2500
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2500 |
Rozszerzenie: |
2500 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2500 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2500 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2500 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Zofia �urakowska
Jutro niedziela
i inne opowiadania
Zak�ad Nagra� i wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1996
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku
Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Nasza Ksi�garnia",
Warszawa 1972
Pisa�a K. Pabian
Korekty dokona�y
I. Stankiewicz
i E. Chmielewska
Jutro niedziela
Szafka by�a stale zamkni�ta na
klucz, a klucz le�a� w
szufladzie katedry. Wiedzia�a o
tym ca�a klasa i pani
nauczycielka, nikt wi�cej. Poza
tym wszyscy od stu lat znali
star� Katarzyn�, kt�ra sprz�ta�a
szko��, i wiedzieli, �e nic jej
nie obchodzi opr�cz nabo�e�stwa
w ko�ciele i szkolnych miote� i
�cierek. Wi�c kt� wyj��
skarbonk� z szafy? Kto� z klasy,
to jasne.
Tak powiedzia�a nauczycielka
przy ko�cu ostatniej lekcji.
Dzi� jest poniedzia�ek - do
soboty skarbonka musi si�
znale��. Musi. Je�li si� nie
znajdzie, trzeba b�dzie
zawiadomi� pana kierownika: taki
straszny wstyd dla klasy!
Ot� nauczycielka, panna
Jadwiga, prosi wszystkich
uczni�w i uczennice, by
stworzyli w klasie tak�
atmosfer�, taki nastr�j prawdy i
uczciwo�ci, by winny sam
zrozumia�, jak niskiego czynu
si� dopu�ci�. Nie powinni si�
szpiegowa� ani podpatrywa�,
tylko wp�ywa� na siebie
wzajemnie, podnosi� si� duchowo
i moralnie, zmusi� winowajc� do
�alu za pope�niony czyn i do
zwrotu skarbonki.
Wszyscy widzieli, �e
nauczycielka mia�a �zy w oczach.
M�wi�a tak przejmuj�cym g�osem,
�e niejednemu zadr�a�o serce. Bo
c� z tego, �e si� tej skarbonki
nie dotkn�o nawet palcem?
Jednak straszno si� robi od
takiej sprawy!
Nauczycielka powiedzia�a
jeszcze, �e mo�e si� zdarzy�, i�
kto� nagle, ni st�d, ni zow�d,
ulegnie brzydkiej pokusie. Ot�
powinien znale�� w sercu odwag�
przyznania si� do tego.
Zakr�ci�o mu si� w g�owie, na
sekund� pomy�la�, �e nie robi
nic z�ego, bo pieni�dze w
skarbonce s� w�a�ciwie wsp�lne -
ale teraz musi zrozumie�, �e
by�y zbierane od d�u�szego ju�
czasu nie dla niego, ale na
wsp�lny cel, na pomnik
burmistrza miasta. Wi�c bior�c
je, pope�ni�... - panna Jadwiga
nie mo�e wym�wi� s�owa: kradzie�
- pope�ni� z�y czyn. I ju� od
dzi� a� do soboty panna Jadwiga
nie b�dzie nawet wspomina�a o
tej sprawie i nie chce o niej
s�ysze�. Do soboty skarbonka na
pewno znajdzie si� w szafie albo
na katedrze.
Wysz�a z wypiekami na twarzy.
I od razu nazajutrz rano
rozpocz�� si� ten najwa�niejszy
pod s�o�cem tydzie�.
O godzinie si�dmej minut
czterdzie�ci weszli do klasy
jednocze�nie W�adek Szydelski,
Jerzy Lot i Zoja Relich�wna -
wszyscy troje mieszkali bardzo
daleko od szko�y, wobec czego
przychodzili najcz�ciej
pierwsi. I wszyscy troje
jednocze�nie spostrzegli na
tablicy ten wielki bia�y napis,
kt�ry potem doprowadzi� klas� do
stanu wrzenia.
Napis g�osi�:
"Skarbonka nie zosta�a
ukradziona. Zwr�c� j�, je�li
obiecacie uroczy�cie, �e
pieni�dze zostan� u�yte na kupno
wielkiej mapy ca�ego �wiata.
Musimy wiedzie�, jak jest na
ca�ym �wiecie. Pomnik burmistrza
nikogo nie obchodzi. Ju� dawno
umar� i wszystko nam jedno!"
- No, no! - powiedzia�a Zoja
kr�c�c g�ow�.
Jerzy roze�mia� si� kr�tko i
mrukn��:
- Naturalnie, �e wszystko nam
jedno.
Ale W�adek zapa�a� oburzeniem.
- To sobie dobre! -
wykrzykn��. - Stawia nam
warunki, ka�e obiecywa� to,
czego on chce, i w dodatku
uroczy�cie! Mam w pi�cie
wszystkie mapy �wiata!
D�ugo jeszcze wykrzykiwa� w
ten spos�b, a Jerzy przez ten
czas dzia�a�, nie trac�c chwili.
Wypad� na korytarz i
wypatrzywszy Katarzyn� w ciemnej
sionce nad pak� w�gla, rozpocz��
natychmiast dochodzenie.
- Katarzyno, kto przed nami
by� w klasie?
Babina nie podnios�a nawet
g�owy, szpera�a dalej w pace.
- Sk�d ja mam to wiedzie�? -
mrukn�a. - Siedz� ci�giem w
klasach czy co?
- No, dobrze, a kto
najpierwszy przyszed� do szko�y?
Teraz ju� staruszka zirytowa�a
si� wyra�nie.
- �ebym mia�a czas, tobym
siedzia�a na progu i wiedzia�a,
co i jak, a jak nie mam czasu,
to sk�d mam wiedzie�? Drzwi
otwieram, s�omiank� wytrzepi� i
spok�j.
W klasie ju� by�o pe�no.
Wszyscy po kolei podchodzili do
tablicy i czytali wyzywaj�c�
propozycj�. Ten i �w, nadaj�c
sobie tony Sherlocka Holmesa,
studiowa� pod�og� przy tablicy,
szukaj�c �lad�w, bada� okna i
kred�.
Ale w chwili gdy zad�wi�cza�
dzwonek, wszyscy jedn� my�l�
tkni�ci skoczyli ku tablicy i
dziesi�� r�k jednocze�nie
zatar�o napis. Bo dla ka�dego
by�o jasne, �e sprawa ta sta�a
si� wy��czn� w�asno�ci� klasy.
Pierwsza lekcja p�yn�a w
atmosferze g��bokiej uwagi i
skupienia - a� panna Jadwiga
poczu�a lekki niepok�j w sercu.
Dopiero pod koniec godziny gruby
Bronek szepn�� do W�adka:
- A ja my�l�, �e to ty...
W�adek rzuci� si� na �awce.
- Dure� - sykn�� dono�nie.
Jerzy zapyta� nie odwracaj�c
g�owy:
- Na jakiej podstawie?
Ale Bronek nie mia� �adnej
podstawy, wobec czego jego
s�siadka, ciemnow�osa Krysia,
doradzi�a mu, �eby kaza� si�
wypcha� i w og�le nie obra�a�
uczciwych ludzi pos�dzeniami.
Dzwonek zad�wi�cza�. Ani jeden
ucze�, ani jedna uczennica nie
wybiegli z klasy na pauz� do
ogrodu.
- Po prostu, po prostu ka�my
mu! Niech si� przyzna! -
krzycza� W�adek podra�niony i
blady. - Niech zrozumie, na co
nara�a swoich koleg�w i
kole�anki. Ju� wszyscy patrzymy
jedni na drugich jak na
z�odziej�w!
Jerzy zaprotestowa� spokojnie:
- Wcale nie jak na z�odziej�w,
bo ju� wiemy, �e mamy do
czynienia nie ze z�odziejem, ale
z kim�, komu strzeli�o do g�owy
za�artowa� sobie z nas. A po
wt�re, ciekaw jestem, w jaki
spos�b mo�emy kaza�? On sobie
drwi z tego, p�ki go nie znamy.
Ale zacietrzewiony W�adek nie
s�ucha�, skoczy� ku tablicy i
wielkimi literami dr��c� r�k�
napisa�:
"My, ca�a klasa, rozkazujemy
ci, z�odzieju, �eby� zwr�ci�
skarbonk� i przyzna� si�.
Inaczej wyrzucimy ci� ze
szko�y!"
Zoja wzi�a wilgotn�
�ciereczk� i spyta�a uprzejmie:
- Czy ju� przeczytali�cie
wszyscy? - Potem star�a napis
powolutku i dok�adnie.
Teraz zrozumia� W�adek, �e
ca�e jego wezwanie by�o bez
sensu. Siad� na �awce i zatopi�
r�ce we w�osach. Rozpocz�a si�
lekcja.
Z pocz�tku chciano si�
zastosowa� do pro�by panny
Jadwigi i "stworzy� w klasie
atmosfer� prawo�ci", ale nikt
nie wiedzia�, jak si� do tego
wzi��. W�adek wyg�asza�
podnieconym g�osem tyrady,
Krysia wykrzykiwa�a, dwa razy
g�o�niej ni� zwykle, zdania w
rodzaju:
- Ale ja si� bardzo dziwi�,
bardzo, �e pomi�dzy nami jest
kto� taki!
Gruby Bronek coraz to na kogo
innego patrza� bacznie kr�g�ymi
oczkami. Wszyscy du�o m�wili o
"oburzaj�cym fakcie", ale i
wszyscy czuli, �e to do niczego
nie prowadzi. Zreszt� sta�a si�
ta oto wa�na rzecz: ju� nikt nie
�mia� m�wi� szczerze, co o tym
zdarzeniu my�li. Ten i �w mia�
ochot� zawo�a�: "Wiecie co?
Zg�d�my si�, ten burmistrz
naprawd� nikogo nie obchodzi" -
ale zaraz nasuwa�a si�
w�tpliwo��: "Pomy�l�, �e to ja".
Pozostawa�a jedyna droga:
oburza� si� i protestowa�
g�o�no.
Jerzy pierwszy obra� inny
system. Powiedzia� podczas
ostatniej pauzy:
- On ma nas w r�ku. Nic sobie
nie robi z naszego oburzenia, bo
nie czuje winy. Wydaje mu si�,
�e ma racj�. Ale my wcale nie
chcemy ulec pogr�ce i dlatego
musimy go wykry�. Niech ka�dy
dzia�a na w�asn� r�k�, ale ju�
dajmy pok�j temu gadaniu!
Wszyscy bardzo dobrze wiemy, �e
to jest oburzaj�ce - doko�czy�
bez przekonania.
Potem by�a lekcja przyrody.
Krysia, spocona i rozczochrana,
rzucaj�c wko�o rozpaczliwe
spojrzenia, m�wi�a:
- O li�ciu mo�na powiedzie�
albo bardzo ma�o, albo bardzo
du�o - tu jej wiadomo�ci z tego
zakresu wyczerpa�y si� -
utkn�a.
Daremnie Jerzy, nie otwieraj�c
ust, szepta� zbawcze s�owa
Krysi, przymkn�a oczy i o tym
tylko marzy�a, �eby co pr�dzej
dosta� t� pa�� i usi���.
Panna Jadwiga powiedzia�a
z�owieszczo:
- To jest rzeczywi�cie bardzo
ma�o.
Ale c� znaczy�y jej s�owa i
pa�a, i bohaterskie wysi�ki
Jerzego wobec faktu, �e w�a�nie
w tym momencie Krysia dozna�a
ol�nienia: poczu�a najwyra�niej,
�e skarbonk� zabra� gruby
Bronek! Trz�s�a si� z
niecierpliwo�ci, by si� t�
pewno�ci� podzieli� z Jerzym.
Czy� to nie Bronek pierwszy
rzuci� podejrzenie na W�adka?
Czy nie on przepada� za
geografi� i studiowa� mapy? Czy
to wreszcie nie jego styl:
"Burmistrz nikogo nie obchodzi"?
Krysia po sko�czonych lekcjach
odprowadzi�a kawa�ek drogi
Jerzego, W�adka i Zoj�.
Wszyscy troje wys�uchali jej
zwierze� z uwag�, ale bez
szczeg�lniejszego
zainteresowania i nie dali si�
przekona�. Bronek nie by� a� tak
g�upi, by pisa� o mapach,
wiedz�c, �e ca�a klasa zna jego
zami�owania geograficzne. To
musia� pisa� kto�, kto w�a�nie
wcale si� tych podejrze� nie
ba�. �e zwr�ci� si� do W�adka z
oskar�eniem? Tak�e niczego nie
dowodzi - Bronek nigdy nie
widzia� dalej ni� koniec swego
nosa, a w�a�nie W�adka mia� na
ko�cu nosa, bo siedzia� za nim.
A styl? W tym zdaniu nie by�o
�adnego specjalnego stylu. Takie
by�o zdanie Jerzego i W�adka.
Ma�om�wna, spokojna Zoja
przy��czy�a si� do ich wywod�w.
Wtedy Krysia obrazi�a si� i
krzykn�a:
- Bardzo si� dziwi�, �e nie
chcecie mi uwierzy�, przekonacie
si� wkr�tce - i zawr�ci�a do
domu.
Stali w�a�nie przed furtk�
sadu rodzic�w Jerzego, ch�opiec
po�egna� si� i wszed�. W tym
ma�ym, parterowym domku
mieszka�, a okna jego pokoju
wychodzi�y na sztachety, za
kt�rymi rozpoczyna� si� sad
rodzic�w Zoi. Siedz�c przy swoim
stoliku mia� przed oknami rz�dy
drzew, z kt�rych jesienne wiatry
strz�sa�y rdzewiej�ce li�cie.
Blade s�o�ce nape�ni�o ten ma�y
sadek s�odkim, kolorowym
ciep�em, mi�dzy pniami drzew, z
kt�rych deszcze zmy�y ju� wapno,
biela�a �ciana starego domu Zoi,
niby krwi� znaczona rubinowymi
li��mi dzikiego wina.
Na ma�ych, okr�g�ych klombach
k��bi�y si� r�nokolorowe astry,
a wsz�dzie popod �cianami na
rabatach s�a�y si� po��k�e
�odygi i zwi�d�e li�cie umar�ych
kwiat�w letnich.
Jerzy popada� w �agodny
smutek, ilekro� patrzy� na ten
sadek w bezsilnym pi�knie
odchodz�cej jesieni. Od roku ju�
w tym domu, za sztachetami,
mieszka�a jego kole�anka, od
roku co rano spotykali si� u
furtki i razem szli do szko�y,
od roku po ostatnim dzwonku
wracali razem a� do progu, a
jednak nigdy jeszcze nie by� w
tym sadzie, nigdy nie wszed� do
wn�trza jej domu i nie zabawi�
si� z ni� przyjacielsko.
Po ogrodzie zawsze chodzi�a
sama, bardzo powa�na i
zgarbiona. Z m�odsz�
siostrzyczk� swoj�, �liczn�,
z�otow�os� Hanusi�, nie bawi�a
si� prawie nigdy, na d�wi�k
g�osu matki bieg�a z wypiekami
na twarzy i zal�knionym
wzrokiem.
Jerzy to wszystko widzia� i
nic nie rozumia�. Nie m�g�
poj��, dlaczego nigdy nie
zaprosi�a go do sadu i dlaczego
m�wi�a tak ma�o i tylko o
rzeczach oboj�tnych.
Teraz w�a�nie s�ysza� z ogrodu
radosny �miech Hanusi biegaj�cej
za psami i widzia�, jak Zoja
cichutko znika�a w g��bi domu.
"Widocznie ma taki charakter"
- pomy�la� ch�opiec otwieraj�c
teczk�, ale nie uspokoi�o go to
przypuszczenie.
Wyrzuci� ksi��ki i zeszyty na
st� i ju� mia� zamiar wyskoczy�
przez okno do ojca, kt�ry przed
domem skopywa� grz�dki, kiedy
spostrzeg� na ok�adce botaniki
strz�p papieru wydarty z kajetu
i zapisany drukowanymi literami.
Przeczyta� pe�en zdumienia:
"Nie rozumiem, dlaczego
wszyscy maj� rozkazywa� jednemu,
a nie jeden wszystkim, je�li on
ma racj�. �eby wam u�atwi�
poszukiwania, oznajmiam, �e
jutro rano znowu b�dzie napis na
tablicy."
W pierwszej chwili Jerzy
powzi�� zamiar zawo�ania W�adka
i Zoi, najbli�szych swych
s�siad�w, i naradzenia si� z
nimi nad t� znalezion� kartk�
papieru, zaraz jednak zmieni�
postanowienie.
Kt� mu zar�czy, �e przygodny
doradca i sojusznik nie oka�e
si� w�a�nie tym utajonym sprawc�
znikni�cia skarbonki i autorem
�mia�ych karteczek? By� w
gruncie rzeczy pewien, �e to ani
W�adek, ani Zoja, mimo to
powiedzia� sobie: "Nie trzeba
by� pewnym, je�li si� nie wie na
pewno!" "Wiedzia� za� na pewno"
tylko to jedno, �e nie on
rozpocz�� ten dziwny sp�r z
klas�, natomiast czu�, �e tylko
on potrafi odnale�� sprawc�.
Wobec tego schowa� starannie
kartk� do kieszeni i siad�szy na
oknie zamy�li� si�.
W szkole wszystkie okna by�y
pootwierane i Katarzyna ko�czy�a
sprz�ta� korytarz.
Przed oknami, na trawie,
mi�dzy przekwitaj�cymi astrami
nauczycielki ustawi�y sobie
le�aki i siedzia�y w ostatnich
b�yskach zachodz�cego s�o�ca. Na
kolanach ich zeszyty w barwnych
ok�adkach miga�y biel�
przewracanych kartek.
Nauczycielki poprawia�y
wypracowania.
Wszystko to widzia� Jerzy ze
swojej kryj�wki. Przed chwil�
w�a�nie przemkn�� si� mi�dzy
wysokimi krzakami malin i wlaz�
na stryszek sk�adziku, w kt�rym
chowano narz�dzia ogrodnicze.
Zanim zdecydowa� si� czatowa� w
tym miejscu, zajrza� przez okno
do klasy i stwierdzi�, �e na
czarnej tablicy jeszcze nie
widnia� �aden napis.
"On my�li, �e b�d� na niego
czatowa� jutro rano, wi�c
przyjdzie pewnie dzi� wieczorem"
- pomy�la� jeszcze w domu i
w�a�nie dlatego zaraz po
obiedzie i odrobieniu lekcji
zdecydowa� si� zaj�� stanowisko
na stryszku drewnianej budy, w
ogrodzie szkolnym.
Z tego stryszku, poprzez
s�omian� strzech�, kt�ra �atwo
si� dawa�a rozchyli� w dowolnych
miejscach, widzia� szko�� od
lewego skrzyd�a, widzia� drog�,
furtk� i podw�rze przed szko��,
a tak�e ogr�d za szko��. Siedz�c
tak skulony, w niewygodnej
pozycji, z oczami utkwionymi w
gmachu szkolnym, Jerzy namy�la�
si� nad ca�� spraw�. Jaki� to
dziwnym pomys� zrodzi� si� w
g�owie tego niewiadomego kolegi
czy kole�anki? Bo po co ta ca�a
historia? Czy nie pro�ciej by�o
powiedzie�:
- S�uchajcie, u�yjmy pieni�dzy
ze skarbonki na taki a taki cel.
Byliby si� przecie� wszyscy
zgodzili prawie na pewno, a
teraz? Nie zgodz� si� za nic w
�wiecie, w dodatku...
Nagle wyt�y� s�uch - dolecia�
go jaki� podejrzany szmer, ale
nie od strony szko�y, tylko z
przeciwnej, od strony parkanu,
za sk�adzikiem. Ostro�nie,
staraj�c si� nie uczyni�
najmniejszego ha�asu, Jerzy
przeczo�ga� si� i rozchyli�
s�om� strzechy. A� zadr�a� z
wra�enia. O dwa kroki od siebie
ujrza� puco�owat�, l�ni�c� od
potu twarz Bronka, kt�ry sta�
pod p�otem, z oczami na wierzch
wywalonymi z przera�enia i
li��mi we w�osach. Jerzy
powstrzyma� oddech.
Cisza panowa�a doko�a, tylko z
wn�trza szko�y dolatywa�y
odg�osy krok�w Katarzyny, a
przed domem nauczycielki �mia�y
si� jak szalone.
Bronek zdawa� si� uspokaja�,
wodzi� dooko�a bacznym wzrokiem,
w ko�cu obci�gn�� kurtk� i cicho
na palcach ruszy� w kierunku
p�nocnej �ciany domu, kryj�c
si� za krzakami malin i pniami
drzew. Posuwaj�c si� na swoim
stryszku, Jerzy dojrza�, jak
Bronek dotar� w ko�cu do okien
ich klasy i... tu spotka�
Jerzego wielki zaw�d.
Zamiast wskoczy� przez okno,
Bronek zajrza� tylko do �rodka,
chwil� patrzy�, a� w ko�cu
cofn�� si� w g��b ogrodu. Jerzy
widzia�, jak ch�opak szed� od
drzewa do drzewa, a� w ko�cu,
obrawszy star� jab�o�, wlaz� na
ni� z wysi�kiem.
- No, no, ju� nie wiem, co mam
o tym my�le� - mrukn�� do siebie
Jerzy.
W�a�nie Katarzyna wysz�a na
pr�g i powiedzia�a do
nauczycielek:
- Ni ma dzi� zsiad�ego
mlika... - Ale Jerzy nie
dos�ysza� odpowiedzi
nauczycielek, bo oto w tej�e
samej chwili spostrzeg�, �e w
g��bi ogrodu co� si� rusza pod
�cian� chlewika. Wyt�y� wzrok -
niewielka, ciemno ubrana posta�
sun�a ostro�nie od drzewa do
drzewa, czaj�c si� i
nas�uchuj�c.
"Kto to zn�w taki, kto to?" -
niepokoi� si� Jerzy na swym
stryszku. W jakiej� chwili
posta� mign�a tak szybko w
oknie szko�y, �e tylko stukn�y
o ram� okienn� obcasy trepek.
Nie min�a jednak sekunda, gdy
ju� by�a z powrotem i szybko
pobieg�a mi�dzy drzewa. I nagle
zakot�owa�o si� w krzakach malin
- to Bronek, jak dojrza�e
jab�ko, oderwa� si� od swej
ga��zi i spad� prosto na kark
uciekaj�cej postaci.
Jerzy nie czeka� d�u�ej,
zeskoczy� ze stryszku i pop�dzi�
ku walcz�cym.
- Ja ci� widzia�em, ja
widzia�em! - be�kota� Bronek
wodz�c si� za bary z
przeciwnikiem.
- Pu�� mnie, wcale nie
dlatego! Ty w�a�nie, ty -
j�cza�a przy�apana istota.
Podnios�a potargan� g�ow�, ale
ju� przedtem po w�osach ciemnych
i fikaj�cych nogach Jerzy pozna�
Krysi�. Teraz stali wszyscy
troje naprzeciw siebie, zdumieni
i przera�eni.
- Ja m�wi�am, �e to Bronek! -
krzykn�a zajadle Krysia.
- Cicho - uspakaja� j� Jerzy -
cicho, bo panie pos�ysz�.
- Przecie� ja ciebie
widzia�em, jak wy�azi�a� przez
okno - powiedzia� Bronek
czerwony z oburzenia.
- Bo chcia�am si� przekona�. A
ty po co tu jeste�?
- Bo czeka�em. Ja przecie�
widzia�em...
- Mo�esz si� przekona�, czy co
napisa�am - sykn�a dr��ca z
gniewu Krysia.
- Owszem, owszem, przekonam
si� - powiedzia� Bronek i ruszy�
ku otwartym oknom klasy.
Wszyscy troje jednocze�nie
zajrzeli do �rodka. Krysia
odskoczy�a jak sparzona i
za�ama�a r�ce: ca�a tablica by�a
zapisana wielkimi, drukowanymi
literami!
- A co! - triumfuj�co zawo�a�
Bronek.
Ale Jerzy ju� w�azi� przez
okno i czyta�:
"Bijcie si� sobie pod
drzewami, a ja tu pisz�, �e
skarbonki nie oddam, p�ki nie
obiecacie. Jerzy jest gapa."
- To wszystko jedno...
Krysia... - zacz�� z uporem
Bronek, ale Jerzy wzruszy�
ramionami i zbli�ywszy si� do
szafki zajrza� za ni�.
- To nie ty, Jurku? - zapyta�a
Krysia podnosz�c na niego
zal�knione oczy.
- Nie - odpowiedzia�
spokojnie.
Obeszli ca�� szko��, a� po
strych, ku wielkiemu zdziwieniu
Katarzyny. Pytali pa�
nauczycielek, czy nikt nie
przechodzi� drog� i nie wchodzi�
na podw�rze szkolne. Zdziwi�y
si�.
- Nie, nikt nie przechodzi�,
nikogo nie widzia�y na podw�rzu.
Ale dlaczego?
Jerzy waha� si� chwilk�.
- Bo bawimy si� w jedn� zabaw�
- powiedzia�. - A teraz szukamy
jednego. Ale widocznie go tu nie
ma.
Za furtk� na drodze powiedzia�
do Bronka i Krysi:
- Bo przecie� rzeczywi�cie to
ju� jest zabawa, co?
- �adna mi zabawa! - mrukn��
Bronek. - Ja bym go spra� na
kwa�ne jab�ko.
- To� g�upi - uci�� kr�tko
Jerzy. Potem po�egna� ich i
patrz�c z roztargnieniem, jak
odchodzili w przyk�adnej
zgodzie, drog� pe�n� li�ci
kasztanowych i raz po raz
nachylali si� po br�zowy,
b�yszcz�cy owoc - na nic
niepotrzebny, a przecie� tak
kusz�cy i mi�y.
Ju� mrok zapada�, a Jerzy nie
wraca� jeszcze do domu. Wa��sa�
si� po miasteczku, tu i �wdzie
zagl�da� do cudzych ogrod�w,
rzuca� okiem w okna niskich
dom�w, w kt�rych ju�
gdzieniegdzie zapalano �wiat�o.
Tu mieszka Stefek, chorowity,
pilny ch�opak, prymus klasy.
Zawsze m�wi przy�mionym g�osem.
"Mo�e on? Ach, nie, co za
g�upstwo!
Tu, w tym domku, na rynku, w
ciasnym, ciemnym mieszkaniu,
si�dma z kolei w rodzinie R�zia,
zawsze zaj�ta, zawsze g�odna,
zawsze �ci�gaj�ca czarn� nitk�
dziury na �okciach - przecie�
nie ona naturalnie!
Wi�c mo�e Wojtek, syn
zakrystiana, czy�ciutko wymyty,
rumiany ch�opczyk, s�u��cy co
dzie� przed szko�� do mszy?"
Jerzy si� roze�mia�. Ju�
wszystkie �wiat�a pali�y si� w
miasteczku. Ulic� starych drzew,
t� ulic�, na kt�r� w pogodne dni
�wi�teczne wylega�o ca�e miasto,
poszed� w stron� swego domu.
Przed furtk� przystan��. W
domu okna by�y otwarte, a w
jadalni pali�a si� lampa nad
sto�em, kt�ry matka nakrywa�a
obrusem w czerwon� krat�.
�wiat�o pada�o na przekwitaj�ce
pod oknem georginie i na �cie�k�
wy�o�on� starannie p�askimi
kamykami. Ojciec po�o�y� na
stole spracowane r�ce -
wypoczywa�.
"Ja patrz� na nich z
ciemno�ci, a oni nic nie wiedz�"
- pomy�la� serdecznie Jerzy.
W tej chwili spostrzeg�, �e
kto� przy nim stoi.
To Zoja z r�kami na
drewnianych pr�tach sztachet
tak�e patrza�a w okno du�ymi,
uwa�nymi oczami. Chwil�
milczeli.
- Si�dziesz ko�o nich przy
stole i b�dziesz jad� kolacj�? -
zapyta�a cichutko.
Kiwn�� g�ow� bez u�miechu. Nie
wyda�o mu si� �mieszne to naiwne
pytanie.
- I b�dziesz rozmawia�?
- B�d�.
- O wszystkim? Z ojcem i z
matk�?
- B�d� rozmawia� o szkole i
kolegach, o robocie tatka.
Chcesz? Chod� ze mn� do domu!
Potrz�sn�a przecz�co g�ow�.
Zapyta�a jeszcze:
- I nie b�d� si� gniewali?
- Nie zrobi�em dzisiaj nic
z�ego, czeg� si� maj� gniewa�?
- zdziwi� si� Jerzy.
Otworzy� furtk�; a� go
poderwa�o, tak nagle zapragn��
wej�� w kr�g �wiat�a lampy.
- Chod� ze mn�, chod� -
powt�rzy� pro�b�.
Jeszcze raz potrz�sn�a g�ow�
i znik�a w ciemno�ciach ogrodu.
Nazajutrz w szkole nie zasz�o
nic nowego. Du�o tylko by�o
gadania o skarbonce, napisach i
"tajemniczym bezczelniku".
Klasa jednak nie dowiedzia�a
si� o przygodzie Jerzego, Bronka
i Krysi. Nie umawiaj�c si�
wszyscy troje przemilczeli to
zdarzenie. Sprawa utkn�a na
martwym punkcie. W�adek
obwie�ci�:
- Poczekajcie do jutra. Mam
pewien plan.
Czekali wi�c i ka�dy powr�ci�
do spraw, kt�re go najbardziej
interesowa�y.
Potoczy�o si� �ycie codzienne,
zape�nione umian� lub nieumian�
lekcj�, zabaw� i zwad�,
krzykiem, bieganiem, poceniem
si� przy tablicy i wysokim
g�osem panny Jadwigi, kt�ra
umia�a si� tak�e gniewa�, jak
by�o potrzeba. Ch�opcy szanowali
j� za niez�omn� wol�.
Jedno tylko zdarzenie
przypomnia�o dzieciom, �e
"tajemniczy bezczelnik" nie ma
zamiaru z�o�y� broni. Po
lekcjach, kiedy Wojtek otworzy�
sw�j tornister, by zapakowa�
ksi��ki, znalaz� w nim kul� z
papieru. Gdy kul� rozwin�� i
papier rozprostowa�, okaza�o
si�, �e by�o to nowe wyzwanie:
"Dzi� ju� jest �roda. A je�eli
do soboty mnie nie odkryjecie
albo nie obiecacie, to w
niedziel� wszystkie pieni�dze ze
skarbonki wsypi� do puszki w
ko�ciele. �ycz� Wam powodzenia!"
W powrotnej drodze W�adek
m�wi� do Zoi i Jerzego:
- Wszystko ju� obmy�li�em,
zobaczycie - nie b�dzie m�g� si�
wykr�ci�. Tylko my�l� i my�l� i
nie mog� zrozumie�, po co on to
wszystko robi?
Jerzy u�miechn�� si�.
Doskonale ju� rozumia�.
- Nabiera nas, to raz. A po
wt�re chce mu si�, �eby�my go
pos�uchali - wtedy b�dzie
triumfowa� i pewnie mu si�
zdaje, �e ju� od tej chwili
zawsze b�dziemy go s�ucha�.
Tylko o jednym zapomina, �e
takie pos�usze�stwo wymuszone
nie jest d�ugotrwa�e. Daleko
praktyczniej inaczej si�
urz�dzi�.
- Jak? - zapyta�a Zoja patrz�c
w ziemi�.
Jerzy nie chcia� powiedzie�.
W�adek znowu si� uni�s�.
- To jest bez sensu - krzycza�
wywijaj�c tornistrem - jak on
mo�e nie rozumie� tego, �e
wa�niejsze jest to, czego
wszyscy chcemy, ni� to, czego on
jeden chce! My wszyscy razem
jeste�my sto razy m�drzejsi od
niego jednego i lepiej wiemy, co
mamy robi�!
Jerzy wzruszy� ramionami.
- Tere fere! - powiedzia�. -
Co to znaczy "my"? My - to jest
kilkadziesi�t "ja", a ka�de "ja"
chce czego innego. My wszyscy
razem w�a�nie wrzucali�my nasze
grosze na pomnik tego
burmistrza, cho� nikt z nas
nawet nie wie, co on takiego
nadzwyczajnego zrobi�, a jemu
jednemu przysz�o na my�l, �e
lepiej - mapa.
- Wcale nie lepiej - krzycza�
W�adek - pomnik to przyk�ad dla
wszystkich!
- Jaki przyk�ad? - spyta�a
Zoja.
- Przyk�ad! No... �eby�
pami�ta�a, �e jak b�dziesz ca�e
�ycie szlachetna, to potem ci
postawi� pomnik.
- A kiedy ja wcale nie chc�
pomnika! - krzykn�a ze z�o�ci�
Zoja. - Wol� map�, bo b�d�
wiedzia�a, dok�d pojecha�!
- Czego si� k��cicie? Cicho
b�d�cie!
- Bo jak to mo�na m�wi�, �e
przyk�ad niepotrzebny!
W�adek a� zdj�� czapk� i
wsadzi� j� do kieszeni.
- W�a�nie, �e niepotrzebny.
Sama wiem w �rodku, jaka
powinnam by�; bez �adnego
burmistrza na pomniku!
W�adek nagle si� uspokoi�.
Powiedzia�:
- Dobrze, dobrze ju�, jutro
wszystko si� wyja�ni - i skr�ci�
w swoj� drog�.
Jerzy i Zoja milczeli d�u�sz�
chwil�. Szli, szeleszcz�c nogami
w zesch�ych, opad�ych li�ciach.
Br�zowe, l�ni�ce kasztany
toczy�y si� po drodze. Szare
niebo nisko si� pochyli�o nad
ziemi�, lekka mgie�ka
przys�ania�a drzewa i domy.
Zoja ci�ko westchn�a.
- No, bo co? - zapyta� Jerzy.
- Bo ju� zaraz b�dzie zima -
szepn�a Zoja. - I to jest
straszne, kiedy trzeba ci�gle
siedzie� w domu.
Stali ju� przed furtk� ogrodu
ch�opca. Jerzy poprosi�:
- Zobacz, co jest zadane na
jutro, bo ja zapomnia�em sobie
zapisa�.
Zoja spomi�dzy kajet�w wybra�a
gruby czarny brulion i otworzy�a
go. Na jednej stronie by�o
napisane: "lekcje z wtorku na
czwartek", druga strona czysta
mia�a r�g oberwany. Jerzy
zapomniawszy o lekcjach,
wpatrzy� si� w t� nadszarpni�t�
stronk� i nagle krew uderzy�a mu
do g�owy: przypomnia� sobie
wyra�nie kszta�t karteczki, na
kt�rej onegdaj wrzucono mu do
tornistra ostrze�enie.
Podni�s� oczy na Zoj�. Ona
r�wnie� patrzy�a na oberwan�
stronk� z uwag� i zdziwieniem.
- Jakie to dziwne -
powiedzia�a powoli - kt� to mi
oberwa� t� stronk� w brulionie?
Jerzy wyci�gn�� z kieszeni
karteczk�, kt�r� przechowywa�
starannie - dok�adnie pasowa�a
do wydartego miejsca.
Zoja nie podnosi�a oczu znad
kajetu. Zdawa�a si� co� sobie
przypomina�. �ci�gn�a brwi i
zagryz�a wargi.
- Nie, doprawdy nie wiem, kto
m�g� to zrobi�. Przy mnie siedzi
Stefka Marzec, ale to na pewno
nie ona. Taka niem�dra! Jednego
zdania nie potrafi napisa�
przyzwoicie. Mo�e... - nagle
urwa�a i poblad�a.
O kilka krok�w od nich, za
parkanem ogrodu s�siedniego sta�
wysoki, barczysty pan i patrza�
na dzieci surowymi oczami.
- Zoja, prosz� do domu -
powiedzia� g�osem, kt�ry
zabrzmia� jako� ostro.
Pr�dko, pr�dko z�o�y�a
zeszyty, �ci�gn�a je paskiem i
nie �egnaj�c si� z Jerzym,
posz�a skulona, z opuszczon� na
piersi g�ow�.
A Jerzy sta� jeszcze d�ug�
chwil� i patrza� zdumiony na
oddalaj�c� si� posta� pana,
kt�ry tak ostro przemawia� do
c�rki.
Za dworcem kolejowym, nad
rzeczk�, by� lasek niewielki, do
kt�rego cz�sto chodzi�y dzieci.
Tu w�a�nie mia�o si� odby�
zebranie, zwo�ane dnia tego
przez W�adka.
- Na tym zebraniu wszystko si�
musi rozstrzygn�� - obiecywa�;
wobec czego wszystkie dzieci
stawi�y si� punktualnie.
Najp�niej przyszed� Jerzy i
oznajmi�:
- Zoi nie pozwolono przyj��.
Sam prosi�em jej ojca - nie
pozwoli�, i ju�.
To rzek�szy wyj�� z kieszeni
gar�� orzech�w i siad�szy z boku
na pie�ku, zaj�� si� gorliwie
jedzeniem. �upiny trzeszcza�y w
jego mocnych, bia�ych z�bach.
Tymczasem W�adek kaza�
wszystkim usi���, sam wsta� i
powiedzia�:
- Teraz si� dowiecie, co
wymy�li�em. Po prostu ka�dy z
nas b�dzie po kolei wstawa� i
dawa� s�owo, czy nie wzi��
skarbonki. Jestem pewien, �e nie
ma mi�dzy nami takiego, kt�ry
sk�amie, m�wi�c "jak mam� kocham
itd.". Mo�na si� bawi�, drwi� -
cho� to g�upio - i intrygowa�,
ale nikt nie przysi�gnie na
k�amstwo, bo to pod�o��. Ju�
u�o�y�em rot� przysi�gi.
Nasta�a chwila ciszy, w kt�rej
pad�y s�owa Bronka:
- A ja tam na nic nie b�d�
przysi�ga�.
W tej samej chwili Jerzy
wyrzuci� ostatniego orzecha w
g�r� i krzykn��:
- Mo�ecie sobie my�le�, �e to
ja, wszystko mi jedno.
Przysi�ga� nie b�d� - ani mi si�
�ni. To wszystko jest zabawa, a
W�adek w�azi na s�onia i udaje
wa�nego. Nie b�d� przysi�ga�, bo
ja sam wiem, �e to nie ja, i to
mi wystarcza. Kto mnie zna, ten
mi wierzy. Poza tym r�bcie
sobie, co chcecie, a na mnie w
domu robota czeka.
Ale nie m�g� odej��, bo
podni�s� si� wielki wrzask:
- Zosta�! Nie odchod�!
Wierzymy ci. Wymy�l co�, bo
W�adek wyg�upia si� i nic
wi�cej.
Siad� tedy, cho� wiedzia�, �e
w domu ca�e stosy mak�wek le��
na ganku, a matka i ciotka
Wikcia, nie czekaj�c na niego,
wsypuj� mak do woreczk�w.
- No, wi�c co? - krzykn�� z
gniewem W�adek.
- Przeczytaj no t� rot�! -
poradzi� kto�.
- Po co, je�li nie chcecie
przysi�ga�?
- Chcie�, nie chcemy, ale
przeczytaj!
W�adkowi tak�e by�o �al
pi�knego utworu, wi�c zacz��:
- Przysi�gam, jak mam� kocham
i �eby mnie tak ze szko�y
wyleli, na m�j honor
szlachecki...
- Te, widzisz go! A jak kto
nie jest szlachcic?
- Na przyk�ad ja, to co? Mo�e
nie mam honoru? - rozz�o�ci� si�
gruby Bronek.
- G�upi jeste�cie, to wcale
nie chodzi o to, czy szlachcic,
czy nie - tylko tak w og�le!
- Ojej, wykre�l "szlachecki",
i koniec!
- No, wi�c bez "szlachecki",
tylko "na m�j honor i na pami��
moich przodk�w"...
- A kto ich nie pami�ta?
- Cio�ek afryka�ski z tego
W�adka! M�w dla wszystkich, a
nie dla siebie jednego!
- Bo jak si� b�dziesz czepia�
ka�dego s�owa, to nigdy nie
sko�cz�. To wcale nie idzie o
przodk�w i tak dalej, tylko to
jest forma, rozumiesz?
- Wal dalej! To �adne -
powiedzia� z uznaniem Wojtek.
- ...i �eby mnie piorun zabi�
nagle, je�li sk�ami�, �e nie
bra�em skarbonki, tak mi, Panie
Bo�e, dopom�.
- Piorun zawsze zabija nagle,
nigdy nie ostrzega - zauwa�y�
Jerzy. - G�upia ta ca�a twoja
rota, W�adku. Nie chc� ci�
obrazi�, ale musz� to
powiedzie�.
Ale Stefkowi i niekt�rym
podoba�a si�. Twierdzili, �e
owszem, bardzo �adna, tylko w
niej zmieni� to i owo.
- Ja bym na przyk�ad doda�: "a
je�li nie, to niech mnie piek�o
poch�onie na wieki" - doradzi�
�wie�o wymyty Wojtek, rumiany
jak rajskie jab�ko, kt�rych mia�
pe�ne kieszenie.
- Zamiast "szlacheckie", ja
bym napisa�a: "szlachetne", bo
to samo znaczy, a jest
w�a�ciwsze - zauwa�y�a Krysia.
- Jak? Szlachetne s�owo
honoru? To nie ma sensu!
W�adka zaczyna�o dra�ni�, �e
ka�dy si� wtr�ca do jego utworu.
Jerzy gwizdn�� dono�nie. Kilka
wron porwa�o si� z drzew,
str�caj�c z�ote li�cie.
- Przecie� nie b�dziemy
przysi�gali! - krzykn��. - Wi�c
po co gadacie? Ja ju� stanowczo
id� do domu. Do soboty jeszcze
du�o czasu.
- To jest straszne, straszne -
krzykn�a z oburzeniem Krysia -
�e tu mi�dzy nami jest kto�, kto
wie, a my nie wiemy, i on nie
chce powiedzie�, a my nie mo�emy
go przenikn�� i on sobie my�li,
co chce, a my...
- Nie ma go pomi�dzy nami! -
wrzasn�� Jerzy i, zeskoczywszy z
pie�ka, pomkn�� w stron� miasta.
Na drewnianej werandzie
oplecionej winem rzeczywi�cie
le�a�y ju� stosy mak�wek, a
matka i ciotka Wikcia ostrymi
no�ami obcina�y ich sztywne
kryzki i wsypywa�y zawarto�� do
misek. Ojciec znosi� coraz to
nowe p�ki i sk�ada� sw�j
szeleszcz�cy, lekki �adunek na
pod�odze werandy.
W ogrodzie ��ci�y si�
wielkie, oty�e dynie.
Jerzy siad� na niskim
sto�eczku i zabra� si� do
roboty, a ojciec powiedzia�
opieraj�c si� o s�upek:
- No, ju� wszystkie! - I d�ug�
chwil� przygl�da� si� robocie na
ganku.
- A tam u s�siad�w, �eby
palcem o palec stukn�li w
ogrodzie! - doda� kiwaj�c g�ow�.
- Taki ogr�d! Taki szmat ziemi i
nic! Drzewa dziczej�, inspekta
zapuszczone. Ot, gospodarka.
Ile� to razy w ci�gu lata
m�wili o tych dziwnych
s�siadach, co nie sieli, nie
orali, nie wiadomo co.
Sprowadzili si� rok temu z
miasta ze stolicy i boczyli si�
na ca�� t� prowincj�, na te
domki pochowane w g�stwie
ogrod�w, na nie brukowane ulice,
po kt�rych spacerowa�y wiecznie
strapione kozy i aroganckie,
wsz�dobylskie �winie, na ludzi z
miasteczka, kt�rzy �yli sobie
powolutku i nie �piesz�c si�
spe�niali sumiennie swoj�
powinno��.
Opowiadano sobie w miasteczku,
�e ci nowi przybysze byli ongi�
bardzo bogaci i tak si� oto
pogodzi� nie mogli ze
zmienionymi warunkami bytu.
Ciotka Wikcia najbardziej si�
oburza�a.
- Ja to bym im pozabiera�a i
ogr�d, i to gospodarstwo -
m�wi�a. - Jak Boga mego! Powinno
by� takie prawo, �e nie wolno
marnowa� dar�w Bo�ych, no nie?
Nie chcesz robi�, to ruszaj w
�wiat!
Ojciec bardzo si� gniewa� na
takie gadanie. �al mu by�o
zaniedbanego ogrodu, ale c� z
tego? Ka�dy ma prawo robi� po
swojemu, co mu si� podoba.
- Jak mi si� spodoba, to
wszystkie drzewa wyr�bi� i
nasiej� het, precz samego
koperku. �eby Wikcia wiedzia�a,
�e jak mi si� spodoba, to tak
zrobi�.
Ciotka a� zaczerwieni�a si� ze
z�o�ci.
- A �eby J�zef wiedzia�, �e
jak to zrobi, to wszystkie kozy
z miasteczka zegnam na ten
koperek! - krzykn�a.
- A to jakim prawem? - oburzy�
si� ojciec. - Ju� nie mam mo�e
prawa sia� koperku w moim
ogrodzie? Jak mi si� spodoba, to
i pokrzyw� przeflancuj� na
grz�dki i b�d� podlewa�.
A matka i Jerzy �miali si�, a�
im si� mak wysypywa� na pod�og�.
Ma�o to razy ojciec i ciotka
Wikcia k��cili si�, wcale nie
wiadomo o co, potem w
przyk�adnej zgodzie stawali do
pracy, pomagaj�c sobie
wzajemnie.
Jerzy, p�ki by� ma�y, nie
cierpia� tych k��tni i zaraz
krzycza�, zacisn�wszy pi�stki: -
Mamo, ja nie chc�! - Ale teraz
ju� wiedzia�, �e wszystko
ko�czy�o si� dobrze i weso�o.
Taka sobie przyjacielska zwada.
Teraz, gdy tak �mia� si� z
ca�ego serca, zobaczy� nagle
mi�dzy drzewami s�siedniego
ogrodu ciemn� sukienk� Zoi.
Przypomnia� sobie, �e nie
powiedzia� jej o przebiegu
zebrania, wi�c wypr�niwszy
rozci�t� mak�wk� pobieg� do
ogrodu.
Zoja przywita�a go bez
entuzjazmu, a nawet z pewnym
zak�opotaniem. Rozejrza�a si�
l�kliwie dooko�a i zapyta�a:
- Czego chcesz?
Jerzy stropi� si�.
- Niczego. To jest,
przyszed�em ci powiedzie� o
zebraniu.
- Mnie to nic nie obchodzi -
powiedzia�a patrz�c w ziemi�.
Jerzy zirytowa� si�.
- Wi�c mo�e ci� obejdzie, jak
powiem, �e mamy wszyscy
przysi�ga�, �e nie brali�my
skarbonki - rzek� z hamowan�
z�o�ci�.
Zoja sp�on�a rumie�cem.
- Nic mi do tego - odpar�a
wynio�le.
Jerzy nagle straci� panowanie
nad sob�. Chwyci� Zoj� za
ramiona i potrz�saj�c ni�
silnie, wykrztusi� z gniewem:
- Nic ci� nie obchodzi, nic
si� nie wtr�casz, udajesz
kr�low�, a swoje robisz po
cichutku, co?
Pu�ci� dziewczyn� i sam si�
przerazi�. Sta�a spokojnie i
przygl�da�a mu si� bez gniewu.
- C� si� mam wtr�ca�, chyba
ja nie nale�� do was? -
zapyta�a. - Wy sobie m�wicie
r�ne rzeczy po cichu i kochacie
si�, i macie swoich przyjaci� i
swych wrog�w, i zamieniacie si�
na scyzoryki i o��wki, a ja
jestem obca.
S�uchaj�c tego Jerzy
zawstydzi� si�. Rzeczywi�cie,
czy ktokolwiek z nich w klasie
zaopiekowa� si� t� dziewczynk�,
gdy przyby�a do nich rok temu,
obca, nie�mia�a, zal�kniona? Czy
kto zbli�y� si� do niej,
dopom�g� jej do zapoznania si� z
klas�? Nikt.
Wszyscy odnie�li si� do niej
oboj�tnie, nie�yczliwie, nikt
jej nie wci�gn�� w kr�g �ycia
klasy, nikt jej nie wtajemniczy�
w sprawy, nadzieje i troski
og�u.
I zosta�a tak przez ca�y rok
poza nawiasem, obca wszystkim i
nikomu niepotrzebna.
- Dlaczego sama si� nie
postara�a�? - powiedzia�
niepewnie.
Tylko wzruszy�a ramionami.
- My�lisz, �e to tak �atwo...
szczeg�lniej... - urwa�a
rozpocz�te zdanie i pochyli�a
g�ow�.
- Szczeg�lniej co?
- Szczeg�lniej, kiedy si� jest
brzydk�, g�upi� i z��
dziewczyn�! - krzykn�a jednym
tchem.
Jerzy a� cofn�� si� ze
zdziwienia.
- Kto ci to powiedzia�? -
odkrzykn�� gniewnie.
- My�lisz, �e nie wiem? Wiem
bardzo dobrze, �e jestem
brzydk�, g�upi� i z�� dziewczyn�
- powt�rzy�a z jakim�
rozpaczliwym uporem.
- K�amiesz - ostro zaprzeczy�
Jerzy. - Wcale nie jeste�
brzydka, przeciwnie - nawet
�adna, ale to nie jest wa�ne.
Wa�ne jest, �e nie jeste�
g�upia; gdyby� si� postara�a i
by�a odwa�niejsza, mog�aby� by�
pierwsz� uczennic� w klasie. I w
ko�cu na pewno nie jeste� z�a.
- Jestem!
- Nieprawda! Nie k�am! -
krzykn�� Jerzy tupi�c nog�.
- Wi�c naturalnie Zoja znowu
k�amie - powiedzia� suchy g�os
tu� za plecami dzieci.
Jerzy odwr�ci� si�: o dwa
kroki za nimi sta�a m�oda, t�ga
osoba, o g�adko zaczesanych,
jasnych w�osach i
bladoniebieskich, p�ytko
osadzonych oczach. Trzyma�a za
r�k� �liczn�, rumian� Hani�,
kt�ra z niewzruszon� powag�
zajada�a jab�ko.
- Nawet ju� koledzy poznali
si� na tobie - powiedzia�a owa
pani, kt�r� Jerzy dostrzega�
niekiedy w ogrodzie i bra� za
matk� Zoi .
Chwil� trwa�o milczenie, po
czym pani rzek�a:
- Zoja, prosz� do domu -
zupe�nie takim samym g�osem i
tonem, jakim dnia poprzedniego
ojciec dziewczynki powiedzia� to
samo zdanie. Ale niespodziewanie
Zoja nie poruszy�a si� z
miejsca. Odpowiedzia�a ch�odno:
- Dobrze. Za chwil� przyjd�. -
Oczy jej zwar�y si� z oczami
m�odej pani, kt�ra powoli
spu�ci�a powieki i zawr�ci�a w
g��b ogrodu, wzdychaj�c ci�ko.
- Czy to jest twoja matka? -
szeptem zapyta� Jerzy.
- Nie, nie - wybuchn�a
gwa�townie - to nie jest moja
matka, to jest nasza gospodyni.
Mama umar�a, a ona mnie
nienawidzi. Gdybym mog�a,
uciek�abym w �wiat na zawsze.
Jerzy schwyci� dziewczynk� za
r�ce.
- Cicho b�d�, co ty pleciesz?
- szepta� w przera�eniu. -
Uspok�j si�. Na pewno ci si�
wydaje, dlaczego mia�aby ci�
nienawidzi�?
Zoja milcza�a ju�, oddychaj�c
ci�ko. Rzek�a po chwili:
- Nie wiem, dlaczego... by�am
dla niej z�a na pocz�tku, to
prawda. Mama mnie kocha�a,
wszystko mi by�o wolno. A kiedy
j� tatu� sprowadzi�, �eby si�
nami opiekowa�a, wszystko si�
zmieni�o. Zreszt� ja ju� nie
wiem, jak to si� sta�o -
zako�czy�a z oczami pe�nymi �ez.
- Teraz i ona, i tatu� kochaj�
tylko Hanusi�... To prawda, �e
Hanusia jest �liczna i
pieszczotliwa, i �agodna.
Jerzy sta� teraz bezradnie i
nie wiedzia�, co m�wi� wobec tej
bezgranicznej rozpaczy.
- A teraz to ja ju� ci�gle
robi� im na z�o�� - powiedzia�a
jeszcze Zoja - i oni coraz
wi�cej mnie nienawidz�.
Jerzy wr�ci� do swego domu z
ogromnym ci�arem na sercu i
chaosem spl�tanych my�li w
g�owie.
Wieczorem zrobili narad�.
Ojciec, matka, ciotka Wikcia i
on. Opowiedzia� wszystko
dok�adnie.
Ojciec my�la� g�adz�c r�k�
wygolon� brod�; druty, na
kt�rych ciocia Wikcia robi�a
r�kawice na zim�, brz�cza�y
z�owrogo, a matka wzdycha�a
ci�ko, rozk�adaj�c obrus w
krat� na stole.
- Biedne dziecko - powiedzia�a
w ko�cu i palcem obtar�a �z� w
k�cie oka.
- Moje zdanie takie - szorstko
wyg�osi�a ciotka. - Paskudni
ludzie, kt�rzy zaniedbuj� ogr�d
i zam�czaj� dziecko. Pewnie
tamten chce si� o�eni� z t�
kobiet�, a jej znowu
niepotrzebne cudze dziecko. Wi�c
chce j� gdzie� wyprawi� z domu,
i kwita.
Ale ojciec nie by� zadowolony
z tego wniosku.
- A ja tam znowu tak nie my�l�
- rzek�. - Hanusia te� nie jej
dziecko, a kocha j� i pie�ci. To
pewnie inaczej by�o - i znowu
zamy�li� si� stukaj�c palcem o
st�.
Jerzy siedzia� bardzo
zmartwiony, pierwszy raz od
poniedzia�ku nie my�la� o
skarbonce.
W ko�cu ojciec ju� si�
domy�li�, przynajmniej tak mu
si� zdawa�o. Wi�c tak, oni byli
podobno bogaci i matka pewnie
strasznie psu�a swoje
dziewczynki. Naraz stracili
maj�tek i jednocze�nie matka
umar�a. Wi�c Zoi ju� nikt nie
pie�ci� i pewnie nie spe�niano
wszystkich jej zachcianek. I
wtedy to przysz�a do domu ta
gospodyni. Mo�e i niez�a
kobieta, ale obca i mo�e nie
bardzo m�dra, wi�c kiedy Zoja
zacz�a grymasi�, a domaga� si�
tego i owego, a gniewa� -
opiekunka zacz�a j� kara� i
skar�y� ojcu, zamiast
wyperswadowa� g�upiemu dziecku.
I tak pewnie powolutku,
powolutku, coraz si� bardziej
nie lubi�y. Zoja robi�a si�
coraz gorsza, a ona, opiekunka,
coraz bezwzgl�dniejsza.
- Jak ty, J�zefie, wszystko
zrozumiesz i wyt�umaczysz -
powiedzia�a matka i przerwa�a
sobie krajanie chleba, �eby
przyj�� i poca�owa� ojca w
czo�o.
- Najgorzej, jak kobiety nie
maj� rozumu - mrukn�a ciotka
Wikcia. - Powiedzia�aby dziecku,
�e tak i tak, pocieszy�aby i
wszystko by�oby dobrze.
Swoj� drog� nazajutrz, w
pi�tek, by�a ju� niew�tpliwie
ostatnia chwila. Los skarbonki
musia� si� rozstrzygn��.
Wszystkie dzieci spogl�da�y na
siebie z niepokojem i
wyczekiwaniem. Liczono ju� tylko
na spryt i pomys�owo�� Jerzego.
Je�li on nic nie wymy�li, je�li
winowajca nie skruszy si� w
ostatniej chwili, wielkie
przykro�ci czekaj� ca�� klas� -
wielki wstyd.
Tego dnia kropi� deszczyk
drobny i uparty; jednolicie
szare niebo nape�nia�o dusz�
smutkiem i zniech�ceniem.
Na pierwszej pauzie Wojtek
napisa� na tablicy:
"Je�eli on odda, to ja mu dam
kilo o�ech�w w�oskich."
Efekt tego napisu os�abi�
troch� b��d w s�owie - orzechy.
Dok�adny Stefek poprawi� go
natychmiast, po czym zmaza� ca�y
napis i powiedzia�:
- Nie powinni�my go
przekupywa�, to nie jest
"atmosfera prawo�ci"!
- Je�liby si� zgodzi�, to jest
�winia - zdecydowa�a Krysia.
Chmury nasuwa�y si� coraz
g�stsze. W klasie by�o tak
ciemno, �e pani od�o�y�a
klas�wk� na nast�pny tydzie�.
Troch� to pocieszy�o zn�kane
dusze, niemniej i na drugiej
pauzie nikt nie mia� ochoty do
zabawy. Dzieci zbiera�y si�
ma�ymi grupkami pod oknami i
naradza�y si� cichutko.
Jerzy nie rusza� si� z �awki -
siedzia� z r�kami w kieszeniach
i gapi� si� w okna.
Daremnie dy�urny Stefek
prosi�: - Wyjd�cie z klasy,
trzeba wywietrzy�. - Godzono si�
na wietrzenie, ale nikt nie
chcia� wyj��. Wilgotny ch��d
wia� przez otwarte okno, mokra
ga��� jarz�biny uderza�a w
szyb�.
Przy ko�cu trzeciej lekcji
wynik�a kr�tka b�jka mi�dzy
Krysi� a Bronkiem. Panna Jadwiga
za��da�a wyja�nie�.
- To... to nic - powiedzia�a
Krysia zaczerwieniona - ja go
tr�ci�am, bo... zreszt� nic
wa�nego.
Bronek by� tego samego zdania.
- O tak sobie, prosz� pani!
Przepraszamy - powiedzia�.
Wobec tego panna Jadwiga nie
pyta�a wi�cej, a zreszt� dzwonek
przerwa� te wyja�nienia.
Dopiero gdy drzwi zamkn�y si�
za nauczycielk�, Bronek wskoczy�
na swoj� �awk� i potrz�saj�c
kartk� papieru, zacz�� krzycze�
wniebog�osy:
- Przy�apa�em, przy�apa�em!
- Wcale nie! - dar�a si�
Krysia. - To jest list prywatny,
oddaj zaraz!
- �adnie mi prywatny, znamy
si� na takich listach. Wszystkie
si� tak zaczyna�y!
Dzieci zwartym murem otoczy�y
walcz�cych. Bronek jedn� r�k�
broni�c si� przciw Krysi, drug�
poda� Jerzemu skrawek papieru
wydarty z kajetu.
To, co z tego skrawka Jerzy
wyczyta� g�o�no, brzmia�o
rzeczywi�cie dosy� podejrzanie:
"Je�eli mi obieca... -" tylko
tyle.
- Wszystkie listy od "niego"
tak si� zaczyna�y - powiedzia� z
triumfem Bronek. - Dalej mia�o
by� naturalnie: "obiecacie, �e
kupimy map� - oddam skarbonk�".
Dzieci spojrza�y na Krysi�.
Nie posiada�a si� ze z�o�ci.
- Wcale nie b�d� z nim m�wi�,
przez ca�e �ycie! - krzykn�a w
kierunku Bronka. - Zajada si�
przez ca�y dzie� i ju� ma same
ul�ga�ki w g�owie zamiast m�zgu!
- No dobrze - powiedzia� Jerzy
- ale c� to pisa�a� na tym
papierku?
- Na tym papierku? Pisa�am, co
mi si� podoba�o! List do
papie�a, skarg� do s�du na
najg�upszych ch�opc�w w �wiecie,
Bronk�w. Zreszt� tobie powiem -
zako�czy�a ju� troch�
spokojniejszym g�osem. -
Odpisywa�am R�zi, kt�ra napisa�a
do mnie z zapytaniem, czy p�jd�
z ni� jutro na orzechy do lasu.
Masz tu jej kartk�... A ja
chcia�am odpowiedzie�: "Je�eli
mi obiecasz, �e pomo�esz mi
odrobi� zadania, bo mi nie
wypadaj�, to p�jd�".
Jerzy uzna� to wyt�umaczenie
za wystarczaj�ce i dzieci
rozesz�y si� po klasie, kpi�c z
Bronka na pot�g�.
Dopiero po ostatniej lekcji
Jerzy krzykn�� do wychodz�cych:
- Poczekajcie, co� wam powiem!
Dzieci zatrzyma�y si� przy
�awkach. W�adek zamkn��
starannie drzwi na korytarz i
stan�� przy nich na stra�y.
- Przede wszystkim pytam si�
was, czy nie zgadzacie si�
ust�pi� i kupi� map� za
pieni�dze w skarbonce?
- NIe, nie! - krzykn�li prawie
wszyscy.
Jerzy spojrza� na Zoj�.
Siedzia�a spokojnie, z r�kami
z�o�onymi na teczce. Oczy ich
spotka�y si�. Zoja powoli
spu�ci�a powieki; i ona si�
widocznie nie zgadza�a.
Jerzy zawo�a� weso�o:
- Wi�c si� nie zgadzamy,
naturalnie. Ja my�l�, �e ten
kto�, kto zabra� skarbonk�,
zrobi� to z dw�ch przyczyn:
najpierw chcia� dokuczy� nam
troch�, a po wt�re - chcia� si�
zabawi�. Bo przecie� to wszystko
razem by�o �mieszne! Tysi�c razy
da� nam okazj� do z�apania go,
pisz�c na tablicy i podrzucaj�c
papierki, a my�my go nie
z�apali. Ale on si� myli, je�li
przypuszcza, �e to dlatego, �e
wszyscy jeste�my gapy. Po prostu
nikomu z nas nie chcia�o si�
ustawicznie szpiegowa�.
Wierzyli�my, �e on sam w ko�cu
zrozumie, �e gro�b� nie wymo�e
od nas obietnicy. Ja my�l�, �e
jemu si� chce rz�dzi� w klasie,
ale ju� kiedy� powiedzia�em, �e
rz�dzenie, oparte na wymuszeniu,
jest kr�tkotrwa�e i
niebezpieczne. Dlatego lepiej
tak post�powa�, �eby nas wszyscy
kochali, szanowali i cenili,
wtenczas nie potrzeba �adnych
sztuczek, i tak s�uchaj� ci�,
gdy potrzeba.
- Ot� to w�a�nie! -
powiedzia� z zadowoleniem
Bronek.
- Wi�c teraz on powinien to
zrozumie�, �e nawet gdyby�my sto
razy woleli kupi� map� ni� da�
pieni�dze na ten pomnik - to i
tak, p�ki tego ��daj� od nas pod
przymusem, ust�pi� nie mo�emy,
bo to by�oby upokarzaj�ce.
- Wiwat, Jerzy! - wrzasn��
Sta� Marzec, brat Stefki.
- Gdyby�my ust�pili, to
rzeczywi�cie m�g�by potem nami
gardzi�. A tak wolimy, �eby
pieni�dze przepad�y. Nie my si�
b�dziemy tego wstydzili, tylko
on, cho�by nawet wiedzia� na
pewno, �e nikt nie zna jego
imienia, to i tak b�dzie si�
wewn�trznie wstydzi� do ko�ca
�ycia.
- To jest w�a�nie atmosfera
prawo�ci! - krzykn�� ol�niony
Bronek, wyrzuci� teczk� pod
sufit i gwizdn�� rado�nie.
Wszyscy nagle poczuli si�
jakby wyzwoleni z ci�kiej
udr�ki.
- No dobrze, ale panna
Jadwiga? - powiedzia�a Krysia.
- Ja ufam, �e jutro skarbonka
si� znajdzie - zapewni� Jerzy. -
Zabawa si� sko�czy. I to
najdoskonalej, bo on zwyci�y
tym, �e�my go nie przy�apali, a
my - �e�my mu nie ulegli. Pannie
Jadwidze wyt�umaczymy to
wszystko i zrozumie, bo jest
m�dra. No, do widzenia! Tylko
jeszcze jedno, Musicie mi
obieca�, �e jutro rano nikt nie
b�dzie si� stara� podpatrzy�,
kto odniesie skarbonk�.
Obiecali niezbyt ch�tnie, ale
obiecali. Strasznie niejednemu
le�a�o na sercu to, �e sprawa
pozostanie nie wyja�niona, ale
nie by�o rady. O zmroku Jerzy
nie zapali� lampy w swoim pokoju
i siedzia� cicho na oknie,
spogl�daj�c od czasu do czasu w
ogr�d Zoi.
W s�siednim pokoju ciotka
Wikcia i matka obiera�y orzechy
w�oskie z przegni�ych zielonych
�upin i zsypywa�y je do worka -
ojciec mia� zamiar nazajutrz
rano zanie�� je na targ.
- Ci�gle my�l� i my�l� o tej
biednej dziewczynce -
powiedzia�a matka.
- Co tu du�o my�le�? - odpar�a
ciotka Wikcia. - Ma�o to z�ych
ludzi na �wiecie, ma�o to
takich, co sobie dokuczaj�, �e
niech Pan B�g broni?
- Najpierw, �e ma�o -
zaprzeczy�a matka - a potem, �e
na wszystko jest rada, jak si�
cz�owiek postara.
Ciotka Wikcia burkn�a co�
niewyra�nego.
Jerzy ju� od chwili �ledzi�
niewielk�, ciemn� posta� Zoi
snuj�c� si� po ogrodzie.
Cichutko wyskoczy� przez okno,
przemkn�� do p�otu i patrza�.
Zoja chodzi�a, zdawa�o si�,
bez celu rozgl�daj�c si� woko�o,
w ko�cu krokiem bardzo
przy�pieszonym posz�a �cie�k�
r�wnoleg�� do parkanu.
Kryj�c si� i t�umi�c kroki,
Jerzy sun�� w tym samym
kierunku, tu� pod p�otem.
W ko�cu Zoja zatrzyma�a si�.
Rozejrza�a si� raz jeszcze
uwa�nie, potem ukl�k�a na trawie
i czego� szuka�a g��boko w
kretowisku. Po chwili wsta�a i
otuliwszy si� szczelnie
granatow� pelerynk�, posz�a w
kierunku domu. Gdy mija�a
Jerzego, ukrytego za krzakami
porzeczek, ch�opiec pos�ysza�
wyra�nie lekki pod�wi�k monet
pod granatow� pelerynk�.
- Naturalnie, wiedzia�em! -
westchn�� z triumfem i �alem i
powl�k� si� w g��b ogrodu do
ojca, kt�ry mimo zmroku wycina�
jeszcze kapust�. Wesp� z ojcem
znie�li mokre, ci�kie g�owy,
chrupi�ce w r�kach, na w�z w
podw�rzu i po ciemku ju� prawie
wr�cili do domu.
Rosa wsz�dzie b�yszcza�a ostro
w promieniach porannego s�o�ca.
Matka wyprawi�a ju� na targ ojca
i ciotk� Wikci�, a Jerzego do
szko�y i sta�a teraz przed
domem, chowaj�c r�ce pod
fartuch, bo ranek by� bardzo
ch�odny.
Matce wyda� si� ten poranek
jesienny - najrado�niejszymi
s�owami modlitwy. Wbieg�a do
domu, wyj�a z komody du�y,
bia�y, w��czkowy szal w kolorowe
ko�a i okrywszy si� nim, posz�a
odwa�nie do domu s�siad�w.
- Dzie� dobry pani! -
powiedzia�a do t�giej kobiety,
kt�ra w�a�nie wyprowadzi�a do
ogrodu Hanusi�, ubran� w
czerwony �akiecik.
- Ot tak, przysz�am po
s�siedzku - odpowiedzia�a na
pytaj�ce spojrzenie m�odej
gospodyni. - �e to ju� ca�y rok
obok siebie mieszkamy, a tak
jakby�my si� nie zna�y.
- Rzeczywi�cie - odpar�a
ch�odno m�oda kobieta.
Matka nie da�a za wygran�,
cho� czu�a, �e j� co� w gardle
�ciska. Nigdy nie by�a bardzo
odwa�na do ludzi, ale jak
trzeba, to trzeba.
- Nieraz tak sobie m�wimy z
m�em, �e pa�stwo tu obcy, wi�c
mo�e nie wiedz� tego i owego, �e
mo�e by�my mogli w czym pom�c
albo doradzi�.
- Dzi�kuj�. Doskonale sobie
radzimy.
Matka prze�kn�a �lin�.
- Bo my tu z m�em ju� od
wiek�w mieszkamy, wi�c ju� i
urz�dzili�my si� jako tako, i
ogr�d przynosi nam du�y doch�d.
To tak sobie m�wimy, �e pa�stwa
ogr�d taki ogromny, ho, ho!
�licznie by go mo�na uprawi�,
du�e by z tego pieni�dze by�y.
M�oda kobieta okaza�a
zainteresowanie.
- Ale u nas to nikt nie wie,
jak sobie z tym poradzi�, bo pan
jest z du�ego miasta, gdzie nie
ma ogrod�w, ja te� nigdy nie
by�am na wsi. Pani m�wi, �e z
takiego ogrodu mo�na by mie�
po�ytek opr�cz owoc�w i jarzyn
dla siebie?
Dopiero� si� matka rozwiod�a o
kapu�cie, o kalafiorach,
pomidorach, malinach.
Posz�y obydwie do ogrodu i
zaraz matka pokaza�a, gdzie by
za�o�y�a inspekty, a gdzie
szparagarni�. Wszystko dok�adnie
obejrza�y i uradzi�y.
- M�j m�� jest ogrodnik
wykwalifikowany - m�wi�a matka -
on po s�siedzku w wolnej chwili
wszystko poka�e, poradzi, jak i
co.
Ju� rozmawia�y przyja�nie o
wszystkim.
- Tak, to jedno tylko, �e
k�opot mam z Zoj� - m�wi�a m�oda
kobieta, a g�os jej nabra� znowu
obcego d�wi�ku. - To prawda,
ci�ko nam teraz, bo ojciec
dziewczynek wszystko straci�, co
mia�. Nie ze swojej winy - pani
wie, jak to czasem nie uda si�
jaki� interes i przepad�
maj�tek! No, wi�c c�, w�a�nie
pobierzemy si� nied�ugo; oboje
jeste�my m�odzi, to si� jeszcze
dorobimy. Tylko to jedno, �e z
Zoj� ani rusz.
I okaza�o si�, �e ojciec
Jerzego mia� racj�. W�a�nie tak
by�o, jak m�wi�. Zoj� dawniej
rozpieszcza�a matka. By�a bardzo
�agodna i dzieci swoje kocha�a
nad wszystko.
- Ja nie rozumiem, jak to
mo�na tak dziecko psu� -
powiedzia�a z irytacj� m�oda
kobieta. - Od pierwszego dnia,
jak przysz�am do tego domu,
zacz�o si�. Zoja chce tego, to
zn�w tamtego, domaga si�,
gniewa, z�o�ci, a tu nieraz
brakowa�o pieni�dzy na mi�so.
Wi�c musia�am j� kara�. Wtedy ze
z�o�ci zacz�a mi dokucza�, a
jak ojciec to zobaczy� - wybi�
j�. No i ju� tak dalej posz�o.
W ogrodzie zrobi