2580
Szczegóły |
Tytuł |
2580 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2580 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2580 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2580 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KORNEL MAKUSZY�SKI
SKRZYDLATY CH�OPIEC
SCAN-DAL
I
Pan Alojzy Raczek nie zazna� zbyt wiele szcz�cia w �yciu, �ycie bowiem jak gdyby si� zawzi�o na pana Alojzego Raczka. Widz�c pogod� w jasnych, bladoniebieskich, jak gdyby wyp�owia�ych na s�o�cu jego oczach i widz�c dobrotliwy u�miech na jego obliczu, drobnym i jak gdyby zmi�tym - postanowi�o zagasi� ten u�miech i, zdmuchn�� ze spojrzenia pogod�. Pan Alojzy Raczek broni� jednak�e skarb�w swojego ducha z bohaterskim, nieust�pliwym uporem Leonidasa1. Jasno�ci spojrzenia u�ywa� jak s�onecznego grotu, a pogod� serca zas�ania� si� jak tarcz� przeciwko ca�emu zast�powi nieszcz��, zgryzot i udr�cze�; przeto �ycie - srogi nauczy ciel - nie mog�o nauczy� powagi tego niesfornego ucznia, przyjmuj�cego z radosnym u�miechem ch�osty i kary. Ma�o by�o nadziei, �eby pana Alojzego Raczka mo�na by�o kiedy� wprowadzi� na bity, prosty i utarty go�ciniec rozs�dku, m�odzieniec ten bowiem mia� ju� lat przesz�o sze��dziesi�t; wiek ten, wcale ju� srebrny, mia�a jedynie jego capi�, rzadka br�dka, na kt�r� radosna pogoda jego ducha nie mia�a wp�ywu i nie ochroni�a jej przed siwizn�. Natomiast bladoniebieskie oczy tego cz�owieka mia�y �at nie wi�cej ni� pi�tna�cie lub osiemna�cie i u�miecha�y si� u�miechem tego zachwycaj�cego wieku, podobnego do kwitn�cej ga��zi.
Na pana Raczka wali�y si� z wielkim hukiem lawiny niepowodze� lub chytrze i podst�pnie ogarnia�a go pow�d� niezliczonych utrapie�, on za� z wielkim spokojem domoros�ego filozofa otrz�sa� z siebie zimne i wilgotne okruchy lawiny lub gramoli� si� z wodnych m�t�w ostatnim wysi�kiem. I zawsze zdo�a� ocali� ten sw�j bladoniebieski, jak gdyby wyp�owia�y na s�o�cu u�miech. Srogie �ycie machn�o wreszcie na niego ko�cist� r�k�, zrozumiawszy, �e na pogodne pomieszanie zmys��w i na ob��dn� wiar� w rado�� serca nie ma rady. Wtedy pan Alojzy Raczek swobodnie odetchn��, u�miechn�� si� promienniej jeszcze ni� zwykle i uczyni� �cis�y rachunek zysk�w i strat swoich d�ugich i smutnych lat sze��dziesi�ciu. Straty by�y wielkie i dotkliwe. Pan Raczek pozosta� na �wiecie sam jak zab��kany na nieogarnionej pustyni w�drowiec. W�r�d milion�w ludzi nie by�o nikogo, co by si� chcia� przyzna� do tego nieco �miesznego orygina�a z dziecinn� twarz� i z kwitn�cym spojrzeniem. Nie by�o - wida� - �adnych innych Raczk�w na tym �wiecie, chocia� poka�na ich ilo�� musia�a kr��y� na anielskich skrzyd�ach na drugim. Fortuna pana Alojzego tak�e znajdowa�a si� gdzie� na wysoko�ciach, pod s�o�cem i pod gwiazdami. Gdyby by� j� przynajmniej posiada�, by�by si� niew�tpliwie znalaz�, cho�by spod ziemi, jaki� daleki krewniak. Cz�owiek ubogi rzadko miewa krewnych, pan Raczek za�, spad�szy dziesi�� razy z wozu, wi�ksz� cz�� �ycia sp�dzi� pod wozem, by� przeto zadowolony, �e jest sam w chwilach sm�tnych i �a�osnych. Czasem przymiera� g�odem, czasem nie mia� czym okry� grzbietu. Wtedy syci� si� swoj� pogodn� m�dro�ci� i jak ciep��, we�nian� chlamid�2 okrywa� si� nadziej�, �e po siwej zimie zjawi si� zielona wiosna.
Tak si� zazwyczaj zdarza�o. Czasem i z oboj�tno�ci ludzkiej wyrasta� kwiat dobroci jak krokus wyrasta ze �niegu. Jasny u�miech Alojzego Raczka posiada� przedziwn� w�a�ciwo�� zjednywania serc. Zjedna� on wreszcie opryskliw� pot�g�: redaktora wielkiego dziennika, i pogodny Raczek zosta� zamianowany korektorem, jasnym poprawiaczem czarnych, osmolonych drukarskich b��d�w. Ju� od roku pe�ni� ten roztropny urz�d, a czyni� to wybornie, pan Raczek bowiem odznacza� si� wybitn� inteligencj�, w ma�ej za� swojej i niepozornej g�owie posiada� ca�y lamus wiadomo�ci. Uk�ad ich i wzajemny do siebie stosunek oznaczy�by cz�owiek - zbyt metodyczny i zbyt wymagaj�cy - por�wnaniem wcale pospolitym, kt�re m�wi zjadliwie o pomieszaniu "grochu z kapust�". Poniewa� jednak dobry Alojzy Raczek nie mia� przenigdy zamiaru obj�cia katedry filozofii na uniwersytecie i z wrodzonej skromno�ci nigdy by jej nie przyj��, stan jego g�owy nale�y uwa�a� za wystarczaj�cy na prywatny u�ytek. Nie nale�y jednak�e ukrywa�, �e w g��bi spokojnej i najpoczciwszej duszy mia� on pilnie ukrywane sk�onno�ci do badania zjawisk tajemniczych, gro�nych w swej nieuchwytnej pot�dze i do snucia rozwa�a�, ma�o wprawdzie bystrych, lecz za to nadmiernie rozwlek�ych na temat niesko�czono�ci, bezmiaru wszech�wiata, straszliwo�ci niebieskich przestrzeni i rozgorza�ej po�arami pot�gi niepoliczonych s�o�c. Te sprawy niezmierne zastanawia�y go zawsze g��boko i rodzi�y w ma�ej jego g�owie wielkie my�li. I one to by�y jedynym �r�d�em jego strapionych zgryzot. W najgorszych swoich czasach pan Raczek ma�o si� troszczy� tym, czym si� nazajutrz po�ywi, piek�cym natomiast niepokojem nape�nia�a go przeczytana gdzie� wiadomo��, �e za sto czterdzie�ci siedem miliard�w lat obok ziemi przeleci kometa z ogonem, w kt�rym wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa b�dzie jaki� nieprzyjemny dla ludzkiego zdrowia gaz. Wtedy pot�nie rozmy�la�.
To by�o przede wszystkim powodem, �e pan Micha� Lepaj��o uwa�a� go za szkodliwego wariata, kt�rego w�adze nie zamykaj� w szpitalu albo przez roztargnienie, albo przez �le pojmowane poszanowanie obywatelskich swob�d. Lepaj��o by� to m�� wielce gruby, na g�bie czerwony, nape�niony zawsze swarliwym gniewem jak beczka dynamitem. Pochodzi� z Litwin�w; w redakcji za� owego dziennika, w kt�rym pan Raczek by� korektorem, zajmowa� si� dzia�em: "Wesela i pogrzeby". Zaj�cia swoje, odbywaj�ce si� na tak bardzo oddalonych terenach, ��czy� wyborny ten dziennikarz z doskona�� wpraw� i jedynie z�o�liwo�ci przypadku przypisa� nale�y, �e czasem sprawozdanie z pogrzebu mia�o w sobie rytm mazura, a wesele odby�o si� w nastroju trumiennym. Ustawiczna zmiana nastroj�w wprowadzi�a jednak w umys�owo�� pana Lepaj��y niecierpliwe podniecenie i zbytni� pobudliwo��. Wybucha� z byle powodu i pryska� k��liwymi s�owami jak fontanna na wietrze. Wedle wszelkiego prawdopodobie�stwa na twarzy mia� ten .cz�owiek pogrzeb, a w sercu wesele, gniew bowiem jego, nad�ty i bulgoc�cy jak indyk, do�� szybko ucicha� i uk�ada� si� w trumnie pogardliwego spokoju. Cichy pan Raczek mia� przywilej ustawicznego budzenia go z letargu i wprowadzania w stan nieprzerwanej awantury.
Czasem gruby, czerwony na g�bie cz�owiek sycza� przez z�by:
- Nigdy nie, by�em szcz�liwy, ale kiedy� wreszcie roze�miej� si� i b�d� ta�czy� ze szcz�cia: kiedy napisz� o panu "po�miertn� wzmiank�"! B�d� ta�czy�, s�yszy pan, panie Raczek! B�d� ta�czy� przy pa�skiej trumience!
- Oczywi�cie - radowa� si� pan Alojzy. - Kto opisuje i wesela, i pogrzeby, ten mo�e urz�dzi� wesele nawet na pogrzebie.
Los albo �ci�lej m�wi�c - pan redaktor posadzi� ich przy pracy w jednym pokoju, twarz w twarz. Oddzieleni byli jedynie szeroko�ci� sto��w, nad kt�rymi spotyka�y si� spojrzenia: chmurne i krwi� pomazane Lepaj��y i rozradowane, weso�e, niebieskie Raczka. Nast�powa� nag�y trzask, co� migota�o, co� b�ys�o i zaczyna�o grzmie�: to Lepaj��o wydobywa� z brzucha warkot ostrzegawczy i gro�ny. Raczek piska� dyszkantem jakie� s�owo i rozpoczyna�a si� kr�tka, burzliwa awantura jak wiosenna burza. Wszystko zreszt� pomi�dzy nimi by�o awantur�.
Czasem Raczek, pracuj�cy zawsze do bardzo p�nej nocy, mruga� zm�czonymi oczyma i coraz ni�ej pochyla� g�ow� nad p�acht� uczernionej stronicy. Litwin nie m�wi� nic, tylko �ypa� powiekami, czasem r�k� uderza� o st�, wreszcie u�ywa� ostatecznego efektu: zaczyna� zgrzyta� z�bami. Potem ��czy� wszystkie te grymasy w jeden grzmot i wi�za� je we w�ciek�o��.
- Id� pan spa� - grzmia� jak beczka toczona po wyboistym bruku. - Id� pan spa�, m�wi� panu! Zdechlak pan jest, a ja nie mam zamiaru cuci� pana, kiedy pan zemdleje. Szkoda kub�a wody na takiego �apserdaka.
- Ale kto doko�czy korekty? - pyta� dobrotliwie Raczek. - Przecie pan nie potrafi, bo to zbyt inteligentna robota.
Lepaj��o zmienia� wtedy oczy w dwa sztylety i przebija� nimi serce pana Raczka; podnosi� w g�r� obie pot�ne r�ce, przez co dawa� mu jasno do poznania, �e w tej chwili n�dzne, u�miechni�te jego �ycie niewarte jest g��wki zardzewia�ej szpilki lub spalonej zapa�ki, gdy� jednym uderzeniem tych s�katych r�k urz�dzi panu Raczkowi pogrzeb najostatniejszej klasy, o czym w gazecie b�dzie jednowierszowa wzmianka. Nast�pny ruch prawej r�ki, w stron� ogromnego ka�amarza, oznajmia� ju� nieco dok�adniej wyb�r narz�dzia �mierci i mie�ci� w sobie zapowied�, �e �mier� pana Raczka b�dzie czarna jak redakcyjny atrament. Na te wszystkie straszliwo�ci odpowiada� pogodny m�drzec bardzo zm�czonym, lecz rozbrajaj�cym u�miechem, pozdrawia� mrucz�cego nied�wiedzia gestem Cezar�w i spokojny, �e nied�wied� doko�czy za niego �mudnej pracy, odchodzi� w nocny mrok i cisz�. M�ci� j�, ale ju� na schodach, daleki grzmot w tym sensie:
- Ca�e szcz�cie, �e jest �lisko! Mo�e pan sobie wybije par� z�b�w...
Wojna tych dw�ch nienawistnych pot�g mia�a pod�o�e g��bokie: oto zawodowy pesymista, autor niezliczonych nekrolog�w, nienawidzi� �wiata, gardzi� lud�mi, kl�� w zimie, narzeka� na wiosn�, kiedy za� pada� deszcz, spogl�da� podejrzliwie spode �ba, czy ten deszcz nie pada wy��cznie ze wzgl�du na niego, aby mu uczyni� pako��3. Kt� przeto by� jego naturalnym wrogiem? Oczywi�cie, �e �w zwariowany Raczek, zawodowy optymista, kt�ry wszystkiemu by� rad, wierzy� wszystkiemu i wszystkim, jak dziecko garn�� si� do ludzi, a na widok rozkwit�ego drzewa potrafi� roze�mia� si� g�o�no i przez godzin� wpatrywa� si� w jego weseln� bia�o��. Walczy� przeto czarny szatan z duchem �wiat�o�ci. Aryman z Ormuzdem4, hukaj�cy po nocy puszczyk z niem�drym skowronkiem, co wydzwania chwa�� promienistego poranka. Dlatego to jednego razu, kiedy Lepaj��o by� w nastroju cmentarnym, opisawszy jakie� wspania�e wesele, usi�owa� podepta� nogami weso�� filozofi� swego wroga. Wymierzywszy w niego wskazuj�cy palec, aby nie by�o pomy�ki w adresie, chocia� we dw�ch tylko w pustej siedzieli sali, m�wi� dobitnie, przenikliwie i zab�jczo:
- Pan �le sko�czy, panie Raczek! Z ca�ego serca tego panu �ycz�, ale to si� sta� musi i bez moich �ycze�. A wie pan dlaczego? Bo pan jest brzydkim k�amc� i wytrawnym oszustem... Niech pan nie przerywa, bo przestan� m�wi� i zaczn� �ama� pa�skie kruche ko�ci!... Dobrze, �e pan zblad�, stary szachraju... Jest pan k�amc�, bo si� pan wci�� u�miecha. Czy wolno zapyta�, z czego si� pan �mieje i czym si� pan wci�� raduje? Bieda pana gryzie, na porci�tach ma pan �aty, tak �e wygl�daj� jak mapa, zdrowia pan nie ma, a gdyby panu przysz�a szcz�liwa my�l do g�owy, aby chcie� umrze�, nie b�dzie nikogo, kto by panu poda� kropelk� wody. Prawda to czy nieprawda? A pan si� �mieje! Bo pan, jak ma�e dziecko, nie rozumie ani powagi, ani z�o�ci �ycia i wierzy pan, �e pan b�dzie sypia� nie na pomi�tym sienniku, lecz na r�ach. Ot� o�wiadczam panu, �e mnie to gniewa i oburza! Ja nie mog� znie�� widoku u�miechaj�cego si� g�upio cz�owieka, bo pan obra�a ludzko��... Pa�skie porcelanowe oczy doprowadzaj� mnie do szale�stwa! Nie pozwol� siebie obra�a�, ja, cz�owiek smutny, kt�ry rozumie gorycz smutku. Ja wiem, panu chce si� czasem p�aka�, ale pan umy�lnie si� u�miecha, by�e tylko mnie rozdra�ni�... I dlatego, chocia� powinienem mie� lito�� dla ludzi upo�ledzonych na umy�le, nienawidz� pana i gardz� panem!
W odpowiedzi na to mordercze przem�wienie, pan Raczek u�miechn�� si� promieni�cie, co doprowadzi�o pana Lepaj��� do furii i do tak pot�nego trza�ni�cia drzwiami, �e ca�y dom wrzasn�� w nag�ej trwodze.
Wobec tak rozbie�nego s�du o �wiecie j, o ludziach, rozmawiali ze sob� do�� rzadko, ale taka rozmowa przypomina�a dziwaczn� zabaw�: pan Lepaj��o ciska� w pana Raczka s�owa czerwone, ociekaj�ce krwi� jak och�apy mi�sa, a dobry pan Raczek odrzuca� w stron� pana Lepaj��y s�owa niebieskie jak niezapominajki. Zreszt� jagni� nie chcia�o dra�ni� litewskiego lwa, a lew uwa�a� rozmow� z jagni�ciem za spraw� poni�ej swej godno�ci. Czasem jednak obydw�ch wrog�w nu�y�o czarne milczenie, pracowali bowiem w tych samych godzinach nocnych, sennych i sprzyjaj�cych rozmowom.
W�a�nie siedz� obaj naprzeciwko siebie, twarz� w twarz. Pan Lepaj��o pali kr�tk� fajk� i chocia� uko�czy� swoje kwieciste pisanie, nie odchodzi. Dawno ju� spostrze�ono, �e mrukliwy grubas, jak gdyby w�asnego szuka� nieszcz�cia, szuka nieustannie towarzystwa chudego, u�miechni�tego swego wroga. By�o to samoudr�czenie zaobserwowane u ludzi, kt�rzy z rozpaczliwym, bolesnym uporem wci�� poruszaj� chory z�b. Min�a godzina druga; noc by�a zimna, a jesie� my�a szyby okien strugami deszczu. Alojzy Raczek, wpatrzony zm�czonym wzrokiem w wielkie, mokre p�achty papieru, wy�awia� ostrym szpikulcem o��wka zb�dne litery i nadziewa� je jak czarne �uczki na szpilk�, ruchem nieco zniecierpliwionym wyg�adza� zburzony sens zdania albo zwa�nione s�owa oddziela� od siebie p�otem przecinka. Poprawia� pracowicie, cierpliwie, z doskona�� wpraw�, rzadko marszcz�c czo�o. Nagle, odczytawszy jaki� ust�p gazety, wyra�nie drgn��. Poprawi� si� w krze�le Jak u�an w siodle i zag��bi� si� w czytaniu z niezwyk�� uwag�. R�wnie niespodzianie podni�s� g�ow� i - �ami�c milcz�ce traktaty - zwr�ci� si� do Lepaj��y z dziwacznym zapytaniem:
- Panie Michale, co b�dzie, kiedy s�o�ce zga�nie?
- B�dzie ciemno! - hukn�� Lepaj��o. - B�dzie ciemno jak w pa�skiej m�zgownicy! A przy sposobno�ci pozwol� sobie zauwa�y�, �e nie jestem dla pana �adnym "panem Micha�em", lecz "Lepaj���", wyra�nie: "panem Lepaj���".
R�wnocze�nie "pan Lepaj��o" tchn�� tak� chmur� dymu jak pancernik, co si� otacza dymow� zas�on�, i tak wycelowa� swoj� uwag� na Raczka jak �mierciono�ne dzia�o. Ale - o dziwo! - Raczek nie zwraca� na to wszystko uwagi i odp�dziwszy dym, jakby odp�dza� muchy, m�wi� z wielkim przej�ciem:
- Nadzwyczajny artyku�... Bardzo, bardzo ciekawy... "Kiedy umrze wszech�wiat?..." - Czy pan s�ysza� co� podobnego?
Niech pan sobie wyobrazi, �e s�o�ce, trac�c w przeci�gu ka�dej minuty dwie�cie pi��dziesi�t milion�w ton swojego ci�aru, w tym samym czasie, wskutek zamiany materii w energi�, wypromienia z siebie dwie�cie dwadzie�cia sze�� kwintylion�w erg�w...
- Tylko tyle? My�la�em, �e wi�cej - zasycza� Lepaj��o jak szatan sma�ony w upale dwustu dwudziestu kwintylion�w erg�w.
Raczek nie zwraca� na niego uwagi.
- To straszne - m�wi�. - Po up�ywie kilkuset bilion�w lat nast�pi katastrofa. Niech pan s�ucha: - "...Wiele danych wskazuje na to, �e obecnie, jako obywatele wszech�wiata, �yjemy raczej bli�ej jego ko�ca ani�eli pocz�tku..." - Rozumie pan? "Bli�ej ko�ca ni� pocz�tku!" Kilkaset bilion�w lat to przecie nie tak wiele...
Wtem drgn�� Alojzy Raczek i kilkaset bilion�w lat drgn�o razem z nim w nag�ym przestrachu; to straszliwy Lepaj��o wyr�n�� pot�n� d�oni� w gin�cy wszech�wiat, a r�wnocze�nie w st�, rycz�c jak kosmiczny wicher:
- Czy pan nie ma wi�kszego zmartwienia? Co pana obchodzi kilkaset bilion�w lat? Kto mo�e wytrzyma� z takim wariatem jak pan? Patrzcie ludzie! S�o�ce traci na wadze, a ten mentecaptus straci� rozum. I niech�e pan sam powie: czy mo�na z panem gada� po ludzku?
- Mo�na - odrzek� Alojzy Raczek z wznios�ym spokojem. - Na to jednak trzeba mie� szeroki pogl�d na sprawy wieczyste i nie t�uc pi�ci� w st�. My�la�em, �e pana rzecz tak nies�ychana zainteresuje i �e pan pomy�li o sobie us�yszawszy, �e i wszech�wiat czeka zag�ada. Przepraszam, �e si� pomyli�em... Trudno ze �lepym gada� o kolorach, a z nied�wiedziem o astronomii. Jest to nauka zbyt wznios�a, a �e ja j� i kocham, i rozumiem...
- Dosy�! - wrzasn�� Lepaj��o. - Dosy�, bo pana zamorduj�! Pan zna si� na astronomii? Bo�e mi�y! Wie pan, co ja panu powiem? Powiem panu tak, �e pan z krzes�a zleci. Licho wie, ile pan ma lat, bo wygl�da pan na sto dwadzie�cia - i co z tego? �eby pan nawet przez tysi�c lat patrzy� na gwiazdy, b�dzie pan taki sam m�dry jak przy narodzeniu. On si� zna na astronomii, bo patrzy w niebo? Cha! cha! W� zjada traw� przez dwadzie�cia lat, a czy w� zna si� na botanice? Czy szewc, kt�ry �ata buty filozofa, zna si� na filozofii? Czy krowa, kt�ra umoczy�a ogon w farbie i smaruje nim p��tno, jest Apellesem5? Czy bocian, kt�ry zjada �aby...
- Przesta� pani - rzek� Raczek cicho, lecz dobitnie, wytrzymawszy bowiem szewca, wo�u i krow�, nie m�g� ju� wytrzyma� bociana. - Rozmowa z panem jest ca�kiem zb�dna. Nie �ycz� sobie znajomo�ci z szanownym panem... I uprzedzam pana, �e je�li mnie pan przestanie poznawa� na ulicy, sprawi mi pan prawdziw� przyjemno��. A teraz prosz� mi nie przeszkadza� w pracy!
Tyle by�o wspania�ej godno�ci i tyle dr��cej ze wzruszenia pot�gi w tym przem�wieniu, �e awanturniczy Litwin zamilk� ze zdumienia. Przez chwil� zdawa�o si�, �e rozsro�ony nosoro�ec prycha z w�ciek�o�ci i zaraz rozpocznie szar�� na nieszcz�snego Raczka, kt�ry pochyli� si� zn�w nad korekt� i znowu przywo�ywa� na swoj� drobn� twarz u�miech, na moment jeden zdmuchni�ty wichrem gniewu Lepaj��y. Nieszcz�cie jednak przesz�o mimo, jak burza, co si� potoczy�a daleko�ci� widnokr�gu.
Ci�kie milczenie wisia�o nad nimi jak brzuchata, czarna chmura. Raczek w�drowa� po wszech�wiecie, a Lepaj��o sapa� jak lokomotywa po dalekiej podr�y i patrzy� na wroga lekcewa��cym spojrzeniem. Wr�g uko�czy� wreszcie prac�, wyprostowa� ramiona i zacz�� cicho nuci�, daj�c tym wyra�nie do poznania "wszystkim obecnym", �e ich uwa�a za powietrze. Wreszcie wdzia� p�aszcz, na�o�y� na g�ow� kapelusz i spojrza� jak gdyby zatroskanym wzrokiem na szyby, o kt�re bi� deszcz nudnym, szklanym d�wi�kiem.
- Ach, ta plucha! - rzek� do siebie, najwyra�niej tylko do siebie.
- Niech we�mie m�j parasol - ozwa� si� mrukliwy, dudni�cy g�os Lepaj��y, kt�ry m�wi� w przestrze�, najwyra�niej w przestrze�.
- Obejdzie si�! - z mi�ym u�miechem odrzek� Raczek w stron� kulawej, t�pej szafy ze starymi gazetami.
- S�usznie. Szkoda dobrego parasola dla kiepskiego wariata - zduszonym g�osem o�wiadczy� Lepaj��o w stron� zdumionego tym o�wiadczeniem pieca.
Pan Alojzy, nadziany triumfem jak indyk truflami, wyszed� na stare, trzeszcz�ce schody. U�miecha� si� w ciemno�ci, wielce rad, �e pot�g� ducha zmia�d�y� tego drewnianego Perkuna6 i wgni�t� go w proch. Za drzwiami przystan��, nas�uchuj�c, czy zgn�biony Lepaj��o nie j�czy z bole�ci, w poha�bieniu i wstydzie.
W tej chwili us�ysza� cichy j�k.
U�miech zwi�d� na ustach dobrego pana Raczka. Zacz�� nas�uchiwa� pilniej i wy�owi� w czarnej wodzie ciszy jakby srebrn� p�otk� - cichutkie westchnienie. Zdumia� si�. Przecie tak misternie i rzewnie nie wzdycha Lepaj��o, kt�ry wichrem swego westchnienia m�g�by wywr�ci� s�onia. Nie, to nie on. Kto� musia� by� na za�omie schod�w wiod�cych na drugie pi�tro, w nocy puste - mie�ci�y si� tam bowiem biura administracji. Raczek podszed� cichutko i zapali� zapa�k�.
- O Bo�e mi�osierny - szepn�� smutno.
Przy �cianie, na go�ych deskach, spa� niespokojnym snem ch�opczyna mo�e czternastoletni. Nogi mia� bose, a jedn� - zapewne zranion� - owin�� ga�gankiem. Zwini�ta pi�stka zast�powa�a poduszk�. Blady by� i wymizerowany. Z jasnej g�owy zsun�a si� czapeczka i le�a�a obok. Ch�opak dr�a� z zimna i wzdycha� przez sen.
Pan Raczek patrzy� na niego wzrokiem przel�k�ym tak d�ugo, a� zgas�a zapa�ka.
- Bo�e mi�osierny! - powt�rzy� Raczek w ciemno�ci; pochyli� si�, ostro�nie uj�� w ramiona �pi�cego ch�opaka i zacz�� schodzi� do redakcji. Ch�opiec nie obudzi� si�. Raczek �okciem nacisn�� klamk� drzwi, otworzy� je nog� i wszed� do pokoju, w kt�rym Lepaj��o w�a�nie wdziewa� p�aszcz.
- Panie Michale - szepta� - drogi panie Michale, niech mi pan pomo�e!
Lepaj��o ju� chcia� rykn��, lecz zaniem�wi� w niepomiernym zdumieniu, wzi�� ch�opca w swoje pot�ne ramiona i wzrokiem zapytywa�, co to wszystko oznacza?
- Spa�, biedaczyna, na schodach... - m�wi� Raczek zdyszanym, zm�czonym szeptem. - Jak pies... Przecie nie mo�na go tam zostawi�... Nieszcz�liwe dziecko... To jaki� ch�opczyna, co sprzedaje gazety... Panie Michale, co� trzeba z nim zrobi�, ale co?
Lepaj��o patrzy� na ch�opca dziwnym wzrokiem. Pan Raczek by�by przysi�g�, �e wzrok ten by� wilgotny.
- Spa� - szepn�� jakby z wielkim zdumieniem, ale najcichszym szeptem, aby go nie obudzi�.
- Musi by� bardzo zm�czony... Po��my go tutaj... Czekaj pan! U�o�ymy go na stole, a pod g�ow� damy mu stare gazety... O, taki... Dzi�kuj� panu! Tu ju� nikt nie zajdzie do rana - szepta� z wielkim przej�ciem. - Ale rano b�dzie mia� ci�kie przej�cia... Chyba, �e ja tu zostan�.
- Pan p�jdzie do domu - szepn�� gro�nym, opas�ym szeptem Lepaj��o. - Pan jest zm�czony i w og�le kapcan pan jest, je�li idzie o zdrowie. Ja tu z nim zostan�!
Raczek spojrza� na niego serdecznie.
- To ja go znalaz�em - m�wi�. -. Nie chc� panu czyni� k�opotu.
- Wyno� si� pan - mrukn�� Lepaj��o.
- Dobrze, dobrze... Patrz pan, jakie to blade, biedactwo...
Dr�y z zimna. Czym go przykry�, m�j Bo�e?
Litwin uderzy� si� nagle d�oni� w czo�o, czym pr�dzej zdj�� z siebie p�aszcz i troskliwie okry� ch�opca.
- To ciep�y p�aszcz - szepn��, jakby chcia� si� usprawiedliwi�.
Raczek u�miechn�� si� jasnym, dobrym u�miechem i chwyci� w swoje drobne r�ce pot�n� d�o� Lepaj��y.
- Pan jest strasznie zacny - rzek� cichutko,
Lepaj��o wyrwa� r�k� jak oparzony i pe�en hamowanej z trudem w�ciek�o�ci rzek� pot�nie:
- Czy pan chce, �ebym pana zabi� od razu, czy dopiero jutro?
II
Raczek wstawa� zwykle p�no, aby odespa� przepracowan� noc, nazajutrz jednak wpad� wcze�niej do redakcji. Lepaj��y, oczywi�cie, nie zasta�, a o ch�opcu nic mu nie umiano powiedzie�. Raczek nie m�g� go zapomnie�: wci�� mia� przed oczami widok biedaczyny, zwini�tego w k��bek jak psiak na ch�odzie, i tak, zapewne, zm�czonego, �e go nie obudzi�o ani �wiat�o, ani g�osy, ani przenosiny ze schod�w na st� redakcyjny. Czu�y na ka�de nieszcz�cie dr�a� i truchla� pan Alojzy na widok bezbronnego nieszcz�cia dziecka. Ten ch�opczyna by� prawie dzieckiem, zmi�tym, zzi�bni�tym i pewnie g�odnym dzieckiem. "Co si� z nim sta�o lub co z nim uczyni� Lepaj��o? Dobre to ch�opisko, ten Lepaj��o - my�la� - tylko raptus i paliwoda. Serce ma lepsze od g�by, bo g�b� ma paskudn�".
Postanowi� zaj�� do Lepaj��y, kt�ry mieszka� ze swoj� owdowia�� c�rk�, cich� kobiecin�, i z jej dzieckiem, pi�cioletni� dziewczynk�, Danusi�. Nie by�o w�a�ciwie powodu do tych nag�ych odwiedzin. Raczek s�dzi� jednak, �e wpl�tawszy poczciwego Litwina w t� nocn� awantur� z ma�ym, biednym oberwa�cem, powinien przej�� teraz ten nieszcz�sny depozyt z r�k tymczasowego opiekuna. By� mo�e, �e Lepaj��o nie wie w tej chwili, co pocz�� z ch�opakiem, kt�rego on znalaz�, trzeba b�dzie przeto odebra� nied�wiedziowi to mizerne ludzkie chuchro, nakarmi�, czym� obdarowa� i odda� ulicy, sk�d przysz�o i gdzie zapewne mieszka.
Spoza drzwi mieszkania Lepaj��y s�ycha� by�o dzikie okrzyki pomieszane z dzieci�cym piskiem. Raczek pocz�� nas�uchiwa�.
"Czy ten cz�owiek morduje dziecko?" - pomy�la� ze strachem.
Dopiero jasny i cienki �miech dziewczynki oznajmi� jego s�usznemu przera�eniu, �e krwawy Litwin zabawia swoj� wnuczk�. S�dz�c z odg�os�w, by�a to zabawa w sam raz dla nied�wiedzi lub dla ludo�erc�w, a nie dla misternego dziecka.
- Wyra�na to opieka boska - rzek� Raczek do siebie - �e to biedne dziecko nie dostanie konwulsji ze strachu, kiedy pan Lepaj��o ryknie dla zabawy.
Odwa�nie jednak zadzwoni�, rad, �e Lepaj��o w dobrym jest usposobieniu. Stropi� si� wi�c cokolwiek, kiedy zdumione oczy Lepaj��y przywita�y go, r�wnocze�nie ze zdumieniem, bezdenn� pogard� i gro�b� �mierci w m�czarniach.
- Pan po co i do kogo? - pyta� Litwin.
Raczek u�miechn�� si� niepewnie.
- Do kog� by? Do pana... - Chc�c za� zagasi� rudy p�omie� gniewu pana Lepaj��y, doda� szybko: - Ach, jakie� pi�kne dziecko!
Dziewczynka, ujrzawszy cz�owieka-niebieskie oko, cz�owieka-u�miech i cz�owieka-rzewna br�dka, szybko podesz�a ku niemu. Wtedy Lepaj��o wrzasn�� przera�liwie i krzyk ten zarzuci� jak arkan na nieszcz�snego Raczka, kt�ry - jakby poci�gni�ty - cofn�� si� w ty�.
- Niech pan nie dotyka dziecka! - wo�a� Lepaj��o. - Wariatom nie wolno dotyka� dzieci. Danusia, uciekaj!
Danusia jednak�e, przywyk�a do lwich ryk�w, nie zwracaj�c na nie uwagi, ju� siedzia�a na chudych kolanach rozanielonego pana Raczka, z wielkim podziwem przypatruj�c si� jego capiej brodzie. Lepaj��o zaniem�wi�, a Raczek rzek� dobrotliwie:
- Dziecko ma zawsze wi�cej rozumu ni� stary ko�.
- Zawsze! - potwierdzi�a Danusia, nie wiedz�c, co czyni.
Lepaj��o rozejrza� si� krwawym wzrokiem, jakby szukaj�c czego� ci�kiego, co by zast�pi�o kos� �mierci. Przez chwil� zatrzyma� spojrzenie nawet na szeroko rozros�ej szafie, kt�ra zdawa�a si� mie� odpowiednie warunki do wyprawienia mi�ego pana Raczka do jego ojc�w, starych - dzi� ju� w niebie mieszkaj�cych - Raczk�w. Pan Raczek jednak u�miecha� si� tylko, rozrzewniony szczebiotliw� gadanin� �licznego dziecka, kt�remu z ca�ego serca ofiarowa� swoj� brod� do weso�ych igraszek i najwyra�niej pokpiwa� sobie z morderczych spojrze� Lepaj��y, tak� cudown� maj�c przed sob� tarcz�. Dopiero niewiasta s�u�ebna, wielkim przywo�ana krzykiem, zdo�a�a wydoby� j� z ramion Raczka i Danusi� wyprowadzono do przyleg�ego pokoju. Pan Raczek zosta� bezbronny, twarz� w twarz ze �mierci�,
Lepaj��o patrzy� na niego d�ugo i przenikliwie.
- Pan jest najbezczelniejszym cz�owiekiem - m�wi� zduszonym g�osem - jaki kiedykolwiek chodzi� po �wiecie... I do tego na pokrzywionych, pa��kowatych nogach. Przez pana nie spa�em przez ca�� noc, a teraz, kiedy wreszcie chcia�em odpocz��, przychodzi pan nieproszony i, deprawuje pan biedne dziecko, kt�re pan mo�e zarazi� choler� albo tyfusem... W panu pewnie siedzi ze sto takich chor�b... Zapytuj� pana, po co pan tu wlaz�?
- Niezbyt pan jest go�cinny, panie Lepaj��o - u�miechn�� si� Raczek, ale z trudem, - Mog�em przypuszcza�, �e we w�asnym domu b�dzie pan milszy ni� zwykle.
S�owa te musia�y ugodzi� w serce pana Lepaj��y, gdy� spojrza� niepewnie i mrukn��:
- Jestem niewyspany, a kiedy jestem niewyspany, jestem w�ciek�y.
- To si� zdarza w�r�d nied�wiedzi - rzek� dobrotliwie pan Raczek. - Aj, aj, tylko niech pan znowu nie zacznie krzycze�! Po�artowa� przecie mo�na. Uspok�j si� pan. Zadam panu tylko dwa pytania i odchodz�.
- To dobrze, �e pan odejdzie - rzek� Lepaj��o z g��bokim przekonaniem. - A teraz niech pan gada. Ja b�d� spokojny, ja b�d� nawet bardzo spokojny. Ja po dzisiejszej nocy sam temu si� dziwi�, ale b�d� spokojny...
- Przecie pan sam si� zaofiarowa� - rzek� Raczek z nieudanym zdziwieniem. - Pan sam chcia� zosta� przy tym �pi�cym nieszcz�niku.
- A co mia�em zrobi�? - krzykn�� Lepaj��o. - Czy mia�em pozwoli�, aby rano biednego ch�opczyn� skrzywdzono za to, �e spa� na redakcyjnym stole?
- Ale� ja by�bym ch�tnie pozosta�...
- Pan? Pan by�by zemdla� siedem razy ze zm�czenia i rano znale�liby pana na drugim stole, bo kosz na papiery jest za ma�y nawet dla pana. Zreszt� zrobi�em, co mi si� podoba�o, ale pomys�u z tym ch�opaczkiem do ko�ca �ycia panu nie przebacz�. To �adny ananas, ten pa�ski wychowanek!
- Jaki zn�w wychowanek? Co pan wymy�li�!
- Dobrze wymy�li�em... I to tylko panu powiem, �e je�eli pan co znajdzie, z ca�� pewno�ci� mo�na to pos�a� na wystaw�. Z pana jest zi�ko, nie daj Panie Bo�e! Pan mnie urz�dzi�! Raczek s�ucha� ze zdumieniem.
- Niech�e pan powie - rzek� zatroskany.
- Owszem, powiem, powiem, a pan niech zakryje r�k� swoje niewinne oblicze i niech si� pan wstydzi. Ot� ten pa�ski ch�opaczek spa� do samego rana jak ksi��� pod moim p�aszczem. Kiedy si� uczyni� ruch w redakcji, otworzy� oko: jedno, potem drugie i nagle si� przerazi�...
- Oczywi�cie, biedne dziecko zobaczy�o pana... Stary by si� przerazi�, c� dopiero taki ch�opczyna.
- Mo�e pan kpi�, bardzo prosz�. Ja to wszystko do��cz� do generalnego rachunku i kiedy� si� policzymy.
- I c� dalej? - pyta� szybko Raczek.
- Dalej? Dalej by�o tak, �e mnie omal krew nie zala�a. Ten smyk, ujrzawszy, �e le�y w jakim� pokoju, na jakim� stole, pod jakim� p�aszczem, krzykn�� przera�liwie i rzuci� si� do ucieczki... Ja za nim, my�la�em bowiem, �e trzeba ch�opca nakarmi�... On poza st�, ja poza st�, on do pieca, ja za nim. Musia�em przy tym krzykn��...
- Wyobra�am sobie! - b�kn�� Raczek.
Lepaj��o nie zwr�ci� na to uwagi.
- ...Musia�em przy tym krzykn�� i chcia�em go schwyta�.
Wtedy ten pa�ski pupilek chwyci� ka�amarz, m�j w�asny ka�amarz... i cisn�� go we mnie.
- Oj, to niedobrze - zmartwi� si� Raczek, ale z u�miechem.
- Niedobrze? Zobacz pan moje ubranie, a wtedy pan powie, czy to niedobrze.
- I co dalej?
- Nic. Chcia�em tego urwipo�cia zabi�, ale mi si� nie uda�o.
- Ca�e szcz�cie, �e si� tylko tak sko�czy�o.
- Nie, panie, to wcale si� nie sko�czy�o, bo ja go jeszcze zabij�. A je�eli jego nie odnajd�, to na panu poszukam zemsty, bo pan nie wie, co by�o potem.
- By�o co� jeszcze potem? - zapyta� Raczek z weso�ym zainteresowaniem.
- By�o, dzi�ki panu, by�o! Niech pan sobie wyobrazi, �e ten zwierzak, ten pa�ski znajda, uciek� na schody, potem przed dom, gdzie ze czterdzie�ci takich wyrostk�w jak on oczekiwa�o na porann� gazet�. Kiedy wpad�em w to szlachetne zgromadzenie, zziajany i ociekaj�cy atramentem, ch�opak ten zacz�� wy� przera�liwym g�osem... Czekaj pan, niech odsapn�!... Zacz�� wy� wskazuj�c na mnie, �e ja ukrad�em mu czapk�!
- Ach! - przypomnia� sobie pan Raczek.
- Zrobi�o si� zbiegowisko, urwisy wo�a�y wniebog�osy: "Oddaj czapk�". Ja w nogi, oni za mn�... Ca�a ulica zacz�a wo�a�: "Oddaj czapk�" - a ten pa�ski ananas wrzeszcza� najg�o�niej. Ucieka�em, jak gdybym naprawd� ukrad� czapk� i przez dwie godziny wraca�em do zmys��w w redakcji, gdzie mnie ka�dy pyta� podejrzliwie: "Panie Lepaj��o, jak tam w�a�ciwie jest z t� czapk�?" Ca�e szcz�cie, �e t� ohydn� czapk� znaleziono.
- Na schodach, nieprawda�?
Lepaj��o spojrza� podejrzliwie.
- Pan o niej wiedzia�?
- Widzia�em j�, ale zapomnia�em j� podnie��. To zabawne!
Wtedy Lepaj��o straci� panowanie nad sob�.
- Och tak! Wi�c to pa�ska intryga? Pan wiedzia�, a ze mnie zrobili opryszka... I to jest dla pana zabawne? Czy pan wie, jak w�r�d uczciwych ludzi nazywaj� takie post�powanie? Ot� ja panu o�wiadczam...
- Reszt� niech pan o�wiadczy temu plecowi! - przerwa� Raczek weso�o, cofaj�c si� przezornie na dawno upatrzon� pozycj� w stron� drzwi, kt�re szybko otworzy� i r�wnie szybko zatrzasn��.
Obliczenie szybko�ci by�o dok�adne, w tym�e bowiem momencie uderzy� we drzwi szczeg�lny pocisk: pan Lepaj��o, zerwawszy but z lewej nogi, cisn�� nim z precyzj� szybkostrzelnej armaty.
- Cha! Cha! - za�mia� si� na schodach brodaty szatan - Alojzy Raczek.
B�d�c jednak cz�owiekiem przezornym, co m�dr� przezorno�ci� wspiera swoj� odwag�, wielkich tym post�powaniem na�laduj�c wojownik�w, nie wyszed� z bramy domu wprost na ulic�. S�usznie m�g� mniema�, �e opanowany ��dz� krwi Lepaj��o rzuci z okna na jego g�ow� jaki� przedmiot niezwykle ci�ki: wazon z kwiatami, kufer lub �elazko do prasowania. Przemkn�� przeto chy�kiem pod �cian� domu i dopiero z bezpiecznej odleg�o�ci odwa�y� si� zwr�ci� pogodne oblicze w stron� �mierci. Ale� tak! Lepaj��o sta� zaczajony za firank� okna, a w r�ku dzier�y� ogromny kube� z wod�.
- Niech pan j� wypije, panie Lepaj��o! - zawo�a� Raczek z piskliwym �miechem.
Wr�g zdumia� si�, potem cofn�� si� we wstydzie w mrok swojej jaskini.
Raczek, weso�y jak szczygie� - chocia� niezbyt do tego mi�ego ptaszka by� podobny - szed� podryguj�cym krokiem.
Czasem przystawa� i wytryska� cichutkim �miechem jak fontanna perlistym szmerem, ile razy przypomnia� sobie i wyobrazi� z lubo�ci� min� Lepaj��y oczernionego atramentem.
"To wyborny jaki� ch�opczyna - my�la� rozbawiony.
- A pan Lepaj��o zacna dusza..."
Postanowi� ch�opca odnale�� koniecznie, bo tyle ju� o nim my�la� i tyle si� o nim nas�ucha�, �e mu si� ten biedaczyna zacz�� wydawa� kim� bliskim i dobrze znajomym. U�o�y� sobie przeto, �e oko�o godziny czwartej, kiedy czereda ch�opak�w, przypominaj�ca gromad� swarliwych i weso�ych wr�bli, gromadzi si� przed redakcj�, aby zabra� do rozprzeda�y gazety, b�dzie go tam wypatrywa�. Uznawszy ten plan za rozs�dny i niezawodny, uda� si� pan Raczek do swojej jad�odajni, kt�ra oznajmia�a ko�lawym napisem, �e w niej wszystkie potrawy przyrz�dzaj� na "deserowym ma�le". Jednak�e ostry, jadowity sceptycyzm ludzi jadaj�cych w owym przybytku z g�o�nym uporem stwierdza�, �e owe " deserowe mas�o" jest jakim� zje�cza�ym t�uszczem i przenigdy nie pochodzi w prostej linii od tak szlachetnego zwierz�cia, jakim jest krowa. Raczek, zawsze ze wszystkiego zadowolony, zjada� rozmaite straszliwo�ci tej jad�odajni bez zbytniego zag��biania si� w dochodzenie, dlaczego pieczyste z wo�u takie zawsze robi miny, jakby chcia�o dono�nie zar�e� ko�sk� mod� i wierzgn�� weso�o. Tego dnia nie zwr�ci� nawet uwagi na to, co zjada�, i jedynie �yczliwej uwadze s�siada zawdzi�cza�, �e nie po�ar� strz�pka wzorzystej tkaniny p�ywaj�cej w zupie jak wodorost w morzu Sargassa. Uczyni� za to rzecz niezwyk��, gdy� placek ze �liwkami, czyli zakalec r�owo upstrzony, zawin�� w papierek i z u�miechem ukry� w kieszeni. Potem, niezbyt najedzony, lekki na ciele i duchu, usiad� na �awce w Alejach, �owi�c niebieskimi oczami ostatnie srebrne i wiotkie jak paj�czyna b�yski jesiennego s�o�ca; dzie� bowiem by� pogodny. Kasztany p�aka�y ci�kimi, brunatnymi �zami swoich owoc�w mocno bij�cych o ziemi�, oderwany li�� chwia� si� w powietrzu jak raniony samolocik i dr�a� z trwogi, �e go za chwil� ludzkie zdepc� stopy.
W oznaczonym czasie znalaz� si� w�r�d gromadki ch�opc�w przed redakcj� i pocz�� przygl�da� si� im pilnie. Nie szukaj�c d�ugo ujrza� swego smyka, kt�ry nic o tym nie wiedz�c, �e pan Lepaj��o dybie na niego i �e niedawno zapowiedzia� Raczkowi tragiczn� jego zag�ad�, z wielkim spokojem ducha podpar� mur domu i niedba�ym spojrzeniem spoziera� na �ycie wielkiej ulicy. By� to ch�opak �adny, niezbyt wyro�ni�ty, jasnow�osy i jasnooki. N�dza zwisa�a z niego �achmaniasta i jedyn� ozdob� tej wymizerowanej osoby by�a czapeczka, niezbyt jeszcze zniszczona, wielki - wida� - skarb owego ch�opczyny, je�li z rana tak o niego walczy� krzykliwie, zjednoczonych na t� chwil� Grek�w, a swoich zwykle sk��conych kompan�w wo�aj�c na pomoc. Twarzyczk� mia� inteligentn�, oczy bystre i m�dre do�wiadczon� m�dro�ci� ulicy. Raczek patrzy� na niego z �ywym i serdecznym zaj�ciem. "Jego" ch�opak, r�wnocze�nie pogromca Lepaj��y, wart by� - z pobie�nego przegl�du s�dz�c - tej sympatii, kt�r� dobry pan Raczek ju� w sobie wypiastowa�.
B��dz�c spojrzeniem ch�opiec dostrzeg� wreszcie mi�y i serdeczny u�miech na dziwacznej, capi� br�dk� ozdobionej twarzy. Nie przypuszczaj�c, �e to kto� pod jego adresem posy�a t� ciep�� �yczliwo��, odwr�ci� g�ow� szukaj�c w�a�ciwego odbiorcy. Nikogo nie by�o w tej stronie. Chudy pan wygl�da� wprawdzie nieco cudacznie i niezwykle, nie sprawia� jednak wra�enia takiego pomyle�ca, co si� �mieje do muru albo do doro�karskiego konia, kt�ry w pobli�u wr�s� w ziemi� drewnianymi, powykr�canymi nogami. Ch�opak poj�� wobec tego, �e chudy pan - z niewiadomych powod�w - u�miecha si� do niego. Spojrza� bystrzej rozumnymi oczami i uzna�, �e u�miech ten jest bardzo jaki� serdeczny i bardzo �yczliwy i nie ma bynajmniej powodu do tego, aby poczu� si� dotkni�tym na honorze gazeciarza, mocno dra�liwym i wyczulonym, gotowym ka�dej chwili do bitki. Wobec tego, wedle prawide� handlu zamiennego, u�miechn�� si� tak�e, ods�aniaj�c zdrowe z�by, bardzo bezrobotne i nie nara�one na zbytni� przy cz�stym jedzeniu udr�k�. W tej chwili gromadka ch�opc�w, wydawszy gard�owy, zm�cony okrzyk Komancz�w biegn�cych na zdobycie fortu bia�ych, wpad�a do szerokiej, ziej�cej bramy. Ch�opiec pozostawszy wskutek chwili nieuwagi na starcie, zwr�ci� si� szybko, aby pobiec za gromad�.
- Hej, ch�opcze! - zawo�a� wtedy Raczek.
Zdziwiony ch�opiec przystan�� i, waha� si� przez kr�tk� chwil� na bosych pi�tach.
- Poczekaj no, ch�opcze! - rzek� Raczek zbli�aj�c si�.
- Nie mam czasu, panie chudy! - odpowiedzia� ch�opiec.
- Wa�na sprawa... - m�wi� szybko stary cz�owiek, wci�� si� u�miechaj�c, jak gdyby ba� si�, �e sp�oszy to p�dzikie stworzenie. - Bardzo wa�na sprawa... Nie b�j si�!
- Ja si� nie boj� - odrzek� ch�opiec zdziwiony - ale strac� czas.
- Zwr�c� ci stracony zarobek... Ale chc� z tob� pom�wi�.
Bystre oczy ch�opca zbada�y szybko pana Raczka i jego rozs�dn� obietnic�: jakkolwiek ten dziwny cz�owiek wygl�da�, mo�na by�o jednak mie� niejak� pewno��, �e b�dzie w mo�no�ci pokrycia finansowych strat mi�ego oberwa�ca w przypuszczalnej wysoko�ci dwudziestu, do trzydziestu groszy.
- Mog� zaryzykowa�! - rzek� ch�opiec z powag�. - Ale czy pan potem nie zwieje?
- Nie, moje dziecko - z�o�y� przyrzeczenie Raczek i podpisa� u�miechem. - P�jd� ze mn� na chwil� do redakcji.
Ch�opiec odskoczy�, jakby ujrza� grzechotnika.
- Na g�r�? - zapyta�. - Tam nie p�jd�!
Ku jego najwi�kszemu zdumieniu chudy pan pocz�� �mia� si� w wysokiej tonacji i rzek�:
- Czy boisz si� tego pana, kt�rego obla�e� atramentem?
Ch�opiec spojrza� podejrzliwie.
- To pan w tej sprawie? - powiedzia� jakby zawiedziony, �e cz�owiek, kt�rego obdarzy� zaufaniem, z�owi� go na marn� przyn�t� u�miechu i chce go schwyta� na dobre.
- Nie w tej, nie w tej! - m�wi szybko Raczek. - Bro� Bo�e! Chocia� wol� ci to od razu powiedzie�, �e skrzywdzi�e� najlepszego cz�owieka na �wiecie, kt�ry nie tylko �e �adnej nie chcia� ci uczyni� krzywdy...
- To dlaczego chcia� mnie z�apa�? - zapyta� ch�opiec, ju� z wypiekami na twarzy.
- Bo� g�upio ucieka�! A ten pan chcia� ci� nakarmi�!
- Ten gruby?
- Gruby czy nie gruby, ale zacny i kochany. Gdyby� ni� by� ucieka�, wszystko by�oby dobrze. I teraz nie uciekaj, tylko mi uwierz, �e ci� umy�lnie szuka�em.
- Jak pan m�g� mnie szuka�, skoro pan pierwszy raz mnie widzi? - zapyta� z niedowierzaniem.
- Ja ciebie ju� raz widzia�em - odrzek� pan Raczek cicho, bardzo serdecznie.
- Kiedy� to?
- Ubieg�ej nocy... Kiedy�, biedaku, spa� na schodach. To ja ciebie znalaz�em i ja ciebie zanios�em do redakcji. A tamten pan to jest redaktor, pan Lepaj��o, kt�ry ciebie w�asnym p�aszczem okry� i czuwa� nad tob�, aby ci� rano nikt nie skrzywdzi�.
Ch�opiec zacz�� patrze� na Raczka niespokojnie i mru�y� powieki, jakby z trudem odtwarza� sobie awantur� ubieg�ej nocy.
- To on nie wzi�� mojej czapki?
- Twoja czapka przyda�aby mu si� na ma�y palec. Po kiego licha temu panu twoja czapka? Jak ci na imi�?
- Igna� - rzek� ch�opiec z nag�ym o�ywieniem. - Prosz� pana...
- Gadaj, �mia�o gadaj!
- Czy pan wie, jaka by�a awantura?
- Wiem, wszystko wiem... B�d� jednak spokojny, tamten pan �mia� si� z tej awantury, tak samo jak i ja ("K�amco, b�d� przekl�ty!" - pomy�la� pan Raczek ze zgroz�). Przeprosisz tego pana i wszystko b�dzie w porz�dku.
- Ale� on krzycza�, �e mnie musi zabi� - broni� Igna� swojej z�ej sprawy.
- Ten pan nie zabi� dot�d nawet muchy... Ale nie o to idzie... Ja ciebie szuka�em, Ignasiu, bo mi ciebie bardzo �al... Jeste� bosy, sypiasz na schodach, a przecie s� jeszcze na �wiecie ludzie... Wszystko jedno!... Nie mog� pozwoli�, aby� ty, ch�opcze, gin��, kiedy ja op�ywam w dostatki... Nie znaczy to, abym by� bardzo bogaty, ale jako� mi si� wiedzie... Mam mieszkanie, mam co je��... Ach, ty zakuty �bie! - krzykn�� nagle. - Ch�opcze, uspok�j si�, to nie do ciebie by�o powiedziane. To do mnie, bo to ja jestem zakuty �eb...
To m�wi�c, wydoby� z kieszeni przet�uszczone zawini�tko i poda� ch�opcu,
- Masz, jedz, bo� pewnie g�odny... To wyborny placek ze �liwkami... Co ci jest, dziecko kochane?... Czy ci nie wstyd? Bierz placek, bo go cisn� pod tramwaj... Ale�, ch�opcze, spokojnie, spokojnie... Nigdy nie trzeba si� wzrusza�...
Pan Raczek spostrzeg�, �e ch�opcu zaszkli�y si� oczy. Czu�a, dr��ca dusza dziecka zatrzepota�a skrzyd�ami jak motyl. W biedniutkie, ch�opi�ce serce nap�yn�a jaka� ciep�a s�odycz i wezbra�a w zdziwionych, jasnych, czystych oczach. Pan Alojzy by� wielkim zdobywc� ludzi, nawet tak nadmiernie rozros�ych jak Lepaj��o, wi�c mu by�o �atwo obj�� u�miechem i rzewno�ci� g�osu to dziecko, zzi�bni�te na ciele i strasznie zzi�bni�te na duszy, bo bardzo, bardzo pewnie samotne.
Igna� jakby oczarowany s�odycz� dobroci wzi�� w r�k� ciastko i nawet na nie nie spojrza�, nie spuszcza� natomiast spojrzenia z twarzy tego jakiego� cz�owieka, kt�ry przyszed� nie wiadomo sk�d i obcemu ch�opcu m�wi s�owa dobre i ciep�e.
- Czy p�jdziesz ze mn�, drogi ch�opcze? - zapyta� pan Raczek.
Ch�opiec nie odpowiedzia�, jak gdyby mu zabrak�o g�osu, i tylko skin�� g�ow�. Szed� potem za chudym panem po znajomych schodach i do znajomego pokoju.
- Niech pan siada, panie Ignacy - m�wi� Raczek w g��bokim przekonaniu, �e nic bardziej nie o�mieli tego nagle zal�k�ego p�draka jak wyborny dowcip z tym "panem Ignacym". Pomy�la� r�wnocze�nie, �e B�g mu da� niezmiern� przemy�lno�� i dowcip, jakim niewielu ludzi na �wiecie mog�oby si� pochwali�.
Ch�opiec by� widocznie oszo�omiony i przez ma�e jego serce wia�y w szybkim locie: nieznana rado��, wzruszenie, bo ja��, podejrzliwo�� i wdzi�czno��. Nie wiedzia� dobrze, czemu si� to wszystko dzieje i co to wszystko oznacza, nieomylnym jednak instynktem dziecka czu� to jedno, �e ten starszy pan jest dobry i ze mu mo�na zaufa�. Ten sam instynkt kaza� dzieci�cemu sercu gwa�townym porywem pokocha� cz�owieka, co to dziecko tuli do swojej ciep�ej dobroci i obejmuje jego zbiedzon� duszyczk� ramieniem...
Raczek widz�c, �e ch�opiec dr�y, pomy�la� o sobie, �e jest n�dznym potworem, godnym wzgardy pana Lepaj��y, gdy� od godziny opowiada ch�opcu androny zamiast uczyni� wszystko, aby biedactwo ogrza�. Rzek� mu po�piesznie:
- Ty sobie, ch�opczyno, przez czas jaki� tu posiedzisz, a ja wyjd� i wnet powr�c�... Nie b�j si�, m�wi� ci, nie b�j si�. Nikt tutaj teraz nie przyjdzie, a wo�nemu powiem, �e siedzisz tu z mego polecenia, Ale zarazi Nie nale�y czyni� niczego bez namys�u!... Poka� nogi!
Ch�opiec wyci�gn�� bose n��ta.
- Wczoraj mia�e� na jednej z nich jaki� ga�ganek. Co to by�o?
- Zrani�em si�, ale ju� zagojone - odrzek� ch�opiec sil�c si� na spokojn� odwag�.
- Wybornie! - m�wi� weso�o Raczek i pocz�� ogl�da� nogi ch�opca jak znawca, co ogl�da obrazy. Igna� patrzy� zdumiony, jak siwy pan to si� ku niemu zbli�a, to odskakuje, palce u r�ki rozstawia i jak rozczapierzonym cyrklem mierzy jego nog�.
- Nie! - mrukn�� wreszcie Raczek. - Miara musi by� �cis��. Czym by tu zmierzy�? Aha! Mam...
Podszed� do zawalonego papierami sto�u Lepaj��y i wzi�� jeden arkusz zapisany drobnym pismem, u�miechn�� si� jednak z zadowoleniem spostrzeg�szy, �e odwrotna strona by�a czysta. U�o�y� papier na pod�odze, kaza� na nim stan�� Ignasiowi praw� nog�, potem przykl�kn�wszy - obrysowa� j� o��wkiem.
- Szewcy znaj� ten przemy�lny spos�b! - zawo�a� weso�o.
- Sied� tu, mi�y ch�opcze, i po�eraj te �liwkowe delikatesy. Ja wr�c� za chwil�.
Ch�opiec siedzia� w mroku i rozmy�la�, czujny na ka�dy szelest i trzask na schodach. Postanowi� sobie, �e ucieknie, je�li zjawi si� kto� inny, a nie ten pan, najdziwniejszy, jakiego widzia� w �yciu, i zapewne najlepszy w�r�d wszystkich ludzi na �wiecie. Przymkn�� oczy z u�miechem, rado�nie wzruszony t� dziwn� przygod�. W pokoju by�o ciep�o i spokojnie, i dobrze, och, jak bardzo dobrze! Wielkie to jakie� i nieznane szcz�cie m�c tak sobie siedzie� w cieple, a pod bosymi nogami nie czu� jadowitego b�ota ani wilgoci deszczu. Na schodach jest tak strasznie. Twardo i zimno i wielka trwoga �ciska serce, zanim wreszcie zapadnie si� w sen. Wtedy jest ju� wszystko jedno. Ta wilgo�, to b�oto i te schody to mo�e straszniejsze od g�odu. W tej chwili Igna� otworzy� szerzej oczy i jakby nagle obudzony, spojrza� na papierowe zawini�tko. Rozwin�� je ostro�nie, jak gdyby ba� si�, �e marzenie oka�e si� z�ud�, i oto roziskrzonym wzrokiem ujrza� cudo cud�w i rozkosz rozkoszy. A� westchn�� z niezmiernego zachwytu i pocz�� je�� pe�ne zakalca ciasto roztropnie, po okruszynce, aby rozkosz trwa�a do sko�czenia �wiata. Bo�e! Bo�e! Wi�c mo�na by� nadludzko szcz�liwym... Chcia� krzykn�� z rado�ci, z dumy i z zachwytu... Wierzy� tomu panu, pokocha� tego pana, ale po�ykaj�c takie oczywiste, s�odkie, r�owe �wiadectwo jego dobroci got�w by� uwielbi� go i p�j�� za nim, dok�d zechce. Wielki m�ody, wilczy g��d oszukany t� mizern� s�odycz� zachwyci� si� wzruszonym zachwytem. Nigdy jeszcze nie jad� czego� r�wnie smakowitego, czego� r�wnie cudownego. �aden z jego przyjaci� i koleg�w nie jad� nigdy takich wspania�o�ci. Nie uwierz� mu, gdy im opowie, zreszt� nie potrafi�by im powiedzie� tego, bo chyba �aden cz�owiek nie umia�by wypowiedzie� tej niebia�skiej rozkoszy.
Kto� idzie... Igna� spr�y� si� i zamieni� ca�y w s�uch. Trzasn�y jedne drzwi, gderliwie zaskrzecza�y drugie. Ukry� szybko okruszyn� w papierku, papierek wetkn�� w kiesze� i przygotowa� si� do ucieczki jak pies na obcym podw�rku.
- To ja, ch�opcze! - us�ysza� mi�y g�os i a� westchn�� uspokojony.
Siwy, u�miechni�ty pan spojrza� na niego z rozrzewnieniem, zapaliwszy elektryczn� lampk�. Pokaza� mu jakie� pude�ko i zasmakowawszy w niepor�wnanym dowcipie zapyta�:
- Jak pan my�li, panie Ignacy, co jest w tym pude�ku?
- Nie wiem - odrzek� cicho ch�opiec.
Raczek zmru�y� szelmowsko lewe oko i stroj�c niezwyk�e miny, otworzy� pude�ko.
- To s� buty! - zawo�a� triumfalnie. - Buty dla pana dobrodzieja... I skarpetki te� s�... I te� dla pana dobrodzieja. Ju� nie b�dzie nam zimno i b�dziemy wygl�dali wspaniale. Dawaj nog�, najpierw praw�...
Przykl�k� i zacz�� odziewa� sine, ob�ocone, odrapane i poranione nogi ch�opca, kt�ry pochyli� nisko g�ow� i przera�onym wzrokiem patrzy� na niezmierne swoje szcz�cie. Pan Raczek �mia� si� g�o�no, strasznie rad.
Nagle drgn�� i spojrza� na swoj� r�k�, na kt�rej nagle poczu� ciep�o.
- Ch�opcze! - rzek� gro�nie - je�eli b�dziesz p�aka�... je�eli b�dziesz p�aka�... to jak�e ja ci... jak�e ja ci zawi��� te przekl�te buciska?...
III
Pan Raczek jednym dmuchni�ciem zmi�t� dawne plany i powzi�� nowe, olbrzymie i niezwyk�e: zamiast papierowego domku postanowi� wybudowa� mocny i niewzruszony gmach. Ten ch�opak zapad� w jego serce. Upad�y na nie szcz�liwe, pe�ne mi�o�ci i wzruszenia �zy dziecka. Przeto pan Alojzy Raczek nie pozostawi go teraz na ulicy obdarowawszy butami. Ten ch�opiec - mi�y i �adny, rozgarni�ty i uczciwy, g�odny i odarty - wart jest czego� wi�cej ni� mizernej pary but�w.
Siedzieli przy sobie, a ch�opiec opowiada� o sobie ma�ymi, niezgrabnymi s�owami. Mia� ju� rok czternasty, nazywa� si� Igna� Olecki. Straci� najpierw ojca, kiedy mia� sz�sty rok. Ojciec zgin�� w wojnie dwudziestego roku; zaledwie go sobie przypomina. Matka umar�a sze�� lat p�niej, do cna wym�czona prac� na �ycie i na jego wychowanie. Nikt nie by� dla mego lepszy na �wiecie, ni�li by�a matka. Teraz to pan Raczek jest taki dobry. Matk� zabi�a gru�lica wezwawszy do pomocy g��d i n�dz�, bo mimo wysi�k�w zarabia�a ma�o i musia�a �ywi� jeszcze w�asn� matk�, babk� Ignasia. Uczy�a go sama i posy�a�a do szko�y. Uczy� si� pilnie, bo chcia� nauczy� si� jak najwi�cej. Kiedy matka umar�a, podawano go sobie z r�k do r�k; krewni matki, bo ojciec krewnych nie mia�, karmili go - ka�dy przez czas kr�tki - potem jeden odsy�a� go drugiemu. Przez czas niejaki mieszka� we Lwowie, potem w ma�ym miasteczku podg�rskim, gdzie wydobywaj� naft�. Z nauk� by�o coraz gorzej: uczy� si� dorywczo, nigdy jednak nie mia� potrzebnych ksi��ek. W ten spos�b wa��sa� si� niemal przez trzy lata. W ubieg�ym roku o�wiadczy� mu krewny matki, �e on sam i jego dzieci nie maj� co je�� i �e nie mo�e go chowa� d�u�ej w ciasnym domu. Dano mu troch� pieni�dzy i list do jednego pana w Warszawie, kt�ry kiedy� obieca� jego matce, �e mu nie da zgin��. Przyby� z tym listem do Warszawy r�wno w dwa tygodnie po �mierci tego pana. Nie wiedzia�, co z sob� pocz��. Do krewnych nie mia� po co wraca�, w Warszawie czeka�a go rozpacz. Przytulono go u jakich� biednych ludzi na Starym Mie�cie, kt�rzy dzielili si� z nim ostatnim kawa�kiem chleba. On wszystko czyni�, by czasem k�s tego chleba przynie�� im: czasem u�ywano go do posy�ek, czasem zarobi� par� groszy w jaki� przemy�lny spos�b. Nieszcz�sne te grosze zanosi� owym biedakom, takim n�dzarzom jak i on. Wreszcie j�� si� sprzedawania gazet i zrobi� wielk� karier�, bardzo bowiem rzadko zdarza si� dzie�, aby nie mia� nawet kawa�ka chleba. A na schodach spa� dlatego, �e u owych biedak�w na Starym Mie�cie jest przera�liwy t�ok, jedena�cie os�b nocuje w jednej izbie i p�ac� za to ci�kie pieni�dze: dziesi�� groszy za nocleg na tapczanie, pi�� za nocleg na pod�odze, a trzy grosze za miejsce na pod�odze ko�o drzwi, bardzo niewygodne, bo cz�sto w nocy kto� nast�pi �pi�cemu nog� na twarz. Dlatego tak tanio. On korzysta� z tego miejsca darmo, ale jak d�ugo nie ma jeszcze mrozu, woli przespa� si� gdzie indziej, cho�by na tych redakcyjnych schodach. W lecie jest �wietnie, ale teraz to coraz gorzej i nied�ugo trzeba b�dzie wraca� do owego "hotelu" na Starym Mie�cie. Zima jest dlatego najstraszniejsza. Ale to nic! Teraz, kiedy ma buty, przed�u�y sw�j sezon sypiania na wolno�ci, bo w nogi zawsze najbardziej zimno. Czasem tak mu dr�twia�y, �e nie m�g� podnie�� si� i wtedy p�aka�. O czapeczk� walczy� tak bardzo dlatego, �e j� kupi� za cen� trzydniowego g�odu. Jak�e mo�e by� gazeciarz bez czapki? Ale ma i czapk�, i buty, i jest taki szcz�liwy jak nikt na �wiecie. Nic mu bieda nie zrobi, bo si� jej wcale nie boi. Przetrzyma najgorsze, a mo�e kiedy� dostanie posad� go�ca albo zostanie ch�opcem w sklepie. Czyta� przecie� w gazecie, �e jeden ameryka�ski milioner tak� sam� jak on cierpia� bied�, potem sprzedawa� zapa�ki, potem gazety, a teraz jest pot�nym cz�owiekiem.
Igna� u�miechn�� si� �licznym, dzieci�cym u�miechem do swego marzenia, a pan Raczek rozmy�la� i m�wi� do swojego serca:
- Nie ma wi�kszej zbrodni na �wiecie ni� niedola dziecka. C� zawini� ten ch�opczyna, co ma jasn� dusz� i jasne oczy, �e go k�sa ch��d, a g��d zabija? I jak�e ja mog� na to patrze�, stary sybaryta, najedzony, ubrany i wyspany? Zastan�w si� pan, kochany panie Raczek! Je�li tego rozkosznego ch�opca zostawisz na ulicy, Pan B�g ci tego nie przebaczy i ty sam sobie tego nie przebaczysz. To biedactwo sto razy zmarnieje, zanim zostanie milionerem. O drogi ch�opcze! Gdzie twoje miliony?... Milion n�dz, to pr�dzej si� zdarzy... Ale jest taki jeden pan Raczek, co ciebie nie opu�ci.