2446

Szczegóły
Tytuł 2446
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2446 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2446 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2446 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TERRY PRATCHETT Trzy Wied�my Odwo�ania do dziel Shakespeare'a na podstawie: Makbet w przek�. J�zefa Paszkowskiego Hamlet w przek�. J�zefa Paszkowskiego Jak wam si� podoba w przek�. J�zefa Ulricha Kr�l Henryk IV w przek�. Leona Ulricha Sen nocy letniej w przek�. Stanis�awa Ko�miana Kr�l Lir w przek�. J�zefa Paszkowskiego Sonet 18 w przek�. Stanis�awa Bara�czaka Osoby: trzy czarownice, a tak�e kr�lowie, sztylety, korony, burze, krasnoludy, koty, duchy, widma, ma�py, bandyci, demony, lasy, nast�pcy, trefnisie, tortury, trolle, wiruj�ce sceny, og�lna rado�� oraz wrzawy wielorakie. Hucza�a wichura. B�yskawice raz po raz k�u�y ziemi�, niby niezr�czny skrytob�jca. Grom przetacza� si� tam i z powrotem - po ciemnych, ch�ostanych deszczem wzg�rzach. Noc by�a czarna jak wn�trze kota. Mo�na by uwierzy�, �e w�a�nie w tak� noc bogowie przesuwaj� ludzi niczym pionki na szachownicy losu. Po�r�d tej burzy �ywio��w ogie� migota� pod ociekaj�cymi krzewami kolcolistu jak ob��d w oczach �asicy. O�wietla� trzy przygarbione postacie. Kiedy zabulgota� kocio�ek, kto� zaj�cza� przera�liwie: - Rych�o� si� zejdziem zn�w? Zapad�o milczenie. A� w ko�cu kto� inny odpowiedzia� tonem o wiele bardziej zwyczajnym: - My�l�, �e dam rad� w przysz�y wtorek. *** Przez bezdenn� otch�a� kosmosu p�ynie gwiezdny ��w Wielki A'Tuin, nios�c na grzbiecie cztery ogromne s�onie, d�wigaj�ce na barkach ci�ar �wiata Dysku. Male�ki ksi�yc i s�o�ce kr��� wok� nich po skomplikowanych orbitach, powoduj�cych zmiany p�r roku. Nigdzie indziej we wszech�wiecie nie zdarza si�, by s�o� musia� przesun�� nog�, zwalniaj�c drog� dla s�o�ca. By� mo�e, nigdy nie uda si� wyja�ni�, dlaczego w�a�ciwie tak jest. Mo�e Stw�rca wszech�wiata znudzi� si� typowymi problemami nachylenia osi, albedo i pr�dko�ci obrotowych. I postanowi� chocia� raz si� zabawi�. Z du�ym prawdopodobie�stwem mo�na przypuszcza�, �e bogowie tego �wiata nie graj� w szachy - i tak jest istotnie. Nie maj� dostatecznej wyobra�ni. Bogowie wol� proste, okrutne gry, gdzie Nie Osi�gasz Transcendencji, ale Trafiasz Prosto w Otch�a�. Kluczem do zrozumienia wszelkiej religii jest fakt, �e dla boga najlepsz� zabaw� s� W�e i Drabiny z nasmarowanymi t�uszczem szczeblami. To magia spaja �wiat Dysku - magia generowana jego obrotami, magia prz�dzona jak jedwab z pierwotnej struktury egzystencji i zszywaj�ca rany rzeczywisto�ci. Wiele z tych nici ko�czy si� w Ramtopach, g�rach ci�gn�cych si� od zamarzni�tych ziem wok� Osi poprzez d�ugi archipelag a� do ciep�ych m�rz, w niesko�czono�� przelewaj�cych si� nad Kraw�dzi� w przestrze�. Pierwotna magia strzela niewidzialnymi iskrami pomi�dzy jednym szczytem a drugim i uziemia si� w g�rach. Ramtopy dostarczaj� �wiatu wi�kszo�ci mag�w i czarownic. W Ramtopach li�cie na drzewach poruszaj� si�, chocia� nie ma wiatru. Wieczorami g�azy wychodz� na przechadzk�. Czasami nawet ziemia wydaje si� �ywa. *** A czasami tak�e niebo. Burza naprawd� dawa�a z siebie wszystko. Mia�a swoj� wielk� szans�. Przez ca�e lata w�drowa�a po prowincji, wype�niaj�c po�yteczne prace jako szkwa�, nabiera�a do�wiadczenia, nawi�zywa�a kontakty, od czasu do czasu zaskakiwa�a niczego nie podejrzewaj�cych pasterzy albo �ama�a m�ode d�by. A teraz wolne miejsce w pogodzie da�o jej okazj�, by si� wykaza�. Rozbudowywa�a rol� w nadziei, �e zauwa�y j� kt�ry� z wielkich klimat�w. To by�a dobra burza. Cechowa�a j� godna uwagi �ywio�owo�� i pasja. Krytycy zgodnie oceniali, �e je�li tylko nauczy si� panowa� nad swymi gromami, b�dzie w najbli�szych latach burz� wart� zobaczenia. Lasy hucza�y oklaskami, pe�ne mgie� i zerwanych li�ci. W takie noce, jak ju� wspomniano, bogowie rozgrywaj� gry inne ni� szachy. Graj� losami ludzi i tronami kr�l�w. Nie wolno zapomina�, �e zawsze oszukuj�, do samego ko�ca... Po wyboistej le�nej drodze p�dzi� pow�z. Podskakiwa� gwa�townie, gdy ko�a trafia�y na korzenie drzew. Wo�nica pogania� zaprz�g, a rozpaczliwe trzaski bata zgrabnie akcentowa�y ryk huraganu nad g�ow�. Za nim... bardzo blisko za nim i coraz bli�ej... mkn�li trzej zakapturzeni je�d�cy. W takie noce dokonuj� si� z�e uczynki. Dobre r�wnie�, ma si� rozumie�. Ale og�lnie rzecz bior�c, g��wnie te z�e. *** W takie noce czarownice wyruszaj� w �wiat. No, mo�e nie ca�kiem w �wiat. Nie lubi� obcej kuchni, nie s� pewne wody, a w dodatku szamani stale zajmuj� im le�aki. Ale dzisiaj zza porwanych chmur wy�ania� si� ksi�yc w pe�ni, szarpane wiatrem powietrze pe�ne by�o szept�w i bardzo wyra�nego posmaku magii. Na swej polanie w lesie rozmawia�y czarownice. - We wtorek mam przypilnowa� dzieciaka - o�wiadczy�a jedna z nich. Nie nosi�a kapelusza, a tylko burz� siwych lok�w, tak g�stych, �e przypomina�y he�m. - Najm�odszego naszego Jasona. Ale mo�e by� pi�tek. Pospiesz si� z herbat�, skarbie. Gard�o mi zasch�o na wi�r. Najm�odsza z tr�jki westchn�a i chochl� przela�a troch� wrz�tku z kocio�ka do imbryka. Trzecia czarownica poklepa�a j� przyja�nie po r�ku. - �adnie to powiedzia�a� - zapewni�a. - Musisz jeszcze popracowa� nad zgrzytaniem. Mam racj�, Nianiu Ogg? - Zgrzytanie zawsze si� przyda - zgodzi�a si� czym pr�dzej Niania Ogg. - Widz�, �e Mateczka Whemper, niechodpoczywawspokoju, dobrze ci� wprawi�a w zezie. - Przyzwoity zez - przyzna�a Babcia Weatherwax. Najm�odsza, nosz�ca imi� Magrat Garlick, uspokoi�a si� wyra�nie. �ywi�a wielki szacunek dla Babci Weatherwax. W ca�ych Ramtopach by�o wiadome, �e panna Weatherwax rzadko kiedy bywa z czego� zadowolona. Je�li stwierdzi�a, �e to przyzwoity zez, to oczy Magrat zagl�da�y pewnie w dziurki nosa. W przeciwie�stwie do mag�w, kt�rzy najbardziej ze wszystkiego lubi� skomplikowan� hierarchi�, czarownice nie dbaj� o ustalon� struktur� rozwoju kariery zawodowej. Ka�da z nich sama decyduje, czy przyj�� do siebie jak�� dziewczyn� i po �mierci przekaza� jej sw�j teren. Czarownice nie s� z natury towarzyskie, przynajmniej wobec innych czarownic, i z pewno�ci� nie maj� �adnych przyw�dczy�. Babcia Weatherwax by�a najbardziej szanowan� ze wszystkich przyw�dczy�, kt�rych nie mia�y. Magrat lekko dr�a�y r�ce, kiedy parzy�a herbat�. Oczywi�cie, czu�a si� zaszczycona, ale i zdenerwowana, �e przypad�o jej zacz�� prac� wioskowej czarownicy pomi�dzy Babci� i -z drugiej strony lasu - Niani� Ogg. Sama wpad�a na pomys�, by utworzy� miejscowy sabat. Mia�a wra�enie, �e tak b�dzie bardziej... no... bardziej okultystycznie. Ku jej zdumieniu, dwie czarownice zgodzi�y si�, a przynajmniej nie odm�wi�y zbyt stanowczo. - Rabat? - zdziwi�a si� Niania Ogg. - A po co nam wsp�lny rabat? - Jej chodzi o sabat, Gytho - wyja�ni�a Babcia Weatherwax. - No wiesz, jak za dawnych lat. Spotkanie. - Potupiemy? - spyta�a Niania Ogg z nadziej�. - �adnych ta�c�w - uprzedzi�a Babcia. - Nie przepadam za ta�cami. Ani �piewami, ani nadmiernym podnieceniem, ani zabaw� z r�nymi ma�ciami i tym podobnie. - Dobrze ci zrobi takie wi�cie - o�wiadczy�a z zachwytem Niania. Magrat by�a troch� rozczarowana w kwestii ta�ca i zadowolona, �e nie zdradzi�a jednego czy drugiego pomys�u, kt�ry jej chodzi� po g�owie. Si�gn�a po przyniesione z domu zawini�tko. To by� jej pierwszy sabat i postanowi�a, �e wypadnie jak nale�y. - Mo�e kto� ma ochot� na s�odk� bu�eczk�? - zaproponowa�a. Babcia dobrze si� przyjrza�a, zanim odgryz�a pierwszy k�s. Ka�da bu�eczka mia�a symbol nietoperza na wierzchu. Oczka nietoperzy Magrat zrobi�a z rodzynek. *** Pow�z przebi� si� mi�dzy drzewami na skraju lasu, wjecha� na kamie�, przez moment jecha� na dw�ch ko�ach, wyprostowa� si� wbrew wszelkim prawom r�wnowagi i pogna� dalej. Jednak wyra�nie zwolni�. Hamowa�o go zbocze. Wo�nica stan�� na nogi, w stylu powo��cych rydwanami, odgarn�� z czo�a w�osy i wpatrzy� si� w mrok. Nikt nie mieszka� u podn�a samych Ramtop�w, a jednak widzia� przed sob� �wiat�o. Dzi�ki wszystkiemu, co �askawe... To naprawd� �wiat�o. Za jego plecami w dach powozu wbi�a si� strza�a. *** Tymczasem kr�l Verence, w�adca Lancre, dokonywa� odkrycia. Jak wi�kszo�� ludzi - w ka�dym razie wi�kszo�� ludzi w wieku poni�ej sze��dziesi�tki - Verence nie dr�czy� swego umys�u rozwa�aniami, co si� dzieje z cz�owiekiem po �mierci. Jak wi�kszo�� ludzi od samego zarania dziej�w zak�ada�, �e w ko�cu wszystko samo si� jako� u�o�y. I - jak wi�kszo�� ludzi od zarania dziej�w - by� teraz martwy. Le�a� u st�p schod�w w zamku Lancre, ze sztyletem w plecach. Usiad� i stwierdzi� ze zdumieniem, �e kiedy kto�, o kim chcia�by my�le� jako o sobie, siedzia�, co� bardzo podobnego do jego cia�a pozosta�o w pozycji le��cej na pod�odze. To ca�kiem dobre cia�o, uzna�, po raz pierwszy ogl�daj�c je z zewn�trz. Zawsze by� do niego przywi�zany, cho� musia� przyzna�, �e w tej chwili sytuacja uleg�a zmianie. By�o pot�nie i dobrze umi�nione. Dba� o nie. Wyhodowa� mu w�sy i d�ugie faliste w�osy. Pilnowa�, �eby dostarcza� mu wielu zdrowych �wicze� na �wie�ym powietrzu i du�o czerwonego mi�sa. A teraz, kiedy cia�o bardzo by mu si� przyda�o, akurat go zawiod�o. A raczej opu�ci�o. W dodatku musia� jako� ustosunkowa� si� do stoj�cej tu� obok wysokiej, chudej postaci. Skrywa�a si� pod czarn� szat� z kapturem; jedna r�ka, wysuni�ta spomi�dzy fa�d i �ciskaj�ca wielk� kos�, zbudowana by�a z ko�ci. Kiedy cz�owiek ju� umrze, pewne rzeczy rozpoznaje instynktownie. WITAM. Verence wyprostowa� si� na pe�n� wysoko��, a raczej to, co by�oby pe�n� wysoko�ci�, gdyby ta jego cz��, do kt�rej okre�lenie takie mog�oby si� odnosi�, nie le�a�a teraz na pod�odze oczekuj�c przysz�o�ci, w kt�rej jedynie s�owo "g��boko��" by�oby na miejscu. - Jestem kr�lem, zechciej pami�ta� - powiedzia�. BY�E�, WASZA WYSOKO��. - Co? - warkn�� Verence. POWIEDZIA�EM: BY�E�. NAZYWA SI� TO CZASEM PRZESZ�YM. WKR�TCE SI� DO NIEGO PRZYZWYCZAISZ. Wysoka posta� zastuka�a ko�cianymi palcami o drzewce kosy. By�a wyra�nie czym� poirytowana. Je�li si� zastanowi�, pomy�la� Verence, to ja te� jestem poirytowany. Pewne wyra�ne, oczywiste w tej sytuacji sugestie przebija�y si� nawet przez ob��kan�, brawurow� g�upot�, stanowi�c� zasadnicz� cz�� kr�lewskiego charakteru. Verence u�wiadamia� sobie powoli, �e niezale�nie od tego, w jakim kr�lestwie si� obecnie znalaz�, to nie on jest w nim kr�lem. - Czy jeste� �mierci�, przyjacielu? - zapyta�. MAM WIELE IMION. - A kt�rego obecnie u�ywasz? - zapyta� Verence z nieco wi�kszym szacunkiem. Wok� nich k��bili si� ludzie. Co gorsza, sporo os�b k��bi�o si� tak�e przez nich, jak duchy. - A wi�c to Felmet - doda� kr�l, spogl�daj�c na posta� przyczajon� na szczycie schod�w i obscenicznie zadowolon�. - Ojciec zawsze mi powtarza�, �e nie powinienem odwraca� si� do niego plecami. Dlaczego nie jestem w�ciek�y? GRUCZO�Y, wyja�ni� kr�tko �mier�. ADRENALINA I TAK DALEJ. I EMOCJE. NIE MASZ ICH. JEDYNE, CO CI POZOSTA�O, TO MY�L. Wyra�nie podj�� jak�� decyzj�. TO WBREW REGU�OM, m�wi� dalej, jakby do siebie. ALE KIM JA JESTEM, �EBY SI� SPIERA�? - Kim, istotnie. S�UCHAM? - Powiedzia�em: kim, istotnie. CICHO B�D�. �mier� przechyli� czaszk� na bok, jakby ws�uchiwa� si� w wewn�trzny g�os. Opad� mu kaptur i martwy kr�l zauwa�y�, �e �mier� przypomina g�adki szkielet pod ka�dym wzgl�dem pr�cz jednego: oczodo�y p�on�y mu b��kitem nieba. Verence nie czu� strachu - trudno czu� strach, je�li elementy do niego niezb�dne stygn� w�a�nie o kilka st�p obok, a w dodatku nigdy w �yciu niczego si� nie ba� i nie mia� ochoty zaczyna� w tej chwili. Po cz�ci z powodu braku wyobra�ni, ale te� dlatego �e by� jednym z tych rzadkich osobnik�w ca�kowicie zogniskowanych w czasie. Wi�kszo�� ludzi jest inna. Prze�ywaj� swoje kr�tkie �ycie w rodzaju temporalnego rozmycia wok� punktu, gdzie znajduje si� ich cia�o: przewiduj� przysz�o�� albo nie umiej� porzuci� przesz�o�ci. Zwykle s� tak zaj�ci my�leniem, co zdarzy si� za chwil�, �e to, co zdarza si� teraz, poznaj� jedynie drog� wspomnie�. Taka jest wi�kszo��. Ucz� si� strachu, poniewa� potrafi� naprawd� przewidzie� - daleko poni�ej poziomu �wiadomo�ci - co si� wydarzy. Dla nich to ju� si� wydarza. Verence zawsze �y� tylko w tera�niejszo�ci. To znaczy a� do teraz. �mier� westchn��. PEWNIE NIKT CI� O NICZYM NIE UPRZEDZI�, rzek� zniech�cony. - S�ucham? �ADNYCH PRZECZU�? NIEZWYK�YCH SN�W? SZALONYCH WIESZCZ�W WYKRZYKUJ�CYCH RӯNE RZECZY NA ULICY? - O czym? O umieraniu? NIE, RACZEJ NIE. ZBYT WIELE OCZEKUJ�, mrukn�� zgry�liwie �mier�. WSZYSTKO ZRZUCAJ� NA MNIE. - Kto zrzuca? - zdumia� si� Verence. LOS. PRZEZNACZENIE. I CA�A RESZTA. �mier� po�o�y� kr�lowi d�o� na ramieniu. RZECZ W TYM, OBAWIAM SI�, �E MASZ ZOSTA� DUCHEM. -Aha... - Kr�l spojrza� na swoje cia�o, kt�re wyda�o mu si� do�� trwa�e. A potem kto� przez nie przeszed�. NIE DENERWUJ SI� TYM. Verence przygl�da� si�, jak s�udzy z szacunkiem wynosz� z holu jego sztywne zw�oki. - Spr�buj� - mrukn��. ZUCH. - Ale obawiam si�, �e nic mi nie wyjdzie z bia�ych prze�cierade� i dzwonienia �a�cuchami - doda�. - Czy musz� snu� si� bez celu, j�cze� i wrzeszcze�? �mier� wzruszy� ramionami. A CHCESZ? zapyta�. - Nie. W TAKIM RAZIE NA TWOIM MIEJSCU BYM SI� TYM NIE PRZEJMOWA�. Z g��bin swej ciemnej szaty wyj�� klepsydr� i przyjrza� si� jej uwa�nie. NAPRAWD� MUSZ� JU� LECIE�, o�wiadczy�. Odwr�ci� si� na pi�cie, zarzuci� kos� na rami� i ruszy� przez �cian� holu. - Chwileczk�! Zaczekaj! - krzykn�� Verence i pobieg� za nim. �mier� nie obejrza� si�. Verence ruszy� za nim przez mur; przypomina�o to w�dr�wk� we mgle. - Czy to wszystko? - zapyta�. - Chc� wiedzie�, jak d�ugo mam by� duchem. Dlaczego jestem duchem? - Zatrzyma� si� i wzni�s� w�adczo nieco prze�wituj�cy palec. - St�j! Rozkazuj� ci! �mier� sm�tnie pokr�ci� g�ow� i przeszed� przez kolejn� �cian�. Kr�l pospieszy� w jego �lady, zachowuj�c tyle godno�ci, ile zdo�a�. Znalaz� �mier� poprawiaj�cego uprz�� na wielkim bia�ym koniu, stoj�cym na blankach. Ko� mia� na pysku worek z obrokiem. - Nie mo�esz mnie tak zostawi� - rzek� kr�l widz�c, �e w�a�nie to wkr�tce si� stanie. �mier� odwr�ci� si� do niego. MOG�, o�wiadczy�. JESTE� UPIOREM. DUCHY ZAMIESZKUJ� �WIAT POMI�DZY KRAIN� �YWYCH I KRAIN� UMAR�YCH. NIE JA ZA NIE ODPOWIADAM. Poklepa� kr�la po ramieniu. NIE MARTW SI�. TO NIE POTRWA WIECZNIE. - To dobrze. ALE MO�E SI� WYDAWA� WIECZNO�CI�. - A jak d�ugo potrwa naprawd�? DOP�KI NIE WYPE�NISZ SWEGO PRZEZNACZENIA, JAK S�DZ�. - A sk�d si� dowiem, jakie to przeznaczenie? - wypytywa� zrozpaczony kr�l. PRZYKRO MI, ALE W TYM NIE MOG� CI POM�C. - Jak mog� to odkry�? JAK ROZUMIEM, TAKIE SPRAWY ZWYKLE SAME STAJ� SI� OCZYWISTE, odpar� �mier� i wskoczy� na siod�o. - A do tego czasu musz� nawiedza� to miejsce... - Verence rozejrza� si� po murze obronnym. - I pewnie ca�kiem sam. Czy kto� mo�e mnie zobaczy�? TAK... CI O PSYCHICZNYCH SK�ONNO�CIACH. BLISCY KREWNI. I KOTY, OCZYWI�CIE. - Nie znosz� kot�w. �mier� zesztywnia� lekko, o ile to mo�liwe. B��kitne p�omyki w jego oczach na moment zamigota�y czerwieni�. ROZUMIEM, rzek�. Ton sugerowa�, �e zgon jest zbyt dobry dla wrog�w kot�w. PRZYPUSZCZAM, �E LUBISZ WIELKIE, GRO�NE PSY. - Szczerze m�wi�c, tak. - Kr�l spogl�da� pos�pnie na wschodz�ce s�o�ce. Psy... B�dzie mu ich brakowa�o. A w�a�nie zapowiada� si� �wietny dzie� na polowanie. Ciekawe, czy duchy poluj�. Prawie na pewno nie, uzna�. I pewnie te� nie jedz� ani nie pij�, a to ju� naprawd� przykre. Lubi� t�umne, gwarne przyj�cia i wy��opa�1 w �yciu wiele kwart dobrego piwa. Zreszt� z�ego r�wnie�. Nigdy ich nie rozr�nia�; dopiero nast�pnego ranka. Ponuro kopn�� kamie� i zauwa�y� zniech�cony, �e stopa przesz�a na wylot. �adnych polowa�, pija�stwa, uczt, toast�w, soko��w... Zaczyna� sobie u�wiadamia�, �e bez cia�a trudno o cielesne rozkosze. I nagle �ycie wyda�o mu si� warte prze�ywania. A fakt, �e go nie prze�ywa, wcale nie poprawi� mu humoru. NIEKT�RZY LUBI� BY� DUCHAMI, zauwa�y� �mier�. - Hm - mrukn�� sm�tnie Verence. S�YSZA�EM, �E TO NIE TAKIE STRASZNE. MOG� OBSERWOWA�, JAK SOBIE RADZ� ICH POTOMKOWIE... PRZEPRASZAM, O CO CHODZI? Ale Verence znikn�� ju� w murze. NIE ZWRACAJ NA MNIE UWAGI, rzuci� ura�ony �mier�. Rozejrza� si� wok� wzrokiem spogl�daj�cym poprzez czas, przestrze� i dusze ludzkich istot. Zauwa�y� lawin� w dalekim Klatchu, huragan w Howandalandzie i zaraz� w Hergen. PRACA, PRACA, wymrucza� i spi�� konia, kt�ry skoczy� w niebo. Verence p�dzi� przez �ciany w�asnego zamku. Jego stopy ledwie dotyka�y pod�ogi; co wi�cej, nier�wno�ci owej pod�ogi powodowa�y, �e chwilami stopy w og�le nie dotyka�y pod�o�a. B�d�c kr�lem, Verence przyzwyczai� si� traktowa� s�u��cych, jakby nie istnieli. Przenikanie przez nich w roli ducha by�o prawie tym samym. Jedyna r�nica, to �e nie ust�powali mu z drogi. Dotar� do komnaty dziecinnej, spostrzeg� wy�amane drzwi, rozrzucon� po�ciel... Us�ysza� t�tent kopyt. Skoczy� do okna, zobaczy� w�asnego konia galopuj�cego przez bram� mi�dzy dyszlami karocy. Po kilku sekundach wyjechali za nim trzej je�d�cy. Echo stukotu kopyt unosi�o si� przez moment na dziedzi�cu i zamar�o. Kr�l waln�� pi�ci� w parapet; d�o� zanurzy�a si� na kilka cali w kamie�. Potem skoczy� przez okno, nie dbaj�c o wysoko��, i na wp� przefrun��, na wp� przebieg� do stajni. Zaledwie dwadzie�cia sekund zaj�o mu odkrycie, �e do wielu rzeczy, kt�rych duchy nie mog� robi�, nale�y doda� dosiadanie wierzchowca. Uda�o mu si� wsi��� na siod�o, a przynajmniej zawisn�� okrakiem w powietrzu o cal nad nim, ale kiedy ko� wreszcie si� sp�oszy�, przera�ony dziwnym zjawiskiem poza uszami, Verence zosta� na miejscu, dosiadaj�c pi�ciu st�p �wie�ego powietrza. Spr�bowa� pobiec i dotar� a� do bramy, ale tu powietrze wok� niego zg�stnia�o jak smo�a. - Nie wyjdziesz - zabrzmia� smutny, starczy g�os tu� za nim. - Musisz zosta� tu, gdzie zosta�e� zabity. To w�a�nie oznacza nawiedzanie. Mo�esz mi wierzy�. Wiem dobrze. *** Babcia Weatherwax znieruchomia�a z uniesion� do ust drug� s�odk� bu�eczk�. - Co� si� zbli�a - oznajmi�a. - Zgadujesz po �wierzbieniu palca? - zapyta�a podniecona Magrat. Wszystkiego o magii nauczy�a si� z ksi��ek. - �wierzbieniu uszu - odpar�a Babcia. Unios�a brew i zerkn�a na Niani� Ogg. Stara Mateczka Whemper by�a na sw�j spos�b czarownic� wspania��, ale nazbyt marzycielsk�. Za du�o kwiat�w, romantycznych uniesie� i tak dalej. Co jaki� czas b�yskawica roz�wietla�a ci�gn�ce si� do skraju puszczy wrzosowiska. Deszcz, padaj�cy na ciep�� latem ziemi�, wype�nia� powietrze smugami mg�y. - Kopyta? - zdziwi�a si� Niania Ogg. - Nikt chyba by t�dy nie przeje�d�a� tak p�n� noc�. Magrat rozejrza�a si� l�kliwie. Tu i tam w�r�d wrzosowisk wyrasta�y wielkie g�azy. Ich pocz�tki gin�y w pomroce dziej�w, ale podobno prowadzi�y ruchliwe i tajemne �ycie. Zadr�a�a. - Czego tu mo�na si� ba�? - wyszepta�a niepewnie. - Nas - odpar�a z dum� Babcia Weatherwax. T�tent kopyt zbli�y� si� i zwolni�. A potem kareta zadudni�a mi�dzy krzewami kolcolistu; konie zwisa�y niemal w uprz�y. Wo�nica zeskoczy�, podbieg� do drzwi, wyj�� z powozu du�e zawini�tko i ruszy� w stron� trzech czarownic. By� ju� w po�owie drogi, kiedy zatrzyma� si� i wbi� w Babci� Weatherwax wzrok pe�en grozy. - Wszystko w porz�dku - szepn�a. Cichy g�os przebi� si� przez pomruk burzy, czysty jak dzwon. Post�pi�a kilka krok�w w kierunku m�czyzny. Us�u�na b�yskawica pozwoli�a spojrze� prosto w jego oczy. By�y skupione w ten szczeg�lny spos�b, kt�ry tym, co Wiedz�, m�wi� wyra�nie, �e ich w�a�ciciel nie patrzy ju� na ten �wiat. Ostatnim wysi�kiem wcisn�� zawini�tko w r�ce Babci i run�� na twarz; pi�ra be�tu z kuszy stercza�y mu z plec�w. Trzy postacie wst�pi�y w kr�g �wiat�a ognia. Babcia spojrza�a w inne oczy - oczy lodowate jak zbocza Piek�a. Ich posiadacz odrzuci� na bok kusz�. Kiedy wyci�ga� miecz, pod jego przemoczonym p�aszczem b�ysn�a kolczuga. Nie zakr�ci� m�ynka ostrzem. Oczy, wci�� wpatruj�ce si� w twarz Babci, nie nale�a�y do cz�owieka, kt�ry lubi kr�ci� m�ynki. Nale�a�y do kogo�, kto doskonale wie, do czego s�u�� miecze. Wyci�gn�� r�k�. - Oddasz mi to - rzek�. Babcia odchyli�a koc z zawini�tka i spojrza�a na ma�� twarzyczk� spowit� w sen. Podnios�a g�ow�. - Nie - o�wiadczy�a dla zasady. �o�nierz zmierzy� wzrokiem j�, a potem Magrat i Niani� Ogg, stoj�ce nieruchomo jak g�azy na wrzosowiskach. -Jeste�cie czarownicami? - zapyta�. Babcia przytakn�a. B�yskawica przeszy�a niebo i pi��dziesi�t s��ni od Babci krzak rozb�ysn�� p�omieniem. Dwaj �o�nierze za dow�dc� zamruczeli co�, ale on u�miechn�� si� tylko i uni�s� okryt� kolczug� d�o�. - Czy sk�ra czarownic odbija stal? - Nic o tym nie wiem - odpar�a ch�odno Babcia Weatherwax. - Chcesz sprawdzi�? Jeden z �o�nierzy podszed� i ostro�nie stukn�� dow�dc� w rami�. - Z ca�ym szacunkiem sir, to nie jest dobry pomys�... - Zamilcz. - Ale to sprowadza straszne nieszcz�cie... - Czy musz� ci� prosi� po raz drugi? - Sir... Babcia przez chwil� patrzy�a mu w oczy, odbijaj�ce beznadziejne przera�enie. Dow�dca u�miechn�� si� do niej. - Wasza wsiowa magia jest dobra dla g�upc�w, matko nocy. Mog� ci� zabi� na miejscu. - Wi�c uderzaj, m�odzie�cze. - Babcia spogl�da�a ponad jego ramieniem. - Skoro tak dyktuje ci serce, uderzaj, je�li si� o�mielisz. M�czyzna wzni�s� miecz. B�yskawica uderzy�a znowu i o kilka st�p od niego roz�upa�a kamie�, wype�niaj�c powietrze dymem i zapachem palonego krzemu. - Pud�o - stwierdzi� wzgardliwie. Babcia spostrzeg�a, �e napina mi�nie, got�w do ciosu. Na jego twarzy pojawi� si� wyraz niezmiernego zdumienia. Przechyli� g�ow� w bok i otworzy� usta, jakby pr�bowa� poj�� now� ide�. Miecz wypad� mu z palc�w i wyl�dowa� ostrzem w d� w ziemi. Potem m�czyzna westchn�� i powoli osun�� si� do st�p Babci. Delikatnie tr�ci�a go czubkiem buta. - Mo�e nie wiedzia�e�, w co celuj� - szepn�a. - Matka nocy, te� mi co�... �o�nierz, kt�ry pr�bowa� powstrzyma� dow�dc�, patrzy� ze zgroz� na zakrwawiony sztylet w d�oni. Cofn�� si�. - Ja... ja... nie mog�em pozwoli�... Nie powinien... To... to niew�a�ciwe... -j�ka� si�. - Pochodzisz z tych okolic, m�ody cz�owieku? - spyta�a Babcia. Osun�� si� na kolana. - Z W�ciek�ego Wilka, psze pani - odpar�. Nie odrywa� spojrzenia od martwego dow�dcy. - Zabij� mnie teraz! - zaj�cza�. - Ale uczyni�e� to, co uwa�a�e� za s�uszne - przypomnia�a Babcia. - Nie po to zosta�em �o�nierzem. Nie �eby biega� po lesie i zabija� ludzi. - Bardzo s�usznie. Na twoim miejscu zosta�abym marynarzem - stwierdzi�a w zadumie Babcia. - Tak, morska kariera. Zacz�abym jak najszybciej. A nawet natychmiast. Uciekaj, m�odzie�cze. Uciekaj na morze, gdzie nie zostaj� �lady. Czeka ci� d�ugie i udane �ycie, obiecuj�. - Zastanowi�a si� przez chwil� i doda�a: - A w ka�dym razie d�u�sze ni� b�dzie tutaj, je�li zostaniesz w pobli�u. Podni�s� si�, obrzuci� j� spojrzeniem pe�nym wdzi�czno�ci i l�ku, po czym odbieg� i znikn�� we mgle. - A teraz mo�e kto� nam wyja�ni, o co tu chodzi - rzuci�a Babcia, zwracaj�c si� do trzeciego z m�czyzn. Do miejsca, gdzie by� przed chwil�. Zabrzmia� jeszcze st�umiony t�tent kopyt po trawie, a potem cisza. Niania Ogg przyku�tyka�a bli�ej. - Mog�abym go z�apa� - o�wiadczy�a. - Jak my�lisz? Babcia potrz�sn�a g�ow�. Usiad�a na kamieniu i obejrza�a trzymane na r�kach dziecko. By� to mniej wi�cej roczny ch�opiec, ca�kiem nagi pod kocem. Ko�ysa�a go odruchowo, wpatrzona w pustk�. Niania Ogg zbada�a oba cia�a z min� kogo�, w kim obcowanie z umar�ymi nie budzi �adnego l�ku. - Mo�e to bandyci... - szepn�a dr��ca Magrat. Niania pokr�ci�a g�ow�. - To dziwne - zauwa�y�a. - Obaj nosz� ten sam herb. Dwa nied�wiedzie na czarno-z�otej tarczy. Kto� wie, co to oznacza? - To herb kr�la Verence'a - wyja�ni�a Magrat. - A kto to taki? - spyta�a Babcia Weatherwax. - Rz�dzi t� krain�. - Ach... to ten kr�l - mrukn�a Babcia, jakby doprawdy nie by�o o czym m�wi�. - �o�nierze walcz�cy ze sob� nawzajem... To nie ma sensu -stwierdzi�a Niania Ogg. - Magrat, zajrzyj do karety. Najm�odsza czarownica zbada�a pow�z i wr�ci�a z workiem. Potrz�sn�a nim; co� wypad�o na traw�. Burza przetoczy�a si� na drug� stron� g�r, a wodnisty ksi�yc zala� wilgotne wrzosowiska rzadk� zup� �wiat�a. Odbija�o si� od czego�, co bez w�tpienia by�o bardzo wa�n� koron�. - To korona - szepn�a Magrat. - Ma takie spiczaste ko�ce. - Ojej... - westchn�a Babcia. Dziecko zamrucza�o przez sen. Babcia Weatherwax nie lubi�a zagl�da� w przysz�o��, ale teraz czu�a, �e przysz�o�� gapi si� na ni�. I Babci wcale si� nie podoba�a jej mina. *** Kr�l Verence spogl�da� na przesz�o�� i dochodzi� do mniej wi�cej tych samych wniosk�w. - Widzisz mnie? - spyta�. - Owszem. Nawet ca�kiem wyra�nie - odpar� przybysz. Verence zmarszczy� brwi. Byt ducha wymaga o wiele wi�cej umys�owego wysi�ku ni� byt �ywego. Przez czterdzie�ci lat kr�l radzi� sobie ca�kiem dobrze, nie my�l�c cz�ciej ni� raz czy dwa razy dziennie. A teraz robi� to bez przerwy. - Aha... - stwierdzi�. - Te� jeste� duchem. - Domy�lny jeste�. - To ta g�owa, kt�r� trzymasz pod pach� - wyja�ni� Verence, ca�kiem z siebie zadowolony. - Podpowiedzia�a mi rozwi�zanie. - Przeszkadza ci? Je�li tak, mog� j� w�o�y� z powrotem - zaproponowa� duch uprzejmie. Wyci�gn�� woln� r�k�. - Mi�o mi ci� pozna�. Jestem Champot, kr�l Lancre. - Verence. R�wnie�. - Zerkn�� w d�, na twarz starego w�adcy. - Chyba nie przypominam sobie twojego portretu w D�ugiej Galerii... - doda�. - To by�o ju� po mnie - wyja�ni� niedbale Champot. - A jak d�ugo tu jeste�? Champot si�gn�� w d� i podrapa� si� po nosie. - Z tysi�c lat - odpar�. W jego g�osie zabrzmia� odcie� dumy. - Od cz�owieka do ducha. - Tysi�c lat! - Prawd� m�wi�c, sam zbudowa�em ten zamek. W�a�nie wyposa�y�em go �adnie od wewn�trz, kiedy bratanek uci�� mi we �nie g�ow�. Nie masz nawet poj�cia, jak mnie to zirytowa�o. - Ale... tysi�c lat... - powt�rzy� niepewnie Verence. Champot uj�� go pod rami�. - Nie jest tak �le - zwierzy� si�, ci�gn�c nie stawiaj�cego oporu kr�la przez dziedziniec. - W pewnym sensie nawet lepiej ni� by� �ywym. - To musi by� w�ciekle dziwaczny sens - burkn�� Verence. -Ja tam lubi�em by� �ywym. Champot u�miechn�� si� pocieszaj�co. - Przyzwyczaisz si� wkr�tce - zapewni�. - Aleja nie chc� si� przyzwyczaja�! - Masz silne pole morfogenetyczne - zauwa�y� Champot. -Mo�esz mi wierzy�. Znam si� na tym. Tak. Powiem wr�cz, �e bardzo silne. - A co to takiego? - Wiesz, nigdy nie by�em mocny w s�owach. Zawsze �atwiej mi przychodzi�o wali� czym� ludzi. Ale, je�li dobrze zrozumia�em, wszystko sprowadza si� do tego, jak bardzo by�e� �ywy. Nazywa si� to... - Champot zastanowi� si�. - Zwierz�ca �ywotno��. Tak, to by�o to. Zwierz�ca �ywotno��. Im wi�cej jej mia�e�, tym bardziej zostajesz sob�, kiedy ju� jeste� duchem. Przypuszczam, �e kiedy by�e� �ywy, by�e� �ywy w stu procentach. Verence poczu�, �e mu to pochlebia. - Stara�em si� mie� zawsze co� do roboty - wyzna� skromnie. Spacerkiem przeszli przez mur do g��wnego holu, w tej chwili pustego. Widok prostych sto��w wzbudzi� u kr�la odruchow� reakcj�. - Jak zapewnimy sobie �niadanie? - zapyta�. G�owa Champota zrobi�a zdziwion� min�. - Nijak. Jeste�my duchami. - Ale ja jestem g�odny! - Nie, wcale nie. To tylko wyobra�nia. Od strony kuchni dobiega� brz�k garnk�w. Kucharze wstali ju� do pracy, a wobec braku instrukcji, szykowali normalne zamkowe �niadanie. Z mrocznego korytarza prowadz�cego do kuchni s�czy�y si� znajome aromaty. Verence poci�gn�� nosem. - Kie�basa - westchn�� rozmarzony. - Bekon. Jajka. W�dzona ryba. - Zerkn�� na Champota. - Salceson - wyszepta�. - Przecie� nie masz �o��dka - przypomnia� mu stary duch. -To zwyk�a si�a przyzwyczajenia. My�lisz tylko, �e jeste� g�odny. - My�l�, �e m�g�bym zje�� konia z kopytami. - Owszem, ale tak naprawd� niczego nie mo�esz dotkn��. Rozumiesz? - t�umaczy� �agodnie Champot. - Zupe�nie niczego- Verence opad� na �aw�, ostro�nie, �eby przez ni� nie przenikn��, i ukry� twarz w d�oniach. S�ysza�, �e �mier� bywa nieprzyjemna. Po prostu nie u�wiadamia� sobie, jak bardzo. Chcia� zemsty. Chcia� si� wydosta� z tego nagle obrzydliwego zamku i odszuka� syna. Ale jeszcze bardziej przerazi�o go odkrycie, �e tak naprawd� w tej chwili chce przede wszystkim talerza cynaderek. *** Mokry �wit p�yn�� przez kraj, pokona� mury obronne zamku Lancre, szturmem zdoby� twierdz� i wreszcie przebi� si� przez okna pokoju na wie�y. Ksi��� Felmet spogl�da� ponuro na ociekaj�cy deszczem las. By�o go strasznie du�o. Ksi��� nie mia� nic przeciwko drzewom jako takim, jedynie widok tak wielu ich w jednym miejscu wp�dza� go w depresj�. Ci�gle mia� ochot� je liczy�. - W samej rzeczy, kochanie - powiedzia�. Tym, kt�rzy go znali, ksi��� przywodzi� na my�l rodzaj jaszczurki, mo�liwe �e z gatunku, kt�ry �yje na wyspach wulkanicznych, porusza si� raz dziennie, ma �ladowe trzecie oko i mruga par� razy w miesi�cu. On sam uwa�a� si� za cz�owieka cywilizowanego, przeznaczonego do �ycia w suchym powietrzu i jasnym s�o�cu porz�dnie zorganizowanego klimatu. Z drugiej strony, my�la�, takiemu drzewu to dobrze. Drzewa nie maj� uszu; by� tego prawie pewien. I jako� sobie radz� bez b�ogos�awionego stanu ma��e�skiego. D�b samiec - musi gdzie� to sprawdzi� - d�b samiec po prostu wysypuje sw�j py�ek na wiatr, a ca�a ta sprawa z �o��dziami... chyba �e to d�bowe jab�ka, nie, raczej na pewno �o��dzie... odbywa si� gdzie indziej... - Tak, m�j skarbie - powiedzia�. Tak, drzewa dobrze to sobie wymy�li�y. Ksi��� Felmet spojrza� gniewnie na sklepienie li�ci. Samolubne dranie. - Z ca�� pewno�ci�, najdro�sza - powiedzia�. - Co? - warkn�a ksi�na. Ksi��� zawaha� si�, rozpaczliwie usi�uj�c odtworzy� ostatnie pi�� minut monologu. Chodzi�o chyba o niego, o to, �e jest tylko w po�owie m�czyzn� i... kalek� w duchu? By� te� przekonany, �e s�ysza� skarg� na ch��d w zamku. Tak, zapewne o to w�a�nie chodzi. No c�, te przekl�te drzewa przynajmniej raz mog� si� na co� przyda�. - Ka�� �ci�� je i natychmiast tu przynie��, umi�owana - obieca�. Lady Felmet na moment zaniem�wi�a, a takie wydarzenie godne jest odnotowania w kalendarzu. By�a kobiet� pot�n� i w�adcz�. Ludzie spotykaj�cy j� po raz pierwszy mieli wra�enie, �e staj� przed dziobem galeonu pod pe�nymi �aglami. Efekt ten zwi�ksza�o jeszcze b��dne przekonanie lady Felmet, �e do twarzy jej w czerwonym aksamicie. W ka�dym razie nie kontrastowa� on z jej cer�, ale wr�cz pasowa� do niej doskonale. Ksi��� cz�sto my�la� o swoim szcz�ciu, kt�re kaza�o mu j� po�lubi�. Gdyby nie pot�ny nap�d jej ambicji, by�by teraz zwyk�ym miejscowym wielmo��; nie mia�by nic do roboty pr�cz polowania, pija�stwa i korzystania ze swego droit de seigneur2. Tymczasem teraz znalaz� si� tylko o jeden stopie� od tronu i wkr�tce b�dzie w�adc� wszystkiego, co widzi. W tej chwili widzia� jedynie drzewa. Westchn��. - Co �ci��? - spyta�a lodowatym tonem lady Felmet. - Drzewa, naturalnie - wyja�ni� ksi���. - A co drzewa maj� z tym wsp�lnego? - No wiesz... Jest ich tak strasznie du�o - oznajmi� z uczuciem. - Nie zmieniaj tematu! - Przepraszam, moja najs�odsza. - Zastanawia�am si� w�a�nie, jak mog�e� by� takim g�upcem i pozwoli� im uciec? M�wi�am ci, �e ten s�uga jest o wiele za lojalny. Komu� takiemu nie mo�na ufa�. - Nie, moja ukochana. - I pewnie nie wpad�o ci do g�owy, �eby kogo� za nimi pos�a�? - Bentzena, moja najdro�sza. I dw�ch gwardzist�w. -Aha... Ksi�na urwa�a. Bentzen, dow�dca osobistej gwardii ksi���cej, by� zab�jc� tak skutecznym, jak psychotyczna mangusta. Sama by go wybra�a. Przez moment poczu�a irytacj�, gdy� straci�a szans� krytykowania m�a. Szybko jednak odzyska�a panowanie nad sob�. - W og�le nie musia�by jecha�, gdyby� mnie pos�ucha�. Ale nie, nigdy. - Co nigdy, moja nami�tno�ci? Ksi��� ziewn��. Mia� za sob� d�ug� noc. Szala�a burza z piorunami o ca�kiem zb�dnie dramatycznych efektach. By�a te� ta nieprzyjemna sprawa z no�ami. Wspomniano ju�, �e ksi��� Felmet znalaz� si� o jeden stopie� od tronu. Stopie�, o kt�rym mowa, tkwi� u szczytu schod�w prowadz�cych do g��wnego holu. Z tych schod�w stoczy� si� w ciemno�ci kr�l Verence, by wyl�dowa� - wbrew wszelkiemu prawdopodobie�stwu - na w�asnym sztylecie. Jednak�e jego osobisty lekarz wyja�ni�, �e jest to �mier� z przyczyn naturalnych. Bentzen odwiedzi� ksi�cia i wyt�umaczy�, �e upadek ze schod�w ze sztyletem w plecach to choroba wywo�ana przez nierozs�dne mielenie j�zykiem. Zarazi�o si� ni� ju� kilku cz�onk�w kr�lewskiej gwardii, kt�rzy mieli k�opoty ze s�uchem. Wybuch�a niewielka epidemia. Ksi��� zadr�a�. Pewne szczeg�y minionej nocy wydawa�y mu si� r�wnocze�nie zamglone i okropne. Pr�bowa� si� uspokoi�, �e wszelkie nieprzyjemno�ci dobieg�y ko�ca i �e ma ju� kr�lestwo. Niewielkie, co prawda, i sk�adaj�ce si� g��wnie z drzew, ale jednak kr�lestwo. Razem z koron�. Je�li tylko uda siej� znale��. Zamek Lancre zosta� wzniesiony na skale przez architekta, kt�ry s�ysza� o Gormengha�cie, ale nie dysponowa� odpowiednim bud�etem. Poradzi� sobie nie�le z drobn� konfekcj� barbakan�w z wyprzeda�y i przecenionych piwnic, przyp�r, blank�w, maszkaron�w, wie�, dziedzi�c�w, fortec i loch�w. W�a�ciwie znalaz� wszystko, czego trzeba zamkowi, z wyj�tkiem mo�e porz�dnych fundament�w i zaprawy murarskiej, kt�rej nie wyp�ukuje lekki deszcz. Zamek wznosi� si� na zawrotnej wysoko�ci tysi�ca st�p ponad spienionym nurtem rzeki Lancre. Co jaki� czas odpada�y od niego jakie� kawa�ki. Cho� by� niewielki, mie�ci� tysi�ce schowk�w, gdzie mo�na by ukry� koron�. Ksi�na wysz�a z godno�ci�, by znale�� kogo� innego, kogo mog�aby karci�. Felmet pozosta� sam, sm�tnie wpatrzony w pejza� za oknem. Zaczyna�o pada�. Jakby deszcz by� znakiem, rozleg�o si� pot�ne stukanie do bramy. Powa�nie zaniepokoi�o zamkowego lokaja, kt�ry w ciep�ej kuchni gra� w Okalecz Pana Cebul� z zamkowym kucharzem i zamkowym B�aznem. Burkn�� co� niech�tnie i wsta�. - S�ycha� g�uche stukanie - oznajmi�. - Jakie? - zdziwi� si� B�azen. - G�uche, idioto. B�azen przyjrza� mu si� z niepokojem. - G�uche i s�ycha�? To jaki� rodzaj ze�, prawda? Kiedy lokaj pocz�apa� w stron� wej�ciowej bramy, kucharz rzuci� do puli kolejnego miedziaka i ponad kartami surowo spojrza� na B�azna. - Co to jest ze�? - zapyta�. Brz�kn�y dzwonki na czapce. - No wiesz - odpar� B�azen bez namys�u. - To podsekta systemu filozoficznego sumtina z obrotowego Klatchu. Charakteryzuje j� prostota i surowo��, a oferuje adeptom osobiste ukojenie i zespolenie osi�gni�te drog� medytacji i �wicze� oddechowych. Interesuj�cym aspektem tego systemu jest stawianie pozornie bezsensownych pyta� w celu poszerzenia bram percepcji. - Mo�esz powt�rzy�? - spyta� podejrzliwie kucharz. By� zirytowany. Kiedy zani�s� do g��wnego holu �niadanie, mia� uczucie, �e co� pr�buje wyrwa� mu tac� z r�k. A jakby tego by�o ma�o, ksi��� pos�a� go z powrotem po... Kucharz zadr�a�. Po owsiank�! I jajko na mi�kko! By� ju� za stary na takie fanaberie. Mia� swoje przyzwyczajenia. By� kucharzem wiernym prawdziwej feudalnej tradycji. Je�li co� nie mia�o jab�ka w pysku i nie da�o si� upiec, on nie chcia� tego podawa�. B�azen zawaha� si� z kart� w r�ku, st�umi� panik� i zastanowi� si� szybko. - Widz�, wujaszku - zapiszcza� - �e masz dzi� tyle pyta� co �agli na morzu. Kucharz odpr�y� si� wyra�nie. - Niech b�dzie - mrukn��, nie do ko�ca przekonany. Na wszelki wypadek B�azen przegra� jeszcze trzy kolejne rozdania. Lokaj tymczasem odsun�� skobel wiklinowej furtki i wyjrza� na zewn�trz. - Kto tam stuka g�ucho? - zahucza�. Przemoczony i przera�ony �o�nierz zawaha� si�. - Je�li g�ucho, to jak us�ysza�e�? - Je�li masz zamiar tyle gada�, to mo�esz sobie tam zosta� na ca�y dzie� - odpar� spokojnie lokaj. - Nie! Musz� natychmiast zobaczy� si� z ksi�ciem! - wykrzykn�� gwardzista. - Czarownice w�druj� po �wiecie! Lokaj mia� ju� odpowiedzie�: "Wybra�y dobr� por�" albo "Sam bym ch�tnie gdzie� wyjecha�"; urwa� jednak, gdy spojrza� w twarz przybysza. Zrozumia�, �e nie warto si� wysila�. Ten cz�owiek wyra�nie zobaczy� rzeczy, kt�rych przyzwoici ludzie nie ogl�daj�... *** - Czarownice? - powt�rzy� lord Felmet. - Czarownice! - mrukn�a ksi�na. W pe�nym przeci�g�w korytarzu jaki� g�os, cichy jak wiatr w odleg�ych dziurkach od kluczy, zawo�a� z nut� nadziei: - Czarownice! Ci o psychicznych sk�onno�ciach... *** - To jest wtr�canie si� i tyle - o�wiadczy�a Babcia Weatherwax. - Nic dobrego z tego nie wyjdzie. - To bardzo romantyczne - stwierdzi�a z uczuciem Ma-grat i westchn�a. - Gu gu gu - powiedzia�a Niania Ogg. - W ka�dym razie - rzek�a Magrat - zabi�a� tego okropnego cz�owieka. - Nigdy w �yciu. Po prostu zach�ci�am... sprawy, �eby potoczy�y si� w�a�ciwym kursem. - Babcia Weatherwax zmarszczy�a czo�o. - Nie mia� ani krzty szacunku. Kiedy ludzie przestaj� okazywa� szacunek, zbli�aj� si� k�opoty. - Izi wizi wazi pim. - Ten drugi przyjecha� tutaj, �eby go ratowa�! - krzykn�a Magrat. - Chcia�, �eby�my go ukry�y! To oczywiste! To przeznaczenie! - Tak, oczywiste... - mrukn�a Babcia. - Przyznaj�, to oczywiste. Ale to, �e co� jest oczywiste, nie oznacza jeszcze, �e jest praw-da. Zwa�y�a w d�oniach koron�. Wydawa�a si� bardzo ci�ka w spos�b, kt�ry wykracza poza funty i uncje. - Tak, ale rzecz w tym... - zacz�a Magrat. - Rzecz w tym - przerwa�a Babcia - �e ludzie b�d� go szuka�. Powa�ni ludzie. I b�d� szuka� na powa�nie. W stylu "rozwali� �ciany i podpali� strzech�". I... - Jak tam m�j malusi? - ...I, Gytho, jestem pewna, �e wszystkie poczujemy si� lepiej, je�li przestaniesz tak grucha� - warkn�a Babcia. Nerwy zaczyna�y j� zawodzi�. Zawsze to robi�y, kiedy nie by�a pewna, co pocz��. Poza tym wszystkie trzy schroni�y si� w domku Magrat i wystr�j te� �le na ni� dzia�a�. Magrat wierzy�a w m�dro�� Natury, w elfy, w uzdrawiaj�c� moc kolor�w i wiele innych rzeczy, z kt�rymi Babcia Weatherwax wola�a nie mie� do czynienia. - Nie b�dziesz mnie chyba uczy�, jak si� opiekowa� dzieckiem - odpar�a gniewnie Niania Ogg. - Mnie, kt�ra ma pi�tnastk� w�asnych. - Powiedzia�am tylko, �e musimy si� nad tym zastanowi�. Przez chwil� obie spogl�da�y na siebie gro�nie. - I co? - spyta�a Magrat. Babcia zastuka�a o brzeg korony. Zmarszczy�a czo�o. - Po pierwsze, musimy go st�d zabra� - o�wiadczy�a. Unios�a r�k�. - Nie, Gytho. Jestem pewna, �e tw�j domek jest idealny i w og�le, ale nie jest bezpieczny. On musi si� znale�� daleko st�d, bardzo daleko, gdzie nikt nie b�dzie wiedzia�, kim jest. I jeszcze mamy to... - Przerzuci�a koron� z r�ki do r�ki. - Ach, drobiazg - uspokoi�a j� Magrat. - Po prostu schowaj j� pod kamieniem albo gdzie�. To �atwe. O wiele �atwiejsze ni� ukrycie dziecka. - Wcale nie - zaprzeczy�a Babcia. - Kraj jest pe�en dzieci i wszystkie wygl�daj� tak samo, ale raczej nie ma tu wielu koron. A one maj� sposoby, �eby kto� je znalaz�. Tak jakby przyzywa�y ludzkie my�li. Je�li wepchniesz j� pod kamie�, w ci�gu tygodnia da si� przypadkiem odnale��. Zapami�taj moje s�owa. - To prawda. Rzeczywi�cie - przytakn�a z zapa�em Niania Ogg. - Ile to razy rzuca�a� magiczny pier�cie� do morza, potem wraca�a� do domu, szykowa�a� kawa�ek ryby na podwieczorek i mia�a� go z powrotem... Zastanawia�y si� w milczeniu. - Nigdy - rzek�a z irytacj� Babcia. - I ty te� nie. W ka�dym razie on mo�e zechce kiedy� j� odebra�. Prawnie nale�y do niego. Kr�lom bardzo zale�y na koronach. Doprawdy, Gytho, czasem opowiadasz takie... - Zrobi� herbat�, dobrze? - przerwa�a jej weso�o Magrat i wybieg�a do kuchni. Dwie stare czarownice siedzia�y po dw�ch stronach sto�u w uprzejmym i pe�nym napi�cia milczeniu. Wreszcie odezwa�a si� Niania Ogg. - �adnie si� tu urz�dzi�a, prawda? Kwiaty i w og�le. Co to jest, co wisi na �cianach? - Amulety - odpar�a kwa�no Babcia. - Albo co� podobnego. - Mi�e - przyzna�a grzecznie Niania Ogg. - I te wszystkie szaty, r�d�ki... - Nowoczesno��! - parskn�a Babcia Weatherwax. - Kiedy ja by�am m�oda, mia�y�my bry�� wosku i par� spinek. I musia�y�my si� z tego cieszy�. Za tamtych lat same przygotowywa�y�my zakl�cia. - No tak... Ale od tego czasu wiele wody przez nas przep�yn�o - oznajmi�a z m�dr� min� Niania Ogg. Uspokajaj�co ko�ysa�a dziecko. Babcia Weatherwax poci�gn�a nosem. Niania Ogg trzy razy wychodzi�a za m�� i rz�dzi�a plemieniem dzieci i wnuk�w rozrzuconych po ca�ym kr�lestwie. To fakt, czarownicom wolno zawiera� ma��e�stwa. Babcia musia�a to przyzna�, chocia� niech�tnie. Bardzo niech�tnie. Raz jeszcze z dezaprobat� poci�gn�a nosem. To by� b��d. - Co to za zapach? - spyta�a gniewnie. - Ach... - Niania Ogg podnios�a si� ostro�nie. - P�jd� i zobacz�, czy Magrat nie ma jakich� czystych �ciereczek. Dobrze? Babcia zosta�a sama. Czu�a si� zak�opotana, jak ka�dy, kto zostaje sam w cudzym pokoju i walczy z ch�ci�, by wsta� i obejrze� ksi��ki na p�ce nad kredensem albo sprawdzi�, czy nie ma kurzu nad kominkiem. Obr�ci�a w d�oniach koron�. I znowu wywar�a na niej wra�enie wi�kszej i ci�szej ni� w rzeczywisto�ci. Babcia zauwa�y�a lustro nad kominkiem. Raz jeszcze spojrza�a na koron�: kusi�a j�. Prawie b�aga�a, �eby przymierzy�. A w�a�ciwie dlaczego nie? Sprawdzi�a jeszcze, czy nie ma w pobli�u kole�anek, po czym szybkim ruchem zdj�a kapelusz i wsadzi�a koron� na g�ow�. Wydawa�o si�, �e pasuje. Babcia wyprostowa�a si� z dum� i w�adczym gestem machn�a d�oni� w stron� kominka. - A pospiesz si� z tym - poleci�a. Skin�a arogancko na szafkowy zegar. - �ci�� mu g�ow� i tyle - rozkaza�a. U�miechn�a si� pos�pnie. I zamar�a. Us�ysza�a krzyki, t�tent koni, �miertelny szept strza� i g�uchy, zduszony odg�os w��czni przebijaj�cych cia�o. Szar�a za szar�� odbija�a si� echem w jej g�owie. Miecz uderza� o miecz, o tarcz� albo o ko��... bez ustanku. Lata przemyka�y w my�lach w ci�gu zaledwie sekundy. Chwilami le�a�a po�r�d zabitych albo wisia�a na ga��zi drzewa; zawsze jednak znalaz�y si� r�ce, kt�re podnosi�y j� znowu i uk�ada�y na aksamitnej poduszce... Babcia bardzo ostro�nie zdj�a z g�owy koron�... Wysi�ek ten wcale nie przyszed� jej �atwo. Po�o�y�a j� na stole. - Wi�c tyle znaczy dla ciebie by� kr�lem - szepn�a. - Zastanawiam si�, dlaczego tak im zale�y na tym stanowisku. - S�odzisz? - odezwa�a si� Magrat od drzwi. - Trzeba urodzi� si� b�aznem, �eby zosta� kr�lem - doda�a Babcia. - S�ucham? Babcia obejrza�a si�. - Nie zauwa�y�am, kiedy wesz�a�. O co pyta�a�? - Cukru do herbaty? - Trzy �y�eczki. By�a to jedna z nielicznych zgryzot w �yciu Babci Weatherwax: mimo wszelkich wysi�k�w, osi�gn�a szczyt swej kariery z cer� niczym jab�ko i ze wszystkimi z�bami. �adne uroki nie potrafi�y zmusi� kurzajki, by zapu�ci�a korzenie na jej urodziwej, cho� odrobin� ko�skiej twarzy. Ogromne dawki cukru dawa�y tylko niewyczerpan� energi�. Raz nawet odwiedzi�a w tej sprawie maga, a ten wyja�ni�, �e to skutek metabolizmu. W pewien niewyja�niony spos�b poczu�a si� wtedy wa�niejsza od Niani Ogg, kt�ra - jak podejrzewa�a - nigdy w �yciu nie widzia�a metabolizmu. Magrat pos�usznie wsypa�a trzy czubate �y�eczki. By�oby mi�o, pomy�la�a, gdyby kto� czasem dla odmiany powiedzia� "dzi�kuj�". I nagle u�wiadomi�a sobie, �e korona j� obserwuje. - Czujesz to, prawda? - spyta�a Babcia. - Gytha przecie� m�wi�a. Korony przyzywaj� do siebie. - Jest okropna. - Nie. Jest tylko tym, czym jest. Nic nie mo�e na to poradzi�. - Przecie� to magia! - Jest tylko tym, czym jest - powt�rzy�a Babcia. - Chce mnie zmusi�, �ebym j� przymierzy�a - oznajmi�a Magrat. Jej d�o� zawis�a nad koron�. - Stara si�, owszem. - Aleja b�d� silna. - Mam nadziej� - rzek�a Babcia z nagle st�a�� twarz�. - Co robi Gytha? - Myje dziecko w zlewie - wyja�ni�a niezbyt precyzyjnie Magrat. -Jak zdo�amy ukry� co� takiego? Co by si� sta�o, gdyby�my j� gdzie� g��boko zakopa�y? - Borsuk by j� wykopa�. Albo kto� akurat szuka�by z�ota czy czego� innego... Albo drzewo wplot�oby w ni� korzenie, potem burza by je przewr�ci�a, a kto� by j� podni�s� i w�o�y�... - Chyba �e by�by tak opanowany jak my - zauwa�y�a Magrat. - Chyba �eby by�. Naturalnie - przyzna�a Babcia, przygl�daj�c si� swoim paznokciom. - Chocia� z koronami problem nie polega na wk�adaniu, tylko na zdejmowaniu. Magrat podnios�a koron� i obr�ci�a w d�oniach. - Nawet nie wygl�da na koron� - stwierdzi�a. - Na pewno wiele ich ju� widzia�a�. I oczywi�cie jeste� ekspertem. - Widzia�am kilka. Maj� wi�cej klejnot�w i taki kawa�ek materia�u w �rodku - odpar�a wyzywaj�co Magrat. - A to tylko cienki pasek... - Magrat Garlick! - Widzia�am! Kiedy uczy�am si� u Mateczki Whemper... - ...niechodpoczywawspokoju... - ...niechodpoczywawspokoju. Cz�sto zabiera�a mnie do Ostrego Grzbietu albo do Lancre, jak tylko do miasteczka trafia�a w�drowna trupa i grali aktorzy. Bardzo lubi�a teatr. Mieli tam tyle koron, �e wszystkim nie pogrozi�aby� lask�... Chocia�... - zastanowi�a si�. - Mateczka m�wi�a, �e s� zrobione z blachy i papieru. A zamiast klejnot�w maj� kawa�ki szk�a. Ale wygl�da�y bardziej prawdziwie ni� ta. To dziwne, prawda? - Rzeczy, kt�re pr�buj� wygl�da� jak rzeczy, cz�sto wygl�daj� bardziej jak rzeczy ni� same rzeczy. To powszechnie znany fakt. Ale nie powiem, �eby mi si� to podoba�o. Wi�c oni w�drowali i grali co� w tych koronach, tak? - Nie wiesz, co to teatr? - zdziwi�a si� Magrat. Babcia Weatherwax, kt�ra nigdy nie przyzna�a si� do ignorancji w jakiejkolwiek dziedzinie, nie waha�a si� ani chwili. - A tak - powiedzia�a. - To jedna z tych nowomodnych rzeczy, co? - Mateczka Whemper m�wi�a, �e jest zwierciad�em �ycia - wyja�ni�a Magrat. - I �e zawsze potem ma lepszy nastr�j. - Nie dziwi� si� - stwierdzi�a Babcia Weatherwax. - Pod warunkiem �e graj� odpowiednio. Czy to dobrzy ludzie, ci teatralni gracze? - Chyba tak. - I w�druj� po kraju, m�wisz? - Babcia zamy�li�a si�, wpatrzona w drzwi spi�arni. - Ca�y czas. Teraz te� jest w Lancre jedna trupa. Tak s�ysza�am. Nie widzia�am ich, poniewa�... no wiesz... - Magrat spu�ci�a g�ow�. - Kobieta nie powinna samotnie bywa� w takich miejscach. Babcia pokiwa�a g�ow�. Pochwala�a takie zwyczaje, przynajmniej dop�ki nikt nie sugerowa�, �e sama powinna si� do nich stosowa�. Zab�bni�a palcami po obrusie Magrat. - Pewno - mrukn�a. - Dlaczego nie? Id�, powiedz Gycie, �eby dobrze opatuli�a dziecko. Dawno ju� nie s�ysza�am, jak gra teatr. Odpowiednio. *** Magrat by�a oczarowana, jak zwykle. Teatr sk�ada� si� z kilku �okci pomalowanej derki, drewnianej sceny u�o�onej na beczkach i p� tuzina �awek stoj�cych na rynku. Ale jednocze�nie udawa�o mu si� by� Zamkiem, Innym Skrzyd�em Zamku, Tym Samym Skrzyd�em Troch� P�niej, Polem Bitwy i Drog� za Miastem. Popo�udnie u�o�y�oby si� znakomicie, gdyby nie Babcia Weatherwax. Po kilku przenikliwych spojrzeniach w stron� trzyosobowej orkiestry, w nadziei �e ustali, kt�ry instrument jest teatrem, stara czarownica w ko�cu zwr�ci�a uwag� na scen�. Wtedy w�a�nie Magrat zrozumia�a, �e Babcia nie poj�a jeszcze pewnych fundamentalnych aspekt�w sztuki dramatu. W tej chwili podskakiwa�a ze z�o�ci na sto�ku. - Zabi� go! - sykn�a. - Dlaczego nikt nie reaguje? Przecie� go zabi�! I to na oczach wszystkich! Magrat rozpaczliwie �ciska�a r�k� starszej kole�anki, kt�ra usi�owa�a poderwa� si� na nogi. - Wszystko w porz�dku - szepn�a. - On nie zgin��! - Zarzucasz mi k�amstwo, moja ma�a? Przecie� widzia�am! - Babciu, to nie jest naprawd�. Nie widzisz tego? Babcia Weatherwax uspokoi�a si� troch�, ale wci�� burcza�a co� pod nosem. Odnosi�a wra�enie, �e �wiat usi�uje wystrychn�� j� na dudka. Na scenie jaki� cz�owiek w prze�cieradle wyg�asza� pe�en emocji monolog. Przez kilka minut Babcia s�ucha�a z uwag�, po czym szturchn�a Magrat pod �ebro. - O co mu teraz chodzi? - zapyta�a. - T�umaczy, jak mu przykro, �e ten drugi zgin�� - wyja�ni�a m�odsza czarownica i doda�a szybko, by zmieni� temat: - Maj� tu sporo koron, prawda? Babcia nie da�a si� zbi� z tropu. - W takim razie dlaczego wzi�� go i zabi�? - To troch� skomplikowane... - Skandal! - rzuci�a Babcia. - A ten nie�ywy biedak ci�gle tam le�y! Magrat obejrza�a si� na Niani� Ogg, kt�ra prze�uwa�a jab�ko i z zach�anno�ci� badacza wpatrywa�a si� w scen�. - Moim zdaniem... - rzek�a powoli - oni chyba tylko udaj�. Popatrz, on oddycha. Reszta publiczno�ci, kt�ra uzna�a ju�, �e te komentarze s� elementem przedstawienia, jak jeden m�� spojrza�a na zw�oki. Zaczerwieni�y si�. - Przyjrzyj si� te� jego butom - doda�a krytycznie Niania Ogg. - Prawdziwy kr�l wstydzi�by si� w takich pokaza�. Zw�oki spr�bowa�y schowa� stopy za tekturowy krzak. Czuj�c, �e w jaki� niepoj�ty spos�b odnios�y drobne zwyci�stwo nad handlarzami nieprawdy i fa�szerstw, Babcia pocz�stowa�a si� jab�kiem z torby. Zacz�a z nowym skupieniem obserwowa� scen�. Magrat odetchn�a z ulg� i usiad�a wygodniej, by podziwia� przedstawienie. Niestety, jak si� okaza�o, nie na d�ugo. �wiadome zawieszenie niewiary zosta�o przerwane przez g�os z boku: - Co teraz? Magrat westchn�a. - To tak - zacz�a. - On my�li, �e jest ksi�ciem, ale naprawd� jest c�rk� tego drugiego kr�la, przebran� za m�czyzn�. Babcia podda�a aktora d�ugiej, analitycznej obserwacji. - Przecie� to jest m�czyzna - oznajmi�a. - W s�omianej peruce. I stara si� m�wi� piskliwie. Magrat zadr�a�a. Wiedzia�a co nieco o konwencjach teatru. L�ka�a si� tego pytania. Babcia Weatherwax mia�a swoje Pogl�dy. - Tak, ale... - wykrztusi�a przera�ona - ...to jest teatr. Rozumiesz... Wszystkie kobiety s� grane przez m�czyzn. - Dlaczego? - Nie wpuszczaj� kobiet na scen� - wyja�ni�a Magrat dr��cym g�osem. Zamkn�a oczy. Tymczasem na miejscu po lewej stronie nie nast�pi� �aden wybuch. Zaryzykowa�a szybkie spojrzenie. Babcia spokojnie prze�uwa�a wci�� ten sam kawa�ek jab�ka. Nie odrywa�a oczu od przedstawienia. - Nie r�b problem�w, Esme - wtr�ci�a Niania Ogg, kt�ra tak�e wiedzia�a o Babcinych Pogl�dach. - To niez�e przedstawienie. Chyba zaczynam rozumie�, o co tu chodzi. Kto� stukn�� Babci� w rami�. - Przepraszam - powiedzia�. - Czy zechcia�aby pani zdj�� kapelusz? Babcia odwr�ci�a si� na sto�ku powoli, jakby popychana ukrytym silnikiem, i podda�a natr�ta stukilowatowemu, diamentowemu spojrzeniu; zwi�d� pod jej wzrokiem i opad� na siedzenie. Wzrok Babci odprowadza� go do samego ko�ca. - Nie - odrzek�a. Przemy�la� pozosta�e mu mo�liwo�ci. - To dobrze - o�wiadczy�. Aktorzy przerwali gr� i spogl�dali na Babci�, kt�ra odwr�ci�a si� i skin�a w stron� sceny. - Na co si� tak gapicie! Bierzcie si� do roboty. Niania Ogg podsun�a jej inn� torb�. - Pocz�stuj si� mi�tusem - zaproponowa�a. I znowu zaimprowizowany teatr wype�ni�a cisza, je�li nie liczy� pe�nych wahania g�os�w aktor�w, zerkaj�cych na surow� posta� Babci Weatherwax, oraz d�wi�k�w ssania dw�ch gotowanych mi�tus�w, kt�re Babcia przesuwa�a w ustach j�zykiem. A� nagle Babcia odezwa�a si� przenikliwym g�osem, od kt�rego jeden z aktor�w upu�ci� drewniany miecz: - T