2508

Szczegóły
Tytuł 2508
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2508 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2508 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2508 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JOHN GRISHAM Bractwo ROZDZIA� 1 Na cotygodniow� sesj� s�dowy b�azen jak zwykle przyszed� w znoszonej, bardzo wyp�owia�ej br�zowej pi�amie i jasnofioletowych klapkach z aksamitu na bosych stopach. Nie by� jedynym osadzonym, kt�ry chodzi� po wi�zieniu w pi�amie, lecz tylko on mia� odwag� nosi� jasnofioletowe klapki. Nazywa� si� T. Karl i by� kiedy� w�a�cicielem kilku bank�w w Bostonie. Jednak�e pi�ama i fioletowe klapki rzuca�y si� w oczy znacznie mniej ni� jego peruka. Dok�adnie po�rodku mia�a r�wny przedzia�ek, a u�o�one w kilka warstw pukle sp�ywa�y ciasnymi zwojami w trzech kierunkach, by w ko�cu ci�ko opa�� na ramiona. By�y jasnoszare, niemal bia�e, a T. Karl uk�ada� je wed�ug staroangielskiej mody s�dowej sprzed paruset lat. T� peruk� skombinowa� mu kumpel z wolno�ci: wypatrzy� j� w sklepie z u�ywanymi kostiumami teatralnymi w Village na Manhattanie. T. Karl nosi� j� z wielk� dum� i cho� by�a do�� dziwaczna, z biegiem czasu sta�a si� nieod��cznym atrybutem cotygodniowego przedstawienia. Zreszt� bez wzgl�du na to, czy chodzi� w peruce czy nie, osadzeni i tak trzymali si� od niego z daleka. Wszed�, stan�� za rozchwierutanym stolikiem w wi�ziennej kantynie, zastuka� plastikowym pobijakiem, kt�ry s�u�y� za s�dowy m�otek, piskliwie odchrz�kn�� i z wielk� powag� zawo�a�: - S�uchajcie, s�uchajcie! Niniejszym og�aszam, �e s�d ni�szej instancji p�nocnej Florydy rozpoczyna posiedzenie. Prosz� wsta�. Nikt nawet nie drgn��, a ju� na pewno nie wsta�. Trzydziestu osadzonych byczy�o si� na plastikowych krzese�kach; jedni patrzyli na s�dowego b�azna, inni gadali z fumflami spod celi, jakby w og�le nie istnia�. - Niechaj wszyscy ci, kt�rzy szukaj� sprawiedliwo�ci - kontynuowa� niezra�ony T. Karl - nigdy jej nie zaznawszy, nar�ni�ci zostan�. Nikt si� nie roze�mia�. Kiedy przed kilkoma miesi�cami T. Karl wyg�osi� t� formu�k� po raz pierwszy, owszem, brzmia�a do�� zabawnie. Ale teraz by�a jedynie sta�ym elementem s�dowego spektaklu, tak samo jak peruka. T. Karl dostojnie usiad�, upewniwszy si�, �e wszyscy dobrze widz�, jak g�ste pukle sp�ywaj� mu na ramiona, po czym otworzy� grub� ksi�g� oprawion� w czerwon� sk�r�, kt�ra s�u�y�a jako oficjalny rejestr prowadzonych przez trybuna� spraw. Tak, s�dowy b�azen traktowa� swoj� prac� bardzo powa�nie. Z kuchni wesz�o do sali trzech m�czyzn. Dw�ch by�o w butach. Jeden jad� s�onego krakersa. Ten bez but�w mia� go�e do kolan nogi. By�y cienkie, ko�lawe, g�adkie i mocno opalone, z du�ym tatua�em na lewej �ydce. Facet pochodzi� z Kalifornii. Wszyscy trzej mieli na sobie identyczne togi. Jasnozielone, wyko�czone z�ot� lam�wk�, pochodzi�y z tego samego sklepu co peruka T. Karla; T. Karl podarowa� je Braciom pod choink� i dlatego zachowa� posad� sekretarza. Kiedy szli przez sal� - dumny krok, ci�kie, pow��czyste szaty, s�owem, pe�na gala - okupuj�ca kantyn� publiczno�� nieco si� o�ywi�a: ten i �w wzni�s� szyderczy okrzyk, ten i �w z niesmakiem zasycza�. S�dziowie zaj�li miejsca za d�ugim sk�adanym sto�em - niby tu� obok, a jednak z daleka od T. Karla - i spojrzeli na zgromadzonych. Po�rodku siedzia� gruby i niski. Nazywa� si� Joe Roy Spicer i si�� rzeczy przewodniczy� wszystkim posiedzeniom wysokiego trybuna�u. W poprzednim �yciu by� s�dzi� pokoju w stanie Missisipi; wybrany na ten urz�d przez mieszka�c�w swojego ma�ego okr�gu, zosta� przez nich os�dzony i skazany, gdy federalni przy�apali go na podbieraniu pieni�dzy z kasy miejscowego klubu bingo. - Prosz� usi��� - powiedzia�. W sali nie by�o nikogo, kto by sta�. S�dziowie usiedli wygodniej na sk�adanych krzes�ach i poprawili togi, �eby le�a�y �adnie i dostojnie. Z boku, ca�kowicie ignorowany przez osadzonych, przystan�� zast�pca naczelnika. Towarzyszy� mu umundurowany klawisz. Za zgod� w�adz wi�zienia Bracia spotykali si� raz w tygodniu. Rozpoznawali sprawy, po�redniczyli w rozstrzyganiu spor�w, �agodzili drobne zatargi mi�dzy wsp�wi�niami i, og�lnie rzecz bior�c, od kilku lat przyczyniali si� do stabilizowania panuj�cej w zak�adzie atmosfery. Spicer spojrza� na wokand� - kartk� papieru zapisan� starannym pismem T. Karla - i oznajmi�: - Otwieram posiedzenie. Miejsce po jego prawicy zajmowa� opalony Kalifornijczyk, s�dzia Finn Yarber, skazany za uchylanie si� od p�acenia podatk�w: sze��dziesi�t lat, dwa lata odsiedziane, pi�� do odsiedzenia. Zemsta - t�umaczy� ka�demu, kto zechcia� go wys�ucha�. To by�a zemsta. Krucjata zorganizowana przez republika�skiego gubernatora, kt�ry zdo�a� omami� wyborc�w i nam�wi� ich do odwo�ania go z urz�du prezesa Kalifornijskiego S�du Najwy�szego. Gubernator skrz�tnie wykorzysta� fakt, �e Yarber by� zagorza�ym przeciwnikiem kary �mierci i zawzi�cie walczy� o odroczenie ka�dej egzekucji. Ludzie �akn�li krwi, on krwi nie chcia�: republikanie rozp�tali w�ciek�� nagonk� i odnie�li spektakularny sukces. Wyl�dowa� na ulicy i pr�bowa� brn�� przez �ycie, dop�ki nie przyczepili si� do niego ci z urz�du skarbowego. Wykszta�cony w Stanfordzie, oskar�ony w Sacramento, skazany w San Francisco, odsiadywa� wyrok w wi�zieniu federalnym na Florydzie. Chocia� przymkn�li go przed z g�r� dwoma laty, wci�� walczy� z gorycz�. Wci�� wierzy� w swoj� niewinno��, wci�� marzy� o pokonaniu wrog�w. Lecz marzenia powoli blak�y. Finn du�o czasu sp�dza� na bie�ni. Biega� samotnie, sma��c si� na s�o�cu i rozmy�laj�c o lepszym �yciu. - Sprawa numer jeden: Schneiter kontra Magruder - og�osi� Spicer, jakby za chwil� mia� si� rozpocz�� wielki proces antytrustowy. - Schneitera nie ma - powiedzia� Beech. - A gdzie jest? - W szpitalu. Znowu ma kamienie. W�a�nie stamt�d wracam. Hatlee Beech, trzeci cz�onek Bractwa. Wi�kszo�� czasu sp�dza� w szpitalu, gdy� albo dokucza�y mu hemoroidy, albo bola�a go g�owa, albo puch�y mu migda�ki. By� najm�odszy z nich - mia� pi��dziesi�t sze�� lat - a poniewa� pozosta�o mu do odsiedzenia jeszcze dziewi�� kalendarzy, �wi�cie wierzy� w to, �e umrze w wi�zieniu. Kiedy� by� s�dzi� federalnym we wschodnim Teksasie, zatwardzia�ym konserwatyst�, kt�ry doskonale zna� Bibli� i lubi� cytowa� j� podczas rozpraw. Mia� ambicje polityczne, mi�� rodzin� i pieni�dze z rodzinnego trustu naftowego �ony. Mia� r�wnie� problemy z alkoholem, o kt�rych nikt nie wiedzia� do chwili, gdy Beech przejecha� dwoje wycieczkowicz�w w Yellowstone. Oboje zmarli. Prowadzony przez niego samoch�d nale�a� do pewnej m�odej damy, kt�ra bynajmniej nie by�a jego �on�. Znaleziono j� na przednim siedzeniu, nag� i tak pijan�, �e nie mog�a chodzi�. Beech dosta� dwana�cie lat. Joe Roy Spicer, Finn Yarber, Hatlee Beech. S�d ni�szej instancji p�nocnej Florydy, lepiej znany jako Bractwo z Trumble, federalnego wi�zienia o z�agodzonym rygorze, zak�adu penitencjarnego bez mur�w, p�ot�w, stra�nik�w na wie�yczkach i bez drutu kolczastego. Je�li ju� musisz garowa�, garuj u federalnych, w miejscu takim jak to. - S�dzimy go zaocznie? - spyta� Spicer Beecha. - Nie, prze��my rozpraw� na przysz�y tydzie�. - Wnosz� sprzeciw - powiedzia� siedz�cy w pierwszym rz�dzie Magruder. - To se wno� - odrzek� Spicer. - Rozprawa odroczona. Magruder wsta�. - To ju� trzeci raz. Jestem powodem. To ja wnios�em oskar�enie. A on przed ka�d� rozpraw� pryska do szpitala. - O ile wam posz�o? - O siedemna�cie dolc�w i dwa pornole - wyja�ni� us�u�nie T. Karl. - No, no, no... - mrukn�� Spicer. Siedemna�cie dolar�w d�ugu gwarantowa�o w Trumble natychmiastowy pozew. Finn Yarber by� ju� znudzony. Jedn� r�k� g�aska� wystrz�pion� siw� brod�, za� d�ugimi paznokciami drugiej wodzi� po stole. Po chwili, �eby si� troch� rozrusza�, wbi� palce st�p w pod�og�, jakby chcia� je sobie wy�ama�, i w sali rozleg� si� g�o�ny, dzia�aj�cy na nerwy trzask. W poprzednim �yciu, kiedy mia� jeszcze tytu� prezesa Kalifornijskiego S�du Najwy�szego, cz�sto przewodniczy� rozprawom w sk�rzanych chodakach - skarpetek nie nosi� - �eby �atwiej mu by�o �wiczy� podczas nudnych wywod�w obro�c�w i oskar�ycieli. - Prze��my to - burkn��. - Sprawiedliwo�� nierychliwa, to sprawiedliwo�� nieuczciwa - rzek� z powag� Magruder. - Bardzo oryginalne - odpar� Beech. - Zaczekamy jeszcze tydzie�, a potem os�dzimy go zaocznie. - Rozprawa odroczona - oznajmi� nieodwo�alnie Spicer. T. Karl odnotowa� to w rejestrze. Nabuzowany Magruder usiad�. Wni�s� pozew, wr�czaj�c sekretarzowi kr�tkie streszczenie zarzut�w. Zaj�o dok�adnie stron�. Tylko jedn� stron�. Bractwo nie tolerowa�o papierkowej roboty. Jedna strona i mia�o si� sw�j dzie� w s�dzie. Schneiter odpowiedzia� sze�cioma stronami inwektyw, kt�re T. Karl skrz�tnie powykre�la�. Zasady by�y proste. Kr�tkie pozwy. �adnego przek�adania dokument�w z kupki na kupk�. Szybkie procesy. Natychmiastowe i prawomocne rozstrzygni�cia, pod warunkiem �e obie strony zg�osi�y gotowo�� podporz�dkowania si� orzeczeniom s�du. �adnych apelacji, bo niby do kogo mieliby si� odwo�ywa�? �wiadk�w nie zaprzysi�gano. K�amstwo by�o jak najbardziej dopuszczalne. Ostatecznie i s�dziowie, i pozwani, i skar��cy siedzieli w wi�zieniu. - Co mamy dalej? - spyta� Spicer. T. Karl zawaha� si� i odrzek�: - Spraw� Czarodzieja. Sala na chwil� zamar�a, a potem rz�d plastikowych krzese� ruszy� z hurkotem naprz�d jak batalion szar�uj�cych czo�g�w. Hurkot narasta�, krzes�a by�y coraz bli�ej, wreszcie T. Karl nie wytrzyma� i krzykn��: - Do��! Wystarczy! Plastikowe czo�gi znieruchomia�y nieca�e sze�� metr�w od s�dziowskiego sto�u. - Zachowajmy dobre obyczaje, panowie! - doda� T. Karl. Sprawa Czarodzieja psu�a im krew od wielu miesi�cy. Czarodziej, m�ody kanciarz z Wall Street, nabi� w butelk� kilku bogatych klient�w. Nie doliczono si� - bagatela! - czterech milion�w dolar�w. Wed�ug kr���cej po Trumble legendy, cwany oszust ukry� pieni�dze na Bahamach i zarz�dza� nimi z wi�zienia. Do odsiadki pozosta�o mu jeszcze sze�� lat - kiedy wyjdzie na warunkowe, b�dzie mia� lat czterdzie�ci. Powszechnie uwa�ano, �e spokojnie zalicza rok za rokiem, �eby pewnego pi�knego dnia odzyska� wolno�� i jako wci�� m�ody cz�owiek odlecie� prywatnym odrzutowcem na wysp�, gdzie czeka�a fortuna. Legenda by�a tym wiarygodniejsza, �e Czarodziej trzyma� si� na uboczu, sp�dzaj�c d�ugie godziny na analizowaniu opas�ych zestawie� finansowych i lekturze zawi�ych publikacji ekonomicznych. Nawet sam naczelnik pr�bowa� wy�udzi� od niego kilka gie�dowych cynk�w. Bli�sz� znajomo�� zawar� z nim by�y adwokat znany jako Szuler. Zawar� znajomo�� i nie wiedzie�, jakim sposobem sk�oni� go do udzielenia fachowej porady ma�emu klubowi inwestycyjnemu, kt�ry zbiera� si� co tydzie� w wi�ziennej kaplicy. W imieniu tego� klubu Szuler oskar�a� Czarodzieja o oszustwo. Szuler usiad� na krze�le dla �wiadk�w i zacz�� zeznawa�. Jak zwykle zrezygnowano z obowi�zuj�cych w s�dach procedur, �eby jak najszybciej doj�� do prawdy, bez wzgl�du na form�, jak� mog�a przybra�. - Kt�rego� dnia - m�wi� - id� do Czarodzieja i pytam go, co my�li o ValueNow, o tej nowej firmie internetowej, o kt�rej czyta�em w "Forbes". Mia�a wej�� na gie�d� i uzna�em, �e dobrze si� zapowiada. Czarodziej obieca� sprawdzi�, ile jest warta. Obieca� i przesta� si� do mnie odzywa�. No wi�c wracam do niego i pytam: "Hej, Czarodziej, i co z tym ValueNow?". A on na to, �e jego zdaniem to solidna firma i �e akcje p�jd� w g�r� jak rakieta. - Tego nie powiedzia�em - wtr�ci� szybko Czarodziej; siedzia� samotnie na drugim ko�cu sali z r�kami z�o�onymi na oparciu stoj�cego przed nim krzes�a. - Owszem, powiedzia�e�. - Nie, nie powiedzia�em. - Tak czy inaczej, id� na zebranie naszego klubu, powtarzam im to, co od niego us�ysza�em i postanawiamy kupi� troch� akcji ValueNow. S�k w tym, �e my, ma�e szaraczki, nie mo�emy ich naby�, poniewa� ca�a oferta jest ju� dawno zaklepana. Wracam do Czarodzieja i m�wi�: "Pos�uchaj, Czarodziej. M�g�by� poci�gn�� za sznurki na Wall Street i za�atwi� nam kilka akcji ValueNow?". A on na to, �e m�g�by. - To k�amstwo - powiedzia� Czarodziej. - Spok�j - warkn�� s�dzia Spicer. - Zaraz oddam ci g�os. - Ale on k�amie - powt�rzy� Czarodziej, jakby k�amstwo by�o w Trumble zabronione. Je�li Czarodziej naprawd� mia� te cztery miliony, nikt by tego po nim nie pozna�, a przynajmniej nikt z osadzonych. Jego cela - dwa czterdzie�ci na trzy sze��dziesi�t - by�a zupe�nie naga, je�li nie liczy� pi�trz�cych si� wsz�dzie stert czasopism i publikacji finansowych. Nie mia� ani wie�y stereo, ani ksi��ek, ani papieros�w, ani �adnych innych d�br powszechnie kupowanych przez wsp�wi�ni�w, co wydajnie przyczynia�o si� do utrwalania jego legendy. Uwa�ano go za sknerusa, za ma�ego dziwaka, kt�ry na wszystkim oszcz�dza i ka�dego centa odk�ada na zagraniczne konto. - Tak czy inaczej - kontynuowa� Szuler - postanowili�my zaryzykowa� i p�j�� na ca�o��. Nasza strategia polega�a na likwidacji indywidualnych aktyw�w i ca�kowitej konsolidacji. - Na konsolidacji? - spyta� s�dzia Beech. Szuler m�wi� jak zarz�dca portfela papier�w warto�ciowych, kt�ry obraca milionami dolar�w. - Tak jest, na ca�kowitej konsolidacji. Zapo�yczyli�my si� u kumpli i rodzin na blisko tysi�c dolc�w. - Na tysi�c dolc�w... - powt�rzy� s�dzia Spicer. Tysi�c dolar�w to ca�kiem nie�le jak na tak� operacj�. - No i co? - Powiedzia�em Czarodziejowi, �e jeste�my gotowi do dzia�ania, i spyta�em, czy za�atwi nam te akcje. To by�o we wtorek. Sprzeda� rusza�a w pi�tek. Czarodziej na to, �e nie widzi problemu. �e ma kumpla u Goldmana Suksa czy gdzie� tam, i �e ten kumpel to za�atwi. - On k�amie - wtr�ci� Czarodziej. - Nie k�ami�. We wtorek podszed�em do Czarodzieja na wschodnim podw�rzu i spyta�em go o nasze akcje. Powiedzia�, �e to �aden problem. - To k�amstwo - rzuci� Czarodziej z drugiego ko�ca sali. - Mam �wiadka. - Kogo? - spyta� s�dzia Spicer. - Picassa. Picasso siedzia� za Szulerem wraz z pozosta�ymi sze�cioma cz�onkami kaplicznego klubu inwestycyjnego. Rad nierad, pomacha� Wysokiemu S�dowi r�k�. - To prawda? - spyta� Spicer. - Tak jest - odrzek� Picasso. - Szuler spyta� go o akcje, a Czarodziej powiedzia�, �e je za�atwi, �e to dla niego betka. Picasso zeznawa� w wielu sprawach i przy�apywano go na k�amstwie cz�ciej ni� pozosta�ych osadzonych. - Prosz� dalej - rzek� Spicer. - W czwartek nie mog�em go nigdzie znale�� - kontynuowa� Szuler. - To znaczy Czarodzieja. Ukrywa� si� przede mn�... - Nieprawda. - W pi�tek rozpocz�to sprzeda�. Akcje oferowano po dwadzie�cia dolar�w od sztuki i gdyby nasz rekin z Wall Street dotrzyma� s�owa, mogliby�my je kupi�. Sprzeda� ruszy�a od sze��dziesi�ciu, przez wi�kszo�� dnia utrzymywa�a si� na poziomie osiemdziesi�ciu, a zamkn�a na siedemdziesi�ciu dolarach za akcj�. Zamierzali�my natychmiast je sprzeda�. Kupi� pi��dziesi�t po dwadzie�cia dolc�w za sztuk�, opchn�� je po osiemdziesi�t i wyj�� z tego z trzema tysi�cami dolar�w czystego zysku. Przemoc stosowano w Trumble bardzo rzadko. Za trzy tysi�ce dolar�w nikt by pewnie nie zgin��, ale m�g�by wyl�dowa� w szpitalu z po�amanymi ko��mi. Czarodziej mia� jak dot�d szcz�cie, bo nie zastawiono na niego �adnej zasadzki. - I uwa�acie, �e Czarodziej powinien wam ten zysk zwr�ci�? - spyta� by�y prezes s�du najwy�szego Finn Yarber. - No jasne - odpar� Szuler. - Sprawa tym bardziej �mierdzi, �e Czarodziej kupi� akcje ValueNow dla siebie. - Co ty, kurwa, pieprzysz? - rzuci� Czarodziej. - Tylko bez przekle�stw prosz� - warkn�� s�dzia Beech. Je�li chcia�o si� przegra� spraw�, wystarczy�o urazi� Beecha wulgarnym s�ownictwem. Plotk�, �e Czarodziej kupi� akcje dla siebie, rozpu�ci� Szuler i jego banda. Nie mieli na to �adnych dowod�w, lecz opowie�� by�a tak ekscytuj�ca, osadzeni tak cz�sto j� powtarzali, �e wkr�tce uznano, �e jest ca�kowicie i niepodwa�alnie prawdziwa. Tak dobrze do wszystkiego pasowa�a... - Sko�czy�e�? - spyta� s�dzia Spicer. Szuler chcia� jeszcze co� doda�, rozwin�� kilka pobocznych w�tk�w, lecz Bracia nie mieli cierpliwo�ci do m�tnych i przyd�ugich wywod�w. Zw�aszcza je�li ich autorami byli adwokaci, kt�rzy pr�bowali w ten spos�b o�ywi� swoj� wspania��, cho� ju� dawno zapomnian� przesz�o��. Osadzono ich w Trumble co najmniej pi�ciu i uczestniczyli niemal w ka�dej rozprawie. - Chyba tak - odrzek� Szuler. Spicer spojrza� na Czarodzieja. - Co masz do powiedzenia? Czarodziej wsta� i zrobi� kilka krok�w w stron� sto�u. Spiorunowa� wzrokiem oskar�ycieli, czyli Szulera i jego poplecznik�w, po czym zwr�ci� si� do Wysokiego S�du z pytaniem: - Jaki jest ci�ar dowodu w tej sprawie? Spicer spu�ci� g�ow�. Czeka� na odsiecz. Jako s�dzia pokoju nie mia� �adnego wykszta�cenia prawniczego. Ba! Nie sko�czy� nawet szko�y �redniej i przez dwadzie�cia lat pracowa� w wiejskim sklepiku ojca. To w�a�nie tam zdoby� potrzebne do nominacji g�osy. Zawsze polega� na zdrowym rozs�dku, kt�ry cz�sto sta� w sprzeczno�ci z prawem, natomiast problemy zwi�zane z aspektami teoretycznymi prawa karnego rozwi�zywali jego Bracia. - Taki, jaki ustalimy. - Makler kontra prawnik: Beech rozkoszowa� si� dyskusj� na temat obowi�zuj�cych w s�dzie procedur. - Czy dowody s� jasne i przekonuj�ce? - spyta� Czarodziej. - Nie w tej sprawie. - Czy nie pozostawiaj� uzasadnionych w�tpliwo�ci? - Moim zdaniem pozostawiaj�. - Czy maj� wi�kszy ci�ar gatunkowy ni� dowody przedstawione przez pozwanego? - Ciep�o - odrzek� Beech. - Bardzo ciep�o... Czarodziej roz�o�y� r�ce jak kiepski aktor w kiepskiej sztuce. - Wnosz� z tego, �e oskar�enie nie dysponuje �adnymi dowodami. - Opowiedz nam lepiej, jak to wygl�da�o z twojej strony - zaproponowa� Beech. - Bardzo ch�tnie. ValueNow przedstawi�o typow� ofert� sprzeda�y: promocja, wielka akcja reklamowa i tak dalej. Tak, Szuler prosi� mnie o pomoc, ale zanim zd��y�em skontaktowa� si� z kim trzeba, ca�a oferta zosta�a zarezerwowana. Dzwoni�em do kumpla, kt�ry powiedzia�, �e nie spos�b nic od nich wycycka�. Dost�pu do akcji nie mieli nawet ci najwi�ksi. - Jak to? - spyta� s�dzia Yarber. W sali panowa�a martwa cisza. Czarodziej m�wi� o szmalu i wszyscy uwa�nie s�uchali. - W OW to normalka. OW, czyli oferta wyj�ciowa... - Wiemy, co znaczy OW - przerwa� mu Beech. Beech mo�e i wiedzia�, ale na pewno nie Spicer. W wiejskim sklepiku w Missisipi niewiele si� na ten temat m�wi�o. Czarodziej troch� si� odpr�y�. Zamierza� oszo�omi� ich znajomo�ci� tematu, wygra� t� g�upi� spraw�, wr�ci� do swojej jaskini i natychmiast o nich zapomnie�. - Ofert� wyj�ciow� zarz�dza�a ma�a firma inwestycyjna Bakin-Kline z San Francisco. Zaoferowali pi�� milion�w akcji, lecz prawie wszystkie rozprowadzili w przedsprzeda�y w�r�d zaprzyja�nionych klient�w i przyjaci�, tak �e wielkie firmy maklerskie nie mia�y do nich dost�pu. Jak ju� m�wi�em, to zupe�nie normalne. S�dziowie, osadzeni, nawet s�dowy b�azen - wszyscy dos�ownie pili mu z ust. - Czy mo�liwe jest - kontynuowa� Czarodziej - �eby usuni�ty z palestry i osadzony w zak�adzie karnym adwokat, kt�ry dorwa� gdzie� stary numer "Forbesa", zdo�a� kupi� pi��dziesi�t akcji ValueNow? Przecie� to g�upie. I rzeczywi�cie, w chwili gdy to m�wi�, my�l ta wyda�a si� g�upia. Szuler kipia� w�ciek�o�ci�, a jego klubowi koledzy zacz�li oskar�a� go w duchu o naiwno��. - A ty? - spyta� Beech. - Kupi�e� jakie� dla siebie? - A sk�d! Za wysokie progi. Poza tym wi�kszo�� firm takich jak ValueNow jest finansowana z podejrzanych �r�de�. Trzymam si� od nich z daleka. - A jakie wolisz? - spyta� szybko Beech; g�r� wzi�a w nim ciekawo��. - Takie, kt�re przynosz� pewny zysk w d�ugim czasie. Mnie si� nigdzie nie spieszy. Pos�uchajcie, panowie: to jest d�ta sprawa. Ci ch�opcy... - Machn�� r�k� w stron� Szulera, kt�ry coraz bardziej kurczy� si� na krze�le. - Ci ch�opcy szukaj� �atwego zarobku, i tyle. - Zabrzmia�o to zupe�nie wiarygodnie i bardzo obiektywnie. Szuler opar� spraw� na plotkach, pom�wieniach, domys�ach i na wsp�pracy z notorycznym k�amc�, za jakiego uchodzi� Picasso. - Masz jakich� �wiadk�w? - spyta� Spicer. - Mnie �wiadkowie niepotrzebni - odpar� Czarodziej i usiad�. Ka�dy z s�dzi�w zapisa� co� na skrawku papieru. Narada by�a szybka, orzeczenie natychmiastowe. Yarber i Beech podsun�li karteczki Spicerowi, kt�ry zerkn�� na nie i oznajmi�: - Wynikiem dwa g�osy przeciwko jednemu przyznajemy racje pozwanemu. Skarga zostaje oddalona. Nast�pna sprawa. Tak naprawd� werdykt zapad� jednog�o�nie, lecz oficjalnie zawsze podawano, �e kt�ry� z s�dzi�w g�osowa� inaczej ni� dwaj pozostali. Dzi�ki temu wszyscy trzej zyskiwali pole do manewru na wypadek, gdyby niezadowoleni z orzeczenia mieli do nich pretensje. Jednak og�lnie rzecz bior�c, Bracia cieszyli si� w Trumble powszechnym mirem. Decyzje podejmowali szybko, na tyle sprawiedliwie, na ile by�o ich sta�, a uwzgl�dniaj�c m�tne zeznania, kt�rych cz�sto musieli wys�uchiwa�, trzeba przyzna�, �e by�y to decyzje niezwykle trafne. Spicer rozs�dza� drobne sprawy przez wiele lat na zapleczu swego wiejskiego sklepiku i �garza wyczuwa� na kilometr. Beech i Yarber sp�dzili wiele lat w salach s�dowych i nie tolerowali ani przyd�ugich wywod�w, ani taktyk op�niaj�cych. - Na dzisiaj to wszystko - zameldowa� T. Karl. - Wokanda wyczerpana. - Bardzo dobrze. S�d wznowi obrady w przysz�ym tygodniu. T. Karl zerwa� si� z miejsca i, odruchowo poprawiaj�c opadaj�ce na ramiona loki, oznajmi�: - Koniec posiedzenia. Prosz� wsta�. Nikt nie wsta�, nikt si� nawet nie poruszy�. Bracia opu�cili sal�. Szuler naradza� si� z cz�onkami klubu inwestycyjnego. Niew�tpliwie zamierzali wnie�� kolejny pozew. Czarodziej znikn��. Zast�pca naczelnika i stra�nik niepostrze�enie wyszli z sali. Cotygodniowe posiedzenie s�du by�o jedn� z najciekawszych imprez w Trumble. ROZDZIA� 2 Aaron Lake by� kongresmanem od czternastu lat, mimo to wci�� je�dzi� po Waszyngtonie w�asnym samochodem. Nie potrzebowa� ani nie chcia� szofera. Ani szofera, ani sekretarza, ani ochroniarza. Bywa�o, �e zabiera� ze sob� jakiego� sta�yst�, kt�ry robi� dla niego notatki, lecz z regu�y wola� siadywa� za kierownic� osobi�cie i, tkwi�c w ulicznych korkach, rozkoszowa� si� spokojem przy d�wi�kach klasycznej gitary ze stereo. Wielu jego przyjaci�, zw�aszcza tych, kt�rzy dochrapali si� statusu przewodnicz�cego czy wiceprzewodnicz�cego takiej czy innej komisji, mia�o o wiele wi�ksze samochody i szofer�w na dok�adk�. Niekt�rzy je�dzili nawet limuzynami. Niekt�rzy, ale nie Lake. Aaron Lake uwa�a�, �e to czysta strata czasu i pieni�dzy. W koszta nale�a�o wliczy� r�wnie� niemal ca�kowit� utrat� prywatno�ci. Gdyby kiedykolwiek przysz�o mu zasi��� na wy�szym urz�dzie, nie chcia�by mie� na karku w�cibskiego szofera. Poza tym lubi� samotno��. A w biurze panowa�o istne piek�o. K��bi�o si� tam pi�tnastu ludzi - pi�tnastu ludzi odbiera�o telefony, grzeba�o w komputerach i obs�ugiwa�o interesant�w z Arizony, kt�rzy wydelegowali go do Waszyngtonu. Dw�ch dodatkowych urz�das�w zbiera�o fundusze. Po ju� i tak przyciasnych korytarzach kr�ci�o si� na dobitk� troje sta�yst�w, kt�rzy zabierali mu wi�cej czasu, ni� na to zas�ugiwali. Aaron Laker by� wdowcem i mieszka� w starym, uroczym domku w Georgetown. Lubi� sw�j dom. �y� cicho i spokojnie, od czasu do czasu pojawiaj�c si� na co ciekawszych imprezach towarzyskich, kt�re przed laty poch�ania�y i jego, i jego zmar�� �on�. Jecha� obwodnic�. Jecha� powoli, poniewa� by� du�y ruch, w dodatku niedawno spad� lekki �nieg. Langley. Nareszcie. Ci ze s�u�by bezpiecze�stwa szybko go przepu�cili. Wjechawszy na teren kwatery g��wnej CIA, z zadowoleniem stwierdzi�, �e czeka na niego specjalnie zarezerwowane miejsce parkingowe. Miejsce i dw�ch agent�w w cywilnych ubraniach. - Pan dyrektor prosi - oznajmi� powa�nie jeden z nich, otwieraj�c drzwiczki samochodu. Drugi wzi�� od niego dyplomatk�. Tak, w�adza mia�a swoje plusy. Lake nigdy dot�d nie spotyka� si� z Maynardem w Langley. Owszem, dwa razy rozmawia� z nim na Kapitolu, ale by�o to przed wieloma laty, kiedy biedak m�g� jeszcze chodzi�. Teddy Maynard, dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej Stan�w Zjednoczonych, porusza� si� teraz na w�zku. Nieustannie doskwiera� mu silny b�l, tak �e kiedy tylko tego zapragn��, przyje�d�ali do niego nawet senatorowie. W ci�gu ostatnich czternastu lat wzywa� Lake'a z sze�� razy, lecz jako cz�owiek niezwykle zaj�ty, za�atwianie pomniejszych spraw zleca� swoim zast�pcom i wsp�pracownikom. Kongresman i towarzysz�cy mu agenci szli przed siebie szerokim korytarzem siedziby CIA, mijaj�c po drodze liczne punkty kontrolne. Nikt ich nie zatrzymywa�. Zanim dotarli do gabinetu dyrektora, Lake jakby troch� ur�s�. Szed� du�o swobodniej ni� na parkingu i leciutko zadziera� nosa. Nic nie m�g� na to poradzi�. W�adza to najsilniejszy narkotyk. C�, ostatecznie wzywa� go sam Teddy Maynard. W wielkim kwadratowym pomieszczeniu bez okien, nieoficjalnie zwanym bunkrem, siedzia� samotnie dyrektor Maynard, spogl�daj�c apatycznie na du�y ekran, na kt�rym zastyg�a bez ruchu twarz kongresmana Aarona Lake'a. Zdj�cie zrobiono przed trzema miesi�cami, podczas uroczystej imprezy charytatywnej. Lake wypi� wtedy p� kieliszka wina, zjad� porcj� pieczonego kurczaka, zrezygnowa� z deseru, wr�ci� samotnie do domu i przed jedenast� po�o�y� si� spa�. Zdj�cie by�o sympatyczne, poniewa� Lake wygl�da� na nim bardzo atrakcyjnie: mia� g�ste rudawe w�osy niemal bez �ladu siwizny - nie farbowa� ich ani nawet nie rozja�nia� - ciemnoniebieskie oczy, kwadratowy podbr�dek i �adne z�by. Sko�czy� pi��dziesi�t trzy lata i starza� si� doprawdy przepi�knie. Dzie� w dzie� �wiczy� na maszynie do wios�owania - dok�adnie p� godziny - i mia� idealny jak na sw�j wiek poziom cholesterolu we krwi, sto sze��dziesi�t. Na�ogi? Z�e nawyki? Nie znale�li ani jednego. Lubi� towarzystwo kobiet, zw�aszcza gdy wa�ne by�o, �eby si� z jak�� pokaza�. Jego sta�� kochank� by�a sze��dziesi�cioletnia wdowa z Bethesdy, kt�rej m�� zbi� maj�tek jako lobbysta. Oboje rodzice nie �yli. Jego jedyna c�rka uczy�a w szkole w Santa Fe. �ona - wytrwa� z ni� dwadzie�cia dziewi�� lat - zmar�a w tysi�c dziewi��set dziewi��dziesi�tym sz�stym na raka jajnik�w. Rok p�niej zdech� jego trzynastoletni spaniel i od tamtej pory kongresman Aaron Lake mieszka� zupe�nie sam. By� katolikiem - nie to, �eby wyznanie mia�o ostatnio jakie� znaczenie - i co najmniej raz w tygodniu chodzi� do ko�cio�a. Teddy nacisn�� guzik i twarz znikn�a. Poza Kapitolem Lake'a prawie nie znano, g��wnie dlatego �e potrafi� zapanowa� nad swoimi ambicjami. Je�li aspirowa� do wy�szych urz�d�w, skrz�tnie to ukrywa�. Kiedy� uwa�ano, �e m�g�by kandydowa� na gubernatora Arizony, lecz Aaron za bardzo lubi� Waszyngton. Lubi� te� Georgetown - t�umy ludzi, pe�n� anonimowo��, dobre restauracje, ciasne ksi�garenki i ma�e bary, gdzie serwowano kaw� z ekspresu. Lubi� te� teatr i muzyk�. Za �ycia �ony bywali razem na ka�dej imprezie w Kennedy Center. Na Kapitolu mia� opini� bystrego, pracowitego kongresmana i krasom�wcy, cz�owieka do szpiku ko�ci uczciwego, lojalnego i sumiennego. Poniewa� w jego rejonie wyborczym zbudowano cztery wielkie fabryki wsp�pracuj�ce z Pentagonem, bardzo szybko sta� si� ekspertem od sprz�tu wojskowego. Przewodniczy� Komisji do spraw S�u�b Wojskowych w Izbie Reprezentant�w i w�a�nie jako przewodnicz�cy pozna� dyrektora CIA. Pstryk, i na ekranie ponownie wykwit�a znajoma twarz. Teddy Maynard by� prawdziwym weteranem - pracowa� w wywiadzie od pi��dziesi�ciu lat - i jako weteran rzadko kiedy odczuwa� niepok�j powi�zany z nieprzyjemnym uciskiem w brzuchu. Wiele razy cudem unikn�� kuli, ukrywa� si� pod mostami, marz� w g�rach. Otru� dw�ch czeskich szpieg�w, zastrzeli� zdrajc� w Bonn, opanowa� siedem j�zyk�w, walczy� w zimnej wojnie, a obecnie pr�bowa� nie dopu�ci� do kolejnej. Prze�y� wi�cej przyg�d ni� dziesi�ciu agent�w razem wzi�tych, mimo to, patrz�c na niewinn� twarz kongresmana Aarona Lake'a, odczuwa� dziwny l�k. On - czyli CIA - mia� za chwil� zrobi� co�, czego nigdy dot�d nie robi�. Zaczynali od stu senator�w, pi��dziesi�ciu gubernator�w i czterystu trzydziestu pi�ciu kongresman�w - wszyscy uchodzili za niez�ych kandydat�w, ale teraz zosta� im tylko jeden. Cz�onek Izby Reprezentant�w Aaron Lake z Arizony. Teddy wcisn�� guzik i twarz powoli zgas�a. Nogi mia� przykryte narzut�. Codziennie ubiera� si� tak samo: w ciemnogranatowy sweter i w bia�� koszul�. Codziennie wi�za� stonowany krawat. Podjecha� w�zkiem pod drzwi, szykuj�c si� na spotkanie z ostatnim kandydatem. Lake czeka� na spotkanie osiem minut. Podczas tych o�miu minut podano mu kaw� i zaproponowano kawa�ek ciasta. Za ciasto stanowczo podzi�kowa�. Mia� metr osiemdziesi�t wzrostu, wa�y� siedemdziesi�t siedem kilo, dba� o sw�j wygl�d i Teddy bardzo by si� zdziwi�, gdyby przyj�� s�odki pocz�stunek. Wed�ug danych, jakimi dysponowali, Aaron Lake nigdy nie jad� cukru. Nigdy. Pod �adn� postaci�. Kawa by�a mocna i gor�ca. Lake s�czy� j�, jeszcze raz przegl�daj�c wszystkie dokumenty. Celem spotkania mia�a by� rozmowa na temat niepokoj�cego nap�ywu sprz�tu artyleryjskiego na Ba�kany - sprz�tu pochodz�cego z czarnego rynku. Lake przywi�z� ze sob� dwa dokumenty, w sumie osiemdziesi�t stron danych, nad kt�rymi �l�cza� do drugiej nad ranem. Nie by� pewien, dlaczego Maynard wezwa� go w tak b�ahej sprawie, mimo to postanowi� si� przygotowa�. Cichutko zabrz�cza� brz�czyk, otworzy�y si� drzwi i do sekretariatu wjecha� dyrektor CIA z nogami owini�tymi narzut�. Sko�czy� siedemdziesi�t cztery lata i dok�adnie na tyle wygl�da�. Lecz u�cisk d�oni wci�� mia� krzepki, pewnie dlatego �e porusza� si� na w�zku. Lake wszed� za nim do bunkra. Dw�ch wykszta�conych w college'u goryli przywarowa�o pod drzwiami. Usiedli naprzeciwko siebie przy stole biegn�cym przez ca�� d�ugo�� pomieszczenia ograniczonego bia�� �cian�, s�u��c� za olbrzymi ekran. Po kr�tkiej rozmowie wst�pnej Teddy wcisn�� guzik i na ekranie pojawi�a si� twarz - inna twarz. Kolejny guzik i �wiat�a przygas�y. Lake uwielbia� takie sztuczki: pstryk, i niewidzialna maszyneria natychmiast wy�wietla�a to, co trzeba. Pstryk, i przestawa�a wy�wietla�. Nie mia� w�tpliwo�ci, �e pomieszczenie jest naszpikowane skomplikowan� aparatur� i detektorami czu�ymi na tyle, �e mog�y zbada� mu puls z odleg�o�ci dziesi�ciu metr�w. - Poznaje go pan? - spyta� Teddy. - Nie jestem pewien... Ale tak, ju� go gdzie� widzia�em. - To Natalij Czenkow. By�y genera�. Obecnie cz�onek tego, co zosta�o z rosyjskiego parlamentu. - Zwany r�wnie� Szalonym Natem - doda� z dum� Lake. - We w�asnej osobie. Zatwardzia�y komunista, blisko powi�zany z wojskiem. B�yskotliwy umys�, wielkie mniemanie o sobie, rozbuchane ambicje, bezwzgl�dno�� w dzia�aniu. Najniebezpieczniejszy cz�owiek w �wiecie. - Tego nie wiedzia�em. Pstryk, i na ekranie pojawi�a si� kamienna twarz w paradnej czapce od galowego munduru. - A to jest Jurij Golcyn, zast�pca dow�dcy resztek rosyjskiej armii. Czenkow i Golcyn maj� wielkie plany. - Pstryk, i na �cianie wykwit�a mapa teren�w po�o�onych na p�noc od Moskwy. - Tutaj gromadz� bro� - wyja�ni� Teddy. - Praktycznie rzecz bior�c, nawzajem j� sobie podkradaj�, oga�acaj�c wojsko, lecz istotniejsze jest to, �e kupuj� j� r�wnie� na czarnym rynku. - Sk�d maj� pieni�dze? - Zewsz�d. Za rop� naftow� dostali od Izraela najnowszy model radaru. Szmugluj� narkotyki i kupuj� chi�skie czo�gi za po�rednictwem Pakistanu. Czenkow ma �cis�e powi�zania z rosyjskimi mafiosami, a jeden z nich wybudowa� ostatnio fabryk� w Malezji; produkuj� tam karabiny i r�czne pistolety maszynowe. Opracowali przebieg�y plan. Czenkow to t�gi umys�, cz�owiek o bardzo wysokim ilorazie inteligencji. Mo�e nawet geniusz. Geniuszem by� Teddy Maynard i je�li przyznawa� ten tytu� komu� innemu, kongresman Lake bez zastrze�e� mu wierzy�. - Rozumiem - powiedzia�. - Kogo chc� zaatakowa�? Maynard pu�ci� to pytanie mimo uszu; na odpowied� by�o jeszcze za wcze�nie. - Prosz� spojrze� na Wo�ogd�. Le�y osiemset kilometr�w na wsch�d od Moskwy. W zesz�ym tygodniu w jednym z tamtejszych magazyn�w odkryli�my sze��dziesi�t pocisk�w typu Wietrow. Jak pan wie, pocisk typu Wietrow... - Jest odpowiednikiem naszego Tomahawka Cruise'a, tylko o sze��dziesi�t centymetr�w d�u�szym. - W�a�nie. W ci�gu p�tora miesi�ca przerzucili tam w sumie trzysta sztuk. Widzi pan Rybi�sk na po�udniowy zach�d od Wo�ogdy? - Pluton. - Tony plutonu. Wystarczy na wyprodukowanie dziesi�ciu tysi�cy g�owic bojowych. Ca�y teren jest pod kontrol� Czenkowa, Golcyna i ich ludzi. - Pod kontrol�? - Tak. S�u�y im miejscowa mafia i wojsko. Czenkow jest przygotowany na wszystko. - To znaczy na co? Teddy wcisn�� guzik i bia�a �ciana zgas�a. Jednak�e �wiat�a pozosta�y przyciemnione, tak �e kiedy odezwa� si� z drugiego ko�ca sto�u, jego g�os pop�yn�� niemal z kompletnego mroku. - Na zamach stanu, panie Lake. Zamach stanu jest tu� tu�. Spe�niaj� si� nasze najgorsze obawy. Rosyjskie spo�ecze�stwo i wszystkie aspekty jego kultury p�kaj� i wal� si� w gruzy. Demokracja to tylko g�upi �art. Kapitalizm to koszmar. My�leli�my, �e uda nam si� ich zmacdonaldyzowa� i ponie�li�my kl�sk�. Robotnicy nie dostaj� pensji i maj� szcz�cie, je�li w og�le pracuj�. Szaleje dwudziestoprocentowe bezrobocie. Dzieci umieraj� z braku lek�w. Wielu doros�ych te�. Dziesi�� procent ludzi nie ma gdzie mieszka�. Dwadzie�cia nie ma co je��. Sytuacja pogarsza si� z ka�dym dniem. Mafia �upi ca�y kraj. Wed�ug naszych danych ukradziono i wywieziono z kraju co najmniej pi��set miliard�w dolar�w. Nic nie wskazuje na to, �eby mia�o si� polepszy�. Nadesz�a pora, �eby rz�dy obj�� cz�owiek silnej r�ki, dyktator, kt�ry obieca ludziom powr�t do stabilizacji. To najodpowiedniejsza chwila. Kraj b�aga o silnego przyw�dc� i pan Czenkow uzna�, �e znakomicie si� do tej roli nadaje. - Poza tym stoi za nim wojsko. - W�a�nie, i niczego wi�cej mu nie potrzeba. Przewr�t b�dzie bezkrwawy, poniewa� ludzie s� na to przygotowani. Przyjm� Czenkowa z otwartymi ramionami. Wkroczy na Plac Czerwony i rzuci Stanom Zjednoczonym wyzwanie: �mia�o, sta�cie mi tylko na drodze, panowie. Znowu b�dziemy wrogami. - I ponownie rozpocznie si� zimna wojna... - doda� cicho Lake. - Nie b�dzie w niej nic zimnego. Czenkow chce ekspansji, pragnie odzyska� dawne sowieckie imperium. Rozpaczliwie potrzebuje pieni�dzy, dlatego nie pogardzi ani got�wk�, ani ziemi�, ani fabrykami, ani naft�, ani zbo�em. B�dzie wznieca� ma�e regionalne wojny, kt�re bez trudu wygra. Na �cianie pojawi�a si� kolejna mapa. Lake mia� przed sob� schemat pierwszej fazy nowego �wiatowego �adu. - Podejrzewam - kontynuowa� Teddy - �e najpierw rozprawi si� z pa�stwami ba�tyckimi, obalaj�c rz�dy w Estonii, na �otwie, Litwie i tak dalej. Potem uderzy na by�y blok pa�stw wschodnich i pozawiera pakty z dzia�aj�cymi tam komunistami. Lake zaniem�wi�, patrz�c na b�yskawiczn� ekspansj� Rosji. Prognozy Teddy'ego by�y takie kompetentne, takie dok�adne... - A Chiny? - spyta�. Ale Teddy nie sko�czy� jeszcze z Europ� Wschodni�. Na ekranie wykwit�a kolejna mapa. - A tutaj utnie - powiedzia�. - Na Polsce? - Tak. Jak zwykle. Nie wiedzie� czemu, Polska jest teraz cz�onkiem NATO. Wyobra�a pan sobie? Polacy, kt�rzy broni� przed Rosjanami i nas, i ca�ej Europy. Czenkow pr�buje scali� by�e imperium i t�sknym okiem spogl�da na zach�d. Tak samo jak Hitler, z tym �e on spogl�da� na wsch�d. - Ale po co mu Polska? - A po co by�a potrzebna Hitlerowi? Le�a�a mi�dzy nim a Rosj�. Hitler nienawidzi� Polak�w i rozpocz�� z nimi wojn�. Czenkow ma Polsk� gdzie�, chce j� tylko kontrolowa�. I zniszczy� NATO. - Zaryzykuje trzeci� wojn� �wiatow�? Kolejny guzik. Ekran zgas�, zapali�y si� �wiat�a. Pokaz �rodk�w audiowizualnych dobieg� ko�ca i nadesz�a pora na powa�n� rozmow�. Teddy zmarszczy� czo�o. Nie m�g� si� powstrzyma� - nogi przeszy� mu ostry b�l. - Na to pytanie nie umiem odpowiedzie� - odrzek�. - Wiemy bardzo du�o, ale nie siedzimy w jego g�owie. Przeprowadza t� akcj� cicho i spokojnie. Obsadza stanowiska swoimi lud�mi, przygotowuje grunt... Spodziewali�my si� tego, i to od dawna. - Oczywi�cie. Znamy ten scenariusz co najmniej od o�miu lat, ale zawsze mieli�my nadziej�, �e si� nie sprawdzi. - Ju� si� sprawdza, ju�. Teraz, w tej chwili. My tu sobie rozmawiamy, a Czenkow i Golcyn eliminuj� przeciwnik�w. - Kiedy uderz�? Teddy poprawi� si� na w�zku, pr�buj�c usi��� inaczej i z�agodzi� b�l. - Trudno powiedzie�. Je�li jest inteligentny, a na pewno jest, zaczeka, a� ludzie wyjd� na ulic�. My�l�, �e najdalej za rok Natalij Czenkow b�dzie najs�ynniejszym cz�owiekiem w �wiecie. - Za rok... - powt�rzy� Lake, jakby w�a�nie skazano go na �mier�. Zapad�a d�uga chwila ciszy. Kongresman Lake kontemplowa� koniec �wiata, a Teddy nie zamierza� mu w tym przeszkadza�. Nieprzyjemny ucisk w brzuchu jakby nieco zel�a�. Tak, Lake mu si� podoba�. By� naprawd� przystojny, wygadany i rozgarni�ty. Postawili na dobrego konia. Ludzie go wybior�. Wypili kaw�, Teddy odebra� telefon - dzwoni� wiceprezydent - po czym wznowili pogaw�dk�, by poruszy� kolejne w�tki tematu. Lake czu� si� wyr�niony: dyrektor CIA mia� dla niego tyle czasu. Nadci�ga�y hordy Rosjan, a on wydawa� si� taki spokojny. - Chyba nie musz� panu m�wi�, jak bardzo nieprzygotowane jest nasze wojsko - zacz�� pos�pnie. - Nieprzygotowane do czego? Do wojny? - Niewykluczone, �e do wojny. Je�li jeste�my nieprzygotowani, mo�e do niej doj��. Je�li jeste�my silni, zwarci i gotowi, zdo�amy jej unikn��. W tej chwili Pentagon nie by�by nawet w stanie przeprowadzi� operacji na skal� wojny w Zatoce Perskiej w dziewi��dziesi�tym pierwszym. - Nasz stan gotowo�ci bojowej si�ga siedemdziesi�ciu procent - odpar� autorytatywnie Lake; ostatecznie by�a to jego dzia�ka. - Siedemdziesi�t procent oznacza wojn�. Wojn�, kt�rej �adnym sposobem nie wygramy. Czenkow wydaje na sprz�t ka�dego skradzionego centa. A my regularnie obcinamy nasz bud�et na obron�. Chc�c unikn�� rozlewu ameryka�skiej krwi, wolimy naciska� guziki i odpala� inteligentne pociski rakietowe. Tymczasem Czenkow rzuci do boju dwa miliony wyg�odnia�ych �o�nierzy gotowych walczy� i umrze� za spraw�. Przez kr�tk� chwil� Lake by� z siebie dumny. Mia� odwag� zag�osowa� przeciwko ostatnim ustaleniom bud�etowym, poniewa� ogranicza�y wydatki na cele zbrojeniowe. Jego wyborcy bardzo go za to ganili. - A gdyby�my tak obna�yli jego plany? - spyta�. - Teraz? Nie. Wykluczone. Mamy �wietnie dzia�aj�cy wywiad i doskona�e rozpoznanie sytuacji. Je�li zareagujemy, Czenkow odkryje, �e go rozgry�li�my. To klasyczna szpiegowska gra. Jest za wcze�nie, �eby zrobi� z niego potwora. - W takim razie jaki ma pan plan? - spyta� odwa�nie Lake. Pyta� o plany dyrektora CIA? To czysta arogancja, lecz spotkanie powoli dobiega�o ko�ca. Teddy wprowadzi� w temat kolejnego kongresmana i nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e lada chwila podzi�kuje mu za rozmow�, by wezwa� do bunkra przewodnicz�cego innej komisji czy podkomisji. Jednak Teddy Maynard mia� wielkie plany i bardzo chcia� si� nimi podzieli�. - Prawybory w New Hampshire odb�d� si� za dwa tygodnie. Startuje czterech republikan�w i dw�ch demokrat�w, a wszyscy m�wi� to samo. �aden z kandydat�w nie chce zwi�kszy� wydatk�w na zbrojenia. Pa�stwo ma nadwy�k� bud�etow� - cud na cudy! - a ka�dy z nich sypie pomys�ami, jak j� rozdysponowa�. Banda imbecyli. Kilka lat temu mieli�my olbrzymi deficyt, a Kongres wydawa� pieni�dze szybciej, ni� je drukowano. Teraz mamy nadwy�k�, a ci g�upcy nie wiedz�, co z ni� zrobi�. Lake uciek� wzrokiem w bok, puszczaj�c t� uwag� mimo uszu. Teddy ugryz� si� w j�zyk. - Przepraszam - mrukn��. - Nieodpowiedzialny jest Kongres jako ca�o��, co nie znaczy, �e nie zasiada tam wielu znakomitych polityk�w. - Nie musi mi pan tego m�wi�. - Tak czy inaczej, w prawyborach wystartuje sze�ciu sklonowanych idiot�w. Dwa tygodnie temu mieli�my jeszcze innych. Obrzucali si� b�otem i d�gali wzajemnie no�ami, a wszystko dla dobra czterdziestego czwartego pod wzgl�dem wielko�ci stanu USA. Beznadziejne. Teddy zamilk�, bole�nie wykrzywi� twarz i po raz kolejny spr�bowa� zmieni� po�o�enie bezw�adnych n�g. - Potrzebujemy kogo� nowego - doda�. - I uwa�amy, �e tym kim� mo�e by� pan. Lake zareagowa� zgodnie z przewidywaniami: najpierw st�umi� �miech - zrobi� to, wykrzywiaj�c usta i dyskretnie odkas�uj�c - potem spr�bowa� si� opanowa�, wreszcie rzek�: - Pan �artuje. - Nie, i dobrze pan o tym wie - odpar� powa�nie Maynard. Nie ulega�o ju� w�tpliwo�ci, �e kongresman wpad� w umiej�tnie zastawione sid�a. Lake odchrz�kn�� i tym razem zdo�a� wzi�� si� w gar��. - Dobrze. A wi�c s�ucham. - Sprawa jest bardzo prosta. Tak prosta, �e a� pi�kna. Ju� za p�no, �eby wystartowa� pan w prawyborach w New Hampshire, zreszt� New Hampshire nie ma najmniejszego znaczenia. Zostawmy ten stan maluczkim, niechaj skacz� sobie do gard�a. Zaczekamy, a� sko�cz�, po czym zadziwimy wszystkich, zg�aszaj�c pa�sk� kandydatur� do walki o Bia�y Dom. Wielu spyta: "Aaron Lake? A kt� to, do diab�a, jest?". I dobrze, niech sobie pytaj�. W�a�nie tego chcemy. Wkr�tce si� dowiedz�. Pa�ska platforma wyborcza b�dzie pocz�tkowo bardzo uboga. Skupi si� pan wy��cznie na wydatkach zbrojeniowych. B�dzie pan zwiastunem z�ych nowin, z�owieszczym prorokiem, wytykaj�cym nasz� militarn� s�abo��. Kiedy za��da pan podwojenia nak�ad�w na wojsko, gwarantuj�, �e wszyscy zwr�c� na pana uwag�. - Podwojenia nak�ad�w na... - Widzi pan? Nawet pana to zaskoczy�o. Tak, podwojenia nak�ad�w w trakcie czteroletniej kadencji. - Ale po co? Zgoda, wojsku si� nie przelewa, ale podwojenie nak�ad�w to chyba przesada. - W obliczu kolejnej wojny? Nie, to nie przesada. Dlaczego? Bo w tej wojnie za jednym naci�ni�ciem guzika b�dziemy wystrzeliwa� tysi�c Tomahawk�w, a ka�dy pocisk tego typu kosztuje milion dolar�w. Pami�ta pan ten burdel na Ba�kanach? Omal nam ich nie zabrak�o. Dobrze pan wie, �e wojsku brakuje r�wnie� �o�nierzy, pilot�w i marynarzy. Pentagon potrzebuje work�w pieni�dzy na ludzi i sprz�t. Tak, brakuje nam wszystkiego: �o�nierzy, rakiet, czo�g�w, samolot�w i lotniskowc�w. Czenkow ro�nie w si��. A my nie. My wci�� redukujemy stan liczebny armii i je�li podczas kolejnej prezydentury sytuacja nie ulegnie zmianie, b�dzie po nas. Teddy Maynard m�wi� coraz g�o�niej, coraz gniewniej i kiedy powiedzia� "b�dzie po nas", Lake mia� wra�enie, �e ziemia zadr�a�a od wybuch�w bomb. - Ale sk�d wzi�� na to pieni�dze? - spyta�. - Na co? - Na dozbrojenie wojska. Teddy prychn�� z niesmakiem i rzek�: - Jak to sk�d? Stamt�d co zawsze. Czy musz� panu przypomina�, �e mamy nadwy�k�? - W�a�nie j� wydajemy. - Tak, oczywi�cie, naturalnie... Prosz� pos�ucha�: niech pan nie martwi si� o pieni�dze. Wkr�tce po tym, gdy zg�osi pan swoj� kandydatur�, Amerykanie zaczn� robi� w portki ze strachu. Pocz�tkowo pomy�l�, �e pan zwariowa�, �e jest pan nawiedzonym oszo�omem z Arizony, kt�ry chce zbudowa� jeszcze wi�cej bomb. Wtedy nimi potrz��niemy. Stworzymy sytuacj� kryzysow� na drugim ko�cu �wiata i Aaron Lake zostanie uznany za proroka. Najwa�niejsze to wyczucie chwili. Wyg�o� pan �arliwe przem�wienie na temat naszej s�abo�ci militarnej w Azji i ma�o kto pana wys�ucha. Ale wystarczy, �e wybuchnie tam jaka� awantura, i nagle wszyscy zechc� z panem gada�. Tak b�dzie przez ca�� kampani�. Nasza w tym g�owa. B�dziemy publikowa� odpowiednie meldunki, manipulowa� mediami, pogr��a� pa�skich przeciwnik�w. Wygra pan i, szczerze powiedziawszy, nie s�dz�, �eby�my napotkali powa�niejsze trudno�ci. - M�wi pan tak, jakby mia� pan w tym wpraw�. Teddy westchn��. - Nie. Owszem, �eby chroni� nasz kraj, robili�my r�ne dziwne rzeczy. Ale - doda� z lekkim �alem - nigdy dot�d nie wybierali�my prezydenta Stan�w Zjednoczonych. Lake powoli odsun�� si� z krzes�em, wsta�, rozprostowa� r�ce, po czym ruszy� wzd�u� sto�u na drugi koniec sali. Ci��y�y mu nogi. Serce wali�o jak m�otem. Sid�a si� zatrzasn�y. Tkwi� w pu�apce. Zawr�ci�. - Nie mam pieni�dzy na kampani�. - Dobrze wiedzia�, �e kto� ju� o tym pomy�la�. Teddy u�miechn�� si�, kiwn�� g�ow� i uda�, �e si� nad tym zastanawia. Dom Lake'a by� warty czterysta tysi�cy dolar�w. Mniej wi�cej dwie�cie tysi�cy pracowa�o na niego w r�nych funduszach, a sto tysi�cy w akcjach i obligacjach. Nie mia� wi�kszych d�ug�w. Na jego koncie reelekcyjnym spoczywa�o czterdzie�ci tysi�cy dolar�w. - Bogaty kandydat nie by�by atrakcyjny - rzek� Teddy. Wcisn�� kolejny guzik i �ciana rozb�ysn�a jaskrawymi kolorami. - Pieni�dze to �aden problem - doda� beztrosko. - Zap�ac� za pana dostawcy ze zbrojeni�wki. Prosz� spojrze�. - Machn�� r�k� w stron� ekranu, jakby Lake nie wiedzia�, gdzie patrze�. - W zesz�ym roku przemys� kosmiczno-zbrojeniowy zarobi� prawie dwie�cie miliard�w dolar�w. We�miemy z tego tylko niewielk� cz�steczk�. - To znaczy ile? - Tyle, ile b�dzie trzeba. Realistycznie rzecz bior�c, mo�emy uszczupli� ich o sto milion�w dolar�w. - Trudno to b�dzie ukry�. - Doprawdy? Nie s�dz�. Prosz� si� nie martwi� i spraw� pieni�dzy zostawi� nam. Pan b�dzie wyg�asza� przem�wienia, wyst�powa� w reklamach telewizyjnych i prowadzi� kampani�. Gwarantuj�, �e pieni�dze nap�yn�. Tu� przed listopadowymi wyborami Amerykanie b�d� tak przera�eni zbli�aj�cym si� kataklizmem, �e przestanie ich obchodzi�, ile i na co pan wyda�. Zaleje pana potop czek�w, wygra pan w cuglach. Teddy Maynard proponowa� mu potop pieni�dzy i prezydentur�. Oszo�omiony Lake milcza� i z przyjemnym zawrotem g�owy spogl�da� na ekran. Przemys� kosmiczno-zbrojeniowy: sto dziewi��dziesi�t cztery miliardy dolar�w. Przed rokiem Pentagon dosta� dwie�cie siedemdziesi�t miliard�w. Podwoi� t� kwot� do pi�ciuset czterdziestu miliard�w w ci�gu czteroletniej kadencji prezydenckiej i dostawcy ponownie si� wzbogac�. Robotnicy te�! Pensje b�yskawicznie p�jd� w g�r�! No i praca! Praca dla wszystkich! Do kandydata Aarona Lake'a zbiegn� si� dyrektorzy z workami szmalu i przewodnicz�cy zwi�zk�w zawodowych z g�osami pracownik�w. Pocz�tkowy szok mija� i powoli dociera�a do niego prostota planu Teddy'ego Maynarda. Zebra� pieni�dze od tych, kt�rzy p�niej na tym skorzystaj�. Postraszy� wyborc�w i zagna� ich do urn. Wygra� w cuglach. A przy okazji ocali� �wiat od zag�ady. Teddy odczeka� chwil� i powiedzia�: - Wi�kszo�� fundusz�w zdob�dziemy za po�rednictwem grup wsparcia politycznego. Zwi�zki zawodowe, in�ynierowie, dyrektorzy, kluby biznesmen�w; ju� teraz ich nie brakuje. A my stworzymy kolejne. Kongresman Lake tworzy� je ju� teraz - w my�li. Setki grup wsparcia, setki komitet�w, a wszystkie sypi�ce pieni�dzmi, jakich nie widziano dot�d podczas �adnych wybor�w. Szok ca�kowicie min��, ust�puj�c miejsca podnieceniu. W g�owie Lake'a k��bi�y si� pytania, tysi�ce pyta�: kto b�dzie wiceprezydentem? Kto poprowadzi kampani�? Kto zostanie szefem sztabu? Kiedy i gdzie og�osi�, �e zamierzam kandydowa�? - To mo�e wypali� - rzek�, panuj�c nad g�osem. - Ale� tak, oczywi�cie, �e wypali. Prosz� mi zaufa�. Planujemy t� akcj� od d�u�szego czasu. - Ilu ludzi o tym wie? - Niewielu. Zosta� pan bardzo starannie wyselekcjonowany. Rozmawiali�my z setkami kandydat�w, ale przebi� pan absolutnie wszystkich. Dok�adnie pana prze�wietlili�my... - No i jak wypad�em? Pewnie nijak. - Nie, nie, ca�kiem zadowalaj�co, chocia� martwi mnie pa�ski zwi�zek z t� Valotti. Dwa razy si� rozwodzi�a i bierze za du�o �rodk�w przeciwb�lowych. - Nie wiedzia�em, �e co� mnie z ni� ��czy. - Cz�sto j� z panem widywano, przynajmniej ostatnio. - Obserwujecie mnie? - A czego si� pan spodziewa�? - Chyba w�a�nie tego. - Zabra� j� pan na ten wzruszaj�cy telemaraton po�wi�cony biednym, ciemi�onym Afgankom. Daj pan spok�j - mrukn�� szyderczo Teddy. - Nie chcia�em tam i��... - To po co pan szed�? To bzdury dla tych z Hollywood. Prosz� trzyma� si� od nich z daleka. A ta Valotti wp�dzi pana w k�opoty. - Macie na li�cie jeszcze kogo�? - spyta� zaczepnie Lake. Odk�d zosta� wdowcem, jego �ycie osobiste sta�o si� do�� nudne i monotonne. I nagle stwierdzi�, �e jest z tego dumny. - Nie - odrzek� Teddy. - Pani Benchly jest spokojn� i urocz� towarzyszk�. - Och, bardzo panu dzi�kuj�. - Oberwie si� panu za stosunek do aborcji, ale nie panu pierwszemu. - To stara, wy�wiechtana sprawa - odpar� Lake. I szczerze m�wi�c, mia� jej serdecznie dosy�. By� za aborcj� i przeciwko aborcji, za kontrol� urodzin i przeciwko kontroli urodzin, za polityk� prorodzinn� i przeciwko polityce prorodzinnej, za ochron� �ycia pocz�tego i przeciwko ochronie �ycia pocz�tego, by� antyfeminist� i uwielbianym przez feministki feminist�. W ci�gu czternastu lat, jakie sp�dzi� na Kapitolu, �cigano go po wszystkich polach minowych aborcji, a z ka�dego z nich uchodzi� coraz bardziej poraniony i zakrwawiony. Nie, aborcja ju� go nie przera�a�a, przynajmniej nie w tej chwili. O wiele bardziej niepokoi�o go to, �e w�szyli za nim agenci CIA. - A GreenTree? - spyta�. Teddy lekcewa��co machn�� r�k�. - To by�o dwadzie�cia dwa lata temu. Poza tym nikogo nie skazano. Pa�ski wsp�lnik zbankrutowa� i stan�� przed s�dem, ale zosta� oczyszczony z zarzut�w. Tak, ma pan racj�, ta sprawa na pewno wyjdzie. Wszystko inne te�. Ale jak ju� wspomnia�em, uwag� wyborc�w przykuje zupe�nie co innego. Zg�oszenie kandydatury w ostatniej chwili ma wiele plus�w. Dziennikarze nie zd��� wygrzeba� �adnych brud�w. - Nie mam �ony. W historii Stan�w Zjednoczonych by� tylko jeden nie�onaty prezydent. - Jest pan wdowcem, to wielka r�nica. By� pan m�em uroczej damy, kt�r� szanowano i w stolicy, i w Arizonie. To �aden problem. Prosz� mi wierzy�. - W takim razie co pana niepokoi? - Nic. Absolutnie nic. Jest pan doskona�ym kandydatem i ma pan bardzo du�e szanse. Stworzymy problem, postraszymy wyborc�w i zbierzemy pieni�dze. Wygra pan. Lake wsta� i zacz�� kr��y� po pokoju, g�aszcz�c si� po g�owie, drapi�c si� w podbr�dek i pr�buj�c zebra� my�li. - Mam mn�stwo pyta�... - Na niekt�re b�d� m�g� chyba odpowiedzie�. Porozmawiajmy jutro. Tutaj, o tej samej porze. Niech si� pan z tym prze�pi. Czas nagli, ale my�l�, �e przed podj�ciem tak wa�nej decyzji musi pan mie� dwadzie�cia cztery godziny na zastanowienie. - Teddy Maynard pozwoli� sobie na lekki u�miech. - �wietny pomys�. Tak, musz� si� z tym przespa�. Jutro dam panu odpowied�. - Oczywi�cie nikt nie wie, �e troch� sobie pogaw�dzili�my... - Oczywi�cie. ROZDZIA� 3 Je�li chodzi o wielko��, biblioteka prawnicza zajmowa�a dok�adnie jedn� czwart� powierzchni ca�ej wi�ziennej biblioteki. Mie�ci�a si� w rogu sali, za gustownym przepierzeniem z czerwonej ceg�y i szk�a, kt�re wzniesiono na koszt podatnik�w. Sta�y tam rz�dy szczelnie wype�nionych ksi��kami p�ek, mi�dzy kt�rymi trudno si� by�o przecisn��, przy �cianach za� ci�gn�� si� rz�d biurek z maszynami do pisania, komputerami oraz innym wyposa�eniem, jakie mo�na spotka� w bibliotece ka�dej du�ej ins