2453

Szczegóły
Tytuł 2453
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2453 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2453 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2453 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JERRY AHERN KRUCJATA 1.WOJNA TOTALNA (PRZE�O�Y�: S�AWOMIR DEMKOWICZ-DOBRZANSKI) Dla Sharon, Jasona i Samanthy, kt�rzy prze�yli ze mn� tak wiele zawsze kochaj�cy. Wszelkie podobie�stwo do os�b, rz�d�w przedsi�biorstw, czy jednostek administracji pa�stwowej, obecnych lub dawnych, dzia�aj�cych teraz, lub w przesz�o�ci, jest przypadkowe. ROZDZIA� I - Teraz! - krzykn�� Rourke prostuj�c si� i daj�c znak r�k�. Potem rzuci� si� biegiem po stromej, piaszczystej skarpie w kierunku autostrady. Tu� za nim bieg�o dwunastu m�odych ludzi ubranych w mundury polowe Pakista�skiej Antyterrorystycznej Grupy Uderzeniowej, wydaj�c w�ciek�e okrzyki. Atakowali grup� przemytnik�w, strzelaj�c w biegu ze swych zaopatrzonych w t�umiki p�automatycznych karabin�w, ze sk�adanymi kolbami. Zaatakowani pr�bowali si� ukry� za swymi ci�ar�wkami. Kiedy jednak grupa Rourke'a przeby�a po�ow� drogi do autostrady, przemytnicy otworzyli ogie� z ustawionych na ci�ar�wkach ci�kich karabin�w maszynowych. Przez otwarte okna wy�adowanych opium samochod�w strzelano z broni r�cznej. Rourke wystrzeli� rakiet�. Pocisk wzni�s� si� w niebo, a nast�pnie eksplodowa�. Ze swojej pozycji na skarpie Rourke widzia�, jak ci�ko uzbrojony w�z pancerny Armii Pakista�skiej zajmuje swoje stanowisko i blokuje drog� jakie� p� kilometra dalej. Chowaj�c pust� rakietnic� w zewn�trznej kieszeni kurtki z owczej sk�ry, Rourke wydoby� sw�j p�automatyczny karabinek i biegn�c w d� zbocza, poprowadzi� swoich ludzi. W tym samym momencie zobaczy�, jak pierwsza z ci�ar�wek nagle zawraca, trafiona huraganowym ogniem wojskowego pojazdu. Ko�a niebezpiecznie zabuksowa�y, lecz w chwil� potem samoch�d ruszy� w kierunku Rourke'a ze stale wzrastaj�c� szybko�ci�. Opr�niaj�c ca�y magazynek, Rourke pad� na piaszczyste pobocze drogi i odrzuci� bro�. Praw�, a nast�pnie lew� r�k� si�gn�� po dwa pistolety automatyczne, kt�re nosi� w kaburach pod kurtk�. Kciukiem prawej r�ki odci�gn�� iglic� automatu, zacisn�� d�o� na r�koje�ci. Wystrzeli� ca�y magazynek celuj�c w kabin� nadje�d�aj�cej ci�ar�wki. W tej samej chwili plun�� ogniem pistolet w jego lewej r�ce. Dwie serie po��czy�y si� w jedn�, cia�o kierowcy wypad�o z kabiny. Rourke stoczy� si� z nasypu autostrady. Pozbawiona kontroli ci�ar�wka wci�� p�dzi�a na niego. Kiedy samoch�d podskoczy� na kraw�niku, Rourke strzeli�, trafiaj�c w zbiornik paliwa. Nast�pi�a pot�na eksplozja, p�omienie b�yskawicznie ogarn�y tocz�c� si� si�� rozp�du ci�k� maszyn�. Patrz�c w g�r� autostrady, Rourke dostrzeg� nast�pn� z ci�ar�wek, kt�ra wpad�szy w po�lizg uderzy�a w zbocze. Opiumowa fortuna stanowi�ca jej �adunek rozsypa�a si� po szosie. Stra�nik pr�bowa� wydosta� si� z kabiny przez opuszczon� szyb�, ale po chwili zrezygnowa� i wyci�gn�� automatyczny karabin. Rourke widzia�, jak seria powala dw�ch jego ludzi. Rzuci� si� na ziemi� i zje�d�aj�c na kolanach w kierunku ci�ar�wki, ponownie nacisn�� spusty obu automat�w. Cia�o przemytnika drgn�o, impet uderzenia wytr�ci� mu z r�k bro� i wyrzuci� j� w g�r�. Rourke zerwa� si� i zbieg� drog� do pozosta�ych dw�ch ci�ar�wek. Ponad dziesi�ciu przemytnik�w nadal si� ostrzeliwa�o. - Granaty! - krzykn�� przez rami� do biegn�cych za nim �o�nierzy. Czterdziestomilimetrowe �adunki gwizda�y mu nad g�ow� i wybucha�y w celu. Rourke zn�w pad� na ziemi�, tul�c twarz do piasku, kiedy jeden z nich eksplodowa� tu� przy nim. Uni�s� g�ow� i zobaczy� wznosz�cy si� nad ci�ar�wk� s�up ognia i dymu. Z nieba spad� deszcz opium i krwawych szcz�tk�w. Zagrzmia� kolejny wybuch. Ostatnia ci�ar�wka wylecia�a w powietrze. Rourke uni�s� si� na �okciach, poderwa� na nogi. - Wyko�czy� ich! - krzykn�� do swoich ludzi. Jego dru�yna by�a teraz blisko wroga, �o�nierze walczyli wr�cz. Rourke wystrzeli� magazynki obu automat�w, wsun�� je do kabur i si�gn�� do biodra, gdzie nosi� swojego pytona. Trafi� pierwszym wystrza�em najbli�szego Pakista�czyka, po czym przeni�s� ogie� na dw�ch innych, kt�rzy do niego mierzyli. Uderzeniem kolb� rewolweru powali� jednego z przemytnik�w, b�yskawicznie obr�ci� si� na pi�cie. Ros�y m�czyzna w turbanie powoli zbli�a� si� do niego trzymaj�c w d�oni d�ugi n�. Rourke odskoczy� w bok i wsun�� rewolwer z powrotem do kabury; nie mia� czasu na �adowanie. Kiedy Pakista�czyk si� cofn��, Rourke ruszy� na niego, wyci�gaj�c sw�j n�. Przemytnik ponownie run�� do przodu. Rourke wykona� unik, a nast�pnie b�yskawicznym ruchem przeci�� t�tnic� napastnika. Odwr�ci� si�, blokuj�c praw� r�k� cios nast�pnego. N� wypad� mu z r�ki, uderzy� w brzuch Pakista�czyka, odrzucaj�c go od siebie. Nast�pnym ciosem wymierzonym w gard�o atakuj�cego zmia�d�y� mu tchawic�. Rourke stan�� nad pokonanym. Kt�ry� z �o�nierzy powali� kolb� karabinu ostatniego przemytnika. Wyprostowuj�c ramiona, Rourke odetchn�� g��boko. Z �adownicy u pasa wyci�gn�� zapasowy magazynek i prze�adowa� jeden ze swoich pistolet�w maszynowych, uregulowa� spust i ostro�nie umie�ci� pierwszy nab�j w komorze. Cofn�� iglic� automatu i schowa� go do kabury pod pach�. �adowanie drugiego przerwa� mu znajomy g�os. - Twoi ludzie, i ty sam, Johnie Thomasie, byli�cie �wietni. U�miech rozja�ni� delikatn�, dok�adnie ogolon� twarz. - Us�ysze� to z twoich ust, kapitanie, to najwi�kszy komplement. Stracili�my jednak dw�ch ludzi. Trzymali si� razem, a ostrzega�em ich przed tym. M�czyzna pokiwa� g�ow�. - Ale mo�e pozostali naucz� si� czego�. I ty, i ja wiemy, �e to, co najtrudniej zapami�ta�, trzyma nas przy �yciu. - Masz racj�. - My�l� jednak, �e ludzie, kt�rych �wiczy�e� b�d� sobie doskonale radzili w prowadzonej przez nas opiumowej wojnie. - Pakista�ski kapitan z g�stym, czarnym w�sem, zapali� papierosa, potem zaproponowa� to samo Amerykaninowi. - Nie, dzi�kuj�, Muhammedzie - mrukn�� Rourke, si�gaj�c do kieszeni koszuli po cygaro i wk�adaj�c je mi�dzy z�by. - Wezm� ogie� - powiedzia� pochylaj�c g�ow� nad z��czonymi d�o�mi kapitana. Zaci�gn�wszy si� dymem, wydycha� go powoli. Obserwowa�, jak szar� chmurk� porywa wiatr i rozprasza nad tl�cymi si� jeszcze ci�ar�wkami. Rourke przebieg� palcami lewej r�ki przez ciemnobr�zowe w�osy, odgarniaj�c je z wysokiego czo�a. - Wci�� planujecie ca�kowicie wyczy�ci� tutejsze okolice? Pakista�czyk przytakn�� garbi�c plecy smagane ostrym wiatrem. - Czas, by� po�egna� si� ze swoimi lud�mi. - Tak, s�usznie - powiedzia�, spogl�daj�c przez rami� i ko�cz�c �adowanie sze�ciu nowych ku� w b�ben Pytona, kt�rego nast�pnie schowa� do kabury przy biodrze. - Poczekaj chwil� - rzuci� Pakista�czykowi, odwr�ci� si� i skierowa� ku swojej dziesi�tce �o�nierzy. Jeden z m�odych m�czyzn stan�� na baczno��, kiedy Rourke si� zbli�y�, ten jednak da� znak spocznij. - Dobrze si� spisali�cie, ch�opcy - powiedzia�. - Dlatego �yjecie. Muli i Ahmed nie pami�tali o tym, czego was uczy�em. I dlatego zgin�li. Byli dobrymi �o�nierzami, ani gorszymi, ani lepszymi ni� wy. Musicie zrozumie�; przetrwa�, czy to w walce, czy nawet w ruchu ulicznym po drodze do domu, to znaczy mie� g�ow� na karku, pami�ta�, co nale�y zrobi�, uczy� si� reagowa� w odpowiedni spos�b i tak w�a�nie dzia�a�. Nie b�dzie mnie tu przez jaki� czas, musz� wraca� do Stan�w. Mo�e kiedy� znowu b�dziemy razem walczy�. I je�eli zapami�tacie t� najwa�niejsz� we wszystkim zasad� - mie� g�ow� na karku - to na pewno spotkamy si� �ywi. Rourke u�cisn�� d�o� ka�dego z nich, najd�u�ej jednak d�o� kaprala Ahmada. Kiedy� myli� go z Ahmedem, przez podobie�stwo imion. - Powodzenia, przyjacielu - szepn�� Rourke, obejmuj�c go i odwzajemniaj�c ciep�y u�miech. - To nale�y do ciebie - doda�, wr�czaj�c m�odemu �o�nierzowi rakietnic� Heckler And Koch. - Teraz ty jeste� szefem grupy. B�dzie ci potrzebna. Przys�any helikopter wynurza� si� ju� zza horyzontu, odleg�y d�wi�k wiruj�cych �migie� by� jak brz�czenie owada. Rourke i Muhammed stali bez s�owa. �mig�owiec kr��y� przez chwil� nad g�rsk� drog�, zanim wyl�dowa�. Niebezpiecznie blisko kraw�dzi zbocza - zdaniem Rourke'a. Podbieg� ku prawej burcie maszyny i w�lizn�� si� na miejsce obok pilota. Muhammed usiad� z ty�u. Rourke macha� na po�egnanie swoim �o�nierzom, oni jednak tego nie widzieli. Wchodzili na wzg�rza, by przej�� ��cznika, kt�ry mia� otrzyma� i przekaza� dalej kolejny �adunek czystego opium. Pilot podni�s� maszyn� i przez par� kilometr�w lecia� r�wnolegle do g�rskiej drogi, potem wzni�s� si� wy�ej. Rourke chcia� spojrze� za siebie, lecz wcze�niej poczu� na ramieniu r�k� Muhammeda. - Lecimy nad Prze��cz Czajber, to niedaleko. Jeden z naszych punkt�w granicznych przerwa� nadawanie regularnych meldunk�w. Chcemy si� upewni�, �e to tylko wada sprz�tu. - Dobrze - powiedzia� Rourke, skin�wszy bez zainteresowania g�ow�. Patrzy� przez okr�g�e okienko na p�ask� dolin�, setki metr�w ni�ej. Za jaki� czas odezwa� si� Muhammed: - Czyta�em twoje akta, ale powiedz mi, jak zosta�e� ekspertem uzbrojenia, ekspertem technik przetrwania, zarabiaj�c na �ycie nauk� metod walki antyterrorystycznej. - Czyta�e� akta - rzuci� Rourke, �uj�c niedopa�ek cygara. - Tak jak tam jest napisane, pracowa�em w sekcji antyterrorystycznej CIA. - Zmru�y� oczy w u�miechu, w rzeczywisto�ci by� oficerem w Sekcji Operacji Maskuj�cych. - Uzbrojenie - kontynuowa� - by�o tego naturaln� cz�ci�. Od dziecka potrafi� obchodzi� si� z broni�. Du�o polowa�em, lubi�em las i obozowanie gdzie� na odludziu. To spowodowa�o, �e zaj��em si� szko�� przetrwania. Poza tym, czyta�em gazety i to dopiero nap�dzi�o mi stracha. Studiowa�em, co mog�em o przetrwaniu w trudnych warunkach. Potem dosta�em zadanie, podobne do tego, w Ameryce �rodkowej - m�wi� przekrzykuj�c warkot helikoptera. - Tak czy owak - opowiada� dalej, kieruj�c wzrok ku niedopalonemu cygaru - to by�y moje najtrudniejsze dni. Z grup� partyzant�w walcz�cych z komunistami wpadli�my w zasadzk�. Zraniono mi praw� nog�. Wszystkich innych zabili, ja prze�y�em. Przy sobie mia�em czterdziestk� pi�tk�, M-16 i bagnet, bez jedzenia, medykament�w, z gar�ci� antybiotyk�w. Nie mog�em wydosta� si� z d�ungli przez sze�� tygodni. Zanim zdo�a�em z niej uciec, komuni�ci opanowali ju� ca�y kraj, a ja musia�em ukra�� ��d� i sp�dzi� na otwartym morzu dziesi�� dni, �eby dotrze� do brzeg�w Florydy. By�em odwodniony, poparzony przez s�o�ce, i prawie wszystkie cz�onki sprawia�y mi b�l, chyba tylko poza maczug� Herkulesa. - Maczuga Herkulesa? - zapyta� Muhammed. - Wiesz, mi�dzy nogami - za�mia� si� Rourke. - Ach tak, my nazywamy to inaczej. - Tak - Rourke m�wi� dalej - ale pomimo tego wszystkiego, prze�y�em. By�em z siebie dumny. Nauczy�em si� cholernie du�o. Przede wszystkim zrozumia�em, jak ma�o wiedzia�em wcze�niej. Studiowa�em sprz�t, przer�ne techniki prze�ycia. Co dzie� znajdujesz co�, czego nie znasz. - Ale jaki jest cel tego wszystkiego? - przerwa� mu Muhammed. - Uczenie si� dla samej wiedzy to szlachetny pow�d, ale... - Nie, przyczyna jest o wiele bardziej praktyczna - odpowiedzia� Rourke, zapalaj�c ponownie cygaro i widz�c w�ciek�y wzrok pilota siedz�cego obok. - Na wolno�ci jest wystarczaj�co du�o wariat�w, by rozpieprzy� t� planet�. Tylko metodyczny trening jest gwarancj� utrzymania si� przy �yciu. Poni�ej Rourke zobaczy� znajom� okolic� prze��czy Czajber, stanowi�cej wrota mi�dzy Pakistanem i Afganistanem. Teraz, pomy�la�, Afganistan jest sowieckim satelit�, lub czym� wyj�tkowo go przypominaj�cym. Muhammed pochyli� si�, chc�c co� powiedzie� pilotowi. �mig�owiec zszed� ni�ej, lecieli teraz nad pakista�skim posterunkiem granicznym. Rourke si�gn�� do kieszeni i wyci�gn�� przyciemnione okulary przeciws�oneczne. Za�o�ywszy je spogl�da� z g�ry na szczyt wzniesienia. - Muhammedzie? - O co chodzi, Johnie Thomasie? - zapyta� Pakista�czyk. Kieruj�c kciuk prawej d�oni w d�, Rourke wskaza� pakista�sk� stron� przej�cia. - C�, pami�tasz, m�wi�em o powodach mojego zainteresowania technikami przetrwania. Uwa�am, �e najskuteczniejsza z nich ma zastosowanie w naszej sytuacji - wycedzi�. Pakista�ski oficer spojrza� nad ramieniem Rourke'a. U�miech, kt�ry zazwyczaj go�ci� na jego twarzy przerodzi� si� w grymas przestrachu. - W g�r�! Zabieraj si� st�d! - krzykn�� do pilota. Przypalaj�c cygaro, Rourke patrzy� na nieko�cz�ce si� kolumny sowieckich czo�g�w, transporter�w i ci�ar�wek jad�ce przez prze��cz Czajber. - Tak, Muhammedzie - powiedzia� p�g�osem - powodem, dla kt�rego zajmuj� si� szko�� przetrwania jest trzecia wojna �wiatowa... ROZDZIA� II Kapral Ahmed Mahmude Shindi m�wi� niskim, chrapliwym g�osem po�ykaj�c ko�c�wki: - Nie mo�emy korzysta� z ��czno�ci radiowej. Wszystkie nasze kana�y mog� by� na pods�uchu. Wy dwaj - powiedzia� po cichu do drugiego kaprala i szeregowca - wracajcie na drog�. Musicie doj�� do posterunku i zrelacjonowa� to, co widzieli�my przed chwil�. Zr�bcie wszystko, co uwa�acie za konieczne, ale musicie si� przedrze�. Chmury, kt�re za dnia zwisa�y nisko ciemnoszarymi ob�okami, teraz przybra�y barw� czarnego ca�unu, a prze�wituj�ce przeze� s�o�ce rzuca�o pomara�czowy cie�. Zacz�� pada� g�sty �nieg, ka�dy jego p�atek by� wielko�ci monety. Ahmed strzepn�� �nieg z okular�w. Kr�tkie spojrzenie upewni�o go, �e jego ludzie w�a�nie wyruszali w drog�. Patrz�c w d� wyschni�tego korytarza rzeki, setki metr�w poni�ej, widzia� sowieckie oddzia�y. Czo�gi i transportery porusza�y si� szybkimi, pojedynczymi kolumnami. Przesun�� lornetk� w kierunku miejsca, z kt�rego nadchodzili Rosjanie. Nie widzia� ko�ca konwoju. Hucza� wiatr, �nieg wirowa� jak piasek, poruszany magiczn� si��. Ahmed pe�za� do ma�ej jamy, ukszta�towanej przez opadaj�ce p�aty ska�, stanowi�cej teraz schronienie dla pozosta�ej si�demki z jego oddzia�u. Przypomnia� sobie Rourke'a, kt�ry nauczy� go o walce i przetrwaniu wi�cej ni� ktokolwiek inny. Zawsze powtarza�: miej g�ow� na karku, bez wzgl�du na zadanie, r�b co uwa�asz za s�uszne w najlepszy z mo�liwych spos�b. Co - Ahmed pyta� sam siebie - jest s�uszne w tej sytuacji? Co mog�o uczyni� o�miu ludzi przeciwko tysi�com �o�nierzy? Stwierdziwszy, �e dr�y, mo�e z zimna i wilgoci, wczo�ga� si� do jamy, pod najni�szym od�amem skalnym. - Co robimy, kapralu? Niewiele znaczy�o dla Ahmeda to, kto zada� pytanie, wszyscy mieli je na my�li. Przez chwil� nie odpowiada�, zupe�nie jak Rourke. Amerykanin nigdy nie m�wi�, �eby m�wi�. Odzywa� si� rzadko. Ale kiedy otworzy� usta, to co m�wi�, by�o warte zapami�tania. Bez po�piechu, Ahmed analizowa� mo�liwe rozwi�zania. - Prze��cz� Czajber przesuwaj� si� kolumny wojsk sowieckich, widzieli�cie wszyscy. Nas jest tylko o�miu. Nie zatrzymamy ich. Je�eli jednak pozwolimy im bez problem�w kontynuowa� marsz, nie wype�nimy swego obowi�zku ani jako Pakista�czycy, ani jako m�czy�ni. Je�li zrobimy co�, co op�ni inwazj� na nasz kraj cho�by o chwil�, pomo�emy naszemu narodowi. Uderzymy na nich. Je�eli b�dziemy walczy�, na pewno zginiemy. Nie mog� podj�� decyzji za was. Ale ja... b�d� walczy�. Ahmed opar� plecy o ch�odn� �cian� jamy i spod peleryny wyj�� papierosa. �ona zawsze ostrzega�a go, �e palenie szkodzi mu na zdrowie. Teraz, tak czy inaczej, wyda� na siebie wyrok �mierci. Palenie nie mog�o mu zaszkodzi�. Zaci�gaj�c si� dymem papierosa, wyci�gn�� z portfela zdj�cie. Oczy zwil�y�y mu �zy. Wpatrywa� si� w twarz �ony i w u�miechni�te oczy dziewczynki, kt�r� urodzi�a mu niespe�na rok temu. Wlepi� wzrok w zdj�cie, jakby chcia� zakomunikowa� im swoje my�li. - Kocham was - krzycza� milcz�c. Nie dbaj�c o to, czy jego ludzie widz�, dotkn�� ustami fotografi� i schowa� j� do portfela. Papieros wypalony do malutkiej, �arz�cej si� ko�c�wki, skupi� w tej chwili ca�� jego uwag�. - Kto idzie ze mn� walczy�? - spyta�. Ahmed patrzy� im w oczy. Po kolei, ka�dy skin�� g�ow�, albo da� znak r�k�. Niekt�rzy si�gali ju� po bro�. - Chod�my wi�c - powiedzia�. - Poczekajcie - by� to m�ody szeregowiec, kt�ry zada� na pocz�tku pytanie Ahmedowi. - Zanim umrzemy, powinni�my si� pomodli�. Ahmed przytakn��, a szeregowy rozpocz��. Wzrok kaprala przesuwa� si� po skupionych na modlitwie twarzach. Potem, nic nie m�wi�c, opu�ci� jam�. Pozostali szli za nim, w �nieg, mrok, wiatr i ch��d. Pod��ali wzd�u� brzegu skarpy. Osi�gn�li jej podn�e w mniej ni� p� godziny, maszeruj�c w ch�odzie, wyczerpani i milcz�cy. Kieruj�c si� ku drodze, Ahmed przypuszcza�, �e s� jakie� dziesi�� minut przed prowadz�c� konw�j radzieck� ci�ar�wk� i jad�cymi przed ni� motocyklami. Kiedy dotarli do szlaku, Ahmed u�miechn�� si� - na �niegu nie by�o �adnych �lad�w. Spojrza� w g�r�, w zachmurzone niebo i bia�� mas� opadaj�c� w d�. �nieg by� darem Allacha. Rosjanie nie mogli tej nocy wykorzysta� helikopter�w ani my�liwc�w. Zatrzyma� swoich ludzi przy poboczu drogi. - Musimy i�� przed nimi, t� stron�. W ten spos�b nie zauwa�� naszych �lad�w. Chod�my. G�siego, czasem zn�w wspinaj�c si� na pobocze ska�y, szli wzd�u� traktu, przerywaj�c marsz po pokonaniu ponad kilometra. - Wy - zacz�� Ahmed, wskazuj�c czterech �o�nierzy - zosta�cie tu. Reszta idzie dalej. Przejdziemy na drug� stron� drogi i wr�cimy po swoich �ladach. Kiedy nadejd� Rosjanie, skierujecie ogie� broni maszynowej na motocykle. Grenadierzy zaatakuj� najbli�sz� ci�ar�wk�. Ten, kt�ry b�dzie ze mn�, ostatni� seri� wystrzeli w skaln� kraw�d� ponad nami. Je�eli zdo�amy zablokowa� drog� zwa�ami tej ska�y, zatrzymamy Sowiet�w na d�u�ej. Z trzyosobowym oddzia�em Ahmed pokona� nast�pne kilkaset metr�w, potem przeszed� trakt w poprzek. Powr�t po w�asnych �ladach zaj�� im wi�cej czasu ni� planowa�, zbyt ma�o by�o miejsca mi�dzy drog� a przepa�ci�. Czasem on i jego ludzie musieli czo�ga� si� przez �nie�ne zaspy, a�eby unikn�� upadku w przepa��. W ko�cu stan�li naprzeciwko czteroosobowej grupy swoich towarzyszy, po bezpiecznej stronie traktu. Ahmed sprawdzi� zegarek. Jakby dla potwierdzenia jego dok�adno�ci, zaterkota�y radzieckie ci�ar�wki. Kapral rozkaza� swoim ludziom ukry� si� na skraju drogi, za os�on� g�azu. Ha�as silnik�w stopniowo narasta�. Mo�e konw�j nie jest tak blisko, pomy�la� Ahmed. Wychyli� si� zza kamienia. Zobaczy� reflektory powoli jad�cych motocykli; �nieg pr�szy� w blasku ich �wiate�, kiedy przebija�y si� przez mrok. Ahmed wiele razy je�dzi� na motorze i wsp�czu� rosyjskim motocyklistom. Powierzchnia traktu by�a �liska i nier�wna. Manewrowanie w tak� noc, zaledwie centymetry od urwiska, musia�o odbywa� si� w ci�g�ym strachu. Ahmed wyra�nie widzia� motocykl na czele kolumny. Jeden �o�nierz prowadzi�, drugi siedzia� w koszu, obu pokrywa�a gruba warstwa �niegu. Spostrzeg�, jak pierwszy z nich b�yskawicznie puszcza kierownic� i czy�ci gogle ci�k� r�kawic�. Ahmed, przyciskaj�c do ramienia sw�j p�automatyczny karabin, krzykn��: - Ognia! Pierwsz� seri� trafi� �o�nierza siedz�cego w koszu. �o�nierze ukryci po przeciwnej stronie drogi natychmiast otworzyli ogie� z granatnik�w. Pierwsza ci�ar�wka by�a w odleg�o�ci nie wi�kszej ni� sto metr�w. Trafiona, od razu stan�a w p�omieniach. Z ty�u wysypali si� radzieccy �o�nierze, mundury p�on�y na ich cia�ach. Pakista�czycy zabili wszystkich, ra��c ich ogniem z obu stron drogi. Chwil� p�niej wybuch�a nast�pna ci�ar�wka. P�omienie, podsycane przez wiatr, szybko zaj�y brezent kolejnego pojazdu, kt�ry niemal jednocze�nie stan�� w ogniu. Ahmed odrzuci� karabin - ostatni magazynek by� pusty. Z�apa� pistolet. Opr�ni� ca�y magazynek, strzelaj�c do Rosjan uciekaj�cych z rozbitych pojazd�w. Nagle, ziemia pod stopami zadr�a�a i Ahmed upad� na plecy. Pistolet, w kt�rym zosta�o jeszcze par� kul, wylecia� mu z r�ki. Patrz�c przed siebie dostrzeg� sowiecki czo�g, toruj�cy sobie drog� przez p�on�ce ci�ar�wki. Ahmed krzykn�� do grenadiera, ten nie zd��y� jednak wystrzeli�. Granat odbi� si� od pancerza, pancerny kolos par� dalej. - Kraw�d� ska�y! - wrzasn�� w kierunku grenadiera. Kiedy ten strzela� w kamienne zbocze po przeciwnej strome traktu, Ahmed si�gn�� do kieszeni i zmarzni�tymi palcami wyci�gn�� rakietnic�, kt�r� podarowa� mu Rourke. Niezdarnie za�adowa� rakiet� i odpali� j�. Ziemia zadr�a�a ponownie i Ahmedowi zad�wi�cza�o w uszach. Podrzuci�o go. Sturla� si� w d� drogi. Odwr�ci� g�ow�, chcia� to zobaczy� na w�asne oczy, cho� nie m�g� przy tym wytrzyma� z b�lu. Grenadiera nie by�o. Nigdzie. Ahmed zakaszla�, my�li o �onie i dziecku zbieg�y si� z przera�eniem �mierci, kt�ra zbli�a�a si� do niego. Podni�s� wzrok. Nad nim sta� radziecki �o�nierz. W go�ych r�kach trzyma� automat. Ahmed wzni�s� rakietnic� i nacisn�� spust jednocze�nie z Rosjaninem. Chcia� umrze� z otwartymi oczami, lecz patrzy� tylko �lepo na opadaj�cy �nieg. ROZDZIA� III - Panie ambasadorze, niech si� pan obudzi! Stromberg przewr�ci� si� na drugi bok. Przy ��ku sta�a zapalona lampka nocna. Przetar� oczy. - Co u licha, robisz tu o... - Stromberg spojrza� na zegarek stoj�cy na p�ce - o trzeciej nad ranem? Cz�owieku! Gdzie jest moja �ona? - Zapuka�em i wpu�ci�a mnie do �rodka. Kiedy powiedzia�em jej mniej wi�cej o co chodzi, kaza�a mi pana obudzi�, teraz robi kaw�. M�wi�em, �eby zawo�a� kogo� z personelu, ale... - Niewa�ne, Hensley! Po co, do diab�a, mnie obudzi�e�? Wiesz przecie�, �e mam t� konferencj� handlow� o dziewi�tej rano! - Stromberg ziewn��, si�gn�� po okulary i za�o�y� je na nos, przebiegaj�c jednocze�nie palcami przez rzedn�ce, siwe w�osy. - Ta informacja jest adresowana wy��cznie do pana. Musi j� pan sam odszyfrowa�. Bezpo�rednio od prezydenta, nie sekretarza stanu. Ale podpisana przez obu. - Cholera - warkn�� Stromberg - pewnie zapomnieli wys�a� komu� kartki urodzinowej albo co� w tym rodzaju. - Prosz� jednak - nalega� m�ody urz�dnik. - U�yli kodu "Bezwzgl�dne Pierwsze�stwo". Musi pan odczyta� depesz� natychmiast. - Hensley - Stromberg pr�bowa� wydosta� si� spod po�cieli, siadaj�c na ko�cu ��ka. - Musisz zrozumie� jedno, m�ody cz�owieku. W Departamencie Stanu nie zdarza si� nic takiego, co nie mog�oby poczeka� do rana. Hm, mo�e nie powinienem tego m�wi� - doda�, odzyskuj�c pe�n� �wiadomo��. - Istnieje tylko jeden pow�d, dla kt�rego mogliby wys�a� tak� depesze, a to jest niemo�liwe. Si�gn�� do stoj�cego przy ��ku stolika i z ma�ego pude�ka wydoby� papierosa. Hensley pochyli� si� i poda� ogie�. - Wy��cznie z jednego powodu... - spojrza� na informacj�. - Bo�e! Bo�e! Hensley, podaj mi szlafrok. Stromberg by� w po�owie drogi do drzwi, kiedy Hensley dopad� go ze szlafrokiem. Nak�ada� go na ambasadora, kiedy ten szarpa� si� z klamk�, a� w ko�cu otworzy� drzwi do swojego prywatnego gabinetu. Stromberg zdj�� ze �ciany obraz Andrew Weytha, a potem przejecha� d�oni� wzd�u� z��cz boazerii. Cz�� drewnianej p�yty odsun�a si�, ods�aniaj�c ma�y, �cienny sejf. - Panie ambasadorze - chrz�kn�� Hensley. Kaszln�� i powiedzia� jeszcze raz: - Panie ambasadorze! - O co chodzi, cz�owieku? - Nie powinno mnie tu by�, kiedy otwiera pan sejf, to wbrew bezpiecze�stwu. - Do diab�a z bezpiecze�stwem, Hensley - odpar� Stromberg. Kto� zapuka� do drzwi. - Wej��! - krzykn�� ambasador. - Kawa, kochanie, gor�ca. Pani Stromberg by�a m�od� kobiet�. Jej m�� nie m�g� o tym nie pami�ta�, kiedy wesz�a do pomieszczenia. Hensley r�wnie� na ni� popatrzy�. Jej okrycie ods�ania�o wi�cej, ni� Stromberg by sobie �yczy�. Kiedy ruszy�a do drzwi, ambasador powiedzia�: - Nie. Poczekaj tu. Otworzy� sejf i usiad� za biurkiem. Spogl�daj�c na Hensleya, rzuci�: - Przyjrzyjmy si� tej depeszy jeszcze raz. - Prosz�, oto ona - powiedzia� Hensley. - Czy mog� odej��? - Nie, poczekaj. Zobaczymy co ten dure�... przepraszam kochanie - zwr�ci� si� do �ony. - Zobaczymy o co w tym wszystkim chodzi. �ona Stromberga sta�a tu� przy nim; zapali�a papierosa i w�o�y�a mu go w usta, kiedy on przegl�da� ksi��eczk� z kodami, oprawion� w szare p��tno. Na ustniku czu� jej szmink�. Przerwa� czytanie depeszy w po�owie. - Hensley, przy�lij tu szefa bezpiecze�stwa ambasady, szybko. Ty te� wr��. Przedtem, po��cz si� z Waszyngtonem i popro�, �eby dla pewno�ci jeszcze raz przetelegrafowali t� wiadomo��. Sprawd� te�, czy nie znie�li kodu Sigma 9, RB 18. Ostatnim razem ta ksi��ka by�a niewa�na. - Czy mam to przekaza� tak wprost? - Tak, Hensley. P�niej zawsze mog� zmieni� kod. Kiedy m�ody urz�dnik wyszed� z gabinetu, Stromberg mrukn��: - Je�eli w og�le b�dzie jakie� p�niej... Po paru minutach podni�s� g�ow� znad blatu biurka, rozejrza� si� po pokoju i zobaczy� swoj� �on�, kt�ra siedzia�a na fotelu po przeciwnej stronie i pali�a jego papierosy. Pali�a tylko jego papierosy, nigdy nie kupowa�a swoich, jako �e rzadko ich potrzebowa�a. Stromberg cz�sto pragn�� kontrolowa� palenie w taki spos�b, jak robi�a to jego �ona: p� paczki, paczk� dziennie, potem nic przez par� tygodni, i zn�w jednego. Mia�a siln� wol�. Stromberg spojrza� na depesz�, kt�r� trzyma� w d�oniach. - Przeczytam ci j�, Jane. Je�li jest b��dna, nie ma �adnej r�nicy. Je�eli oka�e si� prawdziwa - ramiona mu lekko drgn�y - r�nica jest jeszcze mniejsza. - W�ciekniesz szefa bezpiecze�stwa, George - ostrzeg�a go, u�miechaj�c si�. - Mam go gdzie� - warkn��. - S�uchaj. "Instrukcja. Zakomunikowa� radzieckiemu premierowi, oficjalnie, osobi�cie, poni�sze. Trwaj�ca sowiecka inwazja na Pakistan, rozpocz�ta o godz. 0.45 czasu waszyngto�skiego, musi zosta� przerwana natychmiast, a wojska wycofane za granic� z Afganistanem. Stany Zjednoczone uwa�aj�, �e sowiecka agresja na Pakistan jest powa�nym naruszeniem porozumie� genewskich i zagro�eniem bezpiecze�stwa. STOP. Nast�pi� ostre reperkusje mi�dzynarodowe. Nie wykluczona zbrojna interwencja Stan�w Zjednoczonych i NATO. Sformu�owa� taktownie, ale stanowczo, George". Koniec. - M�j Bo�e - wyszepta�a kobieta. - Podpisane przez prezydenta, Jane. - Chcesz, �ebym zadzwoni�a do premiera, udaj�c sekretark�! - Co? - zdziwi� si� Stromberg. - O, tak, dobry pomys�. Wsta�, podszed� do okna i popatrzy� na trawnik okalaj�cy budynek ambasady. - To mo�e oznacza� wojn� �wiatow�, Jane - powiedzia� po cichu. Jego oddech zostawi� na szybie �lad pary. - Wiem, George - us�ysza� jej odpowied�, razem z terkotaniem tarczy telefonu. - Poczekaj - rzuci� nagle. - Hensley nie sprawdzi� kodu. Wiedzia� jednak, �e oczekiwanie by�o tylko strat� czasu. Depesza by�a prawdziwa. ROZDZIA� IV Male�ki przedpok�j prowadz�cy do gabinetu premiera by� przygn�biaj�cy. Zimny, niemal sterylny, przyt�acza� Stromberga, kt�ry czeka� na przyj�cie i przemierza� pomieszczenie d�ugimi krokami szukaj�c popielniczki. S�ysz�c, jak m�oda sekretarka otwiera drzwi, odwr�ci� si�. - Premier przyjmie pana teraz, ambasadorze Stromberg. - Dzi�kuj�. - Amerykanin szed� za sekretark� korytarzem, mijaj�c oficjalny gabinet premiera i zatrzymuj�c si� w kolejnym obszernym hallu. Stan�li przed ciemnymi, drewnianymi drzwiami. Sekretarka zapuka�a, nast�pnie, nie czekaj�c na odpowied�, otworzy�a je i wpu�ci�a ambasadora do �rodka. Stromberg poczeka�, a� kobieta wyjdzie. Nie by�a potrzebna. Premier doskonale zna� angielski, cho� rzadko si� tym chwali�. - Panie Stromberg, c� za nieoczekiwana przyjemno��. - Premier usiad� za biurkiem, kt�rego zielony blat k�pa� si� w ��tym �wietle. - Dobry wiecz�r, panie premierze - odpowiedzia� ambasador, zachowuj�c oficjalny ton i podchodz�c do biurka. Widzia� tylko o�wietlon�, doln� cz�� twarzy Rosjanina. Zarost �wiadczy� o tym, �e nie zale�a�o mu na wra�eniu, jakie wywrze na rozm�wcy w czasie nieoczekiwanej wizyty. Ale, czy by�a nieoczekiwana, zastanawia� si� Stromberg. Je�eli trzy lata reprezentowania Stan�w Zjednoczonych w Moskwie nauczy�y go czegokolwiek, to na pewno tego, i� ka�dy rosyjski polityk by� wytrawnym aktorem, a premier najprawdopodobniej najlepszym ze wszystkich stron. - Prosz� usi���, panie Stromberg. Musi pan by� zm�czony. - Jestem - odpowiedzia� ambasador, spoczywaj�c w podniszczonym, sk�rzanym fotelu, naprzeciwko biurka. ��ty kr�g �wiat�a starej, blaszanej lampy stoj�cej na blacie mebla, ukrywa� oczy premiera w cieniu. Stromberg nie by� w stanie odczyta� wyrazu jego twarzy. - Co pana sprowadza, panie ambasadorze? Czy�by pilna wiadomo�� od rz�du? - Nie widz� powodu, aby�my cokolwiek owijali w bawe�n� panie premierze - odpowiedzia� Amerykanin. Stromberg wiedzia�, �e Rosjanin zna� go dobrze. D�ugie, ko�ciste palce lewej r�ki premiera przesun�y si� w jego szklan� popielniczk�. - Niech pan zapali, je�li pan chce. - Dzi�kuj� - odpowiedzia� ambasador, wyci�gaj�c papierosy i zapalniczk� Dunhilla, kt�r� dosta� od Jane na ostatnie urodziny. Nagle przestraszy� si�. Czy by�y to jego ostatnie urodziny, jej, wszystkich? - Panie Stromberg, skoro m�wimy szczerze, przypuszczam, �e wasz prezydent chce przekaza� mi jak�� wiadomo�� dotycz�c� naszej decyzji o ochronie wewn�trznego bezpiecze�stwa narodu pakista�skiego. A przy okazji, jak si� miewa prezydent? Oczekiwa�em telefonu bezpo�rednio od niego. Jednak... nie mia�o to miejsca, wbrew temu, czego spodziewa�aby si� spo�eczno�� mi�dzynarodowa. Amerykanin obserwowa� usta premiera, kt�re w s�abym �wietle zatrzyma�y si� w p�u�miechu. - Oficjalna nota podpisana przez prezydenta nadejdzie jeszcze dzisiaj rano. Jednak�e prezydent pragnie, abym przekaza� panu osobiste pozdrowienia, a tak�e to, i� zaniepokojony jest tym, co mo�na zinterpretowa� tylko jako akt agresji wymierzonej nie tylko przeciwko autonomicznemu rz�dowi Pakistanu, ale r�wnie� przeciwko naszym wsp�lnym interesom w zachowaniu pokoju na �wiecie. - To zale�y, panie Stromberg - odpowiedzia� Rosjanin. Zapa�ka b�ysn�a w p�mroku, tu� nad jego nisk� brwi�, potem chmura dymu z cygara pojawi�a si� w �wietle lampy. - To zale�y, jak b�dziecie interpretowa� fakty. My zachowujemy pok�j. - Panie premierze - replikowa� Stromberg, kaszl�c - obiecywa� pan szczer� rozmow�. Mo�emy? - Oczywi�cie, Stromberg. Jeste�my starymi, przyja�nie do siebie nastawionymi przeciwnikami. Wys�a�em pa�skiej c�rce futrzan� kurtk� narciarsk� na jedenaste urodziny, pami�ta pan? - Tak, cz�sto j� nosi. Chcia�a te�, abym panu osobi�cie podzi�kowa� za porcelanow� lalk�, kt�r� r�wnie� od pana otrzyma�a. - Nie chc� pa�skiej krzywdy - kontynuowa� premier cicho - ani krzywdy pa�skiej �ony i c�rki. Niech pan powie prawd�. - Panie premierze - zacz�� Stromberg, pochylaj�c si� w fotelu, usilnie pr�buj�c spojrze� Rosjaninowi w oczy. - Wiadomo�� od prezydenta nie wyklucza�a powa�nych reperkusji w skali mi�dzynarodowej, w��cznie z mo�liw� interwencj� wojsk ameryka�skich i NATO, je�eli si�y radzieckie nie zostan� wycofane za granic� Afganistanu. - I my�li pan, panie ambasadorze - m�wi� premier zm�czonym g�osem - �e prezydent m�wi o czym� co mo�na nazwa� trzeci� wojn� �wiatow�. - Panie premierze, w nocie nie by�o nic o wojnie globalnej. - Ale mi�dzy wierszami, mo�na odczyta� wojn� totaln�, czy� nie? Stromberg nie odpowiedzia�. - B�d� z panem szczery. Trudno jest panu nas zrozumie�, nie jest pan Rosjaninem. My�limy dwoma r�nymi j�zykami. Nie jest pan w stanie rozumowa� tak jak my - my nie jeste�my w stanie rozumowa� jak pan. Dlatego doceniam pa�skie pr�by nauki naszego j�zyka. Wej�cie naszych wojsk do Pakistanu widzimy jako jedyny spos�b utrzymania naszej pozycji w Afganistanie. - Tak samo pan, panie premierze, musi mi uwierzy� - zacz�� Stromberg, zapalaj�c kolejnego papierosa, �e odpowied� wojskowa z naszej strony jest jedyn� mo�liw� odpowiedzi� na wasz ruch. - To wiem i dlatego siedz� w tej chwili z panem, w t� straszn� godzin�. Nie chc� wojny ze Stanami Zjednoczonymi. Nigdy tego nie pragn��em. Ale musi pan uwierzy� w to, co zamierzam powiedzie�. W jakim� stopniu jest to tajne, ale powinien pan o tym wiedzie�, skoro ma pan zapobiec wojnie. Prasa ameryka�ska - ci�gn�� Rosjanin - nazywa Afganistan radzieckim Wietnamem. Tak jest. Ale nie mo�emy pozwoli� sobie na wycofanie si� z Afganistanu. Stany Zjednoczone nie granicz� z Wietnamem, s� od niego oddalone oceanami i tysi�cami kilometr�w. My graniczymy z Afganistanem. Nasze najwa�niejsze o�rodki badawcze po�o�one s� w pobli�u tej granicy. Ludno�� muzu�ma�ska na naszych terytoriach jest coraz bardziej niespokojna. Gdyby co� podobnego do tego, na co pa�ski rz�d pozwoli� w Iranie, sta�o si� w Afganistanie, wojna szybko wybuch�aby i w naszym kraju. Z Pakistanu ju� wchodzi na teren Afganistanu bro� i propaganda. To musi zosta� przerwane. Nikt na �wiecie si� tego nie podj��, zrobimy to my. - Panie premierze, jednak obecno�� wojsk radzieckich w samym Afganistanie jest spraw�... - Dyskusyjn�, tak, wiem. Mam do�� dyskusji. W Afganistanie gin� nasi �o�nierze, a dyskusje nie wr�c� im �ycia. Gdyby�my wycofali si� z Afganistanu, muzu�manie przyj�liby to jako oznak� s�abo�ci i r�wnie dobrze mogliby rozpocz�� otwarty bunt. Z wielu powod�w nie mo�emy do tego dopu�ci�. O tym pan wie. Powszechnie wiadomo, i� o�rodki badaj�ce nasz� bro� laserow� znajduj� si� na terenach granicz�cych z Afganistanem, zamieszka�ych przez ludno�� muzu�ma�sk�. Jeste�my zaawansowani w tych badaniach. Nie, to nie jest odpowiednie s�owo. W tej dziedzinie jeste�my od was lepsi. Niech pan mi wierzy, znajdujemy si� na etapie, w kt�rym nasza bro� laserowa mo�e by� u�yta na ca�ej kuli ziemskiej, niszcz�c ameryka�skie rakiety i bomby, zanim osi�gn� cel. Militarnie jeste�my lepsi. - �wiadomi jeste�my radzieckich pr�b z broni� laserow� - zacz�� Stromberg. - Stany Zjednoczone czyni� podobne do�wiadczenia, w wielu przypadkach osi�gaj�c te same efekty. - Wiemy, co posiadacie i czego nie posiadacie - odpowiedzia� premier, niemal znudzony. - Niech pan spyta kogokolwiek, kto ma lepszy wywiad. My. �wiat to wie. A pan musi mi uwierzy�. Dlatego byli�my tak bardzo zainteresowani rozmowami o ograniczeniu strategicznej broni nuklearnej. Prze�yjemy z tym, co mamy. I wygramy, je�li b�dzie taka potrzeba. Nie jest to jednak �adna gro�ba. - Dlaczego wi�c mi pan to m�wi? - To proste - Rosjanin m�wi� powoli. - Nie chcemy zniszczenia �wiata. Wasz prezydent to zrozumie, my przecie� zgodzili�my si� z tym. Nie wycofamy naszych wojsk z Pakistanu, p�ki wszystkie tereny graniczne tego kraju nie znajd� si� pod nasz� kontrol�. Potem pozostawimy tam sta�e si�y porz�dkowe i b�dziemy kontynuowa� swoj� polityk� w Afganistanie. W przeci�gu paru miesi�cy, najd�u�ej paru lat, wojska radzieckie zostan� wyprowadzone z Pakistanu. Przyrzekam to. Jednak nie stanie si� to wcze�niej - uderzy� praw� pi�ci� w st�. Stromberg popatrzy� na d�o� Rosjanina. Jego ojciec, zanim jeszcze za�o�y� w�asne przedsi�biorstwo budowlane i wspi�� si� wy�ej po drabinie spo�ecznej, by� dekarzem. Pami�ta� jak wygl�da�y jego r�ce. Premier w m�odo�ci te� by� dekarzem. Gdyby Stromberg tego nie wiedzia�, m�g�by si� domy�li� po jego pot�nych ko�cistych palcach. - Stany Zjednoczone oczywi�cie nie pragn� wojny ze Zwi�zkiem Radzieckim ani z �adnym innym krajem, musimy jednak�e nalega� na niezale�no�� Pakistanu. - Panie Stromberg - wyja�ni� premier - jest pan ambasadorem, nie p�ac� panu za to, co pan my�li. Ja jestem szefem gabinetu i to mi p�ac� za my�lenie. - Przerwa�. - Nie wydaje mi si�, �eby USA ryzykowa�y wojn� o Pakistan. Blefuje pan, tak to si� nazywa, prawda? Amerykanin skin�� g�ow�. - Blef. Cz�sto stosowali�cie go w przesz�o�ci. Teraz r�wnie�. Pozwalali�my na to, tylko po to, aby unikn�� d�ugotrwa�ych trudno�ci. Tym razem jednak nie ust�pimy, nawet na p� kroku. Je�eli wasz prezydent postanowi wyjawi� publicznie ultimatum, straci twarz w oczach �wiatowej spo�eczno�ci. NATO was nie wesprze, tego jestem pewien. Kraje Uk�adu Warszawskiego mog� bez trudno�ci pokona� nawet najbardziej wymy�ln� technik� w Europie. Stan liczebny waszych wojsk jest beznadziejnie ma�y, przyjacielu. Je�eli wasz prezydent b�dzie na tyle nierozs�dny, �eby rozpoczyna� z nami wojn�, niech wie, i� jej nie wygra. Zostanie zapami�tany jako niszczyciel, a nie jako m�ciwy zbawiciel. By� mo�e b�dzie og�oszony niszczycielem ca�ego �wiata, je�li ocaleje kto�, kto to zapami�ta. - Czy podj��by pan takie ryzyko, panie premierze? - zapyta� z niedowierzaniem Stromberg. - Mam na my�li dobro mojego narodu. Cz�owiek powinien by� w stanie ryzykowa� w imi� celu, kt�ry uwa�a za s�uszny. Czy my�li pan, �e to tylko prerogatywa Zachodu, panie ambasadorze? Je�li tak, to rozumie pan jeszcze mniej ni� s�dzi�em. - C� m�g�by... - wyj�ka� Stromberg. - Niech pan powie to wszystko prezydentowi, niech go pan przekona o mojej szczerej woli zachowania pokoju. Niech nie trudzi si� pan dor�czaniem mi oficjalnej noty osobi�cie. Pa�ski sekretarz mo�e to zrobi�. Moja oficjalna odpowied� powinna by� do tego czasu r�wnie� gotowa. Teraz niech pan ju� idzie. Stromberg zacz�� podnosi� si� z fotela, kiedy premier powiedzia�: - Par� s��w prawdy. S�dz�, �e przez trzy lata pa�skiej pracy tutaj stali�my si� swego rodzaju przyjaci�mi. Niech pan zostanie w Zwi�zku Radzieckim, b�dzie pan bezpieczny. Je�li pan nie mo�e, niech pan przynajmniej zostawi tu �on� i c�rk�. B�d� ich strzeg� jak swojej w�asnej rodziny. Moskwa jest nieosi�galna dla ameryka�skich rakiet. W przypadku wojny, b�dzie dla nich najbezpieczniejszym miejscem na kuli ziemskiej. Stromberg, stoj�c przy biurku premiera, wpatrywa� si� w mrok. - Mia�em kiedy� o czym� podobnym koszmary. Premier wyszepta� tak cicho, �e Amerykanin ledwie rozpoznawa� s�owa. - Ja je wci�� mam. ROZDZIA� V Sarah Rourke przewr�ci�a si� na drugi bok i wyci�gn�a d�o� w kierunku lampki nocnej. Zmru�y�a oczy poci�gaj�c za w��cznik. Odwr�ci�a twarz od �wiat�a i spojrza�a na cyfrowy budzik, stoj�cy tu� przy ��ku. Michael sp�ni si� do przedszkola. Dotkn�a zegarka, alarm by� wy��czony. Usiad�a na brzegu ��ka i odgarn�a br�zowe w�osy. Poprzedniego wieczora ogl�da�a wiadomo�ci i mia�a k�opoty z za�ni�ciem. Zastanawia�a si�, czy John zdo�a� opu�ci� Pakistan, zanim weszli tam Rosjanie. Znalaz�szy kapcie, wsun�a w nie stopy i wsta�a. Jasnoniebieska koszula nocna si�ga�a jej do kostek. Na krze�le obok ��ka wisia� przewieszony szlafrok. Sarah w�o�y�a go. - Michael! - zawo�a�a od drzwi. - Wstawaj do przedszkola. Mama zaspa�a. Szybko. Ty te�, Ann - krzykn�a do swojej czteroletniej c�rki. - Obudz� Ann, mamo - odkrzykn�� Michael. - Dobrze, przygotuj� �niadanie. Nie mam czasu zrobi� ci lunchu, b�dziesz musia� zje�� w przedszkolu. Najpierw zajrza�a do pokoju Michaela, kt�ry znajdowa� si� naprzeciwko jej w�asnego, a potem do pokoju Ann. Nast�pnie ruszy�a w kierunku schod�w. Stan�a. Poczu�a zapach cygara, ale pomy�la�a, �e to tylko efekt pracy jej wyobra�ni. Przez ca�� noc, wbrew sobie, my�la�a o Johnie. Jednak�e stoj�c przy schodach, czu�a dym coraz bardziej wyra�nie. Przecieraj�c oczy, zajrza�a do pokoju go�cinnego. Kto� siedzia� w fotelu ko�o kominka. Pali� si� ogie�. Nad kominkiem wisia�y puste klamry na strzelb�. John zawsze nalega�, �eby trzyma�a w domu bro�. - M�j Bo�e - zacz�a, wlepiaj�c swoje orzechowe oczy w ty� g�owy, kt�ra tylko do po�owy wystawa�a zza oparcia fotela. - Spokojnie, Sarah. Wsta� i spojrza� na ni�, trzymaj�c w r�kach strzelb� i szmat�. By� to John; przez chwil� Sarah nie by�a pewna, czy si� z tego cieszy�. Gdyby to by� bandyta, wiedzia�aby jak zareagowa�. W przypadku w�asnego m�a ju� dawno tego nie potrafi�a. - Tatusiu! - krzykn�� Michael, biegn�c obok niej i pokonuj�c po dwa schodki za jednym zamachem. Tu� za nim p�dzi�a r�wnie� Ann. - Tatusiu! Tatusiu! Sarah Rourke odwr�ci�a si� i odesz�a. On czy�ci� strzelb�. Zda�a sobie spraw�, i� jego obsesja broni, �mierci i przemocy nie min�a. Burcza�o jej w brzuchu. Wesz�a do �azienki. Obsesja. Spojrza�a w lustro, obserwuj�c przez moment w�asn� twarz. Praw� r�k� dotkn�a w�os�w. Wiedzia�a, �e tak jak Johna i j� prze�ladowa�a obsesja. John Rourke zatrzyma� Forda swojej �ony, model z 1978 roku, na �wirowym podje�dzie przed domem. Zobaczy�, �e Sarah czeka na niego w drzwiach, w jeansach poplamionych farb� i podkoszulce, na kt�r� narzuci�a jego flanelow� koszul�. W�osy mia�a rozpuszczone, a w r�kach trzyma�a fili�ank� kawy. Jej orzechowe oczy badawczo mu si� przygl�da�y. - Zawioz�em dzieci do przedszkola - zacz��, wysiadaj�c z samochodu. - Nie by�o zbyt p�no. - Chcia�e� kogo� zabi� po drodze, John? - Nie czekaj�c na odpowied� znikn�a w �rodku. Rozpinaj�c zamek sk�rzanej kurtki chroni�cej go przed ch�odem, poczu� w kieszeni pistolet maszynowy. Drugi taki egzemplarz i podw�jn� kabur� zostawi� wcze�niej w domu. Sarah musia�a go zauwa�y�. - Cholera - mrukn�� do siebie, id�c po podje�dzie. Nast�pnie pokona� trzy schodki prowadz�ce na werand� starego, wysokiego domu. - Gdzie jeste�? - prawie krzykn��. - W kuchni, robi� ci �niadanie - odpowiedzia�a. John zawiesi� kurtk� na wieszaku, min�� hali i wszed� do kuchni. - Sko�czy�a� zdejmowanie boazerii? Teraz wygl�da to lepiej - zacz�� rozmow�, siadaj�c przed paruj�c� fili�ank� kawy, kt�ra czeka�a na niego na stole. - Du�o pracy - odpar�a, stoj�c przy piecyku elektrycznym i wci�� unikaj�c jego wzroku. - Ta boazeria - doda�a. - Jak dzieci? - Nie pyta�e� ich? - odwr�ci�a si� i postawi�a przed nim talerz, a na nim ma�y stek, dwa jajka, ziemniaki i tost. - Nie oczekiwa�em tego - powiedzia�. - Nie zapyta�e� dzieci? - powt�rzy�a. - Tak - rzuci� szybko, trzymaj�c przed ustami widelec z nabitym na� jajkiem. - Pyta�em, powiedzia�y, �e t�skni�y za mn� i �e ty te� t�skni�a�. - One t�skni�y, ja t�skni�am, ale to niczego nie zmienia. - Ba�am si�, �e nie zdo�asz uciec z Pakistanu na czas. Nie powiniene� przypadkiem by� w Kanadzie na tym seminarium na temat... jak to si� nazywa? - Hipertermia - pom�g� jej John. - Rozpoznanie terenu i leczenie hipertermii. To wzbudza du�e zainteresowanie w obecnych czasach. - Dlaczego nie zosta�e� lekarzem? Dlaczego nie sko�czy�e� akademii? Jeste� szale�cem. - Do diab�a, Sarah - rzuci� zirytowany. - Dlaczego? Po collegu zrobi�e� kurs lekarski, poszed�e� na akademi� i rzuci�e� studia dla pracy w CIA. Jeste� idiot�. Rourke rzuci� widelcem w talerz, wsta� i podszed� do okna, wpatruj�c si� w por�cz werandy. - Chcesz takiej samej k��tni jak ostatnim razem? - Nie - odpar�a cicho. - Chc� innych odpowiedzi. - Lubi� to, co robi�. - Zabija� ludzi? Rourke spojrza� na �on�. Spostrzeg�, �e w jego kieszeni wci�� tkwi bro�. Wyci�gn�� pistolet, potrzyma� go chwil� w d�oni i po�o�y� na lod�wce. Usiad� ponownie. - Odpowiedz mi. Czy naprawd� lubisz przemoc? - Odpowiem ci jeszcze raz - m�wi� po cichu gryz�c tosta. - Lubi� pracowa� z policj� i wojskowymi. Uczy� ludzi, jak przetrwa�. Je�eli zwi�zane jest to z zabijaniem, trudno. Nie ja budowa�em ten �wiat. Kto� jednak musi nauczy� ludzi, jak w nim przetrwa�. Wiem wszystko o terroryzmie, wojnach na ma�� skal�, ale tu chodzi o co� wi�cej. Wi�kszo�� ludzi zgin�aby, gdyby znalaz�a si� w dziczy, na pustyni... straciwszy ca�� t� nowoczesn� technologi� w powodzi czy trz�sieniu ziemi. Wi�kszo�� ludzi... - Takich jak ja? - Tak, takich jak ty i inni. Czy wiesz co� o ro�linach jadalnych? Czy kiedykolwiek zdziera�a� sk�r� ze �mii, nie wiedz�c, czy uda�o ci si� wybra� z niej ca�y jad, bo gdyby� jej nie zjad�a, umar�aby� z g�odu? Nie. A ja tak. - I co za to chcesz. Medal? Nie mam nic przeciwko tej stronie twojego zaj�cia, ale dlaczego zawsze zwi�zane jest to ze �mierci�? Na pewno masz nadziej�, �e Rosjanie zajm� Pakistan, a my rozpoczniemy z nimi wojn�. Potem wszyscy b�d� musieli przyzna� ci racj�. - Zmarszczywszy brwi krzykn�a nagle: - Jak przetrwa� �mier� i zniszczenie: prace zebrane, J.T. Rourke; uznany ekspert technik przetrwania i broni. Tak, to prawda, prosz� pa�stwa, on powie wam, jak prze�y� wojn�, g��d i �mier� i za darmo dorzuci jeszcze zaraz�. - Do diab�a, kobieto! - zakl�� Rourke �ykaj�c kaw�. - Gdybym naprawd� my�la�, �e w to wierzysz, dawno zrezygnowa�bym z tego, co jest mi�dzy nami. - Co? Rozw�d zamiast obecnej separacji? Rourke wsta�, obszed� st� i po�o�y� d�o� na jej ramieniu. Czu�, jak Sarah opiera twarz na jego d�oni i ca�uje palce. - Dlaczego ze sob� walczymy? - zapyta�a spokojnie. - Poniewa� si� kochamy. Inaczej dawno zrezygnowaliby�my z siebie. - W tym - odpar�a - na pewno masz racj�. Rourke opad� na kolana, obok krzes�a, na kt�rym siedzia�a i obj�� j� w talii. Mocno do niego przylgn�a. Pozostali w takiej pozycji przez d�ugi czas. Kiedy Rourke wsta�, kawa i ca�e �niadanie by�y ju� zimne. - Zaparz� jeszcze troch� kawy. Napijesz si�? - zapyta�a, stoj�c przy piecyku po drugiej stronie kuchni. - Tak, napij� si� jeszcze - koniuszki jego ust podni�s� u�miech. W��czy� ekspres do kawy i poszed� za ni� do pracowni. - Jaki tytu� ma twoja ostatnia ksi��ka? - zapyta� pochylony nad sto�em kre�larskim. - Na razie nie ma �adnego - odpowiedzia�a pochylaj�c g�ow� nad rysunkiem razem z nim. - Podobaj� ci si�? - Irbis? - Rourke wskaza� na jeden z rysunk�w u g�ry sto�u. By� cz�ci� ca�ej kompozycji. Sarah zawsze robi�a oddzielnie pierwsze plany i t�a, dopiero potem ��cz�c je w ca�o��. By� to powolny proces, ale ilustracje do ksi��ek, kt�re r�wnie� pisa�a, zdobywa�y przez wiele lat znacz�ce uznanie krytyki. - Tak - jej g�os brzmia� mi�kko i dziewcz�co, dziewcz�co jak ona sama na zdj�ciu, kt�re Rourke nosi� przy sobie. - Ta ksi��ka b�dzie o irbisie. To zwierz� �yje na drzewie, prawie wcale z niego nie schodz�c. M�j musi to zrobi�, musi zej�� i zobaczy� nowy �wiat, roztaczaj�cy si� tu� pod nim. Rourke przyci�gn�� j� do siebie. - A co z kaw�? - powiedzia�a, odpychaj�c jego pier� r�koma. - Wy��cz ekspres. - Dobrze. Trzymaj�c si� za r�ce, wr�cili na chwil� do kuchni, gdzie Sarah wyci�gn�a wtyczk� z gniazdka. Potem, mijaj�c holl, weszli na pi�tro, prosto do sypialni. S�o�ce o�wietla�o szyby zas�oni�tych okien. Rourke przytuli� j� do siebie. R�koma mocno obj�� jej plecy i po�ladki. Ona zaplot�a d�onie na jego szyi. Podnios�a g�ow�, a on ca�owa� jej usta, delikatnie, potem coraz silniej. Czu� dotyk jej palc�w na swojej twarzy, badaj�c znajome zak�tki jej cia�a. Stoj�c przy oknie rozbierali si� nawzajem. Sarah u�miechn�a si� zawstydzona, kiedy zdejmowa� jej biustonosz. Przez chwil� stali nadzy, wci�� obj�ci, ogl�daj�c jesienny pejza� po drugiej stronie szyby. Ich ziemia ci�gn�a si� przez kilometry w kierunku lasu. - W Pakistanie, w g�rach - szepn�� Rourke - jest teraz zima. Sarah zas�oni�a palcami jego usta, a on poca�owa� j� jeszcze raz i zaprowadzi� do niezas�anego ��ka. Usiedli na jego brzegu. Sarah opowiada�a mu o tym, co Michael i Ann robili od czasu, kiedy widzia� ich po raz ostatni, tu� przed wyjazdem do Pakistanu. Potem �agodnie i lekko wpadli na ��ko, w�lizguj�c si� pod nakrycie i ogrzewaj�c nawzajem swoje cia�a d�o�mi. Rourke poczu� jej palce mi�dzy swoimi udami. Sam dotyka� jej piersi i ud, nast�pnie przesun�� si� nad ni�, wchodz�c powoli w jej cia�o, kt�re napr�one wygi�o si� w �uk. Ca�owa� jej szyj�, policzek, napotykaj�c w ko�cu wargi. Koniuszek jej j�zyka przywita� go od razu i zaprosi� do �rodka. R�ce Sarah by�y dla niego przewodnikiem, kiedy wychodzi� naprzeciw jej ruchom. Wilgo� i �ar jej cia�a, napi�cie mi�ni sprawi�y, i� par� coraz g��biej. Jej oddech sta� si� szybszy i urywany, ruchy cia�a tak�e. Oczy mia�a zamkni�te, powieki dr��ce, a s�o�ce rozlewa�o swoje �wiat�o na twarz, kt�r� zna� tak dobrze... Potem wzi�li razem prysznic i poszli na spacer. Rourke mia� na sobie jeansy, wysokie buty, jasnoniebiesk� podkoszulk� i rozpi�t� sk�rzan� kurtk�. Sarah obejmowa�a go w pasie. Dr�a�a, kiedy dotarli do ma�ej polany, kilkaset metr�w od domu. - Dlaczego wr�ci�e�, John? - zapyta�a spokojnie. - Zobaczy�, czy zdo�amy po�ata� nasze �ycie. Nie obchodzi mnie, co my�lisz na temat mojej pracy. Ale chc� by� z tob�, z tob� i dzie�mi. - A co z nimi? - powiedzia�a. - Nie chc�, �eby dorasta�y my�l�c, �e �mier� i przemoc s� rzecz� zwyczajn�, tak jak ty s�dzisz. Mo�e masz racj�, nie wiem. Mo�e ja j� mam. Ale je�eli nikt nic nie zrobi, je�eli wszyscy przygotuj� si� na zniszczenie, nie b�dzie �adnej cywilizacji, kt�r� mo�na by zburzy�. Czy wiesz, co mam na my�li? - Je�li �wiat ma zgin��, nie chcia�aby� o tym wiedzie�, tak? - Mo�liwe. Nie chc�, �eby Michael i Ann dojrzewali w atmosferze przemocy, s� przecie� inne rzeczy. Ty powiniene� wiedzie� o tym najlepiej. Ale ty to ignorujesz. Rourke oddali� si� od niej i usiad� na k�odzie drzewa na �rodku polany. Po chwili, Sarah by�a zn�w przy nim, opieraj�c r�ce na jego ramionach. - Po tych wszystkich latach, ci�gle nie rozumiesz tego, co robi� - powiedzia�. - Powinna� wyjecha� ze mn�. Mo�e wtedy zrozumiesz to lepiej. - Co? - Przez ostatnie lata wpakowa�em w sw�j schron kup� pieni�dzy, ty nigdy nie chcia�a� go obejrze�. To nie �aden arsena�. To cz�� cywilizacji, bezpieczny zak�tek. Dlatego w�a�nie zbudowa�em go wysoko w g�rach. Mo�na si� tam dosta� konno lub na motorze, w sprzyjaj�cych warunkach ma�ym pojazdem. Usiad�a obok niego i odpar�a: - W porz�dku. Opowiedz mi o tej kryj�wce. Rourke spojrza� na ni�. - Dobrze opowiem ci o niej. Nigdy nie chcia�a� o tym s�ysze� - westchn��. - Z pocz�tku by�a to zwyczajna jaskinia. Kupi�em ten kawa�ek g�ry, potem odci��em go zupe�nie od �wiata. Jest zabezpieczony przed wod� i wszystkim innym. Korzystaj�c z naturalnej konfiguracji ska�, zbudowa�em tam drugi dom, dla ca�ej rodziny. Miejsce, gdzie mogliby�my si� schroni� przed wszystkim, w kt�rym �yliby�my jak ludzie nawet wtedy, kiedy wszystko przesta�oby istnie�. Wej�cie do jaskini przerobi�em na d�ugi korytarz. Przy jego ko�cu znajduje si� ogromna sala, sufit jest wysoki na dziesi�� metr�w i tworzy go oryginalne skalne sklepienie. Jest te� biblioteka, pok�j dzienny, wypoczynkowy, wszystko, co potrzebujesz, �eby normalnie mieszka�. Dalej s� trzy mniejsze pokoje. Dalej jeszcze jeden i kuchnia. I �azienka. Energia elektryczna pochodzi z generator�w nap�dzanych przez podziemny strumie�. Ogrzewanie jest elektryczne, a och�od� daj� ska�y. - To brzmi jak film fantastyczny. - By� mo�e - przytakn�� Rourke. - Ale ta kryj�wka to przytulne, pi�kne, wygodne i bezpieczne miejsce. Powietrze dostarczane do pomieszcze� jest filtrowane. W tyle jaskini zbudowa�em szklarni�. Ten dom jest samowystarczalnym �rodowiskiem. Ksi��ki, muzyka, video, �ywno��, kt�rej starczy dla nas czworga na par� lat. Zrobi�em nawet zapas alkoholu. To nie jest arsena�. Wi�kszo�� broni mam przy sobie, tam trzymam tylko par� sztuk. Sporo amunicji, ale to dla bezpiecze�stwa, je�li zajdzie potrzeba. R�wnie� na polowania, ale nie do walki. - Je�li dojdzie do katastrofy, John, czy nie odnajd� twoj