2548
Szczegóły |
Tytuł |
2548 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2548 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2548 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2548 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert R. McCammon
Godzina wilka
(Z angielskiego prze�o�y� Janusz Skowron)
PROLOG
1
Trwa�a wojna.
Do lutego 1941 roku przeskoczy�a jak burza z Europy na wybrze�e p�nocno-zachodniej Afryki. Wtedy w�a�nie z pomoc� W�ochom przyby� do Trypolisu na czele niemieckich oddzia��w do�wiadczony hitlerowski dow�dca, Erwin Rommel. Wkr�tce zacz�� odpycha� si�y brytyjskie w kierunku Nilu.
Oddzia�y Afrikakorps par�y do przodu przez krain� zab�jczego gor�ca, burz piaskowych, w�woz�w i skalistych urwisk opadaj�cych setki st�p w d� na pustynne r�wniny, kt�re od wiek�w nie zazna�y deszczu. Si�y niemieckie posuwa�y si� wzd�u� drogi r�wnoleg�ej do wybrze�a, prowadz�cej z Bengazi przez Al-Mard�, Darn� i Al-Ghazal�. Masy �o�nierzy, broni przeciwpancernej, samochod�w ci�arowych i czo�g�w sz�y na wsch�d, odbieraj�c Brytyjczykom dwudziestego czerwca 1942 roku twierdz� Tobruk i zbli�aj�c si� do tak po��danego przez Hitlera trofeum, kt�rym by� Kana� Sueski. Obejmuj�c kontrol� nad t� wa�n� drog� wodn�, Niemcy by�yby w stanie zdusi� transport morski aliant�w i ruszy� dalej na wsch�d, aby uderzy� w ods�oni�te podbrzusze Rosji.
W ostatnich dniach tego upalnego czerwca brytyjska VIII Armia, kt�rej wi�kszo�� �o�nierzy znajdowa�a si� w stanie bliskim skrajnego wyczerpania, brn�a w kierunku stacji kolejowej o nazwie Al-Alamajn. Na trasie jej odwrotu saperzy zak�adali w panicznym po�piechu zamaskowane pola minowe w nadziei op�nienia marszu nadci�gaj�cych si� pancernych wroga. W�r�d Brytyjczyk�w kr��y�y pog�oski, �e wojskom Rommla zaczyna brakowa� benzyny i amunicji, ale �o�nierze VIII Armii czuli dr�enie ziemi pod g�sienicami niemieckich czo�g�w, kiedy kryli si� w swoich okopach, wykopanych w bia�ej, twardej ziemi. Gdy s�o�ce chyli�o si� ku zachodowi i s�py wyrusza�y na �er, brytyjscy �o�nierze widzieli na zachodnim horyzoncie s�upy kurzu. Rommel dotar� pod Al-Alamajn i nie mia� zamiaru zatrzyma� si� wcze�niej ni� w Kairze.
Wieczorem trzydziestego czerwca zachodz�ce s�o�ce zabarwi�o na krwistoczerwono zachodni skraj mlecznobia�ego nieba, rzucaj�c d�ugie cienie na powierzchni� pustyni. �o�nierze VIII Armii czekali na rozw�j wydarze�, podczas gdy oficerowie studiowali poplamione potem mapy, a oddzia�y saper�w kontynuowa�y prace nad zak�adaniem p�l minowych pomi�dzy brytyjskimi liniami a si�ami niemieckimi. Wkr�tce na ciemnym, bezksi�ycowym niebie zaja�nia�y gwiazdy. Sier�anci sprawdzali rezerwy amunicji i rzucali ostre rozkazy �o�nierzom, nakazuj�c im uprz�tni�cie okop�w. Wynajdywali przer�ne zaj�cia, aby tylko odci�gn�� ich my�li od maj�cej rozpocz�� si� o �wicie rzezi. Kilkana�cie mil na zach�d, gdzie tylko zwiadowcy na pokrytych piaskiem motocyklach BMW i w pojazdach opancerzonych przemierzali w ciemno�ci pustyni�, na skraju pola minowego wyl�dowa� ma�y, pomalowany na piaskowy kolor samolot "Storch", wzniecaj�c ob�ok kurzu z wytyczonego przez niebieskie flary pasa l�dowiska. Na skrzyd�ach widnia�y namalowane czarne swastyki.
Kiedy tylko ko�a storcha przesta�y si� obraca�, podjecha� do niego samoch�d sztabowy z odkrytym dachem i os�oni�tymi od g�ry reflektorami. Z samolotu wysiad� niemiecki pu�kownik, ubrany w zakurzony jasnobr�zowy mundur Afrikakorps i okulary motocyklowe chroni�ce oczy przed wiruj�cym w powietrzu py�em. Do prawego nadgarstka mia� przypi�t� kajdankami sfatygowan� br�zow� teczk�. Kierowca samochodu zasalutowa� i otworzy� drzwi pojazdu. Pilot storcha pozosta� na rozkaz oficera w kabinie samolotu. Samoch�d sztabowy ruszy� t� sam� drog�, kt�r� przed chwil� przyby�, i kiedy tylko znikn�� z pola widzenia, pilot poci�gn�� �yk jakiego� napoju z manierki i u�o�y� si� do drzemki na siedzeniu w kabinie.
Samoch�d wspi�� si� na niewielki grzbiet, wyrzucaj�c spod opon piasek i ostrokanciaste kamyki. Po drugiej stronie grzbietu sta�y namioty i pojazdy wysuni�tego batalionu zwiadowczego. Ca�y ob�z spowija�y ciemno�ci, tylko z namiot�w b�yska�o czasami s�abe �wiat�o lub miga� malutki promyk z os�oni�tych reflektor�w ruszaj�cego motocykla czy opancerzonego samochodu. Samoch�d sztabowy zatrzyma� si� przed najwi�kszym namiotem, ustawionym po�rodku obozowiska. Pu�kownik zaczeka�, a� kierowca otworzy mu drzwi, i wysiad� z pojazdu. Podchodz�c do namiotu, us�ysza� brz�czenie puszek i zobaczy� kilka wychud�ych ps�w myszkuj�cych w �mieciach. Jeden z nich, z wystaj�cymi �ebrami i zapadni�tymi oczami, ruszy� w jego kierunku. Pu�kownik kopn�� psa, ledwie ten zdo�a� si� do niego zbli�y�. Zwierz�, uderzone ci�kim butem w bok, odskoczy�o do ty�u, ale nie wyda�o �adnego g�osu. Wiadomo by�o, �e takie kundle s� zapchlone i pu�kownika nie poci�ga�a perspektywa usuwania insekt�w przez nacieranie sk�ry piaskiem z braku odpowiednich �rodk�w czysto�ci. Pies odwr�ci� si�, pokazuj�c pokryt� �ladami wcze�niejszych kopniak�w sk�r�. Ju� zapad� na niego wyrok �mierci g�odowej.
Oficer zatrzyma� si� tu� przed klap� namiotu.
Zobaczy� w ciemno�ci co� jeszcze. Co� kry�o si� poza kr�giem s�abego �wiat�a, poza miejscem, gdzie psy przetrz�sa�y �mieci w poszukiwaniu odpadk�w.
Dostrzeg� �lepia tego zwierz�cia. B�yszcza�y zielonym blaskiem, odbijaj�c �wiat�o latarni o�wietlaj�cej wn�trze namiotu. Wpatrywa�y si� w niego nieruchomo, bez �ladu strachu czy pro�by. "Jeszcze jeden cholerny tubylczy pies" - pomy�la� oficer, chocia� nie widzia� nic opr�cz oczu zwierz�cia. Psy w��czy�y si� za obozowiskami i m�wiono, �e wyliza�yby z talerza mocz, gdyby go im podano. Spos�b, w jaki pies na niego patrzy�, wzbudzi� niepok�j oficera. W oczach zwierz�cia by�o co� chytrego i zimnego. Pu�kownik mia� ochot� wyj�� lugera z kabury i pos�a� psa do muzu�ma�skiego nieba. Poczu�, jak po plecach przechodz� mu ciarki.
- Podpu�kownik Voigt. Prosz� wej��. Czekali�my na pana. Po�a namiotu ods�oni�a si� przed przyby�ym. Major Stummer, m�czyzna w okr�g�ych okularach, o ogorza�ej twarzy i kr�tko ostrzy�onych rudawych w�osach, zasalutowa� przed Voigtem, a ten odpowiedzia� skinieniem g�owy. Wewn�trz namiotu by�o jeszcze trzech oficer�w. Stali wok� sto�u, na kt�rym roz�o�one by�y mapy. �wiat�o latarni oblewa�o opalone teuto�skie twarze, obr�cone wyczekuj�co w kierunku Voigta. Podpu�kownik przystan�� przy wej�ciu i jeszcze raz spojrza� w prawo. Zielone �lepia gdzie� znikn�y.
- Czy co� nie tak? - zapyta� Stummer.
- Nie - odpowiedzia� Voigt po�piesznie, chyba zbyt po�piesznie.
"Co za g�upota denerwowa� si� z powodu psa" - doda� w my�lach. By� bardziej spokojny, gdy osobi�cie wydawa� obs�udze przeciwpancernej osiemdziesi�tki �semki rozkaz zniszczenia czterech brytyjskich czo�g�w, ni� w tej chwili. "Gdzie polaz� ten pies? Z pewno�ci� na pustyni�. Ale dlaczego nie przyszed� buszowa� pomi�dzy pustymi puszkami jak pozosta�e psy? Jakie to �mieszne, �e trac� czas na my�lenie o takich rzeczach" zreflektowa� si�. Rommel wys�a� go tutaj w celu zebrania informacji dla dow�dztwa armii i Voigt mia� zamiar wywi�za� si� z tego zadania.
- Wszystko w porz�dku, poza tym, �e mam wrzody �o��dka, wysypk� z gor�ca na szyi i chcia�bym zobaczy� �nieg, zanim zwariuj� - doda�, daj�c krok do �rodka. Po�a namiotu opad�a za jego plecami.
Stan�� przy stole razem ze Stummerem, majorem Klinhurstem i pozosta�ymi dwoma oficerami. Jego stalowoniebieskie oczy spocz�y na mapach. Wida� na nich by�o niego�cinny, poci�ty w�wozami teren pomi�dzy Wzg�rzem 169, to znaczy owym ma�ym grzbietem, przez kt�ry niedawno przejecha�, a brytyjskimi umocnieniami. Zamalowane na czerwono k�ka oznacza�y pola minowe, a niebieskie prostok�ty symbolizowa�y naszpikowane broni� maszynow� i otoczone drutem kolczastym stanowiska obronne. By�y to przeszkody, kt�re niemieckie wojska musia�y pokona� pod��aj�c na wsch�d. Czarne linie i prostok�ty przedstawia�y rozlokowanie niemieckiej piechoty i czo�g�w. Ka�da mapa by�a ostemplowana piecz�tk� batalionu rozpoznawczego.
Voigt zdj�� czapk�, otar� pot z twarzy niezbyt �wie�� chusteczk� do nosa i zacz�� studiowa� mapy. By� wysokim, barczystym m�czyzn� o spalonej na br�z, stwardnia�ej sk�rze. Jego blond w�osy zaczyna�y pokrywa� si� na skroniach siwizn�, natomiast bujne brwi by�y ju� prawie ca�kiem siwe.
- Mam nadziej�, �e te dane s� ca�kowicie aktualne - rzuci�.
- Tak jest. Ostatni patrol wr�ci� dwadzie�cia minut temu. Voigt mrukn�� co� niewyra�nie, wiedz�c, �e Stummer oczekuje pochwa�y dla swojego batalionu za dok�adne rozpoznanie p�l minowych.
- Nie mam za wiele czasu. Feldmarsza�ek Rommel czeka na mnie. Jakie s� pa�skie uwagi?
Stummer poczu� si� rozczarowany tym, �e praca jego batalionu nie znalaz�a uznania. Dwie ostatnie ci�kie doby up�yn�y jego ludziom na poszukiwaniach luki w brytyjskich umocnieniach. On sam i jego �o�nierze czuli si� tak osamotnieni, jakby byli na ko�cu �wiata.
- W tym miejscu. - Stummer wzi�� do r�ki o��wek i postuka� nim w jedn� z map. - S�dzimy, �e naj�atwiejsza droga prowadzi�aby przez ten teren, nieco na po�udnie od grzbietu Ruweisat. Pola minowe nie s� tutaj zbyt g�ste i jak pan widzi, w tym rejonie jest luka w strefie ognia z tych dw�ch stanowisk - powiedzia�, wskazuj�c dwa niebieskie prostok�ty. - Zmasowane uderzenie mog�oby �atwo dokona� tu wy�omu.
- Nic nie przychodzi �atwo na tej cholernej pustyni, majorze - odpar� znu�onym tonem Voigt. - Je�eli nie dostaniemy w por� paliwa i amunicji, to jeszcze przed ko�cem tygodnia b�dziemy naciera� na piechot�, rzucaj�c przed siebie kamieniami. Prosz� mi z�o�y� mapy.
Jeden z m�odszych rang� oficer�w zaj�� si� wype�nianiem polecenia. Po chwili Voigt rozpi�� zamek teczki i wsun�� do niej mapy. Potem zamkn�� teczk�, otar� pot z twarzy i na�o�y� czapk�. By� got�w do lotu powrotnego do stanowiska dowodzenia Rommla, gdzie przez reszt� nocy czeka�y go dyskusje i odprawy, w wyniku kt�rych mia�y nast�pi� ruchy piechoty, czo�g�w i zaopatrzenia w rejony b�d�ce celem ataku. Bez tych map decyzje feldmarsza�ka mo�na by por�wna� do rzutu kostk�.
Voigt podni�s� z zadowoleniem ci�k� teczk�.
- Jestem przekonany, majorze, �e feldmarsza�ek chcia�by, abym powiedzia� panu, �e doskonale si� pan spisa� - rzek� w ko�cu. Stummer zrobi� zadowolon� min�. - Wypijemy toast za powodzenie Afrikakorps na brzegach Nilu. Heil Hitler!
Voigt szybkim ruchem uni�s� r�k� i wszyscy obecni, z wyj�tkiem Klinhursta, kt�ry nie skrywa� swego braku entuzjazmu dla partii, odpowiedzieli podobnym gestem. Spotkanie dobieg�o ko�ca. Voigt odwr�ci� si� od sto�u i energicznym krokiem wyszed� z namiotu, kieruj�c si� do czekaj�cego na� samochodu.
By� ju� kilka krok�w od otwartych drzwi, gdy zauwa�y� jaki� szybki ruch po prawej stronie.
Obr�ci� g�ow� w tym kierunku i nogi z miejsca zrobi�y mu si� jak z waty.
Tu� obok niego, bli�ej ni� na wyci�gni�cie ramienia, sta� pies o zielonych oczach. Najwyra�niej wyskoczy� z drugiej strony namiotu i podbieg� do niego tak szybko, �e ani kierowca, ani on sam nie zd��yli zareagowa�. Czarna bestia nie wygl�da�a jak inne wyg�odnia�e psy. By�a wielka jak mastiff, w k��bie musia�a mierzy� dwie i p� stopy, a na jej grzbiecie i udach rysowa�y si� pod sk�r� mi�nie, napi�te jak wi�zki strun. Pies po�o�y� uszy po sobie, wpatruj�c si� b�yszcz�cymi jak lampy sygna�owe �lepiami wprost w oczy Voigta. To spojrzenie zdradza�o inteligentnego morderc�.
"To nie pies - pomy�la� Voigt. - To wilk".
- Mein Gott - wykrztusi�, jakby otrzyma� cios w obola�y od wrzod�w �o��dek.
Muskularny, potworny wilk by� ju� na nim. W jego otwartej paszczy wida� by�o bia�e k�y i czerwone dzi�s�a. Voigt poczu� na nadgarstku, do kt�rego mia� przypi�t� teczk�, gor�cy oddech zwierz�cia. U�wiadomiwszy sobie z przera�eniem, co bestia ma zamiar zrobi�, si�gn�� praw� r�k� do kolby spoczywaj�cego w kaburze lugera.
Wilk zacisn�� szcz�ki na przegubie Voigta i pot�nie szarpn�� g�ow�.
Ostry od�amek z�amanej ko�ci przebi� sk�r� na r�ce i z rany trysn�a �ukiem krew, pokrywaj�c plamami bok samochodu. Voigt krzykn��, na pr�no mocuj�c si� lew� d�oni� z zapi�ciem kabury lugera. Pr�bowa� wyszarpn�� r�k�, ale wilk wbi� pazury w ziemi�, nie daj�c si� ruszy� z miejsca. Kierowca zamar� zszokowany, Stummer natomiast zacz�� wzywa� na pomoc �o�nierzy, kt�rzy w�a�nie wr�cili z patrolu. Opalona twarz Voigta po��k�a. Wilk nie przestawa� zaciska� szcz�k. Jego z�by przybli�a�y si� do siebie, przecinaj�c ko�ci i bluzgaj�ce krwi� cia�o. Zielone �lepia wpatrywa�y si� w Voigta z wrogo�ci�.
- Pomocy, pomocy! - krzykn�� podpu�kownik i wtedy wilk zn�w szarpn�� g�ow�, przepe�niaj�c b�lem ka�dy cal jego cia�a i niemal urywaj�c mu d�o�.
Bliski omdlenia Voigt wyrwa� lugera z kabury, akurat gdy kierowca prze�adowa� swojego waltera i wycelowa� go w czaszk� wilka. Voigt te� skierowa� luf� pistoletu prosto w zakrwawiony pysk bestii.
Jednak kiedy obydwaj zacz�li �ci�ga� spust, wilk nagle rzuci� si� w bok i nadal trzymaj�c z�bami nadgarstek Voigta, poci�gn�� go wprost pod luf� waltera. Pistolet kierowcy z g�o�nym trzaskiem bluzn�� ogniem i w tej samej chwili kula z lugera trafi�a w ziemi�. Pocisk z waltera przebi� plecy podpu�kownika, znacz�c czerwon� dziur� w klatce piersiowej w miejscu wylotu. Nogi ugi�y si� pod Voigtem, a wtedy wilk szarpn�� jeszcze raz i ca�kowicie oderwa� mu d�o� od nadgarstka. Obr�cz kajdank�w po��czonych z teczk� zsun�a si� z kikuta r�ki. Szybkim ruchem �ba wilk wypu�ci� drgaj�c� d�o� ze swoich zakrwawionych szcz�k. Spad�a pomi�dzy wyg�odnia�e psy, kt�re od razu rzuci�y si� na �wie�y k�sek.
Kierowca wystrzeli� znowu, by� przera�ony, a r�ce trz�s�y mu si� ze strachu. Wilk uskoczy� b�yskawicznie w bok i tylko odrobina ziemi rozprysn�a si� pod jego �apami. Z obozowiska nadbieg�o trzech �o�nierzy ze schmeisserami w r�kach.
- Zabijcie go! - wrzasn�� Stummer.
W tym samym momencie wypad� z namiotu Klinhurst z pistoletem w d�oni. Czarny zwierz rzuci� si� do przodu, przeskakuj�c nad cia�em Voigta. Odszuka� pyskiem metalow� obr�czk� kajdank�w i zacisn�� na niej z�by. Kierowca wystrzeli� po raz trzeci i kula przebi�a teczk�, a potem odbi�a si� z j�kiem od powierzchni ziemi. Klinhurst wycelowa� sw�j pistolet, lecz zanim zd��y� �ci�gn�� spust, wilk rzuci� si� w bok i pobieg� na wsch�d, nikn�c wnet w ciemno�ciach.
Kierowca pos�a� za nim reszt� zawarto�ci swojego magazynka, ale nie us�yszeli �adnego skowytu. Z namiot�w wybiegali kolejni �o�nierze i w ca�ym obozie zacz�y rozlega� si� okrzyki og�aszaj�ce alarm. Stummer podbieg� do cia�a Voigta i przykl�kn�wszy odwr�ci� je na plecy. Zrobi�o mu si� s�abo na widok sp�ywaj�cych krwi� ran. Prze�kn�� �lin�. Nie m�g� poj��, jak to wszystko mog�o si� tak szybko rozegra�, ale od razu zrozumia� to, co najwa�niejsze - wilk zabra� teczk� pe�n� map zwiadowczych i bieg� z ni� na wsch�d.
W kierunku linii brytyjskich.
Te mapy pokazywa�y tak�e pozycje wojsk Rommla i je�eli Brytyjczycy by je zdobyli...
- Do woz�w! - wrzasn��, podrywaj�c si� na r�wne nogi. - Szybko, na Boga, szybko, musimy go zatrzyma�!
Przebieg� obok auta sztabowego do stoj�cego nieopodal innego pojazdu - ��tego opancerzonego samochodu z zamontowanym z przodu ci�kim karabinem maszynowym. Kierowca pod��y� w �lad za nim, a inni �o�nierze rzucili si� do swoich motocykli BMW z przyczepami, kt�re tak�e by�y wyposa�one w karabiny maszynowe. Stummer wskoczy� na siedzenie pasa�era, a kierowca zapali� silnik i w��czy� �wiat�a. R�wnocze�nie rozleg� si� ryk uruchamianych silnik�w motocykli i zab�ys�y �wiat�a reflektor�w.
- Naprz�d! - krzykn�� Stummer do kierowcy, chocia� czu� niemal�e, jak na jego szyi zaciska si� ju� p�tla kata.
Samoch�d opancerzony skoczy� do przodu, podrywaj�c spod k� ob�oki kurzu, a cztery motocykle zakr�ci�y wok� niego, przy�pieszy�y i ruszy�y przodem.
Wilk bieg� �wier� mili przed nimi. Jego cia�o pracowa�o jak maszyna zaprojektowana do pokonywania du�ych odleg�o�ci z wielk� pr�dko�ci�. Przymkn�� oczy, zostawiaj�c tylko szczeliny mi�dzy powiekami, i zacisn�� mocno szcz�ki na kajdankach. Ci�gni�ta przez niego teczka obija�a si� rytmicznie o ziemi�, a on oddycha� g��boko, sapi�c pot�nie.
Skr�ci� kilka stopni w prawo, potem wbieg� na skalisty pag�rek i zbieg� z niego, tak jakby mia� wytyczon� tras�. Piasek tryska� mu spod �ap, a znajduj�ce si� na jego �cie�ce skorpiony i jaszczurki rzuca�y si� do ucieczki.
Wilk poruszy� uszami. Z lewej strony zbli�a� si� do niego szybko jaki� warkot. Zwierz� przy�pieszy�o tempo, s�ycha� by�o tylko mocne uderzenia �ap o stwardnia�e pod�o�e. Warkot by� coraz bli�ej i w pewnej chwili da� si� s�ysze� niemal dok�adnie po lewej stronie wilka. Snop �wiat�a z reflektora przesun�� si� obok niego, po czym wr�ci� i zatrzyma� na biegn�cej sylwetce. Jad�cy w przyczepie motocykla �o�nierz krzykn��: "Jest tam!" i odbezpieczy� karabin maszynowy. Obr�ci� luf� w kierunku zwierz�cia i otworzy� ogie�.
Wilk zary� �apami w miejscu, a kule wbi�y si� w ziemi� tu� przed nim. Motocykl przemkn�� obok, chocia� kierowca manipulowa� hamulcem i kierownic�. Wilk znowu zmieni� kierunek i ruszy� pe�n� pr�dko�ci� na wsch�d, ci�gle trzymaj�c w z�bach kajdanki.
Karabin maszynowy nie przerywa� swojego ujadania. Pociski smugowe znaczy�y pomara�czowe linie w ciemno�ciach i odbija�y si� od kamieni jak wyrzucone niedopa�ki papieros�w. Wilk gna� zygzakiem, trzymaj�c klatk� piersiow� przy ziemi, i mimo �e kule przelatywa�y ko�o niego, przebieg� przez nast�pny pag�rek i znikn�� z kr�gu �wiat�a.
- Tam! - krzykn�� strzelec.
Kierowca skr�ci� ci�kim motocyklem i pop�dzi� w �lad za wilkiem. W �wietle reflektora wida� by�o wiruj�cy bia�y py�. Doda� gazu do maksimum i silnik zawarcza� pot�nie. Przejechawszy przez szczyt wzg�rza, ruszyli w d� i wtedy w �wietle reflektora ukaza�a si� tu� przed motocyklem g��boka na osiem st�p rozpadlina. Czeka�a, wyszczerzona w u�miechu. Motocykl wpad� w ni�, przewr�ci� si� ko�ami do g�ry i wtedy karabin maszynowy zacz�� sia� wok� kulami. Pociski odbija�y si� od �cian rozpadliny, trafiaj�c w cia�a kierowcy i strzelca. Motocykl rozpad� si� i od razu wybuch� zbiornik benzyny.
Wilk bieg� ju� po drugiej stronie rozpadliny, kt�r� przesadzi� jednym susem, uciekaj�c przed dzwoni�cymi wok� niego kawa�kami gor�cego metalu.
Przez odbite od wzg�rz echo wybuchu dotar� do uszu zwierz�cia, tym razem z prawej strony, odg�os jeszcze jednego drapie�nika. Wilk podni�s� g�ow� i zobaczy� reflektor kolejnego motocykla. Rozleg�a si� seria z karabinu maszynowego i kule za�omota�y wok� �ap wilka. Inne zacz�y przelatywa� z gwizdem ko�o jego cia�a. Wilk bieg� klucz�c rozpaczliwie, jednak motocykl by� coraz bli�ej, a kule niemal ju� dosi�ga�y celu. Jeden pocisk przelecia� tak blisko, �e wilk wyczu� przylepiony do niego gorzki zapach ludzkiego potu. Skr�ci� szybko, jeszcze raz podskoczy� w powietrze nad przelatuj�cymi pod �apami kulami i da� susa do w�wozu, kt�ry przecina� pustyni�, biegn�c na po�udniowy wsch�d.
Motocykl ruszy� wzd�u� kraw�dzi w�wozu. Siedz�cy w przyczepie �o�nierz o�wietla� dno rozpadliny niewielk� latarni�.
- Trafi�em go, widzia�em, jak kule go si�gaj�...
Nagle poczu�, �e je�� mu si� w�osy na karku. Chcia� si� obr�ci� z latarni�, ale nie zd��y�. Biegn�cy za motocyklem wielki czarny wilk skoczy� do przodu, przelecia� nad przyczep� i uderzy� ca�� swoj� mas� w kierowc�. Dwa �ebra motocyklisty p�k�y jak spr�chnia�e patyki i m�czyzna run�� z siedzenia. Zd��y� tylko jeszcze zobaczy�, jak wilk staje na tylnych �apach zupe�nie jak cz�owiek i przeskakuje przez szyb� os�aniaj�c�. Ogon zami�t� po twarzy strzelca, kt�ry przera�ony wyskoczy� z przyczepy. Motocykl przejecha� jeszcze jakie� pi�tna�cie st�p, przechyli� si� koszem przez kraw�d� w�wozu i spad� na dno. Wilk bieg� dalej, znowu kieruj�c si� wprost na wsch�d.
Wkr�tce pl�tanina w�woz�w i pag�rk�w ust�pi�a miejsca p�askiej skalistej pustyni, o�wietlonej przez jaskrawo p�on�ce gwiazdy. Wilk bieg�, nie zatrzymuj�c si�. Jego serce bi�o coraz gwa�towniej, a p�uca pompowa�y czysty zapach wolno�ci, zapach perfum �ycia. Rzuci� �bem w lewo, wypu�ci� kajdanki i chwyci� z�bami sk�rzan� r�czk� teczki. Przesta�a obija� si� o ziemi�. Poczu� ch��, �eby wypu�ci� z paszczy t� r�czk� - mia�a na sobie znienawidzony zapach d�oni cz�owieka, jednak przem�g� si�.
I wtedy z ty�u rozleg� si� kolejny warkot, tym razem ni�szy od g�os�w poprzednich drapie�nik�w. Wilk obejrza� si� i zobaczy� dwa ��te ksi�yce p�dz�ce przez pustyni� jego �ladem. Nad obydwoma ksi�ycami pokaza� si� czerwony ogie� z lufy karabinu maszynowego. Kule uderzy�y w piasek nie dalej ni� trzy stopy od wilka. Zwierz skr�ci�, zwolni� gwa�townie i znowu rzuci� si� do przodu. Kolejne kule wr�cz otar�y si� o sier�� na jego grzbiecie.
- Szybciej! - krzykn�� Stummer do kierowcy. - Nie zgub go! - Poci�gn�� za spust i zobaczy�, jak wilk nagle skr�ca w lewo. - Do cholery, jed� r�wno.
Zwierz� nadal trzyma�o w pysku teczk� Voigta i bieg�o wprost do linii brytyjskich.
"Co to za wilk, kt�ry zamiast och�ap�w ze �mietnika kradnie teczk� pe�n� map! Trzeba zatrzyma� t� przekl�t� besti�" - my�la� Stummer. Poczu�, jak mu si� poc� d�onie, i zacz�� znowu celowa� w wilka, ale on w dalszym ci�gu robi� uniki. Zwalnia� i gwa�townie przy�piesza�, tak jakby...
"Tak... - pomy�la� Stummer - tak jakby umia� rozumowa� jak cz�owiek".
- R�wno, r�wno! - wrzasn��, ale samoch�d podskoczy� na wyboju i kule znowu chybi�y. Musia� celowa� przed wilka, licz�c na to, �e zwierz� wbiegnie pod deszcz pocisk�w. Przygotowa� si� do odrzutu broni i nacisn�� spust.
Nic. Karabin by� gor�cy jak s�o�ce w po�udnie, ale musia� si� zagwo�dzi�. Albo sko�czy�a si� amunicja.
Wilk obejrza� si� i zobaczy�, �e samoch�d przybli�a si� szybko do niego. Popatrzy� znowu do przodu, jednak by�o ju� za p�no: tu� przed nim, bli�ej ni� sze�� st�p, widnia�y zasieki z drutu kolczastego. Wilk napi�� tylne �apy i odbi� si� od ziemi. Jednak p�ot by� za blisko, �eby m�g� go przeskoczy�. Gdy ju� przelatywa� nad przeszkod�, jego prawa tylna �apa uwi�z�a w pl�taninie drutu.
- Teraz! - krzykn�� Stummer - Przejed� go!
Wilk szarpn�� si�, napinaj�c mi�nie w ca�ym ciele, i zacz�� drze� ziemi� przednimi �apami, ale bez skutku. Stummer uni�s� si� na swoim siedzeniu, p�d powietrza uderzy� mu w twarz. Kierowca wcisn�� do ko�ca peda� gazu. Jeszcze pi�� sekund - i opancerzony pojazd zmia�d�y wilka.
W ci�gu tych pi�ciu sekund Stummer zobaczy� co�, w co nigdy by nie uwierzy�, gdyby nie ujrza� tego na w�asne oczy. Wilk skr�ci� cia�o i przednimi �apami chwyci� drut, kt�ry go uwi�zi�. Rozdzieli� zwoje i odsun�� je od siebie, wyci�gaj�c �ap�. I ju� znowu sta� na czterech ko�czynach, rzucaj�c si� do przodu. Samoch�d zgni�t� swoj� mas� zwoje drutu, ale wilka ju� tam nie by�o.
Reflektory nadal jednak o�wietla�y uciekaj�c� sylwetk� i Stummer zobaczy�, �e zwierz� ju� nie biegnie, jedynie podskakuje to w prawo, to w lewo, czasami dotyka ziemi tylko jedn� tyln� �ap� i znowu skacze, skr�caj�c w innym kierunku.
Serce Stummera zamar�o.
"On wie - przysz�o mu do g�owy. - To zwierz� wie..."
- Jeste�my na polu mi... - szepn��.
I wtedy lewe przednie ko�o trafi�o na min�. Si�a wybuchu wyrzuci�a majora Stummera z samochodu. Lewa tylna opona najecha�a na kolejn� min�, a poszarpane resztki prawego przedniego ko�a zdetonowa�y jeszcze jedn�. Pojazd zatrz�s� si� od wybuchu zbiornika z benzyn� i w kolejnej sekundzie znowu wpad� na min�. Po chwili nie pozosta�o z niego ju� nic, tylko strz�py lec�cego w g�r� metalu i p�on�cy wrak.
Wilk zatrzyma� si� sze��dziesi�t jard�w dalej i obejrza� si�.
Przez chwil� patrzy� na ogie� b�yszcz�cymi w jego blasku zielonymi �lepiami, potem odwr�ci� si� i ruszy� ostro�nie przez pole minowe w kierunku bezpiecznego schronienia na wschodzie.
2
"Nied�ugo tu b�dzie" - pomy�la�a hrabina.
By�a podniecona jak uczennica na pierwszej randce. Nie widzia�a go ju� od ponad roku. Nie mia�a poj�cia, gdzie by� przez ten czas i co robi�, i wcale jej to nie obchodzi�o. To nie by�a jej sprawa. S�ysza�a, �e potrzebuje spokojnego schronienia i �e ma za sob� ryzykown� misj�. Nie by�o bezpiecznie wiedzie� wi�cej ni� to konieczne. Usiad�a przed owalnym lustrem w swojej lawendowej garderobie i uwa�nie zacz�a malowa� usta. Za prowadz�cymi na taras drzwiami balkonowymi miga�y z�ote �wiat�a Kairu. W powietrzu poruszanym nocn� bryz� unosi� si� zapach drzew muszkato�owych i cynamonowc�w, a na dziedzi�cu cicho szumia�y li�cie palm. Zauwa�y�a, �e dr�y, od�o�y�a wi�c pomadk�, �eby nie zepsu� sobie makija�u.
"Nie jestem przecie� niewinn� dziewic�" - napomnia�a si� w my�lach z nutk� �alu.
Mo�e to w�a�nie stanowi�o cz�� jego uroku - podczas poprzedniej wizyty tutaj doprowadzi� do tego, �e poczu�a si�, jakby by�a pierwszoklasistk� w szkole mi�o�ci. Pomy�la�a, �e by� mo�e dlatego jest tak podniecona, i� w ca�ym �yciu, mimo procesji tak zwanych kochank�w, nie do�wiadczy�a dotyku, kt�ry da�by si� por�wna� z dotykiem jego cia�a. T�skni�a za tym dotykiem.
Wiedzia�a ju�, �e sama nale�y do tego rodzaju kobiet, przed kt�rym przestrzega�a j� kiedy� matka. Mieszka�a w Niemczech, zanim jeszcze ten szaleniec wypra� m�zgi jej rodak�w. To te� by�o cz�ci� jej �ycia, niebezpiecze�stwo dodawa�o jej energii. "Lepiej jest �y� ni� po prostu istnie�" - pomy�la�a. Kto to jej powiedzia�? Och, oczywi�cie, �e on.
Przesun�a szczotk� z ko�ci s�oniowej po blond w�osach u�o�onych w stylu Rity Hayworth, puszystych i opadaj�cych �agodnie na ramiona. Natura obdarzy�a j� delikatn� budow�, wysokimi ko��mi policzkowymi, jasnobr�zowymi oczami i szczup�� sylwetk�. Nietrudno by�o jej utrzyma� tutaj tak� figur�, poniewa� nie przepada�a za egipsk� kuchni�. Mia�a dwadzie�cia siedem lat i do tej pory by�a ju� trzy razy zam�na. Ka�dy kolejny m�� by� bogatszy od poprzedniego. Obecnie posiada�a wi�kszo�ciowy pakiet udzia��w w wychodz�cym w Kairze angielskoj�zycznym dzienniku. Ostatnio, kiedy Rommel zbli�a� si� do Nilu, a Brytyjczycy walczyli dzielnie, aby powstrzyma� niemieck� nawa��, czyta�a swoj� gazet� z coraz wi�kszym zainteresowaniem. Wczorajszy najwa�niejszy nag��wek brzmia�: "Poch�d Rommla zatrzymany". Wiedzia�a, �e wojna potrwa jeszcze, ale wydawa�o si� - przynajmniej w tym momencie - �e Hitler nie pojawi si� na wsch�d od Al-Alamajn.
Us�ysza�a �agodny warkot silnika rolls-royce'a "Silver Shadow" zatrzymuj�cego si� przed frontowymi drzwiami i poczu�a, jak podskakuje jej serce. Wys�a�a szofera, �eby go przywi�z�, bo otrzyma�a takie polecenie w hotelu "Shepheard". On tam nie mieszka�, bra� tylko udzia� w jakim� spotkaniu, chyba nazywali to raportem. Hotel "Shepheard", ze swoim s�ynnym westybulem zastawionym wiklinowymi fotelami i wy�o�onym orientalnymi kobiercami, pe�en by� zm�czonych wojn� brytyjskich oficer�w, pijanych dziennikarzy, muzu�ma�skich rzezimieszk�w i oczywi�cie niemieckich agent�w. Jej mieszkanie na wschodnich peryferiach miasta by�o bezpieczniejszym miejscem ni� hotel. No i oczywi�cie o wiele bardziej cywilizowanym.
Hrabina Margritta podnios�a si� od swojej toaletki, zdj�a jasn� morskozielon� sukienk� ze stoj�cego z ty�u parawanu pomalowanego w niebiesko-z�ote pawie, w�o�y�a j� i zapi�a guziki. Jeszcze jedno spojrzenie na w�osy i makija�, mgie�ka nowych perfum "Chanel" na bia�� szyj� - i ju� by�a gotowa do wyj�cia. Ale nie, nie ca�kiem. Postanowi�a rozpi�� strategiczny guzik sukienki, �eby jej piersi nie by�y za bardzo os�oni�te. Potem wsun�a stopy w sanda�y i stan�a, czekaj�c na Aleksandra.
Pojawi� si� po jakich� trzech minutach.
- Tak, s�ucham? - powiedzia�a, gdy zapuka� delikatnie do drzwi.
- Przyby� pan Gallatin, hrabino - rozleg� si� sztywny, brytyjski g�os Aleksandra.
- Powiedz mu, �e niebawem zejd�.
Zaczeka�a jeszcze, a� w wy�o�onym l�kowym drewnem korytarzu ucich�y kroki. Nie pragn�a a� tak bardzo go zobaczy�, �eby zej�� na d�, nie zmuszaj�c go do chwili czekania - to by�a cz�� gry mi�dzy dam� a d�entelmenem. Da�a wi�c mu jeszcze trzy czy cztery minuty, zaczerpn�a g��boko powietrza i opu�ci�a garderob� niezbyt spiesznym krokiem. Przesz�a korytarzem o �cianach obwieszonych zbrojami, w��czniami, mieczami i inn� �redniowieczn� broni�. Nale�a�y one do poprzedniego w�a�ciciela domu, sympatyka Hitlera. Uciek� st�d, kiedy W�osi zostali pokonani przez O'Connora w 1940 roku. Nie interesowa�a si� zbytnio broni�, ale uwa�a�a, �e pasuje ona do wy�o�onego tekowym i d�bowym drewnem wn�trza, a poza tym by�y to cenne okazy. Ich widok dawa� jej poczucie nieustannej ochrony. Dotar�a do szerokiej klatki schodowej z rze�bionymi d�bowymi s�upkami i zesz�a na parter. Drzwi salonu, do kt�rego poleci�a Aleksandrowi wprowadzi� go�cia, by�y zamkni�te. Zatrzyma�a si� na kilka sekund, chc�c ukry� oznaki podniecenia, przy�o�y�a d�o� do ust, �eby sprawdzi� oddech. Stwierdziwszy z ulg�, �e pachnie �wie�� mi�t�, z nerwow� energi� otworzy�a drzwi.
Na b�yszcz�cych niskich stolikach pali�y si� srebrne lampki. W kominku migota� niewielki ogie�, gdy� po p�nocy wiej�cy z pustyni wiatr bywa� do�� zimny. �wiat�o p�omienia igra�o w kryszta�owych szklankach oraz butelkach w�dki i szkockiej whisky i pada�o odbite na karafk� stoj�c� na tle ozdobionej sztukateri� �ciany. Pod�og� pokrywa� dywan z pl�tanin� pomara�czowo-szarych figur geometrycznych, a na gzymsie kominka sta� zegar pokazuj�cy w�a�nie dziewi�t�. On te� tam by�, siedzia� rozlu�niony w wiklinowym fotelu, trzymaj�c nogi skrzy�owane w kostkach, tak jakby ten teren by� jego w�asno�ci� i jakby broni� go przed wszelkimi intruzami. Patrzy� w zamy�leniu na umieszczone nad kominkiem trofea my�liwskie.
Nagle ich oczy spotka�y si�. Swobodnym ruchem podni�s� si� z fotela.
- Margritta - powiedzia�, wr�czaj�c jej trzymane w r�kach czerwone r�e.
- Och, Michael, jakie one s� pi�kne - zabrzmia� jej zmys�owy g�os, w kt�rym s�ycha� by�o arystokratyczn� melodi� p�nocnych r�wnin niemieckich. Podesz�a do niego. "Nie za szybko" - napomnia�a si� w my�lach. - Gdzie o tej porze roku znalaz�e� w Kairze r�e?
U�miechn�� si� delikatnie, ods�aniaj�c mocne bia�e z�by.
- W ogrodzie twojego s�siada - odpowiedzia�.
Znowu us�ysza�a tak bardzo j� intryguj�cy leciutki �lad rosyjskiego akcentu. Jak to si� sta�o, �e ten urodzony w Rosji d�entelmen wsp�pracowa� z brytyjsk� s�u�b� wywiadowcz� w Afryce P�nocnej? I dlaczego jego nazwisko nie brzmia�o z rosyjska?
Margritta roze�mia�a si�, bior�c od niego r�e. Wiedzia�a przecie�, �e tylko �artuje. W ogrodzie jej s�siada, Petera van Gynta, naprawd� by�y wspania�e grz�dki z r�ami, ale mur oddzielaj�cy ich posesje mia� sze�� st�p wysoko�ci. By�o oczywiste, �e Michael Gallatin nie m�g� si� przez niego dosta�. �wiadczy� o tym dodatkowo jego nieskazitelnie czysty garnitur w kolorze khaki. Pod marynark� mia� jasnoniebiesk� koszul� i krawat w przeplataj�ce si� szaro-br�zowe paski. Jego twarz by�a spalona na br�z przez s�o�ce pustyni. Hrabina pow�cha�a jedn� z r� - nadal by�y na niej krople rosy.
- Wygl�dasz pi�knie - powiedzia�. - Uczesa�a� si� inaczej. - Tak, to nowy styl, podoba ci si�?
Wysun�� d�o�, dotykaj�c jednego z lok�w. Pog�adzi� go pieszczotliwie palcami, a potem przesun�� r�k� na policzek, delikatnie dotykaj�c jej sk�ry, a� na przedramieniu Margritty ukaza�a si� g�sia sk�rka.
- Jeste� zmarzni�ta - rzek�. - Powinna� stan�� bli�ej ognia. Powi�d� d�oni� po podbr�dku Margritty, musn�� delikatnie jej wargi, po czym cofn�� r�k�. Przysun�� si� i obj�� j� ramieniem w pasie. Nie drgn�a nawet, czuj�c, jak zapiera jej dech w piersi. Jego twarz by�a tu� przy jej twarzy, a zielone oczy po�yskiwa�y �wiat�em odbitym z kominka, jakby p�omyki b�yska�y w ich wn�trzu. Przybli�y� wargi. Poczu�a bolesne napi�cie przeszywaj�ce jej cia�o. Zatrzyma� usta niespe�na dwa cale od jej ust i oznajmi�:
- Jestem okropnie g�odny.
Zamruga�a oczami, nie wiedz�c, co powiedzie�.
- Nie jad�em od �niadania - doda� - na kt�re dosta�em tylko jajka w proszku i suszon� wo�owin�. Nic dziwnego, �e VIII Armia walczy tak dzielnie. Chc� pojecha� do domu i zje�� co� przyzwoitego.
- Och, jedzenie. Oczywi�cie, jedzenie. Poleci�am kucharzowi, �eby przygotowa� dla ciebie kolacj�. Baranin�. To twoje ulubione danie, prawda?
- Ciesz� si�, �e pami�tasz.
Poca�owa� j� lekko w usta, a potem musn�� wargami jej szyj�. Mi�kki dotyk jego ust obudzi� dreszcz wzd�u� kr�gos�upa. Wypu�ci� j�, czuj�c w nozdrzach aromat perfum "Chanel" i jej w�asny, wyra�ny zapach kobiety.
Margritta wzi�a go za r�k�. Mia� tward� sk�r� d�oni, zupe�nie jak murarz. Podprowadzi�a go do drzwi i kiedy ju� prawie w nie wchodzili, Gallatin zapyta�:
- Kto zabi� tego wilka? Zatrzyma�a si�.
- S�ucham?
- Tego wilka. - Wskaza� r�k� w kierunku szarej bestii umieszczonej nad kominkiem. - Kto go zabi�?
- O, s�ysza�e� chyba o Harrym Sandlerze, prawda? Pokr�ci� g�ow�.
- To ameryka�ski my�liwy, poluje na grub� zwierzyn�. Dwa lata temu pisali o nim we wszystkich gazetach, kiedy zastrzeli� na Kilimand�aro bia�ego leoparda. - Po oczach Michaela wida� by�o, �e nic mu to nie m�wi. - Zostali�my... dobrymi przyjaci�mi. Przys�a� mi tego wilka z Kanady. Wspania�e zwierz�, prawda?
Michael mrukn�� co� cicho. Spojrza� na inne trofea, kt�re Margritta dosta�a od Sandlera - g�ow� afryka�skiego wodnego bawo�u, wspania�ego jelenia, c�tkowanego leoparda i czarn� panter�. Jego wzrok jednak znowu wr�ci� do wilka.
- Z Kanady - powt�rzy�. - A z kt�rego rejonu Kanady?
- Nie wiem dok�adnie. Harry chyba mi m�wi�, �e ustrzeli� go w Saskatchewan. - Wzruszy�a ramionami. - Ale w ko�cu wilk to wilk, prawda?
Nie odpowiedzia�, spojrza� tylko na ni� swym przeszywaj�cym wzrokiem i u�miechn�� si�.
- B�d� musia� kiedy� spotka� si� z panem Harrym Sandlerem.
- Mia�e� pecha, �e nie by�e� tutaj tydzie� temu. Harry przeje�d�a� przez Kair w drodze do Nairobi. - Poci�gn�a go �artobliwie za r�k�, �eby odwr�ci� jego uwag� od trofe�w.. - No chod�, zanim jedzenie wystygnie.
Usiedli w jadalni przy d�ugim stole, nad kt�rym zwiesza� si� kryszta�owy �yrandol. Michael dosta� medaliony z baraniny, a Margritta sa�atk� z rdzenia palmy i kieliszek chablis. Jedz�c, rozmawiali swobodnie o tym, co si� dzieje w Londynie, o popularnych ostatnio sztukach teatralnych, modzie, literaturze, muzyce, czyli o tym wszystkim, czego tak brakowa�o Margritcie. Michael oznajmi�, �e podoba mu si� ostatnie dzie�o Hemingwaya i to, �e autor tak dok�adnie potrafi przedstawia� rzeczywisto��. Przygl�daj�c si� o�wietlonej jasnym �wiat�em �yrandola twarzy Michaela, Margritta zauwa�y�a, �e zmieni� si� od ich ostatniego spotkania, kt�re mia�o miejsce rok i pi�� tygodni temu. By�y to subtelne zmiany, jednak wyra�nie widoczne: wi�cej zmarszczek wok� oczu i by� mo�e wi�cej szpakowatych pasemek w g�adkich, kr�tko przystrzy�onych czarnych w�osach. Wiek Michaela by� dla niej zagadk�; m�g� mie� od trzydziestu do trzydziestu czterech lat. Mimo to jego ruchy by�y pe�ne m�odzie�czej energii, a barki i ramiona �wiadczy�y o imponuj�cej sile. D�onie Michaela te� wygl�da�y tajemniczo, by�y kszta�tne i d�ugopalce jak r�ce pianisty, ale zewn�trzn� stron� porasta�y czarne w�osy i wida� by�o, �e s� to r�ce cz�owieka nawyk�ego do pracy fizycznej. Mimo to srebrny n� i widelec trzyma� w d�oniach z zaskakuj�cym wdzi�kiem.
Michael Gallatin by� wysokim m�czyzn�, mierz�cym mo�e sze�� st�p i dwa cale wzrostu, o szerokiej klatce piersiowej, w�skich biodrach i d�ugich, smuk�ych nogach. Kiedy spotkali si� po raz pierwszy, Margritta zapyta�a, czy mo�e by� kiedy� lekkoatlet�, na co odpowiedzia� jedynie, �e biega czasami dla przyjemno�ci.
Margritta poci�gn�a �yk wina i spojrza�a na niego ponad kraw�dzi� kieliszka. "Kim on jest tak naprawd�, co robi dla wywiadu, sk�d si� tu wzi�� i dok�d zmierza?" - my�la�a. Mia� ostro zako�czony nos i Margritta zauwa�y�a, �e zanim co� zje czy te� wypije, w�cha dany produkt. Jego g�adko ogolona i czerstwa twarz by�a przystojna w jaki� ponury spos�b. Kiedy si� u�miecha� - zdarza�o si� to niezbyt cz�sto - jego twarz promienia�a �wiat�em. Gdy by� rozlu�niony - ciemnia�a, i wtedy przygasaj�cy �ar jego zielonych oczu kojarzy� si� jej z kolorem g��bokiego cienia dziewiczego lasu, kt�rego tajemnice bezpieczniej pozostawi� nienaruszone. W takim miejscu mog�y czyha� wielkie zagro�enia.
Wyci�gn�� r�k� po sw�j kieliszek z wod�, ignoruj�c wino, a wtedy Margritta powiedzia�a:
- Da�am s�u�bie wolne na dzi� wiecz�r.
Michael poci�gn�� jeszcze �yk wody i odstawi� kieliszek. Wbi� widelec w kolejny kawa�ek mi�sa.
- Od jak dawna Aleksander pracuje u ciebie? - zapyta�. Pytanie ca�kowicie j� zaskoczy�o.
- Prawie osiem miesi�cy, zosta� mi polecony przez konsulat. Dlaczego pytasz?
- On ma... - zacz�� Michael i przerwa�, wa��c s�owa; ma�o brakowa�o, a powiedzia�by, �e Aleksander ma podejrzany zapach - ...niemiecki akcent - doko�czy�.
Margritta nie wiedzia�a, co ma o tym my�le�. Przecie� Aleksander nie m�g� by� ju� bardziej brytyjski, no, chyba �e za�o�y�by kalesony uszyte z brytyjskiej flagi.
- On dobrze to ukrywa - ci�gn�� Michael. Pow�cha� kawa�ek baraniny, w�o�y� go do ust i zjad� w ca�o�ci, zanim podj�� rozmow�. - Ale nie do ko�ca dobrze. Ten brytyjski akcent to tylko maskarada.
- Aleksander przeszed� prowadzone przez wywiad procedury sprawdzaj�ce. Wiesz, jakie one s� rygorystyczne. Mog� ci opowiedzie� jego �yciorys, je�eli chcesz go us�ysze�. Urodzi� si� w Stratfordzie.
Michael skin�� g�ow�.
- Och, to prawdziwe miasto aktor�w. Ju� po tym mo�na pozna� manipulacje Abwehry. O si�dmej przyjedzie tu po mnie samoch�d. Uwa�am, �e te� powinna� wyjecha�.
- Wyjecha�? Dok�d?
- Do innego kraju, je�eli si� da. Mo�e do Londynu. Powinna� opu�ci� Egipt. Nie s�dz�, �eby� by�a tutaj bezpieczna.
- Och, to niemo�liwe, zbyt wiele zobowi�za�. M�j Bo�e, mam gazet�, nie mog� po prostu si� wynie�� w pi�� minut.
- W porz�dku. Wi�c zamieszkaj w konsulacie. Ale uwa�am, �e powinna� jak najszybciej wyjecha� z Afryki P�nocnej.
- Przecie� si� nie pali. - Nie dawa�a si� przekona�. - Poza tym nie masz racji co do Aleksandra.
Michael nie odpowiedzia�. Zjad� jeszcze jeden kawa�ek baraniny i otar� usta serwetk�.
- I co, wygrywamy? - zapyta�a po chwili.
- Trzymamy si� - odpowiedzia� - trzymamy si� z�bami i pazurami. Rommel ma k�opoty z zaopatrzeniem i jego czo�gom zaczyna brakowa� benzyny. Uwaga Hitlera skupiona jest na Zwi�zku Radzieckim. Stalin wzywa aliant�w do ataku z zachodu. �aden kraj, nawet tak silny jak Niemcy, nie jest w stanie prowadzi� wojny na dw�ch frontach. Wi�c je�li b�dziemy w stanie powstrzyma� Rommla do czasu, a� mu si� sko�cz� zapasy amunicji i paliwa, to wtedy mo�e odepchniemy go z powrotem do Tobruku. A jak si� nam poszcz�ci, to i dalej.
- Nie wiedzia�am, �e wierzysz w szcz�cie. - Unios�a jasnoblond brwi.
- To poj�cie subiektywne. Tam, sk�d pochodz�, szcz�cie i brutalna si�a znacz� to samo.
- A sk�d jeste�, Michael? - Wykorzysta�a okazj�, by zada� to pytanie.
- Z bardzo daleka. - Spos�b, w jaki to powiedzia�, da� jej jasno do zrozumienia, �e to koniec rozmowy na temat jego �ycia osobistego.
- Mamy jeszcze deser - oznajmi�a, kiedy Michael sko�czy� posi�ek i odsun�� od siebie talerz. - W kuchni jest tort czekoladowy, przy okazji zrobi� kaw�.
Wsta�a, ale on by� szybszy. Nie da�a jeszcze dw�ch krok�w, kiedy znalaz� si� u jej boku.
- Tort i kawa mog� by� p�niej, teraz wol� inny deser. - Wzi�� j� za r�k� i ca�owa� jeden palec po drugim.
Obj�a go ramionami za szyj�, z szale�czym biciem serca. Uni�s� j� bez wysi�ku w ramionach i wyj�� pojedyncz� r�� z bukietu stoj�cego w b��kitnym wazonie na �rodku sto�u.
Z Margritt� na r�kach ruszy� po schodach, a potem przez korytarz przyozdobiony zbrojami i broni�, a� doszed� do sypialni, z kt�rej okien rozci�ga� si� widok na wzg�rza Kairu.
Rozebrali si� nawzajem przy �wietle �wiecy. Pami�ta�a jego ow�osione ramiona i klatk� piersiow�, ale teraz zobaczy�a co� nowego: by� ranny, o czym �wiadczy� przyklejony na piersiach opatrunek.
- Co ci si� sta�o? - zapyta�a, dotykaj�c palcami jego br�zowego cia�a.
- Zapl�ta�em si� w co� - powiedzia�, patrz�c na jej halk� zsuwaj�c� si� na pod�og�.
On te� ju� by� nagi. Ods�oni�te w�z�y mi�ni sprawia�y, �e wydawa� si� jeszcze wi�kszy. Po�o�y� si� ko�o niej i wtedy opr�cz zapachu delikatnej cytrynowej wody kolo�skiej poczu�a jeszcze jak�� wo�. Jaki� pi�mowy zapach. Znowu w jej wyobra�ni pojawi�y si� zielone lasy i zimne wiatry omiataj�ce pustkowia. Michael zacz�� zatacza� palcami k�ka wok� jej sutek i po chwili nakry� jej usta swoimi. Po��czyli si� w �arze przep�ywaj�cym z jednego cia�a w drugie, a� zadr�a�a do g��bi duszy. Wtem zamiast jego palc�w poczu�a na ciele co� innego - to by�a ta r�a o aksamitnych p�atkach. W�drowa�a wok� jej stercz�cych sutek, dra�ni�c piersi niczym poca�unki. Przesun�� r�� ni�ej na brzuch, zatrzyma� si�, �eby obwie�� k�kiem p�pek, po czym obsun�� kwiat jeszcze ni�ej, do tr�jk�ta g�stych z�otawych w�os�w. Nieprzerwanie zatacza� r� k�ka i dra�ni� j� delikatnie, a� wygi�a cia�o z po��dania. R�a przesun�a si� a� do wilgotnego �rodka jej pragnie�, przemkn�a pomi�dzy jej udami i wtedy dotkn�� jej tam j�zykiem. Zacisn�a palce na jego w�osach i j�kn�a, witaj�c go ruchami bioder.
Znieruchomia� na chwil�, przytrzyma� j� nieco i znowu rozpocz�� sw�j rytua�. J�zyk i r�a gra�y na niej jak palce na czu�ym instrumencie. Margritt� wydawa�a z siebie muzyk�, szepcz�c i poj�kuj�c, a fale gor�ca narasta�y, atakuj�c wszystkie jej zmys�y.
I wtedy nast�pi�o to - gor�ca eksplozja, kt�ra unios�a j�, a� wykrzykn�a jego imi�. Rozlu�ni�a si� i opad�a na ��ko jak jesienny li��: pe�en koloru i zwiotcza�y nieco na brzegach.
Wszed� w ni�, napotykaj�c swym �arem jej �ar, a ona wczepi�a si� palcami w jego plecy. Porusza� biodrami nie z dzikim po��daniem, ale delikatnie, i kiedy ju� my�la�a, �e nie zniesie wi�cej rozkoszy, otworzy�a si� przed nim, chc�c, aby znalaz� si� w tym miejscu, gdzie mogliby by� jedn� istot� z dwoma imionami i �omocz�cymi sercami, i �eby wesz�y w ni� nawet jego obijaj�ce si� o jej wilgotno�� stwardnia�e j�dra. Chcia�a go ca�ego, ka�dy cal, ca�y p�yn, kt�ry m�g� jej przekaza�. Jednak nawet w�r�d tej burzy zmys��w wyczu�a, �e on zachowuje si� z rezerw�, jakby w jego wn�trzu by�o co� jeszcze, co�, do czego sam nie mo�e dotrze�. Wyda�o si� jej, jakby us�ysza�a warkni�cie, ale by�o przyt�umione i sama nie wiedzia�a, czy to nie jej w�asny g�os. Odezwa�y si� spr�yny ��ka. Odzywa�y si� dla wielu m�czyzn w przesz�o�ci, ale nigdy tak jak teraz.
Jej cia�o napr�y�o si� spazmatycznie. Raz, dwa, trzy razy. Pi�� razy. Michael zadr�a�, a jego palce zacisn�y si� na wygniecionym prze�cieradle. Margritta zaplot�a nogi wok� jego plec�w, zach�caj�c go do pozostania w niej. Odnalaz�a ustami jego usta, rozkoszuj�c si� s�onym smakiem jego wysi�ku.
Przez chwil� odpoczywali, nadal rozmawiaj�c, ale tym razem szeptem. Tematem rozmowy nie by� ju� Londyn czy wojna, ale sztuka mi�o�ci. Potem wzi�a r�� le��c� na nocnym stoliku i zacz�a pie�ci� jego cia�o, przesuwaj�c kwiat w kierunku odradzaj�cej si� m�sko�ci. "Jakie to pi�kne urz�dzenie" - pomy�la�a, obsypuj�c je pieszczotami.
Na prze�cieradle le�a�y p�atki r�y. P�omie� �wiecy dopala� si�. Michael Gallatin le�a� na plecach, spa� z g�ow� Margritty na swoim ramieniu. Oddycha�, wydaj�c z siebie cichy, niski, grzmi�cy odg�os niczym dobrze pracuj�cy silnik.
Jaki� czas p�niej Margritta obudzi�a si� i poca�owa�a go w usta. Michael nie zareagowa�. Spa� mocno. Odczuwa�a przyjemny b�l cia�a, by�a rozci�gni�ta, przebudowana, jakby otrzyma�a now� sylwetk�. Spojrza�a na jego twarz, pr�buj�c skojarzy� jej surowy wygl�d z zapami�tanymi doznaniami. "Za p�no, aby odczuwa� prawdziw� mi�o��" - pomy�la�a. Za wielu m�czyzn by�o dot�d w jej �yciu, za wiele statk�w zawija�o noc� do jej portu. Wiedzia�a, �e jest przydatna dla wywiadu jako punkt kontaktowy dla agent�w i przysta� dla tych, kt�rzy potrzebuj� schronienia. Oczywi�cie sama decydowa�a, z kim ma spa� i kiedy, ale by�o ich w przesz�o�ci tak wielu. Ich twarze zlewa�y si� w jej pami�ci w jedn�, ale twarz Michaela wyr�nia�a si�, nie by� taki jak inni. Nie by� taki jak �aden m�czyzna, kt�rego kiedykolwiek zna�a. "No c�, mo�na to nazwa� m�odzie�czym urzeczeniem" - pomy�la�a. On mia� sw�j w�asny cel, a ona sw�j, i nie by�o prawdopodobne, �eby to by� ten sam port.
Wymkn�a si� z ��ka ostro�nie, �eby go nie obudzi�, i nago wesz�a do du�ej garderoby, kt�ra oddziela�a jej pok�j od s�siedniego. W��czy�a �wiat�o, wybra�a bia�� jedwabn� podomk�, w�o�y�a j�, a nast�pnie wzi�a m�ski szlafrok k�pielowy i na�o�y�a 20 na stoj�cy w sypialni manekin o �e�skich kszta�tach. Pomy�la�a, �e przed snem mog�aby sobie kapn�� odrobin� perfum pomi�dzy piersi lub rozczesa� w�osy. Samoch�d mia� przyjecha� o si�dmej, ale pami�ta�a, �e Michael lubi wstawa� o pi�tej trzydzie�ci.
Z r� w r�ku przesz�a do drugiego pokoju. Na stoliku nadal pali�a si� lampka od Tiffany'ego. Pow�cha�a kwiat, wyczuwaj�c w nim zapachy ich obojga, i w�o�y�a go do wazonu. Postanowi�a zasuszy� t� r�� pomi�dzy kawa�kami jedwabiu. Wci�gn�a z zadowoleniem g��boki oddech, wzi�a do r�ki szczotk� i spojrza�a w lustro.
Za parawanem kto� sta�. Zobaczy�a jego twarz nad g�rn� kraw�dzi� i w u�amku sekundy, zanim opanowa�o j� przera�enie, u�wiadomi�a sobie, �e to klasyczna twarz mordercy: nie wyra�aj�ca �adnych emocji, blada i pozbawiona wszelkich cech szczeg�lnych. Taka twarz �atwo gubi si� w t�umie i nie pami�ta si� jej ju� chwil� po spotkaniu.
Otworzy�a usta, �eby zawo�a� Michaela.
3
Rozleg�o si� lekkie parskni�cie i z oka jednego z namalowanych na parawanie pawi trysn�� ogie�. Kula uderzy�a hrabin� w ty� g�owy, dok�adnie tam, gdzie mierzy� morderca. Krew, ko�ci i m�zg trysn�y na szk�o, a g�owa Margritty uderzy�a w stoj�ce na toaletce flakony z perfumami.
M�czyzna wy�lizn�� si� zza parawanu szybko jak w��. Mia� na sobie dopasowany czarny ubi�r, a w jego okrytej czarn� r�kawiczk� d�oni spoczywa� ma�y pistolet z t�umikiem. Rzuci� okiem na metalow�, powlekan� gum� kotwiczk� zaczepion� o balustrad� tarasu. Przytwierdzona do kotwiczki lina opada�a na dziedziniec. Hrabina nie �y�a, wi�c jego zadanie zosta�o ju� wykonane, ale wiedzia�, �e w mieszkaniu jest te� brytyjski agent. Spojrza� na zegarek; mia� jeszcze dziesi�� minut do chwili, w kt�rej pod bram� podjedzie um�wiony samoch�d. Do��, �eby wys�a� tego gnojka do diab�a.
Odwi�d� kurek pistoletu i ruszy� w kierunku garderoby.
"Ach, to tam jest sypialnia tej suki" - pomy�la�. Zobaczy� dopalaj�c� si� �wieczk� i kszta�t cia�a pod prze�cierad�em. Przyj�� postaw� strzeleck� i wycelowa� pistolet w g�ow� le��cej sylwetki, przytrzymuj�c drug� r�k� nadgarstek, �eby dok�adniej trafi�. T�umik parskn�� raz i drugi. Le��cy kszta�t poruszy� si�, uderzony pociskami.
Wtedy, jak dobry artysta, kt�ry musi zobaczy� rezultat swojego dzia�ania, zab�jca odsun�� prze�cierad�o.
Ale pod nim nie by�o cia�a.
By� tylko manekin krawiecki z dwiema dziurami od pocisk�w w bia�ym czole.
Co� si� poruszy�o z prawej strony. Kto� szybki. Morderca obr�ci� si� w panice, �eby wystrzeli� w tym kierunku, ale zanim zd��y� nacisn�� spust, zosta� trafiony w plecy krzes�em. Pistolet wypad� mu z d�oni i znikn�� w fa�dach po�cieli na ��ku.
Zab�jca by� pot�nym, nies�ychanie umi�nionym m�czyzn�; mierzy� sze�� st�p i trzy cale i wa�y� dwie�cie trzydzie�ci funt�w. Wypu�ci� powietrze z rykiem lokomotywy wypadaj�cej z tunelu. Uderzenie krzes�em oszo�omi�o go, ale nie zdo�a�o pozbawi� przytomno�ci. Wyrwa� krzes�o z r�k przeciwnika, zanim ten zd��y� znowu uderzy�, i kopn�� go, trafiaj�c butem w �o��dek. Brytyjski agent w br�zowym szlafroku j�kn�� z b�lu i uderzy� plecami o �cian�, trzymaj�c si� za brzuch. Morderca cisn�� krzes�em, jednak Michael wyczu� jego zamiar, widz�c pierwsze drgni�cie r�k, i zrobi� unik. Krzes�o uderzy�o o �cian�, rozbijaj�c si� na kawa�ki. Wtedy zab�jca rzuci� si� na niego, zaciskaj�c mu palce na gardle i wciskaj�c je w tchawic�. Czarne plamy pojawi�y si� przed oczami Michaela. Czu� wok� siebie �elazist� wo� krwi i m�zgu, wo� �mierci Margritty. Ten zapach dotar� do niego sekund� po tym, jak us�ysza� �mierciono�ny trzask t�umika.
To by� zawodowiec, Michael zdawa� sobie z tego spraw�. Walczyli jak r�wny z r�wnym i by�o oczywiste, �e za kilka minut tylko jeden z nich pozostanie przy �yciu. "Niech tak b�dzie" - pomy�la�.
Michael szybko poderwa� r�ce do g�ry, odci�gaj�c d�onie mordercy od swojego gard�a, i uderzy� nasad� prawej d�oni w nos przeciwnika. Chcia� wbi� z�amane ko�ci w jego m�zg, ale morderca by� szybki i obr�ci� g�ow�, �eby os�abi� si�� uderzenia. Mimo to jednak nos napastnika trzasn�� i rozpad� si�, a jego oczy wype�ni�y �zy b�lu. Cofn�� si� dwa kroki i wtedy Michael uderzy� go w szcz�k�, najpierw lew�, potem praw� r�k�. Dolna warga mordercy p�k�a, ale chwyciwszy ko�nierz szlafroka, podni�s� Michaela do g�ry i rzuci� nim o drzwi sypialni.
Michael wypad� na korytarz, uderzaj�c w jedn� z wisz�cych tam zbroi. Spad�a ze stojaka z �oskotem. Niemiec wyskoczy� za nim, z ust sp�ywa�a mu krew. Kiedy Michael usi�owa� si� podnie��, trafi� go kopniakiem w rami� i odrzuci� na osiem st�p wzd�u� holu.
Morderca rozejrza� si�; oczy mu zab�ys�y na widok kolekcji broni i przez chwil� na jego twarzy pojawi� si� przeb�ysk niemal zachwytu, jakby trafi� przypadkiem do �wi�tyni przemocy. Chwyci� morgensztern z�o�ony z drewnianej r�czki i przytwierdzonego do niej trzystopowego �a�cucha, na kt�rego ko�cu znajdowa�a si� �elazna, naje�ona kolcami kula. Zatoczy� ko�o nad g�ow� i ruszy� na Michaela.
�redniowieczna bro� zapiszcza�a, kiedy kula run�a w kierunku g�owy Michaela, ale on zrobi� unik i uskoczy� poza jej zasi�g. Zanim zd��y� stan�� r�wno na nogach, morgensztern zatoczy� kolejne ko�o i �elazne kolce otar�y si� o br�zowy szlafrok, ale Michael znowu uskoczy�, uderzaj�c o zbroj�. Upadaj�c, chwyci� metalow� tarcz� i obr�ci� si� w kierunku napastnika. Uda�o mu si� sparowa� cios wymierzony w jego nogi. Z wypolerowanej metalowej tarczy posypa�y si� iskry; drgania powsta�e wskutek uderzenia wstrz�sn�y ramieniem Michaela, dochodz�c a� do jego poobijanego barku. Morderca znowu uni�s� morgensztern z zamiarem zmia�d�enia czaszki przeciwnika, ale wtedy Michael rzuci� tarcz�. Niemiec, trafiony jej kantem w kolana, straci� r�wnowag� i upad�. Michael uni�s� stop�, �eby kopn�� go w twarz, ale powstrzyma� si� w ostatniej chwili. Gdyby z�ama� nog�, nie pomog�oby mu to w walce.
Napastnik zacz�� si� podnosi�, nadal trzymaj�c w r�kach morgensztern. Michael skoczy� do �ciany i pochwyci� wisz�cy na hakach miecz. Obr�ci� si�, aby stawi� czo�o nowemu atakowi.
Niemiec popatrzy� na miecz i wybra� dla siebie berdysz, odrzucaj�c trzyman� dotychczas w r�ku kr�tsz� bro�. Wpatrywali si� w siebie przez kilka sekund. Ka�dy szuka� jakiej� luki w obronie przeciwni