2416
Szczegóły |
Tytuł |
2416 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2416 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2416 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2416 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joanna Chmielewska
Wszystko czerwone
SPIS OS�B
�ywych, martwych i poszkodowanych
1. ALICJA - wstrz�saj�co go�cinna pani domu.
2. ZOSIA - przyjaci�ka Alicji, zaproszona do niej na nudny urlop.
3. PAWE� - syn Zosi, m�odzieniec po maturze, zaproszony na wakacje.
4. EDEK - dawny wielbiciel Alicji, zaproszony na p�niej.
5. LESZEK - przyjaciel Alicji, przyby�y bez zaproszenia.
6. EL�BIETA - c�rka Leszka, samodzielna m�oda dama, bawi�ca przejazdem.
7. EWA - pi�kna kobieta, zamieszka�a na sta�e w Danii, �ona Du�czyka.
8. ROJ - m�� Ewy, nadludzko wielbi�cy �on�.
9. ANITA - dziennikarka przystosowana do urozmaiconego �ycia.
10. HENRYK - du�ski m�� Anity, cz�owiek anielsko spokojny.
11. PAN MULDGAARD - du�ski policjant, m�wi�cy po polsku.
12. KAZIO - ofiara uczu� do El�biety.
13. FACET W CZERWONEJ KOSZULI - posta� tajemnicza, pl�cz�ca si� po wydarzeniach.
14. W�ODZIO - przyjaciel Alicji, zaproszony og�lnie.
15. MARIANNE - szwajcarska �ona W�odzia, zaproszona z nim razem.
16. AGNIESZKA - antagonistka El�biety, zaproszona z konieczno�ci.
17. CIOTKA - du�ska staruszka obdarzona nadmiarem wigoru, wcale nie zapraszana.
18. KANGURZYCA - idiotka z Australii, objawiaj�ca si� tylko telefonicznie w niew�a�ciwych chwilach.
19. GRETA - du�ska kuzynka Alicji, budz�ca kontrowersyjne zdania.
20. BOBU� - dawny przyjaciel, p�niej wr�g Alicji, przyby�y z Anglii.
21. BIA�A GLISTA - flama Bobusia, przyby�a z Polski.
22. PANI HANSEN - sprz�taczka Alicji, niewinna ofiara nazwiska.
23. THORSTEN - siostrzeniec Alicji, m�odzieniec niezwykle sympatyczny.
24. OBCY CZ�OWIEK, PRZYPADKOWO WIEZIONY NA �EBKA.
25. LILIAN - znajoma Alicji, kobieta rzadkiej urody.
26. HERBERT - syn przyjaci� Alicji, zes�any z nag�a przez Opatrzno��.
27. ANNE LIZE - �ona Herberta.
28. AUTORKA - przyjaci�ka Alicji, zaproszona na wcze�niej.
- Allerod to wcale nie znaczy "wszystko czerwone" - powiedzia�a z niezadowoleniem Alicja. - Nie wiem, sk�d ci taki idiotyczny pomys� przyszed� do g�owy.
By�y to niemal pierwsze s�owa, jakimi powita�a mnie, kiedy wysiada�am z poci�gu w Allerod. Sta�y�my przed stacj� i czeka�y�my na taks�wk�. Gdyby umia�a przewidzie� najbli�sz� przysz�o��, zapewne zaprotestowa�aby przeciwko t�umaczeniu znacznie gwa�towniej.
- Tylko co? - spyta�am - "Rod" to jest czerwony, a "alle" to wszystko.
- Mo�na wiedzie� w jakim j�zyku?
- Po�rednim, mi�dzy niemieckim i angielskim.
- A, po�rednim... S�uchaj no, co ty masz w tej walizce?!
- Tw�j bigos, twoj� w�dk�, twoje ksi��ki, tw�j wazonik, twoj� kie�bas�...
- Swojego nic nie masz?
- Owszem, maszyn� do pisania. "Rod" to jest czerwony i koniec, postanowi�am!
- Nic podobnego. "Rod" to jest takie co� jak por�ba. Taki wyr�bany las. Takie co� w tym rodzaju, takie �e ros�o, usun�li i nie ma.
Nadjecha�a taks�wka i przy pomocy kierowcy upchn�y�my si� w �rodku razem z moimi baga�ami na te trzy minuty drogi, kt�rej przebycie piechot� potworny ci�ar walizki ca�kowicie wyklucza�. Nie przesta�am upiera� si� przy swoim.
- "Rod" to jest czerwony i wszyscy o tym wiedz�, a o por�bie nikt nie s�ysza�. Skoro usun�li i nie ma, to nie ma o czym m�wi�. Allerod to jest wszystko czerwone...
- Sama jeste� czerwona. Sprawd� sobie w s�owniku i nie m�w bredni - zirytowa�a si� Alicja.
By�a w og�le w�ciek�a i zdenerwowana, co rzuca�o si� w oczy. Nie zd��y�am dowiedzie� si� dlaczego, bo ca�� drog� zaj�o nam wszystko czerwone, potem za� okaza�o si�, �e w domu k��bi si� t�um ludzi i nie ma �adnej mo�liwo�ci spokojnie porozmawia�, szczeg�lnie �e wszystkim czerwonym w mgnieniu oka zarazi�am ca�e towarzystwo. T�umaczenie, ku wzmo�onej furii Alicji, znalaz�o powszechne uznanie.
- Rozlokuj si�, umyj, r�b, co chcesz, tylko nie zawracaj mi teraz g�owy - powiedzia�a niecierpliwie. - Zaraz przyjdzie reszta go�ci...
Bez zbytniego trudu poj�am, �e trafi�am do Allerod akurat na zebranie towarzyskie �rednich rozmiar�w, do�� d�ugo jednak nie mog�am si� zorientowa�, kto jest go�ciem sta�ym, a kto chwilowym. Informacji udzieli� mi Pawe�, syn Zosi, naszej wsp�lnej przyjaci�ki, kt�ra stanowczo odm�wi�a konwersacji z kimkolwiek, do nieprzytomno�ci zaabsorbowana przygotowaniem odpowiednio wytwornego posi�ku.
- Jak my�my przyjechali, to El�bieta ju� by�a - powiedzia�. - I jest. Edek przyjecha� zaraz po nas, trzy dni temu, a Leszek dzisiaj rano. Z wizyt� przychodz� cztery sztuki, Anita z Henrykiem i Ewa z tym, jak mu tam, Rojem. Alicja jest w�ciek�a, matka jest w�ciek�a, a Edek jest pijany.
- Bez przerwy?
- Zdaje si�, �e tak.
- A ta Sodoma i Gomora dzisiaj to z jakiej okazji?
- Oblewanie lampy.
- Jakiej lampy?!
- W ogrodzie. To znaczy na tarasie. Alicja dosta�a j� w prezencie imieninowym od Jensa czy kogo� tam innego z rodziny i musia�a zainstalowa�. Du�skie oblewanie ju� by�o, dzisiaj jest nasze, rodzime...
Reszta go�ci przyby�a i z zaciekawieniem przyjrza�am si� Ewie i Anicie, kt�rych nie widzia�am prawie dwa lata. Obie wypi�knia�y. Anita by�a bardzo opalona, Ewa przeciwnie, zrobiona na blado, tak �e drobna, szczup�a Anita z wielk� szop� czarnych, k�dzierzawych w�os�w robi�a przy niej wra�enie Mulatki. Jej m��, Henryk, zazwyczaj spokojny i dobroduszny, wyda� mi si� jakby z lekka zdenerwowany. Roj, m�� Ewy, wysoki, chudy, bardzo jasny, b�yska� w u�miechu pi�knymi z�bami i patrzy� na �on� jeszcze czulej ni� przed dwoma laty. Pomy�la�am sobie, �e widocznie Ewa pi�knieje w atmosferze tkliwych uczu�, Anita za� w atmosferze zdenerwowania i awantur.
Uroczysto�� w pe�ni rozkwitu przenios�a si� po kolacji na taras. Obiekt kultu �wieci� czerwonym blaskiem na wysoko�ci nieco mniej ni� metr, o�wietlaj�c wy��cznie nogi siedz�cych wok� os�b. Wielki, p�aski klosz, z wierzchu czarny, nie przepuszcza� najmniejszego promyka, tak �e g�owy i popiersia tych os�b ton�y w g��bokim mroku, za ich plecami za� panowa�a ciemno�� absolutna. Samotne, wyeksponowane, purpurowe nogi, pozbawione swoich w�a�cicieli, wygl�da�y nieco dziwnie, ale nawet do�� efektownie.
Po namy�le dosz�am do wniosku, �e ta osobliwa instalacja mia�aby sw�j g��boki sens, gdyby Alicja bodaj przez chwil� posiedzia�a pod lamp� w gronie go�ci. Nogi mia�a najlepsze ze wszystkiego i powinna je pokazywa� przy ka�dej okazji, kt� inny bowiem mia� to czyni�? Zosia, Anita i El�bieta by�y w spodniach. Ewa mia�a kieck� prawie do kostek i wysokie lakierowane buty, pozostawa�am ja, ale na mnie jedn� marnowa� ca�� lamp� to doprawdy zbyteczna rozrzutno��! Alicja stanowczo powinna...
Alicja jednak bez chwili przerwy kr��y�a pomi�dzy kuchni� a tarasem, z masochistycznym uporem obs�uguj�c towarzystwo. Z�apa�am j� w drzwiach.
- Usi�d� wreszcie, na mi�osierdzie pa�skie - powiedzia�am ze zniecierpliwieniem. - Niedobrze mi si� robi, jak tak latasz. Wszystko jest, a jak b�d� chcieli jeszcze czego�, to sami sobie wezm�.
Alicja usi�owa�a wydrze� mi si� z r�k i oddali� w kilku kierunkach r�wnocze�nie.
- Sok pomara�czowy jest w lod�wce - pomamrota�a p�przytomnie.
- Ja przynios� - zaoferowa� si� Pawe�, kt�ry nagle zmaterializowa� si� w mroku obok nas.
- No widzisz, on przyniesie. Usi�d� wreszcie, do wszystkich diab��w!
- Otworzy lod�wk� i b�dzie si� gapi�... No dobrze, przynie�, tylko nie zagl�daj do �rodka!
Pawe� b�ysn�� w ciemno�ciach spojrzeniem, kt�re mia�o jaki� dziwny wyraz, i znikn�� w g��bi mieszkania. Opr�cz czerwonego kr�gu pod lamp� �wieci�o si� tylko �wiat�o w kuchni, za zas�on�, spoza kt�rej pada� niekiedy blask na pok�j. Reszta ton�a w czerni.
Zawlok�am Alicj� na taras i upchn�am w fotelu, zaintrygowana uwag�.
- Dlaczego mia�by si� gapi� do lod�wki? - spyta�am z zainteresowaniem, siadaj�c obok. - Masz tam co� takiego...?
Alicja z westchnieniem wyra�nej ulgi wyci�gn�a nogi i si�gn�a po papierosy. Pomi�dzy fotelami sta�y rozmaite przedmioty, s�u��ce jako podr�czne stoliki.
- Nic nie mam - odpar�a niecierpliwie. - Ale jej nie wolno otwiera� na d�ugo, bo potem zaraz trzeba rozmra�a�. Trzeba si�gn�� i wyj��. A on otworzy i b�dzie si� przygl�da�, i b�dzie szuka� tego soku...
Z mroku wynurzy�y si� nagle nogi Paw�a, pod lamp� za� pojawi�a si� jego r�ka z butelk� mleka.
- Co� ty przyni�s�? - powiedzia�a z niezadowoleniem Zosia. - Pawe�, nie wyg�upiaj si�, czekamy na sok pomara�czowy!
- O rany - zmartwi� si� Pawe�. - Nie trafi�em. Alicja kaza�a nie patrze�.
- Nie, nie patrze�, tylko spojrze� i wyj�� - powiedzia�a Alicja, usi�uj�c si� podnie��. - M�wi�am, �e tak b�dzie!
- M�wi�a�, �e b�dzie odwrotnie. Sied�, do diab�a!
- Sied� - popar�a mnie Zosia. - Ja przynios�.
- Nie - zaprotestowa� Pawe�. - Ju� teraz trafi�, tam nie ma du�ego wyboru.
- Zostawcie to mleko, Henryk si� ch�tnie napije! - zawo�a�a Anita.
- Jak te twoje klamerki pi�knie wygl�daj� w tym �wietle - m�wi�a r�wnocze�nie Ewa. - Jak rubiny...
W cichym zazwyczaj i spokojnym domu w Allerod panowa�o pandemonium. Jedena�cie os�b miota�o si� wok� czczonej lampy i w czarnej przestrzeni mi�dzy kuchni� i tarasem. Z uwagi na obecno�� dw�ch tubylc�w, Roja i Henryka, rozmowy toczy�y si� w kilku r�nych j�zykach jednocze�nie. Nie mog�am poj��, komu i jakim sposobem uda�o si� doprowadzi� do takiego najazdu, i wykorzystuj�c panuj�cy ha�as, spr�bowa�am uzyska� od Alicji jakie� informacje.
- Upad�a� na g�ow� i specjalnie zaprosi�a� wszystkich na kup�, czy te� to jest jaki� kataklizm? - spyta�am p�g�osem, nie kryj�c dezaprobaty.
- Kataklizm! - zdenerwowa�a si� Alicja. - Nie �aden kataklizm, tylko ka�dy uwa�a, �e ma prawo do fanaberii! Ja mia�am rozplanowane po kolei, ale im akurat tak by�o wygodnie! Teraz jest kolej na Zosi� i Paw�a i tylko oni przyjechali we w�a�ciwym czasie. Edka przewidywa�am na wrzesie�, a ty, nie wymawiaj�c, mia�a� przyjecha� w zesz�ym miesi�cu! Co jest teraz?
- �rodek sierpnia.
- No w�a�nie! Mia�a� przyjecha� w ko�cu czerwca.
- Mia�am, ale nie mog�am. Zakocha�am si�.
- A Leszek...
Alicja nagle urwa�a i spojrza�a na mnie ze zdumieniem widocznym nawet w ciemno�ciach.
- Co zrobi�a�?! - spyta�a, jakby nie wierz�c w�asnym uszom.
- Zakocha�am si� - wyzna�am ze skruch�.
- Ma�o ci by�o...?! Zwariowa�a�?!
- Mo�liwe. Co ja ci na to poradz�...
- W kim?!
- W jednym takim. Nie znasz cz�owieka. Zdaje si�, �e to w�a�nie ten blondyn mego �ycia, kt�rego mi wr�ka przepowiada�a. Bardzo d�uga historia i kiedy indziej ci opowiem. A Leszek i El�bieta sk�d?
- A Leszek... Czekaj, a on co? Z wzajemno�ci� si� zakocha�a�?
- Chyba tak, chocia� nie �miem w to wierzy�. Wiesz, �e ja mam pecha. A Leszek i El�bieta?
- A Leszek... Czekaj i co? Odkocha�a� si� i dlatego teraz mog�a� przyjecha�?
- Przeciwnie. Ugruntowa�am si� w uczuciach i dlatego teraz mog�am przyjecha�. A Leszek i El�bieta?
- Kto to taki?
- Na lito�� bosk�, nie znasz Leszka i El�biety? Ojciec i c�rka, tu siedz� na twoich oczach. Krzy�anowscy si� nazywaj�...
- Idiotka. Ten tw�j, pytam, kto to taki. Leszek akurat przyby� jachtem na kilka dni, a El�bieta przyjecha�a oddzielnie z Holandii. Te� tylko na kilka dni, w przysz�ym tygodniu jedzie do Sztokholmu. Mo�liwe, �e pop�ynie z ojcem, nie wiem. �ci�le bior�c wcale ich nie zaprasza�am. Gdybym ich mniej lubi�a, trafi�by mnie szlag.
- A dlaczego Edek przeni�s� si� z wrze�nia na teraz? Ja przynajmniej mam pow�d, a on?
- A on podobno ma mi do powiedzenia co� nies�ychanie wa�nego i pilnego, z czym nie m�g� poczeka�. Od trzech dni nie mia� okazji wyja�ni�, o co mu chodzi.
- Dlaczego nie mia� okazji?
- Bo mu si� nie uda�o wytrze�wie�...
Z mieszanymi uczuciami przyjrza�am si� wyci�gni�tym nogom Edka. Siedzia� w fotelu odsuni�tym nieco dalej od lampy i w purpurowym �wietle widoczne by�y tylko jego buty i nogawki spodni do kolan. Buty i nogawki trwa�y spokojnie i nie robi�y wra�enia pijanych, ale wiedzia�am, �e w tym wypadku pozory maj� wszelkie prawo myli�. Podstawow� czynno�ci� Edka przez ca�e niemal �ycie by�o nadu�ywanie alkoholu i tylko dlatego Alicja zrezygnowa�a swymi czasy z m�odzie�czych uczu� i trwalszego zwi�zku, poprzestaj�c na mi�ej przyja�ni. By� mo�e teraz uczucia zaczyna�y si� odradza�...?
- Nadal tak chla? - zaciekawi�am si�, bo Edek interesowa� mnie tak�e z innych wzgl�d�w. - Nie przesz�o mu?
- A sk�d! Po�ow� tego, co przywi�z�, zd��y� ju� sam wytr�bi�!
Od �mierci Thorkilda min�o ju� tyle czasu, �e w�a�ciwie Alicja mia�a prawo zainteresowa� si� kim� innym. Je�li jednak te promile Edka zrazi�y j� przed laty, to niby dlaczego mia�yby przesta� razi� j� teraz? Co prawda, zawsze mia�a do niego s�abo��... Wszystko jedno zreszt�, s�abo�� i promile to jej prywatna sprawa, ja mia�am inny pow�d do interesowania si� Edkiem. Bardzo mi zale�a�o na tym, �eby bodaj na chwil� wytrze�wia�.
Usi�owa�am jeszcze spyta� Alicj�, czy nie domy�la si�, co te� takiego wa�nego Edek chcia� jej powiedzie�, ale to ju� by�o niewykonalne. Zanim zd��y�am zaprotestowa�, opu�ci�a fotel ko�o mnie i znik�a w mroku. Pawe� i Zosia ci�gle jako� nie mogli znale�� soku pomara�czowego. Anita posz�a im pom�c w poszukiwaniach, Ewa przypomnia�a sobie nagle, �e w�a�nie dzisiaj kupili kilka puszek r�nych sok�w, kt�rych nie zd��yli wyj��, i pogoni�a Roja do samochodu. Sok pomara�czowy nadlatywa� ze wszystkich stron, urasta� do rozmiar�w wodospadu Niagara, absorbowa� wszystkie umys�y i w og�le wydawa�o si�, �e na tym �wiecie nie ma nic innego, tylko sok pomara�czowy. Zgo�a nie zdziwi�abym si�, gdyby nagle zacz�� pada� w postaci deszczu.
Znalaz�a go wreszcie Alicja nie w domu, tylko w sk�adziku, gdzie trzyma�a zapasy piwa. Z sokiem si� troch� uspokoi�o, ale za to El�bieta poczu�a si� g�odna, przynios�a sobie kanapki, bardzo apetyczne, i zarazi�a g�odem Paw�a i Leszka. Alicja, zdenerwowana nieco dzia�alno�ci� Anity w kuchni, zn�w porzuci�a taras i pop�dzi�a sama dorobi� wi�cej kanapek. Zosia zacz�a szuka� nast�pnego s�oika kawy, Ewa za��da�a dla Roja ekstramocnych do spr�bowania, bo podobno kto� przywi�z�. Anita przez pomy�k� nala�a Henrykowi piwa do mleka...
Wiecz�r wyra�nie si� rozkr�ca�. Wszyscy wykazywali przera�aj�c� ruchliwo�� i rzadko spotykan� gorliwo�� w donoszeniu rozmaitych przedmiot�w, wszyscy prezentowali nies�ychan� inwencj� w wymy�laniu nowych pragnie� i potrzeb. Pod czerwon� lamp� trwa�y nieruchomo tylko trzy pary but�w. Dwie z nich nale�a�y do Leszka i Henryka, kt�rzy siedzieli obok siebie, konwersowali w dziwnym, niemiecko-angielskim j�zyku o wadach i zaletach r�nych typ�w jacht�w i zaj�ci byli sob� tak, �e nie zwracali uwagi na reszt� towarzystwa, trzecia za� do Edka. Edek r�wnie� nie opuszcza� swojego miejsca, pod r�k� mia� wielkie pud�o, zastawione zapasem napoj�w i u�ywa� ich bez wyboru i bez ogranicze�.
- Alicja! - rykn�� nagle, przekrzykuj�c panuj�cy ha�as, przy czym w ryku jego d�wi�cza�a wyra�na nagana. - Alicja!!! Dlaczego ty si� nara�asz?!!!
Pytanie zabrzmia�o tak dziwnie, a przy tym tak pot�nie, rozleg�o si� gdzie� w tych ciemno�ciach tak nieoczekiwanie, �e wszyscy nagle zamilkli. Edek, rykn�wszy, te� zamilk� i zapanowa�a cisza. Alicja nie udziela�a odpowiedzi z tego prostego powodu, �e nie by�o jej na tarasie.
- Zn�w si� zala� - mrukn�a niech�tnie Zosia sk�d� od strony domu.
- Alicja!!! - rykn�� zn�w Edek i �upn�� g�ucho szklank� z piwem w wierzch pud�a, chlapi�c wok�. - Alicja, do ci�kiej cholery, dlaczego ty si� nara�asz?!!!
Nogi zawiadomionej widocznie o wyst�pie Edka Alicji pojawi�y si� nagle w czerwonym �wietle. Edek usi�owa� si� podnie��, ale opad� z powrotem na fotel.
- Alicja, dlaczego ty si�...??!!
- Dobrze, dobrze - powiedzia�a uspokajaj�co Alicja. - Edek, nie wyg�upiaj si�, obudzisz ca�e miasto.
- Dlaczego ty si� nara�asz? - ci�gn�� Edek z uporem, tonem pe�nym pot�pienia, tyle �e nieco ju� ciszej. - Dlaczego ty przyjmujesz takie osoby?! Pisa�em ci przecie�...!
Eksplozja dobrego wychowania na nowo nape�ni�a ha�asem mrok nad czerwonym kr�giem. Ca�e zgromadzenie, zorientowane w stanie Edka, gwa�townie usi�owa�o go zag�uszy�, nie maj�c poj�cia, co te� on mo�e jeszcze powiedzie�, i ze wzgl�du na Alicj� staraj�c si� tego na wszelki wypadek nie us�ysze�. Wysi�ki dziewi�ciu os�b uwie�czy�o powodzenie, g�os Edka zgin�� w og�lnym wrzasku. Leszek wykrzykiwa� do Henryka co� o jakiej� rufie, Anita natr�tnie namawia�a wszystkich do spo�ycia dw�ch ostatnich kanapek, Zosia g�osem Walkirii ��da�a, �eby Pawe� otworzy� butelk� piwa...
Alicja przysiad�a na por�czy fotela Edka.
- Przesta� si� wyg�upia�, tu jest Dania, tu si� nie krzyczy...
- A ja ci pisa�em, �eby� uwa�a�a! No, pisa�em ci przecie�!
- Mo�liwe, ale ja nie czyta�am.
- Alicja, woda si� gotuje! - zawo�a�a El�bieta z ciemno�ci.
- Ja ci to zaraz powiem -upiera� si� Edek. - Jak nie czyta�a� mojego listu, to ja ci to zaraz powiem! Jemu te� powiem!... Dlaczego ty nie czyta�a� mojego listu?...
- Bo mi gdzie� zgin��. Dobrze, powiesz mi, ale przecie� nie teraz!
- Owszem, ja powiem teraz!
- Dobrze, teraz, niech b�dzie, tylko zaczekaj chwil�, zrobi� ci kawy...
S�ucha�am tych fragment�w dialogu nietaktownie i z nadzwyczajnym zainteresowaniem. Alicja posz�a robi� kaw�. Pomog�am jej z nadziej�, �e pr�dzej wr�ci i Edek powie co� wi�cej. Potem trzeba by�o jeszcze donie�� �mietank�, cukier, s�one paluszki, wi�cej piwa, wi�cej koniaku, szwajcarskie czekoladki i polski sernik, papierosy i owoce. W drzwiach materializowa�y si� i znika�y niewyra�ne sylwetki, pod lamp� pojawia�y si� i znika�y purpurowe nogi. Edek dosta� kawy, uspokoi� si� i zamilk�, wyczerpany widocznie kr�tkim, acz energicznym przedstawieniem.
- A w og�le to jeszcze nie koniec - powiedzia�a nerwowo Alicja, siadaj�c ko�o mnie. - Jeszcze przyjad� W�odzio i Marianne.
- Dobry Bo�e! Te� do ciebie?!
- Te� do mnie. Je�eli El�bieta i Leszek wyjad� przedtem, to b�d� ich mia�a gdzie po�o�y�, ale je�li nie, to chyba im wynajm� hotel. Lada dzie� zabraknie mi bielizny po�cielowej... Co gorsza, nie wiem, kiedy przyjad�, bo s� w podr�y.
- Gdzie s� w podr�y? - spyta�am mechanicznie, najazd na Allerod oszo�omi� mnie bowiem gruntownie i ju� sama nie wiedzia�am, co m�wi�. W gruncie rzeczy by�o mi ca�kowicie oboj�tne, gdzie przebywaj� W�odzio i Marianne, przera�aj�ce by�o, �e maj� przyby� tu.
- Zdaje si�, �e gdzie� w Belgii.
- A, to rzeczywi�cie po drodze. Wiadomo, �e Dania le�y w prostej linii na trasie mi�dzy Belgi� i Szwajcari�.
- Oni nie wracaj� jeszcze do Szwajcarii, wybieraj� si� do Norwegii. Czy on �pi?
Spojrza�am na czerwone, nieruchome nogi Edka.
- Chyba tak. Te pokazy go zm�czy�y. B�dziesz go budzi� czy zostawisz tak, jak jest, �eby tu spa� do rana?
- Nie mam poj�cia. Ciekawe, co on do mnie napisa�...
- A w og�le dosta�a� od niego jaki� list?
- Dosta�am. Rzeczywi�cie, nie zd��y�am go przeczyta�, bo mi gdzie� zgin��. Kto� mi przeszkodzi� akurat, jak przysz�a poczta, i gdzie� go po�o�y�am, nie wiem gdzie. Usi�owa�am go znale�� przed jego przyjazdem, ale mi si� nie uda�o. Poj�cia nie mam, o co mu mo�e chodzi�. Po pijanemu jest zupe�nie nieobliczalny.
Zastanowi�am si�, czy powinnam jej od razu powiedzie�, jaki interes mam do Edka sama. Mo�liwe, �e to co�, co mnie ciekawi, ma zwi�zek z tym czym�, co Edek pr�bowa� wykrzycze�. Mo�liwe, �e Alicja r�wnie� co� wie... Po namy�le postanowi�am zaczeka�. Cokolwiek bym jej powiedzia�a w tej chwili, z pewno�ci� niczego nie zapami�ta. Potem i tak b�d� musia�a powtarza� drugi raz. Nie, na razie szkoda fatygi...
Has�o do zako�czenia uroczysto�ci da�a Ewa tu� przed p�noc� ku wyra�nemu �alowi wszystkich go�ci. Alicja zapali�a �wiat�o po drugiej stronie budynku, nad drzwiami ko�o furtki, i wreszcie by�o co� wida�. Ca�a gromada, wyj�wszy Edka, wyleg�a w�r�d po�egnalnych okrzyk�w na ulic�, obok samochod�w Roja i Henryka. �pi�cy Edek zosta� pod lamp�.
- No, nareszcie spok�j! - powiedzia�a zm�czonym g�osem Zosia, kiedy wr�cili�my na taras. - Zostaw, ja posprz�tam. Pawe�, bierz si� do roboty! I zapal �wiat�o w pokoju, to tu b�dzie widniej. Alicja, ty to zostaw, ty si� zajmij Edkiem.
- Edka zostaw sobie raczej na koniec - poradzi�am, ustawiaj�c na tacy fili�anki. - Lepiej mu przedtem przygotowa� legowisko i od razu przekopa� na miejsce do snu.
- Oddajcie mi Paw�a, pomo�e mi przenie�� po�ciel - powiedzia�a Alicja z westchnieniem. - Chwa�a Bogu, �e nie ma ni� wi�cej do oblewania!
El�bieta pod wp�ywem ojca przyst�pi�a do zmywania. Posprz�ta�y�my na tarasie, Leszek i Pawe� wnie�li do pokoju cz�� krzese� i foteli i pomogli Alicji w przemeblowywaniu domu na noc.
- Kto �pi na katafalku? - spyta�am p�g�osem Zosi�, usuwaj�c wyst�puj�ce w charakterze stolik�w pud�a.
- Edek - odpar�a Zosia r�wnie� p�g�osem, �eby Alicja nie s�ysza�a. - Ale my�l�, �e chyba lepiej b�dzie po�o�y� go dzisiaj tu, na kanapie. Do katafalku trzeba by go wlec albo po schodach, albo przez trzy pokoje.
- Id� to zaproponowa� Alicji...
Katafalk sta� na podwy�szeniu w dwupoziomowym atelier Thorkilda, dobudowanym do reszty domu, i nie by� prawdziwym katafalkiem, tylko nies�ychanie skomplikowanym ��kiem dla chorych, nabytym niegdy� z my�l� o goszczeniu os�b dotkni�tych niedow�adem. Wysoko�� tej machiny, na kt�r� trzeba si� by�o wspina� bez ma�a jak na g�rne miejsce w slipingu, nasuwa�a nieodparcie skojarzenia z gromnicami i woni� kadzid�a. By�o to miejsce do spania raczej ma�o przytulne, acz nadspodziewanie wygodne, Alicja czu�a dziwn� awersj� do nadanej mu przez nas nazwy, unikali�my zatem okre�lenia przy niej tego legowiska mianem katafalku, co przychodzi�o nam z do�� du�ym trudem.
- Mo�e macie racj� - powiedzia�a teraz niepewnie, patrz�c z daleka na Edka, �pi�cego w jednym z pozosta�ych na tarasie foteli z przechylon� w ty� g�ow�. - Rzeczywi�cie, na kanap� b�dzie pro�ciej.
- To kto b�dzie spa� na katafalku? - zainteresowa� si� Pawe�. - Tfu, chcia�em powiedzie� na postumencie...
- Pawe�! - wykrzykn�a Zosia z wyrzutem, widz�c b�ysk w oczach Alicji.
- No, tego, na tym stole porodowym - poprawi� si� Pawe� pospiesznie. - To znaczy nie, na stole operacyjnym...
- Pawe�...!
- No to ja ju� nic nie m�wi�...
- A kto spa� przedtem na kanapie? - spyta�am gromko, �eby im przerwa� te nietakty.
- El�bieta - odpar�a Zosia z ulg�. - El�bieta si� przeniesie na to podium... to znaczy. Chcia�am powiedzie�, na to... ��ko.
- El�bieta! - zawo�a�a Alicja, wyra�nie przygnieciona komplikacjami. - B�dziesz spa�a w trumnie?
- Mog� spa� - odpowiedzia�a El�bieta z kamiennym spokojem, pojawiaj�c si� w wej�ciu do kuchni z talerzem w r�ku. - Gdzie masz trumn�?
- W atelier.
- Jaki� nowy nabytek? - spyta�a El�bieta z grzecznym i umiarkowanym zaciekawieniem. - Nic takiego nie zauwa�y�am.
- Katafalk - wyja�ni�a Alicja zgry�liwie. - Skoro oni to uwa�aj� za katafalk, to ja mog� p�j�� krok dalej, prawda?
- A, katafalk! Prosz� bardzo, mog� spa� na tym pomniku. Mnie si� nigdy nic nie �ni. Czy mam spa� w po�cieli Edka?
- Niekoniecznie, chyba �e chcesz...
W dziedzinie opieki nad pijanymi nie mam �adnego do�wiadczenia i w og�le zupe�nie si�, do tego nie nadaj�, a poza tym by�am zm�czona po podr�y i mia�am ca�kowicie do�� �ycia towarzyskiego, nie by�o mnie zatem na tarasie, kiedy Alicja, Leszek i Zosia przyst�pili do budzenia i transportowania Edka. Wybieg�am z domu dopiero na krzyk Zosi, w drzwiach zderzaj�c si� z Paw�em.
W padaj�cym z pokoju �wietle wida� by�o wyra�nie jego �miertelnie blad�, uniesion� ku g�rze twarz, nieruchom�, bezw�adnie opad�� r�k� i r�wnie� nieruchome, szeroko otwarte, wpatrzone w czarne niebo oczy.
Edek by� martwy...
* * *
Niewyspani po nies�ychanie m�cz�cej nocy siedzieli�my wszyscy przy �niadaniu, wpatrzeni w napi�ciu na Alicj�, kt�ra odebra�a w�a�nie kolejny telefon od w�adz �ledczych. W�adze �ledcze nie ustawa�y w kontaktowaniu si� z nami z wyra�nym i bezrozumnym upodobaniem. Od wp� do drugiej w nocy do pi�tej rano straszliwy tabun policji k��bi� si� w domu i ogrodzie, szukaj�c niesprecyzowanego na razie narz�dzia zbrodni i usi�uj�c porozumie� si� z nami po du�sku. Rezultaty tych usi�owa� by�y raczej mierne. Nik�� pociech� stanowi�a my�l, �e r�wnocze�nie kto� inny uszcz�liwia atrakcyjnymi pytaniami tak�e i tamtych czworo, wyrwanych ze snu w Rosklide i Hvidovre.
Zbrodnia by�a niew�tpliwa. �mierteln� ran� zadano od ty�u, co� przebi�o marynark� i koszul� i pomi�dzy �ebrami dosi�g�o serca. Nigdzie w pobli�u zw�ok nie znaleziono niczego, co mog�oby pasowa� jako narz�dzie mordu. Od przera�onych, sp�oszonych, wstrz��ni�tych przyjaci� ofiary nie zdo�ano si� niczego dowiedzie�. Na nikim nie uda�o si� skupi� �adnych podejrze�.
Stopie� naszego oszo�omienia wydarzeniami by� r�ny. Alicja trzyma�a si� nie�le, g��wnie dzi�ki obecno�ci podpory w postaci Leszka, b�d�cego dla niej od lat najcenniejszym z przyjaci�. Szlochanie mu w kamizelk� wyra�nie jej pomog�o. Leszek i El�bieta zachowywali filozoficzny spok�j, stanowi�cy zapewne ich cech� rodzinn�. Zosia by�a kompletnie wytr�cona z r�wnowagi i wszystko lecia�o jej z r�k, zachwycony sensacj� Pawe� z du�ym wysi�kiem stara� si� ukry� zachwyt, ja za� z r�nych przyczyn czu�am si� ca�kowicie zdegustowana. Nie po to przyjecha�am do Allerod na kilka tygodni, �eby zaraz na samym wst�pie natyka� si� na zw�oki.
Kolejny telefon niezwykle uprzejmych w�adz powiadamia� w�a�nie Alicj� o dalszych szczeg�ach.
- Zosta� dziabni�ty fachowo, od ty�u, jakim� specjalnym, cienkim, ostrym i niezbyt d�ugim sztyletem - powiedzia�a z westchnieniem, odk�adaj�c s�uchawk�.
- Ro�en...! - wyrwa�o si� Paw�owi.
- Odczep si� od ro�na, dobrze? - mrukn�am niech�tnie.
- Nie �aden ro�en, tylko sztylet - odpar�a r�wnocze�nie Alicja. - Mo�liwe, �e spr�ynowy, nie wiem, czy istniej� spr�ynowe sztylety, ale oni tak podejrzewaj�. Zaraz tu przyjad�, �eby go poszuka�, bo w nocy im si� �le szuka�o. B�dzie �ledztwo. Jedzcie pr�dzej.
- Sk�d wiedz�, �e sztylet, i to spr�ynowy, skoro w Edku nic nie by�o? - spyta�a Zosia z niesmakiem.
- �lad wygl�da jako� tam typowo. Jedzcie pr�dzej...
- My�lisz, �e wskazane b�dzie ud�awi� si� do razu, hurtem? Bez tego b�d� mieli za ma�o roboty?
- Jedzcie pr�dzej... - powiedzia�a z j�kiem Alicja, najwyra�niej niezdolna do �adnej my�li poza pragnieniem pozbycia si� jako� nas i sto�u, rozstawionego prawie na �rodku pokoju.
Zjedli�my pr�dzej, acz z nik�ym apetytem, i doprowadzili�my pomieszczenie do porz�dku. Mogli�my je�� w tempie dowolnie �lamazarnym, du�skie gliny bowiem przyjecha�y dopiero po p�torej godzinie. Ciekawi�o mnie, jak te� w ko�cu dadz� sobie z nami rad�.
* * *
Wszystkie komplikacje j�zykowe minionej nocy spowodowa�y, �e do prowadzenia �ledztwa wytypowany zosta� niejaki pan Muldgaard, bardzo szczup�y, bardzo wysoki, bardzo bezbarwny i bardzo skandynawski. Pan Muldgaard, kt�rego stopie� s�u�bowy na zawsze pozosta� dla nas tajemnic�, posiada� w rodzinie jakich� polskich przodk�w, w zwi�zku z czym w�ada� polskim j�zykiem. Istnia�a nadzieja, �e zdo�a si� z nami jako� porozumie�. Opanowany przeze� j�zyk wydawa� si� do�� oryginalny, zdradza� niekiedy nalecia�o�ci jakby biblijne i sta� w niejakiej sprzeczno�ci z przyj�t� w Polsce powszechnie gramatyk�, niemniej jednak dawa�o si� go zrozumie�. Pan Muldgaard rozumia� nas znacznie lepiej ni� my jego, co dla w�adz by�o bez por�wnania wa�niejsze. Wra�enie robi� sympatyczne i wszyscy szczerze �yczyli�my mu sukces�w.
Przyjecha� z niewielk� grupk� wsp�pracownik�w, kt�rych od razu rozproszy� po domu i ogrodzie, polecaj�c szuka� cienkiego i ostrego przedmiotu ze stali. Nas wszystkich zebra� przy d�ugim, niskim stole w �rodkowym, najwi�kszym pokoju, sam ulokowa� si� w fotelu z wielkim notesem w r�ku i rozpocz�� �ledztwo od pocz�tku. Alicja zosta�a oddelegowana do asystowania przy rewizji, tak wi�c wok� sto�u siedzia�y wy��cznie osoby nie znaj�ce j�zyka du�skiego. No i pan Muldgaard m�wi�cy po polsku...
- Azali by�y osoby mrowie a mrowie? - spyta� z uprzejmym, wr�cz nieurz�dowym zainteresowaniem, przyst�puj�c do rzeczy.
Zgodnie wytrzeszczyli�my na niego oczy. Pawe� jako� dziwnie prychn��. Zosia zastyg�a z papierosem w jednej i zapalniczk� w drugiej r�ce. Leszek i El�bieta, szalenie podobni do siebie, zapatrzyli si� w niego nieruchomym wzrokiem z jednakowo nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nikt nie odpowiada�.
- Azali by�y osoby mrowie a mrowie? - powt�rzy� cierpliwie pan Muldgaard.
- Co to znaczy? - wyrwa�o si� Paw�owi z nadzwyczajnym zaciekawieniem.
- Moim zdaniem, on pyta, czy du�o nas by�o - powiedzia�am z lekkim pow�tpieniem.
- Tak - przy�wiadczy� pan Muldgaard i u�miechn�� si� do mnie �yczliwie. - Ile sztuki?
- Jedena�cie - odpar� �agodnie i uprzejmie Leszek.
- Kto by�y owe?
Przystosowuj�c si� z pewnym trudem do formy pyta�, niepewni, jakim j�zykiem nale�y odpowiada�, podali�my mu personalia wszystkich obecnych w czasie zbrodni. Pan Muldgaard sobie notowa�. Uzgodnili�my czas przeniesienia si� na taras i sprecyzowali�my stopie� za�y�o�ci z Edkiem. Nast�pnie zacz�o si� trudniejsze.
- Co robi�y one? - spyta� pan Muldgaard.
- Dlaczego tylko my? - zaprotestowa�a Zosia z oburzeniem i pretensj� w przekonaniu, i� pytanie odnosi si� wy��cznie do kobiet.
- A kto? - zdziwi� si� pan Muldgaard.
Leszek wykona� w kierunku Zosi uspokajaj�cy gest.
- My te� - odpowiedzia�. - On ma na my�li nas wszystkich. M�wmy po kolei, co kto pami�ta.
- Ja nogi - o�wiadczy� stanowczo i bez namys�u Pawe�. - Pami�tam same nogi.
- Jakie nogi? - zainteresowa� si� pan Muldgaard.
Pawe� popatrzy� na niego, jakby nieco stropiony.
- Nie wiem - powiedzia� niepewnie. - Prawdopodobnie czyste...
Pan Muldgaard przygl�da� mu si� ze zmarszczon� brwi� i w g��bokiej zadumie.
- Dlaczego? - spyta� stanowczo.
Pawe� sp�oszy� si� ostatecznie.
- O rany, nie wiem. No, bo to chyba myj�, nie? Tu wszyscy myj� nogi...
- Pawe�, na lito�� bosk�...! - krzykn�a zdenerwowana nagle Zosia. Z ulg� pomy�la�am sobie, �e co za szcz�cie, �e nie ma tu �adnego z moich syn�w.
Pan Muldgaard robi� wra�enie cz�owieka, kt�ry cierpliwie zniesie wszystko.
- Dlaczego same nogi? - spyta�. - A reszta kad�uba nie?
- Nie - powiedzia� pospiesznie Pawe�. - Na nogach by�a lampa, a reszta kad�uba by�a w ciemno.
Wygl�da�o na to, �e spos�b wypowiadania si� pana Muldgaarda jest do�� zara�liwy. Nie kryj�c niezadowolenia, Zosia spr�bowa�a skorygowa� potomka.
- Pawe�, przesta�! Ciemno by�o na g�ra kad�uba... Tfu! Powiedzcie to jako� po polsku.
- Zejd�my mo�e z tego kad�uba - zaproponowa� Leszek. - My to panu po prostu poka�emy...
Po dokonaniu prezentacji lampy pan Muldgaard ca�kiem rozs�dnie za��da� odtworzenia dekoracji. Ustawili�my krzes�a i fotele tak samo jak wczorajszego wieczoru, po czym ca�e �ledztwo przenios�o si� na taras. Uda�o nam si� w pewnym stopniu uzgodni�, gdzie kto siedzia�. Przed oczami stan�y mi buty w czerwonym blasku i postanowi�am si� w��czy�.
- Panie Leszku, pana i Henryka mamy w�a�ciwie z g�owy - o�wiadczy�am bez wahania, po czym zwr�ci�am si� do pana Muldgaarda: - obaj, ten pan i Henryk Larsen, przez ca�y wiecz�r nie ruszyli si� z miejsca, co mog� stwierdzi� pod przysi�g�. Siedzieli i rozmawiali. Sama widzia�a.
- A pani rusza�a si�? - spyta� pan Muldgaard z tak silnym akcentem na "si�", �e przez moment mia�am wra�enie, i� podejrzewa mnie o jakie� epileptyczne drgawki i to w�a�nie pragnienie przede wszystkim wyja�ni�. Opanowa�am wra�enie.
- Jasne, �e si� rusza�am. Kilka razy. Chodzi�am po cukier, po papierosy, pomaga�am Alicji robi� kaw�... Ale za ka�dym razem, wracaj�c, widzia�am ich nogi. A w og�le siedzieli ko�o mnie.
Zaczynaj�c od domu i licz�c zgodnie z kierunkiem ruchu wskaz�wek zegara, siedzieli kolejno: El�bieta, Edek, Leszek, Henryk, ja, Alicja, Roj, Anita, Zosia i Pawe�. Siedzieli czysto teoretycznie, w praktyce nie tylko b��kali si� tam i z powrotem, ale tak�e zajmowali cudze fotele. Jedynie Leszek i Henryk ani na chwil� nie opu�cili swoich miejsc, co zgodnie za�wiadczyli wszyscy. Pan Muldgaard, badaj�c szczeg�y topograficzne, sprawdzi�, czy przypadkiem Leszek nie m�g� zabi� Edka nie wstaj�c z fotela, i po nader wnikliwych pr�bach wykluczy� t� mo�liwo��. Tym bardziej nie m�g� tego uczyni� Henryk, kt�ry siedzia� dalej. Istotnie, tych dw�ch mieli�my z g�owy.
Odliczywszy tak�e Edka, pozostawa�o osiem os�b, w�r�d kt�rych nale�a�o szuka� mordercy. Chyba, �e kto� z zewn�trz... Kogo� z zewn�trz nie mo�na by�o wykluczy�. W tych ciemno�ciach i w tym zamieszaniu do ogrodu mog�o wej�� czterdziestu rozb�jnik�w i nikt by ich nie zauwa�y�. Czemu� jednak ci rozb�jnicy mieliby mordowa� akurat Edka, kt�ry przyjecha� do Danii po raz pierwszy w �yciu przed czterema dniami, sp�dzi� te dni na nadu�ywaniu alkoholu i nikomu jeszcze nie zd��y� si� narazi�? Przez pomy�k�...?
Pan Muldgaard przyjrza� nam si� z uwag� i do�� podejrzliwie. Nast�pnie po licznych, ci�kich i ca�kowicie bezskutecznych, wysi�kach zmierzaj�cych do ustalenia, kto, co i kiedy robi� i gdzie si� w jakim momencie znajdowa�, przyst�pi� do szukania motywu zbrodni.
- Azali nie mi�owa�a jego jaka osoba? - spyta� z naciskiem, nie odwracaj�c od nas bacznego spojrzenia.
Zatka�o nas wszystkich radykalnie. Odpowied� na tak sformu�owane pytanie wydawa�a si� ca�kowicie niemo�liwa. Na upartego mo�na by�o o�wiadczy�, �e owszem, mi�owa�a go Alicja, ale po pierwsze mia�oby to niewiele wsp�lnego z prawd�, po drugie za� wszystko wskazywa�o na to, �e pan Muldgaard pyta raczej, czy kto� nie �ywi� do Edka niech�ci. Nikt taki nie przychodzi� nam na my�l. Edek na og� dawa� si� lubi� i na trze�wo by� cz�owiekiem uroczym i pe�nym wdzi�ku.
- Nie - powiedzia� Leszek, oprzytomniawszy po d�ugiej chwili milczenia. - wszyscy go lubili.
Pan Muldgaard zamy�li� si�, po czym zada� nast�pne pytanie, wysoko kwalifikuj�ce jego instynkt �ledczy.
- By�a mo�e jaka incydent? Ten wiecz�r alibo prz�dy?
- O rany boskie...! - j�kn�� z akcentem podziwu i zachwytu Pawe�, roziskrzonym wzrokiem wpatrzony w usta pana Muldgaarda. Zach�annie i wr�cz w napi�ciu oczekiwa� ka�dej jego nast�pnej wypowiedzi, delektuj�c si� form� i nie bacz�c na tre��.
- Pawe�, zamknij si� wreszcie - powiedzia�a mechanicznie Zosia, zdenerwowana dla odmiany raczej tre�ci�.
Pan Muldgaard przeni�s� wzrok na ni� i z niej na Paw�a.
- Ta dama - upewni� si� - to wasza ma�?
Sama zacz�am zach�annie oczekiwa� ka�dej nast�pnej wypowiedzi pana Muldgaarda. Poczu�am, �e jestem �wiadkiem rzeczy jedynych w swoim rodzaju. Pawe� starannie unika� spojrzenia matki. Zosia najwyra�niej wola�a nie patrze� na syna.
- Tak - powiedzia�a nagle �yczliwie i ze wsp�czuciem El�bieta. - To jest jego ma�.
- El�bieta...! - j�kn�� Leszek.
Pan Muldgaard wr�ci� do tematu.
- Incydent. By�a jaka alibo nie?
Patrzyli�my na niego, nie chc�c, na wszelki wypadek, spogl�da� za siebie. Niezdecydowanie g�stnia�o w powietrzu. Nikt jako� nie mia� ochoty ujawnia� wydarze� poprzedniego wieczoru bez porozumienia z Alicj�. Czy dziwaczny wyst�p pijanego Edka m�g� mie� w og�le jaki� sens i jakie� znaczenie? Ona go zna�a najlepiej...
Nagle dosz�am do wniosku, �e nie mo�na z tym d�u�ej zwleka�, i nie zwa�aj�c na wra�enie, jakie to mo�e uczyni�, postanowi�am uzgodni� z ni� rzecz natychmiast.
- Zaraz wr�c� - o�wiadczy�am, nie wdaj�c si� w bardziej szczeg�owe wyja�nienia, i opu�ci�am taras, zanim pan Muldgaard zd��y� zaprotestowa�.
Alicj� znalaz�am w atelier, rozp�aszczon� na czworakach, z g�ow� pod katafalkiem. Czasu mia�am ma�o, od razu wi�c uzna�am, �e pro�ciej b�dzie samej si� tam wczo�ga� ni� pr�bowa� j� wyci�gn��.
- Ty, s�uchaj - powiedzia�am do jej �okcia, usi�uj�c wypl�ta� w�osy z jaki� element�w konstrukcyjnych. - Doszli�my do incydent�w, kt�re zasz�y alibo nie. Nie wiemy, czy mu powiedzie� o tych krzykach Edka. Co o tym my�lisz?
- W�a�nie nie wiem - odpar�a Alicja okropnie rozz�oszczona, g�osem przyt�umionym zar�wno furi�, jak i pozycj�. - My�la�am, �e mo�e tu gdzie� wlecia�. Za choler� nie mog� go znale��. My�la�am, �e mo�e oni znajd� przypadkiem, ale te� nie. Gdzie on, do diab�a, mo�e by�?!
- Na lito�� bosk�, kto?!
- Ten list od Edka, kt�ry zgin��. Nie wiem, co on tam napisa�.
- Ale nie mo�emy czeka� z odpowiedzi�, a� go znajdziesz. Zdecyduj si�, m�wimy mu prawd� czy nie?
Alicja cofn�a �okie� i z pewnym trudem odwr�ci�a si� do mnie twarz�.
- Jak� prawd�? - spyta�a nieufnie.
- No przecie� ci t�umacz�! On pyta, czy by�y jakie� incydenty, a my wszyscy milczymy z g�upim wyrazem twarzy. Masz tu samych wiernych przyjaci�. Przyznajemy si� czy nie?
- No przecie� ci m�wi�, �e w�a�nie nie wiem! Chcia�am przedtem znale�� ten list!
- Mamy mu powiedzie�, �e odpowiemy na pytanie dopiero, jak ty znajdziesz list?
- No nie... Nie wiem. Sama nie wiem. Jak uwa�asz?
- Ja te� nie wiem. Ale jak my nie powiemy, to mog� powiedzie� tamci. Roj, Henryk... To s� Du�czycy, powiedz� prawd� bez chwili namys�u.
- Nie rozumieli, co krzycza�.
- Ewa i Anita mog�y im przet�umaczy�.
Alicja nagle poderwa�a g�ow� i te� zapl�ta�a si� w�osami w konstrukcj�.
- Anita!... Masz racj�, Anita powie. Gdzie ja go mog�am po�o�y�...? Trzeba powiedzie�, �e by� pijany.
- Po pijanemu cz�owiek miewa przyp�ywy szczero�ci. Wa�ne jest, czy to w og�le co� znaczy�o, bo ja mam obawy, �e tak. Nie wiem, ile chcesz ujawni�.
- Hej! - wrzasn�� znienacka Pawe� gdzie� na naszych ty�ach. - Czy to ju� zawsze b�dzie tu wida� tylko nogi bez reszty kad�uba?
- Czego on chce? - mrukn�a niech�tnie Alicja. - Nie rozumiem, co on m�wi.
- Ja rozumiem. Czego chcesz?!
- Ja nic nie chc�. To ten facet chce, �eby�cie obie przysz�y! Przerwa� konferencj� i czeka!
Odczepi�y�my g�owy od dna katafalku i zacz�y�my si� wyczo�giwa� na �wiat. Alicja si� nagle zdecydowa�a.
- Dobrze, o krzykach m�wimy, tego si� nie ukryje. Ale o li�cie ani s�owa. A w og�le to bredzi� po pijanemu...
Pan Muldgaard dowiedzia� si� zatem, �e owszem, by� incydent. Pijany Edek zrobi� niezrozumia�� awantur�, wnosz�c pretensje do Alicji, jakoby utrzymywa�a niestosowne znajomo�ci. O jakie znajomo�ci mu chodzi�o, nie mamy poj�cia i nie podtrzymujemy jego zdania. Wszystkie znajomo�ci Alicji wydaj� nam si� jak najbardziej na miejscu.
Dalsze badanie doprowadzi�o do tego, i� pan Muldgaard szczerze wyzna�, �e w istniej�cej sytuacji wykrycie zbrodniarza wydaje mu si� nad wyraz trudne i zgo�a w�tpliwe, nie nale�y jednak traci� nadziei. Na nast�pny wiecz�r zapowiedzia� eksperyment �ledczy, polegaj�cy na odtworzeniu wydarze�, uprzejmie prosz�c o zgromadzenie w Allerod niezb�dnych go�ci. Doprowadzi� tym Alicj� do stanu bliskiego apopleksji.
P�nym popo�udniem oddali� si� wreszcie wraz ze swoj� ekip� i mniej wi�cej trzema kilogramami rozmaitych stalowych przedmiot�w, w�r�d kt�rych znalaz�y si� szpikulce do fondue, no�yce krawieckie, fragment starego �wiecznika i stalowa ta�ma miernicza, z zamiarem sprawdzenia, czy co� z tego da si� dopasowa� do Edka. Sztyletu �adnego nie znaleziono.
W Allerod zapanowa� wzgl�dny spok�j. Wyko�czeni nadmiarem rozrywek go�cie rozle�li si� po r�nych zakamarkach i taktownie zaj�li w�asnymi sprawami, usi�uj�c na nowo nabra� si� w przewidywaniu dalszych w�tpliwych atrakcji nast�pnego dnia. Oszo�omienie zbrodni� trwa�o nadal. Alicja stanowczo zapowiedzia�a, �e w razie telefon�w nie ma jej w domu i nie wiadomo, kiedy wr�ci.
Zgadza�o si� to nawet do�� nie�le z rzeczywisto�ci�, obie bowiem zaj�te by�y�my wycinaniem pokrzyw w odleg�ym k�cie ogrodu, staraj�c si� wykorzysta� resztki dziennego o�wietlenia i przekonuj�c si� nawzajem, �e fizyczna praca dobrze wp�ynie na nasz� psychik�. Za pokrzywami znajdowa� si� podobno pie�, kt�ry mia�am wyci�� czy wygrzeba� do sp�ki z Paw�em. Wycinaniem zas�aniaj�cych go ca�kowicie pokrzyw Alicja �yczy�a sobie zaj�� si� osobi�cie, mia�a bowiem w stosunku do nich jakie� zamiary. Ze sk�pych i do�� chaotycznych wyja�nie� zrozumia�am, �e postanowi�a je zaparzy�, albo mo�e zala� spirytusem, w celu trucia mszyc, czy czego� w tym rodzaju. Nie wnika�am w szczeg�y, by�o mi wszystko jedno, co chce z tym zrobi�, bo nie mszyce mia�am teraz w g�owie.
Gwa�towna �mier� Edka dotkn�a mnie niejako osobi�cie. Wyjecha�am z Warszawy w trzy dni po nim z mocnym postanowieniem zadania mu pewnego pytania. Odpowied� na to pytanie interesowa�a nie tylko mnie, ale tak�e kogo� jeszcze, i to, co gorsza, kogo�, komu za nic w �wiecie nie chcia�abym zrobi� zawodu. Pytanie by�o niewinne, odpowiedzi m�g� udzieli� wy��cznie Edek, i nikt inny, i udzieli�by jej niew�tpliwie, gdybym zd��y�a go zapyta�. Nie zamierza�am zreszt� ukrywa�, w jakim celu pytam. W og�le rzecz ca�a by�a prosta, �atwa i niewinna, tyle �e wymaga�a drogi bezpo�redniej, nie za� korespondencyjnej czy telefonicznej. No i pewnego po�piechu.
A teraz nagle wszystko si� skomplikowa�o i zrobi�o wr�cz podejrzane...
- Poj�� nie mog�, komu ten Edek tutaj przeszkadza� - powiedzia�am z gniewem. - To by�o cholerne �wi�stwo, tak go znienacka zad�ga�! �e te� o takich rzeczach nie wie si� z g�ry!
Alicja wyprostowa�a si� z p�kiem pokrzyw w r�ku.
- On co� wiedzia� - powiedzia�a w zamy�leniu. - Ca�y czas od przyjazdu robi� jakie� takie uwagi. Koniecznie chcia� mi co� powiedzie�.
Moje zainteresowanie tematem gwa�townie wzros�o.
- Nie tylko tobie, zdaje si�. Nie wiesz, co to mog�o by� takiego?
Alicja nagle j�kn�a, machn�a pokrzywami, oparzy�a si� w nog� i j�kn�a rozpaczliwiej.
- Co za kretynka ze mnie, �e mu nie pozwoli�am powiedzie�! Nie da�am mu doj�� do s�owa! Traktowa�am go jak pijanego! Nie s�ucha�am, co m�wi�! Jak sko�czona idiotka, nie mia�am czasu...!
- Daj sobie spok�j z tymi wyrzutami, w ko�cu on by� rzeczywi�cie pijany. Kto m�g� przewidzie�, �e go szlag trafi tak z dnia na dzie�!
- A teraz ju� nic nie powie...
- No pewnie, �e nie powie, zwariowa�a�? Gdyby cokolwiek powiedzia� teraz, te� by� nie s�ucha�a, tylko ucieka�a w panice. Komu on jeszcze chcia� to powiedzie�?
- Komu?
- Jakiemu� jemu. Powiedzia� przecie�: "Jemu te� powiem".
- A rzeczywi�cie. Przytrzymaj tu nog�... Komu?
- A sk�d ja mam to wiedzie�? My�la�am, �e ty si� domy�lasz. Odnios�am wra�enie, �e machn�� r�k� i pokaza� kierunek. Sta�a� obok, powinna� widzie� na kogo.
- Ca�y czas macha� r�kami. Ciemno by�o. Krety�ski pomys� z ta lamp�. Zdaje si�, �e pokaza� gdzie� mi�dzy tob� a Ew�.
- Obie jeste�my �e�skiej p�ci i �adna z nas nie by�a w spodniach - powiedzia�am z niesmakiem, w ostatniej chwili unikaj�c poparzenia twarzy nast�pnym p�kiem pokrzyw, kt�rymi Alicja zamiot�a mi przed nosem. - Czy nie mog�aby� usuwa� tego zielska mniej energicznie? Reumatyzmu ju� si� pozby�am. Przez dwa tygodnie gryz�y mnie czerwone mr�wki.
- Dlaczego czerwone mr�wki? - spyta�a Alicja z wyra�nym roztargnieniem.
- Bo akurat takie by�y tam, gdzie by�am...
- Czekaj. Czerwone mr�wki...? Co� mi si� kojarzy...
- Pewnie. Mr�wki czerwone. Wszystko czerwone...
- Czekaj. Czerwone mr�wki... Czy Zosia nie wie czego� o Edku? Zdaje si�, �e s�ysza�am od niej o czym� takim. W�a�nie jakby czerwone mr�wki...
- Zosia mo�e co� wiedzie�, widywa�a przecie� Edka w Polsce. Trzeba j� spyta�. A co z tym listem?
- Przepad� - powiedzia�a Alicja z ci�kim westchnieniem. - Musia�abym chyba rozebra� dom na kawa�ki, �eby go znale��. Kto� mi tu musia� robi� porz�dki, wszystko jest poprzewracane do g�ry nogami.
- Rewizja by�a - przypomnia�am jej.
- Ale Zosia rzeczywi�cie mo�e co� wiedzie�. Mo�e on si� z kim� spotyka� w Polsce?
W �rodku drgn�o mi co�, zaskoczone jej nadzwyczajn� intuicj�. Z przej�cia pu�ci�am przytrzymywane pokrzywy, kt�re oparzy�y mnie przez ubranie. Reumatyzm powinnam mie� definitywnie z g�owy.
- Wygl�da na to, �e to co�, co wiedzia�, to by�o o kim� - powiedzia�am ostro�nie, my�l�c r�wnocze�nie, �e chyba trzeba b�dzie wtajemniczy� Alicj� w t� pierwotnie niewinn�, a teraz podejrzan� spraw�. - I ten kto� go zaszlachtowa�. Jak my�lisz, kto� z nas czy obcy?
Alicja przyjrza�a mi si� nie�yczliwie.
- Je�li kto� z nas, to kto? Ty?
- Zwariowa�a�? Dlaczego ja?!
- Nie wiem. Ja nie. Mo�liwe, �e ty te� nie. Leszek i Henryk odpadaj�, ja te� za ka�dym razem widzia�am ich nogi. To kto? Zosia? Pawe�? El�bieta?
- Jeszcze zostaj� Anita, Ewa i Roj. Dlaczego ich pomijasz?
Alicja zamilk�a na chwil� i w zadumie podrapa�a si� �odyg� pokrzywy w �okie�.
- Bo my�l� logicznie. On nie mia� z nimi nic wsp�lnego. Nie wierz�, �eby wiedzia� cokolwiek o kim� z Danii. Mam wra�enie, �e tu chodzi o kogo� z Polski, nigdzie przecie� nie je�dzi�. B�d� uprzejma wynie�� si� st�d na zbity pysk!
Zamurowa�o mnie na moment.
- Na lito�� bosk�, dlaczego?! - spyta�am w przera�eniu. - Teraz zaraz?!
- Co? - spyta�a z roztargnieniem Alicja. - Pasz�a won! Co mi tu b�dziesz lata�a i gryz�a!
Och�on�am nieco ze strasznego wra�enia dopiero na widok jej gest�w.
- My�la�am, �e m�wisz do mnie, i nie wiedzia�am, czy mam si� wynie�� z tych pokrzyw, czy w og�le z Allerod. R�b mo�e jakie� przerwy, zmieniaj�c rozm�wc�!
- Co...? Ach, ty my�la�a�, �e to do ciebie? A nie, to do tej osy. Moich go�ci nie traktuj� jeszcze tak �le.
- Nie wiem, czy s�usznie. Wnioskuj�c z wczorajszych wydarze�, Edek mia� racj�. Przyjmujesz u siebie jakie� najzupe�niej nieodpowiednie osoby...
Zapadaj�cy zmrok oderwa� nas od pokrzyw. Pnia nie uda�o mi si� dojrze� i sama Alicja zacz�a mie� w�tpliwo�ci, czy on w og�le tam jest.
Wyci�gni�ta na taras i w��czona do narady, Zosia zamy�li�a si� g��boko.
- Nie bardzo rozumiem, o czym wy m�wicie - powiedzia�a z niezadowoleniem, nie kryj�c niech�ci do tematu. - Dlaczego czerwone mr�wki maj� si� kojarzy� z Edkiem? Nic takiego sobie nie przypominam... Pawe�!
Oderwany od uprawiania korespondencji i r�wnie� w��czony do narady, Pawe� okaza� si� bardziej przydatny. Zastanawia� si� tylko przez kr�tka chwil�.
- A, wiem! - powiedzia� z przej�ciem. - To przez tego faceta w czerwonej koszuli, o kt�rym m�wi�em. Nie mr�wki, tylko czerwone...
- Rzeczywi�cie, m�wi� - przypomnia�a sobie Zosia. - Pawe� widzia� Edka...
- Co za facet? - przerwa�a niecierpliwie Alicja. - Kto� go zna?
Na to pytanie mog�am jej sama odpowiedzie�. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e nie tylko mnie interesowa�y personalia owego osobnika, a rzecz polega�a na tym, �e w�a�nie nikt go nie zna�...
- Nie wiem - powiedzia�a Zosia. - Pawe�...?
- Nie znam go. Przecie� wam opowiada�em! Jaki� czas temu, chyba ju� ze dwa miesi�ce, widzia�em Edka z takim czarnym facetem w czerwonej koszuli. No m�wi�em wam przecie�!
- Mo�liwe, �e ja niedok�adnie s�ucham - wyzna�a Alicja. - Kto to by�?
- No przecie� m�wi�, �e nie wiem. Zdaje si�, �e obaj byli na bani, to jest, chcia�em powiedzie� na cyku... Stali na ulicy i machali r�kami na taks�wki. To by� taki czarny facet, wygl�da� na po�udniowca, mia� czerwona koszul� i w ko�cu odjechali taks�wk� baga�ow�. Przedtem zatrzymali furgonetk� od w�gla i usi�owali do niej wsi���. W�a�nie dlatego im si� przygl�da�em, �e by�em ciekaw, co jeszcze zrobi�...
Pawe� urwa�, przyjrza� si� nam i doda� ostro�nie:
- Nie chcia�em si� wtr�ca�, ale mo�e ju� wiecie, kto go zabi�?
- Co ma do rzeczy ten facet w czerwonej koszuli? - Skrzywi�a si� Zosia z niesmakiem.
- Na razie jeszcze nie wiemy - powiedzia�am r�wnocze�nie do Zosi i Paw�a. - Mo�e wam co� przychodzi do g�owy?
- Ja si� w og�le do tego nie chc� wtr�ca�! - odpar�a Zosia gwa�townie. - Nie �ycz� sobie mie� z tym do czynienia! Nie znosz� zbrodni! Nic nie wiem i nic nie chc� wiedzie�!
Alicja ockn�a si� nagle z chwilowego zamy�lenia.
- Facet w czerwonej koszuli o niczym nie �wiadczy - zawyrokowa�a stanowczo. - Edek po pijanemu m�g� je�dzi� furgonem od w�gla z byle kim.
Osobi�cie by�am zdania, �e facet w czerwonej koszuli mo�e mie� nadzwyczajne znaczenie. Stanowi� zasadniczy element pytania, kt�rego nie zd��y�am zada� Edkowi. Wstrzyma�am si� na razie z ujawnieniem swojej opinii.
- To nam nic nie daje - ci�gn�a Alicja - Nie wiem, po co on chce tu jutro zrobi� na nowo to ca�e piek�o, przecie� i tak nikt nic nie pami�ta. A propos, czy ja musz� zrobi� tak� sam� kolacj�? Nie ma nic do jedzenia, jest sobota, nic si� nie kupi!
- A mo�e on ma nadziej�, �e morderca si� r�bnie i te� odtworzy swoje wszystkie czynno�ci? - mrukn�� Pawe�.
- Nonsens! - powiedzia�a gniewnie Zosia. - Bzdura, �adnej kolacji nie robisz! Niech si� najedz� w domu!
- Kaw� - powiedzia�am r�wnocze�nie do Alicji. - Ewentualnie t� reszt� w�dki, kt�rej Edek nie zd��y� wychla�...
- W�dki mi szkoda.
- No to bez w�dki. Piwo. Du�ski wiecz�r na samym piwie. Ewa chyba b�dzie musia�a przywie�� sok pomara�czowy...
Nie uda�o nam si� doj�� do �adnych sensownych wniosk�w. Nikt nic nie widzia� i nie rozumia�. Zosia odm�wi�a udzia�u w dalszej konwersacji na temat Edka. Leszek z g�ry wy��czy� si� z imprezy, o�wiadczaj�c, �e Edek by� dla niego obcym cz�owiekiem i widywa� go raz na par� lat wy��cznie z okazji wizyt u Alicji, El�bieta wykazywa�a kamienn� oboj�tno�� i ca�kowity brak zainteresowania, Alicja beznadziejnie usi�owa�a szuka� listu.
Ewa oczywi�cie zapomnia�a o soku pomara�czowym. I tak ju� by�a g��boko przej�ta wydarzeniami, a dodatkowo zdenerwowa�a j� konieczno�� przybycia na przymusow� imprez� w takim samym stroju, co poprzednio. Dwa razy z rz�du mie� na sobie to samo, i to jeszcze w obliczu tych samych os�b, to nie by�o co�, z czym mog�aby si� pogodzi� bez opor�w. Wymagaj�ca tego policja zapewne by�a zdania, �e, by� mo�e, kto� ukrywa� sztylet w fa�dach odzie�y, i chcia�a sprawdzi� dok�adnie, czy by�o to mo�liwe. Je�li mia�a w tym jeszcze jak�� dodatkow� my�l, niczym nam jej nie zdradzi�a.
Pandemonium, jakie zapanowa�o tym razem, przeros�o wszystko. Siedz�cy na miejscu Edka funkcjonariusz policji, kt�rego zadaniem by�o we w�a�ciwym momencie krzykn�� cokolwiek i �upn�� szklank� w pud�o, pomyli� momenty i ustawicznie wydawa� z siebie dzikie ryki, powoduj�c nerwowe wstrz�sy wszystkich obecnych. Wys�any do samochodu po puszk� soku, Roj przyni�s� w zast�pstwie puszk� oleju silnikowego. Na podr�cznych stoliczkach mieli�my bez ma�a z p� tony cukru, m�ki i soli w r�nych osobliwych naczyniach, ka�dy bowiem pope�nia� b��dy odwrotne ni� w wiecz�r zbrodni. Przez pomy�k� pami�ta� o cukrze zamiast o nim zapomnie�, przyni�s� go, po czym, odtwarzaj�c swoje czynno�ci, lecia� po niego i przynosi� drugi raz. W ten spos�b cukru w kuchni w mgnieniu oka zabrak�o i byli�my zmuszeni pos�ugiwa� si� artyku�ami zast�pczymi. Zabrak�o te� piwa. �ci�le bior�c, nie tyle piwa, ile zamkni�tych butelek, kt�re Pawe� powinien by� otwiera�. Zawarto�� ostatnich �mia�o mog�a nam wystarczy� na dwa tygodnie. Du�skie w�adze �ledcze z panem Muldgaardem na czele przygl�da�y nam si� z wyrazem lekkiego pop�ochu na