2620

Szczegóły
Tytuł 2620
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2620 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2620 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2620 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON OSTEMPLOWANE GWIAZDY PRZE�O�YLI DANUTA I PIOTR T�CZY�SCY TYTU� ORYGINA�U: POSTMARKED THE STARS ROZDZIA� 1 Nagle przebudzenie Czo�ga� si� na czworakach poprzez g�st� mg�� i lepkie b�oto, w kt�rym prawie ton��. Nie m�g� oddycha�... a jednak musia� i��... wydosta� si� st�d... Bardzo wychudzony cz�owiek le�a� bezw�adnie na ��ku. Ramiona mia� szeroko rozpostarte. R�koma bezsilnie szarpa� sk��bione przykrycie, a jego g�owa, nieznacznie podwy�szona, obraca�a si� wolno to w jedn�, to w drug� stron� w bezustannej, �miertelnej udr�ce. Wilgotny dotyk zatrzymuj�cego go, lepkiego b�ota... ale musi i�� dalej! To jest konieczne... musi! �apa� powietrze z takim trudem, �e ka�dy oddech przyprawia� go o dreszcz, wstrz�saj�cy ca�ym wychud�ym cia�em. Z wysi�kiem spr�bowa� si� podnie��, cho� oczy mia� nadal zamkni�te. W pewnym momencie zrozumia�, �e ju� nie czo�ga si� przez �adne moczary w�r�d mg�y. Kiedy podni�s� wy�ej g�ow�, zobaczy� zamiast nich �ciany pomieszczenia, kt�re zdawa�y si� wznosi� i opada� w rytm jego ci�kiego oddechu. Dan Thorson, asystent szefa transportu, wolny frachtowiec Kr�lowa S�o�ca, rejestr Ziemi numer 565-724910-JK - przeczyta� te s�owa, jakby stanowi�y one cz�� ognistoszkar�atnego znaku wydrukowanego na ci�kiej zas�onie, kt�r� mia� przed oczami. Co� mu to przypomina�o, chocia�... ale czy rzeczywi�cie rozumia� te s�owa? On... tak, to on by� Danem Thorsonem. A Kr�lowa S�o�ca... Oddychaj�c z trudem, na wp� krzycz�c poderwa� swoje cia�o, tak �e teraz ju� siedzia�, a nie le�a� na ��ku. Jednak wci�� musia� trzyma� si� mocno, gdy� powierzchnia pod nim, kt�ra powinna zapewni� bezpiecze�stwo i stabilno��, kozio�kowa�a i p�ywa�a. Mimo to przypomnienie, kim jest, prze�ama�o jak�� barier�, m�g� teraz normalnie my�le�. Nadal by� �miertelnie chory i mia� zawroty g�owy, ale potrafi� zmusi� si� do uporz�dkowania zdarze� z najbli�szej przesz�o�ci. A przynajmniej cz�ci z nich. Jest Danem Thorsonem, obecnie szefem transportu na Kr�lowej, poniewa� jego prze�o�ony Van Ryck przebywa teraz w odleg�ych �wiatach i przy��czy si� do nich najwcze�niej pod koniec tej podr�y. I oto znajduje si� na wolnym frachtowcu Kr�lowa S�o�ca... Ale gdy Dan ostro�nie odwr�ci� g�ow�, zrozumia�, �e nie by�o to prawd�. Nie znajdowa� si� w znajomej kabinie na pok�adzie statku... by� w jakim� nie znanym mu pokoju. Ogl�da� dok�adnie otoczenie w poszukiwaniu jakich� wskaz�wek, kt�re pomog�yby kulej�cej pami�ci. By�o tu ��ko, na kt�rym w�a�nie le�a�, i dwa sk�adane krzes�a przy �cianie. Nie by�o �adnego okna, ale pod sufitem znajdowa� si� otw�r wentylacyjny. By�o te� dwoje zamkni�tych drzwi. Umieszczony na suficie szklany pr�t dawa� blade �wiat�o. By� to surowy pok�j, ca�kiem podobny do celi. Cela... zacz�� sobie co� przypomina�. Pochwyci� ich patrol pocztowy. To jest cela... Nie! To wszystko zosta�o wyja�nione - wysun�li skrzyd�a na Xecho, gotowi do wyruszenia w swoj� pierwsz� podr� z poczt� na Trewsworld... Gotowi do drogi! Dan spr�bowa� stan�� na nogi, jak gdyby te s�owa by�y zakl�ciem. O ma�o si� nie przewr�ci�, ale posuwaj�c si� wzd�u� �ciany zdo�a� jako� zachowa� r�wnowag�, nara�aj�c tylko sw�j �o��dek na ci�k� pr�b�. Z�apa� si� najbli�szych drzwi, kt�re ust�pi�y pod ci�arem jego cia�a i zobaczy�, �e cudem trafi� do �azienki. Ogarn�y go gwa�towne md�o�ci. Ci�gle dr��c z os�abienia, och�odzi� si� wod�. Zauwa�y�, �e gdzie� podzia�a si� bluza od munduru, chocia� nadal mia� na sobie spodnie i buty astronauty. Woda i co dziwniejsze tak�e nudno�ci przywraca�y mu przytomno��. Powl�k� si� z powrotem do pokoju wype�niaj�cego si� gwiazdami, gdy tylko pr�bowa� my�le�. Ostatnim jego wspomnieniem by�o... Co? Wiadomo��... jaka wiadomo��? �e zarejestrowano przesy�k� do zabrania na standardowych warunkach pierwsze�stwa. Przez kilka sekund wydawa�o mu si�, �e widzi wyra�nie pok�j s�u�bowy szefa transportu na Kr�lowej i stoj�cego w drzwiach technika ��czno�ci Tanga Ya. Ostania minuta przed odlotem... ostatnia minuta! Kr�lowa odprawiona do odlotu! Ogarn�a go panika. Nie pami�ta�, co si� w�wczas zdarzy�o. Wiadomo��... z pewno�ci� opu�ci� statek... ale, gdzie jest? I - co wa�niejsze jaka jest data? Kr�lowa kursuje wed�ug rozk�adu lotu, jest bowiem statkiem pocztowym. Od jak dawna znajduje si� tutaj? Z pewno�ci� nie polecieli bez niego! A swoj� drog�, tak samo interesuj�ce jak pytanie "gdzie", jest pytanie "dlaczego"... Przetar� r�k� mokre czo�o. Dziwne. Ocieka� potem, a jednak wewn�trznie trz�s� si� z zimna. Zobaczy� mundur... Zatoczy� si� w kierunku ��ka i zacz�� ogl�da� ci�ni�te na nie ubranie. Nie nale�a�o do niego. Nie by�o w kolorze ciep�ego br�zu, jaki nosili astronauci. Mia�o barw� krzykliwego, cho� wyblak�ego, szkar�atu i by�o przyozdobione skomplikowanym haftem. Poniewa� jednak marz�, naci�gn�� je na siebie. Zwr�ci� si� w stron� drzwi, kt�re, jak s�dzi�, musz� wyprowadzi� go st�d na zewn�trz... gdziekolwiek si� znajduje! Kr�lowa jest gotowa do odlotu, a jego nie ma na pok�adzie... Nogi nadal ugina�y si� pod nim, lecz by� w stanie utrzyma� si� na nich i przej�� kilka krok�w. Drzwi ust�pi�y pod lekkim naciskiem i znalaz� si� na korytarzu, wzd�u� kt�rego ci�gn�� si� d�ugi szereg kolejnych drzwi. Wszystkie by�y zamkni�te. Ale w odleg�ym ko�cu pomieszczenia dostrzeg� �uk, zza kt�rego dochodzi�y d�wi�ki i wida� by�o jaki� ruch. Dan, wci�� pr�buj�c przypomnie� sobie wi�cej fakt�w, skierowa� si� w t� stron�. Wiadomo��, aby odebra�... z pewno�ci� natychmiast opu�ci� Kr�low�. Nagle przystan��, aby spojrze� na swoje cia�o pod zgniecionym, nie dopi�tym mundurem, nazbyt ciasnym i za kr�tkim na niego. Jego pas bezpiecze�stwa... tak, ci�gle mia� go na sobie. Ale... Poszuka� praw� r�k�. Wszystkie kieszenie by�y puste, z wyj�tkiem tej jednej, kt�ra zawiera�a jego znaczek identyfikacyjny, lecz by�a to rzecz bezu�yteczna dla z�odzieja. Reagowa� on na przemiany chemiczne zachodz�ce w jego ciele. Gdyby tylko wzi�� go kto� inny, po kilku minutach zawarte w nim informacje zosta�yby wymazane. A wi�c zosta� obrabowany. Ale dlaczego znalaz� si� w tym pokoju? Gdyby zosta� napadni�ty, porzucono by go w miejscu rabunku! W g�owie czu� ogie�... to nie by�o bolesne pot�uczenie czy guzy. Oczywi�cie istniej� �rodki dzia�aj�ce na uk�ad nerwowy, za pomoc� kt�rych mo�na obezw�adni� cz�owieka. A je�li dmuchni�to mu w twarz gazem usypiaj�cym... Ale dlaczego znalaz� si� w tym pokoju? P�niej b�dzie mia� czas na rozwi�zywanie zagadek. Kr�lowa gotowa do odlotu... musi dosta� si� na Kr�low�! Gdzie� si� jednak znajduje? Ile ma czasu? No tak, z pewno�ci� nie odlecieli bez niego. W lej sytuacji na pewno przyb�d� go szuka�. Za�oga Kr�lowej S�o�ca stanowi�a zbyt zgran� grup� przyjaci�, �eby zostawi� jednego ze swych cz�onk�w na odleg�ej planecie, nie podejmuj�c akcji ratunkowej. Teraz m�g� si� przynajmniej sprawniej porusza� i mia� jasny umys�. Obci�gn�wszy mundur, kt�rego nie by� wstanie jednak zapi��, zbli�y� si� do zako�czonego �ukiem wyj�cia z korytarza i rozejrza� si�. Du�y pok�j wyda� mu si� znajomy. Do po�owy by� zastawiony ci�gn�cymi si� wzd�u� �ciany kabinami, wewn�trz kt�rych sta�y na sto�ach tace do podawania posi�k�w. Reszt� powierzchni zajmowa� automat rejestruj�cy, bank danych i ekran do wy�wietlania serwis�w informacyjnych. To by�... by�a... Nie m�g� przypomnie� sobie nazwy, ale rozgl�da� si� w jednym z tych ma�ych, tanich bar�w znajduj�cych si� na lotnisku i zaopatruj�cych w �ywno�� g��wnie cz�onk�w za��g oczekuj�cych na odpraw�. Wczoraj jad� przy tym stoliku z Ripem Shannonem i Alim Kamilem... ale czy to by�o rzeczywi�cie wczoraj? Kr�lowa i czas odlotu... niepok�j zn�w �cisn�� mu serce. Ale przynajmniej nie oddali� si� zbytnio od lotniska. Chocia� w tym �wiecie, gdzie suchy l�d stanowi�y zaledwie archipelagi wysp na p�ytkich, paruj�cych morzach, nawet nie mo�na by�o oddali� si� wiele kilometr�w od lotniska, by wci�� pozostawa� na tym samym skrawku l�du. To wszystko nie mia�o teraz �adnego znaczenia. Musi dosta� si� z powrotem na Kr�low�, Postanowi� skupi� ca�e swoje si�y, aby osi�gn�� ten cel. Stawia� ostro�ne kroki, jeden za drugim, kieruj�c si� ku najbli�szym drzwiom. Widzia�, albo tylko mu si� zdawa�o, �e jeden z ludzi siedz�cych w najbli�szej kabinie poderwa� si�, tak jakby chcia� go zatrzyma�. By� mo�e wygl�da� na kogo� potrzebuj�cego pomocy. Ale niech tylko dostanie si� na Kr�low�... Dan ani nie wiedzia�, ani nie troszczy� si� o to, czy zwraca na siebie uwag�. Wa�ny by� w tej chwili fakt, �e na zewn�trz znajdowa� si� wolny �lizgacz. Wyj�� sw�j znaczek identyfikacyjny i w chwili gdy usiad�, a raczej run�� na siedzenie, odpowiednio go pod��czy� i wcisn�� przycisk "start". Uporczywie wpatrywa� si� w pas startowy. Jeden..., dwa... trzy statki! A jako ostatnia w szeregu sta�a Kr�lowa! Dokona tego! Dygota� wraz z silnikiem �lizgacza. Osi�gn�� maksymaln� pr�dko��, cho� nie pami�ta�, jak uruchomi� silnik. Wygl�da�o to prawie tak, jakby maszyna wyczu�a jego strach i zniecierpliwienie i sama go prowadzi�a. W�az towarowy Kr�lowej by� zamkni�ty, ale oczywi�cie tego sam dopilnowa�. Rampa wystawa�a jeszcze na zewn�trz. �lizgacz gwa�townie zahamowa� i Dan zszed� z niego na ramp�. Zacz�� posuwa� si�, r�ka za r�k�, wzd�u� por�czy. Post�powa� naprz�d wy��cznie dzi�ki ogromnej sile woli, gdy� powr�ci�o os�abienie i zawroty g�owy. Nagle rampa zacz�a dr�e�! Przygotowywali si� do odlotu! Dan zdoby� si� na ostateczny wysi�ek, by dotrze� do ko�ca rampy, a potem przeszed� przez w�az. Nie by� w stanie dosta� si� do w�asnej kabiny tak szybko, aby zd��y� zapi�� pasy. Dok�d i��? Najbli�sza by�a kabina Vana Rycka... w g�r�, po drabince. Musia� pokona� w�asne cia�o. Dan nie zdawa� sobie sprawy z tego, �e szarpie si� z link�, uderza w drzwi kabiny, dociera do koi i pada na pos�anie. Ogarn�a go ciemno��. Tym razem nie �ni�, �e przedziera si� przez g�ste bagno i zas�on� z pary. Czu� silny ucisk gniot�cy mu klatk� piersiow� i ostre pazurki na brodzie. Dan otworzy� oczy i napotka� zaciekawiony wzrok kota. Sindbad, ulubieniec za�ogi, ponownie dotkn�� go nosem i wbi� swoje pazury w obola�e cia�o Dana z tak� si��, �e ten zaprotestowa�. Cho�, z drugiej strony, otoczenie, w kt�rym si� teraz znajdowa�, by�o mu dobrze znane. To by� Sindbad. To znaczy, �e dotar� na Kr�low�, kt�ra w�a�nie znalaz�a si� w przestrzeni poza planet�. Poczu� niezmiern� ulg�. Po chwili dopiero zacz�� my�le� o czym� innym. Pr�bowa� przypomnie� sobie, co si� z nim dzia�o... Wyszed�, aby odebra� zarejestrowan� przesy�k� i zosta� gdzie� napadni�ty oraz obrabowany. Tylko kiedy: przed czy po odebraniu pakunku? Pojawi�o si� nowe zmartwienie. Je�li podpisa� odbi�r, w�wczas on, a w�a�ciwie ca�a za�oga Kr�lowej by�aby odpowiedzialna za poniesion� strat�. Im pr�dzej z�o�y raport kapitanowi Jellico, tym lepiej. - Tak - powiedzia� g�o�no i odepchn�� Sindbada, �eby usi���. - Dosta� si� do starego. Jego samopoczucie w barze by�o straszne. Teraz nie by�o lepiej. Musia� si� trzyma� koi i zamyka� oczy, by nie upa��. Nie mia� pewno�ci, czy w og�le potrafi si� porusza� o w�asnych si�ach. W �cian� wmontowany by� mikrofon. Dosta� si� do niego i poprosi� o pomoc... Mo�e zosta� otruty? Czy to mo�liwe, �eby oni... tajemniczy oni... czy on... czy to co�... co go zaatakowa�o, u�y�o trucizny? Kiedy�, dawno temu, znajdowa� si� ju� w tak beznadziejnym stanie. To by�o na Sargol, gdy po sukcesie w polowaniu na gorpa, zgodnie z tamtejszym zwyczajem, wzi�� udzia� w ceremonialnym piciu... i przyp�aci� to chorob�. Tau... lekarz Tau... Dan otworzy� usta, z�apa� z�bami zwisaj�cy ze �ciany plik mikrofilm�w i podci�gn�� si� do g�ry. Zdo�a� wyszarpn�� jeden mikrofon, ale gdy chcia� nacisn�� klawisz umo�liwiaj�cy po��czenie z izolatk� chorych, os�ab� tak bardzo, �e klawisze rozmazywa�y mu si� przed oczami. Musia� zaryzykowa�. Gdy si� podni�s�, poczu�, �e nie powinien wraca� na koj�. Kiedy sta�, resztki si�y zdawa�y si� tli� w nim jeszcze. By� mo�e, gdyby teraz spr�bowa� si� wydosta�... Musi przecie� z�o�y� raport Jellico. Musi... Dotkn�� stop� czego� mi�kkiego i us�ysza� ostrzegawczy pomruk Sindbada. Wielki kot, ura�ony w swej godno�ci przez nadepni�cie na ogon, pacn�� �ap� w but Dana. Przepraszam. - Dan, pr�buj�c unikn�� zderzenia z reszt� cielska Sindbada, zatoczy� si� w prz�d i wypad� za drzwi, w ciemno�� korytarza. Wyci�gn�� r�ce przed siebie, aby chwyci� si� czego�, co pozwoli�oby zachowa� mu r�wnowag�. Kapitan... musi z�o�y� raport... Co...? Dan wprawdzie nie stan�� na g�owie wspinaj�cego si� po drabince cz�owieka, ale by� tego bliski. Tak, jak w starciu z Sindbadem, pr�bowa� unikn�� zderzenia i odskoczy� upadaj�c na ziemi�. Nadchodz�cy cz�owiek nie m�g� go nawet podtrzyma�. Przed oczami Dana zamajaczy�y rysy twarzy Alego Kamila. Obraz znikn��, gdy Dan poczu� czyj� u�cisk. - P�j��... z�o�y�... raport - powiedzia� Dan. - Zobaczy�... kapitana... - Na Pi�� Nazw Stayfola, co si� dzieje! - Kamil opar� go o �cian�. Twarz Kamila by�a przez chwil� wyra�na, po czym zn�w zasnu�a j� mg�a. Zobaczy� Jellico - powt�rzy� Dan. Wiedzia�, �e to m�wi, ale nie s�ysza� w�asnego g�osu. Nie m�g� te� wyzwoli� si� z u�cisku Kamila. Na d�... chod�... - us�ysza�. Nie na d�... do g�ry! Musi i�� zobaczy� si� z Jellico... Znale�li si� na drabince. Widocznie Ali zrozumia�. Tyle tylko, �e szli w d�... w d�... Chc�c odzyska� zdolno�� jasnego my�lenia, Dan potrz�sn�� g�ow�, co tylko wzmog�o md�o�ci. I to w takim stopniu, �e nic mia� odwagi w og�le si� porusza�. Zawis� na drabince, jedynej sta�ej rzeczy w kr���cej wok� niego przestrzeni. Jakie� r�ce wyci�gn�y si� do niego. M�wi� co� z wysi�kiem, ale jego s�owa nie mia�y �adnego sensu. - Z�o�y� raport... - Mimo kolosalnego wysi�ku, by m�wi� wyra�nie, z jego gard�a wydobywa� si� jedynie charcz�cy szept. Dwoje ludzi znajdowa�o si� przy nim. Ali i kto� jeszcze. Dan nie by� w stanie odwr�ci� g�owy, �eby zobaczy� kto. A oni prowadzili go w stron� drzwi kabiny. Ali pchn�� je plecami i przeszli przez nie, ci�gn�c Dana mi�dzy sob�. Nagle mg�a rozci�gaj�ca si� przed oczami Dana znikn�a na d�u�sz� chwil�. Nadal bezw�adnie zwisa� pomi�dzy dwojgiem podtrzymuj�cych go ludzi, ale widzia� wyra�nie. Tak jakby dozna� szoku na widok cz�owieka, le��cego na koi. M�czyzna spa� spokojnie, wci�� zapi�ty w pasy startowe, jak gdyby nie ockn�� si� po starcie. Jego mundur... g�owa... twarz... Dan szarpn�� si�, tak �e zdo�a� rozlu�ni� u�cisk trzymaj�cych go ludzi. Ich zaskoczenie musia�o by� takie samo, jak jego w�asne. Potykaj�c si�, zrobi� jeden lub dwa kroki w kierunku koi i zacz�� intensywnie wpatrywa� si� w le��cego cz�owieka. Ten mia� zamkni�te oczy, by� najwyra�niej u�piony lub nieprzytomny. Podtrzymuj�c si� jedn� r�k� w celu zachowania r�wnowagi, Dan wyci�gn�� drug�, chc�c dotykiem upewni� si�, czy kto� rzeczywi�cie tam le�y, czy przypadkiem jego oczy nie k�ami�. Poniewa� twarz le��ca po przeciwnej, lekko uniesionej stronie koi by�a jego w�asn�, kt�r� widywa� w lustrach, patrzy� w d� na... siebie! Pod palcami wyczuwa� twarde mi�nie i ko�ci. Jakie� cia�o rzeczywi�cie lam le�a�o, ale twarz... czy by�a to wizja bior�ca si� z jego choroby? Dan odwr�ci� g�ow�. Sta� za nim Kamil, a wraz z nim Frank Mura, steward kuchenny. Obaj gapili si� na faceta le��cego na koi. - Nie! - Dan z �kaniem zaprzeczy� temu, co widzia�. Ja... ja jestem... to ja! Ja jestem Danem Thorsonem! I wyrecytowa� t� sam� formu��, kt�ra przysz�a mu do g�owy w barze, zaraz po przebudzeniu: - Dan Thorson, asystent szefa transportu, wolny frachtowiec Kr�lowej S�o�ca, rejestr Ziemi numer 565-724910-JK. Znaczek identyfikacyjny! Ma dow�d! Teraz wydoby� go ze swojej kieszeni w pasie i trzyma� tak, by i oni mogli go widzie� i dowiedzie� si�, �e naprawd� jest Danem Thorsonem. Ale je�li on by� Danem Thorsonem, to kim by�... - Co si� dzieje? Tau! Lekarz Tau! Dan z ulg� odetchn�� i pomimo �e nadal trzyma� si� koi, zwali� si� na pod�og�. Ten b�dzie wiedzia�, kim on jest. Dlatego, �e on i Craig Tau przeszli razem bardzo wiele na Khatcie. Ja jestem Dan - powiedzia�. - Mog� to udowodni�. Ty jeste� Craig Tau i obaj byli�my na Khatcie, gdzie u�y�e� magii, �eby zmusi� Limbuloo do polowania na samego siebie. A... a... - dr��c� r�k� wskaza� na Alego - ty jeste� Ali Kamil, kt�rego znale�li�my uwi�zionego w labiryncie na Limbo. A ty ... ty jeste� Frank Mura. Graj�c na fujarce wprowadzi�e� nas do tego labiryntu. Tak wi�c udowodni� im, kim jest. Nikt opr�cz Dana Thorsona nie wiedzia�by tego wszystkiego. Musz� mu teraz uwierzy�. Ale zatem kto - a w�a�ciwie co le�y na jego koi, ubrane w jego mundur? Poznawa� go dzi�ki �acie, kt�r� przyszy� trzy dni temu. On jest Danem Thorsonem.... Ja jestem Danem Thorsonem... - Teraz ju� nie tylko trz�s�y mu si� r�ce, lecz dr�a� na ca�ym ciele. Wygl�da�o na to, �e choroba zn�w go atakuje. Nic nie m�g� na to poradzi�. By� mo�e... by� mo�e to wszystko by�o czym� w rodzaju szale�stwa! - Ostro�nie! Chwy� go, Kamil! - Tau by� ju� przy nim. Dan zn�w znalaz� si� w �azience i wymiotowa�. - Czy mo�esz go trzyma�? - us�ysza� g�os Taua tak niewyra�ny, jakby dochodzi� z du�ej odleg�o�ci. - B�d� musia� da� mu zastrzyk. Zosta�... - Otruty, jak s�dz�. - Dan wiedzia�, �e sam to m�wi. Nie potrafi�by jednak powiedzie�, czy m�wi na g�os. W tej samej chwili zn�w ogarn�a go ciemno��. Ockn�� si� po raz trzeci; tym razem jednak budzi� si� powoli. Tym, co przywr�ci�o mu �wiadomo��, nie by� ucisk na klatk� piersiow� ani drapanie kocich pazurk�w. By�o to raczej poczucie spokoju, tak jakby zrzuci� z siebie jaki� ci�ar. Przez d�u�sz� chwil� czu� si� nawet dobrze, a� do momentu, w kt�rym zacz�� sobie przypomina� pewne fakty. Pami�ta� co�... co� dotycz�cego raportu dla kapitana. Dan my�la� bardzo wolno. Otworzy� oczy, odwr�ci� lekko g�ow� i obraz zdarze� wyostrzy� si�. Znajduje si� w izolatce dla chorych. Cho� nigdy przedtem tu nie le�a�, kabina wydawa�a mu si� znajoma. Poruszy� si� nieco i w tym momencie w drzwiach pojawi� si� lekarz. - Zn�w razem z nami, co? Zobaczymy... - Sprawnie zabra� si� do pracy, tzn. zbada� Dana. Ca�kiem nie�le, cho� w zasadzie powiniene� by� ju� martwy. Martwy? By� martwy. Dan zmarszczy� brwi. W jego koi spoczywa�o jakie� cia�o. - Ten cz�owiek w mojej koi? zada� pytanie. - Nie �yje. A ty, jak s�dz�, jeste� teraz wystarczaj�co got�w... - Tau podszed� do mikrofonu. Izolatka chorych wzywa kapitana. Kapitan... raport dla kapitana! Dan spr�bowa� wsta�, lecz Tau ju� nacisn�� guzik, zapewniaj�c mu oparcie powsta�e przez podniesienie cz�ci ��ka. Powr�ci�o lekkie dr�enie, kt�re po chwili ust�pi�o. - Ten cz�owiek... jak... Z powodu z�ego stanu serca zabi�o go przyspieszenie. Nie by� to dobry pomys�, pr�ba wydostania si� z planety powiedzia� Tau. - Jego... jego twarz... Tau wzi�� z pobliskiej p�ki plastikow� mask� i zbli�y� j� do twarzy Dana. Ca�e szcz�cie, �e zamiast oczu mia�a dziury. Dan bowiem odni�s� wra�enie, jakby spojrza� w lustro. Po rozci�gni�ciu od ty�u, maska pokryta blond w�osami, takimi, jak jego w�asne, uzyska�a form� ca�ej g�owy. - Kim on by�? - W masce by�o co� okrutnego. Dan szybko odwr�ci� od niej wzrok. Czu� si� tak, jakby patrzy� na samego siebie, os�abionego i cierpi�cego na stole operacyjnym. - Mieli�my nadziej�... mamy nadziej�... �e ty wiesz odpar� Tau. Teraz kapitan chce z tob� rozmawia�. Tak jakby by�a to oficjalna wizyta, wszed� kapitan Jellico. Na jego �niadej twarzy, z blizn� po ranie od kuli, ci�gn�c� si� wzd�u� jednego policzka, jak zwykle nie mo�na by�o dostrzec �adnych uczu�. Popatrzy� na trzyman� przez Taua mask�, a nast�pnie na Dana. - Dobra robota - skomentowa�. - Nie wykonano jej w po�piechu. - Powiedzia�bym tak�e, �e nie zrobiono jej na naszej planecie, Xecho. - Ku zadowoleniu Dana Tau od�o�y� mask� na bok. To jest robota fachowca. Kapitan podszed� do Dana i wyci�gn�� r�k� z fotografi� jakiego� m�czyzny . Na jego d�oni widnia�y trzy kolorowe litery "d". Oznacza�y cz�owieka. Jego sk�ra nie przypomina�a br�zowej opalenizny pozosta�ych cz�onk�w za�ogi, lecz by�a lekko zbiela�a, chocia� musia� by� Ziemianinem lub w ka�dym razie przybyszem z ziemskiej kolonii. W niewzruszonym spojrzeniu jego oczu i spokojnych rysach twarzy kry�o si� co� niepokoj�cego. W�osy mia� rzadkie, piaszczystobr�zowe, brwi w�skie i poskubane, a na sk�rze policzk�w ciemne plamy. Dan zupe�nie go nie zna�. - Kto...? - rozpocz�� Dan. - Facet ukryty pod tym. Jellico wskaza� na mask�. Nie znasz go? - Nigdy go nie widzia�em... o ile sobie przypominam. W swoim baga�u mia� twoje rzeczy, podrobiony znaczek identyfikacyjny i t� mask�. Zosta� wys�any na pok�ad, aby udawa� ciebie. A gdzie by�e� ty? Dan stre�ci� swoje przygody od chwili obudzenia si� w barze, dodaj�c to, co pami�ta� na temat zagubionej przesy�ki... je�li zosta�a zagubiona. - Mo�e poinformowa� policj� portow�? - zasugerowa� nie�mia�o. - Ale nie o fakcie grabie�y, jak s�dz�. Jellico patrzy� na trzyman� w d�oniach fotografi�, tak jakby moc� swojego spojrzenia m�g� z niej wydoby� jakie� rozwi�zanie zagadki. - To przedsi�wzi�cie wymaga�o wielu przygotowa�. Twierdz�, �e jego celem by�o umieszczenie cz�owieka na pok�adzie. - Zaokr�towanie szefa transportu, panie kapitanie - gwa�townie poprawi� Dan - kt�ry mia�by dost�p do... - To teza mo�liwa do przyj�cia. - Jellico zdecydowanie skin�� g�ow�. - Mia�by dost�p do raport�w o za�adunku... Co takiego przewozimy, co by�oby warte tak niebezpiecznego dzia�ania? Dan, kt�remu po raz pierwszy powierzono pe�nij odpowiedzialno�� za towar, by� w stanie wyrecytowa� ca�� jego list�. Pospiesznie odtworzy� j� w pami�ci. Ale nie by�o na niej niczego... niczego tak wa�nego. Maski nie wykonywano by z b�ahego powodu. Zwr�ci� si� do lekarza: - Zosta�em otruty? - Tak. Gdyby nie odporno�� organizmu, kt�r� osi�gn��e� podczas ceremonialnego picia na Sargol... - Tau potrz�sn�� g�ow�. - Cokolwiek by�o ich zamiarem: zabicie ci� czy jedynie wy��czenie z gry na d�u�szy czas, w normalnych warunkach powinno ci� to wyko�czy�. - Zatem on mia� by� mn�... jak d�ugo? zapyta� Dan w�a�ciwie samego siebie, ale kapitan udzieli� odpowiedzi: S�dz�, �e nie d�u�ej ni� na czas podr�y na Trewsworld. Po pierwsze, pomimo dobrego ekwipunku, nie by�by w stanie gra� swojej roli przed towarzyszami z za�ogi, kt�rzy naprawd� ci� znaj�. Dokonanie tego wymaga�oby wymiany ca�ej pami�ci, a na to nie mieli ani czasu, ani mo�liwo�ci. Opu�ci�e� statek i -jak wida� - powr�ci�e� na� w przeci�gu jednego xechoja�skiego dnia. Wymiana pami�ci zabiera przynajmniej jeden dzie� planetarny. Nie m�g� w tym czasie udawa� chorego, gdy� w�wczas zajmowa�by si� nim Tau. Pozostawa�o mu udawa�, �e poch�ania go praca, gdy� jest to pierwsza jego podr�, podczas kt�rej zarz�dza towarem. No i mia�by mo�liwo�� sprawdzania ta�m i tym podobnych materia��w. Podr� na Trewsworld nie nale�y do d�ugich. M�g�by przy odrobinie szcz�cia przeby� j� ca��, i zapewne zamierza� tego dokona� pod takim pretekstem. Po drugie, s� tylko dwie przyczyny, kt�re mog�y sprowadzi� go na pok�ad... Albo zabiera� co�, co musia� przetransportowa� osobi�cie, albo mia� inny bardzo wa�ny pow�d, aby w takim przebraniu dosta� si� na Trewsworld. Zosta� zdemaskowany g��wnie przez przypadek: dzi�ki temu, �e ty prze�y�e� ju� taki wewn�trzny wstrz�s na Sargol i ich trucizna nie zadzia�a�a, a poza tym on sam okaza� si� nie przygotowany do podr�y kosmicznej. - Czy przyni�s� co� ze sob�? - zapyta� Dan. - Zarejestrowan� przesy�k�... s�dz�, �e poszukiwali jej od samego pocz�tku, jednak zaplanowali, i� zgarn� j� w Trewsworld, zamiast napada� na mnie na Xecho. - W tym tkwi problem! - odpar� Jellico. Przy tym ten cz�owiek zosta� sprawdzony przez kom�rk� na rampie, a nikogo z nas przy tym nie by�o. Nie wiemy wobec tego czy co� ze sob� przyni�s� czy nie. W kabinie niczego nie by�o, a do �adowni nie mia� dost�pu. - Ale do skarbca m�g� mie� - odpar� Dan. - Zostawi�em go na wp� zapiecz�towany, gdy� nie mog�em go zamkn��, zanim nie nadejdzie przesy�ka. Jellico podszed� do mikrofonu. - Shannon! - zawo�a�, �eby przywo�a� asystenta astronawigatora. - Zejd� do skarbca na drugim pok�adzie. Zobacz czy jest w pe�ni zapiecz�towany, czy nie! Dan spr�bowa� odgadn��, gdzie jeszcze, skoro �adownie by�y w pe�ni zaplombowane, mo�na by ukry� co� na Kr�lowej? ROZDZIA� 2 Zagubione i odnalezione wspomnienie - Dwie �adownie ca�kowicie zaplombowane, skarbiec opiecz�towany w po�owie - g�os Ripa rozleg� si� z ��cz�cego kabiny g�o�nika dostatecznie g�o�no, aby i Dan go us�ysza�. Kapitan Jellico spojrza� w jego stron�, a ten skin�� g�ow�. - Tak jak je zostawi�em. Musz� sprawdzi� skarbiec... Intruz nie by� w stanie otworzy� w pe�ni zaplombowanych kom�r, w kt�rych spoczywa�a wi�ksza cz�� �adunku, ale nie ta najcenniejsza. To skarbiec by� przeznaczony do przechowywania towar�w rejestrowanych i wymagaj�cych specjalnej ochrony. Jednak w kabinie Dana opr�cz martwego cia�a nie znaleziono niczego. Z faktu, i� cz�owiek zapi�� pasy, wynika w oczywisty spos�b, �e zamierza� odby� podr�, a nie wykorzysta� przebranie do jednorazowego napadu na Kr�low�. Zatem, je�li rzeczywi�cie wni�s� co� na pok�ad, to b�dzie lepiej, je�eli jak najszybciej dowiedz� si� co. Kiepsko wygl�dasz... zacz�� Tau, ale Dan ju� siedzia�. - P�niej wszyscy mo�emy kiepsko wygl�da�, je�li ja si� teraz nie pozbieram! - odpar� zawzi�cie. Kr�lowa przewozi�a ju� kiedy� bez wiedzy za�ogi zab�jczy towar i wspomnienie tamtego zdarzenia jeszcze d�ugo towarzyszy� b�dzie ca�ej ekipie wyprawy. Drewno zabrane na statek na Sargol by�o zaka�one stworzeniami zdolnymi zmienia� swe zabarwienie, w zale�no�ci od tego, czego dotkn�y. Zwierz�tka te przenosi�y �rodek nasenny, kt�ry gn�bi� za�og� jak plaga. Dan by� pewien, �e dzi�ki inspekcji w skarbcu przekona si�, czy na pok�adzie jest czy te� nie ma jakiego� nie zarejestrowanego towaru. Albowiem szef �adowni, dzi�ki d�ugiej praktyce w swym zawodzie, pami�ta� o ka�dym �adunku. Pozwolili mu wszystko sprawdzi�. Bezpiecze�stwo Kr�lowej by�o spraw� najwa�niejsz�. Tau wi�c poda� rami� Danowi, aby ten m�g� si� na nim oprze�, a kapitan osobi�cie szed� po drabince, wyci�gaj�c ramiona tu� przed nim, by wesprze� os�abionego koleg�. Dan potrzebowa� pomocy przez ca�y czas. gdy szli do skarbca. Przez d�ug� chwil� trzyma� si� kurczowo Tau, serce mu wali�o i z trudem �apa� oddech. S�owa lekarza, �e by� bliski �mierci, zdawa�y si� znajdowa� potwierdzenie. Dan potkn�� si� i przystan��, by odpocz��. Trewsworld by�a granicz�c� z Xecho, s�abo skolonizowan� planet�. Poczta, kt�r� przewozili do jej jedynego portowego miasta, nie wa�y�a wiele: mikrofilmy z informacjami z zakresu rolnictwa i komunikacji, prywatna korespondencja pomi�dzy osadnikami z odleg�ych �wiat�w oraz pakiet oficjalnych ta�m dla patrolu pocztowego. By�o bardzo ma�o materia��w wymagaj�cych specjalnej ochrony, a ich zasadnicz� cz�� stanowi�y skrzynie z embrionami, tj. zarodkami �ywych organizm�w. Poniewa� import zwierz�t domowych odbywa� si� na wi�kszo�ci �wiat�w bardzo rzadko, ka�dy taki �adunek wymaga� zachowania najwy�szej ostro�no�ci. A dzia�acze zajmuj�cy si� ochron� przyrody, okre�lili zasady, co wolno, a czego nie wolno przewozi�. Zbyt wiele razy w przesz�o�ci bezmy�lnie naruszano naturalne �rodowisko niekt�rych planet poprzez sprowadzanie takich form �ycia, kt�rym nie zapewniano odpowiednich warunk�w rozwoju. Mog�o to prowadzi� do powstania �a�cucha niekontrolowanych produkt�w, kt�re stawa�y si� raczej zagro�eniem �ycia, a nie �r�d�em zysku, jakiego spodziewali si� importerzy. Po przeprowadzeniu dok�adnych bada� pozwalano sprowadza� embriony wy��cznie w celu wzbogacenia �ycia na niekt�rych planetach. Kr�lowa przewozi�a w�a�nie w zapiecz�towanych kontenerach pi��dziesi�t takich embrion�w. By�y to piskl�ta lafsmer�w. Zosta�y wyhodowane laboratoryjnie i by�y bardzo drogocenne. Na Trewsworld rozwin�� si� odpowiedni dla nich klimat, a ptactwo to stanowi�o poszukiwany towar na du�ym obszarze przestrzeni kosmicznej. Doros�e okazy oskubywano raz do roku z ich wspania�ego puchu, a mi�so piskl�t by�o niezmiernie delikatne. Gdyby lafsmery si� rozmno�y�y, pierwsi osadnicy na planecie mieliby towar eksportowy, kt�ry znacznie umocni�by ich pozycj� w handlu mi�dzy galaktykami. Zdaniem Dana, w�a�nie te ptaki by�y "skarbami" przewo�onymi przez Kr�low�. Skrzynie zosta�y zabezpieczone podw�jnymi zasuwami i zapakowane w spos�b chroni�cy je przed wstrz�sami. Sam tego dopilnowa�. Pakunki by�y nietkni�te i zabezpieczone. Kilka innych toreb i skrzy� by�o r�wnie� nie uszkodzonych. W ko�cu Dan stwierdzi�, �e o tyle, o ile on sobie przypomina, nic nie by�o tu ruszane. Ale mimo tego, gdy Tau pom�g� mu wyj��, za�o�y� u wyj�cia podw�jn� piecz��, tak jak powinien by� to zrobi� przed startem Kr�lowej. Zanim cia�o nieznajomego zosta�o zapiecz�towane w worku i zamro�one, Tau podda� je szczeg�owym badaniom, kt�re potwierdzi�y fakt, �e obcy umar� z powodu z�ego stanu serca, zbyt przeci��onego przy starcie. Cz�owiek ten prawdopodobnie pochodzi� z Ziemi. Trudno by�o okre�li� jego wiek, a poza tym r�wnie dobrze m�g� pochodzi� z innych �wiat�w, kt�rych mieszka�cy s� tak blisko spokrewnieni z Ziemianami, �e nie mo�na ich rozr�ni�. Nikt z za�ogi Kr�lowej nie widzia� wcze�niej tego m�czyzny. Pomimo bada� lekarzowi nie uda�o si� tak�e otrzyma� i okre�li� nazwy trucizny, u�ytej wobec Dana. Znaczek identyfikacyjny zosta� sfa�szowany w doskona�y spos�b. Jellico sta� w�a�nie ogl�daj�c go ze wszystkich stron, tak jakby sam ten przedmiot m�g� dostarczy� jakiego� klucza do rozwi�zania zagadki. - Taki staranny plan �wiadczy o tym, �e to musia�a by� bardzo wa�na akcja. M�wisz, �e wezwanie do odbioru przesy�ki poleconej przesz�o przez wie�� kontroln� lotniska? - zapyta� Dana. - Zgodnie z przepisami. Nie ma �adnego powodu, aby podejrzewa� podst�p. - Prawdopodobnie wiadomo�� by�a rzetelna. Ka�dy m�g� im j� przekaza� skomentowa� Steen Wilcox, astronawigator. - Nic niezwyk�ego w tym nie dostrzegasz? - Nic - westchn�� ci�ko Dan. By� tylko pe�ni�cym obowi�zki w zast�pstwie Vana Rycka. (Och, jak�e chcia�by teraz, �eby zazwyczaj wszechwiedz�cy szef transportu by� tutaj, a on sam m�g� wr�ci� do mniej odpowiedzialnej roli asystenta.) Ale wiedzia� przynajmniej, co przewo��. Osobi�cie uk�ada� wi�kszo�� towar�w w specjalnych pojemnikach. Tym, co z�o�ono oddzielnie, by�y skrzynie z zarodkami i klatka z brachami. Klatka z brachami! To by�a jedyna rzecz, o kt�rej zapomnia�. G��wnie dlatego, �e jej zwierz�ta, jako �ywe i wymagaj�ce opieki istoty, zosta�y umieszczone w strefie Mury, nie opodal pomieszczenia gromadz�cego plony z ro�lin hodowanych w sztucznych warunkach, na pok�adzie statku. - Co z brachami? - zapyta� Dan. - Nic. Natychmiast odpowiedzia� Tau. - Zagl�dam do nich codziennie. Samica spodziewa si� w�a�nie m�odych, co prawda nie wcze�niej, ni� wyl�dujemy, ale trzeba jej dogl�da�. Dan rozmy�la� o brachach. By�y pospolitymi stworzeniami na Xecho, najwi�kszymi zwierz�tami rodzimymi, to znaczy l�dowymi. Ale w por�wnaniu z innymi nie by�y tak bardzo du�e. Doros�y samiec si�ga� Danowi mniej wi�cej do kolan; samica by�a nieco wi�ksza. Zabawne, sympatyczne stworzenia, pokryte mi�kkim w�osiem, kt�re nie by�o ani futrem, ani puchowymi pi�rami, ale przypomina�o troch� i jedno, i drugie. Mia�y kremowy kolor, ciemniejszy u samc�w, z lekkim odcieniem r�u u samic. Samce posiada�y dodatkowe fa�dy sk�ry pod gard�em i kiedy je nadyma�y, robi�y si� one szkar�atne. Na czubku wyd�u�onej g�owy znajdowa� si� ostry r�g, kt�ry stercza� nad spiczast�, w�sk� mordk�. R�g s�u�y� do rozprawiania si� z ulubionym pokarmem skorupiakami, kt�re trzeba przed zjedzeniem otworzy�. Na uszach brachy mia�y pierzaste fr�dzelki. Zwierz�ta te mo�na by�o �atwo oswoi�, ale obecnie, od czasu gdy pierwsi osadnicy na planecie prowadzili nielegalny handel ich sk�rami, znajdowa�y si� na Xecho pod �cis�� ochron� prawn�. Czasem, wy��cznie w ramach um�w naukowych, eksportowano wybrane pary dla specjalist�w - biolog�w. W tym te� celu wieziono brachy do laboratorium na Trewsworld. Stworzenia te z jakich� powod�w zdawa�y si� stanowi� zagadk� dla wi�kszo�ci zoolog�w i na wielu r�nych planetach naukowcy po�wi�cali czas na szczeg�owe badania nad nimi. - No tak - powiedzia� Dan po kr�tkiej chwili. Przegl�da� w�a�nie ta�m�, na kt�rej utrwalano wszystkie towary... nigdzie niczego nie dostrzeg�. Wci�� by� jedynie martwy cz�owiek, kt�ry najwyra�niej stanowi� zaledwie cz�� bardzo dok�adnie przygotowanego planu. - Wi�c... - Wilcox wygl�da� tak, jakby mia� przyst�pi� do rozwi�zywania jednego ze swoich ukochanych zada� matematycznych. I to takiego, kt�re po raz pierwszy spotka� i w�a�nie podziwia� jego zawi�o��. -Je�li nie zrobiono tego dla przechwycenia �adunku, to musi chodzi� o cz�owieka. Przebranie przygotowano albo po to, �eby przeprowadzi� go przez oba porty, albo tylko przez jeden. Ryzykowa�, �e go odkryjemy i aresztujemy. No i morderstwo, poniewa� z pewno�ci� zamierzali ci� sprz�tn��. - Skin�� na Dana. - A to jest bardzo wysoka cena. Jakie s� wiadomo�ci na temat tego, co si� dzieje na Trewsworld? Wszyscy wiedzieli, �e polityka planetarna bywa niebezpiecznym zaj�ciem. Wolni kupcy z ostro�no�ci nie opowiadali si� po �adnej ze stron. Astronautom wbijano do g�owy twierdzenie, �e sam statek jest ich planet� i jemu winni s� wierno�� przede wszystkim. Zabroniono uczestnictwa w lokalnym �yciu rodzinnych galaktyk. Trudno by�o si� tej regule podda�, kiedy wszyscy wok� dyskutowali o pewnych zdarzeniach. Wiedzieli jednak, �e nie wolno im �ama� tej zasady. Dan, jak dot�d, nie musia� jeszcze nigdy wybiera� pomi�dzy bezpiecze�stwem statku a ch�ci� poparcia czyjego� stanowiska lub przeciwstawienia si� mu. Zawsze towarzyszy�o mu szcz�cie i pozostawa�o mie� nadziej�, �e i tym razem go nie opu�ci. Nie rozumia�, dlaczego niekt�rzy mieli takie problemy. - Z tego, co wiem, nic niezwyk�ego. - Jellico nadal uderza� znaczkiem identyfikacyjnym o swoj� d�o�. - Gdyby co� si� dzia�o, zostaliby�my ostrze�eni g��wnym rozkazem. T� tras� wyznaczono w wyniku porozumienia obu stron. Wraz z umow� otrzymali�my wszystkie pozosta�e dokumenty i materia�y. - Zawsze pozostaje powiedzia� Ali - gro�ba Inter-Solaru. Inter-Solar... Dwa razy w przesz�o�ci Kr�lowa S�o�ca mia�a k�opoty z t� sp�k�. I oba razy wygra�a starcie. Sp�ki, ze swymi rozleg�ymi szlakami handlowymi, setkami statk�w, tysi�cami, a nawet milionami pracownik�w zatrudnionych wzd�u� galaktycznych dr�g komunikacyjnych, rywalizowa�y ze sob� o kontrol� nad handlem z ka�d� now� planet�. Wolne frachtowce takie jak Kr�lowa Slo�ca, niczym �ebracy na uczcie, zbiera�y okruszki zysku, kt�re zosta�y wzgardzone przez bogaczy. Kr�lowa S�o�ca mia�a umow� na zabranie z Sargol kamieni Koros... D���c do jej dotrzymania kapitan stoczy� nawet pojedynek z cz�owiekiem Inter-Solaru. To w�a�nie Inter-Solar przyczyni� si� do og�oszenia Kr�lowej zara�onym statkiem, gdy tajemnicza plaga, kt�r� nie�wiadomie wraz z �adunkiem zabrali na pok�ad, powali�a wi�kszo�� za�ogi. Statek i �ycie ludzi uratowa�y tylko wytrwa�o�� i determinacja m�odszych cz�onk�w za�ogi, kt�rych omin�a choroba. Nadali oni z portu apel, odwo�uj�cy si�, w istocie wbrew prawu, ale za to skutecznie, do og�u Ziemian. Za drugim razem kapitan Jellico, lekarz Tau i Dan zniszczyli reprezentantom Inter-Solaru ich nielegalny handel na Khatcie, gdzie zostali na pro�b� G��wnego Stra�nika. Tak wi�c ludzie Inter-Solaru nie darzyli Kr�lowej sympati�, a jej za�oga - znalaz�szy si� w jakichkolwiek tarapatach - zawsze sk�onna by�a w pierwszym rz�dzie w�a�nie ich podejrzewa� o spowodowanie k�opot�w. Dan wzi�� g��boki oddech. To m�g� by� Inter-Solar! Oni mieli odpowiednie �rodki i warunki do przeprowadzenia takiego planu. Podczas pobytu Kr�lowej na Xecho nie by�o na planecie �adnego statku Inter-Solaru - by�o to terytorium Porozumienia Mi�dzyplanetarnego, ale to nie mia�o znaczenia. Mogli przys�a� tam swojego cz�owieka z innego systemu, np. na neutralnym wahad�owcu. Ale je�li by�a to zaplanowana akcja Inter-Solaru... To mogliby by� oni - rzek� Jellico. - Jednak w�tpi� w to. Faktem jest, �e rzeczywi�cie nie darz� nas ciep�ymi uczuciami, ale jeste�my dla nich bardzo ma�o znacz�cym problemem. Gdyby dostrzegli szans� zaspawania nam rur bez k�opot�w, prawdopodobnie by to zrobili. Ale �eby przeprowadzi� jaki� dok�adnie opracowany plan... co to, to nie. Przewozimy poczt� i jakiekolwiek k�opoty doprowadzi�yby do �ledztwa ze strony Patrolu, a to mog�oby �le si� dla nich sko�czy�. Nie wykluczam Inter-Solaru, ale nie uwa�am ich za g��wnego podejrzanego. Porozumienie nic donosi nic na temat k�opot�w politycznych na Trewsworld, a zatem... - Jest spos�b, �eby dowiedzie� si� czego� wi�cej. - Tau ko�cem palca b�bni� bezmy�lnie o kraw�d� wisz�cej p�ki, a Dan obserwowa� t� czynno��. Craig Tau interesowa� si� magi� czy raczej tymi nie wyja�nionymi mocami i talentami, kt�rych prymitywni ludzie na p� tysi�cu �wiat�w u�ywali, by osi�gn�� swoje cele. Wiedz� o tych sprawach wykorzysta� na Khatcie do tego, �eby wydosta� ich z pu�apki. Podczas tamtej akcji to w�a�nie b�ben w du�ym stopniu pos�u�y� do przywo�ania si�y, kt�rej u�y� do z�amania woli strasznego, odprawiaj�cego czary m�drca. W�wczas tylko Dan, zgodnie z rozkazami Tau, uderzy� w b�ben. Teraz Danowi si� wydawa�o, jakby jaka� my�l przep�yn�a z umys�u lekarza do jego w�asnego. Cho� nie przypisywa� sobie nadzwyczajnych zdolno�ci, Tau dopuszcza� mo�liwo��, �e to w�a�nie dzi�ki nim tak dobrze pokona� wroga na Khatcie. - Nie mo�esz przypomnie� sobie, co wydarzy�o si� pomi�dzy twoim opuszczeniem statku a przebudzeniem w barze? - zapyta� lekarz. Dan przesta� si� interesowa� b�bni�cym palcem i odpar�: - Chcesz dokona� badania poza pami�ci�? Czy to si� uda? - dopytywa� si� Jellico. - Nie mo�na powiedzie�, zanim si� nie spr�buje. Dan jest odporny na pewne zakl�cia. Chocia� nie mo�emy powiedzie�, jak bardzo. Jednak martwy cz�owiek nosi� jego mundur, co oznacza, �e prawdopodobnie si� spotkali. Je�li Dan chcia�by spr�bowa�, zbadanie jego umys�u mo�e dostarczy� nam jakich� wyja�nie�. Dan mia� ochot� krzykn�� "nie". Tego typu badania stosowano na polecenie s�du wobec kryminalist�w. Dzi�ki nim - je�li pacjent by� do�� uleg�y - mo�na by�o wydoby� z niego informacj� na temat ka�dego wydarzenia z jego �ycia, ��cznie z najwcze�niejszymi wspomnieniami z dzieci�stwa. Ale ich nie interesowa�a tak odleg�a przesz�o�� a jedynie ostatnie wypadki. Dan widzia� pewien sens w propozycji Tau. - Przeprowadzimy badania dotycz�ce jedynie tego okresu, kiedy nie by�o ci� na statku. - Tau chyba rozumia� przyczyn� jego zastrze�e�. Ale i to mo�e si� nie uda�, nie jeste� dobrym obiektem. Ponadto nie wiemy, jakie zmiany w procesach chemicznych zachodz�cych w twoim ciele mog�a wywo�a� trucizna. W pewnym sensie takie badanie mo�e ci pom�c, poniewa� b�dziemy mogli okre�li� zmiany, jakie mog�a spowodowa� w twoim organizmie podana ci dawka. Dan poczu� zn�w ten sam ch��d, kt�ry porazi� go, gdy walczy� o odzyskanie si�y w barze. Czy Tau s�dzi, �e dozna� on urazu psychicznego? Ale przecie� pami�ta� wszystkie za�adowane na pok�ad towary, a ta�my potwierdzi�y sprawno�� jego pami�ci. By� tylko pewien kr�tki okres, kt�ry wymkn�� si� z pami�ci Dana i kt�ry Tau chcia� zbada�. Nie m�g� si� zdecydowa�... niech�� do wynik�w, jakie mo�e przynie�� eksperyment lekarza oraz przekonanie, �e nie chce wiedzie�, czy narkotyk spowodowa� w jego organizmie jakie� uszkodzenia, sprawi�y, i� nie m�g� podj�� decyzji. Wiedzia� jednak, �e je�li si� nie zgodzi, niewiedza mo�e okaza� si� w najbli�szej przysz�o�ci znaczenie gorsza ni� dzisiejsze wahanie. - Dobrze - powiedzia�, chocia� nast�pnie przez sekund� lub dwie �a�owa�, �e nie odm�wi�. Poniewa� statek pozostawa� w nadprzestrzeni, wystarczy� tylko jeden stra�nik dy�uruj�cy na mostku. Obowi�zek ten powierzono Ripowi. St�d te� zar�wno kapitan, jak i Wilcox towarzyszyli Tau w przygotowaniach do przeprowadzenia bada�. Jellico przyni�s� magnetofon i ta�my, by nagra� opowie�ci Dana. Tau zrobi� pacjentowi zastrzyk, aby wprawi� go w stan u�pienia. Dan us�ysza� cichy szmer, a potem... Szed� w d� rampy troch� zaniepokojony i jednocze�nie oburzony tym, �e w ostatniej chwili wzywano go do odebrania poleconej przesy�ki. Na szcz�cie �lizgacz lotniskowy sta� zaparkowany w pobli�u. Wgramoli� si� do niego, pod��czy� sw�j znaczek identyfikacyjny i skierowa� pojazd ku bramie. - Deneb - powt�rzy� g�o�no nazw� miejsca, do kt�rego mia� si� uda�. Przypomina� sobie niejasno, �e jest to sto��wka niezbyt odleg�a od lotniska. Dobrze chocia�, �e nie musi lecie� daleko. Ta�m� pocztow� mia� przy sobie i by otrzyma� przesy�k�, potrzebowa� tylko nagrania g�osu i odcisku kciuka jej nadawcy. �lizgacz dotar� do bramy i Dan w poszukiwaniu restauracji rozejrza� si� po biegn�cej w d� od lotniska drodze. Xecho, le��ca na skrzy�owaniu szlak�w, by�a portem zlece� dla statk�w przenosz�cych si� z jednego sektora do drugiego. Dlatego mia�a wprawdzie otaczaj�c� lotnisko dzielnic� kawiar�, sto��wek i hotelik�w dla za��g kosmicznych, ale by�a ona ciasna i ponura w por�wnaniu z podobnymi dzielnicami, otaczaj�cymi porty na innych �wiatach. Tutaj by�a to po prostu jedna ulica, zapchana parterowymi budynkami - i to wszystko. Upa� panuj�cy p�nym popo�udniem by� jak zwykle intensywny. Danowi by�o szczeg�lnie gor�co, poniewa� mia� na sobie kompletny mundur. Musi za�atwi� t� spraw� jak najszybciej. Wypatrywa� budynku, w kt�rym mia� si� zg�osi�. Te same jasne �wiat�a, kt�re u�atwia�y poruszanie si� noc�, teraz myli�y drog�. Straci� wi�c troch� czasu, zanim dotar� na miejsce znajduj�ce si� mi�dzy sklepem ze starymi przedmiotami a barem, kt�ry pami�ta�, gdy� jad� w nim poprzedniego dnia. Na ulicy nie by�o wielu ludzi - upa� zatrzyma� wi�kszo�� mieszka�c�w planety w domach. Dan szed� tak szybko, jak tylko pozwala� mu na to lej�cy si� z nieba �ar.W pewnej chwili min�� dw�ch astronaut�w. Lecz nie przyjrza� si� bli�ej �adnemu z nich. Wej�cie do wn�trza Deneb by�o niemal dos�ownie przej�ciem z gor�cego pieca w ch�odny p�mrok. Uwolni� si� od koszmarnego xechoja�skiego dnia. Nie by�a to restauracja, a raczej nocny bar. Dan poczu� niepok�j, nie by�o w zwyczaju, aby kto� z przesy�k� wymagaj�c� specjalnej ochrony oczekiwa� w takim miejscu. Ale w ko�cu by�a to jego pierwsza podr� pocztowa i Dan nie mia� podstaw, by ocenia�, co jest normalne, a co nie. je�li otrzyma nagranie g�osu i odcisk kciuka, w�wczas Kr�lowa b�dzie odpowiedzialna tylko i wy��cznie za bezpieczne przetransportowanie przesy�ki, nie za� za jej zawarto��. Gdyby mia� jakie� szczeg�lne w�tpliwo�ci, wystarczy, �e wst�pi w drodze powrotnej do biura bezpiecze�stwa na lotnisku i z�o�y dodatkowe nagranie, chroni�ce Kr�low� przed podejrzeniami o udzia� w jakiej� ciemnej aferze. Wzd�u� przeciwleg�ej �ciany sta� szereg kabin wyposa�onych w tace do podawania napoj�w oraz posiadaj�cych miejsce dla palaczy. Znaj�c dzielnice otaczaj�ce porty, Dan domy�la� si�, �e mo�na tu zam�wi� tak�e narkotyki, je�li zna si� w�a�ciwe has�o. By�o tu bardzo spokojnie. W najdalszej kabinie siedzia� jaki� pijany astronauta. Sta�a przed nim pusta szklanka, a jego palce wci�� zaciska�y si� na niej kurczowo. Nie dostrzeg� nikogo wi�cej, a ma�a kabina obok drzwi by�a pusta. Przez chwil� lub dwie Dan oczekiwa� niecierpliwie. Z pewno�ci� to nie ten pijany z rogu pos�a� po niego. W ko�cu zastuka� w kratk� przes�aniaj�c� otw�r w kabinie - kasie. Wewn�trz rozleg� si� ha�as g�o�niejszy, ni� si� tego spodziewa�. - Ciszej, ciszej... S�owa zosta�y wypowiedziane w mi�dzyplanetarnym j�zyku, ale w taki "sycz�cy" spos�b, �e zlewa�y si� w co�, co by�o po prostu seri� d�wi�k�w "s". Zas�ona w tyle kabiny odsun�a si� na bok i wesz�a kobieta - to znaczy osoba p�ci �e�skiej na tyle cz�ekokszta�tna, aby mo�na j� zaliczy� do ludzkiego gatunku, pomimo bladej, pokrytej drobnymi �uskami sk�ry i w�osia zwieszaj�cego si� wok� ramion. Ale rysy twarzy mia�a do�� zbli�one do jego w�asnych, ca�kiem ludzkie. Nosi�a w�skie spodnie z metalicznej tkaniny i kurtk� bez r�kaw�w z puszystego futra. Srebrno-miedziana maska, ze zwieszaj�cymi si� cz�ciowo na nos zwojami metalu, zakrywa�a jej oczy i czo�o. Zachowywa�a poz� ziemskiej pewno�ci siebie, kt�r� Dan widywa� ostatnio na tej planecie. Sukienka w wytwornym, ziemskim stylu, cho� s�u�y�a za przebranie, tak nie pasowa�a do tej obskurnej dziury, jak nie na miejscu by�oby picie tu szampana. - Pan sobie �yczy...? - zn�w ta sycz�ca wymowa. - Szanowna Damo, kto� zwr�ci� si� do statku pocztowego Kr�lowa S�o�ca z pro�b� o zabranie przesy�ki poleconej. Wasz znaczek identyfikacyjny, Szanowny Cz�owieku? Dan wyj�� go, a ona pochyli�a lekko g�ow�, tak jakby maska przes�ania�a jej wzrok (a jej rozm�wcom wyraz jej twarzy). Ach! Tak, jest taka paczka. - Kto jest nadawc�? Tedy prosz�. Nie odpowiedzia�a na jego pytanie i otwieraj�c wej�cie do kabiny, gestem zaprosi�a Dana do �rodka. Aby m�g� przej��, odsun�a zas�on�. Korytarz by� w�a�ciwie w�skim tunelem, tak w�skim, �e Dan ramionami ociera� o �ciany. Automatycznie zwolni�a si� belka wej�ciowa, i drugie drzwi, wbudowane w �cian�, rozsun�y si�, kiedy do nich podszed�. Pok�j, w kt�rym si� znalaz�, kontrastowa� z obskurn�, og�lnie dost�pn�, cz�ci� Deneb. Ozdobiony by� tapet� przedstawiaj�c� egzotyczne krajobrazy. A jednak, pomimo pi�kna �cian, Dan poczu� nagle taki smr�d, �e niemal go zatka�o. Nie m�g� jednak dostrzec �r�d�a tego okropnego zapachu. Zobaczy� natomiast m�czyzn�, rozwalonego w wielkim �o�u. Gdy wszed� Dan, tamten nie podni�s� si�, i nie powita� go, jedynie uwa�nie mu si� przyjrza�. Kobieta szybko przesz�a obok Dana w drugi koniec pokoju i podnios�a metalow� skrzynk� w kszta�cie zbli�onym do sze�cianu, kt�rego ka�dy bok mia� dwie d�onie d�ugo�ci. - To zabieracie - powiedzia�a. Kto podpisuje? - Dan przeni�s� wzrok z kobiety na m�czyzn�, kt�ry nadal wpatrywa� si� w niego z takim uporem, �e obserwowany poczu� si� nieswojo. Je�li to potrzebne, ja to zrobi� - rzek� m�czyzna. - To konieczne. - Dan wydoby� przyrz�d nagrywaj�cy i skierowa� obiektyw na skrzynk�. - Co robisz?! - Kobieta krzykn�a tak gwa�townie, jakby zamierza� wytr�ci� jej paczk� z r�k. - Pobieram oficjalne nagranie - powiedzia�. Przyciska�a do siebie przesy�k� tak mocno, �e wygl�da�o to na pr�b� zakrycia w�asnym cia�em jak najwi�kszej powierzchni skrzynki. - Wysy�acie to statkiem - wyja�ni� Dan - wi�c musicie post�powa� zgodnie z przepisami. Zn�w wygl�da�o na to, jakby oczekiwa�a na jaki� znak ze strony m�czyzny, lecz on ani si� nie poruszy�, ani te� nie przesta� wpatrywa� si� w Dana. Ostatecznie, z widoczn� niech�ci�, kobieta postawi�a skrzynk� na kraw�dzi ma�ego sto�u i cofn�a si� o krok. Pozosta�a jednak w pobli�u, z rozpostartymi r�koma, gotowa porwa� przesy�k� w bezpieczne miejsce w przypadku jakiegokolwiek niebezpiecze�stwa. Dan nacisn�� klawisz, zrobi� zdj�cie �adunku, a potem wyci�gn�� mikrofon, by zarejestrowa� g�os na ta�mie d�wi�kowej. Szanowna Damo, prosz� potwierdzi�, �e wysy�acie pakunek statkiem jako przesy�k� polecon�. Podajcie swoje nazwisko, dzisiejsz� dat�, a potem przy��cie kciuk do rolki ta�my... dok�adnie tutaj. Dobrze. Je�li takie s� przepisy, zatem musz� to zrobi�. - Ale podnios�a skrzynk� i pochylaj�c si� w prz�d, �eby wzi�� mikrofon, trzyma�a j� przed sob�. Tyle tylko, �e nie doko�czy�a tego gestu. Zamiast tego r�k� wyci�gni�t� po mikrofon waln�a Dana w brzuch, a paznokciem niezwyk�ej d�ugo�ci skaleczy�a jego cia�o. Przez moment by� zbyt oszo�omiony, aby wykona� jakikolwiek ruch. Nagle zdr�twia�a mu r�ka i bezw�adnie opad�a, a ta�ma spad�a na pod�og�. Mia� jedynie tyle si�y, �eby odwr�ci� si� do drzwi, ale nie zdo�a� zrobi� cho�by jednego kroku w ich kierunku. Jego ostatnim wyra�nym wspomnieniem by� fakt, �e upad� na kolana. R�wnocze�nie odwr�ci� nieco g�ow�, tak �e napotka� �widruj�ce spojrzenie faceta le��cego na �o�u. Tamten ani drgn��. Nie zdarzy�o si� nic wi�cej a� do chwili, gdy przedziera� si� przez okolic� pe�n� mg�y, unosz�cej si� nad b�otami. I po raz drugi przebudzi� si� w pokoju s�siaduj�cym z barem, aby odby� powrotn� drog� na Kr�low�. Ockn�� si� w�r�d towarzyszy st�oczonych w izolatce chorych. Pochyla� si� nad nim Tau, kt�ry orze�wiaj�cym zastrzykiem przywr�ci� mu pe�n� �wiadomo�� tego, gdzie si� znajduje. Tym razem jednak, dzi�ki eksperymentowi lekarza, przypomnia� sobie wszystko, co si� z nim dzia�o od chwili opuszczenia Kr�lowej. ROZDZIA� 3 K�opoty z �adunkiem - Urz�dzenie nagrywaj�ce. - Dan wypowiedzia� swoj� pierwsz� my�l. - Jedyna z rzeczy nale��cych do ciebie, kt�rej nieznajomy nie przyni�s� ze sob� - odpowiedzia� Jellico. - A skrzynka? - Tu jej nie ma. Mog�a by� tylko przyn�t�. Dan jako� w to nie wierzy�. Zachowanie kobiety, na tyle, na ile je pami�ta�, �wiadczy�o o czym� wr�cz przeciwnym. A mo�e zamierzali ca�kowicie skupi� jego uwag� na �adunku, po to, �eby nie by� przygotowany na jej atak? Wiedzia�, �e zgromadzeni w ma�ej izbie chorych s�yszeli ka�dy szczeg� opowie�ci o jego prze�yciach. Podczas badania, kiedy odzyskiwa� pami��, ujawni� zdarzenia z niedalekiej przesz�o�ci, a jego relacj� nagrano na ta�mie. Tak wi�c pewne fakty, cho� by�o ich niewiele, sta�y si� jasne. - W jaki spos�b dosta�em si� z Deneb do baru? - zastanawia� si�. By�o jeszcze co�, co z trudem sobie przypomina�. Niejasne, dokuczliwe wspomnienie twarzy, kt�r� zobaczy� przelotnie i nie zdo�a� jej dok�adnie zapami�ta�. Czy, kiedy po przebudzeniu wychodzi� z baru, widzia� w zewn�trznym pokoju tego m�czyzn�, kt�ry siedzia� tak milcz�co, podczas gdy zaatakowa�a go kobieta? Nie by� tego pewien. - Mogli zanie�� ci� tam jako pijanego zauwa�y� Ali. - W dzielnicy otaczaj�cej port jest to ca�kiem normalna sprawa. Zreszt� o ile dobrze zrozumia�em, kiedy wychodzi�e�, te� mog�e� sprawia� takie wra�enie. - Musia�em dosta� si� z powrotem na statek odparowa� Dan. My�la� o skrzynce, kt�rej tak pilnowa�a tamta kobieta. Nie by�a du�a, akurat taka, �eby bez trudu znale�� dla niej kryj�wk�. Lecz przeszukali przecie� skarbiec, jego kabin�... - Skrzynka... Mniej wi�cej taka du�a, nieprawda�? - Kapitan Jellico wsta� i r�koma nakre�li� wymiary w powietrzu. Dan potwierdzi�. - W porz�dku. Wytropimy j�. Cho� Dan bardzo pragn�� przy��czy� si� do poszukiwa�, by� tak b