2433

Szczegóły
Tytuł 2433
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2433 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2433 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2433 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRE NORTON �wiat czarownic w pu�apce Prze�o�y�a: EWA WITECKA Wydawnictwo AMBER Tytu� orygina�u WEB OF THE WITCH WORLD Ilustracja na ok�adce STEYE CRISP Opracowanie graficzne DARIUSZ CHOJNACKI Redaktor DANUTA BIEGA�SKA Redaktor techniczny JANUSZ FESTUR Copyright (c) 1964 by Ace Books Inc. Ali rights reserved For a cover illustration Copyright (c) by Steve Crisp For the Polish Edition Copyright (c) by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Pozna� 1990 ISBN 83-85079-45-9 WYZWANIE W nocy szala�a burza, gwa�towne podmuchy wiatru bi�y z moc� w stare mury stanicy, a uko�ne strugi deszczu jak ostrze w��czni uderza�y w w�skie okna. Z czasem nat�enie nawa�nicy zmala�o i tylko pos�pne pomruki wichury dociera�y do komnaty w Po�udniowej Stanicy. Przyg�uszone odg�osy wiatru koi�y napi�te nerwy Simona Tregartha. Simon obudzi� si� wcze�nie pe�en dziwnego niepokoju. Nie, nie by�a to obawa przed zak��ceniem spokoju w przyrodzie, tej surowej przyrodzie, z kt�r� cz�owiek, aby prze�y�, musi walczy� i zwyci�a�. Ca�kiem inne uczucie przepe�nia�o go, kiedy le�a� zupe�nie ju� rozbudzony i czujny jak stra�nik ws�uchuj�cy si� we wszelkie odg�osy dochodz�ce spoza wartowni. Szare �wiat�o poranka rozproszy�o mrok w komnacie, na zewn�trz panowa�a zupe�na cisza, lecz Simon poczu�, �e oblewa go zimny pot... Ulegaj�c pod�wiadomemu impulsowi wyci�gn�� przed siebie r�k�. Niezupe�nie te� zda� sobie spraw�, �e przebudzi�o go wci�� dla niego nowe i trudne do zrozumienia odczucie: do jego umys�u dotar�o czyje� wo�anie o pomoc i poparcie - ale przeciw czemu? Nie umia� znale�� przyczyny dr�cz�cego go niepokoju. Wyci�gni�ta r�ka napotka�a ciep�e cia�o, palce zacisn�y si� na mi�kkiej sk�rze. Simon odwr�ci� g�ow�. Lampa si� nie pali�a, lecz by�o na tyle jasno, �e m�g� widzie� le��c� obok niego kobiet�. W jej szeroko otwartych oczach dostrzeg� to samo rosn�ce zaniepokojenie. Jaelithe, niegdy� czarownica z Estcarpu, a teraz �ona Simona, usiad�a nagle, przez co jej czarne, jedwabiste w�osy rozsypa�y si� okrywaj�c j� jak p�aszczem i skrzy�owa�a ramiona nad ma�ymi, wysokimi piersiami. Jaelithe nie patrzy�a ju� na m�a, lecz rozejrza�a si� badawczo po komnacie - podwi�zane z powodu �agodnej, letniej pogody zas�ony �o�a pozwala�y zajrze� w ka�dy zakamarek. Obco�� tej komnaty wci�� na nowo zaskakiwa�a Simona. Czasem, gdy my�la� o przesz�o�ci, tera�niejszo�� wydawa�a mu si� snem, nietrwa�ym i iluzorycznym. Kiedy indziej za� to w�a�nie przesz�o�� nie mia�a z nim nic wsp�lnego. Kim w�a�ciwie by�? Simon Tregarth - to zdegradowany oficer, przest�pca, kt�ry, aby uciec przed zemst� stoj�cych poza prawem drapie�c�w, zdecydowa� si� na ostateczny krok. Znany w tamtym z�ym �wiecie jako przej�cie przez "bram�", kt�r� otworzy� dla niego Jorge Petronius. Opowiadano, �e ta pradawna kamienna �awa mog�a przenie�� ka�dego cz�owieka, kt�ry odwa�y�by si� na niej usi���, do nowego �wiata, takiego, gdzie dzi�ki swym zdolno�ciom m�g�by odnale�� w�a�ciwe miejsce w �yciu. Taki by� jeden Simon Tregarth. Drugi le�a� teraz w Po�udniowej Stanicy Estcarpu, by� Stra�nikiem Po�udniowej Granicy, s�u�y� Kobietom Obdarzonym Moc� Czarodziejsk� i poj�� za �on� jedn� z budz�cych l�k czarownic ze staro�ytnej krainy Estcarpu. Simon zrozumia�, �e prze�ywa jeden z tych prze�omowych moment�w w �yciu, kiedy to tera�niejszo�� unicestwia przesz�o��, �e w�a�nie teraz przekroczy� jak�� nie znan� mu granic� pomi�dzy dawnym i nowym �yciem, poczu�, jak mocno zwi�za� si� z tym nowym, niezwyk�ym �wiatem, w kt�rym znalaz� si� tak nieoczekiwanie. Te chwilowe rozwa�ania nad sob� samym i w�asnym losem przerwa� mu nag�y dreszcz, ostry jak pchni�cie miecza. Simon poderwa� si� gwa�townie, musn�wszy w przelocie rami� Jaelithe i usiad�, trzymaj�c w r�ce strza�kowy pistolet. Lecz zanim jeszcze wyci�gn�� bro� spod poduszki, zda� sobie spraw� z bezsensu tej czynno�ci. Impuls, kt�ry odebra�, nie by� zwyk�ym sygna�em alarmowym, lecz przenikliwym jak g�os rogu wezwaniem o wiele subtelniejszym i, na sw�j spos�b, bardziej przera�aj�cym. - Simonie - odezwa�a si� Jaelithe lekko dr��cym i cie�szym ni� zazwyczaj g�osem. - Wiem - odpar�, zsuwaj�c si� na pod�og� ze stoj�cego na podwy�szeniu szerokiego �o�a i si�gaj�c po pozostawione na krze�le szaty. ; Gdzie� - albo w samym budynku Po�udniowej Stanicy lub w jej pobli�u - dzia�o si� co� niedobrego! Simon, ubieraj�c si� pospiesznie, rozwa�a� w my�lach wszelkie ewentualno�ci. Czy to napad z Karstenu od strony morza? By� pewny, �e �aden zbrojny oddzia� nie m�g� przedrze� si� przez oddzielaj�ce oba kraje g�ry, kiedy ca�y ten obszar patrolowali sokolnicy g�rscy i jego w�asne oddzia�y stra�y granicznej. A mo�e to jaki� wypad z �lizonu? Ju� od miesi�cy dochodzi�y wie�ci o panuj�cym w�r�d Alizo�czyk�w niezadowoleniu. Albo... Nadal wci�ga� buty i przypina� pas i tylko lekko przyspieszony oddech zdradzi� zaniepokojenie Simona, gdy pomy�la� o trzeciej i najgorszej ewentualno�ci - �e Ko�der nie zosta� ostatecznie rozgromiony, �e to z�o - r�wnie obce temu �wiatu jak i on sam - przebudzi�o si�, o�ywi�o i potajemnie zbli�y�o do granic Estcarpu. Nikt nie widzia� Kolderczyk�w, cho� up�yn�o ju� wiele miesi�cy od czasu, kiedy ci bezwzgl�dni wrogowie napadli na Estcarp i zostali pobici, ich warownia na wyspie Gorm - zdobyta i oczyszczona, a popierane przez nich powstanie w Karstenie upad�o. W ich ponurej twierdzy Yle nie dostrzegano oznak �ycia, cho� ani jeden z oddzia��w armii Estcarpu nie zdo�a� przedrze� si� przez pole si�owe, chroni�ce to skupisko wie� przed atakiem z l�du i morza. Simon nie wierzy�, �e Kolderczycy przestali zagra�a� Estcarpowi po kl�sce, jak� ponie�li na Gormie. Zagro�enie z ich strony znikn�oby dopiero w�wczas, gdyby odnalezio no zamorsk� twierdz� obcych i zniszczono to gniazdo �mij razem z jego mieszka�cami. Na razie jednak Estcarp nie m�g� tego uczyni� w sytuacji, gdy na po�udniu Karsten marzy� o zem�cie, a na p�nocy trwa� z trudem trzymany w ryzach Alizon niczym tresowany do walki pies go�czy. Simon w napi�ciu oczekiwa� sygna�u alarmowego z wie�y nad ich komnat�, ws�uchuj�c si� w nocn� cisz� nie tylko uszami, lecz tak�e za pomoc� owego nieznanego zmys�u, kt�ry wyrwa� go ze snu, ostrzegaj�c przed niebezpiecze�stwem. Stra�nicy graniczni, kt�rzy stanowili za�og� stanicy, musieli dostrzec zagro�enie. Ju� teraz powinien rozbrzmiewa� sygna� alarmowy, wprawiaj�c w drgania kamienne mury. - Simonie! - g�os Jaelithe zabrzmia� tak przenikliwie i w�adczo, �e Simon b�yskawicznie odwr�ci� si� w jej kierunku, zn�w trzymaj�c w r�ku bro�. W p�mroku twarz Jaelithe wygl�da�a blado, lecz jej wargi by�y nienaturalnie zaci�ni�te. Czy to strach, czy te� inne uczucie tak doda�o blasku jej oczom? Narzuci�a na siebie mi�kk� szkar�atn� szat�, przytrzymuj�c j� niedbale jedn� r�k�. Nie w�o�y�a r�k w szerokie r�kawy, szata wi�c ci�gn�a si� za ni� po pod�odze, gdy sz�a ku Simonowi powolnymi, sztywnymi krokami, jak we �nie. By�a jednak ca�kowicie przytomna i to nie strach kierowa� jej zachowaniem. - Simonie, ja... ja zn�w jestem sob�! To wyznanie wstrz�sn�o nim bardziej ni� tajemnicze wo�anie o pomoc i - jak przelotnie zda� sobie spraw� - zabola�o go mocno, a b�l ten z czasem mia� sta� si� znacznie dotkliwszy. A wi�c to tak wiele dla niej znaczy�o? Tak wiele, �e przez to wszystko, co istnia�o mi�dzy nimi, Jaelithe czu�a si� okaleczona, mia�a poczucie ni�szo�ci wobec dawnych towarzyszek. Lecz inna cz�� umys�u Simona, mniej ulegaj�ca emocjom, stan�a w jej obronie. Magia by�a ca�ym �yciem Jaelithe. Tak jak jej wszystkie siostry, Jaelithe szczyci�a si� swymi osi�gni�ciami, stosowanie magii sprawia�o jej rado��, a przecie� kiedy przysz�a do niego, s�dzi�a, �e w zespoleniu ich cia� utraci wszystko, co nadawa�o sens jej istnieniu. I w�a�nie to drugie przypuszczenie by�o najtrafniejsze! Simon wyci�gn�� r�k� do Jaelithe, cho� pragn�� wzi�� j� ca�� w ramiona. Rado�� Jaelithe, roz�wietlaj�ca ca�e jej cia�o, jak gdyby gdzie� g��boko w niej samej rozpali� si� jasny p�omie�, udzieli�a si� i jemu, kiedy mocno u�cisn�li sobie d�onie. - Jak...? - zacz��, ale przerwa�a mu gwa�townie: - To jest nadal we mnie - nadal! Och, Simonie, jestem nie tylko kobiet�, ale i czarownic�! Jaelithe upu�ci�a na pod�og� szat� przytrzymywan� drug� r�k� i si�gn�a ku piersi, szukaj�c tego, czego ju� nie nosi�a - klejnotu czarownicy, kt�ry zwr�ci�a na swoim weselu. Posmutnia�a nieco, gdy zda�a sobie spraw�, �e nie mia�a ju� narz�dzia, za pomoc� kt�rego mog�a pos�ugiwa� si� przepe�niaj�c� j� teraz energi�. Ale wkr�tce potem, szybko jak dawniej reaguj�c na otaczaj�c� j� rzeczywisto��, wysun�a d�o� z r�ki Simona i stan�a z lekko przechylon� na bok g�ow�, jak gdyby i ona przys�uchiwa�a si� czemu�. - Nie by�o sygna�u alarmowego. - Simon pochyli� si�, podni�s� z pod�ogi porzucon� szkar�atn� szat� i okry� ni� �on�. Jaelithe skin�a g�ow�. - Nie s�dz�, aby to by� atak. Ale - dzieje si� co� niepokoj�cego, co� z�ego. - Tak, ale gdzie... i co? Sta�a w tej samej pozie, jakby nadal przys�uchiwa�a si� czemu�, ale tym razem Simon wiedzia� ju�, �e Jaelithe nie pos�ugiwa�a si� zmys�em s�uchu, lecz odebra�a jak�� fal�, kt�ra dotar�a bezpo�rednio do jej umys�u, l on to odczu�, �w niepok�j, kt�ry szybko przerodzi� si� w ponaglenie do dzia�ania. Ale jakiego dzia�ania, gdzie, przeciw komu lub czemu skierowanego? - To Loyse! - szepn�a Jaelithe. Odwr�ci�a si� i podesz�a do skrzyni z odzie��. Ubiera�a si� r�wnie szybko, jak uprzednio Simon - lecz nie w codzienne, domowe szaty. Wyj�a ze skrzyni str�j z mi�kkiej sk�ry, noszony zwykle pod kolczug�, str�j �o�nierza. Loyse? Simon nie m�g� by� a� tak pewny, ale zaakceptowa� bez wahania jej s�owa. By�o ich czworo, czworo - dziwnie dobranych - bojownik�w o wolno�� Estcarpu, o ich w�asn� wolno�� od z�a, kt�re przyni�s� ze sob� Ko�der: Simon Tregarth - przybysz z innego �wiata; Jaelithe - czarownica z Estcarpu; Koris - wygnany z wyspy Gorm, zanim zapad�y nad ni� ciemno�ci, a teraz dow�dca gwardii, marsza�ek i seneszal* Estcarpu; i Loyse - dziedziczka Yerlaine, zamku rycerzyrozb�jnik�w, �upi�cych statki umy�lnie kierowane na przybrze�ne ska�y. Uciekaj�c przed ma��e�stwem z w�adc� Karstenu Yvianem, Loyse uwolni�a wi�zion� w Yerlaine Jaelithe i wsp�lnie z ni� dzia�aj�c potajemnie w Karsie, gotowa�a Yvianowi zgub� i zniweczenie wszystkich jego plan�w. P�niej Loyse w kolczudze, z mieczem i tarcz�, wzi�a udzia� w ataku na Gorm. I tam, w twierdzy Sippar, zar�czy�a si� z Korisem. Loyse, ta ma�a, blada dziewczyna, by�a w rzeczywisto�ci niezwykle silnym i dzielnym wojownikiem. A teraz telepatyczne wezwanie dotyczy�o niebezpiecze�stwa gro��cego w�a�nie Loyse! - Ale� ona jest w zamku Es - zaprotestowa� Simon, tak jak Jaelithe wk�adaj�c na siebie kolczug�, a zamek Es by� sercem Estcarpu i je�li wr�g odwa�y� si� tam uderzy�!... - Nie! - Jaelithe zn�w by�a ca�kowicie przekonana o s�uszno�ci swoich odczu�. - Tam jest morze - w tym wezwaniu jest mowa o morzu. - Koris? - Nie czuj� go, to wezwanie go nie dotyczy. Och, gdybym tylko mia�a m�j klejnot! - powiedzia�a z irytacj�, wk�adaj�c buty do konnej jazdy. A tak mam wra�enie, jak gdybym pr�bowa�a �ledzi� mg�� unoszon� przez wiatr. Mog� widzie� mg��, ale wszystko jest niewyra�ne, zamazane. Wiem tylko, �e Loyse jest w niebezpiecze�stwie, kt�re ma zwi�zek z morzem. - Mo�e to Ko�der? - Simon wypowiedzia� na g�os swe najg��bsze obawy. � Zarz�dca dworu (przyp. t�um.) � 10 - Nie, w tym wezwaniu nie wyczuwam pustki, charakterystycznej dla Kolderu. Ale szybka pomoc jest niezb�dna! Musimy jecha�, Simonie, w kierunku zachodnim i po�udniowym. Jaelithe odwr�ci�a si� i utkwi�a wzrok w �cianie, jak gdyby mog�a dojrze� przez ni� to, czego szuka�a. - Jedziemy - odpar� Simon. W kwaterach stanicy panowa�a jeszcze cisza, ale kiedy oboje biegli korytarzem w kierunku schod�w, us�yszeli odg�osy towarzysz�ce zmianie warty. Simon zawo�a�: - Wezwijcie jazd� pod bro�! Odpowiedzia� mu pe�en zaskoczenia okrzyk z do�u. Zanim razem z Jaelithe dotarli do po�owy schod�w, Simon us�ysza� piskliwy d�wi�k sygna�u alarmowego. Ten garnizon by� dobrze przygotowany do niespodziewanych wypad�w. Przez ca�� wiosn� i lato alarm bojowy rozbrzmiewa� wielokrotnie, a oddzia�y stra�y granicznej codziennie pe�ni�y s�u�b� patrolow� wzd�u� granicy z Karstenem. �o�nierze tworz�cy si�� uderzeniow�, kt�r� dowodzi� Simon, rekrutowali si� przewa�nie z uciekinier�w ze Starej Rasy. Zostali wygnani z Karstenu po wydaniu inspirowanych przez Ko�der rozkaz�w o bezwzgl�dnej eksterminacji wszystkich przedstawicieli tego ludu - mieli wi�c do�� powod�w, aby nienawidzi� rabusi�w i morderc�w, kt�rzy zagarn�li ich ziemie, a teraz w szybkich, morderczych napadach wypr�bowywali umocnienia Est-carpu. Estcarp stanowi� ostatnie schronienie ciemnow�osej, ciemnookiej rasy, nosicielki pradawnej wiedzy i obcej krwi, rasy, kt�rej kobiety w�ada�y moc� czarodziejsk�, a m�czy�ni byli zajad�ymi jak rozw�cieczone osy wojownikami. - Nie by�o sygna�u �wietlnego, panie. Ingvald, zast�pca Simona jeszcze z dawnych czas�w, gdy razem pe�nili s�u�b� patrolow� i walczyli w g�rach, oczekiwa� go na dziedzi�cu. Jae�ithe odpowiedzia�a za Simona: - To telepatyczne wezwanie, kapitanie. Uchod�ca z Karstenu spojrza� na ni� szeroko otwartymi oczami, lecz nie zaprotestowa�. � Atak, tutaj? - Nie. Niebezpiecze�stwo na zachodzie i po�udniu - odpar� Simon. - Jedziemy szybko, z po�ow� oddzia�u. Ty zostajesz tu jako dow�dca. Ingvald zawaha� si�, jak gdyby chcia� zakwestionowa� decyzj� Simona, lecz powiedzia� tylko: - Kompania Durstana mia�a patrolowa� dzisiaj wzg�rza i jest gotowa do wyjazdu. - To wystarczy - odpar� Simon. Jedna ze s�u��cych wybieg�a z korytarza trzymaj�c tac� pe�n� kromek �wie�o upieczonego chleba, a na ka�dej le�a� dymi�cy p�at mi�sa. Za s�u��c� bieg� ci�ko kuchcik z pe�nymi pucharami w d�oniach, rozbryzguj�c po drodze ich zawarto��. Jaelithe i Simon posilali si� na stoj�co, obserwuj�c, jak �o�nierze przygotowuj� si� do drogi sprawdzaj�c wierzchowce, bro� i torby z zapasami �ywno�ci. - Trzeba powiadomi� ��czniczk�! - Tu Simon us�ysza� cichy �miech zadowolonej z siebie Jaelithe. - Ona ju� wie! Gdybym tylko zn�w mia�a m�j klejnot, mogliby�my odes�a� j� do innych zaj��. Simon zamruga� oczami. Tak oto Jaelithe, nawet bez swego klejnotu, przekaza�a informacj� m�odej czarownicy, kt�ra pe�ni�a funkcj� ��czniczki z dow�dztwem armii Est-carpu! Wiadomo�� ta powinna ju� wkr�tce dotrze� do Rady Stra�niczek. Niewykluczone, �e Jaelithe b�dzie mog�a utrzymywa� ��czno�� podczas jazdy, aby w razie potrzeby meldowa� o sytuacji. Zacz�� teraz rozmy�la� o czekaj�cej ich drodze przez zachodnie i po�udniowe rejony Estcarpu - g�ry, nier�wny teren podg�rza, a na zachodzie - brzeg morza. Znajdowa�a si� tam jedna lub dwie ma�e wioski, targowiska, lecz nie by�o �adnej stanicy ani zamku. Wprawdzie rozmieszczono tam prowizoryczne stra�nice, jednak zbyt ma�e i zbyt oddalone od w�a�ciwego terytorium Estcarpu, aby przebywa�y w nich czarownice��czniczki. Tak wi�c ostrze�enia przekazywano sygna�ami �wietlnymi poprzez system zbudowanych na wzg�rzach wie� obserwacyjnych. Ale teraz nie zap�on�� �aden �wietlny sygna�. 12 Co tam robi�a Loyse? Dlaczego wyjecha�a z zamku Es i przyby�a na to pustkowie? - Zosta�a uprowadzona podst�pem - Jaelithe zn�w czyta�a w jego my�lach. - Chocia� nie mog� ci powiedzie�, jakiego podst�pu u�yto, wiem, w jakim celu to uczyniono... - To sprawka Yviana! - To logiczne wyja�nienie ka�dej akcji skierowanej przeciw dziedziczce Yerlaine. Wed�ug praw Karstenu Loyse by�a �on� Yyiana, chocia� ani on nigdy nie widzia� jej na oczy, ani ona jego. Dzi�ki temu ma��e�stwu w�adca Karstenu m�g� ro�ci� sobie prawa do zamku Yerlaine. Je�li Loyse dostanie si� w jego r�ce, zostan� spe�nione warunki transakcji, jak� Fulk przeprowadzi� w zamian za swoj� c�rk�. Wszystkie raporty donosi�y o rozruchach w Karstenie. Yvian - najemnik, kt�ry zdoby� w�adz� przy pomocy si�y zbrojnej - mia� przeciw sobie rozw�cieczone stare rody szlacheckie. B�dzie musia� energicznie przeciwstawi� si� ich wrogo�ci albo zwali si� pod nim jego ksi���cy tron. A Loyse pochodzi�a ze starego rodu i by�a spokrewniona z co najmniej trzema z najpot�niejszych rod�w magnackich. Pos�uguj�c si� ni� jako narz�dziem, cz�owiek tak uzdolniony jak Yvian m�g� wiele zdzia�a�, a teraz ksi��� musia� jak najszybciej zaprowadzi� porz�dek w Karstenie. Chocia� Simon wiedzia�, �e Estcarp nie zamierza� prowadzi� wojny poza swymi granicami - z wyj�tkiem Kolderu - ale Yvian nie da�by temu wiary. Ksi��� Karstenu musia� czu� si� bardzo niepewnie wiedz�c, �e zarz�dzona przez niego masakra Starej Rasy stanowi�a a� nadto wystarczaj�cy pow�d do skoncentrowania na nim zemsty czarownic. I za nic nie uwierzy�by zapewnieniom, �e nie zamierza�y go zaatakowa�. Tak, Loyse by�a jednocze�nie i cenn� broni�, i narz�dziem, kt�re Yvian za wszelk� cen� pragn�� dosta� w swoje r�ce, aby u�y� w krytycznej sytuacji. Wyjechali ze stanicy r�wnym k�usem, Jaelithe obok Simona na przedzie, a z ty�u dwudziestu ludzi Durstana tworzy�o gotowy w ka�dej chwili do walki zbrojny orszak. G��wna droga prowadzi�a na brzeg morza, odleg�y o jakie� 13 cztery godziny konnej jazdy. Przed upadkiem zaatakowanego przez Kolderczyk�w Sulkaru droga ta by�a jedn� z handlowych arterii Estcarpu, ��cz�c� p� tuzina wsi i jedno wi�ksze miasto z wolnym portem kupc�w-�eglarzy. Min�� ju� prawie rok od dnia, w kt�rym za�oga Sulkaru w ostatnim rozpaczliwym ge�cie wysadzi�a siebie i miasto w powietrze, grzebi�c pod gruzami tak�e wi�kszo�� si� wroga. Od tego czasu ruch na drodze, kt�r� jechali, znacznie si� zmniejszy� i wida� by�o wyra�ne oznaki zaniedbania - z wyj�tkiem miejsc, gdzie patrole stra�y granicznej usuwa�y przewr�cone drzewa i inne szkody wyrz�dzone przez burze. Dotarli wreszcie do Romsgarthu, miejsca spotka� rolnik�w z gospodarstw po�o�onych na zboczach pobliskich wzg�rz. Nie by� to jednak�e dzie� targowy i pojawienie si� oddzia�u stra�y granicznej wzbudzi�o zainteresowanie mieszka�c�w. Podczas szybkiego przejazdu przez miasto s�yszeli g�osy pytaj�ce o cel podr�y. Simon zobaczy�, �e Durstan da� r�k� znak stra�nikowi miejskiemu, i wiedzia�, �e pozostawiaj� za sob� czujny i gotowy do walki posterunek. By� mo�e ludziom ze Starej Rasy pisana by�a kieska, gdy na granicach szczerzyli k�y drapie�ni s�siedzi, ale nim odeszliby z tego �wiata, w ostatniej, decyduj�cej bitwie zabraliby ze sob� wielu wrog�w. �wiadomo�� tego faktu powstrzymywa�a jeszcze i Alizon, i Karsten od decyduj�cego posuni�cia, jakim by�aby totalna inwazja. Kilka mil za Romsgarthem Jaelithe ruchem r�ki da�a znak do zatrzymania si�. Podr�owa�a z ods�oni�t� g�ow�, zawiesiwszy he�m na ��ku siod�a. Teraz powoli odwr�ci�a g�ow� najpierw w praw�, p�niej w lew� stron�, jak gdyby wietrz�c trop. Ale Simon te� dostrzeg� ten �lad - niejasne poczucie zagro�enia, kt�re towarzyszy�o mu bez przerwy od momentu przebudzenia, by�o teraz niezwykle wyra�ne. - To tam! - powiedzia� wskazuj�c r�k� miejsce, gdzie od g��wnej drogi odchodzi�a �cie�ka przegrodzona przewr�conym drzewem. Na korze pnia widnia�o �wie�e zadrapanie. Jeden z �o�nierzy zsiad� z konia, by to zbada�. 14 - To �wie�e dra�ni�cie, od ko�skich kopyt - stwierdzi�. - Rozproszcie si�! - rozkaza� Simon. �o�nierze rozpierzchli si� tak, aby nie korzysta� z na p�l zamkni�tej dla ruchu �cie�ki i posuwali si� powoli do przodu w�r�d zaro�li i mi�dzy drzewami. Jaelithe ponownie w�o�y�a he�m. - Pospieszcie si�! Teren wy�mienicie nadawa� si� do -urz�dzenia zasadzki; atakowanie w tych warunkach graniczy�o z szale�stwem, ale Simon skin�� g�ow�. Cokolwiek sprowadzi�o ich tutaj, dochodzi�o do punktu kulminacji. Jaelithe �cisn�a pi�tami boki wierzchowca, przeskoczy�a powalone drzewo i pojecha�a naprz�d �cie�k�; Simon spi�� ostrogami konia, by j� dogoni�. Postronny obserwator m�g�by s�dzi�, �e by�o ich tylko dwoje, poniewa� ludzie Simona pozostali w tyle. Wiatr, kt�ry uderza� w twarze, ni�s� ze sob� zapach morza. Gdzie� przed nimi na wybrze�u znajdowa�a si� ma�a zatoka. Czy sta� tam statek - czekaj�cy specjalnie po to, aby szybko zabra� wi�nia, a potem zn�w wyp�yn�� na pe�ne morze czy w kierunku Karstenu? Co sprawi�o, �e Loyse znalaz�a si� w tak wielkim niebezpiecze�stwie? Zapragn�� nagle, by zn�w mie� u swego boku sokolnik�w i ich tresowane ptaki, kt�re mog�yby zbada�, co znajdowa�o si� przed nimi. Simon s�ysza�, �e jego ludzie zbli�aj� si� niemal bezszelestnie - byli ju� niedaleko - lecz w�tpi�, aby mogli pojawi� si� niepostrze�enie w tej okolicy. Jego ko� podrzuci� gwa�townie g�ow� i zar�a� dono�nie - z oddali odpowiedzia�o mu r�enie. Simon i Jaelithe wyjechali na ma�� ��k�, opadaj�c� �agodnie ku pla�y w zatoczce. Na ��ce pas�y si� dwa konie, na grzbietach mia�y puste siod�a. Daleko, zbyt daleko, aby mogli do niego dotrze�, na falach ko�ysa� si� statek, a silny wiatr wydyma� ju� jego malowany �agiel. Jaelithe zsiad�a z konia i podbieg�a ku kolorowej plamie widocznej wyra�nie na tle jasnego piasku. Simon pospieszy� za ni�. Zatrzyma� si�, patrz�c na le��c� kobiet� z dziwnie oboj�tn� i spokojn� twarz�, cho� obie jej d�onie by�y mocno zaci�ni�te na r�koje�ci wbitego w pier� miecza. Nie zna� jej. 15 - Kto to jest? - zapyta�. Jaelithe zmarszczy�a brwi: - Ju� j� kiedy� widzia�am. Pochodzi�a zza g�r. Mia�a na imi�... - wydoby�a je triumfalnie z pami�ci... - mia�a na imi� Bethora i kiedy� mieszka�a w Karsie! - Panie! - Simon zwr�ci� wzrok w stron�, sk�d przywo�ywa� go ruchem r�ki jeden z �o�nierzy. Podszed�, aby zobaczy�, co znajdowa�o si� na samym skraju zalewanego przez fale brzegu: na wbitej g��boko w piasek, stoj�cej na sztorc w��czni, zatkni�to �uskow� r�kawic�. �adne wyja�nienia nie by�y potrzebne. Karste�czycy byli tu i odp�yn�li, i chcieli, by wiedziano o tym w Estcarpie. Yvian otwarcie wypowiedzia� wojn�. Simon zacisn�� r�k� na r�kawicy - symbolu wyzwania - i �ci�gn�� j� z w��czni. NAPAD NA YERLAINE Promienie �wiat�a koncentrowa�y si� na le��cym po�rodku sto�u przedmiocie, przez co wydawa�o si�, �e pulsuje on w�asnym, pozbawionym �wiadomo�ci �yciem. A przecie� by�a to tylko zwyk�a, przepocona sk�rzana r�kawica, chroniona od g�ry metalowymi �uskami. - Wyjecha�a st�d dwa dni temu, ale nikt nie wie dlaczego... - Koris z Gormu wypowiedzia� te s�owa zimnym, oboj�tnym g�osem, kt�ry nie zawiera� �adnych ciep�ych uczu�, tylko nieodparte pragnienie zemsty. Sta� przy ko�cu sto�u, pochylony do przodu, zacisn�wszy a� do b�lu r�ce na trzonku bojowego topora. - Dowiedzia�em si� o tym wczoraj wieczorem, dopiero wczoraj! Dzi�ki jakim diabelskim sztuczkom zosta�a tam zwabiona? - Mo�emy przyj�� - odpar� Simon - �e to sprawka Karste�czyk�w i mo�emy domy�la� si�, dlaczego to uczynili. Pomy�la�, �e jest tu wi�cej ni� jedno "dlaczego", i napotkawszy wzrok Jaelithe wiedzia�, �e podziela jego przypuszczenia. G��bokie emocjonalne zaanga�owanie Korisa w spraw� porwania Loyse mog�o naruszy� delikatn� r�wnowag�, na kt�rej opiera�a si� obrona Estcarpu. Bo teraz nawet moc czarodziejska nie powstrzyma�aby m�odego seneszala od zamiaru udania si� na poszukiwanie Loyse, przynajmniej do chwili, kiedy zdo�a�by nieco och�on�� i zn�w m�g�by 17 trze�wo ocenia� zaistnia�� sytuacj�. Ale gdyby tamten statek uprowadzi� Jaelithe, czy on sam, Simon, zareagowa�by inaczej? - Kars musi pa��. - Koris wypowiedzia� te s�owa takim tonem, �e to nies�ychane o�wiadczenie zabrzmia�o jak zwyk�e stwierdzenie faktu. - Tak po prostu? - odparowa� Simon. Nie m�g� dopu�ci�, �eby Koris zrealizowa� sw�j bezsensowny zamiar przekroczenia granicy z takimi si�ami, jakie zdo�a�by w po�piechu zgromadzi�. - Tak, Kars musi pa��, ale w rezultacie dobrze przygotowanego planu, a nie bezmy�lnego ataku - powiedzia� z naciskiem. - Korisie - Jaelithe wyci�gn�a d�o� ku �wiat�u, skupionemu wok� r�kawicy Yviana - nie oceniaj zbyt nisko Loyse. Koris s�ucha� jej teraz uwa�nie - poprzez zas�on� b�lu i gniewu s�owa Jaelithe dotar�y do jego �wiadomo�ci. - Zbyt nisko? - powt�rzy�. - Przypomnij sobie Brianta. Nie rozdzielaj teraz w swoim umy�le tych dwojga, Korisie. "Briant i Loyse - jego �ona czarownica zn�w mia�a racj�" - pomy�la� z uznaniem Simon. Loyse - jako Briant, najemnik bez rodu i herbu - mieszka�a w Karsie razem z Jaelithe, czujnie strzeg�a jej w samej paszczy lwa i tak samo odwa�nie wzi�a udzia� w ataku na Sippar. A wcze�niej Loyse nie tylko uciek�a z Yerlaine, lecz tak�e uwolni�a stamt�d Jaelithe, cho� mia�a przeciw sobie ca�� pot�g� za�ogi zamku i jego pana. Loyse, kt�ra by�a te� Briantem, to nie s�aba dziewczyna, lecz inteligentna i pe�na inwencji kobieta o silnej woli. - Zgodnie z ich prawem ona nale�y do Yviana! - Bojowy top�r Korisa zakre�li� w powietrzu szeroki �uk i wbi� si� g��boko w st�, rozcinaj�c na dwoje �uskow� r�kawic� tak �atwo, jakby by�a wykonana ze zwyk�ej gliny. - Nie, mylisz si�, Korisie. Loyse nale�y wy��cznie do siebie i nic tego nie zmieni, chyba �e sarna zechce, aby sta�o si� inaczej - odpar�a spokojnie Jaelithe. - Nie wiem, jakiego podst�pu u�yli, by dosta� j� w swoje r�ce, ale 18 w�tpi�, �eby zdo�ali j� tam d�ugo zatrzyma� wbrew jej woli. A teraz, m�j dumny kapitanie, zastan�w si� g��boko nad tym, co ci teraz powiem. Napadnij na Kars, tak jak tego pragniesz, a wtedy Loyse stanie si� broni� w r�ku Yviana. Czy zapomnia�e� ju�, �e nadal s� tam pozosta�o�ci po sprowadzonej przez Kolderczyk�w zarazie, i czy chcia�by�, aby u�yto Loyse przeciw tobie? Koris zwr�ci� si� ku Jaelithe unosz�c do g�ry g�ow�, aby spojrze� jej w oczy - jak musia� czyni� zawsze z powodu niskiego wzrostu. Jego zbyt szerokie plecy by�y lekko przygarbione; przypomina� drapie�nika szykuj�cego si� do skoku. - Nie zostawi� jej tam - powiedzia� sil�c si� na spok�j. - My r�wnie� nie zamierzamy tego uczyni� - zgodzi� si� z nim Simon. - Ale zwr�� uwag� na nast�puj�ce fakty: oni w�a�nie b�d� oczekiwali, �e damy si� zwabi� na tak� przyn�t� i przygotowana dla nas pu�apka b�dzie gotowa. Koris zamruga� oczami: - Ach, tak? Do czego zmierzasz?! Mamy pozostawi� j� na pastw� losu, aby sama pr�bowa�a odzyska� wolno��? Moja pani jest bardzo dzielna - ale nie jest czarownic�. Nie mo�e te� walczy� - sama jedna - przeciw przewa�aj�cej sile wroga! Simon by� przygotowany na tak� reakcj� Korisa. Na szcz�cie przedtem, zanim Koris z orszakiem dotar� do Po�udniowej Stanicy, mia� tych kilka godzin, aby m�c w spokoju przemy�le� dalszy spos�b post�powania. Teraz rozwin�� na stole pergaminow� map�: - Nie udamy si� bezpo�rednio do Karsu. Nie mogliby�my tam dotrze� bez zabrania ze sob� ca�ej armii, a i tak musieliby�my przebija� si� si��. Nasza przednia stra� wkroczy do tego miasta na zaproszenie Yviana. - Pod os�on� bojowego rogu? Zmiany postaci...? - zapyta� Koris. Nie by� ju� tak wrogo usposobiony i zaczyna� my�le� spokojnie. - Do pewnego stopnia - odpar� Simon. - Udamy si� tu... - wskaza� Korisowi punkt na mapie. Wszystko to wi�za�o si� z pewnym ryzykiem. Ju� od kilku tygodni my�la� o przeprowadzeniu takiej operacji, ale 19 dotychczas uwa�a�, �e mia�a zbyt ma�� szans� powodzenia. Natomiast teraz, kiedy potrzebowali punktu oparcia przeciw Karstenowi, uzna�, �e jest to najlepszy plan, jaki mo�na by�o wymy�li�. Koris uwa�nie przyjrza� si� mapie. - Yerlaine! - Spojrza� pytaj�co na Simona. - Yvian chce mie� Yerlaine, chcia� tego od samego pocz�tku. By� to jeden z powod�w, dla kt�rych po�lubi� Loyse. N�c� go nie tylko skarby zrabowane przez nadmorskich rozb�jnik�w - pami�taj, �e jego ludzie s� najemnikami i musz� by� op�acani, kiedy brak widok�w na �upy. Przede wszystkim ten zamek mo�e sta� si� doskona�� baz� do prowadzenia dzia�a� zaczepnych przeciw nam. Poza tym Yvian potrzebuje skarb�w Yerlaine, gdy� wyczerpa�y si� ju� �upy zrabowane podczas masakry Starej Rasy. Fulk post�powa� bardzo m�drze nie puszczaj�c si� na ziemie Yviana. Przypu��my jednak, �e... - Przehandlowa�by Yerlaine za Loyse! Chcesz powiedzie�, �e tak w�a�nie post�pimy?! - Przystojn� twarz Korisa wykrzywi� gniew. - Pozw�lmy Yyianowi uwierzy�, �e zdo�a zagarn�� Yerlaine bez niepotrzebnych k�opot�w - odpar� spokojnie Simon. Po czym om�wi� szczeg�owo sw�j plan zdobycia Yerlaine. Gniew znik� z twarzy Korisa, zast�pi�o go skupienie, gdy stara� si� dostrzec s�abe punkty proponowanej operacji. Nie przerywa� Simonowi, gdy ten ��czy� informacje uzyskane przez stra�nik�w granicznych i sokolnik�w z posiadan� wiedz� o tym sposobie prowadzenia wojny. � Statek, kt�ry rozbije si� na ska�ach, sk�oni za�og� Yerlaine do wyj�cia na brzeg w poszukiwaniu �up�w. Fulk na pewno postawi w zamku wartownik�w, ci jednak nie b�d� pilnowali tajemnych przej��, o istnieniu kt�rych nie wie sam pan zamku. Loyse zna�a te przej�cia i przekaza�a sw� wiedz� mojej pani. Jeden z naszych oddzia��w przedostanie si� podziemnym tunelem do �rodka i opanuje Yerlaine. Potem unieszkodliwimy tych, kt�rzy opu�cili zamek. 20 - Ale to wszystko b�dzie wymaga�o czasu, burzy - we w�a�ciwym dniu i przys�owiowego �utu szcz�cia - zaoponowa� Koris. Simon wiedzia� jednak, �e s� to zastrze�enia formalne; m�ody seneszal na pewno zaakceptuje jego plan. Tak oto niebezpiecze�stwo nieprzemy�lanego ataku na Karsten na razie zosta�o za�egnane - przynajmniej do czasu, p�ki Koris b�dzie zaj�ty zdobywaniem Yerlaine. - Przygotowania zajm� mniej czasu, ni� my�lisz, Korisie. - Simon zwin�� map�. - Ju� od-kilku dni wprowadzamy ten plan w �ycie. Wys�a�em wie�ci do sokolnik�w, kt�rzy obsadzili szczyty g�r. W�r�d moich ludzi s� zwiadowcy, kt�rzy znaj� ka�d� �cie�k� w okolicy Yerlaine. Sulkarczycy b�d� stanowili za�og� jednego z wrak�w z Sipparu. Kiedy statek ten otrzyma nowe �agle, jako tako utrzyma si� na powierzchni morza, a g��boko zanurzony dziurawy kad�ub b�dzie sprawia� wra�enie, �e �adownie s� pe�ne towar�w. Pop�ynie pod bander� kupc�w z Alizonu. Co si� za� tyczy burzy... Jaelithe roze�mia�a si�: - Ach, ta burza! Czy zapomnia�e� ju�, �e nam, czarownicom, pos�uszne s� i fale, i wiatr, Simonie? Dopilnuj�, �eby� mia� t� swoj� burz� we w�a�ciwym czasie. - Ale przecie�... - Koris spojrza� pytaj�co na Simona. - A wi�c uwa�asz, �e nie w�adam ju� moc� czarodziejsk�, Korisie? Zapewniam ci�, �e jest zupe�nie inaczej! - powiedzia�a rado�nie Jaelithe. - Niech tylko zwr�c� mi m�j klejnot, a udowodni� ci to w spos�b nie budz�cy �adnych w�tpliwo�ci. Kiedy ty, Simonie, udasz si� ku granicy i b�dziesz zastawia� sid�a na Fulka, ja pospiesz� do Es po to, co zn�w jest mi niezb�dne. Simon bez s�owa skin�� g�ow�. Ale gdzie� g��boko poczu� na nowo dawny k�uj�cy b�l. To w�a�nie dla niego Jaelithe wyrzek�a si� swego klejnotu i - jak si� w�wczas wydawa�o - uczyni�a to z rado�ci�. Ale teraz, kiedy stwierdzi�a, �e wcale nie utraci�a swych zdolno�ci czarodziejskich, �e po�wi�cenie wcale nie by�o po�wi�ceniem, odsun�a si� od niego nak�adaj�c dawn� mask� na te obszary swojej 21 psychiki, kt�re niegdy� przed nim ods�oni�a. Jak przys�owiowy miecz Damoklesa zawis� nad nimi cie� roz�amu. Przeszy� go zimny dreszcz. Czy rozd�wi�k miedzy nimi si� pog��bi, cie� stanie si� �cian�, kt�ra rozdzieli ich na zawsze? Z wysi�kiem odrzuci� natarczywe my�li. Teraz musia� my�le� tylko o Yerlaine. Simon rozes�a� na wszystkie strony wezwania do stawienia si� pod bro� - nie kodem �wietlnym, kt�ry m�g�by zaalarmowa� karste�skich szpieg�w - ale tam, gdzie to by�o mo�liwe, za po�rednictwem czarownic-��czniczek, gdzie indziej za� - poprzez konnych pos�a�c�w. Za�ogi nadgranicznych stra�nic zosta�y zmniejszone - tu pi�ciu ludzi, tam dziesi�ciu czy dwunastu. Wybrani do akcji �o�nierze opuszczali stra�nic� w niewielkich grupach, jak gdyby udawali si� na codzienny patrol wzd�u� granicy. Rozproszeni w g�rach, mieli czeka� na dalsze rozkazy. Koris porozumia� si� z Annerem Osberikiem, przyw�dc� Sulkarczyk�w, kupc�w-�eglarzy, dla kt�rych po upadku ich miasta macierzystym portem sta� si� Es. Zamierzano z Gormu uczyni� baz�. Ale ludzie nadal stronili od wyspy, z wymar�ym miastem Sipparem, gdzie Stra�niczki Estcarpu na zawsze zamkn�y dost�p do kolderskiej twierdzy, aby nikt nie wykorzysta� w z�ym celu ogromnej wiedzy przybysz�w z innego �wiata. Ojciec Annera zgin�� w Sulkarze, a jego nienawi�� do Kolderczyk�w i ich sprzymierze�c�w by�a g��boka jak morze i tak rozleg�a jak jego wiedza o wiatrach i pr�dach morskich. Je�eli Anner, tak jak inni Sulkarczycy, nie potrafi� - wzorem czarownic z Estcarpu - kontrolowa� sztorm�w, to nie l�ka� si� ich i �eglowa� po morzach przy najgorszej pogodzie! Ju� od dawna i on, i inni Sulkarczycy domagali si� od w�adz Estcarpu wyst�pienia przeciw wsp�lnemu wrogowi. Planowana niebezpieczna gra - z zamkiem nadmorskich rozb�jnik�w jako przyn�t� - powinna przypa�� im do gustu. Realizacja planu by�a w pe�nym toku, pozosta�o ju� tylko ustalenie daty ataku. Simon le�a� na skraju stromej ska�y, uwa�nie obserwuj�c okolic� przez soczewk� z przezroczystego kwarcu - miejscowy odpowiednik polowej 22 lornetki. Chocia� niebo si� zachmurzy�o, nie by�o mg�y, kt�ra przes�ania�aby widok na okr�g�e mury obronne i dwie wysokie wie�e zamku Yerlaine. Niedaleko od brzegu morza widzia� wyra�nie jedn� z ostrych jak k�y raf, na kt�rych rozbija�y si� zwabione przez nadmorskich rozb�jnik�w statki. Zgodnie z planem w�a�nie tam mia� rozbi� si� wrak obsadzony przez ludzi Annera. Rafa ta by�a na tyle oddalona od zamku, �eby odci�gn�� za�og� daleko od mur�w obronnych, lecz znajdowa�a si� dostatecznie blisko brzegu, aby wyprawa po oczekiwane �upy nie wyda�a si� zbyt ryzykowna. Szare niebo i wilgo� w powietrzu zapowiada�y sztorm, ale do ataku na zamek konieczna by�a kontrola nad �ywio�ami. Simon lustrowa� teren, ale my�lami by� daleko. Jaelithe promieniuj�c rado�ci� uda�a si� do zamku Es do Stra�niczek, mimo wszystko by�a czarownic�. Dot�d jednak nie otrzyma� od niej wie�ci, ani listownie, ani za po�rednictwem telepatii. Chwilami wydawa�o mu si�, �e tygodnie sp�dzone wsp�lnie w Po�udniowej Stra�nicy to tylko sen, �e nigdy nie zrealizowa�y si� jego najskrytsze marzenia, o istnieniu kt�rych dowiedzia� si� dopiero wtedy, gdy po raz pierwszy wzi�� w ramiona kochan� kobiet�. Dzi�ki Jaelithe odkry� krain� ponad ziemi� i gwiazdami, ponad w�asnym jestestwem - lecz dotrze� do niej mo�na by�o tylko we dwoje. Strach przed utrat� Jaelithe, obawa przed rozstaniem na zawsze, gn�bi�y go coraz bardziej. Nie, nie m�g� dopu�ci�, aby te uczucia zaw�adn�y nim ca�kowicie, gdy� tak jak Koris m�g�by porzuci� wszystkie obowi�zki, aby uda� si� na poszukiwanie ukochanej kobiety. A czasu mieli tak niewiele! "Musimy uderzy� tej nocy" - pomy�la� chowaj�c soczewk� do wewn�trznej kieszonki pasa. Przed wyjazdem do stolicy Jaelithe przekaza�a mu wszystko, co wiedzia�a o podziemnych tunelach prowadz�cych do Yerlaine. Minionej nocy Simon wraz z Ingvaldem i Durstanem zszed� do jaskini, z kt�rej bra�y pocz�tek owe tunele. Odkryli tam zrujnowany o�tarz zbudowany ku czci bog�w, kt�rych wyznawcy dawno obr�cili si� 23 w proch. Wszyscy trzej odczuli uciskiem w gardle obecno�� nieznanej mocy, kt�ra nadal trwa�a w jaskini. Simon, jako szczeg�lnie wra�liwy na zjawiska paranormalne, najwy�szym wysi�kiem woli opanowa� dr�enie ca�ego cia�a. Wielu r�norodnych si� nadprzyrodzonych u�ywano w przesz�o�ci na tym ponurym l�dzie bardzo starego �wiata. Simon zsun�� si� z wyst�pu skalnego, s�u��cego mu za punkt obserwacyjny i zszed� do kotlinki, gdzie trzej zwiadowcy ze stra�y granicznej i jeden z sokolnik�w siedzieli ze skrzy�owanymi nogami, jakby chcieli si� ogrza� przy ognisku, kt�rego nie �mieli rozpali�. - Czy s� jakie� wie�ci? - zapyta�, chocia� pomy�la�, �e to pytanie jest pozbawione sensu. Przecie�, gdyby Jaelithe wr�ci�a, wiedzia�by o tym. Ale jeden ze zwiadowc�w, m�ody ch�opiec w sk�rzanym odzieniu i kolczudze zwiadowcy poderwa� si� i powiedzia�: - Jest wiadomo�� od seneszala, panie. Kapitan Osberic donosi, �e statek got�w do drogi. Spu�ci go na wod� na dany sygna�, ale nie wie, jak d�ugo utrzyma si� sprzyjaj�cy wiatr. Simon r�wnie� nie wiedzia�. Jaelithe nie wr�ci�a... Musz� wi�c zaryzykowa� i zaatakowa� Yerlaine podczas prawdziwego sztormu, nie kontrolowanego za pomoc� czar�w. Powinni uczyni� to dzi� wieczorem lub jutro rano. W g�rze nad nimi rozleg� si� przenikliwy ptasi okrzyk i czarnobia�y sok�, oczy i uszy sokolnika Unkara. zni�y� lot i usiad� na r�ku swego pana. - Seneszal nadje�d�a - zameldowa� Unkar. Simon nigdy nie m�g� zrozumie� wi�zi ��cz�cej sokolnik�w z ich ptakami, lecz wieloletnie do�wiadczenie nauczy�o go, �e zwiad prowadzony za pomoc� tresowanych soko��w by� znacznie bardziej efektywny, a uzyskane informacje o wiele dok�adniejsze ni� te, kt�re zdobywali najbardziej do�wiadczeni zwiadowcy. Seneszal kr��y� w poszukiwaniu zdobyczy i tym razem Simon b�dzie musia� si� zgodzi� na jego nalegania. Ale gdzie by�a Jaelithe? Mimo niekszta�tnej budowy cia�a Koris porusza� si� bardzo zr�cznie - jak przysta�o na do�wiadczonego �o�- 24 nierza. Mia� na sobie kolczug�, na g�owie - uskrzydlony he�m, chocia� top�r bojowy, kt�ry zabra� z grobowca legendarnego boga-ptaka Yolta, by� zawini�ty w podr�ny p�aszcz. Jego przystojna twarz, tak nie pasuj�ca do nieforemnego cia�a, mia�a ponury i zaci�ty wyraz. - Atakujemy dzi� w nocy! Anner m�wi, �e fale i wiatr b�d� nam sprzyja�. Nie mo�e obieca�, �e tak b�dzie p�niej. - Zawaha� si� i doda� �ciszonym g�osem: - Z p�nocy nie ma �adnej wie�ci. - Niech tak b�dzie! Przeka� wiadomo�� o ataku, Waldisie. Ruszamy o zmroku - rozkaza� Simon. Ch�opiec znikn�� w�r�d ska� szybko jak strza�a. W w�skim otworze he�mu o kszta�cie ptasiej g�owy ukaza�a si� twarz Unkara. - Wkr�tce b�dzie pada�o. Deszcz r�wnie� nam pomo�e. Do zobaczenia o zmroku, Stra�niku Po�udniowej Granicy - dorzuci�. Z soko�em na r�ku Unkar poszed� w �lad za Waldisem, aby przyprowadzi� swoich ludzi na wyznaczone miejsce. Tego dnia nie ogl�dali zachodu s�o�ca - chmury ca�kiem zas�oni�y niebo. Fale stawa�y si� coraz wi�ksze. Ju� wkr�tce Osberic wypu�ci na morze sw�j statek-pu�apk�. Rozb�jnicy z Yerlaine mieli trzy punkty obserwacyjne - dwa na rafach, trzeci na centralnej wie�y zamku. W sztormow� pogod� na pewno wszystkie zostan� obsadzone przez ludzi Fulka. Ci z posterunk�w na rafach nic nie zobacz�, ale z wie�y mo�na by�o tak�e obserwowa� i ten teren, po kt�rym mieli przej�� �o�nierze Estcarpu. Dlatego Simon niepokoi� si�, chocia� uprzednio wszyscy dok�adnie zapoznali si� z ka�dym za�amaniem terenu, w kt�rym mogliby si� ukry�. Ulewny deszcz zapewni�by im dodatkow� os�on�. Ale sztormowy wiatr pocz�� wia�, zanim si� rozpada�o. Dlatego tylko pod os�on� mroku stra�nicy graniczni i sokolnicy dotarli do jaskini. Nagle co� zab�ys�o w ciemno�ciach i Simon us�ysza� pe�en zaskoczenia okrzyk Korisa. Ostrze bojowego topora Yolta ja�nia�o jak latarnia. Simon czu�, jak ro�nie nat�enie nieznanej energii, emanuj�cej ze zrujnowanego o�tarza, energii, kt�rej nie umia� opisa�, lecz obawia� si� jej instynktownie. 25 - �wiat�o walki! - Koris roze�mia� si� nieweso�o. - Dzi�kuj� ci, Yolcie, za t� dodatkow� �ask�! - Id� naprz�d! - rozkaza� Simon. - Sam nie wiesz, jakie si�y mo�esz tu obudzi� za po�rednictwem tego topora. Szybko znale�li wej�cie do podziemnego tunelu. Miejsce to by�o tak na�adowane elektryczno�ci�, �e Simon czu� mrowienie w ca�ym ciele. �wiat�o podr�nych latarni o�wietla�o �ciany tunelu pokryte t�ustymi smugami wilgoci, z ka�dym krokiem powietrze stawa�o si� coraz ci�sze, przesycone woni� zgnilizny i ple�ni. Pod ich stopami pod�oga wibrowa�a zgodnie z rytmem uderzaj�cych o ska�y fal. Dotarli wreszcie do schod�w, gdzie srebrzyste �lady przecina�y si� i krzy�owa�y na kamieniach, jakby od niezliczonych pokole� ogromne nagie �limaki urz�dzi�y tu sobie go�ciniec. Szli wci�� wy�ej i wy�ej. Wiedza Jaelithe i oparta na jednym pospiesznym przebyciu kt�rego� z tuneli by�a powierzchowna. Simon zapragn�� obecno�ci Loyse, kt�ra odkry�a i zbada�a ca�y ten labirynt tajemnych przej�� i mog�aby wskaza� im w�a�ciw� drog� do wn�trza zamku. Musz� jednak zadowoli� si� posiadanymi informacjami: tunel, kt�rym teraz szli, prowadzi� do komnaty w jednej z wie�, dawnej komnaty Loyse. Stamt�d spr�buj� zdoby� fortec� Fulka od �rodka - pod warunkiem, �e wi�kszo�� garnizonu b�dzie zaj�ta gdzie indziej. Simon przesta� liczy� stopnie. Nadal pi�trzy�y si� przed nimi, ale mieli przed sob� komnat� Loyse. Od strony tunelu drzwi komnaty by�y zamkni�te na zwyk�� zasuw�. Na szcz�cie budowniczy nie zamaskowa� uchwytu. Simon poci�gn�� za ga�k� do do�u i owalne drzwi si� otworzy�y. W komnacie panowa� mrok. W �wietle latarni dostrzegli ubo�uchne wyposa�enie - �o�e z baldachimem i dwa kufry na odzie�, jeden u st�p �o�a, drugi pod w�skim jak szczelina oknem, za kt�rym wy� sztormowy wiatr. Hjit - Sygna�! - Simon nie potrzebowa� wydawa� tego rozkazu. Jeden z gwardzist�w Korisa wskoczy� na stoj�cy pod oknem kufer i otworzy� okiennic�. Wtedy w um�wiony spos�b jednocze�nie rozb�ys�y wszystkie latarnie, daj�c Annerowi Osberikowi sygna� do rozpocz�cia akcji. Teraz, 26 musieli czeka�, a� sygna� o rozbiciu si� rzekomego statku kupieckiego obudzi za�og� zamku. Czas oczekiwania d�u�y� si� wszystkim niemi�osiernie. Dwa ma�e oddzia�y, jeden pod wodz� Ingvalda, drugi - Unkara, powr�ci�y do tunelu, aby lepiej zbada� otoczenie. Unkar zameldowa� o odkryciu innych drzwi, prowadz�cych do pustej sypialni - mieli wi�c zapewnion� drug� drog� odwrotu. Simon w my�lach, dla zabicia czasu, wylicza� wszystkie okoliczno�ci, kt�re mog�y pokrzy�owa� ich plany. Fulk by� przygotowany do odparcia ataku z zewn�trz: jak odkryli niedawno, mia� swoich zwiadowc�w na pobliskiej prze��czy. Lecz wed�ug s��w Loyse nikt w zamku nie wiedzia� o istnieniu systemu podziemnych tuneli. - No, nareszcie... - kto� w pobli�u odetchn�� z ulg�, gdy ku zaskoczeniu wszystkich tu� nad ich g�owami wybuch�a g�o�na wrzawa. - To jest to! Sygna� o rozbiciu statku! To wyp�dzi te szczury z nor! - Koris w podnieceniu chwyci� Simona za rami�, potem pu�ci� je i rzuci� si� ku drzwiom komnaty. NOC W KARSIE Cierpliwo��, tutaj niezb�dna by�a cierpliwo��. Dawno temu Loyse nauczy�a si� by� cierpliwa. A teraz cierpliwo�� musi jej pom�c broni� si� przeciwko uczuciu d�awi�cego za gard�o strachu i parali�uj�cej ca�e cia�o paniki. W tej beznadziejnej sytuacji jej jedynymi atutami by�y cierpliwo��, opanowanie i przytomno�� umys�u. Spok�j panowa� w komnacie, w kt�rej wreszcie pozostawiono j� sam�. Nie potrzebowa�a wstawa� z krzes�a, aby upewni� si�, �e zamkni�to starannie zar�wno drzwi, jak i okiennice. Zerwano nawet zas�ony znad �o�a, aby nie zrobi�a sobie nic z�ego. Ale ona wcale nie mia�a takich zamiar�w - wr�cz przeciwnie. Na ustach Loyse zago�ci� blady u�miech, lecz nag�y b�ysk w jej oczach nie by� oznak� rozbawienia. Czu�a si� bardzo �le i w sytuacji, kiedy od czasu do czasu cala komnata wok� niej zdawa�a si� obraca� z osza�amiaj�c� szybko�ci�, nie mog�a my�le� logicznie. Na pok�adzie statku, kt�ry wi�z� j� do Karstenu, dr�czy�y j� md�o�ci, a potem od d�u�szego czasu nic nie mia�a w ustach. Od jak dawna? Zacz�a jak dziecko liczy� na palcach, po kolei zaginaj�c je, usi�uj�c przypomnie� sobie ka�dy miniony dzie�. Od trzech, czterech, a mo�e pi�ciu dni? Na zawsze wry�a si� w jej pami�� twarz ciemnow�osej kobiety, kt�ra przyby�a do niej do zamku Es z jak�� wiadomo�ci�. Ale jak�? 28 Loyse usi�owa�a przypomnie� sobie dok�adnie tamto spotkanie. Strach mocniej �cisn�� j� za gard�o, kiedy zrozumia�a, �e owe zaniki pami�ci nie by�y rezultatem choroby morskiej i szoku wywo�anego porwaniem, ale �wiadomej blokady pami�ci, kt�ra nie mia�a nic wsp�lnego z jej stanem zdrowia czy uczuciami. Tamta kobieta... nazywa�a si� Bethora! Ogarn�a j� rado��, gdy przypomnia�a sobie imi� nieznajomej. To w�a�nie Bethora nak�oni�a j� do opuszczenia Es. Przekaza�a Loyse jak�� wiadomo��... Ale co to by�a za wiadomo�� i od kogo? Dlaczego w takiej tajemnicy przed wszystkimi wyjecha�a z Es z Bethora? Niejasno przypomina�a sobie jazd� le�nym traktem, p�niej szalej�c� w nocy burz�, podczas kt�rej kry�y si� w�r�d ska�. A potem, potem ��k�, �agodnie opadaj�c� ku morzu, gdzie d�ugo czeka�y. Dlaczego? Dlaczego przez ca�y czas nie czu�a niepokoju, �adne przeczucie nie ostrzeg�o jej przed niebezpiecze�stwem? Czy rzucono na ni� czar? Czy jej zachowaniem kierowa�a czyja� wola, wola osoby w�adaj�cej moc� czarodziejsk�? Nie, nie mog�a w to uwierzy�! Czarownice z Est-carpu by�y jej przyjaci�kami, nie wrogami. Teraz kiedy zdo�a�a usystematyzowa� te fragmentaryczne wspomnienia, Loyse zrozumia�a, �e Bethora dzia�a�a wtedy w po�piechu i zachowywa�a si� jak uciekinier na terytorium wroga. Czy i Karsten mia� swoje czarownice? Loyse przycisn�a lodowato zimne d�onie do poblad�ych policzk�w. To niemo�liwe! W Karstenie nie by�o czarownic od czasu masakry wszystkich przedstawicieli Starej Rasy. A przecie� nie mia�a w�tpliwo�ci, �e uprowadzono j� za pomoc� czar�w na pok�ad statku, kt�ry uwi�z� j� do Karstenu. By�o tam co� wi�cej, co� zwi�zanego z post�powaniem Bethory. Co� bardzo wa�nego... Gryz�c palce, walcz�c z uczuciem md�o�ci i zawrotami g�owy, Loyse usilnie stara�a si� przypomnie�... W ko�cu ujrza�a oczami duszy tak� scen�: Bethora krzycza�a - najpierw b�agalnie, potem z gniewem i rozpacz� - chocia� Loyse zapami�ta�a raczej ton jej g�osu ni� s�owa. A potem jeden z m�czyzn, kt�rzy 29 przyp�yn�li statkiem, niedba�ym ruchem wbi� jej w pier� sw�j miecz. Bethora cofn�a si�, zacisn�a r�ce na r�koje�ci miecza tak mocno, �e jego w�a�ciciel nie m�g� wyrwa� go z rany. Potem pad� jaki� rozkaz i inny m�czyzna pochyli� si� nad cia�em Bethory, poszpera� w jej podr�nej tunice i wyprostowa� si�, trzymaj�c w zaci�ni�tej d�oni jaki� przedmiot. Loyse nie dostrzeg�a, co to by�o. Bethora wyda�a j� w r�ce Karste�czyk�w, a ci odp�acili jej za to �mierci�. Ale do uprowadzenia Loyse z Estcarpu Bethora u�y�a jakiej� nie znanej c�rce Fulka broni. Zreszt� zastanawianie si�, w jaki spos�b tego dokonano, nie mia�o �adnego sensu. To si� ju� sta�o... Loyse z wysi�kiem odj�a d�o� od ust i opar�a na kolanie. Znajdowa�a si� w Karsie, w r�kach Yviana. Je�li przyjaciele z Estcarpu starali si� j� odnale��, mogli tylko snu� przypuszczenia, dok�d zosta�a uprowadzona. Co si� za� tyczy uwolnienia jej st�d... Do pokonania Karste�czyk�w nale�a�oby zmobilizowa� ca�� armi�, tak� armi�, jakiej Estcarp nie m�g� wystawi� na polu bitwy. Loyse wielokrotnie przys�uchiwa�a si� posiedzeniom rady wojennej i wiedzia�a, w jak niebezpiecznej sytuacji znajdowa� si� Estcarp. Je�li dow�dztwo armii ogo�oci kraj z �o�nierzy, aby zaatakowa� Karsten, z p�nocy na Estcarp uderz� Alizo�czycy. Kiedy� w Verji laine by�a zupe�nie sama, mia�a przeciw sobie ca�� pot�g� swego ojca i �adnych przyjaci� w�r�d mieszka�c�w tej smaganej przez morskie fale twierdzy. Teraz zn�w by�a sama w�r�d wrog�w. Gdyby tylko usta�y md�o�ci i zawroty g�owy - mog�aby wtedy my�le� w spos�b bardziej logiczny i klarowny. Ale wystarczy� tylko jeden ruch, a pod�oga pod jej zakurzonymi butami do konnej jazdy zdawa�a si� unosi� i opada�, ko�ysa� jak pok�ad tamtego statku. Drzwi otwar�y si�, w ciemno�ci rozb�ys�o jaskrawe �wiat�o przeno�nej lampy o�lepiaj�c na chwil� Loyse. Musia�a zmru�y� oczy, aby dojrze� przybysz�w. By�y to trzy kobiety, dwie w liberii domu ksi���cego - jedna trzyma�a w r�ku lamp�, druga - tac� z jedzeniem. Ale kim by�a ta trzecia kobieta o wysmuk�ej sylwetce, z zarzuconym na g�ow� i ramiona szalem, zas�aniaj�cym twarz...? S�u��ce postawi�y na stole lamp� i tac� i odesz�y, zamykaj�c za sob� drzwi. Dopiero w�wczas trzecia kobieta podesz�a ku �wiat�u, zsun�a z g�owy szal i spojrza�a Loyse w oczy. By�a wy�sza ni� dziewczyna z Yerlaine i bardzo pi�kna. Na jasnych w�osach, u�o�onych w wymy�ln� fryzur�, nosi�a siatk�, ozdobion� drogimi kamieniami. Klejnot�w mia�a na sobie zreszt� wi�cej - naszyjnik, pasek, na ramionach bransolety na�o�one na obcis�e r�kawy, pier�cienie na palcach obu r�k. Sprawia�o to wra�enie, �e w�o�y�a wszystkie posiadane ozdoby, aby onie�mieli� patrz�cego. Ale kiedy Loyse spojrza�a w spokojne oczy i na pogodn� twarz nowo przyby�ej, pomy�la�a, �e ta pi�kna kobieta nosi�a cenne ozdoby, poniewa� tego w�a�nie od niej oczekiwano. Dla spotkania z "ksi�n�" Karstenu kochanka Yviana nie musia�a poprawia� swego samopoczucia i wk�ada� na siebie wszystkich tych kosztownych b�yskotek. Teraz podesz�a do sto�u, wzi�a lamp� w iskrz�c� si� pier�cieniami d�o� i unios�a j� do g�ry, bezceremonialnie mierz�c Loyse wzrokiem. To zabola�o, ale dziedziczka Yerlaine nie da�a nic po sobie pozna�. Loyse nie mog�a r�wna� si� urod� z tamt� kobiet�. Nie mog�a te� by� dumna ze swej inteligencji, gdy� pani Aldis s�yn�a ze zr�cznych intryg w m�tnym bajorze, jakim by� dw�r Yviana. - Musisz by� czym� wi�cej, ni� wskazuje na to tw�j wygl�d - Aldis pierwsza przerwa�a milczenie. - Tylko jest to bardzo g��boko ukryte, wasza wysoko�� - doda�a drwi�co. Trzymaj�c nadal w r�ku lamp�, Aldis z�o�y�a pe�en gracji uk�on: - Kolacja na stole, wasza wysoko��. Racz �askawie posili� si�. Bez w�tpienia dania, kt�re ci ostatnio podawano, po tym jak zmuszono ci� do przerwania g�od�wki, nie nale�a�y do najsmaczniejszych. Aldis ponownie postawi�a lamp� na stole i odsun�a krzes�o. Ca�e jej zachowanie by�o pe�nym subtelnej pogardy na�ladownictwem szacunku okazywanego przez s�u��c� swej pani. Loyse nic nie odpowiedzia�a i nie ruszy�a si� z miejsca, tote� Aldis udaj�c zak�opotanie, po�o�y�a palec na ustach, a potem u�miechn�a si�. 31 - Och, wydaje si�, �e jeszcze nie zosta�am przedstawiona waszej wysoko�ci, prawda? Nazywam si� Aldis i mam zaszczyt powita� ci� w twoim mie�cie Karsie, gdzie wszyscy od tak dawna czekali na ciebie. A teraz, czy wasza wysoko�� raczy zje�� kolacj�? - Czy nie jest to raczej twoje miasto Kars? - Loyse nie zaakcentowa�a �adnego ze s��w, zapyta�a tak naiwnie i prostodusznie, jak mog�oby uczyni� to dziecko. Pomy�la�a, �e b�dzie dobrze, je�li kochanka Yviana uzna jego �on�, zmuszon� do zawarcia tego ma��e�stwa, za niezbyt rozgarni�t�. Aldis u�miechn�a si� promiennie: - To tylko z�o�liwe pom�wienia i plotki, kt�re nigdy nie powinny dotrze� do uszu waszej wysoko�ci. Kiedy brak gospodyni, musi by� kto�, kto dopilnuje, aby wszystko zosta�o wykonane zgodnie z wol� jego ksi���cej wys