2707
Szczegóły |
Tytuł |
2707 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2707 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2707 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2707 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ORSON SCOTT CARD
ALVIN CZELADNIK
Jasonowi Lewisowi
d�ugonogiemu w�drowcy
przemierzaj�cemu knieje
i �ni�cemu prawdziwe sny
Podzi�kowania
Od kilku lat na ka�dej sesji autograf�w, po ka�dym wyst�pieniu pytano mnie, czy
powstanie kolejna ksi��ka o Alvinie Stw�rcy. Odpowied� brzmia�a zawsze: Tak, ale
nie wiem kiedy. M�j wst�pny plan "Opowie�ci o Alvinie Stw�rcy" dawno ju� zosta�
zarzucony i chocia� wiedzia�em o pewnych wydarzeniach, kt�re b�d� mia�y miejsce
w tej ksi��ce, wci�� nie zna�em w dostatecznym stopniu los�w Alvina, Peggy,
Bajarza, Arthura Stuarta, Measure'a, Cahtina, Verily Coopera i innych. Nie
mog�em zacz�� pisa�.
W ko�cu prze�ama�em blokad� i opowie�� wysz�a taka, jak powinna, a przynajmniej
tak bliska stanu po��danego, jak tylko potrafi�em j� uczyni�. Pisz�c, ca�y czas
pami�ta�em o setkach czytelnik�w czekaj�cych na "Alvina czeladnika". Fakt, �e
ksi��ka by�a oczekiwana, dodawa� mi odwagi, a r�wnocze�nie nape�nia� l�kiem.
Zdawa�em sobie spraw�, �e przynajmniej niekt�re wymagania b�d� tak wysokie, i�
cokolwiek napisz�, mo�e wywo�a� rozczarowanie. Rozczarowanym wyra�am sw�j �al,
�e rzeczywisto�� nigdy nie dor�wnuje oczekiwaniom (Gwiazdka jest tu dobrym
przyk�adem). A wszystkim, kt�rzy liczyli na t� ksi��k�, dzi�kuj� za otuch�.
Dzi�kuj� wielu czytelnikom z America Online, kt�rzy zjawiali si� na spotkaniach
w Hatrack River i �ci�gali kolejne rozdzia�y, zg�aszaj�c cenne uwagi. Ci bystrzy
czytelnicy wykryli niesp�jno�ci i urwane w�tki, pytania zadane w poprzednich
tomach i wymagaj�ce odpowiedzi. W szczeg�lno�ci Newel Wright, Jane Brady i Len
Olen zyskali moj� dozgonn� wdzi�czno��: Jane przygotowuj�c chronologi� wydarze�
w poprzednich toniach, Newel ratuj�c mnie przed dwoma potwornymi pomy�kami, a
Len dzi�ki swej dok�adnej korekcie, w kt�rej wychwyci� kilka b��d�w, jakie
przeoczyli wszyscy redaktorzy i ja sam. Dzi�kuj� tak�e Davidowi Foxowi za
starann� lektur� pierwszych dziewi�ciu rozdzia��w w punkcie kluczowym dla
kompozycji opowie�ci.
Cho� tego nie planowa�em, na spotkaniach w Hatrack River w AOL narodzi�a si�
pewna szczeg�lna spo�eczno��. Ludzie zacz�li si� pojawia� nie jako oni sami, ale
jako postaci �yj�ce w �wiecie Alvina, zajmuj�ce si� rzemios�em czy rolnictwem w
tym fikcyjnym mie�cie. Nie mog�em si� oprze� pokusie, by nie wspomnie� w tek�cie
o wielu tych postaciach; �a�uj�, �e nie zdo�a�em umie�ci� wszystkich. Je�li
chcecie dowiedzie� si� czego� wi�cej o tych wspania�ych osobach, odwied�cie nas
w sieci (s�owo kluczowe: Hatrack).
Jedyn� aktywn� sieciow� posta�, kt�r� intensywnie wykorzysta�em, tworz�c t�
ksi��k�, wymy�li�em sam jako ca�kowicie fikcyjn�; Kathryn Kidd (w Hatrack:
GoodyTradr) i ja (w Hatrack: HoracGuest) wspominali�my od czasu do czasu o do��
zabawnej nieuleczalnej plotkarce, Vilate Franker. Kilka lat p�niej pojawi�a si�
nasza dobra przyjaci�ka, Melissa Wunderly, kt�ra zgodzi�a si� odgrywa� jej rol�
w sieciowej spo�eczno�ci. To w�a�nie Melissa wla�a w ni� �ycie - ze sztuczn�
szcz�k� i ca�� reszt�. Jednak "najlepsza przyjaci�ka" Vilate to m�j pomys� i
nie mo�na obwinia� Melissy za nie�adne zachowanie Vilate w tej ksi��ce.
Wdzi�czny jestem Kathryn Kidd, �e pozwoli�a mi wykorzysta� swoj� posta�, Goody
Trader, w kilku wa�nych momentach.
Chyl� kapelusza przed Grahamem Robbem, kt�rego znakomita i �wietnie napisana
ksi��ka "Balzac: A Biography" (Norton 1994) nie tylko dawa�a mi ucieczk� od
pisania, ale te� podstaw� do stworzenia postaci, kt�r� osobi�cie lubi�.
Jak w przypadku wielu poprzednich powie�ci, ka�dy rozdzia� - gdy tylko wysuwa�
si� z drukarki czy z faksu - czyta�a moja �ona Kristine, m�j syn Geoffrey, moja
przyjaci�ka i czasem wsp�pracowniczka Kathryn H. Kidd. Ich reakcje mia�y dla
mnie nieocenion� warto��.
Podzi�kowania nale�� si� tym, dzi�ki kt�rym nasze biuro i dom wci�� funkcjonuj�,
gdy wpadam (zbyt rzadko) w tryb pisarski: Kathleen Bellamy, kt�ra pilnuje
interesu, i Scottowi Allenowi, kt�ry podtrzymuje dzia�anie komputer�w i samego
domu. Dzi�kuj� tak�e Jasonowi, Amandzie i (w jednym przypadku) Michaelowi
Lewisowi, za wykopane i zasypane do�y, oraz Emily, Kathryn i Amandzie Jensen za
spokojne noce.
Gdyby nie Kristine, Geoffrey, Emily, Charlie Ben i Zina Meg, w�tpi�, czy w og�le
bym co� napisa�. Dzi�ki nim warto wykonywa� t� prac�.
ROZDZIA� 1 - MY�LA�EM, �E SKO�CZY�EM
My�la�em, �e sko�czy�em ju� pisa� o Alvinie Smisie. Ludzie ci�gle mi powtarzali,
�e wcale nie, ale rozumia�em dlaczego - bo wszyscy s�yszeli Bajarza i wiedz�,
jak on opowiada swoje historie. Kiedy ko�czy, wszystko jest elegancko
zapakowane; wiadomo, co znaczy�y r�ne rzeczy i z jakiego powodu si� wydarzy�y.
Owszem, nie t�umaczy tego, ale zawsze ma si� uczucie, �e we wszystkim jest jaki�
sens.
No c�, nie jestem Bajarzem, co pewnie niekt�rzy z was ju� zauwa�yli - przecie�
nie jestem do niego podobny. I jeszcze przez jaki� czas nie zamierzam zosta�
Bajarzem ani nikim takim jak on. Nie dlatego �e nie uwa�am go za porz�dnego
cz�owieka, wartego na�ladowania przez innych, ale g��wnie dlatego �e nie widz�
spraw tak, jak on je widzi. Nie wszystko si� dla mnie uk�ada. Rzeczy po prostu
si� zdarzaj� i czasami mo�na wyci�gn�� jaki� sens z okrucie�stwa, a czasem
najszcz�liwszy dzie� jest zwyk�� bzdur�. Nic nie da si� przewidzie� i na pewno
niczego nie mo�na zmusi�, �eby si� wydarzy�o. Najgorsze nieszcz�cia, jakie
widzia�em w �yciu, bra�y si� z tego, �e ludzie pr�bowali zmusi� wydarzenia, by
dzia�y si� sensownie.
Dlatego u�o�y�em wszystko, co wiedzia�em o �yciu Alvina, a� do momentu kiedy
zrobi� z�oty p�ug na sw�j egzamin czeladniczy; opowiedzia�em, jak wr�ci� do
Vigor i zacz�� uczy� ludzi, jak by� Stw�rcami, i �e ju� wtedy �le si� dzia�o
mi�dzy nim a jego bratem Calvinem. My�la�em, �e to wszystko, bo potem ka�dy,
kogo to obchodzi, by� na miejscu i m�g� sam zobaczy� albo zna� kogo�, kto by� i
widzia�. �eby sko�czy� ze z�o�liwymi pog�oskami, opowiedzia�em wam prawd� o tym,
jak Alvin zabi� cz�owieka. Powiedzia�em, dlaczego z�ama� prawo o zbieg�ych
niewolnikach i jak zgin�a mama Peggy Larner. Wierzcie mi, to by� ju� koniec
historii, jak ja j� widzia�em.
Ale pewnie z takim ko�cem nie mia�a sensu, wi�c r�ni tacy wypytywali mnie
ci�gle, czy nie wiem czego� jeszcze, co m�g�bym opowiedzie�. Wiedzia�em. I nie
mia�em nic przeciwko opowiadaniu. Tylko nie s�d�cie, �e kiedy ju� sko�cz�, dla
wszystkich b�dzie jasne, o co w tym chodzi�o, bo sam tego nie wiem. Prawda jest
taka, �e opowie�� jeszcze si� nie sko�czy�a, i mam nadziej�, �e si� nie sko�czy;
mog� jedynie liczy�, �e wyt�umacz�, jak wygl�da ona dla tego cz�owieka w�a�nie
tutaj i w tej chwili. Nie mog� wam nawet obieca�, �e jutro nie zrozumiem z niej
wi�cej, ni� pisz� teraz.
Nie mam talentu do opowiadania. Fakt, Bajarz te� nie, i on sam pierwszy wam to
przyzna. Zbiera opowie�ci, to prawda, a te zebrane s� wa�ne i s�uchacie ich, bo
sama tre�� ma znaczenie. Ale wiecie, �e nic nie robi z g�osem, nie toczy oczami,
nie wykonuje szerokich gest�w jak prawdziwi oratorzy. G�os ma nie do�� mocny,
�eby wype�ni� porz�dn� chat�, a co dopiero namiot. Nie, nie ma talentu do
opowiadania. Je�li ju�, to jest malarzem, a mo�e rze�biarzem czy drukarzem albo
kim� jeszcze, kto tylko mo�e si� przyda�, �eby co� opowiedzie� czy pokaza�; ale
nie jest geniuszem w �adnym z tych fach�w.
Faktem jest, �e je�li spytacie Bajarza, do czego ma talent, odpowie wam, �e do
niczego. Nie k�amie - nikt nie mo�e Bajarzowi zarzuci� k�amstwa. Nie, po prostu
kiedy by� jeszcze ch�opcem, marzy� o pewnym szczeg�lnym talencie; przez ca�e
�ycie wydawa�o mu si�, �e tylko ten talent warto mie�, a �e go nie ma - tak
my�li - to c�, w takim razie na pewno nie ma �adnego. Nie udawajcie, �e nie
wiecie, jakiego talentu pragnie, bo praktycznie rzuca wam to w twarz, kiedy
tylko d�u�ej pogada. Chcia�by prorokowa�. To dlatego zawsze strasznie zazdro�ci�
Peggy Larner - bo ona jest �agwi� i od dziecka widzi wszystkie mo�liwo�ci
przysz�ego ludzkiego �ycia, a chocia� to nie to samo co zna� przysz�o�� - co
naprawd� si� stanie, a nie co mo�e si� sta� - przecie� niewiele brakuje. Tak
niewiele, �e moim zdaniem Bajarz by�by szcz�liwy, gdyby na pi�� minut m�g� sta�
si� �agwi�. Gdyby mu si� uda�o na jeden tydzie�, to na �mier� zau�miecha�by si�
z rado�ci.
Ale kiedy Bajarz m�wi, �e nie ma �adnego talentu, to powiem wam, �e nie ma
racji. Jak wielu ludzi, i on ma talent, ale o tym nie wie, bo w�a�nie tak dzia�a
talent - komu�, kto go ma, wydaje si� ca�kiem naturalny, jak oddech; cz�owiek
nie podejrzewa, �e to w�a�nie jest jego niezwyk�a moc, bo, do licha, to przecie�
�atwe. Nie wie si�, �e to talent, dop�ki ludzie dooko�a nie zdziwi� si� tym, nie
rozz�oszcz�, nie podniec� czy oka�� inne jeszcze uczucia, jakie talenty
wzbudzaj� w ludziach. Wtedy wo�a: "O rany, inni nie umiej� tego robi�! Mam
talent!", i od tej chwili nie ma z nim spokoju, dop�ki si� wreszcie nie uciszy i
nie przestanie chwali�, jak to potrafi robi� to g�upstwo, co nie dziwi�o go
nigdy przedtem, p�ki nie straci� jeszcze rozs�dku.
Niekt�rzy w og�le nie wiedz�, �e maj� talent, bo nikt inny te� tego nie widzi.
Tak jest z Bajarzem. Nie zauwa�y�em nic, dop�ki nie zacz��em uk�ada� swoich
wspomnie� i wszystkiego, co s�ysza�em o �yciu Alvina Stw�rcy. Chcia�em
przedstawi� jego wizerunek z m�otem w ku�ni, by�my nie zapomnieli, �e ma uczciwy
fach, z trudem zdobyty w�asnym potem, �e nie przeta�czy� przez �ycie w kadrylu z
dam� Fortun� jako czu�� partnerk�... Jakby�my w og�le my�leli, �e ��czy ich co�
wi�cej ni� zwyk�y flirt, a pewnie gdyby kiedy� podszed� do niej bli�ej,
zobaczy�by, �e i tak jest dziobata - Fortuna zawsze jako� staje po stronie
Niszczyciela, kiedy tylko ludzie zaczynaj� wierzy�, �e ich ocali. Ale odchodz�
od tematu; musia�em zajrze� na pocz�tek akapitu, �eby zobaczy�, o czym w og�le
m�wi�, u diab�a (i ju� s�ysz�, jak wszystkie pruderyjne �wi�toszki wo�aj�: "Co
on wyczynia, spisuj�c przekle�stwa na papierze? Czy nie zna przyzwoitego
j�zyka?" Na co ja m�wi�: "Kiedy przeklinam, nikomu krzywdy nie robi�, od tego
m�j j�zyk jest barwniejszy, a B�g mi �wiadkiem, umiem u�ywa� koloru". Mog�
zapewni�, �e potrafi� m�wi� j�zykiem o wiele barwniejszym ni� w tej chwili, ale
ju� si� uspokajam, �eby�cie nie dostali apopleksji od czytania moich s��w. Nie
mam ochoty po�owy �ycia sp�dzi� na pogrzebach ludzi, kt�rzy umarli na zawa� przy
czytaniu tej ksi��ki. A zamiast krytykowa� mnie za brzydkie s�owa, co mi si�
wymskn�y, czemu mnie nie wychwalacie za s�owa prawdziwie paskudne, kt�re
cnotliwie opuszczam? Wszystko, moim zdaniem, zale�y od punktu widzenia; na
dodatek, je�li macie czas si� z�o�ci� na m�j j�zyk, to na pewno brakuje go wam
na prac�, wi�c ch�tnie skontaktuj� was z lud�mi, kt�rym przyda si� pomoc w
tw�rczej pracy), wi�c znowu spojrza�em na pocz�tek tego akapitu, �eby sprawdzi�,
o czym, u diab�a, m�wi�em. Chodzi o to, �e kiedy uk�ada�em sobie te wszystkie
opowie�ci, zauwa�y�em, �e Bajarz ci�gle pojawia si� w najr�niejszych miejscach
dok�adnie w chwili, kiedy co� wa�nego ma si� zdarzy�, wi�c nic dziwnego, �e by�
�wiadkiem, a nawet uczestnikiem zadziwiaj�co wielu wypadk�w.
A teraz zapytam was wprost, przyjaciele. Je�eli cz�owiek czuje g��boko w
ko�ciach, kiedy ma si� przydarzy� co� wa�nego i gdzie, i z takim wyprzedzeniem,
�e mo�e tam doj�� i by� �wiadkiem, zanim to co� w og�le si� zacznie, to czy to
nie jest proroctwo? Znaczy, dlaczego w og�le William Blake wyjecha� z Anglii i
przyp�yn�� do Ameryki, je�li nie dlatego �e wiedzia�, jak to �wiat ma si�
rozerwa� i znowu, po tylu pokoleniach, wyda� nowego Stw�rc�? Nie wiedzia� o tym
�wiadomie, ale to nie znaczy, �e nie jest prorokiem. My�li, �e musi by�
prorokiem w s�owach, ale ja twierdz�, �e jest prorokiem w ko�ciach. I dlatego,
nie zdaj�c sobie sprawy z powod�w, zaw�drowa� do Vigor Ko�cio�a, do m�yna ojca
Alvina, dok�adnie tego dnia i godziny, kiedy m�odszy brat Alvina, Calvin,
postanowi� uciec i szuka� k�opot�w gdzie� daleko. Bajarz nie mia� poj�cia, co
si� stanie, ale by� tam, ludziska! I kiedy kto� - Bajarza nie wy��czaj�c - powie
wam, �e Bajarz nie ma �adnego talentu, to jest patentowanym durniem. Oczywi�cie
w najmilszym mo�liwym sensie, jak by powiedzia� Horacy Guester.
Podejmuj� wi�c opowie�� tego dnia, od kt�rego chc� zacz��. Przede wszystkim
dlatego �e - m�wi� to z do�wiadczenia - nic ciekawego nie zdarzy�o si� przez te
d�ugie miesi�ce, kiedy Alvin pr�bowa� nauczy� gromad� zwyk�ych ludzi, jak by�
Stw�rcami takimi jak on, zamiast... Ale wszystko w swoim czasie. Powiedzmy
tylko, �e niekt�rzy b�d� �li na mnie, bo nie opowiadam o Alvinowych lekcjach
Stwarzania, o ka�dej nudnej chwili ka�dej lekcji, kiedy to stara� si� ryby
nauczy� skakania.
Ale gwarantuj�, �e pomini�cie tych dni w mojej historii jest aktem mi�osierdzia.
Wielu ludzi wyst�pi w tej opowie�ci i wiele w niej b�dzie zamieszania, ale nie
ma na to rady. Gdybym uczyni� j� jasn� i prost�, tobym sk�ama�. By�a popl�tana,
uczestniczy�o w niej wiele r�nych os�b, a tak�e, prawd� m�wi�c, zdarzy�o si�
wiele rzeczy, o kt�rych nie mia�em poj�cia i ci�gle nie wiem zbyt du�o.
Chcia�bym obieca�, �e opowiem o wszystkim, co jest wa�ne, i o wszystkich wa�nych
ludziach, ale zdaj� sobie spraw�, �e pewne wa�ne wydarzenia nie s� mi znane i o
pewnych wa�nych osobach nie wiedzia�em, �e s� wa�ne. S� sprawy, o kt�rych nikt
nie wie, i takie, �e ci, co wiedz�, nikomu nie m�wi�, i jeszcze takie, �e ci, co
wiedz�, nie maj� o tym poj�cia. I cho�bym nawet pr�bowa� wyja�ni� r�ne rzeczy
tak, jak sam je rozumiem, i tak pomin� niekt�re, cho� tego nie chc�, albo
opowiem co� dwukrotnie, albo zaprzecz� czemu�, o czym ju� wiecie. Mog� tylko
powiedzie�: �aden ze mnie Bajarz, a je�li chcecie pozna� najg��bsz� prawd�,
nam�wcie go, �eby rozpiecz�towa� te ko�cowe dwie trzecie swojej ksi��ki i
przeczyta�, co tam ma napisane. Za�o�� si�, �e cho� nie uwa�a si� za proroka,
us�yszycie o takich sprawach, �e w�osy wam si� skr�c� albo wyprostuj�, zale�y.
Jest wszak�e pewna tajemnica, kt�rej rozwi�zania zwyczajnie nie znam, chocia�
jest chyba najwa�niejsza. Mo�e kiedy opowiem wam dosy�, sami zrozumiecie. Ale ja
nie wiem, dlaczego Calvin sta� si� w�a�nie taki. By� grzecznym ch�opcem -
wszyscy to m�wi�. On i Alvin byli sobie tak bliscy, jak tylko mog� by� bracia.
Znaczy owszem, bili si� czasem, ale bez z�o�ci; Cally dorasta� w przekonaniu, �e
Al odda�by za niego �ycie. Dlaczego wi�c zazdro�� zacz�a podgryza� Calvinowe
serce, dlaczego odwr�ci� si� od brata i chcia� zniszczy� jego dzie�o? Sporo z
tego, co chc� wam opowiedzie�, s�ysza�em z w�asnych ust Cally'ego, ale na pewno
nie usiad� i nie wyja�ni� mi - ani nikomu - dlaczego si� zmieni�. Jasne, wielu
t�umaczy�, dlaczego nienawidzi Alvina, ale w jego s�owach nie zad�wi�cza�a
prawda, jako �e zawsze oskar�a� Alvina o to, czego jego s�uchacze najbardziej
nie znosili. Purytanom m�wi�, �e nienawidzi Alvina, bo widzia�, jak zawiera
przymierze z diab�em. Ludziom kr�la opowiada�, �e nienawidzi Alvina, bo ten
posun�� si� do morderstwa, �eby nie pozwoli� w�a�cicielowi na odzyskanie
skradzionej w�asno�ci, zbieg�ego niewolnika, ch�opca nazywaj�cego si� Arthur
Stuart (a rojali�ci zgrzytali z�bami na sam� my�l o tym, �e p�-Czarny nazywa
si� jak kr�l). Calvin zawsze mia� gotow� histori�, usprawiedliwiaj�c� go w
oczach obcych, ale nigdy ani s�owem nie wyt�umaczy� si� przed nami, kt�rzy znamy
prawd� o Alvinie Stw�rcy.
Powiem tyle: kiedy spojrza�em na Calvina w Vigor Ko�ciele, w owym roku, kiedy
Alvin pr�bowa� uczy� Stwarzania, zanim jeszcze odszed�, zapewniam was, ludziska,
�e Calvin ju� przekroczy� granic�. W jego sercu ka�de s�owo Alvina by�o jak
trucizna. Je�li Alvin nie zwraca� na niego uwagi, Calvin czu� si� zaniedbany i
m�wi� to g�o�no. Ale je�li Alvin zwraca� na niego uwag�, Calvin chodzi�
skwaszony i ponury, m�wi�c, �e Alvin nie daje mu spokoju. Nie mo�na go by�o
zadowoli�.
Ale powiedzie�, �e by� "na nie", to tylko nazwa� jego zachowanie, a nie
wyja�ni�, dlaczego si� tak zachowywa�. Czego� tam mog� si� domy�la�, ale to
tylko domys�y, nawet nie to, co nazywaj� "rozs�dnymi domys�ami", bo przecie�
�aden rozs�dek nie pozwala jednemu cz�owiekowi zgadywa� lepiej ni� innemu. Albo
si� co� wie, albo nie, a ja nie wiem.
Nie wiem, dlaczego ludzie, kt�rzy maj� wszystko, co im potrzebne do szcz�cia,
nie s� po prostu szcz�liwi. Nie wiem, dlaczego samotni ludzie ci�gle odpychaj�
wszystkich, kt�rzy chc� si� z nimi zaprzyja�ni�. Nie wiem, dlaczego ludzie
obwiniaj� o swoje k�opoty s�abych i �agodnych, a prawdziwemu wrogowi pozwalaj�
uj�� bezkarnie. I na pewno nie wiem, dlaczego si� m�cz� i spisuj� to wszystko,
kiedy jestem pewien, �e i tak nie b�dziecie zadowoleni.
Jedno wam powiem o Calvinie. Kiedy� widzia�em go na lekcji Alvina i przynajmniej
raz uwa�a�, pilnie s�ucha� ka�dego s�owa brata. Pomy�la�em wtedy: nareszcie
zm�drza�. Nareszcie zrozumia�, �e je�li chce by� si�dmym synem si�dmego syna,
je�li naprawd� chce by� Stw�rc�, musi si� tego nauczy� od brata.
Lekcja si� sko�czy�a, a ja patrzy�em na Calvina; wszyscy wyszli do swoich zaj��,
tylko ja i on zostali�my w sali. Wtedy si� do mnie odezwa� - zwykle mnie nie
zauwa�a�, jakby mnie tam nie by�o. M�wi� do mnie i po paru sekundach
zrozumia�em, co robi: na�laduje Alvina. Nie zwyk�y g�os, ale jego g�os szkolny,
nauczycielski. Wszyscy pami�tacie, kiedy Alvin si� tego nauczy� - pozna� t�
kwiecist�, wykwintn� mow�, kiedy studiowa� u panny Larner, zanim jeszcze
zrzuci�a przebranie i zanim zrozumia�, �e to ta sama Peggy Guester, kt�ra
zachowa�a jego czepek porodowy i ochrania�a go przez lata dorastania. Te
wielkie, pi�ciodolarowe s�owa pozna�a w Dekane albo z tych ksi��ek, co je
czyta�a. Alvin chcia� m�wi� wykwintnie, jak ona, a przynajmniej czasami chcia�.
Dlatego zapami�ta� te s�owa i u�ywa� ich, �eby m�wi� tak pi�knie, jakby uczy�
si� angielskiego od profesora, a nie dorasta� z nim, jak my wszyscy. Ale nie
potrafi� tak d�ugo. S�ysza� siebie takiego eleganckiego i nagle wybucha�
�miechem albo �artowa� i wraca� do normalnej mowy. A teraz Calvin m�wi� tak samo
wykwintnie, ale si� nie roze�mia�. Kiedy sko�czy�, spojrza� na mnie i zapyta�:
- Dobrze by�o?
Sk�d mia�em wiedzie�?
- Calvinie - odpowiedzia�em mu - to, �e m�wisz jak cz�owiek wykszta�cony, nie
daje ci jeszcze wykszta�cenia.
- Wol� by� ignorantem - on na to - i m�wi� jak cz�owiek wykszta�cony, ni� by�
wykszta�cony i m�wi� jak ignorant.
- Dlaczego? - zdziwi�em si�.
- Bo kiedy m�wisz jak wykszta�cony, nikt ci� nie sprawdza, ale kiedy m�wisz jak
prostak, sprawdzaj� ci�gle.
O to mi chodzi. Mo�e to nie to samo, o co mi chodzi�o na pocz�tku, ale o to mi
chodzi teraz: wi�cej wiem o zdarzeniach z roku Alvinowych w�dr�wek ni�
ktokolwiek inny na bo�ym �wiecie. Ale jestem te� �wiadom, na jak wiele pyta� nie
potrafi� odpowiedzie�. Czyli jest tak, �e wiem, ale wychodz� na ignoranta. A wy?
Je�li ju� si� zorientowali�cie, �e znacie t� histori�, na mi�o�� bosk�,
przesta�cie czyta� i zaoszcz�d�cie sobie k�opot�w. A je�li macie zamiar
krytykowa� mnie, �e nie sko�czy�em wszystkiego i nie poda�em wam zawi�zanego w
kokardk�, zr�bcie przys�ug� sobie i mnie, i napiszcie w�asn� ksi��k�. Tylko
miejcie do�� przyzwoito�ci, by nazwa� j� romansem, nie histori�, bo historia nie
ma kokardek, ma tylko postrz�pione ko�ce i sup�y nie do rozplatania. To nie
�liczny pakunek, ale nie s�ysza�em, �eby�cie akurat mieli urodziny, zreszt� nie
mam obowi�zku dawa� wam prezent�w.
ROZDZIA� 2 - HIPOKRYCI
Calvin mia� dosy�. Niewiele brakowa�o, a podszed�by do Alvina i... i co� by
zrobi�. Mo�e przy�o�y�by mu w nos, tyle �e ju� tego pr�bowa�, a Alvin tylko
z�apa� go za r�k�, �cisn�� tymi przekl�tymi kowalskimi �apskami i powiedzia�:
"Calvin, wiesz, �e zawsze ci� przewraca�em; czy musz� to robi� teraz?" Alvin
zawsze wszystko potrafi� lepiej, a je�li nie potrafi�, to wida� nie warto by�o
tego robi�. Ludzie zebrali si� dooko�a i s�uchali jego paplania, jakby mia�o
jaki� sens. Obserwowali ka�dy jego ruch, jakby by� ta�cz�cym nied�wiedziem.
Calvina zauwa�ali tylko po to, �eby go grzecznie zapyta�, czy nie m�g�by si�
troch� odsun��, bo zas�ania Alvina.
Odsun�� si�? Jasne, mog� si� odsun��. Mog� w og�le wyj�� za drzwi, na ten upa�,
i prosto �cie�k� na wzg�rze, do granicy lasu. Zreszt� co mi przeszkadza i��
dalej? Co mi przeszkadza doj�� a� do brzegu �wiata i skoczy�?
Ale Calvin nie odszed�. Opar� si� o wielki stary klon, a potem osun�� na traw� i
spojrza� na ziemi� ojca. Na dom. Stodo��. Kurniki. Chlew. I m�yn.
Czy ko�o w m�ynie ojca w og�le jeszcze czemu� s�u�y? Woda bezu�ytecznie p�ynie
przez kana�, ale ko�o si� nie obraca, wi�c kamienie wewn�trz te� s� nieruchome.
R�wnie dobrze mogli zostawi� ten wielki g�az w g�rach, zamiast przywozi� go
tutaj, gdzie stoi bez po�ytku, kiedy wielki brat Alvin nape�nia umys�y tych
biednych ludzi bzdurnymi nadziejami. Jakby k�ad� ich g�owy mi�dzy kamienie
m�y�skie, tak je miele; miele, zmienia na m�k�, z kt�rej upiecze chleb i zje na
kolacj�. Mo�e i uczy� si� na kowala przez d�ugie lata w Hatrack River, ale
tutaj, w Vigor Ko�ciele, jest piekarzem umys��w.
My�l o Alvinie zjadaj�cym zmielone ludzkie g�owy sprawi�a Calvinowi przyjemno��.
Roze�mia� si� g�o�no. Usiad� na trawie i opar� si� wygodnie o pie� klonu. Jaki�
chrz�szcz szed� mu po �ydce, pod nogawk�, ale Calvin nie schyli� si�, �eby go
wyj��, nawet nie potrz�sn�� nog�. Zamiast tego pos�a� sw�j przenikacz - jak
zapasow� par� oczu, jak dodatkowy zestaw palc�w - na poszukiwanie male�kiego,
szybkiego trzepotania bezu�ytecznego, g�upiego �ycia chrz�szcza, a kiedy je
znalaz�, �cisn�� tylko, czy raczej przekr�ci� - lekkie drgnienie mi�ni wok�
oczu, s�abe uszczypni�cie, ale chrz�szcz przesta� si� rusza�. S� takie dni,
robaczku, kiedy nie warto wychodzi� rano na �wiat.
- To musi by� bardzo zabawne - us�ysza� g�os.
Niemal wyskoczy� ze sk�ry. Jak kto� m�g� do niego tak podej�� niepostrze�enie?
Jednak nie pokaza� po sobie, �e jest zaskoczony. Mo�e i serce bi�o mu szybciej w
piersi, ale odczeka� d�ug� chwil�, zanim si� obejrza�. I mia� min� tak oboj�tn�,
�e bardziej niewzruszony mo�e by� tylko trup.
�ysy cz�owiek, stary, w sk�rach. Calvin zna� go, oczywi�cie: w�drowiec i czasem
go�� zwany Bajarzem. Jeszcze jeden z tych, co wierz�, �e �wiat zaczyna si� od
Boga i ko�czy na Alvinie. Calvin zmierzy� go spojrzeniem od st�p do g��w. Sk�ry
by�y ju� chyba tak stare, jak ich w�a�ciciel.
- Czy zerwali�cie to ubranie z dziewi��dziesi�cioletniego jelenia, czy mo�e wasz
ojciec i dziadek nosili je przez ca�e �ycie, �e jest takie wytarte?
- Nosz� je tak d�ugo - odpar� starzec - �e czasem posy�am je za�atwia� rozmaite
sprawy, kiedy jestem zaj�ty. I nikt nie widzi r�nicy.
- Chyba was znam - oznajmi� Calvin. - Jeste�cie stary Bajarz.
- To ja. A ty jeste� Calvin, najm�odszy syn starego Millera. Calvin czeka�. I
doczeka� si�:
- M�odszy brat Alvina.
Zwin�� si� siedz�c i rozwin�� stoj�c. Lubi� sw�j wzrost. Podoba�o mu si�, �e
patrzy z g�ry na �ys� g�ow� starca.
- Wiecie, staruszku, gdyby�my mieli jeszcze jednego takiego jak wy, mogliby�my
ustawi� wasze r�owe g�owy obok siebie, a wygl�daliby�cie jak ty�ek niemowlaka.
- Nie lubisz, kiedy ci� nazywaj� m�odszym bratem Alvina, co? - domy�li� si�
Bajarz.
- Wiecie, gdzie wam dadz� co� do jedzenia - rzuci� Calvin i ruszy� przez ��k�.
Nie my�la� o �adnym kierunku, wi�c wkr�tce zwolni� kroku i przystan��. Rozejrza�
si�, �a�uj�c, �e nie ma nic, czym chcia�by si� zaj��.
Staruch by� tu� za nim. Niech to diabli, ale� cicho chodzi! Calvin musi
pami�ta�, �eby uwa�a� na ludzi. Alvin robi� to odruchowo, do licha, i Calvin te�
by potrafi�, gdyby tylko pami�ta�, �e ma pami�ta�.
- Us�ysza�em, �e si� �miejesz - powiedzia� Bajarz. - Kiedy pierwszy raz
podszed�em.
- No to chyba nie jeste�cie jeszcze ca�kiem g�usi.
- Widzia�em, jak patrzysz na m�yn i chichoczesz. Pomy�la�em: co ten ch�opak
widzi �miesznego w m�ynie, kt�ry ko�em nie kr�ci?
Calvin spojrza� mu w oczy.
- Urodzili�cie si� w Anglii, prawda?
- Tak.
- A potem mieszkali�cie w Filadelfii? Poznali�cie starego Bena Franklina?
- Niez�� masz pami��.
- To czemu gadacie jak farmer z pogranicza? Wy wiecie i ja wiem, �e powinno by�
"m�ynie, kt�rego ko�o si� nie kr�ci", ale tu gadacie z�� gramatyk�, jakby�cie
nigdy do szk� nie chodzili, a wiem, �e chodzili�cie. Czemu nie m�wicie jak inni
Anglicy?
- Czu�e ucho, bystre oko - mrukn�� Bajarz. - Czu�e na szczeg�y. Nie bardzo na
og�lny obraz, ale szczeg�y owszem. Zauwa�y�em, �e ty tak�e m�wisz gorzej, ni�
potrafisz.
Calvin zignorowa� obelg�. Nie pozwoli, �eby ten staruch zagada� go swoimi
sztuczkami.
- Pyta�em, dlaczego gadacie jak farmer z pogranicza.
- Wiele czasu sp�dzi�em na pograniczu.
- Ja wiele czasu sp�dzi�em w kurniku, a przecie� nie gdakam.
Bajarz u�miechn�� si�.
- A jak my�lisz, ch�opcze?
- My�l�, �e gadacie jak ludzie, kt�rym powtarzacie swoje k�amstwa, �eby wam
wierzyli i my�leli, �e jeste�cie jednym z nich. Ale to nieprawda; nie jeste�cie
znik�d. Jak szpieg okradacie ludzi z nadziei, marze�, pragnie�, wspomnie� i
wyobra�e� o innych, i zostawiacie im w zamian tylko k�amstwa.
Bajarz by� wyra�nie rozbawiony.
- Skoro taki ze mnie zbrodniarz, to czemu nie jestem bogaty?
- Nie zbrodniarz...
- Ciesz� si�, �e zosta�em uniewinniony.
- Tylko hipokryta.
Bajarz zmru�y� oczy.
- Hipokryta - powt�rzy� Calvin. - Kt�ry udaje tego, kim nie jest. �eby inni mu
zaufali, ale ufaj� tylko gar�ci k�amstw.
- To bardzo interesuj�ca koncepcja, Calvinie. Gdzie wytyczasz granic� mi�dzy
cz�owiekiem skromnym, kt�ry zna swoje s�abo�ci, ale pr�buje korzysta� z cn�t,
cho� jeszcze nie ca�kiem je opanowa�, a cz�owiekiem dumnym, kt�ry udaje, �e
posiada te cnoty, cho� nie ma zamiaru ich zdoby�?
- Gdzie si� podzia� farmer? - burkn�� pogardliwie Calvin. - Wiedzia�em, �e
mo�ecie zaniecha� takiego gadania, kiedy tylko zechcecie.
- Owszem, to potrafi� - przyzna� Bajarz. - Tak jak umiem m�wi� po francusku do
Francuza i po hiszpa�sku do Hiszpana, i znam cztery odmiany mowy Czerwonych,
zale�nie od plemienia. Ale ty, Calvinie, czy przemawiasz pogard� i drwin� do
ka�dego? Czy tylko do lepszych od siebie?
Dopiero po chwili Calvin u�wiadomi� sobie, �e zosta� pobity, mocno i ci�ko.
- M�g�bym was zabi� nie u�ywaj�c r�k - zagrozi�.
- To trudniejsze, ni� ci si� wydaje. Znaczy, zabicie cz�owieka. Dlaczego nie
spytasz o to brata? Alvin zrobi� to raz, w s�usznej sprawie, a ty my�lisz o
zabiciu cz�owieka za to, �e pstrykn�� ci� w nos. A potem nie rozumiesz, dlaczego
uwa�am si� za lepszego.
- �li jeste�cie na mnie, bo powiedzia�em, �e jeste�cie hipokryt�. Jak wszyscy
inni.
- Wszyscy?
Calvin pos�pnie skin�� g�ow�.
- Ka�dy jest hipokryt� z wyj�tkiem Calvina Millera?
- Calvina Stw�rcy - poprawi� go Calvin.
I zanim sko�czy�, ju� wiedzia�, �e pope�ni� b��d; nigdy nikomu nie zdradzi�
imienia, jakie nadawa� sobie w my�lach. A teraz wyrzuci� je z siebie jak
przechwa�k�, popis, ��danie, i to przed tym najmniej przychylnym ze s�uchaczy.
Ten cz�owiek najpewniej zdradzi tajemnic� Calvina innym.
- Widz�, �e teraz jeste�my zgodni - zauwa�y� Bajarz. - Obaj udajemy, �e jeste�my
kim�, kim nie jeste�my.
- Jestem Stw�rc�! - upiera� si� Calvin, podnosz�c g�os, chocia� wiedzia�, �e
staje si� tylko s�abszy i bardziej si� ods�ania. Ale nie umia� si� powstrzyma�
przed rozmow� z tym �liskim staruchem. - Potrafi� wszystko, co potrafi Alvin,
gdyby tylko kto� zechcia� to zauwa�y�!
- Wyku�e� ostatnio jakie� m�y�skie kamienie bez narz�dzi?
- Mog� tak spasowa� kamienie w murze, jakby wyros�y takie z ziemi!
- Uleczy�e� jakie� rany?
- Zabi�em robaka, co laz� mi po nodze, a nawet nie tkn��em go palcem!
- Ciekawe. Ja pytam o leczenie, ty odpowiadasz o zabijaniu. Nie brzmi to dla
mnie jak mowa Stw�rcy.
- Sami m�wili�cie, �e Alvin zabi� cz�owieka!
- R�kami, nie korzystaj�c z talentu. Chwil� przedtem ten cz�owiek zamordowa�
niewinn� kobiet�, kt�ra zgin�a, by chroni� swego syna przed niewol�. A
chrz�szcz... chcia� kogo� skrzywdzi�?
- Tu was mam! Alvin zawsze jest taki prawy i cudowny, a Calvin niczego nie umie
zrobi� jak trzeba! Ale Alvin sam mi opowiada�, jak to pos�a� mas� karaluch�w,
�eby si� zabi�y, kiedy by� jeszcze ma�y i...
- A ty niczego si� nie nauczy�e� z tej historii, tyle �e masz moc dr�czenia
owad�w?
- On mo�e robi�, co chce, a potem t�umaczy, jak to si� nauczy� czego� lepszego,
ale kiedy ja robi� to samo, to nie jestem godny! Nie mo�na mnie nauczy� �adnych
jego sekret�w, bo nie jestem gotowy, ale ja jestem gotowy, tylko nie na to, �eby
Alvin decydowa�, jak mam u�ywa� talent�w, z kt�rymi si� urodzi�em. Kto jemu
m�wi, co ma robi�?
- Wewn�trzne �wiat�o prawo�ci - odpowiedzia� Bajarz. - Z braku lepszego
okre�lenia.
- No a co z moim wewn�trznym �wiat�em?
- Domy�lam si�, �e twoi rodzice zadaj� sobie to samo pytanie, i to cz�sto.
- Dlaczego mnie si� nie pozwala pouk�ada� sobie wszystkiego samemu, jak
Alvinowi?
- Ale� w�a�nie na to ci si� pozwala.
- Nie, wcale nie! On tam siedzi i pr�buje t�umaczy� tym t�pog�owym beztalenciom,
co za nim id�, jak wej�� do r�nych rzeczy i nauczy� si�, jak s� zbudowane od
�rodka, i jak prosi�, �eby przyj�y nowe kszta�ty, jakby czego� takiego mo�na
si� by�o nauczy�...
- Ale przecie� si� ucz�, prawda?
- Je�li cal na rok nazwiecie ruchem, to tak, mo�ecie i to nazwa� nauk� -
o�wiadczy� Calvin. - Ale mnie, jedynego, kt�ry naprawd� rozumie wszystko, co on
m�wi, kt�ry m�g�by tego u�ywa�, mnie nawet nie chce wpu�ci� do sali. Kiedy tam
jestem, opowiada tylko r�ne historie, �artuje i niczego nie uczy, dop�ki nie
wyjd�. Dlaczego? Jestem jego najlepszym uczniem, tak? Ucz� si�, �api� wszystko w
mig i od razu mog� u�ywa�. A on nie chce niczego pokaza�! Innych nazywa
"Stw�rcami na nauce", ale mnie nie chce udzieli� nawet jednej lekcji tylko
dlatego, �e nie k�aniam mu si� w pas i nie wznosz� mod��w, kiedy zaczyna
opowiada�, jak to Stw�rcy nie wolno u�y� mocy do mszczenia, jedynie do
budowania, inaczej j� traci, a to przecie� bzdura, talent to talent i...
- Mam wra�enie - stwierdzi� Bajarz g�osem tak ostrym, �e przebi� si� przez
narzekania CaMna - �e jeste� m�odzie�cem wyj�tkowo odpornym na nauk�. Chcesz,
�eby Alvin ci� uczy�, ale kiedy pr�buje, nie chcesz s�ucha�, bo sam wiesz, co
jest bzdur�, a co si� liczy, wiesz, �e cz�owiek wcale nie musi stwarza�, �eby
by� Stw�rc�, wiesz ju� tak du�o, �e nie rozumiem, dlaczego w og�le jeszcze tu
tkwisz i oczekujesz, �e Alvin nauczy ci� tego, czego najwyra�niej nie chcesz si�
uczy�.
- Chc�, �eby mnie nauczy�, jak wnika� do ma�ych rzeczy! - krzykn�� Calvin. - I
�eby zmienia� ludzi, tak jak zmieni� Arthura Stuarta i Odszukiwacze nie mogli go
znale��! I jak si� dosta� do ko�ci i �y� albo zamienia� �elazo w z�oto! Chc�
mie� taki sam z�oty p�ug jak on, a on mi nie chce nic pokaza�!
- A czy nigdy nie przysz�o ci do g�owy, �e kiedy m�wi o u�yciu mocy Stwarzania
tylko do budowania, a nigdy do niszczenia, to uczy ci� w�a�nie tego, o co
prosisz? Oj, Calvinie, to smutne, �e twoja mama urodzi�a jedno g�upie dziecko.
Calvin poczu�, jak ogarnia go w�ciek�o��. Zanim si� zorientowa�, co robi,
powali� starca, usiad� mu na biodrach i zacz�� ok�ada� pi�ciami kruche �ebra i
brzuch. Potrzebowa� wielu cios�w, by zauwa�y�, �e Bajarz si� nie broni. Zabi�em
go? - zastanowi� si�. Co zrobi�, je�li on nie �yje? Wsadz� mnie za morderstwo.
Nie zrozumiej�, �e mnie sprowokowa�, �e sam prosi� si� o lanie. Przecie� nie
chcia�em go zabija�.
Przytkn�� palce do krtani Bajarza, szukaj�c pulsu. I znalaz� - bardzo s�aby, ale
pewnie i wcze�niej by� s�aby, bo przecie� Bajarz jest ju� stary.
- Nie zabi�e� mnie jednak - szepn�� starzec.
- Jako� nie mia�em nastroju.
- Ilu ludzi jeszcze musisz pobi�, zanim wszyscy powiedz�, �e jeste� Stw�rc�?
Calvin mia� ochot� znowu go uderzy�. Czy ten staruch niczego si� nie nauczy�?
- Sam wiesz, �e je�li zadasz im do�� b�lu, w ko�cu dadz� ci ka�de imi�, jakie
tylko zechcesz. Nazw� ci� Stw�rc�. Kr�lem. Kapitanem. Szefem. Mistrzem. �wi�tym
m�em. Wybierz tytu�, a mo�esz zmusi� ludzi, �eby ci go nadali. Ale w ten spos�b
nie zmienisz siebie ani odrobin�. Zdo�asz tylko zmieni� sens tych s��w i
wszystkie b�d� oznacza� to samo: Dr�czyciel.
Czerwony ze wstydu Calvin podni�s� si� na nogi. Z trudem pohamowa� odruch, by
kopa� Bajarza, a� jego g�owa zmieni si� w miazg�.
- Masz talent do s��w - mrukn��.
- Zw�aszcza do s��w prawdy.
- Do k�amstw, jak s�ysz�.
- K�amca widzi k�amstwa - o�wiadczy� Bajarz. - Nawet kiedy ich nie ma. Podobnie
hipokryta widzi hipokryt�w, kiedy napotka dobrych ludzi. Nie mo�esz znie��, �e
kto� naprawd� mo�e by� tym, kogo ty tylko udajesz.
- Ale jedno powiedzia�e� prawdziwie - przyzna� Calvin. - �e nie warto tu czeka�,
a� Alvin nauczy mnie tego, co wyra�nie chce zachowa� w sekrecie. Powinienem ju�
dawno zrozumie�, �e nie ma zamiaru niczego mi pokazywa�, bo wtedy ludzie
zobaczyliby, jak robi� to samo co on. I nie by�by tu ju� kr�lem. Musz� to
wszystko sam odkry�, tak jak on.
- Musisz to odkry�, ucz�c si� tego samego co on. Ale czy sam, czy pod jego
opiek�, chyba nie jeste� do tego zdolny.
- Mylisz si�. I udowodni� to.
- Nauczysz si� panowa� nad w�asn� wol� i wykorzystywa� swoj� moc tylko po to,
�eby pomaga� innym?
- Wyrusz� w �wiat, naucz� si� wszystkiego, a potem wr�c� i poka�� Alvinowi, kto
ma prawdziwy talent Stw�rcy, a kto tylko udaje.
Bajarz uni�s� si� na �okciu.
- Ale� Calvinie, swoim dzisiejszym zachowaniem sam sobie odpowiedzia�e� na to
pytanie.
Calvin chcia�by kopn�� go w twarz, zamkn�� t� g�b�, roztrzaska� b�yszcz�c�
kopu�� �ysiny i patrze�, jak m�zg wylewa si� na traw�. Zamiast tego odwr�ci� si�
tylko i zrobi� kilka krok�w w stron� lasu. Tym razem zna� sw�j cel: wsch�d,
cywilizacja. Miasta: miejsca, gdzie ludzie �yj� obok siebie, rami� przy
ramieniu. W�r�d nich znajdzie takich, kt�rzy zechc� go uczy�. A je�li nie,
b�dzie m�g� pr�bowa�, �wiczy�, a� sam opanuje wszystko, co wie Alvin, i jeszcze
wi�cej. Pope�ni� b��d, zostaj�c tutaj tak d�ugo, wierz�c, �e mo�e od Alvina
oczekiwa� nadziei i pomocy. Podziwia�em go, ale to by�a pomy�ka, my�la�. Dopiero
ten stary dure� pokaza� mi, �e ludzie mn� pogardzaj�, �e stale mnie por�wnuj� z
Alvinem, doskona�ym Alvinem, Alvinem Stw�rc�, Alvinem cnotliwym synem.
Alvinem hipokryt�. Przecie� on robi ze swoj� moc� to samo, co ja chcia�bym robi�
- ale jest sprytny, a ludzie nawet nie widz�, �e nimi kieruje. Powiedz nam, jak
post�pi�, Alvinie! Naucz nas Stwarzania, Alvinie! Czy Alvin im powie: to nie
wasz talent, biedni g�upcy, nie mog� was tego nauczy�, jak nie mog� ryby nauczy�
chodzenia? Nie! Udaje, �e ich uczy, pomaga przy paru �a�osnych, n�dznych
sukcesach, a oni zostaj� przy nim jako wierni s�udzy, jego uczniowie.
Ale ja do nich nie nale��. Sam o sobie decyduj�, jestem sprytniejszy od niego, a
b�d� pot�niejszy, kiedy tylko naucz� si�, co trzeba. Alvin by� przecie� si�dmym
synem si�dmego syna ledwie par� chwil po urodzeniu, zanim umar� nasz najstarszy
brat Vigor; ja by�em si�dmym synem si�dmego syna przez ca�e �ycie i dzisiaj te�
jestem. Musz� przecie� w ko�cu wyprzedzi� Alvina. Jestem prawdziwym Stw�rc�.
Prawdziwym. Nie hipokryt�. Nie oszustem.
- Kiedy zobaczysz Alvina, powiedz mu, �eby mnie nie szuka�. Zobaczy mnie dopiero
wtedy, kiedy b�d� got�w si� z nim zmierzy�: Stw�rca przeciwko Stw�rcy.
- Nie mo�e by� walki Stw�rcy ze Stw�rc� - zauwa�y� Bajarz.
- Naprawd�?
- Bo je�li walcz�, to znaczy, �e przynajmniej jeden z nich nie jest prawdziwym
Stw�rc�, ale raczej czym� przeciwnym.
- To jaka� bajka? - za�mia� si� Calvin. - O Niszczycielu? Alvin opowiada takie
historyjki, ale to same bzdury; chce zrobi� z siebie bohatera.
- Nie dziwi� si�, �e nie wierzysz w Niszczyciela. Pierwsze k�amstwo Niszczyciela
zawsze jest takie, �e on nie istnieje. A jego prawdziwi s�udzy zawsze mu wierz�,
chocia� sami nios� jego dzie�a w �wiat.
- Czyli jestem s�ug� Niszczyciela? - zapyta� Calvin.
- Oczywi�cie - potwierdzi� Bajarz. - Wszystkie si�ce na mojej sk�rze tego
dowodz�.
- Si�ce dowodz�, �e jeste� s�abym cz�owiekiem z niewyparzon� g�b�.
- Alvin by mnie wyleczy� i wzmocni�. Tak zachowuj� si� Stw�rcy.
Calvin nie m�g� ju� tego znie��. Kopn�� Bajarza prosto w twarz; poczu�, jak nos
starucha �amie si� pod jego stop�. Potem Bajarz run�� na traw� i leg�
nieruchomo. Calvin nie schyli� si� nawet, �eby zbada� mu puls. Je�li stary nie
�yje, to trudno, �wiat b�dzie lepszy bez jego k�amstw i bezczelno�ci.
Dopiero jakie� pi�� minut p�niej, ju� g��boko w lesie, dotar�o do niego
prawdziwe znaczenie czynu. Zabi�em cz�owieka! Mog�em zabi� cz�owieka i
zostawi�em go na �mier�!
Powinienem go uleczy� przed odej�ciem. Tak jak Alvin leczy ludzi. Wtedy by si�
przekona�, �e naprawd� jestem Stw�rc� - bo go uleczy�em. Jak mog�em przegapi�
tak� okazj� pokazania, do czego jestem zdolny?
Zawr�ci� natychmiast i ruszy� p�dem przez las, przeskakuj�c przez korzenie,
zbiegaj�c ze zbocza, na kt�re wspina� si� ledwie przed chwil�. Ale kiedy
zdyszany stan�� na ��ce, starca nie by�o, cho� krew znaczy�a kroplami �d�b�a
trawy i rozlewa�a si� w ka�u�� tam, gdzie le�a�a g�owa. Czyli nie umar�. Wsta� i
poszed� sobie, a zatem nie by� martwy.
Ale� dure� ze mnie, my�la� Calvin. Oczywi�cie, �e go nie zabi�em. Jestem
Stw�rc�. Stw�rcy nie niszcz� niczego, Stw�rcy buduj�. Czy nie to stale powtarza�
mi Alvin? Wi�c je�li jestem Stw�rc�, nie mog� uczyni� nic niszczycielskiego.
Przez moment chcia� ju� zej�� ze wzg�rza, w stron� m�yna. Niech Bajarz spr�buje
oskar�y� go przed wszystkimi. Calvin zwyczajnie zaprzeczy i niech spr�buj� jako�
z tym sobie poradzi�. Oczywi�cie, wszyscy uwierz� Bajarzowi. Ale Calvinowi
wystarczy wtedy powiedzie�: "Taki ma talent, �e sk�ania ludzi do wiary w swoje
k�amstwa. Inaczej dlaczego mieliby�cie wierzy� obcemu zamiast najm�odszemu
synowi Alvina Millera, skoro wszyscy wiecie, �e przecie� nie napadam na ludzi?"
Wyobrazi� sobie t� cudown� scen�, gdzie ojciec, mama i Alvin nie wiedz�, co
robi�.
Ale jeszcze pi�kniejszy by� inny obraz: Calvin wolny w wielkim mie�cie. Calvin
wyzwolony z cienia swego brata.
A co najlepsze, nie mog� nawet go �ciga�. Tutaj, w miasteczku Vigor Ko�ci�,
wszystkich doros�ych wi��e kl�twa Tenska-Tawy: ka�demu obcemu musz� opowiada�,
jak to wymordowali niewinnych Czerwonych nad Chybotliwym Kanoe. Je�li tego nie
zrobi�, ich r�ce sp�yn� krwi�, jak nieme �wiadectwo zbrodni. Z tego powodu
tutejsi nie podr�owali tam, gdzie mogli spotka� obcych. Tylko sam Alvin m�g�by
go szuka�, tylko w towarzystwie tych, kt�rzy byli zbyt m�odzi, by bra� udzia� w
masakrze. A tak, jeszcze ich szwagier Armor - na niego nie spad�a kl�twa. I mo�e
Measure, kt�ry nie uczestniczy� w walce, ale sam przyj�� na siebie przekle�stwo
- on pewnie te� m�g�by wyjecha�. Ale i tak marny to b�dzie po�cig.
Zreszt� dlaczego mieliby go szuka�? Alvin uwa�a�, �e Calvin nic nie jest wart.
Nie jest wart nauczania. To jak mia�by by� wart po�cigu?
Wolno�� by�a zawsze tylko o kilka krok�w ode mnie, pomy�la� Calvin. Wystarczy�o
tylko zrozumie�, �e Alvin nigdy nie uzna we mnie prawdziwego przyjaciela i
brata. Bajarz mi to u�wiadomi�. Powinienem mu podzi�kowa�.
Na szcz�cie przekaza�em mu ju� wszystkie wyrazy wdzi�czno�ci, na jakie
zas�u�y�.
Calvin zachichota�. Potem odwr�ci� si� i zn�w ruszy� do lasu. Id�c mi�dzy
drzewami, pr�bowa� porusza� si� tak cicho, jak Alvin - sztuczka, jakiej nauczy�
si� od dzikich Czerwonych, zanim zrezygnowali i ucywilizowali si� albo przeszli
przez Mizzipy do pustej krainy na zachodzie. Jednak mimo wysi�k�w Calvin ca�y
czas ha�asowa� i �ama� ga��zki.
Na pewno Alvin te� robi du�o ha�asu, t�umaczy� sobie. Wykorzystuje tylko sw�j
talent, by ludzie my�leli, �e idzie cicho. Bo kiedy wszyscy my�l�, �e jeste�
cichy, to jeste�, prawda? Przecie� to �adna r�nica.
Ca�kiem to podobne do tego hipokryty Alvina: ka�e nam wierzy�, �e jest w
harmonii z zielonym �yciem, a naprawd� jest niezgrabny jak wszyscy. Ja
przynajmniej nie wstydz� si� uczciwego ha�asu.
Z t� my�l� Calvin ruszy� przez g�szcza, �ami�c ga��zie i przy ka�dym kroku
szeleszcz�c li��mi.
ROZDZIA� 3 - OBSERWATORZY
Kiedy Calvin wyrusza� w swoj� podr� bez celu, staraj�c si� nie my�le� przy
ka�dym kroku o Alvinie, kto� inny ju� by� w podr�y i tak�e stara� si� wypchn��
Alvina z pami�ci. Na tym jednak ko�czy�y si� podobie�stwa. T� drug� osob� bowiem
by�a Peggy Larner, kt�ra zna�a Alvina lepiej i kocha�a bardziej ni� ktokolwiek
inny. Jecha�a w�a�nie powozem po polnej drodze w Appalachee i by�a przynajmniej
tak samo nieszcz�liwa jak Calvin. R�nica polega�a na tym, �e o swoje
nieszcz�cia wini�a tylko siebie sam�.
Kiedy zgin�a jej matka, Peggy Larner my�la�a, �e zostanie w Hatrack River na
reszt� �ycia, pomagaj�c ojcu prowadzi� zajazd. Sko�czy�a ju� z wa�nymi sprawami
tego �wiata. Pr�bowa�a przy�o�y� do nich r�k�, a w rezultacie zapomnia�a, co si�
dzieje na jej w�asnym podw�rku; nie dostrzeg�a �mierci gro��cej matce. �mierci
�atwej do zapobie�enia, uzale�nionej od zwyk�ego przypadku; jedno s�owo
ostrze�enia, a matka i ojciec by wiedzieli, �e Odszukiwacze Niewolnik�w wr�c�
tej nocy, ilu ich b�dzie, jak uzbrojonych, przez kt�re drzwi wejd�. Peggy jednak
pilnowa�a wa�nych spraw tego �wiata, dba�a o swoj� g�upi� mi�o�� do Alvina,
m�odego kowalskiego czeladnika. Ten czeladnik potrafi� zrobi� p�ug z �ywego
z�ota i poprosi� j� o r�k�, chcia�, �eby ruszy�a z nim w �wiat walczy� z
Niszczycielem, a przez ten czas Niszczyciel wkrad� si� tylnymi drzwiami i rozbi�
jej �ycie pociskiem ze strzelby, kt�ry rozerwa� cia�o matki i na zawsze z�o�y�
na ramiona Peggy najstraszliwsze brzemi�.
Jakie to dziecko, kt�re nie uwa�a, kiedy mo�e ocali� �ycie w�asnej matki?
Nie mog�a wyj�� za Alvina. W ten spos�b wynagrodzi�aby siebie za w�asny egoizm.
Powinna zosta� i pomaga� ojcu w pracy.
A jednak nawet tego nie potrafi�a dokona�, w ka�dym razie nie na d�ugo. Kiedy
ojciec na ni� patrzy� - a raczej kiedy wola� na ni� nie patrze� - czu�a, �e jego
b�l rozdziera jej serce. Wiedzia�, �e mog�a zapobiec tragedii. I chocia� ze
wszystkich si� stara� si� nie robi� jej wyrzut�w, nie musia� nic m�wi�, �eby
wiedzia�a, co my�li. Nie, nie u�y�a swojego talentu, �eby zajrze� w p�omie� jego
serca, w jego gorzkie wspomnienia. Wiedzia�a nie patrz�c, bo zna�a go dobrze,
tak jak dzieci znaj� rodzic�w.
A� przyszed� dzie�, kiedy nie mog�a ju� tego znie��. Raz ju�, jako dziewczynka,
opu�ci�a dom, pozostawiaj�c tylko kr�tki li�cik. Tym razem mia�a wi�cej odwagi:
stan�a przed ojcem i powiedzia�a, �e nie mo�e zosta�.
- Czy�bym straci� te� c�rk� po tym, jak straci�em �on�?
- Masz c�rk� i zawsze j� mia�e� - odpar�a Peggy. - Ale kobieta, kt�ra mog�a
zapobiec �mierci twojej �ony i nie zrobi�a tego... ta kobieta nie mo�e tu d�u�ej
zosta�.
- Czy co� m�wi�em? Czy s�owem albo uczynkiem...
- To tw�j talent, �e ludzie czuj� si� dobrze pod twoim dachem, tato, a ze mn�
stara�e� si� wyj�tkowo. Ale �aden talent nie zdejmie z mojej duszy strasznego
ci�aru. Ani mi�o��, ani dobro�, jakie m�g�by� mi okaza�, nie ukryj� przede mn�
tego, jak cierpisz na m�j widok.
Ojciec wiedzia�, �e nie zdo�a d�u�ej oszukiwa� c�rki. Przecie� by�a �agwi�.
- B�d� za tob� t�skni� ca�ym sercem - rzek�.
- Ja te� b�d� za tob� t�skni�a - odpar�a.
Poca�owa�a go, obj�a na chwil� i wysz�a. Raz jeszcze odjecha�a powozem doktora
Whitleya Physickera do Dekane. Tam zamieszka�a u rodziny, kt�ra kiedy�
wy�wiadczy�a jej wiele dobrego.
Nie zosta�a jednak d�ugo i wkr�tce wyjecha�a dyli�ansem do Franklina, stolicy
Appalachee. Nie zna�a tam nikogo, ale mia�a pozna�: �adne serce nie mog�o
pozosta� przed ni� zamkni�te, wi�c szybko odnalaz�a ludzi, kt�rzy instytucji
niewolnictwa nienawidzili tak samo jak ona. Jej matka zgin�a, poniewa� p�-
Czarnego przyj�a do domu i rodziny jak syna, cho� zgodnie z prawem nale�a� do
jakiego� bia�ego m�czyzny w Appalachee.
Ch�opiec �w, Arthur Stuart, wci�� by� wolny i mieszka� z Alvinem w miasteczku
Vigor Ko�ci�. Ale instytucja niewolnictwa, kt�ra zabi�a jego naturaln� i
przybran� matk�, tak�e przetrwa�a. Nie by�o �adnej nadziei na zmian� sytuacji w
ziemiach kr�lewskich na po�udniu i wschodzie, ale w Appalachee �y� nar�d, kt�ry
zdoby� wolno�� dzi�ki ofierze George'a Washingtona i pod przyw�dztwem Thomasa
Jeffersona. By�a to kraina idea��w. Z pewno�ci� Peggy zdo�a wykorzysta� swoje
mo�liwo�ci, by wypleni� z tej ziemi z�o niewolnictwa. W�a�nie w Appalachee
Arthur Stuart zosta� pocz�ty z gwa�tu okrutnego pana na bezbronnej niewolnicy.
W�a�nie w Appalachee postanowi�a zatem Peggy dyskretnie, ale m�drze wspomaga�
tych, kt�rzy nienawidzili niewolnictwa, a przeszkadza� tym, kt�rzy chcieliby je
utrzyma�.
Podr�owa�a w przebraniu, oczywi�cie. Nie dlatego �e kto� m�g�by j� pozna�, ale
nie chcia�a, by nazywano j� Peggy Guester, gdy� by�o to tak�e nazwisko jej
matki. Przedstawia�a si� jako panna Larner, wykszta�cona nauczycielka
francuskiego, �aciny i muzyki. W tym przebraniu udziela�a lekcji: tutaj kilka
tygodni, tam kilka... Prowadzi�a tylko kursy zaawansowane, dla nauczycieli w
rozmaitych wioskach i miasteczkach.
Chocia� wyk�ada�a sumiennie, najbardziej interesowa�o j� wyszukiwanie p�omieni
serc ludzi, kt�rzy gardzili niewolnictwem, albo - l�kaj�c si� przyzna� do
pogardy - przynajmniej, posiadaj�c niewolnik�w, czuli si� niezr�cznie czy
niepewnie. Tych, kt�rzy starali si� traktowa� ich �agodnie, kt�rzy w tajemnicy
pozwalali im uczy� si� czyta�, pisa� i liczy�.
Tych o dobrych sercach o�miela�a si� zach�ca�. Rozmawia�a z nimi i wypowiada�a
s�owa mog�ce pchn�� ich na nowe �cie�ki �ycia - cho�by nieliczne i w�skie -
gdzie nabierali odwagi i otwarcie wyst�powali przeciwko niewolnictwu.
W ten spos�b nadal pomaga�a ojcu w pracy. Czy� bowiem Horacy Guester przez ca�e
lata nie ryzykowa� �ycia, pomagaj�c zbieg�ym niewolnikom przep�yn�� Hio i dosta�
si� na p�noc, na terytoria francuskie, gdzie stawali si� wolni i gdzie nie
mogli wkroczy� Odszukiwacze? Nie mog�a d�u�ej �y� przy boku ojca, nie mog�a
zdj�� z niego nawet cz�stki rozpaczy, ale potrafi�a kontynuowa� jego dzie�o, a
mo�e nawet uczyni� je zb�dnym, jako �e wolno�� nadejdzie nie dla pojedynczych,
ale dla wszystkich niewolnik�w r�wnocze�nie.
Czy b�d� wtedy godna, �eby zn�w przed nim stan��? Czy moje winy zostan�
odkupione? Czy �mier� mamy nabierze znaczenia, przestanie by� bezsensownym
rezultatem mojej niedba�o�ci?
Najtrudniejszym elementem jej dyscypliny by�o niedopuszczenie, by rozprasza�y j�
jakiekolwiek my�li o Alvinie Smisie. Kiedy� by� j�drem jej �ycia: asystowa�a
przy jego narodzinach, zdj�a mu z twarzy czepek porodowy i przez lata u�ywa�a
mocy tego zasuszonego czepka, by chroni� ch�opca przed atakami Niszczyciela.
Potem, kiedy wyr�s� na m�czyzn�, kiedy rozwin�� w�asn� moc i sam m�g� si�
broni�, wci�� pozosta� w jej sercu, gdy� zacz�a kocha� cz�owieka, kt�rym si�
sta�. Wr�ci�a do Hatrack River - po raz pierwszy w przebraniu panny Larner - by
da� jemu i Arthurowi Stuartowi ksi��kow� wiedz�, jakiej obaj pragn�li. I kiedy
go uczy�a, przez ca�y czas kry�a si� za heksami, przes�aniaj�cymi jej twarz i
imi�, kry�a si� i obserwowa�a jak szpieg, jak my�liwy, jak kochanka, kt�ra nie
�mie si� pokaza�.
I w tym przebraniu j� pokocha�. To wszystko by�o k�amstwem, k�amstwem, kt�re
powtarza�a jemu i sobie.
Nie chcia�a szuka� jasnego p�omienia jego serca, cho� wiedzia�a, �e znalaz�aby
go natychmiast, cho�by by� bardzo daleko. Mia�a teraz inne zadanie. Musia�a
osi�gn�� inny cel, nie dopu�ci� do innych zdarze�.
To by�o najlepsze w jej nowym �yciu: ka�dy, kto cokolwiek wiedzia� o
niewolnictwie, zdawa� sobie spraw�, �e jest ono z�em. Ci, co nie wiedzieli -
dzieci dorastaj�ce w kraju, gdzie istnia�o niewolnictwo, ludzie, kt�rzy nigdy
nie mieli niewolnik�w, czy nawet w �yciu nie widzieli Czarnego - mogli sobie
wyobra�a�, �e wszystko jest w porz�dku. Ale ci, co wiedzieli, wszyscy rozumieli,
�e to z�o.
Wielu z nich, naturalnie, powtarza�o sobie k�amstwa, szuka�o usprawiedliwie�
albo te� przyjmowa�o z�o z otwartymi ramionami, byle tylko zachowa� dawny styl
�ycia, zachowa� bogactwo i znaczenie, zachowa� presti� i honor. Jednak wi�cej
ich cierpia�o, z trudem znosz�c bogactwo zdobyte wysi�kiem i cierpieniem
Czarnych, porwanych ze swej ojczyzny i wbrew woli przewiezionych na mroczny
kontynent Ameryki. Ich serc szuka�a Peggy, zw�aszcza tych najsilniejszych,
kt�rzy mogli znale�� do�� odwagi, by przewa�y� szal�.
Jej wysi�ki nie sz�y na marne. Kiedy odje�d�a�a z miasteczka, ludzie rozmawiali
- nie, szczerze m�wi�c, k��cili si� - o sprawy nigdy wcze�niej nie
kwestionowane. Oczywi�cie, nie obywa�o si� bez cierpienia. Kilku ludzi spo�r�d
tych, kt�rych odwag� rozbudzi�a, wytarzano w smole i w pierzu, innych pobito,
jeszcze innym spalono domy. Ale okrucie�stwa w�a�cicieli niewolnik�w tym
wyra�niej ukazywa�y, �e trzeba zacz�� dzia�a�, trzeba uwolni� si� od systemu
niszcz�cego wszystkich.
Dzisiaj tak�e jecha�a z podobn� misj�. Wynaj�a pow�z maj�cy zawie�� j� do
miasteczka Baker's Fork. Jecha�a daleko, zgrzana ju�, zm�czona i brudna, jak
zwykle podr�ni latem.
I nagle zaciekawi�o j�, dok�d prowadzi jaka� boczna droga.
Peggy nie nale�a�a do os�b ciekawych w zwyk�ym sensie. Od dzieci�stwa mia�a
talent do odkrywania najg��biej skrywanych sekret�w in