2538

Szczegóły
Tytuł 2538
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2538 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2538 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2538 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JACEK JANCZARSKI Kocham pana, panie Su�ku �onie mojej Basi i dzieciom moim po�wi�cam i dzi�kuj� Motto Niech ryczy z b�lu ranny �o� Zwierz nie przemierza knieje Kto� nie �pi, aby spa� m�g� kto� To s� zwyczajne dzieje ... Hamlet - Szekspir (Anglia) Przedmowa Czytelnik, bior�c do r�ki �wie�y jeszcze egzemplarz ksi��ki, kt�r� mu podarowano na kolejne - powiedzmy - urodziny, nie zaczyna lektury od przedmowy, wst�pu, pos�owia i tym podobnych. Odrzuca on opakowanie, to ca�e opakowanie, kt�re przypomina nam kawa�ek papieru, w kt�ry owini�to w�dzon� fl�dr� w kt�rej� z nadmorskich miejscowo�ci zesz�ego lata. Kt� bowiem, jedz�c �wie�� fl�dr�, dba o papier, w jaki zosta�a owini�ta?... Jakie� to ma znaczenie?... Zdaj�c sobie z tego doskonale spraw�, pisz� t� oto przedmow� w �wiadomo�ci, �e nie zostanie ona przecie� przeczytana. Tym �mielej sobie zatem poczn�, pisz�c to i owo. Postaram si� poza tym, aby w tej przedmowie nic takiego wa�nego nie napisa�, nic takiego, co mia�oby jakiekolwiek znaczenie podczas czytania ca�ej reszty tej ksi��ki. Po co wobec tego w og�le pisa�, wiedz�c, �e nie b�dzie to przeczytane? - spyta niejeden czytelnik z dowolnej miejscowo�ci naszego kraju. Oto odpowied�: zadaniem pisarza jest pisanie, podobnie jak zadaniem murarza jest murowanie, tkacza - tkanie, malarza - malowanie, muzyka - muzykowanie, plastyka - plastykowanie, projektanta - projektowanie, drwala - drwalenie, rybaka - rybaczenie, lekarza - leczenie, a pana Edka z Rucianego-Nidy - reperowanie zepsutych samochod�w. I nawet je�eli kto� powie, �e ca�a ta teoria nie bardzo ma sens - przyznam mu racj�, przyklasn� i znienacka poca�uj� w czo�o. Cz�owiek ten bowiem, nie rozumiej�c nic, zrozumia� w�a�nie to, o co mi w og�le chodzi. Bior� tutaj w obron�: nonsens, nierzeczywisto��, bzdurno��, niedos�owno��, niedorzeczno��, szczypt� szale�stwa, p�u�miech, niedoko�czono��, ba�aganiarstwo my�lowe, niezdyscyplinowanie humorystyczne, przewijanie si� na drug� stron� poczucia humoru, balansowanie na kraw�dzi tego, co �mieszy, i tego, co raczej �mieszy� nie powinno (i te� �mieszy)... Broni� niez�omnego prawa humorysty do braku pointy, prawa b�azna do m�wienia serio, prawa moralisty do niemoralno�ci. Broni� wreszcie prawa czytelnika do nieczytania. Czytanie (wy��czaj�c szkolne lektury obowi�zkowe) nie jest przecie� na razie przymusowe i wolno nam w ka�dej chwili przerwa� je, wyrzucaj�c do kosza czytan� rzecz. Wola�bym jednak, m�wi�c szczerze, aby taki los nie spotka� tej ksi��ki. Ju� cho�by ze wzgl�du na liczne ilustracje, kt�re mo�na sobie po prostu powycina�, przyozdabiaj�c nimi bia�e �ciany naszego pokoju, nie warto lekkomy�lnie pozbywa� si� Kocham pana, panie Su�ku. Namawiam tak�e do czytania pewnych fragment�w na tak zwane g�osy. Wystarcz� przecie� do tego dwie osoby, m�czyzna i kobieta, oraz ewentualnie narrator, kt�r� to rol� powierzmy bez obaw naszemu dziecku (je�eli je mamy) lub dziecku s�siad�w, wyr�niaj�cemu si� trudn� umiej�tno�ci� czytania s�owa pisanego. Ile� to rado�ci mo�e by�... ile fajnych nieporozumie� w domu! Jak to b�dzie �miesznie, kiedy nasza �ona wcieli si� w posta� Elizy, a my, jej m��, przedzierzgniemy si� w pokr�tn�, pe�n� dwuznaczno�ci posta� pana Su�ka... Je�eli dacie si� nam�wi� na ten (niew�tpliwy) eksperyment, radz� nabycie od razu trzech egzemplarzy ksi��ki, �eby potem nie by�o wyrywania sobie, szarpaniny i tak dalej... W roli gajowego Maruchy obsad�my przyjaciela domu (temu egzemplarz niepotrzebny) i niech nam si� on tylko zjawia i znika. Na tym koniec. Zobaczy pan, nieznany Czytelniku, jak to przyjemnie poby� sobie przez kilka wieczor�w panem Su�kiem... Zobaczy Pani, nieznajoma Czytelniczko, jakie uroki kryje posta� Elizy. Zobaczysz ty, przyjacielu naszego domu, ile to roboty z takim znikaniem i pojawianiem si�. Jak to strasznie m�czy i wyczerpuje fizycznie i psychicznie... A potem jak przyjemnie wr�ci� do swoich normalnych r�l, jakie powierzy�o nam �ycie. Czasem s� to role zupe�nie inne, czasem tylko troch� inne, a czasem zbli�one. �ycz� Pa�stwu mi�ej zabawy! Do bra noc Wst�p Kocham pana, panie Su�ku to literacka wersja minis�uchowisk emitowanych w Ilustrowanym Magazynie Autor�w w programie III Polskiego Radia. Z panem Su�kiem i z pani� Eliz� spotyka� si�, kto chcia�, w ka�dy pi�tek wieczorem albo te� w ka�d� niedziel� rano, je�eli kto� mia� wiecz�r akurat zaj�ty lub po prostu chcia�o mu si� po ludzku - spa�. Byli jednak i tacy s�uchacze, kt�rzy k�adli si� p�no spa� w pi�tek i wstawali wcze�nie w niedziel�, aby po raz drugi spotka� si� z panem Su�kiem, bohaterem niniejszej ksi��ki. Spotkania te nie dawa�y s�uchaczowi nic, jak wiele zreszt� innych spotka�, poza pewnym przyzwyczajeniem si� do postaci, nauk� regularnego s�uchania radia wed�ug jakiego� tam schematu, nauk� regularno�ci w og�le. Poza tym m�g� s�uchacz nastawi� sobie dobrze zegarek, kt�ry akurat mu si� �pieszy� czy p�ni�, co gorsza. Spotkania z panem Su�kiem nie daj� bowiem wzorca do natychmiastowego na�ladowania w �adnym wypadku. S� jak gdyby zaprzeczeniem przekonania o wychowawczej roli �rodk�w masowego przekazu. Je�eli jednak kogo� roz�mieszy�o to lub owo, zas�uga w tym wykonawc�w radiowych, kt�rzy martwej literze nadali �ywy kszta�t, umiej�tnie operuj�c g�osem. Jak ka�dy aktor uto�samiali si� oni z kreowanymi przez siebie postaciami bardzo solidnie, tak �e nierzadko dochodzi�o nawet do zabawnych nieporozumie� na ulicy, w kawiarni czy w lepszych lokalach (do kt�rych codziennie chadzaj� aktorzy), kiedy to zapami�ta�y pierwszy lepszy s�uchacz, widz�c Krzysztofa Kowalewskiego, wo�a�: O, pan Su�ek! lub, spostrzeg�szy nagle Mart� Lipi�sk�, wrzeszcza�: O, pani Eliza! I tylko nikt nigdy nie zawo�a�: O, gajowy Marucha! - bowiem gajowy Marucha nie chadza� tam, gdzie inni, a siedzia� w swojej gaj�wce i jad� chleb, przewa�nie z mas�em. Tyle o antenowych wydarzeniach wok� ca�ej sprawy. Je�eli natomiast spyta�by kto�, sk�d ten ca�y pan Su�ek i ta ca�a pani Eliza w og�le si� wzi�li? - musia�bym opowiedzie� nast�puj�c� histori�: Eliza Wym�ga-Zarawiejska, niem�oda ju� kobieta, zakocha�a si� pierwsz�, niewinn� mi�o�ci� w m�odym cz�owieku nazwiskiem Su�ek. Rodzina Wym�g�w nie ukrywa�a niech�ci z powodu tego, jej zdaniem, niefortunnego wyboru przedstawicielki swojego rodu. Robiono pani Elizie wiele nieprzyjemno�ci, szykanowano j�, dokuczano na ka�dym kroku. I w tym wypadku mi�o�� jednak nie zna�a granic, skutkiem czego pani Eliza postanowi�a opu�ci� dom rodzinny i jako� urz�dzi� si� z panem Su�kiem, notabene uczniem szko�y podstawowej od d�u�szego ju� czasu. Kiedy po lekcjach siadywali na rozmaitych wzg�rkach, wsp�lnie czytaj�c u�ywane gazety, kiedy patrzyli na przyrod� i na wszystko to, co ich przecie� otacza�o, kiedy pani Eliza k�ad�a r�k� na d�oni pana Su�ka, a on odsuwa� t� d�o� z niech�ci� sztubaka i warcza�: Cicho! - wtedy w�a�nie pani Eliza czu�a, �e dzieje si� z ni� co� nieokre�lonego, co� pi�knego. Czu�a, �e kocha tego cz�owieka, kt�ry tu, na tym wzg�rku, siedzi obok niej i czyta gazet�. Czu�a, �e ten wzg�rek to ca�e wzg�rze ich mi�o�ci, i czu�a, czu�a, �e pal licho Wym�g�w-Zarawiejskich z ich arystokratycznymi przes�dami, �e pal licho, pal licho wszystko, �e pal licho ca�y �wiat... poza tym wzg�rkiem, poza tym panem Su�kiem najs�odszym, kt�ry przecie� by� �agodnym zmierzchem ostatnich wakacji jej �ycia!... A� tu nagle, pewnego dnia, kiedy to jak zwykle przegl�dali pospo�u pras�, rzuci�o im si� w oczy nast�puj�ce og�oszenie: Stary, zdezelowany, zmursza�y, wal�cy si� chlew do rozbi�rki sprzedam za jakie sto zloty. Marucha (gajowy) Klasn�a w d�onie pani Eliza. - No, panie Su�ku najs�odszy, widzi pan?... - Co? - Trafia nam si� niez�a okazja. B�dziemy mieli sw�j w�asny dom! Kocham pana. - Cicho... Pan Su�ek przelecia� wzrokiem og�oszenie, pow�cha� papier, oderwa� cz�� gazety z og�oszeniem i zacz�� j� szybko zjada�. Post�pi� tak, poniewa� nie chcia�, aby og�oszenie dosta�o si�. w niepowo�ane r�ce, a trafiaj�c� si� okazj� postanowi� chwyci� natychmiast, jak chwyta si� zawsze byka za rogi. W kr�tkim czasie pani Eliza i pan Su�ek zamieszkali w chlewie gajowego Maruchy, kt�ry sta� si� ich prawdziwym domem. I tak si� to wszystko zacz�o... CZʌ� I Spotkania z przyrod� ROZDZIA� I Lelki kozodoje Pierwsze promienie wiosennego, nie�mia�ego s�o�ca natychmiast sk�oni�y pana Su�ka i pani� Eliz� do odbycia pierwszej, nie�mia�ej, wiosennej przechadzki. Przyroda budzi�a si� nie�mia�o do �ycia. By�o ciep�o. Bardzo ciep�o. Pani Eliza przyodziana w futro ze sztucznych szop�w i w sztuczn� lisiur� st�pa�a wolno, maj�c na uwadze sw�j podesz�y przecie� wiek i swoje �wie�o zakupione walonki. Pan Su�ek w wellingtonach i sportowej wiatr�wce truchta� swobodnie, nie zwa�aj�c na rozpryskuj�ce si� dooko�a rzadkie, lepkie, brudno��te, pierwsze, nie�mia�e, wiosenne b�oto. Drzewa w Lasku Wolskim szumia�y przyjemnie, �adnie �piewa�y wiosenne, nie�mia�e ptaki, pachnia�o wok� rozmaitymi zapachami... D�ugo milczeli, posapuj�c ze zm�czenia i zadowolenia nasi bohaterowie. - Jest mi bardzo ciep�o - powiedzia�a pani Eliza po namy�le. - Spoci�a si� pani - odpowiedzia� pan Su�ek wyja�niaj�co. - Za ciep�o si� ubra�am. - Aha. Za ciep�o - potwierdzi� ch�opak. - Kocham pana, panie Su�ku... - szepn�a pani Eliza, wzdychaj�c po swojemu. - Cicho. Wiem - brzmia�a bezwzgl�dna odpowied�. - Aj, opryska� pan mnie b�otem! - zauwa�y�a opryskana kobieta. - No! Ale tutaj b�ocko. S�owo honoru. Opryska�em pani ca�� twarz. Ma pani w�sy z b�ota, pani Elizo. Jak jaki� cesarz. - Naprawd�? - S�owo honoru. Jak jaki� Franciszek J�zef. A to dobre... baba z w�sami!... Tu za�mia� si� pan Su�ek ordynarnie, po sztubacku. - Kocham pana - szepn�a pani Eliza, ocieraj�c twarz mantylk�. - Cicho. Nagle tu� obok nich za�wiergoli�o co� znienacka i wyra�nie. - S�yszy pani?... To lelek kozod�j. - Jaki kozod�j? - Lelek. - Jak to lelek? - Cholery mo�na dosta�! Lelek kozod�j, taki ptak. - Kocham... kocham ptaki. - On tu musi by�. - Kto? - Cicho. Lelek kozod�j. Nads�uchuj�c zbli�ali si� do miejsca, z kt�rego s�ycha� by�o �wiergolenie coraz to wyra�niej. Wyszukawszy pierwszy lepszy patyk, pan Su�ek j�� nim grzeba� w piachu bardzo solidnie. - Chyba tam si� schowa�, �wintuch. Znajd� ci� i udusz�! - Panie Su�ku... - Co? - Panie Su�ku, dlaczego grzebie pan patykiem w piasku? - Szukam lelka kozodoja. - Panie Su�ku, dlaczego pan go szuka akurat w piasku? - Niech mi pani nie przeszkadza. - Panie Su�ku... - No! - Kocham pana. Kocham pana, panie Su�ku, tu i teraz. - Cicho! Chwileczk�. Zaraz. Pan Su�ek grzeba� teraz w ziemi, jak to m�wi�, pe�n� par�. - Panie Su�ku, dlaczego pan kopie tak� nor�? - O rany, musi pani tyle gada�? Ju� go mia�em, �mierdziela. - Lelka? - A kogo? - Wiem! Lelka kozodoja, prawda? - Cicho! Niech pani wsadzi teraz r�k� do tej dziury. - Do tej? - Tak. - Dlaczego, panie Su�ku, mam tam niby wsadza� r�k�, po co to wszystko? - �eby wymaca� lelka. - No dobrze, i co potem? - Kiedy potem? - No, jak go ju� wymacam - docieka�a dociekliwie. - A wymaca�a pani? - Na razie nie. - Musi pani si�gn�� g��biej. Znacznie g��biej. Chytre te ca�e lelki. - W�o�y�am ju� ca�� r�k�. Po pach�. - I nic? - Nic. - Da�bym s�owo honoru, �e on tam jest. Woln� r�k� pog�adzi�a pani Eliza pana Su�ka po rozwichrzonej czuprynie. - Kocham pana... kocham... - Cicho. I niech mnie pani nie g�aszcze po g�owie. Nie lubi�, jak mnie kto� g�adzi po g�owie, i to brudnymi r�kami. - Mam brudn� praw� r�k�. G�adzi�am pana czyst� - lew�... Jest pan niesprawiedliwy. - Cicho! S�yszy pani? - Nie. - To on. Zary� si� g��boko. �winia. Dostan� ci�, ty glisto! - My�li pan, �e jest w tej w�a�nie dziurze? - Ja wiem, �e on tam jest. Wsad�my tam kij. Pan Su�ek odszed� par� krok�w w poszukiwaniu odpowiedniego kija. Z praw� r�k� w �wie�ej, nie�mia�ej, wiosennej dziurze pani Eliza patrzy�a t�sknie za swoim ch�opcem. - Panie Su�ku... - Co? - Po co panu lelek? Czy ja panu nie wystarczam? - To co innego. Lelek jest lelek... a pani... - Co ja?... No, co ja, panie Su�ku najdro�szy?... - A pani... pani jest... kobiet�. - No w�a�nie, panie Su�ku, i dlatego w�a�nie... - Cicho! Musz� go mie� - upiera� si� pan Su�ek. - Ale po co on panu? - Musz� go z�apa�, udusi� i opisa� w zeszycie. - I po co to wszystko? - Ona si� pyta, po co! Zadane by�o! - Zadane? - Tak. Z przyrody. - Zadano panu to wszystko? Bo�e, jak pan si� m�czy. - Nie m�czy mnie to. Lubi� przyrod�. Przepadam za ni� wprost. - A za mn�, czy za mn� te� pan przepada wprost? - Za przyrod� przepadam. To chyba wystarczy. Jakbym mia� za wszystkim tak przepada�, tobym chyba zwariowa�. I tak ledwo si� trzymam. - �le si� pan czuje? Twarz pana Su�ka zielenia�a pierwsz�, wiosenn�, nie�mia�� zieleni�. - Niedobrze mi. Zemdli�o mnie od �wie�ego powietrza. - Bardzo mo�liwe, panie Su�ku, bardzo mo�liwe. Powietrze w nadmiarze �le robi. - No, kopmy dalej. Na twarz pana Su�ka wr�ci�y po chwili normalne kolory. - Kopmy porz�dnie. - Tu, w tej dziurze? - Tak. Kopmy solidnie. Niech pani te� kopie. Co pani sobie wyobra�a?! - Nic, panie Su�ku kochany. Z przyjemno�ci� te� si� uwalam w tym b�ocie. Wszystko dla pana. Z tej mi�o�ci do pana, panie Su�ku, najs�odszy m�j. - Cicho! Chwil� kopali w milczeniu, odrzucaj�c precz pryzmy le�nej, nie�mia�ej ziemi. Pan Su�ek bada� g��boko�� jamy znalezionym wiosennym kijem. - Ju� spora jama. Wezm� i wsadz� tam g�ow�. Jak powiedzia�, tak zrobi�. Spod ziemi ju� zakomunikowa�: - O, ile tu piachu!... - Jest lelek? - spyta�a pani Eliza, patrz�c na wystaj�ce z ziemi smuk�e nogi narzeczonego. - Jest lelek? - powt�rzy�a. - Kozod�j? - Aha. - Aha. Lelek kozod�j. Kopmy dalej. - Id� do pana, panie Su�ku jedyny. - Gdzie?! - Wchodz� za panem do naszej dziury. - Hmm. Dobra. B�d� czeka�. - Ju� id�, panie Su�ku m�j jedyny. Wsadziwszy g�ow� w dziur�, pani Eliza zapomnia�a zamkn�� usta, kt�re natychmiast wype�ni�y si� po brzegi le�nym, nie�mia�ym piaskiem: - Aha, ile tu piachu... mia� pan racj�... - szepn�a, trac�c powoli �wiadomo�� i przytomno��. Jeszcze jaki� czas rozmawiali jednak ze sob� coraz cichszymi, wiosennymi g�osami. Na skraju lasu o poranku da�by si� widzie� kiedy� niewielki wzg�rek. By�aby to niew�tpliwie wsp�lna mogi�a pana Su�ka i pani Elizy. C� z tego, kiedy gajowy Marucha, poluj�cy akurat tego wiosennego dnia na tak zwane lelki kozodoje, ujrza� wystaj�ce z ziemi dwie pary n�g, z kt�rych jedna obuta by�a w wellingtony, a druga w ciep�e walonki... ROZDZIA� II T�gosk�r W szkole, do kt�rej od wielu, wielu lat ucz�szcza� pan Su�ek - �wi�to. Sporym staraniem zorganizowano atrakcyjn� wycieczk� do Lasku Wolskiego. Pech chcia�, �e jedna z najbli�szych kole�anek pana Su�ka powa�nie zachorowa�a na jak�� ci�k� chorob� i tylko dlatego uda�o si� do��czy� do wycieczki osob� pani Elizy. Nie by�o to oczywi�cie �atwe. Dyrektor szko�y gor�co protestowa�, podkre�laj�c, �e wycieczka ma charakter wybitnie m�odzie�owy, pani Eliza natomiast do m�odzie�y raczej si� nie zalicza. W ko�cu, na pro�by i gro�by pana Su�ka, dyrektor, acz niech�tnie, ust�pi�. Po przybyciu na miejsce m�odzie� rozsypa�a si� w nie�adzie po wzg�rkach i dolinach Lasku Wolskiego, szukaj�c uporczywie t�gosk�ra pospolitego. Znalezienie bowiem tego w�a�nie grzyba r�wna�o si� automatycznie bardzo dobrej ocenie z przyrody. Pan Su�ek natychmiast poszed� w lewo. Za nim, trop w trop, pani Eliza. Pan Su�ek natychmiast skr�ci� w prawo. Pani Eliza za nim. Kluczy� pan Su�ek, zaciera� �lady, jak umia�, lecz pani Eliza, wiedziona instynktem wytrawnego, wszechstronnego psa my�liwskiego zawsze potrafi�a wytropi� swego narzeczonego, nawet w najg�stszych zaro�lach. W�a�nie, jak to si� m�wi, zdyba�a go przykucni�tego w dziwnej pozie. - Jest tu jaki� grzyb, panie Su�ku. - Eee, to pieprznik. Tak zwana lejk�wka pomara�czowka. Nie, to nie jest t�gosk�r. Bynajmniej nie. - A jak wygl�da taki t�gosk�r? - Jest kulisty. Podobny do kartofla. - Znajdziemy go, prawda, panie Su�ku? - Oczywi�cie. Jasne, �e tak. Musz� mie� pi�tk� z przyrody. - Znajd� dla pana tego grzyba. Kocham pana. - Cicho! Ch�opaki jeszcze us�ysz�. S�owo honoru, najem si� wstydu przez pani�. - Panie Su�ku... - Co? Na wyci�gni�tej d�oni pani Elizy le�a� dziwny przedmiot. - A to, to nie jest przypadkiem t�gosk�r? - Niech pani poka�e... Pan Su�ek pow�cha� dziwny przedmiot, wzi�� go na tak zwany z�b, tr�ci� ko�cem j�zyka i splun�� obficie. - Nie, to nie jest w og�le grzyb. - A co to jest, panie Su�ku jedyny? - Cholera... nie wiem. Nie grzyb i tyle. - To jest ze sk�ry. - My�l�, �e jest to cholewka od starego buta. Kto� tutaj wyrzuci� but. Zrobi� to zreszt� bardzo dawno. Ta cholewka jest ju� stara. - Panie Su�ku... - Co? - Mam jakiego� grzyba. Na wyci�gni�tej d�oni pani Elizy le�a� tym razem rzeczywi�cie jaki� grzyb. - Aha! Niech pani poka�e. Pan Su�ek post�pi� jak poprzednio. I jak poprzednio splun��. Nast�pnie zawyrokowa�: - Aha. Pieprznik jadalny. Kurka. - Zjemy go? - Nie. - Dlaczego, panie Su�ku? Dlaczego nie? Jestem g�odna. - Nie jada si� grzyb�w na surowo. Mo�na si� otru�. - Dla pana mog� si� te� otru�. Kocham pana. - Cicho! Niech pani tego nie robi. Obieca�a mi pani przecie� motorower, prawda? - Och, tak! Prawda, panie Su�ku. B�dzie go pan mia�. - Kiedy? - Nasz bohater ku� �elazo p�ki gor�ce. - Ju� nied�ugo. Usk�ada�am ju� troch� pieni�dzy. - Ile? - zapyta� chytrze pan Su�ek, powa�niej�c znienacka. - Sporo ju� tego jest. - A konkretnie, ile? - Nie ust�powa� tak �atwo. - Dok�adnie nie wiem, ale s�dz�, �e �adnych par� groszy ju� mam. - Trzyma to pani w domu? - Nie. Ba�abym si� trzyma� wszystko w domu. - Wsadzi�a pani wszystko na ksi��eczk�... - domy�li� si� pan Su�ek. - Te� nie. Mam wszystko przy sobie. O, tu!... Opuszczaj�c oczy, wskaza�a na miejsce, w kt�rym spoczywa�y oszcz�dno�ci. Pan Su�ek odwr�ci� wzrok. Sp�on�� �ywym, m�odzie�czym rumie�cem i wybe�kota�: - Ach, tu... - A nawet jeszcze troch� wy�ej - zn�ca�a si� nad nim. - Rozumiem, bardzo dobrze rozumiem, co rozumiem, nie ma tu nic do nierozumienia... oczywistego... niedok�adnie... pl�ta� si� ch�opiec. Zrozumiawszy, �e sytuacja jest bez wyj�cia i przysz�o�ci, pani Eliza zr�cznie zmieni�a temat i patrz�c w ziemi�, rzuci�a od niechcenia: - A od czego s� tutaj takie do�y, panie Su�ku? - To dzikie �winie tak zry�y ziemi� - rozpogodzi� si� pan Su�ek, k�ad�c szczeg�lny nacisk na s�owo "�winie". - A dlaczego, po co to wszystko? Po co takie �winie to robi�? - Szukaj� �o��dzi. Dzikie �winie jedz� �o��dzie. - Aha... Panie Su�ku... - Co? - Mam znowu grzyba. - Niech go pani natychmiast wyrzuci! - krzykn�� pan Su�ek widz�c, co si� �wi�ci. - Dlaczego? Jest taki �adny, czerwony... - To go��bek wymiotny. Trucizna. Pani Eliza delikatnie pow�cha�a go��bka wymiotnego. - Fu, brzydko pachnie. - �mierdzi. Bo to jest grzyb truj�cy. Serowatka gorzkowata - powiedzia� pogardliwie. - Czartop�och!... - Pan wie wszystko, prawda? Jest pan wspania�y. - Nie przecz�. Nie boj� si� nikogo. - Nikogo? - Nikogo. - A nied�wiedzia, panie Su�ku? - Te� nie. Mam go w nosie - pokaza�. - Naprawd�? - spojrza�a. - S�owo honoru. Nic a nic nie boj� si� byle nied�wiedzia. Mam go gdzie�! - Jest pan taki dzielny, dzielny... i pi�kny... - Nie przecz�. �adny to ja jestem. Mo�na powiedzie� - bajka! - Jestem o pana zazdrosna. - Pewnie. Ma pani racj�. Na pani miejscu te� by�bym o mnie zazdrosny. Dziewczyny na minie lec�. B�d� mia� motorower... Kiedy? - zmieni� nagle ton. - Kupi� go panu jak najpr�dzej. - No w�a�nie. - Panie Su�ku... - Oczy pani Elizy zaszkli�y si� niebezpiecznie. - No? - Kocham pana... - Cicho! W tym momencie pan Su�ek znieruchomia�. Nads�uchiwa� uwa�nie przez d�ug� chwil�. R�wnie� pani Eliza nadstawi�a ucha ciekawie. Z zaro�li wydobywa� si� cichy, ale dosy� g�o�ny i pot�ny ni to chrychot, ni to charkot. - S�yszy pani?... - Nie. Chrapliwy chrychot charkowaty charcza� coraz wyra�niej. - A teraz? - Teraz te� nie. A co, a co? - S�ysz� jaki� chrapliwy charkot - wyszepta� pan Su�ek, dr��c na ca�ym m�odym ciele. - Aha. Teraz ja te� to s�ysz�. Co to mo�e by�, panie Su�ku jedyny? - Nie wiem, pani Elizo. Boi si� pani? - przysun�� si� bli�ej pan Su�ek. - Nie - odpar�a swobodnie - jestem przecie� z panem. - No w�a�nie. No w�a�nie. Jeste�my sami... Wycieczka, koledzy, kole�anki i dyrektor s� w zupe�nie innym miejscu Lasku Wolskiego. Odeszli�my za daleko, s�owo honoru! - Ale za to jeste�my sami. Szukajmy tego t�gosk�ra, panie Su�ku. Znajdziemy go, prawda? - Niewykluczone, pani Elizo. - Krew odp�yn�a teraz z twarzy pana Su�ka. - Niewykluczone. Ale tutaj ca�y czas co� charcz�. Nie lubi� tego. O, nie lubi� za bardzo, jak co� charcz� w lesie! - To pewnie jakie� zwierz�. Co tam... - O, nie przepadam za takim charkotem. S�owo honoru. Chod�my st�d! - Panie Su�ku, nie mo�emy przecie� wraca� bez t�gosk�ra pospolitego. Nie dostanie pan w ten spos�b pi�tki z przyrody. Co tam, chod�my dalej... Mrukliwy chrapowaty chrychot by� coraz bli�ej. - Przybli�a si� - wyj�cza� pan Su�ek. - Uciekajmy st�d, pani Elizo!!! Przez pokr�tne wykroty, potykaj�c si�, gnali co si� w nogach, gdzie pieprz ro�nie. - Bo�e, panie Su�ku!... Nied�wied�! Prawdziwy nied�wied�!!! - Zgin�li�my. S�owo honoru. Koniec z nami! - wycharcza� pan Su�ek, opadaj�c z si� i spodni. I jakie� by�o ich zdziwienie, ile to �miechu by�o potem! Rzekomym nied�wiedziem okaza� si� bowiem wsz�dobylski gajowy Marucha. Gajowy, przebrany tego dnia za nied�wiedzia, tropi� innego, prawdziwego nied�wiedzia, kt�ry da� mu si� ostatnio porz�dnie we znaki, charcz�c chropawo po nocach w pobli�u gaj�wki. ROZDZIA� III Owady Na tle bujnej, kwiecistej ��ki zamajaczy�y nagle dwie ludzkie sylwetki. Ona, niem�oda ju� kobieta, w d�ugiej czarnej pelerynie przetykanej z�ot� nitk�, obuta w d�ugie, plastikowe boty. On, szesnastoletni wyrostek w pumpach i pepegach, podskakuj�cy to na jednej, to na drugiej nodze, zgrabnie i beztrosko. Oboje maj� w d�oniach swych zwyk�e siatki na motyle i butelki po �ytniej mazowieckiej na chrab�szcze oraz inne rozmaite robactwo. A ��ka gra pitoleniem, �wiergoleniem, bzykaniem i po�wistywaniem. Bujna, kwiecista ��ka na skraju Lasku Wolskiego. - Niech pani si� nie rusza! - Bo�e, co si� sta�o? - szepn�a pani Eliza, nieruchomiej�c w p� kroku. - Cicho. Ani kroku dalej! Skradaj�c si� na palcach, pan Su�ek podszed� do niej na odleg�o�� wyci�gni�tej r�ki i t��e waln�� j� znienacka i na odlew. - Oj, boli, panie Su�ku! Uderzy� mnie pan! - To by� komar widliszek. I drugi komar! - pan Su�ek waln�� po raz drugi. - Te� widliszek. - Dzi�kuj� panu - szepn�a pani Eliza. - I trzeci! - powiedzia� pan Su�ek, uderzaj�c silniej ni� poprzednio. - Te� widliszek? - spyta�a pani Eliza, chwiej�c si� na nogach. - Nie. To trzecie to by� giez. Obsiad�y pani� gzy, pani Elizo. - Tak zwane muchy ko�skie? - domy�li�a si�. - Tak. Tak zwane muchy ko�skie pani� obsiad�y. - Pogryz�y mnie te gzy. - Aha. Ma pani b�ble wsz�dzie. - Tak. I tu b�bel, i tam. B�bel na b�blu. Boli mnie to. - Wiem. To czasem bardzo boli. - I sw�dzi. - No c�, niech si� pani podrapie. Oto moja rada. - Nie wsz�dzie mog� si�gn�� - powiedzia�a pani Eliza, w swoim przekonaniu znacz�co. - Na szcz�cie mam ze sob� drut. - Pan Su�ek rzeczywi�cie wyci�gn�� z kieszeni zardzewia�y kawa� drutu. - Prosz�, teraz pani si�gnie wsz�dzie. - Kocham pana - powiedzia�a pani Eliza, prostuj�c drut w bia�ych d�oniach. - Wiem. - Od dawna pana kocham. - Drapa�a si� teraz i tu, i tam. - Wiem. Od pierwszego, mo�na powiedzie�, wejrzenia. - No w�a�nie. - Sw�dzenie nie ust�powa�o. - I co pan na to? - Na co? - Na t� moj� mi�o�� do pana? - Odrzuci�a teraz drut precz i patrzy�a na niego dziwnym wzrokiem. - A co ja mam powiedzie�? Czy to ja pani� kocham, czy co? - Nie kocha mnie pan? - Cicho. Jest! - A� podskoczy�. - Kto jest? - Larwa chru�cika! S�owo honoru. Ale nam si� uda�o! - Jaka to jest larwa? - Larwa chru�cika, m�wi�em. Takiego owada. W�a�nie j� zaskoczy�em przy budowie domku. - Ta rurka to jej domek? Niemo�liwe! - Cia�o larwy chru�cika - obja�nia� pan Su�ek - jest niezwykle delikatne, pani Elizo. Dlatego buduje sobie ona domek, w kt�rym ju� bez obaw si� przepoczwarz�. - Co to mo�e znaczy�? - Zamieni si� ta larwa w poczwark�, a nast�pnie w doros�ego chru�cika. - Rozejrza� si� wok�, szukaj�c odpowiedniego przyk�adu. - O, w takiego w�a�nie chru�cika, kt�ry chodzi sobie po pani. - Bo�e, gdzie?! - Jest chyba teraz we w�osach. Nic pani nie zrobi. Chru�ciki chyba nie gryz�. - Ja si� boj�! S�yszy pan? Boj� si�... Umieram ze strachu! S�yszy pan?! - S�ysz�. G�uchy na razie nie jestem. - Wi�c niech pan mi to wyjmie z w�os�w!... - Kiedy nie mam akurat czasu. - Pan Su�ek pochyli� si� nad znalezion� larw� chru�cika. - O, mam ci�! Domku jej si� zachcia�o - mamrota�. - Panie Su�ku... - powiedzia�a ni z tego, ni z owego innym tonem. - Co? - Kocham pana tu, na tej ��ce... - Cicho!. Pracowa� nie mo�na. Niech pani spojrzy. O, tutaj ma - trzyma� teraz larw� w palcach - tutaj ma gruczo�y prz�dne, a tutaj chitynowe wyrostki. - Spore te gruczo�y - zdziwi�a si� pani Eliza. - Aha. Spore. Ich wyloty s� na wardze dolnej. - Aha. Co� z nich cieknie. - To lepista ciecz, kt�ra nast�pnie zastyga. - Niemo�liwe - zdziwi�a si� pani Eliza. - I po co, po co to wszystko? Na co to? - dziwi�a si� bez tchu. - Z tej zastygni�tej cieczy - cierpliwie ci�gn�� ch�opiec - robi si� w ten spos�b jedwabista nitka. - Och, kocham pana za wszystko! Kocham pana i za to, �e pan wszystko wie o tej larwie. - Wszystkiego na razie o niej nie wiem. - Ale wie pan o niej du�o. Bardzo du�o! - To prawda. Wiem o niej sporo. Kocham przyrod� w jej obecnym kszta�cie. - Ja te�! I kocham te� pana, panie Su�ku jedyny! - Cicho! Widzi pani tego motylka?... - Tego? - Aha. - Widz�. I co, i co? - To zerzynek rze�uchowiec. - I co, i co? - dopytywa�a si� pani Eliza ciekawie. - I nic. Tak si� nazywa. - I co, panie Su�ku? - ciekawo�� gn�bi�a j� porz�dnie. - Nic. Cholera, nic! - Czy on ma te� te wszystkie gruczo�y? - W�a�nie nie wiem. Warto by go z�apa� i wszystko mu obejrze�. - Zaraz go z�api� w siatk� - zamachn�a si� z rozmachem i run�a ca�ym ci�arem w�t�ego cia�a na jedwabist� ��k�. -. Nie tak, pani Elizo! - �mia� si� pan Su�ek w ku�ak. - Nie tak! Odlecia�. Ale� z pani, pani Elizo, fujara! - Nie czuj� si� najlepiej. - Zbiera�a si� z ziemi. - No, niech no tylko pani spojrzy... Ca�y czas stoi pani na barczatce sosn�wce. Co za fajt�apa, s�owo honoru! - Jest mi niedobrze - t�umaczy�a si� pani Eliza - wszystko mnie boli. - Nic dziwnego. Wsz�dzie ma pani b�ble. - Ca�a jestem pok�sana przez te wstr�tne gzy. Kocham pana. - Cicho! Poszukajmy le�nych pszcz�. Jak je znajdziemy, objemy si� miodem - zaproponowa�. - Biegnijmy, pani Elizo! Wolno, ale dosy� szybko, biegli po bujnej ��ce. Pani Eliza tak zwanym k�tem oka �ledzi�a doskonale skoordynowane ze sob� ruchy r�k i n�g pana Su�ka. Przypomina� dorodnego wierzchowca z jakiej� stadniny na licencji. - Pan ca�y czas truchta - powiedzia�a. - Dziwi mnie to, prawda? - To tak zwany �wi�ski trucht - wyja�ni� pan Su�ek, nie przerywaj�c �wi�skiego truchtu. - Dzikie �winie tak w�a�nie robi� - doda�. - Dlaczego, panie Su�ku, tak w�a�nie robi�? - Nie wiem. �wini� na razie nie jestem. Biegnijmy! - My�li pan, �e znajdziemy pszczo�y? - dysza�a pani Eliza ze zm�czenia. - Mam nadziej�. Jestem poza tym g�odny. - Ja te� bym zjad�a troch� miodu. - Jak znajdziemy pszczo�y, to si� objemy. S�owo honoru! - Tylko �eby�my je tak znale�li, prawda, panie Su�ku? - Aha! Szukajmy po drzewach. No i po dziuplach. Pszczo�y le�ne siedz� zwykle w dziuplach. - Widz�! - Pani Eliza przystan�a. - Co? - Widz� dziupl�. - Z pszczo�ami? - zainteresowa� si� pan Su�ek. - Nie wiem. Jest okropnie wysoko. - No, to musimy tam wle��. - Oboje? - Tak - zadecydowa�. - Niech pani idzie pierwsza. - Jaki pan mi�y. Kocham pana! - Cicho! W razie czego b�d� ni�ej. - W razie czego? - zaniepokoi�a si� pani Eliza. - W razie, gdyby si� na przyk�ad ga��� u�ama�a. Nie ni� g�upich. No, niech pani w�azi szybciej. Co tu czeka�!? - Id� ju�... id�... Wspinali si� na drzewo w ustalonej kolejno�ci. Sz�o im to niesporo, ale byli jednak coraz to wy�ej i wy�ej... - Och, jak tutaj pi�knie!... - westchn�a pani Eliza, patrz�c wok�. - Daleko jeszcze do tej dziupli? - Jeszcze strasznie daleko. Kocham pana, panie Su�ku. Kocham pana tu, na tym drzewie!... - Cicho! Byli ju� prawie na miejscu. - To ta dziupla? - spyta� ch�opiec, pokazuj�c na otw�r w drzewie. - Tak - szepn�a kobieta. - Nic w niej chyba nie ma... - Zaraz zobaczymy. - To m�wi�c, kobieta wsadzi�a r�k� w otw�r. -Oj!!! - wrzasn�a jak op�tana. - Co? - spyta� ch�opiec. - Co� mnie ugryz�o... boli!... - Hm. Pewnie wiewi�rka. Wiewi�rki strasznie gryz�. Niech pani poka�e. Pani Eliza wstydliwie pokaza�a strasznie krwawi�cy, wskazuj�cy palec lewej r�ki. - Tak - potwierdzi� pan Su�ek swoje poprzednie domys�y - tak, to by�a wiewi�rka. W ka�dym razie na pewno nie pszczo�a. Tak, na pewno nie pszczo�a. Tak, na pewno nie... Schodzimy! - Teraz pan schodzi pierwszy. - Kiedy... kiedy nie mog�. - Pan Su�ek spojrza� w d� i zrobi�o mu si� bardzo s�abo. - Dlaczego, panie Su�ku najdro�szy? - Nigdy st�d nie zejd� - by�o mu coraz s�abiej - mam l�k przestrzeni. W�a�nie dosta�em l�ku przestrzeni. I wtedy ona popatrzy�a na niego wzrokiem pe�nym mi�o�ci i przywi�zania dozgonnego, i ca�kowitego oddania. I pog�adzi�a swojego ch�opca po p�owej czuprynie praw� r�k�: - Zostaj� z panem na tym drzewie. Kocham pana!... Do dzi� na jednej z wysokopiennych sosen w Lasku Wolskim siedzia�aby, by� mo�e, zakochana para. Szcz�ciem, niezawodny gajowy Marucha, poluj�cy akurat na gryz�ce wiewi�rki, natkn�� si� na zawieszone miedzy niebem a ziemi� dwie ludzkie istoty, z kt�rych jednej by�o bardzo niedobrze, a drugiej przeciwnie - bardzo, bardzo dobrze! ROZDZIA� IV Chwasty Traf chcia�, �e na niedzielnym kiermaszu ksi��ki pani Eliza i pan Su�ek nabyli nieoczekiwanie pozycj� pod tytu�em Chwasty. Prac� t� du�ym staraniem wyda�o Stadni Zamedelsko Nakladatelstvi w Pradze oraz Pa�stwowe Wydawnictwa Rolnicze i Le�ne w Warszawie. Ta pi�kna i po�yteczna ksi��ka zawiera�a ca�y szereg najrozmaitszych ilustracji. Tre�� jej by�a zgodna z tytu�em. W spos�b rzetelny i bezkompromisowy opisano w niej wiele, wiele chwast�w zachwaszczaj�cych, jak si� okazuje, nasze pola, ��ki i ogrody. Podano w niej tak�e sposoby walki z paso�ytami, walki nierzadko �mudnej, kosztownej i pasjonuj�cej. Nic wi�c dziwnego, �e pan Su�ek - zagorza�y mi�o�nik przyrody - p�on��, jak to si� m�wi, �wi�tym oburzeniem. Jego oczy miota�y b�yskawice, a na usta cisn�y mu si� mimo woli najplugawsze wyrazy. Chodzili teraz z pani� Eliza wok� swego domostwa, wyrywali z korzeniami praktycznie wszystko, pokrzykuj�c przy tym i przekomarzaj�c si� z�o�liwie... - Gasagardem po nich i cze��! - spluwa� pan Su�ek jak naj�ty. - Dlaczego chce pan zniszczy� rumianek? - zapyta�a pieszczotliwie pani Eliza. - To chwast... obrzydliwstwo!... - Herbata z rumianku jest bardzo zdrowa, panie Su�ku jedyny... - Cicho! Albo topogardem, albo camparolem ich!!! Ostatecznie patoranem - spu�ci� pan Su�ek z tonu. - Wyt�pi� was, wy �winie!!! - denerwowa� si� dalej. - Nie rozumiem, co si� panu sta�o, panie Su�ku? Strasznie pan zdenerwowany. Po co to wszystko? - pr�bowa�a za�agodzi� rzecz pani Eliza. - Zdenerwowany, tak?! Jestem w�ciek�y na te chwasty! Dopiero teraz sobie wszystko u�wiadomi�em. Rany, jaki ja by�em g�upi! Ja - idiota - uwa�a�em, �e rumianek i podbia� s� zio�ami leczniczymi. Co za zakuta pa�a ze mnie! - Przecie� s� to zio�a lecznicze. - Cicho. Teraz wiem, �e to chwasty. Wyt�pi� je! �ycie na to po�wiec�. Niech no mi pani poda lignopur forte! - Ten? - spyta�a pani Eliza, podaj�c odpowiedni� tub�. - Nie. To przecie� regulex B-40!... Te� silny �rodek... - Truj�cy? - Tak. Podbia� jest bardzo �ywotny, pani Elizo. O, nie�atwo go wyt�pi�! - A rumianek, panie Su�ku? - Rumianek te�. Zachwaszcza on zbo�a, ro�liny okopowe i pastewne. - No tak, ale przecie� w naszym ogr�dku nie ma ani zbo�a, ani tym bardziej tych pana ro�lin?! - Hm. Chwast jest chwastem. Poza tym nasiona niekt�rych chwast�w zawieraj� alkaloidy. - Alka... co? - ...loidy. Zwierz�ta si� nimi truj�. Biedne kr�wki... - Ch�opcu zbiera�o si� na p�acz. - Mo�na od tego umrze�? - spyta�a pani Eliza z nadziej�. - Pewnie. Na takich chwastach rosn� sobie w najlepsze grzyby paso�ytnicze. - Fu!... - Pe�no na nich wirus�w i innego paskudztwa. S�owo honoru! - Fu! - powt�rzy�a pani Eliza. - Brzydz� si�. - Fu! - powt�rzy� automatycznie pan Su�ek. - Ja te�, chocia� nie jestem obrzydliwy. - Chod�my lepiej st�d. Mo�emy si� jeszcze zarazi� od takiego wirusa. - Pani Eliza ostro�nie skierowa�a si� w kierunku domu. - Aha. ale najpierw, psiakrew! - zakl�� ch�opiec - musz� wyt�pi� to �cierwo. O, tutaj mam ramrod i krozamon! - Pan wie chyba wszystko, panie Su�ku, prawda? - Wiem sporo. Ale wszystkiego to na razie nie wiem - odrzek� skromnie. - Panie Su�ku... - Co? - Widzi pan? - Gdzie? - zapyta� pan Su�ek, nie patrz�c na ni�. - Na mnie. - W kt�rym miejscu? - Pan Su�ek systematycznie w�cha� ramrod. - Tu - pani Eliza pokazywa�a czubek swojej g�owy. Przerwawszy w�chanie, powi�d� wzrokiem (jakby mo�na by�o powie�� czym innym) za wskazuj�cym palcem pani Elizy. - Tu? - zapyta�. Zatrzyma� wzrok mimowolnie gdzie indziej. - Nie... - roze�mia�a si� kobieta. - Sk�d, nie tu!! Na g�owie. - Rany boskie, co pani zrobi�a najlepszego?! - Uplot�am sobie wianek z rumiank�w. �adnie mi tak? - Nie za bardzo - wyzna� szczerze. - Woli mnie pan bez wianka, prawda? - zapyta�a pani Eliza, w swoim przekonaniu niezwykle dwuznacznie. - Bez wianka te� nie za bardzo pani� wol�. Nie za bardzo lubi� pani� bez wianka - upewnia� pan Su�ek. - Ach, co innego lubi�, co innego kocha�, prawda, panie Su�ku? - Tak. To dwie zupe�nie r�ne sprawy. - Kocham pana... A... pan?... - Co ja? - Czy pan mnie te�, cho� troch�?... - Nic a nic! - S�owo honoru? - S�owo honoru! Naj�wi�tsze! Nie przepadam za pani� za bardzo - powiedzia� jak zwykle pan Su�ek. - Pokocha mnie pan kiedy�. Zobaczy pan! - Jak zobacz�, to si� przekonam - filozofowa� pan Su�ek - sam wtedy pani powiem. - Zaczekam, panie Su�ku, prawda? - No! Pochylony ch�opiec wyci�ga� z ziemi jak�� ro�lin�, sapi�c i post�kuj�c. Wyrwawszy, ogl�da� j� z uwag�. - Co to? - Kt�re? - To, co pan wyrwa� z ziemi, - Hm. Babka lancetowata. - Chwast, prawda? - Chyba nie. Przyk�ada to si� do ran ci�tych, ewentualnie k�utych lub innych... Zreszt�, sprawd�my w tej ksi��ce. Kartkowali d�u�szy czas niezapomniane stronice. - Jest! - krzykn�� pan Su�ek, pokazuj�c brudnym palcem odpowiedni rysunek. - A wi�c to tak�e obrzydliwy chwast, prawda, panie Su�ku? - Rozmia�d�� go obcasem! Pod obcas z nim! - Jaki pan jest silny, panie Su�ku, prawda? - Jak tur jestem silny. Nikogo si� nie boj�! - I pomy�le� - rozmarzy�a si� pani Eliza - �e w�a�nie taki silny m�czyzna, jak pan, kocha zaj�ce, ptaki, ryby, ro�liny... Wzruszenie ogarn�o ich teraz ciep�� fal�. Pan Su�ek chlipa� jak dziecko, z wykrzywionymi w podkow� ko�sk� ustami. - Niech pani przestanie... bo si� rozbecz�... - No, ju� dobrze, dobrze. Niech pan nie p�acze, panie Su�ku. Obetr� panu �zy chusteczk�. Bo�e, Bo�e!... jaki pan brudny!... - Gdzie? - spyta� zaczepnie. - Wsz�dzie. Twarz, r�ce, szyja. - R�ce to od wyrywania chwast�w. - A szyja? - No c�., kurz straszny... Bezskutecznie usi�owa� obejrze� w�asn� szyj�. - Nie jest a� tak brudna - zauwa�y�. - Niech ipani nie przesadza. - Przepraszam. Nie chcia�am pana urazi�. Kocham pana i umyj� panu wszystko. Szyj� oczywi�cie te�. - Nie potrzeba - obruszy� si� poruszony. - Sam to zrobi�. S�owo honoru. Jutro ma by� w szkole kontrola czysto�ci. Przyjdzie higienistka. - Naprawd�? - Tak. Pan Su�ek prze�uwa� co� od pewnego czasu z niesmakiem. - Co pan je? - Ja? - spyta� z g�upia frant. - Nic! - Co� pan �uje. Mnie pan nie nabierze! Widz� to bardzo dobrze! - Zdawa�o si� pani... - Szybko prze�kn�� resztk� �utej substancji. - O, nic - i pokaza� j�zyk - nie ma w ustach. O!... aaa!... - Otworzy� usta na o�cie�. - Rzeczywi�cie - szepn�a pani Eliza, zagl�daj�c przy okazji w g��b - ale j�zyk ma pan zielony. Bo�e naj�wi�tszy, pan jest chory! - Czuj� si� ca�kiem dobrze - powiedzia� niepewnie. - Ca�y j�zyk - kontynuowa�a -i podniebienie s� zielone. Dziwne! A mo�e zarazi� si� pan, panie Su�ku najs�odszy, od tych wszystkich chwast�w? - A sk�d, bardzo uwa�a�em... Musz� jednak co� pani wyzna�, pani Elizo... - Kocha mnie pan? - podpowiedzia�a szybko. - Nie. Co to, to nie. Nie o to chodzi. - A o co panu chodzi, panie Su�ku kochany? - Objad�em si� rzeczywi�cie. To wyznanie sprawi�o mu wyra�n� ulg�. Zblad� jednak. Zachwia� si� niepewnie na chudych nogach. - Wi�c jednak! - pogrozi�a mu palcem dziewczyna. - Oj, nie�adnie k�ama� narzeczonej, panie Su�ku! Narzeczonej m�wi si� wszystko. - Objad�em si� szczawiu polnego. - Teraz? - Przed chwil�. - St�d ta ziele� w ustach i na j�zyku. Rozumiem. Szczaw jest przecie� zdrowy. Co tam!... - Nie, pani Elizo. Myli si� pani. Jest mi niedobrze. - Dlaczego, panie Su�ku najdro�szy? Chyba nie umrze pan zaraz, prawda? - No, nie wiem. S�owo honoru. Szczaw jest chwastem. Prosz� - poda� jej ksi��k� pod tytu�em Chwasty - niech pani sobie przeczyta. - Bo�e najdro�szy! - zaskomli�a pani Eliza, zajrzawszy do literatury - Bo�e... niech pan mnie nie opuszcza!... I w�a�nie wtedy, kiedy pan Su�ek na oczach pani Elizy mia� zamiar zacz�� rozstawa� si� z �yciem, nadszed� niezawodny gajowy Marucha. Chc�c udowodni� naszym bohaterom, �e niepotrzebne s� ich obawy, gajowy chodzi� jaki� czas na czworakach i pas� si� rozmaitymi chwastami. Nazajutrz gajowy Marucha �y� i czu� si� nie�le. Kr�tki, popularnonaukowy szkic o wzajemnych stosunkach cz�owieka z przyrod� oraz wnioski st�d wyp�ywaj�ce "Po co mi tu jaki� tam szkic i zw�aszcza po jak� �e chorob� jakie� wnioski st�d wyp�ywaj�ce? Co mnie to mo�e obchodzi�?" - �achnie si� czytelnik. "Ja tam chc� si� jak najpr�dzej dowiedzie�, co tam nowego zasz�o mi�dzy panem Sutkiem a pani� Eliza" - doda inny czytelnik. "Nie b�dzie mi tu autor wypisywa� szkic�w popularnonaukowych, i do tego kr�tkich!" - powie z�o�liwie trzeci czytelnik. W tych, czy mo�e jeszcze innych, s�owach potencjalnego czytelnika wyra�ona zostanie, by� mo�e, niech�� do szkic�w w og�le lub do rozwa�a� teoretycznych w szczeg�lno�ci. Pytania te stawiaj� i mnie w trudnej sytuacji. Sam bowiem dobrze nie wiem, co sk�ania mnie do napisania poni�szego szkicu. Mo�e ch�� szkicowania, nie zrealizowana we wczesnym dzieci�stwie, wraca do mnie w wieku dojrza�ym ze zdwojon� si��? A mo�e to po prostu niezaspokojona ambicja naukowca czy popularyzatora?... W ko�cu mo�e to by� przecie� ch�� napisania o stosunkach, o wzajemno�ci, o cz�owieku, o przyrodzie... Mo�e to by� tak�e niewy�yta pasja ci�gni�cia wniosk�w. Ci�gni�cia ich w niesko�czono��, wbrew innym, a nawet wbrew samemu sobie. A mo�e, kochani, chodzi mi o ci�gni�cie w og�le? Niewykluczone tak�e, �e chc�, jak to czyni wielu, aby wnioski wyp�ywa�y jak korek, kt�ry zanurzony w wodzie, nawet do du�ej g��boko�ci, nagle puszczony, wyp�ywa sobie - chlump! - na powierzchni� i p�ywa po niej, kolebi�c si� na wiosennym wietrze... Tak czy owak, czas naszkicowa� ten szkic, zrobi� to pr�dko, aby szybko wr�ci� do naszych bohater�w i znowu przy�apa� ich w kolejnej sytuacji, w jakiej na pewno si� znajd�. Ju� od najdawniejszych lat przyroda dawa�a si� cz�owiekowi we znaki, i to porz�dnie. Cz�owiek jednak nie pozostawa� jej d�u�ny i te� dawa� si� we znaki przyrodzie przy byle okazji. To kopn�� w drzewo, to d�gn�� tasakiem w piach, to d�uba� �d�b�em trawy w z�bach bez najmniejszej nawet przyczyny. D�gaj�c, d�ubi�c, kopi�c i nawiercaj�c, opowiada� dany cz�owiek ze zgroz� o wypadku, jak to piorun pieprzn�� J�zka Gleb� przez plecy, kiedy ten wraca� na motorowerze ze sklepu. Opowiadaj�c to, wygra�a� dany cz�owiek niebu zaci�ni�t� pi�ci�. Nie zastanowi� si� taki jeden z drugim, �e mo�e to w�a�nie przyroda (rozumiana bardzo og�lnie i szeroko) za pomoc� pioruna chcia�a sobie J�zkiem Gleb� pod�uba� w z�bach (tak�e rozumianych og�lnie) swych. Kiedy sobie bowiem u�wiadomi�, �e jako ludzie stanowimy cz�stk� przyrody, to przecie� kopi�c w drzewo kopiemy tak�e cz�stk� przyrody i kto wie, czy czyni�c tak nie kopiemy w pewnym sensie samych siebie, i to niekoniecznie w kostk�. Je�eli spojrze� na ten fakt z odpowiedniej perspektywy (nazwijmy to pewnym oddaleniem), to zauwa�ymy, �e nawet cz��, w kt�r� w danym momencie kopania kopiemy beztrosko, nie ma w�a�ciwie znaczenia i patrz�c z g�ry na danego cz�owieka kopi�cego ordynarnie w drzewo, mo�emy nie dostrzec celu ulokowania kopniaka zbyt dok�adnie i mo�emy si� na przyk�ad zdziwi� g�o�no: A czemu to jaki� tam idiota na dole sam siebie kopie w d...? Teraz wida� ju� chyba jasno to, czego nie by�o wida� przed lektur� tego kr�tkiego szkicu: drzewa, ptaki, ro�liny, p�azy, gady, ssaki i wreszcie cz�owiek, wszystko to kie�basi si� na naszej Ziemi w spos�b absolutnie pokie�baszony, zamieszany, ba, nawet zami�chany i bezpowrotny. W ca�ym tym zam�cie panuje pozorny �ad i porz�dek, kt�ry w istocie �adem nie jest, ani porz�dkiem �adnym bynajmniej. A jednak �y� trzeba, cho� mo�na oczywi�cie tego r�wnie dobrze nie robi�, i dlatego u�atwiajmy sobie to pokie�baszenie, staraj�c si� kocha� przyrod�. Kochaj�c j� bowiem, i jednocze�nie stanowi�c sami jej cz��, kochamy siebie samych r�wnie�. Im bardziej zatem kochamy zwyczajn� glist�, w�gorza, morszczuka, warchlaka, tarpana czy najgorzej zapchlonego ratlerka, tym bardziej kochamy samych siebie. Ci�gn�c tak ten szkic zauwa�am, �e wyci�gn�� mi si� on w pod�ugowaty kszta�t ni to nochala, ni to jaszczurczego ogona. Kontynuuj�c jednak ci�gni�cie, mam nadziej� wyci�gn�� z tego nie tylko jaki� ordynarny, pod�u�ny ryj, lecz by� mo�e co� na kszta�t w�a boa, kt�rego kocham przecie�, chc�c pozosta� konsekwentnym w stosunku do tego, co do tej pory napisa�em. Tymczasem jednak odcinam si� od tego ca�ego szkicu, wywijaj�c tak zwanego or�a, i przechodz� do opisywania dalszych los�w naszych bohater�w... ROZDZIA� V Jesienna orka Musicie wiedzie�, je�eli oczywi�cie jeszcze tego nie wiecie, �e zesz�ego roku jesieni� pan Su�ek postanowi� zaora� spory kawa�ek Lasku Wolskiego. W jego post�powaniu da�a si� zauwa�y� tak zwana gospodarska troska o przysz�o�� obej�cia, o jego rozw�j, bogactwo i si��. Poza tym zachcia�o si� panu Su�kowi �y� dostatniej, a od pewnego czasu zrozumia�, �e bez tak zwanej pracy nie ma tak zwanych ko�aczy. Tak wi�c wczesnym, jesiennym rankiem wyszli z pani� Eliz� Wcze�nie z domu i stan�li przed ugorem, kt�ry niebawem zamierzali przekszta�ci� w uprawne pole. - Ile tego mo�e by�, panie Su�ku? - spyta�a pani Eliza, patrz�c het, przed siebie. Dwa, a mo�e nawet trzy hektary... - I to wszystko nasze!? - klasn�a w d�onie. - Nie. Nic podobnego! - Jak to? - Ten kawa� pola wytyczy�em ca�kowicie nielegalnie. Nie robimy jednak �adnej szkody w razie czego. - Dlaczego, panie Su�ku jedyny? - Cicho. Nie karczowali�my lasu, nie zniszczyli�my drzewostanu. - Bo nic tu nie ros�o, prawda? - No! Zaorze si� - przeci�gn�� si� pan Su�ek wyzywaj�co - zaorze si� te dwa albo trzy hektary. Co to komu szkodzi? - I obsiejemy to wszystko, prawda? - Trzeba b�dzie. S�owo honoru. W przysz�ym roku o tej porze b�dziemy zwozi� rzepak, bobik, groch, gryk� i �ubin. - Tyle tego wyro�nie, prawda? - Tak. Zasadzimy tutaj wszystkiego po trochu. B�d�, poza tym, robi� eksperymenty... - I ja te�, prawda? - Ustalmy jedno. - Pan Su�ek spowa�nia� nie na �arty. - Dobrze, ustalmy to. - Patrzy�a na niego z niepokojem. - Pani jest tutaj wy��cznie si�� fizyczn�. Od my�lenia mamy mnie! - Dobrze, panie Su�ku jedyny. Przecie� pan wie, jak ja pana ceni�. - Poza tym. kocha mnie pani przecie� - podsumowa� zr�cznie - i zrobi pani dla mnie praktycznie wszystko, tak? - Och, tak!... Praktycznie wszystko dla pana zrobi�. Ja nawet jestem gotowa na najgorsze - szepn�a - nawet na najgorsze... - No, ju� dobrze - wzruszy� si� ch�opiec - nie b�d� przecie� pani zmusza� a� do takich rzeczy. S�owo honoru. No, do roboty!... - B�dziemy ora�, prawda? - Tak. Pani poci�gnie p�ug, a ja b�d� szed� bezpo�rednio za nim. Pani Eliza niewprawnie szarpn�a p�ug, myl�c orczyk z popr�giem. - Nie tak - zdenerwowa� si� ch�opiec. - �le si� pani do tego bierze. Cierpliwie obja�ni�, co i jak. - Popr�g tutaj, szyja w chom�to, o, a tutaj orczyk... - Nigdy nie chodzi�am jeszcze w zaprz�gu - t�umaczy�a si� niezr�cznie. - Teraz dobrze - kontynuowa� instrukta�. - Jeszcze tylko w�dzid�o. - Jakie w�dzid�o? - To z �elaza. - Co si� z tym robi, w przybli�eniu? - Hm. Ko� bierze je po prostu do pyska... - A ja? - Hm. Chyba te�. Inaczej nie b�d� m�g� pani� kierowa�. Musimy przecie� r�wno poodwala� wszystkie skiby. - Sporo z tym b�dzie roboty, prawda? - Z niesmakiem w�o�y�a w�dzid�o tam, gdzie chcia� ch�opak. - Ju� mam w ustach to b�dzid�o - powiedzia�a z trudem. - W�dzid�o! Nigdy nie mo�e si� pani nauczy� fachowych nazw!... - Przepraszam - wyszepta�a - nie chcia�am pana urazi�. - Niech pani uwa�a. Na "wio!" rusza pani przed siebie. - Kocham pana - m곳a w ustach wyznanie - kocham pana, panie Su�ku jedyny! - Cicho! Niech si� pani nie wyg�upia. Kocha� tu b�dzie w takiej chwili... - Kocham pana w ka�dej chwili dnia i nocy - wyplu�a �elazo - szalej� za panem, najdro�szy m�j panie Su�ku!!! - Wyplu�a pani w�dzid�o? - Przepraszam. Zardzewia�e �elazo wr�ci�o na swoje miejsce. Strzeli� z bata pan Su�ek. - Wio! Wista! - Jakie "wista"? - spyta�a kobieta. - To znaczy w prawo. - A w lewo? - Hetta! No, wio! Bo przy�o�� batem... Jaki� czas pracowali w pocie czo�a. Przed nimi rozci�ga�o si� dziewicze pole. Za nimi czerni�y si� nier�wne skiby zaoranej ziemi. - Du�o jeszcze tego pola zosta�o? - spyta�a pani Eliza potykaj�c si�. - Nie widzi pani? - Nie bardzo znam si� na tych pana hektarach. - Wytyczy�em patyczkami. W ka�dym rogu pola wbi�em odpowiedni patyczek. Powsta� w ten spos�b prostok�t. Taki kszta�t ma w�a�nie nasze pole. - R�wno ci�gn�? - Nie za bardzo. S�owo honoru. Nic pani w�a�ciwie nie potrafi robi� przyzwoicie! - Jestem tylko s�ab� kobiet�. - Ale ci�gnie pani zdrowo. No, tyle �e krzywo. Cholery mo�na dosta�! Cisz� jesiennego poranka rozdar�y ca�kiem wyra�ne strza�y. - Bo�e, kto� strzela�! - przerazi�a si� nie na �arty pani Eliza. - Czy to pan tak strzela sobie z bata, panie Su�ku? - Nie. - S�ysza�am wystrza�y!... - Ja te�. I co z tego? - Boj� si�, a pan? - Nie. Sk�d?! - Jaki pan odwa�ny... Kocham pana. - Cicho. To nie ma nic wsp�lnego z odwag�. - Dlaczego? - Ja wiem, sk�d te strza�y! - Powie mi pan? - Mog�. To p�kaj� str�ki �ubinu i �uszczyna rzepaku. - Nie wiedzia�am, �e ro�nie ju� tutaj to wszystko, prawda? - Bo to wszystko ro�nie na s�siednim polu. To przecie� pole gajowego Mar uchy. - Ajj!!! - krzykn�a pani Eliza, chwytaj�c si� za oko. - Co tam, cholera jasna? - Co� mi wpad�o do oka. - Pewnie nasiono rzepaku. Wyskakuj� one ze str�k�w na odleg�o�� nawet kilkunastu metr�w. - Siedzi mi to nasiono w oku, panie Su�ku. - A to pech. Ma pani pecha, pani Elizo. Ja mam ca�y czas oczy przymru�one. Nie ma g�upich. S�owo honoru. - Nie widz� drogi przed sob�... - Nie szkodzi. B�d� pani� powozi�. Hetta! - pokrzykiwa�. - Wioo!!! Wlecze si� pani okropnie. Wioo!! Oj, bo b�dzie bat w u�yciu! Nie lubi� leniuch�w... - Du�o jeszcze zosta�o? - spyta�a dziewczyna skromnie. - Do zaorania? - odpowiedzia� pytaniem z g�upia frant. - Aha. - Nawet po�owy nie zaora�em. Wie pani co? - S�ucham pana, panie Su�ku najs�odszy. - Ziemia nam dobrze obrodzi. - Sk�d pan wie? - Bo za naszym p�ugiem chodz� po polu ptaki. S� tutaj: gawrony, pliszki, szpaki, wrony, a gdzieniegdzie i mewy �mieszki. Oho! - obejrza� si� - jedz� sobie w najlepsze t�uste p�draki. - Dlaczego? Po co to wszystko? Po co to? - zada�a trzy podobne pytania jednym tchem. - To ich po�ywienie. Przys�owie powiada: "za czyim p�ugiem stado ptak�w chodzi, temu ziemia dobrze obrodzi". S�owo honoru. B�dzie dobry zbi�r w przysz�ym roku... Prry!... Odpoczniemy troch�... Pan Su�ek wyprz�g� pani� Eliz� i przysiedli w cieniu sosny. - Oj, jak dobrze... Zm�czy�am si�, prawda? - Jest pani zgrzana... - poklepa� j� po twarzy. - Czy mamy co� do jedzenia? - Wzi�am z domu du�o jedzenia. Jest w tym koszyku. Spojrza� �akomie na koszyk. - Aha. Rzeczywi�cie! Jest kie�basa... - zajada� w najlepsze - jaja i herbata. Wystarczy mi!... Pa�aszowa�, jak to si� m�wi, nie owijaj�c w bawe�n�. - A ja? - Patrzy�a �akomie na jego pracuj�ce �uchwy. - Pani te� chce si� je��? Cholery mo�na dosta�! A nie mo�e pani skubn�� troch� trawy?... Tam - pokaza� ordynarnie palcem - pod lasem ro�nie szczaw. Sam widzia�em, s�owo honoru! - Zgoda, panie Su�ku. Kocham pana. Dla pana zjem nawet traw�... Jaki� czas pas�a si� spokojnie pod lasem. Muchy ci�y. Zbiera�o si� na burz�. Nagle pierwsze krople jesiennego deszczu zacz�y kapa�: kap, kap... - Zaczyna pada�! - wytar� d�oni� usta pan Su�ek. - Kropi rzeczywi�cie, panie Su�ku - odpowiedzia�a spod lasu pani Eliza. - Przemoczy nas do nitki. - �eby tylko pan si� nam nie przezi�bi�, prawda? - rzek�a ju� z bliska. - �atwo si� przezi�biam. Raz dwa i zapalenie p�uc gotowe. - Okryj� pana. - Czym? - spyta� kpi�co. - Ma pani tylko sukni� z lamy... - Przykryj� pana ni� w�a�nie. Kocham pana... Kocham pana, panie Su�ku. Z czu�o�ci� otuli�a ch�opca wytworn� sukienk�. Deszcz tymczasem pada� coraz intensywniejszy. Praktycznie la�o jak z cebra. Patrzy�a na niego, a krople deszczu sp�ywa�y jej po policzkach, zostawiaj�c szarawe smugi. - Kocham pana, panie Su�ku... - Cicho! To przelotny deszcz. Przeczekamy, a potem do roboty! Opad by� rzeczywi�cie przelotny. Zaledwie kilka minut la�o i la�o. Zrobi�o si� ch�odno. Tak ch�odno, �e nawet pan Su�ek szczelnie otulony sukni� z lamy nabawi�by si� z pewno�ci� co najmniej silnego kataru. Na szcz�cie wypogodzi�o