2719

Szczegóły
Tytuł 2719
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2719 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2719 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2719 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ERICH VON D�NIKEN CZY SI� MYLI�EM? Nowe wspomnienia z przysz�o�ci - Rozmowa z moimi Czytelnikami Jednym z najmilszych do�wiadcze� w �yciu Jest by� celem nie b�d�c trafionym. Winston Churchill (1874-l968) Przed mniej wi�cej dwudziestu laty napisa�em swoj� pierwsz� ksi��k�. W ci�gu nast�pnych dw�ch lat od tego momentu proponowa�em j� kolejno 25 (s�ownie: dwudziestu pi�ciu) niemieckoj�zycznym wydawnictwom. Z mi�� sercu regularno�ci� po jakim� czasie znajdowa�em w skrzynce na listy maszynopis z do��czonym do niego stereotypowym li�cikiem zaczynaj�cym si� od s��w: "�a�ujemy bardzo... nie mie�ci si� w naszym profilu..." itd. Wreszcie w odruchu rozpaczy wysup�a�em ostatnie pieni�dze, wsiad�em do mojego rozklekotanego volkswagena i pojecha�em do Hamburga, aby zaproponowa� panu doktorowi Thomasowi von Randow, �wczesnemu redaktorowi dzia�u naukowego tygodnika "Die Zeit", wydrukowanie przynajmniej kilku fragment�w mojej ksi��ki. Doktor von Randow zaprotegowa� mnie telefonicznie w wydawnictwie Econ - u pana Erwina Bartha von Wehrenalp - i kilka dni potem znalaz�em si� w Dusseldorfie przed jego wielkim biurkiem. Spojrza� na mnie sceptycznie znad szkie� okular�w i o�wiadczy�: - Mo�emy ewentualnie zaryzykowa� skromny nak�ad, powiedzmy: nie wi�cej ni� trzy tysi�ce egzemplarzy. W lutym 1968 Wspomnienia z przysz�o�ci ukaza�y si� na ksi�garskim rynku. W tym czasie redaktorem naczelnym szwajcarskiego tygodnika "Die Weltwoche" by� nie�yj�cy ju� dzi� dr Rolf Bigler - m�odemu pod�wczas Jurgowi Ramspeckowi podlega�y materia�y odcinkowe. (Pan Ramspeck jest dzi� zast�pc� redaktora naczelnego tego tygodnika.) Obydwaj panowie byli zafascynowani moj� ksi��k� i przedrukowali j� w ca�o�ci. Wywo�a�o to istn� lawin�. W kr�tkim czasie w samej tylko Szwajcarii sprzedano 20000 egzemplarzy ksi��ki, sukces rozci�gn�� si� poza granice mojego kraju na Republik� Federaln� i Austri�. W marcu 1970 roku wydawnictwo Econ wypu�ci�o trzydzieste wydanie Wspomnie�, co da�o w sumie 600 tysi�cy egzemplarzy. Licz�c z wydaniami kieszonkowymi i klubowymi Wspomnienia z przysz�o�ci mia�y na samym tylko obszarze niemieckoj�zycznym ��czny nak�ad ponad 2,1 miliona egzemplarzy. Ksi��k� prze�o�ono na 28 j�zyk�w, ukaza�a si� w 36 krajach, na jej podstawie nakr�cono flm pod tym samym tytu�em. Po jego emisji w telewizji ameryka�skiej, w Nowym �wiecie wybuch�a epidemia "D�nikenitis" (okre�lenie magazynu "Time"). Poruszony przeze mnie temat "Czy nasi przodkowie byli �wiadkami wizyty z Kosmosu?" sta� si� powszechnym przedmiotem dyskusji. Wraz z fal� sukces�w pojawi�a si� r�wnie� fala krytyki. W ksi��ce zatytu�owanej Czy bogowie byli astronautami? profesor Ernst von Khuon zebra� artyku�y siedemnastu naukowc�w. Cz�� tekst�w by�a jednoznacznie negatywna, cz�� za� utrzymana w tonie �agodnej przychylno�ci. Od tego momentu na ca�ym dos�ownie �wiecie jak grzyby po deszczu pojawia� si� pocz�y ksi��ki �eruj�ce na moim powodzeniu. W�r�d nich zdarza�y si� produkty zupe�nie �a�osne. W telewizyjnych dyskusjach, prowadzonych nie wiadomo dlaczego pod szyldem audycji "naukowych", bardzo cz�sto dochodzi�o do wypowiedzi niewiele maj�cych wsp�lnego z naukowo�ci�. Jak powiada Norman Mailer: "Je�li idzie o krytyk�w, to odnosi si� czasem wra�enie, i� niekt�rzy myl� maszyn� do pisania z krzes�em elektrycznym". Ja t� egzekucj� prze�y�em. Czy pisz�c Wspomnienia z przysz�o�ci myli�em si� w zasadniczych punktach? By�em - do czego ka�dy nowicjusz ma pe�ne prawo - naiwny, porwany tematem i o ca�e niebo mniej samokrytyczny, ni� sta�em si� p�niej w wyniku w�asnych rozwa�a� i wskutek atak�w ca�ej rzeszy krytyk�w. Bardzo cz�sto dawa�em si� ponie�� entuzjazmowi, a� nadto ch�tnie akceptowa�em informacje, kt�re wydawa�y mi si� przydatne - przy p�niejszych weryfikacjach bywa�em jednak czasem niemile zaskoczony. Zdarza�o mi si� te� oprze� na pracach powa�nych autor�w naukowych, by zosta� potem pouczonym, i� pogl�dy owego pana dawno ju� zosta�y podwa�one. Wskutek takich w�a�nie przypadk�w okrzykni�to mnie wszem i wobec autorem "podwa�onym", odwieszaj�c moje pogl�dy na w�t�ym haku. Haczyk tkwi�cy w tego rodzaju s�dach podwa�aj�cych moje tezy by� i jest nadal ten sam: ot� moi antagoni�ci - tak samo jak ja - reprezentuj� ca�kowicie osobiste pogl�dy i maj� pe�ne prawo, tak jak i ja, przy nich pozosta�. Oto przyk�ady: Napisa�em w�wczas o mapach tureckiego admira�a Piri Reisa, kt�re podziwia� mo�na w pa�acu Topkapi w Istambule, co nast�puje: "R�wnie precyzyjnie wyrysowane s� tam wybrze�a P�nocnej i Po�udniowej Ameryki". Zdanie to zosta�o potem podwa�one, poniewa� istotnie kontury obu Ameryk widoczne s� jedynie w og�lnych zarysach. Ta zaakceptowana przeze mnie korekta w �adnej jednak mierze nie odbiera mapom Piri Reisa ich sensacyjnego charakteru, poniewa� pokazuj� one lini� brzegow� Antarktydy, kt�ra przecie� ukryta jest pod warstw� wiecznych �nieg�w i lodu. Jednym z czekaj�cych na odpowied� pyta� pozostaje, w jaki spos�b tego rodzaju dzie�a kartograficzne mog�y powsta� w czasach Kolumba. Swego czasu zacytowa�em informacj�, jakoby w Chinach znaleziono w jednym z grob�w pod Szu-Szu fragmenty aluminiowego pasa, podczas kiedy de facto - tak� wiadomo�� otrzyma�em z Chin - chodzi�o o specjalnie hartowany stop srebra. Podobnie czas skorygowa� informacj� o prastarym �elaznym obelisku w Indiach, kt�ry nie ulega korozji mimo wystawienia na dzia�anie atmosfery - obelisk zacz�� w kilku miejscach rdzewie�, sam to widzia�em. W zwi�zku z postaciami, obrazami i wydarzeniami opisanymi w powsta�ym oko�o 2000 lat przed Chrystusem sumeryjskim eposie Gilgamesz, zastanawia�em si�, czy wspomnianej w nim Bramy S�o�ca nie nale�a�oby ��czy� ze s�ynn� Bram� S�o�ca w Tiahuanaco na p�askowy�u boliwijskim, co by�oby potwierdzeniem tezy o pokonywaniu przez naszych praprzodk�w olbrzymich odleg�o�ci. Wkr�tce sam doszed�em do wniosku, �e takie spekulacje to czysty wymys�: Brama S�o�ca z Tiahuanaco otrzyma�a swoj� nazw� dopiero od wsp�czesnych archeolog�w, a jak si� nazywa�a przed tysi�cami lat, nie wie nikt. Podczas mojej pierwszej podr�y do Egiptu w roku 1954, m�j przyjaciel z akademika Mahmud Grand, mieszkaj�cy w Kairze, powiedzia� mi, �e niewielka wysepka na Nilu w pobli�u Assuanu nazwana zosta�a Elefantyna, poniewa� widziana z lotu ptaka przypomina sylwetk� s�onia. Informacja ta utkwi�a w szarych kom�rkach dziewi�tnastolatka prawdopodobnie dlatego, �e ju� w�wczas pasowa�a do mojego p�niejszego spojrzenia na �wiat. Dzi� wiem ju�, �e obok tej po�udniowej twierdzy granicznej Egiptu przechodzi�y po prostu wyprawy zd��aj�ce do Nubii na s�oniach. Wszystko to s� przyk�ady pomy�ek, kt�rych by�o w mojej pierwszej ksi��ce znacznie wi�cej, przyzna�em si� do nich, ale nie spowodowa�o to zawalenia si� �adnego z zasadniczych filar�w gmachu my�lowego, jaki uda�o mi si� stworzy�. Je�li chodzi o tego rodzaju pomy�ki, to trzeba zwa�y�, �e w owym czasie stawia�em kroki po nie odkrytej ziemi. Post�powa�em w moim odczuciu bardzo uczciwie, poniewa� ka�de pytanie zaopatrywa�em przys�uguj�cym mu pytajnikiem, by�o ich w sumie 323. Moi jak�e skrupulatni zazwyczaj krytycy raczyli t� okoliczno�� przeoczy�. Przyj��em zasad�, by w miar� mo�liwo�ci informowa� tylko i wy��cznie o rzeczach, kt�rych sam dotkn��em, kt�re sam widzia�em i sfotografowa�em. Jest to zasada, kt�rej nie trzymaj� si� niekiedy nawet prace naukowe, jak przysz�o mi si� z czasem przekona�. Istniej� tak�e ksi��ki pisane przez naukowc�w i technik�w, kt�re - w ca�o�ci, b�d� cz�ciowo - potwierdzaj� moje tezy! Niech�tnie, ale jednak potwierdzaj�. O tym, jak z Szaw�a mo�na przemieni� si� w Paw�a, opowiada w swojej ksi��ce Joseph F. Blumrich, kt�ry w okresie swego nawr�cenia kierowa� wydzia�em projekt�w NASA w Huntsville. Oto co pisze: "Ca�a sprawa zacz�a si� od rozmowy telefonicznej pomi�dzy Long Island i Huntsville. Nasz syn, Christoph, opowiada� nam mi�dzy innymi, tak na zasadzie co by wam tu jeszcze powiedzie�', �e w�a�nie przeczyta� nies�ychanie interesuj�c� ksi��k�, kt�r� my te� koniecznie musimy przeczyta� i w kt�rej chodzi o przybyszy z Kosmosu, kt�rzy odwiedzili Ziemi�. Tytu� mia� brzmie� Wspomnienia z przysz�o�ci. Autor? Nie jaki Erich von D�niken. Jako pos�uszni rodzice poszli�my za rad� naszego oczytanego syna i zam�wili�my rzeczone dzie�o. Je�li o mnie chodzi, to zgodzi�em si� je zam�wi�, poniewa� wiem, �e tego rodzaju ksi��ki zawsze s� pasjonuj�c� lektur�. Czasami s� wr�cz ekscytuj�ce. W odleg�ych czasach, krajach i regionach �wiata, o kt�rych niewiele wiemy, potrafi� si� dzia� wspania�e rzeczy. Jako in�ynier zajmuj�cy si� od roku 1934 budow� samolot�w, od lat jedenastu za� projektuj�cy wielkie rakiety no�ne i satelity, wiedzia�em oczywi�cie z g�ry, �e to wszystko brednie. Jasna sprawa! No i po jakich� sze�ciu czy siedmiu tygodniach nadesz�a z Niemiec zam�wiona ksi��ka, a z ni� par� innych. - C�, D�niken mo�e poczeka�. Kiedy przyszed� czas na niego, pierwsza zacz�a czyta� moja �ona. Dzi� nie pami�tam ju�, co wtedy robi�em czy czyta�em. Pami�tam za to bardzo dok�adnie, �e niezliczon� ilo�� razy przerywa�a mi moje niezwykle oczywi�cie wa�ne rozmy�lania okrzykami zdziwienia i pe�nymi entuzjazmu stwierdzeniami, �e koniecznie, ale to koniecznie musz� t� ksi��k� przeczyta�! No i oczywi�cie przytacza�a mn�stwo cytat�w. Ja tylko u�miecha�em si� z wy�yn mojej wiedzy. I tak na nasze pi�kne ameryka�skie Po�udnie zawita� listopad, a z nim dzie�, kiedy nie mog�em ju� odk�ada� lektury D�nikena. Musia�em przynajmniej do niego zajrze� i chocia�by wyrywkowo przeczyta�. By�o to wieczorem, gdzie� tak drugiego, a mo�e trzeciego listopada. Nigdy nie zapomn� godzin sp�dzonych nad t� ksi��k�! Czytam wi�c sobie, u�miecham si� i �miej� w g�os, i powoli zaczynam si� troch� z�o�ci�, �e da�em si� nam�wi� na lektur�, bo przecie� z g�ry wiedzia�em, czego mog� si� spodziewa�! Wtedy natrafi�em na to miejsce, gdzie D�niken pisze o prze�yciach proroka Ezechiela. By�em zachwycony: nareszcie co� technicznego, co�, do czego mog� si� ustosunkowa� na gruncie moich zawodowych do�wiadcze�. Wszystko wskazywa�o na to, �e jest dostatecznie du�o szczeg��w i b�d� m�g� to sprawdzi�! Wystarczy podej�� do rega�u, wyj�� Bibli� i udowodni� �onie i sobie samemu, dlaczego ten D�niken absolutnie nie mo�e mie� racji. Zamkn��em ksi��k�, po�o�y�em j� niezbyt delikatnie na stole i wyja�ni�em mojej zdumionej ma��once, co zaraz zrobi�. Takie by�o przynajmniej moje przekonanie. Zacz��em znowu czyta�, tym razem proroka Ezechiela, o kt�rym do tego wieczora wiedzia�em tylko tyle, �e istnia�. Zaraz w pierwszym rozdziale natrafi�em na zdanie: Ich nogi by�y proste, a stopa ich n�g by�a jak kopyto ciel�cia i l�ni�y jak polerowany br�z. To by� werset si�dmy. Dla lepszego zrozumienia tego, co teraz nast�pi, musz� wspomnie� pokr�tce o mojej pracy zawodowej. Ot� w latach 1962/64 kierowa�em grup�, kt�ra mia�a za zadanie znalezienie rozwi�za� konstrukcyjnych dla nowych, nieznanych dotychczas wymog�w i warunk�w. Jednym z zada� by�o przebadanie wspornik�w, na jakich osiada� by mia� hipotetyczny l�downik ksi�ycowy. Zaprojektowali�my spr�ynuj�ce �apy do jednorazowego u�ytku oraz 'stopy', kt�rych forma i wielko�� gwarantowa�yby odpowiednie roz�o�enie ci�aru oraz stabilno�� w miejscu l�dowania. Na koniec sporz�dzili�my szczeg�owe plany konstrukcyjne, wsporniki zosta�y wykonane w warsztatach i przeprowadzili�my drobiazgowe pr�by. Z powodu tych prac, kt�re ci�gn�y si� z przerwami oko�o p�tora do dw�ch lat, wygl�d tych element�w konstrukcyjnych by� mi doskonale znany. Wsporniki zbli�onej konstrukcji m�g� te� obejrze� ka�dy na zdj�ciach b�d� w telewizyjnych transmisjach z l�dowania na Ksi�ycu za�ogi Apolla. Jak sobie to p�niej u�wiadomi�em, Ezechiel musia� wszystko to, co widzia�, opisywa� jako obraz. M�wi on o ob�okach, �ywych istotach i twarzach, poniewa� by�y to jedyne dost�pne mu �rodki wyrazu. Nie mia� �wiadomo�ci technicznej, kt�ra pozwoli�aby mu rozumie�, co widzi i opisuje. Skoro wi�c widzia� co� jakby proste nogi i zaokr�glone stopy, to po prostu to w ten spos�b opisa� - nie wiedz�c nawet, �e dokonuje opisu technicznego w bezpo�redniej formie. A zatem to, co przeczyta�em w si�dmym wersecie Ksi�gi Ezechiela, po raz pierwszy zawiera�o technicznie wykonalne i przynajmniej z pozoru poprawne rozwi�zanie techniczne. U�mieszek znikn�� mi z twarzy. Zapa�a�em ogromn� ciekawo�ci�, bo zak�adaj�c, �e ten opis jest rzeczywi�cie prawdziwy, to co mo�na w nim jeszcze znale��? Przez jaki� czas wszystko sz�o �atwo i sprawnie. Je�li nogi by�y rzeczywi�cie nogami, to nic �atwiejszego, jak przyj��, �e skrzyd�a by�y rzeczywi�cie skrzyd�ami, a mianowicie �opatami wirnik�w no�nych, ramiona za� by�y ramionami mechanicznymi. A je�li to wszystko: skrzyd�a, ramiona, nogi i stopy naszkicowa� razem z fragmentem cylindrycznego korpusu, to otrzymamy tw�r, kt�rego wygl�d uzasadnia dezorientacj� proroka, przypisuj�cego mu pocz�tkowo podobie�stwo do cz�owieka, zast�pione p�niej okre�leniem "istota �ywa". Wielkim znakiem zapytania pozosta� w ko�cu ju� tylko wygl�d zasadniczego korpusu tego pojazdu kosmicznego. Opis Ezechiela przekazuje tylko jego optyczne podobie�stwo do helikoptera. Szuka�em i pr�bowa�em. Razem z �on� por�wnywali�my teksty z r�nych wyda� Biblii, kt�re mieli�my w domu, i odkryli�my kolejne opisy w dalszych rozdzia�ach Ksi�gi Ezechiela. Nigdzie jednak nie znalaz�em lepszych punkt�w zaczepienia dla szukanego przeze mnie rozwi�zania. M�j zapa� by� ju� na tyle mocny, �e nie zniech�ci�em si� i nie powr�ci�em do negatywnego nastawienia, z jakim przyst�powa�em do lektury. By�o ju� dobrze po p�nocy, kiedy nagle przypomnia�em sobie o pewnej nowej formie lataj�cego pojazdu, z kt�rej opisem zetkn��em si� przed laty. Rzecz by�a wr�cz niesamowita: zastosowanie tej formy dos�ownie z miejsca usun�o wszelkie w�tpliwo�ci co do kszta�tu opisywanego u Ezechiela pojazdu! Byli�my podnieceni i znajdowali�my coraz to nowe fragmenty tekstu zgadzaj�ce si� z domniemanym przez nas kszta�tem pojazdu kosmicznego. Nadal jednak nie mieli�my decyduj�cego dowodu. Otwartym pozostawa�o pytanie, czy taki tw�r zdolny jest do lotu? Sprawa jednak sta�a si� ju� bardzo powa�na. Przede wszystkim zaraz nast�pnego dnia dokona�em wst�pnych oblicze� sprawno�ci uk�adu przy szacunkowo zak�adanej wadze element�w. Ju� to pierwsze obliczenie okaza�o si� rozstrzygaj�ce, poniewa� wynika�o z niego jednoznacznie, �e konstrukcja faktycznie jest wykonalna. Pozosta�a jeszcze ca�a ogromna praca obliczeniowa, niezb�dna do tego, by w pe�ni udowodni� prawdziwo�� opisu. Zag��biaj�c si� coraz bardziej w materi� zagadnienia stwierdzi�em, �e opis podany przez Ezechiela jest nader precyzyjny. By� to dla mnie niezwykle emocjonuj�cy i fascynuj�cy okres. Ksi��k� D�nikena tak�e przeczyta�em do ko�ca. Z u�miechem. Tyle �e jego przyczyna by�a ju� zupe�nie inna. We Wspomnieniach z przysz�o�ci pisa�em: "Przyznaj�, �e spekulacja to materia poprzetykana wieloma dziurami. 'Brak dowod�w' mo�na powiedzie�. Przysz�o�� poka�e, ile z tych dziur mo�na b�dzie zapcha�". Kilka z nich mo�na zapcha� ju� teraz. Nie zdo�a�bym tego dokona� bez s��w otuchy, bez przyjacielskich rad i pomocy. Szczeg�lne podzi�kowania winien jestem profesorowi doktorowi Harry'emu Ruppe z Wydzia�u Technologii Kosmicznej Politechniki Monachijskiej, kt�ry s�u�y� mi wieloma cennymi wskaz�wkami. Panu Profesorowi Wilder-Smithowi dzi�kuj� za umo�liwienie mi zapoznania si� z wynikami jego bada� nad powstawaniem �ycia, kt�re ukaza�y mi zaskakuj�ce konsekwencje moich hipotez. Dzi�kuj� profesorowi Ernstowi von Khuon za jego inicjatyw�, by podda� moj� teori� naukowej dyskusji. Przy okazji niniejszej ksi��ki moje szczeg�lne podzi�kowania nale�� si� profesorowi Rolfowi Ulbrichowi z Wolnego Uniwersytetu Berli�skiego za jego przek�ady z rosyjskiego oraz profesorowi Dileepowi Kumarowi Kand�ilalowi z Kalkuty, za jego wspania�y referat. Publikuj�c t� moj� dwunast� z kolei ksi��k� winien jestem jednak s�owa podzi�kowania g��wnie i przede wszystkim moim wiernym Czytelnikom, od kt�rych otrzyma�em dwana�cie tysi�cy list�w, co doda�o mi odwagi i zach�ci�o do dalszej pracy, ponadto czterdziestu dw�m wydawcom z ca�ego �wiata, kt�rzy podejmuj�c na pocz�tku ryzyko wydania moich ksi��ek, obecnie czyni� to z rado�ci�, ponadto kieruj�cemu Wydawnictwem Bertelsmann panu Peterowi Gutmannowi, pod kt�rego skrzyd�a obecnie powracam. Dzi�kuj� mojemu wsp�pracownikowi Willemu Dunnenbergerowi, kt�ry okaza� si� wspania�ym towarzyszem podr�y i znakomitym tropicielem �lad�w w r�nych bibliotekach. Dzi�kuj� Ulrichowi Dopatce z g��wnej biblioteki uniwersytetu w Zurychu, kt�ry potrafi� wyczarowa� dla mnie najbardziej nieosi�galne woluminy. Dzi�kuj� mojej �onie Elisabeth, kt�ra po z g�r� dwudziestu latach naszego ma��e�stwa nadal z pogodn� wyrozumia�o�ci� znosi wszelkie zamieszanie w naszym domu. Pierwsze zdanie Wspomnie� z przysz�o�ci brzmia�o: "Napisanie tej ksi��ki wymaga�o pewnej odwagi - przeczytanie jej wymaga odwagi nie mniejszej". Jest to r�wnie� mottem Nowych wspomnie� z przysz�o�ci. Chcia�bym jeszcze przekaza� Pa�stwu na drog� s�owa Goethego: "Przeciwnicy s�dz�, �e nam zaprzeczaj� powtarzaj�c swoje zdanie i nie zwa�aj�c na nasze!" Feldbrunnen, w czerwcu 1985 r I. NOWE WSPOMNIENIA Z PRZYSZ�O�CI Przysz�o�� ma wiele imion. Dla s�abych jest czym� nieosi�galnym. Dla boja�liwych jest czym� nieznanym. Dla odwa�nych jest szans�. Victor Hugo (1802 -1885) M�ody cz�owiek w mundurze US Air Force nie by� zbyt rozmowny. Kr�tko i zwi�le, a zarazem z wyczuwaln� niech�ci� odpowiada� na moje podyktowane ciekawo�ci� pytania. By�o to o �smej rano drugiego sierpnia 1984 roku. Jechali�my Colorado Highway 115. M�j milcz�cy kierowca wprowadzi� chevroleta na asfaltow�, kr�t�, g�rsk� tras�. Nie pytaj�c go o nic, sam stwierdzi�em spogl�daj�c na licznik, �e ujechali�my pi�� kilometr�w, zanim dotarli�my do niepozornego budyneczku - Cheyenne Mountain Complex. Przed niewielkim budynkiem rozci�ga� si� olbrzymi parking. Gdzie si� podziali kierowcy tych niezliczonych samochod�w? Przy wej�ciu do tego niedu�ego budynku powita�a mnie pani K. Cormier, wiceszef wydzia�u US Space Command do spraw kontakt�w ze �rodkami masowego przekazu. Wzi�a moj� torb� i aparaty fotograficzne i przekaza�a je sier�antowi, kt�ry prze�wietli� je, jak podczas rutynowej kontroli bezpiecze�stwa na lotniskach. Sprawdzono m�j paszport, a potem do tropikalnej koszuli przyczepiono mi na wysoko�ci piersi plakietk� z numerem i dat�. Po przej�ciu tunelu rentgenowskiego i dwojga drzwi z drucianej siatki, kt�re otwiera�y si� i zamyka�y bezszelestnie, wdrapali�my si� do zielonego wojskowego autobusu, kt�ry zakr�ciwszy elegancko wjecha� do rz�si�cie o�wietlonego tunelu w skale. Wkr�tce zatrzyma� si� przed prawdopodobnie najwi�kszymi i najgrubszymi drzwiami sejfu na �wiecie: to wysokie na trzy metry, szerokie na cztery, grube na metr i osadzone w granicie stalowe monstrum wa�y 25 ton! Po kolejnej kontroli dokument�w otworzy�y si� nieca�e trzydzie�ci metr�w dalej kolejne drzwi tego samego kalibru. Zafascynowany przypatrywa�em si�, jak bezszelestnie otwieraj� si� i zamykaj�. - Te nap�dzane hydraulicznie i elektromagnetycznie drzwi zamykaj� si� hermetycznie w ci�gu zaledwie 7 sekund - wyja�ni�a pani Cormier. Zdumiony stan��em w wykutym w ska�ach podziemnym hangarze, w kt�rym z powodzeniem mo�na by dokonywa� przegl�du kilku jumbo jet�w r�wnocze�nie. Dowiedzia�em si�, �e z masywu g�rskiego wykruszono za pomoc� materia��w wybuchowych siedemset tysi�cy ton granitu, ilo��, kt�r� w przypadku w�tpliwo�ci spokojnie mo�na zaokr�gli� w g�r�, poniewa� tutaj wol� raczej nie dopowiedzie� ni� przesadzi�. �eby nic si� nie zmarnowa�o, wydobyto te masy granitu na zewn�trz, gdzie pos�u�y�y jako pod�o�e dla parkingu na skalistym terenie. �ciany i sufity tuneli, sztolni ��cznikowych i hal zabezpieczone s� stalowymi siatkami przed osypywaniem si� ska�, aby za� uodporni� na t�pni�cia same ska�y, wbito w granit 11 tysi�cy stalowych bolc�w o d�ugo�ci dochodz�cej do 11 metr�w. Jest to jedna z najpot�niejszych i najmniej znanych wsp�czesnych budowli. Sk�ada si� z pi�tnastu trzypi�trowych stalowych konstrukcji, spoczywaj�cych na 1319 stalowych spr�ynach, z kt�rych ka�da wa�y p� tony. "Domy" tej stalowej technicznej wioski nie maj� �adnego bezpo�redniego kontaktu ze ska��, nie stykaj� si� te� ze sob� nawzajem. Elastyczne po��czenia maj� za zadanie wyt�umienie wszelkich ewentualnych wstrz�s�w powsta�ych w wyniku trz�sienia ziemi b�d� eksplozji atomowej i zagwarantowanie swobodnego "p�ywania" budowli. Podczas zwiedzania centrum przesta�em si� te� dziwi�, do kogo mog� nale�e� te niezliczone samochody na parkingu: ich w�a�ciciele stanowi� sze�ciotysi�czn� armi� Space Command, z kt�rej kilkaset os�b pracuje w podziemnym centrum dowodzenia w g�rach Cheyenne pod Colorado Springs, czyli w m�zgu ameryka�skiej sieci kontroli przestrzeni kosmicznej. Pani Cormier powiedzia�a co� do telefonu. Jak za spraw� zakl�cia Alibaby "Sezamie, otw�rz si�!", p�ynnie otwar�y si� jakie� drzwi i weszli�my do zaciemnionego pomieszczenia. Na dw�ch poziomach siedzia�o tam kilkunastu m�czyzn maj�cych przed sob� ekrany monitor�w i komputerowe klawiatury. Na lekko uko�nej �cianie widnia�y zarysy kontynent�w poprzecinane delikatnymi, rozga��ziaj�cymi si� liniami. Gdzie jest salut 6? - Co tu si� odbywa? - spyta�em pe�ni�cego s�u�b� oficera, kiedy moje oczy oswoi�y si� ju� z tym dziwnym �wiatem. - Kontrolujemy orbity wszystkich satelit�w kr���cych wok� Ziemi - brzmia�a odpowied�. - Wszystkich? Nie tylko waszych...? - Nie. Nie przes�ysza� si� pan. Wszystkich! - u�miechn�� si� oficer. - Czy mo�emy przeprowadzi� jak�� pr�b�? - Bardzo prosz�. Na pewno nas pan nie zaskoczy. - W takim razie prosz� powiedzie�, gdzie jest teraz Salut 6? Oficer nachyli� si� do jednego z koleg�w i szepn�� mu co� do ucha. Kilka uderze� w klawisze i na wielkim ekranie pojawi�a si� krzywa, kt�ra wyd�u�a�a si� w �limaczym tempie. - Salut 6 to nie satelita, tylko stacja orbitalna, z kt�r� wielokrotnie ��czy�y si� ju� inne radzieckie pojazdy kosmiczne - wyja�ni� m�j oficer, kiedy patrzyli�my na krzyw� obrazuj�c� orbit�. - Wystrzelono j� 29 wrze�nia 1977 roku. Punkt na ko�cu krzywej zatrzyma� si�. - Widzi pan, to obrazuje obecn� pozycj� stacji Salut 6. Znajduje si� ona teraz dok�adnie nad W�grami. - Czy to s� symulowane obliczenia przypuszczalnej orbity, czy te� Salut 6 naprawd� porusza si� po orbicie wyznaczonej przez t� wyd�u�aj�c� si� powoli krzyw�? - Jest to aktualny czas i aktualna pozycja - powiedzia� oficer u�miechaj�c si� wyrozumiale. Dowiedzia�em si�, �e "tam w g�rze" znajduje si� ponad 15 tysi�cy obiekt�w, wliczaj�c w to fragmenty rakiet i inny z�om kosmiczny. Po regularnych orbitach kr��y natomiast wok� Ziemi 5312 satelit�w. Oficer z dum� pokazuje mi jedyny w wolnym �wiecie Space Catalogue, katalog kosmiczny, kt�ry wygl�da niemal jak staro�wiecki re jestr; uj�te w nim jest szczeg�owo ka�de wystrzelenie kolejnego satelity oraz moment jego ponownego wej�cia w atmosfer�. Oczywi�cie nie ma tutaj urz�dnik�w w zar�kawkach. Wszystko jest skomputeryzowane. Bank danych US Space Command nie ogranicza si� do zwyk�ego katalogowania satelit�w, zawarta jest w nim tak�e pe�na ich charakterystyka: czy jest to satelita cywilny, czy wojskowy, jakie jest jego przeznaczenie, czy ma sta�� orbit�, czy wszystkie urz�dzenia na pok�adzie funkcjonuj� prawid�owo? Za� za jednym naci�ni�ciem guzika ekrany pokazuj� pozycje wszystkich 5312 satelit�w w dniu 2 sierpnia 1984 roku! Od tego dnia troch� ich zreszt� przyby�o... Komputery potrafi� pokaza� nie tylko stan na dzi�. Za pomoc� specjalnego kodu mo�na uzyska� symulacj� przysz�ych pozycji w dowolnym dniu. Kiedy na pocz�tku 1983 roku radioaktywny satelita radziecki Kosmos 1402 zacz�� si� zatacza� na swojej orbicie, zespo�y komputer�w US Space Command w mgnieniu oka obliczy�y, w kt�rym miejscu wejdzie w atmosfer�, i poda�y ewentualny rejon jego upadku. Jak si� dowiedzia�em, przedmioty o �rednicy oko�o jednego metra maj� 59 szans na przedostanie si� przez g�ste warstwy atmosfery. Wi�ksze rozpadaj� si� na kawa�ki i na ekranach monitor�w wygl�da to tak, jakby nast�pi� atak rakietowy z powietrza. Pierwszym wymiarem, w jakim porusza� si� cz�owiek, by� l�d, potem morze, potem powietrze, dzi� jego "�ywio�em" staje si� Kosmos. Rosjanie maj� pod tym wzgl�dem niepor�wnanie bogatsze do�wiadczenia od Amerykan�w. Gdyby policzy� godziny i dni, Rosjanie od roku 1977 mieli swoich kosmonaut�w na orbicie przez ca�e sze�� lat, Amerykanie natomiast zaledwie 300 dni. Tam, gdzie utopia staje si� rzeczywisto�ci� W stalowym centrum dowodzenia w g�rach Cheyenne utopia dawno ju� sta�a si� rzeczywisto�ci�. Ca�a armia najwspanialszych matematyk�w, nawet gdyby sk�ada�a si� z samych Einstein�w, przez lata nie zdo�a�aby dokona� tego, co za spraw� komputer�w zabiera kilka sekund. Kiedy jaki� radziecki szpieg kosmiczny podleci zbyt blisko ameryka�skiego satelity, komputery w mgnieniu oka wszczynaj� alarm. Space Command ostrzega r�wnie� zaprzyja�nione pa�stwa, od Japonii przez Europ� a� po Indie, maj�ce swoje satelity na orbitach wok�ziemskich. Tu wylicza si� bezkolizyjne orbity przekazuj�c dane instytucjom cywilnym i wojskowym. R�wnie� daty startu i orbity promu kosmicznego pochodz� z tej granitowej g�ry. W Kosmosie panuje spory �cisk, wi�c bezkolizyjne orbity s� w cenie. Dzi�ki szybkiej informacji STS 4 wymin�� w odleg�o�ci 12 km od�amek rakiety, za� STS 9 przelecia� o 1300 m od wraka jednego z satelit�w radzieckich. Kontrola najbli�szego Ziemi obszaru Kosmosu jest szczelna. W roku 1984 NASA zgubi�a dwa umieszczone na orbicie przez prom kosmiczny stosunkowo ma�e satelity. Space Command odnalaz�a je w mgnieniu oka. Przekazano mnie kolejnemu oficerowi. - Witamy serdecznie - powiedzia�. - Na naszej za�odze spoczywa wielka odpowiedzialno��. Bardzo prosz�, aby nie przeszkadza� pan nikomu... i prosz� nie m�wi� zbyt g�o�no. Znajdowali�my si� w centrum wczesnego ostrzegania. Panowa�a tu atmosfera wielkiej biblioteki uniwersyteckiej, tyle �e nie by�o tu ksi��ek, lecz komputery i ekrany monitor�w, za� ca�e pomieszczenie by�o zaciemnione i zaopatrywane w przefiltrowane, pozbawione bakterii powietrze, czystsze ni� gdziekolwiek na �wiecie. Do tego momentu �y�em w mylnym prze�wiadczeniu, �e p�yn�cy w zanurzeniu okr�t podwodny jest niemo�liwy do wykrycia. Tutaj przekonano mnie, �e jest inaczej: tak jak mo�na dok�adnie ustali� pozycj� ka�dego satelity czy jego od�amka, tak mo�na zlokalizowa� dowolny okr�t podwodny, niezale�nie, czy stoi na kotwicy w jakim� porcie, czy p�ynie w zanurzeniu po dowolnym morzu �wiata. Jest tylko jeden wyj�tek: jak dot�d nie udawa�o si� wy�ledzi� bardzo ma�ych �odzi, powiedzmy jednoosobowych. Jestem pewien, �e tylko do czasu. - Mamy system czujnik�w rozmieszczonych na wszystkich kontynentach, pod wod� i w Kosmosie - wyja�ni� mi oficer. - Czujnikom tym, wi�zce szukaj�cej, jak w urz�dzeniach radarowych, czy te� detektorom podczerwieni na satelitach, nie ujdzie �aden start rakiety nawet w�wczas, gdyby cz�� z nich zosta�a uszkodzona. Same czujniki rozmieszczone w Kosmosie dostarczaj� przez okr�g�� dob� oko�o 20 tysi�cy informacji. Gdy tylko jaki� czujnik zarejestruje co� niezwyk�ego - mo�e to by� te� wybuch wulkanu czy po�ar buszu - z szybko�ci� �wiat�a przekazuje t� informacj� do centralnego komputera, a wi�c bezpo�rednio tutaj, do o�rodka wczesnego ostrzegania. Komputer analizuje meldunek i wy�wietla szczeg�y bezpo�rednio na tych pi�ciu wielkich ekranach. Dla unaocznienia szybko�ci dzia�ania podam panu przyk�ad. Balistyczny atak rakietowy trwa, w zale�no�ci od miejsca stacjonowania odpalanej rakiety, do 1800 sekund, w tym czasie pociski dotr� do kontynentu ameryka�skiego. Je�li za�o�ymy, �e rakiety wystrzelono z okr�tu podwodnego, to w zale�no�ci od pozycji tego okr�tu czas na ostrze�enie mo�e si� skr�ci� nawet do 600 sekund. Komputery podaj� nam od razu, kt�re czujniki zg�osi�y dane zdarzenie, wy�wietlaj� czas startu, dok�adn� pozycj�, z jakiej wystrzelono rakiet�, szybko�� startow�, kierunek lotu, o jaki typ rakiety chodzi i mn�stwo innych szczeg��w. Je�li mamy st�d wys�a� sygna� ostrzegawczy, musimy mie� ca�kowit� pewno��, �e nie chodzi o jakie� zak��cenia techniczne czy fa�szywy alarm... - W jaki spos�b to stwierdzacie? - Mamy tu telefony bezpiecze�stwa. Nie trzeba wybiera� �adnego numeru. Wystarczy podnie�� s�uchawk�, a po drugiej stronie od razu odzywa si� w�a�ciwa plac�wka. Mamy takie po��czenia ze wszystkimi wa�niejszymi o�rodkami dowodzenia. Gdy komputery wy�wietlaj� na ekranach dalsze szczeg�y, my ju� siedzimy przy telefonach. Musimy si� upewni�, �e o�rodki dowodzenia na Grenlandii, na Alasce czy w Arabii Saudyjskiej maj� te same informacje co my. Jednocze�nie komputer wysy�a zapytania do innych typ�w czujnik�w (wszystko to jest ju� zaprogramowane), kt�re reaguj� na przyk�ad nie na podczerwie�, ale na poziom promieniowania czy na bod�ce optyczne... - Chce pan przez to powiedzie�, �e wiecie od razu, czy dana rakieta jest uzbrojona, czy te� nie? - zapyta�em. - Przecie� musimy! W jaki spos�b mogliby�my inaczej odr�ni� atrapy od prawdziwych g�owic? Zaniem�wi�em. Niedoinformowany obawia�em si� dot�d, �e jedna jedyna omy�kowa wystrzelana rakieta mo�e wywo�a� trzeci� wojn� �wiatow�, i a� do tej chwili s�dzi�em, �e jeden zwichni�ty komputer mo�e wci�gn�� ca�y �wiat w atomowy konflikt. Teraz ju� wiem, �e zar�wno ludzie, jak i komputery oraz czujniki zostaj� poddani procedurom sprawdzaj�cym, zanim Space Command w og�le wy�le alarm do strategicznego centrum dowodzenia... a potem wysy�a drugi, potwierdzaj�cy "prawdziwo��" ataku. W rosji wystrzelono rakiet� Podczas naszej rozmowy, kiedy to na ekranach przez ca�y czas migota�y kolumny danych, rozleg� si� nagle przerywany sygna� i rozb�ys�a czerwona lampka z napisem: classified (tajne). Jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki wszystkie ekrany momentalnie opustosza�y. Na sekund�. Potem b�yskawiczni pomocnicy ludzkich m�zg�w zacz�li przesy�a� na monitory kolumny liczb, wykresy i obrazy, jednocze�nie wysokowydajne drukarki wypluwa�y metry papierowej ta�my. Kilku oficer�w si�gn�o po s�uchawki telefon�w i rozmawia�o ze swoimi partnerami w r�nych miejscach globu. Co si� takiego sta�o? Ot� w�a�nie w tym momencie, o 10.33 czasu miejscowego dnia 2 sierpnia 1984 na jednym z radzieckich poligon�w wystrzelono rakiet� - dla ludzi ze Space Command rutynowa sprawa, dla mnie du�e prze�ycie, poniewa� zaledwie w kilka sekund po starcie tej rakiety gdzie� tam w Zwi�zku Radzieckim w Colorado Springs ju� o niej wiedziano, natychmiast te� znany by� punkt, z kt�rego j� wystrzelono, typ rakiety, b�yskawicznie pojawi�y si� krzywe obrazuj�ce kierunek jej lotu i pr�dko��, od razu wiedziano, dok�d leci, czy jest uzbrojona, czy te� nie. B�yskawicznie nadchodz�ce kolejne serie danych pojawi�y si� na ekranach i wydrukach. - Z jak� dok�adno�ci� mo�na obliczy�, gdzie taka rakieta uderzy? - Do oko�o stu metr�w - powiedzia� oficer tak, jakby to by�o co� zupe�nie oczywistego. Niesamowite, a jednak w pewnym sensie uspokajaj�ce. A do tego komputery, pracuj�ce tutaj z tak nies�ychan� szybko�ci�, nale�� ju� nie jako do przestarza�ej generacji, jak wyja�ni� mi genera� brygady Earl S. van Imwegen. Istniej� ju� podobno znacznie szybsze maszyny o mo�liwo�ciach wr�cz niewyobra�alnych. Na moje pytanie, dlaczego nie zastosowano tu jeszcze sprz�tu najnowszej generacji, odpowiedzia�, �e Space Command przechodzi na now� aparatur� dopiero wtedy, kiedy zostanie ona sprawdzona we wszystkich teoretycznie mo�liwych sytuacjach. Space Command, instytucja na wskro� wojskowa, nie kieruje ani si�ami strategicznymi, ani te� systemami broni kosmicznej, jej jedynym zadaniem jest obserwacja bliskiego Kosmosu, identyfikacja i klasyfikacja wszystkich poruszaj�cych si� w nim obiekt�w. Tu, w stalowej wiosce pod g�rami Cheyenne, nie pracuj� fanatycy polityczni ani ludzie zwariowani na punkcie Kosmosu, �adni adepci science fiction czy fanta�ci. Tutaj wszyscy, od sier�anta po genera�a, ka�dy na wyznaczonej pozycji, zajmuj� si� obserwacj� Kosmosu w jednym celu: aby zawczasu ostrzec Ameryk� i ca�y �wiat przed ewentualnym niespodziewanym atakiem. Mimo wszystko gro�ba nuklearnego ataku istnieje. Wojny gwiezdne - no i co z tego? 23 marca 1983 prezydent Ronald Reagan wyst�pi� przed kamerami telewizji ameryka�skiej przedstawiaj�c "Inicjatyw� Obrony Strategicznej" (SDI - Strategic Defense Initiative). Tego wieczora Ronald Reagan zaapelowa� do ameryka�skich naukowc�w, by "dali nam do r�ki �rodki, kt�re sprawi�, �e bro� j�drowa stanie si� zawodna i przestarza�a". Apel Ronalda Reagana do naukowc�w USA by� mo�e zajmie w ksi��kach p�niejszych historyk�w miejsce wa�niejsze ni� s�ynny apel Johna F. Kennedy'ego z roku 1961, kt�ry wskaza� Ksi�yc jako pierwszy cel podr�y kosmicznych. Inicjatywa Kennedy'ego zaowocowa�a dnia 3 marca 1969 l�dowaniem na Ksi�ycu bezza�ogowej sondy �una 9, za� 20 lipca 1969 roku za�ogowego l�downika LM (Lunar Module) ze statku Apollo 11. R�wnie� zadanie postawione przez Ronalda Reagana b�dzie wymaga�o czasu, lecz jego wype�nienie nie b�dzie mia�o nic wsp�lnego z programem gwiezdnych wojen (star wars). Do gwiazd w Kosmosie jest jeszcze d�uga, bardzo d�uga droga. To, co zainicjowa� Ronald Reagan, kiedy� na pewno zostanie przez naukowc�w i technik�w zrealizowane. Wynik ich wysi�k�w nie b�dzie jednak mia� nic wsp�lnego z wojnami gwiezdnymi. "Przem�wienie o wojnach gwiezdnych" cytowano jedynie fragmentarycznie i rozkolportowano po �wiecie w chwytliwym sloganie. Uwa�am za stosowne przytoczy� z niego co bardziej znamienne fragmenty. Oto one: "Chcia�bym przedstawi� pa�stwu wizj� przysz�o�ci, kt�ra oferuje nadziej�. Musimy przeciwstawi� budz�cym groz� rakietom radzieckim �rodki obronne. Czy nie jest atrakcyjn� perspektyw�, �e wolny nar�d �yje w pewno�ci, maj�c �wiadomo��, i� ta pewno�� nie opiera si� na potencjale umo�liwiaj�cym Ameryce natychmiastowe uderzenie odwetowe w przypadku radzieckiego ataku, lecz na tym, �e posiadamy system pozwalaj�cy przechwyci� i zniszczy� rakiety strategiczno-balistyczne, jeszcze zanim dotr� nad nasze terytorium b�d� terytorium kt�regokolwiek z naszych sprzymierze�c�w? Zdaj� sobie spraw�, �e jest to ogromne przedsi�wzi�cie techniczne, kt�rego prawdopodobnie nie da si� zrealizowa� przed ko�cem obecnego stulecia. Jednak�e technologia osi�gn�a ju� taki stopie� wyrafinowania, �e sensowne wydaje si� podj�cie takiego wysi�ku. [...] Wzywam naukowc�w, kt�rzy sprokurowali nam bomb� atomow�, by postawili swoje znakomite talenty w s�u�b� ludzko�ci i pokoju �wiatowego i dali nam do r�ki �rodki, kt�re uczyni� bro� atomow� bezu�yteczn� i zb�dn�. [...] Dzisiaj czyni� ten wa�ny pierwszy krok. Stawiam oto zadanie, by podj�to rozleg�e i intensywne wysi�ki maj�ce na celu okre�lenie d�ugofalowego programu badawczo-rozwojowego, maj�cego na celu wyeliminowanie gro�by stwarzanej przez strategiczne rakiety nuklearne". Czy mo�liwe b�dzie przechwytywanie i "neutralizowanie" rakiet w czasie ich lotu w przestrzeni kosmicznej, zanim osi�gn� sw�j cel? Czy w og�le nale�y sobie �yczy�, aby wizja Ronalda Reagana sta�a si� rzeczywisto�ci�? Czy w ostatecznym rozrachunku nie sprowokuje to drugiej strony do skonstruowania jeszcze gro�niejszych rakiet, pozwalaj�cych na sforsowanie systemu obrony? Co te polityczno-wojskowe kontrowersje maj� wsp�lnego z moimi teoriami? Wiele, i to nawet bardzo! Zdobycze techniki, majacz�ce gdzie� tam na horyzoncie dalekiej przysz�o�ci, ju� raz znalaz�y zastosowanie... w odleg�ej przesz�o�ci rodzaju ludzkiego. Musz� zaj�� si� przysz�ymi broniami kosmicznymi, aby czytelnik potrafi� sobie uzmys�owi�, co takiego istnia�o ju� kiedy� w zamierzch�ej przesz�o�ci. Tajny projekt "lm" W roku 1943 prowadzono w Niemczech tajne badania opatrzone kryptonimem "LM". LM to skr�t od Linear-Motor, czyli silnik liniowy. Dotychczas pociski wystrzeliwano wykorzystuj�c energi� rozpr�aj�cych si� w lufie gaz�w. W przypadku silnika liniowego pocisk jest przyci�gany/odpychany przez w��czane kolejno pola magnetyczne. Takie pola magnetyczne nadaj� pociskom przy�pieszenie wi�ksze ni� najsilniejszy �adunek wybuchowy i to w dodatku bezg�o�nie, bez �adnych detonacji! Technikom niemieckim uda�o si� (w roku 1943!) nada� pociskowi o masie 10 gram�w przy�pieszenie 1050 m/s. Celem by�o uzyskanie przy�pieszenia 2000 m/s dla pocisku siedmiokilogramowego. Amerykanie udoskonalili techniczn� zasad� dzia�ania rail gun (dzia�o szynowe), w ich laboratoriach dwukilogramowe pociski wylatuj� z lufy z pr�dko�ci� pocz�tkow� wynosz�c� 20 km/s, czyli dziesi�ciokrotnie przewy�szaj�c� t� osi�gni�t� w niemieckich do�wiadczeniach z roku 1943. Rail gun nadaje przy�pieszenie plazmie, plazma pociskowi. [ Plazma - silnie zjonizowany quasi-neutralny gaz, w kt�rym obok cz�stek oboj�tnych znajduj� si� wolne jony i elektrony. Plazma jest diamagnetyczna, to znaczy umieszczona w polu magnetycznym magnesuje si� proporcjonalnie do niego, lecz ze znakiem przeciwnym. ] Pociski te s� tak szybkie, �e tarcie powietrza nie jest w stanie odchyli� toru ich lotu ani ich spowolni�. Zdolno�� niszcz�ca tych pocisk�w, "�mierciono�na" nawet dla rakiet, bierze si� z samej ich energii kinetycznej. Najskuteczniejsz� dzi� - przypuszczalnie! - ale te� i najbardziej skomplikowan� broni� kosmiczn� jest zasilany energi� j�drow� laser rentgenowski. Wykonany z trzymanego w absolutnej tajemnicy stopu cylinder otacza mikroskopijnej wielko�ci �adunek j�drowy. Uwolniona z chwil� wybuchu atomowego energia termiczna powoduje wys�anie promieni rentgenowskich przez atomy w��kien metalu. B�ysk ten ma energi� stu miliard�w wat�w i dzi�ki owym cylindrycznie rozmieszczonym metalowym w��knom trafia w cel w formie wi�zki. Wi�zka wys�ana z takiego lasera rentgenowskiego nie daje si� wprawdzie skupi� w jednym punkcie jak wi�zka lasera optycznego, ale rozrzut przy odleg�o�ci wynosz�cej ponad 4000 kilometr�w nie powinien podobno przekroczy� 200 metr�w. Moc promieniowania jest jednak nadal na tyle pot�na, by zada� nadlatuj�cej rakiecie niszcz�cy rentgenowski cios, wystarczaj�cy do rozerwania spaw�w zbiornika paliwa czy te� ca�kowitej zmiany toru jej lotu. Wad� tego urz�dzenia jest to, �e inicjuj�ca emisj� promieniowania rentgenowskiego eksplozja j�drowa niszczy tak�e sam laser. Wymaga�oby to zatem rozmieszczenia na Ziemi ca�ej sieci gotowych do strza�u laser�w b�d� te� stacjonowania ich w Kosmosie. Bogu dzi�ki jednak stacjonowanie broni j�drowej w Kosmosie zosta�o zakazane na mocy uk�ad�w mi�dzy Wschodem a Zachodem. Niszczycielskie promienie ultrafioletowe Promienie ultrafioletowe, o kt�rych tu mowa, ca�kowicie nie nadaj� si� do opalania i zabieg�w upi�kszaj�cych cia�o. Poszukuj�c mo�liwo�ci neutralizacji rakiet z g�owicami j�drowymi za pomoc� poruszaj�cych si� z pr�dko�ci� �wiat�a promieni lasera, przeprowadzono pr�by z tzw. laserem ekscymerowym. Laser ten pracuje na bazie zwi�zk�w halogenu z gazami szlachetnymi i wytwarza intensywn� wi�zk� promieniowania ultrafioletowego o d�ugo�ci fali 0,3 mikrometra (1um = 1/1000000 m). Rozwi�zanie to ma wszelkie cechy jajka Kolumba: promie� laserowy wytwarzany jest na Ziemi, oddzia�uje jednak z Kosmosu! A oto jak si� to dzieje: Na wysoko�ci 1000 km nad Ziemi� umieszcza si� na orbicie zwierciad�o bojowe, drugi reflektor wyniesiony zostaje na orbit� geostacjonarn� przebiegaj�c� na wysoko�ci 36 tys. km. To znaczy, �e reflektor ten przez ca�y czas, niezale�nie od ruchu obrotowego planety, pozostaje w tym samym miejscu nad powierzchni� Ziemi. W momencie startu obcej rakiety czujniki podczerwieni wychwytuj� promieniowanie cieplne p�omienia z dyszy i wszczynaj� alarm. Zawieszone 1000 km nad Ziemi� zwierciad�o zostaje nakierowane na lec�cy obiekt za pomoc� wi�zki z niewinnego lasera optycznego lub radaru i �ledzi jego lot. Geostacjonarny reflektor na orbicie 36 tys. km pozostaje w permanentnej "��czno�ci wzrokowej" ze zwierciad�em bojowym z pu�apu 1000 km. W pobli�u stacji naziemnej rezerwuje si� energi� jednej elektrowni, w ci�gu sekundy mo�na j� doprowadzi� do lasera. Kiedy tylko Space Command ostatecznie zidentyfikuje rakiet� jako atakuj�cy wrogi pocisk i najwy�sze dow�dztwo wyda rozkaz do strza�u, dalszy ci�g wypadk�w to nanosekundy. Laser ekscymerowy zostaje zasilony energi�. Z szybko�ci� �wiat�a intensywna wi�zka promieni ultrafioletowych dociera do geostacjonarnego reflektora, sk�d przes�ana zostaje do "zwierciad�a bojowego", kt�re od dawna nakierowane jest na cel. Wi�zka niszczy ten cel energi� wyra�aj�c� si� warto�ci� 160 megad�uli. Wyzwolona przy tym energia mog�aby rozpu�ci� stuczterdziestokilogramowy kawa� lodu. Bezg�o�nie. Sterowana ludzk� r�k� b�yskawica. Oczywi�cie dwa takie zwierciad�a, jak te opisane powy�ej, nie wystarczy�yby do zniszczenia eskadry rakiet. W planach i przewidywaniach m�wi si� o oko�o 400 "zwierciad�ach bojowych", kt�re musia�yby stale okr��a� Ziemi� b�d� te� by� zamontowane na rakietach, kt�re w ci�gu kilku sekund mog�yby je wynie�� na orbit�. Przestarza�e okre�lenie niemo�liwe To, o czym pisali autorzy powie�ci science fiction, a co powa�ni naukowcy kwitowali u�mieszkami wy�szo�ci, sta�o si� rzeczywisto�ci�. Obskuranckie i niejednokrotnie sprowadzone ad absurdum s�owo NIEMO�LIWE wci�� jednak ma si� dobrze. Za NIEMO�LIWE uwa�ano, �e meteory spadaj� z nieba. Za NIEMO�LIWE uwa�ano pradawne marzenie, by cz�owiek m�g� wznie�� si� w powietrze. NIEMO�LIWO�� pokonania bariery d�wi�ku by�a nie jako prawem fizycznym. My�l o tym, �e atom, najmniejsza cz�stka materii, mo�e zosta� podzielony, uwa�ana by�a za NIEMO�LIW�. Kto�, kto uwa�a� za mo�liwe, �e ludzie kiedykolwiek stan� na Ksi�ycu nie m�wi�c ju� o Marsie, zbywany by� jako NIEMO�LIWY fantasta. NIEMO�LIWA by�a jeszcze nie tak dawno my�l, �e rozchodz�ce si� na wszystkie strony promieniowanie �wietlne mo�na skupi� w sp�jn� wi�zk� i nakierowa� na jeden punkt. NIEMO�LIW� fantazj� by�a "spekulacja" na temat przeprogramowywania kod�w genetycznych. NIEMO�LIWE jest, twierdzono, przenoszenie my�li bezpo�rednio z m�zgu do m�zgu. NIEMO�LIWE jest, podobno, zniesienie si�y ci��enia czy te� osi�gni�cie kiedykolwiek pr�dko�ci �wiat�a. NIEMOZLIWE, wszystko NIEMO�LIWE, a przecie� cz�ciowo ju� zrealizowane. Je�li kto� nie chce wierzy� realistycznym prorokom, powinien przynajmniej dok�adniej przeczyta� Bibli�. W Ksi�dze Rodzaju mo�na bowiem przeczyta�, co nast�puje: "[...] a to dopiero pocz�tek ich dzie�a. Teraz ju� dla nich nic nie b�dzie niemo�liwe, cokolwiek zamierz� uczyni�". (I Moj�. 11, 6) Chi�scy ch�opi maj� takie bardzo trafne przys�owie: "Kto ogl�da niebo w wodzie, ten widzi ryby na drzewach!" Jak mucha w ciemnym pokoju W laboratoriach badawczych prowadzi si� prace nad nowymi rodzajami broni, kt�re mog� wysy�a� na odleg�o�� tysi�cy kilometr�w podatomowe promieniowanie cz�steczkowe o niszcz�cym dzia�aniu. Mimo tajno�ci tych bada�, do opinii publicznej przedosta�y si� doniesienia, �e w Lawrence Laboratory w Kalifornii eksperymentuje si� z broniami cz�steczkowymi strzelaj�cymi "amunicj�" sk�adaj�c� si� z energetycznie na�adowanych proton�w i ujemnie na�adowanych elektron�w. Te promienie nie wypalaj� dziur, nie niszcz� rakiet, ale za to mog� przenika� przez ka�d� przeszkod� i... sparali�owa� komputery. Niemo�liwe? Poczekamy, zobaczymy. Podobno NIEMO�LIWE jest trafienie kuli karabinowej w trakcie lotu inn� kul�. 10 czerwca 1984 ameryka�scy technicy skre�lili to NIEMOZLIWE. W ten zielono�wi�tkowy poniedzia�ek o godzinie 10.58 z bazy lotniczej Vandenberg wystartowa�a rakieta Minuteman. Jej cel to niewielka wysepka Meck na atolu Kwajalein na Pacyfiku, oko�o 8000 km od wybrze�y Kalifornii. Ju� w fazie startu Space Command namierzy�o rakiet�, komputery wys�a�y dane o torze jej lotu na monitory i przekaza�y stacji radarowej na Kwajalein. Tam superszybki komputer najnowszej generacji obliczy� kurs kolizyjny i przeciwko "wrogiemu pociskowi" wys�ano antyrakiet�, kt�ra pomkn�a mu na spotkanie z pr�dko�ci� 25 tys. km na godzin�. Czujnik w g�owicy antyrakiety ma tak� czu�o��, �e potrafi�by wyodr�bni� "ciep�o" bloku lodu od jeszcze ni�szej temperatury kosmicznego t�a, jego pomiary przekazywane by�y do pok�adowego komputera, kt�ry na bie��co dokonywa� korekty kursu za pomoc� dysz steruj�cych. Na wysoko�ci 200 km antyrakieta rozpostar�a co� w rodzaju parasola z metalowej siatki maj�cego pi�� metr�w �rednicy, kt�ry mia� zagwarantowa�, �e pociski si� nie min�. Siatka okaza�a si� niepotrzebna. Direct impact (pe�ne trafienie) - zameldowa�y komputery Space Command. Pr�ba ta wykaza�a, �e p�dz�c� z kilkakrotn� pr�dko�ci� d�wi�ku rakiet� mo�na trafi� drug� podobnie szybko lec�c� rakiet�. NIEMO�LIWE! - my�lano jeszcze przed paroma laty. Je�li rakieta uniesie si� ju� z rampy startowej, nic jej nie powstrzyma! Str�ci�? NIEMO�LIWE. I znowu kolejne NIEMO�LIWE pow�drowa�o do kosza. Ameryka�ski samolot bojowy F-15 osi�ga dzisiaj pu�ap 15 km. Powstaj� ju� plany maszyny zwanej Advanced Fighter, kt�ra osi�gaj�c trzykrotn� pr�dko�� d�wi�ku wznosi� si� ma na wysoko�� 40 km - samolot o w�a�ciwo�ciach niemal satelity. Takie samoloty mog�yby wynosi� pod skrzyd�ami kilka antyrakiet na wielkie wysoko�ci, tam je odczepia� i wystrzela� w stron� "wrogich" rakiet. Ju� dzisiaj my�liwce mog� (mog�yby) wynosi� rakiety a� do stratosfery i niszczy� za ich pomoc� satelity i stacje orbitalne. Wysoko�� nak�ad�w finansowych na t� najwi�ksz� technologiczn� bitw� w dziejach �wiata jest niewyobra�alna. Wed�ug oficjalnych danych do ko�ca obecnego stulecia na r�nego typu badania broni kosmicznych wydatkowanych zostanie 500 miliard�w dolar�w. Czy wytkni�te przez naukowc�w cele s� w og�le osi�galne? Dlaczego wydaje si� takie sumy, anga�uje taki potencja� umys�owy i tyle si�y roboczej w tego rodzaju projekty? Czy militaryzacja Kosmosu jest nieunikniona? Do czego to wszystko prowadzi? Dziury w parasolu Dotychczas ka�da bro� powodowa�a wynalezienie jeszcze doskonalszej kontr-broni. �wiatli naukowcy podnie�li wrzaw� przeciwko militaryzacji Kosmosu. W studium zatytu�owanym "Obrona przeciwrakietowa w Kosmosie" czworo znaj�cych si� na rzeczy naukowc�w wykaza�o istnienie luk w planowanym parasolu ochronnym, wskaza�o na powstanie (nieuniknionych) dziur, przez kt�re mo�na go b�dzie przebi�. Znawcy prawa mi�dzynarodowego zwracaj� uwag� na problemy prawne. 27 stycznia 1967 dwa supermocarstwa i 80 innych pa�stw podpisa�y tzw. uk�ad kosmiczny, kt�rego artyku� II g�osi: "Przestrze� kosmiczna ��cznie z Ksi�ycem i innymi cia�ami niebieskimi nie mo�e sta� si� w�asno�ci� jakiegokolwiek pa�stwa poprzez roszczenie prawa zwierzchno�ci, wskutek korzystania z niego, okupacji b�d� jakimkolwiek innym sposobem". Niebo gwie�dziste nad nami nie mo�e zmieni� si� w pole bitwy, jego gwiazdy nie mog� zosta� zdegradowane przez imperialny kolonializm. Je�li idzie o stacjonowanie broni w Kosmosie, to artyku� IV uk�adu z roku 1967 stanowi: "Pa�stwa Strony Uk�adu zobowi�zuj� si� nie umiejscawia� na orbicie dooko�a Ziemi jakichkolwiek obiekt�w przenosz�cych bronie j�drowe lub jakiekolwiek inne rodzaje broni masowego zniszczenia, nie instalowa� takich broni na cia�ach niebieskich ani nie umieszcza� takich broni w przestrzeni kosmicznej w jakikolwiek inny spos�b. Ksi�yc i inne cia�a niebieskie b�d� u�ytkowane przez wszystkie Pa�stwa Strony Uk�adu wy��cznie do cel�w pokojowych. Zak�adanie wojskowych baz, instalacji i fortyfikacji, wypr�bowywanie jakiegokolwiek typu broni oraz przeprowadzanie manewr�w wojskowych na cia�ach niebieskich b�dzie zabronione. Pos�ugiwanie si� personelem wojskowym do bada� naukowych lub do jakichkolwiek innych cel�w pokojowych nie b�dzie zakazane. Nie b�dzie r�wnie� zakazane korzystanie z wszelkiego wyposa�enia lub u�atwienia koniecznego do pokojowego badania Ksi�yca i innych cia� niebieskich". Wczoraj uchwalone - dzisiaj przestarza�e Wed�ug kryteri�w techniki z roku 1967 wszystko w tym uk�adzie wydawa�o si� jasne, a przecie� nic jasne nie jest. Uk�ad zakazuje jedynie umieszczania w Kosmosie "broni j�drowej i broni masowego zniszczenia". Laser u�yty przeciwko przenosz�cej g�owice j�drowe rakiecie nie jest ani jednym, ani drugim. Kremlowi uda�a si�, trzeba przyzna�, i�cie genialna dezinformacja. To w Moskwie bowiem ukuto has�o o wojnach gwiezdnych w przem�wieniu prezydenta Reagana, za� zachodnie media podchwyci�y tylko atrakcyjn� formu�k�. Od tej chwili po �wiecie kr��y opinia, �e Ameryka zamierza "zainstalowa�" w Kosmosie jakie� niszczycielskie systemy broni, bro� laserow� w kilku odmianach, podczas kiedy d��enia Zwi�zku Radzieckiego zmierzaj� wy��cznie do zapewnienia �wiatu pokojowej przysz�o�ci. Aby mg�a nie by�a tak bardzo nieprzenikniona, trzeba mie� stale na uwadze dowiedziony fakt, �e to Rosjanie jako pierwsi umie�cili na orbicie satelity przeznaczone do niszczenia innych satelit�w... za� na do�wiadczenia z broni� laserow� wydali do roku 1983 o wiele wi�cej pieni�dzy ni� Amerykanie. Nawiasem m�wi�c Stany Zjednoczone ju� raz musia�y si� zadowoli� drugim miejscem: mianowicie 1