowe o sz�stej - zauwa�y� ojciec Handy. - Z Salt Lake City. - Czeka� z nadziej�. Nie pad�a �adna odpowied�; pozbawiony ko�czyn m�czyzna pi� swoj� kaw� w milczeniu. - Czy wiesz, jakie jest najstarsze s�owo w j�zyku angielskim? - spyta� ojciec Handy. - Nie - odpar� Tibor. - Moc - rzek� ojciec Handy. - W znaczeniu bycia pot�nym. Macht po niemiecku. Jednak�e s�owo to wywodzi si� jeszcze sprzed czas�w pragerma�skich, pochodzi z czas�w Hetyt�w. - Hm. - Hetyci mieli s�owo mekkis. "Moc". - Wci�� nie opuszcza�a go nadzieja. - Czy nie trajkota�a�? Czy nie tak post�puj� kobiety? - cytowa� teraz s�owa z Zaczarowanego fletu Mozarta. - Dla m�czyzn pozostaje dzia�anie - doko�czy�. - To ty trajkoczesz - powiedzia� Tibor. - Ale ty musisz dzia�a� - odpar� ojciec Handy. - Mia�em ci co� powiedzie�. - Zamy�li� si�. - Ach, tak. Owce. - Na pi�cioakrowym pastwisku za ko�cio�em wypasa� swoje sze�� owiec. - Wczoraj dosta�em barana - powiedzia�. - Dosta�em go od Theodore'a Bentona. Po�yczy� mi tego barana; ma pokry� moje owce. Benton przyprowadzi� go, kiedy mnie nie by�o. Stary tryk z siwym pyskiem. - Hm. - Przyszed� pies i pr�bowa� podej�� stado; ten rudy seter irlandzki Yeats�w. Wiesz, ci�gle podchodzi moje stado. Pozbawiony ko�czyn m�czyzna odwr�ci� wreszcie g�ow�, zainteresowany. - Czy ten baran... - Pies pi�� razy podchodzi� stado. Pi�ciokrotnie zakrada� si� powoli, a baran wychodzi� do niego, zostawiaj�c za sob� stado. Pies, oczywi�cie, zatrzymywa� si� i sta� nieruchomo, kiedy widzia� zbli�aj�cego si� barana: baran wtedy tak�e si� zatrzymywa� i udawa�, �e skubie traw�. - Ojciec Handy u�miechn�� si� na wspomnienie tego wydarzenia. - M�dry by� ten stary tryk; widzia�em, jak skuba� traw�, ale ani na chwil� nie spuszcza� oka z psa. Pies warcza� i szczeka�, a baran skuba� traw�. P�niej pies podkrad� si� jeszcze raz. Tym razem jednak rozp�dzi� si�, przeskoczy� obok barana i znalaz� si� mi�dzy nim a stadem. - I stado sp�oszy�o si�. - Tak. Wtedy pies - wiesz, co one wtedy robi� - zagoni� jedn� owc� i przewr�ci� j�. Psy zwykle zabijaj� owce albo je okaleczaj�, atakuj� od brzucha. - Zamilk�. - Baran by� za stary, nie potrafi� dogoni� psa. Odwr�ci� si� tylko i patrzy�. Milczeli obaj przed d�ug� chwil�. - Czy one potrafi� my�le�? - spyta� Tibor. - M�wi� o baranach. - Wiem - powiedzia� ojciec Handy. - Te� si� nad tym zastanawia�em. Poszed�em po strzelb�, �eby zabi� psa. Musia�em to zrobi�. - Gdybym by� na jego miejscu - przem�wi� Tibor - gdybym by� tym baranem i musia� patrze�, jak pies mnie omija i podchodzi stado, a ja nic nie mog� zrobi�... - Zawaha� si�. - Pragn��by� raczej umrze�, ni� do�y� takiej chwili - doko�czy� ojciec Handy. - Tak. - A zatem �mier�, zgodnie z tym, czego uczymy S�ugi Gniewu, jest rozwi�zaniem, nie przeciwnikiem, jak uczyli chrze�cijanie, jak m�wi� Pawe�. Pami�tasz ten fragment: "Gdzie� jest, o �mierci, twoje zwyci�stwo? Gdzie� jest, o �mierci, twoje ��d�o?" Rozumiesz chyba, o co mi chodzi. - Lepiej �eby� nie �y�, ni� nie potrafi� wykona� swojego zadania - powiedzia� wolno Tibor. - Co mam zrobi�? Na swoim fresku, pomy�la� ojciec Handy, musisz pokaza� jego twarz. - Jego - odpar�. - Takiego, jakim jest naprawd�. Tibor milcza� zdumiony, nim zapyta�: - Masz na my�li jego dok�adny fizyczny obraz? - Nie jego subiektywne wyobra�enie. - Masz zdj�cia? Jakie� wideo? - Przys�ali mi troch� materia�u, �ebym ci pokaza�. - Chcesz powiedzie�, �e masz zdj�cie Deus Irae? - Mam kolorowe zdj�cie; przed wojn� nazywali takie zdj�cia tr�jwymiarowymi. �adnych ruchomych obraz�w, ale to wystarczy. Tak my�l�. - Poka� je. - W g�osie Tibora da�o si� wyczu� zdumienie, strach i wrogo�� osaczonego, ograniczonego artysty. Ojciec Handy poszed� do swojego biura, wzi�� teczk�, wr�ci� z ni� i wyj�� ze �rodka tr�jwymiarow� fotografi� Boga Gniewu. Poda� j� Tiborowi, kt�rego prawy prostownik natychmiast porwa� zdj�cie. - Oto i B�g - powiedzia� ojciec Handy. - Tak, widz�. - Tibor pokiwa� g�ow�. - Te czarne brwi. Zmierzwione, czarne w�osy. I oczy... widz� w nich b�l, ale si� u�miecha. - Jego prostownik odda� nagle zdj�cie. - Nie potrafi� namalowa� go na podstawie czego� takiego. - Dlaczego nie? - spyta� ojciec Handy, cho� wiedzia� dlaczego. Zdj�cie nie oddawa�o bosko�ci; by�o to tylko zdj�cie m�czyzny. Nie spos�b by�o wyrazi� cechy bosko�ci na kawa�ku celuloidu powleczonego azotanem srebra. - Kiedy robiono to zdj�cie - m�wi� - odbywa� sjest� na Hawajach. Objada� si� m�odymi li��mi kalokacji z kurczakiem i o�miornic�. Widzisz ten nienasycony g��d, ��dz� zmieniaj�c� jego twarz w nienaturalny spos�b? Odpoczywa� w niedzielne popo�udnie przed jakim� przem�wieniem, kt�re pewnie mia� wyg�osi� na kt�rym� z uniwersytet�w, nie pami�tam, na kt�rym. Te szcz�liwe dni lat sze��dziesi�tych. - Je�li nie mog� wykona� swojego zadania - powiedzia� Tibor - to jest to twoja wina. - Marny robotnik zawsze wini... - Nie jestem pude�kiem narz�dzi. - Oba prostowniki uderzy�y w w�zek. - Oto moje narz�dzia. Nikogo nie winie, u�ywam ich. Ale ty... ty jeste� moim pracodawc�. Ty m�wisz mi, co mam robi�, ale jak mia�bym to zrobi�, maj�c do dyspozycji zaledwie jedn� kolorow� fotk�? Powiedz mi... - Pielg. Starsi Ko�cio�a postanowili, �e je�li nie wystarczy ci to zdj�cie - a nie wystarczy, wszyscy dobrze o tym wiemy - b�dziesz musia� uda� si� na Pielg i odszuka� Deus Irae. Przys�ali ju� odpowiednie dokumenty. Tibor zdumiony, zamruga� oczami i otworzy� usta, zanim zaprotestowa�: - A moja metabateria! Co b�dzie, je�li si� wy�aduje? - A jednak obwiniasz narz�dzia - rzek� ojciec Handy. Powiedzia� to ostro�nie, kontroluj�c ton g�osu. - Wyrzu� go i niech go piek�o poch�onie! - odezwa�a si� Ely. - Nikogo nie wyrzucam - odpowiedzia� jej ojciec Handy. - Piek�o, mieli je chrze�cijanie. My nie mamy czego� takiego - przypomnia� jej. Odwr�ci� si� do Tibora i wyrecytowa� wielki Poemat wszystkich �wiat�w, kt�ry obaj rozumieli, lecz nie potrafili uchwyci� jego istoty, nie potrafili ople�� go sieci�, tak jak Papagano. M�wi� g�o�no, co mia�o symbolizowa� wi� jednocz�c� ich w tym, co oni, chrze�cijanie, nazywali agape, mi�o�ci�. Jednak�e wznosi�o si� to jeszcze wy�ej; obejmowa�o mi�o��, cz�owieka, pi�kno: now� tr�jc�. Ich sih die liehte heide in gruner varwe stan. Dar s�ln wir alle gehen, die sumerzit enphahen. Kiedy sko�czy� recytowa�, Tibor skin�� g�ow� i podni�s� jeszcze raz fili�ank� - by� to trudny, skomplikowany ruch i problem; napi� si� kawy. W pokoju zapad�a cisza; nawet Ely, kobieta, nic nie m�wi�a. Na zewn�trz krowa Tibora j�kn�a ochryple i poruszy�a si�. Mo�e szuka, mo�e spodziewa si� jedzenia, pomy�la� ojciec Handy. Potrzebuje strawy dla swojego cia�a, a my dla naszych umys��w. Inaczej wszyscy umr�. Musimy mie� ten fresk. On musi przeby� tysi�ce mil; je�li jego krowa zdechnie albo wy�aduje si� jego bateria, wszyscy przestaniemy istnie�. On nie jest osamotniony w swojej �mierci. Zastanawia� si�, czy Tibor wie o tym. Gdyby mia�o mu to pom�c? Pewnie nie. Dlatego nic nie powiedzia�; w tym �wiecie nic ju� nie pomaga�o. 2 Obaj m�czy�ni nie wiedzieli, kto napisa� ten stary poemat; w s�owniku Cassela nie znale�li niemieckich s��w pochodz�cych ze �redniowiecza. Wyobra�ali sobie ich znaczenie, zgadywali, odnajdywali; byli przekonani, �e ich przypuszczenia s� s�uszne, �e je rozumiej�, ale nie do ko�ca - z czego drwi�a Ely. To by�o tak, jakby patrzyli na o�wietlony g�szcz. Ja�nia�a ziele�, a jednak nie byli pewni. Wychwytywali wra�enie zieleni. I wszyscy tam p�jdziemy... czy mia�o to nast�pi� niebawem? Lato prowadz�ce do... do czego? Do osi�gni�cia czego�? Odnalezienia? A mo�e mia�o ono prowadzi� do odej�cia? Obaj - on i Tibor - wyczuwali to; prawda ostateczna, a mimo to dla obydwu - pogr��onych w poszukiwaniach i niewiedzy - pozostawa�a lasem oblanym s�onecznym blaskiem. By�a jak mieszanina �ycia i odchodzenia od �ycia, gdy� nie potrafili do ko�ca jej zrozumie�; bali si�, a jednak powracali do niej, poniewa� - mo�e przede wszystkim dlatego, �e nie mogli zrozumie� - stanowi�a dla nich ukojenie, ocalenie. Teraz zar�wno ojciec Handy, jak i Tibor potrzebowali mocy - mekkis, pomy�la� ojciec Handy - kt�ra mia�aby nadej�� z Ponad i pom�c im... w tym wzgl�dzie S�udzy Gniewu zgadzali si� z chrze�cijanami: dobra moc istnia�a Ponad, �berm Sternenzelt, jak powiedzia� niegdy� Schiller, ponad gwiazdami. Tak, poza gwiazdami. Co do tego nie mieli w�tpliwo�ci - to wyra�a� wsp�czesny niemiecki. Dziwne jednak wydawa�o si� poleganie na poemacie, kt�rego znaczenie nie by�o do ko�ca zrozumia�e. Rozwin�� i zacz�� studiowa� star�, poplamion� map� stacji benzynowych; takie mapy rozdawano darmo w czasach przedwojennych. Zastanawia� si� jednocze�nie, czy nie by�o to oznak� degeneracji. Zwiastun z�a... co nie znaczy, �e czasy by�y z�e, ale �e oni sami stali si� �li, �e w nich zagnie�dzi�o si� z�o. Mia� w�a�nie spotkanie z Dominusem McComasem, swoim prze�o�onym w Ko�ciele S�ug Gniewu. Ogromny, ot�pia�y Dominus siedzia�; jego dziwnie okrutne z�by wygl�da�y, jakby rozrywa� nimi rzeczy, niekoniecznie �ywe, lecz tak�e bardzo twarde; sprawia� wra�enie, �e wszystko, co robi, wykonuje z�bami. - Carl Lufteufel - powiedzia� Dominus McComas - by� sukinsynem. Jako cz�owiek. - Doda� to, gdy� nikt nie wyra�a� si� w podobny spos�b o boskiej stronie boga- cz�owieka, Deus Irae. - Stawiam dziesi�� do pi�ciu, �e przyrz�dza� martini ze s�odkim wermutem. - Czy ty kiedykolwiek pi�e� czysty s�odki wermut albo z lodem? - spyta� ojciec Handy. - S�odkie siki - wycedzi� McComas przez z�by niskim, przera�aj�cym g�osem, wbijaj�c w mi�siste dzi�s�o koniec drewnianej zapa�ki. - Ja nie �artuj�. To, co kupowali, nie by�o lepsze od ko�skich sik�w. - Konie musia�y chorowa� na cukrzyc� - rzek� ojciec Handy. - Taak, sra�y cukrem. - McComas za�mia� si� burkliwie; jego czerwone oczy - czerwone, jakby nast�pi�o w ich wn�trzu spi�cie i znajduj�cy si� w nich metal rozgrza� si�, niebezpieczne, jakby nie na swoim miejscu - zaiskrzy�y. By�o to co� normalnego u niego, podobnie jak nie zapi�ty do ko�ca rozporek. - Tak wi�c tw�j imp - cedzi� przez z�by McComas - potoczy si� a� do Los Angeles. Czy to aby jest z g�rki? - Roze�mia� si� tak gwa�townie, �e naplu� na st�. Ely, zaj�ta w k�cie pokoju robieniem na drutach, obrzuci�a go tak z�owrogim spojrzeniem, �e ojciec Handy poczu� si� nieswojo i skierowa� wzrok na pogniecione mapy stacji benzynowych. - Carleton Lufteufel - powiedzia� ojciec Handy - sta� na czele Ministerstwa Rozwoju i Eksploatacji Energii od 1982 roku a� do pocz�tku wojny. - M�wi� po cz�ci do samego siebie. - A� do momentu u�ycia grudy. - By�a to ogromna bomba, kt�ra nie wybucha�a nad �adnym konkretnym miejscem na powierzchni ziemi, lecz mia�a skazi� ca�� warstw� atmosfery. Dlatego te� nie da�o si� jej powstrzyma� (taka by�a teoria tworzenia broni przed Trzeci� Wojn� �wiatow�), tak jak powstrzymywano pociski przeciwpociskami czy te� bombowce za�ogowe - bez wzgl�du na to, jak by�y szybkie, a w 1982 roku by�y ju� ca�kiem szybkie - dwup�atowcami, cho� trudno w to uwierzy�. Powolnymi dwup�atowcami. W 1978 roku dwup�atowiec ponownie pojawi� si� w postaci modelu D-III. Samolot obronny III: trzepocz�cy skrzyd�ami, wykonany ludzk� r�k� pelikan z nieograniczonymi zapasami paliwa; potrafi� kr��y� na ma�ych wysoko�ciach ca�ymi miesi�cami, znajduj�cy si� w �rodku pilot �ywi� si� swoim kombinezonem, tak jak nasi dziadkowie �ywili si� tym, co ros�o na drzewach i krzewach. Dwup�atowiec D- III posiada� urz�dzenie tropikowe, kt�re przejmowa�o kontrol� nad jego dzia�aniem, kiedy pojawia� si� - bez wzgl�du na wysoko�� - bombowiec za�ogowy. D-III zacz�� si� wznosi�, kiedy bombowiec znajdowa� si� o ca�e tysi�ce mil od niego, wypuszczaj�c spomi�dzy skrzyde� obci��nik podobny do tych, jakich u�ywa�o si� przy w�dkach, o ogromnej masie w�a�ciwej; ten obci��nik utrzymywa� samolot na w�a�ciwej wysoko�ci. D-III wraz z pilotem zosta� wyrzucony wysoko, poza atmosfer�. Obci��nik - tak go nazwano, chocia� skutki jego dzia�ania by�y wr�cz odwrotne - popchn�� dwup�atowiec razem z pilotem w kierunku bombowca za�ogowego, obydwa obiekty nagle spotka�y si�. Wszyscy zgin�li. "Wszyscy" oznacza�o trzech ludzi: dw�ch z bombowca i jednego z D-III. Pod nimi rozci�ga�o si� t�tni�ce �yciem miasto. Tymczasem inne D-III ko�owa�y ca�ymi miesi�cami; lata�y niczym drapie�ne ptaki, wydawa�o si�, �e przez ca�� wieczno��. W rzeczywisto�ci nie by�a to wieczno��. Przeciwpociski i D-III powstrzymywa�y �miertelne osy do pewnego momentu, a� wreszcie przyby� Deus Irae, a wraz z nim gruda - ogromne, pozbawione celu urz�dzenie, kt�re Carleton Lufteufel zdetonowa� z satelity w punkcie odziemnym pi�ciu tysi�cy mil. Wyobra�ano sobie, �e Stany Zjednoczone w jaki� cudowny spos�b przetrwaj� i b�d� prosperowa�y dalej, mo�e dzi�ki kapelusikom, kt�re rozdano milionom patriot�w z okazji sylwestra; mia�y one pod��czenia do �y� odpromieniowych i regenerowa�y krew, kt�ra szybko traci�a krwinki czerwone. Jednak�e dzia�anie tylu tandetnych urz�dze� sprzedawanych przez domokr��c�w tak�e kiedy� musia�o si� sko�czy�; wielu ludzi nie mog�o ju� na nie liczy�, zanim wygas�a Krankheit - choroba. Ogromna, wspania�a korporacja, kt�ra naci�gn�a Bia�y Dom i Pentagon na kapelusiki, tak�e znikn�a - nie z powodu niszcz�cego szpik kostny py�u radioaktywnego, lecz trafiona pociskami, kt�re robi�y uniki i kluczy�y szybciej ni� wystrzelone przeciwpociski. Nie ogl�daj si� za siebie, powiedzia� kiedy� Satchel Paige, co� mo�e ci� dogoni�. Pociski z Chi�skiej Republiki Ludowej nie ogl�da�y si�, a te, kt�re mia�y je dogoni�, sp�ni�y si�. Chiny mog�y umrze� ze �wiadomo�ci� - na pocieszenie - �e bro�, kt�ra wywodzi�a si� z ich podziemnych "pirackich" fabryk, mog�aby zdoby� uznanie i podziw doktora Porshe, gdyby jeszcze �y�. Co jednak, doktorze, pomy�la� ojciec Handy, rozk�adaj�c stare mapy stacji benzynowych, by�o prawdziw� brudn� broni� w tamtej wojnie? Gruda Deus Irae zabi�a najwi�cej ludzi - pewnie oko�o miliarda. Nie, nie by�a to gruda Carletona Lufteufla, czczonego teraz jako B�g Gniewu, je�li nie b�dziemy bra� pod uwag� liczb. Nie, jego uznanie zdoby�o co� innego, co�, co zabi�o zaledwie kilka milion�w ludzi, lecz zrobi�o na nim ogromne wra�enie; z�o, jakie z sob� nios�o, by�o straszne - to co� �arzy�o si� i �mierdzia�o niczym zdech�a makrela w mroku nocy, jak wyrazi� si� pewien kongresman. Podobnie jak gruda by�a to bro� ameryka�ska. Gaz nerwowy. Sprawia�, �e poszczeg�lne organy w ciele zjada�y si� nawzajem. - No c� - warkn�� Dominus McComas, d�ubi�c w straszliwych z�bach - je�li imp mo�e to zrobi�, w porz�dku. Gdybym ja by� starszym, mia�bym gdzie�, czy b�dziemy ogl�da� Lufteufla czy nie; umie�ci�bym tam wypasiony, wredny �wi�ski ryj; wiesz, g�b� jakiego� moczymordy. - Jego w�asn� twarz, bardzo odpowiadaj�c� opisowi, rozja�ni� u�miech. Dziwne, pomy�la� ojciec Handy, �e McComas wygl�da tak, jak mo�na by sobie wyobra�a� Deus Irae... na kolorowym zdj�ciu wida� by�o jednak m�czyzn�, w kt�rego oczach malowa� si� b�l i kt�ry - jak si� wydawa�o - cierpia� z powodu jakiej� g��bokiej, strasznej choroby, chocia� z wie�cem na szyi i dziewczyn� u boku objada� si� kurczakami... m�czyzn� o l�ni�cych, zwichrzonych, czarnych w�osach i mocnym zaro�cie, chocia� najwyra�niej goli� si� starannie; zarost by� podsk�rny, lecz widoczny z zewn�trz: nie jego wina, ale by� to znak. Tylko czego? Czer� nie oznacza�a jeszcze z�a. Czer� by�a tym, co Marcin Luter mia� na my�li, t�umacz�c Ksi�g� Rodzaju: Und die Erde war ohne Form und leer. Leer - pusty. Tym by�a ciemno��, brzmienie leer przypomina�o s�owo layer... negatyw filmu, kt�ry - wystawiony na dzia�anie �wiat�a - dzi�ki reakcjom chemicznym stawa� si� absolutn� nieprzezroczysto�ci�, przypominaj�c� �lepot� spowodowan� jaskr�. To by�o tak, jakby Edyp zastanawia� si� nad tym, co zobaczy�, czy raczej czego nie zdo�a� zobaczy�. Jego oczy nie uleg�y zniszczeniu, one by�y naprawd� zas�oni�te; to by�a b�ona. Dlatego on, ojciec Handy, nie nienawidzi� Carletona Lufteufla, poniewa� miliard ludzi nie umar�o w taki sam spos�b jak ci, kt�rzy zgin�li od ameryka�skiego gazu; �mier� tych pierwszych nie by�a tak przera�aj�ca. A jednak na tym sko�czy�a si� wojna; kiedy przesta� pada� toksyczny deszcz, zabrak�o pracownik�w. De mortuis nil nisi bonum, pomy�la�. "O zmar�ych m�w tylko dobrze" - na przyk�ad tak, pomy�la�: Umarli�cie dzi�ki idiotom, kt�rych wynaj�li�cie, �eby wami rz�dzili i �eby was bronili i zbierali od was horrendalne podatki. A wi�c kto okaza� si� sko�czonym kretynem, wy czy oni? W ka�dym razie i jedni, i drudzy zgin�li. Pentagon od dawna ju� nie istnia�, Bia�y Dom, schrony dla VIP-�w... de mortuis nil nisi malum, pomy�la�, poprawiaj�c stare powiedzenie, tak �e zabrzmia�o jeszcze m�drzej: "O zmar�ych m�w tylko �le". Zmarli okazali si� takimi g�upcami; by� to kretynizm posuni�ty do satanicznego wymiaru; posuni�ty do stanu bezczynno�ci, biernego czytania gazet i ogl�dania telewizji, kiedy Carleton Lufteufel wyg�osi� przem�wienie w Cheyenne w 1983 roku, tak zwane przem�wienie o Sofizmacie Liczbowym, w kt�rym w tak b�yskotliwy spos�b zdoby� poparcie mas dla swojego twierdzenia, �e nieprawd� jest, i� musi przetrwa� okre�lona liczba ludzi, aby nar�d dalej funkcjonowa�. Lufteufel wyja�ni�, �e o istocie narodu wcale nie stanowi� ludzie, ale jego know-how. Wystarczy, �e zabezpieczone s� banki danych, zakopane g��boko kapsu�y z mikroszpulami: je�li one by pozosta�y (powiedzia� wtedy, a jego s�owa por�wnywano w Waszyngtonie do przemowy Churchilla o "krwi - pocie - �zach" sprzed wielu lat), przetrwa�yby "nasze patriotyczne, nawykowe, etniczne wzory, poniewa� mog�oby je przej�� ka�de zast�pcze pokolenie". Jednak�e zast�pcze pokolenie nigdy nie odkopa�o bank�w danych, gdy� musia�o si� zaj�� czym� wa�niejszym, czym�, o czym zapomnia� Lufteufel: trzeba by�o zapewni� sobie �ywno��, by utrzyma� si� przy �yciu. Karczowanie p�l, sadzenie, ochrona zbior�w i zwierz�t, te same problemy, z kt�rymi borykali si� pierwsi koloni�ci. �winie, krowy i owce, kukurydza i pszenica, buraki i marchewka - oto najistotniejsze patriotyczne, nawykowe, etniczne zaj�cia, a nie ustny przekaz jakiego� g�upiego ameryka�skiego poematu epickiego, jak na przyk�ad Zasypany �niegiem Whittiera. - Moim zdaniem - ci�gn�� McComas - nie powiniene� posy�a� impa. Nie ka� mu w og�le malowa� fresku. Zle� to jakiemu� Perfektusowi. Ujedzie sto mil tym swoim krowim w�zkiem, a� sko�czy si� droga; wpadnie do rowu i po wszystkim. Handy, dla niego to �aden honor. W ten spos�b pr�bujesz tylko zabi� jakiego� biednego dupka, kt�ry - trzeba to przyzna� - nie�le maluje... - Maluje - powiedzia� ojciec Handy - lepiej ni� wszyscy arty�ci znani KOT-om. - Wym�wi� te inicja�y jako jeden wyraz, �eby dokuczy� McComasowi, kt�ry nalega�, by wymawiano osobno poszczeg�lne litery. Czerwone, jakby pora�one spi�ciem, oczy McComasa pos�a�y mu z�owrogie spojrzenie, podczas gdy zastanawia� si� nad ci�t�, druzgoc�c� ripost�. Kiedy ju� mia� przem�wi�, odezwa�a si� niespodziewanie Ely: - Idzie panna Rae. - Och - powiedzia� ojciec Handy i zamruga�. To ona, Lurine Rae - jego zdaniem - stanowi�a uosobienie dogmatu S�ug Gniewu. Oto i ona: rudow�osa i tak drobna, �e zawsze wyobra�a� sobie, i� potrafi lata�. Gdy ujrza� j� nieoczekiwanie, zacz�� rozmy�la� o czarownicach, zafascynowany jej lekko�ci�. Ci�gle je�dzi�a konno, co by�o "prawdziwym" powodem jej zwinno�ci; nie chodzi�o tylko o spr�yste ruchy wygimnastykowanej kobiety czy o nieziemsk� gibko��. Ma puste ko�ci, zawyrokowa�, tak jak ptaki. To pozwoli�o mu po raz kolejny przyr�wna� w my�lach kobiety do ptak�w. Znowu przypomnia� sobie pie�� Papagano, kt�ry chwyta� ptaki: Zrobi siatk� na ptaki, a potem kt�rego� dnia zrobi siatk� na ma�� �onk� lub ma�� dam�, kt�ra spocznie u jego boku. Patrz�c na Lurine, ojciec Handy poczu�, �e budzi si� w nim nikczemny stary cap; z�o realnego istnienia zapu�ci�o swoje korzenie w samym sercu jego natury. Niepokoj�ce. Przywyk� ju� jednak do tego uczucia, nawet je polubi�, a raczej j�. - Dzie� dobry - przywita�a go Lurine i w tej samej chwili zobaczy�a Dominusa McComasa, kt�rego nie cierpia�a. Zmarszczy�a nos, jej piegi a� si� zagotowa�y: ca�a jej blada rudo�� - ta na w�osach i na sk�rze - jej usta, wszystko skr�ci�o si� z obrzydzenia, a ona sama pokaza�a z�by. Jedynie jej z�by by�y malutkie i r�wne, nie stworzone do mia�d�enia - na przyk�ad pradawnych surowych nasion - lecz do zgrabnego odrywania. Z�by Lurine przeznaczone by�y do gryzienia. Nie by�y to masywne z�biska s�u��ce do prze�uwania. Ona, wiedzia�, potrafi�a k�sa�. Wiedzia�? Zgadywa� raczej, gdy� nigdy dot�d nie zbli�y� si� do niej; trzyma� si� na dystans. Ideologia S�ug Gniewu mia�a swoje korzenie w augusty�skiej wizji kobiety; m�wi�o si� o strachu, a nast�pnie ca�y dogmat miesza� si� ze starym kultem Manusa, z herezj� francuskich albigens�w, z katarami. Dla nich cia�o i �wiat by�y z�em, zachowywali ascez�. Jednak�e ich poeci i rycerze wielbili kobiety, ub�stwiali je. Domina, tak zachwycaj�cy, tak witalni... nawet szale�cy, jak dominae z Carcassonne, kt�rzy nosili serca ukochanych w zdobionych szkatu�kach. A rycerze katar�w - szale�cy czy tylko bardziej zdeprawowani - kt�rzy w emaliowanych szkatu�kach nosili zasuszony ka� ukochanych? By� to kult bezlito�nie wyt�piony przez Innocentego III i chyba nie bez racji. A jednak... Pomimo wypacze� rycerze-poeci albigens�w znali warto�� kobiety; nie by�a ona s�ug� m�czyzny ani jedynie jego �ebrem, t� jego stron�, kt�ra tak �atwo dawa�a si� kusi�. By�a ona - no c�, dobre pytanie. Przysun�� dla Lurine krzes�o i nalewaj�c jej kawy, pomy�la�: ta dwudziestoletnia drobna, blada, piegowata i rudow�osa dziewczyna, kt�ra je�dzi konno, stanowi uosobienie jakiej� najwy�szej warto�ci. Najwy�szej, tak jak mekkis samego Boga Gniewu. Jednak�e nie mekkis; nie Macht, nie pot�ga ani moc. Raczej... tajemnica. Raczej - m�wi�c s�owami gnostyckiej m�dro�ci - wiedza ukryta za �cian� tak kruch�, tak zachwycaj�c�... niew�tpliwie jednak zgubna wiedza. Ciekawe, �e prawda mo�e okaza� si� czym� ostatecznym. Kobieta zna�a prawd�, �y�a z ni�, a mimo to prawda jej nie zabi�a. Jednak�e kiedy j� wypowiedzia�a... pomy�la� o Kasandrze i wyroczni delfijskiej. Poczu� strach. - Masz w sobie co�, co Pawe� nazwa� ��d�em - powiedzia� do Lurine kt�rego� wieczoru, po kilku drinkach. - Grzech jest ��d�em �mierci - przypomnia�a szybko Lurine. - Tak. - Skin�� g�ow�. Nosi�a je w sobie, ale ono nie zabija�o jej, tak samo jak �mii nie zabija jej jad ani nie szkodzi bombie wodorowej jej g�owica. N� ma dwa ko�ce: ostrze i trzonek. Ta kobieta swoj� gnoz� trzyma�a za bezpieczny koniec, kiedy jednak wysuwa�a j� przed siebie... dostrzega� b�ysk smuk�ego ostrza. Co jednak S�udzy Gniewu uwa�ali za grzech? Bro� u�ywan� w czasie wojny. Instynktownie przychodzili na my�l psychopatyczni kretyni zasiadaj�cy na najwy�szych urz�dach w martwych korporacjach i agencjach rz�dowych, teraz ju� martwi jako jednostki; ludzie zza desek kre�larskich, pomys�odawcy, specjali�ci od planowania, ch�opaki od taktyki i niemowlaki od reklamy - ich cia�a jak trawa. Bez w�tpienia grzechem by�o to, czego dokonali, lecz zrobili to, nie wiedz�c, co robi�. Chrystus, B�g starej sekty, wyrazi� si� podobnie o swoich mordercach: nie wiedzieli, co czyni�. Nie wiedza, lecz jej brak sk�oni� ich do zrobienia tego, co zrobili... i pozostali w historii, kiedy grali o jego szaty i przebili jego bok w��czni�. Osobi�cie zna� trzy miejsca w chrze�cija�skiej Biblii, kt�re zawiera�y wiedz�, chocia� S�ugom Gniewu nie wolno by�o czyta� chrze�cija�skich �wi�tych tekst�w. Pierwsze znajdowa�o si� w Ksi�dze Hioba, drugie w Eklezjastyku, ostatnie za� stanowi�y listy Paw�a do Koryntian. I na tym koniec. Ani Tertulian, ani Orygenes, Augustyn czy Tomasz z Akwinu, ani nawet boski Abelard, nie wnie�li nic nowego przez nast�pne dwa tysi�ce lat. A teraz, pomy�la�, my wiemy. Katarowie zbli�yli si� nieco, dostrzegli zaledwie fragment prawdy, �e �wiat pozostawa� pod panowaniem z�ego przeciwnika, a nie dobrego boga. To, czego nie zgadli, by�o napisane w Ksi�dze Hioba, "dobry b�g" by� bogiem gniewu, by� w rzeczywisto�ci z�y. - Jak Hamlet Szekspira powiedzia� do Ofelii - warkn�� McComas do Lurine. - "Id� do klasztoru". - Odpieprz si� - odpowiedzia�a s�odko, popijaj�c kaw�. - Widzisz? - zwr�ci� si� Dominus McComas do ojca Handy'ego. - Widz� - rzek� ostro�nie - �e nie mo�na kaza� ludziom by� takimi czy innymi. Posiadaj� oni co�, co kiedy� nazywano natur� ontologiczn�. - A co to takiego? - spyta� McComas, marszcz�c brwi. - Ich wrodzona natura - odpowiedzia�a s�odko Lurine. - To, czym s�, ty durnowaty religijny p�g��wku. - Odwracaj�c si� do ojca Handy'ego, oznajmi�a: - Podj�am decyzj�. Przyst�pi� do Ko�cio�a chrze�cija�skiego. McComas zar�a� ochryple, potrz�saj�c brzuchem; nie brzuchem �wi�tego Miko�aja, ale brzuchem okrutnego, krwio�erczego zwierz�cia. - Czy istnieje jeszcze Ko�ci� chrze�cija�ski? Jest gdzie� w okolicy? - Oni s� bardzo �agodni i mili - rzek�a Lurine. - Musz� by� tacy - powiedzia� McComas. - Musz� b�aga� ludzi, �eby do nich przyst�pili. My nie musimy nikogo b�aga�; przychodz� do nas w poszukiwaniu ochrony. Przed nim. - Wskaza� kciukiem w g�r�, na Boga Gniewu, lecz nie w jego ludzkiej postaci, w postaci Carletona Lufteufla, w jakiej pojawi� si� na ziemi, ale w postaci wszechobecnego ducha-mekkis - obecnego na wysoko�ciach, tutaj i w niesko�czonej g��bi, w grobie, do kt�rego i tak ostatecznie wszyscy zostaj� zaci�gni�ci. Rozpoznany przez Paw�a ostateczny wr�g - �mier� - mimo wszystko zwyci�y�; Pawe� umar� za nic. Mimo wszystko ta oto siedz�ca tutaj i popijaj�ca kaw� Lurine Rae o�wiadcza, �e ma zamiar przy��czy� si� do wymieraj�cej, skompromitowanej starej sekty. To plewy poprzedniego �wiata pokaza�y swoj� skorup�, swoj� nikczemno��, gdy� to w�a�nie chrze�cijanie wymy�lili ter-bro�, bro� terroru. Potomkowie tych, kt�rzy �piewali pobo�nie lutera�skie hymny, wymy�lili - w niemieckich kartelach - machiny z�a. Pokaza�y one, jaki naprawd� by� "B�g" Ko�cio�a chrze�cija�skiego. �mier� nie by�a przeciwnikiem, ostatecznym wrogiem, jak uwa�a� Pawe�. �mier� pozwala�a na wyzwolenie si� z wi�z�w Boga �ycia, Deus Irae. W �mierci uwalniano si� od niego - tylko w �mierci. To w�a�nie B�g �ycia by� z�ym bogiem i w rzeczywisto�ci jedynym bogiem. Ziemia za�, ten �wiat, by�a jedynym kr�lestwem. Oni wszyscy w tym, czego dokonali, co robili od tysi�cy lat, byli jego s�ugami, wykonywali jego polecenia. Nagrod� jego by�o zachowanie swojej natury i swoich rozkaz�w: to by� Ira. Gniew. Mimo to maj� przed sob� Lurine. Tak wi�c to wszystko nie mia�o sensu. Kiedy Dominus McComas powl�k� si� w swoj� stron�, ojciec Handy pozosta� z Lurine. - Dlaczego? - spyta�. - Lubi� mi�ych ludzi - odpar�a, wzruszaj�c ramionami. - Lubi� doktora Abernathy'ego. Patrzy� na ni� uwa�nie. Jim Abernathy, chrze�cija�ski duchowny z Charlottesville; nie cierpia� tego m�czyzny - je�li Abernathy w og�le by� m�czyzn�. Bardziej przypomina� kastrata, kt�ry nadaje si�, jak napisano w Tomie Jonesie, do wy�cig�w wa�ach�w. - Co on takiego ci daje? - dopytywa� si�. - Samopomoc w rodzaju: "pomy�l sobie co� mi�ego i wszystko b�dzie..." - Nie - przerwa�a Lurine. - Ona sypia z tym akolit� - wtr�ci�a oschle Ely. - Pete Sands. Wiesz, ten �ysy m�odzieniec z pryszczami. - To s� liszaje - poprawi�a j� Lurine. - Daj mu przynajmniej ma�� grzybob�jcz�, niech sobie posmaruje g�ow� - powiedzia�a Ely - �eby� i ty tego nie z�apa�a. - Lepiej rt�� - poradzi� ojciec Handy. - Dostaniesz u ka�dego domokr��cy za pi�� ameryka�skich srebrnych p�dolar�wek... - W porz�dku! - odpar�a Lurine rozz�oszczona. - Widzisz? - Ely zwr�ci�a si� do m�a. To by�a prawda i on o tym wiedzia�. - Tak wi�c on nie jest gesund - powiedzia�a Lurine. Gesund - zdrowy. Nie by� chory czy okaleczony w wyniku wojny, jak imperfektusy. Pete Sands by� krank, chory - wskazywa�a na to jego oszpecona, �ysa g�owa i dziobata twarz. Wygl�da� jak anglosaski wie�niak dotkni�ty syfem, pomy�la� z zaskakuj�c� jego samego z�o�liwo�ci�. Czy by� zazdrosny? Zdumiewa� samego siebie. - Dlaczego nie przespa� si� z nim? On jest gesund - powiedzia�a Ely do Lurine, wskazuj�c g�ow� na ojca Handy'ego. - Ach, daj spok�j - rzek�a Lurine swoim spokojnym, lecz przepe�nionym zjadliwo�ci� g�osem. Kiedy naprawd� si� w�cieka�a, ca�� jej twarz oblewa� rumieniec i siedzia�a sztywno jak struna. - M�wi� powa�nie - powiedzia�a Ely skrzekliwie. - Prosz� - odezwa� si� ojciec Handy, staraj�c si� uspokoi� �on�. - Po co tutaj przychodzisz? - Ely spyta�a Lurine. - �eby nam obwie�ci�, �e chcesz si� ponownie nawr�ci�? A kogo to obchodzi? Nawracaj si�, a najlepiej id� do ��ka z Abernathym, dobrze ci to zrobi. - Ostatnie s�owa wym�wi�a z naciskiem, tonem pe�nym w�ciek�o�ci. Kobiety posiada�y w tym wzgl�dzie wielkie mo�liwo�ci, niezwykle szerok� gam� �rodk�w wyrazu. M�czy�ni, w przeciwie�stwie do nich, pomrukiwali, tak jak McComas, albo uciekali si� do ohydnego chichotu, jak pokazywa� jego w�asny przyk�ad. Niewiele, ale wystarczy�o. - Czy dobrze si� zastanowi�a�? - zapyta� ojciec Handy Lurine, staraj�c si�, by jego s�owa zabrzmia�y m�drze. - Ma to swoje konsekwencje. W ko�cu i tak zajmujesz si� szyciem, tkactwem i prz�dzeniem - jeste� zale�na od dobrej woli tej spo�eczno�ci, a je�li przy��czysz si� do Ko�cio�a Abernathy'ego... - Wolno�� sumienia - powiedzia�a Lurine. - O Bo�e - j�kn�a Ely. - Pos�uchaj - rzek� ojciec Handy. Wyci�gn�� ramiona i wzi�� Lurine za r�ce. Wyja�nia� dalej spokojnie. - To, �e sypiasz z Sandsem, nie oznacza jeszcze, �e musisz przyjmowa� jego religi�. "Wolno�� sumienia" oznacza tak�e wolno�� nieprzyjmowania dogmatu. Rozumiesz? Pos�uchaj, kochanie. - Ona mia�a dwadzie�cia lat, on czterdzie�ci dwa, a czu� si�, jakby mia� sze��dziesi�t. Trzymaj�c jej d�onie w swoich, czu� si� jak stary cap, jak bezz�bny potw�r mamrocz�cy i �lini�cy si� - otrz�sn�� si� na my�l o takim obrazie samego siebie. M�wi� jednak dalej: - Przez dwa tysi�ce lat oni wierzyli w dobrego boga. Teraz wiemy, �e to nieprawda. Owszem, istnieje dobry b�g, lecz on jest... wiesz r�wnie dobrze jak ja. By�a� dzieckiem w czasie wojny, ale pami�tasz i masz oczy; widzia�a� ca�e mile p�l pokryte py�em, w kt�ry zamieni�y si� cia�a... nie rozumiem, jak mo�esz uczciwie pod wzgl�dem moralnym czy intelektualnym akceptowa� ideologi�, kt�ra uczy, �e dobro odgrywa�o decyduj�c� rol� w tym, co si� sta�o. Rozumiesz? Nie cofn�a rak, lecz pozostawa�a nieruchoma. Wyczuwa� jej bierno��, wydawa�o mu si�, �e chwyci� jak�� okaleczon� istot�; by�o to tak silne fizycznie wra�enie, �e pu�ci� j�. - No dobrze - powiedzia�a - wiadomo, �e Carleton Lufteufel, minister ameryka�skiego MREE, istnia� naprawd�, tylko �e on by� cz�owiekiem, a nie bogiem. - Mia� ludzk� posta� - wyja�nia� ojciec Handy - stworzon� przez Boga. Na boskie podobie�stwo, jak twierdzi twoje Pismo �wi�te. Zamilk�a; nie potrafi�a na to odpowiedzie�. - Moja droga - m�wi� ojciec Handy. - Wiara w stary Ko�ci� oznacza ucieczk�, pr�b� ucieczki przed tera�niejszo�ci�. My, nasz Ko�ci�, staramy si� �y� w tym �wiecie i stawi� czo�o temu, co si� dzieje i jacy jeste�my. Jeste�my uczciwi. My, jako �ywe stworzenia, pozostajemy w r�kach bezlitosnego i z�ego b�stwa i takimi pozostaniemy, dop�ki �mier� nie zetrze naszego istnienia z tablicy �ywota. Gdyby mo�na by�o wierzy� w boga �mierci... ale niestety... - Kto wie, czy nie istnieje taki - wtr�ci�a niespodziewanie Lurine. - Pluton? - Roze�mia� si�. - Mo�e B�g uwalnia nas od cierpie� - ci�gn�a dalej z uporem. - Mo�e odnajd� go w Ko�ciele Abernathy'ego. W ka�dym razie... - Podnios�a wzrok; by�a taka drobna, zarumieniona, zdeterminowana, cudowna. - Nie chc� wielbi� psychotycznego eks- ministra z ameryka�skiego MREE jak b�stwa. To wcale nie jest dowodem poczucia rzeczywisto�ci, to... - Poruszy�a r�koma. - To jest z�e - powiedzia�a cicho, jakby m�wi�a do siebie, jakby pr�bowa�a przekona� sam� siebie. - On �yje - powiedzia� ojciec Handy. Patrzy�a na niego przepe�niona smutkiem, zak�opotana. - My, jak ci wiadomo, malujemy go - m�wi� dalej. - Wysy�amy naszego impa, naszego artyst�, �eby go odszuka�. Posiadamy mapy Richfield oraz mapy ameryka�skiego Automobilklubu... mo�esz to nazwa� pragmatyzmem, jak si� kiedy� wyrazi� Abernathy. Ale co on czci? Nic. Poka� mi. Poka�. - Uderzy� gwa�townie otwart� d�oni� w st�. - No c� - westchn�a Lurine. - Mo�e to jest... - Preludium? Do nowego �ycia, kt�re ma nadej��? Czy naprawd� w to wierzysz? Pos�uchaj, moja droga. �wi�ty Pawe� wierzy�, �e Chrystus wr�ci jeszcze za jego �ycia, �e "nowe kr�lestwo" zacznie si� w pierwszym wieku naszej ery. Czy tak si� sta�o? - Nie - odpowiedzia�a. - Wszystko, co Pawe� napisa� i w co wierzy�, oparte jest na tym b��dnym rozumowaniu. �aden b��d nie stanowi jednak podstawy naszych przekona�. Wiemy, �e Carleton Lufteufel pos�u�y� jako uosobienie b�stwa na ziemi, kt�re ods�oni�o jego prawdziwy charakter, a by� on pe�en gniewu. �wiadczy o tym ka�dy kawa�ek gruzu, ka�da kupka py�u. Patrzysz na to od szesnastu lat. Gdyby �yli jeszcze jacy� psychiatrzy, powiedzieliby ci prawd�, powiedzieliby ci, co chcesz zrobi�. Nazywa si� to fug�. - Zamilk�. - Ona tymczasem idzie do ��ka z Sandsem - wtr�ci�a Ely. Nikt nie skomentowa� jej s��w; one tak�e potwierdza�y fakt. Fakt by� czym� realnym, s�owa za� nie mog�y przeciwstawi� si� realnej rzeczy; trzeba by�o innej, wi�kszej rzeczy. Jednak�e ani Lurine Rae, ani stary Ko�ci� nie posiadali jej. Mieli tylko mi�e s��wka, takie jak "agape", "caritas", "�aska" czy "zbawienie". - Prze�ywszy ter-bro� - powiedzia� ojciec Handy - a tak�e grud�, nie mo�esz �y�, opieraj�c si� tylko na s�owach. Rozumiesz? Lurine skin�a g�ow�, zmieszana, zagubiona i nieszcz�liwa. 3 W czasie wojny wynaleziono wiele toksycznych lek�w, kt�re potem le�a�y porzucone tu i tam w�r�d og�lnego zniszczenia. Peter Sands bardzo si� nimi interesowa�, poniewa� cz�� z nich - przynajmniej niekt�re - posiada�a pewne pozytywne w�a�ciwo�ci, chocia� powsta�y jako bro� skierowana przeciwko wrogom, bro�, kt�ra mia�a os�abi� i ograniczy� mo�liwo�ci ich organizm�w. Takie przynajmniej by�o jego zdanie. Zachowuj�c ostro�no��, mo�na by�o - mieszaj�c kilkana�cie lek�w - otrzyma� odpowiedni� mikstur�; organizm by� zdezorientowany, lecz jednocze�nie do�wiadcza�o si� wzmo�onej czy poszerzonej jasno�ci my�li. Ma�e, zielone metamfetki, l�ni�ce, czerwone 'ziny, bia�e, p�askie kr��ki kodu podzielonego czasem na p�, czasem, przy silniejszej dawce, na cztery, malutkie, ��te... mia� ich ca�e mn�stwo, wszystkie trzyma� w ukryciu. Nikt, poza nim, nie wiedzia� o tym skarbie, kt�ry zgromadzi� i wykorzystywa� w eksperymentach. Wierzy�, �e tak zwane halucynacje wywo�ywane przez niekt�re spo�r�d jego lek�w (sam przypomina� sobie i podkre�la� s�owo "niekt�re") nie s� wcale halucynacjami, ale postrzeganiem innych sfer rzeczywisto�ci. Niekt�re z nich przera�a�y go, inne okaza�y si� cudowne. Dziwne by�o to, �e eksperymentowa� g��wnie z tymi pierwszymi. Przypuszcza�, �e powodem jego masochistycznych sk�onno�ci jest jego w�asna puryta�ska przesz�o��. W ka�dym razie lubi� zapuszcza� si� ostro�nie w �wiat grozy... nigdy nie zostawa� w nim za d�ugo, lecz wystarczaj�co d�ugo, by dobrze si� rozejrze�. Przypomina�o mu to o jego ojcu, kt�ry pewnego dnia przed wojn� poszed� z nim do weso�ego miasteczka, gdzie spr�bowa� swoich si� na szok-automacie. Wrzuca�o si� dziesi�ciocentow� monet�, chwyta�o za r�czki, a nast�pnie stopniowo rozci�ga�o je. Im dalej, tym silniejszy p�yn�� pr�d. Automat pozwala� graj�cemu stwierdzi�, ile potrafi wytrzyma�, jak daleko da si� rozci�gn�� r�czki. Peter Sands z dum� patrzy� na spocon�, czerwon� twarz ojca; widzia�, jak jego d�onie coraz mocniej zaciskaj� si� na uchwytach, kt�re oddala�y si� od siebie coraz bardziej. Bez w�tpienia ojciec walczy� wtedy z pot�nym - zbyt pot�nym - przeciwnikiem; wreszcie ojciec pu�ci� oba uchwyty, wydaj�c pomruk b�lu. Jak�e godny podziwu wydawa� si� wtedy Pete'owi; bez w�tpienia popisywa� si� przed synem, kt�ry mia� w�wczas osiem lat i uwa�a�, �e jego ojciec jest wielki. Sam tylko na u�amek sekundy dotkn�� uchwyt�w i natychmiast odskoczy� przestraszony. Nie potrafi� znie�� podobnego wstrz�su nawet przez chwil�. Rzeczywi�cie, nie by� podobny do swojego ojca... przynajmniej we w�asnym mniemaniu. Tak wi�c teraz mia� swoje porzucone pigu�ki ter-broni, kt�re miesza� niczym alchemik, czuwaj�c nad zachowaniem odpowiedniego doboru i w�a�ciwych dawek. Zawsze te� pilnowa�, aby by� z nim kto�, kto m�g�by mu poda� doustnie fenotazyn�, gdyby zaszed� za daleko w g��b, na zewn�trz albo w d� - bez wzgl�du na to, w kt�rym kierunku prowadzi�y go leki. - Jestem g�upi - wyzna� kiedy� szczerze Lurine Rae. Mimo to nie przerywa� swoich do�wiadcze�. Ogl�da� wszystko, co mieli do zaoferowania domokr��cy zagl�daj�cy do Charlottesville... ogl�da� i cz�sto kupowa�. Sporz�dzi� ju� poka�n� farmakopei� i na pierwszy rzut oka potrafi� poda� sk�ad danej pigu�ki, tabletki czy kapsu�ki, bez wzgl�du na to, jak by�a rzadka; rozpoznawa� te� stemple probiercze wszystkich przedwojennych dom�w etycznych - w tej dziedzinie jego wiedza by�a kompletna. - Wi�c przesta� to robi� - powiedzia�a Lurine. On jednak nie chcia� przesta�, gdy� szuka� czego�. To nie by�a zabawa, on poszukiwa� - cel by� tam, schowany za membran�. On za� usilnie pr�bowa�, poprzez leki, przerwa� membran�, ods�oni� zas�on�. Tak t�umaczy� to sobie samemu, mo�e by�a to racjonalizacja, ale co innego mog�oby go do tego sk�ania�? Poniewa� zdarza�o si� cz�sto, �e do�wiadcza� strachu i dezorientacji, popada� czasem w depresj� albo - bardzo rzadko - w mordercz� w�ciek�o��. Kara? Nie, cz�sto zastanawia� si� nad tym. Nie szuka� okazji, by si� zrani�, os�abi� swoje mo�liwo�ci, spowodowa� zatrucie w�troby czy nerek. Czyta� broszury, interesowa� si� skutkami ubocznymi... a ju� na pewno nie chcia� wpa�� w sza� i skrzywdzi� tej drugiej osoby: na przyk�ad bladej, �adnej Lurine. A jednak... - Mo�emy zobaczy� Carletona Lufteufla, nie wspomagaj�c naszych zmys��w - wyja�nia� Lurine. - Ja jednak uwa�am... - Istnia� inny porz�dek rzeczywisto�ci, kt�rego oczy bez pomocy nie potrafi� spenetrowa�; we�my cho�by promienie ultrafioletowe i podczerwone... Lurine siedzia�a skulona na krze�le naprzeciw niego, pal�c algiersk� fajk� z korzenia wrzo�ca, nabit� zupe�nie wyschni�tym holenderskim prasowanym tytoniem, pochodz�cym jeszcze sprzed wojny. - Zamiast za�ywa� te pigu�ki, zbuduj urz�dzenia, kt�re zarejestruj� obecno�� tego, czego szukasz, cokolwiek by to by�o - powiedzia�a. - Odczytaj licznik. Tak jest bezpieczniej. - N�ka�a j� obawa, �e on kiedy� pogr��y si� w �wiecie lek�w i ju� z niego nie wyjdzie. W�a�ciwie leki te nie by�y ��kami; by�y to neurologiczne i metaboliczne enzymy; ich dzia�ania nie rozumieli nawet ci, kt�rzy je wyprodukowali... na ka�dego dzia�a�y inaczej. - Nie chc� ogl�da� �adnych odczyt�w z licznika - odpowiedzia�. - Nie pragn� zapis�w, ale... - Machn�� r�k�. - Do�wiadczenia. Lurine roze�mia�a si�. - Pozw�l, �eby samo przysz�o do ciebie. Usi�d� i czekaj. - Nie mog� czeka� - odpar� - poniewa� ono nie przyjdzie po tej stronie grobu. - Wr�g, kt�rego nowy Ko�ci� i KOT-owie pragn�: ich rozwi�zanie. Z drugiej strony jednak, KOT-owie, ci, Kt�rzy Ocale