2480
Szczegóły |
Tytuł |
2480 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2480 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2480 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2480 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DAVID EDDINGS
CZARODZIEJKA Z DARSHIVY
KSI�GA CZWARTA MALLOREONU
SCAN-DAL
PROLOG
B�d�cy kr�tk� histori� Wschodniego Imperium z Cesarzy Melceny i Mallorei.
Drukarnia Uniwersytetu w Melcene
Pocz�tki Imperium Melce�skiego pozostan� dla nas na zawsze tajemnic�. Wed�ug niekt�rych legend prekursorzy Melcen�w przybyli w prymitywnych d�ubankach z wielkiego morza le��cego na wsch�d od Wysp Melce�skich; wed�ug innych - przodek Melcen�w wywodzi� si� z tajemniczej kultury, istniej�cej w Dalazji od zarania dziej�w. Jakiekolwiek by�y jej pocz�tki, Melcena pozostaje najstarsz� cywilizacj� zamieszkuj�c� Ziemi�.
Melcena zawsze by�a �ci�le zwi�zana z morzem, a jej pierwotne tereny le�a�y na wyspach za wschodnim wybrze�em kontynentu mallorea�skiego. Stolica, Melcene, uchodzi�a za miasto o�wiecenia i wysokiej kultury, przy kt�rym Tol Honeth stanowi�o prymitywn� wiosk�, a Mal Zeth by�o co najwy�ej skupiskiem podniszczonych namiot�w. Jedynie Kell, wpatrzone w niebo, mog�o rywalizowa� z rodow� siedzib� Melcen�w.
Katastrofa spowodowa�a jednak, �e Melcena przesta�a si� izolowa�. Jakie� pi�� tysi�cy lat temu na Zachodzie nast�pi� wielki kataklizm. Angarakowie i Alornowie widz� w nim skutek teologicznego sporu bog�w. Nie powinno si� jednak traktowa� powa�nie takiego t�umaczenia, kt�re wszak�e rzuca pewne �wiat�o na t� spraw� i wspomaga wysi�ki prymitywnych umys��w, zmierzaj�ce do wyja�nienia dzia�ania si� natury.
Bez wzgl�du na to, jaka by�a jego przyczyna, kataklizm spowodowa� p�kni�cie protokontynentu, wywo�uj�c gigantyczne fale przyp�ywu. Pocz�tkowo poziom morza obni�y� si�, a nast�pnie podni�s�, by w ko�cu znieruchomie� w miejscu, w kt�rym obecnie przebiega linia brzegowa. Skutki okaza�y si� katastrofalne dla Melceny. Po�owa l�d�w staro�ytnej krainy znalaz�a si� pod wod�. Chocia� straty materialne przewy�szy�y wszelkie wyobra�enie, to ogromna wi�kszo�� ludzi ocala�a, zamieszkuj�c teraz niewielkie wysepki powsta�e z zalanych ogromnych niegdy� wysp. Stolica, Melcene, przed katastrof� by�a miastem targowym po�o�onym w g�rach, gdzie ludzie nie byli nara�eni na wp�yw zab�jczego klimatu, jaki panowa� na ni�ej po�o�onych obszarach tropikalnych. Kiedy Melcena leg�a w gruzach zniszczona trz�sieniem ziemi i powodzi�, linia brzegowa przybli�y�a si� na jak�� mil� do mur�w miasta.
Po okresie odbudowy sta�o si� jasne, �e wysepki nie mog� d�u�ej utrzyma� tak licznej populacji, tote� Melcenowie zwr�cili si� ku sta�emu l�dowi. Najbli�ej znajdowa�a si� po�udniowo-wschodnia Mallorea - obszar zamieszkany przez narody tej samej rasy, pos�uguj�ce si� podobnym j�zykiem. Melcenowie zwr�cili uwag� na te obszary, kt�re by�y podzielone pomi�dzy pi�� prymitywnych kr�lestw: Gandahar, Darshiv�, Celant�, Peldane i Rengel. Wkr�tce, wykorzystuj�c technologiczn� przewag�, Melcenowie opanowali te kraje i wcielili je do b�yskawicznie rosn�cego imperium.
Pot�ga imperium melce�skiego opiera�a si� na biurokracji. Mimo �e biurokratyczne formy rz�d�w cechowa�o wiele wad, dostarcza�y jednak korzy�ci, gdy� trze�wy pragmatyzm pozwala� znale�� praktyczne sposoby poprawienia efektywno�ci pracy. Nie by�o tu miejsca na kaprysy, uprzedzenia i egocentryzm, kt�re to cechy tak cz�sto charakteryzowa�y - i os�abia�y inne formy rz�d�w. Biurokracja melce�ska by�a na wskro� praktyczna. Melce�ski spos�b my�lenia zosta� ca�kowicie zdominowany koncepcj� "arystokracji talentu"; gdy jedno biuro zignorowa�o pewn� utalentowan� jednostk�, drugie czym pr�dzej korzysta�o ze sposobno�ci i j� przechwytywa�o.
R�ne departamenty rz�du melce�skiego w poszukiwaniu geniuszy rzuci�y si� na zdobyte prowincje sta�ego l�du. Podbite ludy zosta�y w ten spos�b wci�gni�te w wartki nurt �ycia imperium. Jak zawsze, pragmatyczni Melcenowie pozostawili na tronach kr�lewskie rody pi�ciu prowincji wol�c dzia�a� poprzez trwaj�ce ju� linie w�adzy ni� ustanawia� nowe.
Przez nast�pne tysi�c czterysta lat Imperium Melce�skie kwit�o, oddalone od teologicznych i politycznych wa�ni zachodniego kontynentu. �wiecka i wysoce wykszta�cona cywilizacja melce�ska nie zna�a niewolnictwa, a handel z Angarakami i podbitymi przez nich ludami w Karandzie i Dalazji przynosi� ogromne profity. Stara stolica Melcene sta�a si� g��wnym centrum nauki. Na nieszcz�cie niekt�rzy naukowcy melce�scy zainteresowali si� wiedz� tajemn�. Kontakty ze z�ymi mocami przewy�szy�y daleko zwyk�e praktyki Morindim�w czy Karand�w i zacz�y wkracza� na coraz ciemniejsze obszary, uczeni czynili post�py w magii i nekromancji, lecz w sferze ich g��wnego zainteresowania znalaz�a si� alchemia.
Pierwsza konfrontacja z Angarakami mia�a miejsce w tym w�a�nie okresie. Mimo �e podczas pierwszego starcia Melcenowie odnie�li zwyci�stwo, to jednak zdawali sobie spraw�, �e w ko�cu Angarakowie zwyci꿹 ich, maj�c przewag� liczebn�.
Podczas gdy Angarakowie wi�kszo�� wysi�k�w koncentrowali na ustanowieniu Protektorat�w Dalazja�skich, zapanowa� rozwa�ny tymczasowy pok�j. Kontakty handlowe mi�dzy dwoma narodami ujawnia�y nieco lepsze wzajemne zrozumienie, cho� Melcenowie nie ukrywali swego rozbawienia, widz�c jak g��boko jest zakorzeniona religia w umys�ach Angarak�w uwa�anych dot�d za najbardziej cywilizowanych. W ci�gu nast�pnych tysi�ca o�miuset lat stosunki mi�dzy obu nacjami pogorszy�y si� i zdarza�y si� nawet ma�e wojny, rzadko trwaj�ce d�u�ej ni� rok czy dwa. Obydwie strony skrupulatnie unika�y anga�owania pe�nych si�, wyra�nie nie chc�c totalnej konfrontacji.
W celu uzyskania wi�kszej wiedzy o sobie nawzajem, w obu narodach rozwin�a si� tradycja wymiany dzieci przyw�dc�w na pewne okresy. Synowie wysokich rang� melce�skich urz�dnik�w byli wysy�ani do Mal Zeth, by tam �y� w rodzinach angarackich genera��w, a syn�w genera��w wysy�ano na wychowanie do stolicy imperium. W rezultacie wykszta�cono grup� m�odych ludzi o kosmopolitycznych pogl�dach, kt�re wkr�tce przenikn�y w struktury klasy rz�dz�cej Imperium Mallorea�skim.
Jedna z takich wymian, maj�ca miejsce pod koniec czwartego tysi�clecia, doprowadzi�a ostatecznie do zjednoczenia dw�ch narod�w. W wieku oko�o dwunastu lat m�odzian imieniem Kallath, syn angarackiego genera�a, zosta� wys�any do Melcene, by sp�dzi� tam lata dojrzewania w rodzinie cesarskiego ministra spraw zagranicznych. Minister cz�sto spotyka� si� z rodzin� cesarsk� na gruncie urz�dowym i towarzyskim i Kallath wkr�tce sta� si� mile widzianym go�ciem w pa�acu. Cesarz Molvan by� ju� starszym cz�owiekiem a tylko jednemu z jego dzieci uda�o si� prze�y�, c�rce o imieniu Danera, prawdopodobnie rok m�odszej od Kalatha. Sprawy pomi�dzy dwojgiem m�odych ludzi toczy�y si� naturalnym torem, a� Kallath w wieku osiemnastu lat zosta� wezwany do Mal Zeth, by rozpocz�� karier� wojskow�. B�yskawicznie przeszed� poprzez wszystkie stopnie a� do stanowiska genera�a gubernatora okr�gu Rakuth, jakie osi�gn�� w wieku dwudziestu o�miu lat, staj�c si� w ten spos�b najm�odszym genera�em w historii. Rok p�niej uda� si� do Melcene, gdzie poj�� za �on� ksi�niczk� Daner�.
W nast�pnych latach dzieli� sw�j czas mi�dzy Melcene a Mal Zeth, buduj�c wsz�dzie twierdze i warownie, i kiedy w roku 3829 zmar� cesarz Molvan, Kallath by� w pe�ni przygotowany do obj�cia w�adzy. Cho� kilku innych pretendent�w do tronu zmar�o nagle w tajemniczych okoliczno�ciach, koronacji Kallatha w 3830 roku towarzyszy�o wiele sprzeciw�w ze strony wysoko postawionych rodzin. Sprzeciwy zosta�y uciszone brutalnie i skutecznie przez kohorty m�odego w�adcy. Danera da�a mu siedmioro zdrowych dzieci, by zapewni� kontynuacj� linii Kallatha.
W nast�pnym roku podr�uj�c do Mal Zeth, Kallath przywi�d� armi� melce�sk� do granicy Delchinu, gdzie stan�a w gotowo�ci. W Mal Zeth wystosowa� ultimatum do Walnego Zgromadzenia. Dysponowa� w�asn� armi� z okr�gu Rakuth oraz ze wschodnich prowincji w Karandzie, gdzie angarccy wojskowi gubernatorzy przyrzekli mu lojalno��. Wraz z wojskiem stoj�cym na granicy Delchinu dawa�o mu to absolutn� przewag� militarn�. Za��da�, by obwo�ano go naczelnym dow�dc� armii angarckiej. W przesz�o�ci cz�sto genera�owie pe�nili ten urz�d, lecz to Walne Zgromadzenie sprawowa�o wsp�lne rz�dy. Teraz ��danie Kallatha przynios�o co� nowego: jego cesarska w�adza by�a dziedziczna i naczelne dow�dztwo Angaraku r�wnie� mia�o przechodzi� z pokolenia na pokolenie. Genera�owie zgodzili si� bezradnie na owo ��danie i Kallath rozpocz�� swe panowanie na kontynencie jako cesarz Melceny i naczelny dow�dca Angaraku.
Integracja Melceny i Angaraku odbywa�a si� burzliwie, lecz w ko�cu cierpliwo�� melce�ska zwyci�y�a angarack� brutalno��. Z biegiem lat sta�o si� oczywiste, �e biurokracja melce�ska by�a dalece bardziej skuteczna ni� wojskowa administracja angarcka. Biurokraci zajmowali si� doczesnymi sprawami, jak parytety czy waluty. St�d by� ju� tylko krok do powstania Kontynentalnego Biura Dr�g. Przez kilkaset lat biurokraci zarz�dzali ka�dym aspektem �ycia na kontynencie. Wyszukiwali utalentowanych m�czyzn i kobiety nawet w najodleglejszych zak�tkach Mallorei bez wzgl�du na ras�. Wkr�tce dzia�y administracyjne z�o�one z Melcen�w, Karand�w, Dalazjan i Angarak�w przesta�y by� rzadko�ci�. Do roku 4400 przewaga biurokracji sta�a si� oczywista. Tymczasem stanowisko naczelnego dow�dcy zacz�o traci� znaczenie. Wydaje si�, �e nie istnieje konkretna data zespolenia w jedno tytu�u cesarza Melceny i cesarza Mallorei. Formalnie tytu�u takiego nie u�ywano a� do nieszcz�snego wydarzenia na Zachodzie, kt�re zako�czy�o si� bitw� o Vo Mimbre.
Nawr�cenie Melcen�w na kult Toraka by�o pozorne. Pragmatycznie zaakceptowali formy angarackiego kultu jedynie ze wzgl�d�w politycznych, i Grolimowie z pogard� patrzyli na to, wci�� poddani woli Boga-Smoka, z religijn� obsesj� tak charakterystyczn� dla Angarak�w.
I w 4850 Torak wy�oni� si� nagle z wiek�w odosobnienia w Ashabie. Ogromny szok wstrz�sn�� Mallore�, kiedy �ywy b�g z oszpecon� twarz�, skryt� za wypolerowan� stalow� mask�, pojawi� si� u wr�t Mal Zeth. Cesarz zosta� usuni�ty, Torak przej�� w�adz� jako Kal Torak - Kr�l i B�g. Rozes�ano pos�a�c�w do Cthol Murgos, Mishrak ac Thull i Gar og Nadrak i w 4852 w Mal Zeth odby�a si� narada wojenna. Dalazjan, Karand�w i Melcen�w ogarn�o zdumienie na widok postaci, o kt�rej zawsze s�dzili, i� by�a jedynie mitem. Wstrz�sn�a te� nimi obecno�� uczni�w Toraka.
Torak by� bogiem i nie mia� zwyczaju przemawia�, on wydawa� rozkazy, lecz uczniowie - Ctuchik, Zedar i Urvon - byli lud�mi i analizowali ka�d� spraw� z zimn� pogard�. Natychmiast dostrzegli, �e spo�ecze�stwo sta�o si� prawie ca�kowicie �wieckie, i powzi�li kroki, by zmieni� t� sytuacj�. Dla Mallorei nadesz�y czasy terroru. Grolimowie pojawiali si� wsz�dzie, a sekularyzacja by�a dla nich form� herezji. Od�y�o dawno zapomniane sk�adanie krwawych ofiar wype�niane z fanatycznym entuzjazmem i wkr�tce w ca�ej Mallorei nie by�o wioski, w kt�rej nie dymi�yby przera�aj�ce o�tarze. Jednym ci�ciem uczniowie Toraka po�o�yli kres tysi�cleciom rz�d�w wojskowych i biurokrat�w zwracaj�c Grolimom w�adz� absolutn�. Wkr�tce �ycie w Mallorei zosta�o ca�kowicie podporz�dkowane woli Toraka.
Mobilizacja Mallorei podczas przygotowa� do wojny z Zachodem wyludni�a kontynent, a kl�ska pod Vo Mimbre star�a z powierzchni ziemi ca�� generacj�. Katastrofalna kampania oraz �mier� Toraka z r�ki Stra�nika Rivy dope�ni�y demoralizacji Mallorei. Trz�s�cy si�, stary cesarz pojawi� si� po okresie spoczynku pr�buj�c odbudowa� struktury biurokracji. Wysi�ki Grolim�w w celu utrzymania kontroli spotka�y si� z powszechn� nienawi�ci�. Bez Toraka nie mieli praktycznie �adnej realnej w�adzy. Wi�kszo�� syn�w cesarza zgin�a pod Vo Mimbre, lecz pozosta�o jedno utalentowane dziecko - siedmioletni ch�opiec. Cesarz sp�dzi� kilka ostatnich lat ucz�c i przygotowuj�c syna do sprawowania w�adzy. Kiedy w ko�cu wiek uniemo�liwi� cesarzowi dalsze sprawowanie swej roli, Korzeth, maj�cy oko�o czternastu lat, bezlito�nie usun�� go z tronu i zaj�� jego miejsce.
Po wojnie spo�ecze�stwo mallorea�skie podzieli�o si� ponownie na krainy Melcen�, Karand�, Dalazj� i Staro�ytn� Mallore�. Zosta�y nawet podj�te pewne kroki w celu dalszej dezintegracji na prehistoryczne kr�lestwa istniej�ce jeszcze przed nadej�ciem Angarak�w. D��enia te by�y szczeg�lnie silne w ksi�stwie Gandahar w po�udniowej Melcenie, w Zamad i Voresebo w Karandzie i w Perivor w Protektoratach Dalazja�skich. Nie chc�c podda� si� tak m�odemu cesarzowi krainy te og�osi�y sw� niezale�no��. Wszystko wskazywa�o na to, �e pozosta�e ksi�stwa r�wnie� pod��� t� drog�. Korzeth zareagowa� natychmiast, by st�umi� rosn�c� fal� rebelii. Ch�opiec-cesarz sp�dzi� reszt� �ycia na koniu, dowodz�c prawdopodobnie najbardziej krwaw� kampani� w historii �wiata. U kresu �ycia przekaza� swemu nast�pcy zjednoczon� Mallore�.
Potomkowie Korzetha wprowadzili inne rz�dy na kontynencie. Przed tragiczn� w skutkach wojn� cesarz Mallorei cz�sto by� tylko marionetk�, podczas gdy realna w�adza spoczywa�a w r�kach urz�dnik�w. Teraz jednak tron cesarski oznacza� w�adz� absolutn�, kt�rej centrum przeniesiono z Melcene do Mal Zeth, co wi�za�o si� �ci�le z wojskow� orientacj� Korzetha i jego nast�pc�w. Jak to zwykle bywa, gdy w�adza spoczywa w r�kach jednego cz�owieka, intrygi sta�y si� powszechne. Kwit�y spiski, jako �e urz�dnicy prze�cigali si� w dyskredytowaniu rywali i pozyskiwaniu przychylno�ci cesarskiej. Zamiast pr�bowa� powstrzyma� te pa�acowe knowania potomkowie Korzetha podsycali je uwa�aj�c, �e poddani podzieleni wzajemnym brakiem zaufania nigdy nie zjednocz� si�, by rzuci� wyzwanie w�adzy nadrz�dnej.
Obecny cesarz, Zakath, zasiad� na tronie maj�c osiemna�cie lat. Inteligentny, wra�liwy i zaradny zdawa� si� zapowiedzi� o�wieconych rz�d�w. Osobista tragedia sprawi�a jednak, �e zszed� z pocz�tkowo obranej drogi staj�c si� cz�owiekiem, przed kt�rym trz�s�a si� po�owa �wiata. Obecnie �yje przepe�niony obsesj� w�adzy, a idea zostania kr�lem wszystkich Angarak�w dominuje w jego umy�le od ponad dw�ch dekad. Czas poka�e, czy Zakathowi uda si� zdoby� panowanie nad Zachodnimi Kr�lestwami Angaraku, lecz je�li osi�gnie sw�j cel, w�wczas losy �wiata mog� zosta� ca�kowicie zmienione.
CZʌ� PIERWSZA
Melcena
Rozdzia� I
Jej Wysoko�� Kr�low� Drasni ogarn�� melancholijny nastr�j. Przez okno przystrojonej na r�owo komnaty go�cinnej pa�acu Boktora obserwowa�a swego syna Kheva i syna Baraka z Trellheim, Unraka, bawi�cych si� w sk�panym porannymi promieniami s�o�ca ogrodzie. Ch�opcy weszli w�a�nie w wiek, kiedy wyda�o si�, �e go�ym okiem mo�na dostrzec, jak rosn�, a ich g�osy balansowa�y niepewnie mi�dzy ch�opi�cym sopranem i m�skim barytonem. Porenn westchn�a, wyg�adzaj�c prz�d czarnej sukni. Od �mierci m�a kr�lowa Drasni nosi�a czarne szaty.
- By�by� z niego dumny, m�j drogi Rhodarze - wyszepta�a smutno.
Us�ysza�a s�abe pukanie do drzwi.
- Tak? - odpowiedzia�a nie odwracaj�c si�.
- Jest tutaj Nadrak, kt�ry pragnie si� z tob� zobaczy�, wasza wysoko�� - zaanonsowa� starszy m�czyzna sprawuj�cy funkcj� g��wnego lokaja. - M�wi, �e znasz go, najja�niejsza pani.
- Och?
- M�wi, �e nazywa si� Yarblek.
- Och, tak. Towarzysz ksi�cia Kheldara. Wprowad� go, prosz�.
- Jest z nim kobieta, wasza wysoko�� - doda� g��wny lokaj raczej zdegustowanym tonem. - U�ywa s��w, kt�rych wasza wysoko�� wola�aby nie s�ysze�.
Porenn u�miechn�a si� ciep�o.
- To musi by� Vella - orzek�a. - S�ysza�am ju� wcze�niej jej przekle�stwa. My�l� jednak, �e nie m�wi tego wszystkiego na powa�nie. Zechciej, prosz�, wprowadzi� ich oboje.
- Natychmiast, wasza wysoko��.
Str�j Yarbleka jak zawsze sprawia� wra�enie wy�wiechtanego. W jednym miejscu r�kaw d�ugiego czarnego p�aszcza zosta� prowizorycznie zszyty kawa�kiem surowego rzemienia. Wychudzon� twarz m�czyzny pokrywa� wielodniowy, szorstki i ciemny zarost. W�osy znajdowa�y si� w kompletnym nie�adzie, a jego zapach pozostawia� wiele do �yczenia.
- Wasza wysoko�� - powiedzia� dostojnie, pr�buj�c na nieco chwiejnych nogach wykona� dystyngowany uk�on.
- Ju� pijany, panie Yarbleku? - zapyta�a figlarnie Porenn.
- Nie, naprawd� nie, Porenn - odpar� nie speszony. - To tylko niewielka niedyspozycja po ostatniej nocy.
Kr�lowa nie czu�a si� ura�ona faktem, �e Nadrak zwraca si� do niej po imieniu. Potrzeba formalno�ci nigdy nie istnia�a dla Yarbleka. Wraz z m�czyzn� wesz�a pi�kna nadracka kobieta o niebieskoczarnych w�osach i oczach, w kt�rych migota�y p�omienie. Mia�a na sobie obcis�e, sk�rzane spodnie i czarn�, sk�rzan� kamizel�. Zza cholewek jej wysokich but�w wystawa�y srebrne r�koje�ci gro�nych sztylet�w, a dwa kolejne zatkn�a za szeroki sk�rzany pas okalaj�cy powabn� tali�. Sk�oni�a si� z wdzi�kiem.
- Wygl�dasz na zm�czon�, Porenn - zauwa�y�a. - My�l�, �e potrzebujesz wi�cej snu.
Porenn roze�mia�a si�.
- Powiedz to ludziom, kt�rzy przynosz� mi sterty pergamin�w.
- Lata temu ustanowi�em sobie pewn� regu�� - powiedzia� Yarblek rozsiadaj�c si� bez zaproszenia. - "Nigdy niczego nie zapisuj". Oszcz�dza to czas, jak r�wnie� trzyma mnie z dala od k�opot�w.
- Wydaje mi si�, �e s�ysza�am podobne s�owa z ust Kheldara. Yarblek wzruszy� ramionami.
- Silk mocno stoi na ziemi.
- Nie widzia�am was do�� d�ugo - zauwa�y�a Porenn r�wnie� siadaj�c.
- Przebywali�my w Mallorei - wyja�ni�a Vella rozgl�daj�c si� po pokoju i patrz�c z podziwem na pi�kne meble.
- Czy to nie by�o zbyt niebezpieczne? S�ysza�am, �e panuje tam zaraza.
- Ogranicza si� tylko do Mal Zeth - odpar� Yarblek. - Polgara przekona�a cesarza, �eby zamkn�� miasto.
- Polgara?! - wykrzykn�a Porenn zrywaj�c si� na nogi. - Co ona robi w Mallorei?
- Kiedy widzia�em j� po raz ostatni, zmierza�a prosto do miejsca zwanego Ashaba. Towarzyszy� jej Belgarath z przyjaci�mi.
- W jaki spos�b dotarli do Mallorei?
- My�l�, �e statkiem. Przep�yni�cie wp�aw zabra�oby im zbyt wiele czasu.
- Yarbleku, czy musz� wyci�ga� z ciebie ka�dy pojedynczy strz�p informacji? - zirytowa�a si� Porenn.
- W�a�nie staram si� co� ci powiedzie�, Porenn - powiedzia� nieco obra�onym tonem. - Czy chcesz us�ysze� najpierw opowie�� czy wiadomo�ci? Mam dla ciebie mn�stwo wie�ci, a Vella nawet jeszcze wi�cej ni� chcia�aby przekaza� - przynajmniej mnie.
- Po prostu zacznij od pocz�tku, Yarbleku.
- W ka�dym razie chcesz s�ucha�. - Podrapa� si� po brodzie. - Ta historia nie jest mi obca, poniewa� Silk, Belgarath i reszta przebywali w Cthol Murgos, gdzie zostali schwytani przez Mallorean i Zakath zabra� wszystkich do Mal Zeth. M�odzian z du�ym mieczem, Belgarion, nieprawda�? W ka�dym razie on i Zakath zostali przyjaci�mi...
- Garion i Zakath? - zapyta�a z niedowierzaniem Porenn. - Jak?
- Nie mam poj�cia. Nie by�o mnie w pobli�u, gdy to si� sta�o. W skr�cie: zaprzyja�nili si�, lecz potem w Mal Zeth wybuch�a zaraza. Uda�o mi si� wyprowadzi� Silka i reszt� z miasta, po czym ruszyli�my na p�noc. Rozdzielili�my si� i my pod��yli�my do Venny. Chcieli jecha� do Ashaby, a ja mia�em wozy wy�adowane towarami i chcia�em dotrze� do Yar Marak. Zrobi�em naprawd� dobry interes.
- Dlaczego zmierzali do Ashaby?
- Szli �ladem kobiety imieniem Zandramas, kt�ra uprowadzi�a syna Belgariona.
- Kobiety? Zandramas jest kobiet�?
- Tak mi powiedzieli. Belgarath da� mi pismo dla ciebie. Wszystko w nim jest. M�wi�em mu, �e nie powinien tego pisa�, lecz nie pos�ucha� mnie. - Yarblek wyprostowa� si� lekko na krze�le, pogmera� chwil� w swym przepastnym p�aszczu i wyci�gn�� zw�j nie grzesz�cego zbytni� czysto�ci� pergaminu. Nast�pnie wolnym krokiem podszed� do okna i wyjrza� na zewn�trz. - Czy tam na dole to nie ch�opak Baraka Trellheim? - zapyta�. - To szczeni� z czerwonymi w�osami. Porenn w skupieniu czyta�a wiadomo��.
- Owszem - powiedzia�a nieobecnie, staraj�c si� skupi� na tre�ci pisma.
- Czy on jest tutaj? Chodzi mi o jarla Trellheim.
- Tak. Nie wiem jednak, czy ju� si� przebudzi�. Zesz�ej nocy siedzia� do p�na i by� troch� pijany, kiedy k�ad� si� spa�.
Yarblek roze�mia� si�.
- W porz�dku, to Barak. - Czy jego �ona i c�rki s� razem z nim?
- Nie - odpowiedzia�a Porenn. - Zosta�y w Val Alorn przygotowuj�c si� do �lubu najstarszej c�rki.
- Czy jest ju� wystarczaj�co doros�a?
- Cherekowie pobieraj� si� w m�odym wieku. Wydaje si�, �e my�l�, i� jest to najlepszy spos�b ustrze�enia dziewczyny przed k�opotami. Barak wraz z synem przybyli tutaj uciekaj�c od tego ca�ego zamieszania.
Yarblek roze�mia� si� ponownie.
- My�l�, �e p�jd� go obudzi� i zobacz�, czy nie ma czego� do picia. - Wskazuj�cym palcem dotkn�� miejsca mi�dzy oczami, przesyconymi teraz cierpieniem. - Czuj� si� troch� nieswojo, a Barak jest odpowiednim cz�owiekiem do podreperowania mego samopoczucia. Przestan�, kiedy poczuj� si� lepiej. Nie b�dziesz si� nudzi�, masz lektur�. Och - doda�. - By�bym zapomnia�. Mam tu jeszcze co�. - Zacz�� grzeba� w fa�dach swego wy�wiechtanego p�aszcza. - Jeden list od Polgary. - Rzuci� go niedbale na st�. - Jeden od Belgariona. Jeden od Silka i jeden od jasnow�osego dziewcz�cia z do�eczkami w policzkach, tego, kt�re nazywaj� Velvet. W�� nie przesy�a �adnej wiadomo�ci, wiesz, jakie s� w�e. A teraz racz mi wybaczy�, lecz naprawd� nie czuj� si� zbyt dobrze. - Chwiejnym krokiem ruszy� w kierunku wyj�cia i po chwili znikn�� za drzwiami.
- To najbardziej irytuj�cy cz�owiek na �wiecie - stwierdzi�a Porenn.
- Robi to celowo. - Vella wzruszy�a ramionami. - S�dzi, �e to zabawne.
- Yarblek wspomnia�, �e ty r�wnie� masz dla mnie jakie� wiadomo�ci - przypomnia�a kr�lowa. - Przypuszczam, �e powinnam przeczyta� wszystkie natychmiast i dozna� wszystkich wstrz�s�w za jednym razem.
- Mam tylko jedn�, Porenn - odpar�a Vella - i nie jest na pi�mie. Liselle, ta, kt�r� nazywaj� Velvet, poprosi�a mnie, bym powiedzia�a ci co�, gdy b�dziemy same.
- Dobrze - powiedzia�a Porenn odk�adaj�c list Belgaratha.
- Nie jestem pewna, w jaki spos�b dowiedzieli si� o tym - zacz�a Vella - lecz wydaje si�, �e kr�l Cthol Murgos nie jest synem Taura Urgasa.
- Vello, co ty m�wisz?
- Urgit nie jest nawet spokrewniony z t� szumowin�. Wygl�da na to, �e wiele lat temu pewien drasa�ski kupiec bawi� z wizyt� w pa�acu w Rak Goska. Zaprzyja�ni� si� z drug� �on� Taura Urgasa. - U�miechn�a si�, unosz�c lekko jedn� brew. - Bardzo si� zaprzyja�nili. Zawsze podejrzewa�am o to murgoskie kobiety. W ka�dym razie Urgit jest rezultatem tej przyja�ni.
Straszliwe podejrzenie zacz�o kie�kowa� w umy�le kr�lowej Porenn. Vella figlarnie u�miechn�a si� do niej.
- Wszyscy wiedzieli�my, �e w �y�ach Silka p�ynie kr�lewska krew - powiedzia�a. - Nie wiedzieli�my jednak, z iloma rodzinami kr�lewskimi jest spokrewniony.
- Nie! - wysapa�a Porenn. Vella roze�mia�a si�.
- Ale�, tak. Liselle rozmawia�a z matk� Urgita, kt�ra w ko�cu przyzna�a si�. - Nadracka dziewczyna przybra�a powa�ny wyraz twarzy. - Najwa�niejsze w wiadomo�ci Liselle jest to, �e Silk nie chce, by ten ko�cisty jegomo��, Javelin, dowiedzia� si� o tym. Liselle czu�a, �e musi si� komu� zwierzy�. Z tego powodu kaza�a mi przekaza� tajemnic� tobie. Sama powinna� zdecydowa�, czy powiadomi� o tym Javelina czy nie.
- Jak mi�o z jej strony - powiedzia�a oschle Porenn. - Chc�, �ebym zatai�a to przed szefem mego wywiadu.
W oczach Velli pojawi�y si� tajemnicze iskierki.
- Liselle znajduje si� w dosy� trudnej sytuacji, Porenn - powiedzia�a. - Wiem, �e pij� zbyt du�o i przeklinam szpetnie. Ludzie my�l�, i� jestem g�upia, lecz to nieprawda. Nadrackie kobiety znaj� �wiat, a ja mam bystry wzrok. Co prawda nie przy�apa�am ich, lecz ch�tnie si� za�o�� o po�ow� pieni�dzy, kt�re otrzymani od Yarbleka, �e Silk i Liselle maj� si� ku sobie.
- Vello!
- Nie potrafi� tego udowodni�, lecz wiem, co widzia�am. - Nadracka dziewczyna pow�cha�a swoj� sk�rzan� kamizel� i zrobi�a kwa�n� min�. - Je�li nie sprawi to zbyt wiele k�opotu, chcia�abym si� wyk�pa�. Od tygodni jestem w siodle. Konie s� do�� mi�ymi zwierz�tami, ale naprawd� nie chc� pachnie� jak jeden z nich.
Porenn my�la�a intensywnie chc�c zyska� wi�cej czasu, nast�pnie wsta�a i zbli�y�a si� do dzikiej Nadrakijki.
- Czy nosi�a� kiedykolwiek at�asowe szaty, Vello? - zapyta�a. - Mo�e sukni�?
- At�asy? Ja? - Vella wybuchn�a szczerym �miechem. - Nadrakowie nigdy nie wdziewaj� at�as�w.
- A zatem mog�aby� by� pierwsz�. - Kr�lowa Porenn ma�ymi bia�ymi d�o�mi zagarn�a do g�ry bujne, niebiesko-czarne w�osy Velli tworz�c zwichrzon� mas� na czubku jej g�owy. - Odda�abym dusz� za takie w�osy - wymrucza�a.
- Sprzedam ci je - zaoferowa�a Vella. - Czy wiesz, ile by�abym warta maj�c jasne w�osy?
- Cicho, Vello -powiedzia�a Porenn nieobecnym g�osem. - Pr�buj� my�le�. Zaskoczona �ywo�ci� w�os�w dziewczyny owin�a je dooko�a swych r�k. Nast�pnie podnios�a podbr�dek Velli i spojrza�a w g��b jej wielkich oczu. Wydawa�o si�, �e co� przenika kr�low� Drasni, i nagle zrozumia�a, jakie jest przeznaczenie stoj�cego przed ni� na wp� dzikiego dziecka. - Och, moja droga - za�mia�a si� p�g�osem - jaka zadziwiaj�ca przysz�o�� czeka na ciebie. Dosi�gniesz niebios, Vello, prawdziwych niebios.
- Naprawd� nie wiem, o czym m�wisz, Porenn.
- Zrozumiesz. - Porenn przyjrza�a si� idealnie pi�knej twarzy dziewczyny. - Tak - powiedzia�a - my�l�, �e at�as. Lawendowy by�by dobry.
- Wol� czerwony.
- Nie, kochanie - powiedzia�a Porenn. - Czerwie� nie jest odpowiednia. Zdecydowanie musi by� lawendowy. - Dotkn�a uszu dziewczyny. - Widz� tak�e ametyst tutaj i tutaj.
- Do czego zmierzasz?
- To gra, moje dziecko. Drasanie s� niedo�cignionymi graczami. Kiedy ju� tego dokonam, podwoj� twoj� cen�. - Porenn wydawa�a si� bardzo zadowolona z siebie. - Najpierw k�piel, potem zobaczymy, co mo�emy z tob� zrobi�.
Vella wzruszy�a ramionami.
- O ile tylko pozwolisz mi zatrzyma� moje sztylety...
- Zobaczymy.
- Czy naprawd� mo�esz zrobi� co� z tak� niezdar� jak ja? - zapyta�a p�aczliwie Vella.
- Zaufaj mi - u�miechn�a si� Porenn. - Teraz we� k�piel, moje dziecko. Mam tu kilka list�w do przeczytania i kilka decyzji do podj�cia.
Kr�lowa Drasni zapozna�a si� z tre�ci� list�w, a nast�pnie wezwa�a g��wnego lokaja i wyda�a kilka rozkaz�w.
- Pragn� porozmawia� z jarlem Trellheim - powiedzia�a - zanim zd��y si� ponownie upi�. - Musz� tak�e porozmawia� z Javelinem. Niech stawi si� u mnie, jak tylko dotrze do pa�acu.
Wkr�tce w progu komnaty pojawi� si� Barak. Mia� lekko kaprawe oczy, a jego imponuj�ca, czerwona broda stercza�a na wszystkie strony. Tu� za nim sta� Yarblek.
- Odstawcie swoje kufle, panowie - powiedzia�a szorstko Porenn. - Mamy prac� do wykonania. Baraku, czy "Morski Ptak" jest gotowy do wyp�yni�cia?
- Zawsze jest gotowy - odpowiedzia� zranionym tonem.
- Dobrze. Zatem zago� swych �eglarzy. Musisz odwiedzi� kilka miejsc. Zwo�uj� Zgromadzenie Alorn�w. Zanie� t� wie�� Anhegowi, Fulrachowi i synowi Branda, Kailowi z Rivy. Zatrzymaj si� w Arendii i poderwij na nogi Mandorallena i Lelldorina. - Zacisn�a usta. - Korodullin nie czuje si� zbyt dobrze, by podr�owa�, wi�c omi� Vo Mimbre. Wsta�by z �o�a �mierci, �eby zobaczy�, co si� dzieje. Wi�c omi� go i udaj si� do Tol Honeth. Znajd� Varana. Do Cho-haga i Hettara sama po�l� wie�ci. Yarbleku, ty udaj si� do Yar Nadrak i sprowad� Drost�. Vella zostanie ze mn�.
- Ale...
- �adnego ale, Yarbleku. Zr�b dok�adnie to, co m�wi�.
- Wydawa�o mi si�, �e zwo�ujesz Zgromadzenie Alorn�w, Porenn - zaoponowa� Barak. - Czemu zapraszamy Arend�w i Tolnedran? I Nadrak�w?
- Mamy stan wyj�tkowy, Baraku, a to dotyczy wszystkich. Sta� wpatruj�c si� w ni� bezmy�lnie.
Klasn�a g�o�no w r�ce.
- Szybko, panowie, szybko. Nie mamy czasu do stracenia.
Urgit, Wielki Kr�l Cthol Murgos, siedzia� na po�yskuj�cym tronie w Pa�acu Drojima w Rak Urga. Odziany w sw�j ulubiony purpurowy kubrak i po�czochy, jedn� nog� opar� niedbale na podn�ku tronu, i bezwiednie przerzuca� koron� z r�ki do r�ki s�uchaj�c monotonnego g�osu hierarchy Rak Urga, Agachaka.
- To musi zaczeka�, Agachaku - powiedzia� w ko�cu. - �eni� si� w przysz�ym miesi�cu.
- To rozkaz kap�an�w, Urgicie.
- Cudownie. Przeka� im ode mnie pozdrowienia. Agachak wygl�da� na nieco zaskoczonego.
- Teraz w nic nie wierzysz, prawda, m�j kr�lu?
- Nie bardzo. Nie. Czy ten chory �wiat, w kt�rym �yjemy, nie jest jeszcze gotowy do przyj�cia ateizmu?
Po raz pierwszy w �yciu Urgit ujrza� zw�tpienie na twarzy hierarchy.
- Ateizm jest czysty, Agachaku - powiedzia�. - To jakby pok�j, pusta komnata, gdzie cz�owiek tworzy w�asne przeznaczenie, bez ingerencji jakichkolwiek bog�w. Ja ich nie stworzy�em; oni nie stworzyli mnie; i jeste�my kwita. �ycz� im wszystkiego dobrego.
- To niepodobne do ciebie - zdumia� si� Agachak.
- Nie. Jestem po prostu zm�czony odgrywaniem b�azna. - Wyci�gn�� nog� i rzuci� koron� na swoj� stop�, niczym pier�cie� na lanc�, trafi� i odkopn�� j� z powrotem. - Ty naprawd� nie rozumiesz, co, Agachaku? - Chwyci� pewnie koron� w d�o�.
Hierarcha Rak Urga podni�s� si�.
- To nie jest pro�ba, Urgicie. Ja ciebie nie p r o s z �.
- To dobrze. Poniewa� nie mam zamiaru p�j��.
- Rozkazuj� ci i��.
- Nie s�dz�, by� m�g�.
- Czy zdajesz sobie spraw�, z kim rozmawiasz?
- Dok�adnie, stary capie. Jeste� tym samym nudnym, starym Grolimem, kt�ry zanudza� mnie �miertelnie od czasu, gdy odziedziczy�em tron od jegomo�cia, kt�ry medytowa� na dywanach w Rak Goska. Pos�uchaj uwa�nie, Agachaku. B�d� u�ywa� prostych s��w i kr�tkich zda�, wi�c nie powiniene� mie� k�opot�w ze zrozumieniem. Nie zamierzam uda� si� do Mallorei. Nigdy nie zamierza�em tam jecha�. Nie ma tam nic, co chcia�bym zobaczy�. Nic nie chc� tam robi�. A ju� na pewno nie zamierzam przebywa� w pobli�u Kal Zakatha, a on powr�ci� do Mal Zeth. Nie tylko dlatego, �e w Mallorei grasuj� demony. Czy widzia�e� kiedy� demona, Agachaku?
- Raz albo dwa - odpar� pos�pnie hierarcha.
- I wci�� chcesz wyruszy� do Mallorei? Agachaku, jeste� takim samym szale�cem, jakim by� Taur Urgas.
- Mog� uczyni� ci� kr�lem ca�ego Angaraku.
- Nie pragn� zosta� kr�lem ca�ego Angaraku. Nie pragn� by� nawet kr�lem Cthol Murgos. Pragn� jedynie zosta� sam, bym m�g� zastanowi� si� nad nieszcz�ciem, jakie w�a�nie mnie dotyka.
- Masz na my�li swoje ma��e�stwo? - Na twarzy Agachaka pojawi� si� chytry wyraz. - M�g�by� tego unikn�� udaj�c si� wraz ze mn� do Mallorei.
- Czy zbyt szybko m�wi� dla ciebie, Agachaku? - �ona jest sporym z�em. Demony s� jednak du�o gorsze. Czy kiedykolwiek powiedziano ci, co ta rzecz zrobi�a Chabat? - Urgit wzdrygn�� si�.
- Potrafi� ci� ochroni�.
Urgit roze�mia� si� pogardliwie.
- Ty, Agachaku? Nie potrafi�by� nawet ochroni� siebie samego. Nawet Polgara musia�a skorzysta� z pomocy boga, by pokona� tego potwora. Czy zamierzasz wskrzesi� Toraka, by poda� ci pomocn� d�o�? A mo�e m�g�by� zwr�ci� si� do Aldura. On w�a�nie pom�g� Polgarze, lecz doprawdy nie s�dz�, �e chcia�by pom�c tobie. Nawet ci� nie lubi�, a znam ci� od czasu, gdy by�em niemowl�ciem.
- Posun��e� si� za daleko, Urgicie.
- Nie. Nie dostatecznie daleko, Agachaku. Przez wieki, a mo�e eony, wy, Grolimowie, sprawowali�cie w�adz� w Cthol Murgos, lecz wtedy �y� jeszcze Ctuchik, a Ctuchik jest teraz martwy. Wiedzia�e� o tym, nieprawda�, stary capie? Wyci�gn�� brudne �apy ku Belgarathowi, a Belgarath rozp�aszczy� go na pod�odze. Mo�liwe, �e jestem jedynym �yj�cym Murgo, kt�ry spotka� Belgaratha i prze�y�, i mo�e wspomina� to wydarzenie. Jeste�my w do�� dobrych stosunkach. Czy chcia�by� si� z nim spotka�? Chyba m�g�bym zorganizowa� ma�e spotkanie i zapozna� was, gdyby� tylko zechcia�.
Agachak wyra�nie skurczy� si� w sobie.
- Du�o lepiej, Agachaku - powiedzia� spokojnie Urgit. - Jest mi niezmiernie mi�o, �e rozumiesz realia sytuacji. Mo�esz wznie�� d�o� i pogrozi� mi palcem, lecz wiem ju�, czym to si� mo�e sko�czy�. Przyjrza�em si� Belgarionowi raczej z bliska, gdy zesz�ej zimy k�usowali�my przez Cthaka. Je�li twoja r�ka poruszy�aby si� cho� odrobin�, tw�j ty�ek zosta�by naszpikowany rojem strza�. �ucznicy s� ju� na swoich miejscach, a ci�ciwy ich �uk�w s� naci�gni�te. Przemy�l to, Agachaku, gdy b�dziesz odchodzi�.
- To do ciebie niepodobne, Urgicie - zawarcza� Agachak z pobiela�ymi od furii nozdrzami.
- Wiem. Mi�e, nieprawda�? Mo�esz teraz odej��, Agachaku.
Hierarcha ruszy� ostro w kierunku drzwi.
- Och, daj spok�j, stary capie - doda� Urgit. - Otrzyma�em wie�ci, �e naszemu drogiemu bratu Gethelowi z Thulldom zmar�o si� ostatnio. Prawdopodobnie co� zjad�. Thullowie jedz� prawie wszystko, co p�ywa, lata, pe�za czy mno�y si� w zgni�ym mi�sie. Troch� szkoda. Gethel by� jednym z niewielu ludzi na �wiecie, kt�rych m�g�bym zastraszy�. W ka�dym razie, tron po nim obj�� jego przyg�upi syn, Nathel. Pozna�em Nathela. Ma mentalno�� robaka, lecz jest prawdziwym, angarackim kr�lem. Dlaczego nie sprawdzisz, czy on nie chcia�by wyruszy� z tob� do Mallorei? Wyt�umaczenie mu, gdzie le�y Mallorea, mog�oby ci zabra� troch� czasu; jak pami�tam, wierzy on, �e �wiat jest p�aski, lecz mam do ciebie zaufanie, Agachaku. - Urgit ze zniecierpliwieniem strzeli� palcami. - Biegnij teraz - powiedzia�. - Wracaj do �wi�tyni i wypatrosz kilku Grolim�w. Mo�e nawet rozpalisz ponownie p�omienie w swoim sanktuarium. Jestem pewny, �e to uspokoi tw�j gniew.
Agachak wypad� z komnaty zatrzaskuj�c za sob� drzwi. Urgit zaci�ni�t� pi�ci� wali� w oparcie tronu, rycz�c z rado�ci.
- Czy nie s�dzisz, �e posun��e� si� odrobin� za daleko, m�j synu? - zapyta�a lady Tamazin wynurzaj�c si� z zacienionej alkowy, sk�d przys�uchiwa�a si� rozmowie.
- By� mo�e, matko - przyzna�, nie przestaj�c si� �mia� - ale czy to nie by�o zabawne?
Utykaj�c wesz�a w kr�g �wiat�a i u�miechn�a si� do niego czule.
- Tak, Urgicie - zgodzi�a si� - by�o, lecz nie przeci�gaj struny z Agachakiem. On potrafi by� niebezpiecznym wrogiem.
- Mam wielu wrog�w, matko - powiedzia� Urgit, drapi�c si� nie�wiadomie po d�ugim nosie. - Wi�kszo�� ludzi na �wiecie nienawidzi mnie, lecz nauczy�em si� z tym �y�. Nie musia�em ubiega� si� o ponowny wyb�r, wiesz przecie�.
Oskatat, zarz�dca dworu, m�czyzna o smutnej twarzy, r�wnie� wy�oni� si� z zacienionej alkowy.
- Co my z tob� poczniemy, Urgicie? - powiedzia� z krzywym grymasem. - Czego w�a�ciwie nauczy� ci� Belgarion?
- Nauczy� mnie, jak by� kr�lem, Oskatacie. Mo�e ostatnio tego nie wida�, ale na bog�w, dop�ki tu jestem, zamierzam nim by�. Chc� mnie zabi�, wi�c mog� r�wnie dobrze cieszy� si� ka�d� chwil� �ycia i kr�lowania.
Kobieta westchn�a, a nast�pnie unios�a bezradnie r�ce.
- On nie kieruje si� rozs�dkiem, Oskatacie - os�dzi�a.
- Przypuszczam, �e rzeczywi�cie nie, lady Tamazin - Posiwia�y m�czyzna przyzna� jej racj�.
- Ksi�na Prala pragnie z tob� m�wi�. - Tamazin poinformowa�a syna.
- Jestem do jej natychmiastowej dyspozycji - odpowiedzia� Urgit. - Nie tyle natychmiastowej, co raczej nieustaj�cej, je�li dobrze rozumiem warunki ma��e�skiej umowy -poprawi� si�.
- B�d� mi�y - zbeszta�a go Tamazin.
- Tak, matko.
Ksi�na Prala, z domu Cthan, wp�yn�a bocznym wej�ciem. Mia�a na sobie str�j do jazdy konnej sk�adaj�cy si� ze sk�rzanej obcis�ej sp�dniczki, bia�ej at�asowej bluzki i wypolerowanych but�w, kt�rych obcasy stuka�y o marmurow� posadzk� niczym ma�e m�oteczki. D�ugie czarne w�osy opada�y kaskad� na plecy a oczy rzuca�y gro�ne b�yski. W r�ku trzyma�a pergaminowy zw�j.
- Czy dotrzymasz mi towarzystwa, lordzie Oskatacie? - zapyta�a lady Tamazin trzymaj�c r�k� wyci�gni�t� w stron� zarz�dcy dworu.
- Oczywi�cie, pani - odpar�, z uprzejm� trosk� oferuj�c rami� matce Urgita, po czym oboje wyszli.
- No i co? - rzuci� wojowniczo Urgit w stron� swojej narzeczonej.
- Czy przeszkadzam waszej wysoko�ci? - zapyta�a Prala, nie k�opocz�c si� o uk�on. Ksi�na zmieni�a si�. Przesta�a by� przyzwoit� pos�uszn� murgosk� dam�. Urgit poczu�, �e czas sp�dzony z kr�low� Ce'Nedr� i margrabin� Liselle zepsu� j�, a niezdrowy wp�yw czarodziejki Polgary przejawia� si� w ka�dym jej ge�cie i ruchu. Urgit stwierdzi� jednak, �e teraz jest absolutnie cudowna. Jej czarne oczy b�yszcza�y, delikatna bia�a sk�ra wydawa�a si� odbija� jej nastr�j, a kaskada czarnych w�os�w zdawa�a si� �y� sp�ywaj�c na plecy dziewczyny. Raczej niespodziewanie Urgit stwierdzi�, �e darzy j� szczer� sympati�.
- Zawsze mi przeszkadzasz, moja droga - odpowiedzia� na pytanie, wyci�gaj�c przy tym dziwacznie ramiona.
- Sko�cz z tym - wysapa�a. - Gadasz jak tw�j brat.
- To rodzinne.
- Czy ty to napisa�e�? - zapyta�a wymachuj�c zwojem niczym kijem.
- Co, gdzie napisa�em?
- To. - Rozwin�a pergaminowy zw�j. - "Zgoda, by Ksi�na Prala z Domu Cthan mog�a zosta� najulubie�sz� �on� Naszej Wysoko�ci - przeczyta�a. - Najulubie�sz� �on�" - powt�rzy�a przez zaci�ni�te z�by.
- Co w tym z�ego? - Wydawa� si� lekko zdziwiony wybuchem dziewczyny.
- Oznacza to, �e b�d� inne.
- To taki zwyczaj, Pralo. Nie ja ustanowi�em prawa.
- Jeste� kr�lem. Ustan�w inne prawa.
- Ja? - Prze�kn�� ci�ko �lin�.
- Nie b�dzie �adnych innych �on, Urgicie, ani kr�lewskich kochanek. - Jej zwykle delikatny g�os zmieni� si� w skrzek. - Jeste� m�j i nie zamierzam si� tob� z nikim dzieli�.
- Czy rzeczywi�cie tak my�lisz? - zapyta� odrobin� zadziwiony.
- Tak. - Unios�a nieco podbr�dek.
- Nigdy wcze�niej nikt tak o mnie nie my�la�.
- Przyzwyczai�e� si�. - Jej g�os by� stanowczy i ostry niczym sztylety.
- Poprawimy ten ust�p - zgodzi� si� szybko. - W ka�dym razie nie potrzebuj� wi�cej ni� jedn� �on�.
- Zdecydowanie nie, m�j panie. Bardzo m�dra decyzja.
- Naturalnie. Wszystkie kr�lewskie decyzje s� m�dre. Tak jest napisane w historycznych ksi�gach.
Za wszelk� cen� stara�a si� powstrzyma� u�miech, lecz ostatecznie podda�a si�, roze�mia�a si� i rzuci�a si� w jego ramiona.
- Och, Urgicie - powiedzia�a przytulaj�c twarz do szyi swego przysz�ego m�a. - Tak bardzo ci� kocham.
- Naprawd�? Zadziwiaj�ce. - Nagle przyszed� mu do g�owy pewien pomys�, kt�rego przejrzysto�� prawie go o�lepi�a. - Co my�lisz o podw�jnym �lubie, kochanie? -zapyta�.
Odsun�a si� nieco.
- Nie bardzo rozumiem - przyzna�a.
- Jestem kr�lem, prawda?
- Troch� bardziej ni� by�e� przed poznaniem Belgariona - przyzna�a ponownie.
Pu�ci� ten przytyk mimo uszu.
- Wiesz, �e mam jeszcze jedn� kobiet� na dworze - powiedzia�. - Zamierzam by� zaj�ty jako m��.
- Bardzo zaj�ty, kochanie - zgodzi�a si�. Zakas�a� nerwowo.
- W ka�dym razie - doda� szybko - nie zamierzam sp�dza� tego ca�ego czasu troszcz�c si� o t� kobiet�. Czy nie by�oby lepiej, gdyby po�lubi� j� jaki� zas�uguj�cy na to cz�ek, kt�ry zawsze traktowa�by j� z najwy�szym szacunkiem?
- Niezupe�nie ci� rozumiem, Urgicie. Nie zauwa�y�am, �eby� mia� tu jak�� kobiet� i w dodatku problemy z ni�...
- Ale� mam, moja ksi�no - wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Naprawd� mam.
Wytrzeszczy�a na niego oczy.
- Urgit! - wysapa�a. Pos�a� jej szczurzy u�miech.
- Jestem kr�lem - powiedzia� wynio�le. - Mog� robi� wszystko, co tylko zechc�, a moja matka zbyt d�ugo by�a samotna, nie s�dzisz:? Oskatat kocha� si� ju� w niej, kiedy by�a dziewczynk�, i przynajmniej bardzo go lubi, chocia�, jak s�dz�, mog�o to zaj�� nieco dalej. Gdybym rozkaza� im, by si� pobrali, musieliby to uczyni�, nieprawda�?
- To absolutnie cudowne, Urgicie - zachwyci�a si�.
- To moje drasa�skie dziedzictwo - przyzna� skromnie. - Kheldar nie mia� tak dobrych warunk�w u siebie i nie m�g� si� rozwin��.
- To idealne! - wrzasn�a w zdumieniu i zachwycie. - W ten spos�b moja te�ciowa nie b�dzie przeszkadza�a, kiedy zaczn� ci� zmienia�.
- Zmienia�?
- Tylko kilka drobnych szczeg��w, kochanie - powiedzia�a s�odko. - Masz kilka z�ych przyzwyczaje�, a tw�j gust, je�li chodzi o ubi�r, jest okropny. Co ci� op�ta�o, �e zacz��e� nosi� purpury?
- Co� jeszcze?
- Nast�pnym razem przynios� ci list�.
W tym momencie w umy�le Urgita pojawi�a si� nowa, jak�e inna my�l.
Jego Cesarska Wysoko��, Kal Zakath. Imperator Niezmierzonej Mallorei nie m�g� narzeka� na nadmiar czasu. Wi�ksz� cz�� poranka sp�dzi� w udrapowanym w b��kity ma�ym gabinecie na drugim pi�trze pa�acu, w towarzystwie szefa Biura Spraw Wewn�trznych, Bradora.
- Zdecydowanie si� uspokaja, wasza wysoko�� - zrelacjonowa� Brador, kiedy nadesz�a pora na om�wienie problemu zarazy. - W zesz�ym tygodniu nie zanotowali�my �adnego nowego przypadku, a zadziwiaj�co du�a liczba mieszka�c�w powraca do zdrowia. Plan odgrodzenia ka�dej dzielnicy miasta wydaje si� dawa� spodziewane rezultaty.
- Dobrze - powiedzia� Zakath i natychmiast poruszy� inn� spraw�. - Czy s� jakie� wie�ci z Karandy?
Brador pogmera� w pergaminach, kt�re trzyma� pod pach�.
- Od wielu tygodni nie widziano Menghi, wasza wysoko��. - Szef Biura Spraw Wewn�trznych u�miechn�� si� kr�tko. - Ta szczeg�lna zaraza r�wnie� wydaje si� zanika�. Demony przesta�y si� pojawia�, a fanatycy trac� zapa�. - Postuka� jednym z rulon�w w zaci�ni�te usta. - To tylko logiczna zgadywanka, odk�d nie mog� posy�a� na ten obszar swoich agent�w, lecz ca�e zamieszanie wydaje si� przesuwa� na wschodnie wybrze�e. Wkr�tce po znikni�ciu Menghi, w G�rach Zamad pojawi�y si� wielkie grupy nieregularnych karandyjskich oddzia��w, Stra�nicy �wi�tyni Urvona i jego Chandimowie, i ca�a komunikacja mi�dzy Voresebo i Rengel za�ama�a si�.
- Urvon? - zapyta� Zakath.
- Na to wygl�da, wasza wysoko��. Chcia�em powiedzie�, �e Ucze� pod��a do miejsca ostatecznej konfrontacji z Zandramas. Wierzy, �e po prostu pozwolimy im rozstrzygn�� sp�r w pojedynku. Nie s�dz�, �eby �wiat zapomnia� o nich zbyt szybko.
Nik�y, lodowaty u�miech pojawi� si� na ustach Zakatha.
- Masz racj�, Bradorze - powiedzia�. - To kusz�ce, lecz s�dz�, �e nie powinni�my zajmowa� si� sprawami, kt�re pozostaj� raczej w gestii wywiadu. Mamy inne zadania. Te ksi�stwa s� cz�ci� imperium i s� pod ochron� imperium. Mog� powsta� jakie� brzydkie plotki, je�li pozostaniemy bezczynni pozwalaj�c Urvonowi i Zandramas pustoszy� kraj. Je�li ktokolwiek wkroczy z armi� do Mallorei, to b�d� to ja. - Przejrza� pergaminy le��ce na stole przed nim, wyci�gn�� jeden z nich i zmarszczy� brwi. - S�dz�, �e b�dzie lepiej, je�li zajmiemy si� tym - powiedzia�. - Gdzie trzymasz barona Vask�?
- Siedzi w celi ze wspania�ym widokiem. Mo�e wygl�da� na dziedziniec egzekucji. Jestem pewien, �e to niezwykle pouczaj�ce.
Zakath przypomnia� sobie pewn� rozmow�.
- Zdegraduj go - powiedzia�.
- To osobliwe s�owo dla tej procedury - wymrucza� Brador.
- Nie chodzi mi o to dok�adnie - powiedzia� Zakath z kolejnym ch�odnym u�miechem. - Przekonaj go, by powiedzia� nam, gdzie ukry� wszystkie pieni�dze, kt�re wydar� ludziom prowadz�c uk�ady. Przeniesiemy je do cesarskiego skarbca. - Odwr�ci� si�, by spojrze� na wielk� map� zawieszon� na �cianie gabinetu. - My�l�, �e po�udniowy Ebal.
- Wasza wysoko��? - Brador wydawa� si� zdezorientowany.
- Przydziel go do plac�wki Ministerstwa Handlu w po�udniowym Ebal.
- W po�udniowym Ebal nie istnieje �aden handel, wasza wysoko��. Nie ma tam �adnych morskich port�w, a jedyn� rzecz�, jak� hoduje si� w bagnach Temby, s� moskity.
- Pomys�owo�� Vaski. Jestem pewny, �e co� wymy�li.
- A zatem nie chcesz go... - Brador wykona� r�k� sugestywny gest w okolicy gard�a.
- Nie - powiedzia� Zakath. - Zamierzam spr�bowa� czego�, co zasugerowa� mi Belgarion. Pewnego dnia mog� znowu potrzebowa� Vaski, a nie chcia�bym go ekshumowa� w kawa�kach. - Lekki grymas b�lu przemkn�� przez twarz cesarza. - Czy s� o nim jakie� wie�ci? - zapyta�.
- O Vasce? W�a�nie...
- Nie. O Belgarionie.
- Byli widziani kr�tko po opuszczeniu Mal Zeth, wasza wysoko��. Podr�owali z Yarblekiem, nadrackim wsp�lnikiem ksi�cia Kheldara. Nied�ugo potem Yarblek po�eglowa� do Gar og Nadrak.
- A zatem to wszystko by�o zwyk�ym fortelem - westchn�� Zakath. - Belgarion chcia� jedynie powr�ci� do swego kraju. Ta dzika historia by�a jedynie zas�on�. - Zakath zm�czonym gestem zakry� oczy r�koma. - Naprawd� polubi�em tego m�odego cz�owieka, Bradorze - powiedzia� ze smutkiem. - Powinienem by� to przewidzie�.
- Belgarion nie uda� si� na zach�d, wasza wysoko�� - poinformowa� go Brador - a przynajmniej nie z Yarblekiem. Zawsze raczej uwa�nie sprawdzamy statek tego jegomo�cia. O ile mogli�my stwierdzi�, Belgarion nie opu�ci� Mallorei.
Zakath odchyli� si� do ty�u ze szczerym u�miechem na twarzy.
- Nie jestem pewny dlaczego, ale poczu�em si� du�o lepiej. Z jakiej� przyczyny, my�l, �e mnie oszuka�, sprawia�a b�l. Jak my�lisz, w jakim kierunku si� uda�?
- W Katakor powsta�o jakie� zamieszanie, wasza wysoko��. Gdzie� ko�o Ashaby. By�o to zjawisko z rodzaju tych, jakie mo�na wi�za� z Belgarionem: dziwne �wiat�a na niebie, grzmoty i tym podobne rzeczy.
Zakath wybuchn�� �miechem, tym szczeg�lnym rodzajem �miechu.
- Bywa nieco zbyt dos�owny, kiedy jest poirytowany, nieprawda�? Kiedy� w Rak Hagga rozwali� ca�� �cian� w mojej sypialni.
- Och?
- Stara� si� co� wyt�umaczy�.
Wtem rozleg�o si� ciche, nie�mia�e pukanie do drzwi.
- Wej�� - rzek� kr�tko Zakath.
- Przyby� genera� Atesca, wasza wysoko�� - poinformowa� jeden z odzianych w czerwie� stra�nik�w pe�ni�cych wart� przy wej�ciu.
- Dobrze. Powiedz, by wszed�.
Genera� ze z�amanym nosem wszed� do gabinetu i zasalutowa�.
- Wasza wysoko�� - powiedzia� wysoki m�czyzna w czerwonym mundurze nosz�cym �lady podr�y.
- Szybko dzia�asz, Atesko - pochwali� go Zakath. - Dobrze ci� znowu widzie�.
- Dzi�kuj�, wasza wysoko��. Mieli�my sprzyjaj�ce wiatry i morze by�o spokojne.
- Ilu ludzi przyprowadzi�e� ze sob�?
- Jakie� pi��dziesi�t tysi�cy.
- Ilu wi�c mamy teraz? - Zakath zwr�ci� si� do Bradora.
- W przybli�eniu oko�o miliona, wasza wysoko��.
- To solidna liczba. Niech oddzia�y si� przygotuj� i b�d� gotowe do wymarszu. - Podni�s� si� i podszed� do okna. Li�cie zacz�y opada� z drzew, pokrywaj�c ogr�d czerwono-��tym dywanem. - Chc� uporz�dkowa� sprawy na wschodnim wybrze�u - powiedzia� - a nadchodzi jesie�, wi�c powinni�my ruszy� oddzia�y, zanim pogoda zacznie si� pogarsza�. Udamy si� do Maga Renn i wy�lemy stamt�d zwiady. Je�li natrafimy na sprzyjaj�ce okoliczno�ci, wymaszerujemy. Je�li nie, zaczekamy na reszt� oddzia��w, kt�re powr�c� z Cthol Murgos.
- Zaczn� dzia�a� natychmiast, wasza wysoko��. - Brador sk�oni� si� i opu�ci� gabinet.
- Prosz� spocz��, Atesco - powiedzia� cesarz. - Co si� dzieje w Cthol Murgos?
- Staramy si� utrzyma� zdobyte miasta - zrelacjonowa� genera� przysuwaj�c sobie krzes�o. - Zgromadzili�my wi�ksz� cz�� naszych si� w pobli�u Rak Cthan. Oczekuj� tam na transport, by powr�ci� do Mallorei.
- Jaka� szansa, �e Urgit spr�buje kontrataku?
- Nie s�dz�, wasza wysoko��. Nie wierz�, by nara�a� swoj� armi� na ryzyko w otwartym terenie, lecz oczywi�cie nie mo�na przewidzie�, co uczyni Murgo.
- To prawda - zgodzi� si� Zakath. Zatrzyma� dla siebie wie��, �e Urgit nie jest Murgo. Odchyli� si� do ty�u.
- Kiedy� pojma�e� dla mnie Belgariona, Atesco - powiedzia�.
- Tak, wasza wysoko��.
- Obawiam si�, �e nie wykorzysta�em tego jak nale�y. Uda�o mu si� uciec. Przypuszczam, �e przez moj� nieostro�no��, lecz mia�em wtedy na g�owie wiele spraw.
- A zatem b�dziemy musieli pojma� go ponownie, prawda, wasza wysoko��?
Tego roku Zgromadzenie Alorn�w odby�o si� w Boktor. Przewodzi�a kr�lowa Porenn, co by�o raczej czym� niezwyk�ym. Szczup�a w�adczyni Drasni o p�owych w�osach ubrana w czarne szaty podesz�a spokojnie do szczytu sto�u w udekorowanej czerwieni� pa�acowej sali zebra� i zaj�a miejsce przeznaczone zwykle dla kr�la Rivy. Zgromadzeni w komnacie wpatrywali si� w ni� w zdziwieniu.
- Panowie - zacz�a szorstko. - Jestem sk�onna przyzna�, �e to skaza na obliczu tradycji, lecz nie mamy wiele czasu. Z pewnych �r�de� wiem, i� powinni�cie zdawa� sobie z tego spraw�. Mamy do podj�cia wa�ne decyzje i bardzo niewiele czasu na zrealizowanie postanowie�.
Cesarz Varana odchyli� si� do ty�u na swoim krze�le z widocznym b�yskiem rozbawienia w oczach.
- Zrobimy przerw�, gdy kr�lowie Alorn�w dostan� apopleksji - powiedzia�.
Kr�l Anheg zmarszczy� brwi spogl�daj�c surowo na cesarza o kr�conych w�osach, po czym roze�mia� si�.
- Nie, Varano - powiedzia� krzywo. - Wszyscy porzucili�my te przyzwyczajenia od czasu, gdy Rhodar nalega�, by�my pod��yli za Ce'Nedr� w Mishrak ac Thull. To jest dom Porenn; pozw�lmy jej m�wi�.
- Dzi�kuj�, Anhegu. - Kr�lowa Drasni wydawa�a si� lekko zdziwiona. Przerwa�a zbieraj�c my�li. - Jestem pewna, �e nie usz�o waszej uwagi, i� w naszym zgromadzeniu zasiadaj� w tym roku w�adcy, kt�rzy zwykle w nim nie uczestnicz�. Sprawa, jak� musimy om�wi�, dotyczy jednak�e nas wszystkich. Otrzyma�am wie�ci od Belgaratha, Belgariona i pozosta�ych.
W sali nast�pi�o poruszenie. Porenn unios�a w g�r� r�k�.
- S� w Mallorei, gdzie pod��aj� �ladem porywacza syna Belgariona.
- Ten m�ody cz�owiek potrafi porusza� si� szybciej ni� wiatr - zauwa�y� Fulrach, kr�l Sendarii. Mijaj�ce lata zrodzi�y w Fulrachu sk�onno�� do tycia, a jego br�zow� brod� przecina�y obecnie srebrne smugi.
- Jak dostali si� do Mallorei? - zapyta� spokojnym g�osem kr�l Cho-Hag.
- Wygl�da�o, �e zostali pojmani przez Zakatha - odpowiedzia�a Porenn. - Garion i Zakath zostali przyjaci�mi, i Zakath zabra� ich ze sob� w drodze powrotnej do Mal Zeth.
- Czy Zakath mo�e w og�le si� z kim� zaprzyja�ni�? - Ze �widruj�cego g�osu Drosty, kr�la Gar og Nadrak, przebija�o niedowierzanie. - To niemo�liwe!
- Garion ma swoje sposoby, czasami - zamrucza� Hettar.
- Przyja��, jednak�e, mog�a si� ju� wypali� - kontynuowa�a Porenn. - Pewnej nocy Garion i jego przyjaciele wymkn�li si� bez po�egnania z Mal Zeth.
- Wyobra�am sobie, �e z ca�� armi� imperium depcz�c� im po pi�tach - doda� Varana.
- Nie - zaprzeczy�a Porenn. - Zakath nie opu�ci� Mal Zeth a� do chwili obecnej. Powiedz im, Yarbleku.
Partner Silka uni�s� si� z krzes�a.
- W Mal Zeth wybuch�a zaraza - zacz��. - Zakath zamkn�� miasto tak dok�adnie, �e nikt nie m�g� wej�� ani wyj��.
- Wyja�nij nam zatem - poprosi� Mandorallen - w jaki spos�b nasi przyjaciele uciekli?
- Przypa��ta� si� do mnie taki w�drowny komediant - powiedzia� kwa�no Yarblek. Nie przeszkadza� mi zbytnio, a rozwesela� Vell�. Ona uwielbia spro�ne opowie�ci.
- Ostro�nie, Yarbleku - ostrzeg�a nadracka tancerka. - Wci�� jeste� zdrowy, ale szybko mog� to zmieni�. - Po�o�y�a znacz�co d�o� na r�koje�ci sztyletu. Vella mia�a na sobie osza�amiaj�c� lawendow� sukni�, jednak�e w jej stroju zwraca�o uwag� kilka nadrackich szczeg��w. Jak dawniej nosi�a wypolerowane do b�ysku, sk�rzane buty - z wystaj�cymi zza cholewek sztyletami - i zwyczajny, szeroki, sk�rzany pas dooko�a talii, udekorowany podobnymi no�ami. M�czy�ni w sali rzucali ku niej ukradkowe spojrzenia od momentu, gdy si� pojawi�a. W spodniach czy sukni, Vella wci�� posiada�a moc oczarowywania ka�dego m�czyzny.
- W ka�dym razie - doko�czy� po�piesznie Yarblek - jegomo�� zna� tunel biegn�cy od pa�acu do opuszczonego kamienio