2666

Szczegóły
Tytuł 2666
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2666 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2666 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2666 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Feliks W. Kres Piek�o i szpada Niezwyk�e lecz prawdziwe opowie�ci spod znaku PIEK�A I SZPAD Y czyli tajemnicze a niesamowite historie zebrane zar�wno w dalekich Ksi�stwach Hostenne i Saywanee, jak te� w s�awnych Kr�lestwach Arelay i Nordii, a wreszcie na samych ziemiach Zjednoczonych Kr�lestw Nolandii, Werwalu i Henestii, spisane w Roku Pa�skim 1694 przez cz�owieka, co otar�szy si� o wszelkie magie i religie, zapragn�� da� wyraz swemu podziwowi dla zdradzonych �wiat�w trwaj�cych za Bo�ym przyzwoleniem, a wbrew piek�u i wszystkim ciemnym mocom. "Zrodzeni w nocy, z kamienia i grzechu kobiety" - tak brzmi napis, wyryty w g�azie, od wiek�w le��cym przy Rozstajnych Drogach w Carhon-Ree. Jak wie�� g�osi, s�owa te dotycz� niezwyk�ego, okrutnego plemienia kot�w-olbrzym�w, z pogranicznych las�w Hostenne i Saywanee. Mordercy b�d� Zab�jcy - tak si� zwali i jedno w swym j�zyku dla obu tych s��w mieli imi�... "Mroki" - opowie�� o wydarzeniach sprzed wiek�w S�RGETHERGEFT W samym sercu Saywanee, kilka mil ledwie od p�nocnych skraj�w Puszczy Jod�owej, le�y do�� wysokie, strome wzg�rze, uwie�czone koron� ruin. Ponure to miejsce i ciesz�ce si� bardzo z�� s�aw�. Niegdy� ruiny by�y zamkiem, czarn�, barczyst� budowl� z kamienia. M�wi si�, �e jej lochy widzia�y wiele �mierci i niezawinionych cierpie�, s�ysza�y wiele skarg. Pozosta�y ruiny. Lecz z�a s�awa miejsca nie zgin�a. Nikt tam nie zagl�da, cho� podobno pod gruzami le�� wielkie skarby. Ale chodz� s�uchy, �e strze�e ich duch z�ej w�adczyni, ksi�nej Morany, pani Zamku Ahar. Przekl�tej kobiety, kt�r� zgubi�a - niesamowita i ohydna, jak ca�e jej �ycie - mi�o�� do kota-Mordercy. Czarne Wieki dawno przemin�y, z�o dawno straci�o w�adz� nad �wiatem. Wystarczy jednak ujrze� Wzg�rze Ahar, jego drapie�ny stok, �ysiny ska� po�r�d zgni�ozielonej trawy, wreszcie owe czarne ruiny, by da� wiar� �e - cho� pokonane - z�o nie przepad�o bez reszty. �e drzemie gdzie�, cho�by w le�nych ost�pach... cho�by w owych gruzach... �e powr�ci, a wraz z nim jego s�udzy. Niewielka zrazu wioska, le��ca opodal Ahar, rozros�a si� znacznie, powsta� ko�ci� drewniany, p�niej zbudowano drugi - ju� z ceg�y. Linon �wiat�y, ksi��� Saywanee, poj�� za �on� c�rk� swego stryja, w�adcy o�ciennej Hostenne. Hostenne o�ywi�a handel z Nordi�, bo najprostszy i najkr�tszy szlak wi�d� przez Saywanee. Zaniedbana droga, szerokim �ukiem obchodz�ca Wzg�rze Ahar, zosta�a naprawiona. Ayonna, wie� z dwoma ko�cio�ami, uzyska�a prawa miejskie, a z czasem prawo sk�adu. Karawany kupieckie p�yn�y z zachodu na wsch�d i ze wschodu na zach�d. W Ayonnie pojawi�y si� dwie nowe ober�e, obok dw�ch ju� istniej�cych. Posterunek stra�y miejskiej wzmocniono, potem przyby�a do miasta p�kompania muszkieter�w ksi���cych. Raz po raz bawi�y przejazdem znaczniejsze osobisto�ci: a to mo�ny szlachcic ze sw� s�u�b�, to zn�w ksi���cy urz�dnik, a ca�kiem niedawno - nawet biskup. Niewielkie, ale ju� bogate miasto, t�tni�o �yciem. Ponure wzg�rze patrzy�o na� wy�upiastymi �lepiami g�az�w, kt�rych nie chcia�a pokry� gleba, kt�re omija�a trawa. Tylko korona ruin straci�a sw� pierwotn� czer� - omsza�a, pokry�a si� zieleni� coraz wy�szych chwast�w. I ci�gle nie by�o odwa�nych, gotowych wydrze� zamkowi dawne skarby. Dziwna rzecz: niejeden zuchowaty m�odzian-zawadiaka, drwi�c z bajek, wy�miewaj�c legendy i za nic maj�c ponur� przesz�o�� miejsca, zapewnia� przyjaci� przy winie, �e ju� jutro - co to jutro?! dzi�, zaraz! - wyruszy po bogactwo i odkryje sekrety warowni. Ten i �w pojecha� nawet ku wzg�rzu... Wszyscy zawr�cili. Dziwna moc strzeg�a tego pomnika i grobowca zarazem; pomnika-grobowca cieni, �mierci i zbrodni. I By� parny, letni wiecz�r. Zanosi�o si� na burz�, ale tu, pod dachem obszernego zajazdu, mo�na by�o kpi� sobie z b�yskawic i ulewy. Tote� kupcy (o kt�rych wielce si� w ober�y starano) nie kryli zadowolenia. Mo�e mniej powod�w do szcz�cia mieli pilnuj�cy cennych woz�w pomocnicy kupieccy, z kijami w gar�ci przechadzaj�cy si� po majdanie. Lecz c� zgodnie z prawem sk�adu, towar mia� by� nast�pnego dnia wystawiony na sprzeda�; nale�a�o pilnowa�, by w nocy wozy nie sta�y si� l�ejsze. Niez�e wino dobywane wprost z ch�odnej piwnicy, a tak�e obfity posi�ek, sprawi�y, �e rozmowa przy d�ugim, solidnie zbitym stole toczy�a si� coraz �wawiej. Gwar wywabi� z izb noclegowych paru innych go�ci; pora nie by�a jeszcze bardzo p�na, a kupcy, jako bywalcy wielu stron �wiata, zawsze mieli ciekawe wie�ci w zanadrzu. Ober�ysta, cz�ek nie w ciemi� bity i wybornie znaj�cy sw�j fach; wiedzia� z do�wiadczenia, �e takie w�a�nie wieczorne pogaw�dki, je�li tylko zaraz nie zgasn�, przeci�gaj� si� �atwo do p�nej nocy. Ca�onocna biesiada za� znaczy�a dla gospody akurat tyle co pieni�dz: go�cie jedli i pili, a popiwszy, tym ch�tniej sypali groszem. Gospodarz skwapliwie donosi� wi�c coraz to nowe butelki, s�ucha� wywod�w, czasem - niby przypadkiem - wtr�ca� jakie� s��wko lub dwa, by zaogni� rozmow�, udawa� g�upiego, dziwi�c si� rzeczom oczywistym, co jak wiadomo - jest najlepsze, by rozwi�za� j�zyk i da� m�wcy sposobno�� do poucze�. Wreszcie, widz�c dobry skutek swych zabieg�w, usun�� si� w cie� i baczy� tylko, by nie zabrak�o wina. Jeden wszak�e go�� nie bardzo si� obrotnemu karczmarzowi podoba�. By� szlachcicem, i to chyba zamo�nym. Pi� jednak wstrzemi�liwie, jad� niewiele, nie op�aci� noclegu. Zdawa�o si�, �e czeka na kogo�. Mo�e jednak by�o inaczej, bo czas p�yn��, a szlachcic wci�� samotnie trwa� w swoim k�cie, nie przejawiaj�c nawet �ladu irytacji czy zniecierpliwienia. Mniej wi�cej godzin� po p�nocy wprawne ucho gospodarza pochwyci�o stukot ko�skich kopyt na majdanie. Zaspanego pacho�ka si�� bez ma�a trzeba by�o wygania� z k�ta, w kt�rym drzema�. - Nu�e, obwiesiu! - ponagla� roze�lony pryncypa�. - C� to, darmo chlebem gard�o napychasz? Nu�e, go�� zajecha�! Nim jednak pacho� pobieg�, by pokaza� drog� do izby i zaj�� si� koniem przyby�ego, drzwi otwar�y si�, wpuszczaj�c ch�odn� noc i porywy wiatru, nios�cego pierwsze krople wzbieraj�cej ulewy. Podr�ny zatrzyma� si� na progu, wzrokiem ogarniaj�c rozochoconych biesiadnik�w, potem spiesz�cego ku niemu wyrostka i ober�yst�. Drzwi pozosta�y otwarte, kilka g��w zwr�ci�o si� ku nim; snad� niekt�rzy chcieli wo�a�, �e zimno... Zamiast tego g�osy milk�y kolejno. M�czyzna - by� to-szlachcic ogromnego wzrostu i barczysty, odziany w szkar�at i czer� - przytrzymywa� lekko kapelusz z bia�ym pi�ropuszem, drug� r�k� za� opu�ci� na gard� rapieru. Twarz zdradza�a lat najwy�ej czterdzie�ci, jednak w�sy i niewielka br�dka by�y g�sto przetykane siwizn�. Oczy, skryte pod namarszczonymi brwiami, spogl�da�y uwa�nie, badawczo ale i - by nie rzec - wrogo... Pacho�ek, przewiercony tym spojrzeniem, wystraszy� si� wyra�nie, bo stan��, popatruj�c to na go�cia, to na ober�yst�. Cisza trwa�a przez par� d�ugich chwil. - Szukam kogo� - rzek� szlachcic, bez s�owa powitania i najwyra�niej nie zamierzaj�c post�pi� dalej w g��b izby. Wymawia� wyrazy z cudzoziemska, trudno jednak powiedzie�, jaki by� jego ojczysty j�zyk. Zaraz potem przenikliwe spojrzenie pobieg�o ku mrocznemu zak�tkowi izby. Siedz�cy tam od wielu godzin szlachcic wsta� i, skin�wszy g�ow�, uczyni� dwa kroki w stron� szkar�atnego olbrzyma. - Czekam na kogo� - odrzek� r�wnie zwi�le, spogl�daj�c z uwag�. Cz�owiek ten m�g� mie� lat tyle samo co przyby�y. Ust�powa� mu wzrostem, nosi� si� jednak r�wnie dumnie i godnie. Odziany by� w barwy zielone, br�zowe i czarne, podkre�lone bia�ymi koronkami. Obaj m�czy�ni przez chwil� oceniali si� wzrokiem, po czym wymienili uk�ony. Przybysz usun�� si� cokolwiek, by da� tamtemu przej�cie przez drzwi. - Wielmo�ni panowie - zagada� ober�ysta, odzyskuj�c g�os po nocy... w tak� noc... M�czyzna w szkar�acie cisn�� co� do g�ry; oczy wszystkich pod��y�y za z�otym migotaniem. Karczmarz chwyci� monet� i ze zdumieniem patrzy� na dukata z ksi���cej mennicy, wartego wi�cej, ni� dwaj ludzie mogli przeje�� i przepi� w trzy dni. Gdy. uni�s� wzrok, by dzi�kowa�, szlachcic�w ju� nie by�o. II Grube, ci�kie krople coraz g�ciej pada�y na go�ciniec. W oddali grzmia�o. W czerni nocy niewyra�nie majaczy�y sylwetki dw�ch je�d�c�w. Konie sz�y drobnym k�usem. Dziwnie g�ucho ni�s� si� odg�os uderzaj�cych o ziemi� kopyt. U zbiegu dw�ch dr�g prowadz�cy m�czyzna wstrzyma� wierzchowca. Szarza�y w mroku pi�ra przy kapeluszu. - Tu poczekamy - powiedzia�. - Czemu w�a�nie tu? - Moi ludzie - pad�o kr�tkie wyja�nienie. - Wyjecha�em naprz�d sam. Po c� ci�ga� do miasta zbrojne s�ugi? - Chcesz, kawalerze, strzela� do upior�w z muszkiet�w? - Upior�w! Mo�ci hrabio, nie wierz� w upiory. - A w co wierzysz, kawalerze? - W nic. - Nawet w Boga? W magi�, w przeznaczenie? - pyta� m�czyzna w koronkach. - Ja jestem przeznaczeniem, panie hrabio. Przeznaczeniem ka�dego, kogo przeznaczeniem by� zechc�. Dziwna rozmowa urwa�a si�. M�czy�ni nieruchomo tkwili w siod�ach, spogl�daj�c wyczekuj�co w stron� bocznej drogi. Nas�uchiwali, ale szmer deszczu i nadchodz�ce pomruki burzy g�uszy�y wszelkie inne d�wi�ki. Za to b�yskawice s�u�y�y dobrym �wiat�em - coraz jaskrawsze, coraz bli�sze. - Jad�. Bia�oz�ote p�kni�cie zal�ni�o na niebie, wy�awiaj�c z ciemno�ci szkar�atn� szat� m�wi�cego. Hrabia pochwyci� spojrzeniem trzech zd��aj�cych ku nim konnych, po czym zapyta�: - I c� waszmo�� poczniesz z tym wojskiem? Olbrzym, zdaje si�, nie dos�ysza� kpiny w g�osie swego towarzysza, bo odpar� spokojnie: - Mo�ci hrabio, naj��e� mnie pan za ogromne pieni�dze. Jestem wart swojej ceny. Wiem, co czynie. Ci ludzie mog� si� przyda�. Po czym dorzuci� jeszcze: - Natomiast pan jeste� ca�kiem zb�dny, panie hrabio. Na co przyda si� pa�ska szpada w tych ruinach, skoro ju� moja tam b�dzie? - Kawalerze - rzek� z pewn� wy�szo�ci� wezwany - zwa� prosz�, �e nie tylko szpad� tam nios�. Nios� tak�e g�ow�. "By zostawi�..." - powiedzia� sobie najemnik. Trzej je�d�cy dotarli do zbiegu dr�g. Pad�o kr�tkie pytanie, olbrzym opowiedzia� si�, niepotrzebnie, bo w�a�nie kolejna b�yskawica przeci�a czarne niebo. Nie pad�o ani jedno zb�dne s�owo. Ma�y oddzia� ruszy� w milczeniu. Hrabia i jego towarzysz pod��ali na czele, kilka ko�skich d�ugo�ci przed tamtymi. - Mo�ci Hamirez - odezwa� si� hrabia - z jakiego pan kraju pochodzisz? - Nie z tego co Del Velarowie. - Powiedz�e mi, panie kawalerze, czy to tak trudno by� grzecznym? - Trudno, na honor. Us�ysza�em dzi� od waszmo�ci sto pyta�. Czy ja zada�em cho� jedno, gdy� wynaj�� mnie i moj� szpad�, panie hrabio? Wyznaczy�em cen� i stawi�em si� w miejscu okre�lonym przez twego pos�a�ca. Czego pragniesz jeszcze? Zapanowa�o kr�tkie milczenie. - Ale dobrze, Del Velaro - rzek� po chwili olbrzym. - S�ysza�em o panu niejedno i prawd� jest, i� rzadko wst�puj� na s�u�b� do cz�owieka m�nego. Zwykle po��daj� mych us�ug ludzie s�abi i mali. Teraz jest inaczej, to dobrze. A zatem, hrabio, czy� s�ysza� kiedy s�owo: S�rgethergeft? Hrabia oniemia�. - Nie mo�e by� - rzek� wreszcie. - A jednak, mo�ci hrabio. Chcia�e� tej wiedzy, wi�c j� masz. - Jeste�, kawalerze...? - Jestem martwy, hrabio. Martwy jak ska�a albo kamie�. I tak samo wieczny. * * * Hrabia Del Velaro nie mia� sk�ry strachem podszytej, jednak prawda o pochodzeniu cz�owieka, za kt�rego us�ugi zap�aci�, wstrz�sn�a nim do g��bi. "Na Boga!" - m�wi� sobie raz po raz. - "To cz�owiek... to istota stamt�d. Z za�wiat�w. Zmar�y, kt�remu kazano prze�y� w�asn� �mier�, istnie� dalej w imi� celu, kt�rego nikt nie zna, nawet on sam. Ile lat ju� kr��y po ziemskim padole? Czyja dusza obj�a w posiadanie cia�o, opuszczone przez inn�? Dobry Bo�e! Gdybym wiedzia�, gdybym m�g� przewidzie�... Ale jak�e mog�em, jakim sposobem?". Co jaki� czas spogl�da� ku majacz�cej tu� obok czarnej, ogromnej sylwetce i za ka�dym razem widzia�a mu si� bardziej ponura i wroga. - Mo�ci hrabio - rzek� niespodziewanie Hamirez, czytaj�c chyba w my�lach. - Jak d�ugo zamierzasz pan dr��y� sprawy, kt�re od ciebie nie zale��? Oto wzg�rze, ku kt�remu zmierzamy. Rozwa� waszmo��, czy nadal pragniesz pozna� jego tajemnice. W samej rzeczy - droga ucieka�a w prawo, a wprost przed sob� ujrza� Del Velaro, czarniejszy od nocnego nieba kr�py masyw. B�yskawice wci�� na nowo zapala�y kontury wzg�rza i z�owrogich ruin. - Czemu w nocy? Hrabia nie spostrzeg� nawet, �e sw� w�tpliwo�� wypowiedzia� g�o�no. Tym bardziej si� zdumia�, gdy nadesz�a odpowied�: - Nie w nocy, lecz o brzasku. P�noc dawno min�a, hrabio, mamy za� wczesne lato. Wkr�tce �wit. Hamirez zjecha� z traktu i pod��y� wprost ku wzg�rzu. Del Velaro skierowa� konia jego �ladem, podobnie milcz�ca czelad�. - Kim s� ludzie, kt�rych pan wiedzie, kawalerze? Nie by�o odpowiedzi. Burza wzmog�a si� nagle; wiatr, jakby pchni�ty niewidzialn� moc�, uderzy� je�d�c�w, porywaj�c kapelusz hrabiego i szarpi�c peleryny. B�yskawice rozdziera�y niebo, nast�puj�c po sobie z niebywa�� szybko�ci�, w ich �wietle wida� by�o pos�pny, �wierkowy zagajnik u st�p Ahar. Ocieraj�c deszcz z twarzy, Del Velaro ujrza� pomi�dzy drzewami mokr� ciemno��, kt�rej nie zmog�y l�nienia piorun�w. "W nocy wa�� si� losy" - przysz�o na my�l hrabiemu stare porzekad�o. Nie wiedzia� przecie o starodawnej magicznej inwokacji, z kt�rej porzekad�o owo wzi�o pocz�tek, a kt�rej pierwsze s�owa brzmia�y: "Burza, wiatr i mrok s� T�em Losu; wtedy najwyra�niej wida� jego W�z�y...". Wkr�tce zanurzyli si� w �wierkow� ciemno��. Hrabia raczej odgad� ni� dostrzeg�, �e Hamirez zsiad� z konia. To samo uczynili jego ludzie. Burza odchodzi�a powoli. - Mo�ci hrabio - rzek� najemnik swym powolnym, pobrzmiewaj�cym obcymi akcentami g�osem - jeste�my u celu. Raz jeszcze pytani: czy� pewien, �e chcesz moich us�ug? Got�w jestem po�egna� pana cho�by zaraz, oczywi�cie zatrzymuj�c zaliczk�. - Mo�ci Hamirez - odpar� spokojnie wezwany - zapyta�em, sk�d pochodzisz, i doprawdy,tego �a�uj�... Ale w niczym to nie zmienia mych zamiar�w. - Dobrze. Zap�aci�e� pan; pozw�l teraz, bym zas�u�y� na swoje pieni�dze. M�j cz�owiek zostanie, by pilnowa� koni. Zosta� hrabio i ty. Trzeba ci wiedzie�, �e nie przywyk�em dzia�a�, gdy patrzy mi si� na r�ce. - Istotnie zap�aci�em, ale w�a�nie dlatego mam prawo patrze� na pa�skie r�ce, ile mi si� spodoba, kawalerze. Nie znajduj� za� �adnej racji, dla kt�rej mia�bym przyj�� posad� koniucha. W ciemno�ci rozbrzmia� kr�tki �miech. - Oto, hrabio. Prawda, �e pomimo twej nieposkromionej ciekawo�ci, masz pan wielk� zalet�: dzielno��, kt�ra musi si� podoba� ka�demu. Nie �yw urazy, je�li moje obej�cie znajdujesz zbyt prostackim. Nie wiesz waszmo��, jak rzadko zdarza mi si�... rozmawia�. To nieoczekiwane wyznanie zaskoczy�o i zdziwi�o hrabiego Del Velaro. - Ruszajmy zatem - rzek� Hamirez. - We� waszmo�� pistolety i os�o� dobrze panewki. - Kawalerze... - Mo�ci hrabio! Zaleg�a kr�tka cisza. - Mo�ci hrabio. Twierdzisz, �e kula tu niewiele pomo�e. Niech tak b�dzie. Zwa� jednak, czy mo�e zaszkodzi�? A gdy w samej rzeczy mo�e, to wy�� mi waszmo��, dlaczego i jakim sposobem? Po dw�ch sekundach Del Velaro wyj�� bro� z olstr�w przy kulbace. Ruszyli. III Burza przemin�a, ale �wit z wielkim trudem przedziera� si� przez ci�kie chmury deszczowe, wci�� jeszcze wisz�ce nad ziemi�. Stara droga, wiod�ca na szczyt wzg�rza, przed wiekiem ju� zgin�a, poch�oni�ta przez zielsko, rozmyta przez ulewy... Czterej ludzie z trudem pod��ali ku przygarbionym na szczycie ruinom. Nie wiadomo, o czym my�la� i co czu� Hamirez. Czy cia�o, a wi�c i serce, zrodzone, by s�u�y� jednej duszy, mo�e potem zadr�e� z trwogi, zrodzonej w duszy innej? Jednak dwaj s�udzy Hamireza, uzbrojeni po z�by i objuczeni r�nymi baga�ami, z ka�dym krokiem wyra�nie tracili animusz, coraz cz�ciej ogl�daj�c si� na swego pana. Podobnie Del Velaro, m�nie zrazu stawiaj�cy czo�a nieokre�lonemu l�kowi, z coraz wi�kszym trudem odpiera� jego ataki. - C� to jest, na Boga? - rzek� wreszcie zachrypni�tym g�osem. - Odezwij�e si�, Hamirez! Czy czujesz? Odziany w szkar�at i czer� olbrzymi m�czyzna przyspieszy� tylko kroku. Wymin�� swych pacho�k�w, dr��cych tak, �e rury muszkiet�w zsuwa�y si� im z ramion - i pod��y� dalej ku szczytowi. - Hamirez! Wezwany stan�� i odwr�ci� si� z wolna. S�u��cy krzykn�li przera�liwie, hrabia cofn�� si� uderzony widokiem ociekaj�cej krwi� twarzy tamtego. Na jego oczach p�ka�y policzki, ukazuj�c ko�� i �ywe mi�so, ods�oni�te z�by by�y spr�chnia�e i czarne. - Zawr�� - pad�o niewyra�nie, charkotliwie. Rami� ohydnego, rozpadaj�cego si� stwora pokaza�o zagajnik u st�p wzg�rza. - Zawr��... Jeden ze s�u��cych, zapomniawszy o d�wiganej broni, cofa� si� krok po kroku, drugi dr��cymi d�o�mi odwi�d� kurek muszkietu. To, co by�o niedawno ich panem, si�gn�o po pistolety. Lufy rozb�ys�y kolejno. Hrabia poczu� na twarzy gor�cy oddech przelatuj�cej tu� obok kuli. Uciekaj�cy pacho�ek upad�, trafiony w plecy. W tej samej chwili czar prys�. - Zawr��, hrabio - rzek� Hamirez, spogl�daj�c jednocze�nie na pozosta�ego przy �yciu s�ug�, opuszczaj�cego luf� muszkietu. - Widz�, m�j ch�opcze, �e otrzymasz podw�jn� zap�at�, bo b�dziesz musia� sprosta� podw�jnemu zadaniu. Del Velaro otar� pot z czo�a, wci�� my�l�c o koszmarnym z�udzeniu, kt�remu uleg� przed chwil�. Lecz przecie� to samo widzieli ludzie Hamireza! - Zawr��, Del Velaro! - raz jeszcze powt�rzy� olbrzym. Widzisz przecie, �e po�ytek z ciebie �aden. Wierzysz w duchy, waszmo��! Jak chcesz sprosta� temu, w co wierzysz? Rzuci� pacho�kowi dymi�ce pistolety. Ten natychmiast zacz�� nabija� je na nowo, cho� r�ce mocno mu dr�a�y. Hamirez podni�s� z ziemi muszkiet zabitego, podsypa� prochu na panewk� i poda� bro� hrabiemu. - Strzelaj z tego, waszmo��, do wszystkiego, co budzi tw�j strach. Gdy to b�dzie ko�ciotrup, to mierz w czaszk�, bo inaczej kula przeleci - poradzi� szyderczo. - Ta zacna bro� poradzi sobie z tym wszystkim, z czym ty sam poradzi� sobie nie zdo�asz. Wzi�� od s�u��cego pistolety i nie ogl�daj�c si� poszed� dalej. Wci�� z bij�cym mocno sercem, ale i ze wstydem na twarzy, hrabia ruszy� tak�e. Ale niezwyk�e l�ki nie przepad�y, przycich�y tylko nieco. Wr�ci�y wkr�tce ze zdwojon� moc�. "Co to jest?" - pyta� sam siebie hrabia, po r�wno strwo�ony i zdumiony; wiedzia� przecie, �e boja�� nie�atwo si� go ima. "Del Velaro, ha�bisz si� tch�rzostwem! Otrz��nij si�, bo masz wielk� misj� do spe�nienia. Tym dw�m tutaj ufa� niepodobna... Oni widz� tylko z�oto, nic wi�cej, lekce za� sobie wa�� sprawy, za kt�re ty got�w jeste� odda� �ycie. Przeto we��e si�'w gar��, bo od ciebie tu wszystko zale�y!". Tak klarowa� sobie hrabia, przekonywa� i t�umaczy�, pokonuj�c obc� mu dot�d s�abo�� ducha. Jednak, spu�ciwszy na chwil� wzrok, dostrzeg�, i� r�ce trzymaj�ce muszkiet dr�� mu mocno, i nie od ci�aru broni... Zaraz potem ujrza�, �e zwalnia, �e stoi... �e ju� prawie si� cofa... Uni�s� wzrok i zamar�: byli na szczycie, u st�p ruin. Hrabia nigdy nie widzia� z bliska tych ruin - tak jak od wiek�w nie widzia� ich chyba nikt inny. Rozumia�, �e ruiny - a ju� ruina Zamku Ahar - wcale nie musz� by� przyjemne. Lecz przecie� to, co zobaczy�, przesz�o wszelkie oczekiwanie... Te mury �y�y. Spod mch�w i wszelkiego zielska, okrywaj�cego poczernia�e ze staro�ci ceg�y i kamienie, sp�ywa�a wolno jaka� ma�, jak krew i ropa z otwartych ran, albo mo�e - jak �lina... Wie�a bramna, przy resztkach kt�rej stali, patrzy�a pustymi oczodo�ami strzelniczych okien, nier�wnych i poszczerbionych przez czas. Zapadni�ty dach by� jak roztrzaskany ciosem czerep; hrabia m�g�by przysi�c, �e zbutwia�e krokwie tkwi�y w czym� podobnym do zgni�ych zwoj�w m�zgu. Przy tym wszystkim ruiny porusza�y si� lekko, nierytmicznie, jak pier� �miertelnie rannego cz�owieka. Del Velaro zebra� si� w sobie i post�pi� dwa kroki naprz�d, cho� nogi mia� niczym ulepione z gliny. - Kawalerze - powiedzia�, odrywaj�c wzrok od mur�w b�d� pewien, �e nie czmychn� st�d, ow�adni�ty strachem... Co�, co zwykle by�o w jego ustach �artem, zabrzmia�o teraz jak desperackie, poczynione resztk� si� zapewnienie. - Powiedz�e mi jednak - ci�gn��, zaczerpn�wszy tchu - czy obaj widzimy to samo? Na honor, rad bym w.iedzie�, czy owe zwidy s� tylko moim udzia�em, czy te� raczej... - Del Velaro - przerwa� tamten - mo�e pora, by� powiedzia� mi pan wreszcie, czego tu w�a�ciwie szukamy? Jakich to skarb�w? Widz�, �e za godzin� majaki ju� do cna wybior� pa�ski rozum. Mo�e lepiej zatem prze�o�y� nieco wiedzy do mojego? Hrabia zmarszczy� brwi i przygryz� w�sa, znajduj�c na j�zyku s�owa ostrej riposty... Lecz mury sta�y nieruchome i martwe, nie oddycha�y, nie broczy�y z ran - i s�uszno�� by�a przy Hamirezie. - P�jd�my - rzek� najemnik, ruszaj�c ku bramie. - Nie mam w zwyczaju wystawa� przed drzwiami... cho�by nawet tak wielkimi jak te. Zapu�ci� si� w mroczn� czelu��. Del Velaro w milczeniu pod��y� jego �ladem. Zamkowy dziedziniec pokrywa�y gruzy. Jak wsz�dzie wok�, tutaj tak�e obficie pieni�o si� zielsko, ci�gn�ce soki chyba ze z�ej s�awy miejsca. - A zatem, mo�ci hrabio? - rzek� Hamirez, przysiad�szy na pryzmie gruzu. - Prosz� pana o wyjawienie mi sekretu tego wzg�rza. - Niemo�liwe, by� nie s�ysza�, kawalerze - odpar� wezwany, spogl�daj�c doko�a. - Nie s�ysza�em. A mo�e nie uwierzy�em? - Wi�c pos�uchaj waszmo�� i uwierz. Hamirez uczyni� gest, �e owszem s�ucha i got�w b�dzie uprzejmie uwierzy�. - Przed wiekami - zacz�� hrabia - ziemie Saywanee, a tak�e kraj�w o�ciennych, zaj�te zosta�y przez wojska Gethora P�nocnego, ksi�cia czarnej magii. Nie powiesz mi chyba waszmo��, �e� nie s�ysza� o ksi�ciu Gethorze P�nocnym? - Obroty i manewry jego armii wyk�ada si� we wszystkich akademiach wojskowych - rzek� Hamirez. - By� wielkim wodzem. Ale pan mi m�wi, �e raczej wielkim czarodziejem i magikiem? Del Velaro zn�w pow�ci�gn�� z�o��. - Armie Gethora mog�y pokona� inne wojska. Ale nie sprosta�yby wielkiej starej magii Saywanee, kt�rej tajemnice zna�y tylko Klany M�drc�w. Wspania�a i m�dra sztuka Klan�w rozpad�a si� w py� pod ciosami czarnej magii Gethora. Gdy wojna dobieg�a kresu, ca�a ta czarnoksi�ska pot�ga skupiona zosta�a w pi�ciu Rubinach Przeznaczenia. Dwa z nich sta�y si� w�asno�ci� namiestniczki Gethora, ksi�nej Morany Del Ahar. Przekl�ta okrutnica, igraj�c z pot�g� zakl�t� w Rubinach, wyzwoli�a jeszcze wi�ksze z�o ni� to, kt�re przyni�s� Gethor. Nasta�y Czasy Mrok�w. Czy i ta epoka jest wymys�em? Mroki poch�on�y wszystkich, tak�e samego Gethora i jego namiestniczk� Moran�. Hamirez nieruchomo czeka� na ci�g dalszy. - Up�yn�� musia�o stulecie, nim owo niepoj�te z�o odesz�o. Nie zg��biono dot�d jego natury. Czai si� gdzie�, u�pione, lecz nie zniszczone, gotowe powr�ci� na nowy zew Rubin�w. Te klejnoty s� tu, w Zamku Ahar. Pierwsz� rzecz� jest je odnale��, drug� - zabra� do klasztoru parystek w Valaquet, gdzie przed cudown� ikon� ka�da magia traci sw� moc. Oto moje zadanie. Pan, kawalerze, ma wykona� tylko pierwsz� jego cz��. Zaleg�a cisza, nie m�cona nawet porannym krzykiem ptactwa. Na Wzg�rzu Ahar ptaki nie go�ci�y nigdy. - Niemo�liwe - rzek� wreszcie Hamirez - by pan, drogi hrabio, cz�owiek w ko�cu rozumny, wierzy� w takie bzdury? Hrabia poczerwienia� na twarzy. - Mo�ci kawalerze - odpar�, po raz dziesi�ty tego dnia przygryzaj�c z irytacji W�sa. - ��da�e�, bym ci powiedzia�, po co tu przyszli�my. Otrzyma�e� odpowied�. Jest dla mnie oboj�tne, co uznajesz za bzdury, co za� za rzeczy wa�kie. Prosz� jednak: nie wyprowadzaj mnie pan z r�wnowagi! - Ale� panie hrabio - powiedzia� spokojnie tamten - czy� ja m�wi�, �e nie b�d� szuka� twoich rubin�w? Zap�aci�e� mi za wypraw� po skarby; po r�wno mog� szuka� tu klejnot�w, jak i szcz�ki wielkoluda... czy te� czegokolwiek zgo�a. Nie p�aci�e� mi jednak za milczenie ani za to tym bardziej, bym zaprzesta� u�ywania rozumu. �e dzia�aj� na �wiecie tajemne si�y, kt�rych nie pojmujemy, wiem dobrze, a i ma�o tego: sam jestem dowodem dzia�ania takich si�. Rubiny, cho�by tak wielkie, jak kurze jaja, �atwo mog� by� ukryte w tych ruinach, czemu nie? Moja imaginacja nie radzi sobie z tym tylko problemem: jak mie�ci si� w nich ca�e z�o �wiata? I to w�a�nie mam na my�li, powiadaj�c panu, �e bzdury. Wsta� ze zwa�u kamieni, spojonych jeszcze, tu i �wdzie, poczernia�� i kruch� ze staro�ci zapraw�. - Powiedzia�em panu, co my�l�. Na tym koniec. Gdzie s� zatem schowane te rubiny? Czy mo�e w lochach? S� tu lochy, panie hrabio? - Ca�e wzg�rze - odpar� zapytany, t�umi�c gniew i puszczaj�c mimo uszu lekki ton tamtego. - Dr��ono je latami... pad�y przy tej pracy setki, a mo�e tysi�ce, zniewolonych przez Ahar ludzi. Je�li niewolnicza praca ludzi sprzed dw�ch wiek�w poruszy�a sumieniem Hamireza, to nie da� tego pozna� po sobie. - Chod�my wi�c - powiedzia�, przyzywaj�c gestem pacho�ka, by szed� za nim. Uczynili mo�e dwa kroki i hrabia spostrzeg� w�a�nie, �e z�owrogie tchnienie, wyzwalaj�ce �w niemo�liwy do okie�znania l�k, zel�a�o wyra�nie, gdy nagle Hamirez wyj�� rapier i odwr�ci� si�, jednym pchni�ciem przebijaj�c s�u��cego. Nieszcz�nik krzykn��, wypuszczaj�c z r�k muszkiet; szkar�atny olbrzym pochwyci� sw� ofiar� za kark i dalej pcha� kling�, a� wysz�a plecami. Pu�ci� wreszcie i poci�gn�� bro�, a gdy wysun�a si� z rany, kopn�� zgi�tego wp� pacho�ka i obali�. - Z�a nie trzeba szuka�, mo�ci hrabio - powiedzia�, dwukrotnie jeszcze przeszywaj�c drgaj�ce cia�o ostrzem; starannie odnalaz� miejsce na karku i pchn�� kr�tko po raz trzeci, ostatni, po czym skierowa� na hrabiego swe zimne, wrogie spojrzenie. Skoro �pi, mo�e lepiej zostawi� je w spokoju. Del Velaro patrzy� oniemia�y, po r�wno zdumiony i rozgniewany tym bezcelowym, wstr�tnym morderstwem. - W imi� czego ta �mier�, kawalerze? - zapyta�. - C� to chcia�e� mi pokaza�? - Mo�e... z�o? Chcesz mu zapobiec. Czy tak, panie hrabio? A oto ju� zgin�o dw�ch ludzi. �yliby, gdyby nie twoja krucjata. Uni�s� d�o�, uprzedzaj�c odpowied�. - Nie uwierzysz, hrabio, ale odk�d pami�tam, stale walcz� ze z�em. Te setki, kt�re pad�y przy dr��eniu loch�w ksi�nej Del Ahar, �mia�o mog� r�wna� si� z tymi, kt�re zg�adzi�em ja sam. Stale i niezmiennie w imi� dobra. Nie pami�tam, by kto� naj�� mnie w celu uczynienia z�a. Zawsze i zawsze w imi� dobra. Swojego... Przetoczy� nog� martwe cia�o i Del Velaro ujrza� u�miech na twarzy trupa. Cofn�� si� o p� kroku. Widywa� ju� ludzi zmar�ych gwa�town� �mierci�. �aden nie mia� na twarzy u�miechu. - Op�tany przez co�, najpr�dzej przez w�asny strach - rzek� spokojnie Hamirez. - Nie zabi�em swego s�ugi, bo go ju� w tym ciele nie by�o. To, co tam siedzia�o, mia�o zamiar strzeli� do waszmo�ci z muszkietu. Oto kurek, ju� odwiedziony... Mia�em poczeka� na strza�? Otar� rapier po�� peleryny i schowa�. - Jak�e, hrabio? - rzek� jeszcze. - Mia�e� przecie patrze� nam na r�ce? Del Velaro skin�� g�ow�. - A zatem, najpewniej zawdzi�czam ci �ycie, kawalerze. Wraz z wdzi�czno�ci� przyjmij jednak zapewnienie, i� twoje wywody, jak i pr�by zawr�cenia mnie z obranej drogi, nie zdadz� si� na nic. Nie chc� wi�cej s�ucha� �adnych filozofii. Masz dzia�a�, panie kawalerze, nie m�wi�. Hamirez wskaza� trupa, jakby chcia� powiedzie�: "Czy� nie dzia�am?". Potem podj�� z ziemi pakunek, niesiony dot�d przez s�u��cego, i wydoby� �uczywa, a tak�e krzesiwo i hubk�. - Chod�my wiec. IV Przemierzali ciemne korytarze, zagl�dali do komnat. Nikt nigdy nie spl�drowa� zamku Ahar - i by�o to a� upiorne. Tu� obok le�a�o miasto, dalej ludne wsie... Min�y dziesi�tki i setki lat, a nie znalaz� si� �mia�ek, kt�ry by wtargn�� do Ahar. Ani �mia�ek, ani nawet szaleniec... Nikt. Oto sta�, nienaruszony pomnik, a zarazem grobowiec zamierzch�ych czas�w. Nie wiadomo by�o w�a�ciwie, jak i kiedy porazi�a go martwota - historia o tym milcza�a. Stare legendy m�wi�y, �e u schy�ku Mrok�w ksi�na Morana zosta�a uwi�ziona w lochach swego zamku, a potem zg�adzona, jej siedziba za� sta�a si� pierwsz� stolic� odrodzonego ksi�stwa Saywanee. Jakie jednak by�y dalsze dzieje Ahar? Czemu nadal by�o to miej.sce przekl�te, skoro oczy�cili je swoj� obecno�ci� sprawiedliwi w�adcy? Hamirez i Del Velaro w�asnymi oczami ogl�dali �lady strasznego, niepoj�tego dramatu, jaki kiedy� rozegra� si� w czarnych murach. Co sprawi�o, �e naraz porzucono te komnaty? Migotliwy blask pochodni wy�awia� z grz�skiego mroku spr�chnia�e resztki jakich� sprz�t�w, zbutwia�e, zgni�e kobierce, rozpadaj�ce si� pod naciskiem stopy... Ciemne i ciche sale, w kt�rych pop�kane, pokryte paj�czynami i kurzem zwierciad�a, wci�� jeszcze gotowe by�y odtworzy� wierrjie obraz ka�dej twarzy czy dowolnego przedmiotu. Groz� przejmowa�y owe lustra; gdyby sta�o si� naraz mo�liwym wywo�anie w nich kolejno wszystkich minionych odbi�... B�g jeden wiedzia�, co mo�na by ujrze� w tych taflach. Olbrzymia, najwi�ksza z komnat kry�a w swym wn�trzu szcz�tki sto��w, ustawionych przed wiekami w podkow�. Nic nie pozosta�o z obrus�w, ale poczernia�a, pokryta ple�ni� zastawa i roz�o�yste, srebrne kandelabry wci�� le�a�y po�r�d cuchn�cego, rozk�adaj�cego si� drewna. Jak wyzwanie, u szczytu podkowy trwa�o niewzruszenie wysokie krzes�o; z�ote blachy, kt�rymi by�o okute, utrzymywa�y je w upiornej gotowo�ci, cho� pomi�dzy zwojami owych blach przetrwa�o ju� tylko pr�chno n�g i por�czy. Ze wszystkiego, co ujrzeli dwaj szlachcice w murach owej demonicznej budowli, to krzes�o zda�o im si� najbardziej przera�aj�cym. Czeka�o... Martwy, pokryty nalotami �niedzi mebel, zdawa� si� z niezwyk�� moc� przyci�ga� Hamireza. Del Velaro najpierw ze zdziwieniem, potem za� z prawdziwym niepokojem i l�kiem patrzy�, jak towarzysz�cy mu ponury m�czyzna, rzucaj�cy przeogrom ny, rozchybotany od pochodni cie�, depcze rozpadaj�ce si� pod nogami resztki jakich� sprz�t�w i wyci�ga r�k�, pragn�c chyba dotkn��... przesz�o�ci. Nie wiedzie� czemu hrabia poczu�, �e �w dotyk mo�e �ci�gn�� jakie� niemo�liwe do przewidzenia nieszcz�cie, mo�e pot�pion� dusze krwawej pani Ahar, a mo�e co� jeszcze gorszego. - Hamirez! - rzek� ochryple, nie taj�c trwogi. Zamilk�, zobaczywszy pos�pny, nieodgadniony u�miech tamtego i oczy, nieodmiennie wrogie. Najemnik �ci�gn�� r�kawice i go�ymi d�o�mi dotkn�� ple�ni na wysokim oparciu, po czym j�� j� zdrapywa�, nie bacz�c, �e brudzi sobie r�ce. Del Velaro patrzy� z coraz wi�kszym strachem, podszytym budz�c� si� nienawi�ci�. Wspomnia� nagle pytanie, jakie zada� na trakcie, i odpowied�... S�rgethergeft. "Na Boga" - pomy�la�, zdj�ty nowym l�kiem. "Na Boga, postrada�em chyba zmys�y. C� mi kaza�o wej�� do tej budowli w towarzystwie... trupa? Przecie po�r�d tej martwoty, tych zbutwia�ych sto��w i krzese�, on jest tak samo martwy, zimny i ohydny... Bo�e m�j, jestem tu sam, zupe�nie sam. Sam!". I za�wita�o mu zaraz: zawraca�! Lecz wbrew sobie, wbrew przeczuciu i wbrew rozs�dkowi, Del Velaro sta� w miejscu. Potem us�ysza� s�owa, wypowiedziane zupe�nie obcym g�osem... kt�ry wszak�e nie by� g�osem nikogo innego, jak Hamireza: - Akasa. Fatanh. Amare. Lodowata d�o� chwyci�a hrabiego za gard�o. Co nios�y te s�owa? Co one nios�y?! I zaraz wiedzia�, sk�d� wiedzia�, �e by�y jak WALKA, SMAK KRWI i �MIER�. Hamirez, ponury niczym znaczenie owych s��w, z wolna przybli�a� si� ku niemu. - Wyryte w z�ocie - rzek� chrapliwie, zupe�nie do siebie niepodobny. - Del Velaro. Wiem, co znacz� te s�owa. I wiem, kto je wymawia�. Ja sam. I moi bracia. Hrabia sta�, jak przykuty do miejsca. Hamirez, z upiornie ods�oni�tymi z�bami, patrzy� w mrok, gdzie� ponad jego g�ow�. - Mia�em braci, o tak... Wiem, co znacz� te s�owa. Del Velaro, znajd� twoje rubiny, lecz zap�aty nie przyjm�. S�yszysz, Del Velaro? Jestem u celu. Doprowadzi�e� mnie do ko�ca mojej drogi. Wymin�� szlachcica i opu�ci� komnat�, wysoko unosz�c pochodni�. Dopiero po d�ugiej chwili hrabia poj��, jaki by� cel i czym m�g� by� koniec drogi umar�ego. Powt�rna, prawdziwa �mier�. * * * Hrabia d�wiga� muszkiet, pistolety i szpad�, ale coraz bardziej w�tpi�, by �w or� m�g� by� jakkolwiek przydatny. Z kim mia� walczy� t� broni�? Czy ze swym towarzyszem? Ale� jakim sposobem? Czy martwy, pozbawiony krwi w �y�ach, a oddechu w piersi, cz�owiek mo�e l�ka� si� kuli lub sztychu? Co nale�a�o czyni�, co pocz��? Del Velaro my�la� gor�czkowo, lecz rozum bezradnie pokazywa� same tylko niemo�no�ci... Tajemne �r�d�o z�a, kt�re znajdowa�o si� gdzie� w tych ruinach, musia�o zosta� unicestwione. Hrabia widzia� w tym dziele cel i sens swego �ycia, nade wszystko za� widzia� obowi�zek. Spe�nienie obowi�zku by�o spraw� honoru. Del Velaro nie rozumia�, jak mia�by poniecha� przedsi�wzi�cia. M�g� odda� maj�tek, m�g� straci� �ycie. Nigdy cze�� i honor. Szed� wi�c dalej. Wprost - jak widzia� - ku niechybnej zgubie. Podziemne kazamaty nawet w po�owie nie by�y tak straszne, jak mieszkalna cz�� Ahar. By�y puste; ostatnie �lady ludzkiej egzystencji ulotni�y si�, gdy tylko zgni�o "siano, rzucane wi�niom. Dopiero jedna z mniejszych cel wstrz�sn�a dusz� hrabiego. Inaczej ni� poprzednie - nie by�a ca�kiem pusta... Ze �ciany, przytwierdzone do�, zwisa�y �a�cuchy. Nieopodal drzwi sta�a miska, zwyk�a gliniana miska. Del Velaro cofn�� si� o krok, bo z celi buchn�� ku niemu jaki� nieuchwytny, bo umykaj�cy uszom, a s�yszalny tylko dla umys�u, przera�liwy, ob��dem nasycony krzyk. Trwa� i nie ustawa�; hrabia wypu�ci� muszkiet i sta� skamienia�y, obejmuj�c g�ow�. Strach, kt�rego zazna�, wspinaj�c si� po zboczu; l�k, kt�rego do�wiadczy� w komnatach - wszystko to blad�o w zestawieniu z uczuciami wyzwalanymi przez bezrozumne zwierz�ce wycie, raz na zawsze zakl�te w murach pustej celi. Pos�pne dusze, uwi�zione w okowach kl�twy, musia�y cierpie� stokro� bardziej, ni�li cierpia�y niegdy� sp�tane tymi �a�cuchami cia�a. Krzyk przygas�. Hamirez, zatkn�wszy �uczywo w uchwyt na �cianie, kl�kn�� na zimnej posadzce i jak �lepiec wodzi� r�k� po ogniwach �a�cucha. Przej�ty dreszczem Del Velaro patrzy�, jak tamten powoli zamyka na swym nadgarstku przerdzewia��, ci�k� bransolet� i trwa przez chwil� w bezruchu, badaj�c dotykiem zastyg�e w chropawym �elazie �ruby, s�u��ce do zamkni�cia obr�czy. - Del Velaro - rozbrzmia�y g�uche s�owa - trzymano tutaj J�... Opuszczon� i zdradzon� przez wszystkich. Ale ju� jej tu nie ma, jej dusza odesz�a. Ten krzyk to tylko wspomnienie. - Kawalerze - powiedzia� hrabia, prawie nie pojmuj�c, sk�d bierze do�� si�y i odwagi - twoje urojenia s� mi oboj�tne. �uczywa wkr�tce zgasn�, zapasowych za� ubywa. Chod�my, je�li nie mamy tu pozosta� na zawsze. Hamirez uni�s� g�ow� i patrzy� zamy�lony. Uwolni� d�o� z okow�w; �a�cuch zadzwoni�. - Rubiny z�a, czy tak, panie hrabio? - Z pogard� przechyli� g�ow�. - Oto, czego szuka pierwszy �mia�ek, kt�ry wa�y� si� tu wtargn��. G�upi B�g, bo zaiste stworzy� ludzi na swoje podobie�stwo. - Mo�ci Hamirez! - rzek� z rosn�c� moc� Del Velaro. - ��dam wyja�nienia tych s��w i twego zachowania! Nie pozwol�, by� pan blu�ni� przeciw Bogu. Chc� wiedzie�, z kim i po co kr��� po tych lochach. Je�li pragniesz mej �mierci, jestem i czekam! Zdaje mi si�, �e szukaj�c pomocy, znalaz�em najwi�ksz� przeszkod� w swym zamiarze. - Nie, hrabio. Sta�o si� tylko tyle, �e przyszed�szy tu po to samo, wyjdziemy ka�dy z czym innym. Nie masz we mnie wroga. Wsta� i wzi�� sw� pochodni�, bardziej ju� kopc�c� ni� �wiec�c�. Przeni�s� z niej p�omie� na zapasowe �uczywo. - Pewien jestem hrabio, �e znajdziesz, czego szukasz. Tym bardziej nie dziw si� memu uniesieniu, gdym niespodziewanie ujrza� to, czego nie szuka�em. Wskaza� drog� p�omieniem. - T�dy waszmo��. Ju� blisko. Wci�� wiedzie nas wsp�lna droga. - Kiedy za� te drogi si� skrzy�uj�...? - Nie skrzy�uj� si�, je�li sam tego, hrabio, nie zechcesz. Co najwy�ej mog� si� rozej��. A to wcale znacz�ca r�nica. V Po wszystkim, co zdarzy�o si� tego dnia, podziemny grobowiec nie by� dla hrabiego �adn� niespodziank�, l�k za�, k�uj�cy serce mrozem od tak dawna, zd��y� omal spowszednie�. Jednak rozmiary okrytego ciemno�ci� cmentarza zdumiewa�y; oto nieko�cz�cy si� tunel wi�d� wzd�u� granitowych, czarnych tablic, pokrytych mozaikami napis�w. Lecz ani jedna tablica nie nosi�a znaku krzy�a. Nie chciano Boga w tych lochach. By�y i puste grobowce - czarne, martwe czelu�ci, nie przys�oni�te tablicami. Zamek Ahar dokona� �ywota, zanim ci, co jeszcze mieli pod nim spocz��, zaj�li swoje miejsca. Del Velaro i Hamirez szli d�ugo, by na koniec stan�� przed �lep� �cian�, zamykaj�c� korytarz. - A jednak dalej - oznajmi� z niezachwian� pewno�ci� Hamirez, hrabia za� wola� nie pyta�, sk�d bierze owo przekonanie. - Za t� �cian�. Je�li b�dzie trzeba, zburz� j� przy pa�skiej pomocy. - To zb�dne, kawalerze. Dwa g�adkie filary, na p� zatopione w �cianie, ska�one by�y okr�g�ymi otworami, kt�re umieszczono na poziomie kolan. Del Velaro wsun�� w dziur� luf� muszkietu i zacz�� ci�gn�� w bok. Kamie� zachrobota� g�o�no. �ciana p�k�a po�rodku, ukazuj�c szerok� na palec szczelin�. Po obr�ceniu kolumny wok� w�asnej osi pojawi� si� drugi otw�r, skryty dot�d w bocznym murze korytarza. Hrabia wyj�� luf� i prze�o�y� j� dalej, by zn�w ci�gn��. Hamirez trwa� nieruchomo, nie kwapi�c si� z pomoc�. Z uniesion� pochodni�, wbija� wzrok w coraz szerszy pas mroku. Del Velaro wykorzysta� trzeci otw�r. - Dosy� - rzek� Hamirez. Przej�cie by�o ju� na tyle du�e, by przepu�ci� cz�owieka; otwieranie drugiej po�owy ci�kich drzwi mija�o si� z celem. - Chod�my, panie hrabio. - Nie, Hamirez. Olbrzym zwr�ci� ku szlachcicowi wpierw samo spojrzenie, a dopiero potem g�ow�, i wreszcie, z niezwyk�� powolno�ci�, ca�� swoj� posta�. - Przysi�gnij mi najpierw, waszmo�� - za��da� Del Velaro �e pozwolisz, bym zabra� st�d klejnoty, o kt�rych m�wi�em. Przysi�gnij mi, �e nie one s� twoim celem - nalega�. - Je�li za� nie przysi�gn�? Zimny pot wyst�pi� na czo�o hrabiego. Milczenie trwa�o i trwa�o. - Ale dobrze - powiedzia� wreszcie najemnik, z ow� niezmienn� powolno�ci�, kt�ra cechowa�a go od chwili, gdy ujrza� tron w sali biesiadnej. - Na co mam przysi�ga�? Na honor? Boga? M�wi�em przecie, hrabio, �e nie wierz� w te rzeczy. - Na twoje przeznaczenie, kawalerze. Czy i w przeznaczenie wci�� nie wierzysz? Oznacza�oby to, �e� ok�ama� mi� dzi� kilkakrotnie. Podobno znalaz�e� tu sw�j cel, pomimo �e� go wcale nie szuka�. Hamirez milcza�. - Nic nie zmusza mnie do tej przysi�gi - rzek� wreszcie. Nie zagrozisz mi przecie �mierci�, mo�ci hrabio? Umarli nie boj� si� �mierci. Umarli jej pragn�. I wci��, wci�� nie dostaj�... Ale � dobrze - powt�rzy�, pozostaj�c wiernym raz wyra�onej zgodzie. - Wi�c na moje przeznaczenie, hrabio Del Velaro: o�wiadczam ci, �e niepotrzebne mi twoje b�yskotki. Nie chc� ich i nie one tu na mnie czekaj�. - Przysi�gasz? - Tak, przysi�gam. To m�wi�c, zdj�� z g�owy kapelusz i sk�oni� si� lekko swemu towarzyszowi, jakby chcia� mu podzi�kowa�, a mo�e po�egna�... Potem wszed� bokiem w szczelin� w kamiennych drzwiach i znikn�� z oczu hrabiego. Wida� by�o tylko poblask od jego pochodni. * * * Male�ki, skromny sarkofag, zbudowany nie z marmuru, czy cho�by granitu, lecz ze zwyk�ego piaskowca, sta� po�rodku pustej sali, jakby zostawiony przez pomy�k�. Samotny. Nie budzi� grozy, raczej pewien smutek - jak ka�da rzecz niepotrzebna, zapomniana i porzucona. Jednak�e Del Velaro nie da� si� zwie�� wra�eniu. A dlatego, �e domy�la� si�, czy te� raczej zgo�a wiedzia�, kto w tym sarkofagu spoczywa... I zadr�a�. Bo znalaz� si� u celu. Jednak krypta by�a pusta, ca�kiem pusta. I nie pozosta�o nic innego do zrobienia, jak si�gn�� do owego sarkofagu. Hrabia zadr�a� po raz drugi. - Podejd�, waszmo�� - za��da� Hamirez. Wezwany uczyni� kilka sztywnych krok�w i gryz�c usta, patrzy� na malutki, wyschni�ty do cna bukiecik polnych kwiat�w, szarych jak popi� i lekkich jak kurz. Jak�e dawno z�o�ono je na tej zimnej, kamiennej p�ycie! - Po raz ostatni hrabio, wzywam ci�: zaniechaj. Popatrz, kto� j� kocha�... Powiesz, �e kocha� z�o? Wi�c ty w uni� dobra str�cisz ten bukiecik, odbieraj�c jej ostatni� rzecz, jak� ma? Del Velaro sta�, trzymaj�c uniesion� pochodni�. W tej samej pozie, wyczekuj�c, sta� Hamirez. Nagle hrabia przem�g� si�, zebra� w sobie i z gniewem, niezwykle gwa�townie, star� z sarkofagu uschni�te kwiaty, przemieniaj�c je w py� i kurz. - Hamirez, pan jeste� z�ym duchem, pr�buj�cym przywie�� mnie do b��du! - zawo�a� tak g�o�no, �e echo z �oskotem uderzy�o w stare �ciany. - Pojmij�e, waszmo��, wreszcie: to z�o! Jak�e z nim walczy�, jak�e je pokona�, skoro zawsze, gdy za�nie, litujemy si� nad jego bezbronno�ci�?! Nie! Czy� us�ysza�, Hamirez? Nie zawr�c�! Dr��ce �wiat�a �uczyw pokazywa�y miejsce, gdzie le�a�y kwiaty. Cie� zala� szczerby w kamieniu i niezwykle wyra�nie da�o si� odczyta�: AKASA. FATANH. AMARE. - Patrz na to, Hamirez! - krzykn�� raz jeszcze hrabia, ukazuj�c litery. - Sam �e� m�wi�, �e wiesz, co te s�owa znacz�! Oto jedyna dewiza le��cej tutaj istoty! Zamiast imienia, zamiast westchnienia do Boga... Oto jej jedyne epitafium! Patrz! - Widz�. Pokaza� mi pan nie te s�owa, lecz w�asn� nikczemno��. Del Velaro, wyjdziesz st�d, jak powiedzia�em, i zabierzesz swoje z�e Rubiny. Ale cho�by� d�ugo ucieka�, znajdzie si� kto�, kto ci� b�dzie �ciga�. I do�cignie; i wyrwie twoje ma�e, pod�e serce. To powiedziawszy, olbrzym chwyci� kraw�d� p�yty nagrobnej i ze zgrzytem przesun�� j� wolno, a potem zepchn�� na kamienn� posadzk�. P�yta p�k�a. Ale jeszcze nim upad�a, ujrza� Del Velaro, jak d�o� Hamireza ze�lizguje si� po nier�wnej kraw�dzi kamienia, trze o ostre szczerby i... zraniona krwawi. Dostrzeg� t� krew i Hamirez. Huk uderzaj�cej o posadzk� p�yty bi� echem w �ciany krypty, ale m�czyzna w czerni i szkar�acie nie s�ysza� nic, a widzia� tylko unoszon� coraz wy�ej do oczu dr��c� d�o�, po kt�rej ciek�y drobne krople, ��cz�ce si� z barw� kaftana. S�rgethergeft - kl�twa wiecznego trwania w okowach obcego cia�a - zosta�a zdj�ta. Hamirez �y� i m�g� umrze�, bo jego dusza i cia�o by�y teraz jednym. Echo zamiera�o, a� zgas�o. Del Velaro w napi�ciu spogl�da� na zastyg��, nieruchom� twarz swego towarzysza. Czerwonoz�ory blask ognia pe�ga� po wieku masywnej trumny, wpuszczonej w g��b sarkofagu, odbija� si� od miedzianych oku�, chwytaj�c kr�tkie b�yski kapi�cych na trumn� kropelek. Jedna... druga... i trzecia. - Del Velaro - rzek� g�ucho olbrzym. Uni�s� twarz i niewyra�nie, z wysi�kiem, jakby czyni� to po raz pierwszy w �yciu, pr�bowa� si� u�miechn��. - Del Velaro, czy czujesz? Tu jest... zimno... Del Velaro, czy tu jest zimno? Poczu�em ch��d, tak, to ch��d... Zapomnia�em, co to jest ch��d. Wyraz napi�cia nie znika� z twarzy hrabiego. - Jeste� wi�c u celu, kawalerze. Odt�d b�dziesz sypia�, jada� i krwawi�... s�owem, b�dziesz �y�. I co teraz? Nie patrz�c w d� i nie czekaj�c na odpowied�, wymaca� jeden z czterech pier�cieni umocowanych do trumiennego wieka - i poci�gn��. Unosi� wieko wytrwale, wreszcie szarpn��, a wtedy spad�o mi�dzy �cian� sarkofagu a trumn�. Jednocze�nie spu�cili wzrok. Hrabia chcia� si� cofn��, lecz nogi odm�wi�y podj�cia wysi�ku, zachwia� si�, wreszcie nieudolny krok do ty�u dope�ni� miary. Stopa zsun�a si� z niskiego coko�u, na kt�rym sta� sarkofag, i szlachcic upad�, gubi�c pochodni�, nie b�d�c nadal zdolnym do wyrzucenia ze struchla�ej piersi cho�by j�ku. Potworny trupi fetor uderzy� go zn�w, gdy niezgrabnie wstawa�. Del Velaro nie by� w stanie snu� docieka�, jakim sposobem przez tak d�ugi czas cia�o nie uleg�o zupe�nemu wysuszeniu albo rozk�adowi; nie m�g� nawet skupi� my�li na swym celu - a wi�c dw�ch ogromnych rubinach, l�ni�cych w fa�dach zetla�ej czarnej szaty. Wci�� mia� przed oczami tylko jedno: przegni�� trupi� g�ow�, szczerz�c� z�by ponad gorsem sukni, k��by bia�ego robactwa, wij�cego si� w oczodo�ach, wreszcie ruch, poruszenie owej g�owy, nie b�d�ce z�udzeniem, praw^ dziwe!... Cokolwiek spoczywa�o w tej trumnie, wci�� �y�o! - Twoje Rubiny, Del Velaro! - rozbrzmia� silny g�os Hamireza. - S�yszysz? Co z twoimi Rubinami? Cofaj�cy si� krok za krokiem hrabia, odgrodzony od sarkofagu p�omieniem podniesionej pochodni, zebra� wszystkie si�y i zatrzyma� si�. Jednak gard�o wci�� mia� jak zgniecione w kleszczach, uwi�ziony g�os nie m�g� si� ze� wydoby�. Pochodnia razi�a oczy, wi�c hrabia odsun�� rami� w bok, by ujrze� dalszy ci�g koszmaru - potwornego trupa dobywaj�cego si� z miejsca, w kt�rym winien by� spoczywa� po wsze czasy. Kawa�ki �mierdz�cego mi�sa, drgaj�cego od porusze� robactwa, odpada�y od stwora, spadaj�c do sarkofagu i obok. Del Velaro zdo�a� wreszcie wrzasn��, chrapliwie i nieludzko. Zaraz potem krzykn�� raz jeszcze, bo ujrza� cie� Hamireza... To nie by� cie� cz�owieka; na �cianie widnia�a rozdygotana sylwetka olbrzymiego kota. - Del Velaro, przyszed�e� tu po co�, tak czy nie?! - zawo�a� najemnik, odrywaj�c od st�ch�ej szmaty, w kt�r� przyobleczony by� potw�r, wst��k� z dwoma ognistymi kamieniami. - Chc� dotrzyma� mojej przysi�gi! Dwa drobne przedmioty stukn�y o kamienie posadzki. Del Velaro desperacko rzuci� si� naprz�d, porwa� klejnoty i z okrzykiem pobieg� ku wyj�ciu. Przecisn�� si� przez szczelin� w kamiennych drzwiach, po czym opar� �uczywo o �cian�, z�apa� muszkiet i zacz�� zsuwa� kamienne p�yty. - Co robisz, n�dzniku?! - krzykn�� z g��bi krypty Hamirez, unosz�c �uczywo. Zaraz potem Del Velaro us�ysza� szybkie kroki. Pu�ci� muszkiet, wyrwa� zza pasa pistolety i wypali� dwukrotnie, mierz�c w szerok� pier� nadbiegaj�cego. St�umiony krzyk i odg�os ci�kiego upadku by�y dowodem celno�ci strza��w. Hrabia odrzuci� pistolety, zn�w pochwyci� muszkiet i z nadludzk� si�� zamkn�� przej�cie cztery razy szybciej, ni� je wcze�niej otworzy�. Po��wka kamiennych wr�t przywar�a do drugiej z g�uchym hukiem. Del Velaro siedzia� na kamiennej posadzce, �api�c powietrze gwa�townymi haustami. Nas�uchiwa�, ale zza kamiennego muru nie dochodzi�y - i przecie� doj�� nie mog�y - �adne g�osy. Hrabia schowa� Rubiny Przeznaczenia, wzi�� �uczywo i jeszcze przez chwil� s�ucha�... - Dzi�ki Ci, Panie - wyszepta�, z trudem opanowuj�c dr�enie warg. - Dzi�ki Ci, Panie. Zrobi� krok do ty�u, potem drugi, wreszcie odwr�ci� si� i najszybciej, jak potrafi�, co i rusz ogl�daj�c si� do ty�u, pobieg� ku wyj�ciu z podziemi. * * * Opanowawszy nieco b�l, Hamirez usiad� powoli, chwytaj�c si� za przestrzelone ramie. Upuszczona pochodnia dogasa�a; podni�s� j� i przechyli� tak, by rozgorza�a na nowo pe�nym ogniem. Z bezw�adnym ramieniem, omywanym przez gor�c� krew, powsta� i spojrza� do ty�u. Pani Ahar sta�a tu� za nim. - Po co przyszed�e�, Morderco? - zapyta�a g�ucho. - Nie chcia�e� mnie za �ycia. Zapragn��e� po �mierci? A wi�c jestem. Przygryz� warg�, bo rana porazi�a nowym b�lem. - Zostaw - powiedzia� �agodnie, gdy podesz�a z ogromnym wahaniem, jakby si� ba�a, �e zn�w j� odtr�ci, jak tylekro� przed dwoma wiekami. - Jeste�my zamkni�ci. A twoj� magi�, zdaje si�, zabra� ze sob� ten g�upiec. Odwr�ci�a si� gwa�townie i po�r�d burzy czarnych w�os�w ujrza� aksamitn� wst��k�, kt�r� by�o przewi�zanych kilka pasm. Dwa olbrzymie rubiny ko�ysa�y si� u jej ko�c�w. - Moja magia jest tam, gdzie ja jestem, Morderco i nie wiem, co zabra� ten cz�owieczek - rzek�a, zn�w zwr�cona ku niemu. - Powiedz mi jasno, �e jeste�my razem, a wyjdziemy st�d natychmiast i spalimy ca�e to przekl�te ksi�stwo. Chyba �e wolisz uciec, jak tamten? Ciekawam, c� takiego zobaczy�... - Chyba wiem - rzek� Hamirez. - Ale ka�dy widzi to, co zobaczy� pragnie. Najgorzej, gdy kto� widzi w �yciu samo z�o i nie chce nic, jak tylko z nim walczy�. Oto z�o dopiero: walka z majakami. ' - A ty? Nie widzisz we mnie z�a? - zapyta�a. Ogarn�� wzrokiem jej delikatn� twarz i czarne oczy - pod�u�ne, zalotne. Dotkn�� spojrzeniem pe�nych warg. - Ka�dy widzi to, co chce zobaczy� - powt�rzy�. Pochodnia dogasa�a. - Czy jeste�my razem, Morderco? - Dzi�ki panu hrabiemu... Tak. PUSTE NIEBO Ma�a, cuchn�ca brudem izba pe�na by�a wie�niak�w. Odepchn�� na boki tych, co stali przy drzwiach. - Z drogi. Us�yszano go po�r�d st�umionego gwaru i pospiesznie zrobiono przej�cie. Post�pi� trzy kroki, ostatni by� powolny i kr�tki. Wisia�a nieruchoma i sztywna, z r�kami zwi�zanymi na plecach i g�ow� opuszczon� na piersi. Nie dostrzeg� �lad�w krwi na jej odzieniu. .Nie zobaczy� niczego, co mog�oby �wiadczy� o walce, jak� stoczy�a. Na zewn�trz tupota�y kopyta wielu koni. W sieni zadudni�y ci�kie kroki, kto� stan�� w drzwiach i zaraz ruszy� ku �rodkowi izby. Dwaj wysocy, odziani w czer� m�czy�ni z rapierami przy boku, stali ramie przy ramieniu, przygl�daj�c si� i milcz�c. Izba pustosza�a szybko. Gdy zostali sami, zbli�yli si� do sznura. Pierwszy m�czyzna wyci�gn�� d�o� i delikatnie uni�s� martw� g�ow� kobiety. Patrzyli przez chwil�, potem przytrzymali cia�o i odci�li sznur. Sztywne zw�oki spocz�y na pod�odze. - Przera�ona... - rzek� cicho m�czyzna, kt�ry przyjecha� jako drugi; by� nieco wy�szy od pierwszego i chyba starszy. Spojrzeli po sobie. Potem przykl�kli bez s�owa i kolejno pochylili si� nad martwym cia�em. Starszy m�czyzna zdj�� z szyi zabitej owalny z�oty medalion; m�odszy, z�o�ywszy poca�unek na zimnym czole, szybko uni�s� r�k� do twarzy. Na grzbiecie d�oni pozosta� drobny, wilgotny �lad. I Opar�em plecy o �cian�. Ostrze dotyka�o szyi; odwr�ci�em g�ow� pod jego lekkim, ale stanowczym naciskiem. M�j przeciwnik cofn�� si� i opu�ci� prawic�. - Dziw, panie - rzek� z powag� - �e�my si� dot�d nie spotkali. B�g mi �wiadkiem, �e nie chc� zabi� kogo�, kto tak robi szpad�. Niepodobna, by� by� rzezimieszkiem. Cofn�� bro� i sta�, uderzaj�c kling� po otwartej d�oni. Podpar�em si� rapierem, ale to nie wystarczy�o, by ul�y� zranionej nodze; gi�tkie ostrze nie mog�o by� dobr� pomoc�. Szlachcic wsun�� bro� do pochwy i uj�� mnie pod rami�. - Wyjd�my na powietrze - powiedzia�. - Trzeba �wiat�a, by opatrzy� ran�. S�o�ce rozwiesi�o w mrocznym wn�trzu sie� promieni, sp�ywa� po nich kurz. Rozbry�ni�te na posadzce plamy blasku by�y dzie�em wielkich i ma�ych szczelin pod sufitem. Wsz�dzie wok� wala� si� gruz: ceg�y, martwe tynki i pr�chno. Up�ywaj�ce dni wygryz�y w posadzkach czarne dziury-pu�apki. Omijaj�c je, przemierzyli�my kilka komnat, by wkr�tce odnale�� wyj�cie na dziedziniec. Ton�� w s�o�cu. Usiad�em na kamieniu pod murem i zzuiem but. M�czyzna pom�g� mi opatrzy� ran�. By�a bolesna, ale powierzchowna. - Nie nale�ysz pan do tej dzielnej m�odzie�y, kt�ra mdleje na sam widok krwi - oceni�. - Masz postaw�, twarz, a zdaje si�, �e i natur� �o�nierza... Odst�pi� nagle p� kroku, unosz�c brwi. - Ale czemu stale pan milczysz? Na Boga, nie jest pan cz�owiekiem, kt�rego mia�em tu zasta�. Jest pan... Czy zgaduj�? Pokaza�em mu rapier, tak by ujrza� monogramy na g�owicy r