2651
Szczegóły |
Tytuł |
2651 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2651 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2651 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2651 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Michael Crichton
Zaginiony �wiat
Przek�ad Andrzej Leszczy�ski
SREBRNA SERIA
Tytu� orygina�u THE LOST WORLD
Konsultacja paleontologiczna dr KAROL SABATH
Redakcja techniczna LIWIA DRUBKOWSKA
Korekta IWONA BRZEZI�SKA
Copyright � 1995 by Michael Crichton
For the Polish edition Copyrigllt � 1996 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7082-569-9
Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
Warszawa 1996. Wydanie I Druk: Wojskowa Drukarnia w Lodzi
Naprawd� jestem ciekaw, czy B�g mia� jakikolwiek wyb�r, przyst�puj�c do stworzenia �wiata.
ALBERT EINSTEIN
Tam, gdzie rz�dzi przypadek, nawet najdrobniejsze zmiany strukturalne zazwyczaj poci�gaj� za sob� olbrzymie zmiany w zachowaniu. St�d te� nale�y raczej wykluczy� mo�liwo�� istnienia z�o�onych zachowa�, kt�re da�yby si� ca�kowicie kontrolowa�.
STUART KAUFFMAN
Nastej�stwa s� z natury rzeczy nieprzewidywalne.
IAN MALCOLM
Dla Carolyne Conger
PODZI�KOWANIA
Zdarzenia przedstawione w tej ksi��ce s� czyst� fikcj�. Podczas pracy nad powie�ci� opiera�em si� na publikacjach naukowych z wielu r�nych dziedzin wiedzy. Pragn� wyrazi� sw� szczeg�ln� wdzi�czno�� za mo�liwo�� wykorzystania prac oraz hipotez nast�puj�cych autor�w: Johna Alexandra, Marka Boguskie-go, Edwina Colberta, Johna Conwaya, Philipa Currie, Petera Dodsona, Nilesa Eldredge'a, Stephena Jaya Goulda, Donalda Griffina, Johna Hollanda, Johna Homera, Freda Hoyle'a, Stuarta Kauffinana, Christophera Langtona, Ernsta Mayra, Mary Midgley, Johna Ostroma, Normana Packarda, Davida Raupa, Jeffreya Schanka, Manfreda Schroedera, George'a Gaylorda Simpsona, Bruce'a Webera, Johna Wheelera oraz Davida Weishampela.
Pozostaje mi jedynie doda�, �e pogl�dy wyra�one w tej ksi��ce s� moje, a nie wymienionych autor�w, oraz przypomnie� czytelnikowi, �e p�tora wieku po og�oszeniu teorii Darwina wiele twierdze� dotycz�cych ewolucji nadal spotyka si� z rzeteln� krytyk� i jest przedmiotem gor�cej dyskusji.
WST�P
"WYMIERANIE GATUNK�W NA PRZE�OMIE K-T"
Pod koniec dwudziestego wieku jeste�my �wiadkami olbrzymiego wzrostu zainteresowania naukowc�w problemem wymierania gatunk�w.
Nie jest to zagadnienie nowe, ju� w roku 1786, czyli zaraz po uzyskaniu niepodleg�o�ci przez Stany Zjednoczone, baron Georges Cuvier po raz pierwszy wykaza� istnienie tego zjawiska. Naukowcy zaakceptowali je na trzy czwarte wieku przed og�oszeniem przez Darwina teorii ewolucji. P�niej, mimo �e owa teoria zawsze budzi�a wiele kontrowersji, bardzo rzadko odnosi�y si� one do zagadnie� wymierania.
Wr�cz przeciwnie - utar�o sieje uwa�a� za co� tak naturalnego, jak unieruchomienie samochodu z powodu wyczerpania paliwa. Wymarcie traktowano jako dow�d braku zdolno�ci przystosowawczych danego gatunku. Szczeg�owo badano sposoby przystosowania si� gatunk�w i toczono na ten temat za�arte spory. Ma�o kto jednak zastanawia� si� d�u�ej nad pytaniem, dlaczego niekt�re organizmy nie potrafi� si� przystosowa� do zmian w �rodowisku. Bo i co mo�na by�o na ten temat powiedzie�? Ale dwa wa�ne zagadnienia, na kt�re zwr�cono uwag� w pocz�tkach lat siedemdziesi�tych, kaza�y spojrze� na kwesti� wymierania gatunk�w pod zupe�nie innym k�tem.
Po pierwsze, stwierdzono, �e b�yskawicznie rozrastaj�ca si� liczebnie ludzko�� dokonuje bardzo intensywnych przeobra�e� naszej planety - niszczy tradycyjne siedliska zwierz�t, wycina lasy tropikalne, zanieczyszcza powietrze oraz wod�, prawdopodobnie przyczynia si� nawet do globalnych zmian klimatycznych - a dzia�alno�� ta powoduje wymieranie kolejnych gatunk�w. Wielu naukowc�w zacz�o bi� na alarm, inni obserwowali te procesy z rosn�cym niepokojeni. Jak bardzo odporny na zmiany jest ziemski ekosystem? Czy rozw�j cywilizacyjny musi doprowadzi� do wymarcia gatunku homo sapiens!
Nikt nie umia� odpowiedzie� na te pytania. Dotychczas problem zanikania gatunk�w nie by� przedmiotem systematycznych bada�, niewiele zdo�ano zebra� informacji na temat skali owego zjawiska w minionych epokach geologicznych. W�a�nie dlatego naukowcy zacz�li tak intensywnie bada� wymieranie gatunk�w w przesz�o�ci, maj�c nadziej�, �e wynikn� z tego jakie� wnioski na przysz�o��.
Po drugie, pojawi�o si� wiele nowych danych dotycz�cych kresu panowania na Ziemi dinozaur�w. Od dawna by�o wiadomo, �e wszystkie gatunki dinozaur�w wymar�y w stosunkowo kr�tkim czasie u schy�ku kredy, w przybli�eniu sze��dziesi�t pi�� milion�w lat temu. W�a�ciwie nie jest nawet pewne, ile trwa� �w proces, rozgorza�o na ten temat wiele zaciek�ych spor�w: cz�� paleontolog�w utrzymywa�a, �e nast�pi�o to katastrofalnie szybko, podczas gdy inni g�osili tez�, i� dinozaury wymiera�y stopniowo,
przez dziesi�� tysi�cy czy nawet dziesi�� milion�w lat, co wszak trudno uzna� za zjawisko kr�tkotrwa�e.
W roku 1980 fizyk Luis Alvarez wraz z trzema wsp�pracownikami wykaza�, �e w ska�ach pochodz�cych z ko�ca kredy i pocz�tk�w trzeciorz�du - okresu nazwanego p�niej w skr�cie prze�omem K-T - wyst�puje podwy�szona zawarto�� irydu, pierwiastka rzadkiego na Ziemi, lecz spotykanego obficie w meteorytach. Na tej podstawie zesp�l Alvareza wysun�� hipotez�, �e w�a�nie na prze�omie K-T uderzy� w Ziemi� olbrzymi meteoryt o wielokilometrowej �rednicy. Skutkiem takiego kataklizmu by�oby bardzo silne zapylenie atmosfery, zahamowanie proces�w fotosyntezy i masowe obumieranie ro�linno�ci, co mog�o sta� si� przyczyn� kresu dominacji dinozaur�w.
Owa katastroficzna teoria silnie podzia�a�a na opini� publiczn�, a w �wiecie naukowym zrodzi�a liczne kontrowersje, zaprz�taj�ce umys�y przez wiele lat. W efekcie poszukiwa� krateru po zderzeniu z tak wielkim meteorytem wytypowano kilka prawdopodobnych miejsc. Odkryto pi�� innych okres�w charakteryzuj�cych si� masowym wymieraniem gatunk�w i zacz�to si� zastanawia�, czy one wszystkie nie by�y spowodowane zderzeniami Ziemi z wielkimi meteorytami. Powsta�a hipoteza o trwaj�cym dwadzie�cia sze�� milion�w lat cyklu gigantycznych katastrof na Ziemi, wed�ug kt�rej ju� nied�ugo mia�by nast�pi� kolejny kataklizm.
Zagadnienia te szeroko dyskutowano przez kilkana�cie lat, a� do sierpnia 1993 roku, kiedy to podczas jednego z cotygodniowych seminari�w w Instytucie Santa Fe pewien matematyk, �an Malcolm, obrazoburczo oznajmi� �wiatu, i� �adne ze stawianych w tej dziedzinie pyta� nie ma wi�kszego znaczenia, a wszelkie rozwa�ania dotycz�ce upadku wielkiego meteorytu s� - jak si� wyrazi� - ma�o istotnymi, czczymi spekulacjami.
- We�my pod uwag� liczby - powiedzia� Malcolm, pochylaj�c si� nad m�wnic� i �mia�o wodz�c wzrokiem po twarzach zebranych. - Obecnie istnieje na naszej planecie pi��dziesi�t milion�w gatunk�w ro�lin i zwierz�t. Uwa�amy to za olbrzymi� r�norodno��, ale stan ten jest niepor�wnywalny z tym, co wyst�powa�o we wcze�niejszych okresach. Szacuje si�, �e od narodzin �ycia na Ziemi powsta�o w sumie pi��dziesi�t miliard�w gatunk�w. A to oznacza, �e z ka�dego tysi�ca gatunk�w, jakie kiedykolwiek wyst�powa�y na naszej planecie, do dzisiaj dotrwa� tylko jeden. Zatem 99,9 procent wymar�o. Trudno zak�ada�, �e wi�cej ni� 5 procent z tej liczby pad�o ofiar� wielkich wymiera�, nale�y wi�c przyj��, �e olbrzymia wi�kszo�� gatunk�w wymiera�a pojedynczo.
Nast�pnie Malcolm przypomnia�, i� �ycie na Ziemi zwi�zane jest z ci�g�ym procesem zanikania gatunk�w, przebiegaj�cym w przybli�eniu ze sta�� pr�dko�ci�. Okres istnienia poszczeg�lnych gatunk�w zwierz�t wynosi �rednio oko�o czterech milion�w lat, tylko dla ssak�w jest kr�tszy i nie przekracza jednego miliona. Istnieje zatem nieprzerwany cykl powstawania nowych gatunk�w, ich rozwoju, a nast�pnie wymierania. Statystycznie mo�na przyj��, �e od narodzin �ycia na Ziemi ka�dego dnia zanika� jaki� jeden gatunek organizm�w.
- Dlaczego tak si� dzieje? - zapyta�. - Co powoduje ten nieustanny rozw�j i p�niejszy upadek, daj�cy si� uj�� w cykl o d�ugo�ci czterech milion�w lat? Odpowied� mo�e kry� si� w tym, �e nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo intensywne s� zmiany stale zachodz�ce na naszej planecie. Wszak zaledwie w ci�gu ostatnich pi��dziesi�ciu tysi�cy lat, co w skali geologicznej jest zaledwie mgnieniem oka, lasy tropikalne niemal ca�kowicie zagin�y i zn�w si� rozprzestrzeni�y. A przecie� d�ungle
nie s� elementem sta�ym na naszej planecie, utworzy�y si� stosunkowo niedawno. Mniej wi�cej dziesi�� tysi�cy lat temu, kiedy ludzie pierwotni na terenie Ameryki zacz�li uprawia� �owiectwo, lodowiec zsun�� si� na po�udnie, w przybli�eniu do tej samej szeroko�ci, na kt�rej le�y Nowy Jork. Wymar�o w�wczas wiele gatunk�w ssak�w.
Zatem historia �ycia na Ziemi - ci�gn�� - udowadnia, �e wszelkie stworzenia rozwijaj� si� i zanikaj� w niezwykle aktywnie ewoluuj�cym �rodowisku. Prawdopodobnie w tym nale�y upatrywa� przyczyny wymarcia co najmniej 90 procent gatunk�w. Je�eli oceany zaczn� wysycha� czy chocia� wzro�nie stopie� ich zasolenia, spowoduje to zanik licznych organizm�w planktonowych. Ale zwierz�ta wy�ej zorganizowane, takie jak dinozaury, to zupe�nie co innego, gdy� te gatunki potrafi� si� broni�, zar�wno dos�ownie, jak i w przeno�ni, przed podobnymi zmianami ekosystemu. Czemu wi�c i one wymieraj�? Dlaczego nie potrafi� si� przystosowa� do nowych warunk�w? Z punktu widzenia fizjologii dysponuj� przecie� olbrzymim potencja�em adaptacyjnym. Wygl�da wi�c na to, �e nie istnieje �adna przyczyna zanikania wy�ej zorganizowanych gatunk�w. A jednak obserwujemy �w proces.
Dlatego chcia�bym zaproponowa�, by�my przestali upatrywa� powod�w wymierania organizm�w w zmianach ich zdolno�ci adaptacyjnych, uzale�nionych od zmian �rodowiska, i zacz�li ich szuka� w specyficznych zachowaniach owych gatunk�w. Mog� tu doda�, �e najnowsze osi�gni�cia z zakresu teorii chaosu oraz dynamiki nieliniowej umo�liwiaj� nam uzasadnienie takiej teorii.
Twierdz� zatem - kontynuowa� - i� zachowanie zwierz�t wy�szych mo�e ulega� gwa�townym zmianom, nie zawsze na lepsze. Owe zmiany zachowania mog� w niekt�rych wypadkach by� sprzeczne ze zmianami zachodz�cymi w �rodowisku, co w efekcie przyczynia si� do wymierania gatunk�w. W�a�nie te zmiany mog� poci�gn�� za sob� osi�gni�cie kresu zdolno�ci adaptacyjnych. Czy taki los spotka� dinozaury? Czy w�a�nie dlatego wygin�y? By� mo�e nigdy si� tego nie dowiemy. Ale nie przypadkiem ludzie tak bardzo s� zainteresowani wymarciem dinozaur�w, gdy� ich znikni�cie umo�liwi�o intensywny rozw�j ssak�w, w tym tak�e cz�owieka. Prowadzi to nas do oczywistego pytania, czy wymarcie dominuj�cej grupy zwierz�t kiedykolwiek si� jeszcze powt�rzy, czy ludzko�� wcze�niej lub p�niej nie podzieli losu dinozaur�w. Czy przyczyn owego zjawiska nale�y szuka� w zrz�dzeniu losu, jakim mia�oby by� zderzenie Ziemi z gigantycznym meteorytem, czy te� w naszych w�asnych reakcjach na zmiany �rodowiska? W chwili obecnej nie potrafimy na to odpowiedzie�.
Urwa� na chwil� i u�miechn�� si� szeroko.
- Ale mam kilka propozycji - doda�.
PROLOG: "�YCIE NA KRAW�DZI CHAOSU"
Instytut Santa Fe zajmowa� kompleks budynk�w przy Canyon Road, w kt�rych kiedy� mie�ci� si� klasztor, a seminaria organizowano w du�ej sali s�u��cej poprzednio za kaplic�. Stoj�cego na m�wnicy Malcolma o�wietla�a smuga �wiat�a s�onecznego wpadaj�cego ukosem przez okno. Matematyk dramatycznie zawiesi� g�os, nim wreszcie przyst�pi� do dalszej cz�ci swego odczytu.
Malcolm by� czterdziestolatkiem, postaci� dosy� znan� w instytucie. Ws�awi� si� pionierskimi publikacjami w dziedzinie teorii chaosu, lecz jego b�yskotliw� karier� przerwa� bardzo gro�ny wypadek, jakiemu uleg� podczas wyprawy do Kostaryki. W gazetach ukaza�y si� ju� informacje o jego �mierci. P�niej sam zainteresowany mia� jakoby powiedzie�: "Z przykro�ci� musz� przerwa� huczne uroczysto�ci na wydzia�ach matematycznych r�nych uczelni w ca�ym kraju, okaza�o si� jednak, �e nie jestem tak ca�kiem martwy. Chirurdzy dokonali prawdziwego cudu, prosz� ich przede wszystkim pyta� o szczeg�y. W ka�dym razie wr�ci�em, �e si� tak wyra��, do wykonania kolejnej iteracji".
Chodz�cy teraz o lasce i ubieraj�cy si� niemal wy��cznie w czer�, Malcolm roztacza� wok� siebie aur� nieprzyst�pnego ponuraka. Znany by� na terenie instytutu z niekonwencjonalnego sposobu rozumowania i sk�onno�ci do pesymizmu. Jego wyst�pienie w trakcie sierpniowego seminarium, zatytu�owane "�ycie na kraw�dzi chaosu", stanowi�o typowy dla niego przyk�ad skr�tu my�lowego, w kt�rym zastosowa� podstawy teorii chaosu do wyja�nienia zagadek ewolucji.
Chyba nie m�g� sobie nawet wymarzy� bardziej oddanego audytorium. Instytut Santa Fe zosta� za�o�ony w po�owie lat osiemdziesi�tych przez grup� naukowc�w zainteresowanych implikacjami teorii chaosu. Tworzyli j� specjali�ci z r�nych dziedzin wiedzy: fizycy, ekonomi�ci, biolodzy, informatycy. ��czy�o ich wsp�lne przekonanie, �e z�o�ono�� otaczaj�cego �wiata podlega pewnym podstawowym prawom, kt�rych istnienie dotychczas umyka�o uwagi naukowc�w, a kt�re mo�e ujawni� w�a�nie teoria chaosu, nazywana coraz powszechniej teori� z�o�ono�ci.
13
Wielu z nich wyra�a�o pogl�d, �e owa teoria jest nauk� dwudziestego pierwszego wieku.
W instytucie prowadzono badania nad wsp�zale�no�ciami w wielu r�norodnych, skomplikowanych systemach - wsp�prac� w handlu wolnorynkowym, wsp�dzia�aniem neuron�w w m�zgu cz�owieka, sposobami reakcji �ywych kom�rek na liczne enzymy czy te� zachowaniem stad w�drownych ptak�w - a wi�c w systemach z�o�onych do tego stopnia, �e jakiekolwiek badania nad nimi by�y w zasadzie niemo�liwe przed skonstruowaniem komputera. Owa ga��� nauki by�a czym� zupe�nie nowym, tote� nic dziwnego, �e wielokrotnie dokonywano zdumiewaj�cych odkry�.
Do�� szybko specjali�ci zwr�cili Uwag�, �e liczne z�o�one systemy odznaczaj� si� wieloma podobnymi reakcjami. Zacz�to traktowa� te zachowania jako charakterystyczne dla wszystkich tego typu uk�ad�w. Sta�o si� te� jasne, �e owych reakcji nie da si� wyt�umaczy� na drodze badania poszczeg�lnych element�w systemu. Od lat wykszta�cone w nauce metody analizy najdrobniejszych sk�adnik�w, kt�rych przyk�adem mo�e by� rozbieranie na cz�ci zegarka w celu poznania zasady jego dzia�ania, w wypadku uk�ad�w z�o�onych okaza�y si� nieprzydatne, poniewa� obserwowane zjawiska powstawa�y jako efekt spontanicznych reakcji element�w sk�adowych. Nie by�y one ani zaplanowane, ani ukierunkowane, st�d te� nazwano je "samoorganizacj�".
- W badaniach ewolucji - m�wi� �an Malcolm - musimy zwr�ci� szczeg�ln� uwag� na dwa spo�r�d ca�ej gamy zachowa� samoorganizuj�cych. Jedno z nich stanowi przystosowanie, kt�re mo�na dostrzec wsz�dzie. Wielkie korporacje dostosowuj� si� do wymaga� rynku zbytu, kom�rki w m�zgu adaptuj� si� do impuls�w nerwowych, uk�ad immunologiczny dopasowuje si� do rodzaju infekcji, zwierz�ta adaptuj� si� do zmian zasob�w pokarmowych. Przywykli�my uwa�a� zdolno�ci adaptacyjne za element charakterystyki system�w z�o�onych, prawdopodobnie jeden z tych, kt�re wiod� ewolucj� ku coraz wy�ej zorganizowanym stworzeniom.
Wyprostowa� si� na m�wnicy, opieraj�c ca�ym ci�arem cia�a na lasce.
- Ale chyba znacznie wa�niejszy - m�wi� dalej - jest spos�b, w jaki uk�ady z�o�one zdaj� si� znajdowa� r�wnowag� mi�dzy potrzeb� uporz�dkowania a imperatywem ci�g�ych zrnian. Owe systemy odznaczaj� si� tendencj� do zajmowania pozycji w obszarze, kt�ry nazywamy kraw�dzi� chaosu, czyli w takim rejonie, gdzie wyst�puje dosy� innowacji, by uk�ad pozosta� w ci�g�ym ruchu, a zarazem do�� stabilizacji, aby nie nast�pi�a ca�kowita anarchia. W obszarze tym wyst�puje wiele konflikt�w, stare i nowe znajduje si� w stanie ci�g�ych zmaga�. Znalezienie tu punktu r�wnowagi wydaje si� zadaniem nadzwyczaj skomplikowanym. Je�eli ca�y ten z�o�ony system przesunie si� zbyt blisko kraw�dzi, zwi�kszy ryzyko utraty spoisto�ci i dalszego rozpadu, je�li za� odsunie si� zbyt daleko od tej kraw�dzi, pozostanie skostnia�y, zamro�ony, totalistyczny. W obu wypadkach dojdzie ostatecznie do jego zaniku. Zar�wno nazbyt du�a, jak i nazbyt ma�a liczba wprowadzanych zmian
14
jest tak samo destrukcyjna. Tylko na kraw�dzi chaosu z�o�one systemy mog� si� rozwija�.
Zawiesi� na kr�tko g�os.
- Wynika st�d jasno, �e wymieranie gatunk�w jest nieuchronnym rezultatem jednej lub drugiej strategii, wprowadzania zbyt du�ej b�d� zbyt ma�ej liczby zmian.
Zgromadzeni naukowcy potakuj�co kiwali g�owami. Wi�kszo�� z nich my�la�a dok�adnie tak samo. W gruncie rzeczy poj�cie kraw�dzi chaosu sta�o si� niemal�e dogmatem Instytutu Santa Fe.
- Tak si� nieszcz�liwie sk�ada - kontynuowa� Malcolm - �e przepa�� mi�dzy tym modelem teoretycznym a obserwowanym wymieraniem gatunk�w jest ogromna. Nie mamy jednak �adnego sposobu na sprawdzenie poprawno�ci tego rozumowania. Dane archeologiczne mog� nam powiedzie�, kiedy wymar� konkretny gatunek, ale nie wyja�ni�, dlaczego tak si� sta�o. Nawet symulacje komputerowe maj� tu ograniczone zastosowanie, a nie da si� przeprowadzi� do�wiadcze� na �ywych organizmach. W zwi�zku z tym jeste�my zmuszeni przyzna�, �e wymieranie gatunk�w, nie poddaj�ce si� �adnym badaniom czy eksperymentom, jako takie w og�le nie powinno by� przedmiotem zainteresowania naukowego. Mo�e to r�wnie� wyja�nia�, dlaczego omawiane zagadnienie sta�o si� powodem tak licznych zaciek�ych dyskusji na gruncie religijnym oraz politycznym. O�miel� si� przypomnie�, �e nigdy nie byli�my �wiadkami religijnej debaty na temat liczby Avogadro, sta�ej Plancka b�d� te� czynno�ci trzustki. Natomiast wymieranie gatunk�w ju� od dwustu lat nie przestaje budzi� kontrowersji. Dlatego zacz��em si� zastanawia�, w jaki spos�b mo�na rozwi�za� ten problem, je�li w og�le... Tak? O co chodzi?
Jeden z m�czyzn siedz�cych w g��bi sali energicznie wymachiwa� r�k� nad g�owami s�uchaczy. Ura�ony Malcolm zmarszczy� brwi. Sta�o si� ju� tradycj� instytutowych seminari�w, �e pytania zadawano dopiero po zako�czeniu odczytu, przerywanie wyk�adu nale�a�o do z�ego tonu.
- Ma pan jakie� pytanie? - rzek� g�o�no matematyk.
M�ody, trzydziestokilkuletni m�czyzna podni�s� si� z miejsca.
- W�a�ciwie... mam tylko drobn� uwag�.
Malcolm od razu rozpozna� w tym ciemnow�osym, szczup�ym cz�owieku ubranym w letni� koszul� i szorty, niezwykle oszcz�dnym w ruchach, paleontologa z Berkeley nosz�cego nazwisko Levine, kt�ry odbywa� w instytucie letni� praktyk�. Nigdy dot�d z nim nie rozmawia�, za to wiele s�ysza�. Levine by� uwa�any za jednego z najlepszych paleobiolog�w swego pokolenia, znali go specjali�ci z ca�ego �wiata. Ale w�r�d pracownik�w instytutu nie cieszy� si� specjaln� sympati�, traktowano go jak zarozumia�ego aroganta.
- Przyznaj� - powiedzia� Levine - �e kopalne szcz�tki nie pomog�
15
rozwik�a� zagadki wymierania gatunk�w, zw�aszcza w wypadku tezy, �e wymieranie jest efektem zmian w zachowaniu, gdy� skamienia�e ko�ci niewiele m�wi� o zachowaniach zwierz�t. Nie zgadzam si� jednak, �e owa hipoteza jest niesprawdzalna. Kr�tko m�wi�c, jej implikacje s� oczywiste. By� mo�e tylko pan nie wzi�� ich jeszcze pod uwag�.
Na sali zapanowa�a martwa cisza. Malcolm ponownie zmarszczy� brwi. Wybitny matematyk nie przywyk� do tego, by kto� mu wytyka�, i� nie wzi�� pod uwag� jakoby oczywistych implikacji.
- Do czego pan zmierza? - zapyta� szorstko.
Levine ani troch� si� nie przejmowa� napi�t� atmosfer� na sali.
- Ot� w kredzie dinozaury zamieszkiwa�y ca�� nasz� planet�, ich szcz�tki odnajdujemy na wszystkich kontynentach, w ka�dej strefie klimatycznej, nawet na Antarktydzie. Je�li zatem ich wymarcie by�oby skutkiem zmian w zachowaniu, a nie konsekwencj� jakiej� katastrofy, czy to zarazy, czy gwa�townych zmian szaty ro�linnej b�d� innego kataklizmu, kt�rym pr�bowano wyja�nia� znikni�cie dinozaur�w, to wydaje mi si� bardzo ma�o prawdopodobne, �eby zmiany w zachowaniu wyst�pi�y u wszystkich zwierz�t r�wnocze�nie. A to z kolei oznacza, �e by� mo�e przedstawiciele dinozaur�w �yj� jeszcze w jakim� zak�tku Ziemi. Dlaczego wi�c nie mieliby�my zacz�� ich szuka�?
- Droga wolna - odpar� ironicznie Malcolm. - Je�li pana to bawi i nie ma pan nic wa�niejszego do roboty...
- Ale ja m�wi� zupe�nie powa�nie. Nie da si� wykluczy�, �e dinozaury nie wymar�y ca�kowicie. By� mo�e wci�� �yj� ich przedstawiciele, odizolowani w jakim� trudno dost�pnym miejscu.
- Przywo�uje pan hipotez� "Zaginionego �wiata" - uci�� kr�tko Malcolm.
Wielu s�uchaczy przytakn�o ruchem g�owy. W kwestiach dotycz�cych ewolucji przyj�o si� w instytucie kilka hase� odnosz�cych si� do r�nych teorii. Nikomu nie trzeba by�o t�umaczy�, co to jest "Pole Minowe", "Przegrana Hazardzisty", "Gra w �ycie", "Zaginiony �wiat", "Czerwona Kr�lowa" b�d� "Czarny Szum", chodzi�o bowiem o dobrze znane i uznane hipotezy. Tyle �e ka�da z nich...
- Nie - odrzek� uparty Levine. - Prosz� ca�kiem serio potraktowa� to, co m�wi�em.
- W takim razie pa�skie rozumowanie jest b��dne. - Malcolm lekcewa��co machn�� r�k�, odwr�ci� si� ty�em i wolno podszed� do tablicy. - A zatem, je�li we�miemy pod uwag� wszelkie aspekty kraw�dzi chaosu, mo�emy zada� sobie pytanie, co jest podstawow� jednostk� �ycia. Wi�kszo�� uznanych definicji organizmu �ywego bazuje na obecno�ci DNA, ale ju� mamy dwa przyk�ady, kt�re wykazuj�, �e tego typu definicje s� zbyt w�skie. Wystarczy bowiem uwzgl�dni� wirusy i tak zwane priony, by sta�o si� jasne, i� �ycie mo�e istnie� bez DNA...
W g��bi sali Levine sta� jeszcze przez chwil�, przygl�daj�c si� m�wcy, wreszcie - jakby z oci�ganiem - usiad� z powrotem i zacz�� co� notowa�.
HIPOTEZY �WIATA ZAGINIONEGO
Odczyt dobieg� ko�ca par� minut po dwunastej. Malcolm wyszed� z sali i ruszy� przez dziedziniec instytutu. Obok niego sz�a Sara Harding, m�oda adeptka biologii, kt�ra przylecia�a z Afryki. Znali si� z Malcolmem ju� od kilku lat, od czasu, kiedy jeszcze w trakcie jego pracy w Berkeley Sara poprosi�a go o recenzj� swojej pracy doktorskiej.
Id�c w blasku pal�cego s�o�ca tworzyli do�� niezwyk�� par�: Malcolm, w ca�o�ci ubrany na czarno, przygarbiony i wychud�y, ci�ko opiera� si� na lasce, natomiast Harding, zgrabna i wysportowana, w szortach i bawe�nianej bluzce, z ciemnymi okularami zsuni�tymi nad czo�o, na g�ste czarne w�osy, sprawia�a wra�enie kipi�cej m�odzie�cz� energi�. Specjalizowa�a si� w badaniach nad afryka�skimi drapie�nikami, lwami oraz hienami. Nast�pnego dnia mia�a ju� wraca� do Nairobi.
Bli�sza znajomo�� ��czy�a ich od czasu operacji Malcolma. Harding sp�dza�a w�wczas roczny urlop naukowy w Austin i przyj�a na siebie rol� piel�gniarki, pomagaj�c w jego rekonwalescencji. Przez pewien czas s�dzono, �e po��czy� ich romans, a matematyk b�d�cy zatwardzia�ym kawalerem w ko�cu uleg� wdzi�kom m�odej doktorantki. P�niej jednak Sara wr�ci�a do Afryki, natomiast on przeni�s� si� do Santa Fe. Je�li nawet ��czy�o ich kiedy� g��bsze uczucie, teraz pozostali tylko dobrymi przyjaci�mi.
Rozmawiali na temat pyta�, kt�re pad�y po zako�czeniu odczytu. Malcolm doskonale przewidzia�, jakie kwestie sporne zostan� poruszone: Czy sprawa wymierania gatunk�w naprawd� jest a� tak istotna? W jakim stopniu ludzko�� zawdzi�cza sw�j rozw�j znikni�ciu dinozaur�w u schy�ku kredy, co umo�liwi�o zaj�cie dominuj�cej pozycji ssakom? Jeden ze s�uchaczy oznajmi� nawet z dum�, �e zdarzenia w kredzie utorowa�y drog� �wiadomo�ci i pozwoli�y na ekspansj� rozumu.
Malcolm odpowiedzia� natychmiast:
- Co pana sk�ania do twierdzenia, �e ludzie s� istotami �wiadomymi
1 rozumnymi? Nie ma na to �adnych dowod�w. Cz�owiek stara si� nie my�le� o sobie, bo to dla niego niezbyt wygodne. Olbrzymia wi�kszo�� przedstawicieli naszego gatunku jedynie wykonuje polecenia i wpada w z�o��, gdy zetknie si� z jakimkolwiek odmiennym punktem widzenia. Najbardziej charakterystyczn� cech� ludzi wcale nie jest �wiadome dzia�anie, lecz konformizm, natomiast zetkni�cie odmiennych punkt�w widzenia prowadzi do wojen religijnych. Inne stworzenia walcz� o panowanie nad swoim terytorium lub o po�ywienie, rzecz� nie spotykan� w �wiecie zwierz�t s� walki w obronie przekona�. Ich przyczyn� jest tylko to, �e przekonania narzucaj� r�ne sposob dlatego w�a�nie nabra�y u ludzi tak wielkiego znaczenia. Lecz j rozpatrywa� sytuacj�, w kt�rej ten�e spos�b reagowania mo�e donrd&adzi� zag�ady gatunku, nikt mnie nie przekona, �e w�wczas �wiadp/n^�� zacznje
2 - Zaginiony �wiat 17
odgrywa� dominuj�c� rol�. Jeste�my upartymi, d���cymi do samozag�ady konformistami. Ka�dy inny spos�b patrzenia na ludzko�� musi by� napi�tnowany antropomorfizmem. Czy s� jeszcze jakie� pytania? Teraz, id�c powoli przez dziedziniec, Sara zachichota�a.
- W gruncie rzeczy nikogo to nie obchodzi.
- Przyznam, �e ta �wiadomo�� mnie deprymuje - odpar� Malcolm, kr�c�c g�ow�. - Ale nic si� na to nie poradzi. Pracuj� tu wybitni specjali�ci z ca�ego kraju, a mimo to... nadal brakuje ciekawych pomys��w. Swoj� drog�, co to za facet przerwa� m�j odczyt?
- Nie s�ysza�e� o Richardzie Levinie? - Za�mia�a si�. - Potrafi by� irytuj�cy, prawda? Chyba na ca�ym �wiecie jest ju� z tego znany.
- Zd��y�em si� przekona� - burkn�� �an.
- Jest bardzo bogaty i w tym tkwi ca�y problem - ci�gn�a Harding. -Znasz lalki ,3ecky"?
- Nie. - Malcolm zerkn�� na ni� podejrzliwie.
- W ka�dym razie wi�kszo�� dziewczynek w Stanach musi je zna�. Wyprodukowano kilka serii lalek: Becky, Sally, Frances i jeszcze par� dalszych. Jak to w Ameryce. Ojciec Levine'a jest w�a�cicielem firmy wytwarzaj�cej te lalki, nic wi�c dziwnego, �e wszyscy uwa�aj� Richarda za nad�tego aroganta. Jest porywczy, robi, co mu si� �ywnie podoba.
�an skin�� g�ow�.
- Masz ochot� p�j�� ze mn� na lunch?
- Oczywi�cie. Najch�tniej...
- Doktorze Malcolm! Niech pan zaczeka, prosz�! Doktorze! Matematyk obejrza� si�. Przez dziedziniec w ich stron� sadzi� wielkimi susami nie kto inny, jak Richard Levine.
- Cholera! - sykn�� Malcolm.
- Doktorze Malcolm - powt�rzy� Levine, zbli�aj�c si� do nich. - Zaskoczy�o mnie, �e nie chcia� pan potraktowa� mojej wypowiedzi powa�nie.
- Nie mog�em tego uczyni�. Przecie� to absurd.
- Tak, ale...
- Panna Harding i ja szli�my w�a�nie na lunch - przerwa� mu Malcolm, wskazuj�c Sar�.
- S�dz� jednak, �e powinien si� pan nad tym zastanowi� - ci�gn�� z uporem Levine. - G��boko wierz�, �e jest nie tylko mo�liwe, lecz nawet bardzo prawdopodobne, i� dinozaury przetrwa�y do dzisiaj. Na pewno s�ysza� pan ostatnie plotki o dziwnych stworzeniach pojawiaj�cych si� na terenie Kostaryki, gdzie, jak si� domy�lam, sp�dzi� pan sporo czasu.
- Owszem, ale co si� tyczy Kostaryki, mog� panu powiedzie�...
- A Kongo? - Levine nie da� mu doko�czy� zdania. - Od lat nap�ywaj� doniesienia, �e Pigmeje z okolic Bokambu wielokrotnie widywali w g��bi d�ungli du�ego zauropoda, s�dz�c po opisach, podobnego do apatozaura. Tak�e w g�rskich lasach Irianu Zachodniego �yje prawdopodobnie zwierz� wielko�ci nosoro�ca, b�d�ce chyba potomkiem ceratops�w...
18
- To czyste fantazje - odpar� Malcolm. - Nie ma naocznych �wiadk�w, nie zdo�ano niczego sfotografowa�, nie dysponujemy �adnymi dowodami.
- By� mo�e, lecz brak dowod�w nie oznacza jeszcze braku takich stworze�. S�dz�, �e naprawd� istniej� do dzisiaj siedliska tych zwierz�t, relikt�w minionych epok.
Malcolm wzruszy� ramionami.
- Wszystko jest mo�liwe.
- Zatem musi pan przyzna�, �e pojedyncze okazy mog�y przetrwa� zag�ad� - naciska� Levine. - Wci�� dochodz� mnie s�uchy o tych niezwyk�ych zwierz�tach wyst�puj�cych w Kostaryce. Podobno znajdowano jakie� szcz�tki.
Matematyk zmarszczy� brwi.
- Czy�by ostatnio pojawi�y si� nowe plotki?
- Nie, jaki� czas temu usta�y.
- Aha. Tak my�la�em.
- Ostatnie informacje pochodz� sprzed dziewi�ciu miesi�cy - wyja�ni� Levine. - Przebywa�em w tym czasie na Syberii, podziwia�em zamro�onego m�odego mamuta, dlatego nie mog�em od razu zareagowa�. Przekazano mi jednak, �e w kostarykariskiej d�ungli odnaleziono martw�, bardzo du��, niezwyk�� jaszczurk�.
- I co si� sta�o z tym znaleziskiem?
- Szcz�tki spalono.
- Zupe�nie nic nie zosta�o?
- Zgadza si�.
- Nie wykonano nawet fotografii?
- Chyba nie.
- Wi�c trzeba to uzna� za kolejn� plotk� - oznajmi� Malcolm.
- Niewykluczone. Jestem jednak przekonany, �e warto zorganizowa� ekspedycj� i rozpocz�� poszukiwania tych niezwyk�ych zwierz�t, �an przez chwil� patrzy� mu prosto w oczy.
- Ekspedycj�? Ma pan zamiar szuka� hipotetycznego Zaginionego �wiata? A kt� sfinansuje takie przedsi�wzi�cie?
- Ja sam - odpar� Levine. - Przygotowa�em ju� wst�pny plan.
- Ale to b�dzie kosztowa�o...
- Nie musz� si� troszczy� o pieni�dze. Skoro pojedyncze okazy innych rodzaj�w mog�y przetrwa� zag�ad� gatunku, to czemu nie mia�yby ocale� relikty z okresu kredy?
- Czyste spekulacje - mrukn�� Malcolm, energicznie kr�c�c g�ow�. Levine przez chwil� przygl�da� si� uwa�nie matematykowi.
- Doktorze Malcolm - wycedzi� wreszcie. - Jestem bardzo zawiedziony pa�sk� postaw�. Przed chwil� m�wi� pan o swojej teorii, a teraz odrzuca zaproponowan� mo�liwo�� jej udowodnienia. Mia�em nadziej�, �e z zapa�em odniesie si� pan do mojego planu.
- Ju� dawno pozby�em si� m�odzie�czego zapa�u.
19
- Liczy�em na to, �e przynajmniej poprze pan m�j pomys�, bo przecie�...
- Nie interesuj� mnie dinozaury - uci�� Malcolm.
- Nie wierz�. Chyba wszyscy si� nimi interesuj�.
- Ja nie.
Matematyk odwr�ci� si� ostentacyjnie i ruszy� dalej alejk�.
- Je�li wolno zapyta� - naciska� Levine - to co pan robi� w Kostaryce? S�ysza�em, �e sp�dzi� pan tam prawie rok.
- Le�a�em w szpitalu. Przez sze�� miesi�cy lekarze bali si� mnie ruszy� z oddzia�u intensywnej terapii. Nie mog�em nawet wr�ci� samolotem do kraju.
- Rozumiem. S�ysza�em o pa�skim wypadku. Ale chcia�bym wiedzie�, czym si� pan tam pierwotnie zajmowa�? Czy nie szuka� pan przypadkiem dinozaur�w? Malcolm zerkn�� z ukosa na intruza, wspieraj�c si� ci�ko na lasce.
- Nie - odpar�. - Niczego nie szuka�em.
Wszyscy troje siedzieli przy niewielkim, lakierowanym stoliku w rogu sali kawiarni "Guadalupe" mieszcz�cej si� na drugim brzegu rzeki. Sara Harding popija�a piwo prosto z butelki, przygl�daj�c si� dw�m m�czyznom siedz�cym naprzeciwko. Levine sprawia� wra�enie uszcz�liwionego ich towarzystwem, jakby mo�liwo�� zasiadania z nimi przy jednym stoliku by�a g��wn� nagrod� w jakim� konkursie. Malcolm za� wygl�da� na zm�czonego, niczym ojciec, kt�ry musia� przez ca�e popo�udnie pilnowa� niesfornego dziecka.
- Chce pan wiedzie�, jakie plotki do mnie dotar�y? - zapyta� Levine. -Ot� s�ysza�em, �e par� lat temu pewna firma o nazwie InGen odtworzy�a metodami in�ynierii genetycznej kilka gatunk�w dinozaur�w i umie�ci�a je na wyspie u wybrze�y Kostaryki. Co� tam si� jednak wydarzy�o, zgin�o sporo os�b, a zwierz�ta uleg�y zag�adzie. Teraz nikt nie chce rozmawia� na ten temat, jakby wszyscy wtajemniczeni podpisali cyrograf przestrzegania �cis�ej tajemnicy. Przedstawiciele w�adz kostaryka�skich tak�e milcz�, zapewne boj� si� odstraszy� turyst�w. Panuje powszechna zmowa milczenia.
Matematyk przez chwil� spogl�da� mu prosto w oczy.
- I pan w to wierzy?
- Pocz�tkowo uzna�em te wiadomo�ci za wyssane z palca, ale w miar� up�ywu czasu dociera�o do mnie coraz wi�cej plotek na ten temat. Podobno w�r�d organizator�w tego przedsi�wzi�cia mia� by� i pan, i Alan Grant.
- Rozmawia� pan o tym z Grantem?
- Pyta�em go, kiedy w ubieg�ym roku spotkali�my si� na konferencji w Pekinie. Oznajmi� jednak, �e to bzdury. Malcolm sm�tnie pokiwa� g�ow�.
- A co pan mo�e powiedzie� na ten temat? - podchwyci� Levine, poci�gn�wszy �yk piwa. - Bo przecie� zna pan Granta, prawda?
- Nie, nigdy go nie spotka�em.
Tamten spogl�da� badawczo na Malcolma.
- A wi�c to nieprawda?
20
�an westchn�� g�o�no.
- Czy zna pan pojecie technomitu? Pos�uguje si� nim Geller z uniwersytetu Princeton. Problem polega na tym, �e wszelkie dawne podania, takie jak o Orfeuszu i Eurydyce czy Perseuszu i Meduzie, straci�y sw�j urok. Dlatego ludzie pr�buj� zape�ni� luk� po nich nowoczesnymi technomitami. Geller zebra� ich dosy� sporo. Jeden z nich m�wi o zw�okach przybysza z kosmosu przechowywanych w magazynach bazy lotniczej Wright-Patterson. Inny opiewa wynaleziony przez jakiego� geniusza ga�nik do silnika spalinowego, kt�ry pozwala przejecha� ponad sze��dziesi�t kilometr�w na litrze paliwa, tyle �e producenci aut wykupili patent i ukryli go przed ca�ym �wiatem. Kr��� tak�e pog�oski o przebywaj�cej w pewnej ukrytej bazie wojskowej na Syberii grupie dzieci ze zdolno�ciami parapsychicznymi, potrafi�cych za pomoc� my�li u�mierci� ka�dego mieszka�ca Ziemi. Mo�na do tego dorzuci� plotki, �e gigantyczne rysunki na pustyni Nazca w Peru to pozosta�o�ci l�dowiska przybysz�w z kosmosu, �e CIA wyprodukowa�a wirusa AIDS, chc�c si� pozby� wszystkich homoseksualist�w, �e Nikola Tesla odkry� niewyczerpane �r�d�o energii, tylko jego notatki gdzie� zagin�y, �e w Stambule znajduje si� malowid�o z dziesi�tego wieku przedstawiaj�ce Ziemi� widzian� z kosmosu, �e specjali�ci z Instytutu Badawczego Stanforda znale�li faceta, kt�rego cia�o �wieci w ciemno�ciach. Rozumie pan, o co mi chodzi?
- Chce pan powiedzie�, �e dinozaury stworzone przez InGen nale�� do tego typu mit�w.
- Oczywi�cie, jak�e by mog�o by� inaczej. S�dzi pan, �e naprawd� mo�na metodami in�ynierii genetycznej odtworzy� dinozaura?
- Wszyscy znawcy twierdz�, �e nie.
- I maj� racj� - rzek� z naciskiem Malcolm, po czym zerkn�� na Harding, jakby szuka� u niej potwierdzenia swych s��w.
Ale Sara zachowywa�a milczenie, poci�ga�a piwo ma�ymi �yczkami. Wiedzia�a bowiem znacznie wi�cej na temat owych dinozaur�w, kt�rych istnieniu �an zaprzecza�. Zaraz po operacji, kiedy le�a� w malignie, ot�pia�y po narkozie i dawkach �rodk�w przeciwb�lowych, cz�sto m�czy�y go jakie� koszmary, rzuca� si� na ��ku i wykrzykiwa� nazwy paru gatunk�w dinozaur�w. Harding rozpytywa�a piel�gniarki, lecz te nie umia�y niczego wyja�ni�, twierdzi�y, �e pacjent zachowuje si� tak od czasu wypadku. Wed�ug lekarzy dr�czy�y go urojone zjawy, lecz Sara przeczuwa�a, �e �an w tych koszmarach powraca do autentycznych wydarze�. Jej domys�y by�y tym bardziej uzasadnione, �e Malcolm pos�ugiwa� si� nazwami zdrobnia�ymi, jak gdyby fachowym �argonem, bredzi� bowiem o "raptorach", "prokompach" i "reksach". Zdawa� si� zreszt� najbardziej obawia� tych�e raptor�w.
P�niej, kiedy ju� wr�cili do domu, zapyta�a go o tamte majaki. Lecz �an zlekcewa�y� spraw�, pr�buj�c obr�ci� j� w �art: "I tak dobrze, �e w malignie nie wymienia�em imion innych kobiet, prawda?" P�niej za� powiedzia�, �e w dzieci�stwie bardzo si� interesowa� dinozaurami i widocznie w trakcie choroby da�y o sobie zna� m�odzie�cze fantazje. Stara� si� przej�� nad tym do
21
porz�dku dziennego, jakby chodzi�o o co� ma�o istotnego, ale Sara wyczuwa�a, �e jego oboj�tno�� jest udawana. Nie chcia�a jednak go dr�czy�. Wtedy by�a w nim zakochana po uszy i bardzo jej zale�a�o na jego dobrym samopoczuciu.
Teraz, gdy po raz drugi zerkn�� na ni� badawczo, jakby podejrzewa�, �e i ona zechce mu si� przeciwstawi�, Harding tylko przygryz�a wargi i zmarszczy�a brwi. Domy�la�a si�, �e Malcolm ma swoje powody, aby wszystkiemu zaprzecza�, tote� postanowi�a si� nie wtr�ca�.
Levine pochyli� si� nad stolikiem i zapyta� cicho:
- A wi�c wszelkie plotki o do�wiadczeniach InGenu s� nieprawdziwe?
- Od pocz�tku do ko�ca - przytakn�� �an, kiwaj�c pos�pnie g�ow�. -Wyssane z palca.
Malcolm ju� od trzech lat zaprzecza� wszelkim pog�oskom na ten temat. Nabra� takiej wprawy, �e k�ama� bez mrugni�cia okiem. Ale w rzeczywisto�ci latem 1989 roku zajmowa� stanowisko konsultanta w firmie International Genetic Technologies, maj�cej siedzib� w Pa�o Alto, i odby� s�u�bow� podr� do Kostaryki, kt�ra zako�czy�a si� katastrof�. Wszyscy uczestnicy tamtych wydarze� zaprzeczali plotkom. Kierownictwo InGenu pragn�o zrzuci� z siebie jak�kolwiek odpowiedzialno��, natomiast w�adze kostaryka�skie nie chcia�y zm�ci� obrazu tego prawdziwego raju dla turyst�w. Dlatego w�a�nie ka�dy z naukowc�w podpisa� cyrograf dotrzymania �cis�ej tajemnicy, a w zachowaniu milczenia mia�y im pom�c sowite honoraria. Przez dwa lata wszystkie koszty leczenia Malcolma pokrywane by�y z konta sp�ki.
Budynki wzniesione przez InGen na kostaryka�skiej wyspie uleg�y zniszczeniu, nie zostawiono przy �yciu ani jednego zwierz�cia. Firma zatrudni�a wybitnego biologa z uniwersytetu Stanford, George'a Baseltona, kt�remu liczne publikacje i cz�ste wyst�pienia przed kamerami telewizyjnymi przynios�y spor� s�aw�. Baselton oznajmi� publicznie, �e zwiedza� tajemnicz� wysp� i jest ju� zm�czony ci�g�ym zaprzeczaniem plotkom, jakoby mia�y tam przebywa� egzemplarze dawno wymar�ych zwierz�t Jego ironiczne wypowiedzi w rodzaju: "Szabloz�be tygrysy?! Dobre sobie!" przynios�y w ko�cu oczekiwany rezultat.
W miar� up�ywu lat zainteresowanie wysp� niemal ca�kowicie wygas�o. InGen zd��y� w tym czasie zbankrutowa�, wszyscy najwi�ksi inwestorzy z Europy i Azji wycofali swoje udzia�y w sp�ce. Ca�y maj�tek firmy, zabudowania i sprz�t laboratoryjny, wystawiono na sprzeda�, ale podj�to jednog�o�n� decyzj�, by opracowane technologie pozosta�y na wieki tajemnic�. Kr�tko m�wi�c, historia g�o�nego InGenu dobieg�a ko�ca.
W chwili obecnej nie by�o ju� o czym m�wi�.
- A wi�c to tylko plotki - powt�rzy� jeszcze raz Levine, wk�adaj�c do ust k�s wo�owiny pieczonej w li�ciach kukurydzy. - Je�li mam by� szczery, doktorze Malcolm, kamie� spad� mi z serca.
22
- Dlaczego?
- Gdy� to oznacza, �e niezwyk�e zwierz�ta odnajdywane w kostaryka�-skiej d�ungli musz� by� prawdziwe. Tu naprawd� chodzi o dinozaury. Mam przyjaciela, biologa, absolwenta Yale, kt�ry wr�ci� z wyprawy i utrzymuje, �e widzia� je na w�asne oczy. Nie mam podstaw, aby mu nie wierzy�.
Malcolm wzruszy� ramionami.
- W�tpi�, �eby jakiekolwiek dinozaury mog�y przetrwa� w�a�nie w Kostaryce.
- To fakt, �e prawie od roku nie by�o wie�ci o nowych znaleziskach, lecz je�li nap�yn� jakie� kolejne informacje, natychmiast si� tam wybior�. Tymczasem przyst�pi� do organizowania ekspedycji. Wiele na ten temat rozmy�la�em. Najdalej za rok powinienem mie� do dyspozycji kilka specjalnie zaprojektowanych pojazd�w. Rozmawia�em ju� o nich z Thorne'em. P�niej zbior� grup� ch�tnych, kt�r� pokieruje jaki� wybitny biolog, cho�by kto� taki jak obecna tu doktor Harding, w��cz� do niej paru zdolnych student�w...
Malcolm s�ucha� tego wszystkiego, kr�c�c z niedowierzania g�ow�.
- Uwa�a pan, �e to strata czasu?
- Owszem. Zgadza si�.
- Za��my jednak, cho�by tylko teoretycznie, �e mimo wszystko nap�yn� wie�ci o jakich� nowych znaleziskach.
- Prosz� na to nie liczy�.
- Przecie� m�wi�, �e to tylko za�o�enie. Gzy w takim wypadku by�by pan zainteresowany, �eby mi pom�c w rozplanowaniu ekspedycji?
Malcolm doko�czy� posi�ek, odsun�� talerz na bok i spojrza� na swego rozm�wc�.
- Tak - odpar� po d�u�szej chwili. - Gdyby rzeczywi�cie odnaleziono jakie� niezwyk�e zwierz�, pom�g�bym panu zorganizowa� wypraw�.
- Wspaniale! - wykrzykn�� Levine. - Tylko to chcia�em us�ysze�.
Kiedy wyszli na zalan� s�o�cem ulic� Guadalupe, Malcolm poprowadzi� Sar� do swego poobijanego starego forda. Levine usiad� za kierownic� jaskra-woczerwonego ferrari, pomacha� im energicznie na po�egnanie i odjecha� z rykiem silnika.
- My�lisz, �e on doczeka jakich� niezwyk�ych doniesie�? - zapyta�a Harding. - �e naprawd� zostan� odnalezione reliktowe zwierz�ta?
- Nie. Jestem pewien, �e nic takiego si� nie wydarzy.
- M�wisz takim tonem, jakby� si� tego obawia�.
�an po raz kolejny pokr�ci� g�ow�. Z trudem wsun�� si� na fotel i obr�ci�, wci�gaj�c r�koma sw� nie w pe�ni sprawn� nog� w ciasn� przestrze� pod kierownic�. Sara usiad�a obok niego. Malcolm popatrzy� na ni� uwa�nie, wreszcie przekr�ci� kluczyk w stacyjce i zawr�ci� w�z w stron� instytutu.
23
Nast�pnego dnia Harding odlecia�a do Afryki. Przez osiemna�cie miesi�cy tylko sporadycznie dociera�y do niej wiadomo�ci o realizacji plan�w Levine'a, kt�ry dzwoni� od czasu do czasu, wypytuj�c o r�ne szczeg�y techniczne: jakie opony wybra� do samochod�w terenowych czy jakie s� najlepsze �adunki ze �rodkiem usypiaj�cym na du�e zwierz�ta. Kilkakrotnie dzwoni� te� do niej Doc Thorne zajmuj�cy si� projektowaniem specjalnych pojazd�w, sprawia� wra�enie zniech�conego ca�ym tym projektem.
Natomiast od Malcolma nie by�o �adnych wie�ci. Przys�a� jej tylko kartk� na urodziny, kt�ra dosz�a z miesi�cznym op�nieniem. Pod �yczeniami dopisa� maczkiem: "Masz szcz�cie, �e nie musisz si� z nim spotyka�. Doprowadza tu wszystkich do szale�stwa".
PIERWSZA KONFIGURACJA
W obszarze konserwatywnym, z dala od kraw�dzi chaosu, poszczeg�lne elementy jednocz� si� powoli, nie tworz�c jednak �adnej struktury uporz�dkowanej.
IAN MALCOLM
NIEZWYK�E OKAZY
W zapadaj�cym powoli zmroku �mig�owiec lecia� nisko nad lini� wybrze�a, wzd�u� w�skiego pasa pla�y oddzielaj�cego zwart� tropikaln� d�ungl� od morza. Dziesi�� minut wcze�niej min�li ostatnie wioski rybackie i teraz pod brzuchem maszyny rozci�ga�y si� tylko olbrzymie po�acie nieprzebytych las�w, mangrowych bagnisk i nadmorskich wydm, zda si� nie tkni�tych ludzk� stop�. Siedz�cy obok pilota Marty Guitierrez wpatrywa� si� uwa�nie w lini� brzegow�. W tym rejonie nie by�o �adnych dr�g, �adnych punkt�w orientacyjnych �atwych do odnalezienia.
Guitierrez by� ma�om�wnym, trzydziestosze�cioletnim brodaczem, ameryka�skim biologiem, kt�ry ju� od o�miu lat przebywa� w Kostaryce. Pocz�tkowo bada� rozprzestrzenienie populacji tukan�w w tutejszej d�ungli, p�niej obj�� stanowisko konsultanta naukowego w zarz�dzie Reserva Biol�gica de Carara, wielkiego parku narodowego w p�nocnej cz�ci kraju.
W��czy� interfon i zwr�ci� si� do pilota:
- Jak daleko jeszcze?
- Pi�� minut lotu, senor Guitierrez. Odwr�ci� si� i zawo�a�:
- Zaraz b�dziemy na miejscu!
Ale wysoki m�czyzna, kt�ry siedzia� skulony na fotelu w g��bi kabiny �mig�owca, nie odpowiedzia�, jakby w og�le nie zauwa�y�, �e si� do niego m�wi. Tkwi� z brod� opart� na pi�ciach i ze zmarszczonym czo�em wpatrywa� si� w d�ungl� przemykaj�c� za oknem.
Richard Levine by� ubrany w wyp�owia�y tropikalny str�j w kolorze khaki, g��boko na czo�o mia� nasuni�ty australijski kapelusz z szerokim rondem. Przez szyj� przewiesi� ci�k�, silnie poobijan� lornetk�. Lecz w przeciwie�stwie do tego niezbyt starannego wygl�du roztacza� wok� siebie atmosfer� typowo naukowego zaanga�owania - siedzia� skupiony, bacznie wpatruj�c si� w zwart� �cian� d�ungli.
- Gdzie jeste�my? - zapyta� po chwili.
- Ta cz�� wybrze�a nazywa si� Rojas.
- To chyba ju� do�� daleko na po�udnie?
- Owszem, jakie� osiemdziesi�t kilometr�w st�d jest granica Panamy.
27
Levine milcza� przez pewien czas.
- Nie widz� tu �adnych dr�g - odezwa� si� ponownie. - W jaki spos�b dokonano odkrycia?
- Tury�ci przyp�yn�li �odziami i wyl�dowali na pla�y.
- Kiedy to by�o?
- Wczoraj. Rzucili tylko okiem i zwiewali, gdzie pieprz ro�nie.
Levine przytakn�� ruchem g�owy. Z �okciami opartymi na wysoko zadartych, spiczastych kolanach rzeczywi�cie przypomina� modliszk� szykuj�c� si� do ataku. To przezwisko przylgn�o do niego ju� na pierwszym roku studi�w, a nazywano go modliszk� nie tylko z uwagi na bardzo d�ugie, patykowate ko�czyny, lecz tak�e z powodu wojowniczego charakteru, gdy� got�w by� odgry�� g�ow� ka�demu, kto nie podziela� jego pogl�d�w.
- By�e� ju� kiedy� w Kostaryce? - zapyta� Guitierrez.
- Nie, jestem po raz pierwszy - odpar� Levine, po czym machn�� lekcewa��co r�k�, jakby chcia� okaza�, �e nie �yczy sobie, by mu zak��cano spok�j b�ahymi pytaniami.
Guitierrez przyj�� to z u�miechem. Mimo up�ywu lat Levine nie zmieni� si� ani na jot�, wci�� by� jednym z najzdolniejszych, a zarazem najbardziej irytuj�cych m�odych naukowc�w. Obaj przez pewien czas studiowali razem w Yale, dop�ki Richard nie zrezygnowa� z doktoratu na uniwersytecie i nie podj�� dodatkowych studi�w z zakresu zoologii por�wnawczej. Doszed� do wniosku, �e nie jest zainteresowany prac� w terenie, kt�ra tak bardzo poci�ga�a Guitierreza. W trakcie kt�rej� dyskusji wyrazi� si� pogardliwie, �e nie ma zamiaru do ko�ca �ycia "analizowa� odchod�w papu�ek pochodz�cych z r�nych cz�ci �wiata".
B�yskotliwego, lecz gryma�nego Levine'a frapowa�a przesz�o��, �wiat minionych epok. Bada� najr�niejsze znaleziska z pasj� niemal�e r�wn� obsesji. By� te� znany ze swej fotograficznej pami�ci, z niezwyk�ej arogancji, ci�tego j�zyka oraz skrajnej euforii, w jak� wprawia�a go mo�liwo�� wytkni�cia b��d�w kolegom. Jeden z nich wyrazi� si� kiedy�, �e "Levine nie tylko nie daruje nikomu najmniejszej pomy�ki, ale i nie da zainteresowanemu nigdy o niej zapomnie�."
Wi�kszo�� badaczy nie lubi�a go za to, a i on odwdzi�cza� im si� nie skrywan� niech�ci�. Mia� natur� pedanta, z zapa�em katalogowa� dawne formy �ycia, a najwi�ksz� frajd� sprawia�o mu szperanie w zbiorach muzealnych, okre�lanie przynale�no�ci gatunkowej skamienia�o�ci i rekonstruowanie kopalnych szkielet�w. Nie znosi� brudu i niewyg�d wi���cych si� z prac� w terenie. Gdyby tylko m�g�, nigdy by nie opuszcza� sal muzealnych. Umia� jednak wykorzysta� to, �e przysz�o mu �y� w okresie najwi�kszych odkry� paleontologii. W ci�gu ostatnich dwudziestu lat liczba znanych z wykopalisk gatunk�w dinozaur�w wzros�a dwukrotnie, �rednio raz na siedem tygodni rozchodzi�y si� wie�ci o odkryciu kolejnego przedstawiciela tej grupy zwierz�t. Nic wi�c dziwnego, �e olbrzymia reputacja Levine'a zmusza�a go do ci�g�ych podr�y po �wiecie, odwiedzania coraz to innych teren�w wykopalisk i udzielania fachowych porad wszystkim tym, kt�rzy chcieli z nich skorzysta�.
28
- Gdzie ostatnio podr�owa�e�? - zapyta� Guitierrez.
- Do Mongolii. By�em u podn�a P�on�cych Ska�, na pustyni Gobi, trzy godziny lotu helikopterem z U�an Bator.
- Tak? A co tam robi�e�?
- John Roxton kieruje tam wykopaliskami. Znalaz� niekompletny szkielet, kt�ry przypisa� nieznanemu dot�d gatunkowi z rodzaju Yelociraptor, i zwr�ci� si� do mnie z pro�b�, bym go obejrza�.
- I co?
Levine wzruszy� ramionami.
- Roxton nigdy nie by� dobry z anatomii. Jest doskona�ym organizatorem, potrafi bez przerwy zdobywa� nowe fundusze na prowadzenie prac, ale gdy ju� na co� natrafi, od razu wychodzi na jaw jego niekompetencja.
- Powiedzia�e� mu to wprost?
- Oczywi�cie. Przecie� taka jest prawda.
- A co z tym szkieletem?
- To w og�le nie by�y szcz�tki raptora - burkn�� Levine. - Zupe�nie inny uk�ad �r�dstopia, ko�ci �onowe za bardzo opuszczone ku do�owi, ko�ci biodrowe bez wyrostka zas�onionego, wszystkie ko�ci d�ugie zdecydowanie za lekkie. A co si� tyczy czaszki... - Wzni�s� oczy ku niebu. - Cz�� podniebienna za gruba, okna przedoczodo�owe nazbyt wysuni�te, grzebie� potyliczny za ma�y... Ech, m�g�bym tak wymienia� bez ko�ca. Co wa�niejsze, sierpowate szpony ledwie zauwa�alne. I tak ze wszystkim. Nie mam poj�cia, co Roxton sobie wyobra�a�, ale moim zdaniem znaleziony szkielet nale�a� do jakiego� podgatunku z rodzaju Troodon, chocia� i tego nie jestem pewien.
- Troodottf - powt�rzy� Guitierrez.
- Taki ma�y drapie�ca z kredy, dwa metry wysoko�ci, licz�c od ko�ca stopy do stawu biodrowego. Nawiasem m�wi�c, to do�� pospolity teropod. Zreszt� znalezisko Roxtona wcale nie nale�a�o do szczeg�lnie interesuj�cych. By� tylko jeden ciekawy szczeg�. Ot� pod szkieletem znaleziono wyra�ny odcisk sk�ry zwierz�cia. Sam ten fakt nie nale�y do rzadko�ci, odkryto ju� kilkana�cie fragment�w skamienia�ej sk�ry, ale w wi�kszo�ci nale��cych do hadrozaur�w. Nikt dot�d nie trafi� na odcisk sk�ry osobnika teropoda. Od razu zauwa�y�em pewne szczeg�y mog�ce �wiadczy� o tym, �e zwierz� odznacza�o si� zdolno�ciami, kt�rych dot�d nie podejrzewano u dinozaur�w...
- Se�ores - odezwa� si� pilot, przerywaj�c ten monolog. - Przed nami zatoka Juan Fernandez.
- Czy mogliby�my j� najpierw okr��y�? - zapyta� Levine.
Z przej�ciem zaczaj si� wpatrywa� w widok za oknem, przykleiwszy nos do szyby. Ca�kiem zapomnia� o niedawnej rozmowie. W oddali teren wznosi� si� nieco, lecz biegn�ce a� po horyzont pasmo wzg�rz tak�e by�o poro�ni�te d�ungl�. Helikopter przechyli� si� na bok, skr�caj�c wzd�u� linii brzegowej.
- To tam - rzek� Guitierrez, wskazuj�c palcem.
29
W uko�nie padaj�cych promieniach s�o�ca piasek w�skiego skrawka pla�y wydawa� si� niemal zupe�nie bia�y. W zasi�gu wzroku nie by�o �ywej duszy. W po�udniowej cz�ci zatoki dostrzegli du�y ciemny obiekt na piasku, kt�ry z powietrza wygl�da� jak nieregularny g�az b�d� du�a k�pa wodorost�w, maj�ca w przybli�eniu dwa metry �rednicy. Nawet ze �mig�owca mo�na by�o dostrzec liczne �lady st�p wok� obiektu.
- Kto tu by� przed nami? - zapyta� Levine, westchn�wszy ci�ko.
- Inspektorzy rejonowej stacji sanitarnej. Przylecieli dzisiaj wczesnym rankiem.
- Robili co�? Dotykali tego, poruszali?
- Nie umiem powiedzie�.
- Inspektorzy ze stacji sanitarnej... - powt�rzy� Richard, kr�c�c energicznie g�ow�. - Jak si� dowiedzieli? Dlaczego im pozwoli�e� tu przylecie�, Marty?
- Chwileczk�, przecie� to nie ja rz�dz� w tym kraju - odpar� Guitierrez. -Zrobi�em, co by�o w mojej mocy. Chcieli od razu to zniszczy�, i tak powiniene� si� cieszy�, �e zaczekali do twojego przyjazdu. Nie wiem nawet, ile czasu nam dadz� na ogl�dziny.
- To bierzmy si� do roboty - warkn�� Levine, po czym szybko w��czy� interfon. - Czemu jeszcze nie l�dujemy? Nied�ugo si� �ciemni. Prosz� posadzi� maszyn� na pla�y, musz� z bliska obejrze� to znalezisko.
Richard Levine wyskoczy� ze �mig�owca i pobieg� pla�� w kierunku czarnego obiektu, nie zwa�aj�c na ci�k� lornetk� obijaj�c� mu piersi. Ju� z daleka poczu� dusz�cy fetor rozk�adu, mimo to gor�czkowo zbiera� w pami�ci swe pierwsze wra�enia. Wielkie cielsko pad�ego zwierz�cia le�a�o do po�owy zagrzebane w piachu, ponad nim unosi� si� olbrzymi r�j much. Sk�r� porozrywa�y b�ble uwalniaj�cych si� gaz�w, przez co identyfikacja gatunku by�a niezwykle trudna.
Zatrzyma� si� kilka metr�w od padliny i si�gn�� po aparat fotograficzny. Nie wiadomo sk�d pojawi� si� tu� obok niego pilot �mig�owca i ostrzegawczo uni�s� r�k�.
- No permitido!
- Co takiego?
- Przykro mi, senor. �adnych zdj��.
- Dlaczego nie, do cholery? - parskn�� Levine, po czym .odwr�ci� si� do Guitierreza, kt�ry nadchodzi�, grz�zn�c w suchym piasku. - Dlaczego nie mog� zrobi� zdj��, Marty? Przecie� to bardzo wa�ne...
- �adnych zdj�� - powt�rzy� stanowczo pilot i szybko wyj�� mu aparat z r�k.
- Marty, to jakie� wariactwo...
- Lepiej si� pospiesz i dokonaj tych swoich ogl�dzin - odpar� Guitierrez. Zacz�� dyskutowa� po hiszpa�sku z pilotem, lecz ten odpowiada� ostro, gestykuluj�c z wyra�n� z�o�ci�.
30
Levine przygl�da� si� im przez chwil�, zaraz jednak skupi� sw� uwag� na zwierz�ciu. Niech to szlag trafi, pomy�la�, nie ma czasu na k��tnie. Podszed� nieco bli�ej, staraj�c si� oddycha� wy��cznie przez usta. Fet