2690

Szczegóły
Tytuł 2690
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2690 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2690 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2690 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MICHAEL MOORCOCK KAWALER MIECZY (PRZE�O�Y�: RADOS�AW KOT) SCAN-DAL WPROWADZENIE By�y to czasy ocean�w �wiat�a i czasy dzikich bestii z br�zu lataj�cych w przestworzach, miast unosz�cych si� tu� pod sklepieniem nieba. Stada karmazynowego byd�a, ro�lejszego ni� zamki, nape�nia�y porykiwaniem pastwiska; m�ode i ha�a�liwe stworzenia nawiedza�y ponuro tocz�ce swe wody rzeki. By� to czas bog�w, kt�rych nieustann� obecno�� mo�na by�o dostrzec we wszystkim, co istnia�o na �wiecie; czas bezrozumnych krasnali i pozbawionych kszta�tu stwor�w, kt�re mo�na by�o przywo�a� nieostro�n� b�d� gor�czkow� my�l�, a kt�re nie odchodzi�y nie zadawszy cierpienia lub p�ki nie z�o�y�o im si� okrutnej ofiary; czas magii, zjaw, niesta�ej przyrody, zdarze� pozornie niemo�liwych, paradoks�w mog�cych wp�dzi� w szale�stwo; marze� spe�niaj�cych si� pos�usznie i marze� realizuj�cych si� na opak; koszmar�w sennych raptownie staj�cych si� jaw�. By�y to czasy ciekawe i czasy mroczne. Czasy Praw Miecza. Czasy, gdy Vadhaghowie i Nhadraghowie, odwieczni wrogowie, wymierali. Czas, kiedy cz�owiek, niewolnik strachu, pojawi� si� na �wiecie, nie�wiadom, �e wi�kszo�� cierpie� i l�k�w, kt�re go osacza�y, by�a wynikiem nie czego innego, jak tego, �e on sam zaistnia�. By�a to jedna z wielu ironii losu, zwi�zanych z cz�owiekiem, kt�ry pod�wczas nazywa� sw� ras� Mabdenami lub Mabde�czykami. Mabdenowie �yli kr�tko, lecz mno�yli si� obficie. W ci�gu kilku stuleci zdo�ali osi�gn�� przewag� na zachodnim kontynencie, na kt�rym to zacz�a si� ich ewolucja. Przed wyprawianiem si� w wi�kszej sile ku l�dom zamieszkanym przez Vadgagh�w i Nhadragh�w powstrzymywa�y ich przes�dy. Tak trwa�o to przez par� dalszych stuleci, a� w ko�cu okrzepli i zdobyli si� na odwag�. Nie spotkali si� z oporem, lecz zacz�li zazdro�ci� starszym rasom, ich liczne kompleksy objawi�y si� pod postaciami zawi�ci i agresji. Vadhaghowie i Nhadraghowie nie byli ostrze�eni przed takim obrotem sprawy. Panowali przez milion lub wi�cej lat na ca�ej planecie, a teraz ona zacz�a si� zmienia�. Wiedzieli o istnieniu Mabden�w, lecz nie dostrzegali zbytniej r�nicy mi�dzy nimi a innymi dzikimi zwierz�tami. Obie rasy nie zapomnia�y wprawdzie o wzajemnej nienawi�ci, lecz ich przedstawiciele sp�dzali r�wnocze�nie wiele czasu na tworzeniu dzie� sztuki, abstrakcyjnych rozwa�aniach i temu podobnych zaj�ciach. Rozumni, do�wiadczeni, nie dopuszczali do siebie my�li, �e cokolwiek mo�e si� zmieni�. Z tego te� g��wnie powodu ignorowali zapowiedzi kresu swej epoki. Mi�dzy oboma odwiecznymi wrogami nie by�o ju� konflikt�w, jako �e ostatni� bitw� stoczyli wiele stuleci temu, lecz nadal nie utrzymywali ze sob� kontakt�w. Vadhaghowie zamieszkiwali ca�ymi rodzinami odci�te od �wiata zamki, rozrzucone na kontynencie nazywanym przez nich Bro-an-Vadhagh. Nie by�o mi�dzy nimi ��czno�ci, ch�� do podr�owania za� stracili ju� bardzo dawno. Nhadraghowie �yli w miastach wzniesionych na wyspach w�r�d m�rz, na p�nocny zach�d od Bro-an-Vadhaghu. R�wnie� samotnie, nie interesuj�c si� nawet najbli�szym rodze�stwem. Obie rasy uwa�a�y, �e s� niezwyci�one. Obie si� myli�y. Rozpoczynaj�cy sw� egzystencj� cz�owiek rozmna�a� si� i, jak szerzy si� zaraza, tak on w�drowa� po ca�ym �wiecie. Zaraza ta powala�a stare rasy, gdziekolwiek si� na nie natkn�a. Cz�owiek ni�s� ze sob� nie tylko �mier�, lecz r�wnie� strach. G��wnym celem jego stara� by�o zostawienie po poprzednikach jedynie ruin i ko�ci. Nie zdaj�c sobie sprawy, by� psychiczn� hybryd�, a tego nawet Wielcy Dawni Bogowie nie byli w stanie obj�� sw� m�dro�ci�. I Wielcy Dawni Bogowie poznali, co to strach. Cz�owiek, niewolnik strachu, arogancki w swej ignorancji, kontynuowa� niszczycielski poch�d, pozostaj�c �lepy na skutki spustosze�, powodowanych przez jego ma�ostkowe ambicje. R�wnocze�nie, maj�c upo�ledzone zmys�y, nie podejrzewa� nawet istnienia we wszech�wiecie wielu wymiar�w, z kt�rych ka�dy by� w jaki� spos�b zwi�zany z innymi. Nie by� taki, jak Vadhaghowie czy Nhadraghowie, kt�rzy posiedli sztuk� poruszania si� mi�dzy wymiarami si�� woli, poznali Pi�� Wymiar�w i zrozumieli jednocze�nie natur� wielu innych wymiar�w, w kt�rych Ziemia istnia�a - poj�li ich znaczenie. St�d te� wydawa�o si� wielk� niesprawiedliwo�ci�, �e tak szlachetne rasy maj� znikn�� za spraw� istot, kt�re nadal tylko troch� r�ni�y si� od zwierz�t. By�o to tak, jakby s�py zwo�ywa�y ju� sw�j wiec nad cia�em m�odego poety, kt�ry m�g� tylko przygl�da� si�, wci�� przytomny, jak ptaki zabieraj� mu jego cudowne �ycie, kt�rego nigdy nie zrozumiej� i nigdy nie dowiedz� si�, co zniszczy�y. - Gdyby znali warto�� tego, co rabuj�, gdyby potrafili uzmys�owi� sobie, co zabijaj� - m�wi stary Vadhagh w powie�ci Jedyny kwiat jesieni - wtedy bym nie cierpia�. To by�a niesprawiedliwo��. Stwarzaj�c cz�owieka, wszech�wiat zdradzi� stare rasy. Lecz niesprawiedliwo�� ta by�a zwyczajna i logiczna. Kto� mo�e kocha� i ocenia� wszech�wiat, ale wszech�wiat ani nie kocha, ani nie os�dza nikogo. Wszech�wiat nie czyni r�nicy mi�dzy mnogo�ci� stworze� i obiekt�w, z kt�rych si� sk�ada. Wszyscy s� r�wni. Nikt nie jest faworyzowany. Wszech�wiat, wyposa�ony jedynie w materie i zdolno�� kreacji, tworzy nieustannie troch� tego, troch� tamtego. Nie kontroluje, co stworzy�, i sam przez swoje twory nie mo�e by� kontrolowany (chocia� niekt�rzy niezmiennie s�dz� inaczej). Ci, kt�rzy przeklinaj� �wiat, porywaj� si� na co�, co i tak pozostanie nieosi�galne. Ci, kt�rzy zaciskaj� pi�ci, wznosz� je ku �lepym gwiazdom. Lecz nie oznacza to, �e nie ma takich, kt�rzy pr�buj� walczy� i dosi�gn�� nieosi�galnego. Takie istoty b�d� zawsze - czasem obdarzone nieprzeci�tn� inteligencj� - nie mog�ce pogodzi� si� z bezduszno�ci� wszech�wiata. Ksi��� Corum Jhaelen Irsei by� w�a�nie kim� takim. Ostatni zapewne z rasy Vadhagh�w, znany r�wnie� jako Ksi��� w Szkar�atnym P�aszczu. Ta kronika opowiada w�a�nie o nim. Ksi�ga Coruma KSI�GA PIERWSZA w kt�rej Ksi��� Corum odkrywa z�o�ono�� spraw ziemskich i traci r�k� Rozdzia� 1 W ZAMKU ERORN W Zamku Erorn mieszka�a od stuleci rodzina Ksi�cia Khlonskeya, darz�ca mi�o�ci� spokojnie przelewaj�ce si� u p�nocnych �cian zamku morze i �agodn� puszcz� podchodz�c� tu� pod jego po�udniowe mury. Zamek Erorn by� tak stary, �e zdawa� si� w jedno stopiony z wy�aniaj�cymi si� majestatycznie z morza ska�ami, na kt�rych go wzniesiono. G�rowa�y nad nim nadgryzione z�bem czasu, lecz nadal budz�ce podziw wie�yczki, kamienie jego mur�w wyg�adzi�a przez stulecia woda. Dziel�ce wn�trza zamku �ciany potrafi�y zmienia� sw�j kszta�t, dostosowuj�c si� do wyposa�enia pokoi, przybiera� r�ne kolory zale�nie od kierunku, z kt�rego wia� wiatr. Pokoje wype�nia�y fontanny i kryszta�y, wygrywaj�ce subtelne, z�o�one fugi, skomponowane przez cz�onk�w rodziny - niekt�rych �yj�cych, niekt�rych dawno ju� martwych. By�y galerie zawieszone obrazami na aksamicie, marmurze i szkle, zgromadzone przez przodk�w Ksi�cia Khlonskeya, z kt�rych wielu mia�o uzdolnienia artystyczne. By�y biblioteki wype�nione manuskryptami spisanymi zar�wno przez Vadhagh�w, jak i Nhadragh�w. Gdzie indziej jeszcze znale�� mo�na by�o pokoje, w kt�rych sta�y pos�gi; by�y ptaszarnie i mena�erie, obserwatoria, laboratoria, pokoje dziecinne, ogrody, zak�tki do medytacji, gabinety lekarskie, sale gimnastyczne, kolekcje pami�tek po zmar�ych, kuchnie, planetaria, muzea, sale spotka� i dyskusji, jak i pokoje bez szczeg�lnego przeznaczenia oraz te, kt�re by�y na sta�e zajmowane przez mieszka�c�w zamku. Dwana�cie os�b �y�o teraz w zamku, chocia� kiedy� by�o ich tu pi��set. Ci, kt�rzy pozostali, to sam Ksi��� Khlonskey, mocno ju� wiekowy, i o wiele m�odsza jego �ona, Colotalarna; ich bli�niacze c�rki Ilastru i Pholhinra; Ksi��� Rhanan, jego brat; Setreda, jego bratanica, i Corum, jego syn. Pozosta�a pi�tka by�a domownikami wywodz�cymi si� z dalszej rodziny ksi�cia. Wszyscy posiadali charakterystyczne cechy Vadhagh�w; pod�u�ne, w�skie g�owy o zupe�nie p�askich bokach, uszy niemal pozbawione p�atk�w, pi�kne w�osy, kt�re ka�dy silniejszy podmuch m�g� ponie�� jak chmur� ponad ich g�owami, wielkie oczy o kszta�cie migda��w, z ��tymi �renicami i purpurowymi t�cz�wkami, szerokie usta o pe�nych wargach, z�ot� sk�r� nakrapian� jakby szlachetnym r�em. Cia�a ich by�y szczup�e i wysokie, lecz proporcjonalne. Poruszali si� za� z gracj� tak niewymuszon�, �e w por�wnaniu z ni� ruchy istot ludzkich przypomina�y raczej nieporadne ma�pie podskoki. Zajmuj�c si� g��wnie oderwanymi od rzeczywisto�ci intelektualnymi kwestiami, kt�re dostarcza�y im rozrywki, nie utrzymywali od ponad dwustu lat kontaktu z reszt� ludu Vadhagh�w. Od ponad trzystu nie widzieli �adnego z Nhadragh�w. Ostatnie wie�ci ze �wiata dotar�y do nich przed z g�r� wiekiem. Raz tylko spotkali przedstawiciela rasy Mabden�w - Ksi��� Opash przywi�z� go do Zamku Erorn jako okaz. Ksi��� ten by� najbli�szym kuzynem Ksi�cia Khlonskeya, przyrodnikiem z zami�owania. Mabden - a by�a to samiczka - zosta�a umieszczona w mena�erii, gdzie dbano o ni� dobrze, lecz �y�a tylko troch� ponad pi��dziesi�t lat, a gdy rozsta�a si� z tym �wiatem, nie sprowadzono nowej na jej miejsce. Od tamtych czas�w Mabdenowie rozmno�yli si� oczywi�cie i zamieszkiwali, jak si� okazywa�o, spore tereny Bro-an-Vadhaghu. Pojawi�y si� nawet plotki, �e niekt�re zamki Vadhagh�w sta�y si� ofiarami ich napa�ci zako�czonych wymordowaniem mieszka�c�w i zniszczeniem budowli. Ksi��� Khlonskey niezbyt dawa� temu wiar�. Zreszt� te przypuszczenia umiarkowanie interesowa�y jego samego czy jego rodzin�. By�o przecie� tyle innych rzeczy wartych dyskusji, tyle z�o�onych przyczynk�w do rozwa�a�, przyjemniejszych zagadnie� ze stu i jednej dziedziny. Sk�ra Ksi�cia Khlonskeya by�a prawie mlecznobia�a i tak cienka, �e arterie i mi�nie tu� pod ni� by�y dobrze widoczne. �y� ju� od tysi�cy lat, lecz dopiero niedawno wiek zaczai dawa� zna� o sobie. Kiedy jego s�abo�� zacznie by� zauwa�alna, oczy zaczn� zawodzi�, wtedy zako�czy �ycie tak, jak zwykli to robi� Vadhaghowie. Uda si� do Komnaty Opar�w, po�o�y na jedwabnych ko�drach i poduszkach, by wdycha� r�ne s�odko pachn�ce gazy a� do s�odkiej �mierci. W�osy jego z czasem sta�y si� z�ocisto-br�zowe, a oczy wyp�owia�y w czerwonawopurpurowe z pomara�czowym �rodkiem. Jego szaty, niegdy� na ros�� posta�, by�y teraz zbyt du�e, lecz pomimo �e wspiera� si� na lasce z platynowych kutych pr�t�w, mi�dzy kt�re wetkane by�y pasma rubinowego metalu, postaw� mia� wci�� dumn�, a plecy nie przygarbione. Kt�rego� dnia odszuka� on swego syna, Ksi�cia Coruma, w komnacie, gdzie przy u�yciu chordofon�w i piszcza�ek tworzy� mo�na by�o muzyk� - cich� i prost�, kt�r� niemal zag�uszy�y kroki Khlonskeya, id�cego po misternie tkanych dywanach, postukuj�cego lask�, oddychaj�cego z wysi�kiem. Ksi��� Corum oderwa� si� od kompozycji i rzuci� swemu ojcu spojrzenie b�d�ce uprzejmym zapytaniem. - Tak, ojcze? - Wybacz, przeszkadzam ci, Corumie. - Nic nie szkodzi. Nie by�em zreszt� zbyt zadowolony z tego, co w�a�nie skomponowa�em. - Corum podni�s� si� z poduszek i narzuci� na siebie szkar�atn� szat�. - M�j czas si� zbli�a, Corumie. Wkr�tce odwiedz� Komnat� Opar�w. Lecz zanim ostatecznie si� na to zdecyduj�, chcia�bym jeszcze zaspokoi� pewne moje pragnienie. B�d� w zwi�zku z tym potrzebowa� twojej pomocy. Ksi��� Corum, kt�ry kocha� swojego ojca, zawsze z szacunkiem odnosi� si� do jego postanowie�. Odpowiedzia� zatem z niejakim zak�opotaniem: - Co mog� zrobi� dla ciebie, ojcze? - Chcia�bym dowiedzie� si� czego� o losach moich krewnych. O Ksi�ciu Opashu, kt�ry w�ada Zamkiem Sarn na Wschodzie, o Ksi�nej Lorim, z Zamku Crachah na Po�udniu, i o Ksi�ciu Faguinie z pomocnego Zamku Gal. Corum nie kry� swojej dezaprobaty. - Bardzo dobrze, ojcze, lecz... - Wiem, co my�lisz, synu - �e m�g�bym si� tego r�wnie dobrze dowiedzie� innymi sposobami. Niezupe�nie tak. Z jakiego� powodu bardzo trudno jest nawi�za� kontakt z innymi wymiarami. Nawet moje zmys�y i wyczucie s� bardziej zamglone, ni� by� powinny. Pr�buj�, jak mog� si�gn�� ich moimi my�lami... A fizyczne przedostanie si� tam jest chyba zupe�nie niemo�liwe. By� mo�e m�j wiek... - Nie, ojcze - powiedzia� Ksi��� Corum - gdy� i ja natkn��em si� na podobne trudno�ci. Kiedy� ca�kiem �atwo mo�na by�o porusza� si� sam� si�� woli mi�dzy Pi�cioma Wymiarami. Z niewielkim wysi�kiem mo�na by�o obj�� Dziesi�� Wymiar�w, chocia�, jak wiem, niewielu mog�o odwiedza� je materialnie. Teraz nie jestem w stanie dokona� niczego wi�cej, jak podejrze� czasem czy pods�ucha� pozosta�e cztery, kt�re tworz� wraz z naszym spektrum przemieszczania si� naszej planety w tym cyklu... Nie rozumiem, dlaczego ani w zwi�zku z czym nast�pi�o to os�abienie percepcji zmys��w. - Ani ja - przytakn�� ojciec. - Lecz czuj�, �e nie przyniesie nam to niczego dobrego. Co� zmienia si� w tym �wiecie, to oczywiste. I to w�a�nie jest g��wny pow�d, dla kt�rego chcia�bym nawi�za� kontakt z moimi krewnymi i dowiedzie� si� mo�e czego� od nich, je�li znaj� odpowied� na pytanie, dlaczego nasze zmys�y zosta�y uwi�zione w jednym tylko wymiarze. To nie jest normalne, to czyni nas u�omnymi. Czy mamy si� sta� takimi, jak te bestie znaj�ce tylko jeden �wiat, postrzegaj�ce tylko jeden wymiar i nie b�d�ce nawet w stanie poj�� mo�liwo�ci istnienia innych? Czy mo�e zacz�� si� nie znany nam proces inwolucji? Czy nasze dzieci nie b�d� umia�y skorzysta� z naszych do�wiadcze� i z wolna powr�c� do stanu wodnych ssak�w, z kt�rych rozwin�a si� niegdy� nasza rasa? Przyznam ci si�, synu, �e w�r�d moich my�li zal�g� si� strach. Ksi��� Corum nie usi�owa� oponowa� ni uspokaja� ojca. - Czyta�em kiedy� o rasie Blandhagna - powiedzia� w zamy�leniu. - By�a to rasa, kt�ra zamieszkiwa�a g��wnie Trzeci Wymiar. Lud bardzo wysoko rozwini�ty, lecz co� sta�o si� z ich genami. Utracili b�yskotliwo�� umys�u i w ci�gu kilkunastu pokole� zmienili si� w gatunek lataj�cych gad�w, obdarzonych wprawdzie wci�� jeszcze szcz�tkow� inteligencj�, lecz to czyni�o je tylko szalonymi. Ostatecznie zniszczyli si� wzajemnie. Zastanawiam si�, co mo�e spowodowa� proces takiego cofania si� ewolucji? - O tym mog� mie� poj�cie jedynie W�adcy Mieczy - powiedzia� ojciec. - A W�adcy Mieczy nie istniej�. Rozumiem, co chcesz powiedzie�. Odwiedz� twych krewnych, jak tego pragniesz, i zanios� im pozdrowienia. Dowiem si�, jak si� miewaj�, i spytam, czy stwierdzili to samo, co my tutaj, na Zamku Erorn. Ksi��� Khlonskey skin�� g�ow�. - Je�li nasza percepcja zawodzi i obni�a si� do poziomu dost�pnego Mabdenom, je�li mia�oby tak zosta�, to nasza rasa straci sens trwania. Dowiedz si� tak�e, je�li b�dziesz m�g�, co dzieje si� z Nhadraghami - czy i ich zmys�y sta�y si� podobnie upo�ledzone. - Nasze rasy s� mniej wi�cej tak samo stare - mrukn�� Corum. - Zapewne s� wra�liwi na to co i my. Lecz czy tw�j kuzyn, Shulag, nie mia� o tym nic do powiedzenia, gdy sk�ada� ci wizyt� kilkaset lat temu? - W�wczas opowiedzia� mi tylko, jak Mabdenowie nadp�yn�li swoimi statkami z Zachodu i napadli na archipelag Nhadragh�w, zabijaj�c wi�kszo�� z nich, a reszt� czyni�c niewolnikami. Trudno uwierzy�, �eby Mabdenowie, na wp� zwierz�ta, mniejsza o to, jak liczni, byli zdolni pokona� przebieg�ych Nhadragh�w. Ksi��� Corum wyd�� w zamy�leniu usta. - Zapewne ci ostatni stali si� zbyt beztroscy i pewni siebie. Jego ojciec odwr�ci� si�, zamierzaj�c wyj�� z komnaty. Platynowo-rubinowa laska postukiwa�a lekko na materii pokrywaj�cej p�yty posadzki, delikatna d�o� obejmowa�a jej r�czk� �agodniej ni� zwykle. - Zapatrzenie w siebie, to jedno - powiedzia�. - L�k za� przed trudn� do obj�cia umys�em zag�ad�, to drugie. Obie te rzeczy, oczywi�cie, s� zwiastunami zniszczenia. Gdy wr�cisz, mo�e uzyskam odpowiedzi na wszystkie te pytania. Odpowiedzi, kt�re b�dziemy w stanie zrozumie�. Kiedy wyruszysz? - Chcia�bym sko�czy� moj� symfoni� - powiedzia� Ksi��� Corum. - Zabierze mi to z dzie� lub niewiele wi�cej. Wyrusz� nast�pnego ranka po dniu, w kt�rym dzie�o b�dzie gotowe. Ksi��� Khlonskey skin�� star� g�ow� w pe�ni usatysfakcjonowany. - Dzi�kuj� ci, m�j synu. Gdy poszed�, Ksi��� Corum powr�ci� do pracy nad muzyk�, lecz trudno mu by�o si� skoncentrowa�. Jego wyobra�nia nieustannie wraca�a do wyprawy, kt�r� zgodzi� si� podj��. Ow�adn�y nim trudne do nazwania emocje - to musia�o by� podniecenie, jak s�dzi�. Ta wyprawa b�dzie pierwszym w jego �yciu krokiem poza okolice Zamku Erorn. Spr�bowa� si� uspokoi�, zapanowa� nad swoj� wyobra�ni�, gdy� by�o wbrew zwyczajom jego ludu, by pozwoli� emocjom dominowa� nad rozumem. - To mo�e by� pouczaj�ce - mrukn�� do siebie - zobaczy� reszt� tego kontynentu. Szkoda, �e nie zainteresowa�em si� kiedy� bli�ej geografi�. Ledwie pami�tam przebieg granic Bro-an-Vadhaghu, o reszcie �wiata nie m�wi�c. B�d� musia� przejrze� jakie� mapy przed drog�, mo�e znajd� w bibliotece troch� wspomnie� i relacji podr�nik�w. Tak, wyruszam jutro, no, mo�e pojutrze... Nie odczuwa� potrzeby po�piechu, nawet teraz. Vadhaghowie byli d�ugowieczni, dzia�ali zatem zwykle powoli, zawsze rozwa�aj�c po wielekro� ka�dy nast�pny krok, sp�dzaj�c tygodnie lub miesi�ce na medytacjach przed podj�ciem jakichkolwiek bada� czy pracy tw�rczej. W ko�cu jednak zdecydowa� si� przerwa� prace nad symfoni�, kt�r� zajmowa� si� przez kilka ostatnich lat. Mo�e wr�ci do niej po wyprawie... Mo�e nie... Dziwnie straci�o to na znaczeniu. Rozdzia� 2 KSI��� CORUM WYRUSZA W DROG� Wczesnym rankiem, kiedy kopyta jego konia gin�y jeszcze w przyziemnej mgie�ce, Ksi��� Corum wyruszy� na wypraw�. Blade �wiat�o zaczyna�o dopiero wydobywa� z mroku zarysy zamku, kt�ry, bardziej ni� kiedykolwiek, wygl�da� teraz jak cz�� wielkiej ska�y, w kt�r� wtopione by�y jego fundamenty. Drzewa przy �cie�ce roztapia�y si� we mgle, nikn�y w niej, zielono-czarny krajobraz oz�aca�y z wolna r�owawe promienie wschodz�cego, odleg�ego jeszcze s�o�ca. Spoza ska�, pod grub� warstw� opar�w, morze szumia�o odp�ywem. Strzy�yk zacz�� �piewa�, gdy Corum podjecha� do sosen i brz�z zapowiadaj�cych s�odkim zapachem las, odpowiedzia� mu swym skrzeczeniem gawron i nagle oba ptaki umilk�y, jakby skonfundowane d�wi�kami dobywaj�cymi si� z ich garde�. Corum jecha� coraz g��biej i dalej przez puszcz�, a� w ko�cu szmer morza ucich� gdzie� za jego plecami, a mg�a ust�pi�a pod rozgrzewaj�cymi promieniami s�o�ca. Pradawna puszcza by�a mu znajomym terenem, bardzo j� przy tym lubi� - to tutaj jako ch�opiec uczy� si� je�dziectwa, tutaj pobiera� lekcje sztuki walki, kt�r� ojciec jego uwa�a� za u�yteczn�, gdy� mog�a uczyni� cia�o zwinnym i odpornym. Zdarza�o si�, �e sp�dza� ca�e dnie na obserwacji zwierz�t zamieszkuj�cych ten obszar; delikatnych stworze� podobnych do konia, o ��toszarej sier�ci, nie wi�kszych jednak od psa i z rogiem wyrastaj�cym z czo�a; wspaniale ubarwionych, szerokoskrzyd�ych ptak�w, kt�re wzlatywa�y wy�ej, ni� si�ga�o spojrzenie, a gniazda budowa�y w opuszczonych jamach lisich i borsuczych; wielkich, lecz �agodnych �wi� z grubym, zmierzwionym futrem, �ywi�cych si� mchami, i wiele, wiele innych. Ksi��� Corum u�wiadomi� sobie, �e �yj�c w zamku tak d�ugo i nie ruszaj�c si� z niego ani na krok, zapomnia� niemal o wszystkich urokach puszczy. U�miech pojawi� si� na jego twarzy, gdy rozejrza� si� wok�. Las, pomy�la�, przetrwa zawsze. Co� tak pi�knego nie mo�e zgin��. Z jakiego� jednak powodu ta my�l przywo�a�a melancholi�. Pogoni� konia. Ko� nie mia� nic przeciwko galopowaniu, jak sobie tego Corum �yczy�. Zwierz� te� zna�o puszcz� i cieszy�o si� jej widokiem. By� to gniadosz ze stajni Vadhagh�w, z niebiesko-czarnymi grzyw� i ogonem. Ten mocny, wysoki i pe�en wdzi�ku ko� niepodobny by� zupe�nie do dzikich, kud�atych konik�w, kt�re �y�y w puszczy. Na okrytym ��tym aksamitem grzbiecie d�wiga� dwie w��cznie, okr�g�� tarcz� wykonan� z r�nej grubo�ci warstw drewna, mosi�dzu, sk�r i srebra, d�ugi ko�ciany hak i ko�czan z zapasem strza�. W jednej sakwie by�a �ywno��, w drugiej mapy, maj�ce wskaza� drog� i dopom�c w studiowaniu okolicy. Sam Ksi��� Corum ubrany by� w sto�kowaty he�m, nad kt�rego kraw�dzi� wyryto w trzech wierszach s�owa - Corum Jhaelen Irsei - co znaczy�o: Corum, Ksi��� w Szkar�atnym P�aszczu. By�o zwyczajem ludu Vadhagh�w wybiera� kolor szaty odr�niaj�cy si� od innych. Nhadraghowie u�ywali w tym celu herb�w i sztandar�w, nierzadko bardzo z�o�onych. P�aszcz, kt�ry Corum mia� na sobie, by� d�ugi, z szerokimi r�kawami, a jego nie rozci�ty ty� rozpo�ciera� si� na ko�skim zadzie. Do p�aszcza doszyty by� kaptur, do�� obszerny, by zarzuca� go by�o mo�na na he�m. Ca�o�� zrobiona zosta�a ze �wietnej jako�ci sk�ry, nale��cej niegdy� do zwierz�cia, kt�re podobno �y�o w jakim� innym wymiarze, zapomnianym teraz nawet przez Vadhagh�w. Pod p�aszczem mia� Corum podw�jn� kolczug� sk�adaj�c� si� z miliona cieniutkich ogniw, kt�rej warstwa wierzchnia zrobiona by�a ze srebra, spodnia z mosi�dzu. Opr�cz �uku i lanc Corum zabra� r�wnie� top�r wojenny Vadhagh�w. Bro� na d�ugim stylisku, starannej r�cznej roboty, o delikatnym wzorze, d�ugi i mocny miecz z bezimiennego metalu, pochodz�cy z warsztatu p�atnerskiego w jakim� innym wymiarze na Ziemi, kt�rego jelec i ozdabiaj�c� szczyt r�koje�ci kulk� wykonano ze srebra i czarnego onyksu. Koszula ksi�cia by�a z b��kitnego brokatu, nogawice za� i buty z delikatnie wyprawionej sk�ry, podobnie jak siod�o, inkrustowane jeszcze srebrem. Spod he�mu wymyka�y si� kosmyki srebrzystych w�os�w, opadaj�c na m�od� jeszcze twarz, teraz zamy�lon� - po cz�ci nad przesz�o�ci�, a po cz�ci nad przysz�o�ci�, gdy pr�bowa� sobie wyobrazi� swoje pierwsze zetkni�cie z dawnymi ziemiami jego ludu. Jecha� sam, gdy� nikt z pozosta�ych domownik�w nie m�g� oderwa� si� od swoich zaj��. Nie wzi�� te� zaprz�gu, jako �e zale�a�o mu na mo�liwie najszybszym podr�owaniu. Najbli�szy z paru zamk�w mia� osi�gn�� dopiero za kilka dni. Teraz usi�owa� sobie przedstawi�, na ile inaczej �yje si� w tych miejscach i jacy s� ci, kt�rzy je zamieszkuj�, kto go powita? Mo�e znajdzie mi�dzy nimi �on�... Ojciec nie wspomnia� nic na ten temat. Corum jednak zdawa� sobie spraw�, �e pomy�la� uprzednio i o innych mo�liwych po�ytkach p�yn�cych dla syna z takiej wyprawy. Wkr�tce opu�ci� puszcz� i wyjecha� na rozleg�� r�wnin� zwan� Broggfythus, na kt�rej Vadhaghowie i Nhadraghowie spotkali si� niegdy� w krwawej i mitycznej ju� bitwie. By�a to ostatnia bitwa, jaka mia�a miejsce mi�dzy tymi dwoma rasami. W swym szale rozci�gn�a si� na wszystkie Pi�� Wymiar�w. Nikomu nie przynios�a ani zwyci�stwa, ani kl�ski, zniszczy�a za� wi�cej ni� dwie trzecie obu ras. Corum s�ysza� o wielu pustych zamkach, do dzi� wznosz�cych si� w Bro-an-Vadhagh i o wielu opuszczonych miastach, kt�re niszcza�y na Wyspach Nhadragh�w le��cych nad morzem oblewaj�cym ska�y Zamku Erorn. Oko�o po�udnia znalaz� si� w centralnej cz�ci r�wniny Broggfythus. Dociera� do miejsca, kt�re pami�ta� z czas�w swych ch�opi�cych w�dr�wek, a kt�re wytycza�o granic� znanych mu teren�w. Le�a� tu obro�ni�ty trawami wrak pot�nego lataj�cego miasta, kt�re podczas miesi�cznej bitwy jego przodk�w porusza�o si� mi�dzy poszczeg�lnymi wymiarami, rw�c delikatn� materi� dziel�c� jeden wymiar od drugiego, a w ko�cu leg�o, mia�d��c sob� szeregi zar�wno Vadhagh�w, jak i Nhadragh�w. Metal, z kt�rego je wykonano, pochodzi� z innego wymiaru i nawet teraz, po latach, poskr�cane blachy i rozprys�e kamienie zachowa�y cz�� swoich w�a�ciwo�ci. Ponad rumowiskiem tworzy�y si� mira�e, chocia� otaczaj�ce je zielsko, janowiec i brzozy wygl�da�y do�� realnie i solidnie. Przy innych okazjach, gdy nie by�o powodu do po�piechu, Ksi��� Corum znajdywa� przyjemno�� w przemieszczaniu si� z jednego wymiaru do drugiego, dla dok�adniejszego przyjrzenia si� miastu na r�ne sposoby. Teraz jednak wymaga�oby to zbyt du�ego wysi�ku. Wrak miasta nie by� obecnie niczym innym, jak tylko przeszkod�, kt�r� nale�a�o jak najrychlej omin��, szukaj�c �cie�ek i przej��, co i tak mia�o trwa� d�ugie godziny, jako �e obw�d rumowiska liczy� dwadzie�cia mil. W ko�cu jednak, gdy s�o�ce zacz�o chyli� si� ku zachodowi, a on zostawi� za sob� �wiat, kt�ry zna�, osi�gn�� skraj r�wniny. St�d skierowa� si� na po�udniowy zach�d, w g��b l�d�w, na kt�rych pomoc� mog�a mu by� tylko mapa. Jecha� nieprzerwanie przez trzy dni, a� ostatecznie ko� zacz�� wykazywa� oznaki zm�czenia. Rozbi� zatem Corum ob�z w ma�ej dolince, przez kt�r� p�yn�� zimny strumie�. Zjad� kawa�ek jasnego, po�ywnego chleba i usiad� wygodnie oparty o pie� starego d�bu. Ko� szczypa� traw� tu� nad brzegiem strumyka. Srebrny he�m po�o�y� Corum obok, razem z toporem i mieczem. Odpr�y� si� oddychaj�c g��boko le�nym powietrzem, kontempluj�c widok o�nie�onych g�rskich szczyt�w, wznosz�cych si� b��kitnie i szaro na horyzoncie. By� to mi�y i spokojny kraj. Corum cieszy� si�, �e droga przywiod�a go a� tutaj. Kiedy�, jak s�ysza�, zamieszkiwali go liczni dostojnicy Vadhagh�w, lecz by�o to zbyt dawno, by zosta� po nich widomy �lad. Pomy�la�, �e to tak, jakby wro�li w krajobraz lub zostali przeze� poch�oni�ci: dostrzega� czasem dziwnie uformowane ska�y, przypominaj�ce szcz�tki zamk�w, zawsze jednak by�y to tylko ska�y. Przemkn�o mu nawet przez g�ow�, �e ska�y te s� uciele�nion� pami�ci� o czasach, gdy panowali tu Vadhaghowie, lecz jego trze�wy zwykle rozum z miejsca odrzuci� co� tak nieprawdopodobnego. Takie fantazje mog� by� w�a�ciwe poezji, nie intelektowi. U�miechn�� si� do swoich niezbyt precyzyjnych my�li i u�o�y� wygodniej pod drzewem. Za trzy dni powinien by� w Zamku Crachah, gdzie mieszka jego ciotka, Ksi�na Lorim. Spojrza� na konia, kt�ry, podwin�wszy nogi, uk�ada� si� pod drzewami do snu. Corum owin�� si� w sw�j szkar�atny p�aszcz, naci�gn�� kaptur na g�ow� i zasn�� r�wnie�. Rozdzia� 3 HORDA MABDEN�W P�nym rankiem Ksi�cia Coruma obudzi�y odg�osy, kt�re wyra�nie nie pasowa�y do le�nego otoczenia. Ko� us�ysza� je r�wnie�, gdy� wsta� i �owi� niespokojnie zapachy. Corum zmarszczy� brwi i podszed� do strumyka, zaczerpn�� ch�odnej wody, obmy� twarz i r�ce. Przerwa� czynno��, zastyg�, znowu nas�uchuj�c. Uderzenie. Skrzypienie. Brz�k. Wyda�o mu si�, �e s�yszy g�os wo�aj�cy gdzie� w dolinie, a gdy spojrza� w tamtym kierunku, odni�s� wra�enie, �e co� si� poruszy�o. Zawr�ci� do obozowiska i pospiesznie na�o�y� he�m, przypasa� miecz, zarzuci� na plecy top�r i osiod�a� konia. D�wi�ki by�y teraz wyra�niejsze, a wraz z nimi co� zacz�o si� wkrada� do g�owy Coruma, jaka� obca my�l, kt�rej nie potrafi� rozpozna�. Dosiad� konia nie przerywaj�c obserwacji. Z g�ry nadci�ga�a fala zwierz�t i pojazd�w. Niekt�re ze stworze� odziane by�y w futra, �elazo i sk�ry - Corum domy�li� si�, �e to Mabdenowie. Z tego, co przeczyta� o ich zwyczajach, pami�ta�, �e rasa ta jest w przewa�aj�cej cz�ci w�drowna. Gdy tylko wyeksploatuje jeden teren, rusza dalej w poszukiwaniu dziko rosn�cych zb� i nowych stad zwierzyny. Mocno zdziwi�y go tarcze, miecze i he�my u�ywane przez t� hord�, przypominaj�ce do z�udzenia uzbrojenie Vadhagh�w. Podeszli bli�ej, a Corum wci�� obserwowa� zach�annie, tak jak kiedy� podpatrywa� dzikie zwierz�ta - takich jeszcze nie widzia�. By�a to du�a grupa, jad�ca na udekorowanych po barbarzy�sku rydwanach z drewna i kutego br�zu, ci�gnionych przez rozkud�ane konie w zmatowia�ej uprz�y, malowanej kiedy� na czerwono, ��to i niebiesko. Za rydwanami ci�gn�y wozy - niekt�re otwarte, inne pod plandekami. Corum s�dzi�, �e jad� w nich kobiety, gdy� nie dostrzeg� ich nigdzie w gromadzie. Mabdenowie mieli g�ste, brudne brody, nisko zwisaj�ce w�sy, sko�tunione w�osy wystawa�y im spod he�m�w. Ryczeli g�o�no jeden do drugiego podczas marszu, podaj�c sobie z r�ki do r�ki buk�aki z winem. Ze zdziwieniem dotar�o do Coruma, �e j�zyk ich ma wiele wsp�lnego z mow� Vadhagh�w i Nhadragh�w, jest jednak szorstki, pe�en nalecia�o�ci. Zatem Mabdenowie przyswoili sobie bardziej rozwini�ty j�zyk! Powr�ci� trudny do sprecyzowania niepok�j. Corum zawr�ci� konia w cie� drzew, nadal patrz�c uwa�nie. Teraz widzia� ju� dok�adnie, dlaczego he�my i uzbrojenie wyda�y mu si� znajome. By�y to he�my i bro� Vadhagh�w. Corum zmarszczy� brwi. Czy zosta�o to wygrzebane z ruin jakiego� dawno opuszczonego zamku? Czy by�o cz�ci� dar�w? Czy te� mo�e zosta�o ukradzione? Mabdenowie nosili r�wnie� or� w�asnego wyrobu, kopie rzemios�a Vadhagh�w, par� tylko wzor�w zosta�o zapo�yczonych od Nhadragh�w. Ubrania niekt�rych by�y ze zrabowanego zapewne aksamitu i p��tna, wi�ksza jednak cz�� poowija�a si� w p�aszcze z wilczych sk�r, kaptury z nied�wiedzich, nogawice i kaftany z foczych, owcze ko�uchy, kozie czapki, kr�licze sp�dniczki, �wi�skie buty, koszule z we�ny lub sarniej sk�ry. Na ich szyjach widnia�y br�zowe, z�ote i �elazne �a�cuchy. Owijali je r�wnie� wok� r�k i n�g, wplatali nawet w t�uste w�osy. Zacz�li go mija�. St�umi� kaszel, wywo�any ich smrodem, kt�ry w�a�nie do niego dolecia�. Wielu by�o tak pijanych, �e niemal wypadali z rydwan�w. Wielkie ko�a skrzypia�y, a konie ci�ko st�pa�y dalej. Zauwa�y� teraz, �e w wozach nie by�o kobiet, tylko �upy, z kt�rych wiele pochodzi�o niew�tpliwie ze skarbc�w Vadhagh�w. Pomy�ka by�a wykluczona. Tej oznaki nie mo�na by�o zinterpretowa� inaczej - by� to oddzia� rabusi�w lub �upie�c�w, morduj�cych dla zdobyczy. Pewno�ci nie mia�, trudno mu by�o jednak pogodzi� si� z my�l�, �e te zwierz�ta stoczy�y niedawno bitw� z Vadhaghami i wygra�y. Mija�y go ju� ostatnie rydwany, gdy zobaczy�, �e za karawan� sz�o paru Mabden�w; mieli zwi�zane r�ce, sznury, na kt�rych byli prowadzeni, s�u�y�y wyra�nie do zabawy wo�nicom z rydwanu. Poci�gali za nie, by ujrze�, jak kt�ry� z wi�ni�w si� przewraca. Nie mieli wcale broni, prawie w og�le ubrania, byli wychudzeni, z okrwawionymi stopami, j�czeli i krzyczeli co� od czasu do czasu. Odpowiedzi� by� zwykle �miech. Jeden potkn�� si� i upad�. Ci�gni�ty po ziemi, rozpaczliwie usi�owa� si� podnie��. Corum by� przera�ony. Dlaczego Mabdenowie traktuj� w ten spos�b swoich ziomk�w? Nawet Nhadraghowie, kt�rzy byli bardziej okrutni ni� Vadhaghowie, nie wystawiali swych wi�ni�w na takie cierpienia. - W rzeczy samej, musz� by� szczeg�lnie brutalni - powiedzia� Corum p�g�osem. Kto� z czo�a karawany wyda� g�o�no jaki� rozkaz i zajecha� rydwanem nad brzeg rzeczki. Pozostali r�wnie� zacz�li si� zatrzymywa�. Najwyra�niej zamierzali tutaj rozbi� ob�z. Z pewn� fascynacj� obserwowa� ich nadal, siedz�c w siodle, dobrze zas�oni�ty przez drzewa. Mabdenowie zdj�li koniom uprz�� i podprowadzili je do wody. Z woz�w �ci�gn�li kocio�ki i stojaki. Zacz�li rozpala� ogniska. Jedli o zachodzie s�o�ca - ich wi�niowie jednak, nadal przywi�zani, nic nie dostali. Gdy uporali si� ju� z posi�kiem, zacz�o si� pija�stwo i wkr�tce ponad po�owa hordy le�a�a rozci�gni�ta na trawie, tam gdzie kto pad� nieprzytomny. Reszta kr��y�a woko�o, bawi�c si� pozorowaniem walk, kt�re by�y jednak coraz dziksze, tak �e niejednokrotnie no�e i topory barwi�y si� na czerwono, wytaczaj�c nieco krwi. Ten sam ros�y Mabden, kt�ry rozkaza� karawanie si� zatrzyma�, wrzasn�� teraz na walcz�cych i przepchn�� si� przez nich z buk�akiem w r�ce, tr�caj�c ich i ��daj�c ponurym warczeniem przerwania pojedynk�w. Dw�ch nie us�ucha�o, na co ten�e zdj�� z pasa br�zowy top�r i opu�ci� na �eb najbli�szego krewkiego osobnika, rozbijaj�c zar�wno he�m, jak i g�ow�. Cisza zaleg�a w obozie i Corum z wysi�kiem zrozumia� s�owa przyw�dcy hordy. - Na Psa! Nie chc� wi�cej �adnych sprzeczek, jak ta tutaj. Po co marnowa� si�y? Ten sport lepiej uprawia� z nimi! Wskaza� toporem na �pi�cych ju� wi�ni�w. Kilku Mabden�w za�mia�o si� przytakuj�c i podnios�o si�, ruszaj�c przez o�wietlony md�ym �wiat�em plac ku wi�niom. Obudzili ich kopniakami, przeci�li liny wi���ce nadgarstki z rydwanami i zmusili do przej�cia na g��wn� cz�� obozowiska. Wojownicy nie b�d�cy pod wp�ywem wina zgromadzili si� tworz�c okr�g, w �rodek kt�rego zostali wepchni�ci wi�niowie, rozgl�daj�cy si� trwo�liwie po dzikich twarzach. Przyw�dca stan�� naprzeciw je�c�w. - Gdy brali�my was z waszej wsi, zapewnia�em, �e my, Denledhyssowie, tylko jednych nienawidzimy bardziej ni� Shefanhow�w. Pami�tacie, o kogo chodzi�o? Kt�ry� z wi�ni�w wymamrota� co� ze wzrokiem wbitym w ziemi�. Przyw�dca Mabden�w zbli�y� si� do niego i podni�s� mu g�ow� obuchem topora. - Tak, dobrze, przyjacielu, nauczy�e� si� tego. Powiedz to jeszcze raz. J�zyk wi�nia by� obrzmia�y. Pop�kane wargi poruszy�y si� jeszcze raz, oczy zwr�ci�y ku ciemniej�cemu niebu - po policzkach pop�yn�y mu �zy i krzykn�� chropawym g�osem w wiatr: - O tych, kt�rzy li�� dupy Shefanhow�w...! Wstrz�sn�� nim dreszcz, potem zacz�� krzycze�. W�dz u�miechn�� si� i cofn�� top�r, po czym pchn�� je�ca r�koje�ci� w �o��dek, tak �e krzyk zosta� uci�ty wp�, a Mabden zwin�� si� we dwoje w spazmie b�lu. Corum nigdy nie do�wiadczy� takiego okrucie�stwa. Zamar� z przera�enia, gdy zobaczy�, �e Mabdenowie rozwi�zuj� swoich wi�ni�w, rozci�gaj� ich na ziemi, bior� w r�ce ga��zie i no�e, przypalaj� i okaleczaj� swych ziomk�w tak, by nie umieraj�c, zwijali si� w cierpieniu. Przyw�dca �mia� si�, patrz�c na to, sam nie bior�c udzia�u w torturowaniu ofiar. - Aaaa, wasze duchy zapami�taj� mnie, gdy zmieszaj� si� z pot�pionymi demonami Shefanhow�w w Studni Psa! - rechota�. - Zapami�taj� Hrabiego Denledhyss�w, Glandytha-a-Krae, M�r na Shefanhow�w! Corumowi trudno by�o zrozumie�, co mia�y znaczy� te s�owa. Shefanhow mog�o by� zniekszta�con� wersj� s�owa "Sefano" z j�zyka Vadhagh�w, kt�re w potocznej mowie oznacza�o diab�a. Lecz kogo Mabdenowie nazywali Denledhyssami? By�o to troch� tylko zmienione "Donledyssowie" - mordercy. Czy�by byli dumni z tego, �e s� zab�jcami? Czy s�owo "Shefanhow" oznacza�o w og�le wroga? I kto jeszcze by� ich wrogiem pr�cz innych Mabden�w? Corum potrz�sn�� g�ow� z zak�opotaniem. Lepiej rozumia� motywy dzia�ania i zachowania ni�ej rozwini�tych zwierz�t ani�eli rasy mabde�skiej. Nie zdo�a� opanowa� chorobliwej ciekawo�ci jej zwyczaj�w i szybko si� to na nim zem�ci�o, m�c�c mu kompletnie w g�owie. Nie czekaj�c, zawr�ci� konia i odjecha� w g��b puszczy. Jedyne wyja�nienie, jakie potrafi� obecnie znale��, by�o przypuszczeniem, �e proces ewolucji i inwolucji przebiega� u Mabden�w gwa�towniej ni� u innych ras. Mo�liwe, �e ci tutaj byli szale�cami, degeneratami, odpadem rasy. To mog�oby wyja�ni�, dlaczego zwracaj� si� przeciwko swym wsp�plemie�com, tak jak robi� to w�ciek�e lisy. Odczu� potrzeb� po�piechu. Ruszy� zatem tak szybko, jak tylko m�g� galopowa� jego ko�, kieruj�c si� ku Zamkowi Crachah. Mo�e zamieszkuj�ca w nim Ksi�na Lorim, b�d�c bli�ej siedzib Mabden�w, wyja�ni mu ca�� spraw� i odpowie na liczniejsze pytania. Rozdzia� 4 PI�KNO SKALANE BEZLITOSN� PRAWD� Opr�cz �lad�w ognisk i rozrzuconych �mieci Ksi��� Corum nie spotka� ju� wi�cej znak�w Mabden�w. Ze wzg�rz okalaj�cych Dolin� Crachah nie odszuka� wzrokiem sylwetki zamku Ksi�nej Lorim. Dolina zaro�ni�ta topolami, wi�zami i brzozami wygl�da�a spokojnie w �agodnym �wietle wczesnego popo�udnia. Lecz zamku nie by�o! Corum wyj�� map� z sakwy i ponownie por�wna� z ni� teren. Zamek powinien wznosi� si� po�rodku doliny, otoczony przez sze�� pier�cieni topoli i dwa zewn�trzne pier�cienie wi�z�w. Spojrza� raz jeszcze. Drzewa by�y - tak topole, jak i wi�zy - i rzeczywi�cie tworzy�y koncentryczne pier�cienie. Lecz w centrum, zamiast zamku, k��bi� si� tylko ob�ok jakby mg�y. Nie by� to jednak dzie�, w kt�rym mg�a mog�aby si� utrzyma� a� do popo�udnia. To musia� by� dym. Ksi��� Corum pospiesznie zjecha� ze wzg�rza. Dojecha� do pierwszego pier�cienia drzew, usi�uj�c dojrze� co� przez pozosta�e. Lecz na razie nie widzia� nic wi�cej, czu� ju� jednak zapach dymu. Przejecha� przez nast�pne pier�cienie drzew i teraz ju� dym szczypa� go w oczy, dra�ni� gard�o - uda�o mu si� przez niego dojrze� kilka ciemnych kszta�t�w. Min�� ostatnie topole - dym gryz� w p�ucach, �zy w oczach dodatkowo rozmywa�y obraz. Ostre z�omy skalne, porozrzucane kamienie, poczernia�y od gor�ca metal, spalone belki. Ksi��� Corum ujrza� ruiny. Bez w�tpienia ruiny Zamku Crachah. Ruiny, kt�re jeszcze si� tli�y. Ogie� strawi� ca�kowicie Zamek Crachah, po�akomi� si� r�wnie� na jego mieszka�c�w. Podjechawszy bli�ej, dostrzeg� Corum wyra�nie zw�glone szkielety. Wok� ruin widnia�y �lady walki: po�amany rydwan Mabden�w, troch� ich trup�w, stara kobieta Vadhagh�w rozsiekana na kilkana�cie kawa�k�w. Ju� teraz gawrony i kruki gromadzi�y si� wok�, nie zwa�aj�c na dym. Ksi��� Corum poj�� z wolna, czym jest �al. Odgadywa�, �e to w�a�nie uczucie go ogarnia�o. Zawo�a� g�o�no. Tylko raz, w nadziei, �e mo�e kto� prze�y�. Nie by�o odpowiedzi. Powoli zawr�ci�. Jecha� na Wsch�d ku Zamkowi Sarn. Jecha� niestrudzenie przez tydzie�. Poczucie �alu nie opuszcza�o go, do��czy�o za� jeszcze jedno, kt�re Corum rozpozna� jako dreszcz niepokoju. Zamek Sarn sta� po�rodku g�stej, starej puszczy i tylko jedna droga prowadzi�a do niego. Ta w�a�nie, kt�r� jecha� zm�czony ksi���. Ucieka�y przed nim sp�oszone ma�e zwierz�ta, uskakuj�c przed kopytami r�wnie zm�czonego konia. Zawieszone chmurami niebo zrasza�o ich deszczem. Nie wznosi� si� przed nim �aden dym. Gdy Corum podjecha� do zamku, odkry�, �e wszystko, co mog�o sp�on��, ju� dawno poch�on�� ogie�. Czarne kamienie by�y zimne, a kruki i gawrony porzuci�y oczyszczone dok�adnie ko�ci i odlecia�y szuka� innego �eru. Corum po raz pierwszy zap�aka�. Zsiad� ze zdro�onego i okrytego py�em konia, wspi�� si� na rumowisko, przeszed� ponad ko��mi, usiad� i rozejrza� si� wok�. Siedzia� tak przez kilka godzin, a� z gard�a doby� mu si� nowy dla niego d�wi�k. Nie s�ysza� go nigdy dot�d i nie potrafi� go nazwa�. By� to w�t�y g�os, kt�rym nie by� w stanie wyrazi� tego, co dzia�o si� w rozko�atanej duszy. Nie mia� nigdy okazji pozna� Ksi�cia Opasha, chocia� jego ojciec wyra�a� si� o nim z wielkim szacunkiem. Nie zna� ani rodziny, ani domownik�w z Zamku Sarn, lecz op�akiwa� ich. W ko�cu, wyczerpany, wyci�gn�� si� na pokruszonym kawa�ku ska�y i zapad� w czarny sen. Deszcz nadal pada� na szkar�atny p�aszcz Coruma. Pada� na ruiny, obmywa� ko�ci. Gniadosz poszuka� schronienia pod starymi drzewami. U�o�y� si�, przez chwil� mi�dli� mi�dzy z�bami traw�, przypatruj�c si� swojemu panu le��cemu nieruchomo twarz� ku ziemi. Potem r�wnie� usn��. Gdy tylko Corum si� obudzi� i zszed� ku miejscu, gdzie le�a� jego ko�, zaraz poch�on�y go spekulacje i rozwa�ania. Wiedzia�, �e to zniszczenie musia�o by� dzie�em Mabden�w, gdy� nie by�o zwyczajem Nhadragh�w pali� zamki nieprzyjaci�. Na dodatek mi�dzy obu rasami panowa� od stuleci pok�j. Jedni i drudzy zapomnieli ju�, jak prowadzi si� wojn�. Przysz�o mu do g�owy, �e Mabdenowie mogli zosta� sk�onieni do tych napa�ci przez Nhadragh�w, lecz i to nie pasowa�o do ca�o�ci. Obie rasy zawsze przestrzega�y dawnych kodeks�w dzia�a� wojennych. Liczebno�� za� Nhadragh�w by�a niewielka i nic nie zmusza�o ich, by si�ga� po nowe terytoria, tak jak Vadhaghowie od dawna nie musieli broni� swoich. Twarz naznaczon� zm�czeniem pokrywa� kurz i �lady �ez. Ksi��� Corum obudzi� konia, dosiad� go i skierowa� si� ku P�nocy. Tli�a si� w nim wci�� iskierka nadziei, �e hordy Mabden�w nawiedzi�y jedynie Po�udnie i Wsch�d, �e P�noc mog�a by� od nich nadal wolna, tak jak wolny by� Zach�d. Nast�pnego dnia, gdy zatrzyma� si�, by napoi� konia i spojrza� ponad mokrad�ami poro�ni�tymi ciernistym ja�owcem, dostrzeg� dym. Du�o dymu. Wzi�� map� i sprawdzi� na niej okolic�. Nie by�o tu �adnego zamku. Zawaha� si�. Dym m�g� pochodzi� z obozu Mabden�w. Je�li tak, to istnia�o prawdopodobie�stwo, �e znajdowali si� w nim je�cy Vadhagh�w, kt�rym Corum winien by� udzieli� pomocy. Zdecydowa� si� zmieni� nieco kierunek jazdy i zbli�y� si� do �r�d�a dymu. �r�de� by�o kilkana�cie. Istotnie, by� to ob�z Mabden�w, lecz sta�y - przypomina� mniejsze z osad Nhadragh�w. Wzniesiono go jednak o wiele prymitywniejszymi sposobami. Zbieranina chat ledwo odstaj�cych od ziemi, z kamiennymi �cianami, kominami u�o�onymi z �upk�w. To z nich dobywa� si� dym. Wok� osady rozci�ga�y si� pola uprawne, obecnie nagie, na przemian z pastwiskami, na kt�rych pas�o si� nawet kilka kr�w. Zbli�aj�c si� do zabudowa� Corum nie czu� �adnego l�ku, podobnego do niepokoju, kt�ry ju� z daleka wzbudza�a w nim karawana Mabden�w. Nie poniecha� jednak ostro�no�ci; zatrzyma� konia sto jard�w od pierwszych chat, wypatruj�c mi�dzy nimi �lad�w �ycia. Czeka� tak przez godzin� i nie zobaczy� nikogo. Przybli�y� si�. By� nie dalej ni� pi��dziesi�t jard�w od najbli�szego przysadzistego budynku. Nigdzie nie pojawi� si� nadal ani jeden Mabden. Corum chrz�kn��. Dziecko zacz�o nagle p�aka�, lecz jego krzyk zosta� natychmiast st�umiony. - Mabdenowie! - krzykn�� Corum g�osem ochryp�ym od zm�czenia i matowym z rozpaczy. - Chc� z wami porozmawia�. Dlaczego nie wyjdziecie ze swoich nor? Z najbli�szej rudery dobieg� g�os. G�os, kt�ry wyra�a� jednocze�nie strach i z�o��. - Nie zrobili�my nic z�ego Shefanhowom. Nigdy. Oni nigdy nie skrzywdzili nas. Lecz je�li wyjdziemy, by z tob� rozmawia�, Denledhyssowie wr�c� tutaj i zabior� nam jeszcze wi�cej �ywno�ci, zabij� wi�cej ludzi spo�r�d nas, zgwa�c� nasze kobiety. Odejd�, Panie Shefanhow�w, b�agamy ci�. �ywno�� wynie�li�my ci w sakwie przed drzwi. We� j� i zostaw nas. Teraz Corum dostrzeg� worek. Czemu darowali mu to? Czy nie wiedzieli, �e ich ci�kostrawne jedzenie nie nadaje si� dla �o��dk�w Vadhagh�w? - Nie chc� �ywno�ci! - odkrzykn��. - Zatem czego chcesz, Panie Shefanhow�w? Zosta�y nam ju� tylko nasze dusze. - Nie wiem, co chcesz przez to powiedzie�. Szukam odpowiedzi na par� pyta�. - Shefanhowie wiedz� wszystko. My nie wiemy nic. - Dlaczego obawiacie si� Denledhyss�w? Dlaczego traktujecie mnie jak wcielone z�o? Vadhaghowie nigdy przecie� was nie skrzywdzili. - To Denledhyssowie nazywaj� was Shefanhowami. A poniewa� �yli�my dot�d w pokoju z twoim ludem, Denledhyssowie postanowili nas ukara�. M�wi�, �e Mabdenowie musz� zabija� Shefanhow�w - Vadhagh�w i Nhadragh�w - poniewa� jeste�cie z�em. M�wi�, �e Mabdenowie istniej� na Ziemi po to, by zniszczy� Shefanhow�w. Denledhyssowie s� s�ugami wielkiego Hrabiego Glandyth-a-a-Krae, kt�rego wasalem jest nasz wasal, Kr�l Lyr-a--Brode. Jego kamienne miasto wznosi si� na g�rzystych terenach na p�nocnym wschodzie i zwie si� Kalenwyr. Czy wiedzia�e� o tym wszystkim, Panie Shefanhow�w? - Tego nie wiedzia�em - powiedzia� powoli Corum, zawracaj�c konia ku drodze. - Lecz i teraz, gdy to wiem, nic nie rozumiem. Podni�s� g�os. - �egnajcie, Mabdenowie. Nie b�d� ju� wam d�u�ej dostarcza� powod�w do strachu... - przerwa�. - Powiedzcie mi jednak jeszcze jedn� rzecz na koniec. - O co chodzi? - dobieg� go zdenerwowany g�os. - Dlaczego jedni Mabdenowie wyst�puj� przeciwko innym Mabdenom? - Nie rozumiem ci�, panie. - Widzia�em przedstawicieli twojej rasy zabijaj�cych swych wsp�plemie�c�w. Czy jest to co�, co cz�sto robicie? - Tak, panie. Do�� cz�sto. Karzemy tych, kt�rzy �ami� nasze prawa ku przestrodze tym, kt�rzy mog� zamy�la� to samo. Ksi��� Corum przytakn��. - Dzi�kuj�, Mabdenowie. Teraz ju� odje�d�am. Skierowa� gniadosza na torfowiska, zostawiaj�c wiosk� za sob�. Ksi��� Corum wiedzia� ju�, �e pot�ga Mabden�w wzros�a w si�� bardziej, ni� ktokolwiek z Vadhagh�w m�g� przypuszcza�. Ich porz�dek spo�eczny by� prymitywny, w�adza spoczywa�a w r�kach wielu przyw�dc�w r�nej rangi, mieli wiele sta�ych osiedli r�nej wielko�ci. Wi�ksza cz�� Bro-an-Vadhaghu zdawa�a si� rz�dzona przez jednego wodza - Kr�la Lyra-a-Brode. Imi� to w pospolitym dialekcie Mabden�w znaczy�o mniej wi�cej tyle co Kr�l Wszystkich Ziem. Przypomnia� sobie teraz plotki m�wi�ce o tym, �e te prawie zwierz�ta zdoby�y zamki Vadhagh�w, �e Wyspy Nhadragh�w podda�y im si� bez reszty. Byli wi�c i tacy Mabdenowie, kt�rzy swe �ycie w ca�o�ci po�wi�cili poszukiwaniom przedstawicieli innych ras i niszczeniu ich. Dlaczego? Dawne rasy nie zagra�a�y przecie� Mabdenom. Bo i jakie zagro�enie mog�y stanowi� dla lud�w tak licznych i dzikich? Wszystko, czym dysponowali Vadhaghowie i Nhadraghowie, to by�a wiedza. Czy to tej wiedzy obawiali si� Mabdenowie? Przez dziesi�� dni, dwukrotnie przystaj�c dla nabrania si�, Corum pod��a� na Pomoc. Nie mia� ju� specjalnej nadziei na ujrzenie Zamku Gal nietkni�tego, lecz musia� tam dojecha�, musia� mie� pewno��. Gdyby Ksi��� Faguin i jego rodzina jeszcze �yli, powinien ostrzec ich przed niebezpiecze�stwem. Cz�sto napotyka� osady Mabden�w, zawsze jednak ostro�nie je omija�. Niekt�re by�y zbli�one rozmiarami do tej, kt�r� widzia� jako pierwsz�. Wiele jednak by�o wi�kszych, skupionych wok� ponurych kamiennych wie�. Parokrotnie widzia� przeje�d�aj�ce w pobli�u uzbrojone bandy i tylko wyczulonym zmys�om Vadhagha zawdzi�cza�, �e to on dostrzega� ich pierwszy. Raz sytuacja zmusi�a go nawet do ewakuowania siebie i konia do s�siedniego wymiaru, by unikn�� konfrontacji z Mabdenami. By� to dla niego wielki wysi�ek. Patrzy� za nimi, gdy min�li go w odleg�o�ci mniejszej ni� stopa, niezdolni kompletnie do dostrze�enia go. Tak jak inni, kt�rych widzia�, i ci nie dosiadali koni, lecz jechali na rydwanach ci�gnionych przez skundlone kucyki. Gdy przyjrza� si� twarzom naznaczonym �ladami chor�b, l�ni�cym od potu i brudu, cia�om pokrytym barbarzy�skimi ozdobami, zastanowi� si� nad ich moc� niszczenia. Wci�� trudno mu by�o uwierzy�, by tak bezmy�lne, pozbawione rozwini�tych dar�w umys�u bestie mog�y doprowadzi� do ruiny wielkie zamki Vadhagh�w. W ko�cu Ksi��� w Szkar�atnym P�aszczu, Corum, dojecha� do st�p wzg�rza, na kt�rym sta� niegdy� Zamek Gal, i zobaczy� czarny dym k��bi�cy si� nad strzelaj�cymi wysoko p�omieniami. Wiedzia� ju�, sk�d w�a�nie wracali Mabdenowie, kt�rych niedawno mija�, jakim to dzie�em zniszczenia byli nasyceni. Tutaj jednak ju� na pierwszy rzut oka mo�na by�o zauwa�y�, �e obl�enie trwa�o d�ugo. W�ciek�a walka musia�a si� toczy� pod murami zamku przez wiele dni. Vadhaghowie z Zamku Gal byli o wiele lepiej przygotowani. Obudzi�a si� w nim nadzieja, �e mo�e znajdzie kogo� z rodak�w jedynie rannego, komu b�dzie m�g� pom�c. Pogoni� konia pod g�r�. Jedyn� �yw� istot�, jak� znalaz� w pobli�u p�on�cych ruin, by� pozostawiony najwyra�niej przez towarzyszy skowycz�cy Mabden. Corum zignorowa� go. Znalaz� zw�oki tr�jki wsp�plemie�c�w. �adne z nich nie umar�o szybko. By�o to dw�ch pozbawionych zbroi rycerzy i dziecko. Dziewczynka oko�o sze�ciu lat. Corum po kolei przenosi� zw�oki i rzuca� je w ogie�, by ten je spopieli�. Potem powr�ci� do konia. Ranny Mabden zacz�� go wzywa�. Corum przystan�� - to nie by� zwyk�y akcent Mabden�w. - Pom� mi, panie! To by�a p�ynna mowa Vadhagh�w i Nhadragh�w. Czy m�g� to by� Vadhagh, kt�ry przebra� si� za jednego z Mabden�w, aby unikn�� �mierci? Corum zawr�ci�. Szed� przez �ciel�cy si� dym, prowadz�c za sob� konia. Spojrza� na Mabdena. Ranny mia� na sobie obszerny p�aszcz z wilka wraz z naszyt� p�kolczug� z �elaznych ogniw i he�m zakrywaj�cy wi�ksz� cz�� twarzy. Corum zdo�a� zerwa� he�m, odrzuci� go na bok i zamar� wstrz��ni�ty. To nie by� Mabden. Nie by� to te� Vadhagh. Zakrwawiona twarz nale�a�a do Nhadragha: ciemna, ze sp�aszczonymi rysami i w�osami rosn�cymi a� do linii oczu. - Pom� mi, panie - zn�w odezwa� si� Nhadragh. - Nie jestem zbyt ci�ko ranny. Mog� jeszcze s�u�y�. - Komu niby, Nhadraghu? - spyta� powoli Corum. Oddar� cz�� r�kawa rannego i star� zakrzep�� krew z jego oczu. Nhadragh mrugn�� powiekami, skupiaj�c spojrzenie na Corumie. - Komu mia�by� s�u�y�, Nhadraghu? Czy s�u�y�by� mnie? Spojrzenie rannego nabra�o ostro�ci i Corum odczyta� w nim co�, co bardzo przypomina�o nienawi��. - VADHAGH! - warkn�a istota. - �ywy Vadhagh! - Tak. �yj�. Dlaczego mnie nienawidzisz? - Wszyscy Nhadraghowie nienawidz� Vadhagh�w. Od wiek�w ich nienawidzili! Dlaczego nie jeste� martwy? Ukrywa�e� si�? - Nie pochodz� z Zamku Gal. - Mia�em zatem racj�. To nie by� ostatni zamek Vadhagh�w - usi�owa� si� pozbiera�, si�gn�� po n�, lecz by� na to za s�aby. Upad�. - Niegdy� Nhadraghowie nie �ywili do nas nienawi�ci - powiedzia� Corum. - Owszem, chcieli�cie naszych ziem, lecz prowadzili�cie walk� bez owej nienawi�ci, podobnie jak i my. Nauczyli�cie si� jej dopiero od Mabden�w, nie od swoich przodk�w. Oni znali honor. Ty ju� nie. Jakim sposobem mog�a jedna z dawnych ras pozwoli� na to, by Mabdenowie uczynili z niej swych niewolnik�w? Nhadragh u�miechn�� si� k�cikami ust. - Wszyscy Nhadraghowie, kt�rzy przetrwali, s� niewolnikami Mabden�w. I to ju� od dwustu lat. Tylko tak mogli�my przetrwa�. Zachowuj� nas jako psy, maj�ce tropi� tych, kt�rych oni nazywaj� Shefanhowami. Z�o�yli�my im przysi�g� wierno�ci w zamian za �ycie. - Nie mogli�cie uciec? S� jeszcze inne wymiary. - Dla nas zamkni�te. Nasi historycy twierdzili, �e ostatnia wielka bitwa mi�dzy Vadhaghami i Nhadraghami naruszy�a r�wnowag� mi�dzy planami do tego stopnia, �e zosta�y one przed nami zamkni�te przez bog�w... - A wi�c i do was zaw�drowa�y przes�dy - zaduma� S1� Corum. - A jakie w�a�ciwie zamiary maj� Mabdenowie wobec nas? Nhadragh zacz�� si� �mia�, �miech przeszed� w kaszel i krew pop�yn�a mu z ust, �ciekaj�c po brodzie. Gdy tylko Corum wytar� mu j�, odezwa� si� znowu: - Usun� was, Vadhagh�w. Oni nios� ze sob� strach, poprzedzaj� ciemno��. Za ich spraw� niknie pi�kno, traci na znaczeniu prawda. �wiat nale�y teraz do Mabden�w. Nie mamy prawa �y� dalej. Natura si� od nas odwr�ci�a. Nie powinno-nas tu by�! - To ty tak my�lisz czy oni? - To jest fakt. - Powiedzia�e�, �e s�dzi�e�, i� to by� ostatni z naszych zamk�w? - Nie ja. Ja wyczuwa�em, �e jest jeszcze jeden. Powiedzia�em im to. - A oni pojechali go szuka�? - Tak. Corum potrz�sn�� jego ramionami. - Dok�d? - Jak to dok�d? Gdzie� by indziej, jak nie na Zach�d? Corum pobieg� do konia. - Poczekaj! - wychrypia� Nhadragh. - Dobij mnie, b�agam ci�, Vadhaghu! Nie pozw�l mi cierpie�! - Nie wiem, jak si� zabija. Nie umiem tego zrobi� - odpowiedzia� Corum dosiadaj�c konia. - Zatem b�dziesz musia� si� nauczy�, Vadhaghu. B�dziesz musia� si� tego nauczy� - rechota� umieraj�cy, gdy Corum ponagla� niecierpliwie konia do galopu. Zjechali ze wzg�rza. Rozdzia� 5 LEKCJA �YCIA W �WIECIE MABDEN�W I oto by� Zamek Erorn o wysmuk�ych wie�ach oplecionych przez zach�anne p�omienie. U st�p ska�y, na kt�rej go wzniesiono, k��bi�y si� fale, jakby morze chcia�o wyrazi� w ten spos�b sw�j gniew, jakby wiatr chcia� zaprotestowa�, jakby piana usi�owa�a rozpaczliwie zal