2535
Szczegóły |
Tytuł |
2535 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2535 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2535 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2535 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALFRED HITCHCOCK
TAJEMNICA
CZ�OWIEKA Z BLIZN�
PRZYGODY TRZECH DETEKTYW�W
(T�umacz: ANNA IWA�SKA)
S�owo wst�pu Alfreda Hitchcocka
Witajcie, mi�o�nicy tajemniczych historii. Z przyjemno�ci� i dum� prezentuj� najnowsz� przygod� Trzech Detektyw�w. Rozwi�zuj� oni zaskakuj�c� i skomplikowan� spraw�, maj�c� mi�dzynarodowe powi�zania. Stykamy si� tu z band� terroryst�w i napadem na bank, a osi� intrygi jest niewidomy cz�owiek z blizn� na twarzy.
Wi�cej nie powiem, gdy� obawiam si�, �e m�g�bym zdradzi� zbyt wiele. Je�li rozbudzi�em Wasz� ciekawo��, zabierzcie si� do czytania rozdzia�u pierwszego.
Tym jednak, kt�rzy by� mo�e stykaj� si� z Trzema Detektywami po raz pierwszy, pragn� powiedzie�, �e mieszkaj� oni w Rocky Beach, ma�ym miasteczku na kalifornijskim wybrze�u. Przyw�dc� zespo�u jest Jupiter Jones, ch�opiec obdarzony fotograficzn� pami�ci� i umys�em �cis�ym jak stalowy potrzask. �ywi on wiar� w siebie, zadziwiaj�c� u kogo� tak m�odego. Pete Crenshaw, Drugi Detektyw, jest wysportowany, mocny i ostro�niejszy od Jupe'a. Bob Andrews zajmuje si� dokumentacj� i dokonuje poszukiwa� w archiwach i bibliotekach, ale lubi przygody i ch�tnie wkracza do akcji jako detektyw.
Reszty dowiecie si� z ksi��ki. Bierzcie si� do czytania - �ycz� dobrej zabawy!
Alfred Hitchcock
ROZDZIA� 1
Niewidomy ucieka
- Je�li to si� zaraz nie sko�czy, zaczn� krzycze�! - powiedzia�a kobieta w p�aszczu przeciwdeszczowym.
Poryw wiatru zawirowa� po Bulwarze Wilshire. Uderzy� w parasolk� kobiety i wywin�� j� na drug� stron�, po czym pomkn�� dalej, oblewaj�c deszczem sklepowe witryny.
Bob Andrews, kt�ry sta� obok kobiety na przystanku autobusowym, my�la� przez chwil�, �e rzeczywi�cie zacznie ona krzycze�. Wpatrywa�a si� w swoj� zniszczon� parasolk�, a potem spojrza�a oskar�aj�ce na Boba, jakby to on by� wszystkiemu winien. Wreszcie zupe�nie nieoczekiwanie roze�mia�a si�.
- Niech to diabli - powiedzia�a i wrzuci�a parasolk� do kosza na �mieci. - Musia�am si� wybra� do Kalifornii akurat w czasie burzy!
Usiad�a na �awce obok tablicy z rozk�adem jazdy.
Bob, zzi�bni�ty i przemoczony, dr�a� i kuli� ramiona. By� to najbardziej deszczowy kwiecie�, jaki pami�ta�. Oko�o sz�stej w ten wielkanocny poniedzia�ek by�o nie tylko zimno, ale prawie ciemno z powodu burzy. Bob bez sprzeciwu po�wi�ci� troch� czasu ze swych wiosennych wakacji na sprawunki, ale teraz czekanie na autobus d�u�y�o mu si� bez ko�ca.
- O, idzie ten niewidomy - powiedzia�a kobieta na �awce.
Bob spojrza� w g��b ulicy. Przez szum deszczu s�ysza� stukanie laski i brz�k podrzucanych w metalowym kubku monet.
- Biedak - m�wi�a kobieta. - Cz�sto bywa ostatnio w tej okolicy. Zawsze mu co� daj�.
Zacz�a grzeba� w portmonetce. �lepiec podszed� bli�ej i Bob zauwa�y�, �e jest chudy i utyka. Mia� wysoko podniesiony ko�nierz i nasuni�t� g��boko na czo�o czapk�. Nosi� ciemne okulary, a do kurtki przypi�ta by�a okryta plastykiem kartka ze starannie wykaligrafowanym tekstem: �Jestem �lepy. B�g wynagrodzi".
- Wstr�tny dzie� - kobieta wsta�a i wrzuci�a monet� do kubka niewidomego.
- ...kuj�! - powiedzia�. Jego bia�a laska stuka�, wzd�u�, kraw�nika, potem uderzy�a w �awk�. Ostukiwa� j� tam i z powrotem, wreszcie usiad� na niej.
Bob i kobieta przypatrywali mu si� chwil�, po czym odwr�cili g�owy i przenie�li wzrok na o�wietlone okna banku po drugiej stronie ulicy.
W�a�nie ko�czono tam sprz�tanie. Blaty kontuar�w b�yszcza�y, a krzes�a by�y porz�dnie ustawione. Dwoje sprz�taj�cych - m�czyzna w kombinezonie, z d�ugimi, rozczochranymi, siwymi w�osami i niska t�ga kobieta - sta�o przy drzwiach prowadz�cych z pomieszcze� bankowych do holu budynku biurowego.
Z zaplecza nadszed� umundurowany stra�nik z p�kiem kluczy. Zamieni� kilka s��w ze sprz�taczami i otworzy� im drzwi.
Kiedy sprz�tacze szli przez hol do windy, Bob spojrza� znowu na niewidomego. Spod czapki wystawa�y mu siwe w�osy, a policzki pokrywa� parodniowy zarost. Od szcz�ki po ko�� policzkow� bieg�a brzydka, szeroka blizna. Wypadek, po kt�rym stanowi�a ponur� pami�tk�, musia� by� okropny, pomy�la� Bob. Zastanawia� si�, czy w tym samym wypadku �w cz�owiek straci� tak�e wzrok.
�ebrak pochyli� si� wprz�d, jakby zamierza� wsta�. Na wp� uniesiony zahaczy� nog� o lask� i zako�ysa� si� w bok.
- Och! - kobieta z�apa�a go za rami�, �eby mu przywr�ci� r�wnowag�.
Metalowy kubek spad� i potoczy� si� po chodniku. Monety rozsypa�y si� na wszystkie strony.
- Moje pieni�dze - zakrzykn�� �ebrak.
- Wszystko pozbieramy! Niech si� pan nie trudzi - powiedzia�a kobieta.
Przykucn�a, �eby pozbiera� monety z chodnika, a Bob wy�awia� je z rynsztoka. Kobieta podnios�a kubek, kt�ry potoczy� si� pod kosz na �mieci, i wrzuci�a do niego zebrane monety.
- Czy znalaz�a pani wszystko? - zapyta� niewidomy. - Przez ca�y dzie� tylko tyle uzbiera�em.
Bob dorzuci� do kubka mokr� �wier�dolar�wk� i dwie dziesi�ciocent�wki i powiedzia�:
- My�l�, �e nie przeoczyli�my niczego.
Kobieta wr�czy�a kubek niewidomemu, a ten wysypa� monety na d�o� i przeliczy� je palcami, mrucz�c pod nosem.
- Tak, wszystko w porz�dku - powiedzia� wreszcie.
- Czy pan czeka na autobus? - zapyta�a go kobieta. - Zdaje si�, �e nadje�d�a.
- Nie. Dzi�kuj� pani. Mieszkam niedaleko.
Bob spojrza� na drug� stron� ulicy. Sprz�tacz wr�ci� do holu budynku biurowego. Sta� przy drzwiach prowadz�cych do banku, potrz�saj�c klamk�. Z zaplecza nadchodzi� stra�nik z kluczem. Otworzy� drzwi i rozmawiali chwil�, po czym sprz�tacz wszed� do pomieszcze� bankowych, Niewidomy wsta� i ruszy� przed siebie, stukaj�c lask�.
- Biedak - powt�rzy�a kobieta. - Mam nadziej�, �e nie musi i�� daleko.
Bob patrzy� za wolno oddalaj�cym si� �ebrakiem.
- Och, co� mu wypad�o - powiedzia�a kobieta.
- Hej, panie! - zawo�a� Bob. Podbieg� i podni�s� le��cy na chodniku portfel.
Niewidomy doszed� ju� do nast�pnej przecznicy. Zatrzyma� si� przy kraw�niku, wyznaczy� drog� lask� i zszed� na jezdni�. W tym momencie jego szczup�� sylwetk� o�wietli�y reflektory nadje�d�aj�cego troch� zbyt szybko samochodu. Hamuj�c przed skrzy�owaniem, wpad� w po�lizg na mokrej jezdni. Kobieta trwo�liwie zapiszcza�a, Bob g�o�no krzykn��, zazgrzyta�y hamulce. Niewidomy skr�tem cia�a stara� si� unikn�� zderzenia z p�dz�cym na niego samochodem. Rozleg� si� huk i �ebrak potoczy� si� po jezdni.
Samoch�d stan��. Wyskoczy� z niego kierowca. Bob i kobieta podbiegli do miejsca wypadku. Wszyscy troje znale�li si� r�wnocze�nie przy le��cym.
Kierowca ukl�k� przy nim i chcia� go wzi�� za r�k�.
- Nie! - �ebrak uderzy� kierowc� pi�ci�. - Moje okulary! - krzycza� dziko.
Kobieta podnios�a je i poda�a �ebrakowi. By�y ca�e. Za�o�y� je i szuka� po omacku laski.
W �wietle reflektor�w samochodu Bob zobaczy�, �e kierowca jest m�ody i bardzo blady po prze�ytym szoku. Podni�s� lask� i w�o�y� j� niewidomemu do r�ki. Ten podni�s� si� wolno. Obraca� g�ow� to w jedn�, to w drug� stron�, jakby pr�buj�c z wielkim trudem si� rozejrze�. Wreszcie ruszy� w boczn� ulic�. Kula� i st�ka� z b�lu.
- Prosz� pana, prosz� poczeka� - zawo�a� kierowca.
- Powinni�my wezwa� policj� - powiedzia�a kobieta. - On mo�e by� ranny!
Niewidomy stuka� lask�, kula�, ale spiesznie niemal truchtem szed� dalej. Bob pobieg�, wo�aj�c, �eby si� zatrzyma�.
Niewidomy znik� w w�skiej uliczce za rz�dem sklep�w. Bob poszed� za nim. By�o tak ciemno, �e wci�� si� o co� potyka� i musia� odnajdywa� drog� wyci�gni�tymi r�kami. Uliczka ko�czy�a si� ma�ym podw�rkiem. Nad tylnymi drzwiami przyleg�ego budynku pali�a si� �ar�wka, o�wietlaj�c pojemnik na �mieci i kartonowe pud�o, wolno rozmakaj�ce na deszczu. Bob dostrzeg� drug� uliczk�, prowadz�c� z powrotem na Wilshire, ale po �ebraku nie by�o ani �ladu. Przepad�!
ROZDZIA� 2
Zgubiony portfel
- Nie by� naprawd� �lepy - m�wi� Bob. - Jak m�g� niewidomy umkn�� tak szybko?
By� mo�e niewidomi s� zdolni porusza� si� szybko w znajomych sobie miejscach -powiedzia� Jupiter Jones. - Poza tym s�, oczywi�cie, nawykli do odnajdywania drogi po omacku.
Jupiter starannie dobiera� s�owa, co by�o jego charakterystyczn� manier�
Dzia�o si� to nast�pnego rana. Bob spotka� si� ze swoimi przyjaci�mi, Jupiterem i Pete'em Crenshawem w otwartej pracowni Jupe'a na terenie sk�adu z�omu Jonesa. Przesta�o pada�. Ranek by� czysty i �wie�y i ch�opcy omawiali zdarzenie z poprzedniego wieczoru. Zgubiony przez �ebraka portfel le�a� na warsztacie Jupe'a.
Nawet je�li tylko udawa� �lepca, to dlaczego ucieka�? Zupe�nie jakby si� nas ba�... - Bob urwa� i zamy�li� si� chwil�. - Chyba zreszt� nikt z nas nie zachowa� si� rozs�dnie. Pani, kt�ra ze mn� czeka�a na przystanku, znik�a, kiedy wr�ci�em. Przypuszczam, �e nadjecha� autobus i wsiad�a do niego. Kierowca samochodu, kt�ry uderzy� niewidomego, odjecha�, gdy mu powiedzia�em, �e �ebrak przepad�. A ja sta�em jak idiota z tym portfelem, zamiast mu poda� nazwisko niewidomego i swoje.
- By�e� w szoku - powiedzia� Jupiter. - W kryzysowej sytuacji ludzie cz�sto post�puj� nieracjonalnie.
W trakcie rozmowy Jupe majstrowa� przy starym telewizorze, przywiezionym do sk�adu tydzie� temu przez wujka Tytusa. Wymieni� pop�kane przewody i zrobi� kilka poprawek wewn�trz aparatu. Ustawi� go nale�ycie na warsztacie i w��czy� do gniazdka. Z telewizora pop�yn�� obiecuj�cy szum.
- Aha!
- Tw�j kolejny wyczyn - powiedzia� z ironicznym podziwem Pete.
- Zapewne tak - Jupe kr�ci� ga�k� telewizora.
Ch�opcy u�miechn�li si�. Jupiter by� swego rodzaju geniuszem w umiej�tno�ci reperowania i konstruowania r�no�ci z kawa�k�w z�omu. Z�o�y� trzy radyjka walkie-talkie, kt�rymi wszyscy trzej pos�ugiwali si� z po�ytkiem. Wyreperowa� star� pras� drukarsk�, stoj�c� w rogu pracowni. Jego te� dzie�em by� peryskop, stanowi�cy cz�� wyposa�enia Kwatery G��wnej, czyli starej przyczepy kempingowej ukrytej pod stertami z�omu w pobli�u pracowni. O przyczepie tej wujek Tytus i ciocia Matylda dawno zapomnieli.
Wuj i ciocia Jupitera wiedzieli o pasji Jupe'a, Boba i Pete'a do wykrywania przest�pstw i o tym, �e ch�opcy nazwali si� Trzema Detektywami. Nie zdawali sobie jednak sprawy, jak bogata by�a ich dzia�alno��. W przyczepie pe�no by�o urz�dze� pomocnych w pracy detektyw�w. Mieli tam ma�e laboratorium kryminalne z przyrz�dem do wykrywania odcisk�w palc�w i mikroskopem. Sami wywo�ywali zdj�cia w ciemni fotograficznej. W biurze znajdowa�a si� te� szafka zape�niona aktami spraw, jakie rozwi�zali. Mieli nawet w�asny telefon, kt�ry op�acali pieni�dzmi zarobionymi w sk�adzie z�omu.
Teraz wszystko wskazywa�o na to, �e wyposa�enie Kwatery G��wnej uzupe�ni telewizor. Stoj�cy na warsztacie Jupe'a aparat wraca� do �ycia. Obraz zamigota� i ustabilizowa� si�.
- ... pa�stwu skr�t porannych wiadomo�ci - rozleg� si� g�os spikera. Na ekranie pojawi� si� dziennikarz, �ycz�c wszystkim dobrego dnia. Doni�s� nast�pnie, �e sztorm na Oceanie Spokojnym min�� Los Angeles i w po�udniowej Kalifornii mo�na oczekiwa� kilku dni �adnej pogody.
- Na wzg�rzach za Malibu nast�pi�o obsuni�cie gruntu - m�wi�. - Mieszka�cy kanionu Big Tujunga porz�dkuj� swe posiad�o�ci po wczorajszej powodzi.
- A teraz kolej na lokalne informacje policyjne. Nasza ekipa znajduje si� obecnie na miejscu dokonania �mia�ego rabunku Kasy Oszcz�dno�ciowo-Po�yczkowej w Santa Monica. Z�odzieje weszli do banku wczorajszego wieczora w przebraniu ekipy sprz�taj�cej. Uwi�zili stra�nika bankowego w sali posiedze� i czekali a� do rana na przybycie urz�dnik�w. Kiedy o �smej czterdzie�ci pi�� zosta� zwolniony zegarowy zamek automatyczny, zmusili wiceprezesa banku, Samuela Hendersona, do otworzenia skarbca. Nast�pnie uszli z �upem wysoko�ci �wier� miliona dolar�w i z nie ustalonej warto�ci bi�uteri� zrabowan� ze skrytek sejfowych klient�w banku. W po�udniowym wydaniu dziennika poinformujemy pa�stwa o dalszych szczeg�ach.
- Masz! - Jupe wy��czy� telewizor.
- O rany, by�em akurat naprzeciw Kasy Oszcz�dno�ciowej w Santa Monica wczoraj wiecz�r! - wykrzykn�� Bob. - Wtedy ten niewidomy... niewidomy...
Bob urwa� i zblad�.
Musia�em widzie� jednego ze z�odziei.
Pete i Jupe patrzyli na niego wyczekuj�co.
- Tak pewnie, �e widzia�em. Ca�e wn�trze banku by�o widoczne z przystanku. Widzia�em, jak sprz�tacze wyszli do holu i podeszli do windy. Potem m�czyzna, to znaczy sprz�tacz, wr�ci� i zapuka�, �eby mu stra�nik otworzy�.
- Wr�ci�? - zapyta� Jupe. - To by� ten sam cz�owiek?
- No, tak przypuszczam... przypuszcza�em... - Bob zastanawia� si� - Nie wiem. Niewidomy upu�ci� sw�j kubek, z kt�rego wysypa�y si� monety. Wi�c zbierali�my je z t� pani� i oddali�my mu kubek z zawarto�ci�, potem zobaczy�em sprz�tacza przy drzwiach banku.
- Wi�c to m�g� by� inny cz�owiek - powiedzia� Jupe.
Bob skin�� g�ow�.
- Co za pomys�! - wykrzykn�� Pete. - Sprz�tacze ko�cz� prac� i wje�d�aj� wind� na g�r�. Potem przychodzi kto� przebrany za sprz�tacza i puka do drzwi. Stra�nik go wpuszcza i... bum! Stra�nik l�duje zamkni�ty w pokoju na zapleczu, a bandyci buszuj� po banku jak u siebie w domu. Alarm nie dzia�a. Mog� tylko siedzie� i czeka�, a� przyjd� pracownicy.
- No pewnie! Tak si� to musia�o sta� - powiedzia� Bob.
- Czy widzia�e�, sk�d przyszed� ten sprz�tacz? - zapyta� Jupe. - Czy wszed� do holu z windy, czy z ulicy?
Bob potrz�sn�� g�ow�.
- Facet by� ju� w holu, kiedy go zobaczy�em. My�la�em, �e zjecha� wind�. Ale je�li nie by� jednym ze sprz�taj�cych w budynku, m�g� wej�� z ulicy.
- Co otwiera interesuj�c� mo�liwo�� rozwa�a� - Jupiter wzi�� do r�ki le��cy na warsztacie portfel. - Powiedzmy, �e �w cz�owiek wszed� z ulicy �lepiec upuszcza sw�j kubek w momencie, gdy fa�szywy sprz�tacz zbli�a si� do drzwi budynku. Ty i kobieta schylacie si�, �eby pozbiera� rozsypane pieni�dze. Ka�dy by tak post�pi�. Jeste�cie zaj�ci i nie widzicie, jak z�odziej wchodzi do holu. Czy to wam nasuwa jakie� przypuszczenia?
Bob prze�kn�� g�o�no �lin�.
- �lepiec ubezpiecza� z�odziei! Jupe ogl�da� portfel.
- Bardzo �adny. Z mi�kkiej sk�ry i kupiony u Neimana-Marcusa. To jeden z najdro�szych sklep�w w mie�cie.
- Nie zwr�ci�em na to uwagi - powiedzia� Bob. - Zajrza�em tylko do �rodka, czy nie ma tam numeru telefonu tego niewidomego, ale nie znalaz�em.
Jupe przejrza� zawarto�� portfela.
- Karta kredytowa, dwadzie�cia dolar�w w got�wce, kr�tkoterminowe prawo jazdy. Po co �lepemu prawo jazdy?
Bob kiwa� g�ow�.
- S�usznie. Oczywi�cie udawa� niewidomego. Wcale nie jest �lepy.
- Hector Sebastian - czyta� Jupiter z prawa jazdy - zamieszka�y przy Mountain Avenue 1534.
- Tam jest bardzo fajnie - powiedzia� Pete. - Mo�e �ebranie bardziej pop�aca ni� my�la�em.
- To nie musi by� adres �ebraka - zauwa�y� Jupe. - Mo�e jest kieszonkowcem i ukrad� portfel. Albo go gdzie� znalaz�. Bob, czy poszuka�e� Hectora Sebastiana w ksi��ce telefonicznej?
- Tak. Nie ma go tam. Jupiter wsta�.
- By� mo�e mamy tu co�, co zainteresuje policj�. Z drugiej strony upuszczenie przez �ebraka portfela mo�e nie mie� znaczenia. Podobnie jak fakt, �e ucieka�. Mountain Avenue jest zaraz na przedmie�ciach Rocky Beach. Przeprowadzimy ma�e do�wiadczenie, nim zdecydujemy, czy zawiadomi� policj�, zgoda?
- Pewnie! - wykrzykn�� Bob.
Kilka minut p�niej ch�opcy wsiedli na rowery i skierowali si� na szos� nadbrze�n�, kt�r� pojechali na p�noc. W nieca�e p� godziny min�li nadmorskie centrum handlowe i skr�cili w Mountain Avenue.
By�a to w�ska droga, kt�ra wspina�a si� zakosami w g��b l�du przez par�set metr�w, po czym bieg�a r�wnolegle do szosy nadbrze�nej. Z szosy dobiega� warkot samochod�w i ci�ar�wek, a poprzez rosn�ce wzd�u� lewej strony drogi drzewa wida� by�o ocean. Po prawej wznosi�y si� stoki g�rskie, a ponad nimi czyste, b��kitne niebo.
- Nie wygl�da na to, �eby kto� tu mieszka� - zauwa�y� Bob po ujechaniu sporego dystansu b�otnistej i wyboistej drogi. - Nie widz� ani jednego domu. Czy nie s�dzicie, �e adres w prawie jazdy jest fa�szywy?
- Intryga si� zag�szcza - powiedzia� Pete. - �lepiec ma prawo jazdy w dodatku z fa�szywym adresem.
Droga opad�a na dno zag��bienia, kt�rym p�yn�a ma�a struga wody, po czym zn�w pi�a si� w g�r�. Na szczycie wzniesienia ch�opcy zatrzymali si�. Przed nimi rozci�ga�o si� bajoro brudnej, brunatnej wody, kt�re pewnie wysycha�o w lecie. Po lewej, niemal na skraju b�otnistego rozlewiska sta� brzydki, przypominaj�cy stodo�� budynek z mansardowymi oknami na pi�trze. Do ton�cego w b�ocie s�upka przybity by� szyld: �G�rska Gospoda�
- Gospoda? - zdziwi� si� Bob.
Jupiter wyj�� z kieszeni portfel i sprawdzi� adres w prawie jazdy.
- Numer 1537. Ten sam jest na tej nowej skrzynce na listy przed frontem.
Us�yszeli za sob� warkot samochodu. Usun�li si� z drogi, �eby go przepu�ci�. Czerwone sportowe auto forsowa�o w�a�nie ma�y strumyk w zag��bieniu drogi. Za kierownic� siedzia� chudy m�czyzna o siwiej�cych w�osach i pomarszczonej, smutnej twarzy. Min�� ich, zdaj�c si� nie zauwa�a�. Skr�ci� na b�otnisty plac, kt�ry stanowi� parking gospody, wysiad� z trudem i si�gn�� do samochodu po lask�. Wolno wspi�� si� po zapadni�tych stopniach i wszed� do zrujnowanego budynku. Rozklekotane drzwi parawanowe zatrzasn�y si� za nim.
- On kuleje! - wykrzykn�� Pete. - Hej, Bob, m�wi�e�, �e �ebrak uciek� kulej�c.
- No, potr�ci� go samoch�d. Ka�dy by po tym kula�.
- Czy to mo�e by� ten sam cz�owiek? - zapyta� Jupiter. - Czy przypomina cho� troch� �ebraka?
Bob wzruszy� ramionami.
Ma mniej wi�cej t� sam� postur� i jest chyba w tym samym wieku, ale takich facet�w s� tysi�ce.
Jupiter wybra� nagle ton zdecydowany i profesjonalny:
- Bardzo dobrze. Id� tam.
- Co zamierzasz zrobi�? - zapyta� Pete. - Wej�� i poprosi� o hamburgera?
- Dlaczego by nie? - odpowiedzia� Jupe. - Albo po prostu zapytam o drog�. Tak czy inaczej dowiem si�, kim jest ten cz�owiek. Bob, ty si� lepiej nie pokazuj. Je�li to ten sam facet, kt�ry by� wczoraj w Santa Monica naprzeciw banku, mo�e ci� rozpozna� i... okaza� si� przykry.
- Ja zostaj� z Bobem - powiedzia� Pete. - Jestem uczulony na ludzi, kt�rzy mog� by� przykrzy.
- Tch�rz! - za�mia� si� Bob.
- Nie jestem tch�rzem, tylko cz�owiekiem ambitnym. Mam ambicj� do�y� bardzo, bardzo p�nego wieku.
Jupe zachichota�. Zostawi� przyjaci� przy drodze i wjecha� na b�otnisty parking. Umie�ci� rower pod �cian� gospody i wszed� na ma�y ganek frontowy. Uj�� klamk� i drzwi si� otworzy�y.
Wszed� do �rodka. By�o tu mroczno. Widzia� wypolerowan� drewnian� pod�og�, �ciany pokrywa�a boazeria z ciemnego drzewa. Na wprost drzwi wej�ciowych szerokie odrzwia ods�ania�y pusty pok�j z licznymi oknami w przeciwleg�ej �cianie. Roztacza� si� przez nie widok na drzewa i po�yskuj�cy za nimi ocean. Musia� to by� kiedy� g��wny hol lub jadalnia gospody, kt�ra wyra�nie by�a ju� nieczynna.
Jupe sta� w obszernym przedsionku. W jego lewej cz�ci le�a�y zwalone na kup� wysokie sto�ki, wy�cie�ane siedzenia, cz�ci kontuaru, wala�y si� zakurzone dzbanki do kawy. Jupe zrozumia�, �e s� to pozosta�o�ci po barze kawowym. Spojrza� w prawo, na �cian�, w kt�rej znajdowa�o si� kilkoro drzwi. Wsz�dzie pi�trzy�y si� skrzynie i kartonowe pud�a. Kilka sta�o r�wnie� w pokoju na wprost. Jedna ze skrzy� by�a otwarta i wysypywa� si� z niej papier pakunkowy.
Jupe zrobi� wolno kilka krok�w i w�a�nie zamierza� zawo�a� przyjaci�, gdy us�ysza� d�wi�k podnoszonej s�uchawki. Zatrzyma� si� i s�ucha�. Kto� z pokoju le��cego na wprost dok�d� telefonowa�. Us�ysza� m�ski g�os.
- M�wi Sebastian - i po ma�ej pauzie - tak, wiem, �e to b�dzie kosztowne, ale za wszystko trzeba p�aci�. Jestem przygotowany na wydatki.
W tym momencie co� ma�ego i twardego wbi�o si� w plecy Jupe'a powy�ej paska.
- R�czki do g�ry - us�ysza� cichy, ochryp�y g�os. - �adnego ruchu, bo rozp�atam ci� na p�.
ROZDZIA� 3
Tw�rca sensacji
Jupiter podni�s� r�ce w g�r�. Czu� mrowienie wzd�u� kr�gos�upa.
- Ja chcia�em tylko...
Ani s�owa - powiedzia�a tajemnicza osoba za jego plecami.
W pokoju zadudni�y kroki i w progu pojawi� si� siwow�osy m�czyzna, kt�rego Jupe widzia� przedtem w samochodzie. Sta� oparty o lask�, z lekko przekrzywion� g�ow� i przygl�da� si� Jupiterowi z zaciekawieniem.
- O co chodzi, pani Hain? Kto to?
Jupe zmarszczy� czo�o. Co� znajomego by�o w stoj�cym przed nim m�czy�nie. Nie by� pewien, czy jego g�os, czy pochylenie g�owy. Czy spotka� go ju� kiedy�? Je�eli tak, to gdzie? i kiedy?
- Ten ch�opak tu si� w�ama� - powiedzia�a osoba, trzymaj�ca rewolwer przytkni�ty do plec�w Jupitera - sta� tu i s�ucha�, jak pan rozmawia przez telefon.
- Chcia�em tylko zapyta� o drog� - t�umaczy� si� Jupe. - Szyld przy drodze g�osi, �e to gospoda. Poza tym nie w�ama�em si�. Drzwi by�y otwarte.
- Ale� oczywi�cie - siwow�osy pan podszed� do niego z u�miechem. - To by�a kiedy� gospoda i drzwi s� istotnie otwarte.
Jupe widzia� teraz m�czyzn� wyra�nie. Mia� on rumiane policzki i wydatny, spalony s�o�cem nos, na kt�rym �uszczy�a si� sk�ra. Oczy pod grubymi, siwo-czarnymi brwiami by�y bardzo niebieskie.
- Odpr� si�, m�ody przyjacielu - m�wi�. - Pani Hain by ci� nie zastrzeli�a, nawet gdyby chcia�a.
Jupiter upu�ci� ostro�nie r�ce i si� odwr�ci�.
- My�la�e�, �e to rewolwer - powiedzia�a pani Hain z zadowoleniem. Mia�a niski g�os i sympatyczn� okr�g�� twarz. W r�ce trzyma�a drewnian� �y�k�, wycelowan� trzonkiem w Jupe'a. - Jak widzisz, to nie jest rewolwer. Widzia�am ten trik w telewizji.
- Pani Hain jest moj� gospodyni� i mi�o�niczk� film�w kryminalnych.
- Wielu po�ytecznych rzeczy mo�na si� z nich nauczy� - pani Hain odesz�a z u�miechem w mroki za zdezelowanym barem kawowym. Jupe spogl�da� na ni� z ciekawo�ci�.
- Chcia�e� zapyta� o drog�?
- Tak! - Jupe a� podskoczy�. - Tak. Tam dalej droga jest ca�kiem zalana. Czy za tym bajorem ci�gnie si� jeszcze? Czy mo�na si� tam jako� przedosta�, czy musimy wr�ci� do szosy?
- Droga nie prowadzi dalej. Zaraz za rozlewiskiem si� ko�czy, i nawet nie pr�bujcie go sforsowa�. Jest ca�kiem g��bokie.
- Tak, prosz� pana - Jupe nie bardzo s�ucha�. Patrzy� ciekawie na stoj�cy w k�cie karton. Le�a�a na nim sterta jednakowych ksi��ek. Na zakurzonej czarnej ok�adce widnia�a ilustracja - sztylet wbity w plik dokument�w i wypisany krwiste czerwonymi literami tytu�: �Mroczna spu�cizna".
- Hector Sebastian! - wykrzykn�� Jupiter. Podszed� do ksi��ek i wzi�� jedn� z nich. Odwr�ci� j�. Na tylnej ok�adce zobaczy� fotografi� gospodarza.
- Ale� to pan! - tym razem opanowanie, z kt�rego by� tak dumny, opu�ci�o Jupe'a zupe�nie. - Pan jest Hectorem Sebastianem! Widzia�em pana w telewizji!
- Tak, kilkakrotnie.
- Czyta�em t� �Mroczn� spu�cizn�" - g�os Jupe'a, piskliwy z podekscytowania, brzmia� dziwnie w jego w�asnych uszach. Pl�t� jak wielbiciel oszo�omiony widokiem obiektu swej adoracji. - To jest �wietne! �Czynniki z�a" te�! Och, prosz� pana, pan z pewno�ci� nie musi obrabowywa� bank�w!
- My�la�e�, �e to robi�? - pan Sebastian u�miechn�� si�. - Wiesz, teraz nie s�dz�, �eby� tu przyszed� po to tylko, by spyta� o drog�. O co chodzi?
Jupe poczerwienia�.
- Ja... ja nawet nie chc� si� przyzna�, co o panu my�la�em. Prosz� pana, czy pan zgubi� portfel?
Wystraszony pan Sebastian zacz�� obmacywa� kieszenie marynarki, potem tyln� kiesze� spodni.
- M�j Bo�e, nie ma go! Czy ty go znalaz�e�?
- Nie ja, tylko m�j przyjaciel Bob.
Jupe opowiedzia� pokr�tce wczorajsz� przygod� Boba. Opisa� niewidomego kt�remu wypad� portfel, wspomnia� te� o rabunku i wypadku samochodowym, kt�remu uleg� �ebrak.
Wspania�e! Brzmi jak pocz�tek filmu Hitchcocka.
Jupe spojrza� na pana Sebastiana z zaskoczeniem.
- O co chodzi? Czy powiedzia�em co� dziwnego?
- Nie - odpowiedzia� Jupe - tylko tak si� sk�ada, �e pan Hitchcock jest naszym przyjacielem. Bob robi notatki z naszych spraw, a pan Hitchcock je ocenia i opisuje.
- Nie bardzo rozumiem. Jakie sprawy? I gdzie jest tw�j przyjaciel Bob, kt�ry znalaz� portfel?
- Na dworze. Zaraz go przyprowadz�!
Jupe wybieg� z domu i zawo�a�.
- Chod�cie! Pan Sebastian chce si� z wami zobaczy�! Wiecie, kim jest?
Bob i Pete patrzyli na siebie.
- Czy powinni�my wiedzie�?
Jupiter roze�mia� si�.
- To ja powinienem wiedzie�. Powinienem si� od razu domy�li�. Musia�em mie� blokad� m�zgu! To on napisa� �Mroczn� spu�cizn�" i �Nocne czuwanie", i �Czynniki z�a". Wyst�powa� ostatnio w telewizji. Moorpark Studio w�a�nie zrobi�o film wed�ug �Czynnik�w z�a", a Leonard Orsini komponuje do niego muzyk�.
Pete przypomnia� sobie teraz ca�� t� spraw�.
- Och, tak! M�j tato m�wi�o tym filmie. To znaczy, �e ten facet tutaj to pisarz?
- �eby� wiedzia�! - Policzki Jupe'a p�on�y z podekscytowania. - By� kiedy� prywatnym detektywem w Nowym Jorku. Potem pilotowa� ma�y samolot, mia� wypadek i zosta� ranny. Zmia�d�y�o mu nog�. W czasie rekonwalescencji zacz�� pisa� ksi��k�, zainspirowan� jedn� z powierzony mu spraw. Ukaza�a si� w wydaniu kieszonkowym pod tytu�em �Nocne czuwanie� By�a szalenie poczytna. Nast�pnie napisa� �Mroczn� spu�cizn�. To ksi��ka o cz�owieku, kt�ry symuluje w�asn� �mier�, �eby �ona mog�a podj�� jego polis� ubezpieczeniow�. Nakr�cono wed�ug niej film, pami�tacie? Potem pan Sebastian zarzuci� kompletnie prac� detektywa i zaj�� si� wy��cznie pisaniem. Napisa� nawet scenariusz wed�ug w�asnej ksi��ki dla Studia Moorpark. Chod�cie! Czy nie chcecie go pozna�? Bob, masz ten portfel?
- Da�em ci go, nie pami�tasz? Ch�opie, z tob� naprawd� jest �le!
- Och - Jupiter przeszukiwa� kieszenie. - Tak, jest tutaj. Chod�cie. Weszli do domu i Jupiter przedstawi� panu Sebastianowi Boba i Pete'a. Gospodarz zaprowadzi� ich do pokoju i wskaza� im sk�adane krzes�a, ustawione wok� niskiego sto�u ze szklanym blatem. Nadawa� si� raczej na taras lub trawnik ko�o basenu k�pielowego. St�, krzes�a i telefon stanowi�y jedyne umeblowanie w pokoju.
- Z czasem b�d� tu mia� pe�en komfort - powiedzia� pan Sebastian.
- Wprowadzi�em si� dopiero w zesz�ym tygodniu i niewiele zd��y�em tu zdzia�a�.
- Pan zamierza tu mieszka�? - zdziwi� si� Pete.
- Ja tu mieszkam. - Pan Sebastian poku�tyka� do przedsionka i zawo�a� pani� Hain. Gospodyni zjawi�a si� z tac�, na kt�rej sta� szklany dzbanek z kaw� i fili�anka.
- Mo�e znajdziemy jeszcze co� dla ch�opc�w. Czy mamy jak�� oran�ad� w lod�wce?
- Tylko lemoniad�. Bardzo zdrowa, domowej roboty.
Jupe u�miechn�� si�. Gospodyni pana Sebastiana przypomina�a mu cioci� Matyld�.
- Mo�e by� lemoniada? - zapyta� pan Sebastian i ch�opcy zgodnie przytakn�li.
Pani Hain posz�a do kuchni w odleg�ej cz�ci budynku za dawnym barem kawowym, a pan Sebastian wda� si� w szeroki wyw�d na temat plan�w urz�dzenia swego domu.
- Z czasem z baru kawowego zrobi� jadalni�. Po drugiej stronie holu wej�ciowego jest magazyn, kt�ry mo�na przerobi� na pok�j pani Hain, i polec� wybudowa� jej �azienk� pod schodami.
Ch�opcy popatrzyli na biegn�ce wzd�u� wewn�trznej �ciany schody. Prowadzi�y one na otwart� galeri� nad pokojem, w kt�rym siedzieli. Pok�j by� wysoki na dwie kondygnacje. Nad drug� cz�ci� budynku znajdowa�y si� pokoje, do kt�rych prowadzi�y drzwi z galerii.
- Wiem, �e dom jest w op�akanym stanie, ale konstrukcj� ma mocn� - m�wi� pan Sebastian. - Sprawdzi� to architekt i przedsi�biorca budowlany, nim kupi�em t� gospod�. Wiecie, ile by mnie kosztowa� dom tej wielko�ci i tak blisko oceanu?
- Jestem pewien, �e maj�tek - powiedzia� Jupiter. - Pan Hitchcock kupi� star� restauracj� w Malibu i przerobi� j� na pi�kny dom.
Pan Sebastian skin�� g�ow�.
- Tu r�wnie� b�dzie pi�knie po remoncie. Ten pok�j jest przecie� wspania�y. Ma kominki po obu stronach i okna z widokiem na ocean! Dach nie przecieka. S� rzeczy, kt�re si� uwa�a za normalne, ale ja �y�em dwadzie�cia trzy lata w mieszkaniu na Brook�ynie, gdzie dach stale przecieka�. Mia�em kolekcj� wiader i misek na deszczowe dni. - Pan Sebastian u�miechn�� si� i doda�: - Kto to powiedzia�, �e by� ju� w �yciu bogaty i by� tak�e biedny, wi�c wie dobrze, �e lepiej jest by� bogatym? Kto by to nie by�, wiedzia�, co m�wi.
Wr�ci�a pani Hain z lemoniad�. Jupiter postawi� na stole znaleziony portfel i pan Sebastian wzi�� go zaraz i zajrza� do �rodka.
- Wypad� niewidomemu �ebrakowi, m�wicie? Nie m�g� by� w wielkiej potrzebie, skoro nie wyda� ani grosza z moich pieni�dzy.
- Ale on naprawd� �ebra� - powiedzia� Bob. - Mia� blaszany kubek na monety i stale nim potrz�sa�.
Pisarz zamy�li� si�.
- Ciekaw jestem, jak znalaz� ten portfel. Je�li by� �lepy...
- W�a�nie - wpad� mu w s�owa Jupiter. - �lepi ludzie nie widz� le��cych na ulicach przedmiot�w. Oczywi�cie m�g� si� potkn�� o portfel i podnie�� go. Kiedy i gdzie mia� go pan ostatnio?
- M�wisz jak zawodowy detektyw. Niemal oczekuj�, �e wyci�gniesz notes i zaczniesz zapisywa� informacje. Wspomnia�e� wcze�niej Alfreda Hitchcocka. M�wi�e�, �e opisuje wasze sprawy. Czy�by�cie si�, ch�opcy, uczyli zawodu detektywa?
- My jeste�my detektywami - powiedzia� Jupe z dum�. Wyj�� z kieszeni w�asny portfel i wyci�gn�� z niego ma�� karteczk�. Poda� j� panu Sebastianowi, a ten odczyta�:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw . . . . . . . . Jupiter Jones
Drugi Detektyw . . . . . . . . . Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy . . . . . Bob Andrews
- Aha, wasz zesp� nazywa si� Trzej Detektywi i podejmuje si� wszelkich dochodze�. To odwa�na oferta. Do prywatnych detektyw�w ludzie mog� si� zwraca� z bardzo dziwnymi sprawami.
- Wiemy o tym - powiedzia� Jupiter. - Natkn�li�my si� ju� na wysoce niezwyk�e, a nawet zadziwiaj�ce sploty okoliczno�ci. To nasza specjalno��. Cz�sto radzili�my sobie ze sprawami, wobec kt�rych organy �cigania by�y bezsilne.
Pan Sebastian pokiwa� g�ow�.
- Wierz� ci. M�odzi ludzie maj� gi�tki umys�, nie s� obci��eni uprzedzeniami na temat tego, co mo�e, a co nie mo�e si� zdarzy�.
Bob przychyli� si� do niego.
- Interesuje nas ten �lepy �ebrak, poniewa� rozwa�amy mo�liwo��, �e by� wmieszany w obrabowanie banku. Czy by� pan wczoraj w Santa Monica? Czy tam zgubi� pan portfel? A mo�e �ebrak skrad� go panu?
- Nie - pan Sebastian odchyli� si� na oparcie krzes�a - Wiem, �e mia�em go wczoraj rano. Pami�tam, jak wk�ada�em go do kieszeni przed wyj�ciem do przystani Denicoli. Musia�em tam go zgubi�, poniewa� nigdzie indziej wczoraj nie by�em. Pewnie mi po prostu wypad� z kieszeni. Z pewno�ci� ani przez chwil� nie znajdowa�em si� w �adnym zat�oczonym miejscu, gdzie w �cisku m�g�by mnie kto� okra��. Poza tym zwr�ci�bym uwag� na �lepego cz�owieka.
- Czy przysta� Denicoli to ta przysta� za Malibu, gdzie wynajmuj� �odzie w�dkarzom? - zapyta� Pete. Pan Sebastian skin�� g�ow�.
- Trzymam tam m�j �lizgacz. To najbli�sza przysta�. Stoi tam zakotwiczony przy boi i kiedy mam ochot� na przeja�d�k�, ch�opak, kt�ry pracuje u pani Denicoli, przewozi mnie do niego ��dk�. Wczoraj odby�em rejs. Musia�em zgubi� portfel ko�o doku albo na parkingu.
- A niewidomy go znalaz� - doko�czy� Pete.
- Potem pojecha� do Santa Monica, nie zg�aszaj�c zguby w przystani - doda� Bob - I tak si� z�o�y�o, �e znalaz� si� naprzeciw banku akurat w momencie, gdy wchodzili do niego z�odzieje przebrani za sprz�taczy. Mo�e nawet celowo upu�ci� kubek z monetami, �eby odwr�ci� uwag� ludzi stoj�cych na przystanku.
- Mokry kubek m�g� by� �liski - powiedzia� pan Sebastian - albo �ebrak by� zm�czony. Upuszczenie kubka mo�e nie mie� �adnego znaczenia.
- Ucieka�, kiedy Bob bieg� za nim, �eby mu odda� portfel - zauwa�y� Jupe. - Po wypadku te� ucieka�.
- Nic niezwyk�ego, m�g� dozna� szoku - powiedzia� pan Sebastian. - Poza tym maj�c przy sobie cudzy portfel, m�g� si� ba� policji. Policja cz�sto �le traktuje �ebrak�w. Nie wydaje mi si� prawdopodobne, �eby mia� co� wsp�lnego z obrabowaniem banku. Ale dlaczego nie p�jdziecie na policj�, �eby powiedzie� im wszystko to, co mnie opowiedzieli�cie? Mo�ecie poda� moje nazwisko, je�li chcecie. Chcia�bym si� wam jako� przyda�.
- Oczywi�cie, tak nale�y post�pi� - w g�osie Jupe'a pobrzmiewa�o rozczarowanie. -Prawdopodobnie ma pan racj�. �lepiec trafi� tam przypadkowo. My�l� �e sprawa jest sko�czona, nim si� w og�le zacz�a.
- Na to wygl�da. S�uchajcie, jestem wam naprawd� wdzi�czny za zwr�cenie portfela - pan Sebastian zacz�� przegl�da� banknoty.
- Ale� to drobnostka - powiedzia� szybko Pete.
- Zrobili�my to z przyjemno�ci� - doda� Bob. - Prosz� nawet nie my�le� o nagrodzie.
- Wi�c mo�e zrewan�uj� si� wam w inny spos�b. Chcieliby�cie przejecha� si� �lizgaczem? M�g�bym was zabra� kt�rego� dnia.
- Naprawd�? - ucieszy� si� Pete.
- Oczywi�cie. Dajcie mi wasz numer telefonu, a ja zadzwoni�, kiedy b�d� si� wybiera� w morze.
- Zjawimy si� tu w p� godziny - powiedzia� uszcz�liwiony Pete.
Wszyscy trzej podali swoje telefony. Pisarz odprowadzi� ich do drzwi i sta� w progu, gdy wyprowadzali rowery na drog�.
- Mi�y facet - powiedzia� Pete, gdy ujechali kawa�ek.
- O, tak - zgodzi� si� Jupe. - Mia�em wra�enie, �e wola�by, �eby�my jeszcze zostali. Mo�e czuje si� samotny w Kalifornii. Ca�e �ycie sp�dzi� w Nowym Jorku.
- Kiedy tylko zapragnie towarzystwa na swoim �lizgaczu, jestem do dyspozycji - powiedzia� Bob. - Rany! To jest naprawd�...
Urwa� na widok ma�ego be�owego sedana, kt�ry pojawi� si� na drodze. Z niewielk� pr�dko�ci� min�� ch�opc�w i skr�ci� na b�otnisty plac przed domem pana Sebastiana. Wysiad� z niego jaki� starszy m�czyzna i zbli�y� si� do ganku, na kt�rym wci�� sta� pisarz. Obaj zacz�li ze sob� rozmawia�.
Ch�opcy odjechali ju� za daleko, �eby s�ysze�, o czym m�wi�, ale zatrzymali si� i obserwowali dw�ch m�czyzn. Po chwili pan Sebastian cofn�� si� do domu, a przyby�y wszed� za nim.
- No i co wy na to! - wykrzykn�� Bob. - Nasza sprawa wcale si� nie sko�czy�a!
- O czym ty m�wisz? - zapyta� Pete.
- Stra�nik. Ten facet, co przyjecha�, to stra�nik z banku w Santa Monica, kt�ry wpu�ci� z�odziei. Ciekawe, co on robi u pana Sebastiana!?
ROZDZIA� 4
Detektywi znajduj� klienta
- To nie ma sensu! - powiedzia� Jupiter. - Hector Sebastian musi mie� wi�cej pieni�dzy, ni� by�by w stanie wyda�. Jego ksi��ki s� bestsellerami!
- Zgoda ! Ale je�li nie ma on nic wsp�lnego z rabunkiem, to po co stra�nik z banku do niego przyszed�? - zapyta� Bob.
- Nie wiem.
By�o wczesne popo�udnie i detektywi siedzieli w swojej Kwaterze G��wnej Wcze�niej, na Mountain Avenue, odczekali, p�ki stra�nik z Santa Monica nie odjecha�. Rozwa�ali chwil�, czy nie wr�ci� do pana Sebastiana i nie porozmawia� o wizycie stra�nika, ale Jupiter by� w ko�cu temu przeciwny. Nie chcia� nachodzi� ponownie pisarza tylko dla zaspokojenia ciekawo�ci. Wr�cili do Kwatery G��wnej, by om�wi� ca�� spraw�. Usiedli wok� d�bowego biurka. Bob zapisywa� fakty, p�ki mia� je �wie�o w pami�ci.
- �ebrak kula� uciekaj�c z miejsca wypadku i pan Sebastian kuleje.
- Pan Sebastian mia� z�aman� nog� w kilku miejscach i okula� na zawsze - odpar� Jupiter. - Czy �ebrak kula� przed wypadkiem?
- Nie jestem pewien.
- Utykanie mo�e by� zbiegiem okoliczno�ci - powiedzia� Pete - ale co z portfelem? Nast�pny zbieg okoliczno�ci? A cz�owiek, kt�ry w�a�ciwie wpu�ci� z�odziei do pomieszcze� banku, sk�ada panu Sebastianowi wizyt�. To ju� trzeci zbieg okoliczno�ci. Chyba jest ich troch� za du�o.
- Dlaczego wi�c nie idziemy na policj�? - zapyta� Bob. - To samo powiedzia� pan Sebastian. Nie m�wi�by tego, gdyby by� wmieszany w rabunek
- Musia� tak powiedzie� - o�wiadczy� Pete. - Ba� si� narazi� na podejrzenia, gdyby nie doradzi� nam p�j�cia na policj�. Doro�li zawsze to robi�.
- My�l�, �e policjanci uznaliby nasz� teori� za mocno naci�gni�t� - powiedzia� Jupiter. - By� mo�e mieliby racj�. Nie podobna uwierzy�, �e pan Sebastian pom�g� obrabowa� bank. Zbyt wiele by ryzykowa�. Ale istnieje jaki� zwi�zek mi�dzy nim a rabunkiem. Mo�e pan Bonestell zechce nam pom�c w znalezieniu go.
- Pan Bonestell? - powt�rzy� Bob.
Jupiter roz�o�y� le��c� na biurku gazet�, kt�r� kupi� po drodze, kiedy zatrzymali si� na pizz�. By�o to wczesne wydanie �Przegl�du Wieczornego" z Santa Monica.
- Stra�nik, kt�ry wpu�ci� z�odziei do banku, nazywa si� Walter Bonestell. Napisali to w artykule na pierwszej stronie - Jupiter si�gn�� do sterty ksi��ek telefonicznych i odszuka� w�a�ciw�, obejmuj�c� teren Santa Monica. - Mmm... jest: Walter Bonestell. Dolphin Court 1129. To par� przecznic powy�ej pla�y.
- Jupiter! - dobieg�o wo�anie z dworu. - Jupiterze, gdzie jeste�? Potrzebuj� ci�. Jupe westchn��.
- Ciocia Matylda wydaje si� zirytowana. Nie widzia�a mnie od �niadania. Przez ten czas musia�a zrobi� ca�� list� zaj�� dla mnie.
- Moja mama te� mnie pewnie szuka - powiedzia� Pete.
- A zamierza�em wam zaproponowa� z�o�enie wizyty panu Bonestellowi. Mo�e si� to uda wczesnym wieczorem. B�dziecie mogli wyj��? Spotkaliby�my si� na targowisku w Rocky Beach i pojechaliby�my do pana Bonestella.
- Okay, je�li o mnie chodzi - zgodzi� si� Pete. Bob u�miechn�� si�.
- Jutro nie ma szko�y, b�d� m�g� wieczorem wyj�� z domu. Spotkamy si� o si�dmej.
Wyszli z przyczepy. Jupiter przepracowa� w sk�adzie ca�e popo�udnie. Zjad� wczesn� kolacj� z cioci� Matyld� i wujkiem Tytusem i przed si�dm� by� ju� na targowisku. Bob i Pete przyjechali pi�� przed si�dm� i w zapadaj�cym zmierzchu ruszyli do Santa Monica.
Dolphin Court okaza� si� kr�tk�, �lep� uliczk� w dzielnicy ma�ych dom�w jednorodzinnych. Drewniany dom z numerem 1129 znajdowa� si� w po�owie uliczki. Na podje�dzie sta� samoch�d, kt�ry widzieli na Mountain Avenue. Frontowe okna by�y ciemne, ale wida� by�o �wiat�a z ty�u budynku. Ch�opcy wprowadzili rowery na tylne podw�rko i zajrzeli przez okno do kuchni.
Stra�nik by� tam. Siedzia� sam przy stole pod oknem. Przed nim sta� telefon i pi�trzy�a si� sterta gazet. Nie telefonowa� i nie czyta�; wpatrywa� si� niewidz�cymi oczami w cerat� na stole. Wygl�da� mizernie i starzej ni� rano. Mia� cienkie, rzadkie w�osy i si�ce pod oczami.
Ch�opcy przygl�dali mu si� w milczeniu. Po chwili Jupiter odwr�ci� si� z zamiarem przej�cia do frontowych drzwi. Drog� zagrodzi� mu m�czyzna z automatycznym pistoletem w r�ce!
- Czego tu szukacie? - zapyta�.
Nie mierzy� do nich z pistoletu, a jego g�os by� cichy i opanowany, ale Jupe mia� koszmarne uczucie �miertelnego zagro�enia. Z zachowania m�czyzny bi� jaki� ch��d i determinacja. Jego usta zarysowywa�y si� w�sk�, prost� lini�, zdradzaj�c zupe�ny brak poczucia humoru. S�oneczne okulary odblaskowe tkwi�y na jego nosie niczym druga para zimnych oczu.
Pete wyda� okrzyk przera�enia, a m�czyzna warkn��:
- Cicho !
Okno kuchenne otworzy�o si� i pan Bonestell wystawi� g�ow�.
- Co jest Shelby? Co tam robisz?
- Ci trzej podgl�dali ci� przez okno - odpowiedzia� m�czyzna z pistoletem, wskazuj�c ch�opc�w.
- Tak? - pan Bonestell zdawa� si� zdziwiony i zaciekawiony, ale powt�rzy� z niepokojem: - Tak? Naprawd�?
- Do domu! - rozkaza� ten z pistoletem. - T�dy marsz!
Ch�opcy przemaszerowali przez podw�rko na ganek i weszli do kuchni.
- O co chodzi? - zapyta� pan Bonestell. - Kiedy rano by�em u pana Sebastiana, powiedzia� mi, �e w�a�nie wyszli od niego trzej ch�opcy. M�wi� o was prawda? Spotka�em was jad�c do niego, mieli�cie ze sob� rowery.
- Tak, prosz� pana - powiedzia� Jupiter.
- Usi�d�cie, prosz� - pan Bonestell wysun�� krzes�a przy stole pod oknem
- Walter, co to wszystko znaczy? O co chodzi? - dopytywa� si� cz�owiek z pistoletem.
- Sam nie wiem. Shelby, czy m�g�by� od�o�y� ten pistolet? Bro� palna dzia�a mi nerwy!
Shelby zawaha� si�. Wreszcie podci�gn�� nogawk� i wsun�� pistolet do kabury umocowanej na nodze pod kolanem.
Pete otworzy� szeroko oczy, ale nie powiedzia� ani s�owa. Wszyscy trzej usiedli przy stole.
- Pan Sebastian m�wi� mi, �e widzieli�cie podejrzanego osobnika w pobli�u banku - powiedzia� pan Bonestell.
- Czy mo�esz mi powiedzie�, o co chodzi?! - krzykn�� Shelby.
Pan Bonestell westchn��.
- Czy nie s�ucha�e� wiadomo�ci przez radio? Dzi� rano obrabowano bank.
- Obrabowano bank? Nie s�ysza�em. Nie w��czy�em radia w samochodzie. A o co chodzi z tymi dzieciakami? Nic nie rozumiem!
Pan Bonestell opowiedzia� mu pokr�tce przebieg rabunku.
- To ja wpu�ci�em rabuj�cych do banku. My�l�, �e policja podejrzewa, �e by�em w zmowie ze z�odziejami. Bytem nieostro�ny - przyzna� z g��bokim smutkiem. - Gdybym si� uwa�niej przyjrza� temu cz�owiekowi przy drzwiach, zobaczy�bym, �e to obcy. Ale to nie oznacza, �e jestem przest�pc�. W ca�ym moim �yciu nie pope�ni�em �adnej nieuczciwo�ci! Policja mnie jednak nie zna i dlatego musz� znale�� kogo�, kto udowodni moj� niewinno��.
- Postaraj si� o adwokata, Walterze - powiedzia� Shelby, kiwaj�c g�ow� z zadowoleniem cz�owieka, kt�ry zawsze znajduje w�a�ciwe wyj�cie. - Ale co to ma wsp�lnego z tymi ch�opcami? Dlaczego ci� podgl�dali?
Pan Bonestell opu�ci� g�ow�.
- My�l�, �e te� mnie podejrzewaj� - pochyli� si� do Jupitera. - Mia�em nadziej�, �e pan Sebastian mi pomo�e. Wyst�powa� w audycji telewizyjnej Harry'ego Traversa w zesz�ym tygodniu. M�wi� o filmie, dla kt�rego sko�czy� w�a�nie scenariusz i powiedzia�, �e ludzie popadaj� w k�opoty, bo si� znale�li akurat w niew�a�ciwym miejscu o niew�a�ciwej porze. To tak jak ze mn�, prawda? Wi�c pomy�la�em sobie, �e mo�e pan Sebastian zainteresuje si� moim... moim przypadkiem. Jedna z sekretarek w banku te� tak my�la�a i znalaz�a dla mnie jego adres w rejestrze kredytowym. On ma zastrze�ony telefon, chyba du�o s�awnych ludzi tak robi, wi�c pojecha�em si� z nim zobaczy� i...
- Walterze, przesta� ple�� od rzeczy! - hukn�� na niego Shelby. - Kto to na lito�� bosk� jest ten pan Sebastian? Jupe odchrz�kn��.
- Jest pisarzem i scenarzyst�. Kiedy� by� prywatnym detektywem. Dzi� rano my te� byli�my u niego. Kto� upu�ci� w pobli�u banku portfel nale��cy do pana Sebastiana i Bob, to jest w�a�nie Bob Andrews, go znalaz�.
- Czeka�em na autobus po drugiej stronie ulicy, kiedy z�odziej wszed� do banku wyja�ni� Bob. - Widzia�em, jak pan go wpuszcza�.
- Byli�my lekko zdziwieni, kiedy zobaczyli�my rano, �e przyjecha� pan do pana Sebastiana - powiedzia� Pete. - My�leli�my, �e s� jakie� powi�zania mi�dzy wami i... i rabunkiem banku.
Pete umilk� zaczerwieniony.
- Teraz, jak to ju� na g�os wypowiedzia�em, widz�, �e to g�upota - doda� po chwili.
- Chcia�em tylko prosi� pana Sebastiana o pomoc - t�umaczy� pan Bonestell.- Ale on zacz�� pracowa� nad now� ksi��k� i nie ma dla mnie czasu. Poda� mi nazwiska kilku prywatnych detektyw�w w Los Angeles, uwa�a jednak, �e powinienem raczej p�j�� do adwokata. Telefonowa�em dzi� do kilku mecenas�w. Wiecie, ile kosztuje adwokat albo prywatny detektyw? Nie sta� mnie ani na jednego, ani na drugiego.
Jupiter wyprostowa� si� na krze�le.
- Prosz� pana, by� mo�e przyjechali�my tu z pewnymi podejrzeniami, ale ju� ich nie mamy. My�l�, �e mo�emy panu pom�c. Widzi pan, my jeste�my prywatnymi detektywami.
Poda� panu Bonestellowi kart� firmow� Trzech Detektyw�w.
- Jakie to osobliwe! - powiedzia� Shelby sarkastycznie, czytaj�c nad ramieniem pana Bonestella.
Nic w tym osobliwego - Jupe stara� si� m�wi� spokojnie - odnie�li�my liczne sukcesy, kt�rych mog� nam pozazdro�ci� niejedne konwencjonalne agencje detektywistyczne. Jeste�my wolni od rutynowych uprzedze�, w przeciwie�stwie do starszych os�b. Wierzymy, �e niemal wszystko jest mo�liwe i �e nale�y i�� za swoim instynktem. Prosz� pana, nie wierz�, �e m�g� pan mie� jakikolwiek udzia� w obrabowaniu banku. My�l� �e moi przyjaciele dziel� moje uczucia - tu spojrza� na Boba i Pete�a, kt�rzy przytakn�li. - Je�li pan to zaakceptuje, Trzej Detektywi z przyjemno�ci� zajm� si� pana spraw�.
Pan Bonestell wyda� si� zaambarasowany.
- Jeste�cie tacy m�odzi...
- Czy to jest doprawdy tak upo�ledzaj�ce? - zapyta� Jupe.
Bonestell za�amywa� nerwowo r�ce.
- Powinienem si� zwr�ci� do prawdziwej agencji, tylko... tylko...
- Walterze, ile by ci� to kosztowa�o?
Shelby przysun�� sobie krzes�o do sto�u. Wpatrywa� si� ponad g�owami pana Bonestella i ch�opc�w w swoje odbicie w ciemnej szybie okna. Odgarn�� do ty�u jasne, proste w�osy, zdj�� okulary s�oneczne i schowa� do kieszeni sztruksowej marynarki.
- Nie wiem, dlaczego si� tak martwisz - powiedzia� w ko�cu. - Zgodnie z waszym systemem sprawiedliwo�ci jeste� niewinny, p�ki nie udowodni� ci winy.
- Nie czuj� si� tak bardzo niewinny - odpar� pan Bonestell. - Rzeczywi�cie wpu�ci�em tych z�odziei.
- Nie mog� ci� za to wsadzi� do wi�zienia - upiera� si� Shelby. - Ale je�li si� tak denerwujesz, wynajmij tych ch�opc�w. Nie wiem, jak zdo�aj� udowodni�, �e jeste� niewinny, ale mo�e potrafi� tego dopi��.
- Z pewno�ci� si� o to postaramy - przyrzek� Pete.
- Tacy jeste�cie ch�tni do przyj�cia mi z pomoc� - powiedzia� pan Bonestell. - Nie potrafi� wyrazi�, ile to dla mnie znaczy. Tak niewielu mi�ych ludzi spotyka si� w dzisiejszych czasach. My�l�... je�li rzeczywi�cie mo�ecie mi pom�c... chc� by� waszym klientem. Najwy�szy czas mie� kogo� po swojej stronie!
ROZDZIA� 5
Historia pana Bonestella
- To jest koszmar - pan Bonestell wodzi� palcem wzd�u� wzoru na ceracie, spogl�daj�c to na Jupe'a, to na Boba, to na Pete'a. - Powiedzieli mi, �ebym nie przychodzi� do pracy, p�ki sprawa rabunku nie zostanie wyja�niona. Nie powiedzieli, �e jestem z�odziejem, ale mog�em wyczu�, co my�l�. Jak �mi�? Czy ja wygl�dam na cz�owieka, kt�ry pomaga rabowa� banki? Czy ten dom wygl�da jak melina przest�pc�w?
Ch�opcy spojrzeli na niego, potem na czy�ciutk� kuchni�. Jupiter mia� ochot� si� u�miechn��. Nie m�g� sobie wyobrazi� pana Bonestella planuj�cego napad na bank w gronie przest�pc�w spiskuj�cych w tym domu, kt�ry by� tak czysty, �e nie mia� w og�le �adnego charakteru.
- O kurcz�! - wykrzykn�� Shelby. - Moje zakupy.
Wyszed� na ganek i drzwi trzasn�y za nim.
- Mo�e zaczniemy od pocz�tku, panie Bonestell - powiedzia� Jupiter - Je�li zechce pan opowiedzie� nam wszystko, co pan zapami�ta� - przebiegu rabunku, mo�e przypomn� si� panu szczeg�y, kt�re przeoczy� pan wcze�niej.
Nie wygl�da�o na to, �eby Pan Bonestell �ywi� jak�kolwiek nadziej�.
- Sebastian powiedzia�, �e kiedy si� nie ma alibi, trudniej udowodni� niewinno�� ni� win�.
- Czy jest pan pewien, �e nie ma alibi? - zapyta� Jupe. - Niech pan nad tym pomy�li. Gdyby pan pozostawa� w zmowie z jednym ze z�odziei, musia�by pan po�wi�ci� sporo czasu na zaplanowanie wraz z nimi tego rabunku, I pozna�by pan reszt� z�odziei. Czy mo�e pan poda� rozk�ad swoich zaj�� przez ostatnie dwa tygodnie? Pan Bonestell potrz�sn�� smutno g�ow�.
- Mo�e m�g�by pana w tym wyr�czy� pa�ski przyjaciel, Shelby? Zdaje si�, �e mieszka z panem. Czy mo�e powiedzie�, co pan robi� przez ostatnie par� dni?
Pan Bonestell ponownie potrz�sn�� g�ow�.
- Shelby mieszka ze mn�, ale niewiele bywa w domu. Jest przedstawicielem firmy komputerowej �System TX-4". Podr�uje po kraju i pomaga przedsi�biorstwom w instalowaniu systemu TX- 4. Nie by�o go przez ca�y zesz�y tydzie�. Pracowa� we Fresno, gdzie kupiono system rachunkowo�ci od jego firmy. W�a�nie przed chwil� wr�ci�. Nawet je�li jest w domu, nie zwraca na mnie uwagi. By� wobec mnie o wiele bardziej przyjacielski,, kiedy ja tak�e pracowa�em dla TX.
- Pracowali�cie razem? - zapyta� Jupe.
- Tak, pracowa�em dla �Systemu TX" po przej�ciu przez nich wytw�rni maszyn biurowych Jonesa-Templetona. - Po raz pierwszy cie� dumy pojawi� si� na twarzy pana Bonestella. - Trzydzie�ci lat przepracowa�em u Jonesa-Templetona. Zacz��em zaraz po wojnie od noszenia poczty.! Potem pracowa�em w zaopatrzeniu i powoli pi��em si� w g�r�. By�em nawet zast�pc� kierownika dzia�u, w kt�rym mieli�my dwana�cie os�b. To by�o w czasach, kiedy dzieci dorasta�y. Mia�em dobr� prac� i moje dzieci mia�y dobre �ycie. Stabilne, wiecie. Bez tych ci�g�ych przeprowadzek, jak to bywa u niekt�rych.
Wsta� i poszed� do s�siedniego pokoju. Wr�ci� po chwili z fotografi� w ramce. Pochodzi�a z czas�w, kiedy by� m�odym m�czyzn� z czarnymi g�stymi w�osami, obok sta�a jasnow�osa kobieta o okr�g�ej twarzy i dwoje dzieci.
- Moja �ona, Eleanor. Pobrali�my si� rok po wojnie. Umar�a na zawa� serca cztery lata temu. By�a jeszcze bardzo m�oda.
Urwa� i odchrz�kn��.
- Tak mi przykro - powiedzia� Jupiter.
- Tak, no c�, zdarza si�. Dzieci tymczasem wysz�y ju� z domu i zosta�