2463

Szczegóły
Tytuł 2463
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2463 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2463 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2463 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JERRY AHERN KRUCJATA: 11 ODWET (Prze�o�y�a: El�bieta Bia�onoga) Dla Dona i Tope'a - wszystkie wasze dobre pomys�y s� w tej ksi��ce, przyjaciele... ROZDZIA� I Otworzy� oczy, ale zaraz je zamkn��; niebieskawe �wiat�o razi�o go bole�nie. Po chwili znowu spr�bowa� unie�� powieki. Poruszy� g�ow�. To kolejny sen. A jednak odr�twienie szyi by�o a� nadto realne. Przecie� oczy mia� naprawd� otwarte. Spojrza� w g�r�, w prawo na ma�y ekran. "Czas min��" - oznajmia�y litery. Nad tym napisem znajdowa� si� elektroniczny wy�wietlacz. M�czyzna z wysi�kiem odczyta�: "Lata - 501, Miesi�ce - 3, Dni - 30, Godziny - 14, Minuty - 6, Sekundy - 19". Ostatnia liczba zmieni�a si� na "20", gdy mrugn�� oczami. - Bo�e, a wi�c sta�o si�. - Jego g�os by� tak chrapliwy, �e sam z trudem go rozpozna�. Napi�� mi�nie i spr�bowa� usi���. Pokrywa kapsu�y bez najmniejszego oporu unios�a si�. Wolno i ostro�nie prze�o�y� nogi przez kraw�d� legowiska. Siedzia� teraz na ma�ej, p�ytkiej �aweczce. Ramiona, nogi, kark, szyj�, ca�e cia�o mia� sztywne i obola�e. Na p�ce pod wy�wietlaczem zauwa�y� ulotk� w plastikowej, przezroczystej ok�adce. Si�gn�� po ni�. Uwaga! Przeczytaj uwa�nie, natychmiast po przebudzeniu ze snu narkotycznego. - Przeni�s� wzrok na ostatnie linijki druku. - Dla uzyskania szczeg�owych informacji zapoznaj si� z instrukcj� TM-86-2-1, kt�r� znajdziesz po lewej stronie komory kriogenicznej. Wzruszy� ramionami, zabola�o. Pochyli� si� i zajrza� do g��wnej kabiny. Z daleka zobaczy�, �e niekt�re lampki kontrolne pulpitu sterowniczego pogas�y. Nie dzia�a� te� centralny monitor komputera. M�czyzna spojrza� na stoj�c� obok kapsu��. Pokrywa te� si� podnosi�a, budzi� si� le��cy pod ni� cz�owiek. Jak upi�r unosz�cy wieko trumny. Przypomina�y mu si� sceny z ogl�danych w dzieci�stwie horror�w Bali Lugosiego. Spr�bowa� wsta� i podej��, by zajrze� do kapsu�y, poczu� zawroty g�owy. Poczeka�, a� pokrywa komory zupe�nie ods�oni wn�trze. Zasch�o mu w gardle, wi�c m�wi� z trudem: - Craig, hej, hej. Craig, Craig Lerner, hej, to si� sta�o. Zgodnie z rozkazami. Mogli nas odwo�a�, ale nas nie odwo�ali. Sta�o si�, Chryste, to naprawd� si� sta�o! Lerner popatrzy� na niego szeroko otwartymi oczami. - Sta�o si�, Craig, trzecia wojna �wiatowa, s�odki Jezu... - urwa� w p� zdania. Wygl�da�o na to, �e Lernerowi chce si� p�aka�, ale �zy nie nap�ywaj� mu do oczu. Min�a godzina, sprawdzi� to na jednym z pok�adowych zegar�w. Dodd porusza� si� sztywno, nienaturalnie. Pierwszy oficer Craig Lerner szed� za nim. Zatrzymali si� przy iluminatorze pozwalaj�cym zajrze� do �adowni. M�czyzna wcisn�� guzik. Zaskoczy�o go, �e przes�ona iluminatora wci�� dzia�a. P�ytki rozsun�y si� promieni�cie jak rozkwitaj�cy p�k tulipana. Przywar� czo�em do pleksiglasu. Ci�ko opar� si� o �cian�. Brak grawitacji sprawi�, �e zn�w poczu� si� �le. Patrzy� na dwadzie�cia kom�r kriogenicznych, takich samych jak ta, kt�r� niedawno opu�ci�. Mniejsze kapsu�y zawiera�y embriony zwierz�t. Odchyli� si� od okienka i chwyci� za por�cz biegn�c� wzd�u� kad�uba. - Budzimy ich, kapitanie? - odezwa� si� Lerner. - Do cholery z tym "kapitanem". Chyba nie zamierzasz mnie tak nazywa� po pi�ciu wiekach... - Budzimy ich, Tim? - Nie. Tylko oficera naukowego. Ta dwudziestka zostaje. Obudzimy ich, jak tylko si� przekonamy, �e jest sens. Je�li nie, hm... W przeciwnym razie... - nie doko�czy�. - Id� obudzi�... no... - Jeffa? Jeffa Stylesa? - Tak, do diab�a! - Timothy Dodd potrz�sn�� g�ow�. - Cholera, nic nie pami�tam. Musz� na chwil� usi���. - W porz�dku, Tim. Patrzy� za Lernerem, gdy ten podszed� do trzeciej, wci�� zamkni�tej kapsu�y. Zn�w potrz�sn�� g�ow�. - Je�li tam, na dole jeszcze co� istnieje, to reszta... reszta... Nie puszczaj�c si� por�czy, doszed� do fotela pilota i usiad� z ulg�. Zapi�� pasy. Walczy� z nieprzyjemnym dr�eniem �o��dka. Wydawa�o mu si�, �e Lerner doszed� do siebie bez podobnych problem�w. Dodd zastanawia� si�, czy to kwestia wieku. Lerner mia� trzydzie�ci trzy lata, a Dodd czterdzie�ci cztery. Wzruszy� lekko ramionami, pami�taj�c, �e musi do minimum ogranicza� gwa�towne ruchy. Zwleka� z ods�oni�ciem ekranu widokowego. Przeczyta� kopi� TM-86-2-1, kt�r� dosta� od Lernera. Instrukcja m�wi�a, �e nale�y powstrzyma� si� od picia i jedzenia kilka godzin po przebudzeniu. Informowano, �e po pierwszym posi�ku mo�e wyst�pi� rozstr�j �o��dka i nudno�ci. Sama my�l o tym sprawi�a, �e kapitanowi zebra�o si� na wymioty. Po pi��setletnim po�cie nie mia� jednak czym wymiotowa�. Zn�w potrz�sn�� g�ow�, kiedy patrzy� na dwadzie�cia kom�r w �adowni. M�g� te� zobaczy� swoje odbicie w iluminatorze. Twarz mia� szczuplejsz� ni� zwykle, okolon� bujnym, wygl�daj�cym na trzytygodniowy, zarostem. A teraz, gdy siedzia� przypi�ty pasami do mi�kkiego fotela, czu�, �e jego ramiona s� s�abe i bezw�adne, a palce sztywne. W tym TM-86-2-1 wspomniano o mo�liwo�ci wyst�pienia podobnych objaw�w. Us�ysza� g�os Lernera. Zbyt szybko odwr�ci� si� w stron� oficera i �o��dek zn�w podszed� mu do gard�a. Dodd zamkn�� oczy. - Kapitanie, obudzi�em Stylesa. Czuje si� tak samo podle, jak ty. Ale to nie potrwa d�ugo. Dow�dca mia� w zasi�gu r�ki specjalne woreczki. Wzi�� jeden i podni�s� do ust, ale nie zwymiotowa�. Lerner zaj�� fotel z prawej strony stanowiska pilota. Styles stan�� za nimi. Obr�cili si� na fotelach ku niemu. By� ju� w niez�ej formie i m�g� rozmawia�. - Nie mog� uwierzy�, �e to wszystko dzieje si� naprawd�. To znaczy... Czy �adnemu z was nie przysz�o do g�owy, �e to sen, nasz wsp�lny sen? - We �nie si� nie wymiotuje - mrukn�� Dodd. - Jeste� oficerem naukowym. Co, u diab�a, masz w�a�ciwie na my�li? - spyta� Lerner. - To tylko sugestia. - Styles roz�o�y� r�ce. - Wed�ug jednej ze szk� filozoficznych, ca�a rzeczywisto�� jest w gruncie rzeczy czyst� fantazj�, a wszystkie do�wiadczenia s� tworem wyobra�ni. - To szmat�awe teorie, w takich okoliczno�ciach mog� �atwo doprowadzi� ci� do ob��du. Daj sobie z nimi spok�j. Do diab�a, nikt jeszcze nie znalaz� si� w podobnej sytuacji. - Tim ma racj�, Jeff. Ten sen wygl�da cholernie realistycznie. Dodd roze�mia� si�, widz�c, �e Craig Lerner uszczypn�� si� mocno na wszelki wypadek i skrzywi� z b�lu. Styles te� by� tym ubawiony. - W porz�dku, to nie sen. M�wi�em, �e to tylko sugestia. Co teraz robimy, Tim? Ty jeste� tu kapitanem. - A ty oficerem naukowym, Jeff, i moim doradc� - odpar� Dodd. Styles zmru�y� oczy i zacz�� przerzuca� laminowane strony notesu. By� to gruby ko�onotatnik, zamykany na mocny suwak. W ko�cu Jeff znalaz� stron�, kt�rej szuka�. - Napisali, �e najpierw powinni�my ustali� pozycje pozosta�ych statk�w floty. Wystartowali�my razem z pi�cioma innymi, zgadza si�? - Taaak... - Dodd obr�ci� si� na fotelu w stron� pulpitu sterowniczego. W��czy� jaki� przycisk. Rozleg� si� monotonny ha�as urz�dze� pneumatycznych. - Roje meteor�w, awaria baterii s�onecznych, uszkodzenie komputera pok�adowego, czy�by... - zacz�� Styles. Dwie cz�ci przes�ony ekranu widokowego rozsun�y si� bezg�o�nie. Styles zapomnia�, co chcia� powiedzie�, a Dodd g�o�no westchn��. - Oni wszyscy... - zacz�� Lerner, ale i on urwa�. Po obu stronach ich promu pi�� innych statk�w sformowa�o szyk zbli�ony kszta�tem do niesymetrycznego klina. Na prawo od nich panowa�a jasno��, a poni�ej mogli widzie� co�, co mog�o by� tylko Ziemi�. Lerner przy pomocy komputera pok�adowego ustali� po�o�enie statk�w w Uk�adzie S�onecznym. Tak, to by�a Ziemia. Ale to nie by�a ta sama b��kitna kula, kt�r� mo�na by�o ogl�da� z Ksi�yca. Ile lat temu? Czy czas wci�� mia� jakie� znaczenie? Widzieli plamy zieleni i, wi�ksze od nich, plamy b��kitu, ale kszta�ty kontynent�w r�ni�y si� od tych, do kt�rych przywykli. - To Ameryka, Stany Zjednoczone - wyszepta� Lerner. - Ale, Jezu, nie widz� Florydy. I... Zachodnie Wybrze�e... ono jest... Dodd odwr�ci� wzrok od swego rodzinnego l�du i popatrzy� na pozosta�e statki floty. Wygl�da�y na nie uszkodzone. Zak�ada�, �e na ka�dym z nich odzyska�o �wiadomo�� po trzech cz�onk�w za�ogi i �e po dwudziestu spoczywa bezpiecznie w ch�odnych �adowniach prom�w. Zamkn�� oczy. - My�lisz, �e tam na dole, jest wci�� jakie� �ycie? Nie ma miast, to pewne, komputer nie zanotowa� �adnego promieniowania podczerwieni. Instrumenty wskazuj�, �e warstwa atmosfery jest teraz bardzo cienka. Styles odebra� jakie� sygna�y przez radio, ale s� zbyt s�abe, �eby je rozszyfrowa�. Mo�e pochodz� z naturalnego �r�d�a. Dodd spojrza� na Lernera. Potem krzykn�� do prowadz�cego nas�uch Jeffa: - Jeff, prze��cz si� na cz�stotliwo�� gradow�, nie �pimy ju� od kilku godzin... - Od trzech godzin i czterdziestu dziewi�ciu minut, kapitanie. Na Ziemi jest teraz czwarta rano czasu wschodnioeuropejskiego. - No w�a�nie. Musimy po��czy� si� z innymi promami. To znaczy, we�miemy si� w ko�cu do roboty. - Racja, Tim. Nie ma na co czeka�. Timothy Dodd podni�s� mikrofon - wola� to ni� laryngofon. - Tu "Eden jeden", wzywam flot� "Edenu". "Eden jeden" wzywa flot� "Edenu", og�lne wywo�anie! Odbi�r! Przez chwil� panowa�a cisza. Przerwa� j� kobiecy g�os: - Tim, tu Jane Harwood. M�j pierwszy oficer w�a�nie wsta�, ale choruje. Obudzi�am si� jakie� trzy godziny temu. Jestem tylko troch� sztywna, odbi�r. - Zrozumia�em ci�, "Eden trzy". Pozosta� na linii. Powiedz swojemu oficerowi, �eby zjad� troch� krakers�w, ma normalne objawy. Czy kto� jeszcze nie �pi? Odbi�r! - "Eden dwa" got�w do dzia�ania, kapitanie. Pozwoli�em sobie obudzi� sekcj� �adownicz� i zacz�li�my sprawdza� system zwany EML. Co to takiego, u diab�a? Odbi�r! - Pami�tasz Modu� Eksploatacji Ksi�yca, "Eden dwa"? Tym razem to Modu� Eksploatacji L�du, podlega moim rozkazom. Wyobra�asz sobie, �e po prostu wyl�dujemy? - Zrezygnowa� ze zb�dnej teraz radiowej procedury. - No, s�ucham? - No c�, kapitanie, w ka�dym razie doktor Halverson i porucznik Kurinami nie mog� si� ju� doczeka� akcji. Wy��czam si�. - Ale te� nie schod� z linii. Niech twoja ekipa kontynuuje przygotowania. Czekam na nast�pne zg�oszenia. By�o troch� zak��ce�, ale odezwa�y si� kolejne g�osy. Zegar pokazywa�, �e od przebudzenia min�o dwana�cie godzin. Dodd doszed� do wniosku, �e wszystko przebiega zgodnie z planem. Przez chwil� obserwowa� siedz�cego obok Lernera. Ten zdejmowa� w�a�nie z komputera jakie� zaciski. - Uruchomi�em ostatni z system�w, kapitanie. Kilka diod si� przepali�o, ale mo�na je �atwo wymieni�, to zwyk�a kosmetyka. Lekkie uszkodzenie kad�uba, prawdopodobnie roje meteor�w. P�niej przejrz� bank danych, postaram si� odszuka� nagrania. Na szcz�cie zewn�trzna pow�oka jest wci�� szczelna, cho� nie mam poj�cia, jak zniesie powr�t na Ziemi�. Nie mo�na, niestety, sprawdzi�, czy to przetrzyma. - Je�li ekipa zwiadowcza stwierdzi, �e nie zdo�amy przystosowa� si� do �ycia w warunkach panuj�cych teraz na Ziemi, nie b�dziemy musieli w og�le tego sprawdza�. - Odnalaz�e� je? - Dalsze plany naszej wyprawy? Zgad�e�! Przejrza�em dos�ownie wszystko i w ko�cu przyszed� mi do g�owy plan "Alfa", jedyny odpowiadaj�cy naszej sytuacji. Je�li nie b�dziemy mogli wyl�dowa�, pozostaniemy w kosmosie. Ca�� flot� wchodzimy na jedn� orbit� oko�oziemsk�, wy��czamy wszystkie systemy i zn�w idziemy spa�. Nast�pne ampu�ki dadz� nam kolejne pi��set lat snu. Budzimy si� i ponownie sprawdzamy warunki na Ziemi. Je�li i tym razem s� niekorzystne, powtarzamy procedur�. Z tym, �e to ju� ostatnie dawki �rodka usypiaj�cego i ostatnie pi��set lat snu. I to jest pewien problem: dysponujemy tylko jednym modu�em badawczym, wi�c je�li sko�czy si� nam surowica kriogeniczna, b�dziemy musieli l�dowa� bez wzgl�du na warunki panuj�ce na dole. Dopiero teraz zaczynam rozumie� ich cholerne wykr�ty. Wola�bym wiedzie� o wszystkim du�o wcze�niej. - Po starcie czyta�e� przecie� rozkazy. - Wiem teraz, dlaczego nie pozwolili mi przeczyta� wszystkich od razu, cholera! - Dodd spojrza� na Lernera, potem na Stylesa. - Jeff, co z �adownikiem? - Kurinami i Halwerson s� ju� na jego pok�adzie. Sprawdzaj� ostatnie obwody. - W porz�dku. - Dodd podni�s� mikrofon. - Tu "Eden-jeden", "Eden dwa", Ralf, zg�o� si�, odbi�r! - Tak jest, kapitanie, tu "Eden dwa". - Chc� s�ysze� twoje odliczanie. Kiedy b�dziecie gotowi do wystartowania MEL? - Je�li wszystkie systemy s� sprawne, wystartujemy za dwadzie�cia pi�� minut. - Zg�o� si� do mnie za dziesi��, Ralf. Wy��czam si�. Dodd odstawi� mikrofon i spojrza� w stron� Ziemi. Poczu� dreszcz. ROZDZIA� II Do startu pozosta�o pi�� minut. - Doktor Halwerson, tu Timothy Dodd, nigdy si� nie spotkali�my. Odbi�r! - Tak, kapitanie, chce pan nam �yczy� powodzenia? Odbi�r! - Kobieta? - Dodd przys�oni� r�k� mikrofon i pytaj�co spojrza� na Stylesa. - Elaine Halwerson. Chcesz zobaczy� wykaz jej kwalifikacji? - A kim, u diab�a, jest ten Kurinami? - Pilot japo�skiej marynarki wojennej. Jeden z najlepszych na �wiecie, tak przynajmniej m�wi� dane komputerowe. - Podaj mi je - parskn�� Dodd, wyrywaj�c wydruki z rak Stylesa. Pi�ro Jeffa poszybowa�o w powietrze, Lerner chwyci� je w locie. - Jest pan tam, kapitanie? - odezwa� si� g�os Elaine Halwerson. By�a Murzynk�, Dodd odczyta� to z danych personalnych. - Tak... eee... tak, doktor Halwerson. Ja... eee... nie spodziewa�em si� kobiety, nawet mi o pani nie wspomniano, odbi�r! - Mo�e jestem tu w charakterze symbolu, czarna kobieta...? W ka�dym razie, zanim zosta�am w��czona do tego programu, poproszono mnie o zmian� nazwiska na inne, brzmi�ce bardziej �aci�sko, z odcieniem �ydowskim. Ale my�l�, kapitanie, �e i tak by mnie przyj�to, odbi�r! - Spryciara. - Dopiero po tym komentarzu Dodd wcisn�� guzik przeka�nika. - Doskona�e poczucie humoru, doktor Halwerson, podziwiam pani odwag�. I zgad�a pani, rzeczywi�cie chcia�em pani i porucznikowi Kurinamiemu �yczy� powodzenia. B�dziemy si� za was modli�. Bez odbioru. Przekr�ci� wy��cznik g�o�nika. Nie b�dzie s�ucha� odliczania. Cz�� kuli ziemskiej pogr��ona by�a teraz w cieniu. Nie rozja�nia�y go �adne �wiat�a, jak gdyby ludzie nigdy nie zbudowali elektrowni. Kapitan zn�w w��czy� mikrofon, zag�uszaj�c monotonne odliczanie. Start mia� nast�pi� za oko�o trzy minuty. - Doktor Halwerson, to znowu Timothy Dodd. Ja naprawd� tak my�la�em, �ycz� wam wszystkiego najlepszego, tobie i... jak on si� nazywa? - Tu ten, o kogo pan pyta - odpowiedzia� m�ski g�os. M�czyzna m�wi� z lekkim japo�skim akcentem, ale jego angielski by� perfekcyjny. - Dzi�kujemy, MEL. Bez odbioru. - Mam nadziej�, �e wkr�tce do was do��czymy. Niech B�g ma was w swojej opiece. Bez odbioru. Zdecydowa� si� s�ucha� dalszego odliczania. By� �wiadom swych urz�dze�, ale zamkn�� oczy i zacz�� si� modli� za oboje, bo je�li si� oka�e, �e l�dowanie prom�w na Ziemi jest niemo�liwe, Murzynka i japo�ski pilot b�d� skazani na nieuchronn� �mier�. ROZDZIA� III - Doktor Halwerson? - G�os Kurinamiego zabrzmia� nienaturalnie przez he�mofon. Rozejrza�a si�, gruby kombinezon pr�niowy kr�powa� jej ruchy. Czu�a, �e po wielowiekowym �nie, po szybkim starcie i l�dowaniu na Ziemi, wci�� stoi niepewnie na zesztywnia�ych nogach. Lata�a kiedy� w�asnym samolotem i osi�gn�a klas� pilota maszyn dwusilnikowych, ale nie uwa�a�a si� za eksperta w sprawach pilota�u. A jednak lec�c z Akiro Kurinamim odnios�a wra�enie, �e ma do czynienia z prawdziwym mistrzem. - O co chodzi, poruczniku? - G�os powr�ci� do niej, odbity od �cian kasku. Pomy�la�a, �e taki sam efekt musi wywo�ywa� m�wienie w brzuchu wieloryba. Kurinami niezgrabnie schodzi� po drabinie. - Jest pani pewna, �e podano nam w�a�ciwe wsp�rz�dne? - M�w mi Elaine... Mo�e w tej chwili jeste�my jedynymi lud�mi na Ziemi. I je�li nie b�dziemy mogli oddycha� w nowej atmosferze, wkr�tce umrzemy. Zosta�my przyjaci�mi. - Mam na imi� Akiro, Elaine. Czu�a si� dziwnie w kosmicznym kombinezonie. Japo�czyk sk�oni� si� przed ni�. - A wracaj�c do twojego pytania - powiedzia�a. - Wsp�rz�dne by�y w�a�ciwe. Razem z siostr� dorasta�y�my w Georgii. Poznaj� te g�ry. I sygna� radiowy pochodzi� gdzie� z tej okolicy, je�li naprawd� by� jaki� sygna�. Ta wysoka o dziwacznym kszta�cie, to G�ra Jonah. - Zawsze my�la�em, �e Georgia to oaza zieleni, a tu pustynia. - Na p�nocy wydaje si� pustyni�. Po�udnie jest bardziej zielone, ro�linno�� tworzy naturaln� granic�. - Kobieta nie wiedzia�a, jak to teraz wygl�da. Mia�a wiele specjalno�ci, mi�dzy innymi by�a klimatologiem, ale nie dysponowa�a �adnymi nowymi danymi. - Przyrz�dy dzia�aj�? - Poziom wszelkich mo�liwych rodzaj�w napromieniowania sprawdzi�em ju� przedtem, Elaine. - Japo�czyk stan�� tu� za ni�. - Promieniowanie jest chyba normalne. Zawarto�� tlenu w powietrzu te� wydaje si� wystarczaj�ca do oddychania. Moja niefachowa, Akiro, opinia brzmi nast�puj�co: je�li na Ziemi panuj� odpowiednie warunki �ycia i sze�� statk�w kosmicznych b�dzie w stanie wyl�dowa�, przetrwamy. Je�li nie, po prostu zginiemy. Nasze instrumenty i maszyny potrafi� robi� wszystko to, co my sami, i same b�d� mog�y przekaza� zebrane informacje. Proponuj�, �eby�my zdj�li nasze he�my. Je�li to prze�yjemy, wyjdziemy r�wnie� z kombinezon�w i rozpoczniemy badania. - Zgoda. - Odnios�a wra�enie, �e pilot zn�w si� jej lekko uk�oni�. - Pozw�l jednak, �e zrobi� to pierwszy. Ty tu dowodzisz, ale przede wszystkim jeste� kobiet�. - Zrobimy to razem. - Skin�a g�ow�, uderzaj�c czo�em w przezroczyste pleksi. - W takim razie liczymy do trzech. - Dobrze. Raz... - Dwa... - Trzy! - zawo�ali jednocze�nie i Elaine zacz�a zdejmowa� he�m, obserwuj�c Akiro, kt�ry robi� to samo. Potrz�sn�a g�ow�, w�osy rozsypa�y si� jej na ramiona. Marzy�a tylko o tym, �eby je umy�. G��boko odetchn�a. Zakrztusi�a si�, ostre powietrze podra�ni�o jej gard�o. Ci�gle �y�a. - �yjemy i byli�my naprawd� dzielni, Elaine. - Kurinami roze�mia� si�. "Ma mi�e oczy" - pomy�la�a. Zdradza�y szczer� rado��. - Ile masz lat? - Pi��set i dwadzie�cia cztery, Elaine. - Zn�w si� roze�mia�. - A ja... - Jeste� kobiet� i nie musisz m�wi�... - Pi��set i trzydzie�ci trzy. - Tym razem ona si� roze�mia�a. - Mniej wi�cej, oczywi�cie. - Po�o�y�a he�m na ziemi. - Dopiero co lepiej si� poznali�my, a ju� b�d� si� przy tobie rozbiera�. Mam na my�li kombinezon, rzecz jasna! - Obserwowa�a jego twarz. Nie m�g� powstrzyma� u�miechu. Obydwoje naprawd� �yli. - Szerokie nozdrza to zaleta mojej rasy, mog� wci�ga� na raz wi�cej powietrza. Elaine obserwowa�a Kurinamiego sapi�cego ze zm�czenia. Podnios�a d�onie i przeczesa�a palcami czarne loki. Jej w�osy nie by�y brudne, tak jej si� tylko wydawa�o. Zerkn�a na wodoszczelnego rolexa. Nied�ugo mia� zapa�� zmierzch. Potwierdza�o to po�o�enie s�o�ca na niebie. M�ski rolex by� zbyt du�ym zegarkiem dla kobiety, ale takie nosili wszyscy cz�onkowie "Projektu Eden". Przed opuszczeniem "Edenu Dwa" z danych personalnych wyczyta�a, �e jeden z cz�onk�w za�ogi uko�czy� specjalny kurs zegarmistrzowski. Mia� te� na promie, na wszelki wypadek, wszystkie narz�dzia oraz cz�ci zamienne, i jego obowi�zkiem by�o utrzymanie wszystkich zegar�w w idealnej sprawno�ci. Elaine nie ustawa�a w marszu. By�o jej troch� zimno bez kombinezonu, ale sz�a dziarskim krokiem i czu�a, �e wracaj� jej si�y. Podobnie jak Kurinami, mia�a na sobie jednocz�ciowy uniform i specjaln� bielizn�, przystosowan� do ka�dej temperatury. Na tym wszystkim za� nosi�a bardzo szczeln� arktyczn� kurtk�. W plecaku mia�a poza tym grub� podpink� do kurtki. Ubrana w ten spos�b mog�a znie�� nawet siedemdziesi�ciopi�ciostopniowy mr�z. Nie wiedzia�a, co ich czeka w nocy. W razie potrzeby mog�a te� naci�gn�� na nogi ocieplacze, a po�czochy pod��czy� do ma�ych baterii i podgrzewa� elektrycznie. - Idziemy godzin�, a wydaje si�, �e min�o co najmniej sze�� razy tyle - odezwa� si� Kurinami. - Tak, bo powietrze jest rozrzedzone. Przyzwyczajamy si�. Dawniej wielu ludzi mieszka�o na olbrzymich wysoko�ciach i cieszy�o si� doskona�� kondycj� tam, gdzie inni nie potrafiliby z�apa� tchu. - To musia�o by� co� wi�cej ni� wojna nuklearna. Jak wynika z moich map, l�duj�c powinni�my widzie� Atlant�, Greenville i Po�udniow� Karolin�. Nie widzia�em niczego. - Masz racj�. Ja te� my�l�, �e po wojnie nuklearnej wszystko wygl�da�oby inaczej. A mo�e si� mylimy, mo�e w�a�nie dlatego zostali�my st�d odes�ani. Kurinami wzruszy� ramionami i nie odpowiedzia�. "Zbyt d�ugo ju� odpoczywamy - pomy�la�a. - Pi�tna�cie minut". Kiedy spojrza�a na zegarek, odwr�ci�a r�k� i zacz�a studiowa� wn�trze swej lewej d�oni. Pr�bowa�a przypomnie� sobie, co m�wi�a jej kiedy� babcia o tego rodzaju wr�bach. "Gdzie jest linia �ycia?" Nie mog�a jej znale��, na pewno dlatego, �e by�a ignorantk� w tej dziedzinie. Przecie� musia�a j� mie�. U�miechn�a si�, u�wiadamiaj�c sobie, �e odruchowo pociera lewe ucho. Ten nawyk pozosta� jej z czas�w dzieci�stwa, kiedy przek�uto jej uszy i zgubi�a lewy kolczyk. Potem ci�gle sprawdza�a, czy ma go na miejscu. Ale ju� od dawna nie nosi�a kolczyk�w i dziurki w uszach zaros�y. Zauwa�y�a te�, �e znik�a brzydka blizna na lewym nadgarstku po skaleczeniu si� p�kni�t� szklank�. Elaine pr�bowa�a z�apa� spadaj�ce naczynie i szk�o nie wytrzyma�o. Omal si� wtedy nie wykrwawi�a. - Mo�e damy rad� wspi�� si� na tamto wzg�rze? Mogliby�my u�y� naszych lornetek, �eby poszuka� jakich� �lad�w �ycia. Je�li si� pospieszymy, zd��ymy wr�ci� na noc do l�dowiska. Zrywa si� silny wiatr. - Masz racj� - odpar�a. - To dobry pomys�. Kapitan Dodd czeka na wiadomo�ci. Bez nich nie b�d� w stanie wyznaczy� w�a�ciwego miejsca na l�dowisko. Po znikni�ciu Florydy i Kalifornii stracili�my dwa obszary, kt�re si� do tego nadawa�y. Zmierzmy si� wi�c z tym wzg�rzem. Kiedy wsta�a, poczu�a lekki zawr�t g�owy. Szybko jednak przysz�a do siebie i pod��y�a za Japo�czykiem, kt�ry tym razem j� wyprzedzi�. - Daj mi j� na chwil�, Akiro - wysapa�a. Jej g�os zabrzmia� dziwnie szorstko. - My�l�, �e co� zobaczy�am. - Popatrzy�a na lotnika, gdy podawa� jej swoj� lornetk�. - Nic nie prze�y�o. - Nie wierz� w to. - Zacz�a uwa�nie regulowa� ostro�� obrazu. W odleg�o�ci oko�o dwustu jard�w, w miejscu, gdzie trawa i piach graniczy�y ze sob�, zauwa�y�a co�, co j� zaintrygowa�o. - Dzisiaj jest Wigilia, wiedzia�e� o tym? - Zobaczy�a� �wi�tego Miko�aja? - Roze�mia� si�. Nawet na niego nie spojrza�a, �ledz�c przez lornetk� ��to-zielon� granic�. - Wyci�gnij swoj� lornetk� i popatrz tam, gdzie ja. - Ty masz moj� lornetk�, wezm� twoj� - odpar�. Wci�� nie odrywa�a wzroku od czego�, co wygl�da�o jak odcisk opon. Ale nie samochodowych. �lad by� pojedynczy. Motocykl... - Je�li to jaki� dowcip, Elaine, nie s�dz�, �eby wyda� mi si� zabawny. - To nie dowcip. Patrz tam, gdzie ko�czy si� piach, a zaczyna trawa. Wiem, �e mam racj�, ale to chyba niemo�liwe. - Cz�owiek! - Po raz pierwszy, odk�d opu�cili �adownik, w g�osie Kurinamiego odezwa�y si� emocje. Nie przestawa�a obserwowa�. Na szczycie wydmy w odleg�o�ci oko�o czterystu jard�w od nich sta� du�y, czarny motocykl. Przy motocyklu sta� m�czyzna. Prawdziwa istota ludzka! Pod pachami w sk�rzanych kaburach tkwi�y dwa pistolety. Trzeci nosi� na biodrze. Ale to nie wszystko. Przez prawe rami� mia� przewieszony du�y karabin. Oczy ukry� za ciemnymi okularami. W lewym k�ciku ust trzyma� papierosa. U�miecha� si�. Mia� mocne, bia�e z�by, ciemnobr�zowe w�osy, twarz jakby wykut� w kamieniu. Rze�biarz potrafi zaznaczy� w rysach si�� charakteru i inteligencj�. Na szyi nieznajomy nosi� zielon� lornetk�. Obserwowa� ich, tak jak oni jego. Dopiero po chwili to sobie u�wiadomi�a. - On co� m�wi! - zawo�a� Kurinami. - Widz�, jak porusza wargami. Musia� nas dostrzec przez swoj� lornetk�. Cholera, jest pierwszym cz�owiekiem, kt�rego tu spotykamy, wita nas, a my nie wiemy nawet, co do nas m�wi! Elaine Halwerson nie drgn�a. - Moja siostra by�a g�ucha od urodzenia. Nauczy�a si� j�zyka migowego i czytania z ruchu warg. Ja te� to potrafi�. M�czyzna w okularach odwr�ci� si�, ale Murzynka wci�� na niego patrzy�a. Poprowadzi� motocykl pod g�r�, maszyna b�yszcza�a, jakby j� przed chwil� wypolerowano. - Je�li to prawda, co, u diab�a, powiedzia�, Elaine? - To skur... - Tak powiedzia�? Powiedzia� "skur..."? - Kurinami urwa� w p� s�owa. - Nie, to nie on powiedzia�, ja to m�wi�! M�czyzna z cygarem ca�y czas prowadzi� sw�j motocykl pod g�r�. W pewnej chwili odwr�ci� si� w ich stron�, potrz�sn�� g�ow� i machn�� r�k� w kierunku odleg�ego granatowego szczytu. - Co� nam pokazuje. Co takiego powiedzia�, Elaine? Nie m�cz mnie. M�czyzna wsiad� na motocykl i pojecha� prosto w stron� zachodz�cego s�o�ca. Wielka, ��ta kula zawis�a tu� nad horyzontem i Elaine musia�a zmru�y� oczy pora�one blaskiem. - Dra�! - wymamrota�a. - Co powiedzia�, gdy nas zobaczy�? Odpowiedzia�a dopiero po d�ugiej chwili. - Powiedzia�: "Tam mieszkam". Tylko to powiedzia�, skurwysyn! ROZDZIA� IV �ciemnia�o si�. Pada� �nieg, ale by�o wystarczaj�co jasno, �eby i�� dalej. Kurinami upar� si�, wi�c ustawili znacznik, okre�lili swoje po�o�enie i pod��yli za motocyklist�. W razie, gdyby zgubili �lad, mieli wr�ci� do l�dowiska. Nagle Elaine us�ysza�a g�o�ny warkot silnika, a zaraz potem drugi, identyczny. Na horyzoncie co� si� porusza�o. - Uwa�aj, Elaine! - Kurinami da� jej znak, �eby si� schyli�a. Sam wysun�� do przodu M-16. Ona te� si�gn�a po pistolet. Nigdy dot�d z niego nie strzela�a, poza kr�tkimi treningami. "Nie mo�na przewidzie�, co si� wydarzy w czasie zwiadu kosmicznego" - m�wiono jej na szkoleniu, ale w�wczas traktowa�a to jako teoretyczne wywody. Patrz�c do g�ry, mog�a teraz wyra�nie zobaczy� dwa motocykle. Pojedyncze reflektory �wieci�y w jej oczy tak ostro, �e poza nimi widzia�a tylko czarne kontury pojazd�w. - Jeste�my uzbrojeni! - krzykn�� Kurinami. Odezwa� si� obcy g�os. Elaine instynktownie zgadywa�a, by� to g�os m�czyzny w okularach: niski, troch� arogancki, ale wzbudzaj�cy zaufanie. Brzmia� w nim dobry humor. - Jeste�my komitetem powitalnym, a ten M-16 wygl�da bardzo nieprzyja�nie, chocia� i ja nie chodzi�bym po tej okolicy w nocy bez broni. Ha�as silnika usta�. M�czyzna wysun�� si� przed sw�j motocykl. Elaine obserwowa�a ostry zarys sylwetki nieznajomego na tle silnego �wiat�a. By� wysoki i smuk�y. Wiedzia�a na pewno, �e to ten sam cz�owiek, kt�rego widzieli przedtem. Na jego uzbrojenie sk�ada�o si� du�o wi�cej ni� karabin. - Moja przyjaci�ka i ja przyszli�my tu tylko po to, �eby was powita� - ci�gn�� obcy. - Odezwij si�, Natalia. - Halo! - Jeste�cie z "Projektu Eden"? - Sk�d...? - zacz�a Elaine Halwerson. Ale m�czyzna przerwa� jej: - A tak przy okazji: Weso�ych �wi�t. Moja c�rka �ci�a ma�� sosn� i dekoruje j� teraz razem z moj� �on�. M�j syn, Michael, kaza� im ju� wyci�gn�� indyka z zamra�arki. Michael robi, co prawda, swoj� nalewk� zbo�ow�, ale mamy te� spore zapasy autentycznej whisky. Dziewczyna mojego syna przyrz�dza sos o zapachu nie z tej ziemi, nie ma w tym cienia przesady. A Paul Rubenstein pokaza� mojej c�rce, Annie, jak si� robi bombki z niczego, nie zabraknie wi�c nawet �wiecide�ek. Natalia za�, ta tutaj, sam nie mia�em poj�cia, �e tak doskonale gotuje. Jest wspania�a. Zrobi�a zapiekank� na s�odko... ROZDZIA� V - Je�li uznacie, �e to nie jest a� tak wa�ne, mo�emy wr�ci� do l�downika po kolacji - powiedzia� John Rourke. Opiera� si� o kuchenny blat i popija� podw�jnego drinka, s�cz�c whisky przelewaj�c� si� mi�dzy licznymi kostkami lodu. - Indyk jest ju� prawie gotowy. - Spojrza� Murzynce prosto w oczy i roze�mia� si�. - Ci�gle mi jeszcze nie dowierzasz? Podesz�a do blatu i wzi�a drinka, kt�rego dla niej przygotowa�. Akiro Kurinami wyszed� z Paulem i Michaelem, �eby zapozna� si� z tutejszym systemem hydroelektrycznym. Natalia, Annie, Sarah i Madison sta�y za plecami Johna jak milcz�cy kwartet. Elaine poci�gn�a �yk ze swej szklaneczki. - Ci�gle czekam, a� pojawi si� tutaj Rod Sterling i... - Odpr� si� - wtr�ci� Rourke. - Ale�... - Jednym gestem ogarn�a ca�y pok�j. - Ta bro�, telewizja i to stereo, indyk, elektryczno��... - Je�li chcesz, zajrz� po obiedzie do naszej ta�moteki i mo�e znajd� w niej tw�j ulubiony film. Mam na kasetach ponad tysi�c godzin nagra� wideo. - Rourke min�� j� i podszed� do wie�y stereofonicznej stoj�cej w rogu pokoju. - Muzyka to jest to, co lubi�. - Chcesz, �ebym zacz�a uwa�a� ci� za szale�ca? - Nie, �le zrozumia�a�. Nigdy nie czu�em si� dobrze w roli gospodarza, a tu nagle mam dwoje niespodziewanych go�ci i stu trzydziestu sze�ciu nast�pnych w drodze. Doskonale! Wyci�gn�� p�yt� z zakurzonej ok�adki i ostro�nie po�o�y� j� na talerzu odtwarzacza. U�miechn�� si� zadowolony. - Antonio Carlos Joabim. Nic nie zrelaksuje ci� tak jak samba. - Poci�gn�� �yk trunku i poszed� w stron� sofy. Usiad� obok szafki na bro�. - Jakim cudem unikn��e� wojny? To znaczy, tu by�a jaka� wojna, zgadza si�? - Och, tak! Naturalnie, �e by�a wojna. A potem jej nast�pstwa. Jonizacja atmosfery, p�on�ce powietrze, zag�ada wszelkiego �ycia na ca�ej planecie. - A jednak, och, Bo�e, to chyba nie... - Co, nie jestem m�wi�cym nieboszczykiem? Nie �artuj. To d�uga historia, bardzo, bardzo d�uga. Jestem tak samo �ywy, jak ty. Potem to sobie wyja�nimy, po obiedzie, jak ju� skontaktujemy si� z promami "Edenu". Mam nadziej�, �e nie jeste�cie zbyt zm�czeni po waszym �nie. Ja te� nie jestem senny. Wi�c zostawmy sobie moj� opowie�� na p�niej. - Ojcze, podano do sto�u. - Dzi�kujemy, kochanie! - odkrzykn�� Rourke swej c�rce. Spojrza� na Elaine i doda�: - Nigdy nie mia�em tu porz�dnego sto�u. Zawsze wola�em je�� w kuchni. P�jd� po porucznika Kurinamiego i innych. Przepraszam na moment. Przeszed� na ukos przez pok�j, min�� kuchni� i skierowa� si� w stron� pracowni, w kt�rej znikn�li przedtem Michael, Paul Rubenstein i Akiro Kurinami. Zza plec�w dobieg� go g�os Elaine: - Mo�e przyda si� moja pomoc, ca�kiem nie�le radz� sobie z gotowaniem. John Rourke szczerze si� roze�mia�. ROZDZIA� VI - Wszystko si� zgadza: w�a�nie sko�czyli�my kolacj� wigilijn�. By� indyk, doskona�y. Odbi�r! - m�wi�a Elaine. John Rourke obserwowa� kobiet�. W jego oczach wida� by�o co� wi�cej ni� zwyk�e zainteresowanie innym cz�owiekiem, z tego samego co on czasu. Ona otrz�sn�a si� ju� z pierwszego wra�enia. Uda�o jej si� nawet potraktowa� ca�e wydarzenie z humorem. By�a bardzo �adna. Rourke przypuszcza�, �e Elaine by�a te� troch� m�odsza od niego. Jej sk�ra mia�a czekoladowy odcie�. G�ste, czarne jak w�giel, kr�cone w�osy chyba sporo jej uros�y w ci�gu pi�ciuset lat, bo Murzynka bez przerwy niecierpliwie odrzuca�a je na plecy, jakby jej przeszkadza�y. - To radio jest chyba uszkodzone, doktor Halwerson. Zn�w us�ysza�em co� o indyku i wigilijnej kolacji - odezwa� si� g�os z radiostacji. - Nie ma w tym �adnej pomy�ki. Odbi�r! - Prosz� o wyja�nienia, doktor Halwerson. Czy jest tam Kurinami? - Z nim wszystko w porz�dku, jest w Schronie doktora Rourke'a. On i jego rodzina prze�yli wojn� nuklearn� i zag�ad� planety. On sam twierdzi, �e najgorsze min�o: ca�kowita jonizacja atmosfery i po�ar powietrza, kt�ry w ci�gu dwudziestu czterech godzin spali� na Ziemi wszystko, co by�o do spalenia. Uratowali si� tylko oni i m�oda dwudziestoletnia dziewczyna. - Dziewi�tnastoletnia - pedantycznie poprawi� j� Rourke. - Powiedziano mi w�a�nie, �e ma dziewi�tna�cie lat. W ka�dym razie, opr�cz niej, ca�a grupa przetrwa�a tylko dlatego, �e mia�a dost�p do takich samych jak nasze kom�r kriogenicznych i do gazu narkotycznego. Dziewczyna natomiast, dla mnie samej nie wszystko jest tu oczywiste, pochodzi z jakiej� innej grupy ocale�c�w. Ta druga grupa od pi�ciuset lat �yje pod powierzchni� Ziemi. Dziewczyna nale�y do mniej wi�cej dwudziestego pi�tego powojennego pokolenia starej populacji. John Rourke, kt�ry jest doktorem medycyny, nie zauwa�y� w niej niczego szczeg�lnego. Ale jest bardzo prawdopodobne, �e pochodzi ona z kazirodczego zwi�zku. Doktor Rourke przywi�z� mnie tutaj swoim motocyklem. Po sko�czeniu rozmowy wr�c� z nim do Schronu. Zaproponowa�, �e wymontuje radio z l�downika i zainstaluje je u siebie. W ten spos�b b�dziemy mogli utrzymywa� sta�� ��czno�� radiow�. Odbi�r! Us�yszeli szumy i trzaski. - Wygl�da na to, �e ten doktor jest gdzie� ko�o ciebie. Zapytaj go, czy nie ma tam w pobli�u jakiego� l�dowiska. Odbi�r! - Trzymaj. - Elaine Halwerson wr�czy�a mikrofon Johnowi Rourke. - Sam z nim porozmawiaj. - Czy dobrze us�ysza�em nazwisko, kapitan Dodd? - spyta� Rourke. - Zgadza si�, Timothy Dodd. Rourke zbli�y� mikrofon do ust. - Kapitanie Dodd, tu doktor Rourke. Doktor Halwerson stwierdzi�a, �e powinni�my porozmawia�. Odbi�r! - Tu Dodd, doktorze. Pan za�o�y� w tym rejonie co� w rodzaju bazy. Poniewa� stracili�my dwa zaplanowane l�dowiska, ch�tnie skorzystam z pa�skich wskaz�wek. Rozwa�a�em ju� r�ne mo�liwo�ci. Spr�bowa� w Hiszpanii? B�g raczy wiedzie�, co by�my tam zastali. A mo�e w innym rejonie Stan�w Zjednoczonych? Nasuwa si� na my�l pustynne Po�udnie, ale l�dowanie w piachu wybra�bym w ostateczno�ci. Teraz s�dz�, �e najlepiej by�oby znale�� co� bli�ej pa�skiej bazy, najbli�ej, jak to mo�liwe. Odbi�r. Rourke bawi� si� zapalniczk�. Sta� na zewn�trz �adownika, przy drabince prowadz�cej do wn�trza. Elaine siedzia�a na skraju w�azu. Rourke zaci�gn�� si� cygarem; wypuszczaj�c dym, wcisn�� guzik nadajnika. - Cz�� mi�dzystanowego systemu dr�g jest prawie nie uszkodzona. I nie trzeba si� b�dzie martwi� liniami wysokiego napi�cia. Nie dysponujemy odpowiednim sprz�tem do budowy nowego l�dowiska. By� mo�e g��wny pas lotniska w Atlancie by�by dla was odpowiedni, chocia� w�tpi�. Poziom napromieniowania w tamtej okolicy jest chyba wci�� zbyt wysoki. Wi�ksza cz�� miasta wyparowa�a. - Rourke u�wiadomi� sobie, �e g�o�no my�li: - B�g jeden wie, jakie izotopy powsta�y po ataku pociskami samosteruj�cymi. Jeszcze przed Noc� Wojny, tak nazwano trzeci� wojn� �wiatow�, ustalono, �e niekt�re izotopy mog� by� radioaktywne nawet pi��set tysi�cy lat po napromieniowaniu. Ale mam pewne konkretne sugestie. Odbi�r! Zak��cenia, potem g�os Dodda: - S�ucham, doktorze. Rourke wypu�ci� kolejny k��b dymu, obserwuj�c, jak chmurka rozp�ywa si� w powietrzu. �nieg g�stnia�. Wci�� by�a Wigilia, jeszcze przez jakie� dwie godziny. - Zorientowa�em si�, �e nie b�dziecie mieli gdzie l�dowa� i przygotowa�em niezb�dne dane. Jest dobrze zachowany odcinek na autostradzie numer szesna�cie w Okr�gu Bulloch, ��cz�cej Macon i Savannah. Z Macon niewiele pozosta�o, ale Savannah nie jest zniszczone, to znaczy, nie od bombardowa�. Poza tym droga, o kt�rej my�l�, omija obydwa miasta. Wytypowany przeze mnie fragment ma dziesi�� mil d�ugo�ci, jest prawie idealnie prosty i da�by wam mo�liwo�� l�dowania na utwardzonym pasie szeroko�ci ponad stu st�p. Na tych dziesi�ciu milach znajduj� si� dwa wiadukty przerzucone przez autostrad� g�r�. B�dzie je trzeba usun��. Na po�udnie rozci�ga si� pustynia, wi�c nadlatuj�c nie musicie obawia� si� drzew. Dojazd zajmie mi kilka godzin. Mog� tam w ka�dej chwili pojecha� i bardziej szczeg�owo sprawdzi� nawierzchni�. Zewn�trzna warstwa z pewno�ci� si� wypali�a, ale betonowy podk�ad powinien by� w dobrym stanie. Pas mo�e by� gdzieniegdzie zasypany piachem. Poradz� sobie z tym, wykorzystam p�ug �nie�ny, kt�ry mocuje si� do ci�ar�wki. Doktor Halwerson wie, czego b�dziecie potrzebowa�, b�dzie moj� prawa r�ka, Kurinami pomo�e mojemu synowi. Jest jeszcze m�j przyjaciel Paul, no i ja sam, plus cztery panie z naszej grupy. Powinni�my sobie poradzi�. W eterze zapanowa�a d�uga cisza przerywana radiowymi zak��ceniami. - Zdaje pan sobie spraw�, doktorze, �e wyj�cie z orbity b�dzie dla nas procesem nieodwracalnym. Odbi�r! - odezwa� si� po chwili Dodd. - Jak najbardziej, kapitanie. Je�li ma pan do zaproponowania inne rozwi�zanie, oczywi�cie s�u�� pomoc�, je�li b�d� m�g� si� przyda�. Musi pan jednak wiedzie�, �e w razie l�dowania poni�ej Missisipi, b�dziemy mieli problem z przerzuceniem ludzi i sprz�tu w inny rejon wzd�u� rzeki. Tam mia�y miejsce najci�sze bombardowania. Ten obszar b�dzie ska�ony promieniotw�rczo przez kilka tysi�cy lat. Je�li za� staniecie po drugiej stronie rzeki, b�dziecie musieli pogodzi� si� ze znacznie gorszymi warunkami klimatycznymi ni� panuj�ce tutaj. Na przyk�ad, sezony wegetacyjne s� tam kr�tsze. Tutaj wci�� mamy dwa takie sezony. Poza tym, jak zrozumia�em z tego, co mi powiedzia�a doktor Halwerson, podziemne sk�ady, do kt�rych mieli�cie si� dosta� po powrocie, znajduj� si� na wschodzie. Powinni�cie wi�c chyba wyl�dowa� jak najbli�ej nich. L�dowanie w Zachodnim Teksasie wydaje si� by� idealnym pomys�em, ale jego nast�pstwa mog� by� op�akane. Nie mog� za was decydowa�. Po prostu chc� wam pom�c. Je�li jednak naprawd� skierujecie si� poni�ej Missisipi, dop�ki nie doprowadz� do porz�dku jakiego� samolotu, nikt z nas nie b�dzie w stanie do was dotrze�. Odbi�r! - Doktorze, z orbity, po kt�rej kr��ymy, mo�emy obserwowa� dziewi��dziesi�t procent powierzchni globu. Pozostaniemy tu jeszcze troch� i przypatrzymy si� pasowi pa�skiej autostrady. Prosz� tylko o dok�adne wsp�rz�dne. Jutro wieczorem powr�cimy do naszej rozmowy. Odbi�r! Rourke si�gn�� do przewieszonej przez lewe rami� torby i wyci�gn�� ma�y notes w sk�rzanej ok�adce. Przez chwil� wertowa� go przy �wietle zapalniczki. W ko�cu znalaz� w�a�ciw� stron�. - To dane ze zwyk�ego atlasu. Powinni�cie mie� taki w komputerze. Autostrada numer szesna�cie ��czy si� z drog� mi�dzynarodow� nr 3-0-1 na zachodzie i drog� stanow� numer sze��dziesi�t siedem na wschodzie. Podaj� po�o�enie geograficzne: droga numer sze��dziesi�t siedem: trzydzie�ci dwa stopnie, pi�tna�cie minut i dwadzie�cia trzy sekundy i osiemdziesi�t jeden stopni, czterdzie�ci dwie minuty, czterdzie�ci pi�� sekund na zach�d; droga numer 3-0-1: trzydzie�ci osiem stopni, osiemdziesi�t minut, dwadzie�cia osiem sekund na p�noc i osiemdziesi�t jeden stopni, pi��dziesi�t dwie minuty, dwadzie�cia osiem sekund na zach�d. Przypuszczam, �e nagrywacie to, co m�wi�. A mo�e powt�rzy�? To najdok�adniejsze dane, jakie mog� poda�. Spojrza� na Elaine, uporczywie mu si� przygl�da�a. - Oddaj� g�os doktor Halwerson, kapitanie. Rourke poda� kobiecie mikrofon i oddali� si� od drabinki, kiedy tamci zacz�li ze sob� rozmawia�. Nast�pnego wieczora dowie si� od Dodda, czy z kosmosu zauwa�ono jakie� inne �lady �ycia na Ziemi. John spojrza� w niebo. Gwiazdy by�y ledwie widoczne za chmurami nios�cymi �nieg. Zastanawia� si� czy tam, w g�rze, te� istnieje jakie� �ycie. Ze smutkiem zda� sobie spraw�, �e on nigdy si� o tym nie dowie. Po wyl�dowaniu floty prom�w �aden cz�owiek nie poleci w kosmos. Nie ma fabryk, w kt�rych mo�na by odbudowa� pojazdy, przygotowa� nowe zbiorniki paliwa i zapalniki, nie ma sposobu na skonstruowanie stacji orbitalnych i platform kosmicznych. "Jestem przykuty do Ziemi" - pomy�la� Rourke. Popatrzy� na czubek cygara jarz�cy si� pomara�czowo w ciemno�ciach. Ziemia by�a zupe�nie now� planet�. Niewa�ne, jakie dane mia� o niej John w swoim notatniku. Kry�a przed nim niezliczone sekrety. Elaine opowiedzia�a mu o podziemnych magazynach z �ywno�ci�, sk�adanymi domkami, pojazdami i sprz�tem, wszystko przygotowane na Noc Wojny. Ona sama dowiedzia�a si� o tym ju� po przebudzeniu, po zapoznaniu si� z dalszymi instrukcjami dla cz�onk�w misji. Mieli tam znale�� r�wnie� samolot albo cho�by jego cz�ci. John z�o�y�by z nich w�asn� maszyn�. Zamkn�� oczy. Za kilka tygodni przeprowadzi u Madison test ci��owy. Powiedzia�a, �e ostatnio dziwnie si� czuje. U�miechn�� si� do swoich my�li. By� zbyt m�ody, �eby zosta� dziadkiem, ale pewnie nied�ugo nim zostanie. Poczeka do narodzin dziecka. Nauczy Michaela czego� wi�cej z medycyny. Na szcz�cie w ekipie "Projektu Eden" te� s� lekarze. Sarah m�wi�a o stracie. On te� czu�, �e co� traci. Nie tylko c�rk�, co� wi�cej. Annie po�lubi jego najlepszy przyjaciel, Paul. "By� mo�e jedyny prawdziwy przyjaciel w moim �yciu" - pomy�la�. To wydawa�o si� oczywiste. Pobior� si� i b�d� mieli dzieci. Dla niego, Rourke'a, znaczy�o to utrat� kogo�, z kim mia� poznawa� now� Ziemi�, i samotn� walk� z przeciwno�ciami. Sarah, odk�d wr�cili do Schronu, ani razu go nie poca�owa�a, nawet si� do niego nie u�miechn�a. W czasie obiadu z Halwerson i Kurinami prawie si� nie odzywa�a. Jej z�o�� nie mala�a, ani serce nie zmi�k�o. - Natalia... - Rourke otworzy� oczy. Najpierw trzeba bezpiecznie sprowadzi� na ziemi� statki "Edenu". Potem dok�adnie zbada� spadochronowe znalezisko Michaela i odnale�� wrak samolotu. Mo�e b�dzie mo�na go naprawi� albo chocia� dowiedz� si� czego� wi�cej o pochodzeniu pilota. - Jestem gotowa, doktorze Rourke. John odwr�ci� si� na d�wi�k g�osu Elaine. - Doskonale. Zabierzmy si� wi�c do tego radia. M�czyzna wyrzuci� niedopalone cygaro i podszed� do �adownika. Zak�ada�, �e wymontowanie aparatu i zapakowanie niezb�dnych cz�ci na harley'a nie zajmie mu wi�cej ni� czterdzie�ci pi�� minut. Powinni wr�ci� do domu przed ko�cem Wigilii. ROZDZIA� VII Jego rodow�d si�ga� daleko przed Er� Zag�ady. Od pe�nych glorii lat trzydziestych i czterdziestych dwudziestego wieku, poprzez wydarzenia zwane Noc� Wojny (u�miechn�� si�, kiedy o tym pomy�la�) ci�gn�� si� a� do dzisiaj. By� wdzi�czny losowi, �e urodzi� si� w czasach, gdy �ycie na powierzchni Ziemi by�o zn�w mo�liwe. Nie zni�s�by zamkni�cia w podziemiach Complexu - z czym musia�o pogodzi� si� ponad dwadzie�cia pokole� jego przodk�w - ci�g�ej pracy i przygotowa� do ewentualnego powrotu do dawnej �wietno�ci. D�ungla odrodzi�a si� taka sama, jak� zna� z fotografii i film�w wideo. I od wczesnego dzieci�stwa, odk�d po raz pierwszy wyszed� z rodzicami na zewn�trz Complexu, pokocha� d�ungl� prawie tak mocno, jak Wielki Cel. - Helmut, o czym my�lisz? Jeste� przy mnie tylko cia�em, tw�j duch jest gdzie� daleko st�d. Spojrza� na ni�. - My�la�em w�a�nie, �e uwielbiam d�ungl�. Jej pi�kno jest por�wnywalne tylko z pi�knem twojej twarzy, twojego cia�a. Wyobra�am sobie, jaka by�a wspania�a, zanim zosta�a zniszczona. U�miechn�a si�. Jej zielone oczy promienia�y mi�o�ci�. Wiedzia�, �e mi�o�ci� do niego. Opar�a g�ow� na jego ramieniu. Jej w�osy s�odko pachnia�y woni� le�nych kwiat�w. Tuli� j� w milczeniu. Patrzy� na �wiat, kt�ry ich otacza�. Tak musia� wygl�da� mityczny Raj znany z judeochrze�cija�skiej tradycji. Po chwili Helena podnios�a g�ow�, usiad�a prosto z r�kami na kolanach. Nie powiedzia�a ani s�owa. On wsta�. Czu�, �e jest przez ni� obserwowany, kiedy obci�ga� bluzk� koloru khaki. Poprawi� pas, przy kt�rym nosi� pistolet. - Czasami... - nie doko�czy�a. Helmut Sturm obr�ci� si�, �eby na ni� popatrze�. Nagle zaciekawi�o go, jak wygl�da�oby bardziej doskona�e kobiece cia�o, je�li takowe w og�le przetrwa�o. Jak to jest by� kobiet�, nie mie� jasnych w�os�w, ale mie� ciemne oczy i wiotkie cia�o. - Czasami - podj�a jego �ona - �yczy�abym sobie... czasem... czasem wola�abym, �eby nie by�o naszym historycznym przes�aniem... - Zn�w nie wypowiedzia�a swej my�li do ko�ca. Helmut Sturm podszed� do niej. Spu�ci�a wzrok. Czubkami palc�w uni�s� jej brod� i m�g� teraz zajrze� w oczy kobiety. - Heleno, przecie� �yjemy tylko dla Wielkiego Celu, planowali�my go, marzyli�my o nim. Spotka�o nas to szcz�cie, �e po dwudziestu pi�ciu pokoleniach ci�g�ych przygotowa�, w�a�nie nasza generacja ma wype�ni� misj� naszego narodu. Dziecko, kt�re nosisz w swoim �onie, b�dzie uczestnikiem nowej ery w dziejach Ziemi. Spojrza�a na sw�j nabrzmia�y brzuch, pe�en nowego �ycia. - Boj� si� o ciebie, o mojego brata Zygfryda i wszystkich innych, kt�rzy z wami p�jd�. Kto wie, jakie niebezpiecze�stwa na was czyhaj�. Zgin�o ju� dw�ch pilot�w... Helmut delikatnie po�o�y� palec na jej wargach. - Kochanie. - Osun�� si� przed ni� na kolana. - Od pi�ciuset lat nasi ludzie �yj� tylko dla Wielkiego Celu. Po�wi�cili si� ca�kowicie. Dzi�ki ich wysi�kom jeste�my wybra�cami losu. Nie mo�emy ich zawie��. Pi��set lat rozwoju nauki, techniki i przemys�u zbrojeniowego. Jeste�my ju� gotowi do zapanowania nad ca�ym �wiatem. Ci�gle kl�cz�c trzyma� jej d�onie w swoich. Odwr�ci� g�ow�. Poczu� wzbieraj�c� dum�, kiedy jego wzrok pad� na br�zowe popiersie wie�cz�ce wysok� kolumn� u g��wnego wej�cia do Complexu, nowej ojczyzny Niemc�w. "By�oby wspaniale �y� w tych samych czasach, co on, Fuhrer" - pomy�la�. Tego jednego zazdro�ci� swoim dalekim przodkom, �e mogli zna� Fuhrera osobi�cie. ROZDZIA� VIII W�adymir Karamazow przyjecha� du�ym pojazdem zwanym "arktycznym kotem". Wysiadaj�c poczu� si� dziwnie, gdy dotkn�� stopami twardego, kamienistego pod�o�a. Przedtem ca�ymi latami chodzi� tylko po �niegu. Tutaj, na mniejszych wysoko�ciach, by�o cieplej i powietrze mia�o wi�cej tlenu ni� to, kt�rym Karamazow ostatnio oddycha�. Dziarsko ruszy� w stron� grupy land-rover�w stoj�cych oko�o stu jard�w od miejsca, w kt�rym opu�ci� "kota". Poleci� kierowcy zatrzyma� si� w�a�nie w takiej odleg�o�ci od land-rover�w, aby znajduj�cy si� przy nich ludzie mogli zobaczy�, �e w pe�ni odzyska� si�y i sprawnie si� porusza. Rozchyli� po�y kurtki. Poprawi� szelki od kabury smith & wessona. Inna bro� - model 36 Chiefs - ko�ysa�a si� u prawego boku Karamazowa tam, gdzie oficer mia� blizn� po operacji usuni�cia nerki. To go irytowa�o. Tamci przy land-roverach te� wiedzieli, �e straci� nerk�. Sta�o si� to podczas potyczki z Amerykaninem Johnem Rourke'em. Ten cz�owiek, je�li jeszcze �yje, wci�� mia� �on� Karamazowa, Natali�. Poniewa� tamci wiedzieli o tym, W�adymir nie dotkn�� prawego boku, �eby nikomu nie przysz�o do g�owy, �e jego gest jest oznak� s�abo�ci. Zatrzyma� si� w odleg�o�ci dziesi�ciu jard�w od najbli�szego samochodu. Nawet si� nie zasapa�. Na spotkanie Karamazowa wyszed� Juryj Wajnowicz - m�ody, dumny asystent sekretarza partii. Wajnowicz zatrzyma� si� tu� przed Karamazowem, wyci�gn�� r�ce, obj�� przybysza i poca�owa� go w oba policzki. Potem poda� mu d�o� na powitanie. Karamazow u�cisn�� j� bez wahania. - Towarzyszu Wajnowicz, mi�o mi widzie� was m�odym jak przed czterema laty. - Towarzyszu pu�kowniku, g�ry, jak pan przewidzia�, uzdrowi�y pana i przywr�ci�y si�y. Nasze nadzieje si� spe�ni�y. Karamazow pozwoli� sobie na u�miech. - Czas wi�c na spe�nienie moich nadziei. Nie czekaj�c na odpowied�, skierowa� si� w stron� samochod�w. Wajnowicz gestem wskaza� mu drog� do najmniej brudnego wozu. Karamazow szed� krokiem tak pewnym, jak gdyby sam doskonale wiedzia�, kt�ry pojazd dowiezie go do g��wnego wej�cia podziemnego kompleksu w g�rach Ural, b�d�cego miejscem jego pi��setletniego snu. Tam by� dom Karamazowa i kilku ocalonych cz�onk�w elitarnego korpusu KGB, kt�rzy zapewnili pu�kownikowi najlepsz� opiek� medyczn� i w�a�ciwie przywr�cili mu �ycie po �miertelnym starciu z Rourke'em. To w�a�nie tam ukryto kilka kom�r kriogenicznych ukradzionych z wyposa�enia "�ona". Tam te� Karamazow schowa� bezcenn� fiolk� surowicy kriogenicznej, kiedy na kilka lat przed Noc� Wojny dowiedzia� si� o istnieniu "Projektu Eden". Potem on i kilku wybranych cz�onk�w elitarnego korpusu KGB wypr�bowali na sobie dzia�anie surowicy. Pu�kownik wsiad� do land-rovera. Wajnowicz w�lizn�� si� na s�siednie siedzenie. Szofer zamkn�� drzwi i usiad� za kierownic�. Karamazow przymkn�� oczy, ale tylko na moment, �eby i tym razem nie pos�dzono go o skrywanie s�abo�ci. Ruszyli. - Co tak naprawd�, towarzyszu, dzieje si� w naszym Podziemnym Mie�cie? - spyta� pu�kownik Wajnowicza. - No c�, wszystkie przygotowania do pa�skiej ekspedycji zosta�y zako�czone. - Wajnowicz odwr�ci� wzrok i patrzy� przez szyb� samochodu. Karamazow u�miechn�� si�. Podczas gdy on spa�, inni pracowali. Oko�o roku 1950 radziecki przyw�dca stwierdzi�, �e konflikt nuklearny o zasi�gu �wiatowym jest nieunikniony. Przemys� zbrojeniowy zosta� natychmiast rozproszony na obszarze ca�ego kraju, �eby zminimalizowa� skutki ewentualnego ameryka�skiego ataku j�drowego. Przygotowano te� plany przetrwania. Przed rokiem 1963 rozpocz�to budow� podziemnego systemu schron�w przeciwatomowych. Po kryzysie kuba�skim przyspieszono prace budowlane, dzi�ki czemu zako�czono je ju� wiosn� 1968 roku. W ci�gu roku miasto zosta�o zaludnione. Do budowy wykorzystano naturalne jaskinie ci�gn�ce si� kilometrami we wn�trzu g��wnego �a�cucha g�r Ural. Jaskinie zosta�y po��czone w gigantyczny system podziemnej aglomeracji - granitowe miasto, zasilane generatorami wykorzystuj�cymi pluton i energi� geotermiczn�, zamieszkane przez tysi�ce najzwyklejszych obywateli pa�stwa radzieckiego. Ca�e to przedsi�wzi�cie potraktowano jako eksperyment sprawdzaj�cy mo�liwo�� prze�ycia w zupe�nie nowych dla cz�owieka warunkach, wypr�bowano tam nowe techniki upraw i hodowli. A wszystko to by�o wst�pem do przygotowanej przez Rosjan okupacji przestrzeni oko�o-ziemskiej. Do 1976 roku, w kt�rym obchodzono dwusetn� rocznic� za�o�enia Stan�w Zjednoczonych, Podziemne Miasto zupe�nie uniezale�ni�o si� od �wiata zewn�trznego. Rodzi�y si� w nim dzieci, kt�re nigdy nie widzia�y prawdziwego s�o�ca, a jednak by�y silne i zdrowe. Potem by�a Noc Wojny, a Podziemne Miasto nadal funkcjonowa�o. Pocz�tkowo Karamazow planowa� ewakuacj� do Podziemnego Miasta, ale "�ono" stanowi�o kusz�c� alternatyw�: przespa� przymusowe zamkni�cie pod ska�on� powierzchni� ziemi, a potem wyj�� na zewn�trz jako w�adca ca�ego globu. Pu�kownik musia� jednak zrezygnowa� z takiego planu, bo wydano na niego wyrok �mierci. Sta�o si� to za spraw� genera�a Izmaela Warakowa. Wydelegowano ju� nawet Ro�diestwie�skiego, �eby zaj�� miejsce Karamazowa, ale opanowanie "�ona" okaza�o si� dla nich niemo�liwe. Karamazow przetrwa� d�ugie serie skomplikowanych operacji. By�y chwile, w kt�rych cierpia� tak bardzo, �e tylko nienawi�� pozwala�a mu to znie��. Ju� wraca� do zdrowia, gdy nast�pi�a zag�ada. Podziemne Miasto by�o jedyn� szans�, wi�c z niej skorzysta�. Mieszka�cy miasta byli mo�e niezbyt uzdolnieni, ale lojalni; nie wyszkoleni, ale pos�uszni. Sp�dzi� w�r�d nich pi�� lat po po�arze, kt�ry ogarn�� ca�� Ziemi�. Pi�� lat ci�kiej rekonwalescencji i nauczania innych, jak uczy� sztuki walki nast�pne pokolenia. A potem zasn��. Kiedy si� obudzi�, w Podziemnym Mie�cie �y�o ju� siedem tysi�cy zdrowych, dobrze od�ywionych kobiet, m�czyzn i dzieci. Tworzyli sw�j w�asny, zamkni�ty �wiat. Mieli pod dostatkiem �ywno�ci, hodowali zwierz�ta, odchody wykorzystywali jako naw�z u�y�niaj�cy podziemne pola i ogrody. Sztuczne, kontrolowane �rodowisko posia