2545

Szczegóły
Tytuł 2545
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2545 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2545 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2545 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Kim Stanley Robinson Tytul: Winlandia NASZYCH SN�W (Vinland the Dream) Z "NF" 11/95 STRESZCZENIE. Nad L'Anse aux Meadows zachodzi�o s�o�ce. Wody zatoki znieruchomia�y, podmok�e pla�e spowi�y mroczne cienie. P�askie, wyci�gni�te ramiona l�du wskazywa�y na przybrze�ne wysepki; za nimi wy�ania�a si� z morza nieco wy�sza wyspa - stercz�c nad powierzchni� wody jak wielki kamienny bochen, �apa�a ostatnie okruchy dnia. Strumie�, toruj�cy sobie drog� przez podmok�� pla��, mrucza� �agodnie. Ponad b�otami, na w�skim, trawiastym tarasie, ledwie widoczne wznosi�y si� regularne zarysy niedu�ych kopczyk�w - tyle tylko pozosta�o po �cianach z darni. Tu� obok sta�y trzy lub cztery zbudowane z darni cha�upy, a za nimi liczne namioty. Grupka ludzi - archeolodzy, studenci ostatnich lat, ochotnicy do prac ziemnych, go�cie - przesun�a si� na skalist� skarp�, sk�d wida� by�o ca�e osiedle. Kilkoro zaj�o si� przygotowywaniem ogniska w kr�gu z poczernia�ych kamieni, pozostali wzi�li si� do rozpakowywania toreb z prowantem i karton�w z piwem. W oddali odcina� si� od wody pot�ny grzbiet Labradoru. Ga��zki zaj�y si� szybko i wkr�tce ognisko p�on�o jak ��ta iskierka na tle ponurego mroku. Kie�baski i piwo przy ognisku nad morzem - a mimo to w�r�d zebranych panowa� zadziwiaj�cy spok�j. Rozmawiano �ciszonymi g�osami. Ludzie zerkali cz�sto w kierunku osiedla, gdzie szef zespo�u badawczego, wychudzony m�czyzna po pi��dziesi�tce, oprowadza� w�a�nie swego szacownego go�cia. Szacowny go�� za� nie wygl�da� na uszcz�liwionego. WPROWADZENIE. Szef wyprawy badawczej, profesor archeologii z Uniwersytetu McGilla, przygl�da� si� swemu szacownemu go�ciowi z tym samym wyrazem twarzy, jaki przybiera� zwykle w obliczu napastliwego studenta pierwszego roku. Szacowny go��, kanadyjski minister kultury, zadawa� pytanie za pytaniem. Dlatego profesor postanowi� zaprowadzi� pani� minister na miejsce, �eby osobi�cie obejrza�a sobie ku�ni�, d� pe�en �u�lu i niedu�e �mietnisko przy budynku oznaczonym liter� E. Kopce i dolinki poci�to r�wn� sieci� nowych row�w; doskonale prostok�tne bruzdy w torfie nie mog�y powiedzie� pani minister niczego o tym, co ujawni�y. A mimo to upar�a si�, by je zobaczy�, a teraz nie przestawa�a zadawa� kompetentnych pyta�, na kt�re odpowiedzi r�wnie dobrze m�g�by udzieli� jej w Ottawie. - Owszem - wyja�nia� profesor - w ku�ni palono w�glem drzewnym, uzyskiwano temperatur� rz�du tysi�ca dwustu stopni Celsjusza, sam proces by� prost� redukcj� bagiennej rudy �elaza, a otrzymywano w jego wyniku oko�o kilograma �elaza z ka�dych pi�ciu kilogram�w �u�lu. Wszystko by�o tu tak samo jak w innych staronorweskich ku�niach - tylko �e limonity, zawarte w bagiennej rudzie, poddane analizie spektroskopowej, ujawni�y, �e wytapiana tutaj ruda pochodzi z p�nocnego Quebecu, z okolic Chicoutimi. Nordyccy poszukiwacze przyg�d, kt�rzy mieliby tutaj wytapia� �elazo, w �aden spos�b nie mogli jej uzyska�. Podobnie ze �mietniskiem: znany jest nam wsp�czynnik szybko�ci post�powania procesu rdzewienia w �rodowisku torfowym i st�d wiadomo, �e wiele znalezionych �elaznych nit�w le�a�o tu co najwy�ej od stu czterdziestu lat. Prawdopodobie�stwo b��du wynosi pi��dziesi�t lat - w obie strony. - Zatem - wtr�ci�a pani minister z charakterystycznym dla francuskiego j�zyka za�piewem - wygl�da na to, �e dowi�d� pan tego ponad wszelk� w�tpliwo��. Profesor bez s�owa skin�� g�ow�. Pani minister przygl�da�a mu si� bacznie i nie m�g� si� oprze� wra�eniu, �e mimo charakteru wie�ci, jakie jej przekaza�, wygl�da�a na lekko rozbawion�. Czy to on by� powodem? Albo naukowa terminologia, kt�rej u�ywa�? A mo�e jego a� nazbyt widoczne (i wci�� narastaj�ce) przygn�bienie? Nie mia� poj�cia. Pani minister unios�a brwi. - L'Anse aux Meadows - podr�bk�. Kanadyjskim parkom narodowym to si� nie spodoba. - Nikomu to si� nie spodoba - rzuci� ponuro profesor. - Rzeczywi�cie - potwierdzi�a pani minister, spogl�daj�c na niego - chyba ma pan racj�. Zw�aszcza �e to by�a integralna cz�� wi�kszej teorii, prawda? Profesor nie odpowiedzia�. - Ca�a koncepcja Winlandii - m�wi�a dalej - fa�szywa. Profesor pos�pnie pokiwa� g�ow�. - To nie do uwierzenia. - Tak - odezwa� si� wreszcie profesor - ale... - Machn�� r�k� w kierunku otaczaj�cych ich niewysokich kopc�w. - Ca�a ta historia opiera�a si� na bardzo niewielu dowodach. Trzy sagi, to osiedle, kilka wzmianek w staroskandynawskich przekazach, par� monet, kilka kopc�w... - potrz�sn�� g�ow�. - To niewiele. Podni�s� z ziemi grudk� wysch�ego torfu i skruszy� j� w palcach. Nagle pani minister wybuchn�a �miechem i wsun�a mu r�k� pod rami�. Mia�a ciep�e palce. - Musi pan pami�ta�, �e to nie pa�ska wina! U�miechn�� si� blado. - Chyba tak. Spodoba� mu si� wyraz jej twarzy - rozbawiony, a zarazem pe�en wsp�czucia. By�a mniej wi�cej w tym samym wieku co on, mo�e odrobink� starsza. Atrakcyjna i �wiatowa mieszkanka Quebecu. - Musz� si� napi� - wyzna�. - Tam na wzg�rzu maj� piwo. - Czego� mocniejszego. Mam u siebie butelk� koniaku... - Wi�c p�jd�my po ni� i zabierzmy j� na wzg�rze. OPIS METODY. Starsi studenci i ochotnicy zebrali si� wok� ogniska; dooko�a rozchodzi� si� zapach przypiekanych kie�basek. Dochodzi�a jedenasta, s�o�ce zasz�o przed p�godzin�, a z nieba s�czy�y si� ostatnie poblaski letniego zmierzchu. Ognisko p�on�o jak �wiat�o boi. Piwo la�o si� bez ogranicze�, a w konsekwencji impreza zacz�a nabiera� nieco bardziej ha�a�liwego charakteru. Pani minister z profesorem stali w pobli�u ognia, s�cz�c koniak z plastykowych kubk�w. - Jak to si� sta�o, �e opowie�� o Winlandii zacz�a wydawa� si� panu podejrzana? - zapyta�a pani minister, kiedy przygl�dali si� studentom przygotowuj�cym jedzenie. Kilku ochotnik�w, kt�rzy s�ono zap�acili za to, by sp�dzi� wakacje na kopaniu row�w w�r�d mokrade�, s�ysz�c pytanie przysun�o si� bli�ej. Profesor wzruszy� ramionami. - Nie pami�tam dok�adnie. - Pr�bowa� si� u�miechn��. - To �mieszne: jestem archeologiem, a nie pami�tam w�asnej przesz�o�ci. Pani minister pokiwa�a g�ow�, jakby to zdanie mia�o dla niej sens. - Podejrzewam, �e by�o to do�� dawno temu? - Tak. - Pr�bowa� si� skupi�. - Od czego si� w�a�ciwie zacz�o? Kto� bada� map� Winlandii, �eby si� dowiedzie�, kto m�g� by� jej autorem. Mapa objawi�a si� nagle w kt�rym� z antykwariat�w w New Heaven w latach pi��dziesi�tych - pewnie pani o tym s�ysza�a? - Nie - odpar�a. - Niewiele mi wiadomo na temat Winlandii. Kilka podstawowych fakt�w, kt�rych osobie na moim stanowisku nie wypada nie zna�. - A wi�c w latach pi��dziesi�tych znaleziono map� zwan� map� Winlandii, a wkr�tce po owym odkryciu udowodniono, �e to podr�bka. Ale potem jaka� badaczka zacz�a tropi� szczeg�y ca�ej historii. Okaza�o si�, �e ksi��ka, w kt�rej znaleziono map�, pochodzi z lat dwudziestych dziewi�tnastego wieku, co mog�oby oznacza�, �e fa�szerz �y� o wiele wcze�niej, ni� podejrzewa�em. - Dola� koniaku sobie, a nast�pnie pani minister. - W dziewi�tnastym wieku dokonano bardzo wielu fa�szerstw zwi�zanych z wikingami, ale zwykle o wiele p�niej. Przypadek z map� bardzo mnie zaskoczy�. Dot�d panowa�a powszechna opinia, �e ca�e to zjawisko inspirowane by�o wydan� w 1837 roku ksi��k� du�skiego uczonego, zawieraj�c� przek�ady sag o Winlandii oraz pokrewne materia�y. Ksi��ka ta cieszy�a si� ogromn� popularno�ci� w�r�d skandynawskich osadnik�w w Ameryce, a potem, wie pani... jaki� �le poj�ty patriotyzm albo odwet grupy etnicznej, z kt�rej zbyt cz�sto si� naigrywano... St�d w�a�nie mamy kamie� z Kensington, halabardy, do�y na torfowiskach, monety. Ale je�li fa�szerstwo poprzedza Antiquitates Americanae ... to da�o mi do my�lenia. - Czy sama ksi��ka nie by�a jako� w nie wpl�tana? - W�a�nie - odpar� profesor, z wyra�n� przyjemno�ci� spogl�daj�c na pani� minister. - Zastanawia�em si�, czy ksi��ka nie mog�aby zawiera� albo powsta� na podstawie sfa�szowanych materia��w. A potem, kt�rego� dnia, kiedy czyta�em sprawozdanie z prowadzonych tutaj prac, przysz�o mi do g�owy, �e to osiedle jest dziwnie nieskazitelne. Tak jakby je wybudowano, a nikt w nim nie zamieszka�. Szacowano, �e mieszka�cy mogli przebywa� tu najwy�ej przez jedno lato, poniewa� nigdzie nie znaleziono sk�adowiska odpadk�w ani grob�w. - Mog�o by� zamieszkane przez bardzo kr�tki czas - wtr�ci�a pani minister. - Tak, wiem. Wtedy sam tak uwa�a�em. Ale potem us�ysza�em od kolegi z Bergen, �e Gronlendinga Saga wygl�da na dzie�o fa�szerza, w ka�dym razie w tych partiach, kt�re m�wi� o odkryciu Winlandii. Zawiera ca�e strony interpolacji datowanych na lata dwudzieste dziewi�tnastego wieku. Od tego czasu w�tpliwo�ci nie dawa�y mi spokoju. - Ale istnieje wi�cej opowie�ci o Winlandii, nie tylko ta jedna, prawda? - Tak. Istniej� trzy g��wne �r�d�a: Gronlendinga Saga, Saga o Eryku Czerwonym i ta cz�� Hauksb�k, kt�ra opowiada o wyprawie Thorfinna Karlsefniego. Ale kiedy zakwestionowano prawdziwo�� jednej z nich, zacz��em w�tpi� w prawdziwo�� wszystkich trzech. I w ca�� t� histori�. We wszystko, co dotyczy koncepcji Winlandii. - Czy to wtedy pojecha� pan do Bergen? - zapyta� kt�ry� ze student�w. Profesor skin�� g�ow�. Opr�ni� plastykowy kubek i poczu�, jak alkohol p�dzi w g��b jego cia�a. - Przy��czy�em si� tam do Nielsena i razem przebadali�my Eryka Czerwonego i Hausb�k. I niech mnie licho, je�li i tam strony po�wi�cone Winlandii nie s� oszustwem! Zdradzi� je atrament - nie jego sk�ad, kt�ry by� niemal idealny, a to, jak d�ugo znajdowa� si� na tym papierze. Na papierze z trzynastego wieku, nale�a�oby doda�. Fa�szerz dokona� niezwyk�ego wprost dzie�a. Na pocz�tku dziewi�tnastego wieku zdarza�o si� czasem, �e kto� pr�bowa� manipulowa� przy sagach. - Ale przecie� to s� arcydzie�a literatury �wiatowej! - wykrzykn�� kt�ry� z wolontariuszy, wytrzeszczaj�c ze zdumienia oczy; og�oszenia dla ochotnik�w nie wspomina�y nic o tym, jaka jest g��wna hipoteza badacza prowadz�cego wykopaliska. - Wiem - rzuci� z irytacj� profesor i wzruszy� ramionami. Dojrza� na ziemi grudk� torfu, podni�s� j� i wrzuci� do ogniska. Po chwili sp�on�a. - To tak jakby obserwowa� palenie �mieci - rzuci� z roztargnieniem, zapatrzony w p�omienie. PREZENTACJA PROBLEMU. Zapach p�on�cego torfu jak zapach palonych �mieci niesiony wiatrem sp�yn�� na d�, ku wodzie, kt�r� marszczy�a ta sama lekka bryza. Pani minister przez chwil� grza�a d�onie przy p�omieniach, potem machn�a r�k� w stron� zatoki. - Trudno uwierzy�, �e nigdy ich tu nie by�o. - Wiem - potwierdzi� profesor. - To miejsce wygl�da jak stworzone na osiedle wiking�w, musz� mu to przyzna�. - Mu? - powt�rzy�a pani minister. - Wiem, wiem. Ca�a ta sprawa wprost zmusza cz�owieka, �eby wyobra�a� sobie kogo�, kto w dwudziestych i trzydziestych latach zesz�ego stulecia przew�drowa� ca�� Norwegi�, Islandi�, Now� Angli�, Rzym, Sztokholm, Dani�, Grenlandi�... Kt�ry kr��y� tam i z powrotem po P�nocnym Atlantyku, �eby zagrzeba� wszystkie te �lady. - Potrz�sn�� g�ow�. - To niewiarygodne. Odszuka� butelk� i nala�. Zdawa� sobie spraw�, �e zaczyna czu� si� lekko pijany. - A w dodatku tyle element�w by�o doskonale ukrytych! Nie mo�na nawet za�o�y�, �e natrafili�my ju� na wszystkie. Tutaj znale�li�my zagrzebane dwa nasiona oleistego orzecha, kt�ry ro�nie nieco ni�ej, w okolicach St. Lawrence, mog� to by� kolejne wskaz�wki, �e znajdziemy tam nast�pne osiedle? Przecie� tam w�a�nie rosn� winogrona, wi�c wyt�umaczy�yby nazw� Winlandia. M�wi� pani, im wi�cej mi wiadomo o tym oszu�cie, tym bardziej jestem pewien, �e znajdziemy inne osiedla. Na przyk�ad ta wie�a w New Port, na Rhode Island. Oszust jej nie wybudowa�, to pewne - istnieje od siedemnastego wieku - ale odrobina stara� kt�rej� nocy, w wieku dziewi�tnastym... Za�o�� si�, �e gdyby poprowadzi� pod ni� szeroko zakrojone wykopaliska, uda�oby si� znale�� kilka wyrob�w staronorweskiego r�kodzielnictwa. - A wszystkie zakopane w najodpowiedniejszych miejscach - dorzuci�a pani minister. - No w�a�nie - pokiwa� g�ow� profesor. - I wy�ej, na wybrze�u Labradoru na Cape Porcupine, gdzie wed�ug przekazu z sag naprawiali statek. Tam te�. Wsz�dzie ich pe�no, czy je odnajdziemy czy nie. Pani minister zako�ysa�a swym plastykowym kubkiem. - Ale to osiedle musia�o by� jego najwi�kszym dzie�em. Przecie� nie m�g� przeprowadzi� wi�cej tak szeroko zakrojonych prac. - Nie by�bym tego taki pewien. - Profesor poci�gn�� spory �yk, cmokn�� zdr�twia�ymi wargami. - Mo�e istnie� jeszcze jedno, podobne, gdzie� w Nowym Brunszwiku. To tylko moje przypuszczenia. Ale ten by� z pewno�ci� najwi�kszym z jego projekt�w. - Takie by�y czasy - jaki� ochotnik wtr�ci� swoje trzy grosze. - Atlantyda, kraina Mu, Lemuria... Pani minister pokiwa�a g�ow�. - Takie by�y wtedy t�sknoty. - W wi�kszo�ci teozoficzne - mrukn�� profesor. - Tu mamy do czynienia z czym� ca�kowicie odmiennym. Ochotnik oddali� si�. Profesor i pani minister przez chwil� siedzieli wpatrzeni w ogie�. - Jest pan pewien? - spyta�a w ko�cu. Profesor skin�� g�ow�. - Pierwiastki �ladowe m�wi� wyra�nie, �e ruda zosta�a sprowadzona z g�rnej cz�ci Quebecu. Procesy chemiczne, kt�re zachodzi�y w torfie, te� nie s� w�a�ciwe. Badania rozpadu pierwiastk�w promieniotw�rczych wykazuj�, �e szpilki z br�zu, kt�re tu znaleziono, nie spoczywa�y w ziemi zbyt d�ugo. Wszystko to drobiazgi. Nic co zdradzi�oby prawd� na pierwszy rzut oka. By� nies�ychanie wprost skrupulatny, wszystko sobie naprawd� dobrze przemy�la�. To sama natura rzeczy z�apa�a go na b��dzie. Nic poza tym. - Ale ten wysi�ek! - zdumia�a si� pani minister. - W to w�a�nie najtrudniej mi uwierzy�. To z pewno�ci� nie m�g� by� tylko jeden cz�owiek! Zakopywa� tu przedmioty, stawia� budowle - z pewno�ci� kto� musia�by co� zauwa�y�! Profesor przerwa� wp� nast�pny �yk koniaku, skin�� jej g�ow�, zakrztusi� si�, zatoczy� szeroki �uk r�k� i wysapa�, odzyskuj�c oddech: - Wioska rybacka, o kilometr na p�noc st�d. Dom z pokojami do wynaj�cia. W 1842 roku zatrzyma�a si� tam za�oga z�o�ona z dziesi�ciu ludzi. Rachunki p�aci� niejaki pan Carlsson. Pani minister unios�a wysoko brwi. - Aha. Jedna ze studentek si�gn�a po gitar� i zacz�a gra�. Wok� niej zebrali si� pozostali studenci i ochotnicy. - Tak wi�c - m�wi�a pani minister - to pan Carlsson. Czy jeszcze gdzie� si� pokaza�? - W Bergen by� niejaki profesor Ohman. W Reykjaviku - doktor Bergen. W odpowiednim wieku, studiowa� sagi. Przypuszczam, �e wszyscy oni to jedna i ta sama osoba, ale nie mog� mie� pewno�ci. - Co pan o nim wie? - Nic. Nikt nie zwraca� na niego uwagi. Wydaje mi si�, �e odkry�em kilka z jego transatlantyckich przepraw, ale zawsze podr�owa� pod przybranymi nazwiskami, wi�c wi�kszo�� mi pewnie umkn�a. Amerykanin skandynawskiego pochodzenia, z urodzenia prawdopodobnie Norweg. Kto� z pieni�dzmi - kto� przepe�niony swego rodzaju patriotyzmem - kto� z uraz� do uniwersytet�w - kt� to wie? Mamy ledwie kilka podpis�w - a i to fa�szywymi nazwiskami. Bardzo ozdobnym pismem. Nic wi�cej. I to w�a�nie jest w nim najwspanialsze! Widzi pani, tego rodzaju oszu�ci zwykle pozostawiaj� jakie� wskaz�wki co do swojej to�samo�ci, poniewa� pod�wiadomie pragn� zosta� z�apani. Tak, aby ich spryt zosta� nale�ycie doceniony, a ci, kt�rzy dali si� nabra�, czuli si� zak�opotani. Ale ten facet nie chcia�, by go odkryto. A w tamtych czasach, je�li chcia�o si� zachowa� incognito... Potrz�sn�� g�ow�. - Cz�owiek-zagadka. - Tak. Nie mam poj�cia, w jaki spos�b m�g�bym si� dowiedzie� o nim czego� wi�cej. O�wietlona blaskiem ogniska twarz profesora przybra�a do�� pos�pny wyraz, kiedy zacz�� rozmy�la� o ca�ej tej sprawie. Wychyli� kolejny kubeczek koniaku. Pani minister przygl�da�a mu si�, kiedy pi�, a potem powiedzia�a mi�kko: - Nic ju� nie da si� zrobi�, naprawd�. Taka w�a�nie jest natura przesz�o�ci. - Wiem. WNIOSKI. Wrzucono do ogniska ostatnie du�e k�ody; p�omie� rozgorza� na nowo, ��te j�zyki wydostawa�y si� na wolno�� i strzela�y ku gwiazdom. Profesor czu� si� teraz odr�twia�y, w sercu mia� ch��d, a o�wietlone blaskiem ognia twarze wyda�y mu si� ta�cz�cymi w kr�gu �wiat�a prymitywnymi maskami. Piosenki brzmia�y teraz ostro i ochryple, nie rozumia� s��w. Wia� przenikliwy wiatr, a pod jego wp�ywem rozgrzana sk�ra na szyi i ramionach pokry�a si� nieprzyjemn� g�si� sk�rk�. Czu� si� struty alkoholem i mia� �wiadomo��, �e up�ynie sporo czasu, zanim jego organizm zdo�a przezwyci�y� s�abo��. Pani minister odwiod�a go od ogniska, na skalist� skarp�. Bez w�tpienia chcia�a zatrzyma� go z dala od student�w i pracownik�w, �eby si� nie skompromitowa�. �wiat�o gwiazd o�wietla�o wrzosy i pokruszone bry�ki granitu pod ich stopami. Potkn�� si�. Pr�bowa� jej wyja�ni�, jak to jest by� archeologiem, kt�rego najwi�ksze dokonanie polega na tym, i� odkry�, �e kawa� naszej przesz�o�ci to oszustwo. - To tak jak w mozaice - m�wi�, z pijackim uporem �cigaj�c umykaj�c� my�l. - Jak w uk�adance, w kt�rej pogin�a wi�ksza cz�� element�w. Jak w gobelinie. A kiedy wyci�gnie si� cho� jedna nitk� - b�dzie zniszczony. Tak niewiele pozosta�o! Potrzeba nam ka�dego fragmentu, kt�ry znajdziemy! Wygl�da�o na to, �e kobieta rozumie. - Za studenckich czas�w - powiedzia�a - kelnerowa�am w kawiarni w Montrealu. Wiele lat p�niej w przyp�ywie nostalgii pow�drowa�am raz na tamt� ulic�. Kawiarni ju� nie by�o. Ulica wygl�da�a zupe�nie inaczej. A ja nie mog�am sobie przypomnie� �adnego z imion ludzi, z kt�rymi wtedy pracowa�am. A to przecie� by�a moja w�asna przesz�o��, nie ta sprzed wiek�w! Profesor pokiwa� g�ow�. W jego �y�ach buszowa� koniak, a on przygl�da� si� pani minister, tak pi�knej w �wietle gwiazd, �e wyda�a mu si� jak�� muz�, duchem zes�anym, by go ukoi�, a mo�e przestraszy� - sam ju� nie wiedzia�. Klio - pomy�la�. - Muza historii. Kto�, z kim m�g� sobie pogada�. Za�mia�a si� mi�kko. - Czasem wygl�da tak, jakby nasze �ycie trwa�o o wiele d�u�ej, ni� nam si� wydaje. Jakby�my �yli w r�nych wcieleniach, a ogl�daj�c si� za siebie nie znajdowali nic opr�cz... - Zatoczy�a r�k� szeroki �uk. - Szpilek z br�zu - dopowiedzia� profesor. - I �elaznych nit�w. - Tak. - Spojrza�a na niego. Jej oczy b�yszcza�y w �wietle gwiazd. - Do w�asnego �ycia te� potrzeba nam archeologii. PODZI�KOWANIA. P�niej odprowadzi� j� z powrotem w stron� ogniska, kt�re teraz by�o ju� tylko kupk� czerwonych w�gielk�w. Kiedy szli, dla oparcia wsun�a mu r�k� pod rami�, a on wyczu� w tym dotkni�ciu rodzaj ostrze�enia, kt�rego znaczenia jednak nie potrafi� zg��bi�. Ile� on wypi�! Dlaczego w�a�ciwie jest taki przygn�biony? Przecie� odkrywanie prawdy to jego zaw�d - powinien by� szcz�liwy, �e j� odkry�! Dlaczego nikt go nie ostrzeg�, co b�dzie wtedy czu�? Pani minister �yczy�a mu dobrej nocy. Sama ju� sz�a si� po�o�y�, jemu radzi�a zrobi� to samo. Jej g�os brzmia� stanowczo, a w spojrzeniu kry�o si� wiele wsp�czucia. Kiedy odesz�a, profesor wytropi� sw� butelk� koniaku i osuszy� j� do dna. Ogie� dogasa�, studenci i pracownicy rozproszyli si� - niekt�rzy do namiot�w, niekt�rzy, parami, w noc. Zszed� samotnie do osiedla. Niskie wzniesienia �cian, kt�rych nigdy nie by�o. Za osiedlem postawiono okr�g�e zabudowania, modele, skonstruowane przez pracownik�w parku narodowego, �eby pokaza� turystom, jak wygl�da�y "prawdziwe" chaty. Wtedy kiedy wikingowie obozowali na kraw�dzi nowego �wiata. Naprawiali swoje statki. Znajdowali po�ywienie. Walczyli mi�dzy sob�, wiedzeni epickim duchem rywalizacji. Walczyli z niebezpiecznymi Indianami. Gin�li, a pozosta�ych przy �yciu wygnano w ko�cu z tej ziemi, o ile� �y�niejszej ni� Grenlandia. Jaki� trzask w zaro�lach - podskoczy�, przera�ony. Pewnie tak to mog�oby wygl�da�: �mier�, skradaj�ca si� ku tobie w ciemno�ci - odwr�ci� si� gwa�townie, a ka�dy o�wietlony gwiezdnym blaskiem zarys zdawa� mu si� by� ukrytym skraelingiem, napi�tym �ukiem, wycelowan� wprost w jego serce strza��. Zatrz�s� si�, zgarbi�. Ale� nie. Przecie� to nie tak wygl�da�o. Zamiast nich zjawi� si� tu m�czyzna w okularach, z workiem pe�nym staroci, udzielaj�cy wskaz�wek kopi�cym bezrobotnym marynarzom. Cz�owiek nieokre�lonego wygl�du, ma�om�wny, bezimienny, mo�e pow�drowa� pewnej nocy gdzie� w g��b lasu, tam przewr�ci� si� albo dosta� ataku serca, po latach zamieni� si� w odziany w sk�ry szkielet z pasem od miecza i okularami na oczodo�ach i ten oto anachronizm m�g�by go wreszcie wyda�... Profesor powl�k� si� mi�dzy niewysokimi kopcami w kierunku drzew, zdecydowany znale�� ten przypadkowy gr�b... Ale� nie. Przecie� go tu nie b�dzie. Nic podobnego nie mog�oby si� przydarzy� tej ma�om�wnej postaci. Pewnie umar� daleko st�d, nie pozostawi� nic, co mog�oby zdradzi�, czym zajmowa� si� przez ca�e swoje �ycie. Cz�owiek w przytu�ku dla ubogich - doktor zauwa�a, �e ma w kieszeni szpilk� z br�zu, p�niej kradnie j� pomocnik grabarza. Anonimowa posta�, a� do samego grobu i jeszcze dalej. Tw�rca Winlandii. Nie odkryty nigdy. Profesor rozejrza� si� wok� siebie, oszo�omiony i chory. Zobaczy� metrowej wysoko�ci kamie�, pozosta�o�� po lodowcu. Usiad� na nim. Ukry� twarz w d�oniach. Zachowanie doprawdy niegodne zawodowca. Te wszystkie ksi��ki, kt�rych naczyta� si� w dzieci�stwie. Co by sobie pomy�la�a ta pani minister! Stypendium. Nie ma powodu, �eby czu� si� tak podle! Na tej szeroko�ci geograficznej letnie noce nie trwaj� zbyt d�ugo, a zabawa sko�czy�a si� p�no. Niebo na wschodzie zacz�o szarze�. W dole, w osiedlu widzia� d�ugie darniowe dachy. Na pla�y spoczywa�o trio d�ugich, w�skich statk�w o wysoko wzniesionych dziobach. Z d�ugich barak�w wysypa�y si� ma�e sylwetki w futrach i zesz�y do wody, a on chodzi� mi�dzy nimi i s�ucha� ich mowy, jakiego� norweskiego dialektu, kt�ry prawie rozumia�. Tego dnia odp�ywaj�, czas za�adowa� statki. Zabieraj� ze sob� wszystko, nie maj� zamiaru wraca�. Zbyt wielu skraeling�w w zaro�lach, zbyt du�o szybkich, �mierciono�nych strza�. Chodzi� pomi�dzy nimi, pomaga� �adowa�. Potem zobaczy�, jak jaki� niewysoki m�czyzna w czarnym p�aszczu znika pospiesznie za ku�ni�, rykn�� wi�c pot�nie i porwawszy z ziemi jaki� kamie�, ruszy� za nim w po�cig, got�w potraktowa� intruza �mierci� tak samo jak skraelinga. Pani minister obudzi�a go dotkni�ciem r�ki. O ma�o co nie spad� ze ska�y. Potrz�sn�� g�ow�; nadal by� pijany. Kac zacznie si� dopiero za par� godzin, cho� s�o�ce sta�o ju� wysoko na niebie. - Powinienem by� od razu wiedzie� - rzuci� ze z�o�ci�. - Grenlandia to by�a granica ich mo�liwo�ci, a przecie� klimat si� pogarsza�. To i tak zdumiewaj�ce, �e uda�o im si� dotrze� tak daleko. Winlandia... - Machn�� r�k� w kierunku osiedla. - To tylko sen jakiego� marzyciela. Patrz�c na niego spokojnie, pani minister o�wiadczy�a: - Nie jestem pewna, czy to ma jakie� znaczenie. Podni�s� na ni� wzrok. - Co pani przez to rozumie? - Histori� tworz� ludzkie opowie�ci. A tak�e fikcje, sny, fa�szerstwa - i one powsta�y z ludzkich opowie�ci. Bez wzgl�du na to czy prawdziwe czy nie, dla nas licz� si� tylko te opowie�ci. Potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Niekt�re rzeczy naprawd� si� wydarzy�y. Inne - nie. - Ale sk�d mamy wiedzie�, jak je od siebie odr�ni�? Nie mo�na wr�ci�, �eby przekona� si� na w�asne oczy. Mo�e Winlandia to wymys� tego pa�skiego nieznajomego, a mo�e wikingowie i tak tu przybyli, tyle �e wyl�dowali w innym miejscu? Tak czy inaczej dla nas to i tak tylko opowie��. - Ale�... - Prze�kn�� �lin�. - Przecie� z pewno�ci� wa�ne jest, czy opowie�� m�wi o prawdzie czy nie! Sz�a obok, stawiaj�c drobne kroczki. - Jeden z moich przyjaci� opowiada� mi kiedy� o czym�, co przeczyta� w pewnej ksi��ce - powiedzia�a. - Napisana zosta�a przez cz�owieka, kt�ry �eglowa� po Morzu Czerwonym, dawno, dawno temu. Opowiada� o spotkanym na jakim� jednomasztowcu ma�ym pos�ugaczu, kt�ry nie pami�ta�, aby kiedykolwiek si� nim opiekowano. Ch�opiec zosta� marynarzem w wieku trzech lat, a przedtem �y� z tego, co fale morza wyrzuci�y na brzeg. - Zatrzyma�a si� i spojrza�a na znajduj�c� si� pod nimi pla��. - Cz�sto wyobra�a�am sobie �ycie tego ch�opca. Zdo�a� prze�y� sam, na pla�y - to mnie zadziwia�o. W pewnym sensie... uszcz�liwia�o. - Odwr�ci�a si�, �eby zajrze� mu w twarz. - Ale p�niej opowiedzia�am t� histori� specjali�cie od rozwoju dziecka, a on pokr�ci� g�ow�. "Najpewniej to nie by�a prawda" - powiedzia�. - Nie k�amstwo, a raczej... - Naci�gana historyjka - podpowiedzia� profesor. - No w�a�nie, naci�gana historyjka. Podejrzewa�, �e ch�opak m�g� by� troch� starszy albo kto� mu pomaga�. Wie pan. Profesor potwierdzi� skinieniem g�owy. - Ale w ko�cu - m�wi�a dalej pani minister - odkry�am, �e jego opinia nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Oczyma duszy nadal widzia�am tego berbecia, jak grzebie r�czkami w ka�u�ach morskiej wody, �eby znale�� co� do jedzenia. Tak wi�c dla mnie ta opowie�� �yje nadal. A tylko to naprawd� si� liczy. W ten sam spos�b oceniamy opowie�ci historyczne - wed�ug tego, do jakiego stopnia pobudzaj� nasz� wyobra�ni�. Profesor nie spuszcza� z niej wzroku. Potar� szcz�k�, potem rozejrza� si� dooko�a. �wiat mia� ostro�� kontur�w, jak� zwykle uzyskuje dla cz�owieka po nieprzespanej nocy - jakby wszystko wok� �wieci�o wewn�trznym �wiat�em. - Kto� o pani przekonaniach nie powinien chyba piastowa� tego stanowiska. - Sama dot�d nie wiedzia�am, �e mam takie przekonania - odpar�a pani minister. - Dopiero co je odkry�am, kiedy rozmy�la�am przez ostatnich kilka godzin. Profesor spojrza� na ni� zaskoczony. - Nie spa�a pani? Potrz�sn�a przecz�co g�ow�. - Kt� m�g�by spa� w noc tak� jak ta? - Czu�em dok�adnie to samo! - prawie si� u�miechn��. - No tak. Zdaje si�, �e nazywacie to bia�e noce? - Tak - odpar�a. - Bia�e noce dla dwojga. - I popatrzy�a na niego tym swoim rozbawionym spojrzeniem jak gdyby... jak gdyby go rozumia�a. Wyci�gn�a do niego r�ce, chwyci�a jego d�onie i ci�gn�c pomog�a mu wsta�. Zacz�li i�� w stron� namiot�w, przez osiedle L'Anse aux Meadows. Trawa by�a mokra od rosy i bardzo zielona. - Nadal jednak s�dz� - powiedzia�, kiedy tak szli razem - �e od przesz�o�ci oczekujemy czego� wi�cej ni� tylko historyjek. Chcemy czego�, co nie�atwo znale�� - czego�, czego przesz�o�� w istocie nie posiada. Czego� tajemniczego, jakiego� tajemnego sensu - czego�, co nada�oby sens naszemu �yciu. Wsun�a mu d�o� pod rami�. - Szukamy Atlantydy dzieci�stwa. Ale poniewa� to nieosi�galne... - Za�mia�a si� i kopn�a k�pk� trawy; rozb�ysn�� przed nimi deszcz rosy, nios�c w sobie, na t� jedn� chwil�, male�k� t�cz�. Prze�o�y�a Kinga Dobrowolska KIM STANLEY ROBINSON Autor dobrze znany naszym czytelnikom. Studiowa� literatur� angielsk�, po czym obroni� doktorat na temat powie�ci Philipa K. Dicka. Popularno�� zdoby� po opublikowaniu pierwszej powie�ci "The Wild Shore" (1984). Pisze du�o, g��wnie powie�ci, ale Nabul� otrzyma� za nowel� "�lepy geometra" ("NF" 10/89). Jego utwory cz�sto ocieraj� si� tylko o fantastyk�, a jednak nie ma w�tpliwo�ci, �e jest on tw�rc� tego gatunku, sam zreszt� te� tak uwa�a. Za powie�� "Czerwony Mars" (uka�e si� nied�ugo w serii "Nowej Fantastyki") Robinson otrzyma� nagrod� Hugo, podobnie zreszt� jak za jej kontynuacj� "Green Mars". Obecnie powstaje trzecia cz�� trylogii. D.M.