2571
Szczegóły |
Tytuł |
2571 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2571 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2571 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2571 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Per�y i wieprze"
autor: Kornel Makuszy�ski
O PER�ACH
HISTORIA SZNURA PERE�
Opowie�� ta, z wielkim przeze mnie opowiedziana smutkiem i do�� znaczn� gorycz�, pos�u�y� mo�e za straszliwy przyk�ad dla ludzi, nie uznaj�cych ukrytej m�dro�ci Salomonowych przypowie�ci i nie widz�cych majacz�cego w oddali marnego kresu ka�dej ziemskiej sprawy. Historia ta mo�e by� czytana cicho albo g�o�no, mo�e by� tak�e nie czytana wcale; cicho powinni j� czyta� ludzie nieszcz�liwi, g�o�no powinni j� czyta� kaznodzieje, nie czyta� jej wcale mog� - bez urazy z mojej strony - ludzie skazani na do�ywotnie wi�zienie lub tacy, co si� zamierzaj� wiesza�. Jest to opowie�� dla ka�dego wieku i stanu, a dowie si� z niej ka�dy, co nast�puje:
Pan Pawe� Kiercz (Kiercz!) by� cz�owiekiem w ca�ej pe�ni szcz�liwym i dlatego poszed� na przechadzk� do �azienek. Nie jest to wniosek tak chamsko prosty, jakby si� zdawa� mog�o na pierwszy rzut oka; po g��bszej bowiem obserwacji dochodzi si� do przekonania, �e na przechadzk� przedwieczorn� wychodz� jedynie ludzie w zupe�no�ci szcz�liwi, lub te� ca�kowicie i beznadziejnie nieszcz�liwi. Szcz�liwy idzie dlatego, �eby z wielkim serdecznym politowaniem spojrze� na nieszcz�liwych i - na odwr�t. Idzie po to, aby promienie� szcz�ciem, popatrze� na kwiaty i na wyz�ocon� w s�o�cu wod� i dlatego tak�e, �e mu jest zupe�nie wszystko jedno, kt�r�dy si� wa��sa ze swoim szcz�ciem, kt�re nosi w sercu, podobnie jak to czyni cz�owiek, kt�ry nie mia� szcz�cia w �yciu. Temu te� wszystko jedno, k�dy si� wlecze ze swoj� beznadziejno�ci� i wszystko mu jest jedno, czy patrzy na kwiaty, czy na krzes�a w domu; idzie te� po to mi�dzy ludzi, �eby czasem spojrze� z uzasadnion� w�ciek�o�ci� na jak�� promienie j�c� fizjognomi�. Na przechadzk� nie chodz� tylko ludzie niezdecydowani, to jest tacy, kt�rzy czekaj� albo na ostatnie szcz�liwe s�owo (wygrana na loterii, apopleksja wuja, rentowna katastrofa kolejowa), albo na ostatnie uderzenie losu. Wyliczanie r�norodno�ci form nieszcz�snych zawiod�oby nas zbyt daleko.
Pan Pawe� zasi� by� to cz�owiek wybitnie szcz�liwy, co by�o widocznym z ka�dego nawet jego ruchu; szed� sobie powoli wywijaj�c lask�, drug� r�k� ukrywszy nonszalancko w kieszeni, w kt�rej pobrz�kiwa� do taktu srebrn� monet�. Pogwizdywa� od czasu do czasu strzelaj�c dooko�a roze�mianymi oczyma, gdyby si� za� zwyczajem nimf i faun�w przejrza� by� w tej chwili w wodzie, by�by nie twarz ujrza� w�asn�, lecz - s�o�ce, promienie bowiem sp�ywa�y mu ze �renic na rumiane policzki koloru �licznego, dojrza�ego jab�ka. Kapelusz, nasuni�ty na ty� g�owy, ods�ania� czo�o jasne i ksi���ce dumne. Nawet w krawacie pana Paw�a by� niezmierny zas�b fantazji, i w kolorze mocno rozradowanym, i w sposobie upi�cia. Kokarda w dziewiczym warkoczu nie ma w sobie tyle wdzi�cznego uroku, ile go mia� fantazyjny krawat pana Paw�a Kiercza.
By� to cz�owiek do�� zasobny i jeden z tych, na kt�rych kaprawy los zezem nie patrzy i zawsze co� ciep�� przyda r�k�, m�g� si� o nic nie troszczy�, niewiele zreszt� maj�c wymaga�.
Do tego wszystkiego �on� mia� wcale... wcale...
Niewiasta ta by�a kszta�t�w przyzwoicie pe�nych i smakowitych, szcz�liwi ludzie bowiem lubi� obfito�� we wszystkim i raczej wol� nadmiar ni� brak. Nadmiar w korpulencji pani Kierczowej by� r�wnocze�nie por�k� jej dobroci serca i czysto�ci obyczaj�w, nie by�a to bowiem kobieta skora do fatygi i do romantycznych utrapie�, szczeg�lnie w porze letniej, kiedy ludzie za�ywni zawsze si� m�cz�. St�d te� pochodzi, �e pan Kiercz, chocia� zasadniczo ju� pewnym by� swojej �ony, najpewniejszym jej by� jednak�e w lecie, z czego mo�na by przy odpowiedniej sposobno�ci wysnu� po�yteczne wnioski na temat zale�no�ci kobiecej cnoty - od temperatury.
By�o w�a�nie lato i pan Kiercz mia� najidealniejszy spok�j w sercu i w duszy. U�o�ywszy �on� do drzemki poobiedniej, sam wyszed� na miasto, kupi� bardzo czerwon� r�� do butonierki, zapali� bardzo wonne cygaro i krokiem lekkomy�lnego szcz�liwca i szcz�liwego w��cz�gi poszed� za�ywa� cienia w �azienkowskim parku. Czasem po drodze za�mia� si� sam do siebie bez g��bszego powodu, czasem do spotkanej dzieweczki, czasem do nieba. Nie mo�na jednak powiedzie�, aby mu samotna w��cz�ga sp�ywa�a na bezmy�lno�ci, pan Pawe� bowiem mia� bardzo mi�� i trudn� r�wnocze�nie do zrealizowania mani� zapami�tywania numer�w przeje�d�aj�cych doro�ek. Czy si� kszta�ci� na statyst�, czy na profesora uniwersytetu, czy na detektywa - nie wiadomo, do�� �e �adna z doro�ek min�� go nie mog�a bez pozostawienia g��bokiego �ladu w postaci kilku cyfr w usilnie pracuj�cym m�zgu pana Paw�a. Zdarza�o si�, �e nieraz pan Kiercz by� mocno zamy�lony i turkot k� i cz�apanie jasnoko�cistego konia budzi�o go za p�no, zawsze jednak g��boki ten cz�owiek w lot przytomnia� i cho�by mu przysz�o biec za doro�k�, zawsze mimo to dojrza�, �e doro�ka, kt�rej wo�nica jest ospowaty i ma na czerwono zaogniony wrz�d po lewej stronie nosa, jej ko� za� posiada lewe oko w stanie zupe�nie nieczynnym, prawe za� w stanie najzupe�niej biernym - nosi numer taki i taki.
Cyfry te, nic na poz�r nie m�wi�ce cz�owiekowi o ma�ym albo te� �adnym filozoficznym wykszta�ceniu, tworzy�y dla pana Kiercza kanw� do snucia g��bokich rozmy�la�. Wa�y� je w m�zgu, szuka� ukrytych mi�dzy nimi i przypadkowym pasa�erem skojarze�, nies�ychanie subtelnym rachunkiem stara� si� z nich wylogarytmowa� wiek konia lub wyprorokowa� przysz�e losy automedona. Nie wspominam ju� nawet o rozmaitych pobocznych dygresjach filozoficznych, kt�re pan Pawe� d�ugim snu� �a�cuchem.
Czy� to nie by� cz�owiek szcz�liwy? Doko�a promiennej postaci pana Kiercza snu�a si� jaka� nieuchwytna, dziwna poezja, jak t�czowe obrze�e dooko�a latarni. By�o mu te� dobrze na �wiecie i dobrze by�o ka�demu, co si� z nim zetkn��, wielk� jest bowiem korzy�ci� dla cz�owieka spotkanie z m�drcom, kt�ry nic po trzebuj�c wiele,w szcz�ciu chadza i w pogodzie ducha. Pan Kiercz wprawdzie nikomu nigdy nic nie dawa�, nigdy jednak od nikogo nic nie bra� - radosny i wolny duch.
Taki by�, kiedy dnia trzynastego czerwca o godzinie sz�stej po po�udniu kr��y� swobodnym krokiem po �wirze �azienkowskich alei. Przypatrywa� si� drzewom i ludziom, kwiatom i chmurom i b�ogos�awi� im jasno�ci� spojrzenia. Wszed� w�a�nie roze�miany w alej�, kt�r� je�d�� bogate lafiryndy, i przystan�� widz�c, �e z daleka nadje�d�a pow�z. Przystan�� na chwil�, dobrze jest bowiem zna� jego numer, niewiele bowiem powoz�w je�dzi z takim szykiem, z jakim ten nadje�d�a�.
Siedzia�a w nim donna nies�ychanie wytworna, nie tak jednak, aby przez moment nie mo�na by�o pomy�le�, �e jej dziadek by� kamienicznym str�em. Przed oczyma pana Paw�a mign�a twarz wcale pi�kna, cho� sztywna i umiej�tnie pobielona, co go bynajmniej nie zastanowi�o, on patrzy bowiem ciekawym wzrokiem na latarnie, na kt�rych szkle, wedle zwyczaju, czerwon� farb� maluje si� numer doro�ki.
- Nie ma! - pomy�la� - to jest pow�z prywatny...
S�uszno�ci tej uwagi dowodzi�a r�wnie� baronowska korona, pyszni�ca si� z boku powozu; jej si� tedy pocz�� przypatrywa� pan Pawe� dla rekompensaty, gdy nagle w tej�e chwili - skamienia�. Zdarzy�o mu si� to wprawdzie po raz pierwszy w �yciu, ale skamienia�. Sta�o si� to ni mniej, ni wi�cej tylko dlatego, �e w owej chwili, kiedy baczny wzrok zwr�ci� na arystokratyczne emblematy i ju� pocz�� wskutek tego b�yskawicznie rozumie� sztywne, wielkopa�skie wyrzucanie n�g ko�skich, podobne do wyrzucania n�g tabetycznego ksi�cia - ujrza� nagle osuwaj�cy si� z powozu na stopie�, a ze stopnia na ziemi� d�ugi, wspania�y, przepyszny sznur pere�.
Krzykn�� pan Pawe� mimo woli zduszonym g�osem, jakby tym chcia� zwr�ci� uwag� siedz�cej w powozie matrony, pow�z jednak potoczy� si� dalej.
Mo�na, a nawet nale�y poczyni� w tym miejscu spostrze�enia, jak post�powa� zwyk� cz�owiek, kt�ry widzi, �e inny, przed nim id�cy, co�kolwiek gubi. Oto tak: cz�owiek g�upio uczciwy i lekkomy�lny rzuca si� w te p�dy, podnosi rzecz zgubion� i biegnie co si�, aby dogoni� poszkodowanego, kt�rego z przyrodzonej g�upoty zawsze dogoni, ten za� jest wtedy bardzo rozczulony, bardzo wzruszony, ale patrzy na znalazc� z politowaniem i my�li sobie w duszy zawsze jedno: "idiota, ale dobrze, �e odda�!"
Cz�owiek nie tak lekkomy�lny, troch� zr�wnowa�ony i czyni�cy wszystko z rozs�dkiem, wo�a za nieostro�nym, sam si� nie spiesz�c, wo�a za� tak przezornie, �e s�yszy go zawsze tylko jego w�asne sumienie, bardzo za� rzadko us�yszy go ten, co zgubi�. Cz�owiek zupe�nie nie�ekkomy�lny i najzupe�niej zr�wnowa�ony nie biegnie, nie wo�a, tylko podni�s�szy rzecz znalezion�, ocenia j� fachowo, nast�pnie za� chowa przezornie rzecz cenn�, grat za� bez warto�ci sk�ada w redakcji jakiego� pisma albo w policji.
Ostatnia metoda jest metod� m�drc�w, a polega na tym, �e m�drzec odwraca si� przede wszystkim i rozejrzy si� zawsze bacznie, badaj�c, czy kto inny jeszcze nie zauwa�y� rzeczy zgubionej, potem nad ni� przystaje, manipuluje co� z chustk� do nosa, potem j� upuszcza, nast�pnie za� podnosi ju� nie sam�, potem si� wraca ze swej drogi i idzie zau�kami do domu, gdzie dopiero drzwi na klucz zamkn�wszy, bada powoli i bez po�piechu, czym go los obdarzy�.
Metody te, z kt�rych trzy ostatnie s� patentowane, pierwsza za� z nich nie ma zasadniczo praktycznego zastosowania ze wzgl�du na powszechne u�wiadomienie spo�eczne - przychodz� do g�owy same przez si�, w odpowiedniej chwili, bez uprzedniego pr�bowania. I chocia� pan Pawe� Kiercz krzykn�� wedle metody drugiej, uczyni� to raczej ze wzgl�du na wyj�tkowo�� rzeczy zgubionej, instynktownie za�, jako m�drzec, zastosowa� metod� m�drc�w, najkompletniejsz�, przezorn� i ze wszystkich metod najpewniejsz�.
Pow�z ju� by� daleko, a on jeszcze sta�, w�a�ciwie za� to mu wzruszenie odebra�o w�adz� w nogach. Znam to uczucie z czas�w, kiedy mi przyniesiono wiadomo��, �e wygra�em milion na loterii, co si� potem na szcz�cie okaza�o nieprawd�, musia�bym bowiem wtedy zap�aci� krawca, co jest przeciwnym ludzkiej naturze i niezgodnym z poczuciem sprawiedliwo�ci.
Po chwili dopiero zwr�ci� pan Kiercz wzrok naok�, zbada�, �e nikogo nie ma w pobli�u i �e nikt pr�cz niego nie widzia�; na wszelki wypadek jednak�e, zanim si� zbli�y� do tego miejsca, gdzie w prochu ziemi wala�y si� per�y, uczyni� par� krok�w tam i z powrotem, chocia� nogi si� pod nim trz�s�y, a na czo�o wyszed� rosisty pot. Serce uderza� w nim pocz�o zupe�nie nierytmicznie, za� fala krwi uderzy�a mu do g�owy, kiedy si� pochyli�, zgarn�� r�k� ogromny sznur pere� i nawet na nie nie patrz�c - gdy� wzrok mia� ustawicznie a czujnie zwr�cony przed siebie - ukry� je w kieszeni.
Co� si� w nim w tej chwili za�ama�o, jakby go obci��y�a nagle waga pere�, pan Kiercz jednak�e nie mia� czasu na filozoficzne refleksje, ca�y zaj�ty lisim rzemios�em uchodzenia z niebezpiecznego miejsca. Przes�d to jest, �e tylko dziki Indianin, i to do tego wyborowy, jaka� "Sk�rzana Po�czocha", "Chytry Lis" albo "Nakrapiany W��", tak umie niszczy� za sob� �lady, �e sam siebie odnale�� by nie potrafi� - albowiem wszelki cywilizowany cz�owiek, kiedy mu si� sposobno�� do tego nadarzy, wydobywa do chwilowego u�ytku z niewiadomego jakiego� ukrycia taki ogromny zas�b z�odziejskiego sprytu, �e mo�na by tym obdarowa� wszystkie plemiona Apacz�w, Siuks�w i Komancz�w. Mo�na by to okre�li� zwartym aforyzmem, �e z�odziej w cz�owieku rodzi si� na poczekaniu i dojrzewa. Jest to niew�tpliwym dowodem gi�tko�ci inteligencji, kt�ra si� cudownie do wszystkiego na�ama� potrafi, z�odziejski bowiem fach jest rzecz� trudn�, cho� nie wymaga dowodu uko�czenia kurs�w uniwersyteckich. Wszystko ju� na �wiecie ma sw�j szablon i metod�, a tylko w tym w�a�nie z�odziejskim fachu uda�o si� utrzyma� w stanie nieska�onym pewn� naturalno�� pop�du i indywidualizm w wykonaniu, wskutek czego mo�na s�usznie fach ten zalicza� do zawod�w wolnych.
Pan Kiercz za� by� cz�owiekiem inteligentnym, tym te� mu �atwiej przysz�o wesprze� rozs�dkiem przyrodzone ka�demu cz�owiekowi, a zazwyczaj drzemi�ce w nim zdolno�ci. On tylko wykonywa� automatycznie to, co mu od tej chwili pocz�� podszeptywa� z�odziejski instynkt.
Instynkt za� mia� do niego d�ug� i roztropn� mow�:
- Panie Kiercz - m�wi�o mu co� ze �rodka - jeste� w tej chwili cz�owiekiem bogatym. Moje uszanowanie panu, panie Kiercz, niech pan przyjmie moje serdeczne powinszowania. Ale przede wszystkim �adnych wzrusze� i niech pan zrobi weso�� twarz!...
Pan Kiercz otar� r�k� spocone czo�o i mimo woli si� u�miechn��; zawr�ci� w jak�� boczn� alej� i szed� przed siebie, najdziwaczniej ko�uj�c. Spotykanych ludzi widzia� jak przez mg��, od czasu do czasu za� wk�ada� r�k� do kieszeni i z jak�� nabo�n� trwog� dotyka� pere�, kt�re si� zwin�y w k��bek jak w�� i jak w�� by�y zimne.
Ile razy pan Kiercz poczu� ten dziwny, cudowny ch��d, tyle razy drgn��, serce poczyna�o w nim bi� �ywiej, a rozs�dek pracowa� poczyna� w nim usilnie. Pan Kiercz chcia� goni� przed siebie, wskoczy� do pierwszej spotkanej doro�ki i jecha� na gwa�t do domu, rozs�dek za� u�api� go za po�� surduta i szepta�:
- Powoli, powoli... M�g�by si� kto s�usznie zastanowi�, dlaczego si� pan dzi� �pieszy, kiedy pan ca�e �ycie chodzi z powag� i dostojnie?... Doro�k� jecha� nie mo�na! Nie daj Bo�e �lad jaki� albo podejrzenie na pana, mo�na dowiedzie� si� od doro�karza, sk�d pan jecha�... Na doro�ce jest przecie� numer, panie Kiercz!
Szed� wi�c pan Pawe� spokojnie nad podziw, chocia� dusza jego by�a ju� w domu i przypatrywa�a si� per�om. Wszed� w ucz�szczane ulice, gdzie pocz�� spotyka� znajomych; nie wiedzia�, czy to dobrze, czy �le, s�dzi� jednak�e, �e musi zapewne by� cokolwiek blady, co mo�e zastanowi� niejednego. Ukradkiem wi�c przejrza� si� w lustrzanych szybach wystawowych, kiedy nagle drgn��: ujrza� w szybie swoj� sylwet� ca�� obwieszon� sznurami pere� i diademami z brylant�w, przystan��, by� bowiem przed wielkim sklepem jubilerskim. Czu�, �e blednie, wi�c przy�pieszy� kroku i pocz�� przechodzi� wci�� z jednej strony ulicy na drug� bardzo sprytnie i pomys�owo.
A ze �rodka s�ycha� by�o najwyra�niej:
- Panic Kiercz, jeste� pan bardzo bogaty... Moje uszanowanie panu! Ale �onie ani s�owa, s�yszy pan, ani s�owa!...
Nad tym zagadnieniem pan Pawe� si� zastanowi�; przygl�da� mu si� ze wszystkich stron i dowi�d� wreszcie sam sobie historycznie, �e ze zwierzenia tajemnicy kobiecie nigdy jeszcze nic dobrego nie wysz�o. S�usznie i sprawiedliwie. Wielu przyjemnych ludzi do dzi� dnia jeszcze siedzi po krymina�ach, a to dlatego, �e zawierzyli kobiecie.
- Kobieta - my�la� pan Pawe� - powinna widzie� szcz�cie, �r�d�a szcz�cia jednak�e zna� nie powinna. A nu� babie przyjdzie na my�l p�j�� do ko�cio�a i wyspowiada� si�, a wtedy ksi�dz ka�e jej post�pi� jak nale�y pod groz� utraty nieba. Co lepsze w tym wypadku: straci� niebo czy per�y?
Pan Kiercz zadr�a� na sam� my�l i w�o�y� r�k� w kiesze�.
- Och, s�!...
- Dobry wiecz�r panu, panie Kiercz - zawo�a� kto� w tej chwili.
Pan Pawe� w odpowiedzi dwie rzeczy uczyni� r�wnocze�nie: za�mia� si� i nastraszy� si� �miertelnie. Wyj�� czym pr�dzej r�k� z kieszeni i ci�gle si� u�miechaj�c, uchyli� kapelusza. Jaki� znajomy przeszed� tu� obok niego, ale go Kiercz nie pozna�; przy�pieszy� jednak�e kroku i szed� ju� prosto ku domowi, coraz bardziej mu si� bowiem czyni�o gor�co i coraz wi�cej by� spocony. W domu nastraszy� si� �wiat�a; �ona siedzia�a przy lampie i czyta�a jak�� opuch�� ksi��k�, co Kierczowi by�o na r�k�, uda� bowiem, �e jej nie chce przeszkadza� i poszed� do swojego pokoju. My�la� o tym, jak by niewidocznie zamkn�� drzwi na klucz, ale si� ba�, �e to mo�e zwr�ci� uwag�. Po godzinie zastanowienia si� wpad� na genialny koncept, uda� si� bowiem ze swoim skarbem do lokalu, z wej�cia do kt�rego przyzwoity cz�owiek nigdy i nikomu sprawy nie zdaje. Zamkni�cie si� w nim na klucz jest r�wnie� uzasadnione obyczajow� tradycj�.
Zachowywa� si� cicho jak mysz. Wydoby� per�y z ukrycia i poczu�, �e mu w gardle zasycha: by� to ogromny bicz pere� wielkich, cudownie l�ni�cych, z r�owym odcieniem, bardzo ci�kich.
Panu Kierczowi uczyni�o si� s�abo.
- Milion! - pomy�la� i pocz�� liczy� per�y szeptem, jakby w tym nieodpowiednim na modlitwy miejscu odmawia� r�aniec. By� ju� przy dziewi��dziesi�tej, kiedy nagle ozwa�o si� dyskretne pukanie do drzwi.
- Pawe�ku, czy� nie zachorowa�? - pyta�a �ona.
Pan Kiercz zadr�a� i ukry� per�y b�yskawicznym ruchem. Poj��, �e straci� rachub� czasu i przesiedzia� tu p� godziny co najmniej, w ka�dym razie troskliwo�� �ony by�a uzasadniona. Uspokoi� j� tedy czym pr�dzej.
Pan Pawe� poczu� si� jednak wkr�tce naprawd� chorym; panowa� nad sob� si�� woli, czu� jednak�e, �e si� si�y jego wyczerpuj� i �e zdenerwowanie nie da si� ukry�; u�miecha� si� wprawdzie weso�o dziwn� aktorsk� sztuk�, ale r�ce mu dr�a�y niezno�nie. Je�� nie m�g� nic, a musia�, �eby nie okaza�, �e co� si� w nim zmieni�o - jad� wi�c z rozpacz� i trudem; zdawa�o mu si�, �e w�asnymi szcz�kami w�asne obola�e �uje serce. Czu� jednak�e, �e z ka�d� godzin� jest mu gorzej, zaczyna� si� bowiem obawia� nocy.
Co on zrobi z per�ami? W ubraniu ich nie pozostawi, cho�by dlatego, �e mu �ona zawsze w nocy przeszukuje kieszenie, pod poduszk� ich nie schowa, bo mo�e jej wpa�� do g�owy wsadzenie r�ki pod jego poduszk�. A niechby tak na dobitek nag�a ��dza u po�owicy i wizyta w jego �o�u? Ha! Pan Kiercz czu�, �e dostaje gor�czki.
Zwleka�, jak tylko m�g�, chwil� udania si� na spoczynek, chc�c zyska� na czasie potrzebnym mu do u�o�enia planu. Mia� ich tysi�c, a �aden nie by� dobry. Mru�y� oczy nerwowo, targa� serwetk� i my�la�, coraz wi�cej zm�czony, tak �e wreszcie z trudem podni�s� si� z krzes�a. Czeka� teraz tylko szcz�liwej chwili natchnienia, wiedz�c o tym, �e czasem i rozpacz wcale udatne miewa pomys�y; wiedzia� i o tym tak�e, �e czasem najg�upszy i najprostszy pomys� jest w praktyce genialnym; kiedy mu wi�c pozosta�a chwila swobody i kiedy na moment pozosta� samotnym we wsp�lnej ma��e�skiej sypialni, zdj�� szybko but i w�o�y� per�y do jego obszernego wn�trza. Czu�, �e jest w tej chwili bardzo blady, wi�c odwraca� twarz od �wiat�a, kiedy po�owica przysz�a legn�� w �o�u jak szcz�liwy dzik w mi�kkim, ciep�ym bagnie. J�kn�� nagle spr�ynowy materac i po chwili cisza zaleg�a r�wno oddychaj�ca.
Pan Kiercz nie spa�: nas�uchiwa� czujnie miarowego oddechu �ony, sam za� udawa� gwizdem przez nos, �e i jego sen ogarn��; oczy szeroko otwarte wymierzy� na but i pilnowa� go wzrokiem niezmiernie czujnym. Rozmy�la� r�wnocze�nie nad tym, co on ma teraz w�a�ciwie uczyni�?
Rozpacz spojrza�a na niego z mrocznego k�ta pokoju. Zasn�� nie m�g�, bo a nu�, zm�czony do ostateczno�ci, b�dzie nazajutrz spa� d�ugo, a s�u��ca zabierze rano buty, z kt�rych jeden wart by� milion?! Ba� si� poruszy�, aby nie zbudzi� �ony, kt�ra gotowa si� zdumie� dziwnym jego zachowaniem, na kt�re ju� przedtem patrzy�a do�� podejrzliwie. A zm�czenie teraz dopiero rozpar�o si� w nim leniwie, o�owiane powieki zapada�y si� same, ci�ko jak wieko u skrzyni.
Rozpacz... rozpacz... rozpacz... Pan Kiercz s�ysza� p�noc, s�ysza� pierwsz� i drug�, i trzeci� godzin�. Zm�czenie zacz�o go bole�, ale przecie� nie usn��. Zbiera�o mu si� w�a�ciwie na p�acz, tak si� czu� biednym i pokrzywdzonym, a przy tym wszystkim nies�ychanie bezradnym. Za� w bucie prawej nogi spa� sobie spokojnym, beztroskim, zimnym snem - milion.
Um�czony m�zg szcz�liwego przez ca�e �ycie pana Kiercza rozwa�a�. Zrozumia� pan Pawe�, �e dot�d ze swym dochodzikiem by� n�dzarzem, i poj��, �e by� w�a�ciwie bardzo nieszcz�liwym. Kto on by�? Co by� wart? Co m�g� zdzia�a�? Nic. A kim�e jest teraz Pawe� Kiercz? "Nazywam si� milion" - szepn�� sam sobie w zachwycie i nie zauwa�y�, �e go ch��d nocny, a r�wnocze�nie i gor�czka trz�s� niemi�osiernie. Rozmy�la� dalej, �e kiedy sprawa zguby, kt�ra jutro zapewne poruszy ca�� Warszaw�, ucichnie za rok czy dwa, sprzeda per�y w jaki� spos�b, kt�ry p�niej obmy�li, da z ca�� pewno�ci� tysi�c rubli na biednych, a potem...
Pan Pawe� spojrza� w tej chwili na but, kt�ry si� rysowa� w mroku, i ujrza� najwyra�niej wydobywaj�c� si� z jego wn�trza srebrzyst� po�wiat� - wi�c na chwil� z rozkoszy przymkn�� oczy. Dziwne si� przed nim w tej�e chwili otwar�y raje, wspania�e, t�czowe zal�ni�y obrazy, kt�re jednak�e nie zdo�a�y u�pi� cierpliwej czujno�ci pana Paw�a; w jednej chwili bowiem wytrzeszczy� on oczy i dech powstrzyma� w piersi; s�ysza� bicie krwi w skroniach i czu�, �e w�osy mu si� je�� na g�owie: oto z rogu pokoju zbli�a� si� kto� w stron� wypchanego per�ami buta, wyci�gn�wszy przed siebie dwie olbrzymie, zach�anne z�odziejskie r�ce. Pan Kiercz chcia� krzykn��, lecz nie m�g�, g�os mu z l�ku uwi�z� w gardle, �miertelnie wi�c przera�ony, jak m�g� tylko najszerzej otworzy� oczy i got�w by� w ka�dej chwili do skoku i do obrony swoich pere�. Tajemnicza posta� sz�a w jego stron� powoli, rosn�c za ka�dym krokiem, bezg�o�na, przyczajona i ukryta tak, �e twarzy jej dojrze� nie m�g�, widocznie wi�c by�a w masce, widzia� jedynie jej potworne zarysy.
Ju�... ju�... by�a przy nim, kiedy nim nagle podrzuci� �miertelny l�k, tak �e si� porwa� z ��ka i czeka� got�w broni� si� r�koma, nogami i z�bami, gdy� je wyszczerzy� straszliwie i czeka�. Przed oczyma mia� krwawe ko�a, wiruj�ce coraz szybszym ruchem, w ich za� o�rodku, jak w okropnej aureoli - kto� si� zbli�a�. Wi�c pan Kiercz zsun�� si� tygrysim ruchem z �o�a i pocz�� sam i�� ku widmu dr��cy z zimna, cho� go oblewa� ju� nie si�dmy, ale czternasty pot, i szed� ca�y w furii, poch�oni�ty rozpacz�, i kiedy mu si� zdawa�o, �e jest ju� blisko, wypr�y� si� i podskoczy�, chc�c chwyci� zb�jc� za gard�o, g�ow� za� sam r�wnocze�nie pochyli�, aby uj�� tego samego ze strony wroga. R�wnocze�nie uderzy� capi� mod� g�ow� w pier� �otra, wr�g za� znakomicie uderzony g�o�no zadudni�, jakby si� wali�a kamienica, i sta� nieporuszony, albowiem szafa ma ten zwyczaj, �e jej nic nie wzrusza, nawet je�li j� kto bierze za upiora. G�upi sprz�t.
J�kn�� pan Kiercz i otrze�wia�. Czu� we �bie mocny b�l, albowiem szafa by�a solidnie d�bowa; w oczach rozb�ysn�� mu od razu siedmioramienny �wiecznik i r�wnie od razu zagasn��. R�wnocze�nie jednak�e us�ysza� pan Pawe� przejmuj�cy i serdeczny wrzask swojej �ony,
potem trzask zapa�ek. Przera�enie pani Kierczowej nie mia�o granic, nawet piersi trz�s�y si� jej ze strachu na widok bladego m�a, kt�ry si� s�ania� na nagich, kosmatych nogach, jedn� za� r�k� trzyma� si� za g�ow�. Pan Kiercz jednakie szybko sob� zaw�adn��, bo si� nawet u�miechn�� tym �miechem, kt�rym si� nieboszczyk zazwyczaj u�miecha do powa�y, nie ostudzi� tym jednak�e przera�enia �ony.
D�ugo nie mog�o usn�� biedactwo mimo zapewnie�, �e pan Kiercz mia� tylko z�y sen, bo mu si� �ni�o mianowicie, �e mu kto� chce widelcem wy�upi� lewe oko, wi�c si� przez sen porwa� na zb�jc�. Pan Pawe� leg� z powrotem na madejowym swoim �o�u, po�o�y� si� za� z tym uczuciem, �e si� we w�asn� k�adzie trumn�. Rozbity by� na ciele i na duszy; �eb go bola� niezno�nie, jakby si� rozp�k� na dwie po�owy, dusza pop�ka�a w nim jak lustro na kilka cz�ci. Strach go wyczerpa�, zm�czenie za� i bezsenno�� dobija�y go powoli, umiej�tnie, cierpliwie i systematycznie. W pewnej chwili by�o mu wszystko jedno, jak cz�owiekowi, kt�ry znu�ony b��dzeniem w�r�d �nie�ystej zawiei, k�adzie si� wreszcie w �nieg i czeka �mierci. Byle zasn��... byle zasn��... Przez my�l mu przebieg�o, aby wsta� odwa�nie, chwyci� ten but nieszcz�sny zamieniony czasowo na per�ow� konch� i cisn�� nim przez okno na ulic� - niech go bierze, kto chce. Ale si� pomys�owi temu, zgo�a g�upiemu, opar�a m�dra cz�� jego duszy.
- Panie Kiercz - m�wi� mu rozs�dek niesamowitym szeptem - czy� pan oszala�? Chce pan za okno wyrzuci� milion? Nie mo�esz troch� pocierpie�? Dla stu rubli to� pracowa� przez dziesi�� nocy, a dla miliona �al ci jednej? Panie Kiercz, panie Pawle!
Uzna� te wszystkie racje pan Pawe� i zaakceptowa� je; jednakowo� poczu� si� tak biednym, �e mu si� z oczu potoczy�y �zy jak per�y...
I u�ali� si� sam nad sob�:
- Po co mnie w�a�nie diabli nadali t� histori�? Nie m�g� tego znale�� kto inny?
Zaledwie to jednak pomy�la�, a mr�z po nim przebieg� na sam� my�l, �e to naprawd� m�g� znale�� kto inny. Ze jednak najtwardszy zbrodniarz ma w sobie ziarnko sumienia, pan Kiercz za� nie by� zbrodniarzem, lecz cz�owiekiem roztropnym, wi�c si� w nim budzi� pocz�y refleksje;
- Gdyby pow�z by� mia� numer, odni�s�bym jutro i odda�. A tak komu� je oddam?
Uwadze tej bezwarunkowo nie mo�na by�o odm�wi� s�uszno�ci, jak i dalszym pana Paw�a spostrze�eniom na ten temat, kt�re orzek�y, �e je�li kto tak �atwo gubi per�y, kt�re s� warte krocie, ten pewnie biedny nie jest, a ile� to �ez i krzywd mo�na b�dzie otrze� za ten maj�tek. Co do tego ocierania �ez i niweczenia krzywd pan Kiercz nie mia� jeszcze sformu�owanego programu, na wszelki jednak wypadek uczyni� t� uwag�, aby si� we w�asnych oczach wyda� jako tako. Sam zreszt� czu� si� w tej chwili bardzo pokrzywdzonym, po twarzy za� sp�ywa�y mu jego w�asne �zy ani lepsze, ani te� gorsze od innych.
Wiele, wiele jeszcze przemy�la� pan Pawe� na p� majacz�c, dlatego nie notujemy dok�adnie tych doskona�ych moralnych dysertacji, trzeba by bowiem z�ote ziarna wy�uskiwa� z plew gor�czki. Oka jednak�e nie zmru�y� niez�omny stra�nik cudownych pere�, got�w odda� za nie �ycie. Stawa�y mu si� one z ka�d� chwil� dro�sze, dro�sz� bowiem i cenniejsz� staje si� dla nas rzecz, dla kt�rej cz�owiek wiele wycierpia� i kt�r� okupi� b�lem. Zdanie to, pi�kne i m�dre, kt�re by doskonale mog�o s�u�y� do cz�stego przepisywania we wzorach kaligraficznych, �ywy mia�o dow�d w panu Pawle, kt�ry r�wno z pierwszym promieniem s�o�ca - co zach�annie i zgo�a bezwstydnie leg�o z�ot� plam� na ods�oni�tych piersiach pani Kierczowej - podni�s� si� ci�ko z �o�a. Zatoczy� si� jak pijany, potem ubra� si� cichutko i starannie ukry� w kieszeni per�y, owin�wszy je w chustk� od nosa.
Z pani� za� Kierczow� powsta� tego dnia z po�cieli i jej o m�a niepok�j. Przygl�da�a mu si� pilnie przy �niadaniu i na chwil� zaniem�wi�a. Potem dopiero rzecze:
- Ale� ty zielony, nie daj Bo�e! A tobie co si� sta�o?
Pan Kiercz co� b�kn��.
- ��� czy co, na psa urok? - pyta�a �ona.
- �le spa�em - odrzek� pan Kiercz.
- Kolacja ci mo�e zaszkodzi�a? Chla�e� po baraninie wod�, jakby� w�giel mia� w �o��dku...
- Ech, nie, tylko widzisz, taki dziwny sen. Ju� ci m�wi�em: z widelcem mi do oka!... pomy�l sobie...
- Rzeczywi�cie, tak�e sen... Maryniu!
Przysz�a Marynia, wielki t�umok, s�u��ca wierna, pilna, pracowita i bardzo pyskata.
- S�uchaj no, Maryniu. Co to znaczy, kiedy si� �ni, �e kto� chce widelcem wyd�uba� oko?
Pan Kiercz by� mocno niezadowolony, Marynia za� d�ugo, bardzo d�ugo my�la�a.
- A widelec jaki by�, srebrny?
- Jaki widelec, Pawe�ku?
Pan Kiercz pocz�� sobie gwa�townie przypomina�.
- Aha, srebrny!
- To �le! - rzek�a Marysia.
Pa�stwo Kierczowie spojrzeli na ni� z przera�eniem.
- A kt�re oko? - pyta wierny t�umok.
- Lewe...
- To tak�e bardzo �le. Prawe by�oby lepiej.
- Dlaczego lepiej?
- Bo "oka prawa rado�� dawa, oka lewa �za wylewa"... - wyg�osi�a Marysia okulistyczn� sentencj� litewsk�. - A ten ca�y sen, to mi si� nie podoba; znaczy, �e b�dzie wielkie nieszcz�cie w domu z powodu znalezionej rzeczy.
W pana Kiercza jakby piorun ugodzi�; zmieni� si� na twarzy, poblad�, potem poczerwienia�, potem gwa�townym, ob��kanym ruchem chwyci� n� i chcia� go utopi� w nabrzmia�ej piersi wiernej i pyskatej s�u��cej. By�by jej zbyt wielkiej szkody nie zrobi�, bo aby przez te g�rskie zwa�y i przez te wynios�e wielb��dzie garby dosta� si� do jej serca, na to trzeba by by�o harpuna, u�ywanego do zabijania wieloryb�w - mocno jednak�e dziewic� przestraszy�.
Bardzo si� �le zacz�� ten dzie�, bardzo �le. Kiedy si� bowiem ju� jako tako uspokoi�o w domu po tym wybuchu pana Paw�a i kiedy Marynia ul�y�a sobie wyt�uk�szy wszystkie p�askie i g��bokie talerze, pani Kierczowa zabra�a si� do czytania gazety, pan Pawe� za�, mocno sfatygowany, drzema� na fotelu, czujny jak �uraw.
- S�ysza�e�? - m�wi nagle pani Kierczowa.
- Nic nie s�ysza�em, daj mi pok�j!
- �adne musia�y by� per�y...
Pan Kiercz otworzy� oczy, jakby nagle zobaczy� upiora.
- Jakie p... per�y?...
Tedy zosta�o mu odczytane g�o�no:
...Wczoraj zgubi�a pani baronowa Iza Gutta-Percha bezcenne per�y, nale��ce do rodzinnych klejnot�w szanownej tej rodziny. Nie mo�na �cis�e okre�li� ich warto�ci, w�r�d pere� tych bowiem by�y egzemplarze nies�ychanej rzadko�ci. Najwi�ksza �rodkowa per�a, pochodz�ca ze skarbca najbogatszego maharad�y indyjskiego, kosztowa�a wiele �ywot�w ludzkich i wiele krwi, i mo�e to dlatego, przez dziwny tragizm losu mia�a ona prze�liczny odcie� r�owawy. S� to per�y bez ceny. Znalazca dot�d si� nie zg�osi�; otrzyma�by on dziesi�� procent warto�ci wedle oceny s�du, a wi�c ma�y maj�tek. Niestety! - w�tpi� trzeba, czy znajdzie si� cz�owiek tak uczciwy, kt�ry by odda� znalezione krocie tysi�cy...
- Pewnie jaki� z�odziej znalaz� - westchn�a pani Kierczowa - porz�dny cz�owiek nie ma szcz�cia...
Pan Pawe� Kiercz zemdla�...
Min�y od tego czasu dwa tygodnie.
Po �wiecie chodzi�o widmo cz�owieka, kt�ry si� kiedy� nazywa� Paw�em Kierczem; sk�ra na nim po��k�a, wychud�, mia� ustawiczn� gor�czk�. Od dw�ch tygodni cz�owiek ten nie zmru�y� oka. �ona patrzy�a na to wszystko przera�ona, lamentowa�a, dawa�a na msze - nic nie pomaga�o. W dzie� to si� czasem zdrzemn��, ale budzi� go najmniejszy szelest; wtedy si� zrywa� przera�ony i obiema r�kami chwyta� si� za piersi, dziwnie wzd�te. Zdawa�o si�, �e mi�dzy piersiami pa�stwa Kiercz�w nie by�o ju� teraz r�nicy, Kiercz bowiem nosi� teraz sw�j skarb na piersi w irchowym woreczku.
Czasem zn�w godzinami ca�ymi przegl�da� encyklopedie, albo te� wertowa� stosy jubilerskich cennik�w; gdziekolwiek mo�na by�o cokolwiek przeczyta� o per�ach, to wszystko pan Kiercz przeczyta�. Je�� nie m�g�, tylko wypija� morze wody, wreszcie si� pocz�� s�ania� na nogach. Zni�s� czcigodn� instytucj� wsp�lnej sypialni i sypia� w oddzielnym pokoju, u kt�rego drzwi poprzybija� wymy�lne stalowe zamki, w okno za� kaza� wprawi� kraty. Nie ulega�o najmniejszej w�tpliwo�ci, �e pan Kiercz zwariowa� lub co najmniej, �e wariuje powoli, ratami; takie przynajmniej przekonanie mia�a o nim pani Kierczowa, kt�ra jednego dnia ukl�k�a przed nim niespodzianie i pocz�a go b�aga�, aby poszed� po porad� do lekarza. Nie chcia�a mu powiedzie� wprost, �eby sobie da� opuka� g�ow�, zwr�ci�a wi�c jego uwag� na inn� cz�� cia�a, chc�c po�rednio wskaza� na �r�d�o choroby.
- Pawe�ku - powiada - id� do doktora...
Pan Kiercz spojrza� na ni� b��dnie.
- Id�, na mi�o�� bosk�!
- Nic mi nie jest, nie p�jd�...
- Jak to nic? Daj sobie tylko zbada� piersi...
O nieszcz�sne s�owo! Us�yszawszy je, w�ciek� si� pan Kiercz i oto ma��e�skie szcz�cie odlecia�o jak z�ote ptasz�, albowiem pan Kiercz rzuci� si� na �on� jak tygrys i spra� j�, od zmys��w odszed�szy. Pozostawi� na niej si�ce do�� du�ych wymiar�w, uszkodzi� jej ucho, kt�re spuch�o niepomiernie, a w gar�ci pozosta� mu kosmyk, rzewny kosmyk lnianych w�os�w �ony.
To by� pocz�tek tragedii.
Zauwa�y� widocznie pan Kiercz, �e mu troch� ruchu w jego zdenerwowaniu pomaga, stosowa� tedy pocz�� cz�ciej t� lecznicz� metod�.
Po kilku tygodniach nie mija� ju� ani jeden dzie� bez takiego "kwadransu dla zdrowia", co mia�o skutek zgo�a powa�ny. Krzyki pani Kierczowej wybieg�y na ulic�, z ulicy do konsystorza i oto pewnego dnia pan Kiercz pozosta� samotny, otrzymawszy separacj� od sto�u i �o�a, z tych dw�ch bowiem sprz�t�w poza trumn� sk�ada si� ulegalizowane �ycie ludzkie.
Wtedy zacz�� bija� s�u��c�, od kt�rej otrzyma� separacj� jeszcze �atwiej.
Zosta� wreszcie zupe�nie sam i wtedy pierwsz� jego my�l� by�a my�l szcz�liwa o tym, �e b�dzie si� m�g� wyspa�.
Przez ca�y dzie� ogl�da� sw�j skarb: dotyka� ka�dej per�y, sto razy z rz�du je liczy�, oblicza� warto�� ka�dej z osobna i wszystkich razem; o�wietla� je z r�nych stron, wk�ada� je na szyj� i wystawa� godzinami przed lustrem. Pod wiecz�r za� zaj�� si� dziwn� robot�: odwr�ci� ��ko do g�ry nogami i w jednej z nich pocz�� wierci� mozolnie dziur�; zm�czy� si� i spoci�, wreszcie jednak, owin�wszy per�y starannie wat�, wetkn�� je w otw�r nogi, zabi� go deszczu�k�, odwr�ci� ��ko i leg� na nim naprawd� po raz pierwszy.
Chcia� zasn��. �miertelne zm�czenie zmieni�o go w drewno, tote� w istocie zasn�� w tej�e samej chwili. Spa� snem kamiennym, a jednak oko�o p�nocy zerwa� si� nagle, zapali� �wiec� i zn�w wywraca� ��ko, badaj�c, czy per�y s� na swoim miejscu. Rozumia� doskonale, �e post�puje jak wariat, ale nie m�g� inaczej.
Za to we dnie rozmy�la� g��boko: rozwa�a�, co nale�y uczyni�, aby per�y sprzeda� bez katastrofy, oblicza� maj�tek i uk�ada� plany. Na pierwszym by�a naturalnie Ameryka, gdzie sp�dzi reszt� �ycia w dostatku i rozkoszach, kt�re mu nagrodz� obecne udr�czenia. Trzeba by�o jednak�e czeka� na to jeszcze bardzo d�ugo. Jeszcze od czasu do czasu, jak ostatnie krople po burzy, ukazywa�y si�, w pismach notatki donosz�ce, �e po s�ynnych per�ach baronowej Gutta-Perchi wszelki �lad zagin��. Zapewne wszyscy jubilerzy �wiata powiadomieni byli o zgubie, czuwa�a zapewne policja ca�ej ziemi. W�a�ciwie jednak to pan Kiercz mia� w ca�ej swojej udr�ce poczucie pewnej dumy. "Wszyscy jubilerzy �wiata i policja ca�ej ziemi" - a tu on jeden ze swoim skarbem, bezpieczny i m�dry.
Jednego tylko nie zauwa�y�, tego mianowicie, �e zupe�nie zapomnia� si� �mia�. Kiedy spojrza� w lustro, widzia� twarz �miertelnie wyl�k��, zapad�e, op�tane gor�czk� oczy i ��t� sk�r�. R�ce mu dr�a�y niezno�nie, chodzi� nawet z trudno�ci�. Do domu nikogo nie wpuszcza�, opatrzone srogim �a�cuchem drzwi uchyla� tylko tyle, aby przez nie m�g� odbiera� przynoszone mu do domu po�ywienie. Zapomnia� o ca�ym �wiecie, jak te� i o nim wszyscy zapomnieli, jakby umar�. Mia� zreszt� sam to wra�enie, �e jest w grobie, nadzieja jednak�e zmartwychpowstania w chwale i bogactwie trzyma�a go przy �yciu.
Min�� wreszcie rok ca�y tych m�czarni.
Pan Kiercz pocz�� rozmy�la� nad urzeczywistnieniem plan�w. Sta�o si� tedy pewnego dnia, �e si� pan Kiercz spakowa�, w przeci�gu paru godzin sprzeda� wszystko Zydkom za psie pieni�dze, prze�egna� si� i pojecha� do Pary�a. Zna� z cennik�w na pami�� wszystkie firmy jubilerskie; ca�ymi dniami chodzi� po ulicy Royal i po de la Paix i przystawa� przed ka�dym wystawowym oknem, ostro�nir zagl�daj�c do �rodka.
A� jednego dnia zwi�d� z jedwabnego sznurka trzy najmniejsze per�y, poszed� do ko�cio�a i d�ugo a �arliwie si� modli�. Potem pewnie, nies�ychanie pewnie, �miertelnym wysi�kiem woli zm�g�szy �mierteln� trwog�, wszed� do sklepu najwi�kszego paryskiego jubilera.
- Czym panu mog� s�u�y�?
Kiercz zachwia� si� na nogach, r�wnocze�nie spokojnie wyjmowa� r�owe, �liczne pere�ki, owini�te w jedwabist� bibu�k�.
- Chcia�bym to sprzeda�!... - rzek� cicho, lecz niemal�e nonszalancko.
Siwy staruszek, jubiler, zanim spojrza� na per�y, pocz�� si� przygl�da� jemu przede wszystkim, i to bardzo badawczo: kiedy si� pan Kiercz spotka� z jego wzrokiem, pomy�la� b�yskawicznie, �e jeszcze jest czas, aby uciec; strach r�wnocze�nie przyku� go do ziemi.
- Co to jest? - zapyta� jubiler.
- Per�y... trzy per�y... bardzo pi�kne...
- Prosz� pokaza�.
Staruszek wzi�� je w palce, podszed� do �wiat�a i spojrza�. Z pere� przeni�s� wzrok na Kiercza, potem zn�w zacz�� bada� klejnoty. Kierczowi oddech zapar�o w piersi, dr�e� pocz�� na ca�ym ciele i czeka�, wodz�c oczyma za r�kami jubilera, kt�ry nagle poczerwienia�, zawin�� szybko per�y w bibu�k� i oddaj�c je Kierczowi rzek� mu podniesionym g�osem:
- Id� pan z tym natychmiast, zanim b�d� mia� czas zawo�a� policjanta!
- Jezus Maria! - krzykn�� Kiercz zduszonym g�osem i jednym jelenim susem by� za drzwiami.
Pot mu wyszed� na czo�o, strach goni� go po ulicach jak ogar; wskoczy� do automobilu i kaza� si� wie�� na drugi koniec Pary�a, ogl�daj�c si� od czasu do czasu, czy go kto nie tropi. Nie m�g� zebra� my�li, to jedno tylko wykombinowa�, �e staruszek jubiler to musi by� bardzo zacny cz�owiek. Pozna� per�y i nie kaza� go zamkn��, cho� m�g�. Jeszcze go ostrzeg�.
Straszn� noc sp�dzi� w hotelu. Na drugi dzie� by� ju� w drodze do Wenecji.
Przesiedzia� w niej miesi�c, zanim si� odwa�y� wej�� do jubilerskiego sklepu na placu �w. Marka; by�by si� mo�e jeszcze na t� odwag� nie zdoby�, lecz musia�: pieni�dze mu si� sko�czy�y, mia� w kieszeni par� frank�w zaledwie.
Powt�rzy�a si� historia z Pary�a, lecz z innym skutkiem. Przyj�� go jubiler bardzo grzeczny, g�adki i m�ody. Obejrza� trzy per�y i u�miechn�� si�. To by� dobry znak.
- Nie zna ich! - pomy�la� Kiercz i otucha w niego wst�pi�a.
- Pan je chce sprzeda�? - zapyta� jubiler.
- W�a�ciwie nie - odrzek� Kiercz bardzo chytrze - ale s� mi niepotrzebne.
- Ma pan wi�cej takich?
- Owszem, owszem... Mo�e bym znalaz�...
- Takie same?
Jubiler w tym miejscu znowu si� u�miechn��.
- I takie same, i wi�ksze... To rodzinne...
- Mo�e mi je pan pokaza�?
Kierczowi by�o wszystko jedno.
- Albo maj�tek, albo krymina� - pomy�la� - raz trzeba sko�czy�...
Wydoby� z kieszeni ogromny sznur pere� i po�o�y� je ostro�nie na szkle sto�u.
Jubiler wzi�� je w r�k� wci�� u�miechni�ty, i wa�y� je weso�o.
- Owszem - rzek� - mog� kupi�, ale wszystkie.
Niebo si� otworzy�o przed Kierczem. Jubiler za� patrzy� na niego z nadzwyczajnym u�miechem.
- Ile pan chce za to?
Kiercz obliczy� ju� dawno.
- Milion dwakro�! - rzek� dobitnie, w my�li za� postanowi� owe dwakro� opu�ci� przy targu.
- Dam panu... co by tu panu za to da�?
Widzi pan, trzeba mi tych pere� na prezent dla kucharki. Dam panu dwadzie�cia frank�w... Dam trzydzie�ci bez targu. Ale �art si� panu uda�. Ten milion by� doskona�y!...
I pocz�� si� �mia� na ca�e gard�o.
Kiercz poblad� jak �mier�.
- To te per�y s� fa�szywe?...
Jubiler spowa�nia�.
- Jak to? pan o tym nie wiedzia�?
Kierczowi co� si� sta�o w gardle i nic nie od powiedzia�, jubiler za� spojrza� na niego z lito�ci�.
- Biedny wariat! - pomy�la� i doda� oddaj�c mu per�y: - Niech je pan we�mie z powrotem, pan je widocznie bardzo ceni i kocha...
Z oczu pana Paw�a Kiercza lecia�y �zy, du�e jak najwi�ksze z jego pere�. Piersi� wstrz�sa�o �kanie. Tak, on je bardzo kocha. Wzi�� je dr��c� r�k� i zataczaj�c si� wyszed�.
Tego dnia powiesi� si� w Wenecji, w hotelowym pokoju Pawe� Kiercz z Warszawy. Samob�jstwo to dlatego by�o g�o�ne, �e oryginalne; biedny ten cz�owiek powiesi� si� bowiem na ogromnym sznurze pere�.
O WIEPRZACH
SZYMON CHRZ�SZCZ ZNIEWA�A SAKRAMENT MA��E�STWA.
Wielu mia�em przyjaci� malarzy, albowiem cz�owiek z zasadami demokratycznymi nie jest zbytnio wybredny; wiele te� z tego powodu znios�em utrapie�, co opisywa�em ju� niejednokrotnie, taki bowiem stw�r boski od p�dzla �yje niespokojnie i ma czasem pomys�y zgo�a ob��kane, czasem za� - od �wi�ta - nawet takie, kt�rych by si� wstydzi� uczciwy, o dobr� opini� dbaj�cy wariat zawodowy. Z wielkim te� smutkiem opowiedzia�em w jednej z najmniej m�drych moich ksi��ek o malarzu Szymonie Chrz�szczu, kt�ry zapragn�wszy sko�czy� samob�jstwem, nie tylko �e sam nie zepsu� kuli, kt�ra mia�a roztrzaska� mu g�ow�, ale i drugiemu d�entelmenowi zastrzeli� si� nie da�, bo to ju� taka �ajdacka, malarska natura.
Ten ci to Chrz�szcz (trzeba by� malarzem albo zbrodniarzem typowym, aby sobie takie wykoncypowa� nazwisko) wielkim mnie potem nape�ni� zmartwieniem, kiedy w sprawie rozwod�w pisa� postanowi� memoria� do papie�a. Rozmaite go si� czepia�y pomys�y, mniej lub wi�cej silnie dowodz�ce rozmi�kczenia m�zgu i nerwowego rozstroju, chocia� czasem nie mo�na by�o odm�wi� logiczno�ci jego zbrodniczym post�pkom albo te� prostoty w uj�ciu z�odziejskiego tematu. Wielkie, s�ynne w dziejach kryminalistyki zbrodnie tym si� zawsze odznaczaj�, �e s� zdumiewaj�co proste.
Tak te� by�o w sprawie: R�a Gebetbuch kontra Szymon Chrz�szcz.
Niewiasta owa mia�a przedziwne to szcz�cie, �e si� do jej kamienicy sprowadzi� z ca�ym swoim dobytkiem ten m�j przyjaciel. Pok�j mia� pierwszej klasy z kaflanym piecem i z hakiem na lamp� prawie w samym �rodku sufitu; jednak�e tych symbol�w wymy�lnego komfortu u�ywa� Chrz�szcz zupe�nie nieprawid�owo, gdy� na haku wisia� manekin, jako model do znakomitego obrazu Wisielec w parku, do kt�rego twarzy ja zn�w pozowa�em. Wedle zdania bowiem mojego przyjaciela trudno by�o o znalezienie lepszej fizjognomii dla wisielca, ni�li by�a moja, tym bardziej �e z do�� uporczywego g�odu mia�em wonczas twarz przemi�e zielon� z lekkim, uroczym, ��tym odcieniem. Piec za� zast�powa� staropolski lamus, w kt�rym Chrz�szcz chowa� �miecie, jakie� butelki, ko�nierzyki i mankiety, aby si� nie b��ka�y po apartamencie, listy od krawca i szewca, pozwy s�dowe, par� moich ksi��ek, kalosz, od kt�rego nie by�o pary, fotografie kilku swoich narzeczonych z trzydniowym wypowiedzeniem i inne takie rzeczy pami�tkowe, wielkim owiane sentymentem, a czasem prawdziw� mi�o�ci�.
O ten piec w�a�nie by�a awantura, by� to bowiem sprz�t do�� szanowny, bo uczyniony z kafli, na ka�dej za� ja�nia�a na zielono uczyniona burbo�ska lilia. Sta�o si� tedy jednego dnia, �e Chrz�szcz zwo�a� �ydki rozmaite, a swoje przyjacio�y, i d�ugo, d�ugo co� z nimi gada�. Narada by�a nies�ychanie tajemnicza, cho� bardzo o�ywiona, sko�czy�a si� za� tym, �e �ydki rozebra�y piec po jednej kafelce i wynios�y po cichu z kamienicy, kt�ra mimo to sta�a dalej. Wyrwiesz cz�owiekowi z�b, a przecie� jeszcze nie kona, jeden tedy piec mniej, jeden wi�cej �adnej jeszcze kamienicy nie zaszkodzi�. Rozumowanie jest co najmniej s�uszne, zale�y tylko, z jakiego patrze� na to punktu.
A� tu przychodzi do pana Szymona Chrz�szcza pani R�a Gebetbuch.
- Dzie� dobry panu, panie Chrz�szcz!
- Dzie� dobry pani! pani jest coraz �adniejsza, pani Gebetbuch. Pani pewnie po komorne?
- Jak pan mo�e m�wi� podobn� niew�a�ciwo��? Ja si� chcia�am tylko przekona�, czy pan zdr�w, bo mi m�wili, �e pan �le wygl�da! Ale jak mi pan przypomnia� komorne, to mo�emy i o tym pogada�. Panie Chrz�szcz!
- Co si� pani sta�o?
- Panie Chrz�szcz! Czy mi si� �ni?
- Nie, tylko pani jest bardzo do twarzy, kiedy pani jest zdumiona.
- To jest... ja nie wiem, co to jest... to jest rozb�j! Gdzie jest piec?
Chrz�szcz si� nasro�y�, zmarszczy� swoje sumiaste brwi, a na twarz sp�yn�a mu straszliwa fala oburzenia. Spojrza� w k�t, gdzie w istocie nie sta�o nic takiego, co by mog�o przypomina� �w sprz�t. I jak cz�owiek poruszony do �ywego wyrz�dzon� mu krzywd� zawo�a�:
- To tutaj nie ma nawet pieca? A do stu diab��w, to �adne mieszkanie!
- Panie Chrz�szcz, gdzie jest piec?
- Dobrze, �e mi pani zwr�ci�a uwag�, dzisiaj si� wyprowadzam, �adne mieszkanie!
Sprowadzi� si� potem do mnie, co przyj��em z oznakami szczerego zachwytu, bo zawsze, co dw�ch, to nie jeden, a Chrz�szcz do tego by� bardzo mocny, kiedy za� wpad� w sza�, by� nawet straszny. Z�ama� komu� nog�, to tak jak z�ama� wyka�aczka; bardzo to tedy by�o �adnie, kiedy si� rano odzywa charakterystyczne pukanie do drzwi, bo�my dzwonka nie mieli.
- Chrz�szcz, id� otw�rz - powiadam - kto� "dzwoni".
On wdziewa� na siebie jaki� chiton, w kt�ry stroi� modela, rozburza� sobie r�k� w�osy i otwiera� drzwi.
- Do kogo?
- Nie do pana... Ja w sprawie tych dw�ch rubli za kanap�... Ja ju� trzeci miesi�c... Niech panowie oddadz� kanap�...
A Chrz�szcz pyta� najniespodziewaniej:
- Co dzisiaj jest za dzie�?
- Co to znaczy "za dzie�"?
- Ja si� pana pytam, co dzi� za dzie�?
- Wszystko jedno, dzisiaj jest pi�tek...
- No to pan umrzesz w pi�tek!
- Co to jest "umrzesz w pi�tek"? Ja umr�, kiedy mnie si� spodoba...
- Nieprawda, bo pan umrzesz, kiedy mnie si� spodoba. Ja dzi� mam taki humor, �e musz� kogo� zabi�. Mo�e si� pan chce ze mn� bi�? Ja panu potem oddam kanap�, aby� si� mia� na czym po�o�y�...
Wtedy ju� Chrz�szcz gada� do powietrza, albowiem baletnica takich nie czyni skok�w ani jele�, jak �w cz�owiek poczciwy.
Chrz�szcz zreszt� bardzo lubi� za�atwia� wszelkie takie interesy i bardzo nam si� dobrze dzia�o, byli�my bowiem w kamienicy ludzie po pularni i otoczeni nie tyle szacunkiem, ile ludzk� mi�o�ci�. Kocha�y nas przede wszystkim wszystkie kucharki, jako �e ten od�am kobiece) spo�eczno�ci ma serce dziwnie dobre i poczciwe, cho� pysk ka�da pieprzem ma zaprawny i imbirem. W Chrz�szczu si� wszystkie kocha�y przede wszystkim dlatego, �e si� �licznie nazywa� i wed�ug ich "gustu", i dlatego tak�e, �e bestia by�a srodze w ramionach rozros�a; ja za� mia�em od suteren do trzeciego pi�tra nies�ychan� s�aw� literack�, z czego przy sprzyjaj�cych warunkach mo�na by�o �y� wcale dostatnio; ja za�atwia�em korespondencj� mi�osn� ca�ej kamienicy, a pisa�em tak dziwnie czule i wzruszaj�co, �e potrafi�em zdoby� jednej kucharce z powrotem narzeczonego, kt�ry zdawa� si� na wieki stracony, op�tany bowiem zosta� przez heter� "kapeluszow�", kasjerk� z kinematografu.
Sztuka pisania list�w mi�osnych jest rzecz� trudn� w og�le, list mi�osny jednak�e, przeznaczony dla policjanta, stra�aka, wo�nego od akcyzy, a ju� najgorzej kaprala od piechoty, jest rzecz� trudn� nies�ychanie, potrzebne jest do tej imprezy cudowne w�ycie si� w te zacne dusze i stosowanie si� subtelne do okoliczno�ci i do spo�ecznego stanowiska oblubie�ca, zawsze jednak�e motywem przewodnim takiej episto�y musi by� wielka i bezbrze�na t�sknota, akcent poddania si� i uznania niezmiernej jego duchowej przewagi, koniecznie s� jednak�e wpl�tane w to wszystko zwroty silne, zdecydowane i obrazowe:
Bo ci, duszo mojej duszy, jeszcze Matka Boska nogi i r�ce po�amie za to moje nieszcz�cie i za t� mojsi krzywd�, ale Ty tego nie doczekasz, kochanku m�j i ulubienic moje, bo taki prosty cham I taki kieszonkowy z�odziej cieszy� si� nie b�dzie, aby biedna dziewczyna przez niego �lipia wyp�aka�a.
Albo tak lirycznie:
...Na lace mi przysi�ga�e�, na trawce majowej kl�cza�e�, s�oneczko widzia�o, serce moje p�aka�o. Gdzie ty teraz jeste�, kiedy ja sic tak skar�� jak ptaszyna, co straci�a matk� i ojca? A ja wiem, gdzie ty jeste�. Serce moje ma cztery oczy i wszystko widzi, cho� wszystkie oczy mam zap�akane, ale t� lafirynd� jeszcze zobacz� i kiszki z niej wypruj�, �ebym nawet w kryminale zgin�� mia�a z twoim, Jasiu, imieniem na ustach w mej ostatniej godzinie, i kapelusz jej zedr� na ulicy, i po mordzie j� spior�, na co ci przysi�gam na twoja i moj� mi�o��, bom si� w Tobie zakocha�a na moje nieszcz�cie: i r�ce zarobi�am do �okci, aby ci te trzy koszule kupi�, ale ty je nosi� b�dziesz na �miertelnej po�cieli...
Ja pisa�em, jaka� biedna Kasia siedzia�a przy mnie i wyp�akiwa�a sw�j b�l do ka�amarza, a Chrz�szcz egzekwowa� honoraria. Znosi� ci do domu kaw�, cukier, herbat�, pieprz i s�l, czasem ciel�cin� na zimno, cztery polana drzewa, wszystko to jednym s�owem, co kucharka mo�e ukra�� w solidnym domu bez zwr�cenia uwagi. A raz, ale to by� wyj�tek i jego tylko zas�uga, przyni�s� - �e to by�a Wielkanoc - prawie cale �wi�cone, gdy� ja napisa�em Maryni z pierwszego pi�tra bardzo, bardzo smutny list, a on namalowa� na nim krwawe, p�acz�ce serce i na kopercie, tuszem, czarn�, �a�obn� zrobi� obw�dk�. To nie by� list, to by�o arcydzie�o, kt�re by rafinowanego zbrodniarza zwr�ci�o na drog� cnoty.
�yli�my tak w mi�o�ci ludzkiej, ostrzegani natychmiast przez jedena�cie kucharek, kiedy si� tylko jaki podejrzany �ydowin pokaza� w kamienicy, czujnym has�em: "Panie malarz, pogan idzie!" - a s�awa nasza rozci�ga�a si� a� do trzeciej ulicy, gdzie nam jeden ba�wan, dramaturg swoj� drog� znakomity, konkurencj� czyni� niezno�n�, bo umia� zmy�la� w listach niestworzone historie i aran�owa� wybornie udane samob�jstwa.
Ale si� jako� �y�o. Ja pisa�em wiersze, Chrz�szcz malowa� wielki obraz, bardzo �adny i strasznie mi�y; siedzieli�my przed nim nieraz godzinami, za� po d�ugim milczeniu m�wi�em memu przyjacielowi:
- Ty, Chrz�szcz, mo�e z tego mo�na zrobi� siennik? Szkoda p��tna...
Chrz�szcz wtedy nie odpowiada�, tylko powoli, nie spiesz�c si�, wychodzi� z godno�ci�.
- Ty dok�d?
- Id� si� upi�!
- To mo�e razem?
- Z ho�ot� nie siadam do uczty.
Po godzinie wraca�, gdy� kopiejki nie mia� przy duszy, budzi mnie ze snu i powiada:
- Ju� jestem pijany i je�li jeszcze jedno s�owo powiesz, to ci� udusz�.
- Dobrze, Szymonie. �ycie mi ju� zbrzyd�o.
Zacne serca maj� malarze, ale ten to mia� z pewno�ci� najzacniejsze; kochany to by� malarz i drogi przyjaciel, chocia� dw�ch rzeczy nie znosi�: wody i wierszy. Wierszy nigdy nie czyta�, wody za� rzadko u�ywa� zewn�trznie, nigdy za� wewn�trznie, co mu dawa�o pogod� ducha i napawa�o ochot� do �ycia, kt�re mia�o dziwn� s�abo�� do Szymona Chrz�szcza, m�ci�o si� bowiem na nim za ca�e mnogie pokolenie malarskie. Ten, i �w sprzeda� jaki� obraz wy�wiechtany, bezczelnie banalny i g�upi, a Chrz�szcz pazury sobie zdziera�, pali� si�, gor�czkowa�, ca�� dusz� swoj� jasn�, czyst� i dobr� roz�wietla� na p��tnie po to tylko, aby przyszed� jaki� szympans, przez u�ywanie chustki do nosa jedynie do ludzi podobny, i zagada�:
- To jest dzikie! tego si� mo�na w nocy nastraszy�!
Prze�wiadczenie i g��boka, serdeczna wiara, �e takiego z�odzieja gdzie� kiedy� parali� tknie, by�o nam w dniach owych jedyn� pociech�. Tylko je�� nie by�o co...
Raz nas jednak�e n�dza-^przycisn�a tak mocno, �e a� skwiercza�o; w pokoju by�o zimno, jakby nas dobry Pan B�g chcia� zakonserwowa� w mrozie, aby potomno�� mog�a ogl�da� nasze inteligentne fizjognomie w ca�ej ich �wietno�ci; rozpacz wyci�gn�a si� na �ydowskiej kanapie, g��d sta� przy drzwiach sztywno jak lokaj. By� samowar i by�a woda, ale i kr�l �ydowski, Salomon, herbaty z tego jeszcze by nie zrobi�.
- Chrz�szcz - powiadam - namaluj ba�anta, to jest bardzo smaczne bydl�!
Chrz�szcz jednak nie odpowiada�, bowiem bardzo my�la�; nie umiem powiedzie�, z pomoc� jakiego czyni� to organu, �y�y jednak nigdy mu podczas my�lenia nie nabrzmiewa�y na skroniach, czy te� na czole, lecz zawsze na karku i na r�kach, co �wiadczy, �e taki malarz rozmy�la z wielkim trudem, ale mocno. Wreszcie powiedzia� jedno jedyne s�owo:
- Ciotka!...
Ciotka, to jest bardzo wznios�e s�owo i mo�e wiele znaczy�; wiedzia�em o tym, �e m�j przyjaciel mia� bardzo bogatego wuja, kt�ry wszystko zapisa� na k