2415
Szczegóły |
Tytuł |
2415 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2415 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2415 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2415 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JOANNA CHMIELEWSKA
Wielkie zas�ugi
Mechanicznie op�dzaj�c si� od komar�w, Janeczka i Pawe�ek siedzieli na schodkach campingowego domku. Taktownie symulowali ca�kowit� g�uchot�, bowiem we wn�trzu domku ich rodzice toczyli rozmow� stanowczo nieodpowiedni� dla uszu dzieci.
- P�g��w jeden! - wykrzykiwa�a z irytacj� pani Krystyna do swego m�a. - P�g��w!
Bo p�g��wek to jest zbyt pieszczotliwie! Ja tu nie przyjecha�am tapla� si� w bagnie! Przyjecha�am nad morze! Nie zostan� ani chwili!!!
- No owszem, przyznaj�, mia�em pewne obawy - usprawiedliwia� si� pan Roman Chabrowicz. - Dyrektor...
- Dyrektor! Debil, maniak, a nie dyrektor! Idiota!
- Dobrze, idiota. To co, mam go zabi�?
- Przyda�oby si�! By�oby to z po�ytkiem dla instytucji! Dla spo�ecze�stwa! Dla ca�ego kraju!
- Mo�e nawet dla ca�ej Europy... Przyznaj�, �e o�rodek po�o�ony jest do�� idiotycznie,
ale nic na to nie poradz�.
- Idiotycznie, to za �agodne s�owo! Jestem pewna, �e znajduje si� w najszerszym miejscu tej ca�ej mierzei, a to za nami, to jest jej najwy�szy punkt!
- Od pocz�tku by�o wiadomo, �e jest co� niedobrze - mrukn�a Janeczka na schodkach.
- Domy�li�am si�, jak zacz�� zadawa� g�upie pytania w samochodzie.
- Pewnie - przy�wiadczy� Pawe�ek. - Zaraz by�o wida�, �e co� nie gra. Ba� si� powiedzie� wcze�niej.
Janeczka pokiwa�a g�ow�, z politowaniem wspominaj�c nieudolne podst�py w�asnego ojca. Ju� od Elbl�ga pan Chabrowicz wydawa� si� jaki� niesw�j. Z wyra�nym niepokojem dopytywa� si� o szeroko�� mierzei i jej najwy�sze wzniesienie nad poziom morza, interesowa� si� tak�e struktur� gleby. Na pytania grzecznie i bez trudu odpowiedzia�a mu c�rka, dla kt�rej geografia stanowi�a ulubione hobby.
- Piaski! - kontynuowa�a ur�gliwie pani Krystyna w domku. - Wydmy! Ha, ha! Gdzie
te piaski i wydmy?! Ja tu widz� bagna i moczary!
- No w�a�nie, dziwi� si�, sk�d takie bagno na piaszczystym terenie... - martwi� si� ugodowo pan Chabrowicz.
Pani Krystyna nie pozwala�a si� u�agodzi�.
- Co za pomys�, �eby budowa� o�rodek campingowy w takim miejscu! Debil to ma�o, trzeba by� zwyrodnialcem!
- Ponadto egoist�, samolubem i kr�taczem - uzupe�ni� pan Roman gorliwie. - O przysta� te� si� postara�...
- Maj� racj�, to kretyn - zgodzi� si� p�g�osem Pawe�ek na schodkach. - Ma fio�a
na punkcie �agl�wek, niech mu b�dzie, niech sobie ma. Ale po co by�o robi� ten o�rodek
za g�rk�?
Janeczka obejrza�a si� i oceni�a poro�ni�te lasem strome zbocze.
- Okropnie daleko st�d na pla�� - stwierdzi�a. - W dodatku jego tu wcale nie ma.
- Kogo?
- Tego dyrektora. Przyje�d�a na dwa tygodnie i tyle. I na te dwa tygodnie zrobi� ca�y o�rodek. Nic go nie obchodzi, �e normalni ludzie musz� lata� nad morze tysi�c dziewi��set osiemdziesi�t metr�w.
- Rzeczywi�cie, tyle akurat tutaj jest?
- Co? No nie, mo�e ostatecznie troch� mniej. Ale trzeba lata�, bo on chce mie� blisko
te �agl�wki przez dwa tygodnie. Obrzydliwiec.
Pawe�ek pokiwa� g�ow�.
- Ich tam jest podobno trzech, tych dyrektor�w zwyrodnialc�w. Wszyscy z fio�em.
I z �agl�wkami. Przekupili tych r�nych od kontroli, �eby za�wiadczyli, �e tu jest doskona�e miejsce na o�rodek, i wm�wili ludziom, �e inaczej nie mo�na. Jeszcze nie wiem, czy mi
si� tu podoba.
- Ja te� nie wiem. Trzeba b�dzie obejrze� okolic�...
Wszystkie te protesty i niepewno�ci budzi� o�rodek campingowy Przemys�u W��kienniczego, dok�d pan Chabrowicz przypadkowo dosta� skierowanie. Z przemys�em w��kienniczym nie mia� wprawdzie nic wsp�lnego, ale, sam wodniak, zna� wszystkich innych wodniak�w, w tym tak�e owych dyrektor�w zwyrodnialc�w. O o�rodku s�ysza�, wiedzia�,
�e mo�na tu �eglowa� po Zalewie. �eglowa� nie mia� zamiaru, ale po drugiej stronie mierzei znajdowa�o si� morze, wybra� si� zatem z rodzin� nad morze.
Morze okaza�o si� trudno dost�pne. O�rodek ulokowano rzeczywi�cie do�� dziwnie,
tu� nad samym Zalewem, w miejscu wyj�tkowo �le wybranym dla wszystkich, z wyj�tkiem �eglarzy. Trzeba by�o doprawdy wielu stara�, �eby na piaszczystej mierzei znale�� tak wspania�e bagno, b�d�ce zarazem istnym rajem dla komar�w. Domki campingowe sta�y tu� obok bagna,
w male�kiej dolince os�oni�tej z trzech stron lasem. Morsk� pla�� mo�na by�o osi�gn�� dopiero po sforsowaniu dw�ch wysokich g�r i ca�ej szeroko�ci p�wyspu, k�piel w Zalewie za� wyklucza� grz�ski brzeg i r�wnie grz�skie dno. Na domiar z�ego deszczowe lato nadzwyczajnie sprzyja�o komarom, kt�rych nieprzeliczone roje mia�y tu znakomite warunki egzystencji.
- Przeje�d�ali�my przez wie� - m�wi�a z furi� pani Krystyna. - Je�eli oczywi�cie
te wytworne wille mo�na nazwa� wsi�. Jestem pewna, �e tam wynajmuj� jakie� pokoje, prawdopodobnie z �azienkami i ciep�� wod�. R�b sobie, co chcesz, zamorduj kogo�, wystrasz, przekup, ale tutaj nie zostan� nawet przez jedn� dob�!
Janeczka i Pawe�ek zamienili spojrzenia, pe�ne nag�ego zainteresowania. Zanosi�o si�
na rozrywk�.
- W�tpi�, czy maj� co� wolnego - rzek� sm�tnie zgn�biony pan Roman. - Przecie� w�a�nie dlatego wzi��em te wczasy, �e wszystko by�o zaj�te. Ca�a Polska pcha si� nad mocze.
- Od maja do tej pory bez przerwy pada� deszcz! Mo�e kto� zrezygnowa�...
Janeczka i Pawe�ek na chwil� stracili w�tek scysji w domku, bo pojawi� si� ostatni cz�onek rodziny, ich pies imieniem Chaber. By� to pies tak m�dry i tak doskonale wychowany,
�e nigdy nie zaistnia�a potrzeba prowadzania go na smyczy. Zawsze biega� wolno i zawsze wiedzia�, co robi� i jak post�powa�, znacznie przewy�szaj�c w tej mierze wiedz� swoich pa�stwa. Teraz, od razu po wyskoczeniu z samochodu, uda� si� na rekonesans i w�a�nie zako�czy� zwiedzanie terenu.
- No i co? - spyta�a z o�ywieniem Janeczka. - Jak tu jest?
Chaber wydawa� si� pe�en mieszanych uczu�. By� rozradowany, a r�wnocze�nie niespokojny. Szczekn�� kr�tko, odbieg� kawa�ek w kierunku wschodnim, w stron� granicy, obejrza� si�, podbieg� jeszcze kilka metr�w i zastyg� w pi�knej, klasycznej pozie psa my�liwskiego, wyci�gni�ty jak struna, znieruchomia�y, z uniesion� przedni� �ap�. Potem zn�w si� obejrza�, nagle zawr�ci� i z podkulonym ogonem podbieg� do swych pa�stwa. Cicho skomla�
i popiskiwa�.
Rodze�stwo oderwa�o wzrok od psa i popatrzy�o na siebie. Nie zd��yli si� odezwa�,
bo Chaber zerwa� si�, pobieg� w drug� stron� i zachowa� si� podobnie. Zn�w wystawi� zwierzyn�, teraz jednak nie wraca� z podkulonym ogonem, tylko ogl�da� si� niecierpliwie, podbiegaj�c dalej, zawracaj�c i wyra�nie zach�caj�c do p�j�cia w jego �lady. Wreszcie wr�ci�
i usiad� obok Janeczki, szczekn�wszy jeszcze dwa razy.
- Rozumiem - powiedzia� Pawe�ek z wielkim przej�ciem. - Z tam tej strony jest nosoro�ec i on si� nie podejmuje go upolowa�. A z tej jaka� �agodniejsza zwierzyna.
- Nie wiem, czy zwierzyna - zaprotestowa�a troch� niespokojnie Janeczka. - To znaczy, chcia�am powiedzie�, nie wiem, czy �agodniejsza. On chyba nie wie, co to jest, musi to by�
co� skomplikowanego.
- Mo�liwe. Chce, �eby�my z nim poszli i sami sprawdzili. Ja bym poszed�.
- Ja te�, ale na razie nie mo�emy. Nie wiem, na czym oni stan�li.
W tym momencie z domku wyszli rodzice.
- Dzieci, poczekajcie tu - powiedzia�a zdenerwowana pani Krystyna. - Pojedziemy
z ojcem poszuka� jakiego� ludzkiego mieszkania. Baga�e zostaj�, nie wypakowujcie niczego.
- Tatusiu, jakie tu s� niebezpieczne zwierz�ta? - przerwa� po�piesznie Pawe�ek.
- Na lito�� bosk�, nie boicie si� chyba niebezpiecznych zwierz�t - odpar� zirytowany pan Chabrowicz. - To nie jest d�ungla nad Amazonk�. Tu nie ma �adnych niebezpiecznych zwierz�t!
- Ale jakie� tu s�! Jakie?
- Lisy, sarny i zaj�ce. Nie zawracaj g�owy, zaraz wracamy.
- Znaczy, nie wiem, co zw�szy� - stwierdzi� Pawe�ek, przygl�daj�c si�, jak matka z ojcem wsiadaj� do samochodu. - Co robimy?
Janeczka ju� si� podnios�a ze schodk�w.
- Idziemy zobaczy� to skomplikowane - zadecydowa�a bez namys�u. - Zanim wr�c�...
- Powiedzieli, �e zaraz.
- Co� ty?! Jak jad� oboje, zanim wr�c�, zd��ymy obejrze� p� tej ca�ej mierzei. Ju� sobie nie po�a�uj�, �eby nie przegrymasi� wszystkich dom�w, jakie tylko znajd�!
Pawe�ek natychmiast zgodzi� si� z siostr�, przekr�ci� klucz w drzwiach domku, wyj�� go
i schowa� do kieszeni. Chaber ju� bieg� na zach�d, wcze�niej od nich wiedz�c, �e wyprawa ruszy. Po�pieszyli za nim i zag��bili si� w las.
Ludzi nie by�o wida� wcale. Pierwsze od tygodni s�oneczne popo�udnie wywabi�o wszystkich na pla�� . W okolicy o�rodka nie mieszka� nikt - zabudowania osady zaczyna�y si� dopiero o dobre kilkaset metr�w dalej. Nikt te� nie przechadza� si� po stromych zboczach pozbawionych dr�g i g�sto zalesionych. Pojedyncze sylwetki miga�y tylko gdzie� wy�ej,
na drodze, ale i te po chwili znikn�y z horyzontu, zas�oni�te drzewami.
Chaber prowadzi� na prze�aj, nie przejmuj�c si� nier�wno�ciami terenu. Janeczka
i Pawe�ek, sapi�c i dysz�c, przedzierali si� przez zaro�la i krzewy, wpadali w jakie� dziury
i wdrapywali si� na g�rki. Po �cie�kach nie by�o najmniejszego �ladu.
- Czy tu specjalnie kopali te do�y i g�ry? - wydysza�a gniewnie zziajana Janeczka.
- Co chwila w co� wpadam! Przecie� idziemy wzd�u�, a to jest pofa�dowane te� wzd�u�! Nier�wno powinno by� w poprzek!
Pawe�ek potkn�� si� na pniaku, podpar� r�kami i obejrza� na siostr�.
- Jak to, nie wiesz? - zdziwi� si�. - To s� okopy. Tu siedzieli Niemcy. Pod sam koniec wojny podobno siedzia�o ich tu miliony i wszyscy kopali sobie okopy. I stanowiska dla czo�g�w. Ja si� o tym uczy�em.
- Okropno��! Nie wiem, kiedy mogli zajmowa� si� wojn�, chyba bez przerwy kopali.
Nie wiem, jak znale�li czas, �eby raz wystrzeli�!
- Tote� w�a�nie przegrali t� wojn�...
- A swoj� drog�, Chaber m�g�by wybra� co� r�wniejszego!
- On chyba wie, �e mamy bardzo ma�o czasu...
Chaber szed� jak po sznurku, przeskakuj�c do�y i ogl�daj�c si� niecierpliwie za siebie. Kiedy wreszcie zatrzyma� si�, obejrza� ostatni raz i wystawi� zwierzyn�, jego pa�stwo byli gruntownie wyko�czeni. Zatrzymali si� r�wnie�, milcz�c i ci�ko dysz�c. Chaber po kr�tkiej chwili poruszy� si�, przemkn�� kilka krok�w dalej i usiad�. Wyra�nie by�o widoczne,
�e doprowadzi� na miejsce.
Wok� panowa�a cisza i absolutny spok�j. Zni�aj�ce si� ku zachodowi s�o�ce przesiewa�o si� przez ga��zie drzew, wiatr ucich�. Janeczka i Pawe�ek czekali w bezruchu co najmniej minut�, nie widz�c nic poza mas� r�norodnej zieleni.
- No? - szepn�� pytaj�co Pawe�ek. - I co tu ma by�?
- Co� za tymi krzakami - odszepn�a Janeczka. - Nic niebezpiecznego, bo on siedzi spokojnie. Trzeba zobaczy�.
Pawe�ek podejrzliwie spojrza� na psa. Siedzia� niezupe�nie spokojnie, wydawa� si� jakby pe�en napi�cia. Chwilami podnosi� si� i zni�a� �eb ku ziemi, w�sz�c nerwowo. Co� tu musia�o
by� dziwnego i rzeczywi�cie nale�a�o to zobaczy�.
Ostro�nie ruszy� ku przodowi, rozchylaj�c gi�tkie ga��zki. Janeczka ruszy�a za bratem. Chaber kr�ci� si� obok nich, ca�ym zachowaniem okazuj�c, �e nie wyrobi� sobie jeszcze jednoznacznej opinii o tym czym�, co mu si� wydaje nie w porz�dku.
Pawe�ek uczyni� zaledwie kilka krok�w, wydoby� g�ow� z li�ci, spojrza� i zatrzyma� si� jak wryty. Serce zabi�o mu gwa�townie, dla dodania sobie animuszu chcia� gwizdn��,
ale gwizdni�cie mu jako� nie wysz�o.
- Fiuuuut... - zaszepta� s�abo i zamilk�.
Janeczka wypl�ta�a si� z krzew�w i stan�a obok brata. Na moment i jej zabrak�o tchu.
Z ca�� pewno�ci� obydwoje rzuciliby si� do natychmiastowej ucieczki, gdyby nie to,
�e ich nogi odm�wi�y udzia�u w przedsi�wzi�ciu. Przyros�y do le�nego runa i zamieni�y si�
w kamienie. Przez d�ug� chwil� rodze�stwo trwa�o w bezruchu, wpatrzone hipnotycznie
w widniej�cy przed nimi rozkopany gr�b, z wydobyt� z ziemi, rozwalon� trumn�, i bielej�ce wok� rozsypane ko�ci. Niew�tpliwie ludzkie. Na samym froncie szczerzy�a z�by czaszka...
- To o to mu chodzi�o... - szepn�� wreszcie Pawe�ek g�osem dziwnie ochryp�ym, pr�buj�c je�li ju� nie poruszy� si�, to przynajmniej mrugn�� oczami.
- To z tych... z tych... Niemc�w? - szepn�a Janeczka z wyra�nym trudem.
Pawe�ek jeszcze przez chwil� patrzy� w milczeniu. Prze�kn�� �lin�, z�apa� oddech i jako� przem�g� najgorsze.
- Co� ty! - odszepn�� niecierpliwie. - Taki porz�dny gr�b z trumn�? Gdzie oni mieli wtedy g�ow� do grob�w. To co� innego.
Z wysi�kiem oderwa� wzrok od czaszki i spojrza� dalej.
- Patrz! - krzykn�� zduszonym g�osem, tr�caj�c gwa�townie siostr�.
Janeczka drgn�a, zaszczeka�a z�bami i spojrza�a we wskazanym kierunku. Opodal wida� by�o drugi gr�b, tak samo rozkopany. Kawa�ki szkieletu i pojedyncze ko�ci poniewiera�y si� dooko�a. Po niezmiernie d�ugiej chwili uda�o si� im popatrze� gdzie indziej i w�wczas dostrzegli wi�ksz� ilo�� grob�w, nieco mniej przera�aj�cych. Niekt�re wygl�da�y nawet zupe�nie normalnie, mia�y p�yt� nagrobn� i niski kamienny krzy�, wi�kszo�� jednak�e musia�a by� rozkopywana, bo porozbijane p�yty le�a�y obok zaro�ni�tych traw� i przysypanych ziemi� do��w, a krzy�e by�y poprzewracane. Krzewy i bujne zielska zas�ania�y nieco widok.
- To jest cmentarz - szepn�a Janeczka, na razie niezdolna jeszcze do bardziej odkrywczych spostrze�e�.
- Troch� dziwny cmentarz - skrytykowa� niepewnie Pawe�ek. - Bardzo stary, ale
nie s�ysza�em, �eby na starych cmentarzach rozw��czali nieboszczyk�w po ca�ej okolicy.
I ja nie wiem...
- No?
- No nie wiem... On to wyw�szy�? Takie stare? Sk�d wiedzia�, �e to co� nie tak?
Janeczka spojrza�a na psa. Zaczyna�a ju� odzyskiwa� zimn� krew i trze�wo�� umys�u. Poczu�a tak�e, �e zn�w swobodnie w�ada nogami.
- Musi tu by� co� wi�cej - orzek�a. - Nie wida� tego, ale on wie, �e jest. Trzeba b�dzie sprawdzi�...
Kr�c�cy si� przy nich Chaber zaw�szy� nie przy samej ziemi, ale nieco wy�ej, po czym szurn�� nagle w krzaki i znik� z oczu. Czekali w napi�ciu. Po kr�tkiej chwili Chaber wr�ci�
z podkulonym ogonem i wyda� z siebie nerwowe, przepraszaj�ce pi�niecie.
- Rany, zn�w ten nosoro�ec! - j�kn�� Pawe�ek.
- O Bo�e drogi - wyszepta�a Janeczka rozpaczliwie. - Je�eli Chaber si� boi, to ju�
nie wiem, co to jest! Tych grob�w si� nie boi!
Chaber, jakby dla potwierdzenia, obieg� dooko�a rozkopany gr�b, oboj�tnie obw�cha� ko�ci, po czym, ci�gle z nosem przy ziemi, ruszy� w d�, ku drodze id�cej wzd�u� zalewu. Obejrza� si� na nich, wr�ci� i zn�w ruszy� w t� sam� stron�, okazuj�c zniecierpliwienie. Janeczka obserwowa�a go czujnie.
- Ju� wiem - oznajmi�a. - Tu s� trzy rzeczy. Te groby. To co�, czego si� boi. I jeszcze co�, czego si� nie boi, chce nam pokaza� i m�wi, �eby�my z nim poszli. Nie mo�emy teraz.
- Ludzie - rzek� stanowczo Pawe�ek.
- Co ludzie?
- Chyba mu chodzi o ludzi. Te groby, same si� nie rozkopa�y, nie? Ludzie
musieli rozkopa�!
- A nie mog�o rozkopa� co� innego?
- Co innego?
- Nie wiem. Jakie� zwierz�.
- No co� ty, kota masz? Zwierz� by odwali�o takie ci�kie p�yty? Czekaj...
Post�pi� kilka krok�w do przodu, pochyli� si� i spr�bowa� poruszy� odwalon� p�yt�.
Po kr�tkim wahaniu Janeczka mu pomog�a. Bez skutku, p�yta nawet nie drgn�a.
- No prosz�! - sapn�� Pawe�ek i wyprostowa� si�. - Chyba s�o� da�by rad�. S�oni tu nie ma, wi�c tylko ludzie.
- Mo�liwe, �e masz racj� - zgodzi�a si� Janeczka. - Trzeba si� nad tym zastanowi�. Musimy tu przyj�� jeszcze raz, jak b�dzie wi�cej czasu. Teraz trzeba wraca�, bo zobacz�, �e nas nie ma. Chaber, prowad�! Wracamy!
Chaber cierpliwie przeczekiwa� machinacje z p�yt�. Wydawa� si� zdziwiony tak szybkim zako�czeniem polowania, spr�bowa� zn�w p�j�� po owych tajemniczych, prawdopodobnie ludzkich �ladach, ale stanowczy rozkaz zawr�ci� go z tropu. Pos�usznie ruszy� w drog�
do o�rodka campingowego, zn�w na prze�aj, po linii prostej, przez w�do�y i g�ry.
Wracaj�cy pa�stwo Chabrowiczowie zastali swoje dzieci grzecznie siedz�ce
na schodkach domku campingowego i op�dzaj�ce si� od komar�w. Nie zwr�cili uwagi, �e dzieci s� ci�ko zgrzane i dziwnie jako� zadyszane.
- Przenosimy si� - powiedzia� ra�nie pan Roman. - Znale�li�my dwa pokoje tu blisko,
w jednym z pierwszych dom�w, bardzo porz�dne, z �azienk�. Okazuje si�, �e przez te deszcze mn�stwo ludzi nie przyjecha�o. A w�a�nie teraz zanosi si� na �adn� pogod�, ksi�yc ro�nie
ku pe�ni. Pawe�ek, bierz torb�!
- A co, jak ksi�yc ro�nie, to jest �adna pogoda? - zainteresowa� si� Pawe�ek.
- Na og� tak. Poza tym okazuje si�, �e tu pada bardzo ma�o. Mikroklimat. W Krynicy Morskiej pada, a tu nie.
- Je�eli pogoda, to mo�e nie warto si� przenosi�? - powiedzia�a z wahaniem Janeczka, spogl�daj�c mimo woli w stron� rozkopanego cmentarza.
- Co� ty, to w tamtej stronie, b�dzie bli�ej... - sykn�� jej do ucha Pawe�ek.
- No wiesz! - oburzy�a si� jednocze�nie pani Krystyna. - Tak ci si� podobaj� te komary?!
I to cuchn�ce bagno?! Stamt�d jest lepsza droga na pla��, podobno przez jedn� g�rk�, a tu co?!
- Ale! - przypomnia� sobie nagle pan Roman. - Zapomnia�em wam powiedzie�,
�e musicie pilnowa� psa. Tu jest du�o dzik�w...
- Ach! - wykrzykn�� Pawe�ek i obydwoje z Janeczk� wymienili spojrzenia. W mgnieniu oka poj�li, czego Chaber si� ba�. Jedna zagadka wyja�niona!
- ... a Chaber to my�liwski pies - kontynuowa� pan Chabrowicz. - Nie wolno dopu�ci�, �eby si� spotka� z dzikami, zrobi� mu krzywd�.
- Wiemy - przerwa�a z wy�szo�ci� Janeczk�. - On te� wie, wcale go nie trzeba pilnowa�. Sam nam o tym powiedzia�.
Pa�stwo Chabrowiczowie nie zdziwili si� s�owami Janeczki. Byli ju� przyzwyczajeni
do niezwyk�ej m�dro�ci psa, kt�ry udziela� licznych informacji nie tylko ich dzieciom, ale ca�ej rodzinie. Pan Roman kiwn�� g�ow�.
- Mo�liwe, �e wie. Ma instynkt. Wytropi� je mo�e, ale wie, �e atakowa� mu nie wolno. Na dziki s� specjalne psy, specjalnie tresowane. Normalny pies, taki jak Chaber, nie da�by
im rady, zagryz�yby go.
- A dziki psa nie atakuj�? - zaniepokoi� si� Pawe�ek.
- Nie, je�eli on ich nie atakuje, traktuj� go oboj�tnie. Chyba, �e s� akurat w stanie wyj�tkowej agresywno�ci.
- A kiedy s� w stanie wyj�tkowej agresywno�ci?
W panu Romanie odezwa�o si� nagle jego w�asne dzieci�stwo, sp�dzone cz�ciowo
w towarzystwie wuja le�niczego. Przerwa� upychanie byle jak baga�y w samochodzie i odwr�ci� si�, spogl�daj�c na las.
- Jak s� bardzo g�odne - rzek� z o�ywieniem. - G�odne mog� atakowa� nawet cz�owieka. Poza tym agresywna jest zawsze locha, kt�ra ma ma�e. Loch� z ma�ymi nale�y obchodzi�
z daleka, bo na wszelki wypadek rzuca si� na ka�dego. Ale o tej porze roku ma�e ju� podros�y
i w og�le dziki maj� co je��. Poka�� wam ich �lady, bo na pewno je spotkamy.
- Gdzie spotkamy? Gdzie one siedz�?
- W dzie� zazwyczaj siedz� w chaszczach. Albo taplaj� si� w bajorach...
- Na lito�� bosk�, oddalmy si� wreszcie od tego bajora! - przerwa�a z irytacj� pani Krystyna. - Ca�a jestem pogryziona, jed�my st�d! Wsiadajcie!
- ... a wieczorem wychodz� na �er - doko�czy� pan Roman. - Siedz� tak�e w trzcinach
i tu �eruj�...
Zatrzasn�� baga�nik i usiad� za kierownic�. Dzieci upchn�y si� z ty�u razem z Chabrem, w okropnej ciasnocie. Pani Krystyna ci�gle nie mog�a si� uspokoi�.
- Mokra dziura, �mierdz�ce bagno pod nosem, wyl�garnia komar�w - wylicza�a m�ciwie. - Widok na Zalew zas�oni�ty zgni�ymi trzcinami, od morza przegradza istny Giewont! Cudowne miejsce na o�rodek wypoczynkowy, nie wiem, czy przy najwi�kszych staraniach da�oby si� znale�� tu co� gorszego! I wszystko po to, �eby jaki� kretyn przez dwa tygodnie w roku mia� blisko do swojej �agl�wki! �eby nie musia� zrobi� paru krok�w wi�cej! Tak ceni swoje sad�o!
- Trzech kretyn�w - sprostowa� pan Roman. - Sad�o maj�, to fakt.
- Popatrz, jaki ten Chaber m�dry - szepta� z ty�u �ci�ni�ty w�r�d baga�y Pawe�ek.
- Pierwsza rzecz, jak� powiedzia�, to wszystko o tych dzikach...
- Na obiady, ostatecznie, mog� tam chodzi� - zgodzi�a si� �askawie pani Krystyna.
- Ale �niadania i kolacje b�dziesz przywozi� tutaj. Nie zamierzam ogl�da� tej ohydy trzy
razy dziennie!
Pan Chabrowicz godzi� si� na wszystko, zadowolony, �e sprawa mieszkania sko�czy�a si� pomy�lnie. Dwa pokoje na pi�trze willi nie budzi�y �adnych zastrze�e� jego �ony. Wypakowa� baga�e i od razu pojecha� zorientowa� si� w kwestii posi�k�w na wynos.
- Je�eli dodamy troch� gazu, zd��ymy jeszcze przed wieczorem lecie� nad morze
- zauwa�y� Pawe�ek, upychaj�c byle jak odzie� w szafie. - Kolacj� przywioz� do domu,
wi�c mo�emy si� sp�ni�.
Janeczka uk�ada�a rzeczy w szafie odrobin� porz�dniej.
- Jeszcze musimy obejrze� dom i okolic� - przypomnia�a. - To znaczy, Chaber musi obw�cha�, bo inaczej b�dzie si� denerwowa�.
- Dobra, poczekamy na niego. On szybko w�cha.
Chaber ju� zd��y� obejrze� ca�y dom. Najbardziej spodoba�o mu si� pomieszczenie
na dole, b�d�ce zarazem gara�em, sieciarni� i miejscem do czyszczenia ryb. Obw�cha� je starannie, wr�cz z lubo�ci�, zatrzyma� si� tam nieco d�u�ej, po czym wybieg� i od razu spenetrowa� podw�rze. Od dalszych wycieczek zosta� na razie powstrzymany.
- Grzeczny pies - pochwali� z uznaniem stary rybak, naprawiaj�cy sieci przed domem.
- Pos�uszny jak rzadko. I kotk�w nie gania, dziwna rzecz.
Janeczka wychyli�a si� z okna na pi�trze i spojrza�a na Chabra, pos�usznie, chocia�
z wyra�nym zniecierpliwieniem czekaj�cego przy schodkach.
- On jest przyzwyczajony do kot�w - wyja�ni�a. - Mieszka razem z kotk� naszej babci
i wie, �e koty ma zostawi� w spokoju. On jest bardzo m�dry.
- M�dry? Jak m�dry, to czego mu ka�ecie tu siedzie�? Polata�by sobie. Przecie
nie zab��dzi.
Janeczka znik�a z okna na pi�trze i po chwili pojawi�a si� na podw�rzu.
- Przez dziki - oznajmi�a. - Wolimy, �eby by� z nami, na wszelki wypadek.
- A co to, dzik�w si� boicie? - zdziwi� si� rybak.
- My nie. Ale boimy si� o niego. To jest pies my�liwski i wszystko tropi, a dziki mog� mu zrobi� krzywd�. Z dzikami do tej pory nie mia� do czynienia.
- Ca�kiem s�usznie. Dziki tu s�, s�, jeszcze ile! Ale oswojone.
Na podw�rzu pojawi� si� Pawe�ek, kt�ry za�atwia� z matk� spraw� spaceru przed kolacj�.
- Mo�emy i�� - zawiadomi� siostr�.
- Zaraz - powiedzia�a Janeczka. - Jak to, oswojone?
- Co oswojone?
- Ten pan m�wi, �e dziki tu s� oswojone. Wszystkie?
- Ja si� nazywam �ubia�ski - rzek� rybak. - Nie wszystkie, ale du�o. Sam oswoi�em.
Dzieci zrezygnowa�y z natychmiastowej wyprawy nad morze. Temat by� bardzo interesuj�cy. Za��da�y wyja�nie�.
- Je�� im dawa�em. Ju� drug� zim� je karmi�, zesz�a zima ci�ka by�a i tak si� przyzwyczai�y przychodzi�, �e wiecz�r w wiecz�r by�y. M�ode przychodzi�y z pocz�tku,
a potem i stara. To tak si� nauczy�a, �e z r�k mi jad�a. Wiadro wynosi�em, nie zd��y�em postawi�, ju� ryja wsadza�a. Tam, w ostatnim domu, te� je karmili, ca�e stado bywa�o i druga maciora.
- I co? - zaciekawi� si� Pawe�ek. - Teraz te� pan je karmi?
- Teraz nie potrzeba, maj� co je��. I przesta�y przychodzi�, bo ludzi za du�o.
Ludzie p�osz�. Teraz to w lesie siedz�.
- A co trzeba zrobi�, �eby je zobaczy�? R�ce rybaka szybko i sprawnie przewleka�y cz�enko z link� przez oczka sieci.
- Zaczai� si� trza, jak si� �ciemnia. Albo i w nocy, bo w nocy na �er wychodz�.
Teraz ksi�yc �wieci, to wszystko wida�. Do trzcin chodz� i tam �r� i po lesie ryj�.
W tamtej stronie.
Machn�� cz�enkiem gdzie� w kierunku porzuconego campingu. Janeczka i Pawe�ek wymienili spojrzenia. Ju� wiedzieli, jakie zaj�cia czekaj� ich w najbli�szym czasie.
- A co one �r�? - spyta� Pawe�ek. - Czym pan je karmi�?
- Wszystko �r�. Kukurydz� karmi�em, ale chleb te� �r� i kartofle, i ryb� lubi�. Na chleb
to bardzo �akome.
- A co �r� w lesie? W lesie nie ma chleba ani kartofli!
- W lesie to co popadnie. P�draki wygrzebuj� z ziemi, myszy �r�, �aby, korzonki r�ne
i te p�dy od trzcin. Najwi�cej lubi� w trzcinach �erowa�.
Pawe�ek przygl�da� si� sieci, bardzo zainteresowany jej kszta�tem i sposobami �owienia ryb. Ju� nawet otworzy� usta, �eby zada� kilka pyta� na ten temat, ale przypomnia� sobie nagle, �e okolic� nale�y ogl�da� p�ki widno. Z sieciami zd���, rybak im nie ucieknie. Janeczka by�a tego samego zdania. Podzi�kowali grzecznie i zwolnili Chabra z posterunku.
- B�dziemy do wszystkiego je�� chleb - wysapa�a Janeczka, wdzieraj�c si� na strom�, piaszczyst� g�r�. - Do ka�dej zupy i do ka�dego drugiego dania. Uzbieramy dla nich.
- B�d� si� dziwi� - mrukn�� Pawe�ek.
- No to co? Niech si� dziwi�. Najwy�ej wymy�l�, �e mamy dobry apetyt. Do dzik�w
nie mo�emy si� przyzna�, bo zaraz b�d� krzyki, �e niebezpiecznie. A je�eli one s� oswojone,
to nie wiem, co tu mo�e by� niebezpieczne. Ja je chc� zobaczy�.
- Ja te�. Trzeba znale�� jakie� wyj�cie z tego domu, bo mo�liwe, �e drzwi na noc zamykaj�.
- Jest weranda. I ten �mierdz�cy pok�j na dole.
- I du�o okien nisko. Co� z tego wszystkiego si� nada.
Sforsowali piaszczyst� g�r� i znale�li si� na drodze, id�cej wzd�u� mierzei. Uznali j�
za nieodpowiedni�, bo nie prowadzi�a ku morzu. Ruszyli dalej na prze�aj, przez las, w�sk�,
s�abo widoczn� �cie�k� i ju� po kilku krokach Janeczka wyda�a okrzyk zachwytu.
- Ach! Popatrz! Jakie pi�kne!
- Co... - zacz�� Pawe�ek i urwa�, dogoniwszy siostr�. - Rany...! Galaktyka...!
Przed nimi, tu� obok w�skiej �cie�ki, wznosi�o si� imponuj�ce mrowisko. By�o ogromne. Pada�a na nie ostatnia plama zni�aj�cego si� s�o�ca i w tej �wietlistej plamie mr�wki roi�y si�
jak oszala�e. Janeczka wpad�a w istn� eufori�. Lubi�a mr�wki, lubi�a obserwowa� ich po�pieszn� krz�tanin�, fascynowa�y j� mo�liwo�ci transportowe male�kich stworzonek, usi�owa�a odgadywa� ich cele i zamiary. W dodatku te tutaj to by�y wielkie, czarne mr�wki, kt�re
z �atwo�ci� udawa�o si� �ledzi� wzrokiem. Przykucn�a przy mrowisku, wpatrzona w nie urzeczonym spojrzeniem.
- Lataj� jak dzikie - stwierdzi� Pawe�ek, pochylony obok niej. - Patrz, ta co� niesie. Zapomnia�em, co one jedz�.
- Jak to co, cukier. Ci�gle jest jakie� gadanie, �e mr�wki wlaz�y do cukru. W zesz�ym roku na Mazurach wszyscy mieli mr�wki w cukrze, pami�tasz?
- A, rzeczywi�cie! To przy campingu mia�yby nie�le, ale tu? Sk�d bior� tu cukier?
- Przyniesiemy im - zadecydowa�a bez namys�u Janeczka, podnios�a si� i pochyli�a o krok dalej. - Zaraz jutro im przyniesiemy. Chaber zapami�ta drog�. Codziennie trzeba t�dy chodzi� nad morze i codziennie przynosi� im troch�. Du�o na raz nie zjedz�.
- Znajd�my wreszcie to morze, bo ci�gle jeste�my w lesie...
Kilkana�cie metr�w za mrowiskiem las zacz�� schodzi� w d�, a n�dzna imitacja �cie�ki rozwidli�a si�. Jedna odnoga prowadzi�a ostro w d� i nieco w prawo, druga po �agodnym szczycie wzg�rza nieco w lewo. Byliby poszli prosto w d�, w s�usznym przekonaniu,
�e im ni�ej, tym bli�ej morza, gdyby nie to, �e drog� przegradza� zbity g�szcz straszliwie k�uj�cych je�yn. Skierowali si� zatem w lewo przez k�py jarz�bin i zupe�nie niespodziewanie trafili na prost�, wygodn� alej�, �agodnie schodz�c� ku morzu. Szli ni� ludzie.
Do domu wr�cili identycznie, przez jarz�biny, obok mrowiska i stromym, piaszczystym stokiem w d�. Nie sprawi�o im to �adnego trudu, poniewa� prowadzi� Chaber, z nosem
przy ziemi id�cy tropem swych pa�stwa.
- Od dawna m�wi�, �e bez tego psa w og�le by�my zgin�li - orzek� Pawe�ek, wychodz�c
z lasu prosto na furtk� w�a�ciwego domu. - To jest na pewno najprostsza i najkr�tsza droga
nad morze.
Nazajutrz trafno�� tej oceny potwierdzi�a si� w ca�ej pe�ni. Mimo i� stracili nieco czasu
na posypywanie mrowiska dwiema �y�eczkami cukru, znale�li si� przy wydmach wcze�niej
ni� rodzice, kt�rzy poszli tras� okr�n�, u�ytkowan� przez wszystkich turyst�w. Pani Krystyna stanowczo odm�wi�a w�a�enia na piaszczyste zbocze i przedzierania si� przez g�ste jarz�biny. Bardzo zadowolona ze swej decyzji schodzi�a spokojnie wygodn� alej�, na ko�cu kt�rej
za wydmami po�yskiwa�o w s�o�cu morze. Pan Roman szed� za �on� skrajem alei, gapi�c si�
pod nogi i pozostaj�c nieco w tyle. Nagle zatrzyma� si�, odszuka� wzrokiem swoje dzieci i zacz�� je przyzywa� gwa�townymi gestami.
- Patrzcie - rzek� tajemniczo. - Tu przesz�y dwa wielkie dziki. Widzicie �lady? Musia�y by� ogromne, przesz�y przez t� alejk�, w poprzek, w tamt� stron�.
- Sk�d wiesz, �e w tamt� stron�? - zainteresowa� si� Pawe�ek.
- Wida� racice. Przyjrzyj si�, zwr�cone s� w tamtym kierunku. O, tu jeszcze jeden �lad!
Pe�na emocji Janeczka przygl�da�a si� �ladom, troch� niewyra�nie odci�ni�tym
na piaszczystym gruncie. Koniecznie chcia�a zobaczy� te dziki. Mimo sp�dzania wakacji
nad jeziorami i w lasach przez ca�e jedena�cie lat swego �ycia nigdy nie mia�a okazji obejrze�
z bliska prawdziwego dzika. Widywa�a sarny, zaj�ce, raz nawet widzia�a jelenia, ale dzika nigdy. W zoo jako� nie zwr�ci�a na nie uwagi, poza tym dzik w ogrodzie zoologicznym to zupe�nie
co� innego ni� dzik w lesie, na swobodzie...
Pawe�ek �ywi� podobne uczucia. Wszystkie wakacje sp�dzali razem i widzia� to samo,
co i jego siostra. Mia� nawet o to jak�� niejasn� pretensj�, nie wiadomo do kogo, bo, ostatecznie, by� o rok starszy i powinien by� widzie� wi�cej. Postanowi� sobie niez�omnie, �e nie wyjedzie st�d, dop�ki nie zobaczy dzika na w�asne oczy.
- Ty, wiesz co? - rzek� do siostry, z zapa�em kopi�c wielki grajdo�. - One by�y
na cmentarzu... Znaczy obok cmentarza.
- Dziki? - upewni�a si� Janeczka.
- No! Chaber pozna�. Ojciec m�wi, �e w dzie� siedz� w chaszczach, takie chaszcze
tam by�y, �e hej! Trzeba by�o od razu zobaczy�.
- Nie mieli�my czasu - przypomnia�a z niech�ci� Janeczka, kt�ra na my�l o straconej okazji natychmiast poczu�a niezadowolenie. - I jeszcze ten cmentarz... Umr�, je�li si� nie dowiem, o co tam chodzi! W og�le nie wiem, kiedy nad��ymy z robot�!
- Z jak� robot�?
- No jak to? Musimy si� zaczai� na dziki, musimy karmi� mr�wki, musimy sprawdzi�,
co z cmentarzem...
- Musimy zobaczy�, jak oni �owi� te ryby - przerwa� Pawe�ek. - O nic go wczoraj
nie zd��y�em zapyta�, tego pana �ubia�skiego, a potem ju� go nie by�o.
- On mieszka w naszym domu. I gospodyni jest jego c�rk�, s�ysza�am, jak m�wi�a
do niego tatusiu.
- Fajnie, to mamy go pod r�k�. Musimy zobaczy�, co tam jest...
Odwr�ci� si� i machn�� �opatk� w kierunku niedalekiego portu rybackiego. Wida� tam by�o kilka �odzi, wyci�gni�tych na piasek, otoczonych t�umem ludzi, kt�rzy co� robili, kr�cili si�, stali i patrzyli. Nad pla�� wznosi�y si� jakie� baraki i wie�yczka WOP-u. Janeczka
kiwn�a g�ow�.
- Zaraz tam p�jdziemy. Trzeba im powiedzie�, �e idziemy na spacer i wr�cimy dopiero
na obiad.
Rodzice bez zastanowienia wyrazili zgod� na spacer dzieci. Pani Krystyna ulokowa�a si� w �wie�o wykopanym grajdole.
- Obiad b�dzie p�niej - powiedzia�a stanowczo. - Tatu� we�mie wszystko ze sto��wki
w mena�kach i podgrzejemy w kuchni u naszej gospodyni. Nie b�dziemy nigdzie lecieli z pla�y w najlepszych godzinach dnia!
- Wasza matka wpad�a w rewolucyjny nastr�j - westchn�� sm�tnie pan Roman.
- Bardzo s�usznie - pochwali�a Janeczka. - To ca�e latanie na obiad to tylko strata czasu. Na kt�r� mamy wr�ci�?
Pani Krystyna unios�a si� na piasku. Nagle wyczu�a, �e dzieci maj� ju� jakie� swoje tajemnicze plany, i poczu�a lekki niepok�j.
- S�uchajcie no, gdzie wy si� wybieracie?
- Nigdzie - odpar� energicznie Pawe�ek. - To znaczy wsz�dzie. Obejrzymy troch� okolic� i tyle. Co to za przebywanie takie gdzie�, �eby cz�owiek sam nie wiedzia�, gdzie!
- B�dziecie g�odni...
- Bierzemy ze sob� drugie �niadanie - przerwa�a uspokajaj�co Janeczka. - Mamy gotowe.
Pani Krystyna spojrza�a na wielk� paczk�, kt�rej zawarto�� sk�ada�a si� g��wnie z grubo krajanych kawa�k�w chleba, posmarowanych odrobin� mas�a i prze�o�onych szcz�tkiem topionego sera. Posi�ek wyda� si� jej do�� sparta�ski. Westchn�a, po�o�y�a si� zn�w na piasku, po czym unios�a si� raz jeszcze.
- Aha, by�abym zapomnia�a! W naszym domu mieszka dziewczynka w waszym wieku. Jej matka prosi�a, �eby�cie si� z ni� bawili, bo nie zna tu nikogo. Zaprzyja�nijcie si� z ni� jako�.
- Teraz zaraz? - spyta�a Janeczka tonem nami�tnego protestu.
- No nie, teraz nie, one gdzie� posz�y. Ale mo�e po po�udniu...
- Dobra, co� si� wykombinuje - mrukn�� Pawe�ek.
Chwyci� pak�, do�o�y� do niej szybko cztery pomidory i ruszy� pla�� na wsch�d. Janeczka gwizdn�a na psa i pod��y�a za bratem. Pani Krystyna przez chwil� jeszcze obserwowa�a swoje dzieci, wyr�niaj�ce si� w t�umie pla�owicz�w wyj�tkowo jasnymi-w�osami. Ko�ski ogon Janeczki i czupryna Pawe�ka znik�y jej z oczu dopiero w pobli�u portu.
- Jak na pla�� w pogodny dzie�, to tu jest zdumiewaj�co ma�o ludzi - zauwa�y�a, uk�adaj�c si� wygodnie na kocu. - Cudowna miejscowo��!
- Na ko�cu �wiata - mrukn��, pan Roman, nie otwieraj�c oczu. - Ostatnia przed granic�, dalej nie ma ju� nic, nawet drogi. Granica podobno o trzy i p� kilometra st�d.
- Mam nadziej�, �e jej nie przekrocz� - mrukn�a pani Krystyna i r�wnie� zamkn�a oczy pod gor�cymi promieniami s�o�ca.
Janeczka i Pawe�ek zatrzymali si� przy �odziach, w skupieniu �ledz�c operacj� wydobywania z siatek zapl�tanych w oczka fl�der. Ryby wrzucano do skrzynek, kt�re sukcesywnie odnoszone by�y gdzie� wy�ej, na wydm�, pomi�dzy wznosz�ce si� tam budynki. Ostra, intensywna wo� unosi�a si� wok�, najwi�kszego nat�enia nabieraj�c pod samymi wydmami, gdzie co� le�a�o. Trudno by�o stwierdzi�, co to jest, bo stanowi�o skomplikowan�, niewyra�n� pl�tanin�, przysypan� nieco piaskiem. Dawa�y si� w niej rozr�ni� szcz�tki sieci, szcz�tki ryb, szcz�tki pierza, skrzynek i jakich� kawa�k�w blachy. Rodze�stwo przygl�da�o si� temu kr�tko, bo straszliwy od�r odpycha�. Janeczka wlaz�a wy�ej na wydm�, Pawe�ek wr�ci�
do �odzi.
- Wszystko wiem - oznajmi�, kiedy ruszyli w dalsz� drog�. - Nauczy�em si�, jak oni �owi� te ryby. Wyp�ywaj� �odziami i rozci�gaj� sieci wieczorem i ryby pchaj� si� do nich w nocy. Same w�a��. A rano p�yn� i przywo�� wszystko z powrotem. Teraz to b�d� rozprostowywa�
i elegancko uk�ada�. M�wi�, �e wol� �ledzie ni� fl�dry, bo fl�dry s� okropne do wyjmowania. Maj� chor�giewki, widzia�a�?
- Widzia�am. Do czego?
- Do rozpoznawania, kt�ra sie� czyja i w og�le, �eby z daleka by�o wida�, gdzie one s�.
A na dole przyczepiaj� ci�ary.
- A po co ci�ary?
- �eby sie� im si� nie p�ta�a po wierzchu, tylko si�ga�a dna. Inaczej ryby ucieka�yby spodem. Tak mi powiedzieli. Co tam jest na g�rze?
Janeczka przykucn�a, podnios�a z piasku dwie ma�e r�owe muszelki, popatrzy�a,
czy nie ma wi�cej podobnych, i dogoni�a brata.
- Przyjecha�a Centrala Rybna - zakomunikowa�a. - Taki wielki samoch�d. Wa�� te ryby
i od razu do niego pchaj�. M�wi�, �e czasem przyje�d�aj� konie z wozem i zabieraj� skrzynki prosto z pla�y. Chyba tu b�dzie potworna awantura.
- Bo co?
- Jaki� cz�owiek tam przyjecha�.
- Bosman.
- Sk�d wiesz?
- M�wili przy �odziach, �e "o, przyjecha� bosman, co mu si� sta�o, �e si� ruszy�"!
Nie bardzo dobrze o nim m�wili.
Janeczka kiwn�a g�ow�.
- Zgadza si�. Tym na g�rze te� si� nie podoba�. M�wi�, �e podobno ma tu przyjecha� minister i niech sobie robi�, co chc�, ale musz� zrobi� porz�dek.
- Jaki porz�dek? - zdziwi� si� Pawe�ek. - Pozamiata� pla��, czy co?
- G��wnie mu chodzi o ten smr�d. Ju� wiem, co to jest, to s� stare dorsze. Morze im poszarpa�o sieci, jak by� sztorm, tak m�wili, nie wiedzieli, co z tym zrobi�, i zakopali w piasku. A teraz si� to odkopa�o. Nikt z tym nie chce mie� do czynienia.
- Wcale si� nie dziwi�. f
- Ja te� nie, ale on m�wi�, �e jakby minister, to nie ma si�y, musz� posprz�ta�, a oni powiedzieli, �e niech sobie sam posprz�ta, bo tu nikt nie ma czasu. Jestem pewna, �e z tego b�dzie okropna awantura.
Pawe�ek zgodzi� si� z siostr�.
- Jakby minister, awantura murowana. Warto by nie przeoczy�. Kupa ludzi przed nami. Chyba tu jest przej�cie przez wydmy.
Odcinek pla�y za portem by� prawie pusty, wo� ryb dzia�a�a odstraszaj�co. Dalej r�wnie� by�o niewielu pla�owicz�w, dopiero po kilkuset metrach pojawi� si� t�um. Nie by� to t�um g�sty, ale wygl�da� tak, jakby zag�szcza� si� specjalnie. Zgodnie z przypuszczeniem Pawe�ka znajdowa�o si� tu przej�cie przez wydmy i wszyscy gnietli si� na ma�ym odcinku piasku dooko�a.
- To s� ci z o�rodka campingowego - stwierdzi�a Janeczka, podszed�szy bli�ej.
- Sk�d wiesz?
- Poznaj�. Widzieli�my ich w sto��wce, jak byli�my z tatusiem po �niadanie.
Ten rudy. Widzisz?
- A, rzeczywi�cie. Dobra, to mo�emy i�� t�dy.
- Czekaj! - sykn�a Janeczka i zatrzyma�a si� nagle. - Chaber...
Pawe�ek zatrzyma� si� r�wnie�. Biegn�cy dotychczas grzecznie wzd�u� pla�y Chaber zacz�� robi� co� dziwnego. Zwolni�, pow�szy� w�r�d licznych �lad�w na piasku, pow�szy�
w powietrzu, po czym powoli, zn�w w�sz�c przy ziemi, zacz�� si� zbli�a� do czego�, co go wyra�nie zainteresowa�o. Rodze�stwo obserwowa�o go uwa�nie.
Na nadmuchanym materacu siedzia� rudy, do�� korpulentny osobnik, przygl�daj�c si� jakiej� pani w morzu. Pani, bardzo t�usta, opalona na malinowo, usi�owa�a w wodzie dosta� si�
na materac, zapewne po to, �eby odp�yn�� nieco dalej i poko�ysa� si� na fali. Nie udawa�o jej si� to w �aden spos�b. Omin�a pas piany, wesz�a g��biej i stoj�c w wodzie prawie po pas, w�azi�a
na materac jedn� stron�, po czym natychmiast z pluskiem ze�lizgiwa�a si� drug�. Rudy ogl�da�
to widowisko z takim zaj�ciem, �e nie dostrzega� nic dooko�a. Za ka�dym plu�ni�ciem malinowej pani podskakiwa� na swoim materacu i chichota�.
Nie zwr�ci� �adnej uwagi na br�zowego, do�� du�ego psa, kt�ry zbli�y� si� do niego jakim� dziwnym, ostro�nym, jakby skradaj�cym si� krokiem. Janeczka i Pawe�ek z rosn�cym zdumieniem obserwowali Chabra. Za materacem le�a�a odzie� i buty rudego. Chaber podkrad� si� do tych but�w i zacz�� je obw�chiwa� z nadzwyczajn� gorliwo�ci�, przesun�� je nawet
po piasku, pchaj�c nos do �rodka. Po d�ugiej chwili obejrza� si� na swoj� pani�, cofn�� nieco, zn�w obejrza� i triumfalnie wystawi� zwierzyn�.
- Rany gorzkie, o co mu chodzi? - szepn�� Pawe�ek prawie z rozpacz�.
Janeczka poczu�a si� zdezorientowana. Pies chcia� im co� powiedzie�. Zawiadamia�
o jakim� wa�nym odkryciu. Nie mog�a go zrozumie�, nie mog�a odgadn��, co ma na my�li. Czego m�g� chcie� od tego rudzielca, z jakich powod�w wyr�ni� go spo�r�d wszystkich obecnych na pla�y?
- No nie wiem... - szepn�a, zdenerwowana.
- Mo�e go ju� kiedy� spotka�... Chaber, dobry piesek, kochany, zostaw go. Zostaw tego Rudego Spr�ynowca.
- Dlaczego spr�ynowca? - zainteresowa� si� mimo woli Pawe�ek.
- Podskakuje jak na spr�ynach. Chaber, zostaw go na razie. Rozumiem, on co� znaczy,
to jest Rudy Spr�ynowiec, ju� b�dziemy wiedzieli. Chod�, teraz idziemy do lasu...
Chaber szczekn��, co mu si� bardzo rzadko zdarza�o. W odpowiedzi z koca obok poderwa� si� i przera�liwie zaszczeka� ma�y, czarny pude�ek. Rudy z roztargnieniem obejrza� si� na pude�ka, po czym zn�w odwr�ci� si� ku morzu, Chabra w og�le nie dostrzegaj�c. Z jakich� niepoj�tych przyczyn Janeczka dozna�a wyra�nej ulgi, �e Rudy Spr�ynowiec nie zauwa�y� psa.
- Chod�my st�d - powiedzia�a pospiesznie. - Jeszcze nie wiem, co w tym jest, wi�c lepiej chod�my pr�dzej.
Pawe�ek nagle zmieni� zdanie w kwestii trasy. Zaproponowa�, �eby i�� pla�� jeszcze kawa�ek dalej. O�rodek campingowy ju� znaj�, chwilowo im niepotrzebny, nale�y raczej spenetrowa� teren za nim. P�jd� pla��, znajd� nast�pne przej�cie przez wydmy i wr�c� przez las. Janeczka bez namys�u zaaprobowa�a propozycj�.
- A po drodze b�dziemy si� k�pa� - doda�a. - Jest okropnie gor�co...
Mniej wi�cej po godzinie panuj�ce ju� od d�u�szej chwili milczenie przerwa� Pawe�ek.
- �a�enie po wydmach surowo wzbronione - wymamrota� jakby do siebie, przy czym
w jego g�osie brzmia� ton rozgoryczenia. Janeczka zwolni�a kroku.
- Jak zaznaczaj� granice pa�stwa? - spyta�a z lekkim niepokojem. - Czy na granicy
co� jest?
Pawe�ek obejrza� si� na ni�.
- Punkt kontroli celnej - odpar�. - Ale tutaj chyba nie b�dzie. Bo co?
- Bo mnie si� wydaje, �e ju� dawno jeste�my w Zwi�zku Radzieckim. Z tej strony jest Zwi�zek Radziecki. Dochodzimy do Leningradu...
Pawe�ek z niesmakiem popatrzy� na siostr�, wzruszy� ramionami i r�wnie� zwolni�. Osobi�cie by� zdania, �e ca�y Zwi�zek Radziecki zosta� z ty�u, min�li W�adywostok i zbli�aj� si� do Oceanu Spokojnego. Chocia� zn�w z drugiej strony ten sypki, gor�cy piasek, w kt�rym nogi niemi�osiernie grz�z�y, przypomina� mu raczej Sahar�, wi�c w�a�ciwie nie wiadomo,
gdzie powinni by�. W ka�dym razie przeszli p� �wiata bez �adnej mo�liwo�ci opuszczenia pla�y.
Mo�liwo�� opuszczenia pla�y zosta�a istotnie za nimi, ostatnie przej�cie przez wydmy zwyczajnie przeoczyli. Zaj�ci byli akurat obserwacj� zachowania si� wi�kszych i mniejszych meduz w wodzie i na piasku i ca�y ten kawa�ek brzegu, z kt�rego przej�cie by�o widoczne, przemierzyli ty�em do wydm. Potem nie pozosta�o ju� nic innego, jak tylko i�� przed siebie.
Paczka z drugim �niadaniem zacz�a ci��y� niezno�nie, zjedli zatem jedn� pajd� chleba,
z pozosta�ych zeskrobuj�c mas�o i ser. Chaber bez oporuj zjad� drug� pajd�. Trzy pajdy przeznaczone by�y dla dzik�w i nale�a�o konsekwentnie nie�� je dalej. Zjedli pomidory. Wyk�pali si�. Odpocz�li. Zn�w ruszyli przed siebie...
Kiedy wreszcie drog� przegrodzi�a im siatka, zako�czona przy samej wodzie s�upem
z tablic�, na kt�rej widnia� napis: GRANICA PA�STWA. PRZEKRACZANIE WZBRONIONE, poczuli, �e s� kompletnie wyczerpani. Poprzedniej, takiej samej tablicy, ustawionej u podn�a wydmy, nie zauwa�yli, szli bowiem skrajem pla�y, gdzie mokry piasek u�atwia� marsz. Zatrzymali si� teraz bezradnie, zagapieni na tablic� i napis, niezdolni do dalszych wysi�k�w.
- No...! - zacz�� buntowniczo Pawe�ek. - Je�eli i tu nie ma przej�cia, w�a�� na wydmy!
A to ca�e kolegium...
Nie zd��y� wyjawi� swojej opinii o kolegium, j gro��cym surowymi karami za �a�enie
po wydmach, bo Janeczka spojrza�a w bok i gwa�towniej szturchn�a go w �okie�.
- Jest! - wykrzykn�a z o�ywieniem. - Patrz! Autobusem mo�na przejecha�.
Przy samej siatce widoczne by�o przej�cie przez wydmy, szerokie, wygodne, g�sto zadeptane �ladami st�p. Mo�liwo�� wej�cia do lasu, zrealizowania pierwotnych zamiar�w, powrotu do domu inn� drog�, bez tego przekopywania si� przez piasek pod gor�cym s�o�cem, sprawi�a, �e nagle wst�pi� w nich nowy duch. Janeczka gwizdn�a na psa, Pawe�ek od�o�y� paczk� z chlebem na betonowe podmurowanie s�upka.
- No, to teraz wreszcie si� mog� spokojnie wyk�pa� - oznajmi� z zadowoleniem. - Do tej pory by�em ci�gle zdenerwowany. Gdzie Chaber?
- Leci - odpar�a Janeczka. - Ty, on co� niesie!
Pawe�ek wstrzyma� si� z k�piel�. Chaber p�dzi� ku nim, trzymaj�c w pysku
co� wielkiego. Musia�o mu by� troch� niewygodnie, bo co kilkana�cie metr�w hamowa�, upuszcza� sw�j ci�ar na piasek i ponownie bra� go w z�by od innej strony. Nadbieg� wreszcie, o�ywiony, uradowany, szcz�liwy i z�o�y� zdobycz u st�p swej pani.
- Rany kota...! - j�kn�� Pawe�ek.
Chaber usiad�, ziaj�c wywieszonym j�zorem i zamiataj�c ogonem piasek. Dostarczy� swojej ukochanej pani �up wyj�tkowej klasy i wyra�nie oczekiwa� pochwa�y. Jego pani przemog�a wstrz�s, odzyska�a zdolno�� ruchu i wydoby�a z siebie g�os.
- �adny piesek - powiedzia�a s�abo. - Kochany, dobry piesek... Pawe�ek...Co to jest?!
�up �mierdzia� szata�sko, a przy tym jako� znajomo. Janeczka cofn�a si� o krok, zaintrygowany Pawe�ek zbli�y� si� nieco.
- To jest �eb - zawyrokowa� po kr�tkiej chwili ogl�dzin. - Jak pragn� kichn��, �eb od ryby!
- No co� ty, zg�upia�e� chyba! Taki wielki?! Z wieloryba, czy co...?!
- M�wi� ci, rybi �eb! Nie z wieloryba, czekaj... Z dorsza! Przyjrzyj si�, z dorsza,
mur beton!
W Janeczce zainteresowanie przezwyci�y�o odraz�. Pochyli�a si� nad psim osi�gni�ciem, usi�uj�c nie oddycha�. Pawe�ek patykiem obr�ci� zdobycz.
Rzeczywi�cie by� to �eb gigantycznego dorsza. Jego rozmiary by�y tak monstrualne,
�e mimo stanu dalekiego od �wie�o�ci, budzi� podziw. Wr�cz nie pozwala� przej�� obok siebie oboj�tnie. My�l o pozostawieniu go na pastw� losu lub wrzuceniu do wody nawet nie za�wita�a
w umy�le tak siostry, jak i brata. Narada, co z tym fantem zrobi�, od razu nasun�a
pewne skojarzenia.
- Le�niczy to mia� na �cianie - przypomnia� Pawe�ek. - Same takie szkielety. Pami�tasz?
- Ale on mia� rogi! - zaprotestowa�a Janeczka.
- Rybi� mord� te� mia�. Szczupaka. Stercza� z tymi wszystkimi z�bami! Tylko troch� mniejszy od tego! "�
- Ale to by�y same ko�ci! A ha tym tutaj jest mi�so!
- Mi�so jak mi�so - skrytykowa� Pawe�ek. - Ja bym nie zjad�... Na tamtych te� by�o chyba mi�so, ale on co�... Ju� wiem! Przypomnia�em sobie! On m�wi�, �e to si� k�adzie na mrowisku
i mr�wki, z�eraj� wszystko, i zostaje sam szkielet! M�wi�, �e tak robi�!
Janeczka by�a pe�na waha� i w�tpliwo�ci.
- Mr�wki... To znaczy, �e co, �e mr�wki jedz� mi�so? I jeszcze takie...?
- Czy takie, to nie wiem. Ale w og�le, to... Czekaj! Czyta�em o czym� takim, �e jakie� dzikie plemiona przywi�zuj� wrog�w do mrowiska i mr�wki r�bi� takiego wroga, a� kurz leci!
I zostaje sam szkielet.
- I do czego im ten szkielet?
- Nie wiem, mo�e te� przyczepiaj� na �cianie, l Ale ty si� zastan�w, to jest du�e, zanim ze�r� ca�ego, pi�� razy si� za�miardnie! I jako� im smakuje.
- No owszem... Taki dziki szkielet wystarczy na d�ugo. Mo�e i jedz�...
Dziki szkielet przes�dzi� spraw�. Zapad�o postanowienie dostarczenia dorsza
do mrowiska. Nieco k�opot�w nastr�czy� tylko transport woniej�cego przera�liwie brzemienia. Obarczenie nim Chabra odpada�o, Pawe�ek mia� obawy, �e pies �ci�nie z�bami za mocno
i pogniecie, Janeczka uwa�a�a ci�ar za zbyt wielki i niewygodny, mimo i� Chaber prezentowa� wyra�n� sympati� do rybich szcz�tk�w. Wida� by�o, �e przy wleczony �eb uwa�a
za najpi�kniejsz� zabawk�, jak� zdarzy�o mu si� w �yciu posiada�.
Znale�li w ko�cu patyk, kt�rym przebili �eb na wylot, i nie�li go za oba ko�ce. Trudno�ci w drodze powrotnej nie uleg�y zmniejszeniu. Dopiero teraz u�wiadomili sobie, jakim b��dem by�o pozostawienie w grajdole sanda��w. Po piaszczystej drodze sz�o im si� nie�le, ale dalej
w g��bi lasu pojawi�y si� sosnowe ig�y, szyszki i korzenie, k�uj�ce bose podeszwy. Patyk
z dorszem utrudnia� ruchy.
- Wi�cej niczego nie nios�! - oznajmi� stanowczo Pawe�ek. - �eby tu z�oto le�a�o albo brylanty i granaty, nie bior�!
Chaber, kt�ry us�ysza� wyra�ny rozkaz powrotu domu, prowadzi� po swojemu. Niekiedy bieg� drog�, niekiedy zbacza� i rusza� na prze�aj, przez las. Niew�tpliwie szed� na azymut, wybieraj�c najkr�tsz� tras�, jego pa�stwo jednak�e przebywali do�y i g�ry resztkami si�.
Ju� wydawa�o si�, �e cz�� ci�aru odpadnie, kiedy na �agodnym, trawiastym garbie natrafili
na drugie mrowisko, ale nic z tego nie wysz�o. Mrowisko znajdowa�o si� w samym �rodku k�py dzikich r�, niezbyt g�stych, ale dostatecznie k�uj�cych, �eby bose stopy nie zdo�a�y przez nie przebrn��. Nie uda�o im si� dosi�gn�� dorszem mr�wek i trzeba by�o nie�� go dalej.
- Niepotrzebnie idziemy do domu - stwierdzi�a Janeczka, ruszaj�c po kolejnym odpoczynku. Pawe�ek spojrza� na siostr� prawie z przera�eniem .
- A gdzie ty chcesz i��?
- No, do domu, ale nie od razu. Najpierw dziki i szkielet. Z domu musieliby�my lecie�
z powrotem!
- A, rzeczywi�cie. Nie dadz� nam lecie� z powrotem, b�dzie obiad.
- Kolacja - poprawi�a sm�tnie Janeczka. - Obiad ju� dawno by�. Gdzie im ten chleb po�o�ymy?
- Nie wiem. W tych chaszczach chyba, nie?
- Nie wiem, w kt�rych chaszczach. Pe�no tu tego. Lepiej tam, gdzie one ci�gle chodz�.
W tych trzcinach.
- Mo�e by� w trzcinach. Nad Zalewem. To najpierw chod�my nad Zalew, a potem
do mr�wek. Mr�wki bli�ej domu.
- Bardzo dobrze, Chaber zapami�ta miejsce. I wieczorem przyjdziemy podgl�da�.
- Rany, ale b�dzie draka! - westchn�� Pawe�ek, po s�o�cu oceniaj�c sp�nienie na obiad.
Draki jednak�e nie by�o, pa�stwo Chabrowiczowie bowiem oczekiwali swoich dzieci
na pla�y. Kiedy p�nym popo�udniem pani Krystyna zdecydowa�a si� zostawi� na posterunku m�a, a sama wr�ci�a do domu, dzieci ju� by�y. Siedzia�y w �azience i my�y nogi. O tym,
�e wr�ci�y zaledwie pi�� minut wcze�niej, pani Krystyna nie wiedzia�a, by�a przekonana,
�e czekaj� ju� dawno, i za sp�nienie obiadu obwini�a siebie. Dzieci starannie unika�y wyprowadzenia jej z b��du. Pana Romana sprowadzi� z pla�y Chaber, z kt�rym razem wesz�a
do pokoju niezno�na wo� i zaraz po obiedzie trzeba by�o k�pa� psa.
Potem nadci�gn�li inni mieszka�cy willi i pojawi�a si� zapowiadana wcze�niej przez pani� Krystyn� dziewczynka. Nale�a�o si� ni� zaj��, z�o�ona rano obietnica obowi�zywa�a.
Nowa przyjaci�ka nie spodoba�a si� Janeczce. Imi� Mizia nie budzi�o jej zastrze�e�, mog�a si� nazywa� Mizia, dlaczego nie. Imi� jak imi�. Inne cechy Mizi by�y nie do przyj�cia. Przede wszystkim ba�a si� Chabra, co dobitnie �wiadczy�o, �e musia�a by� beznadziejnie g�upia. Obydwoje z Pawe�kiem nam�czyli si� straszliwie, nak�aniaj�c j�, �eby pozwoli�a si� obw�cha�. Ustawicznie wykrzykiwa�a co� wyj�tkowo kwikliwym g�osem, za� tre�� okrzyk�w �wiadczy�a
o niej jak najgorzej.
- Ojej, ojej! - kwicza�a, unosz�c r�ce w g�r� i nie wiadomo po co wspinaj�c si� na palce.
- Ojej, mnie zje! On mnie zje! Ojej! Zabierzcie go!
Pawe�ek mrukn�� pod nosem co�, czego za nic i �wiecie nie powt�rzy�by g�o�no,
i odwr�ci� si� do Mizi ty�em, pe�en wstr�tu. Janeczka prezentowa�a lodowaty spok�j.
- Nie zje ci� - rzek�a zimno. - Jest najedzony.
- Ojej! On mnie w�cha! Ojej!
Pawe�ek nie wytrzyma�.
- A co� ty chcia�a? - spyta� gniewnie. - �eby ci guziki przyszywa�? Pies jest od w�chania!
- On na mnie patrzy! Ojej! Taki du�y!
Janeczka mia�a tego ca�kowicie do��. Od razu sta�o si� widoczne, �e Mizia potwornie skomplikuje wszystkie plany. B�d� z ni� mieli ci�ki krzy� pa�ski.
- Chaber, zostaw j� - rzek�a z niejakim rozgoryczeniem. - Ju� j� znasz, to jest Mizia. Pawe�ek, nie ma tu gdzie kot�w? Kot�w ona si� chyba nie boi?
Ale Mizia ba�a si� tak�e kot�w. T�uste, �akome koty siedzia�y za szop� i pilnowa�y beczki, w kt�rej w�dzi�y si� w�gorze. Zbli�a� si� wiecz�r, by�y zatem o�ywione i ch�tne
do zabawy, ale c� z tego, skoro ka�dy skok kota wyrywa� Mizi przenikliwy okrzyk strachu
i zmusza� j� do ucieczki. Po zachodzie s�o�ca Janeczka i Pawe�ek sami ju� nie wiedzieli,
co zm�czy�o ich bardziej: �w nadmiernie przed�u�ony spacer, czy towarzystwo Mizi.
- Ta ca�a Mizia wszystko nam pokie�basi - powiedzia� z pretensj� Pawe�ek, uk�adaj�c si� do snu. - Ju� nam pokie�basi�a. Ani si� urwa�, ani co...