2500

Szczegóły
Tytuł 2500
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2500 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2500 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2500 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zofia �urakowska Jutro niedziela i inne opowiadania Zak�ad Nagra� i wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1996 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Nasza Ksi�garnia", Warszawa 1972 Pisa�a K. Pabian Korekty dokona�y I. Stankiewicz i E. Chmielewska Jutro niedziela Szafka by�a stale zamkni�ta na klucz, a klucz le�a� w szufladzie katedry. Wiedzia�a o tym ca�a klasa i pani nauczycielka, nikt wi�cej. Poza tym wszyscy od stu lat znali star� Katarzyn�, kt�ra sprz�ta�a szko��, i wiedzieli, �e nic jej nie obchodzi opr�cz nabo�e�stwa w ko�ciele i szkolnych miote� i �cierek. Wi�c kt� wyj�� skarbonk� z szafy? Kto� z klasy, to jasne. Tak powiedzia�a nauczycielka przy ko�cu ostatniej lekcji. Dzi� jest poniedzia�ek - do soboty skarbonka musi si� znale��. Musi. Je�li si� nie znajdzie, trzeba b�dzie zawiadomi� pana kierownika: taki straszny wstyd dla klasy! Ot� nauczycielka, panna Jadwiga, prosi wszystkich uczni�w i uczennice, by stworzyli w klasie tak� atmosfer�, taki nastr�j prawdy i uczciwo�ci, by winny sam zrozumia�, jak niskiego czynu si� dopu�ci�. Nie powinni si� szpiegowa� ani podpatrywa�, tylko wp�ywa� na siebie wzajemnie, podnosi� si� duchowo i moralnie, zmusi� winowajc� do �alu za pope�niony czyn i do zwrotu skarbonki. Wszyscy widzieli, �e nauczycielka mia�a �zy w oczach. M�wi�a tak przejmuj�cym g�osem, �e niejednemu zadr�a�o serce. Bo c� z tego, �e si� tej skarbonki nie dotkn�o nawet palcem? Jednak straszno si� robi od takiej sprawy! Nauczycielka powiedzia�a jeszcze, �e mo�e si� zdarzy�, i� kto� nagle, ni st�d, ni zow�d, ulegnie brzydkiej pokusie. Ot� powinien znale�� w sercu odwag� przyznania si� do tego. Zakr�ci�o mu si� w g�owie, na sekund� pomy�la�, �e nie robi nic z�ego, bo pieni�dze w skarbonce s� w�a�ciwie wsp�lne - ale teraz musi zrozumie�, �e by�y zbierane od d�u�szego ju� czasu nie dla niego, ale na wsp�lny cel, na pomnik burmistrza miasta. Wi�c bior�c je, pope�ni�... - panna Jadwiga nie mo�e wym�wi� s�owa: kradzie� - pope�ni� z�y czyn. I ju� od dzi� a� do soboty panna Jadwiga nie b�dzie nawet wspomina�a o tej sprawie i nie chce o niej s�ysze�. Do soboty skarbonka na pewno znajdzie si� w szafie albo na katedrze. Wysz�a z wypiekami na twarzy. I od razu nazajutrz rano rozpocz�� si� ten najwa�niejszy pod s�o�cem tydzie�. O godzinie si�dmej minut czterdzie�ci weszli do klasy jednocze�nie W�adek Szydelski, Jerzy Lot i Zoja Relich�wna - wszyscy troje mieszkali bardzo daleko od szko�y, wobec czego przychodzili najcz�ciej pierwsi. I wszyscy troje jednocze�nie spostrzegli na tablicy ten wielki bia�y napis, kt�ry potem doprowadzi� klas� do stanu wrzenia. Napis g�osi�: "Skarbonka nie zosta�a ukradziona. Zwr�c� j�, je�li obiecacie uroczy�cie, �e pieni�dze zostan� u�yte na kupno wielkiej mapy ca�ego �wiata. Musimy wiedzie�, jak jest na ca�ym �wiecie. Pomnik burmistrza nikogo nie obchodzi. Ju� dawno umar� i wszystko nam jedno!" - No, no! - powiedzia�a Zoja kr�c�c g�ow�. Jerzy roze�mia� si� kr�tko i mrukn��: - Naturalnie, �e wszystko nam jedno. Ale W�adek zapa�a� oburzeniem. - To sobie dobre! - wykrzykn��. - Stawia nam warunki, ka�e obiecywa� to, czego on chce, i w dodatku uroczy�cie! Mam w pi�cie wszystkie mapy �wiata! D�ugo jeszcze wykrzykiwa� w ten spos�b, a Jerzy przez ten czas dzia�a�, nie trac�c chwili. Wypad� na korytarz i wypatrzywszy Katarzyn� w ciemnej sionce nad pak� w�gla, rozpocz�� natychmiast dochodzenie. - Katarzyno, kto przed nami by� w klasie? Babina nie podnios�a nawet g�owy, szpera�a dalej w pace. - Sk�d ja mam to wiedzie�? - mrukn�a. - Siedz� ci�giem w klasach czy co? - No, dobrze, a kto najpierwszy przyszed� do szko�y? Teraz ju� staruszka zirytowa�a si� wyra�nie. - �ebym mia�a czas, tobym siedzia�a na progu i wiedzia�a, co i jak, a jak nie mam czasu, to sk�d mam wiedzie�? Drzwi otwieram, s�omiank� wytrzepi� i spok�j. W klasie ju� by�o pe�no. Wszyscy po kolei podchodzili do tablicy i czytali wyzywaj�c� propozycj�. Ten i �w, nadaj�c sobie tony Sherlocka Holmesa, studiowa� pod�og� przy tablicy, szukaj�c �lad�w, bada� okna i kred�. Ale w chwili gdy zad�wi�cza� dzwonek, wszyscy jedn� my�l� tkni�ci skoczyli ku tablicy i dziesi�� r�k jednocze�nie zatar�o napis. Bo dla ka�dego by�o jasne, �e sprawa ta sta�a si� wy��czn� w�asno�ci� klasy. Pierwsza lekcja p�yn�a w atmosferze g��bokiej uwagi i skupienia - a� panna Jadwiga poczu�a lekki niepok�j w sercu. Dopiero pod koniec godziny gruby Bronek szepn�� do W�adka: - A ja my�l�, �e to ty... W�adek rzuci� si� na �awce. - Dure� - sykn�� dono�nie. Jerzy zapyta� nie odwracaj�c g�owy: - Na jakiej podstawie? Ale Bronek nie mia� �adnej podstawy, wobec czego jego s�siadka, ciemnow�osa Krysia, doradzi�a mu, �eby kaza� si� wypcha� i w og�le nie obra�a� uczciwych ludzi pos�dzeniami. Dzwonek zad�wi�cza�. Ani jeden ucze�, ani jedna uczennica nie wybiegli z klasy na pauz� do ogrodu. - Po prostu, po prostu ka�my mu! Niech si� przyzna! - krzycza� W�adek podra�niony i blady. - Niech zrozumie, na co nara�a swoich koleg�w i kole�anki. Ju� wszyscy patrzymy jedni na drugich jak na z�odziej�w! Jerzy zaprotestowa� spokojnie: - Wcale nie jak na z�odziej�w, bo ju� wiemy, �e mamy do czynienia nie ze z�odziejem, ale z kim�, komu strzeli�o do g�owy za�artowa� sobie z nas. A po wt�re, ciekaw jestem, w jaki spos�b mo�emy kaza�? On sobie drwi z tego, p�ki go nie znamy. Ale zacietrzewiony W�adek nie s�ucha�, skoczy� ku tablicy i wielkimi literami dr��c� r�k� napisa�: "My, ca�a klasa, rozkazujemy ci, z�odzieju, �eby� zwr�ci� skarbonk� i przyzna� si�. Inaczej wyrzucimy ci� ze szko�y!" Zoja wzi�a wilgotn� �ciereczk� i spyta�a uprzejmie: - Czy ju� przeczytali�cie wszyscy? - Potem star�a napis powolutku i dok�adnie. Teraz zrozumia� W�adek, �e ca�e jego wezwanie by�o bez sensu. Siad� na �awce i zatopi� r�ce we w�osach. Rozpocz�a si� lekcja. Z pocz�tku chciano si� zastosowa� do pro�by panny Jadwigi i "stworzy� w klasie atmosfer� prawo�ci", ale nikt nie wiedzia�, jak si� do tego wzi��. W�adek wyg�asza� podnieconym g�osem tyrady, Krysia wykrzykiwa�a, dwa razy g�o�niej ni� zwykle, zdania w rodzaju: - Ale ja si� bardzo dziwi�, bardzo, �e pomi�dzy nami jest kto� taki! Gruby Bronek coraz to na kogo innego patrza� bacznie kr�g�ymi oczkami. Wszyscy du�o m�wili o "oburzaj�cym fakcie", ale i wszyscy czuli, �e to do niczego nie prowadzi. Zreszt� sta�a si� ta oto wa�na rzecz: ju� nikt nie �mia� m�wi� szczerze, co o tym zdarzeniu my�li. Ten i �w mia� ochot� zawo�a�: "Wiecie co? Zg�d�my si�, ten burmistrz naprawd� nikogo nie obchodzi" - ale zaraz nasuwa�a si� w�tpliwo��: "Pomy�l�, �e to ja". Pozostawa�a jedyna droga: oburza� si� i protestowa� g�o�no. Jerzy pierwszy obra� inny system. Powiedzia� podczas ostatniej pauzy: - On ma nas w r�ku. Nic sobie nie robi z naszego oburzenia, bo nie czuje winy. Wydaje mu si�, �e ma racj�. Ale my wcale nie chcemy ulec pogr�ce i dlatego musimy go wykry�. Niech ka�dy dzia�a na w�asn� r�k�, ale ju� dajmy pok�j temu gadaniu! Wszyscy bardzo dobrze wiemy, �e to jest oburzaj�ce - doko�czy� bez przekonania. Potem by�a lekcja przyrody. Krysia, spocona i rozczochrana, rzucaj�c wko�o rozpaczliwe spojrzenia, m�wi�a: - O li�ciu mo�na powiedzie� albo bardzo ma�o, albo bardzo du�o - tu jej wiadomo�ci z tego zakresu wyczerpa�y si� - utkn�a. Daremnie Jerzy, nie otwieraj�c ust, szepta� zbawcze s�owa Krysi, przymkn�a oczy i o tym tylko marzy�a, �eby co pr�dzej dosta� t� pa�� i usi���. Panna Jadwiga powiedzia�a z�owieszczo: - To jest rzeczywi�cie bardzo ma�o. Ale c� znaczy�y jej s�owa i pa�a, i bohaterskie wysi�ki Jerzego wobec faktu, �e w�a�nie w tym momencie Krysia dozna�a ol�nienia: poczu�a najwyra�niej, �e skarbonk� zabra� gruby Bronek! Trz�s�a si� z niecierpliwo�ci, by si� t� pewno�ci� podzieli� z Jerzym. Czy� to nie Bronek pierwszy rzuci� podejrzenie na W�adka? Czy nie on przepada� za geografi� i studiowa� mapy? Czy to wreszcie nie jego styl: "Burmistrz nikogo nie obchodzi"? Krysia po sko�czonych lekcjach odprowadzi�a kawa�ek drogi Jerzego, W�adka i Zoj�. Wszyscy troje wys�uchali jej zwierze� z uwag�, ale bez szczeg�lniejszego zainteresowania i nie dali si� przekona�. Bronek nie by� a� tak g�upi, by pisa� o mapach, wiedz�c, �e ca�a klasa zna jego zami�owania geograficzne. To musia� pisa� kto�, kto w�a�nie wcale si� tych podejrze� nie ba�. �e zwr�ci� si� do W�adka z oskar�eniem? Tak�e niczego nie dowodzi - Bronek nigdy nie widzia� dalej ni� koniec swego nosa, a w�a�nie W�adka mia� na ko�cu nosa, bo siedzia� za nim. A styl? W tym zdaniu nie by�o �adnego specjalnego stylu. Takie by�o zdanie Jerzego i W�adka. Ma�om�wna, spokojna Zoja przy��czy�a si� do ich wywod�w. Wtedy Krysia obrazi�a si� i krzykn�a: - Bardzo si� dziwi�, �e nie chcecie mi uwierzy�, przekonacie si� wkr�tce - i zawr�ci�a do domu. Stali w�a�nie przed furtk� sadu rodzic�w Jerzego, ch�opiec po�egna� si� i wszed�. W tym ma�ym, parterowym domku mieszka�, a okna jego pokoju wychodzi�y na sztachety, za kt�rymi rozpoczyna� si� sad rodzic�w Zoi. Siedz�c przy swoim stoliku mia� przed oknami rz�dy drzew, z kt�rych jesienne wiatry strz�sa�y rdzewiej�ce li�cie. Blade s�o�ce nape�ni�o ten ma�y sadek s�odkim, kolorowym ciep�em, mi�dzy pniami drzew, z kt�rych deszcze zmy�y ju� wapno, biela�a �ciana starego domu Zoi, niby krwi� znaczona rubinowymi li��mi dzikiego wina. Na ma�ych, okr�g�ych klombach k��bi�y si� r�nokolorowe astry, a wsz�dzie popod �cianami na rabatach s�a�y si� po��k�e �odygi i zwi�d�e li�cie umar�ych kwiat�w letnich. Jerzy popada� w �agodny smutek, ilekro� patrzy� na ten sadek w bezsilnym pi�knie odchodz�cej jesieni. Od roku ju� w tym domu, za sztachetami, mieszka�a jego kole�anka, od roku co rano spotykali si� u furtki i razem szli do szko�y, od roku po ostatnim dzwonku wracali razem a� do progu, a jednak nigdy jeszcze nie by� w tym sadzie, nigdy nie wszed� do wn�trza jej domu i nie zabawi� si� z ni� przyjacielsko. Po ogrodzie zawsze chodzi�a sama, bardzo powa�na i zgarbiona. Z m�odsz� siostrzyczk� swoj�, �liczn�, z�otow�os� Hanusi�, nie bawi�a si� prawie nigdy, na d�wi�k g�osu matki bieg�a z wypiekami na twarzy i zal�knionym wzrokiem. Jerzy to wszystko widzia� i nic nie rozumia�. Nie m�g� poj��, dlaczego nigdy nie zaprosi�a go do sadu i dlaczego m�wi�a tak ma�o i tylko o rzeczach oboj�tnych. Teraz w�a�nie s�ysza� z ogrodu radosny �miech Hanusi biegaj�cej za psami i widzia�, jak Zoja cichutko znika�a w g��bi domu. "Widocznie ma taki charakter" - pomy�la� ch�opiec otwieraj�c teczk�, ale nie uspokoi�o go to przypuszczenie. Wyrzuci� ksi��ki i zeszyty na st� i ju� mia� zamiar wyskoczy� przez okno do ojca, kt�ry przed domem skopywa� grz�dki, kiedy spostrzeg� na ok�adce botaniki strz�p papieru wydarty z kajetu i zapisany drukowanymi literami. Przeczyta� pe�en zdumienia: "Nie rozumiem, dlaczego wszyscy maj� rozkazywa� jednemu, a nie jeden wszystkim, je�li on ma racj�. �eby wam u�atwi� poszukiwania, oznajmiam, �e jutro rano znowu b�dzie napis na tablicy." W pierwszej chwili Jerzy powzi�� zamiar zawo�ania W�adka i Zoi, najbli�szych swych s�siad�w, i naradzenia si� z nimi nad t� znalezion� kartk� papieru, zaraz jednak zmieni� postanowienie. Kt� mu zar�czy, �e przygodny doradca i sojusznik nie oka�e si� w�a�nie tym utajonym sprawc� znikni�cia skarbonki i autorem �mia�ych karteczek? By� w gruncie rzeczy pewien, �e to ani W�adek, ani Zoja, mimo to powiedzia� sobie: "Nie trzeba by� pewnym, je�li si� nie wie na pewno!" "Wiedzia� za� na pewno" tylko to jedno, �e nie on rozpocz�� ten dziwny sp�r z klas�, natomiast czu�, �e tylko on potrafi odnale�� sprawc�. Wobec tego schowa� starannie kartk� do kieszeni i siad�szy na oknie zamy�li� si�. W szkole wszystkie okna by�y pootwierane i Katarzyna ko�czy�a sprz�ta� korytarz. Przed oknami, na trawie, mi�dzy przekwitaj�cymi astrami nauczycielki ustawi�y sobie le�aki i siedzia�y w ostatnich b�yskach zachodz�cego s�o�ca. Na kolanach ich zeszyty w barwnych ok�adkach miga�y biel� przewracanych kartek. Nauczycielki poprawia�y wypracowania. Wszystko to widzia� Jerzy ze swojej kryj�wki. Przed chwil� w�a�nie przemkn�� si� mi�dzy wysokimi krzakami malin i wlaz� na stryszek sk�adziku, w kt�rym chowano narz�dzia ogrodnicze. Zanim zdecydowa� si� czatowa� w tym miejscu, zajrza� przez okno do klasy i stwierdzi�, �e na czarnej tablicy jeszcze nie widnia� �aden napis. "On my�li, �e b�d� na niego czatowa� jutro rano, wi�c przyjdzie pewnie dzi� wieczorem" - pomy�la� jeszcze w domu i w�a�nie dlatego zaraz po obiedzie i odrobieniu lekcji zdecydowa� si� zaj�� stanowisko na stryszku drewnianej budy, w ogrodzie szkolnym. Z tego stryszku, poprzez s�omian� strzech�, kt�ra �atwo si� dawa�a rozchyli� w dowolnych miejscach, widzia� szko�� od lewego skrzyd�a, widzia� drog�, furtk� i podw�rze przed szko��, a tak�e ogr�d za szko��. Siedz�c tak skulony, w niewygodnej pozycji, z oczami utkwionymi w gmachu szkolnym, Jerzy namy�la� si� nad ca�� spraw�. Jaki� to dziwnym pomys� zrodzi� si� w g�owie tego niewiadomego kolegi czy kole�anki? Bo po co ta ca�a historia? Czy nie pro�ciej by�o powiedzie�: - S�uchajcie, u�yjmy pieni�dzy ze skarbonki na taki a taki cel. Byliby si� przecie� wszyscy zgodzili prawie na pewno, a teraz? Nie zgodz� si� za nic w �wiecie, w dodatku... Nagle wyt�y� s�uch - dolecia� go jaki� podejrzany szmer, ale nie od strony szko�y, tylko z przeciwnej, od strony parkanu, za sk�adzikiem. Ostro�nie, staraj�c si� nie uczyni� najmniejszego ha�asu, Jerzy przeczo�ga� si� i rozchyli� s�om� strzechy. A� zadr�a� z wra�enia. O dwa kroki od siebie ujrza� puco�owat�, l�ni�c� od potu twarz Bronka, kt�ry sta� pod p�otem, z oczami na wierzch wywalonymi z przera�enia i li��mi we w�osach. Jerzy powstrzyma� oddech. Cisza panowa�a doko�a, tylko z wn�trza szko�y dolatywa�y odg�osy krok�w Katarzyny, a przed domem nauczycielki �mia�y si� jak szalone. Bronek zdawa� si� uspokaja�, wodzi� dooko�a bacznym wzrokiem, w ko�cu obci�gn�� kurtk� i cicho na palcach ruszy� w kierunku p�nocnej �ciany domu, kryj�c si� za krzakami malin i pniami drzew. Posuwaj�c si� na swoim stryszku, Jerzy dojrza�, jak Bronek dotar� w ko�cu do okien ich klasy i... tu spotka� Jerzego wielki zaw�d. Zamiast wskoczy� przez okno, Bronek zajrza� tylko do �rodka, chwil� patrzy�, a� w ko�cu cofn�� si� w g��b ogrodu. Jerzy widzia�, jak ch�opak szed� od drzewa do drzewa, a� w ko�cu, obrawszy star� jab�o�, wlaz� na ni� z wysi�kiem. - No, no, ju� nie wiem, co mam o tym my�le� - mrukn�� do siebie Jerzy. W�a�nie Katarzyna wysz�a na pr�g i powiedzia�a do nauczycielek: - Ni ma dzi� zsiad�ego mlika... - Ale Jerzy nie dos�ysza� odpowiedzi nauczycielek, bo oto w tej�e samej chwili spostrzeg�, �e w g��bi ogrodu co� si� rusza pod �cian� chlewika. Wyt�y� wzrok - niewielka, ciemno ubrana posta� sun�a ostro�nie od drzewa do drzewa, czaj�c si� i nas�uchuj�c. "Kto to zn�w taki, kto to?" - niepokoi� si� Jerzy na swym stryszku. W jakiej� chwili posta� mign�a tak szybko w oknie szko�y, �e tylko stukn�y o ram� okienn� obcasy trepek. Nie min�a jednak sekunda, gdy ju� by�a z powrotem i szybko pobieg�a mi�dzy drzewa. I nagle zakot�owa�o si� w krzakach malin - to Bronek, jak dojrza�e jab�ko, oderwa� si� od swej ga��zi i spad� prosto na kark uciekaj�cej postaci. Jerzy nie czeka� d�u�ej, zeskoczy� ze stryszku i pop�dzi� ku walcz�cym. - Ja ci� widzia�em, ja widzia�em! - be�kota� Bronek wodz�c si� za bary z przeciwnikiem. - Pu�� mnie, wcale nie dlatego! Ty w�a�nie, ty - j�cza�a przy�apana istota. Podnios�a potargan� g�ow�, ale ju� przedtem po w�osach ciemnych i fikaj�cych nogach Jerzy pozna� Krysi�. Teraz stali wszyscy troje naprzeciw siebie, zdumieni i przera�eni. - Ja m�wi�am, �e to Bronek! - krzykn�a zajadle Krysia. - Cicho - uspakaja� j� Jerzy - cicho, bo panie pos�ysz�. - Przecie� ja ciebie widzia�em, jak wy�azi�a� przez okno - powiedzia� Bronek czerwony z oburzenia. - Bo chcia�am si� przekona�. A ty po co tu jeste�? - Bo czeka�em. Ja przecie� widzia�em... - Mo�esz si� przekona�, czy co napisa�am - sykn�a dr��ca z gniewu Krysia. - Owszem, owszem, przekonam si� - powiedzia� Bronek i ruszy� ku otwartym oknom klasy. Wszyscy troje jednocze�nie zajrzeli do �rodka. Krysia odskoczy�a jak sparzona i za�ama�a r�ce: ca�a tablica by�a zapisana wielkimi, drukowanymi literami! - A co! - triumfuj�co zawo�a� Bronek. Ale Jerzy ju� w�azi� przez okno i czyta�: "Bijcie si� sobie pod drzewami, a ja tu pisz�, �e skarbonki nie oddam, p�ki nie obiecacie. Jerzy jest gapa." - To wszystko jedno... Krysia... - zacz�� z uporem Bronek, ale Jerzy wzruszy� ramionami i zbli�ywszy si� do szafki zajrza� za ni�. - To nie ty, Jurku? - zapyta�a Krysia podnosz�c na niego zal�knione oczy. - Nie - odpowiedzia� spokojnie. Obeszli ca�� szko��, a� po strych, ku wielkiemu zdziwieniu Katarzyny. Pytali pa� nauczycielek, czy nikt nie przechodzi� drog� i nie wchodzi� na podw�rze szkolne. Zdziwi�y si�. - Nie, nikt nie przechodzi�, nikogo nie widzia�y na podw�rzu. Ale dlaczego? Jerzy waha� si� chwilk�. - Bo bawimy si� w jedn� zabaw� - powiedzia�. - A teraz szukamy jednego. Ale widocznie go tu nie ma. Za furtk� na drodze powiedzia� do Bronka i Krysi: - Bo przecie� rzeczywi�cie to ju� jest zabawa, co? - �adna mi zabawa! - mrukn�� Bronek. - Ja bym go spra� na kwa�ne jab�ko. - To� g�upi - uci�� kr�tko Jerzy. Potem po�egna� ich i patrz�c z roztargnieniem, jak odchodzili w przyk�adnej zgodzie, drog� pe�n� li�ci kasztanowych i raz po raz nachylali si� po br�zowy, b�yszcz�cy owoc - na nic niepotrzebny, a przecie� tak kusz�cy i mi�y. Ju� mrok zapada�, a Jerzy nie wraca� jeszcze do domu. Wa��sa� si� po miasteczku, tu i �wdzie zagl�da� do cudzych ogrod�w, rzuca� okiem w okna niskich dom�w, w kt�rych ju� gdzieniegdzie zapalano �wiat�o. Tu mieszka Stefek, chorowity, pilny ch�opak, prymus klasy. Zawsze m�wi przy�mionym g�osem. "Mo�e on? Ach, nie, co za g�upstwo! Tu, w tym domku, na rynku, w ciasnym, ciemnym mieszkaniu, si�dma z kolei w rodzinie R�zia, zawsze zaj�ta, zawsze g�odna, zawsze �ci�gaj�ca czarn� nitk� dziury na �okciach - przecie� nie ona naturalnie! Wi�c mo�e Wojtek, syn zakrystiana, czy�ciutko wymyty, rumiany ch�opczyk, s�u��cy co dzie� przed szko�� do mszy?" Jerzy si� roze�mia�. Ju� wszystkie �wiat�a pali�y si� w miasteczku. Ulic� starych drzew, t� ulic�, na kt�r� w pogodne dni �wi�teczne wylega�o ca�e miasto, poszed� w stron� swego domu. Przed furtk� przystan��. W domu okna by�y otwarte, a w jadalni pali�a si� lampa nad sto�em, kt�ry matka nakrywa�a obrusem w czerwon� krat�. �wiat�o pada�o na przekwitaj�ce pod oknem georginie i na �cie�k� wy�o�on� starannie p�askimi kamykami. Ojciec po�o�y� na stole spracowane r�ce - wypoczywa�. "Ja patrz� na nich z ciemno�ci, a oni nic nie wiedz�" - pomy�la� serdecznie Jerzy. W tej chwili spostrzeg�, �e kto� przy nim stoi. To Zoja z r�kami na drewnianych pr�tach sztachet tak�e patrza�a w okno du�ymi, uwa�nymi oczami. Chwil� milczeli. - Si�dziesz ko�o nich przy stole i b�dziesz jad� kolacj�? - zapyta�a cichutko. Kiwn�� g�ow� bez u�miechu. Nie wyda�o mu si� �mieszne to naiwne pytanie. - I b�dziesz rozmawia�? - B�d�. - O wszystkim? Z ojcem i z matk�? - B�d� rozmawia� o szkole i kolegach, o robocie tatka. Chcesz? Chod� ze mn� do domu! Potrz�sn�a przecz�co g�ow�. Zapyta�a jeszcze: - I nie b�d� si� gniewali? - Nie zrobi�em dzisiaj nic z�ego, czeg� si� maj� gniewa�? - zdziwi� si� Jerzy. Otworzy� furtk�; a� go poderwa�o, tak nagle zapragn�� wej�� w kr�g �wiat�a lampy. - Chod� ze mn�, chod� - powt�rzy� pro�b�. Jeszcze raz potrz�sn�a g�ow� i znik�a w ciemno�ciach ogrodu. Nazajutrz w szkole nie zasz�o nic nowego. Du�o tylko by�o gadania o skarbonce, napisach i "tajemniczym bezczelniku". Klasa jednak nie dowiedzia�a si� o przygodzie Jerzego, Bronka i Krysi. Nie umawiaj�c si� wszyscy troje przemilczeli to zdarzenie. Sprawa utkn�a na martwym punkcie. W�adek obwie�ci�: - Poczekajcie do jutra. Mam pewien plan. Czekali wi�c i ka�dy powr�ci� do spraw, kt�re go najbardziej interesowa�y. Potoczy�o si� �ycie codzienne, zape�nione umian� lub nieumian� lekcj�, zabaw� i zwad�, krzykiem, bieganiem, poceniem si� przy tablicy i wysokim g�osem panny Jadwigi, kt�ra umia�a si� tak�e gniewa�, jak by�o potrzeba. Ch�opcy szanowali j� za niez�omn� wol�. Jedno tylko zdarzenie przypomnia�o dzieciom, �e "tajemniczy bezczelnik" nie ma zamiaru z�o�y� broni. Po lekcjach, kiedy Wojtek otworzy� sw�j tornister, by zapakowa� ksi��ki, znalaz� w nim kul� z papieru. Gdy kul� rozwin�� i papier rozprostowa�, okaza�o si�, �e by�o to nowe wyzwanie: "Dzi� ju� jest �roda. A je�eli do soboty mnie nie odkryjecie albo nie obiecacie, to w niedziel� wszystkie pieni�dze ze skarbonki wsypi� do puszki w ko�ciele. �ycz� Wam powodzenia!" W powrotnej drodze W�adek m�wi� do Zoi i Jerzego: - Wszystko ju� obmy�li�em, zobaczycie - nie b�dzie m�g� si� wykr�ci�. Tylko my�l� i my�l� i nie mog� zrozumie�, po co on to wszystko robi? Jerzy u�miechn�� si�. Doskonale ju� rozumia�. - Nabiera nas, to raz. A po wt�re chce mu si�, �eby�my go pos�uchali - wtedy b�dzie triumfowa� i pewnie mu si� zdaje, �e ju� od tej chwili zawsze b�dziemy go s�ucha�. Tylko o jednym zapomina, �e takie pos�usze�stwo wymuszone nie jest d�ugotrwa�e. Daleko praktyczniej inaczej si� urz�dzi�. - Jak? - zapyta�a Zoja patrz�c w ziemi�. Jerzy nie chcia� powiedzie�. W�adek znowu si� uni�s�. - To jest bez sensu - krzycza� wywijaj�c tornistrem - jak on mo�e nie rozumie� tego, �e wa�niejsze jest to, czego wszyscy chcemy, ni� to, czego on jeden chce! My wszyscy razem jeste�my sto razy m�drzejsi od niego jednego i lepiej wiemy, co mamy robi�! Jerzy wzruszy� ramionami. - Tere fere! - powiedzia�. - Co to znaczy "my"? My - to jest kilkadziesi�t "ja", a ka�de "ja" chce czego innego. My wszyscy razem w�a�nie wrzucali�my nasze grosze na pomnik tego burmistrza, cho� nikt z nas nawet nie wie, co on takiego nadzwyczajnego zrobi�, a jemu jednemu przysz�o na my�l, �e lepiej - mapa. - Wcale nie lepiej - krzycza� W�adek - pomnik to przyk�ad dla wszystkich! - Jaki przyk�ad? - spyta�a Zoja. - Przyk�ad! No... �eby� pami�ta�a, �e jak b�dziesz ca�e �ycie szlachetna, to potem ci postawi� pomnik. - A kiedy ja wcale nie chc� pomnika! - krzykn�a ze z�o�ci� Zoja. - Wol� map�, bo b�d� wiedzia�a, dok�d pojecha�! - Czego si� k��cicie? Cicho b�d�cie! - Bo jak to mo�na m�wi�, �e przyk�ad niepotrzebny! W�adek a� zdj�� czapk� i wsadzi� j� do kieszeni. - W�a�nie, �e niepotrzebny. Sama wiem w �rodku, jaka powinnam by�; bez �adnego burmistrza na pomniku! W�adek nagle si� uspokoi�. Powiedzia�: - Dobrze, dobrze ju�, jutro wszystko si� wyja�ni - i skr�ci� w swoj� drog�. Jerzy i Zoja milczeli d�u�sz� chwil�. Szli, szeleszcz�c nogami w zesch�ych, opad�ych li�ciach. Br�zowe, l�ni�ce kasztany toczy�y si� po drodze. Szare niebo nisko si� pochyli�o nad ziemi�, lekka mgie�ka przys�ania�a drzewa i domy. Zoja ci�ko westchn�a. - No, bo co? - zapyta� Jerzy. - Bo ju� zaraz b�dzie zima - szepn�a Zoja. - I to jest straszne, kiedy trzeba ci�gle siedzie� w domu. Stali ju� przed furtk� ogrodu ch�opca. Jerzy poprosi�: - Zobacz, co jest zadane na jutro, bo ja zapomnia�em sobie zapisa�. Zoja spomi�dzy kajet�w wybra�a gruby czarny brulion i otworzy�a go. Na jednej stronie by�o napisane: "lekcje z wtorku na czwartek", druga strona czysta mia�a r�g oberwany. Jerzy zapomniawszy o lekcjach, wpatrzy� si� w t� nadszarpni�t� stronk� i nagle krew uderzy�a mu do g�owy: przypomnia� sobie wyra�nie kszta�t karteczki, na kt�rej onegdaj wrzucono mu do tornistra ostrze�enie. Podni�s� oczy na Zoj�. Ona r�wnie� patrzy�a na oberwan� stronk� z uwag� i zdziwieniem. - Jakie to dziwne - powiedzia�a powoli - kt� to mi oberwa� t� stronk� w brulionie? Jerzy wyci�gn�� z kieszeni karteczk�, kt�r� przechowywa� starannie - dok�adnie pasowa�a do wydartego miejsca. Zoja nie podnosi�a oczu znad kajetu. Zdawa�a si� co� sobie przypomina�. �ci�gn�a brwi i zagryz�a wargi. - Nie, doprawdy nie wiem, kto m�g� to zrobi�. Przy mnie siedzi Stefka Marzec, ale to na pewno nie ona. Taka niem�dra! Jednego zdania nie potrafi napisa� przyzwoicie. Mo�e... - nagle urwa�a i poblad�a. O kilka krok�w od nich, za parkanem ogrodu s�siedniego sta� wysoki, barczysty pan i patrza� na dzieci surowymi oczami. - Zoja, prosz� do domu - powiedzia� g�osem, kt�ry zabrzmia� jako� ostro. Pr�dko, pr�dko z�o�y�a zeszyty, �ci�gn�a je paskiem i nie �egnaj�c si� z Jerzym, posz�a skulona, z opuszczon� na piersi g�ow�. A Jerzy sta� jeszcze d�ug� chwil� i patrza� zdumiony na oddalaj�c� si� posta� pana, kt�ry tak ostro przemawia� do c�rki. Za dworcem kolejowym, nad rzeczk�, by� lasek niewielki, do kt�rego cz�sto chodzi�y dzieci. Tu w�a�nie mia�o si� odby� zebranie, zwo�ane dnia tego przez W�adka. - Na tym zebraniu wszystko si� musi rozstrzygn�� - obiecywa�; wobec czego wszystkie dzieci stawi�y si� punktualnie. Najp�niej przyszed� Jerzy i oznajmi�: - Zoi nie pozwolono przyj��. Sam prosi�em jej ojca - nie pozwoli�, i ju�. To rzek�szy wyj�� z kieszeni gar�� orzech�w i siad�szy z boku na pie�ku, zaj�� si� gorliwie jedzeniem. �upiny trzeszcza�y w jego mocnych, bia�ych z�bach. Tymczasem W�adek kaza� wszystkim usi���, sam wsta� i powiedzia�: - Teraz si� dowiecie, co wymy�li�em. Po prostu ka�dy z nas b�dzie po kolei wstawa� i dawa� s�owo, czy nie wzi�� skarbonki. Jestem pewien, �e nie ma mi�dzy nami takiego, kt�ry sk�amie, m�wi�c "jak mam� kocham itd.". Mo�na si� bawi�, drwi� - cho� to g�upio - i intrygowa�, ale nikt nie przysi�gnie na k�amstwo, bo to pod�o��. Ju� u�o�y�em rot� przysi�gi. Nasta�a chwila ciszy, w kt�rej pad�y s�owa Bronka: - A ja tam na nic nie b�d� przysi�ga�. W tej samej chwili Jerzy wyrzuci� ostatniego orzecha w g�r� i krzykn��: - Mo�ecie sobie my�le�, �e to ja, wszystko mi jedno. Przysi�ga� nie b�d� - ani mi si� �ni. To wszystko jest zabawa, a W�adek w�azi na s�onia i udaje wa�nego. Nie b�d� przysi�ga�, bo ja sam wiem, �e to nie ja, i to mi wystarcza. Kto mnie zna, ten mi wierzy. Poza tym r�bcie sobie, co chcecie, a na mnie w domu robota czeka. Ale nie m�g� odej��, bo podni�s� si� wielki wrzask: - Zosta�! Nie odchod�! Wierzymy ci. Wymy�l co�, bo W�adek wyg�upia si� i nic wi�cej. Siad� tedy, cho� wiedzia�, �e w domu ca�e stosy mak�wek le�� na ganku, a matka i ciotka Wikcia, nie czekaj�c na niego, wsypuj� mak do woreczk�w. - No, wi�c co? - krzykn�� z gniewem W�adek. - Przeczytaj no t� rot�! - poradzi� kto�. - Po co, je�li nie chcecie przysi�ga�? - Chcie�, nie chcemy, ale przeczytaj! W�adkowi tak�e by�o �al pi�knego utworu, wi�c zacz��: - Przysi�gam, jak mam� kocham i �eby mnie tak ze szko�y wyleli, na m�j honor szlachecki... - Te, widzisz go! A jak kto nie jest szlachcic? - Na przyk�ad ja, to co? Mo�e nie mam honoru? - rozz�o�ci� si� gruby Bronek. - G�upi jeste�cie, to wcale nie chodzi o to, czy szlachcic, czy nie - tylko tak w og�le! - Ojej, wykre�l "szlachecki", i koniec! - No, wi�c bez "szlachecki", tylko "na m�j honor i na pami�� moich przodk�w"... - A kto ich nie pami�ta? - Cio�ek afryka�ski z tego W�adka! M�w dla wszystkich, a nie dla siebie jednego! - Bo jak si� b�dziesz czepia� ka�dego s�owa, to nigdy nie sko�cz�. To wcale nie idzie o przodk�w i tak dalej, tylko to jest forma, rozumiesz? - Wal dalej! To �adne - powiedzia� z uznaniem Wojtek. - ...i �eby mnie piorun zabi� nagle, je�li sk�ami�, �e nie bra�em skarbonki, tak mi, Panie Bo�e, dopom�. - Piorun zawsze zabija nagle, nigdy nie ostrzega - zauwa�y� Jerzy. - G�upia ta ca�a twoja rota, W�adku. Nie chc� ci� obrazi�, ale musz� to powiedzie�. Ale Stefkowi i niekt�rym podoba�a si�. Twierdzili, �e owszem, bardzo �adna, tylko w niej zmieni� to i owo. - Ja bym na przyk�ad doda�: "a je�li nie, to niech mnie piek�o poch�onie na wieki" - doradzi� �wie�o wymyty Wojtek, rumiany jak rajskie jab�ko, kt�rych mia� pe�ne kieszenie. - Zamiast "szlacheckie", ja bym napisa�a: "szlachetne", bo to samo znaczy, a jest w�a�ciwsze - zauwa�y�a Krysia. - Jak? Szlachetne s�owo honoru? To nie ma sensu! W�adka zaczyna�o dra�ni�, �e ka�dy si� wtr�ca do jego utworu. Jerzy gwizdn�� dono�nie. Kilka wron porwa�o si� z drzew, str�caj�c z�ote li�cie. - Przecie� nie b�dziemy przysi�gali! - krzykn��. - Wi�c po co gadacie? Ja ju� stanowczo id� do domu. Do soboty jeszcze du�o czasu. - To jest straszne, straszne - krzykn�a z oburzeniem Krysia - �e tu mi�dzy nami jest kto�, kto wie, a my nie wiemy, i on nie chce powiedzie�, a my nie mo�emy go przenikn�� i on sobie my�li, co chce, a my... - Nie ma go pomi�dzy nami! - wrzasn�� Jerzy i, zeskoczywszy z pie�ka, pomkn�� w stron� miasta. Na drewnianej werandzie oplecionej winem rzeczywi�cie le�a�y ju� stosy mak�wek, a matka i ciotka Wikcia ostrymi no�ami obcina�y ich sztywne kryzki i wsypywa�y zawarto�� do misek. Ojciec znosi� coraz to nowe p�ki i sk�ada� sw�j szeleszcz�cy, lekki �adunek na pod�odze werandy. W ogrodzie ��ci�y si� wielkie, oty�e dynie. Jerzy siad� na niskim sto�eczku i zabra� si� do roboty, a ojciec powiedzia� opieraj�c si� o s�upek: - No, ju� wszystkie! - I d�ug� chwil� przygl�da� si� robocie na ganku. - A tam u s�siad�w, �eby palcem o palec stukn�li w ogrodzie! - doda� kiwaj�c g�ow�. - Taki ogr�d! Taki szmat ziemi i nic! Drzewa dziczej�, inspekta zapuszczone. Ot, gospodarka. Ile� to razy w ci�gu lata m�wili o tych dziwnych s�siadach, co nie sieli, nie orali, nie wiadomo co. Sprowadzili si� rok temu z miasta ze stolicy i boczyli si� na ca�� t� prowincj�, na te domki pochowane w g�stwie ogrod�w, na nie brukowane ulice, po kt�rych spacerowa�y wiecznie strapione kozy i aroganckie, wsz�dobylskie �winie, na ludzi z miasteczka, kt�rzy �yli sobie powolutku i nie �piesz�c si� spe�niali sumiennie swoj� powinno��. Opowiadano sobie w miasteczku, �e ci nowi przybysze byli ongi� bardzo bogaci i tak si� oto pogodzi� nie mogli ze zmienionymi warunkami bytu. Ciotka Wikcia najbardziej si� oburza�a. - Ja to bym im pozabiera�a i ogr�d, i to gospodarstwo - m�wi�a. - Jak Boga mego! Powinno by� takie prawo, �e nie wolno marnowa� dar�w Bo�ych, no nie? Nie chcesz robi�, to ruszaj w �wiat! Ojciec bardzo si� gniewa� na takie gadanie. �al mu by�o zaniedbanego ogrodu, ale c� z tego? Ka�dy ma prawo robi� po swojemu, co mu si� podoba. - Jak mi si� spodoba, to wszystkie drzewa wyr�bi� i nasiej� het, precz samego koperku. �eby Wikcia wiedzia�a, �e jak mi si� spodoba, to tak zrobi�. Ciotka a� zaczerwieni�a si� ze z�o�ci. - A �eby J�zef wiedzia�, �e jak to zrobi, to wszystkie kozy z miasteczka zegnam na ten koperek! - krzykn�a. - A to jakim prawem? - oburzy� si� ojciec. - Ju� nie mam mo�e prawa sia� koperku w moim ogrodzie? Jak mi si� spodoba, to i pokrzyw� przeflancuj� na grz�dki i b�d� podlewa�. A matka i Jerzy �miali si�, a� im si� mak wysypywa� na pod�og�. Ma�o to razy ojciec i ciotka Wikcia k��cili si�, wcale nie wiadomo o co, potem w przyk�adnej zgodzie stawali do pracy, pomagaj�c sobie wzajemnie. Jerzy, p�ki by� ma�y, nie cierpia� tych k��tni i zaraz krzycza�, zacisn�wszy pi�stki: - Mamo, ja nie chc�! - Ale teraz ju� wiedzia�, �e wszystko ko�czy�o si� dobrze i weso�o. Taka sobie przyjacielska zwada. Teraz, gdy tak �mia� si� z ca�ego serca, zobaczy� nagle mi�dzy drzewami s�siedniego ogrodu ciemn� sukienk� Zoi. Przypomnia� sobie, �e nie powiedzia� jej o przebiegu zebrania, wi�c wypr�niwszy rozci�t� mak�wk� pobieg� do ogrodu. Zoja przywita�a go bez entuzjazmu, a nawet z pewnym zak�opotaniem. Rozejrza�a si� l�kliwie dooko�a i zapyta�a: - Czego chcesz? Jerzy stropi� si�. - Niczego. To jest, przyszed�em ci powiedzie� o zebraniu. - Mnie to nic nie obchodzi - powiedzia�a patrz�c w ziemi�. Jerzy zirytowa� si�. - Wi�c mo�e ci� obejdzie, jak powiem, �e mamy wszyscy przysi�ga�, �e nie brali�my skarbonki - rzek� z hamowan� z�o�ci�. Zoja sp�on�a rumie�cem. - Nic mi do tego - odpar�a wynio�le. Jerzy nagle straci� panowanie nad sob�. Chwyci� Zoj� za ramiona i potrz�saj�c ni� silnie, wykrztusi� z gniewem: - Nic ci� nie obchodzi, nic si� nie wtr�casz, udajesz kr�low�, a swoje robisz po cichutku, co? Pu�ci� dziewczyn� i sam si� przerazi�. Sta�a spokojnie i przygl�da�a mu si� bez gniewu. - C� si� mam wtr�ca�, chyba ja nie nale�� do was? - zapyta�a. - Wy sobie m�wicie r�ne rzeczy po cichu i kochacie si�, i macie swoich przyjaci� i swych wrog�w, i zamieniacie si� na scyzoryki i o��wki, a ja jestem obca. S�uchaj�c tego Jerzy zawstydzi� si�. Rzeczywi�cie, czy ktokolwiek z nich w klasie zaopiekowa� si� t� dziewczynk�, gdy przyby�a do nich rok temu, obca, nie�mia�a, zal�kniona? Czy kto zbli�y� si� do niej, dopom�g� jej do zapoznania si� z klas�? Nikt. Wszyscy odnie�li si� do niej oboj�tnie, nie�yczliwie, nikt jej nie wci�gn�� w kr�g �ycia klasy, nikt jej nie wtajemniczy� w sprawy, nadzieje i troski og�u. I zosta�a tak przez ca�y rok poza nawiasem, obca wszystkim i nikomu niepotrzebna. - Dlaczego sama si� nie postara�a�? - powiedzia� niepewnie. Tylko wzruszy�a ramionami. - My�lisz, �e to tak �atwo... szczeg�lniej... - urwa�a rozpocz�te zdanie i pochyli�a g�ow�. - Szczeg�lniej co? - Szczeg�lniej, kiedy si� jest brzydk�, g�upi� i z�� dziewczyn�! - krzykn�a jednym tchem. Jerzy a� cofn�� si� ze zdziwienia. - Kto ci to powiedzia�? - odkrzykn�� gniewnie. - My�lisz, �e nie wiem? Wiem bardzo dobrze, �e jestem brzydk�, g�upi� i z�� dziewczyn� - powt�rzy�a z jakim� rozpaczliwym uporem. - K�amiesz - ostro zaprzeczy� Jerzy. - Wcale nie jeste� brzydka, przeciwnie - nawet �adna, ale to nie jest wa�ne. Wa�ne jest, �e nie jeste� g�upia; gdyby� si� postara�a i by�a odwa�niejsza, mog�aby� by� pierwsz� uczennic� w klasie. I w ko�cu na pewno nie jeste� z�a. - Jestem! - Nieprawda! Nie k�am! - krzykn�� Jerzy tupi�c nog�. - Wi�c naturalnie Zoja znowu k�amie - powiedzia� suchy g�os tu� za plecami dzieci. Jerzy odwr�ci� si�: o dwa kroki za nimi sta�a m�oda, t�ga osoba, o g�adko zaczesanych, jasnych w�osach i bladoniebieskich, p�ytko osadzonych oczach. Trzyma�a za r�k� �liczn�, rumian� Hani�, kt�ra z niewzruszon� powag� zajada�a jab�ko. - Nawet ju� koledzy poznali si� na tobie - powiedzia�a owa pani, kt�r� Jerzy dostrzega� niekiedy w ogrodzie i bra� za matk� Zoi . Chwil� trwa�o milczenie, po czym pani rzek�a: - Zoja, prosz� do domu - zupe�nie takim samym g�osem i tonem, jakim dnia poprzedniego ojciec dziewczynki powiedzia� to samo zdanie. Ale niespodziewanie Zoja nie poruszy�a si� z miejsca. Odpowiedzia�a ch�odno: - Dobrze. Za chwil� przyjd�. - Oczy jej zwar�y si� z oczami m�odej pani, kt�ra powoli spu�ci�a powieki i zawr�ci�a w g��b ogrodu, wzdychaj�c ci�ko. - Czy to jest twoja matka? - szeptem zapyta� Jerzy. - Nie, nie - wybuchn�a gwa�townie - to nie jest moja matka, to jest nasza gospodyni. Mama umar�a, a ona mnie nienawidzi. Gdybym mog�a, uciek�abym w �wiat na zawsze. Jerzy schwyci� dziewczynk� za r�ce. - Cicho b�d�, co ty pleciesz? - szepta� w przera�eniu. - Uspok�j si�. Na pewno ci si� wydaje, dlaczego mia�aby ci� nienawidzi�? Zoja milcza�a ju�, oddychaj�c ci�ko. Rzek�a po chwili: - Nie wiem, dlaczego... by�am dla niej z�a na pocz�tku, to prawda. Mama mnie kocha�a, wszystko mi by�o wolno. A kiedy j� tatu� sprowadzi�, �eby si� nami opiekowa�a, wszystko si� zmieni�o. Zreszt� ja ju� nie wiem, jak to si� sta�o - zako�czy�a z oczami pe�nymi �ez. - Teraz i ona, i tatu� kochaj� tylko Hanusi�... To prawda, �e Hanusia jest �liczna i pieszczotliwa, i �agodna. Jerzy sta� teraz bezradnie i nie wiedzia�, co m�wi� wobec tej bezgranicznej rozpaczy. - A teraz to ja ju� ci�gle robi� im na z�o�� - powiedzia�a jeszcze Zoja - i oni coraz wi�cej mnie nienawidz�. Jerzy wr�ci� do swego domu z ogromnym ci�arem na sercu i chaosem spl�tanych my�li w g�owie. Wieczorem zrobili narad�. Ojciec, matka, ciotka Wikcia i on. Opowiedzia� wszystko dok�adnie. Ojciec my�la� g�adz�c r�k� wygolon� brod�; druty, na kt�rych ciocia Wikcia robi�a r�kawice na zim�, brz�cza�y z�owrogo, a matka wzdycha�a ci�ko, rozk�adaj�c obrus w krat� na stole. - Biedne dziecko - powiedzia�a w ko�cu i palcem obtar�a �z� w k�cie oka. - Moje zdanie takie - szorstko wyg�osi�a ciotka. - Paskudni ludzie, kt�rzy zaniedbuj� ogr�d i zam�czaj� dziecko. Pewnie tamten chce si� o�eni� z t� kobiet�, a jej znowu niepotrzebne cudze dziecko. Wi�c chce j� gdzie� wyprawi� z domu, i kwita. Ale ojciec nie by� zadowolony z tego wniosku. - A ja tam znowu tak nie my�l� - rzek�. - Hanusia te� nie jej dziecko, a kocha j� i pie�ci. To pewnie inaczej by�o - i znowu zamy�li� si� stukaj�c palcem o st�. Jerzy siedzia� bardzo zmartwiony, pierwszy raz od poniedzia�ku nie my�la� o skarbonce. W ko�cu ojciec ju� si� domy�li�, przynajmniej tak mu si� zdawa�o. Wi�c tak, oni byli podobno bogaci i matka pewnie strasznie psu�a swoje dziewczynki. Naraz stracili maj�tek i jednocze�nie matka umar�a. Wi�c Zoi ju� nikt nie pie�ci� i pewnie nie spe�niano wszystkich jej zachcianek. I wtedy to przysz�a do domu ta gospodyni. Mo�e i niez�a kobieta, ale obca i mo�e nie bardzo m�dra, wi�c kiedy Zoja zacz�a grymasi�, a domaga� si� tego i owego, a gniewa� - opiekunka zacz�a j� kara� i skar�y� ojcu, zamiast wyperswadowa� g�upiemu dziecku. I tak pewnie powolutku, powolutku, coraz si� bardziej nie lubi�y. Zoja robi�a si� coraz gorsza, a ona, opiekunka, coraz bezwzgl�dniejsza. - Jak ty, J�zefie, wszystko zrozumiesz i wyt�umaczysz - powiedzia�a matka i przerwa�a sobie krajanie chleba, �eby przyj�� i poca�owa� ojca w czo�o. - Najgorzej, jak kobiety nie maj� rozumu - mrukn�a ciotka Wikcia. - Powiedzia�aby dziecku, �e tak i tak, pocieszy�aby i wszystko by�oby dobrze. Swoj� drog� nazajutrz, w pi�tek, by�a ju� niew�tpliwie ostatnia chwila. Los skarbonki musia� si� rozstrzygn��. Wszystkie dzieci spogl�da�y na siebie z niepokojem i wyczekiwaniem. Liczono ju� tylko na spryt i pomys�owo�� Jerzego. Je�li on nic nie wymy�li, je�li winowajca nie skruszy si� w ostatniej chwili, wielkie przykro�ci czekaj� ca�� klas� - wielki wstyd. Tego dnia kropi� deszczyk drobny i uparty; jednolicie szare niebo nape�nia�o dusz� smutkiem i zniech�ceniem. Na pierwszej pauzie Wojtek napisa� na tablicy: "Je�eli on odda, to ja mu dam kilo o�ech�w w�oskich." Efekt tego napisu os�abi� troch� b��d w s�owie - orzechy. Dok�adny Stefek poprawi� go natychmiast, po czym zmaza� ca�y napis i powiedzia�: - Nie powinni�my go przekupywa�, to nie jest "atmosfera prawo�ci"! - Je�liby si� zgodzi�, to jest �winia - zdecydowa�a Krysia. Chmury nasuwa�y si� coraz g�stsze. W klasie by�o tak ciemno, �e pani od�o�y�a klas�wk� na nast�pny tydzie�. Troch� to pocieszy�o zn�kane dusze, niemniej i na drugiej pauzie nikt nie mia� ochoty do zabawy. Dzieci zbiera�y si� ma�ymi grupkami pod oknami i naradza�y si� cichutko. Jerzy nie rusza� si� z �awki - siedzia� z r�kami w kieszeniach i gapi� si� w okna. Daremnie dy�urny Stefek prosi�: - Wyjd�cie z klasy, trzeba wywietrzy�. - Godzono si� na wietrzenie, ale nikt nie chcia� wyj��. Wilgotny ch��d wia� przez otwarte okno, mokra ga��� jarz�biny uderza�a w szyb�. Przy ko�cu trzeciej lekcji wynik�a kr�tka b�jka mi�dzy Krysi� a Bronkiem. Panna Jadwiga za��da�a wyja�nie�. - To... to nic - powiedzia�a Krysia zaczerwieniona - ja go tr�ci�am, bo... zreszt� nic wa�nego. Bronek by� tego samego zdania. - O tak sobie, prosz� pani! Przepraszamy - powiedzia�. Wobec tego panna Jadwiga nie pyta�a wi�cej, a zreszt� dzwonek przerwa� te wyja�nienia. Dopiero gdy drzwi zamkn�y si� za nauczycielk�, Bronek wskoczy� na swoj� �awk� i potrz�saj�c kartk� papieru, zacz�� krzycze� wniebog�osy: - Przy�apa�em, przy�apa�em! - Wcale nie! - dar�a si� Krysia. - To jest list prywatny, oddaj zaraz! - �adnie mi prywatny, znamy si� na takich listach. Wszystkie si� tak zaczyna�y! Dzieci zwartym murem otoczy�y walcz�cych. Bronek jedn� r�k� broni�c si� przciw Krysi, drug� poda� Jerzemu skrawek papieru wydarty z kajetu. To, co z tego skrawka Jerzy wyczyta� g�o�no, brzmia�o rzeczywi�cie dosy� podejrzanie: "Je�eli mi obieca... -" tylko tyle. - Wszystkie listy od "niego" tak si� zaczyna�y - powiedzia� z triumfem Bronek. - Dalej mia�o by� naturalnie: "obiecacie, �e kupimy map� - oddam skarbonk�". Dzieci spojrza�y na Krysi�. Nie posiada�a si� ze z�o�ci. - Wcale nie b�d� z nim m�wi�, przez ca�e �ycie! - krzykn�a w kierunku Bronka. - Zajada si� przez ca�y dzie� i ju� ma same ul�ga�ki w g�owie zamiast m�zgu! - No dobrze - powiedzia� Jerzy - ale c� to pisa�a� na tym papierku? - Na tym papierku? Pisa�am, co mi si� podoba�o! List do papie�a, skarg� do s�du na najg�upszych ch�opc�w w �wiecie, Bronk�w. Zreszt� tobie powiem - zako�czy�a ju� troch� spokojniejszym g�osem. - Odpisywa�am R�zi, kt�ra napisa�a do mnie z zapytaniem, czy p�jd� z ni� jutro na orzechy do lasu. Masz tu jej kartk�... A ja chcia�am odpowiedzie�: "Je�eli mi obiecasz, �e pomo�esz mi odrobi� zadania, bo mi nie wypadaj�, to p�jd�". Jerzy uzna� to wyt�umaczenie za wystarczaj�ce i dzieci rozesz�y si� po klasie, kpi�c z Bronka na pot�g�. Dopiero po ostatniej lekcji Jerzy krzykn�� do wychodz�cych: - Poczekajcie, co� wam powiem! Dzieci zatrzyma�y si� przy �awkach. W�adek zamkn�� starannie drzwi na korytarz i stan�� przy nich na stra�y. - Przede wszystkim pytam si� was, czy nie zgadzacie si� ust�pi� i kupi� map� za pieni�dze w skarbonce? - NIe, nie! - krzykn�li prawie wszyscy. Jerzy spojrza� na Zoj�. Siedzia�a spokojnie, z r�kami z�o�onymi na teczce. Oczy ich spotka�y si�. Zoja powoli spu�ci�a powieki; i ona si� widocznie nie zgadza�a. Jerzy zawo�a� weso�o: - Wi�c si� nie zgadzamy, naturalnie. Ja my�l�, �e ten kto�, kto zabra� skarbonk�, zrobi� to z dw�ch przyczyn: najpierw chcia� dokuczy� nam troch�, a po wt�re - chcia� si� zabawi�. Bo przecie� to wszystko razem by�o �mieszne! Tysi�c razy da� nam okazj� do z�apania go, pisz�c na tablicy i podrzucaj�c papierki, a my�my go nie z�apali. Ale on si� myli, je�li przypuszcza, �e to dlatego, �e wszyscy jeste�my gapy. Po prostu nikomu z nas nie chcia�o si� ustawicznie szpiegowa�. Wierzyli�my, �e on sam w ko�cu zrozumie, �e gro�b� nie wymo�e od nas obietnicy. Ja my�l�, �e jemu si� chce rz�dzi� w klasie, ale ju� kiedy� powiedzia�em, �e rz�dzenie, oparte na wymuszeniu, jest kr�tkotrwa�e i niebezpieczne. Dlatego lepiej tak post�powa�, �eby nas wszyscy kochali, szanowali i cenili, wtenczas nie potrzeba �adnych sztuczek, i tak s�uchaj� ci�, gdy potrzeba. - Ot� to w�a�nie! - powiedzia� z zadowoleniem Bronek. - Wi�c teraz on powinien to zrozumie�, �e nawet gdyby�my sto razy woleli kupi� map� ni� da� pieni�dze na ten pomnik - to i tak, p�ki tego ��daj� od nas pod przymusem, ust�pi� nie mo�emy, bo to by�oby upokarzaj�ce. - Wiwat, Jerzy! - wrzasn�� Sta� Marzec, brat Stefki. - Gdyby�my ust�pili, to rzeczywi�cie m�g�by potem nami gardzi�. A tak wolimy, �eby pieni�dze przepad�y. Nie my si� b�dziemy tego wstydzili, tylko on, cho�by nawet wiedzia� na pewno, �e nikt nie zna jego imienia, to i tak b�dzie si� wewn�trznie wstydzi� do ko�ca �ycia. - To jest w�a�nie atmosfera prawo�ci! - krzykn�� ol�niony Bronek, wyrzuci� teczk� pod sufit i gwizdn�� rado�nie. Wszyscy nagle poczuli si� jakby wyzwoleni z ci�kiej udr�ki. - No dobrze, ale panna Jadwiga? - powiedzia�a Krysia. - Ja ufam, �e jutro skarbonka si� znajdzie - zapewni� Jerzy. - Zabawa si� sko�czy. I to najdoskonalej, bo on zwyci�y tym, �e�my go nie przy�apali, a my - �e�my mu nie ulegli. Pannie Jadwidze wyt�umaczymy to wszystko i zrozumie, bo jest m�dra. No, do widzenia! Tylko jeszcze jedno, Musicie mi obieca�, �e jutro rano nikt nie b�dzie si� stara� podpatrzy�, kto odniesie skarbonk�. Obiecali niezbyt ch�tnie, ale obiecali. Strasznie niejednemu le�a�o na sercu to, �e sprawa pozostanie nie wyja�niona, ale nie by�o rady. O zmroku Jerzy nie zapali� lampy w swoim pokoju i siedzia� cicho na oknie, spogl�daj�c od czasu do czasu w ogr�d Zoi. W s�siednim pokoju ciotka Wikcia i matka obiera�y orzechy w�oskie z przegni�ych zielonych �upin i zsypywa�y je do worka - ojciec mia� zamiar nazajutrz rano zanie�� je na targ. - Ci�gle my�l� i my�l� o tej biednej dziewczynce - powiedzia�a matka. - Co tu du�o my�le�? - odpar�a ciotka Wikcia. - Ma�o to z�ych ludzi na �wiecie, ma�o to takich, co sobie dokuczaj�, �e niech Pan B�g broni? - Najpierw, �e ma�o - zaprzeczy�a matka - a potem, �e na wszystko jest rada, jak si� cz�owiek postara. Ciotka Wikcia burkn�a co� niewyra�nego. Jerzy ju� od chwili �ledzi� niewielk�, ciemn� posta� Zoi snuj�c� si� po ogrodzie. Cichutko wyskoczy� przez okno, przemkn�� do p�otu i patrza�. Zoja chodzi�a, zdawa�o si�, bez celu rozgl�daj�c si� woko�o, w ko�cu krokiem bardzo przy�pieszonym posz�a �cie�k� r�wnoleg�� do parkanu. Kryj�c si� i t�umi�c kroki, Jerzy sun�� w tym samym kierunku, tu� pod p�otem. W ko�cu Zoja zatrzyma�a si�. Rozejrza�a si� raz jeszcze uwa�nie, potem ukl�k�a na trawie i czego� szuka�a g��boko w kretowisku. Po chwili wsta�a i otuliwszy si� szczelnie granatow� pelerynk�, posz�a w kierunku domu. Gdy mija�a Jerzego, ukrytego za krzakami porzeczek, ch�opiec pos�ysza� wyra�nie lekki pod�wi�k monet pod granatow� pelerynk�. - Naturalnie, wiedzia�em! - westchn�� z triumfem i �alem i powl�k� si� w g��b ogrodu do ojca, kt�ry mimo zmroku wycina� jeszcze kapust�. Wesp� z ojcem znie�li mokre, ci�kie g�owy, chrupi�ce w r�kach, na w�z w podw�rzu i po ciemku ju� prawie wr�cili do domu. Rosa wsz�dzie b�yszcza�a ostro w promieniach porannego s�o�ca. Matka wyprawi�a ju� na targ ojca i ciotk� Wikci�, a Jerzego do szko�y i sta�a teraz przed domem, chowaj�c r�ce pod fartuch, bo ranek by� bardzo ch�odny. Matce wyda� si� ten poranek jesienny - najrado�niejszymi s�owami modlitwy. Wbieg�a do domu, wyj�a z komody du�y, bia�y, w��czkowy szal w kolorowe ko�a i okrywszy si� nim, posz�a odwa�nie do domu s�siad�w. - Dzie� dobry pani! - powiedzia�a do t�giej kobiety, kt�ra w�a�nie wyprowadzi�a do ogrodu Hanusi�, ubran� w czerwony �akiecik. - Ot tak, przysz�am po s�siedzku - odpowiedzia�a na pytaj�ce spojrzenie m�odej gospodyni. - �e to ju� ca�y rok obok siebie mieszkamy, a tak jakby�my si� nie zna�y. - Rzeczywi�cie - odpar�a ch�odno m�oda kobieta. Matka nie da�a za wygran�, cho� czu�a, �e j� co� w gardle �ciska. Nigdy nie by�a bardzo odwa�na do ludzi, ale jak trzeba, to trzeba. - Nieraz tak sobie m�wimy z m�em, �e pa�stwo tu obcy, wi�c mo�e nie wiedz� tego i owego, �e mo�e by�my mogli w czym pom�c albo doradzi�. - Dzi�kuj�. Doskonale sobie radzimy. Matka prze�kn�a �lin�. - Bo my tu z m�em ju� od wiek�w mieszkamy, wi�c ju� i urz�dzili�my si� jako tako, i ogr�d przynosi nam du�y doch�d. To tak sobie m�wimy, �e pa�stwa ogr�d taki ogromny, ho, ho! �licznie by go mo�na uprawi�, du�e by z tego pieni�dze by�y. M�oda kobieta okaza�a zainteresowanie. - Ale u nas to nikt nie wie, jak sobie z tym poradzi�, bo pan jest z du�ego miasta, gdzie nie ma ogrod�w, ja te� nigdy nie by�am na wsi. Pani m�wi, �e z takiego ogrodu mo�na by mie� po�ytek opr�cz owoc�w i jarzyn dla siebie? Dopiero� si� matka rozwiod�a o kapu�cie, o kalafiorach, pomidorach, malinach. Posz�y obydwie do ogrodu i zaraz matka pokaza�a, gdzie by za�o�y�a inspekty, a gdzie szparagarni�. Wszystko dok�adnie obejrza�y i uradzi�y. - M�j m�� jest ogrodnik wykwalifikowany - m�wi�a matka - on po s�siedzku w wolnej chwili wszystko poka�e, poradzi, jak i co. Ju� rozmawia�y przyja�nie o wszystkim. - Tak, to jedno tylko, �e k�opot mam z Zoj� - m�wi�a m�oda kobieta, a g�os jej nabra� znowu obcego d�wi�ku. - To prawda, ci�ko nam teraz, bo ojciec dziewczynek wszystko straci�, co mia�. Nie ze swojej winy - pani wie, jak to czasem nie uda si� jaki� interes i przepad� maj�tek! No, wi�c c�, w�a�nie pobierzemy si� nied�ugo; oboje jeste�my m�odzi, to si� jeszcze dorobimy. Tylko to jedno, �e z Zoj� ani rusz. I okaza�o si�, �e ojciec Jerzego mia� racj�. W�a�nie tak by�o, jak m�wi�. Zoj� dawniej rozpieszcza�a matka. By�a bardzo �agodna i dzieci swoje kocha�a nad wszystko. - Ja nie rozumiem, jak to mo�na tak dziecko psu� - powiedzia�a z irytacj� m�oda kobieta. - Od pierwszego dnia, jak przysz�am do tego domu, zacz�o si�. Zoja chce tego, to zn�w tamtego, domaga si�, gniewa, z�o�ci, a tu nieraz brakowa�o pieni�dzy na mi�so. Wi�c musia�am j� kara�. Wtedy ze z�o�ci zacz�a mi dokucza�, a jak ojciec to zobaczy� - wybi� j�. No i ju� tak dalej posz�o. W ogrodzie zrobi