2641

Szczegóły
Tytuł 2641
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2641 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2641 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2641 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andre Norton & Susan Schwartz Imperium Or�a Tytu� orygina�u EMPIRE OF THE EAGLE 1993 Amber 1994 Andre Norton: Wprowadzenie By� �o�nierzem nieledwie ch�opskiego pochodzenia, lecz mia� praktyczn� wiedz� i iskr� militarnego geniuszu. Dzi�ki tym cechom stworzy� tward� podstaw� najpierw Republiki Rzymskiej, a p�niej Imperium. - Stworzy� Legiony. Do czas�w Mariusa wojownicy walczyli nieust�pliwie i dobrze, ale idea armii opartej na pospolitym ruszeniu, zwo�ywanym w obliczu zagro�enia kraju, nie mog�a by� wystarczaj�c� broni� dla wodza, przekonanego o swym boskim przeznaczeniu. I w ten oto spos�b powsta�a koncepcja zawodowego �o�nierza, kt�rego prawdziwym domem by�a armia, a bogiem - Orze� Legionu, na kt�rego sk�ada� przysi�g�. Mimo krwawej �a�ni, dokonanej na rozkaz Sulli, zazdrosnego o wp�ywy swego poprzednika, idea Legion�w i idea Or�a przetrwa�y i zosta�y zaakceptowane jako jedyny mo�liwy or� w wojnie, zar�wno z barbarzy�cami, jak i z regularnymi wojskami tych, kt�rzy o�mielili si� stawi� op�r ekspansji Rzymu. Utrata Or�a by�a ha�b� tak wielk�, �e mog�a j� zmy� tylko krew. Prawdopodobnie najs�ynniejsz� tego rodzaju kl�sk� by�a masakra trzech legion�w Augusta Cezara i stracenie ich Or��w w�r�d wzg�rz Teutoburger Wald. Rzymianami dowodzi� Quinctilius Varus i to jego, podobno, b�aga� August: - Varusie, Varusie, zwr�� mi moje Legiony! Wcze�niej jednak zosta� pobity prokonsul Krassus (cz�onek pierwszego Triumwiratu). Zazdrosny o s�aw� Juliusza Cezara i ��dny legendarnych skarb�w �rodkowego Wschodu, poprowadzi� sw� armi� ku krwawej kl�sce pod Carrhae w 43 roku p.n.e. Jak si� okazuje, warto jest czyta� komentarze, kt�rymi opatrywane s� zapomniane dzi� opowie�ci i legendy. Zbieraj�c materia�y do noweli Imperial Lady, musia�y�my przeczyta� histori� Dynastii Han - rz�dz�cej prawie 2000 lat temu. T�umacz�c te staro�ytne stronice, natkn�y�my si� na przypisy, kt�re stworzy�y ogromne mo�liwo�ci dla naszej wyobra�ni i fantazji. Ze zwi�z�ej notatki dowiedzia�y�my si�, �e cz�� Armii Hana, kt�rej pot�ga rozpo�ciera�a si� wzd�u� Jedwabnego Szlaku i kt�ra podbija�a kolejne terytoria, zapu�ci�a si� w g��b �rodkowego Wschodu i by�a �wiadkiem kl�ski Legion�w Rzymu. Dow�dca Armii Hana, b�d�c pod wra�eniem nieugi�tej postawy Rzymian wobec nieszcz�� i �mierci, za��da� kohorty wi�ni�w, by uczyni� ze� osobliwy prezent dla swego cesarza. Sucha notatka nie m�wi nic wi�cej o dalszych losach Rzymian w krainach tak odleg�ych, �e w�wczas niewyobra�alnych. Co si� z nimi sta�o? Skoro historia nie odpowiada na to pytanie, mo�emy spr�bowa� odgadn��. Garstka legionist�w, szukaj�cych si�y i oparcia w swym Orle - c� wi�c mog�o wydarzy� si� dalej? Andre Norton Susan Schwartz: Wprowadzenie Dobrze pami�tam chwil�, gdy po raz pierwszy us�ysza�am o Rzymianach, kt�rzy stali si� archetypem bohater�w Imperium Or�a. By�o to w 1964 roku. Sp�dza�am moj� przerw� na lunch czytaj�c The Last Planet Andre Norton. Ci, kt�rzy znaj� t� ksi��k�, wiedz�, i� rozpoczyna j� opis Rzymian maszeruj�cych na Wsch�d i tworz�cych gdzie� w odleg�ej Azji sw�j ostatni, nie zauwa�ony przez histori� czworobok - znakomity wst�p do opowie�ci o upadaj�cym Imperium. Prolog powie�ci zwr�ci� moj� uwag� na ojczyzn� Mu, Atlantyd� i Ujgur�w - by�am zachwycona, gdy du�o p�niej odkry�am na mapie prawdziw� Ujgursk� Republik� Autonomiczn� w zachodnich Chinach, na granicy z by�ym Zwi�zkiem Radzieckim. W moich p�niejszych ksi��kach nie wraca�am w tamte strony. Ale gdy zaproponowano mi temat kolejnej powie�ci, by�am gotowa odwiedzi� te zapomniane miejsca, zaj�� si� zagadk� Rzymian, maszeruj�cych przez dorzecze Tarymu. Jak si� tam dostali? Maj�c zaledwie kilka zapisk�w z chi�skiej historii o ludziach, kt�rzy mogliby by� Rzymianami, mo�emy tylko przypuszcza�. Na jednym z takich domys��w - przekazie o kl�sce Krassusa i jego Legion�w pod Carrhae w 43 roku p.n.e. - zbudowa�y�my fabu�� tej ksi��ki. Jedno jest pewne - w pierwszym stuleciu przed nasz� er� Rzym dowiedzia� si� o istnieniu szlak�w handlowych, znanych obecnie jako Jedwabne Szlaki, a tak�e o bogactwach, kt�re transportowano tamt�dy na zach�d. Szczeg�lnie zainteresowany Jedwabnym Szlakiem by� Krassus, niebywale bogaty cz�owiek, kt�ry rywalizowa� ze swym przyjacielem triumwirem Juliuszem Cezarem i szuka� w�asnych zwyci�stw, prowadz�c jako prokonsul kampanie na Bliskim Wschodzie. Niestety, z�erany przez chciwo�� i ambicj�, Krassus by� kiepskim �o�nierzem. Zabrak�o mu przenikliwo�ci politycznej (czy te� szcz�cia) w doborze sojusznik�w. Zdradzili go zar�wno Nabatejczycy, jak i kr�l Armenii. W dodatku pope�ni� kilka strategicznych i taktycznych b��d�w, kt�re przes�dzi�y o kl�sce jego wyprawy. Sprowokowany przez Nabatejczyk�w, da� si� przekona�, by Legiony maszerowa�y w tempie konnicy. Czeka� na s�ynn� galijsk� jazd� swego syna Publiusa i wreszcie kaza� walczy� legionistom w gor�cy, s�oneczny dzie� (pod Carrhae, miastem garnizonowym niedaleko dzisiejszego Haramu), bez wody i odpoczynku. Co gorsza, zmierzy� si� z Suren�, charyzmatycznym, pot�nym i do�wiadczonym przyw�dc� partyjskiego klanu, zabitym p�niej przez swego w�asnego kr�la z powodu, kt�ry przywi�d� do zguby Cezara - zbyt du�ych ambicji. Zainteresowani tymi czasami i t� cz�ci� �wiata wiedz�, �e Partowie byli �wietnymi konnymi �ucznikami. W obronie przed ich atakiem Rzymianie sformowali "testudo", czyli "��wia" - ustawieni w szyku z tarczami nad g�ow� chronili si� przed gradem strza� i czekali, a� Partom zabraknie amunicji. Jednak�e nie uwzgl�dnili w swej taktyce upa�u, g�odu i pragnienia. Nie wzi�li tak�e pod uwag� za�amania si� Krassusa, gdy ten ujrza� zatkni�t� na czubku lancy zwyci�zcy odci�t� g�ow� swego syna. Kl�ska by�a druzgoc�ca: Rzym straci� nie tylko dziesi�tki tysi�cy �o�nierzy, lecz tak�e Or�y Legion�w, znak pot�gi i honoru. Porzucaj�c martwych i rannych, Krassus schroni� si� wraz z resztkami swoich wojsk w Carrhae i w ko�cu rozpocz�� uk�ady. Co sta�o si� z �o�nierzami Krassusa i zdobytymi Or�ami? Najprawdopodobniej sko�czyli w niewoli - Rzymianie jako niewolnicy, Or�y jako trofea. Oto historia, kt�ra od dawna intrygowa�a Andre Norton. Uczyni�y�my z niej punkt wyj�cia naszej opowie�ci. A je�li maszeruj�c na wsch�d, wkroczyli prosto w mity? Azja - zw�aszcza Centralna - jest kopalni� legend. Wpad�y nam do r�k dwa ich zbiory: historia o mitycznej krainie Mu, cz�sto ��czona z Atlantyd� i mitologi� s�oneczn�, oraz staro�ytny hinduski epos Mahabharata, z jego bogami, p�bogami i ksi���tami, walcz�cymi wraz ze �miertelnikami w opisywanej przez autora bitwie. Zafascynowa�o mnie przedstawienie Petera Brooksa w Brooklyn Academy of Musie inspirowane w�tkami hinduskiego eposu i zaintrygowa�o spostrze�enie, �e opowie�ci o Krisznie i jego ludzkich sojusznikach, bohaterze Arjunie i jego braciach, ich �onie - Draupadi i toczonych przez nich wojnach s� ci�gle popularne i kochane, uczy si� o nich dzieci, na ich kanwie osnute s� nawet wsp�czesne komiksy. Oczywi�cie, ta kombinacja w�tk�w przesuwa zdecydowanie Imperium Or�a z obszaru fikcji historycznej w kierunku fantasy takiej, jak zapiski s�oniog�owego Ganesii z Mahabharaty. Wyobra�cie go sobie, jak rozpoczyna swoj� histori�. Jest ciemno. M�czy�ni kul� si� na bagnach pokonani, zdradzeni, niepewni dow�dc�w. Nadchodz� pos�a�cy - przynosz� warunki kapitulacji. Rozpoczyna si� podr� poprzez kultury i czas. Rozdzia� pierwszy Mury Carrhae pozwoli�y pozosta�ym przy �yciu legionistom Krassusa umkn�� r�wnie haniebnie, jak wcze�niej przyby� do miasta: Carrhae zosta�o uwolnione od kolejnej w�adzy niezdolnej do rz�dzenia. Resztkom Legion�w nie pozosta�o zbyt wiele dumy i bardzo ma�o si�y. Miasto, czyste i oboj�tne, mog�oby by� r�wnie odleg�e jak sam Rzym. W tej chwili trybun Quintus rozpaczliwie pragn�� ochrony, kt�r� mog�y da� te mury. Wszystkich bezpiecznie za nimi ukrytych wysy�a� w g��bi serca do Tartaru. By� zreszt� ca�kowicie przekonany, �e wcze�niej czy p�niej zawita tam osobi�cie. Daleko przed nim jego prze�o�eni i starsi gestykulowali, podczas gdy centurionowie ciosami pa�ek ustawiali po raz ostatni wyczerpanych ludzi w szyk bojowy, by mogli pod��y� za przewodnikiem w g��b mokrade�. - My�lisz, �e mo�emy mu zaufa�? - A chcesz je�� b�oto? Kto� wci�gn�� policzki, wydaj�c odg�os ssania. Zdumiewaj�ce, nikt nie mia� wystarczaj�co du�o si�y i energii, by podj�� nawet tak kiepski �art. - Uciszcie si�! - Rufus, starszy centurion, popar� sw�j rozkaz uderzeniem pa�ki. Quintus m�g� si� spodziewa�, �e ten stary, twardy �o�nierz prze�yje. To, �e prze�y� on sam, by�o dla niego wi�cej ni� niespodziank�. Mo�e sta�o si� tak dlatego, �e nie do ko�ca tego pragn��... Niedawno przekonali si�, �e nie mog� ufa� swoim towarzyszom - Rzymianom, ani te� cz�ci sojusznik�w. Jak wobec tego mogliby zaufa� przewodnikowi, kt�ry dr�a� ze strachu, gdy czyje� oczy lub r�ka spocz�y na nim, by w chwil� p�niej rzuci� pe�ne nienawi�ci spojrzenie. Jego do�wiadczenie dawa�o im niewielkie szans�, lecz mimo wszystko obiecywa�o lepszy - nawet je�li mniej honorowy - los ni� b�bny i strza�y, kt�re mia�y powita� ich o �wicie. Partowie byli konnymi �ucznikami, niech�tnie walcz�cymi w nocy, bo wtedy ryzykowali �mier� swych cennych wierzchowc�w. Gdyby tak lito�ciwie odnosili si� do ludzi, dwadzie�cia tysi�cy Rzymian by�oby wci�� w�r�d �ywych. Poza tym, czemu� Surena i jego wojownicy mieliby w og�le walczy�? Legiony Syrii by�y wykrwawione. Rzymska kawaleria odparta, a z wojsk posi�kowych tylko cz�� prze�y�a lub by�a na tyle lojalna, by wraz z legionistami pod��y� na mokrad�a. Teraz ksi�ciu Surenie - w�adcy jednego z najpot�niejszych partyjskich klan�w - nie pozosta�o nic innego, jak tylko poczeka�, a� fa�szywi przewodnicy i prawdziwe bagna zapewni� mu ostateczne zwyci�stwo. Kto� zakrztusi� si� niedaleko Quintusa. W jego w�asnym prze�yku wzbiera� kwa�ny posmak, wywo�any okropnym bagiennym fetorem, prawie tak plugawym jak kl�twy miotane przez Rufusa. Rufus nie przestawa� przeklina�, odk�d nadesz�y rozkazy odwrotu. Najpierw wyrwali si� z pola bitwy, padaj�c od strza� je�d�c�w - �ucznik�w. By ich kl�sk� uczyni� ca�kowit� i haniebn�, zmuszono ich do porzucenia rannych. W ko�cu - pod os�on� nocy - wymkn�li si� z Carrhae, niczym m�czyzna wychodz�cy ukradkiem z lupanaru. Pobici, zniszczeni i martwi, gdy tylko dopadnie ich jedyny, prawdopodobny los. Krew dudni�a w skroniach Quintusa niby bojowe b�bny wroga i mosi�ne dzwonki d�wi�cz�ce og�uszaj�co, gdy paradowa� przed nimi Surena lub gdy obnoszono odr�ban� g�ow� syna prokonsula, zatkni�t� na czubku lancy. Widok ten zamieni� arogancj� rzymskiego wodza w rozpacz i strach, pozbawiaj�c Legiony cho�by takiego dow�dztwa, jakie m�g� zapewni� im Krassus i odbieraj�c wol� zwyci�stwa. Teraz to t�pe miarowe pulsowanie w g�owie m�odego trybuna i hausty rze�kiego powietrza, kt�re wci�ga� w swe obola�e p�uca, w jaki� spos�b pomaga�y mu i��, dzia�aj�c podobnie jak b�bny na galerze, odmierzaj�ce rytm pracy galernik�w. Uda�o im si� nie biec. To wszystko na co by�o ich sta� - niedobitki siedmiu Legion�w Krassusa. - Na ziemi�! - kto� szepn��. Quintus przypad� do ziemi - czy te� b�ota - tu� obok ka�u�y tak zm�tnia�ej, �e nie odbija�y si� w niej ani gwiazdy, ani ksi�yc. "Bogowie odwr�cili od nas swe twarze" pomy�la�. Lecz czeg� wi�cej mogli oczekiwa� po pora�ce takiej jak ta? Pami�� z wolna zacz�a powraca�. Byli przekl�ci ju� wtedy, gdy wyruszali z Rzymu. Czy trybun Aetius nie pot�pi� ostro i otwarcie Krassusa i jego armii twierdz�c, i� Partia jest neutralnym kr�lestwem i nie wolno jej atakowa�? Ka�dy inny potraktowa�by to jako omen i przemy�la� dwa, trzy razy swoje dalsze kroki. M�wili, �e Krassus opowiada� w towarzystwie o czynach Aleksandra, co da�o asumpt plotkom, i� zazdro�ci Cezarowi, swemu przyjacielowi i rywalowi. Potrzebowa� triumfu, kt�rego �wiadkiem by�by ca�y Rzym, dlatego te� zignorowa� s�owa Aetiusa. Jak Grecy okre�lali dzia�anie wbrew woli bog�w? Quintus poszukiwa� w pami�ci odpowiedniego s�owa. Wszystko by�o jakby zamglone... "Hubris." C�, gdyby dano mu wolny wyb�r, wola�by raczej zosta� rolnikiem ni� uczonym. A ju� na pewno nie �o�nierzem. Pro�ci ludzie te� maj� swoje okre�lenie na tak� arogancje: "nefas" - niewys�owione z�o. Tutaj wszystko pr�cz niego samego by�o "nefas". Jego towarzysze zapadali si� po kolana i po pas w cuchn�cej wodzie, gubi�c swoje pakunki. Rzymianie trzymali si� razem, podobnie jak ich sojusznicy, rozdzielaj�c si� wedle narodowo�ci. W nocy trudno b�dzie odr�ni� sojusznik�w od wrog�w - podczas marszu ich szeregi nadmiernie si� rozci�gn�y. Cz�� sprzymierzonych z�ama�a przysi�g�. Mimo to lepiej nie zabija� tych, kt�rzy pozostali wierni. Przy ka�dym oddechu bola�y go �ebra. Podczas bitwy strza�a przelecia�a mu ko�o g�owy. Niewiarygodnie szcz�liwym trafem uda�o mu si� odchyli� tak, �e �miertelny cios ze�lizn�� si� po zbroi. "Trafili mnie" - pomy�la�. Przez chwil� sta� zdezorientowany, niczym gladiator, czekaj�cy na ostatni cios. Spr�bowa� odgoni� wspomnienia. "Magna Mater - nie mia�em zbyt wiele z �ycia!" Bez domu. Bez syn�w. Bez ziemi. Czas zwolni�, a on znowu powr�ci� do obraz�w bitwy. Zgi�� si� wp�, zamroczony, zastanawiaj�c si�, czy strza�a przebi�a p�uco i jak du�o czasu zajmie mu utopienie si� we w�asnej krwi. Quintus roztar� sobie bok, p� le��c, p� siedz�c przy m�tnej ka�u�y. Rana od strza�y nie podkopa�a jego zdrowia, lecz wci�� krzywi� si� z b�lu przeszywaj�cego go przy ka�dym poruszeniu. Tamten cios uderzy� ponad miejscem, w kt�rym przechowywa� ma��, br�zow� figurk�, jego szcz�liwy talizman. Znalaz� j� jako ch�opiec na rodzinnej farmie, odebranej p�niej jego rodzicom. - Nie pijcie tego, g�upcy! To paskudztwo! - rozleg� si� krzyk centuriona, poparty uderzeniem pa�ki w plecy jakiego� nierozs�dnego �o�nierza. - Nie masz wody? Hej, ty tam! Podziel si� z Tytusem. I poruszajcie si� ostro�nie. Tutaj lepiej nie skaka�. Nikt nie mia� takiego pos�uchu jak Rufus. Mimo to podni�s� si� szmer, a nawet j�k protestu. - Nie wolno pi� stoj�cej wody. Popatrzcie na te szumowiny. Pow�chajcie je. C h c e c i e dosta� biegunki lub takiej gor�czki, �e brzeg Tybru latem b�dzie wydawa� wam si� ogrodem? Czy� jeste�cie a� tak g�upi, by my�le�, �e pozwol� nam nie�� chorych? "Oto - pomy�la� Quintus - co najbardziej zrani�o starego wiarusa." Na polu bitwy Rzym zostawi� swoich rannych. Ludzie, kt�rych centurion zna�, kt�rym rozkazywa�, kt�rych kara� i nagradza�, jakby byli jego synami - zostali porzuceni, by podci�to im gard�a (czy te� zabito w jaki� inny, bardziej barbarzy�ski spos�b), a ich krzyki zag�uszy� warkot partyjskich b�bn�w. Primus Pilus bezwiednie zdj�� he�m i otar� swe siwe w�osy. Nie by� ju� Rufusem: ruda czupryna, kt�ra przynios�a mu imi�, znikn�a dawno temu. Zestarza� si� w Legionach. Tylko wiara, �e jest potrzebny �o�nierzom, powstrzymywa�a go przed wtargni�ciem do namiotu Krassusa i skorzystania z jedynego przywileju jaki mu pozosta� - zadania sobie �mierci. Jego ludzie. Jedyni synowie, jakich kiedykolwiek mia�. Patrzy�, jak umieraj� w imi� czyjej� dumy i perfidii, jak padaj� od partyjskich strza�, a teraz widzia� ich �mier� po�r�d b�ot pod Carrhae i nie m�g� wznie�� miecza, by ich pom�ci�, jak nakazywa� honor Rzymianina. Quintus przygl�da� mu si� ot�pia�y, czerpi�c si�� ze spokoju i opanowania centuriona. Serce starego wojaka by�o twardsze od samych Legion�w. B�dzie �y� tak d�ugo, jak d�ugo b�dzie komu� potrzebny. Nawet je�li �atwiej by�oby umrze�. - Dobrze, �e ci si� uda�o. - Rufus zatrzyma� si� obok Quintusa. Widzieli si� po ucieczce do Carrhae, lecz nie rozmawiali ze sob�. - Widzia�em, jak chybi�e� w��czni�... "Jak� w��czni�?" - ...wtedy trafi�a ci� ta strza�a. Kiedy cudem przed ni� umkn��e�, zastanawia�em si�, czy jednak nie straci�em czasu, kt�ry ci po�wi�ci�em. Quintus wzruszy� ramionami. �ebra przeszy� p�omie�, za chwil� b�l ust�pi�. - Jestem gotowy do wymarszu, gdy tylko nadejd� rozkazy - pr�bowa� dopasowa� si� do rzeczowego tonu Rufusa. Wyczerpanie sk�ania�o ludzi do pos�usze�stwa. Rufus chodzi� miedzy le��cymi, rozkazuj�c i nadzoruj�c podzia� resztek �ywno�ci i wody pitnej. Quintus wsta� i pod��y� za nim na o�lep. Wyda�o mu si�, �e s�yszy g�os swego dziadka: "Przypatrz si� dobrze, ch�opcze. To jeden z prawdziwych �o�nierzy". Za mokrad�ami czeka �mier� - Partowie i strza�y. Bagno rozbrzmiewa�o kakofoni� d�wi�k�w. Najbardziej dra�ni�ce by�o brz�czenie owad�w, roj�cych si� pod ubraniem i zbroj�. Wsz�dzie unosi� si� od�r butwiej�cych ro�lin, smr�d przera�onych ludzi i krwi rannych, tych kt�rzy zdo�ali jeszcze uciec... uciec nie jak... Rzymianie, kt�rymi byli. Nikt nie pope�ni� samob�jstwa, by zmaza� ha�b�, co uczyniono by niechybnie w starych opowie�ciach. Zreszt�, �aden z obecnych dow�dc�w nie zrozumia�by tego gestu, ani te� na taki gest nie zas�ugiwa�. Ciemno�� nocy przynios�a nagiej, spalonej ziemi i br�zowej wodzie ulg�. Mimo to b�l g�owy Quintusa wzm�g� si� - pod powiekami wirowa�y mu bia�e i czerwone p�aty. Nawet noszenie he�mu by�o teraz ma�ym zwyci�stwem. Inni dawno ju� odrzucili swoje, traktuj�c je jako zb�dne obci��enie podczas panicznej ucieczki. Wstyd - tego uczucia prokonsul Krassus nikomu nie oszcz�dzi�. - R�wnie dobrze mo�esz odpocz��, m�odzie�cze... chcia�em powiedzie�: panie - odezwa� si� Rufus. W jego g�osie brzmia�y rozpacz � zm�czenie. Quintus pos�usznie osun�� si� na ziemi�, zakrywaj�c d�o�mi piek�ce oczy. Po chwili jednak zawstydzi� si�. Nawet najm�odszy trybun, zawdzi�czaj�cy sw�j miecz uporowi i szcz�liwemu przypadkowi, powinien dawa� ludziom lepszy przyk�ad. Niedaleko kl�cza� jeden z chor��ych. Wbi� grubszy koniec drzewca Or�a w b�oto. Ptak z br�zu, wysoko nad ich g�owami, wygl�da� na r�wnie przygn�bionego, jak m�czyzna, kt�ry go dzier�y�. On jeden ocala�. Nie tak, jak inne. Or�y Legion�w Rzymu wpad�y w r�ce wroga. To by�o gorsze nawet od porzucenia rannych. Or�y, w co wierzy�a wi�kszo�� z tych, kt�rzy za nimi maszerowali, by�y duchem Legion�w tak, jak "genius loci" by� duchem miejsca. Quintus wzdrygn�� si�, jakby dotar� do niego znajomy zapach lub g�os. Lepiej nie my�le� o tej cz�ci przesz�o�ci, chyba �e chce si� upodobni� do Azjat�w opanowanych religijn� ekstaz�. Trudno uwierzy�, lecz pod wp�ywem swych religii byli w stanie okaleczy� siebie lub innych. Przeszed� go dreszcz; mia� nadziej�, �e to gor�czka, a nie pocz�tek szale�stwa. By� Rzymianinem. Proroctwa i g�osy duch�w s� dobre dla plebsu. Przynajmniej ucich�y b�bny, te przekl�te, dudni�ce b�bny zwyci�skich Fart�w Sureny. Quintus nie by� �o�nierzem, niczym nie przypomina� centuriona Rufusa - wychowanego przez Legiony i przywi�zanego do nich - ale te kilka lat, podczas kt�rych sprawowa� godno�� trybuna, sporo go nauczy�o. B�bny by�y z�ym znakiem: wszystkie znaki wr�y�y �le, odk�d Markus Liciniusz Krassus poprowadzi� swoje siedem Legion�w, wojska sprzymierzone i - niech j� bogowie przekln� - zadufan� w sobie konnic� na wsch�d od Eufratu. "Czekajcie na kawaleri�" - m�wi� prokonsul Krassus. Tysi�ce dumnych je�d�c�w z Galii, prowadzonych przez jego syna. "Czekajcie na nich." A potem dotrzymujcie im kroku, p�ki nie rozbol� was p�uca, nie udusi wzbity kurz, a cz�� starszych �o�nierzy nie zacznie utyka�. No c�, ci wszyscy je�d�cy zostali wyr�ni�ci, a Publius Krassus wraz z nimi; reszta w panice uciek�a. Bogowie, po prostu chcia� po�o�y� si� i umrze� w zbroi, kt�ra zacz�a z wolna pokrywa� si� rdz�. Podczas tych bezwietrznych dni, przed swoj� ostateczn� zdrad�, ten arabski pies Ariamnes szydzi� z rzymskiego kroku. Sam by� konno, a wraz z nim sze�� tysi�cy jego wojownik�w, sojusznik�w Rzymian. �asi� si�, niczym najn�dzniejszy klient, do ludzi, kt�rych potem zdradzi�. Bogowie! Quintus uni�s� g�ow�, pr�buj�c zobaczy� niebo. Szkoda, �e nie by� nad Tybrem, na ziemi nie nale��cej ju� do niego. Zd��yli och�on�� z pierwszej paniki. Rozpozna� to po afektowanym g�osie tego pysza�ka - Luciliusa. - Sprawi� to widok g�owy jego syna, nabitej na w��czni�. Prokonsul spojrza� na ni� i krzykn�� jak rodz�ca kobieta - opowiada� Lucilius. - Rozp�aka� si�. Grozi�, �e rzuci si� na miecz, cho� r�ka mu dr�a�a, niczym po trzydniowym pija�stwie. Nie wiem, w jaki spos�b m�g�by utrzyma� miecz wystarczaj�co d�ugo, by si� na niego nadzia�. M�ody arystokrata go�ci� w namiocie Krassusa - Quintus nie zosta� tam zaproszony - tej nocy, kiedy konsul musia� podj�� wreszcie jak�� decyzj� - cho�by o porzuceniu rannych i odwrocie do Carrhae. Quintus powinien by� si� spodziewa�, �e Lucilius do��czy do innych patrycjuszy, tych kt�rzy arbitralnie zadecydowali, czyje �ycie ma by� oszcz�dzone, a czyje - po�wi�cone. Teraz �mia� si� swobodnie, zupe�nie jakby wymienia� si� plotkami w domowej �a�ni. Drugi trybun Legion�w nie kocha� zbytnio Krassusa. Gospodarstwo b�d�ce od pokole� w�asno�ci� rodziny Quintusa konsul cisn�� swemu klientowi niemal tak oboj�tnie, jak m�ody trybun m�g�by rzuci� monet� �ebrakowi. Ponadto fakt, i� genera� i prokonsul Rzymu zostawi� swoich ludzi na polu bitwy, by� a� nadto kompromituj�cy. Dobrze, �e dziadek tego nie do�y�. Staruszek umar� dwukrotnie: raz - gdy straci� gospodarstwo i po raz drugi, dwa lata temu, gdy powali�a go zraniona duma. To przyprawi�oby go o trzeci� �mier�. Oczy Luciliusa b�ysn�y teraz zapa�em gracza, nami�tno�ci�, kt�ra zmusi�a go do opuszczenia Syrii o jeden krok przed wierzycielami z kt�rych �y�, odk�d wkroczy� w wiek m�ski. Ucieczka z Carrhae by�a r�wnie� rodzajem gry i jeden Lucilius �ywi� pewno��, �e mo�e wygra� nawet teraz. Czemu nie? Czy� szcz�cie nie dopisywa�o mu do tej pory? - Kt� wi�c teraz dowodzi? - Kassius. Prokonsul Krassus wygl�da� na dow�dc� zdolnego podtrzyma� bojowego ducha swych ludzi. Teraz jego miejsce zaj�� oficer sztabowy. Quintus nigdy nie ufa� szczup�emu, ma�om�wnemu, starszemu trybunowi, lecz w tej chwili pod��y�by za nim z tak� sam� wiar�, jak jego dziadek poszed� za Mariusem - prosto ku unicestwieniu. Kassius by� politykiem. Znany z przebieg�o�ci, zr�cznie omija� zasadzki rzymskich intryg i Quintus liczy� na to, �e poradzi sobie tak�e i tutaj. Jeden z przyjaci� Luciliusa, ulizany i schludny nawet po kl�sce i godzinach sp�dzonych na mokrad�ach, wyszczerzy� z�by w u�miechu. - "Pro di" - doda� Lucilius - prawie warto by�o przegra� bitw�, by ujrze� ha�b� tego starego sk�pca. Mimo panuj�cych ciemno�ci, Quintus zauwa�y� legionist�w, odp�dzaj�cych magicznymi znakami z�e si�y. Ich oczy by�y szeroko otwarte, jak oczy zamkni�tych w stajni koni, kt�re nagle wyczu�y po�ar. Nawet Rzymianie musieli liczy� si� z mo�liwo�ci� pora�ki, ale dowiedzie� si�, �e ich w�dz stch�rzy�... - Trzymaj sw�j g�adki j�zyk za z�bami - sykn�� Quintus. Lucilius mia� mo�nych przyjaci�, kt�rzy mogliby zedrze� zbroj� z jego grzbietu i zniweczy� wszelkie nadzieje na odzyskanie rodzinnej ziemi - o ile Partowie nie przeszyj� ich wcze�niej po trzykro� przekl�tymi strza�ami. - A oto i nasz "senex". Wszyscy b�dziemy kiedy� starzy i siwi - kpi� m�ody arystokrata. - Je�li tylko tak d�ugo po�yjemy. Centurion odwr�ci� g�ow� i przeszy� go spojrzeniem. G�os Luciliusa nagle przycich�. Za�mia� si� jako� gor�czkowo, nienaturalnie. Wi�kszo�� �o�nierzy nie pi�a nic przez ca�y dzie�. Quintus wiedzia�, �e mimo kl�tw Rufusa, niekt�rzy ukradkiem ch�eptali g�st� bagienn� wod�. Zanim nastanie �wit, na mokrad�ach pojawi si� gor�czka. Za nim cz�� m�odszych trybun�w gra�a w ko�ci. Nawet w Legionach Fortuna mo�e si� do kogo� u�miechn�� lub odwr�ci�, zale�nie od celno�ci rzutu. To by�a jedna z przyczyn k�opot�w Luciliusa. Quintus nigdy nie mia� pieni�dzy, by gra�. Pomy�la�, �e hazard po przegranej bitwie jest czym� niezr�cznym. Gdyby jaki� sztabowiec Krassusa natkn�� si� na nich, gracze szybko by tego po�a�owali. Lecz patrycjusze bez w�tpienia byli jak zwykle uprzywilejowani. To w�a�nie Kassius i jego �o�nierze najcz�ciej przebywali z prokonsulem, ciesz�c si� wszelkim komfortem, na jaki by�o jeszcze sta� szcz�tki rzymskiej armii. Rufus grzmia�, pr�buj�c rozlokowa� ludzi tak, aby jak najwygodniej mogli doczeka� �witu, kiedy b�d� musieli wyrwa� si� z tych bagien lub umrze�. Quintus przy�apa� si� na powtarzaniu jego rozkaz�w; zauwa�y� ze zdumieniem, �e rozumie komendy centuriona, cho� wci�� trwa� jakby we �nie, pogr��ony w zalewaj�cych go wspomnieniach. - Dlaczego po nas nie przyjd�? - szepn�� w ciemno�ciach m�ody legionista, po czym umilk�, us�yszawszy czyj� zduszony �miech. - Dlaczego mieliby to zrobi�? Wszak uwi�zili nas tutaj, czy� nie? Mog� po prostu czeka�, wy�apuj�c nas pojedynczo, dop�ki ich to nie znudzi i nie zachce im si� polowania. Tak czy inaczej, poczekaj� do �witu. Albo przynios� warunki kapitulacji. Ale nie liczy�bym na to, synu. Chocia�, z drugiej strony, mo�e potrzebuj� nowych niewolnik�w... W�r�d stra�y podni�s� si� szmer. Rufus zwr�ci� ku nim wzrok i m�czy�ni umilkli. Quintus r�wnie� s�ysza� te g�osy, milkn�ce w obecno�ci starego, do�wiadczonego weterana. Ledwie godziny temu s�ysza� ich, stoj�cych w czworoboku, pod pal�cym, bezlitosnym niebem. Niekt�rzy mdleli z gor�ca, braku jedzenia, wody i odpoczynku. Tego ostatniego by�o zbyt ma�o, by utrzyma� s�ynny marszowy krok Legion�w, zw�aszcza �e Krassus, sprowokowany przez zdrajc�w, zarz�dzi� marsz w tempie kawalerii. S�ysza� ich pe�ne nadziei szepty, gdy rozgl�daj�c si� wok�, wci�� nie widzieli opancerzonych Part�w. W�wczas Surena da� znak. Na jego komend� b�bny i dzwonki z mosi�dzu zagrzmia�y, jak pole bitwy d�ugie i szerokie. Ksi��� Part�w by� wysoki i przystojny. Quintus musia� to przyzna�. Mia� wielkie oczy, pomalowane dla ochrony przed s�o�cem, kt�re tutaj ja�nia�o wr�cz o�lepiaj�co, nawet w maju. Promienie s�o�ca odbija�y si� od b�yszcz�cej broni gro�nych je�d�c�w Sureny i migota�y na cienkich, l�ni�cych sztandarach, trzepocz�cych niby je�yki ognia. He�my i napier�niki chwyta�y refleksy �wiat�a, rzucane przez zbroje konnych �ucznik�w. Wi�kszo�� wojownik�w by�a Fartami. Swoim wygl�dem nie przypominali jednak ksi�cia. Byli ni�si, ��tosk�rzy i krzywonodzy. Ich oczy zakrywa�y sko�ne fa�dy sk�ry, u�miechali si� do Rzymian niczym �ar�ok, napawaj�cy si� widokiem biesiadnego sto�u. - Saraceni - us�ysza� Quintus. Wyrabiali stal, kt�rej jako�� doceniali nawet Rzymianie. A chor�gwie? - Ciekawe, ile ten materia� kosztowa�by w Rzymie? - westchn�� jaki� g�upiec, m�wi�cy z patrycjuszowskim akcentem. - Wi�cej, ni� chcia�by� zap�aci�... panie - odrzek� chrapliwie centurion, nim zgie�k b�bn�w i dzwonk�w zag�uszy� jego s�owa. Ku ich wiecznej chwale, �aden z legionist�w nie za�ama� si�. Stali twardo w czworoboku: ka�dy bok tworzy�o dwana�cie kohort, z Krassusem, jego ukochan� kawaleri� i �adunkami w �rodku. Quintus rzuci� okiem na prokonsula. Poci� si� - jak wszyscy wok� - a bia�ka jego oczu by�y przekrwione. Zauwa�y�, �e Kassius machn�� r�k� w ge�cie oburzenia. - Nie wygl�da to zbyt dobrze - mrukn�� stoj�cy obok Quintusa m�czyzna - pewnie powiedzia� mu, �e trzeba rozdzieli� konnic�. Powinni�my rozwin�� szyk, zamiast tak sta� st�oczeni. Trudno powiedzie�, kiedy rozpocz�a si� bitwa. Pocz�tek by� obiecuj�cy. Ci�kozbrojni wojownicy Sureny ruszyli do przodu, lecz zostali powstrzymani przez Rzymian. �miertelny deszcz strza� pada� na rzymskie "testudo", nie powoduj�c �adnych strat: schowani, niczym ��w w skorupie, czekali a� �ucznicy opr�ni� swe ko�czany. Gdy ulewa strza� przerzedzi�a si�, Rzymianie zacz�li wiwatowa�. Rufus, przeklinaj�c, wykrzykiwa� rozkazy do "bucinatores", by zatr�bili sygna�, lecz tych najszybciej dosi�gn�! ponowny atak - �ucznicy mierzyli prosto w l�ni�cy metal ich rog�w. Kiedy padli, Rufus krzykn��, pr�buj�c przeformowa� szyk, kln�c i b�agaj�c �o�nierzy, by walczyli i umierali jak przysta�o Rzymianom. W ko�cu, b�bny zag�uszy�y jego g�os i nadziej�. �zy przemiesza�y si� z potem na jego twarzy. Po odwrocie Rzymian b�bny odezwa�y si� ponownie, gdy Partowie, w akcie nienawistnego mi�osierdzia, dobili rannych, pozostawionych na rozkaz Krassusa. Quintus zastanawia� si�, czy kiedykolwiek zapomni ich krzyki i b�agania o pomoc. Pr�bowa� sobie przypomnie�, ile czasu min�o, odk�d m�g� pozwoli� sobie na �ci�gni�cie he�mu, zanurzenie twarzy w p�yn�cej wodzie i napicie si� do woli. Nie pami�ta�. W manierce mia� odrobin� cennej wody, zaprawionej octow� mikstur�. Spragniony, ci�gle spragniony, odk�d zostawili za sob� Eufrat i zapu�cili si� na pustyni� tak inn� ni� jego rodzinna ziemia nad Tybrem. Jeden czy dw�ch ludzi uciek�o we wspomnienia i przewr�ci�o si�, niby we �nie. Rufus zabi� �o�nierza, kt�ry odm�wi� dalszego marszu i, skuliwszy si� niczym noworodek, zacz�� kwili� gard�owo. - To lepsze ni� zostawienie go tutaj, panie - mrukn��, a potem splun��, przeklinaj�c pustyni�, kt�ra wdar�a mu si� do gard�a. Wspomnienia p�yn�y leniwie jak woda na mokrad�ach. Na pustyni Quintus marzy� o wilgoci. Teraz mia� jej a� nadto. Pot sp�ywa� pod brudn� tunik�. Je�li noc b�dzie zimna, mo�e dosta� gor�czki i by�aby to prawdopodobnie najlepsza �mier�, jakiej m�g�by oczekiwa�. Mo�e wreszcie odpocznie... Podoficerowie mieli nadziej�, �e rozbij� ob�z nad ma�ym strumieniem Ballisur, lecz nawet tej �aski im odm�wiono, dzi�ki synowi Krassusa, Publiusowi, i jego galijskim je�d�com. Pop�dzani tempem kawalerii; bez wody i jedzenia - oni: mu�y Rzymu, legioni�ci. Darem Marsa by�o, �e nie pad�o ich wi�cej, by ju� nigdy si� nie podnie��. Cho� mo�e ten dar boga uciele�niony zosta� w Rufusie, kt�rego przekle�stwa, plugawe i przera�aj�ce, wypowiadane spokojnym, opanowanym g�osem p�yn�y ponad nimi, niczym bagienna woda wok� mur�w miasta, przynaglaj�c do marszu. Drewniany miecz starego �o�nierza, z kt�rego lubi� �artowa� w rzadkich przyp�ywach dobrego nastroju, wskazywa� kierunek - naprz�d. Udawali, �e wierz� w ocalenie, cho� bardziej prawdopodobne by�o obj�cie komendy nad "castra" przez dobr� Pierwsz� W��czni� ni� nagrodzenie gladiatora wolno�ci�. O nich r�wnie� lepiej nie my�le�. Niewolnictwo mo�e by� najlepszych losem, jaki ich spotka. Quintus zamkn�� oczy. �ycie gladiatora pod rz�dami Krassusa nie by�o mi�osierdziem. Mimo swego m�odego wieku, wci�� pami�ta�, jak prokonsul brutalnie st�umi� rewolt� Spartakusa. Wzd�u� dr�g ci�gn�y si� krzy�e, a powietrze pachnia�o �mierci�. Krassus, otoczony niepokonan� armi�, m�g� by� bezlitosny. Jednak�e Spartakus... gladiator, okrzykni�ty renegatem, by� postrachem Quintusowego dzieci�stwa; tak jak teraz Surena, kt�ry b�dzie nawiedza� go do ko�ca �ycia... "Lecz nic - pomy�la� - nic nie mog�o by� gorsze od tego, co przydarzy�o si� mojej rodzinie: ojciec zabity, a oni wyrzuceni z gospodarstwa, kt�re by�o ich w�asno�ci�, odk�d wygnano Tarkwiniusz�w. I tylko ja - jedyny wnuk, kt�ry pozosta� przy �yciu, by odzyska� utracone mienie. - Co to? Zerwa� si� z miejsca. Pytania o rozkazy. Plany. Z w�asnej inicjatywy zarz�dzi�, aby ci, kt�rzy mieli nadmiar �ywno�ci, podzielili si� z tymi, kt�rzy nie mieli jej wcale. Rufus przechwyci� jego spojrzenie i pokiwa� g�ow� z aprobat� - w�t�e wsparcie od kogo�, od kogo nigdy by si� tego nie spodziewa�. Uk�ony, pozdrowienia i oczekiwanie na sprytnego patrona rodziny - to te� pami�ta�. Prezenty, oznaczaj�ce tygodniowe sk�pe wy�ywienie. Afronty, upomnienia, kt�re omal nie zrujnowa�y jego nadziei na miejsce w Legionach. Jupiter Optimus Maximus wie, �e nie chcia� pod��y� za Or�em. By� rolnikiem, nie wojownikiem. Ale wydarto mu gospodarstwo i musia� zapracowa�, by je odzyska�. Gdyby zamkn�� oczy i m�g� nie s�ysze� modlitw i przekle�stw centuriona, odg�osy mokrade� uczyni�yby go prawie szcz�liwym. Pami�ta� s�o�ce nad Tybrem i jego promienie, prze�wiecaj�ce przez li�cie poskr�canych drzew oliwnych. Pami�ta� kszta�t ka�dej grudy ziemi na drodze do jego ulubionego miejsca nad rzek� - polany w�r�d drzew. U�o�y�by si� tam do snu lub obserwowa� b��kitn� mgie�k�, wype�niaj�c� dolin� wraz z przemijaj�cym popo�udniem. Pomruk g�os�w unosi� si� nad b�otami wok� przekl�tych mur�w Carrhae. W tych szeptach pobrzmiewa�a zdrada. Gdyby nie by�o miasta tak blisko, by� mo�e Krassus nabra�by odwagi, by pozwoli� im umrze� jak przysta�o Rzymianom. Maj�c otwart� drog� ucieczki, stary z�odziej wybra� spryt, nie honor. - Kupuje Legiony jak podczaszych - mrukn�� Rufus, zbyt w�ciek�y, by by� ostro�nym - i rozlewa je niczym ocet przed tym... tym... Persem o niewie�cich oczach. Pers, Part - dla Rufusa niewielka r�nica. Surena czerni� sobie powieki proszkiem dla ochrony przed blaskiem. Kto wie, gdyby mogli, i�u z nich zrobi�oby teraz to samo. Mo�e mogliby u�y� b�ota. By�o go wok� wystarczaj�co du�o. - Doprasza si� �mierci takim gadaniem - szepn�� Lucilius do jednego ze swych przyjaci�. - Ma�a strata. Ale cicho! Obudzisz nasz Gliniany Garnek. Quintus wiedzia�, �e patrycjusz m�wi o nim. Ale potrafi� zachowa� spok�j. Nie zra�aj do siebie nikogo, zw�aszcza patrycjusza, nawet takiego jak ten tutaj. To nie by�oby bezpieczne. Dotyk czyjej� r�ki na ramieniu przywr�ci� go do rzeczywisto�ci. B�l �eber ponad zranionym miejscem dodatkowo wzm�g� jego czujno��. Centurion, mimo �e co najmniej trzydzie�ci lat d�u�ej ni� Quintus d�wiga� ci�ar trud�w rzymskiego legionisty, us�ysza� podejrzany szelest. Quintus skin�� g�ow� na znak, �e on r�wnie� to us�ysza�, zadowolony, �e nie poderwa� si� ani nie krzykn��. "Dokonasz tego" - m�wi�y oczy Rufusa, przymru�one nawet teraz w ciemno�ciach. I by�a to wystarczaj�ca nagroda. Chwil� p�niej obydwaj d�wign�li si� na kolana, chwytaj�c za bro�. Stra�e wraca�y z obna�onymi mieczami. Bez rozkazu, za to... eskortuj�c Fart�w. S�dz�c po krokach, wrogowie nie czuli si� wi�niami. Quintus osun�� si� w wilgo� i b�oto. Pomimo ch�odu, kt�ry przenika� jego ko�ci, zrobi�o mu si� nagle gor�co ze wstydu, �e Partowie patrz� na Rzymian pokonanych, ale wci�� �ywych. Szli niczym ksi���ta. Lub oprawcy. Ich stroje l�ni�y ciemnym po�yskiem zbutwia�ego drewna. Jeden z nich obr�ci� si�, by ogarn�� spojrzeniem ca�e mokrad�a. Wcze�niej Quintus widzia� go siedz�cego na koniu, z d�ugim, podobnym do j�zyka ognia, sztandarem powiewaj�cym nad g�ow� i s�onecznymi refleksami na �uskach zbroi i ko�skiej uprz�y. Wtedy tak�e spogl�da� na swych wrog�w, kt�rzy upadli i przegrali. Surena przyby� raz jeszcze, aby popatrze� na zwyci�onych. Jedyne, czego brakowa�o, to d�wi�k�w b�bn�w i dzwonk�w. �aden miecz nie opu�ci� pochwy. To mog�a by� dyscyplina. Bardziej jednak prawdopodobne, �e skutek wyczerpania. Oczywi�cie, nazywano to "listem �elaznym". �aden Rzymianin nie by� bezpieczny. Nie zwi�kszy�o si� prawdopodobie�stwo przed�u�enia czyjegokolwiek �ycia. Rozdzia� drugi Partowie przemaszerowali obok Quintusa i jego ludzi niemal paradnym krokiem, pod��aj�c ku czo�u kolumny, gdzie sztab Krassusa bez w�tpienia pr�bowa� ocali� cho� pozory dostoje�stwa. Szelesty i niewyra�ne g�osy powiedzia�y Quintusowi, �e oficerowie przekazywali dowodzenie centurionom i gromadzili si� wok� wodza, by s�u�y� mu rad� i pomoc�. Quintus nie mia� powod�w, by przypuszcza�, �e on, wyrzutek, b�dzie lepiej widziany u boku prokonsula w godzinie kl�ski ni� w czasach sukces�w. A ludzie... Nawet sprzymierze�cy przybli�yli si�, szukaj�c ochrony oficera Rzymu. Jakakolwiek by ona by�a. Persowie - to ich teraz ��czy�o. Je�d�cy zostali zmuszeni do marszu, niczym mu�y Rzymu. By� mo�e knuli zdrad�, lecz jak dot�d okazywali lojalno��. "Zapomnij o tym, �e przewy�szasz rang� centuriona" wbijano Quintusowi do g�owy podczas szkolenia. - "Kiedy nie wiesz, co robi�, zapomnij o swej paradnej zbroi i spytaj go, co powiniene� uczyni�." Duma i honor umar�y pod strza�ami Sureny, ale nie dotyczy�o to tamtych wskaz�wek. Odnalaz� Rufusa i przykucn�� ko�o niego. - Zaprosili Suren� do �rodka - mrukn��. Centurion wzruszy� ramionami, po czym skierowa� kciuki ku ziemi. - "Morituri te salutamus" - odrzek� i splun��. - Nie wygl�da mi na to, �e dostan� ten drewniany miecz, moje dwadzie�cia akr�w i mu�a. Cholera, mu�y �atwiej by�oby wyszkoli� ni� niekt�rych z tych ch�opc�w. - Ty tak�e my�lisz, �e to kapitulacja - Quintus nawet nie zada� sobie trudu, by zabrzmia�o to jak pytanie. - My�l�, �e naszego przewodnika kupiono taniej ni� tyburty�sk� dziwk� - mrukn�� centurion. - My�l� te�, �e b�dziemy �wiadkami ubijania interesu. - Uwa�asz, �e zaoferuj� warunki? - spyta� cicho Quintus. Rufus kr�tko skin�� g�ow�. - Je�li nie chc� widzie� nas martwych. Ale gdyby tak by�o, ju� dawno gry�liby�my ziemi�. Prawdopodobnie p�jdziemy pod niewolnicze jarzmo - splun��. - To lepsze od �mierci - dla nas wszystkich. Z cz�ci obozu zajmowanej przez prokonsula rozleg�y si� gniewne g�osy. Krassus wzywa� do siebie swych oficer�w. Zgodnie z oczekiwaniami Quintusa, pomini�to go. Ju� wyobra�a� sobie Luciliusa, kt�ry m�wi to, co zwyk� by� mawia� w takich razach: "Nie znale�li�my ci�", tak jakby pozostanie z wojskiem by�o jak�� ujm� na honorze, wykluczaj�c� go z wewn�trznego kr�gu wtajemniczonych. - Jak my�lisz, co si� dzieje? Centurion skrzywi� si�. - Widzia�e�. Partowie zaoferowali warunki. Teraz dojdzie do ca�onocnych, wznios�ych rozm�w o honorze. W ko�cu, Krassus wyrazi zgod�. Tak� ma metod�. Nie powiedzia�: prokonsul. Nie wymieni� �adnego z d�ugiej listy tytu��w, kt�rymi centurion powinien okre�la� swojego prze�o�onego. Quintus spojrza� ostro. - Wybacz, panie. Dziwne to s�owa, jak na kogo� takiego jak ja. Lecz oni byliby pierwsi, �eby ci to powiedzie�, panie. Nie mam honoru, jak... Gwa�townie wskaza� brod� w kierunku, z kt�rego dochodzi�y odg�osy sporu. - Chcesz us�ysze� o moim honorze, panie? Jest nim wszystko, co ci� otacza. Ci ludzie - �pi�cy, rozmawiaj�cy lub... - Hej, ty tam! Ostrzega�em ci�, �eby� nie pi�. Dop�ki patrz� na mnie i s� pos�uszni - mam sw�j honor. Kiedy odejd�, b�d� m�g� pomy�le� o �mierci. Ale dopiero wtedy. A tymczasem - zaczekajmy. Usiad� z ci�kim westchnieniem. "Nigdy ju� nie zobaczysz swojego kraju. Przynajmniej nikt nie pozostanie po tobie samotny." Skronie Quintusa pulsowa�y nowym cierpieniem. Zbyt du�o szept�w tej nocy. Zbyt du�o odg�os�w bagien. Woda, zaro�la i drzewa szemra�y nad brzegiem Tybru, ale inaczej. By�y r�wnie� inne g�osy, te, kt�re m�wi�y do niego: "Odpr� si�", "�yj". Okrywa�a go jeszcze dzieci�ca "bulla", kiedy znalaz� ma��, br�zow� statuetk�, kt�ra mog�a by� nowa w dniach, gdy Tarkwiniusze rz�dzili Lacjum. Nawet teraz mia� j� ze sob� - figurk� o wyg�adzonej czasem twarzy pod spiczast� czapk�, z kr�tkimi ramionami dzier��cymi pochodnie; jej stopy porusza�y si� w pe�nym powagi niesko�czonym ta�cu. Ci�gle pami�ta� dotyk rozgrzanego metalu, kiedy wygrzebywa� j� z ziemi i czy�ci�. W chwil� p�niej omal jej nie upu�ci�. Jaki� s�awi�cy jego imi� g�os sprawi�, �e zerwa� si� na r�wne nogi. Jednak�e, gdy zacz�� gor�czkowo nas�uchiwa�, us�ysza� tylko szelest poszycia; s�o�ce b�yszcza�o na faluj�cej wodzie. Nie uciek�... nie ca�kiem. Wyros�a przed nim twarz dziadka: naznaczona determinacj�, silna, pewna swych racji. Krzywo patrzy�by na ch�opca, kt�ry nie panuje nad w�asnymi l�kami. Zatrzyma� wi�c statuetk�. I zmusi� si�, by powr�ci� w to miejsce nast�pnego dnia, nie chcia� ucieka� przed czym�, co mog�o by� jedynie jego fantazj�. Dziwne, lecz to wspomnienie podtrzymywa�o go na duchu podczas tych d�ugich godzin w kurcz�cym si� czworoboku, gdy Partowie atakowali, a ich sztandary zamienia�y �wiat�o s�o�ca w ogie�. Pami�ta� sw�j strach i swoje nad nim zwyci�stwo. Spo�r�d sitowia i drzew przem�wi� do niego g�os. To by� "genius loci", duch miejsca, opiekun jego i ziemi, taki jak "lares" i "penates", kt�rym dziadek i ojciec sk�adali obfite dary. G�os by� g��boki, senny, przypominaj�cy brz�czenie pszcz� nad ulem w upalny, letni dzie�: mieszanina miodu, si�y i odrobiny l�ku. To by� g�os kobiety - nie matki, siostry czy piastunki; g�os, kt�rego Quintus nigdy wcze�niej nie s�ysza�, a kt�ry sprawia�, �e pragn�� by� wy�szy, silniejszy i m�drzejszy. Oczywi�cie, troch� obawia� si� tych niejasnych, magicznych przeczu�. By� Rzymianinem, kt�ry niezbyt ufa� bogom. Ale nie ba� si� t e g o g�osu - on by� cz�ci� jego duszy. Dziwaczna my�l - gdyby spytano go o to przedtem, zanim go us�ysza�, przysi�g�by na wszystkich twardog�owych rzymskich bog�w, �e nie dba o takie rzeczy. Dzie� po dniu, niczym kosztowny, grecki nauczyciel, kt�rego rodzina nigdy by nie zaaprobowa�a, nawet gdyby by�o ich na to sta�, "genius loci" uczy� go o krajach, o m�czyznach i kobietach - tych �ywych i tych umar�ych, przelewaj�cych dla niego krew i kochaj�cych go. Pewnego dnia wyci�gn�� sw�j w�asny sztylet i zaci�� si� w palec, pozwalaj�c, by r�wnie� jego krew wsi�k�a w t� gleb�. I wtedy ujrza� posta�, odbijaj�c� si� w wodzie - ciemnow�os�, o ciemnomiodowej sk�rze, migocz�c� na skraju pola widzenia tak, i� nie by� pewny, co tak naprawd� zobaczy�. Uni�s� si� na fali mi�o�ci i zrozumienia. Przypomina�o to sny, kt�re zacz�y go nawiedza�, gdy zbli�y� si� do wieku m�odzie�czego. Niewa�ne: ziemia by�a jego, a on ziemi; niezale�nie od tego, czy j� jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Teraz wygl�da�o na to, �e nie. Trudno. Nawet je�li pozostawi swoje ko�ci w Syrii, jaka� jego cz�stka b�dzie �y�a wiecznie w trawach pod Rzymem. - B�dzie z niego gospodarz - powiedzia� z aprobat� dziadek, podczas kolacji r�wnie skromnej, co posi�ki ich dzier�awc�w. Groch. Troch� sa�aty. Ser. Bardzo ma�o mi�sa. Ojciec wygl�da� na zadowolonego. Matka, jak przysta�o na dobr� �on�, siedzia�a przegl�daj�c we�n�. Quintus wsun�� r�k� pod tunik�, by dotkn�� br�zowej statuetki. Mia� wra�enie, jakby rozgrza�a si� od pochwa�y. Pomy�la� w�wczas, �e jego �ycie w�a�nie si� rozpoczyna. Tego wieczoru po raz pierwszy us�ysza� imi�: "Sulla". W nadchodz�cych dniach mia� s�ysze� je tak cz�sto, �e znienawidzi� jego brzmienie. Zazwyczaj towarzyszy�o mu imi�: "Marius", wymawiane przez ojca z czci�, prawie r�wn� tej z jak� zwraca� si� do dziadka. W dniach, kt�re nadesz�y, "bulla" Quintusa spocz�a na domowym o�tarzu. Mia� pi�tna�cie lat i "toga virilis" sta�a si� jego odzieniem. Razem z dziadkiem obserwowa� wymarsz ojca. Starzec sta� z godno�ci� jastrz�bia, lecz wygl�da� r�wnie staro, jak grobowce przy Via Appia, kt�re mijali po drodze do Miasta Siedmiu Wzg�rz. Nawet br�zowa figurynka, zastyg�a w swym staro�ytnym ta�cu, nie by�a bardziej wyblak�a. Dopiero sze�� miesi�cy p�niej przekona� si�, o ile jeszcze starzej mo�e wygl�da� jego dziadek. Zgrzebna tunika cz�owieka, kt�ry zapuka� do ich drzwi, okrywa�a cia�o pokryte bliznami po nie leczonych ranach. "Nie by� to kto�, kogo chcia�by go�ci� cz�owiek honoru" - pomy�la� Quintus, p�ki nie zobaczy� staranno�ci, z kt�r� nieznajomy przekracza� pr�g uwa�aj�c, �eby si� nie potkn�� i nie przynie�� nieszcz�cia odwiedzanemu domowi. Jednak�e nawet gdyby to uczyni�, nie sprowadzi�by do ich domu wi�kszej tragedii. Przyby� z wie�ci� o �mierci ojca Quintusa. - Czy to by�a dobra �mier�? - spyta� dziadek. Go�� przytakn��. - Nadal wi�c mam syna - rzek� starzec. Quintus zacisn�� d�o� na figurce. Ta zatrzyma�a si� w ta�cu, a jedna z pochodni z br�zu oparzy�a go w r�k�, jakby naprawd� p�on�a. Matka, us�yszawszy wiadomo��, tak mocno �cisn�a wrzeciono, �e krew kapn�a na we�n�. Otworzy�a usta do krzyku, lecz wzniesiona r�ka starca nakaza�a milczenie. - Pozostaw zawodzenie wynaj�tym p�aczkom - nakaza�. By� "pater familias". S�uchano go. Nikt nigdy nie powr�ci� na farm� nad Tybrem. Nikt nigdy nie powr�ci spod Carrhae. Jego ojciec spoczywa� bogowie tylko wiedz� gdzie, zamiast le�e� w przydro�nym grobie z wyrze�bionym rzymskim Or�em. M�wiono, �e zgin�� w powstaniu i by�oby lepiej skr�ci� ceremonie pogrzebowe, a nawet zupe�nie z nich zrezygnowa�. Dziadek sta� przy grobowcu w swej todze, ciemnej na znak �a�oby, z odkryt� twarz�, cho� mia� jak ka�dy na pogrzebie jedynego syna prawo do jej os�oni�cia. Quintus, z konieczno�ci, r�wnie� tak post�pi�. Walczy� z rozpacz�, staraj�c si� przekona� sam siebie, �e te zmagania znacz� dla niego tyle samo, co wojny pomi�dzy Mariusem a Sull�, kt�re ukrad�y mu ojca, a ojczy�nie - pok�j. "Jak dwa psy - my�la� - jak kundle, walcz�ce na ulicy o skradziony udziec tak d�ugo, a� zalej� si� krwi�, a mi�so si� zepsuje." Kiedy tylko m�g�, ucieka� nad rzek�. G�os, kt�remu nauczy� si� ufa�, nuceniem �agodzi� poniesion� przez niego strat�, dodawa� otuchy, gdy wraca� do zimnego ogniska domowego i matki, kt�rej �ycie rozgorza�o gor�czkowym p�omieniem, niczym pochodnia tancerza, wci�ni�ta wkr�tce w piach. Nawet dziadek pomaga� w opiece nad ni�. Mimo to umar�a, a ciemna, �a�obna toga ci��y�a Quintusowi, jakby by�a utkana w o�owiu, a nie z we�ny matki. Nawet go��bie nad Tybrem op�akiwa�y j� swym gruchaniem. - By�a dobr�, zapobiegliw� kobiet� - powiedzia� dziadek. - Wci�� mam syna, mojego syna. - I ziemi� - doda�. Matka Quintusa s�u�y�a mu dobrze i kocha�a jego syna, lecz starzec jej nie op�akiwa�. Jedyn� s�abo�ci�, jak� okaza�, by�o pochowanie Decii, kt�ra tak mocno by�a przywi�zana do swojego m�a, �e nie mog�a bez niego �y�, mi�dzy drzewkami oliwnymi na ich farmie, zamiast w rodzinnym grobowcu. "Mo�e s�yszy go��bice i g�osy" - pomy�la� Quintus. Przynajmniej z tego m�g� czerpa� jak�� pociech�. Dzie� p�niej nadesz�y rozkazy: zostali wyrzuceni z gospodarstwa. - Chod� ze mn� - Quintus b�aga� cie� majacz�cy w wodzie. - Nie mog�. - Odzyskam t� ziemi� - poprzysi�g�. - Cokolwiek si� zdarzy, zobaczysz mnie znowu. Sprzedali klejnoty matki, kt�re powinny zosta� w�asno�ci� przysz�ej �ony Quintusa. Wynaj�li mieszkanie w jednej z "insulae" w samym Mie�cie. Dziadek postanowi� przedstawi� ich spraw� w Senacie i prosi� o wstawiennictwo najpot�niejszych patrycjuszy. Rola klienta dla kogo� takiego jak on - to jakby prosi� urwisko o rozsypanie si�, albo kaza� staremu or�owi zgi�� kark. Quintus wiedzia�, �e w�dr�wki mi�dzy "insula" a domem ich patrona skr�ci�y dziadkowi �ycie w tym samym stopniu, co gor�czka. "Trudniej by�o by� pochlebc� - pomy�la� Quintus - ni� przegra� pod Carrhae." Z ka�dym uk�onem, z ka�d� oddalon� petycj� nabiera� do�wiadczenia. Ich rodzina nie potrafi�a toczy� takiej walki. Nigdy wi�cej nie zobacz� gospodarstwa. Mia� wra�enie, �e starzec r�wnie� zdaje sobie z tego spraw�. Mimo to, nigdy nie wypowiedzia� tej my�li na g�os. W ko�cu �mier� zabra�a dziadka. Zd��y� jeszcze pomy�le� o przysz�o�ci wnuka - pom�g� mu uzyska� stanowisko trybuna w s�u�bie Krassusa. Mo�e bardziej gi�tki grzbiet Quintusa pozwoli osi�gn�� to, czego on nie zdo�a� - powr�t do �ask i do ich starego domu. Je�li nie, by�a to honorowa s�u�ba lub r�wnie honorowa �mier�. Rozbrzmia�y okrzyki, przetaczaj�c si� echem po mokrad�ach, niczym dramatyczny monolog greckiego aktora. G�osy podszyte gniewem, zniekszta�cone panik�. Quintus b�yskawicznie obrzuci� wzrokiem sw�j n�dzny oddzia�. �o�nierze siedzieli z g�owami wci�ni�tymi mi�dzy kolana. Mimo ciemno�ci widzia� szkliste, nieobecne spojrzenia ludzi bliskich zamienienia si� w dzieci uciekaj�ce przed gro�nym i nieznanym �wiatem. Rufus napotka� jego wzrok i wzruszy� ramionami. Jego r�ka opad�a na miecz. Gdyby �o�nierze nie mogli, b�d� nie chcieli wyruszy�, jak zawsze dosi�gnie ich jego ostrze. Quintus nie m�g�by na to pozwoli�. Poza tym m�g� co� zrobi� - zebra� informacje i wykorzysta� je tak, by cho� troch� przed�u�y� �ycie swoim ludziom. Oderwa� si� od centuriona i powl�k� naprz�d, przy ka�dym kroku wyci�gaj�c z b�ota ci�kie buty, ocieraj�ce mu obola�e stopy. Rozwa�a� my�l pozbycia si� ich, lecz porzuci� j� po chwili. Uczestnicy tej narady zapewne przywitaj� go tak samo nieprzychylnie, jak zazwyczaj. Lucilius uniesie lekcewa��co brwi. Kto� inny poci�gnie nosem, jakby wyczuwaj�c gn�j, wnoszony na sal� posiedze� Senatu. Krassus wykrzywi twarz w niech�tnym grymasie. Zdumiewaj�ce, jak blisko�� �mierci pomniejsza znaczenie takich gest�w. Nie wytyczono "Via Principalis", nie rozbito te� porz�dnego obozowiska. Quintus zastanawia� si�, czy Krassus widzia� kiedykolwiek potrzeb� takich dzia�a�, nawet wtedy, gdy by� zwyci�zc�. Kto� podj�� bez przekonania pr�b� ustawienia namiotu prokonsula. Wykrzywiony opiera� si� teraz o jaki� krzak i na wp� zatopione drzewo, zdaj�c si� chybota� przy ka�dym g�o�niejszym okrzyku zasiadaj�cych w �rodku dow�dc�w. Nawet Orze�, pozostawiony na stra�y, wydawa� si� zwiesza� skrzyd�a ze wstydu. Jedno przekonywa�o Quintusa, by zbli�y� si� do prokonsula, otoczonego przez patrycjuszy, kt�rych spojrzenia przypomina�y mu czasy, gdy p�aszczy� si� jako klient na Palatynacie. Uwa�a� mianowicie, �e ca�a ta nikczemno�� i ha�ba by�a w takim samym stopniu "Rzymem" czy "prokonsulem", jak bezimienny grubas, tarzaj�cy si� w upojeniu w alei miasta, by� Pontifexem Maximusem. Wszyscy przecie� kiedy� umr�. By�by zgubiony, gdyby teraz dostrzega� ob�ud� arystokraci, w tej ostatniej godzinie �mierci. Prostuj�c ramiona, jak przysta�o trybunowi, odgarn�� po�� �a�osnego namiotu, wypr�y� si� w salucie... ...I zajrza� wprost w czelu�ci Hadesu. Na polu bitwy pod Carrhae wydawa�o mu si�, �e jest �wiadkiem "nefas" - niewys�owionego, niezrozumia�ego z�a: ucieczka Rzymian by�a wr�cz bezbo�na. "Nefas" nie oznacza�o po prostu masakry - tak mo�na by�o okre�li� wcze�niejsz� kampani� Krassusa przeciwko Spartakusowi i oczekiwa� boskiej kary. Ale ta... ta zdrada! Surena sta� spokojnie, podczas gdy jeden z jego ludzi - cho� Quintus got�w by� za�o�y� si� o ziemi�, kt�rej ju� nie mia�, �e ksi��� sam m�g�by to powiedzie� doskona�� �acin� - ko�czy� t�umaczy� s�owa swego w�adcy: - ...I oferuje wam rozejm i przyja�� w imieniu Orodesa, Wielkiego Kr�la... Ze strony zgromadzonych oficer�w rozleg�y si� ur�gliwe okrzyki, zag�uszaj�ce kolejne partyjskie tytu�y. - ...w zamian za z�o�enie broni. Krassus zerwa� si� na r�wne nogi. Mia� sze��dziesi�t lat i wszystko, co najlepsze: jedzenie, wino, ochron�. Czemu� wi�c nie mia�by si� prezentowa� jak dobrze zakonserwowana, stara mumia? Teraz smutek i - Quintus musia� to przyzna� - strach sprawi�y, �e wygl�da� starzej o ca�e lata od dziadka Quintusa, gdy ten le�a� na �o�u �mierci. Pochodnia przygas�a, po czym rozb�ys�a, ods�aniaj�c ka�dy szczeg� twarzy prokonsula. Czerwone niczym p�omie� �uczywa oblicze wykrzywia� grymas w�ciek�o�ci. Na skroniach dow�dcy, pod przerzedzonymi, zmierzwionymi w�osami, wida� by�o pulsuj�ce �y�y. "Gdyby teraz umar�, mogliby�my uciec i ocale�" - pomy�la� Quintus, lecz po chwili zgani� si� za t� my�l. �wiat�o pochodni uwydatni�o ostre rysy twarzy Luciliusa, wpatrzonego w swego wodza; wysoki Part obserwowa� go r�wnie� - m�g�by tak patrze� na starego psa, brudz�cego pod�og�. Poskromi� go czy zaczeka�? Pytanie to zdaw