2474

Szczegóły
Tytuł 2474
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2474 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2474 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2474 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Eddings Diamentowy Tron Ksi�ga pierwsza dziej�w Elenium Prze�o�y�a Maria Duch PROLOG O Ghwerigu i Bhelliomie z mitologii bog�w trolli Bardzo dawno temu, gdy tylko czas rozpocz�� sw�j bieg, na d�ugo przedtem, zanim niezdarni, odziani w sk�ry i uzbrojeni w maczugi przodkowie Styrik�w wyszli z g�r i las�w Zemochu na r�wniny centralnej Eosii, w g��bokiej grocie ukrytej pod wiecznymi �niegami p�nocnej Thalesii mieszka� kar�owaty, pokraczny troll o imieniu Ghwerig. Z powodu swojej brzydoty i przeogromnej chciwo�ci by� wyrzutkiem; �y� i pracowa� samotnie, poszukuj�c w g��bi ziemi z�ota i drogich kamieni, kt�re m�g�by doda� do swojego skarbca strze�onego zazdro�nie. A� w ko�cu nadszed� dzie�, kiedy dokopa� si� do sztolni le��cej g��boko pod zamarzni�t� powierzchni� ziemi i w migotliwym �wietle pochodni ujrza� osadzony w �cianie ciemnoniebieski, drogocenny kamie�, wi�kszy ni�li pi��. Pokraczny Ghwerig pocz�� dr�e� z emocji; przykucn�� i napawa� si� wspania�o�ci� klejnotu. Wiedzia�, �e jest on wi�cej wart od ca�ej, gromadzonej przez stulecia, zawarto�ci jego skarbca. Potem z wielk� ostro�no�ci� zacz�� kawa�ek po kawa�ku od�upywa� ska��, aby wydoby� kamie� z miejsca, w kt�rym spoczywa� od pocz�tk�w �wiata. A w miar� jak szafir wy�ania� si� ze skaty, coraz wyra�niej by� widoczny jego szczeg�lny kszta�t i trollowi przyszed� do g�owy pewien pomys�. Je�eli uda�oby mu si� wydoby� drogocenne znalezisko w nie naruszonym stanie, to - ostro�nie szlifuj�c i poleruj�c - uwydatni jego kszta�t i tym samym tysi�ckrotnie zwi�kszy jego warto��. W ko�cu Ghwerig delikatnie uwolni� klejnot ze skalnego pok�adu i zani�s� do groty, kt�ra by�a zarazem warsztatem pracy i skarbcem trolla. Bez wahania roztrzaska� jeden ze swoich bezcennych diament�w, a z jego fragment�w sporz�dzi� narz�dzia do rze�bienia i szlifowania znalezionego kamienia. Przez dziesi�ciolecia Ghwerig cierpliwie rze�bi� i szlifowa� przy �wietle dymi�cych pochodni. Przez ca�y czas mrucza� kl�twy i zakl�cia, kt�re nape�nia�y bezcenny klejnot dobr� i z�� moc� bog�w trolli. Po oszlifowaniu kamie� mia� kszta�t ciemnoszafirowej r�y. Ghwerig obdarzy� go imieniem Bhelliom - Kamie�-Kwiat - i uwierzy�, �e dzi�ki niemu b�dzie odt�d wszechmocny. Jednak�e chocia� w Bhelliomie zawarta by�a ca�a pot�ga bog�w trolli, nie przekaza� on swojej mocy pokracznemu, paskudnemu kar�owi. Ghwerig z w�ciek�o�ci wali� pi�ciami w kamienn� pod�og� groty. W ko�cu postanowi� zasi�gn�� rady swoich bog�w i z�o�y� im w ofierze kute z�oto i b�yszcz�ce srebro. Bogowie wyjawili mu, �e pot�ga Bhelliomu mo�e zosta� uwolniona jedynie za pomoc� specjalnego klucza, kt�ry zagwarantuje, �e nie zostanie przypadkowo wyzwolona przez kaprys jakiej� przypadkowej osoby. Potem bogowie trolli powiedzieli Ghwerigowi, co musi uczyni�, by pozyska� w�adz� nad klejnotem, kt�remu nada� szlif i moc. Zgodnie z tymi instrukcjami troll wykona� dwa pier�cienie, wykorzystuj�c odpryski szafiru, kt�re nie zauwa�one spad�y w py� u jego st�p podczas rze�bienia drogocennej r�y. Pier�cienie wyku� z najlepszego z�ota, a w ka�dy wprawi� wypolerowany, owalny fragment Bhelliomu. Ghwerig na�o�y� pier�cienie na palce obu d�oni i podni�s� szafirow� r��. G��boki, �wietlisty b��kit kamieni wprawionych w pier�cienie sp�yn�� na Bhelliom. Klejnoty, ozdabiaj�ce powykr�cane d�onie trolla, sta�y si� jasne niczym diamenty. Ghwerig poczu� pulsowanie mocy Kamienia-Kwiatu i uradowa� si�, �e oszlifowany przez niego szafir podda� si� jego woli i got�w by�, by mu s�u�y�. Przez niezliczone stulecia Ghwerig dokonywa� wielkich cud�w dzi�ki pot�dze Bhelliomu. I nadszed� czas, kiedy do krainy troll�w przybyli Styricy. Na wie�� o istnieniu Kamienia-Kwiatu serca Starszych Bog�w Styricum nape�ni�y si� ��dz� zaw�adni�cia jego moc�. Jednak�e Ghwerig by� przebieg�y i, aby udaremni� pr�by odebrania mu Bhelliomu, opiecz�towa� wej�cie do swej groty zakl�ciami. Z czasem M�odszych Bog�w Styricum zaniepokoi�a w�adza, jak� m�g� zdoby� ten z bog�w, kt�ry posi�dzie Bhelliom. Po naradzie uznali, �e nie mo�na pozwoli�, aby tak wielka pot�ga zosta�a kiedykolwiek uwolniona z g��bi ziemi. Postanowili wi�c pozbawi� kamie� mocy. Do tego zadania wybrali spo�r�d siebie zwinn� bogini� Aphrael. Aphrael uda�a si� na p�noc, a �e by�a drobnej postaci, uda�o jej si� prze�lizn�� przez szpark� tak malutk�, �e Ghwerig przeoczy� j� rzucaj�c czary. Aphrael, gdy tylko znalaz�a si� w grocie, zacz�a �piewa�, a g�os mia�a s�odki. Oczarowanego pie�ni� Ghweriga nie zaniepokoi�a obecno�� bogini. Potem Aphrael u�pi�a go. A kiedy marzycielsko u�miechni�ty troll zamkn�� �lepia, zdj�a z jego prawej d�oni pier�cie� i zast�pi�a go innym, ze zwyk�ym diamentem. Ghwerig ockn�� si� czuj�c szarpni�cie i spojrza� na sw� d�o�. Zobaczy� na palcu pier�cie�, poprawi� go i uspokoi� si�, z rozkosz� s�uchaj�c �piewu bogini. Ponownie pogr��y� si� w s�odkich marzeniach, jego powieki opad�y, a wtedy sprytna Aphrael �ci�gn�a mu pier�cie� z lewej d�oni i zast�pi�a go innym, te� ze zwyk�ym diamentem. Ghwerig znowu zerwa� si� na r�wne nogi i z przestrachem spojrza� na lew� d�o�, ale uspokoi� go widok pier�cienia, wygl�daj�cego dok�adnie tak samo, jak jeden z tych, kt�re wykona� z okruch�w Kamienia-Kwiatu. Aphrael �piewa�a d�ugo, a� troll zapad� w g��boki sen. Wtedy bogini st�paj�c bezg�o�nie wykrad�a si� z pieczary, unosz�c z sob� pier�cienie b�d�ce kluczem do pot�gi Bhelliomu. I zdarzy�o si�, �e Ghwerig wyj�� Bhelliom z kryszta�owej szkatu�y, by dzi�ki jego si�om spe�ni� swoje marzenie, ale klejnot nie poddawa� si� jego woli, gdy� troll nie posiada� ju� kluczy do jego mocy. W�ciek�o�� Ghweriga by�a bezgraniczna. W poszukiwaniu Aphrael i swoich pier�cieni po wielekro� przemierza� ca�� krain� wzd�u� i wszerz, lecz chocia� szuka� przez ca�e stulecia, nie odnalaz� bogini. Mija�y wieki. Styricy wci�� w�adali g�rami i r�wninami Eosii. A� nadszed� czas, gdy przybyli na te ziemie Eleni. Przez setki lat w�drowali tam i z powrotem po ca�ej krainie, w ko�cu niekt�rzy z nich dotarli na dalek� p�noc Thalesii i wyp�dzili stamt�d Styrik�w razem z ich bogami. A gdy Eleni dowiedzieli si� o Ghwerigu i jego Bhelliomie, pocz�li przeszukiwa� wzg�rza i doliny Thalesii w nadziei odnalezienia wej�cia do groty trolla. Wszystkich ogarn�a ��dza zdobycia s�ynnego klejnotu. Czyhali na jego warto��, albowiem nikt nie wiedzia� o mocy zamkni�tej w lazurowych p�atkach. Z tym trudnym zadaniem upora� si� Adian z Thalesii, najwi�kszy i najsilniejszy z heros�w staro�ytno�ci. Postanowi� narazi� w�asn� dusz� zasi�gaj�c rady bog�w trolli. Tak d�ugo sk�ada� im ofiary, a� ich przeb�aga�. Wyjawili mu, �e Ghwerig wyruszy� do odleg�ej krainy na poszukiwanie bogini Aphrael ze Styricum, kt�ra ukrad�a mu par� pier�cieni; nie wspomnieli mu jednak nic o ich prawdziwym znaczeniu. Adian uda� si� na dalek� P�noc i tam przez sze�� lat, ka�dego dnia o zmierzchu, oczekiwa� na nadej�cie Ghweriga. Wreszcie pewnego zmierzchu po sze�ciu latach kar�owaty troll wr�ci�. Adian w przebraniu podszed� do niego i powiedzia�, �e wie, gdzie mo�na znale�� bogini� Aphrael, oraz �e za he�m pe�en najlepszego z�ota got�w jest wyjawi� mu miejsce jej pobytu. Ghwerig da� si� zwie�� i poprowadzi� Adiana do ukrytego wej�cia swej pieczary. Uda� si� do skarbca i nape�ni� he�m herosa po brzegi z�otym kruszcem. Po wyj�ciu z groty ponownie opiecz�towa� zakl�ciami jej wej�cie. Adian odebra� z�oto i znowu oszuka� trolla m�wi�c, �e Aphrael znajduje si� w krainie zwanej Horset, na zachodnim brzegu Thalesii. Ghwerig po�pieszy� do Horsetu w poszukiwaniu bogini, a Adian raz jeszcze narazi� swoj� dusz� b�agaj�c bog�w trolli, by z�amali zakl�cia Ghweriga i otworzyli mu wej�cie do groty. Kapry�ni bogowie trolli zgodzili si� i zakl�cia zosta�y z�amane. W r�owym �wietle poranka, gdy lodowe pola p�nocy skrzy�y si� purpurowo, wyszed� z pieczary Adian z Bhelliomem w d�oni. Po�pieszy� do stolicy swego kr�lestwa zwanej Emsat i kaza� wyku� dla siebie koron�, kt�r� ozdobi� wykradzionym trollowi klejnotem. Udr�ka Ghweriga nie mia�a granic, gdy wr�ci� z niczym do swej groty i przekona� si�, �e nie tylko utraci� klucze do wyzwolenia pot�gi Bhelliomu, lecz r�wnie� i sam Klejnot-Kwiat. Od tamtej pory wraz z zapadni�ciem ciemno�ci myszkowa� po polach i lasach wok� Emsatu, pr�buj�c odzyska� sw�j skarb, ale potomkowie Adiana bacznie strzegli szafiru i troll nie m�g� nawet nacieszy� nim oczu. I nadszed� czas, gdy Azash, Starszy B�g Styricum, od dawna kryj�cy w sercu ��dz� posiadania Bhelliomu i pier�cieni wyzwalaj�cych jego moc, wys�a� hordy swoich wyznawc�w z Zemochu chc�c zagarn�� klejnoty si��. Kr�lowie Zachodu wspomagani przez Rycerzy Ko�cio�a chwycili za bro�, by stawi� czo�o armii Othy z Zemochu i jego okrutnemu styrickiemu bogowi, Azashowi. Kr�l Sarak z Thalesii wraz z kilkoma wasalami po�eglowa� na po�udnie od Emsatu, rozkazuj�c, aby pozostali hrabiowie pod��yli za nim, gdy tylko zbior� wojska. Tak si� jednak�e zdarzy�o, �e kr�l Sarak nigdy nie dotar� na pola wielkiej bitwy na r�wninie Lamorkandii. Pad� od ciosu w��czni zemoskiej podczas krwawej potyczki nad brzegami jeziora Venne w Pelosii. Jego wierny wasal, cho� sam �miertelnie ranny, podni�s� kr�lewsk� koron� i przebi� si� do bagnistego, wschodniego brzegu jeziora. Tam, umieraj�cy, uciekaj�c przed pogoni�, wrzuci� koron� Thalesii w mroczne g��bie w�d torfowego jeziora. Ghwerig, kt�ry ca�y czas pod��a� za utraconym skarbem, ukryty na k�pie przygl�da� si� temu z przera�eniem. Zemosi, kt�rzy zabili kr�la Saraka, niezw�ocznie zacz�li bada� brunatne g��biny w nadziei, �e znajd� koron� i triumfalnie zanios� j� Azashowi, lecz ich poszukiwania przerwa�o przybycie oddzia�u rycerzy Zakonu Alcjonu, �piesz�cych z Deiry na bitw� w Lamorkandii. Alcjonici natarli na Zemoch�w i wyci�li ich w pie�. Wiernego wasala kr�la Thalesii pochowali z honorami i odjechali nie�wiadomi, �e legendarna korona Thalesii spoczywa w m�tnych wodach jeziora Venne. W Pelosii kr��� opowie�ci, �e w bezksi�ycowe noce mo�na ujrze� widmow� posta� nie�miertelnego trolla, snuj�cego si� po bagnistych brzegach Venne. Z powodu swoich powykrzywianych cz�onk�w Ghwerig nie wa�y si� sam szuka� w ciemnych g��binach jeziora, pe�za jedynie po otaczaj�cych je moczarach to p�acz�c z t�sknoty za Bhelliomem, to wyj�c z w�ciek�o�ci, i� bezpowrotnie go utraci�. CZE�� I Cimmura ROZDZIA� 1 Pada�o. Delikatna srebrzysta m�awka s�czy�a si� z nocnego nieba na kamienne wie�e Cimmury. Kropelki deszczu sycza�y w p�omieniach pochodni po obu stronach szerokiej bramy, a kamienie na drodze wiod�cej do miasta l�ni�y czarno. Do Cimmury zbli�a� si� samotny je�dziec. By� otulony ciemnym, obszernym p�aszczem podr�nym i dosiada� ros�ego srokacza o zmierzwionej sier�ci, d�ugim pysku i bezdusznych, z�o�liwych oczach. Podr�ny by� postawnym m�czyzn�, raczej gruboko�cistym i �ylastym ni� t�gim. Mia� czarne g�ste w�osy, a na jego nosie wida� by�o wyra�ny �lad po dawnym z�amaniu. Jecha� spokojnie, ale z t� szczeg�ln� czujno�ci� cechuj�c� wytrawnych wojownik�w. Zwa� si� Sparhawk. Czas obszed� si� z nim �agodnie i nie tyle naznaczy� jego ogorza�� od s�o�ca i wiatru twarz, co cia�o pokry� bliznami, z kt�rych kilka, g��bokich i purpurowych, doskwiera�o mu przy d�d�ystej pogodzie. Zazwyczaj sprawia� wra�enie przynajmniej o dziesi�� lat m�odszego, ni� by� w istocie, tego wieczoru jednak czu� ci�ar swego wieku i marzy� tylko o tym, by jak najszybciej znale�� si� w ciep�ym �o�u, w zaje�dzie, do kt�rego zmierza�. Nareszcie - po dziesi�ciu latach �ycia pod przybranym imieniem w kraju, gdzie prawie nigdy nie pada� deszcz, gdzie promienie s�o�ca bi�y niczym pot�ny m�ot o wyblak�e kowad�o piasku, w kraju kamieni i stwardnia�ej gliny, gdzie �ciany dom�w by�y grube i bia�e, by chroni� przed pal�cym s�o�cem, a pe�ne wdzi�ku kobiety o zas�oni�tych twarzach zd��a�y do studni w srebrnym �wietle poranka, d�wigaj�c na ramionach ogromne gliniane naczynia - po dziesi�ciu latach wygnania Sparhawk wraca� do domu. Srokacz niedbale strz�sn�� krople deszczu ze zmierzwionej sier�ci i zbli�y� si� do bram miasta. Zatrzyma� si� w czerwonawym kr�gu �wiat�a pochodni przed stra�nic�. Wyszed� z niej chwiejnym krokiem nie ogolony stra�nik w napier�niku i he�mie pokrytych plamami rdzy, w po�atanym zielonym p�aszczu niedbale przewieszonym przez jedno rami� i stan�� chwiejnie na drodze Sparhawka. - Musz� zna� twoje imi�, panie - odezwa� si� niezbyt wyra�nie przepitym g�osem. Sparhawk spojrza� na niego przeci�gle, a potem rozchyli� p�aszcz, by pokaza� ci�ki srebrny amulet zwisaj�cy na �a�cuchu z jego szyi. Na wp� pijany stra�nik otworzy� szeroko oczy i cofn�� si� o krok. - Och, przepraszam, dostojny panie - powiedzia�. - Droga wolna, prosz� jecha�. Ze stra�nicy wytkn�� g�ow� inny wartownik. - Kto to jest, Raf? - zapyta�. - Rycerz Zakonu Pandionu - odpowiedzia� nerwowo pierwszy stra�nik. - A czego szuka w Cimmurze? - Nie zadaje si� takich pyta� pandionitom, Bral. - Wartownik o imieniu Raf u�miechn�� si� s�u�alczo do Sparhawka. - On jest tu nowy - powiedzia� przepraszaj�co, wskazuj�c kciukiem do ty�u na swego towarzysza. - Z czasem si� nauczy, dostojny panie. Czy mo�emy by� w czym� pomocni? - Nie - odrzek� Sparhawk - ale dzi�kuj� za dobre ch�ci. Lepiej schowaj si� przed deszczem, ziomku, bo jeszcze si� przezi�bisz. - Poda� stra�nikowi w zielonym p�aszczu drobn� monet� i wjecha� do miasta. Ros�y srokacz wolno kroczy� w�sk�, brukowan� uliczk�. Od �cian dom�w odbija�o si� echo stalowych podk�w dzwoni�cych o kamienie. Przy bramie znajdowa�a si� dzielnica biedoty. N�dzne, rozpadaj�ce si� domy przycupn�y ciasno jeden obok drugiego, ich g�rne pi�tra pochyla�y si� nad mokr�, za�miecon� ulic�. Zniszczone szyldy, ko�ysane nocnym wiatrem, skrzypia�y na zardzewia�ych hakach, obwieszczaj�c, jaki sklep znajduje si� na parterze za szczelnie zamkni�tymi okiennicami. Mokry, �a�o�nie wygl�daj�cy kundel przemyka� chy�kiem z podkulonym ogonem. Poza tym ulica by�a pusta i ciemna. Na skrzy�owaniu migotliwie p�on�a pochodnia. Pod ni�, niczym blada zjawa, sta�a z nadziej� w oczach m�oda, schorowana i wychudzona ladacznica, otulona zniszczon� niebiesk� opo�cz�. - Czy mia�by� ochot�, panie, mi�o sp�dzi� czas? - zaskomla�a. Patrzy�a nie�mia�o szeroko otwartymi oczyma, a z jej mizernej twarzy wyziera� g��d. Je�dziec zatrzyma� si�, pochyli� w siodle i wsypa� do jej brudnej d�oni kilka drobnych monet. - Id� do domu, siostrzyczko - powiedzia� �agodnie. - P�no ju� i d�d�ysto, dzisiejszej nocy nie b�dziesz mia�a klient�w. - Wyprostowa� si� i odjecha�, odprowadzany wdzi�cznym wzrokiem dziewczyny. Skr�ci� w w�sk�, spowit� mrokiem uliczk�. Z wilgotnej ciemno�ci, gdzie� z g��bi zau�ka, dobieg� go odg�os czyich� po�piesznych krok�w. Z mrocznego cienia dotar� do jego uszu szept, szybka wymiana zda�. Srokacz parskn�� i po�o�y� uszy po sobie. - Nie denerwuj si� - rzek� Sparhawk. Jego g�os, cichy i �agodny, zmusza� jednak do pos�usze�stwa. Potem ju� g�o�niej zwr�ci� si� do pary zaczajonych w mroku rzezimieszk�w: - S�u�y�bym wam z ochot�, ziomkowie, ale jest p�no i nie mam nastroju do przygodnych rozrywek. Lepiej zrobicie ograbiaj�c jakiego� m�odego, pijanego szlachcica. W ten spos�b pozostaniecie przy �yciu i b�dziecie mogli jutro te� kra��. - Odrzuci� do ty�u wilgotny p�aszcz ods�aniaj�c oprawn� w sk�r� r�koje�� prostego, szerokiego miecza, zawieszonego u pasa. W ciemnej uliczce zapad�a pe�na napi�cia cisza, a potem rozleg� si� szybki tupot. Nocni z�odzieje uciekli. Ros�y srokacz parskn�� kpi�co. - Te� tak uwa�am - zgodzi� si� Sparhawk, otulaj�c si� z powrotem p�aszczem. - Ruszamy dalej? Wjechali na du�y, o�wietlony pochodniami plac. Wi�kszo�� jaskrawokolorowych p��ciennych bud by�a zamkni�ta. W ten p�ny deszczowy wiecz�r jedynie kilku nie trac�cych nadziei zapale�c�w piskliwymi okrzykami nadal zachwala�o swoje towary �piesz�cym do dom�w przechodniom. Sparhawk �ci�gn�� wodze. Z odrapanych drzwi ober�y wytoczy�a si� grupa ha�a�liwych, m�odych szlachcic�w. Krzycz�c po pijacku i zataczaj�c si� ruszyli przez plac. Rycerz czeka� spokojnie, a� znikn�li w bocznej uliczce, po czym rozejrza� si� czujnie dooko�a. Plac by� prawie pusty i dzi�ki temu wprawne oko Sparhawka od razu wy�owi�o z mroku Kragera, niechlujnego osobnika �redniego wzrostu, ubranego w zab�ocone buty i brunatn�, niedbale zebran� przy szyi peleryn�. Szed� pow��cz�c nogami, mokre w�osy oblepia�y jego w�sk� czaszk�. Mru��c kr�tkowzroczne, wodniste oczy wpatrywa� si� uwa�nie w d�d�ysty mrok. Sparhawk wstrzyma� oddech. Min�o prawie dziesi�� lat, nie widzia� tego �achmyty od owej pami�tnej nocy w Cipprii. Krager wyra�nie si� postarza�. Brzuch mu si� znacznie zaokr�gli�, twarz poszarza�a, ale nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e to by� on. Poniewa� szybkie ruchy przyci�gaj� wzrok, Sparhawk nie zareagowa� gwa�townie. Wolno zsun�� si� z siod�a i poprowadzi� rumaka do pokrytego zielonym p��tnem straganu. Przez ca�y czas trzyma� zwierz� mi�dzy sob� a kr�tkowzrocznym m�czyzn� w brunatnej pelerynie. - Dobry wiecz�r, ziomku - rzek� spokojnie do sprzedawcy w br�zowym przyodziewku. - Musz� co� za�atwi�. Dobrze zap�ac� za popilnowanie mojego konia. Oczy nie ogolonego straganiarza nagle si� o�ywi�y. - Wybij to sobie z g�owy - ostrzeg� go Sparhawk. - Cho�by� nie wiem co robi�, ten ko� nie p�jdzie za tob�, ale ja p�jd� i mo�esz mi wierzy� - wcale nie b�dziesz tym zachwycony. Zadow�l si� tedy zap�at� i nie pr�buj kra��. Straganiarz spojrza� na pos�pne oblicze postawnego rycerza, prze�kn�� g�o�no �lin� i pochyli� si� w uk�onie. - Wedle rozkazu, dostojny panie - zgodzi� si� po�piesznie. - Przysi�gam, �e pa�ski szlachetny wierzchowiec b�dzie przy mnie bezpieczny. - Szlachetny... co? - Szlachetny wierzchowiec - tw�j ko�, panie. - Och, rozumiem. B�d� wdzi�czny. - Czy �yczysz sobie czego� jeszcze, dostojny panie? Sparhawk rzuci� okiem przez plac na plecy Kragera. - Masz mo�e przypadkiem troch� drutu? - zapyta�. - Mniej wi�cej d�ugo�ci trzech �okci. - Chyba mam, dostojny panie. Beczki ze �ledziami obwi�zane s� drutem. Zaraz sprawdz�. Sparhawk opar� skrzy�owane d�onie na siodle, obserwuj�c Kragera sponad ko�skiego grzbietu. Minione lata, pal�ce s�o�ce i kobiety zmierzaj�ce do studni wczesnym porankiem w promieniach s�o�ca odp�yn�y w niepami�� i nagle znalaz� si� zn�w w zagrodach pod Cippri�, �mierdz�cy gnojem i krwi�, przepe�niony strachem i nienawi�ci�. Poranione cia�o odmawia�o mu pos�usze�stwa, a tymczasem jego prze�ladowcy z mieczami w d�oniach nie rezygnowali z po�cigu. Odp�dzi� od siebie wspomnienia i skupi� uwag� na tym, co dzia�o si� dooko�a. Mia� nadziej�, �e straganiarzowi uda si� znale�� troch� drutu. Drut jest dobry. Nie robi ha�asu i zamieszania, a w dodatku, je�li si� ma troch� czasu, mo�na sprawi�, by wygl�da�o to na dzie�o Styrika lub Pelozyjczyka. Sam Krager nie by� wa�ny. Nigdy nie sta� si� niczym wi�cej, jak tylko n�dznym dodatkiem do Martela, jego par� dodatkowych r�k. Podobnie drugi z nich, Adus, nigdy nie sta� si� niczym wi�cej jak tylko narz�dziem zbrodni. Liczy�o si� to, czym �mier� Kragera by�aby dla Martela - tak naprawd� jedynie to mia�o znaczenie. - To najlepszy, jaki mog�em znale��, dostojny panie - odezwa� si� z szacunkiem sklepikarz w zat�uszczonym fartuchu, wychodz�c ze straganu z kawa�kiem zardzewia�ego, mi�kkiego drutu. - Przykro mi. To niewiele. - Jest akurat taki, jak trzeba - rzek� Sparhawk bior�c drut. Okr�ci� go wok� d�oni i naci�gn��. - Prawd� m�wi�c jest doskona�y - oceni�, po czym odwr�ci� si� do konia. - Faran, zosta� tu - rozkaza�. Ko� wyszczerzy� do niego z�by. Sparhawk roze�mia� si� cicho i ruszy� przez plac, trzymaj�c si� w pewnej odleg�o�ci od Kragera. Je�eli ten kr�tkowzroczny m�czyzna zostanie znaleziony w jakiej� mrocznej bramie z cia�em wygi�tym w �uk, z drutem okr�conym dooko�a szyi i kostek, z wyba�uszonymi oczyma w sczernia�ej twarzy lub z g�ow� w rynsztoku jakiego� podejrzanego zau�ka - mo�e wyprowadzi to Martela z r�wnowagi, zaboli, a nawet przestraszy. Najwa�niejsze jednak, �e wtedy Martel mo�e wyj�� z ukrycia. Na to Sparhawk czeka� od lat. Ostro�nie skrada� si� za sw� zwierzyn�, a d�o�mi ukrytymi pod p�aszczem rozpl�tywa� drut. Jego zmys�y si� wyostrzy�y. Wyra�nie s�ysza� skwierczenie pochodni o�wietlaj�cych plac i widzia� pomara�czowe refleksy w ka�u�ach wody pomi�dzy brukowcami. Te refleksy dziwnie urzek�y go swoim pi�knem. Sparhawk czu� si� dobrze, mo�liwe, �e najlepiej od dziesi�ciu lat. - Mo�ci rycerzu! Pan Sparhawk? Czy mo�liwe, aby� to by� ty, dostojny panie? Sparhawk wzdrygn�� si� i kln�c w duchu szybko odwr�ci� g�ow�. Cz�owiek, kt�ry go zagadn��, mia� d�ugie, elegancko ufryzowane, jasne loki. Ubrany by� w szafranowy obcis�y kubrak, lawendowe nogawice i soczy�cie zielony p�aszcz. Policzki mia� ur�owione, a na nogach mokre br�zowe ci�my o ostrych noskach. Ma�y, nieu�yteczny miecz u boku oraz kapelusz z szerokim rondem i ociekaj�cym wod� pi�rem pozwala�y rozpozna� w nim dworzanina, jednego z tych paso�yt�w, obibok�w, kt�rzy niczym plaga robactwa zape�niali pa�ac. - Co robisz tu, w Cimmurze, panie? - zapyta� fircyk wysokim, niemal kobiecym g�osem. - Wszak zosta�e� skazany na banicj�. Sparhawk zerkn�� szybko na sw� niedosz�� ofiar�. Krager zbli�a� si� do wylotu ulicy i za chwil� zniknie mu pewnie z oczu. Wci�� jednak by�a szansa. Gdyby jednym szybkim, mocnym ciosem uciszy� tego wystrojonego lalusia, m�g�by jeszcze dopa�� Kragera. Wtem na plac weszli nocni stra�nicy w towarzystwie handlarza drewnem. Sparhawk skrzywi� si� g��boko rozczarowany. Teraz nie by�o mowy o tym, by pozby� si� stoj�cego na drodze fanfarona, nie zwracaj�c uwagi wartownik�w. Skierowa� na wyperfumowanego paniczyka swoje zimne, gniewne spojrzenie. Dworzanin cofn�� si� i zerkn�� nerwowo w kierunku stra�nik�w id�cych wzd�u� stragan�w, sprawdzaj�cych umocowania spuszczonych zas�on. - Nalegam, aby� powiedzia� mi, po co tu wr�ci�e�, panie! - Fircyk czyni� wysi�ki, by brzmia�o to stanowczo. - Nalegasz? Ty? - G�os Sparhawka by� przepe�niony wzgard�. Dworak ponownie zerkn�� na wartownik�w, jakby szuka� u nich wsparcia, i nagle wyprostowa� si� butnie. - Aresztuj� pana, Sparhawku. Domagam si�, by� z�o�y� stosowne wyja�nienia. - Wyci�gn�� r�k� i z�apa� rycerza za rami�. - Nie dotykaj mnie - wycedzi� Sparhawk odtr�caj�c jego d�o�. - Uderzy�e� mnie! - dworzanin krzykn�� z b�lu. Sparhawk chwyci� go za rami� i przyci�gn�� do siebie. - Je�li kiedykolwiek jeszcze mnie dotkniesz, to wypruj� z ciebie flaki. A teraz zejd� mi z drogi. - Zawo�am stra�e! - Fircyk wyra�nie si� przel�k�. - A jak s�dzisz, ile ci zostanie �ycia, je�eli to uczynisz? - Nie zastraszysz mnie, dostojny panie. Mam pot�nych przyjaci�. - Ale teraz ich tu nie ma, a ja jestem, prawda? - Sparhawk odepchn�� go z odraz� i ruszy� przez plac. - Czasy waszej samowoli ju� si� sko�czy�y, pandionito! Teraz w Elenii przestrzega si� praw! - wo�a� za nim piskliwie strojni�. - P�jd� prosto do barona Harparina. Powiem mu o tym, �e wr�ci�e� do Cimmury, uderzy�e� mnie i wystraszy�e�! - W porz�dku - odpowiedzia� Sparhawk nie odwracaj�c si�. - Zr�b to. - Szed� dalej, zirytowany i rozczarowany tak bardzo, �e musia� mocno zacisn�� szcz�ki, by nie straci� panowania nad sob�. Wtem przyszed� mu do g�owy pomys� - dziecinny wprawdzie, ale w tej sytuacji wydawa� si� zupe�nie na miejscu. Przystan��, wyci�gn�� przed siebie ramiona i zacz�� mrucze� pod nosem styrickie s�owa, kre�l�c przy tym d�o�mi w powietrzu jakie� zawi�e wzory. Zawaha� si� troch�, szukaj�c w pami�ci s�owa odpowiadaj�cego karbunku�owi. Zrezygnowa�, zast�pi� ten wyraz s�owem ,,czyrak" i doko�czy� wymawianie zakl�cia. Spojrza� przez rami� na swojego prze�ladowc� i uwolni� zakl�cie. Potem odwr�ci� si� i poszed� dalej przez plac, u�miechaj�c si� z lekka do siebie. Doprawdy, by�a to czysta z�o�liwo��, ale taki w�a�nie by� czasami Sparhawk. Wr�czy� straganiarzowi monet� za opiek� nad Faranem, wskoczy� na siod�o i odjecha� w mglist� m�awk� spowijaj�c� plac - pot�ny m�czyzna otulony w p�aszcz ze zgrzebnej we�ny, dosiadaj�cy srokacza o paskudnym pysku. Z dala od placu ulice by�y ciemne i puste, jedynie na skrzy�owaniach skwiercz�ce i kopc�ce w deszczu pochodnie rzuca�y s�abe, migotliwe, pomara�czowe �wiat�o. Uderzenia podk�w Farana nios�y si� g�o�nym echem po pustej uliczce. Nagle Sparhawk poprawi� si� nieznacznie w siodle. Na karku i plecach poczu� delikatne mrowienie. Rozpozna� je natychmiast. Kto� go obserwowa� i nie by� to przyjaciel. Sparhawk ponownie zmieni� pozycj�. Stara� si�, aby jego ruchy nie przywodzi�y na my�l niczego wi�cej poza zwyk�ym kiwaniem si� w siodle zm�czonego podr�nika. Jednocze�nie ukryt� pod p�aszczem prawic� odszuka� r�koje�� miecza. Nieprzyjemne mrowienie przybiera�o na sile, a� wreszcie przy nast�pnym skrzy�owaniu w cieniu za migocz�c� pochodni� dostrzeg� odzian� w bur� szat�, zakapturzon� posta�. By�a prawie niewidoczna w mroku i spowijaj�cej wszystko m�awce. Srokacz zacz�� st�pa� sztywno. Zastrzyg� uszami. - Widz� go, Faranie - odpowiedzia� bardzo cicho Sparhawk. Pod��ali dalej brukowan� uliczk�. Min�li pomara�czow� plam� �wiat�a pochodni i zn�w otoczy� ich mrok. Oczy Sparhawka Przyzwyczai�y si� do ciemno�ci, ale zakapturzona posta� zd��y�a ju� ukry� si� w kt�rym� z zau�k�w lub za jednymi z wielu w�skich drzwi. Poczucie, �e jest obserwowany, znikn�o i ulica nie sprawia�a ju� wra�enia niebezpiecznej. Podkowy Farana dzwoni�y o mokry bruk. Zajazd, do kt�rego zmierza� Sparhawk, znajdowa� si� przy nie rzucaj�cej si� w oczy bocznej uliczce. Frontowe podw�rze dzieli�o od ulicy solidne ogrodzenie z d�bowych bali. �ciany budynku by�y zadziwiaj�co wysokie i mocne. Pojedyncza, dymi�ca latarnia p�on�a obok mokrego drewnianego szyldu, kt�ry �a�o�nie skrzypia� ko�ysz�c si� pod uderzeniami niesionego nocnym wiatrem deszczu. Sparhawk podjecha� blisko bramy i kilkakrotnie kopn�� w poczernia�e od deszczu belki. Butem, przy kt�rym cicho dzwoni�a ostroga, wystuka� pewien wyra�ny rytm. Czeka�. Wtem brama zaskrzypia�a i z jej cienia wyjrza� od�wierny w czarnym kapturze. Skin�� szybko g�ow� i otworzy� szerzej bram�, by wpu�ci� Sparhawka. Pot�ny rycerz wjecha� na mokre od deszczu podw�rze i powoli zsiad� z konia. Furtian zamkn�� i zaryglowa� bram�, po czym �ci�gn�� kaptur ods�aniaj�c stalowy he�m i uk�oni� si� nisko. - Witaj, dostojny panie - pozdrowi� Sparhawka z szacunkiem. - Ju� noc, za p�no na ceremonia�, mo�ci rycerzu - odpowiedzia� Sparhawk lekko si� sk�aniaj�c. - Przestrzeganie form jest podstaw� dobrego wychowania, panie Sparhawku - rzek� ironicznie od�wierny. - Staram si� to praktykowa�, gdy tylko mam po temu okazj�. - Mnie to nie przeszkadza. - Sparhawk wzruszy� ramionami. - Zajmiesz si� moim koniem? - Oczywi�cie. Jest tu pa�ski giermek, Kurik. Sparhawk skin�� g�ow�. Odpi�� od siod�a dwie ci�kie sk�rzane sakwy. - Zanios� to na g�r�, dostojny panie - zaofiarowa� si� od�wierny. - Nie trzeba. Gdzie jest Kurik? - Pierwsze drzwi u szczytu schod�w. Czy �yczysz sobie kolacj�, dostojny panie? Sparhawk potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Potrzebuj� tylko k�pieli i ciep�ego �o�a - rzek�, po czym zwr�ci� si� do konia, kt�ry drzema� z tyln� nog� wspart� na czubku kopyta. - Faran, obud� si�. Zwierz� otworzy�o oczy i rzuci�o mu bezduszne, nieprzyjazne spojrzenie. - P�jdziesz z tym rycerzem - powiedzia� zdecydowanie Sparhawk.- Nie pr�buj go gry��, kopa� czy przypiera� zadem do �ciany stajni, nie depcz mu tak�e po nogach. Srokacz po�o�y� uszy po sobie i skin�� �bem. Sparhawk za�mia� si�. - Daj mu kilka marchewek - poradzi� furtianowi. - Jak wytrzymujesz z t� kapry�n�, brutaln� besti�, dostojny panie? - Obaj pasujemy do siebie - odpar� Sparhawk. - Dobrze si� spisa�e�, Faranie - rzek� do srokacza. - Dzi�kuj�, �pij dobrze. Ko� odwr�ci� si� do niego zadem. - Miej oczy otwarte, mo�ci rycerzu - przestrzeg� Sparhawk od�wiernego. - Kto� mnie �ledzi�, gdy tu jecha�em, i mam przeczucie, �e kry�o si� za tym co� wi�cej ni� tylko czcza ciekawo��. Twarz furtiana spowa�nia�a. - Zwr�c� na to uwag�, dostojny panie - powiedzia�. Sparhawk ruszy� przez po�yskuj�ce mokrymi kamieniami podw�rko w kierunku schod�w wiod�cych do zadaszonej galerii na pi�trze. Zajazd, z wygl�du podobny do wielu innych, by� dobrze strze�onym sekretnym miejscem, o kt�rym w Cimmurze wiedzia�o jedynie niewielu. Nale�a� do Zakonu Rycerzy Pandionu. Zapewnia� bezpieczn� kryj�wk� tym z nich, kt�rzy z r�nych powod�w nie chcieli by� widziani w siedzibie zakonu, zamku znajduj�cym si� na wschodnim kra�cu miasta. U szczytu schod�w Sparhawk przystan�� i lekko zastuka� ko�cami palc�w do drzwi. Po chwili otworzy� mu krzepki m�czyzna o stalowosiwych w�osach i kr�tko przystrzy�onej brodzie. Ubrany by� w nogawice i buty z czarnej sk�ry oraz d�ugi kaftan z tego samego materia�u, u jego pasa zwisa� ci�ki sztylet, nadgarstki obciska�y mu stalowe opaski. Muskularne ramiona i barki mia� nagie. Nie by� przystojny. Oczy l�ni�y mu zimno jak agaty. - Sp�ni�e� si� - powiedzia� bezbarwnym g�osem. - Musia�em przystawa� troch� po drodze - odpar� lakonicznie Sparhawk wchodz�c do ciep�ej, o�wietlonej �wiecami izby. Siwow�osy m�czyzna zamkn�� za nim drzwi i zasun�� z ha�asem rygiel. - Jak leci, Kuriku? - Sparhawk powita� nie widzianego od dziesi�ciu lat giermka. - Zno�nie. Zdejmij ten mokry p�aszcz. Sparhawk wyszczerzy� z�by w u�miechu, upu�ci� na pod�og� sakwy podr�ne i odpi�� zapink� ociekaj�cego wod�, we�nianego p�aszcza. - A co u Aslade i ch�opc�w? - Rosn� - mrukn�� Kurik bior�c p�aszcz. - Synowie robi� si� coraz wy�si, a Aslade coraz grubsza. Wiejskie �ycie jej s�u�y. - Przecie� ty lubisz pulchne bia�og�owy - przypomnia� mu Sparhawk. - Dlatego si� z ni� o�eni�e�. Giermek chrz�kn�� spogl�daj�c krytycznie na wychudzon� posta� swego pana. - Nie dojada�e�, Sparhawku - powiedzia� z wyrzutem w g�osie. - Nie matkuj mi. - Sparhawk opad� na ci�kie d�bowe krzes�o. Rozejrza� si� dooko�a. Izba mia�a kamienn� posadzk� i kamienne �ciany. Niski pu�ap wspiera� si� na solidnych czarnych belkach. Na kominku zasklepionym w p�kolisty �uk p�on�� ogie�, nape�niaj�c izb� gr� blask�w i cieni. Na stole znajdowa�y si� dwie zapalone �wiece, a pod �cianami sta�y dwa w�skie �o�a. Jednak�e wzrok Sparhawka pow�drowa� najpierw w kierunku solidnego haka stercz�cego przy jedynym przes�oni�tym niebiesk� zas�onk� oknie. Wisia�a tam pe�na zbroja l�ni�ca czerni�. Obok oparta o �cian� le�a�a du�a czarna tarcza ze srebrnym herbem jego rodziny - jastrz�biem z roz�o�onymi skrzyd�ami, trzymaj�cym w szponach w��czni�. Za tarcz� sta� schowany w pochwie masywny miecz ze srebrn� r�koje�ci�. - Zapomnia�e� naoliwi� zbroj� przed odjazdem - rzek� z wyrzutem Kurik. - Ca�y tydzie� czy�ci�em j� z rdzy. Podaj mi nog�. - Jeden po drugim �ci�gn�� mu wysokie buty do konnej jazdy. - Dlaczego ty zawsze musisz chodzi� po b�ocie? - mrucza� otrzepuj�c buty przed kominkiem. - W izbie obok przygotowa�em ci k�piel - powiedzia� po chwili. - Rozbierz si�. I tak chcia�em obejrze� te twoje rany. Znu�ony Sparhawk westchn�� i podni�s� si�. Giermek delikatnie pom�g� mu zdj�� ubranie. - Jeste� ca�y mokry - zauwa�y� Kurik, dotykaj�c szorstk� d�oni� lepkich plec�w swego pana. - Takie rzeczy przydarzaj� si� ludziom, kiedy pada deszcz. - Czy ty w og�le radzi�e� si� chirurga, gdy dosta�e� t� ran�? - Giermek lekko przeci�gn�� palcami po d�ugiej purpurowej bli�nie na prawym barku Sparhawka. - Jaki� medyk rzuci� na ni� okiem. Nie by�o pod r�k� chirurga, wi�c pozwoli�em, by si� sama wygoi�a. - To wida�. - Kurik pokiwa� g�ow�. - Wyk�p si�, a ja przynios� ci co� do zjedzenia. - Nie jestem g�odny. - To niedobrze. Wygl�dasz jak szkielet. Teraz, gdy ju� wr�ci�e�, nie pozwol�, by� kr�ci� si� tu w takim stanie. - Kuriku, dlaczego mnie dr�czysz? - Bo jestem z�y. Wystraszy�e� mnie na �mier�. Znikn��e� na dziesi�� lat, wie�ci dociera�y bardzo rzadko, a wszystkie by�y z�e. - W tym momencie spojrzenie giermka zmi�k�o i zamkn�� Sparhawka w u�cisku, kt�ry innego m�czyzn� powali�by na kolana. - Witaj w domu, dostojny panie - powiedzia� przyt�umionym g�osem. Sparhawk r�wnie krzepko u�cisn�� przyjaciela. - Dzi�kuj�, Kuriku. - Jego g�os te� przepe�nia�o wzruszenie. - Ciesz� si�, �e wr�ci�em. - W porz�dku. - Kurik ponownie przybra� surowy wyraz twarzy. - A teraz wyk�p si�. �mierdzisz. - Odwr�ci� si� raptownie i ruszy� do drzwi. Sparhawk u�miechn�� si� i przeszed� do s�siedniej izby. Wszed� do drewnianej balii i z rozkosz� zanurzy� si� w paruj�cej wodzie. Do niedawna jeszcze by� innym cz�owiekiem - cz�owiekiem zwanym Mahkra. �y� pod przybranym imieniem tak d�ugo, i� wiedzia�, �e zwyk�a k�piel nie zmyje z niego tej drugiej osobowo�ci. Przyjemnie jednak by�o odpocz�� i pozwoli� gor�cej wodzie oraz myd�u obmy� sk�r� z kurzu suchego, spalonego s�o�cem wybrze�a. Z dziwn� oboj�tno�ci� ogl�da� swe wychudzone, pokryte bliznami cia�o i w zadumie wspomina� �ycie, kt�re wi�d� jako Mahkra w mie�cie zwanym Jiroch, w Rendorze. Pami�ta� ma�y, ch�odny sklep, w kt�rym Mahkra, zwyk�y mieszczanin, sprzedawa� mosi�ne dzbany, kandyzowane owoce i egzotyczne perfumy, a o�lepiaj�ce promienie s�o�ca odbija�y si� od grubych bia�ych �cian dom�w po przeciwnej stronie ulicy. Pami�ta� nie ko�cz�ce si� rozmowy w ma�ej winiarni na rogu, gdzie Mahkra godzinami poci�ga� kwa�ne, �ywiczne, rendorskie wino i mimochodem pr�bowa� zdobywa� informacje, kt�re potem przekazywa� swojemu przyjacielowi, r�wnie� rycerzowi Zakonu Pandionu, Vorenowi - dotyczy�y one rosn�cej w Rendorze popularno�ci eshandistow, tajemnych kryj�wek z broni� na pustyni i dzia�alno�ci agent�w cesarza Zemochu, Othy. Pami�ta� gor�ce, ciemne noce, duszne od zapachu perfum Lillias, kapry�nej kochanki Mahkry, i pocz�tek ka�dego dnia, kiedy wstawa� i podchodzi� do okna, by przygl�da� si� kobietom id�cym do studni w srebrnym �wietle poranka. Westchn��. ,,A kim�e teraz jeste�, Sparhawku?" - zapyta� samego siebie. Z pewno�ci� nie by� ju� kupcem, handluj�cym mosi�dzem, daktylami i perfumami. Czy by� znowu rycerzem Zakonu Pandionu? A mo�e magiem? Czy te� Obro�c� Korony, Rycerzem Kr�lowej? A mo�e �adnym z nich? By� mo�e jest tylko nie oszcz�dzonym przez czas, zm�czonym cz�owiekiem, kt�ry prze�y� zbyt wiele lat, potyczek i ran. - Czy�by� chodzi� w Rendorze z go�� g�ow�? - zapyta� cierpko Kurik od drzwi. Krzepki giermek ni�s� szat� i szorstki r�cznik. - Kiedy cz�owiek zaczyna sam do siebie m�wi�, jest to nieomylny znak, �e by� za d�ugo na s�o�cu. - Zaduma�em si� tylko. Dziesi�� lat mieszka�em daleko st�d i troch� potrwa, nim si� przyzwyczaj�. - Mo�e ci zbrakn�� na to czasu. Czy kto� rozpozna� ci� po drodze? Sparhawk przypomnia� sobie fircyka na placu i skin�� g�ow�. - Jeden z lizus�w Harparina widzia� mnie niedaleko zachodniej bramy. - Teraz wszystko jasne. Masz stawi� si� jutro w pa�acu albo Lycheas, szukaj�c ciebie, rozbierze Cimmur� kamie� po kamieniu. - Lycheas? - Ksi��� regent - b�kart ksi�niczki Arissy i kt�rego� z pijanych �o�nierzy lub zbieg�ych spod szubienicy z�odziejaszk�w, kt�rzy mieli okazj� za�ywa� z ni� rozkoszy. Sparhawk usiad� gwa�townie. Spojrza� na giermka z powag�. - My�l�, �e lepiej b�dzie, gdy wyt�umaczysz mi par� spraw - powiedzia�. - Ehlana jest kr�low�. Po c� wi�c w kr�lestwie ksi��� regent? - Gdzie ty si� podziewa�e�? Na ksi�ycu? Ehlana zachorowa�a miesi�c temu. - �yje? - zapyta� Sparhawk ze �ci�ni�tym gard�em. Zn�w poczu� niezno�ny b�l na wspomnienie rozstania z pi�kn�, blad� dziewczynk� o powa�nych szarych oczach, kt�rej towarzyszy� od jej najm�odszych lat i kt�r� w pewien osobliwy spos�b pokocha�, cho� liczy�a zaledwie osiem wiosen, gdy kr�l Aldreas zsy�a� go do Rendoru. - �yje - odpar� Kurik - nie umar�a, ale tak jakby by�a martwa. - Roz�o�y� w r�kach du�y szorstki r�cznik. - Wychod� ju� z wody - poleci�. - Opowiem ci o tym, kiedy b�dziesz jad�. Sparhawk skin�� g�ow� i podni�s� si�. Kurik wytar� go szoruj�c ostro r�cznikiem i pom�g� odzia� si� w mi�kk� szat�. Na stole w izbie obok czeka�a kolacja - p�misek z plastrami paruj�cego mi�sa w g�stym sosie, po�owa bochenka zwyk�ego czarnego chleba i tr�jk�tny kawa�ek sera oraz dzbanek z zimnym mlekiem. - Jedz - powiedzia� Kurik. - Co si� dzieje w tym kraju? - zapyta� Sparhawk, gdy zasiad� do sto�u. Ze zdziwieniem poczu� nagle, �e zg�odnia�. - Zacznij od pocz�tku. - Dobrze - zgodzi� si� Kurik, wyci�gaj�c sw�j sztylet i kroj�c chleb na grube pajdy. - Wiesz chyba, �e po twoim odje�dzie pandionici zostali odes�ani do siedziby zakonu w Demos? - S�ysza�em o tym. - Sparhawk skin�� g�ow�. - Kr�l Aldreas nigdy za nami specjalnie nie przepada�. - Tw�j ojciec by� temu winien, Sparhawku. Aldreas przepada� za swoj� siostr�, a tw�j ojciec zmusza� go do po�lubienia innej niewiasty. Z tego powodu kr�l zmieni� sw�j stosunek do Zakonu Pandionu. - Kuriku - przerwa� mu Sparhawk - nie nale�y m�wi� w ten spos�b o kr�lu. Giermek wzruszy� ramionami. - On ju� nie �yje, wi�c go to nie dotknie, a poza tym jego uczucia do siostry by�y tajemnic� poliszynela. Pa�acowi paziowie brali pieni�dze od ka�dego, kto chcia� ogl�da�, jak naga Arissa zmierza g�rnym korytarzem do sypialni swojego brata. Aldreas nie by� zbyt silnym kr�lem, Sparhawku. We wszystkim s�ucha� Arissy i prymasa Anniasa. Tak wi�c, skazuj�c pandionit�w na zamkni�cie w klasztorze w Demos, Annias i jego podw�adni mogli dzia�a� bez przeszk�d. Mia�e� szcz�cie, �e nie by�o ci� tu przez te wszystkie lata. - By� mo�e - mrukn�� Sparhawk. - Na co umar� Aldreas? - Og�osili, �e to padaczka. Ja raczej s�dz�, �e wyko�czy�y go wszeteczne dziewki, kt�re po �mierci jego �ony Annias przemyca� dla niego do pa�acu. - Kuriku, plotkujesz nie gorzej od starej baby. - Wiem - zgodzi� si� Kurik. - To moja wada. - A wtedy Ehlana zosta�a koronowana na kr�low�? - Tak. I w�wczas zacz�y si� zmiany. Annias by� przekonany, �e b�dzie go s�ucha�a tak samo jak Aldreas, ale ona szybko si� z nim rozprawi�a. Wezwa�a mistrza Vaniona z siedziby zakonu w Demos i uczyni�a go swoim osobistym doradc�. Potem kaza�a Anniasowi przygotowa� si� do odej�cia do klasztoru, gdzie odda�by si� medytacjom w�a�ciwym stanowi duchownemu. Oczywi�cie siny z w�ciek�o�ci Annias natychmiast rozpocz�� knowania. S�a� pos�a�c�w tak g�sto, jak g�sto jest much na drodze. Kursowali mi�dzy nim a klasztorem, w kt�rym zosta�a zamkni�ta Arissa. Prymas i ksi�niczka byli starymi przyjaci�mi i z pewno�ci� mieli wiele temat�w do om�wienia. No i Annias zasugerowa� Ehlanie, �e powinna po�lubi� swojego kuzyna - b�karta Lycheasa - ale ona tylko roze�mia�a mu si� w twarz. - To ca�a ona - u�miechn�� si� Sparhawk, - Sam j� wychowa�em i nauczy�em �y� w zgodzie z w�a�ciwymi zasadami. Na co choruje? - Wygl�da, �e na to samo, na co zmar� jej ojciec. Mia�a atak i ju� nie odzyska�a przytomno�ci. Dworscy medycy orzekli, �e nie po�yje d�u�ej ni� tydzie�. Wtedy wkroczy� do akcji Vanion. Pojawi� si� w pa�acu razem z Sephreni� i jedenastoma innymi pandionitami, kt�rzy przybyli w pe�nych zbrojach, z opuszczonymi przy�bicami. Odes�ali pokojowe kr�lowej, a j� sam� podnie�li z �o�a, odziali w uroczyste szaty i na�o�yli koron� na jej g�ow�. Potem kr�low� przenie�li do sali tronowej, posadzili na tronie i zamkn�li drzwi. Nikt nie wie, co tam robili, ale gdy wyszli, Ehlana siedzia�a na swoim tronie zamkni�ta w krysztale. - Co takiego?! - wykrzykn�� Sparhawk. - Jest przejrzysty jak szk�o. Mo�na zobaczy� ka�dy pieg na nosie kr�lowej, ale nie mo�na si� do niej zbli�y�. Kryszta� jest twardszy od diamentu. Annias wezwa� kowali. Kuli m�otami przez pi�� dni i nie uda�o si� im nawet zadrasn�� kryszta�u. - Kurik spojrza� na Sparhawka. - Potrafi�by� zrobi� co� takiego? - zapyta� z ciekawo�ci�. - Ja? Nawet nie wiedzia�bym od czego zacz��. Sephrenia nauczy�a nas podstaw, ale w por�wnaniu z ni� jeste�my jak dzieci. - No c�, cokolwiek zrobi�a, utrzymuje to Ehlan� przy �yciu. Mo�na us�ysze�, jak bicie serca kr�lowej rozbrzmiewa echem po ca�ej sali. Przez pierwszy tydzie� ludzie gromadzili si� tam t�umnie tylko po to, by tego pos�ucha�. Zacz�to nawet m�wi�, �e to cud i sala tronowa powinna zosta� zamieniona na co� w rodzaju �wi�tego grobowca. Ale Annias zamkn�� drzwi, wezwa� Lycheasa - b�karta do Cimmury i uczyni� z niego ksi�cia regenta. To by�o ze dwa tygodnie temu. Od tamtej pory Annias ka�e swoim gwardzistom �ciga� wszystkich, kt�rzy s� mu nieprzychylni. Lochy pod katedr� p�kaj� ju� w szwach. Tak maj� si� sprawy w chwili obecnej. Wybra�e� dobry czas na powr�t. - Przerwa� i spojrza� prosto w oczy swojego pana. - Co wydarzy�o si� w Cipprii? - Niewiele. - Sparhawk wzruszy� ramionami. - Pami�tasz Martela? - Tego renegata, kt�rego Vanion pozbawi� czci rycerskiej? Tego z bia�ymi w�osami? Sparhawk skin�� g�ow�. - Przyby� do Cipprii z kilkoma lud�mi - opowiada� - i wynaj�� do pomocy jeszcze pi�tnastu, a mo�e dwudziestu miejscowych �otr�w. Czyhali na mnie w ciemnym zau�ku. - To st�d te blizny? - Tak. - Ale uciek�e�. - Oczywi�cie. Rendorscy mordercy �le znosz� widok w�asnej krwi rozbryzganej na bruku i murach okolicznych dom�w. Kiedy dwunastu po�o�y�em trupem, reszta straci�a odwag�. Pozby�em si� ich i uciek�em na skraj miasta. Ukrywa�em si� w pewnym klasztorze, dop�ki nie zagoi�y mi si� rany, potem wzi��em Farana i przy��czy�em si� do karawany jad�cej do Jirochu. Oczy Kurika zal�ni�y zimnym blaskiem. - My�lisz, �e Annias mia� w tym sw�j udzia�? - zapyta�. - Wiesz, jak wielk� nienawi�ci� darzy twoj� rodzin�. Z ca�� pewno�ci� to on nak�oni� Aldreasa, by ci� skaza� na banicj�. - Mnie te� nachodzi�y czasami takie my�li. Annias i Martel ju� przedtem dzia�ali r�ka w r�k�. W ka�dym razie wydaje mi si�, �e mam niejedno do om�wienia z naszym mi�ym prymasem. Kurik rozpozna� znajomy ton w g�osie Sparhawka. - Wpakujesz si� w k�opoty - ostrzeg�. - Nie b�dzie tak �le. Wi�ksze k�opoty czekaj� Anniasa, je�eli upewni� si�, �e macza� palce w tym napadzie. - Sparhawk wyprostowa� si�. - Musz� porozmawia� z Vanionem. Czy on nadal jest w Cimmurze? Kurik kiwn�� g�ow�. - Jest w zamku na skraju miasta - odrzek� - ale nie mo�esz tam teraz jecha�. O zachodzie s�o�ca zamykaj� wschodni� bram�. My�l�, �e powiniene� stawi� si� w pa�acu zaraz po �wicie. Annias na pewno wpadnie na pomys�, by og�osi�, �e jeste� wyj�ty spod prawa za samowolny powr�t z banicji. Lepiej, by� sam tam poszed�, ni� mieliby ci� wlec jak pospolitego rzezimieszka. A i tak b�dziesz musia� g�sto si� t�umaczy�, by unikn�� lochu. - Nie s�dz�. Mam dokument z piecz�ci� kr�lowej upowa�niaj�cy mnie do powrotu. - Sparhawk odsun�� talerz. - Odr�czne pismo jest troch� dziecinne i s� na nim �lady �ez, ale s�dz�, �e nadal jest prawomocne. - Ona p�aka�a? Nie przypuszcza�em, �e wie, jak si� to robi. - Mia�a wtedy tylko osiem lat, Kuriku, i z jakich� powod�w lubi�a mnie. - Nie tylko ona. - Kurik spojrza� na talerz Sparhawka. - Najad�e� si�? Sparhawk skin�� g�ow�. - To id� do �o�a. Jutro czeka ci� pracowity dzie�. Min�o kilka godzin. Izb� wype�nia�a pomara�czowa po�wiata rzucana przez dogasaj�cy ogie�, a spod przeciwleg�ej �ciany dobiega� regularny oddech Kurika. Jednostajne trzaskanie nie zamkni�tych okiennic ko�ysz�cych si� na wietrze kilka ulic dalej sprowokowa�o jakiego� psa do szczekania. Sparhawk le�a�, nadal pogr��ony w p�nie, czekaj�c cierpliwie, a� pies dostatecznie zmoknie lub znudzi go to ujadanie i ponownie schowa si� do budy. Je�li cz�owiekiem, kt�rego widzia� w mroku i deszczu na placu, by� Krager - nie mo�na mie� zupe�nej pewno�ci, �e Martel r�wnie� przebywa w Cimmurze. Krager to ch�opiec na posy�ki i cz�sto wyprzedza Martela o wiele lig. Je�eli jednak na targowisku by� brutalny Adus - nie ulega w�tpliwo�ci, �e Martel jest w mie�cie, gdy� zawsze trzyma� Adusa na kr�tkiej smyczy. Nie powinien mie� k�opotu z odnalezieniem Kragera. To s�abeusz z typowymi dla s�abeuszy przywarami. Sparhawk u�miechn�� si� ponuro w ciemno�ci. Odszuka Kragera, a on b�dzie wiedzia�, gdzie znale�� Martela. Z �atwo�ci� wyci�gnie z niego t� informacj�. Poruszaj�c si� ostro�nie, by nie obudzi� �pi�cego giermka, Sparhawk podszed� do okna. Popatrzy� na deszcz padaj�cy na puste, o�wietlone latarni� podw�rko. W zamy�leniu uj�� inkrustowan� srebrem r�koje�� szerokiego miecza stoj�cego obok jego paradnej zbroi. ,,Jakie to mi�e uczucie - pomy�la�. - Niczym podanie d�oni staremu przyjacielowi". Niewyra�ne, jak zawsze, pojawi�o si� wspomnienie dzwon�w. To ich d�wi�kiem kierowa� si� tamtej nocy w Cipprii. Ranny, wykrwawiony i samotny, potykaj�c si� w ciemno�ciach nocy, w gnoju zagr�d dla byd�a, na wp� pe�zn�c, pod��a� za d�wi�kiem dzwon�w. Dotar� do muru i poszed� wzd�u� niego wspieraj�c si� zdrowym ramieniem o stare kamienie, a� znalaz� si� przy bramie i tam upad�. Sparhawk potrz�sn�� g�ow�. To by�o dawno temu. Dziwne, �e nadal tak dobrze pami�ta� te dzwony. Sta� z d�oni� na r�koje�ci miecza, wpatrzony w noc i w deszcz. W uszach rozbrzmiewa� mu d�wi�k dzwon�w. ROZDZIA� 2 Rycerz chodzi� tam i z powrotem po o�wietlonej blaskiem �wiec izbie, pr�buj�c ponownie przyzwyczai� si� do ci�aru paradnej zbroi. - Zapomnia�em ju�, jaka jest ci�ka - powiedzia�. - Zniewie�cia�e� - rzuci� Kurik. - Potrzebny ci miesi�c albo dwa, by� wr�ci� do formy. Czy aby na pewno chcesz dzi� w niej i��? - To jest oficjalna wizyta, a takie wizyty wymagaj� oficjalnego stroju. No i wola�bym, aby nikt nie mia� w�tpliwo�ci, kim jestem. Jam jest Obro�ca Korony i Rycerz Kr�lowej, wi�c gdy przed ni� staj�, powinienem mie� na sobie zbroj�. - Nie pozwol� ci stan�� przed kr�low� - uprzedzi� Kurik bior�c do r�k he�m swego pana. - Nie pozwol�? - Nie zr�b jakiego� g�upstwa, Sparhawku. B�dziesz tam zupe�nie sam. - Czy hrabia Lenda nadal jest cz�onkiem Rady Kr�lewskiej? Kurik skin�� g�ow�. - Jest ju� stary - rzek� - i nie cieszy si� du�ym autorytetem, ale Annias zbyt go powa�a, by usun��. - A wi�c b�d� tam mia� chocia� jednego przyjaciela. - Sparhawk wzi�� od giermka he�m, na�o�y� go i uni�s� przy�bic�. Kurik podszed� do �ciany po miecz i tarcz�. Wyjrza� przez okno. - Przestaje pada� - zauwa�y�. - Robi si� coraz widniej. - Wr�ci�, po�o�y� miecz i tarcz� na stole i si�gn�� po srebrzyst� wierzchni� szat�. - Unie� ramiona - poleci�. Sparhawk roz�o�y� szeroko r�ce, a Kurik zarzuci� mu szat� na ramiona i zasznurowa� boki. Potem dwukrotnie owin�� rycerza d�ugim pasem. Sparhawk podni�s� pochw� z mieczem. - Naostrzy�e�? - zapyta�. Giermek spojrza� na niego z wyrzutem. - Przepraszam. - Sparhawk podwiesi� miecz u pasa i przesun�� bro� na lewe biodro. Kurik przypi�� d�ugi czarny p�aszcz do naramiennik�w zbroi, po czym cofn�� si� o krok i spojrza� na Sparhawka z aprobat�. - Mo�e by� - powiedzia�. - Ponios� ci tarcz�. Lepiej si� po�piesz. W pa�acu wcze�nie wstaj�. Dzi�ki temu maj� wi�cej czasu na knucie intryg. Wyszli z izby i zeszli na podw�rze zajazdu. Deszcz prawie usta�, jeszcze tylko ostatnie krople spada�y na ziemi� niesione gwa�townymi podmuchami porannego wiatru. Na niebie nadal k��bi�y si� siwe ci�kie chmury, od wschodu zaczyna�o si� ju� jednak przeja�nia�. Rycerz od�wierny wyprowadzi� Farana ze stajni i razem z Kurikiem pom�g� Sparhawkowi go dosi���. - B�d� ostro�ny w pa�acu, dostojny panie - ostrzeg� giermek przybieraj�c oficjalny ton, jakiego u�ywa� zawsze, gdy nie byli sami. - Gwardia pa�acowa jest chyba neutralna, ale Annias ma w�asny oddzia� �o�nierzy z gwardii ko�cielnej. Ka�dy cz�owiek odziany w czerwon� liberi� to tw�j potencjalny wr�g. Podni�s� do g�ry czarn� tarcz� z herbem. Sparhawk umocowa� j� u siod�a. - P�jdziesz do zamku zobaczy� si� z Vanionem? - spyta� giermka. Kurik skin�� g�ow�. - Zaraz jak otworz� wschodni� bram� miasta - zapewni� rycerza. - Ja udam si� tam, gdy tylko za�atwi� wszystko w pa�acu, ale ty wr�� i czekaj na mnie tutaj. - Wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Mo�e b�dziemy zmuszeni po�piesznie opu�ci� miasto. - Nie tra� panowania nad sob�, dostojny panie. Sparhawk odebra� od od�wiernego wodze Farana. - A wi�c dobrze, mo�ci rycerzu - powiedzia�. - Otwieraj bram�, pojad� z�o�y� uszanowanie temu b�kartowi Lycheasowi. Furtian za�mia� si� i pchn�� wrota. Faran wyjecha� dumnym k�usem, dzwoni�c stalowymi podkowami o mokry bruk. Ten wielki rumak lubi� popisywa� si� i zawsze, gdy Sparhawk dosiada� go w pe�nej zbroi, z pych� wysoko unosi� kopyta. - Czy nie jeste�my obaj troch� za starzy na takie pokazy? - zapyta� Sparhawk oschle. Faran pu�ci� t� uwag� mimo uszu i dalej dumnie zadziera� �eb. O tej porze na ulicach Cimmury by�o niewielu ludzi, przewa�ali w�r�d nich rozczochrani rzemie�lnicy i zaspani sklepikarze. Bruk by� mokry, a jaskrawe szyldy nad wej�ciami do sklep�w skrzypia�y niemi�osiernie, ko�ysane gwa�townymi podmuchami wiatru. Prawie wszystkie okna by�y jeszcze przes�oni�te okiennicami i ciemne, jednak�e tu i �wdzie z�oci�cie p�on�y �wiece w pokojach rannych ptaszk�w. Sparhawk poczu�, �e jego zbroja zacz�a wydziela� znajom� mieszanin� zapach�w stali, oleju i rzemieni, kt�re przez ca�e lata nasi�ka�y jego potem. Spalone s�o�cem ulice i pe�ne aromatu przypraw sklepy Jirochu niemal zupe�nie wypar�y wspomnienie tego zapachu z jego pami�ci. A wo� ta - bardziej ni� znajome bruki Cimmury - upewnia�a go, �e zn�w jest w domu. Zb��kany pies wybieg� na ulic� ujadaj�c g�o�no, ale Faran min�� go ze wzgard� i pok�usowa� dalej. Pa�ac znajdowa� si� w centrum miasta. By�a to g�ruj�ca nad otaczaj�cymi j� domami okaza�a kamienna budowla z wysokimi wie�ami, nad kt�rymi powiewa�y barwne flagi. Od miasta pa�ac oddziela�y mury opatrzone blankami. Kiedy� w przesz�o�ci jeden z kr�l�w Elenii rozkaza� pokry� te mury od zewn�trz bia�ym wapieniem. Klimat i dymy zalegaj�ce miasto sprawi�y, �e wapie� pokry� si� brudnymi, szarymi smugami. Szerokiej bramy strzeg�o sze�ciu m�czyzn w ciemnoniebieskich liberiach, �o�nierzy gwardii pa�acowej. - Sta�! - zawo�a� jeden z nich zagradzaj�c drog� nadje�d�aj�cemu zbrojnemu m�owi. Gwardzista stan�� na �rodku wjazdu lekko unosz�c swoj� pik�. Sparhawk uda�, �e nie us�ysza� wezwania, i Faran par� prosto na �o�nierza. - Powiedzia�em sta�, mo�ci rycerzu! - ponownie rozkaza� wartownik. Nagle jeden z jego towarzyszy przyskoczy�, z�apa� go za rami� i odci�gn�� na bok. - To Obro�ca Korony! - krzykn��. - Nigdy nie wchod� mu w drog�. Sparhawk wjecha� na wewn�trzny dziedziniec i zsiad� z konia troch� niez