2536

Szczegóły
Tytuł 2536
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2536 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2536 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2536 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

HERMANN HESSE WILK STEPOWY (PRZE�O�Y�A GABRIELA MYCIELSKA) SCAN-DAL Przedmowa Ksi��ka ta zawiera notatki pozosta�e po cz�owieku, kt�rego nazywali�my "wilkiem stepowym", czyli okre�leniem, jakiego on sam wielokrotnie u�ywa� w stosunku do siebie. Jest kwesti� dyskusyjn�, czy jego r�kopis wymaga przedmowy; odczuwam jednak potrzeb� dorzucenia do tych zapisk�w kilku kartek, na kt�rych spr�buj� naszkicowa� moje o nim wspomnienia. Wiem o tym cz�owieku niewiele, a zw�aszcza nie znam ani jego przesz�o�ci, ani pochodzenia. Osobowo�� jego wywar�a na mnie jednak silne i - musz� przyzna� - mimo wszystko sympatyczne wra�enie. Wilk stepowy, m�czyzna oko�o pi��dziesi�cioletni, zjawi� si� pewnego dnia - przed kilkoma laty - w domu mojej ciotki, szukaj�c umeblowanego pokoju. Wynaj�� mansard� i przyleg�� izdebk� sypialn�, wr�ci� po kilku dniach z dwiema walizkami i du�� skrzyni� ksi��ek i mieszka� u nas dziewi�� czy dziesi�� miesi�cy. Prowadzi� �ycie bardzo ciche i samotne i gdyby nie s�siedztwo naszych pokoi sypialnych, sprzyjaj�ce przypadkowym spotkaniom na schodach i w korytarzu, prawdopodobnie nie poznaliby�my si� nigdy, gdy� by� to cz�owiek nietowarzyski w stopniu niespotykanym, prawdziwy wilk stepowy - jak siebie niekiedy nazywa� - istota obca, dzika, a tak�e bardzo p�ochliwa, istota z innego �wiata ni� m�j. Jak dalece pogr��y� si� w osamotnieniu z racji swych predyspozycji i losu i w jakim stopniu osamotnienie to �wiadomie uwa�a� za sw�j los, o tym - rzecz jasna - dowiedzia�em si� dopiero z pozostawionych przez niego zapisk�w; jednak w pewnej mierze pozna�em go ju� wcze�niej z jego niepozornych gest�w i rozm�w; doszed�em do wniosku, �e obraz, jaki wyrobi�em sobie o nim na podstawie zapisk�w, jest w zasadzie zgodny z - oczywi�cie bledszym i mniej kompletnym - obrazem ukszta�towanym na podstawie naszej osobistej znajomo�ci. Przypadek sprawi�, �e by�em przy tym, kiedy wilk stepowy zjawi� si� w naszym domu po raz pierwszy i wynaj�� u mojej ciotki pok�j. Przyszed� w porze obiadowej, talerze sta�y jeszcze na stole, a ja mia�em zaledwie p� godziny przed powrotem do biura. Jeszcze dzi� pami�tam dziwne i sprzeczne wra�enie, jakie wywar� na mnie przy pierwszym spotkaniu. Wszed� przez oszklone drzwi, poci�gn�wszy uprzednio za dzwonek. W mrocznym przedpokoju ciotka spyta�a, czego sobie �yczy. Wilk stepowy zrazu nie odpowiedzia� ani te� nie wymieni� swojego nazwiska, uni�s� w g�r� kanciast� g�ow� o kr�tko ostrzy�onych w�osach, w�szy� wra�liwym nosem dooko�a i powiedzia�: "O, jak tu przyjemnie pachnie". U�miecha� si� przy tym, a moja poczciwa ciotka u�miecha�a si� r�wnie�, mnie za� te s�owa powitania wyda�y si� raczej �mieszne i usposobi�y do niego negatywnie. - Prawda - powiedzia� - przychodz� w sprawie pokoju do wynaj�cia. Dopiero kiedy we tr�jk� wchodzili�my po schodach na poddasze, mog�em dok�adniej przyjrze� si� przybyszowi. Nie by� wysoki, chodzi� jednak i trzyma� g�ow� tak jak ludzie o s�usznym wzro�cie, mia� na sobie modny, obszerny p�aszcz zimowy i w og�le ubrany by� dostatnio, lecz niedbale, by� g�adko ogolony, a w�osy, ca�kiem kr�tko ostrzy�one, tu i �wdzie po�yskiwa�y siwizn�. Jego ch�d pocz�tkowo zupe�nie mi si� nie podoba�, by�o w nim co� z wysi�ku i wahania, co nie harmonizowa�o ani z jego ostrym i surowym profilem, ani z tonem i temperamentem jego mowy. Dopiero p�niej spostrzeg�em i dowiedzia�em si�, �e by� chory i �e chodzenie sprawia�o mu trudno�ci. Z osobliwym u�miechem, kt�ry w�wczas by� mi r�wnie� niemi�y, przygl�da� si� schodom, �cianom, oknom i starym, wysokim szafom stoj�cym na korytarzu; odnosi�em wra�enie, �e wszystko mu si� podoba, a zarazem w jaki� spos�b go �mieszy. W og�le cz�owiek ten sprawia� wra�enie, jak gdyby przybywa� do nas z obcego �wiata, by� mo�e z zamorskich kraj�w, i uwa�a�, �e wszystko tu jest �adne, ale troch� �mieszne. By� - nie mog� tego okre�li� inaczej - grzeczny, nawet uprzejmy, podoba� mu si� dom, zgodzi� si� te� natychmiast i bez zastrze�e� na pok�j, czynsz, �niadania i w og�le na wszystko, a jednak cz�owieka tego otacza�a, jak mi si� zdawa�o, niedobra czy te� wroga aura. Wynaj�� gabinet i pok�j sypialny, wys�ucha� uwa�nie i grzecznie informacji dotycz�cych opa�u, wody, obs�ugi i regulaminu domowego, zgodzi� si� na wszystko, zaproponowa� te� od razu zadatek; a mimo to by� jak gdyby nieobecny, sam wydawa� si� sobie �mieszny w swych poczynaniach i nie bra� siebie serio, tak jak gdyby wynajmowanie pokoju i rozmowa z lud�mi po niemiecku by�a dla niego czym� dziwnym i nowym i jak gdyby w my�lach zaj�ty by� zgo�a odmiennymi sprawami. Takie mniej wi�cej by�o moje wra�enie i nie m�g�bym nazwa� go korzystnym, gdyby nie zosta�o przeobra�one i skorygowane innymi szczeg�ami. Przede wszystkim od razu spodoba�a mi si� twarz tego m�czyzny; spodoba�a mi si� mimo wyrazu obco�ci, by�a to bowiem twarz mo�e troch� dziwna i smutna, ale czujna, my�l�ca, przeorana do�wiadczeniem i uduchowiona. A poza tym nieco mnie udobrucha� rodzaj jego grzeczno�ci i uprzejmo�ci, kt�ry - cho� zdawa�o si�, �e sprawia mu troch� wysi�ku - by� ca�kowicie pozbawiony pychy, a nawet mia� w sobie co� nieomal wzruszaj�cego, co� b�agalnego, na co dopiero p�niej znalaz�em wyt�umaczenie, co mnie jednak od razu troch� dla niego zjedna�o. Jeszcze nim sko�czy�o si� ogl�danie obu pomieszcze� oraz dalsze pertraktacje, up�yn�� czas mojej przerwy obiadowej; musia�em wraca� do biura. Po�egna�em si� i zostawi�em go ciotce. Kiedy wieczorem wr�ci�em do domu, ciotka o�wiadczy�a, �e obcy wynaj�� mieszkanie i sprowadza si� w najbli�szych dniach, prosi� tylko, �eby nie zg�asza� jego przybycia policji, poniewa� dla niego, cz�owieka chorowitego, formalno�ci, wystawanie w urz�dach policyjnych itd. s� nie do zniesienia. Przypominam sobie dok�adnie, jak mnie to zaskoczy�o i jak ostrzega�em ciotk� przed zgod� na te warunki. Z dziwn� obco�ci�, cechuj�c� tego cz�owieka, zdawa� si� a� nadto dobrze harmonizowa� w�a�nie �w l�k przed policj�, kt�ry wr�cz rzuca� mi si� w oczy jako podejrzany. T�umaczy�em ciotce, �e na spe�nienie tego do�� dziwnego wymagania, mog�cego w pewnych okoliczno�ciach mie� dla niej bardzo niepo��dane skutki, nie wolno si� pod �adnym warunkiem zgodzi�, zw�aszcza wobec ca�kowicie obcego cz�owieka. Ale okaza�o si�, �e ciotka ju� mu przyrzek�a dostosowa� si� do tego �yczenia i �e w og�le da�a si� uwie�� i oczarowa� nieznajomemu; nigdy bowiem nie przyjmowa�a lokator�w, z kt�rymi nie mog�aby nawi�za� jakiego� ludzkiego, przyjaznego i rodzinnego, albo raczej matczynego kontaktu, co te� przez niejednego z poprzednich lokator�w by�o solidnie wykorzystywane. Zdarza�o si�, �e w pierwszych tygodniach nowemu lokatorowi mia�em niejedno do zarzucenia, gdy tymczasem moja ciotka za ka�dym razem serdecznie bra�a go w obron�. Poniewa� nie podoba�o mi si� niedope�nienie obowi�zku zameldowania na policji, chcia�em przynajmniej us�ysze� od ciotki, co wie o obcym, o jego pochodzeniu i zamiarach. Okaza�o si�, �e wie o nim ju� to i owo, cho� po moim wyj�ciu w po�udnie bawi� u niej bardzo kr�tko. Powiedzia�, �e zamierza zatrzyma� si� w naszym mie�cie kilka miesi�cy, korzysta� z bibliotek i obejrze� zabytki. W�a�ciwie ciotce nie odpowiada�o, �e chcia� wynaj�� mieszkanie tylko na kr�tki okres, ale widocznie ju� j� sobie zjedna�, mimo do�� dziwnego sposobu bycia. Kr�tko m�wi�c, pokoje by�y wynaj�te, a moje zastrze�enia okaza�y si� sp�nione. - Dlaczego w�a�ciwie powiedzia�, �e tu przyjemnie pachnie? - zapyta�em. Wtedy moja ciotka, kt�ra czasami miewa dobre przeczucia, o�wiadczy�a: - To dla mnie oczywiste. U nas pachnie czysto�ci� i porz�dkiem, atmosfer� pogodnego i przyzwoitego �ycia, i to mu si� spodoba�o. Wygl�da tak, jak gdyby od tego ju� odwyk� i jak gdyby mu tego brakowa�o. Niech i tak b�dzie, pomy�la�em. - Ale - ci�gn��em - je�li nie jest przyzwyczajony do porz�dnego i przyzwoitego �ycia, to co z tego wyniknie? Co zrobisz, je�li nie jest schludny i wszystko zabrudzi albo je�li b�dzie nocami wraca� pijany? - To si� oka�e - powiedzia�a ciotka, �miej�c si�; poprzesta�em wi�c na tym. I rzeczywi�cie obawy moje okaza�y si� nieuzasadnione. Lokator, cho� absolutnie nie wi�d� �ycia solidnego i rozs�dnego, nie przeszkadza� nam ani nie wyrz�dza� szk�d; dzi� jeszcze ch�tnie go wspominamy. Ale do naszego wn�trza, do mojej duszy i do duszy mojej ciotki, cz�owiek ten wni�s� jednak wiele zam�tu i wyrz�dzi� nam krzywd�, a m�wi�c szczerze, d�ugo jeszcze nie b�d� m�g� si� z nim upora�. �ni mi si� czasem po nocach i czuj� si� samym jego istnieniem do g��bi poruszony i zaniepokojony, cho� sta� mi si� wr�cz drogi. W dwa dni p�niej wo�nica przyni�s� rzeczy obcego, kt�ry nazywa� si� Harry Haller. Bardzo �adna sk�rzana walizka zrobi�a na mnie dobre wra�enie, a du�y p�aski neseser zdawa� si� wskazywa� na dawne dalekie podr�e, gdy� by� oblepiony sp�owia�ymi etykietami hoteli i firm spedycyjnych z r�nych, tak�e zamorskich kraj�w. W ko�cu zjawi� si� on sam, po czym zacz�� si� okres, w kt�rym stopniowo poznawa�em tego osobliwego cz�owieka. Zrazu niczym si� do tego nie przyczyni�em. I cho� interesowa�em si� Hallerem od momentu, kiedy tylko go zobaczy�em, to jednak w ci�gu paru tygodni nie uczyni�em niczego, �eby go spotka� czy nawi�za� z nim rozmow�. Natomiast, musz� to przyzna�, obserwowa�em go ju� od pocz�tku, wchodzi�em niekiedy do jego pokoju pod nieobecno�� lokatora i w og�le troch� go z ciekawo�ci szpiegowa�em. Powiedzia�em ju� nieco o powierzchowno�ci wilka stepowego. Na pierwszy rzut oka robi� wra�enie cz�owieka wybitnego, wyj�tkowego i niezwykle uzdolnionego, twarz jego by�a pe�na wyrazu, a niezwykle subtelna i o�ywiona mimika odzwierciedla�a interesuj�ce, ogromnie wra�liwe, pe�ne delikatno�ci i uczuciowo�ci �ycie duchowe. Kiedy w rozmowie przekracza� nieraz granice konwenansu i z g��bi swej obco�ci wypowiada� osobiste, w�asne my�li, wtedy ka�dy z nas musia� si� mu bezwzgl�dnie podporz�dkowa�, wi�cej bowiem przemy�la� ni� inni ludzie i w sprawach ducha by� nieomal rzeczowy, pewny swych przemy�le� i wiedzy, jakimi odznaczaj� si� tylko ludzie prawdziwie uduchowieni, ca�kowicie wyzbyci pr�no�ci, kt�rzy nigdy nie pragn� b�yszcze�, kogokolwiek przekonywa� albo za wszelk� cen� postawi� na swoim. Tak� wypowied�, kt�ra nie by�a nawet wypowiedzi�, a raczej spojrzeniem, przypominam sobie z ostatniego okresu jego pobytu u nas. Ot� pewien s�awny historiozof i krytyk kultury, cz�owiek o europejskim nazwisku, zapowiedzia� sw�j wyk�ad w auli; uda�o mi si� nam�wi� wilka stepowego do p�j�cia na ten wyk�ad, cho� pocz�tkowo wcale nie mia� na to ochoty. Poszli�my tam razem i siedzieli�my na sali obok siebie. Gdy prelegent wszed� na katedr� i zacz�� wyg�asza� prelekcj�, rozczarowa� swoim nieco kokieteryjnym i pysza�kowatym wyst�pieniem wielu s�uchaczy, kt�rzy spodziewali si� dostrzec w nim proroka. Kiedy wi�c zacz�� m�wi� i na wst�pie zwr�ci� si� do obecnych z paroma pochlebstwami, dzi�kuj�c jednocze�nie za liczn� frekwencj�, wilk stepowy rzuci� mi kr�tkie spojrzenie, pe�ne krytycyzmu zar�wno wobec s��w, jak i ca�ej osoby prelegenta; ach, niezapomniane i straszne spojrzenie, o kt�rego znaczeniu mo�na by napisa� ca�� ksi��k�! Spojrzenie to nie tylko krytykowa�o tego w�a�nie m�wc� i unicestwia�o s�awnego cz�owieka swoj� nieodpart�, cho� �agodn� ironi�: by�o raczej smutne ni� ironiczne, nawet przepastnie i beznadziejnie smutne. Tre�ci� bowiem tego spojrzenia by�a cicha rozpacz, kt�ra w pewnym sensie sta�a si� ju� nawykiem i form�. Swoj� rozpaczliw� jasno�ci� spojrzenie to prze�wietla�o nie tylko osob� nad�tego m�wcy, ale wyszydza�o i os�dza�o sytuacj� chwili, oczekiwanie i nastr�j publiczno�ci, nieco pretensjonalny tytu� zapowiedzianej prelekcji - nie - spojrzenie wilka stepowego przenika�o ca�� nasz� wsp�czesno��, ca�� zapobiegliw� krz�tanin�, ca�e karierowiczostwo i pr�no��, ca�� powierzchown� gr� zarozumia�ej, p�ytkiej duchowo�ci i - niestety - si�ga�o jeszcze g��biej, nie tylko do brak�w i beznadziejno�ci naszych czas�w, naszej mentalno�ci, naszej kultury, ale przenika�o a� do serca cz�owiecze�stwa, wymownie wyra�a�o w jednej sekundzie ca�e zw�tpienie my�liciela, by� mo�e wtajemniczonego w godno�� i sens �ycia ludzkiego w og�le. Spojrzenie to m�wi�o: "Patrz, jakimi jeste�my ma�pami! Patrz, jaki jest cz�owiek!" - i ca�a s�awa, ca�a m�dro��, wszystkie zdobycze ducha, wszystkie d��enia do wznios�o�ci, wielko�ci i trwa�o�ci, do tego co ludzkie, run�y i sta�y si� ma�pi� igraszk�! Relacj� t� wybieg�em daleko w przysz�o�� i - wbrew moim zamiarom i woli - powiedzia�em o Hallerze w gruncie rzeczy to, co istotne, cho� pocz�tkowo zamierza�em ods�ania� jego obraz stopniowo, w miar� opowiadania o naszej rozwijaj�cej si� powoli znajomo�ci. Skoro ju� wyprzedzi�em fakty, nie pozostaje mi nic innego, jak opowiada� dalej o "zagadkowej" obco�ci Hallera i szczeg�owo zda� spraw� z tego, jak stopniowo odgadywa�em i poznawa�em przyczyny i znaczenie tej obco�ci, tego niezwyk�ego, straszliwego osamotnienia. Tak b�dzie lepiej, gdy� chcia�bym w�asn� osob� pozostawi� w cieniu. Nie zamierzam przedstawia� moich pogl�d�w ani opowiada� bajek czy te� uprawia� psychologii, pragn� jedynie jako naoczny �wiadek dorzuci� co� nieco� do obrazu tego dziwnego cz�owieka, kt�ry pozostawi� po sobie r�kopis wilka stepowego. Ju� w�wczas, gdy go zobaczy�em po raz pierwszy, kiedy wszed� przez oszklone drzwi do mieszkania ciotki i wyci�gn�wszy g�ow� do przodu jak ptak, chwali� przyjemny zapach domu, uderzy�a mnie dziwno�� tego cz�owieka; moj� pierwsz�, naiwn� reakcj� by�a niech��. Wyczu�em (a moja ciotka, kt�ra w przeciwie�stwie do mnie wcale nie jest typem intelektualnym, wyczu�a mniej wi�cej to samo), �e m�czyzna ten jest chory, �e cierpi na jak�� chorob� psychiczn�, chorob� usposobienia lub charakteru, i instynktem zdrowego broni�em si� przeciwko temu. Z biegiem czasu niech�� moja zmieni�a si� w sympati�, przejawiaj�c� si� w wielkim wsp�czuciu dla tego g��boko i stale cierpi�cego cz�owieka, gdy� by�em �wiadkiem jego osamotnienia i wewn�trznego umierania. W tym te� okresie u�wiadamia�em sobie coraz wyra�niej, �e jego choroba nie polega na jakich� brakach natury, lecz przeciwnie, na wielkim, a niezharmonizowanym bogactwie uzdolnie� i si�. Przekona�em si�, �e Haller jest geniuszem cierpienia, �e wykszta�ci� w sobie, w sensie niekt�rych wypowiedzi Nietzschego, genialn�, nieograniczon� i straszliw� zdolno�� cierpienia. Przekona�em si� r�wnocze�nie, �e podstaw� jego pesymizmu nie by�a pogarda dla �wiata, lecz pogarda dla samego siebie, gdy� m�wi�c bezlito�nie i druzgoc�co o instytucjach lub osobach, nigdy nie wy��cza� siebie, zawsze najpierw przeciw sobie kierowa� ostrze swych strza�, siebie przede wszystkim nienawidzi� i negowa�... Tu musz� wtr�ci� pewn� uwag� psychologiczn�. Cho� o �yciu wilka stepowego niewiele mi wiadomo, mam jednak wszelkie powody do przypuszczenia, �e przez kochaj�cych, ale surowych i bardzo pobo�nych rodzic�w i nauczycieli wychowywany by� w duchu, kt�rego zasad� jest "�amanie woli". To unicestwienie osobowo�ci i �amanie woli u tego ucznia zawiod�o, by� bowiem zbyt silny i nieugi�ty, zbyt dumny i inteligentny. Zamiast unicestwi� jego osobowo��, zdo�ano go tylko nauczy� nienawi�ci do samego siebie. Przeciw sobie samemu, przeciw temu niewinnemu i szlachetnemu obiektowi kierowa� odt�d przez ca�e �ycie genialno�� swej wyobra�ni i pe�ni� swych intelektualnych mo�liwo�ci. By� bowiem mimo wszystko na wskro� chrze�cijaninem i m�czennikiem w tym, �e ka�de ostrze, ka�d� krytyk�, ka�d� z�o�liwo��, ka�d� nienawi��, do jakiej by� zdolny, kierowa� przede wszystkim przeciw sobie. W odniesieniu do bli�nich, do otoczenia, podejmowa� stale bohaterskie i powa�ne wysi�ki, by ich kocha�, by odda� im sprawiedliwo��, nie sprawia� b�lu; zasad� mi�o�ci bli�niego wpojono mu bowiem r�wnie g��boko jak nienawi�� do samego siebie i w ten spos�b ca�e jego �ycie sta�o si� przyk�adem, �e bez mi�o�ci w�asnej niemo�liwa jest te� mi�o�� bli�niego, �e nienawi�� do samego siebie jest tym samym co skrajny egoizm i p�odzi w ko�cu t� sam� okrutn� samotno�� i rozpacz. Ale czas ju� przerwa� rozmy�lania i przej�� do rzeczywisto�ci. A wi�c pierwsz� rzecz�, kt�rej dowiedzia�em si� o naszym lokatorze, po cz�ci przez w�asne przeszpiegi, po cz�ci dzi�ki uwagom ciotki, by�y szczeg�y dotycz�ce jego trybu �ycia. Niebawem okaza�o si�, �e by� on intelektualist� i molem ksi��kowym i �e nie wykonywa� �adnego praktycznego zawodu. Zwykle d�ugo le�a� w ��ku, cz�sto wstawa� dopiero oko�o po�udnia i w szlafroku przemierza� par� krok�w, dziel�cych sypialni� od po�o�onego naprzeciw gabinetu. Gabinet ten - du�a i przyjemna mansarda o dw�ch oknach - ju� po kilku dniach wygl�da� inaczej ni� w�wczas, kiedy zamieszkiwali go inni lokatorzy. Zape�nia� si� i z czasem stawa� coraz cia�niejszy. Na �cianach zawieszono obrazy, poprzyczepiano rysunki, niekiedy wyci�te z czasopism ilustracje, kt�re si� cz�sto zmienia�y. By� tam krajobraz po�udniowy i fotografie jakiego� niemieckiego miasteczka, widocznie rodzinnych stron Hallera, mi�dzy nimi wisia�y barwne, jasne akwarele, kt�re - jak dowiedzieli�my si� p�niej - sam malowa�. Dalej fotografia �adnej m�odej kobiety albo m�odej dziewczyny. Przez jaki� czas wisia� na �cianie syjamski Budda, kt�rego potem zast�pi�a reprodukcja Nocy Micha�a Anio�a, a nast�pnie wizerunek Mahatmy Gandhiego. Ksi��ki wype�nia�y nie tylko wielk� szaf� biblioteczn�, ale by�y porozk�adane wsz�dzie, na sto�ach, na pi�knym starym sekretarzyku, na otomanie, na krzes�ach, na ziemi: ksi��ki z papierowymi zak�adkami, kt�re si� ci�gle zmienia�y. Ksi��ek przybywa�o stale, gdy� nie tylko znosi� ca�e ich stosy z bibliotek, ale otrzymywa� te� cz�sto przesy�ki pocztowe. Cz�owiek zamieszkuj�cy ten pok�j m�g� by� uczonym. Z wra�eniem tym harmonizowa� snuj�cy si� wsz�dzie dym z cygar i porozstawiane popielniczki z niedopa�kami. Du�a cz�� ksi��ek nie by�a jednak tre�ci naukowej. Ogromn� wi�kszo�� stanowi�y dzie�a pisarzy wszystkich epok i wszystkich narod�w. Przez jaki� czas le�a�o na tapczanie, na kt�rym cz�sto sp�dza� ca�e dni, sze�� grubych tom�w dzie�a z ko�ca osiemnastego wieku pod tytu�em Podr� Zofii z K�ajpedy do Saksonii. Zna� by�o, �e cz�sto zagl�da� do zbiorowych wyda� Goethego, Jean Paula, Novalisa, a tak�e Lessinga, Jacobiego i Lichtenberga. W kilku tomach Dostojewskiego tkwi�o mn�stwo zapisanych kartek. Na du�ym stole mi�dzy t� mas� ksi��ek i pism sta� cz�sto bukiet kwiat�w, tam te� poniewiera�a si� stale zakurzona kaseta z akwarelami, obok niej popielniczki, oraz - czego nie nale�y przemilcze� - r�ne butelki z trunkami. Butelka w s�omianej plecionce by�a najcz�ciej nape�niona czerwonym w�oskim winem, kt�re przynosi� z pobliskiego ma�ego sklepiku, czasem pojawia�a si� te� flaszka burgunda albo malagi, a p�kata butelka wi�ni�wki, opr�niona - jak zauwa�y�em - w bardzo kr�tkim czasie niemal ca�kowicie, znik�a w k�cie pokoju i tam pokry�a si� kurzem z nie umniejszaj�c� si� ju� resztk� zawarto�ci. Nie chc� si� usprawiedliwia� z uprawianego przeze mnie szpiegowania i przyznaj� otwarcie, �e pocz�tkowo wszystkie te oznaki �ycia, wype�nionego wprawdzie intelektualnymi zainteresowaniami, ale przy tym do�� hulaszczego i wyuzdanego, budzi�y we mnie odraz� i nieufno��. Jestem nie tylko cz�owiekiem o mieszcza�skich nawykach, prowadz�cym regularny tryb �ycia, przyzwyczajonym do pracy i �cis�ego rozk�adu godzin: jestem r�wnie� abstynentem i nie pal�, wi�c owe butelki w pokoju Hallera jeszcze mniej mi si� podoba�y ni� reszta malowniczego artystycznego nie�adu. Tak jak w spaniu i pracy, tak te� w sprawach kulinarnych go�� nasz prowadzi� bardzo nieregularny i kapry�ny tryb �ycia. Niekiedy wcale nie wychodzi� z domu i niczego nie bra� do ust pr�cz rannej kawy, niekiedy ciotka znajdowa�a sk�rk� od banana jako jedyn� pozosta�o�� ca�ego obiadu, ale zn�w w inne dni jada� b�d� w dobrych i wykwintnych restauracjach, b�d� w ma�ych podmiejskich knajpkach. Wydawa�o si�, �e zdrowie ma nie najlepsze. Poza niedow�adem n�g, cz�sto utrudniaj�cym mu wchodzenie po schodach, zdawa� si� cierpie� r�wnie� z powodu innych dolegliwo�ci; kiedy� wspomnia� mimochodem, �e ju� od wielu lat nie sypia i nie trawi normalnie. Przypisywa�em to przede wszystkim piciu. P�niej, kiedy towarzyszy�em mu czasem do kt�rej� z jego knajp, by�em nieraz �wiadkiem, jak duszkiem i z fantazj� wlewa� w siebie wino, ale ani ja, ani nikt inny nie widzia� go naprawd� pijanym. Nigdy nie zapomn� naszego pierwszego bardziej osobistego spotkania. Znali�my si� ot tak, jak znaj� si� lokatorzy s�siaduj�cych pokoj�w w tym samym mieszkaniu. Pewnego wieczoru, gdy wr�ci�em z biura do domu, ku mojemu zdumieniu zobaczy�em pana Hallera siedz�cego na schodach mi�dzy pierwszym a drugim pi�trem. Siedzia� na najwy�szym stopniu i usun�� si� na bok, aby mnie przepu�ci�. Zapyta�em, czy nie czuje si� �le, i wyrazi�em gotowo�� odprowadzenia go na g�r�. Haller spojrza� na mnie; odnios�em wra�enie, �e wyrwa�em go z jakiego� transu. Powoli zacz�� si� u�miecha� na sw�j ujmuj�cy i smutny spos�b, kt�ry tak cz�sto k�ad� mi si� na sercu ci�arem, po czym prosi�, �ebym usiad� przy nim. Podzi�kowa�em, m�wi�c, �e nie zwyk�em siadywa� na schodach przed mieszkaniami obcych ludzi. - Ach tak - powiedzia�, u�miechaj�c si� swobodniej. - Ma pan racj�. Ale prosz� poczeka� chwilk�, chcia�bym wyja�ni� panu, dlaczego musia�em tu troch� posiedzie�. Wskazywa� przy tym na podest przed mieszkaniem na pierwszym pi�trze, zajmowanym przez jak�� wdow�. Na tej niewielkiej powierzchni, wy�o�onej parkietem, mi�dzy schodami, oknem i oszklonymi drzwiami, sta�a przy �cianie wysoka mahoniowa szafa, ozdobiona w g�rze staromodnym gzymsem, a przed szaf� na ziemi, na dw�ch ma�ych, niskich postumencikach, umieszczono dwie ro�liny w du�ych doniczkach: azali� i araukari�. Ro�liny wygl�da�y �adnie, by�y zawsze utrzymane czysto, bez zarzutu, co i ja ju� z przyjemno�ci� zauwa�y�em. - Widzi pan - ci�gn�� dalej Haller - ten ma�y podest z araukari� pachnie tak bajecznie, �e cz�sto nie mog� t�dy przej��, �eby nie zatrzyma� si� cho� na chwil�. U pa�skiej szanownej ciotki tak�e pachnie przyjemnie, panuje porz�dek i wzorowa czysto��, ale ten k�cik z araukari� a� b�yszczy schludno�ci�, jest tak odkurzony, wytarty i wymyty, tak nieskazitelnie czysty, �e po prostu promienieje. Musz� si� zawsze narozkoszowa� tym zapachem do syta... Czy i pan go czuje? Wo� wosku z lekk� domieszk� terpentyny, zmieszana z woni� mahoniu, wilgotnych li�ci i w og�le ze wszystkim, daj� w sumie zapach, b�d�cy superlatywem mieszcza�skiej czysto�ci, staranno�ci i dok�adno�ci, spe�niania obowi�zk�w i wierno�ci w rzeczach ma�ych. Nie wiem, kto tu mieszka, ale za tymi oszklonymi drzwiami istnieje chyba raj czysto�ci i odkurzonego mieszcza�stwa, a tak�e raj �adu i wzruszaj�co trwo�nego oddania si� ma�ym przyzwyczajeniom i obowi�zkom. Poniewa� milcza�em, ci�gn��: - Prosz� nie s�dzi�, �e m�wi� to ironicznie! Nic nie jest mi bardziej obce, drogi panie, ni� ch�� wy�miewania tych mieszcza�skich cn�t i porz�dk�w. To prawda, �e sam �yj� w innym �wiecie i... by� mo�e... nie zdo�a�bym wytrzyma� cho�by jednego dnia w mieszkaniu z takimi araukariami. Ale je�li nawet jestem starym i troch� nieokrzesanym wilkiem stepowym, to przecie� i moja matka by�a mieszczk�, hodowa�a kwiaty, dba�a o pok�j i schody, o meble i firanki, i stara�a si� w�o�y� w swoje mieszkanie i swoje �ycie tyle schludno�ci, czysto�ci i porz�dku, ile potrafi�a. O tym w�a�nie przypomina mi delikatny zapach terpentyny i araukaria, wi�c siedz� tu od czasu do czasu, spogl�dam w ten cichy, ma�y ogr�dek porz�dku i ciesz� si�, �e co� takiego jeszcze istnieje. Chcia� wsta�, jednak sprawia�o mu to trudno�ci i nie protestowa�, kiedy mu troch� pomog�em. Milcza�em dalej, ale uleg�em - podobnie jak to si� uprzednio przytrafi�o mojej ciotce - jakiemu� urokowi, roztaczanemu niekiedy przez tego dziwnego cz�owieka. Powoli wchodzili�my razem po schodach na g�r� i przed drzwiami, kiedy ju� trzyma� klucze w r�ku, spojrza� mi raz jeszcze prosto i przyja�nie w twarz, m�wi�c: - Czy wraca pan z biura? No c�, nie znam si� na tych sprawach, wie pan, �yj� troch� na uboczu. Przypuszczam jednak, �e i pana interesuj� ksi��ki i podobne sprawy. Pa�ska ciotka m�wi�a mi kiedy�, �e pan sko�czy� gimnazjum i dobrze zna� grek�. Ot� dzi� rano znalaz�em u Novalisa pewne zdanie, czy mog� je panu przeczyta�? Z pewno�ci� i panu sprawiono przyjemno��. Zabra� mnie do swego pokoju, mocno pachn�cego tytoniem, wyci�gn�� ze stosu ksi��ek jaki� tom, odwraca� kartki, szuka�. - To te� jest dobre, bardzo dobre - powiedzia� - niech pan pos�ucha: "Powinno si� by� dumnym z b�lu... ka�dy b�l jest przypomnieniem naszej wysokiej rangi". �wietne! Osiemdziesi�t lat przed Nietzschem! Ale nie o tym zdaniu my�la�em... niech pan poczeka... ju� je mam. Ot�: "Wi�kszo�� ludzi nie chce p�ywa�, dop�ki nie nauczy si� p�ywania". Czy to nie dowcipne? Oczywi�cie nie chc� p�ywa�! Urodzili si� przecie� dla ziemi, nie dla wody. I oczywi�cie nie chc� my�le�, gdy� stworzeni zostali do �ycia, a nie do my�lenia! Tak, a kto my�li i kto z my�lenia czyni spraw� najwa�niejsz�, ten wprawdzie mo�e w tej dziedzinie zaj�� daleko, ale taki cz�owiek zamieni� ziemi� na wod� i musi kiedy� uton��. Uj�� mnie tym i zainteresowa�, pozosta�em chwil� u niego i odt�d zdarza�o si� do�� cz�sto, �e kiedy spotykali�my si� na schodach lub na ulicy, rozmawiali�my troch� ze sob�. Przy tym pocz�tkowo mia�em zawsze wra�enie, podobnie jak przy araukarii, �e odnosi si� do mnie z ironi�. Ale by�o inaczej. �ywi� dla mnie, podobnie jak dla owej araukarii, wr�cz g��boki szacunek, by� tak g��boko przekonany o swoim osamotnieniu, o swoim p�ywaniu po wodzie, o swoim wykorzenieniu, �e szczerze i bez cienia szyderstwa wprawia� go niekiedy w zachwyt widok jakiej� zwyczajnej mieszcza�skiej codzienno�ci, na przyk�ad punktualno��, z jak� chodzi�em do biura, albo powiedzenie wo�nego czy konduktora tramwajowego. Pocz�tkowo wydawa�o mi si� to �mieszne i przesadne, niby pa�ska, kawalerska fantazja lub jakie� zgrywanie si� na sentymentalizm. Ale stopniowo coraz bardziej si� przekonywa�em, �e on rzeczywi�cie z punktu widzenia swej pr�ni, swej obco�ci i wilczej natury po prostu podziwia� i kocha� nasz ma�y mieszcza�ski �wiatek jako co� trwa�ego, niewzruszonego i pewnego, dla niego za� dalekiego i nieosi�galnego, jako rodzaj gniazda rodzinnego i spokoju, do kt�rego nie wiod�a �adna z jego dr�g. Przed nasz� pos�ugaczk�, kobiet� zreszt� poczciw�, zawsze zdejmowa� kapelusz z prawdziwym uszanowaniem, a je�li si� zdarzy�o, �e moja ciotka gaw�dzi�a z nim przez chwile albo zwraca�a mu uwag� na konieczno�� naprawienia bielizny lub na wisz�cy guzik przy palcie, s�ucha� tego z dziwnym skupieniem i uwag�, jak gdyby zadawa� sobie nieopisany i beznadziejny trud, �eby przez jak�� szpar� wtargn�� do tego ma�ego, spokojnego �wiatka i zadomowi� si� w nim cho�by na jedn� godzin�. Ju� podczas pierwszej rozmowy przy araukarii, kiedy nazwa� si� wilkiem stepowym, zrobi�o mi si� przykro i zdziwi�em si� troch�. C� to za okre�lenie? Wnet jednak zacz��em godzi� si� na to miano nie tylko z racji przyzwyczajenia; sam nazywa�em tego cz�owieka w my�lach ju� nie inaczej, jak wilkiem stepowym, a i dzi� jeszcze nie znalaz�bym trafniejszego okre�lenia dla owej przedziwnej postaci. Wilk stepowy, zab��kany w�r�d nas, w�r�d miast i �ycia gromadnego - �aden inny obraz nie m�g�by ukaza� go dobitniej, jego trwo�liwego osamotnienia, jego dziko�ci, niepokoju, nostalgii i bezdomno�ci. Kiedy� mia�em sposobno�� obserwowa� go przez ca�y wiecz�r podczas koncertu symfonicznego; ku memu zdziwieniu, siedzia� w pobli�u, wcale mnie jednak nie widz�c. Najpierw grano szlachetne i pi�kne utwory Handla - lecz wilk stepowy pogr��ony by� w sobie, oderwany od muzyki i otoczenia. Siedzia� zagubiony, samotny i obcy, spogl�daj�c w ziemi� z ch�odnym, ale pe�nym troski wyrazem. Potem grano inny utw�r, ma�� symfoni� Friedemanna Bacha, i wtedy to zdumia�em si�, widz�c, �e po kilku zaledwie taktach m�j dziwak zacz�� si� u�miecha� i ulega� czarowi muzyki, pogr��aj�c si� ca�kowicie w sobie, i chyba w ci�gu dziesi�ciu minut sprawia� wra�enie w pe�ni uszcz�liwionego i zatopionego w rozkosznych marzeniach, tak �e wi�cej zwraca�em uwagi na niego ni� na muzyk�. Gdy utw�r dobieg� ko�ca, ockn�� si� i wyprostowa�, zdawa�o si�, �e chce wsta� i odej��, pozosta� jednak i wys�ucha� jeszcze ostatniego punktu w programie, wariacji Regera, muzyki, kt�r� wielu odczuwa�o jako przyd�ug� i nu��c�. I tak�e wilk stepowy, s�uchaj�cy pocz�tkowo uwa�nie i ch�tnie, zn�w opad� na krze�le, wsun�� r�ce w kieszenie i pogr��y� si� w sobie, ale tym razem bez wyrazu b�ogo�ci i marzycielstwa, by� raczej smutny, wreszcie zagniewany, jego twarz by�a daleka, szara, zgaszona, wygl�da� na cz�owieka starego, chorego i niezadowolonego. Po koncercie zobaczy�em go znowu na ulicy i poszed�em jego �ladem; otulony w p�aszcz, szed� smutno i oci�ale w kierunku naszej dzielnicy, zatrzyma� si� jednak przed ma��, staro�wieck� restauracyjk�, z wahaniem spojrza� na zegarek i wszed� do �rodka. Czyni�c zado�� chwilowej zachciance, wszed�em tam za nim. Siedzia� przy typowym na owe czasy okr�g�ym stoliku, gospodyni i kelnerka przywita�y go jak sta�ego bywalca, uk�oni�em si� i przysiad�em do niego. Siedzieli�my tam godzin� i podczas gdy ja wypi�em dwie szklanki wody mineralnej, on kaza� sobie poda� p� litra czerwonego wina, a potem jeszcze �wiartk�. Wspomnia�em, �e wracam z koncertu, ale nie zareagowa� na to. Czyta� etykiet� na flaszce mojej wody i zapyta�, czy nie chcia�bym napi� si� wina, na kt�re mnie zaprasza. Gdy us�ysza�, �e nigdy nie pijam wina, zrobi� zn�w bezradn� min� i powiedzia�: "No tak, ma pan racj�. Ja te� przez wiele lat �y�em wstrzemi�liwie i d�ugi czas po�ci�em, ale obecnie znajduje si� zn�w pod znakiem Wodnika, a to znak ciemny i wilgotny". Kiedy, �artuj�c, napomkn��em, �e wydaje mi si� nieprawdopodobne, i�by w�a�nie on wierzy� w astrologi�, przybra� zn�w uprzejmy ton, kt�ry mnie cz�sto ura�a�, i powiedzia�: - Ca�kiem s�usznie, r�wnie� i w t� nauk� nie mog�, niestety, uwierzy�. Po�egna�em si� i wyszed�em, on za� wr�ci� do domu dopiero p�n� noc�, ale jego krok by� normalny; jak zwykle, nie od razu po�o�y� si� do ��ka, s�ysza�em to dok�adnie przez �cian�, lecz chyba z godzin� jeszcze siedzia� w swoim pokoju przy �wietle. Pami�tam r�wnie� jeszcze inny wiecz�r. By�em sam w domu, ciotka wysz�a, kto� zadzwoni� do drzwi wej�ciowych, a kiedy otworzy�em, sta�a przede mn� m�oda, bardzo �adna osoba i pyta�a o pana Hallera; pozna�em j� od razu. By�a to pani z fotografii w jego pokoju. Pokaza�em jej drzwi lokatora i wycofa�em si�, pani pozosta�a chwil� na g�rze, wkr�tce jednak us�ysza�em, jak razem schodzili ze schod�w i wychodzili z domu, �artuj�c przy tym weso�o i z o�ywieniem. By�em bardzo zdziwiony, �e nasz pustelnik ma kochank�, w dodatku tak� m�od�, �adn� i eleganck�, i znowu zachwia�y si� wszystkie moje domys�y na temat jego �ycia i jego osoby. Ale w nieca�� godzin� wr�ci� do domu sam, ci�kim, smutnym krokiem, z trudem st�pa� po schodach, po czym ca�ymi godzinami chodzi� w swoim pokoju tam i z powrotem, cicho jak wilk w klatce, �wiat�o pali�o si� u niego przez ca�� noc, prawie do rana. Nie wiem nic o tym zwi�zku, chcia�bym tylko doda�, �e raz jeszcze widzia�em go z t� kobiet� na jakiej� ulicy miasta. Szli pod r�k�, wygl�da� na cz�owieka szcz�liwego, dziwi�em si� znowu, �e jego zatroskana, wyobcowana twarz potrafi zdradza� - zale�nie od okoliczno�ci - tyle wdzi�ku, tyle wr�cz dziecinnego uroku, i zrozumia�em t� kobiet�, zrozumia�em r�wnie� wsp�czucie, jakie moja ciotka mia�a dla tego cz�owieka. Ale i w tym dniu wr�ci� wieczorem do domu smutny i zbiedzony; spotka�em go przy bramie, mia�, jak nieraz, butelk� w�oskiego wina pod p�aszczem i przesiedzia� przy niej p� nocy w swojej jaskini na g�rze. �al mi go by�o, bo te� jak�e beznadziejne, stracone i bezbronne by�o to jego �ycie. No, ale do�� ju� gadania. Nie trzeba wi�cej relacji ani opis�w, by wykaza�, �e wilk stepowy prowadzi� �ycie samob�jcy. Mimo to nie wierz�, by je sobie odebra� owego dnia, kiedy nagle i bez po�egnania, ale po zap�aceniu wszystkich zaleg�o�ci, opu�ci� nasze miasto i znikn��. Nigdy wi�cej nie da� znaku �ycia i ci�gle jeszcze przechowujemy kilka list�w, kt�re do niego przysz�y. Niczego nie pozostawi� po sobie pr�cz r�kopisu, kt�ry sporz�dzi� podczas pobytu w naszym domu i kt�ry w kilku s�owach mnie zadedykowa�, zaznaczaj�c, �e mog� z nim zrobi�, co uznam za stosowne. Nie mia�em mo�no�ci stwierdzi�, ile prawdy zawieraj� prze�ycia, opisane w notatkach Hallera. Nie w�tpi�, �e po wi�kszej cz�ci s� fikcj�, ale nie w sensie dowolnego zmy�lenia, lecz w sensie pr�by znalezienia wyrazu dla g��boko odczutych prze�y� duchowych, pr�by, kt�ra przedstawi�aby je w szacie konkretnych zdarze�. Te po cz�ci fantastyczne przygody w opowie�ci Hallera pochodz� przypuszczalnie z ostatniego okresu jego pobytu w naszym mie�cie i nie w�tpi�, �e ich podstaw� jest r�wnie� pewna doza prawdziwych, realnych fakt�w. W owym czasie rzeczywi�cie zmieni� si� wygl�d i spos�b bycia naszego go�cia, cz�sto przebywa� poza domem, niekiedy nie by�o go nawet ca�ymi nocami, a jego ksi��ki le�a�y nietkni�te. Podczas nielicznych w�wczas spotka� wydawa� mi si� wyj�tkowo o�ywiony i odm�odzony, a par� razy wr�cz uradowany. Oczywi�cie zaraz potem nast�powa�a kolejna ci�ka depresja, ca�ymi dniami le�a� w ��ku, nie dopomina� si� o jedzenie i na ten okres przypada r�wnie� niezwykle ostra, nawet brutalna k��tnia z jego kochank�, kt�ra pojawi�a si� zn�w na horyzoncie; k��tnia ta poruszy�a ca�y dom, za co nazajutrz Haller przeprosi� moj� ciotk�. Nie, jestem przekonany, �e nie odebra� sobie �ycia. �yje jeszcze i chodzi gdzie� po �wiecie na swoich um�czonych nogach, w g�r� i w d� po schodach obcych dom�w, gdzie� tam gapi si� na wyfroterowane posadzki i starannie piel�gnowane araukarie, w ci�gu dnia przesiaduje w bibliotekach, noce sp�dza w knajpach albo le�y na wynaj�tym tapczanie i ws�uchuje si� w �yj�cy za oknami �wiat i ludzi, i wie, �e jest wykluczony z tego wszystkiego, jednak si� nie zabija, gdy� resztka wiary powiada mu, �e cierpienia tego musi w sercu zakosztowa� do ko�ca i �e na to cierpienie musi umrze�. Cz�sto my�l� o nim; nie u�atwi� mi �ycia, nie mia� daru wspierania i rozwijania tego, co we mnie silne i radosne, przeciwnie! Ale ja nie jestem nim i nie prowadz� �ycia w jego stylu, lecz moje w�asne, ma�e i mieszcza�skie, bezpieczne i wype�nione obowi�zkami. Dlatego mo�emy go wspomina� spokojnie i z przyja�ni�, ja i moja ciotka, kt�ra umia�aby o nim powiedzie� wi�cej, ale to pozostanie na zawsze ukryte w jej poczciwym sercu. A co si� tyczy notatek Hallera, notatek dziwnych, po cz�ci chorobliwych, po cz�ci pi�knych, pe�nych zadumy i fantazji, to musz� przyzna�, �e gdyby te kartki przypadkiem wpad�y mi w r�ce, a ich autor nie by�by mi znany, z pewno�ci� wyrzuci�bym je z oburzeniem na �mietnik. Ale moja znajomo�� z Hallerem umo�liwi�a mi cz�ciowe ich zrozumienie, a nawet zaaprobowanie. Gdybym widzia� w nich tylko patologiczne urojenia jednostki, jakiego� chorego na umy�le biedaka, mia�bym skrupu�y, czy poda� je do wiadomo�ci innym. Dostrzegam w nich jednak co� wi�cej, dokument czasu, gdy� choroba umys�owa Hallera - wiem to dzisiaj - nie jest dziwactwem jednego tylko cz�owieka, lecz chorob� epoki, neuroz� ca�ego pokolenia, do kt�rego nale�y Haller, neuroz�, kt�rej nie ulegaj� bynajmniej tylko osobowo�ci s�abe i mniej warto�ciowe, lecz w�a�nie silne, najbardziej uduchowione, najbardziej uzdolnione. Zapiski Hallera - bez wzgl�du na to, czy opieraj� si� na wielu, czy na niewielu wydarzeniach z �ycia - s� pr�b� przezwyci�enia wielkiej choroby czasu, nie przez jej omijanie i upi�kszanie, lecz przez pr�b� uczynienia z samej choroby przedmiotu opowiadania. Oznaczaj� dos�ownie drog� przez piek�o, b�d� pe�n� l�ku, b�d� odwa�n�, drog� przez chaos mrocznego �wiata duszy, podj�t� w celu przej�cia przez to piek�o, stawienia czo�a chaosowi, przecierpienia z�a do ko�ca. Jedna uwaga Hallera da�a mi klucz do zrozumienia tego. Kiedy�, po rozmowie o tak zwanych okrucie�stwach �redniowiecza, powiedzia� do mnie: - W rzeczywisto�ci nie by�y to wcale okrucie�stwa. Cz�owiek �redniowiecza odczu�by znacznie wi�kszy wstr�t do stylu ca�ego naszego dzisiejszego �ycia, jako do czego� okrutnego, przera�aj�cego i barbarzy�skiego! Ka�da epoka, ka�da kultura, ka�dy obyczaj i tradycja maj� sw�j styl, swoj� specyfik�, swoje subtelno�ci i ostro�ci, uroki i okrucie�stwa, ka�da epoka uwa�a pewne niedomogi za oczywiste, a inne z�o znosi cierpliwie. Prawdziwym cierpieniem, piek�em staje si� �ycie ludzkie tylko tam, gdzie krzy�uj� si� dwie epoki, dwie kultury i religie. Gdyby cz�owiek antyku musia� �y� w �redniowieczu, zgin��by marnie, podobnie jak zgin��by dzikus w naszej cywilizacji. Bywaj� okresy, w kt�rych ca�e pokolenie dostaje si� miedzy dwie epoki, miedzy dwa style �ycia, tak �e zatraca ono wszelk� naturalno��, wszelki obyczaj, wszelkie poczucie bezpiecze�stwa i niewinno�ci. Rzecz jasna, nie wszyscy odczuwaj� to jednakowo silnie. Filozof taki jak Nietzsche przecierpia� dzisiejsz� n�dze wcze�niej o ca�e jedno pokolenie - to, co on, �wiadomy prawdy, musia� znie�� sam, sta�o si� dzi� udzia�em tysi�cy. W trakcie lektury notatek cz�sto musia�em my�le� o tych s�owach. Haller nale�y do ludzi, kt�rzy dostali si� mi�dzy dwie epoki, kt�rzy zostali wytr�ceni ze stanu bezpiecze�stwa i niewinno�ci, do tych, kt�rych przeznaczeniem jest prze�ywa� w spot�gowaniu ca�� problematyk� ludzkiego �ycia jako osobist� m�czarni� i piek�o. W tym tkwi - jak si� wydaje - sens, jaki jego zapiski mog� mie� dla nas, i dlatego zdecydowa�em si� je opublikowa�. Zreszt� nie chc� ich bra� w obron� ani os�dza�: niech ka�dy czytelnik uczyni to zgodnie z w�asnym sumieniem! Notatki Harry'ego Hallera Tylko dla ob��kanych Dzie� min��, jak mijaj� dni; zepchn��em go, zniszczy�em delikatnie moj� prymitywn� i nie�mia�� sztuk� �ycia; pracowa�em kilka godzin, wertowa�em stare ksi��ki, mia�em przez dwie godziny b�le, jakie zwykle miewaj� ludzie starsi, za�y�em pigu�k� i cieszy�em si�, �e b�le da�y si� przechytrzy�, le�a�em w gor�cej k�pieli i wch�ania�em b�ogie ciep�o, trzy razy odbiera�em poczt� i przegl�da�em wszystkie te zb�dne listy i druki, odby�em �wiczenia oddechowe, ale darowa�em sobie dzi� z lenistwa gimnastyk� my�li, by�em godzin� na spacerze i obserwowa�em pi�kne, delikatne i niecodzienne desenie pierzastych chmurek, wrysowane w niebo. To by�o bardzo przyjemne, tak jak czytanie starych ksi��ek, jak le�enie w ciep�ej k�pieli, ale - wzi�wszy wszystko razem - nie by� to wcale zachwycaj�cy, promienny dzie� szcz�cia i rado�ci, lecz w�a�nie jeden z tych dni, jakimi ju� od d�u�szego czasu powinny dla mnie by� dni normalne, zwyk�e: w miar� przyjemne, ca�kiem zno�ne, nie najgorsze, nijakie dni starszego, niezadowolonego pana, dni bez szczeg�lnych dolegliwo�ci, bez szczeg�lnych trosk, bez istotnego zmartwienia, bez rozpaczy, dni, w kt�rych nawet pytanie, czy nie nale�a�oby p�j�� za przyk�adem Adalberta Stiftera i ulec nieszcz�liwemu wypadkowi przy goleniu, rozwa�a si� rzeczowo i spokojnie, bez podniecenia i bez uczucia strachu. Kto zakosztowa� tamtych dni z�ych, z atakami artretyzmu albo z dotkliwym b�lem g�owy, umiejscowionym za ga�kami ocznymi, szata�sko zmieniaj�cym ka�d� rado�� oka i ucha w udr�k�, albo owych dni umierania duszy, niedobrych dni wewn�trznej pustki i rozpaczy, w kt�rych w�r�d wyniszczonej, wyeksploatowanej przez kartele ziemi na ka�dym kroku a� do md�o�ci szczerzy do nas z�by �wiat ludzki i tak zwana kultura w swoim zak�amanym, prostackim i ob�udnym blasku jarmarcznym, skoncentrowana i doprowadzona do szczytu obrzydliwo�ci we w�asnym, chorym Ja - kto zakosztowa� tych piekielnych dni, ten jest zadowolony z normalnych i po�owicznych, podobnych do dzisiejszego, ten siedzi z wdzi�czno�ci� przy ciep�ym piecu, z wdzi�czno�ci� stwierdza przy czytaniu rannej gazety, �e i dzisiaj nie wybuch�a zn�w wojna, �e nie og�oszono nowej dyktatury, �e nie wykryto ani w polityce, ani w gospodarce szczeg�lnie jaskrawego �wi�stwa, z wdzi�czno�ci� stroi sw� zardzewia�� lir� na umiarkowane, wcale pogodne, niemal radosne tony dzi�kczynnego psalmu, kt�rym zanudza swego cichego, �agodnego, troch� bromem odurzonego bo�ka zadowolenia, a w tej letniej, zag�szczonej atmosferze nudy, pe�nej dobrego samopoczucia i godnego wdzi�czno�ci znieczulenia, ci dwaj: �w monotonnie kiwaj�cy g�ow� p�bo�ek i �w z lekka posiwia�y i przyt�umionym g�osem �piewaj�cy psalm p�cz�owiek, s� podobni do siebie jak bli�niaki. Jest co� pi�knego w tym zadowoleniu, w tej bezbolesno�ci, w tych zno�nych, przyczajonych dniach, kiedy ani b�l, ani rozkosz nie maj� odwagi krzycze�, kiedy wszystko tylko szepcze i skrada si� na palcach. Niestety ze mn� jest tak, �e �le znosz� uczucie zadowolenia, szybko staje mi si� ono nienawistne i wstr�tne i pe�en rozpaczy musz� szuka� innych temperatur, o ile to mo�liwe, w rozkoszy, a w razie konieczno�ci - r�wnie� i w cierpieniu. Je�li przez jaki� czas nie dozna�em ani rozkoszy, ani b�lu i oddycha�em letni�, md�� i zno�n� atmosfer� tak zwanych dobrych dni, wtedy dziecinn� moj� dusz� ogarnia tak ogromny smutek i taka �a�o��, �e zardzewia�� lir� wdzi�czno�ci ciskam sennemu bo�kowi zadowolenia w syt� twarz, wol� bowiem czu� w sobie prawdziwie diabelny b�l ni� zdrow� temperatur� pokojow�. Wtedy rozpala si� we mnie dzika ��dza mocnych wra�e�, ��dza sensacji, w�ciek�o�� na wymuskane, p�askie, unormowane i wysterylizowane �ycie i ob��dna ch�� zniszczenia czego�, na przyk�ad domu towarowego albo katedry, albo siebie samego; chcia�bym wtedy pope�ni� jakie� zuchwa�e g�upstwa, zedrze� peruki paru czczonym bo�yszczom, zaopatrzy� paru zbuntowanych sztubak�w w wymarzony bilet do Hamburga, uwie�� ma�� dziewczynk� lub skr�ci� kark kilku przedstawicielom mieszcza�skiego �adu. Gdy� przede wszystkim najszczerzej nienawidzi�em, brzydzi�em si� i przeklina�em zadowolenie, zdrowie, wygodnictwo, ten wypiel�gnowany optymizm bur�uja, t� t�ust�, prosperuj�c� hodowl� wszystkiego, co mierne, normalne, przeci�tne. W takim nastroju, przy zapadaj�cym zmroku, zako�czy�em ten zno�ny, tuzinkowy dzie�. Nie zako�czy�em go, jak przysta�o na m�czyzn� troch� cierpi�cego, w spos�b normalny i zdrowy, nie skusi�o mnie po�cielone ��ko z przyn�t� w postaci termoforu, lecz niezadowolony i pe�en wstr�tu na my�l o odrobinie dokonanej dzisiaj pracy, z niech�ci� w�o�y�em buty, w�lizn��em si� w p�aszcz i w ciemno�ci i mgle poszed�em do miasta, by w restauracji "Pod Stalowym He�mem" wypi� to, co pij�cy m�czy�ni starym zwyczajem nazywaj� "szklaneczk� wina". Zszed�em wiec z mojej mansardy na d� po schodach, po owych trudnych do schodzenia schodach na obczy�nie, owych na wskro� mieszcza�skich, wyfroterowanych, czystych schodach jednego z wielce przyzwoitych tr�jrodzinnych dom�w czynszowych, gdzie na poddaszu mam moj� pustelni�. Nie wiem, jak to si� dzieje, ale ja, bezdomny wilk stepowy i samotny wr�g ma�omieszcza�skiego �wiata, zawsze mieszkam w prawdziwie mieszcza�skich domach, to taki stary m�j sentyment. Nie mieszkam ani w pa�acach, ani w proletariackich ruderach, lecz w�a�nie w tych bardzo przyzwoitych, bardzo nudnych, nienagannie utrzymanych ma�omieszcza�skich gniazdach, gdzie pachnie troch� terpentyn� i troch� myd�em, gdzie ogarnia nas przera�enie, je�li nam si� przytrafi g�o�no zatrzasn�� drzwi albo wej�� do pokoju w zab�oconych butach. Niew�tpliwie lubi� t� atmosfer� z czas�w mojego dzieci�stwa i moja skryta t�sknota za czym� takim jak gniazdo rodzinne prowadzi mnie niezmiennie na te same g�upie �cie�ki. A poza tym lubi� r�wnie� kontrast, jaki zachodzi mi�dzy moim samotnym, pozbawionym mi�o�ci, gor�czkowym i na wskro� nieporz�dnym �yciem a owym �rodowiskiem rodzinno-mieszcza�skim. Lubi� na schodach zapach ciszy, porz�dku, schludno�ci, przyzwoito�ci i swojsko�ci, kt�ry mimo mej nienawi�ci do mieszcza�stwa ma dla mnie zawsze co� wzruszaj�cego, i lubi� tak�e przekracza� pr�g mojego pokoju, gdzie to wszystko si� ko�czy, gdzie w�r�d stosu ksi��ek poniewieraj� si� niedopa�ki cygar i stoj� flaszki z winem, gdzie wszystko jest nieporz�dne, obce i zaniedbane, a ksi��ki, r�kopisy, my�li s� naznaczone i przesycone bied� samotnych, problematyk� bytu ludzkiego, t�sknot� za nadaniem nowego sensu �yciu cz�owieka, kt�re sta�o si� bezsensowne. Min��em w�a�nie araukari�. Na pierwszym pi�trze tego domu schody mianowicie prowadz� przez ma�y podest przed mieszkaniem, kt�re z pewno�ci� utrzymane jest jeszcze bardziej nienagannie, jeszcze czy�ciej i troskliwiej ni� inne, gdy� ten ma�y podest promieniuje jakim� nadludzkim zadbaniem, jest ma��, l�ni�c� �wi�tyni� �adu. Na parkiecie, na kt�rym l�kamy si� postawi� nog�, stoj� dwa zgrabne sto�eczki, a na ka�dym z nich wielka doniczka; w jednej ro�nie azalia, w drugiej do�� okaza�a araukaria, zdrowe, silne drzewko o doskona�ej symetrii, kt�rego nawet ostatnia igie�ka na ostatniej ga��zce l�ni czysto�ci�. Czasem, kiedy wiem, �e nikt mnie nie obserwuje, przychodz� tu jak do �wi�tyni, siadam powy�ej araukarii na jednym ze schod�w, odpoczywam troch�, sk�adam r�ce i patrz� z nabo�e�stwem na ten ogr�dek �adu, kt�rego wzruszaj�ce wypiel�gnowanie i samotna �mieszno�� w jaki� spos�b chwytaj� mnie za serce. Za tym podestem, niejako w �wi�tym cieniu araukarii, domy�lam si� mieszkania pe�nego b�yszcz�cych mahoni�w i �ycia nacechowanego stateczno�ci� i zdrowiem, wczesnym wstawaniem, spe�nianiem obowi�zk�w, z uroczysto�ciami rodzinnymi w miar� weso�ymi, z niedzielnym chodzeniem do ko�cio�a i wczesnym uk�adaniem si� do snu. Z udan� weso�o�ci� szed�em po wilgotnym asfalcie uliczek, �zawe, spowite mg�� �wiat�a latar� patrzy�y przez ch�odn�, wilgotn� szarug� i wysysa�y z mokrej ziemi leniwe odbicia �wiate�ek. Przysz�y mi na my�l moje zapomniane m�odzie�cze lata - jak�e lubi�em wtedy takie ciemne i pos�pne wieczory p�nej jesieni i zimy, jak chciwie i z jakim upojeniem wch�ania�em w�wczas nastroje samotno�ci i melancholii, kiedy otulony p�aszczem, w deszczu i burzy, bieg�em przez wrog�, odart� z li�ci natur�, samotny ju� wtedy, ale przepojony rozkosz� i przepe�niony wierszami, kt�re spisywa�em przy �wiecy w mojej izdebce, siedz�c na brzegu ��ka! No c�, to ju� min�o, ten kielich wychyli�em do dna i nigdy dla mnie si� ju� nie nape�ni�. Czy tego szkoda? Nie, nie szkoda. Nie szkoda niczego, co min�o. Szkoda tylko tego, co jest teraz i dzisiaj, szkoda tych wszystkich godzin i dni, kt�re traci�em, kt�re tylko cierpliwie znosi�em, kt�re nie przynosi�y ani dar�w, ani wstrz�s�w. Ale, Bogu dzi�ki, bywa�y te� wyj�tki, zdarza�y si� niekiedy, rzadko, r�wnie� i inne godziny, kt�re przynosi�y wstrz�sy, przynosi�y dary, burzy�y �ciany i znowu sprowadza�y mnie, zb��kanego, z powrotem do �ywego serca �wiata. Smutny, a jednak do g��bi poruszony, usi�owa�em przypomnie� sobie ostatnie prze�ycie tego rodzaju. By�o to podczas koncertu, grano cudown� star� muzyk�, gdy nagle, mi�dzy dwoma �ciszonymi taktami, wykonanymi na drewnianych instrumentach d�tych, otworzy�a si� przede mn� brama w za�wiaty, przefrun��em przez niebo i widzia�em Boga przy pracy, cierpia�em b�ogie b�le i nie broni�em si� ju� przed niczym w �wiecie, nie ba�em si� ju� niczego, akceptowa�em wszystko, wszystkiemu oddawa�em moje serce. Doznanie to nie trwa�o d�ugo, mo�e kwadrans, ale powr�ci�o tej samej nocy we �nie i odt�d przez wszystkie ja�owe dni rozb�yskiwa�o niekiedy skrycie, czasem w ci�gu minut widzia�em wszystko wyra�nie, jak wij�cy si� przez moje �ycie z�oty, boski �lad, prawie zawsze pokryty b�otem i g��boko zasypany kurzem, potem zn�w �wiec�cy z�otymi iskrami, zdawa�o si�, �e nigdy ju� nie zginie, a przecie� niebawem zn�w gdzie� przepada� w g��bi. Kiedy� zdarzy�o si�, �e podczas bezsennej nocy nagle zacz��em m�wi� wiersze, wiersze zbyt pi�kne i zbyt dziwne, abym m�g� my�le� o spisaniu ich; rano ju� ich nie pami�ta�em, a jednak spoczywa�y we mnie ukryte, jak ci�ki orzech w zmursza�ej, kruchej �upinie. Innym razem nawiedza�o mnie to przy czytaniu jakiego� poety, przy analizowaniu jakiej� my�li Descartes'a, Pascala, kiedy indziej znowu rozb�yskiwa�o i prowadzi�o dalej z�otym �ladem w niebiosa, gdy by�em u kochanki. Ach, trudno jest znale�� �lad Boga w�r�d �ycia, jakie wiedziemy, w�r�d tego zadowolonego, tak bardzo mieszcza�skiego, tak bardzo bezdusznego czasu, na widok tej architektury, tych interes�w, tej polityki, tych ludzi! Jak�e nie mam by� wilkiem stepowym i n�dznym pustelnikiem po�rodku �wiata, kt�rego cel�w nie podzielam, kt�rego rado�ci s� mi obce! Nie mog� d�ugo wytrzyma� ani w teatrze, ani w kinie, zaledwie zdo�am przeczyta� gazet�, rzadko wsp�czesn� ksi��k�, nie rozumiem, jakiej przyjemno�ci i zabawy ludzie szukaj� w przepe�nionych poci�gach i hotelach, w zat�oczonych kawiarniach, przy ha�a�liwej, natr�tnej muzyce, w barach i kabaretach eleganckich, luksusowych miast, w �wiatowych wystawach, na korsach, na odczytach dla z�aknionych wiedzy, na wielkich boiskach sportowych - nie mog� zrozumie� ani podziela� tych wszystkich przyjemno�ci, kt�re przecie� by�yby dla mnie dost�pne i o kt�re staraj� si� i dobijaj� tysi�ce ludzi. Natomiast to, co w rzadkich chwilach staje si� moim udzia�em i rado�ci�, co dla mnie jest rozkosz�, prze�yciem, ekstaz� i pod�wigni�ciem, to�wiat zna, kocha i tego szuka chyba tylko w poezji, w �yciu za� uwa�a za ob��d. W istocie, je�li �wiat ma racj�, je�li racj� maj� masowe rozrywki, kawiarniana muzyka, zamerykanizowani ludzie, zadowoleni z byle czego, w takim razie ja nie mam racji, jestem szale�cem, jestem naprawd� wilkiem stepowym - jak cz�sto sam siebie nazywa�em - jestem zwierz�ciem, zab��kanym w obcym i niezrozumia�ym �wiecie, zwierz�ciem, kt�re nie mo�e ju� znale�� swego legowiska, swego po�ywienia i ch�ci do �ycia. Zaj�ty tymi zwyk�ymi dla mnie my�lami, szed�em dalej po mokrym bruku przez jedn� z najcichszych i najstarszych dzielnic miasta. Nagle, po drugiej stronie uliczki, zobaczy�em w ciemno�ciach stary, kamienny, poszarza�y mur, na kt�ry zwykle ch�tnie patrzy�em; sta� tam zawsze taki s�dziwy i beztroski, mi�dzy ma�ym ko�ci�kiem i starym szpitalem. Za dnia oczy moje cz�sto spoczywa�y na jego szorstkiej powierzchni, gdy� takich cichych, dobrych, milcz�cych p�aszczyzn ma�o by�o w �r�dmie�ciu, gdzie przecie� zwykle na ka�dy