2584
Szczegóły |
Tytuł |
2584 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2584 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2584 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2584 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MERCEDES LACKEY
Przesilenie
Tom III Trylogii Magicznych Burz
(T�umaczy�a Katarzyna Krawczyk)
Dedykuj� pami�ci Elsie B. Wollheim
ROZDZIA� PIERWSZY
Karal le�a� najspokojniej jak m�g�, r�wno oddychaj�c, by nie urazi� bol�cej g�owy. Zamkn�� oczy przed �wiat�em i mia� nadzieje, �e zawini�tko ze �niegiem le��ce na jego czole zmniejszy t�tni�cy b�l. Trudno mu by�o my�le�, kiedy skronie przeszywa�y bolesne ostrza, spotykaj�ce si� u nasady nosa. Reszty swego cia�a by� jedynie mgli�cie �wiadomy; zosta� zawini�ty w koce i ob�o�ony wok� gor�cymi kamieniami, by chroni�y go przez zmarzni�ciem. Opiekuj�cy si� nim Shin'a'in wydawa� si� szczeg�lnie dba� o to, by Karal nie przezi�bi� si� od zimnej pod�ogi lub �nie�nego kompresu na g�owie. Gdyby znajdowali si� w Valdemarze albo nawet w Karsie, mieliby inne sposoby na z�agodzenie ognistych ostrzy k�uj�cych w skronie - ale niestety. Na p� zrujnowane resztki dawnej wie�y nie mia�y takich udogodnie� jak uzdrowiciele czy napary zio�owe. Karalowi b�dzie musia�o wystarczy� to, co zapewni� im sojuszniczy Shin'a'in, przynajmniej narazi�. Oznacza�o to wywar z kory wierzbowej, kompres ze �niegu i nadziej�, i� to pomo�e.
"Zawsze mo�na mie� nadziej�. Mog�o by� gorzej". Chocia� o ile gorzej - tego nie by� w stanie rozwa�a� w tej chwili.
By� to gigantyczny b�l g�owy; mo�na si� zreszt� by�o tego spodziewa�, poniewa� Karal sta� si� g��wnym punktem spotkania energii, broni tak pot�nej i nieprzewidywalnej, �e nawet wielki mag, kt�ry zako�czy� magiczne wojny, nie odwa�y� si� jej u�y�. Jej wykorzystanie wymaga�o kana�u magicznego - �yj�cego kana�u. By� mo�e �aden z mag�w Urtho nie by� akurat kana�em, a mo�e Mag Ciszy nie chcia� ryzykowa� �ycia tej osoby - w ka�dym razie bro� pozosta�a nietkni�ta z tabliczk� ostrzegaj�c� przed jej wykorzystaniem.
"A mo�e nie m�g� znale�� ochotnik�w".
Karal wcale by ich za to nie wini�. Sam mia� bardzo nieprzyjemne wspomnienia z pierwszego do�wiadczenia jako kana�, ale drugi raz mia� ca�kowicie inny ci�ar i znaczenie ni� pierwszy. Szczerze m�wi�c, Karal nie pami�ta� zbyt wiele z tego, co si� wydarzy�o po uruchomieniu broni. Sokoli Brat �piew Ognia i p�krwi Shin'a'in An'desha zapewnili go, �e to bardzo dobrze. Uwierzy� im.
"Je�li �piew Ognia i An'desha my�l� tak samo..."
Mia� niejasne uczucie, i� naprawd� woli nie wiedzie�, co si� zdarzy�o. Gdyby wiedzia�, musia�by o tym my�le�, a ta perspektywa przyprawia�a go o zawr�t g�owy.
O wiele �atwiej by�o le�e� na pos�aniu i walczy� z b�lem ni� my�le�. Od czasu do czasu g�osy innych, krz�taj�cych si� przy codziennych zaj�ciach, dociera�y do niego poprzez b�l, st�umione lub wzmocnione dziwn� akustyk� pomieszczenia. An'desha i szaman Lo'isha rozmawiali cicho; ich g�osy zlewa�y si� w niewyra�ny pomruk, kt�ry dziwnie uspokaja�, podobnie jak szelest li�ci albo szum wody. Kto� inny, zapewne kestra'chern z klanu Kaled'a'in, Srebrny Lis, my� naczynia; delikatne metaliczne pobrz�kiwanie wybija�o rytm cichej rozmowy. Bli�ej Sokoli Brat �piew Ognia pod�piewywa� pod nosem; zapewne co� naprawia�. �piew Ognia zawsze �piewa�, naprawiaj�c cokolwiek; twierdzi�, �e to powstrzymuje go przed powiedzeniem czego�, czego m�g�by �a�owa�. Nie przepada� za naprawianiem, zreszt� jak i za innymi podobnymi zaj�ciami - przez ca�e �ycie by� obs�ugiwany. Konieczno�� zatroszczenia si� o w�asne potrzeby by�a dla niego do�wiadczeniem nowym i niemi�ym. Karal uwa�a� jednak, i� adept dobrze sobie radzi w tej sytuacji pod ci�arem dodatkowych obowi�zk�w.
Tyle na temat ludzi, wchodz�cych w sk�ad grupy. Co do nie-ludzi - c�, Karal wiedzia�, gdzie jest ognisty kot Altra. Puszysty, mrucz�cy koc okrywaj�cy go od kolan po szyj� to by� Altra, nie za� wymy�lna ko�dra Shin'a'in. W jaki� spos�b - i w przeciwie�stwie do zwyk�ych kot�w, kt�re zawsze stawa�y si� ci�sze, kiedy le�a�y na cz�owieku - Altra m�g� zmniejsza� sw�j ci�ar, staj�c si� nie ci�szym od we�nianego koca. Jedynie promieniuj�ce z niego ciep�o i g��bokie, uspokajaj�ce mruczenie zdradza�y jego obecno��.
Gdzie� poza komnat�, w kt�rej le�a� Karal, Florian - jedna z podobnych do koni istot zwanych w Valdemarze Towarzyszami - s�ucha� uwa�nie An'deshy i szamana. Gdyby Karal wyt�y� nieco my�li, m�g�by ich us�ysze� uszami Towarzysza. Wi�zi ��cz�ce go z Towarzyszem i ognistym kotem by�y teraz o wiele silniejsze ni� kilka tygodni temu. Wystarczy�o, by pomy�la� o kt�rym� z nich, a s�ysza� szept ich my�li w swoim umy�le; czu� ich obecno�� jak ci�g�e ciep�o. W czasie, z kt�rego nic nie pami�ta�, zdarzy�o si� co�, co zwi�za�o ich mocniej. Nie wiedzia�, czy oni czuli podobnie; przypuszcza�, �e nie. To on zosta� zmieniony, nie oni.
To kolejna sprawa, kt�rej wola� nie rozpatrywa� zbyt szczeg�owo. Ognisty kot nie by� tylko �miertelnym stworzeniem, a Towarzysz, cho� �miertelny, jak ognisty kot by� cz�owiekiem narodzonym po raz drugi w ciele magicznym. Zatem je�li to, co si� zdarzy�o, zwi�za�o Karala mocniej z Florianem i Altra - tak mocno, �e nie musia� si� stara�, by dotrze� do ich umys��w...
Poczu� zimny dreszcz, nie maj�cy nic wsp�lnego ze �nie�nym kompresem le��cym na jego czole. "Nie. Nie mog�em a� tak bardzo si� zmieni�. To zapewne tylko tymczasowe - i minie, kiedy odzyskam si�y". Pr�bowa� pomy�le� o czym� innym; przy okazji zauwa�y�, �e mo�e w miar� logicznie my�le�.
"To ju� jaka� poprawa".
Gdzie podzia�a si� reszta? Karal, maj�c zamkni�te oczy, nas�uchiwa� uwa�nie, usi�uj�c ich zlokalizowa� za pomoc� docieraj�cych d�wi�k�w. Nie chcia� nara�a� si� na ponowny b�l towarzysz�cy otwieraniu oczu.
Pozostali nie-ludzie - dwa gryfy - zaj�ci byli pakowaniem swych nielicznych rzeczy. Rozmawiali cicho, sycz�c i k�api�c dziobami; ich pazury drapa�y sk�r� juk�w po�yczonych od Shin'a'in na czas podr�y na p�noc. Gryfy uzna�y, �e zbyt d�ugo przebywaj� z dala od dzieci; nikt z grupy nie mia� serca namawia� ich na pozostanie. Dreszcz emocji, o jaki przyprawia�o je chodzenie �cie�kami legendarnego Czarnego Gryfa, zapewne zaczyna� s�abn�� wobec t�sknoty za tak d�ugo nie widzianymi dzie�mi. Po zapadni�ciu si� Bram podr� na p�noc b�dzie d�uga nawet dla istot potrafi�cych lata�.
"Mo�e to i dobrze, zwa�ywszy na to, w jakim byli�my niebezpiecze�stwie. Treyvan i Hydona zdecydowali, i� nie chc� osieroci� swych dzieci. Kto m�g�by ich za to wini�?"
Tak, rzeczywi�cie m�g� teraz logicznie my�le�. "Do�� logicznie, by zauwa�y�, �e mi�nie szyi zwin�y mi si� w sup�y. Nic dziwnego". Karal westchn�� lekko i rozlu�ni� zesztywnia�e ramiona, wtulaj�c si� w sw�j tobo�ek z rzeczami owini�ty w owcz� sk�r�, kt�ry s�u�y� mu teraz jako poduszka. "Dobrze, �e mam w nim ubrania, a nie ksi��ki." Mimo wszystko �nieg pomaga�; zauwa�y�, �e bol� go mi�nie, a to oznacza�o, i� b�l g�owy nie przes�ania ju� wszystkiego.
"�wietnie, teraz wi�c mog� rozkoszowa� si� tym, jak boli mnie reszta cia�a!" Bolesne k�ucie za oczami zel�a�o, r�wnie� mi�nie przesta�y tak bardzo dokucza�; zapewne wcze�niej wzmacnia�y jeszcze b�l g�owy. Denerwuj�ce, jak wszystkie te sprawy nap�dza�y si� nawzajem!
"C�, jaki by�by ze mnie kap�an S�o�ca, gdybym nie umia� si� odpr�y�?" Techniki relaksacji wchodzi�y w sk�ad szkolenia ka�dego nowicjusza. Nie mo�na si� modli�, je�li si� nie jest rozlu�nionym. Jak mo�na skupi� si� na chwale Vkandisa, kiedy rozprasza ci� skurcz w nodze? Karal cierpliwie przekonywa� buntuj�ce si� cia�o, by zacz�o zachowywa� si� jak nale�y, rozlu�niaj�c mi�nie, nawet nie przypuszcza�, �e s� tak napi�te. Kiedy sko�czy�, b�l g�owy zel�a� jeszcze bardziej, potwierdzaj�c jego przypuszczenie, �e przynajmniej w cz�ci spowodowany by� napi�ciem mi�ni.
"Tak lepiej. Tak jest o wiele lepiej". Gdyby g�owa przesta�a mu dokucza�, m�g�by nawet cieszy� si� ze swego stanu - przynajmniej troch�. Pierwszy raz czu� si� ca�kowicie usprawiedliwiony, kiedy le�a� i pozwala� innym, by troszczyli si� o niego. Op�akany stan, w jakim si� znalaz�, dowodzi�, i� rzeczywi�cie zas�u�y� na odpoczynek.
Poza tym nie codziennie tayledraski adept-uzdrowiciel spe�nia� ka�de jego �yczenie. Wystarczy�o, by westchn��, a jego opiekun pyta�, czy czego� nie potrzebuje. Nieco dziwny zwrot sytuacji, zwa�ywszy, �e do tej pory to �piew Ognia by� obs�ugiwany.
Nie wiedzia�, dlaczego �piew Ognia troszczy� si� tak o niego - zapewne inni ch�tnie podj�liby si� tych obowi�zk�w, gdyby nie usilne nalegania adepta. Z drugiej strony musia� przyzna�, �e sta� si� bardzo troskliwym piel�gniarzem.
"Nie spodziewa�bym si� tego. To po prostu do niego niepodobne". Mo�e nie pasowa�o to do �piewu Ognia, jakiego zna�, lecz taka my�l by�a niesprawiedliwa i Karal zgani� siebie za ni�.
"To ma�ostkowe i nie�yczliwe. W �piewie Ognia drzemie o wiele wi�cej, ni� kiedykolwiek zdo�am si� dowiedzie�. Wszyscy usi�ujemy poradzi� sobie w tej trudnej sytuacji, a je�li on wybra� tak� drog�, ma do tego prawo".
W tej chwili, nawet kiedy b�l nie rozsadza� mu g�owy, Karal nie by� w stanie robi� nic innego poza dziwieniem si� i przyjmowaniem oznak troski adepta. Z trudem m�g� poruszy� g�ow�, nie m�cz�c si�, a wstanie i p�j�cie do toalety kosztowa�o go tyle wysi�ku, �e po powrocie przez kilka chwil m�g� tylko le�e� i drzema�. To go niepokoi�o; je�li wkr�tce nie odzyska si�, nie b�dzie zdolny do podr�y, a to oznacza, i� nie b�dzie m�g� pojecha� z innymi do Valdemaru. Niecierpliwe gryfy nie czeka�y na reszt�, ale i ludzie nie mogli za d�ugo zwleka�. Je�eli nie wyrusz� teraz, mog� ich tu zatrzyma� zimowe zawieje.
"Z drugiej strony... ju� teraz mo�e by� za p�no. Brama, kt�r� si� tutaj dostali�my, nie istnieje, a gdybym by� magiem, nie ryzykowa�bym ponownego jej otwarcia. Mo�emy utkn�� tutaj a� do wiosny. Nawet w najlepszych warunkach podr� na piechot� zajmie bardzo du�o czasu".
Poza tym powr�t do domu m�g� by� w tej chwili najgorsz� rzecz�, jak� mogliby zrobi�. Rozwi�zanie problemu magicznych burz - kt�remu si� po�wi�ci�, a kt�re go tak wyczerpa�o - zn�w okaza�o si� jedynie tymczasowe. Mo�e to najlepsze miejsce, w jakim b�d� mogli pracowa� nad znalezieniem ostatecznej odpowiedzi. Na pewno mieli tu warunki, jakich nie znale�liby gdzie indziej.
Po pierwsze, staro�ytna bro�, kt�rej u�yli, by zmniejszy� si�� fali magicznych burz, by�a tylko jedn� z kilku, jakimi dysponowali; prawdopodobnie nie nadawa�a si� najlepiej do tego celu - po prostu uda�o im si� j� zrozumie�. Mo�e inna oka�e si� lepsza. Kaled'a'in obiecali przys�a� historyka, specjalist� od j�zyk�w i staro�ytnego pisma, kt�re jedynie oni przechowali po kataklizmie. Powinien on dostarczy� im lepszych t�umacze� ni� gryfy.
"Nawet nie zacz�li�my jeszcze bada� tego miejsca, a przecie� to serce w�o�ci Maga Ciszy. Podobno by� on najwi�kszym magiem, dysponuj�cym wieloma �rodkami. Czy na pewno zobaczyli�my ju� wszystko?" Mo�e znajduj� si� tu jeszcze inne komnaty, dotychczas nie odnalezione, kryj�ce odpowiedzi na ich pytania. Mo�e rzeczywi�cie lepiej zrobi�, zostaj�c tutaj i ogl�daj�c lub studiuj�c pozosta�y arsena�. Do tej pory nikt tego nie zaproponowa�, ale Karal zastanawia� si�, czy ju� o tym nie pomy�lano, cho� wszyscy woleliby wr�ci� do domu.
"Z tego, co widz�, najgorsze jest to, �e nie ma z nami nikogo z matematyk�w ani rzemie�lnik�w". To go martwi�o; ostatnie dwa tymczasowe rozwi�zania zosta�y stworzone, przynajmniej cz�ciowo, przez grup� zdolnych logik�w mistrza Levy'ego. Dzi�ki tym uczonym wszyscy mogli spojrze� na problem z innej perspektywy. "Potrzebujemy ich. �piew Ognia mo�e ich nie lubi�, ale potrzebujemy ich".
Wiedzia� o tym z tak� pewno�ci�, jakby natchn�� go sam Vkandis; by� o tym przekonany, jak o niczym w �yciu. Problem, z kt�rym si� zmagali, m�g� zosta� rozwi�zany tylko wtedy, kiedy z�o�y�y si� na niego wysi�ki wszystkich.
Westchn��; kiedy podni�s� r�k�, by zsun�� z oczu kompres ze �niegu, us�ysza� kroki �piewu Ognia, podchodz�cego, by mu pom�c. Zimny, wilgotny ci�ar zosta� zdj�ty.
- Czy chcesz nowy? - zapyta� wiecznie m�ody, jak si� wydawa�o, mag. Karal otworzy� oczy i potrz�sn�� g�ow� - delikatnie, by nie zmarnowa� efektu, jaki do tej pory osi�gn��. �piew Ognia nie przypomina� z wygl�du piel�gniarki: niewiarygodnie przystojny m�ody mag zdo�a� zapakowa� w jeden tobo�ek zawarto�� ca�ej szafy ze sw� wykwintn�, jedwabn�, bogato zdobion� garderob�. Karal nie mia� poj�cia, jak mu si� to uda�o. W tej chwili �piew Ognia mia� na sobie przygaszone srebrzyste b��kity, kt�re umo�liwia�y Karalowi patrzenie na niego bez b�lu oczu. Od starannie u�o�onych, srebrnobia�ych w�os�w po nieskazitelne owijacze na nogach, w ka�dym calu wygl�da� na egzotycznego maga; nie by�o w nim �ladu s�u�alczo�ci. Jego rozbawiony u�miech doda� m�odzie�cowi otuchy; gdyby dzia�o si� z nim co� z�ego. �piew Ognia na pewno nie u�miecha�by si�.
- Nie w tej chwili, dzi�kuj� - odrzek�, zaskoczony brzmieniem swego g�osu, chrapliwym, jakby zdartym od krzyku. - Naprawd� nie musisz...
Ku jego zaskoczeniu �piew Ognia zachichota�.
- O, za tym wszystkim kryje si� powa�ny pow�d - odpowiedzia� z u�miechem. - Jeste� nieprzyzwoicie ma�o absorbuj�cym pacjentem, a kiedy zajmuj� si� tob�, nie musz� zajmowa� si� innymi, gorszymi zaj�ciami. - W jego g�osie pojawi� si� delikatny cie� arogancji. - Zapewniam ci�, �e wol� k�a�� ci na czo�o kompresy ni� zmywa� naczynia.
Karal u�miechn�� si� s�abo. To przypomina�o �piew Ognia takiego, jakiego zna�!
- O, to dobrze. Ba�em si�, i� nagle wype�ni� ci� duch po�wi�cenia i nie by�em pewien, czy d�ugo zdo�am z tym wytrzyma�.
�piew Ognia roze�mia� si� w odpowiedzi i odgarn�� na plecy d�ugie bia�e w�osy.
- Zachowaj swoje delikatne uczucia dla siebie - rzek� kpi�co. - We w�asnym interesie chc�, �eby� zosta� w ��ku jak najd�u�ej, a je�li nadal b�dziesz tak m�wi�, mog� ulec pokusie i zrobi� co�, by zatrzyma� ci� w nim.
- Obiecujesz, ale nigdy nie dotrzymujesz s�owa - odparowa� Karal, zaskoczony rado�ci�, jak� czerpa� z rozmowy. - Mam jednak nadziej�, �e moja delikatna sk�ra jest przy tobie bezpieczna.
- W�tpisz? - �piew Ognia uni�s� brwi i spojrza� w g�r�; zapewne s�ucha� Floriana. Jego kolejne s�owa potwierdzi�y to przypuszczenie. - C�, mo�e i masz racj�. Odcisk podkowy na �rodku twarzy z pewno�ci� nie poprawi mi wygl�du... - opu�ci� wzrok i spojrza� w b�yszcz�ce, niebieskie oczy Altry - ...i nie podoba mi si� spos�b, w jaki tw�j kot ostrzy sobie pazury.
- Nie zrani�bym ci� tak, by by�o to wida� - odezwa� si� sucho Altra do umys��w ich obu. - Srebrny Lis m�glby mie� do mnie pretensj�. Ale by�aby z ciebie czaruj�ca dziewczyna.
�piew Ognia szeroko otworzy� oczy, udaj�c przera�enie, ale w jego spojrzeniu odbija� si� cie� szacunku.
- Przypomnij mi, �ebym nigdy nie wprawia� ci� w gniew, Altra. To troch� z�o�liwe, nawet jak na �art.
Gdybym przez chwil� my�la�, �e m�wisz powa�nie, nie by�by to �art - ognisty kot z rozmys�em podni�s� �ap� i poliza� pazury. By� wielko�ci du�ego psa i mia� odpowiednio du�e �apy, a jego pazury naprawd� wygl�da�y gro�nie.
To nie bylo zbyt subtelne, kocie - pomy�la� ostrzegawczo Karal, wiedz�c, �e Altra go us�yszy.
I nie mia�o by� - odrzek� Altra tylko do jego umys�u. - W swoim czasie rozwa�al mo�liwo�� zranienia ci�. Je�li kiedykolwiek jeszcze pomy�li o tym, chc�, �eby si� nad tym dobrze zastanowi�.
Karal nie zmieni� wyrazu twarzy, kiedy Altra przekaza� mu t� informacj�. By�a to rzeczywi�cie nowina.
"A teraz ka�dy stara si� mnie chroni�!" Jednak mag czeka� na odpowied�, wi�c zanim zdo�a� zapyta�, co si� sta�o, Karal podni�s� dr��c� r�k� do czo�a.
- Koty! Nie mo�na z nimi �y�, a futro jest zbyt cienkie na dywanik.
Altra wyda� z siebie przesadzone prychni�cie niesmaku, a �piew Ognia roze�mia� si� g�o�no.
- Naprawd� czujesz si� lepiej - powiedzia�, tym razem bez kpiny. - To dobrze. Mo�e dzi� wieczorem b�dziesz w stanie zje�� co� innego ni� ta zupa bez smaku, kt�r� karmi� ci� szaman. Spr�buj tylko nie wyzdrowie� zbyt szybko, �ebym nie musia� wkr�tce zn�w zmywa� po sobie naczy�.
Zanim Karal zd��y� odpowiedzie�, mag wsta�, by wynie�� ociekaj�cy wod� kompres. Karal powoli odwr�ci� g�ow� w kierunku Floriana i reszty. Jak mo�na si� by�o spodziewa�, tu� za wej�ciem do pomieszczenia stali Florian z An'desh�. Towarzysz wpatrywa� si� w to, co szaman rysowa� na posadzce.
Gdyby Karal nieco si� odpr�y�, m�g�by widzie� wszystko oczami Floriana. Jednak nie chcia� si� a� tak rozlu�nia�.
"Pragn� tylko, �eby g�owa przesta�a mnie bole�. Chc� m�c wsta� i pracowa� z innymi. Nie chc� by� ju� d�u�ej ci�arem. Kap�an S�o�ca nie jest tym, kt�remu trzeba udziela� pociechy, to on powinien pomaga�..."
Zamkn�� oczy i usi�owa� znale�� technik� medytacji, kt�ra pomog�aby mu zasn�� pomimo b�lu. Je�li za�nie, nie b�dzie �wiadomy tego, jakim k�opotem sta� si� dla reszty.
Nie us�ysza� nadchodz�cej osoby, ale poczu� dotyk na ramieniu. Otworzy� szybko oczy - by�a to jedyna reakcja zaskoczenia, na jak� m�g� sobie pozwoli�.
Stwierdzi�, �e spogl�da w intensywnie niebieskie, rozbawione oczy, osadzone w tr�jk�tnej twarzy o z�ocistej sk�rze. Oczy i twarz nale�a�y do postaci ubranej w nieozdobiony str�j Shin'a'in w kolorze zgaszonego br�zu; by� to, jak sobie teraz przypomnia�, codzienny kolor Zaprzysi�onych Mieczowi, o ile nie znajdowali si� oni - co zdarza�o si� rzadko - na �cie�ce nieust�pliwej krwawej zemsty.
Zaprzysi�eni Mieczowi mieli i inne imi�. "Kal'enedral. Zaprzysi�eni w s�u�bie Kal'enel, Wojowniczki". Teraz wiedzia� o nich wi�cej ni� jakikolwiek inny �yj�cy Karsyta. Osoba siedz�ca lekko na pi�tach by�a zapewne jednym z Zaprzysi�onych os�aniaj�cych ich w drodze do Wie�y. Karal nie umia� powiedzie�, czy by� to m�czyzna, czy kobieta, zreszt� w przypadku Zaprzysi�onych w�a�ciwie si� to nie liczy�o. Sk�adali oni �luby czysto�ci i musieli ich przestrzega�, przy czym wie� z Bogini� czyni�a ich niewra�liwymi na jakiekolwiek impulsy seksualne. Taki stan rzeczy nie mia� swego odpowiednika w hierarchii Pana S�o�ca; cho� jego kap�an�w nie zach�cano do ma��e�stwa, jednak nie broniono im tego.
- C�, nie o to nam chodzi�o, kiedy ods�onili�my przed tob� nasz sekret, m�ody cudzoziemcze - powiedzia� Shin'a'in czystym, lekko szorstkim tenorem, kt�ry m�g� nale�e� zar�wno do m�czyzny jak i kobiety. M�wi� dobrze po valdemarsku, z ledwo wyczuwalnym akcentem. Karal poczu� ulg�, gdy� on opanowa� zaledwie podstawy shin'a'in. - My�leli�my, �e przyjdziesz i odejdziesz...
Zamilk�, jakby nagle zda� sobie spraw�, i� s�owo "odej��" niemal si� spe�ni�o.
Karal wzruszy� ramionami.
- My r�wnie� nie mieli�my takich plan�w, Zaprzysi�ony - odrzek� uprzejmie.
Shin'a'in roze�mia� si�.
- Prawda; zapewne nawet tw�j b�g nie by� w stanie przewidzie� tego co si� sta�o. Na pewno za� nie nasza Bogini! A je�li nawet wiedzia�a, uzna�a, �e lepiej nie dzieli� si� z nami sw� wiedz�. Ale teraz - c�, skoro Bramy, kt�r� si� tu dostali�cie, ju� nie ma, a zbli�aj� si� nasze zimowe zawieje, uznali�my, �e musimy sta� si� gospodarzami z prawdziwego zdarzenia.
Kiedy� Karal by�by wstrz��ni�ty wezwaniem innego b�stwa ni� Vkandis Pan S�o�ca - i jeszcze bardziej tym, �e jednym tchem mo�na wymieni� Jego i Gwia�dzistook� Bogini� Shin'a'in. P�niej zdo�a�by to znie��, lecz oburzy�by si� na tak poufa�y spos�b m�wienia o b�stwie, jakby ten, kto m�wi, styka� si� z nim osobi�cie.
Teraz wiedzia� wi�cej; Zaprzysi�eni Mieczowi rzeczywi�cie si� z Ni� stykali. Znano J� z tego, �e do niekt�rych swych wyznawc�w przemawia�a regularnie, a czasami nawet interweniowa�a w ich �ycie. W ko�cu nie bardzo r�ni�o si� to od wi�zi pomi�dzy Vkandisem a Synem S�o�ca.
- M�wiono mi, �e znale�li�my si� na takim rozdro�u, i� ka�dy rezultat by� r�wnie prawdopodobny - odrzek� ostro�nie, mru��c oczy z b�lu. - Mo�e dlatego Ona nie da�a wam zna�, �e zostaniemy raczej niespodziewanymi lokatorami ni� go��mi.
- Dobrze powiedziane! - odpar� ciep�o Shin'a'in. - No tak, zostali�cie lokatorami. Mieszkacie po�r�d naszych namiot�w, wi�c wypada zapewni� wam nieco lepsze warunki ni� te, jakie mieli�cie do tej pory. Po pierwsze: jestem Chagren shena Liha'irden i mam by� twoim uzdrowicielem. Lo'isha to dobry cz�owiek i doskona�y szaman, ale jego zdolno�ci uzdrowicielskie nie s� wystarczaj�ce. Uwierz mi, ja potrafi� ci pom�c.
Karal nie zdo�a� ukry� zaskoczenia; uzdrowiciel po�r�d Zaprzysi�onych? Chagren dostrzeg� jego zdziwienie i zachichota�.
- Bior�c pod uwag� nasze zadanie, czyli strze�enie R�wnin, czy nie wydaje si� logiczne, i� czasami potrzebujemy uzdrowiciela? By�em nim, zanim zosta�em Zaprzysi�ony, a zaprzysi�y�em si� cz�ciowo dlatego, �e chcia�em walczy� z Ancarem. �lubowa�em sobie, i� nigdy ju� nie postawi� si� w sytuacji, kiedy nie b�d� zdolny obroni� tych, kt�rych mia�em uzdrowi�. Wezwa�em J�. Przyj�a moj� przysi�g�. Nie wszyscy z nas, kt�rzy s�u�� tak blisko Niej, maj� za sob� tragiczne przej�cia i utracili bliskich. - Spowa�nia� na moment. - Chocia� wielu, owszem. Ci, kt�rzy widzieli zbyt wiele, by przetrzyma� i zachowa� zdrowe zmys�y, wzywaj� J� i s� w��czani w Jej szeregi.
"Ci, kt�rzy widzieli zbyt wiele..." Karal mimowolnie spojrza� na An'desh�; wzrok Chagrena pow�drowa� w �lad za spojrzeniem Karala. Uzdrowiciel zerkn�� na niego z g�ry.
- Ciekawe. My�lisz o nim?
Karal zamruga� zaskoczony bezpo�rednio�ci� Shin'a'in.
- Czasami zastanawiam si�, czy dla An'deshy istnieje miejsce po tym, co przeszed�.
Chagren zamkn�� na chwil� oczy, przestaj�c si� u�miecha�.
- Jest - odpowiedzia� po chwili. - Je�li zdecyduje si� je zaj��. Nie ma zdarze� tak niezwyk�ych, by�my nie mogli ich przyj��. Mo�e jego miejsce nie jest pomi�dzy Zaprzysi�onymi Mieczowi, ale po�r�d M�drych, nosz�cych granat nocnego nieba i ko�cz�cego si� dnia. Oni przysi�gaj� raczej m�dro�ci ni� mieczowi i wed�ug mnie w�r�d nich poczu�by si� dobrze. Ale to on musi podj�� decyzj�. Zn�w si� u�miechn��.
- Tymczasem to ja mam ci ul�y�, podczas gdy moi rodacy spr�buj� sprawi�, by on odnalaz� swoje miejsce na jak najd�u�szy czas. Zatem - czy by�e� ju� kiedy� uzdrawiany?
- Nie. Valdemarska uzdrowicielka uzna�a, �e bardziej pomog� mi zio�a i lekarstwa ni� prawdziwe uzdrawianie.
- M�dry uzdrowiciel wie, kiedy uzdrawia�, a kiedy zostawi� to czasowi - odrzek� z aprobat� Chagren. - Tym razem jednak b�dziesz poddany prawdziwemu uzdrawianiu, kt�re, jak s�dz�, nie jest obce kap�anom S�o�ca. Prosz� tylko o to, �eby� zamkn�� oczy i odpr�y� si�, a kiedy poczujesz mojego ducha, pozwoli� mu si� dotkn��. To chyba proste, prawda?
- Chyba tak - odrzek� Karal, czuj�c powracaj�cy i coraz silniejszy b�l g�owy. Wszelka niech��, jak� m�g� poczu�, znikn�a z tym nowym atakiem b�lu. Pos�usznie zamkn�� oczy i czeka�, powoli zmuszaj�c napi�te mi�nie do rozlu�nienia.
W chwili, kiedy "poczu� ducha" Chagrena, wiedzia� dok�adnie, o co chodzi�o uzdrowicielowi. Poczu� si� podobnie jak wtedy, gdy pierwszy raz porozumiewa� si� z Florianem. I tak jak wtedy, kiedy Florian poprosi� go o "wpuszczenie do umys�u", opu�ci� wewn�trzne bariery, z kt�rych istnienia nawet nie zdawa� sobie sprawy, b�d�c Karalem z Karsu.
Jednak tym razem zamiast my�li i uczu� nap�ywaj�cych do umys�u, poczu� �agodn� fal� ciep�a; zmywa�a b�l, odpr�a�a go i dawa�a poczucie bezpiecze�stwa.
Otworzy� oczy. Zdawa�o mu si�, �e wszystko trwa�o chwil�, ale Chagrena ju� nie by�o. Na jego miejscu sta�y metalowy dzbanek i kubek, a w ca�ej komnacie i w s�siednich pomieszczeniach pojawi�y si�, jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki, nowe sprz�ty i osoby.
U st�p Karala umieszczono ma�y piecyk z lanego �elaza; jego samego owini�to dodatkowymi kocami. Kilka d�ugich, p�askich poduszek u�o�onych obok tworzy�o wygodniejsze pos�anie ni� to, na kt�rym le�a�. Na piecyku sta� paruj�cy imbryk.
Za drzwiami dostrzeg� jeszcze jeden piecyk, a zapewne by�o ich wi�cej. Pojawi�y si� lepsze pos�ania i wi�ksze wygody. W drzwiach stan�� �piew Ognia; zajrza� do komnaty, a kiedy zobaczy�, �e Karal si� obudzi�, bez po�piechu wszed� do wewn�trz i lekko podszed� do pos�ania.
- Przespa�e� wi�kszo�� zamieszania - powiedzia�. - Pojawi�o si� wi�cej Kal'enedral z ca�� karawan� rzeczy; teraz to miejsce wygl�da niemal na cywilizowane. - U�miechn�� si�. - Obiecali, �e nie b�dziemy musieli wi�cej gotowa�, cho� niestety b�dziemy musieli nadal spe�nia� obowi�zki hertasi. To i tak dobrze; nie s�dz�, bym zdo�a� zje�� jeszcze jeden posi�ek mojej roboty, nawet gdybym mia� umrze� z g�odu.
Karal zdo�a� roze�mia� si� ochryple i z rado�ci� odkry�, �e nie spowodowa�o to kolejnego ataku b�lu.
- B�l g�owy przeszed�! - zawo�a� rado�nie. �piew Ognia kiwn�� g�ow�.
- Chagren powiedzia�, �e przejdzie. Nast�pnym razem, kiedy b�dzie ci� uzdrawia�, chcia�bym mu pomaga�. Wyja�ni� mi, co powodowa�o b�l, a wtedy wszystko sta�o si� oczywiste. - Podni�s� d�o�, uprzedzaj�c pytania Karala. - I wyja�ni� ci to szczeg�owo p�niej, kiedy b�d� mia� czas opowiedzie� ci, w jaki spos�b i dlaczego mag lub uzdrowiciel mo�e robi� to, co robi. Na razie wystarczy je�eli ci powiem, i� przeci��y�e� t� cz�� swego organizmu, kt�ra kanalizuje energi�; podobnie porani�by� sobie czaszk�, gdyby znajdowa� si� w niej kamie� obijaj�cy j� od wewn�trz. Mo�na powiedzie�, �e Chagren zaj�� si� siniakami.
Karal usi�owa� si� podnie��, lecz ku swemu rozczarowaniu stwierdzi�, i� nadal jest s�aby jak nowo narodzony �rebak.
- Jaka szkoda, �e nie wr�ci�em do pe�ni si�. Zapewne jednak Chagren nie mo�e uleczy� wszystkiego od razu - powiedzia� z westchnieniem, kiedy �piew Ognia przytrzyma� go za �okie�, by mu pom�c.
- Oczywi�cie, �e nie - odrzek� rozs�dnie mag. - Niekt�re rzeczy, jak si�a i wytrzyma�o��, powr�c� z czasem. A teraz, je�li si� przesuniesz, przeprowadzimy ci� do tego wygodnego ��ka. Potem wypijesz to, co ci zostawi�, zjesz i zn�w b�dziesz spa�. Przez kilka nast�pnych dni droga do toalety i z powrotem to wszystko, do czego b�dziesz zdolny.
�piew Ognia pom�g� Karalowi u�o�y� si� na pos�aniu z poduszek, kt�re okaza�y si� bardziej wygodne, ni� si� zdawa�y. Potem przykry� go kocami, derkami i futrami, a nast�pnie poda� mu metalowy kubek. By�a w nim kolejna zio�owa mikstura, ta jednak mia�a przyjemny, owocowy i lekko s�odkawy smak, pozostawiaj�cy uczucie �wie�o�ci, i gasi�a pragnienie, kt�rego woda nie mog�a zaspokoi�. Na nalegania �piewu Ognia Karal wypi� drug� porcj� naparu, a kiedy sko�czy�, pojawi� si� An'desha z misk� i �y�k�.
- Chagren obieca�, �e b�dziesz w stanie sam je��, wi�c to jest twoje zadanie na dzi� - powiedzia�, podaj�c mu jedno i drugie. W misce by�a prawdziwa zupa, a nie papka bez smaku, jak� karmi� go Lo'isha. Cho� r�ka dr�a�a mu troch�, Karal zdo�a� sam zje�� wszystko. An'desha i �piew Ognia przez ca�y czas siedzieli obok i patrzyli jak para troskliwych nianiek. An'desha z triumfalnym u�miechem odebra� puste naczynie.
- Wkr�tce b�dziesz zmywa� i zamiata� razem z nami - powiedzia�, wstaj�c. Kiedy wyszed� z komnaty, Karal spojrza� powa�nie na �piew Ognia.
- Mam wra�enie, �e powinienem zmywa� i zamiata� za ciebie, An'desh� i Srebrnego Lisa razem wzi�tych - odezwa� si� z poczuciem winy, kt�rego nie zdo�a� ukry�. - Zabieram wam tyle czasu, a do niczego si� nie przydaj�.
- Teraz - odrzek� �piew Ognia surowo. - Ale pami�taj o tym, co zrobi�e� i co jeszcze mo�esz zrobi�. Poza tym zabierasz bardzo ma�o mojego czasu, poniewa� du�o �pisz. Zreszt� to w�a�nie powiniene� teraz robi� - spa�, po wypiciu kolejnej porcji tego doskona�ego napoju.
Karal pos�usznie wypi� trzeci kubek mikstury i zamkn�� oczy, cho� nie by� senny. Jednak widocznie w naparze by�o co�, albo rzeczywi�cie jego organizm potrzebowa� snu i korzysta� z ka�dej sposobno�ci, gdy� zaledwie zamkn�� oczy i rozpocz�� pierwszy etap rytua�u rozlu�niania, zaraz twardo zasn��.
�piew Ognia zaczeka� chwil�, by upewni� si�, �e m�ody Karal pogr��ony jest w g��bokim �nie, po czym zabra� pusty dzbanek, misk�, kubek i zani�s� je do mycia. Komnata, przez kt�rej zewn�trzn� �cian� weszli do Wie�y, zosta�a przeznaczona do mycia wszystkiego, od naczy� po ludzi. Dzi�ki rozs�dnemu wykorzystaniu magii, �piew Ognia poprowadzi� na powierzchni� rur�, ko�cz�c� si� czarno emaliowanym zbiornikiem, kt�ry Shin'a'in nape�niali �niegiem. Nie topi�a go �adna magia, jedynie s�o�ce wspomagane przez ognisko podsycane ko�skim nawozem. Rura bieg�a uko�nie w d�, do komnaty, gdzie ko�czy�a si� kranikiem pochodz�cym z beczki na wino. Woda z kranu zaspokaja�a ich potrzeby. �cieki sp�ywa�y w ziemi� kolejn� rur�, osadzon� tu� obok tunelu. Do tej pory to wystarczy�o.
Przy zlewie u�ywanym zar�wno do mycia naczy�, jak i prania sta� Srebrny Lis; �piew Ognia poczu� wyrzuty sumienia, widz�c kestra'chern marnuj�cego sw�j talent i czas przy tak prozaicznym zaj�ciu. Wydawa�o si� to r�wnym absurdem, jak wymaganie od wybitnego rze�biarza, by odgarnia� �nieg; a jednak to w�a�nie Srebrny Lis by� teraz przy zlewie i swymi delikatnymi palcami najspokojniej w �wiecie zmywa� t�uszcz i brud obozowego �ycia.
Przystojny Kaled'a'in podni�s� wzrok i u�miechn�� si� na widok przybysza, po czym powiedzia� weso�o:
- Gdyby i inne k�opoty da�y si� tak �atwo usun��! W�a�ciwie podoba mi si� nasza wycieczka. Czuj� si� niemal jak na wakacjach!
�piew Ognia z j�kiem poda� mu naczynia.
- Dlaczego nagle nabra�em przekonania, �e jeste� jednym z tych ciemnych prostaczk�w, kt�rzy uwa�aj�, i� dwutygodniowy wyjazd do dziczy mo�na uzna� za wakacje?
- Co� takiego? - zdziwi� si� niewinnie kestra'chern. - A ty tak nie uwa�asz? - W niebieskich oczach zamigota�y ogniki. - Pomy�l o cudownej samotno�ci, odludnych okolicach, rado�ci robienia wszystkiego samemu, ze �wiadomo�ci�, �e mo�na polega� tylko na sobie! Samowystarczalno��! Wolno�� od regu� i zasad, kt�re wci�� ci� ograniczaj�!
- Pomy�l o braku cywilizowanej rozmowy, rozrywek, przyzwoitego jedzenia, gor�cej k�pieli i wygodnego pos�ania! - odparowa� �piew Ognia. - Wola�bym przez godzin� zmaga� si� z odrobin� be�kotu znudzonego dworzanina ni� s�ucha� takiego samego be�kotu strumyka, podczas gdy marzn� mi palce u st�p, nos lodowacieje i nie ma poduszki, �eby si� na niej oprze�. Poza tym zapewniam ci�, �e nie czerpi� wielkiej rado�ci ze zmywania naczy� i cerowania ubra�. W najlepszym razie s� to zaj�cia m�cz�ce, w najgorszym - marnuj�ce cenny czas!
Inteligentne, ostre rysy twarzy Srebrnego Lisa z�agodnia�y na chwil�.
- Mo�e dla ciebie rzeczywi�cie; jednak, pomijaj�c okoliczno�ci takie jak te, kestra'chern nigdy nie jest wolny od potrzeb innych. Dla ciebie to miejsce wygnania, ale dla mnie odpoczynek w dziczy to ucieczka.
�piew Ognia poczu� si� winny; usiad� przy zlewie.
- Nawet tutaj nie daj� ci spokoju - powiedzia� z pretensj� skierowan� pod w�asnym adresem. - Przecie� i ja wymagam od ciebie...
Jednak Srebrny Lis roze�mia� si� i odrzuci� na plecy d�ugie, czarne w�osy.
- Nie, to nie s� wymagania, ahela, to wzajemne pragnienie. M�g�bym powiedzie�, �e moje oczekiwania wobec ciebie r�wnie ci� kr�puj�, nie pozwalaj�c ci odetchn��, ale tego nie powiem. Ale tak jest - wreszcie mog� dzia�a� zgodnie z moimi potrzebami, nie koncentrowa� si� ca�kowicie na innych, zapominaj�c o sobie.
�piew Ognia poczu�, �e poczucie winy opuszcza go, przynajmniej cz�ciowo.
- Czy... sprawiam, �e czujesz si� bardziej wolny, gdy� jestem taki, jaki jestem? W takim razie mo�e powinienem by� bardziej wymagaj�cy!
Kestra'chern zacz�� si� tak �mia�, �e dwa gryfy, ob�adowane podr�nymi baga�ami, z ciekawo�ci� wsun�y dzioby do komnaty.
- Sssk�d ta wessso�o��? - zapyta� Treyvan. - Czy garrrnki sss� tak zabawne?
- To zale�y od tego, kto je myje, ptaku - odrzek� Srebrny Lis. - Czy jeste�cie ju� gotowi do drogi?
Gryfica Hydona energicznie pokiwa�a g�ow�.
- Teraz, kiedy przyby�a pomoc, tak. Gdybym by�a m�oda i nie zwi�zana, zosta�abym, ale...
- Ale nic z tego - powiedzia� stanowczo �piew Ognia, wyczuwaj�c w jej g�osie obaw�, �e poprosz� j� o pozostanie. - Wasze male�stwa potrzebuj� was o wiele bardziej ni� my. I tak jeste�my wam wdzi�czni.
- Kiedy przyjdzie stra�nik historii, i tak staniemy si� niepotrzebni - przyzna� Treyvan. - On o wiele lepiej potrafi odczytywa� stare pisma.
�piew Ognia wiedzia�, �e gryfy martwi�y si� niemo�no�ci� odczytania starych tekst�w, kt�re znale�li w Wie�y, i przyjmowa�y to jako osobist� pora�k�. Wszyscy za�o�yli, �e ostatni klan, kt�ry s�uszniej m�g� nazywa� siebie raczej Kaled'a'in ni� Tayledras czy Shin'a'in, zachowa� j�zyk w czystszej postaci ni� inne od�amy pierwotnego klanu. W zwi�zku z tym gryfy powinny by�y odczyta� staro�ytne teksty. Uczestnicy wyprawy za�o�yli tak�e, i� skoro k'Leshya �yli pomi�dzy nie cierpi�cymi wszelkich zmian Haighlei, ich j�zyk pozostanie tak czysty jak w dniu, w kt�rym w ucieczce na zach�d przekroczyli Bram�.
Jednak Kaled'a'in, w przeciwie�stwie do Haighlei, nie unikali wszelkich zmian, tote� ich j�zyk zmieni� si� od czas�w staro�ytnych r�wnie mocno, jak mowa Shin'a'in i Tayledras�w. Mo�e nie nast�pi�o to tak szybko i nie posun�o si� tak daleko, jednak�e zmiany zasz�y, co uczyni�o stare teksty r�wnie nieczytelnymi dla gryf�w, co dla �piewu Ognia czy Lo'ishy.
Jednak na szcz�cie pomi�dzy pionierami k'Leshya znalaz� si� taki, kt�ry nie tylko zapisywa� to, co si� dzia�o, ale kt�ry pasjonowa� si� najstarszymi tekstami. Historyk �w nie by� takim znawc�, jakim by�by uczony wyspecjalizowany w epoce Bia�ego Gryfa, ale zaoferowa� si� przyj�� z pomoc� grupie zamieszka�ej w Wie�y; powinien przy tym okaza� si� wi�kszym ekspertem od gryf�w.
Na razie jednak by�y to tylko przypuszczenia. W ich niezwyk�ym po�o�eniu sprawdzi�y si� jak dot�d tylko nieliczne przypuszczenia.
- Przykro mi, �e wyje�d�acie - powiedzia� szczerze �piew Ognia. - Oboje mieli�cie dla nas bardzo du�o cierpliwo�ci, ale nawet ja potrafi� sobie wyobrazi�, �e gryf pod ziemi� nie czuje si� najlepiej.
Hydona nie odezwa�a si�, ale Treyvan zadr�a� i nastroszy� pi�ra.
- To nie by�o �atwe - przyzna�. - Czasssami podtrzymywa�a mnie na duchu jedynie �wiadomo��, �e tymi ���cie�kami chodzi� sssam Ssskandrranon.
�piew Ognia ze zrozumieniem kiwn�� g�ow�; wcze�niej z takim samym szacunkiem m�wi�by o wizycie w komnacie kamienia-serca w pa�acu w Przystani, gdzie niegdy� pracowa� jego przodek Vanyel. Jednak tak zachowa�by si� wcze�niej, zanim ten sam przodek nie porwa� ich i nie wpl�ta� w sprawy kr�lestwa Valdemaru. Zmuszenie przez upartego ducha do pomocy ludziom, kt�rzy dot�d byli dla niego jedynie mglist� legend�, nasyci�o jego pogl�dy na temat przodk�w gorycz� nieznan� wi�kszo�ci ludzi.
"Ech, zostawi� im ich z�udzenia. Dzi�ki bogom, Skandranon raczej nie wetknie swego dzioba w nasze sprawy; gdyby mia� si� pojawi� w podobny spos�b jak Vanyel, ju� by to zrobi�. Je�li to uczucie pomog�o im przetrwa� zagrzebanie �ywcem w tej norze, to z�udzenie jest bardzo cenne".
Poza tym Skandranon umar� spokojnie, w niezwykle p�nym wieku, otoczony gromad� uwielbiaj�cych go wnuk�w i prawnuk�w. Z jego pami�ci� nie wi�za�y si� legendy o nawiedzonej puszczy, w kt�rej rozgrywa�y si� niesamowite wydarzenia, a d�uga linia jego potomk�w mia�a w�asne historie.
Jednak �piew Ognia nie m�g� powstrzyma� si� od rozmy�lania nad tym, co planuje jego przodek Vanyel. Po usuni�ciu podw�jnego zagro�enia ze strony Zmory Soko��w i Ancara nie da� im �adnej wskaz�wki co do swych dalszych posuni��. Do tej chwili musia� ju� odzyska� moc, kt�r� wyczerpa� na zdj�cie sieci - a Vanyel w pe�ni si� by� do�� pot�ny, by przej�� kontrol� nad Bram� stworzon� przez kogo� innego, by przeprowadzi� przez ni� pi�ciu ludzi, cztery gryfy, dyheli, dw�ch Towarzyszy i dwa wi�-ptaki z R�wnin Dorisza do serca Puszczy Smutk�w za p�nocn� granic� Valdemaru. Trudno powiedzie�, do czego jeszcze by� zdolny.
"My�l�, �e wiem, dlaczego sam nie star� si� ze Zmor� Soko��w - ale nie da�bym szansy Zmorze Soko��w, gdyby Vanyelowi - i Yfandes ze Stefenem - pozwolono z nim walczy�".
- Zatem ty zossstajeszzsz, tak? - zapyta� Treyvan. �piew Ognia i Srebrny Lis skin�li g�owami, ale to Srebrny
Lis odpowiedzia�.
- To dlatego przyjecha�a karawana Shin'a'in z ca�ym wyposa�eniem. W�a�nie m�wili�my o tym Karalowi, ale zasn�� zbyt szybko, by wys�ucha� d�u�szej wiadomo�ci. Wed�ug Kal'enedral mieli�my szcz�cie, �e nie trafili�my na zawiej�, ale nie mo�emy na nie d�ugo liczy�. Je�li z�apie nas burza �nie�na, b�dziemy musieli zrobi� to, co Shin'a'in - okopa� si� w nadziei, �e nie zamarzniemy na �mier�, a potem przeczeka� reszt� zimy. Kiedy trakt zostanie zasypany przez �nieg, nie da si� go odkopa�. Je�li mamy utkn��, wol� tutaj, gdzie mo�emy przynajmniej prowadzi� badania nad tym, co zostawi� Urtho. Szukam tajnych drzwi i ukrytych komnat, a reszta pr�buje wyliczy� efekty fali, jak� wywo�ali�my, i czas ich trwania.
- To rrrozsss�dne - powiedzia� powa�nie Treyvan. - Nie sss�dz�, by Karal prze�y� podrrr�, a co dopierrro gwa�town� ���nie�yc�.
- Te� tak my�l�, dlatego wola�em zosta� - odezwa� si� �piew Ognia. Po czym doda� z westchnieniem: - Nawet je�li oznacza to �ycie a� do wiosny jak w jaskini rozb�jnik�w.
Treyvan u�miechn�� si� gryfim u�miechem i da� mu szturcha�ca mocno zaci�ni�t� �ap�.
- Prrr�ny jak paw! - zachichota�. - Jessste� niezadowolony, gdy� oprrr�cz Srrrebnrnego Lisssa nie ma tu nikogo, kto podziwia�by twoj� przystojn� twarzyczk�!
- Jestem niezadowolony, gdy� nie przepadam za szyciem i szorowaniem garnk�w, a to podej�cie czysto rozs�dkowe - odparowa� �piew Ognia i zamacha� gwa�townie r�kami. - Id�cie ju�! Zapewne nie mo�ecie doczeka� si� krzyk�w: "Ale przecie� tata nam pozwoli�!" i "Mama Andry jej pozwoli�a!" albo "Musz�?"
�piew Ognia potrafi� doskonale na�ladowa� miny, a teraz tak dok�adnie odda� skrzywion� dzieci�c� min�, �e obu gryfom opad�y p�dzelki na uszach.
- Mo�e Hydona poleci przodem? - zaryzykowa� Treyvan, ale na widok spojrzenia gryficy a� si� skuli�. - ...A mo�e nie. C�, trudno; stawili�my czo�o Ancarowi, Zmorze Soko��w, armii Imperium i magicznym burzom. C� znaczy dwoje dzieci w por�wnaniu z tym wszystkim?
- S� gorsze od tego wszystkiego, bo zawsze musz� dosta� to, czego chc� - podpowiedzia� �piew Ognia i Hydona tym razem jego spopieli�a wzrokiem. - Oczywi�cie moja opinia nie ma znaczenia - poprawi� si� szybko. - Ja nie mam dzieci!
Hydona prychn�a, ale wydawa�a si� udobruchana, za� �piew Ognia m�drze zachowa� reszt� pogl�d�w dla siebie.
- Uczynili�cie wi�cej, ni� wymaga�y wasze obowi�zki, a dzieci potrzebuj� rodzic�w. Le�cie bezpiecznie, przyjaciele.
- Dzi�ki - odpowiedzia� Treyvan.
Mimo �e Shin'a'in napracowali si�, wybijaj�c w �cianie du�y otw�r, by powi�kszy� wej�cie do tunelu, oba gryfy nadal musia�y si� przez niego przeciska�, zw�aszcza teraz, obci��one baga�ami. Z uprzejmo�ci �piew Ognia wys�a� przodem magiczne �wiate�ko, chocia� Treyvan bez trudu sam m�g�by takie stworzy�. W prostym tunelu gryfy na pewno nie mog�y si� zgubi�, ale �wiat�o czyni�o go mniej ciasnym.
Srebrny Lis siedzia� i patrzy�, jak odchodz�.
- Wiesz - odezwa� si� w ko�cu - w m�odo�ci jedynymi istotami, kt�rym zazdro�ci�em, by�y gryfy.
- Gryfy w og�le? - zapyta� �piew Ognia. - Czy tylko tych dwoje?
- Gryfy w og�le - odrzek� Srebrny Lis, odwracaj�c si� z powrotem ku naczyniom. - Oczywi�cie g��wnie chodzi�o o to, �e umiej� lata�, ale poza tym to po prostu wspania�e istoty. Maj� niezwykle pierzaste stroje, bro� lepsz� ni� niejeden wojownik, mog� wykona� praktycznie ka�de zadanie z wyj�tkiem tych wymagaj�cych niezwyk�ej zr�czno�ci palc�w. Mog� nawet zosta� kestra'chern! Dlatego im zazdro�ci�em.
- A teraz?
- Teraz jestem na tyle doros�y i do�wiadczony, by zna� cen�, jak� p�ac� za te dary. Zdziwi�by� si�, gdyby� wiedzia�, jak delikatne maj� �o��dki, jak niszcz� je choroby, kt�re dla ludzi s� tylko nieszkodliwymi dolegliwo�ciami, jak ich stawy sztywniej�
i z wiekiem coraz bardziej bol�. Wci�� nie mam jednoznacznego zdania na temat: by� czy nie by� gryfem - doda� - ale ju� im nie zazdroszcz�.
- Ja nigdy im nie zazdro�ci�em - powiedzia� cicho �piew Ognia. - Zazdro�ci�em tylko sobie.
- ...i Mag Ciszy zgromadzi� ca�� sw� armi� tutaj, w Ka'venusho - powiedzia� Chagren, wskazuj�c kijkiem miejsce na planie narysowanym na posadzce. Karal kiwn�� g�ow� i skupi� si�, podczas gdy Chagren relacjonowa� reszt� historii Maga Ciszy. Oczywi�cie Karal s�ysza� j� ju� wcze�niej od Lo'ishy, ale Chagren prze�y� skr�con� jej wersj�. Sta�o si� to podczas jego szkolenia, kiedy pojecha� do Kata'shin'a'in i wszed� do �wi�tyni mieszcz�cej co�, co nazywa� Sieciami Czasu. Karal nie zna� j�zyka na tyle dobrze, by zrozumie�, jak� fizyczn� posta� mia�y owe sieci, lecz wed�ug Chagrena przechowywa�y one wspomnienia tych, kt�rzy je stworzyli, i w pewnych szczeg�lnych warunkach mo�na by�o owe wspomnienia obudzi�. Karal mu wierzy�; w ko�cu po tym, co ju� widzia�, c� znaczy� jeden cud wi�cej?
Gryfy przekaza�y mu ju� w�asn� wersj� tej opowie�ci, oczywi�cie z bardziej rozwini�tym w�tkiem bohaterstwa Czarnego Gryfa. Nawet Srebrny Lis opowiedzia� mu j� nieco zmienion�, wed�ug przekaz�w kestra'chern z klanu Kaled'a'in, pocz�wszy od Bursztynowego �urawia, Tadritha Zmory Wyrsa.
- ...dlatego by�o to dla nas miejsce u�wi�cone nawet przed tym, zanim dowiedzieli�my si� o broni, jaka tu spoczywa - zako�czy� Chagren. - Zwr�� uwag�: u�wi�cone, nie �wi�te. My z R�wnin nie nazywamy �wi�tym �adnego cz�owieka, nawet Jej avatar�w ani Kal'enedral. Mag Ciszy by� wspania�ym cz�owiekiem, ale mia� wady jak wszyscy. Od wi�kszo�ci z nas r�ni�o go to, i� zna� swe s�abo�ci i ca�e swe �ycie stara� si� podda� je kontroli, by nie krzywdzi� innych; tak�e to, �e po�wi�ci� du�o wi�cej swego czasu dla dobra innych ni� wi�kszo�� ludzi. Niebezpiecznym czyni�y go cechy, kt�rych nie stara� si� podda� kontroli: ciekawo��, ��dza poznania i ch�� wprowadzania zmian dla samych zmian.
Karal s�ucha� i zastanawia� si�; ciekawie by�o pozna� r�ne wersje nie tylko historii kataklizmu, ale i spos�b, w jaki postrzega�y Urtho odmienne kultury. Dla gryf�w by� to wielki ojciec; nic dziwnego, przecie� wiedzia�y, �e to on je stworzy�. Dla Srebrnego Lisa by�a to posta� znana z historii i obiekt uwielbienia, mniej ni� b�stwo, ale o wiele wi�cej ni� cz�owiek. Dla Tayledras�w by� figur� z odleg�ej przesz�o�ci; wi�kszo�� z nich nie zna�a nawet jego imienia, nazywaj�c go tylko "Magiem Ciszy". Dla wi�kszo�ci Shin'a'in nie by� nawet kim� takim...
Wyj�tek stanowili Kal'enedral. Dla nich Urtho by� cz�owiekiem; pot�nym, dobrym, ale takim, kt�ry nie m�g� si� oprze� pokusie wtr�cania si� w sprawy, jakich nie powinien nigdy dotyka�. Bez w�tpienia ich wersje przesyca�a charakterystyczna im niech�� do magii. Nawet Chagren nie by� od niej ca�kiem wolny, chocia� w nim by�o jej mniej ni� w innych.
Shin'a'in zostali mianowani stra�nikami R�wnin przez sam� Bogini�, cho� wi�kszo�� z nich nie zdawa�a sobie sprawy z tego, i� rzeczywi�cie ma co chroni� przed intruzami. Z pewno�ci� Bogini mog�aby usun�� bro� i zwi�zane z ni� niebezpiecze�stwo, gdyby tylko zechcia�a, ale pobudki dzia�ania b�stw nie zawsze s� zrozumia�e nawet po kilku stuleciach obserwacji. G��wni s�udzy Bogini, Kal'enedral, udost�pnili obcym R�wniny i Wie�� dopiero na wyra�ne jej polecenie. Karal nie potrafi� sobie wyobrazi� ich reakcji na wie��, i� wpuszczaj� do Wie�y mag�w.
"Musz� mie� wielk� wiar�" - pomy�la� ze zdziwieniem. - "Ile czasu zabra�o mi przekonanie si�, �e heroldowie i Towarzysze to nie demony; oni o wiele szybciej wyzbyli si� swych l�k�w".
Je�li nawet si� ich nie wyzbyli, to w ka�dym razie potrafili je pokona�. Karal nie spotka� si� z ich strony z �adnymi oznakami wrogo�ci; jedynie z czujno�ci�, jak� sam zachowywa� w zetkni�ciu z lud�mi obcego narodu. Mo�e jednak Kal'enedral starannie wybierali tych, kt�rzy mieli s�u�y� pomoc� cudzoziemcom.
- My�l�, �e odpowiada�aby mi nieco mniejsza ilo�� zmian - odrzek� ze s�abym u�miechem. - Jednak magiczne burze nie daj� nam wyboru.
Chagren u�miechn�� si�; jego ostre, ptasie rysy podkre�la�y u�miech.
- Kolejny pechowy przypadek, kt�ry mo�na by przypisa� Urtho. Niekt�rzy mog� twierdzi�, �e gdyby nie dokona� takich wybor�w, nie by�oby teraz tego wszystkiego.
"Ciekawy dob�r s��w. Czy Chagren tak nie my�li?"
- Ale ty tak nie my�lisz? - zapyta� Karal delikatnie. Chagren przez chwil� wygl�da�, jakby nie chcia� odpowiedzie�, ale potem wzruszy� ramionami.
- Ja nie. Nie jestem pewien, czy wielki wr�g Urtho, Ma'ar, nie rozp�ta�by jeszcze gorszej nawa�nicy; sp�jrz chocia�by na skutki post�pk�w Zmory Soko��w i Ancara, a oni przecie� ust�powali pot�g� Ma'arowi. Zreszt� moi nauczyciele leshy'a mieli... do�wiadczenie z magami.
To by�o nowe s�owo; Karal mia� wra�enie, �e rozpoznaje jego rdze�. Co� zwi�zanego z dusz�.
- Co to za nauczyciele? - zapyta�, by potwierdzi� sw�j domys�.
- Przypuszczam, �e nazwa�by� ich duchami, cho� je�li Ona zechce, mog� by� ca�kiem realni - odrzek� rzeczowo Chagren, jakby codziennie rozmawia� z duchami. Mo�e rzeczywi�cie rozmawia�. - W �yciu niemal ka�dego Zaprzysi�onego Mieczowi nadchodzi chwila spotkania jednego lub kilku leshy'a Kal'enedral. Nawet... - Chagren przerwa�, wpatrzy� si� w przestrze� za Karalem i Zakrztusi� si�. Otworzy� szeroko oczy i sk�oni� lekko g�ow�. - Wydaje mi si�, cudzoziemcze - przem�wi� zupe�nie innym, pe�nym szacunku tonem - �e za chwil� sam si� dowiesz.
Karal odwr�ci� g�ow�; w drzwiach sta� kolejny Shin'a'in, tym razem z pewno�ci� by�a to kobieta, wojowniczka z krwi i ko�ci. Od st�p do g��w ubrana by�a w czer�, a d� jej twarzy zakrywa� welon czy te� szal. Z jej paska zwisa�y miecz i d�ugi n�, ale ona zdawa�a si� nie zauwa�a� ich ci�aru. Dwoma krokami przesz�a komnat�, stan�a przy pos�aniu Karala i popatrzy�a na niego.
Mog�a wydawa� si� przera�aj�ca cho�by ze wzgl�du na str�j, jednak nie emanowa�o z niej nic z�owr�bnego. By�a z pewno�ci� doskona�a w swoim fachu, na pewno onie�miela�a, ale Karal zaufa�by jej bez wahania. Nad welonem b��kitne oczy patrzy�y z rozbawieniem i �yczliwo�ci�; czu�, �e si� u�miecha.
- Wybacz, �e nie mog� wsta�, by ci� odpowiednio przywita�, pani - odezwa� si� z najg��bszym szacunkiem.
- Rozumiem - odrzek�a dziwnym, nieco g�uchym g�osem, jakby m�wi�a z wn�trza bardzo g��bokiej studni. - Widz�, �e w tej chwili raczej nie jeste� w formie.
Zmru�y� oczy i zacz�� dostrzega� czy te� wyczuwa� co� niezwyk�ego. Przypomina�a mu co� bardzo znajomego; szczerze m�wi�c, wok� niej unosi�a si� aura jak wok�...
"Panie S�o�ca! Czy to nie jest..."
- Mam wra�enie - odezwa� si� ostro�nie po wzi�ciu g��bokiego oddechu - i� Zaprzysi�eni, kt�rzy wybieraj� nauczanie kolejnych pokole�, nie zadaj� sobie trudu szukania kolejnej fizycznej pow�oki, jak ogniste koty czy Towarzysze. - "Ona jest duchem, ot co! Jak avatary An'deshy, tylko bardziej rzeczywista". W�asna odwaga spojrzenia duchowi w oczy i rozmawiania z nim jak r�wny z r�wnym przyprawi�a go niemal o zawr�t g�owy.
- Powiedzmy raczej: s� wybierani, a b�dziesz mia� racj�, m�ody kap�anie - odrzek�a z cieniem �miechu w g�ucho brzmi�cym g�osie. - Chocia� musz� przyzna�, �e zdarzy�o Jej si� raz czy dwa razy rozwa�a� mo�liwo�� czarnych Towarzyszy. A mo�e Czarnych Je�d�c�w.
Karal doskonale m�g� sobie wyobrazi� oburzenie Floriana na taki pomys� i ukry� u�miech. "Heroldom by si� to nie spodoba�o!"
- Przypuszczam, i� spotka�e� moj� krewniaczk� - ci�gn�� duch. - Zostawi�a na tobie sw�j znak, co pozwala mi przypuszcza�, �e ma o tobie dobre zdanie. Raczej trudno j� zadowoli�.
Karal przez chwil� zastanawia� si� gor�czkowo, o kogo mo�e chodzi�.
- Czy... to Querna? - zaryzykowa�, usi�uj�c sobie wyobrazi�, w jaki spos�b ta raczej odleg�a od niego osoba mog�a zostawi� na nim jakikolwiek znak.
Duch roze�mia� si� g�o�no.
- Nie, m�ody przyjacielu klan�w Kerowyn. Widz�, �e otoczy�e� si� wszystkim, co mo�e pos�u�y� jako bro�, aby� m�g� w ka�dej chwili po ni� si�gn��. Ten znak mia�am na my�li. Wyszkoli�a ci� tak doskonale, �e sta�o si� to odruchem.
Zaskoczony mimowolnie rozejrza� si� i zobaczy�, �e duch ma racj�; przedmioty, kt�rymi m�g�by rzuci�, le�a�y najdalej, a sztylet tu� przy �okciu. Obla� si� rumie�cem. Co sobie pomy�li Chagren - �e Karal im nie ufa? �e wpu�cili mi�dzy siebie potencjalnego zab�jc�?
- Nie wstyd� si�, ch�opcze - zgani� go duch szorstko. - To jeden z najlepszych nawyk�w. Co by si� sta�o, gdyby dosta� si� tu kto� z wrogimi zamiarami? Albo gdyby jeden z naszych bardziej fanatycznych krewniak�w doszed� do wniosku, i� oszukali�cie J� i musicie umrze�? Nie wiesz, co na ten temat m�wimy? "Znaj wszystkie wyj�cia. Nigdy nie siadaj ty�em do drzwi. Obserwuj odbicia. Obserwuj cienie. Miej r�ce wolne i bro� w pogotowiu".
"Panie s�o�ca!" - pomy�la� Karal rozpaczliwie. - "Ostrza� powiedze� Shin'a'in - co za okropna �mier�!"
Chcia� podej�� do tego �artobliwie, ale Kale'enderal wydawa�a si� zdecydowana wyrecytowa� mu wszystkie przys�owia na temat samoobrony, jakie Shin'a'in kiedykolwiek wymy�lili.
- "Nigdy nie siadaj do jedzenia z mieczem u boku - zawie� go na plecach, by �atwiej by�o po niego si�gn��. Lepszy szczery wr�g ni� fa�szywy przyjaciel. Kiedy..."
- "Najm�drzejszy m�wi najmniej" - wtr�ci� z determinacj�, zdecydowany przerwa� �w, zdawa�oby si�, nie ko�cz�cy si� strumie� przys��w. Czy wszyscy Shin'a'in byli tacy? Nawet Kerowyn zdarza�o si� cytowa� jako wskaz�wki przys�owia Shin'a'in. A duch Kal'enedral zna� prawdopodobnie wszystko, co kiedykolwiek wymy�lono!
Duch zn�w g�o�no si� roze�mia�.
- Dobrze powiedziane! - przyzna�. - Zachowaj poczucie humoru, a mo�e uda ci si� prze�y�. Chagren, opiekuj si� nim szczeg�lnie starannie; jest w nim wi�cej, ni� si� wydaje.
Chagren sk�oni� si� nisko.
- Jak ka�esz, nauczycielko - odrzek�.
Karal nie by� przygotowany na odej�cie ducha; ledwo mrugn�� - kobiety nie by�o. Dreszcz przebieg� mu po plecach, ale nie chcia� tego po sobie pokaza�.
- Je�li zobaczysz Zaprzysi�onego w zas�onie - powiedzia� wolno Chagren - to jest to leshy'a. By�o ich kilku pomi�dzy nami. Przypuszczamy, �e pilnowali waszego bezpiecze�stwa... albo naszego. Nadal nie jeste�my pewni.
- Pewnie chodzi�o o jedno i drugie - odpar� Karal, czuj�c zam�t w g�owie. - Kerowyn jest jej krewn�?
Chagren wzruszy� ramionami.
- Tak twierdzi. To co� nowego, gdy� leshy'a niech�tnie m�wi� o swojej przesz�o�ci. Cz�sto nie znamy nawet ich imion. Ona by�a moj� pierwsz� nauczycielk� miecza; przysz�a w nocy, kiedy zosta�em Zaprzysi�ony... - przerwa� i potrz�sn�� g�ow�. - Plot� bez sensu. Ty za�, cudzoziemski kap�anie, mo�esz uzna�, �e przeszed�e� swego rodzaju test. Nikt z Zaprzysi�onych nie b�dzie wi�cej kwestionowa� twego prawa do przebywani