2384

Szczegóły
Tytuł 2384
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2384 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2384 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2384 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Iseac Asimov Nagie S�oNce 1. PADA PYTANIE Eliasz Blaley walczy� z panik�. Narasta�a w nim od dw�ch tygodni a nawet d�u�ej. Ros�a, odk�d wezwano go do Waszyngtonu i tam poinformowano oficjalnie, �e zosta� przeniesiony. Ju� sam fakt wezwania go do Waszyngtonu by� wystarczaj�co wielkim wstrz�sem. By�o to zwyk�e wezwanie, Co gorsza, bez �adnych Wyja�nie�. Zawiera�o bilety na przelot w obie strony, a to jeszcze pogarsza�o spraw�. Pogarsza�o po cz�ci dlatego, �e polecenie podr�y Samolotem sprawia�o Wra�enie po�piechu, cz�ciowo za� chodzi�o po prostu o sam� ewentualno�� takiej podr�y. Tego rodzaju niepok�j �atwo by�o jednak st�umi�. przecie�! Lije Baley ju� cztery razy w �yciu lata� samolotem. Raz przelecia� nawet ca�y kontynent. Chocia� wi�c podr� samolotem nie nale�a�a do przyjemno�ci, nie by�o to przynajmniej co� ca�kowicie nieznanego. Podr� z Nowego Jorku do Waszyngtonu trwa�a przy tym tylko godzin�. Odlot mia� nast�pi� z nowojorskiego Papa Startowego Numer 2, kt�ry jak wszystkie rz�dowe pasy startowe by� obudowany a wylot w atmosfer� otwiera� si� dopiero wtedy, gdy osi�gni�ta zosta�a pr�dko�� wzlotu. L�dowanie mia�o si� odby� na waszyngto�skim, Pasie Startowym Numer 5, kt�ry by� podobnie zabezpieczony W samolocie jak to Baley dobrze wiedzia�, nie by�o wcale okien. By�o za to w�a�ciwe o�wietlenie, dobre jedzenie, wszystkie Wygody. Lot by� zdalnie sterowany i odbywa� si� bez zak��ce� a gdy ju� samolot wystartowa� nie odczuwa�o si� wcale, �e Jest w ruchu. Wszystko to t�umaczy� Baley sobie i swojej �onie Jessie, kt�ra nigdy nie podr�owa�a samolotem i w kt�rej podobne sprawy budzi�y groz�, - Mimo Wszystko, nie podoba mi si�, Lije, �e lecisz - powie- dzia�a. - To wbrew naturze. Czemu nie pojedziesz ekspres�wk�? - Bo zaj�oby to dziesi�� godzin - poci�g�a twarz Baleya przy- bra�a surowy wyraz - a tak�e dlatego, �e jako funkcjonariusz Policji Miejskiej musz� wykonywa� rozkazy zwierzchnik�w, przynajmniej je�eli chc� zachowa� swoj� klas� C-6. Na to ju� nie by�o odpowiedzi. Baley zaj�� miejsce w samolocie i utkwi� wzrok w rozwijaj�cym si� nieprzerwani^ na poziomie jego oczu wydruku wiadomo�ci. Tego rodzaju us�ugi by�y dum� Miasta: Wiadomo�ci ciekawostki, popularyzacja nauki, czasem literatura pi�kna. M�wi�o si�, �e wkr�tce wydruki zostan� zast�pione filmami, poniewa� ekran skuteczniej odci�ga uwag� pasa�era od otoczenia. Baley wpatrywa� si� w przesuwaj�cy si� pas papieru nie tylko, by zaj�� czym� my�li. Wymaga�y tego dobre obyczaje. Pr�cz niego w samolocie by�o jeszcze pi�ciu pasa�er�w (nie m�g� tego nie zauwa�y�) a ka�dy z nich mia� prawo do prywatnego prze�ywania strachu czy niepokoju na sw�j spos�b, stosownie d0 swego charakteru i wychowania. Sam Baley z pewno�ci� mia�by za z�e innym zwracanie uwagi na to, �e by� niespokojny. Nie chcia� by czyje� oczy widzia�y jak pobiela�y mu palce gdy zaciska� d�onie na por�czach fotela albo jak wilgotne by�y te por�cze, gdy zdj�� z nich d�onie. - Jestem w pomieszczeniu zamkni�tym - powtarza� sobie - Ten samolot to po prostu ma�e miasto. Nie zdo�a� jednak oszuka� sam siebie. Po lewej mia� tylko calowej grubo�ci p�at stali, czu� go �okciem, a za nim by�a pustka... - Zgoda, by�o tam powietrze, w istocie jednak - pustka. Tysi�c mil pustki w jedn� stron�, tysi�c w d�ug�, jedna a mo�e dwie mile W dole pod nim. Pragn�� niemal�e zobaczy� tam w dole po�yskuj�ce szczyty kopu� przykrywaj�cych miasta, nad kt�rymi przelatywa�: Nowy Jork, Filadelfia, Baltimore, Waszyngton. Wyobra�a� Sobie przesuwaj�ce si� skupiska kopu�, kt�rych nigdy nie widzia�, ale o kt�rych wiedzia�, �e tam s�. A pod nimi, na mil� g��b i na dziesi�tki mil w ka�dym kierunku rozci�ga�y Si� Miasta. \Nieko�cz�ce si�, roj�ce si� od ludzi korytarze Miast, sektory mieszkalne, sto��wki Sektorowe, fabryki, drogi ekspresowe, mi�e, drogie sercu �wiadectwa obecno�ci cz�owieka. On za� by� odizolowany, zamkni�ty w ma�ym metalowym pocisku, mkn�cym przez pustk�, w zimnym przejrzystym powietrzu. Dr�a�y mu r�ce. Zmusza� si� do czytania Wydruk�w na papierowej wst�dze. By�o to opowiadanie o eksploatacji Galaktyki a bohater by� najwyra�niej Ziemianinem. Baley pomrukiwa� z irytacj� a� wreszcie ugryz� si� w j�zyk Zak�opotany okazanym brakiem taktu. Opowiadanie by�o jednak beznadziejnie g�upie. Dziecinne by�o Udawanie, �e Ziemianie mog� podbija� Kosmos, zasiedla� Galaktyk�. Galaktyka by�a dla nich zamkni�ta. By�a zaj�ta przez Kosmit�w, kt�rych przodkowie byli przed wiekami Ziemianami. Ci przodkowie dosi�gn� li Zaziemskich �wiat�w, urz�dzili si� tam wygodnie a ich potomkowie ustanowili zapory dla imigracji. Zamkn�li Ziemi� i swych ziemskich kuzyn�w, a ziemska cywilizacja Miast doko�czy�a dzie�a. �ciana l�ku odgradza�a mieszka�c�w Miast od otwartej przestrzeni, od obs�ugiwanych przez roboty obszar�w rolniczych i g�rniczych ich w�asnej planety. - A my - pomy�la� z gorycz� Baley - chocia� nam si� to nie podoba, zamiast co� zrobi� opowiadamy Sobie bajeczki. Dobrze jednak wiedzia�, �e nic si� nie da zrobi�. Samolot wy�adowa�. Pasa�erowie wysiedli i rozeszli si� nawet na siebie nie spojrzawszy. Baley rzuci� okiem na zegarek i stwierdzi�, �e ma jeszcze do�� czasu by si� od�wie�y�, zanim pojedzie ekspres�wk� do Departamentu Sprawiedliwo�ci. Rad by� z tego. Wielkie, pe�ne odg�os�w �ycia hale portu lotniczego, miejskie korytarze biegn�ce na r�ne poziomy, wszystko co widzia� i s�ysza� wok� dawa�o mu poczucie bezpieczne- go zamkni�cia w �onie, we wn�trzno�ciach Miasta. Niepok�j sp�yn�� z niego i do pe�ni szcz�cia wystarczy�o mu ju� tylko wzi�� natrysk - Za��dali pomocy. - Od Ziemi? - Spyta� z niedowierzaniem Baley. Po Zaziemskich �wiatach trudno by�o spodziewa� si� czego� innego ni� wzgardy, a w najlepszym razie �askawej wy�szo�ci wobec ojczystej planety. - Od Ziemi? - powt�rzy�. - TO dziwne - zgodzi� si� Minnim - ale tak w�a�nie jest. ��daj�, by do tej sprawy przydzielono ziemskiego detektywa. Za�atwili to kana�ami dyplomatycznymi nie najwy�szym szczeblu. Baley usiad� - Ale dlaczego ja? Mani czterdzie�ci trzy lata. Mam �on� i dziecko. Nie mog� wyjecha� z Ziemi - To nie my wybierali�my, agencie. Prosili w�a�nie o pana. - O mnie? - O agenta Eliasza Baleya, <b-6, z Policji Miejskiej Nowego Jorku. Wiedz�, o kogo im chodzi. 2apewne wie pan, dlaczego, - Nie jestem kompetentny -f- upiera� si� Baley. Oni uwa�aj�, �e jest pan. Spos�b, w jaki rozwi�za� pan spraw� Zab�jstwa Kosmity najwyra�niej zrobi� na nich wra�enie. - Nie by�o tak dobrze, jak s .� wydaje. Minnim wzruszy� ramionami! - W ka�dym razie prosili o pana, a my zgodzili�my si� pana wys�a�. Jest pan przeniesiony i musi pan jecha�. W czasie pana nieobecno�ci pa�ska �ona i syn b�d� mieli zapewnion� Opiek� klasy C-7, jako �e t� klas� przyznano panu do czasu wywi�zania' si� z tego zadania... - zawiesi� g�os - A je�li wywi��e si� pan zadowalaj�co, pozostawi si� panu t� klas�, Wszystko to dzia�o si� zbyt szybko. Nic z tego. On nie mo�e opu�ci� Ziemi. Czy oni tego nie Rozumiej�? Us�ysza�, jak pyta obco brzmi�cym g�osem: - Jakie s� okoliczno�ci morderstwa? Dlaczego nie mog� sami tego za�atwi�? Minnim przestawia� jakie� drobiazgi na biurku. Pokr�ci� g�ow� - Nic nie wiem o tym morderstwie. Nie znam szczeg��w. - Wi�c kto je zna, panie sekretarzu? Nie wy�le mnie pan chyba w ciemno? - Zn�w odezwa� si� wewn�trzny g�os rozpaczy:,, Przecie� nie mog� opu�ci� Ziemi", - Nikt nic nie wie. Nikt na Ziemi. Solarianie nie powiedzieli nam niczego. Pa�skim zadaniem b�dzie dowiedzie� si� co jest tak wa�nego w tym morderstwie, �e trzeba �ci�ga� Ziemianina, by JG wyja�ni�. To w�a�ciwie cz�� pa�skiego zadania, Baley. By� wystarczaj�co zdesperowany, by zapyta� - A je�li odm�wi�? - Zna�, oczywi�cie, odpowied�. Dobrze wiedzia�, co oznacza�aby de deklasyfikacja, zw�aszcza dla jego rodziny. Minnim nie wspomina� o deklasyfikacji. Powiedzia� cicho: - Nic mo�e pan odm�wi�. Trzeba wykona� to zadanie. - Dla Solarii? - Niech ich diabli wezm�! - Dla nas, Baley. Dla nas - Minnim przerwa� i podj�� zn�w po chwili - Zna pan sytuacj� Ziemi. Nie musz� chyba tego wyja�nia�? Baley zna� t� sytuacj�, jak ka�dy mieszkaniec Ziemi. Pi��dziesi�t �wiat�w Zaziemskich,, licz�cych ��cznie daleko mniej mieszka�c�w ni� Ziemia, mia�o minio to stukrotn� prz0Wag� militarn�. S�abo zaludnione �wiaty, kt�rych ekonomika opiera�a si� na pracy pozytronowych robot�w, produkowa�y tysi�ckrotnie wi�cej energii na g�ow� mieszka�ca ni� Ziemia. To decydowa�o o przewadze wojskowej, o poziomie �ycia, o Szcz�ciu, o wszystkim. Minnim m�wi� dalej - Jednym z czynnik�w, kt�re maj� nas utrzymywa� w obecnym po�o�eniu jest brak informacji. Kosmaci wiedz� o nas wszystko. Przys�ali tu wystarczaj�co wiele przedstawicielstw. My nie wiemy o, nich niczego, pr�cz tego, co nam sami o sobie m�wi�. �aden mieszkaniec Ziemi nie postawi� nigdy stopy na Zaziemskim �wiecie, fan b�dzie pierwszy. - Nie mog�... zacz�� Baley. - B�dzie pan - powt�rzy� Minnim. - Pan b�dzie tam na specjalnych prawach, zaproszony przez nich, wykonuj�c prac�, kt�r� panu zlecili. Wr�ci pan z wiadomo�ciami, kt�rych Ziemia potrzebuje. Baley patrzy� ponuro na podsekretarza - Mam szpiegowa� dla Ziemi? - Nic ma mowy o Szpiegowaniu. B�dzie pan robi� to, o co prosz�. Wystarczy mie� oczy otwarte. Niech pan obserwuje! Analiza i interpretacja pa�skich spostrze�e� b�dzie ju� rzecz� specjalist�w - Wygl�da to na kryzys, panie sekretarzu. - Z czego pan to wnioskuje? Ta misja, to ryzyko. Kosmici nas nienawidz�. Mimo najlepszych ch�ci i mimo zaproszenia, mog� spowodowa� zatarg na skale, mi�dzygwiezdn�. Rz�d m�g� bez trudu si� wykr�ci� Mogli powiedzie� �e jestem chory. Kosmici paniczni^ boj� si� chor�b. Nigdy by mnie nie wpu�cili. - Czy chce pan, �eby�my tego spr�bowali? - Nie! Je�liby rz�d nie mia� powodu mnie wysy�a�, pomy�leliby sami o tym albo o czym� lepszym. Wynika z tego, �e szpiegowanie jest spraw� istotn�. A je�li tak, musi by� w tym co� wi�cej, ni� g��d informacji. To nie usprawiedliwia�oby ryzyka. Baley liczy� si� z wybuchem gniewu jako �rodkiem nacisku, Minnim jednak tylko u�miechn�� si� ch�odno - widz�, �e nie wy- starczy panu to co nieistotne. Nie spodziewa�em si� zreszt� niczego innego. Podsekretarz pochyli� si� przez biurko ku Baleyowi. - O tym, co panu powiem, nie wolno panu z nikim rozmawia�, nawet � lud�mi z rz�du. Nasi socjologowie doszli do pewnych wniosk�w dotycz�cych stanu Galaktyki. Mamy pi��dziesi�t �wiat�w Za- ziemskich, s�abo zaludnionych, zrobotyzowanych, pot�nych, z ludno�ci� zdrow� i d�ugowieczn�. My natomiast jeste�my op�nieni w rozwoju, �yjemy w t�oku, �yjemy kr�tko i pod dominacj� tamtych. Taki uk�ad jest niestabilny. - Wszystko jest niestabilne, na d�u�sz� met�. - To jest niestabilne na kr�tsz� met�. Zosta�o nam najwy�ej sto lat. Nie dojdzie do tego za naszego �ycia ale mamy przecie� dzieci. Staniemy si� w ko�cu zbyt wielk� gro�b� dla Zaziemskich �wiat�w, by pozwolono nam prze�y�. Jest nas osiem miliard�w Ziemian i wszyscy nienawidz� Kosmit�w. - A oni wypchn�li nas z Galaktyki, przej�li korzy�ci z naszego handlu, wydaj� polecenia naszemu rz�dowi i traktuj� nas z pogard�. Czego si� spodziewaj�? Wdzi�czno�ci? - Zgadza^ si�. Zaakceptowano wi�c schemat wydarze�: rewolta, st�umienie rewolty, zn�w rewolta, zn�w st�umienie i w ci�gu stulecia Ziemia przestanie istnie� jako zamieszka�y �wiat. To w�a�nie m�wi� socjologowie. Baley poczu� si� niepewnie. Nie podaje si� w w�tpliwo�� przewidywa� socjolog�w i ich komputer�w^ - Je�li tak, czego spodziewa si� pan po mnie? - S�ab� stron� prognozy socjolog�w jest brak danych o Kosmitach. Musieli przyj�� do za�o�e� darte o tych", kt�rych nam tu przy- s�ali i to, co tamci zechcieli nam o sobie powiedzie�. Znamy wi�c ich si�� ale te� tylko si��. Maj� swoje roboty, s� nieliczni, s� d�ugowieczni, ale maj� te� przecie�, do licha, jakie� s�abe punkty. Mo�e istnieje jaki� czynnik albo zesp� czynnik�w, kt�ry m�g�by podwa�y� prze* powi�dnie nieuchronnego zniszczenia Ziemi. Gdyby�my wiedzieli o czym� takim, mog�oby to pokierowa� naszymi dzia�aniami, zwi�kszy� szans� przetrwania Ziemi. - Czy nie lepiej by�oby pos�a� socjologa, panie Sekretarzu? Mmmm pokr�ci� g�ow� - Gdyby�my mogli wys�a� kogo chcemy, ju� dawno by�my wys�ali. Przewidywania pochodz� sprzed dziesi�ciu lat. Pierwszy raz mamy mo�liwo�� wys�ania kogo�. Prosili o detektywa i odpowiada to nam. Detektyw jest tak�e socjologiem, praktykuj�cym socjologiem, inaczej nie by�by dobrym detektywem. Z pa�skich akt wynika, �e jest pan dobry. - Dzi�kuj�, panie sekretarzu - odpowiedzia� odruchowo Baley - A je�li znajd� si� w k�opocie? Minnim wzruszy� ramionami - Ryzyko nale�y do pa�skiego zawodu. - Zako�czy� spraw� machni�ciem r�ki - Tak, czy owak, musi pan lecie�. Wyznaczono termin i statek czeka. Baley zesztywnia� - Czeka? Kiedy mam lecie�? - Pojutrze. - Wr�c� wi�c do Nowego Jorku. Moja �ona... - My z ni� pom�wimy- Nie powinna wiedzie�, co pan porabia. Uprzedzimy j�, by nie czeka�a na wiadomo�ci. - To nieludzkie! Musz� j� widzie�. Mog� jej ju� nigdy nie zobaczy�. - Mo�e, to co powiem wyda si� panu jeszcz0 bardziej (nieludzkie, ale przecie� ka�dego dnia ryzykuje pan, pe�ni�c s�u��, �e ona mo�e ju� nigdy pana nie zobaczy�. Trzeba wype�nia� 8Woje obowi�zki agencie! Fajka Baleya zgas�a przed kwadransem. Nie zauwa�y� tego nawet Nie mieli mu nic wi�cej do powiedzenia. Niczego nie Wiedzieli o morderstwie. Ponaglano go tylko a� do chwili gdy stan��, wci�� nie mog� w to uwierzy�, u st�p statku kosmicznego. Statek przypomina� gigantyczne, wymierzone w niebo dzia�o Baley dr�a� w ostrym powietrzu pod otwartym niebem. By�a noc (Baley by� za to wdzi�czny) tak g��boka jakby czarne �ciany wok� stapia�y si� z czarnym sklepieniem nad g�ow�. Niebo by�o zakryte chmurami. Bywa� ju� w planetariach ale jasna gwiazda, kt�ra prze- bi�a si� przez rozdarcie w chmurach, przyku�a jego Uwag�. Ma�a, odleg�a iskierka. Patrzy� na ni� bez l�ku, z ciekawo�ci�. A przecie� wok� czego� tak nieznacznego kr��y�y planety, kt�rych mieszka�cy byli w�adcami Galaktyki. Pomy�la�, �e i S�o�ce �wiec�ce: teraz po drugiej stronie Ziemi, by]o czym� takim, tylko znacznie bli�szym. Pomy�la� o Ziemi, o skalnej kuli pokrytej cienk� warstw� cieczy i gazu, wydanej ca�� powierzchni� na �up pustce, z Miastami ledwie zarytymi W skorupie ziemskiej, niepewnie zawieszonymi mi�dzy powietrzem a ska��. Sk�ra lnu �cierp�a na t� my�l. Statek nale�a�, oczywi�cie do Kosmit�w. Handel mi�dzygwiezdny by� Ca�kowicie w ich r�kach. Baley by� ju� samotny, poza granicami Miasta. Wyk�pano go, wyszorowano i odka�ono, zanim wreszcie uznano �e odpowiada normom bezpiecze�stwa i mo�e wej�� na po- k�ad, Na powitanie Wys�ano jednak robota, zachowuj�c si� jakby by� nosicielem zarazk�w setki chor�b z zab�jczego Miasta, na kt�re sam by� odporny, �yj�cy za� w cieplarnianych warunkach Kosmici nie byli. Zwalisty robot majaczy� W mroku nocy a jego oczy �arzy�y si� czerwono. - Agent Eliasz Baley? - Zgadza si� - powiedzia� ochryp�ym g�osem Baley i p0cz,u�, �e w�os mu si� je�y, By� w wystarczaj�cym stopniu Ziemianinem, by dostawa� g�siej Sk�rki na widok robota, wykonuj�cego ludzk� prac�. Oczywi�cie, by� jeszcze R. Daniel Olivaw, jego partner w sprawie zab�jstwa Kosmity ale to by�o zupe�nie co innego. Daniel by�.. - Zechce pan i�� za mn� - powiedzia� robot. Jasne �wiat�o za- la�o drog� do statku. Baley poszed� za nim. Po trapie w g�r�, korytarzami w g��b statku i do kabiny. Robot oznajmi� - To b�dzie pa�ska kabina, agencie Baley. Uprasza si�, by pozostawa� pan w niej w czasie trwania podr�y. - Pewnie! - pomy�la� Baley - Zapiecz�tujecie mnie w izolatce. Korytarze, kt�rymi przechodzi�, by�y puste. Teraz pewnie roboty zajmowa�y si� ich dezynfekcj�. Robot, stoj�cy przed nim zostanie pewnie poddany k�pieli antybakteryjnej. Ma pan tu zapas wody - m�wi� robot - i wod� bie��c�. Jedzenie b�dzie dostarczane. Ma pan te� mo�liwo�� wygl�dania. Przes�ony iluminator�w sterowane s� z tej tablicy. S� zamkni�te ale je�li �yczy pan sobie ogl�da� kosmos... - W porz�dku, ch�opcze - powiedzia� po�piesznie Baley. - Zostaw je zamkni�te. Zwr�ci� si� do robota "ch�opcze" zgodnie z ziemskim zwyczajem ten jednak nie okaza� niech�ci. Oczywi�cie, nie m�g�. Zakazywa�y mu tego Prawa Robotyki. Robot pochyli� sw�j wielki metalowy korpus, jakby k�ania� si� 7 szacunkiem i wyszed� < Baley zosta� sam w kabinie. Czu� si� tu w ka�dym razie lepiej ni� W samolocie. Samolot dawa� si� ogarn�� wzrokiem od ko�ca do ko�ca. Statek kosmiczny by� ogromny, by�y w nim korytarze, poziomy, pokoje. By� Miastem w miniaturze. Baley m�g� oddycha� swobodnie. �wiat�a b�ysn�y i metaliczny g�os robota przekaza� instrukcje dotycz�ce zabezpiecze� przed skutkami przeci��enia przy starcie. Potem zosta� wepchni�ty w sie�, zacz�� dzia�a� system hydrauliczny, gdzie� daleko z �oskotem wyrywa� si� z dysz p�omie� rozpalony w protonowym mikrostosie. Potem by� �wist pozdzieranej atmosfery, wci�� Wy�szy, S�abn�cy, po godzinie ju� nies�yszalny. Byli w kosmosie. Czu� odr�twienie zmys��w, wszystko wydawa�o si� nierzeczywiste. M�wi� sobie �e z ka�d� sekund� oddala si� o tysi�ce mil Od Miasta i od Jessie ale ledwie to do niego dociera�o. Na drugi dzie� (a mo�e na trzeci? - nie�atwo by�o oceni� up�yw czasu, chyba licz�c godziny snu i posi�k�w) nadesz�a chwila gdy poczu� jakby wszystko W nim si� wywraca�o. Baley wiedzia�, �e by� to Skok, niepoj�te, prawie mistyczne przej�cie przez nadprzestrze�, kt�re przenosi�o statek i jego �adunek z jednego punktu przestrzeni w drugi, odleg�y o ca�e lata �wietlne. Min�o troch� czasu i nast�pi� kolejny Skok, zn�w min�� czas - i zn�w nast�pi� Skok. Baley m�wi� sobie, �e znalaz� si� o ca�e lata �wietlne od Ziemi, o dziesi�tki lat �wietlnych, setki, tysi�ce. Nie wiedzia� ile. Nikt na Ziemi nie wiedzia�, gdzie znajduje si� Solaria, m�g�by si� o to za- �o�y�. Nie mieli o tym poj�cia! Poczu� si� straszliwie samotny. Potem by�o wra�enie zwalniania. Pojawi� si� rob�t. Jego mroczne, rubinowe oczy przyjrza�y si� siatce bezpiecze�stwa, dokr�ci� sprawnie jak�� nakr�tk� i sprawdzi� szybko system hydrauliczny. - L�dujemy za trzy godziny. Zechce pan pozosta� w kabinie Przyjdzie tu cz�owiek, by wyj�� z panem i zabra� pana do rezydencji. - Zaczekaj - powiedzia� z wysi�kiem Baley< Opi�ty siatk�, czu� si� ca�kiem bezradny - Jaka to b�dzie pora dnia? Robot odpowiedzia� - W standardowym czasie galaktycznym b�dzie... - Chodzi o czas lokalny, ch�opcze! Czas lokalny* Na Jozafata! Robot p�ynnie recytowa� - Solaria�ski dzie� trwa trzydzie�ci osiem i trzydzie�ci pi�� setnych standardowej godziny. Godzina solaria�ska dzieli si� na dziesi�� dekad po sto centad ka�da. Pianowe przybycie nast�pi w dwudziestej centadzie pi�tej dekady... Baley znienawidzi� robota - za jego t�pot�, za to, �e zmusza� go do pytania wprost, do ods�oni�cia s�abego punktu. Musia� jednak spyta�: - Czy to b�dzie dzie�? Na koniec robot odpowiedzia� - Tak, prosz� pana! - I odszed�. To b�dzie dzie�. B�dzie musia� wyj�� w �rodku dnia na nieos�oni�t� powierzchni� planety. Nie by� pewien jak to wypadnie. Widywa� powierzchni� swoje i planety z punkt�w widokowych w Mie�cie. By� nawet przez par� chwil na zewn�trz ale �ciany, bezpiecze�stwo, by�y zawsze na wyci�gni�cie r�ki. Teraz nie b�dzie nawet z�udnych �cian mroku. Poniewa� nie m�g� okaza� przed Kosmitami s�abo�ci - niech go diabli, je�li oka�e - znieruchomia� w sieci, chroni�cej go przed skutkami zwalniania, zamkn�� oczy i uparcie walczy� z panik�. 2. SPOTKANIE Z PRZYJACIELEM. Baley przegrywa� walk�. Nie wystarcza�y ju� argumenty rozs�dku M�wi� sobie wci�� od nowa: Ludzie sp�dzaj� ca�e �ycie pod otwartym niebem. Nasi przodkowie �yli tak w przesz�o�ci. Dzi� �yj� tak Kosmici. Brak �cian nie stwarza �adnego zagro�enia. To tylko moja �wiadomo�� b��dzi, podpowiadaj�c mi co innego. Wszystko to jednak nie pomaga�o. Co� w nim, co� innego ni� rozs�dek, ��da�o �cian i by�o przeciw otwartej przestrzeni. Z czasem doszed� do wniosku, �e nie mo�e wygra�. W ko�cu za- �amie si�, a Kosmita, kt�rego przy�l� (w r�kawiczkach i z filtrami w nosie), nie b�dzie nim nawet gardzi�, bidzie czu� jedynie niesmak. Trzyma� si� wi�c. Gdy statek stan�� w bezruchu, siatka bezpiecze�stwa odpi�a si� automatycznie a system hydrauliczny usun�� si� w �cian�, Baley po- zosta� w fotelu, Ba� si�, ale nie zamierza� tego okaza�. Na odg�os otwierania drzwi odwr�ci� si�. K�tem oka zauwa�y� w drzwiach wysok� ciemnow�os� posta�. Kosmita, jeden z tych pysza�kowatych potomk�w Ziemi, kt�rzy pogardzili w�asnym dziedzictwem. - Partnerze Eliaszu! - przem�wi� Kosmita. Baley drgn�� i obr�ci� g�ow� do m�wi�cego. Oczy rozszerzy�y mu si� ze zdumienia i mimo woli wsta�. Patrzy� na t� twarz o szerokich ko�ciach policzkowych i doskonale regularnych rysach, w patrz�ce mu prosto w oczy, spokojne, b��kitne oczy tamtego. - D-daniel! <" - Mi�o mi, 2 Nagie s�o�ce pami�tasz, partnerze Eliaszu. - Czy ci� pami�tam? - Uczucie ogromnej ulgi ow�adn�o Baleyem. Oto by� kto�, kto stanowi� Cz�stk� Zi0nli, przyjaciel, pocieszycie!, wybawca. Czu�, �e musi tamtego u�ciska�, v, zia� w ramiona, klepa� po plecach, �miej�c si� i robi�c te wszystkie g�upie rzeczy, kt�re robi� starzy przyjaciele, spotykaj�c si� po d�ugiej roz��ce. Niczego jednak nie zrobi�. Nie m�g�. M�g� tylko post�pi� ku tam- temu z wyci�gni�t� r�k� i powiedzie�: - Nie m�g�bym ci� zapomnie�,, Danielu. - Ciesz� si� - odpowiedzia� Daniel, skin�wszy powa�nie g�ow�. - Dobrze wiesz, �e dla mnie napomnie� ci� by�oby niemo�liwo�ci�. To wspaniale, m�c ci� znowu Widzie�. Obj�� d�o� Daniela, energicznie, lecz z opanowaniem, nie �ciskaj�c mu zbyt mocno palc�w. Baley mia� nadzieje, �e nieprzeniknione oczy tamtego nie widz�, co dzieje si� w jego umy�le, �e nie dostrzeg�y dopiero co minionej chwili gdy on, Baley, ca�y by� przyja�ni� i przywi�zaniem. Trudno by�o �ywi� przywi�zania i przyja�� do Daniela Olivawa, kt�ry nie by� cz�owiekiem, lecz robotem. Robot, tak bardzo przypominaj�cy cz�owieka, m�wi� - Prosi�em aby nasz pojazd po��czono ze statkiem r�kawem. - R�kawem? - Tak, to zwyk�a technika kosmiczna. Za�oga i materia�y - przychodz� ze statku do statku bez konieczno�ci u�ywania ekwipunku pr�niowego. Nie jeste� z tym obeznany, jak widz�... - Nie, ale widzia�em zdj�cia... - By�o troch� komplikacji z zainstalowaniem takiego urL�dz0n}a mi�dzy statkiem a pojazdem, nalega�em jednak, by to zrobiono. Na szcz�cie sprawa do kt�rej nas przydzielono ma pierwsze�stwo. Trudno�ci s� szybko usuwane. - Wiec przydzielono i ciebie do Sprawy morderstwa? - Nie wiesz o tym' Powiedzia�bym ci od razu, przepraszam! - na twarzy robota nie by�o ani �ladu zmartwienia. - To doktor Han Fastolfe, spotka�e� go na Ziemi kiedy pracowali�my poprzednio ze sob� i chyba go pami�tasz, zaproponowa� ciebie na prowadz�cego �ledztwo. Postawi� te� warunek aby przydzielono mnie zn�w do pracy z tob�. Baley pozwoli� sobie na u�miech. Doktor- Fastolfe pochodzi� z Aurory, najpot�niejszego z Zaziemskich �wiat�w. Zdanie przedstawiciela Aurory mia�o swoj� wag�. - W dru�ynie, | kt�ra wygrywa, ni0 Wprowadza si� &mian, nieprawda�? (o�ywieni^, kt�re poczu� na widok Daniela przygas�o, zn�w by�o mu ci�ko na sercu). - Nie wiem, czy o to chodzi�o, Eliaszu. Z tego co mi poleci� Wnosz�, �e chcia�, by pracowa� z tob� kto� obyty 2 twoim �wiatem i jego Dziwactwami. - Dziwactwami? - Baley czu� sio dotkni�ty. Nie odpowiada�o mu to s�owo, kiedy chodzi�o o niego. - Chocia�by to| �e pomy�la�em o r�kawie. Znam wasz� awersj� do otwartej przestrzeni, rezultat wychowania w Miastach. Co� kaza�o Baleyowi zmieni� temat. Mo�e po nazwaniu go dziwakiem, by�a to ch�� stawienia oporu maszynie. Mo�e po prostu d�ugie do�wiadczenie ustrzeg�o g0 przed pozostawianiem bez wyja�nienia czego�, co by�o nielogiczne. - Na tym statku, najmowa� si� inna robot o wygl�dzie robota (to ju� by�a z�o�liwo��). Czy go pozna�e�? - Rozmawia�em z nim przed wej�ciem na pok�ad. - Jak si� nazywa? Chcia�bym z nim pom�wi�. - RX - 2475. Na Solarii roboty oznacza sio numerami seryjny- mi - Daniel spojrza� na tablic� przy drzwiach - Przywo�uje si� go tym przyciskiem, Wskazany przycisk oznaczony by� literami RX. Baley dotkn�� go i nie min�a minuta, gdy robot o wygl�dzie robota wszed� do kabiny. - Jeste� RX-J2475. - Tak, prosz� pana. - M�wi�e� mi, �e kto� tn� po mnie prziyj.4�. Czy mia�o� na my�li jego? - Baley wskaza� Daniela. Roboty wymieni�y spojrzenia. RX - 2475 powiedzia�. Tak jest Wynika�o to z dokument�w. - Czy opisano di jego wygl�d? - Nie, prosz� pana. Podano mi nazwisko. - Kto je poda�?| - Kapitan statku, prosz� pana. - Solarianin? - Tak, prosz� pana. Baley zwil�y� wargi. Nast�pne pytanie rozstrzygnij. - Jakie podano ci nazwisko? (- spyta�.) - Daniel Olivaw, prosz� pana - odpowiedzia� RX - 2475. - W porz�dku ch�opcze, mo�esz odej��. Robot sk�oni� si�, wykona� zwrot i wyszed�. Baley zwr�ci� si� do partnera i rzek� z zastanowieniem - Nie powiedzia�e� mi wszystkiego, Danielu. - W jakim sensie, Eliaszu? - RX - 2475 m�wi�, �e to cz�owiek ma mi towarzyszy�. Dobrze to pami�tam. Daniel nie odzywa� si�. Baley kontynuowa� - S�dzi�em, �e si� pomyli�, albo �e wyznaczonego cz�owieka zast�piono robotem nie informuj�c o tym RX - 24*75. Opisano jednak twoje dokumenty i podano twoje nazwisko. Nie- pe�ne nazwisko, nieprawda� Danielu? - Istotnie, nie podano mojego pe�nego nazwiska - zgodzi� si� Daniel. - Nie nazywasz si� Daniel Olivaw ale R. Daniel Olivaw, albo w pe�nym brzmieniu, Robot Daniel Olivaw. - Masz ca�kowit� racj�, partnerze Eliaszu. - Z tego wynika, �e RX - 2475 nie zosta� poinformowany, �e jeste� robotem i pozwolono mu uwa�a� ci� za cz�owieka. - Nie przecz�. - Id�my wi�c dalej - Baley czu�, �e budzi si� w nim instynkt my�liwski. Wpad� na Jaki� trop. Mo�e nie by�o to nic wa�nego. Tropienie by�o jednak czym�, co potrafi� robi� na tyle dobrze, �e wzywano go przez p� Wszech�wiata, by to robi�. - Czemu mia�oby komu� zale�e� na wprowadzaniu W b��d mizernego robota? Jemu jest wszystko jedno, czy jeste� robotem, czy cz�owiekiem. Tak czy owak b�dzie pos�uszny. Logicznym wnioskiem jest, �e Solaria�ski kapitan, kt�ry informowa� robota i w�adze Solarii, kt�re powiadomi�y kapitana, nie wiedz�, �e jeste� robotem. Mo�na wyci�gn�� i inne wnioski, czy jednak ten nie jest s�uszny? - S�dz�, �e jest. - W porz�dku. A teraz pytanie, dlaczego doktor Han Fastolfe polecaj�c ci� na mojego partnera pozwoli� Solarianom s�dzi�, �e jeste� cz�owiekiem? Czy to nie ryzykowne? Solarianie byliby w�ciekli, gdyby si� O tym dowiedzieli. Jaki by� tego cel? - Wyja�niono mi to, partnerze Eliaszu - odpowiedzia� humanoid - wsp�praca z cz�owiekiem z Zaziemskich �wiat�w podnios�a- by tw�j presti�, wsp�praca z robotem natomiast, obni�y�aby go. Znam tw�j spos�b bycia i dobrze nam si�; pracowa�o. Solarianie wzi�li mnie za cz�owieka, wystarczy�o wi�c im na to pozwoli�, nie sk�adaj�c fa�szywych o�wiadcze�. Baley nie wierzy� w to wyja�nienie. A� taka dba�o�� o uczucia Ziemianina nie le�a�a w naturze Kosmity, nawet tak pozbawionego uprzedze�, jak Fastolfe. Rozwa�a� inn� mo�liwo�� - Czy przypadkiem Solarianie nie s�yn� W Zaziemskich �wiatach z produkcji robot�w? - Rad jestem, �e zapozna�e� si� z ekonomi� Solarii. Nic podobnego. Moja wiedza o Solarii ko�czy si� na znajomo�ci wymowy tej nazwy. - W takim razie Eliaszu, trafi�e� W sedno, cho� nie wiem sk�d ci to przysz�o na my�l. Solaria znacznie wyprzedza�y inne �wiaty Za- ziemskie w produkcji r�norodnych, wysokiej jako�ci robot�w. Eksportuje ona wyspecjalizowane modele c�o Wszystkich innych �wiat�w. Baley skin�� g�ow� ze z�o�liw� satysfakcj�. Naturalnie, Daniel nie m�g� tego odgadn�� a on nie zamierza� t�umaczy�. Doktor Han Fastolfe i jego ludzie mogli mie� ca�kiem, osobiste i bardzo ludzkie po- wody, by zademonstrowa� mo�liwo�ci w�asnego robota. Nie mia�o to nic Wsp�lnego z uczuciami Ziemianina. Chcieli dowie�� Solarianom swej wy�szo�ci, pozwalaj�c im wzi�� robota z Aurory za cz�owieka. Humor mu si� poprawi�. Argumenty rozumu nie pomog�y mu zwalczy� paniki ale poczucie satysfakcji najwyra�niej pomog�o. Po- mog�o te� rozszyfrowanie pr�no�ci Kosmit�w. - Na Jozafata, - my�la� - wszyscy jeste�my lud�mi, nawet kosmici - Odezwa� si� z nonszalancj� - Czy d�ugo jeszcze mamy czeka� na ten pojazd? Jestem got�w! R�kaw zdradza� oznaki niedopasowania. Cz�owiek i humanoid wyszli ze statku wyprostowani. Elastyczna siatkowa konstrukcja ugina�a Si� i ko�ysa�a pod ich ci�arem. (Baley wyobra�a� sobie mgli�cie, jak to w przestrzeni, w niewa�ko�ci, ludzie przelatuj� ze statku do statku jednym susem). Na ko�cu tuba zwa�a�a siq4 Siatkowa konstrukcja wygl�da�a jakby j� �cisn�a r�ka olbrzyma. Daniel opad� na czworaki, Baley r�wnie�. Przebyli tak ostatnie dwadzie�cia st�p zanim weseli do pojazdu. Daniel zasun�� starannie drzwi przesuwne. Rozleg�o si� cmokni�cie oznaczaj�ce zapewne od��czenie si� r�kawa. Baley rozgl�da� si� z zaciekawieniem. Wn�trze v"nie odznacza�o si� niczym szczeg�lnym. Mie�ci�y si� w nim, jedno za drugim, dwa siedzenia, ka�de dla trzech os�b. To bokach obu siedze�. by�y drzwi- Po�yskliwe fragmenty �cian, zapewne okna, by�y czarne i nieprzejrzyste, niew�tpliwie w wyniku zastosowania polaryzacji. Baley zna� t� technik�. Dwa koliste �r�d�a ��tego �wiat�a w suficie o�wietla�y wn�trze. Nowo�ci� by� transmiter osadzony w �ciance przed przednim biedzeniem a tak�e zupe�ny brak urz�dze� kontrolnych, - Kierowca jest, jak s�dz�, po drugiej stronie �cianki. - W�a�nie tak, Eliaszu - odpowiedzia� Daniel, pochyli� si� i, prze�o�y� d�wigienk�. Zamigota� czerwony punkcik �wietlny - Mo�emy rusza�. Jeste�my gotowi. Rozleg� si� st�umiony warkot, zaraz jednak �cich�. Poczu� s�abe. przelotne pchni�cie w ty�. - Czy ju� jedziemy? - spyta� zdziwiony Baley, - Jedziemy - odrzek� Daniel - Ten pojazd nie porusza si� na ko�ach, ale na poduszce magnetycznej. Opr�cz przy�piesze� i zwolnie�, ni$ poczujemy niczego. - A zakr�ty? - Pojazd odpowiednio si� nachyla. Przy pokonywaniu pochy�o�ci utrzymywany za� jest poziom. - Prowadzenie musi by� do�� trudne - zauwa�y� Baley. - W pe�ni zautomatyzowane. Kierowca jest robotem. Baley Wiedzia� ju� wszystko, co chcia� wiedzie�. - Jak d�ugo to potrwa? - Godzin�. Podr� samolotem trwa�aby kr�cej, zale�a�o mi jednak na zapewnieniu ci izolacji a solaryjskie samoloty nie Umo�liwiaj� ca�kowitego zamkni�cia wn�trza, jak W poje�dzie, kt�rego u�ywamy. Taka troskliwo�� zacz�a irytowa� Baleya. Poczu� si� jak dziecko pod opiek� nia�ki, Irytowa� go nawet spos�b m�wienia Daniela. Wy- dawa�o mu si�, �e zbytnia poprawno�� budowy zda� �atwo mo�e zdradzi� prawdziw� natur� robota. Przez chwal� przygl�da� si� ciekawie R. Danielowi Olivawowi. Robot patrzy� wprost przed siebie, nieporuszony i nie�wiadomy, �e mu si� przygl�daj�. Faktura sk�ry odtworzona by�a idealnie. W�osy i ich rozmieszczenie oddane jak nale�y. Ruchy mi�ni pod sk�r� by�y absolutnie naturalne. Nie po�a�owano trudu dla cho�by najbardziej Wymy�lnych. Baley z w�adnego do�wiadcz0nia wiedzia�, �e ko�czyny i klatka piersiowa otwieraj� si� wzd�u� niewidocznych szw�w, co umo�liwia naprawy. Wiedzia�, �e pod t� naturalnie wygl�daj�c� Sk�r� kryje si� metal i silikon. Wiedzia�, �e m�zg w tej czaszce, to tylko m�zg pozytronowy a "my�li" Daniela s� tylko potokami pozytron�w p�yn�cymi wzd�u� wytyczonych przez wytw�rc� �cie�ek. Czy jednak co$ mog�o to zdradzi� oku nieuprzedzonego eksperta? Drobna nienaturalno�� mowy i zachowania? Pewien bezw�ad emocjonalny? Przesadna doskona�o�� cz�owiecze�stwa? Szkoda by�o czasu na takie Rozwa�ania. Baley odezwa� si� - Przypuszczam, Danielu, �e przed przybyciem tu zosta�e� wprowadzony w sprawy Solarian. i - Tak, partnerze Eliaszu. - �wietnie. To wi�cej, ni�} zrobiono dla mnie. Czy to du�y �wiat? - �rednica planety wynosi 9500 mil. Jest to zewn�trzna z trzech planet i jedyna zamieszka�a. Klimat i atmosfera przypomina Ziemi�. Ziemi nadaj�cej Si� do uprawy jest tu wi�cej. Zasoby mineralne s� za� mniejsze, ale oczywi�cie mniej intensywnie eksploatowane. �wiat jest samowystarczalny a eksportowi robot�w zawdzi�cza wysoki poziom �ycia. - A jakie; jest zaludnienie? - Dwadzie�cia tysi�cy ludzi, partnerze Eliaszu, Baley, us�yszawszy to, poprawi� grzecznie - Chcia�e� powiedzie�, dwadzie�cia milion�w, nieprawda�? Mia� tyle poj�cia o Zaziemskich �wiatach, by wiedzie�, ze cho� niedoludnione, wed�ug ziemskich norm. mia�y jedno i4 miliony mieszka�c�w. - Dwadzie�cia tysi�cy ludzi, partnerce Eliaszu - powt�rzy!' robot. - Czy to �wieco skolonizowana planeta? - Bynajmniej. Jest niezale�na od dw�ch stuleci, a Zasiedlona od trzech albo wi�cej. Liczba ludno�ci jest utrzymywana celowo na poziomie dwudziestu tysi�cy, jaki Solarianie uwa�aj� za optymalny. - Jaka; cz�� planety jest zamieszka�a? - Wszystkie obszary nadaj�ce si� do uprawy. - Ile to b�dzie w milach kwadratowych? - Trzydzie�ci milion�w mil kwadratowych- - Dla dwudziestu tysi�cy ludzi! - I dwustu milion�w pozytronowych robot�w, partnerze; Eliaszu. - Na Jozafata! To oznacza dziesi�� tysi�cy robot�w na jednego cz�owieka! - To istotnie niezwykle du�o, nawet jak na �wiaty Zaziemskie. Na nast�pnej z kolei Aurorze przypada tylko pi��dziesi�t robot�w na g�ow�. - Co pni robi� z tak� mas� robot�w? Po co im tyle �ywno�ci7 - �ywno�� nie jest najwa�niejsza. Wa�niejsze jest wydobycie surowc�w, a zw�aszcza produkcja energii. Baley my�la� o tych wszystkich robotach i czu� si� oszo�omiony. Dwie�cie milion�w robot�w i tak niewielu ludzi! Roboty musz� dominowa� w krajobrazie planety. Postronny obserwator m�g�by wzi�� Solari� za �wiat robot�w, nie zauwa�y� ludzi. Czu�, �0 musi to zobaczy�. Pami�ta� rozmow� z Minnimem i katastroficzne przepowiednie socjolog�w. Wydawa�y si� odleg�e i nie- rzeczywiste, pami�ta� jednak. To, co prze�y� po opuszczeniu Ziemi sprawi�o, �e wspomnienie g�osu Minnima, m�wi�cego z ch�odem i precyzj� o rzeczach nieprawdopodobnych, nie zatai�o Si� jednak- Baley nazbyt si� ju� z�y� ze swymi obowi�zkami by w ich pe�nieniu mia�o mu przeszkadza� to, �e znalaz� si� na otwartej przestrzeni. Dane uzyskane od Kosmit�w i ich robota by�y dost�pne ziemskim socjologom. Potrzebne by�y bezpo�rednie obserwacje i jego zadaniem, cho�by i niemi�ym, by�o ich zbieranie. Przyjrza� si� g�rnej cz�ci pojazdu - Czy to jest kabriolet, Danielu? - Nie wiem, co masz na my�li, Eliaszu, przykro mi. - Czy dach pojazdu mo�e by� odsuni�ty, a pojazd otwarty ku - niebu? (omal nie powiedzia� odruchowo "kopule"). - Tak, mo�e. - Wi�c zr�b to, Danielu. Chc� si�. rozejrze�. - Przykro mi, ale nie mog� na to pozwoli� - odpowiedzia� powa�nie robot. Baley os�upia� - S�uchaj, R. Danielu (po�o�y� nacisk na K). Powt�rzmy - rozkazuj� ci opu�ci� dach. W ko�cu cz�ekokszta�tny czy nie, robot musi wype�nia� polecania Daniel nie poruszy� si� jednak. Powi0dzia� - powinienem wyja�ni�, �e moim pierwszym obowi�zkiem jest ci� chroni�. Jest dla mnie oczywiste tak w �wietle moich instrukcji, jak i do�wiadczenia, �e szkodzi ci znalezienie si� na otwartej przestrzeni. Nie mog� ci na to pozwoli�. Baley poczu�, �e krew uderza mu do g�owy i jednocze�nie u�wiadomi� sobie, �e gniew nie mia�by sensu. To by� robot, a Baley Wiedzia� co m�wi Pierwsze Prawo Robotyki. Brzmia�o ono: "Robot nie mo�e wyrz�dzi� krzywdy cz�owiekowi ani przez sw� bezczynno�� dopu�ci� do wyrz�dzenia mu krzywdy". Wszystko inne w pozytronowym m�zgu robota - jakiegokolwiek robota, na kt�rymkolwiek ze �wiat�w Galaktyki, musia�o przed tym ust�pi�. Robot musia� oczywi�cie s�ucha� rozkaz�w, z tym jedynym Wszak�e wyj�tkiem. Pos�usze�stwo rozkazom by�o Drugim z kolei Prawem Robotyki. Brzmia�o ono: "Robot mysi wykonywa� rozkazy cz�owieka, z wyj�tkiem tych, kt�re s� sprzeczne z Pierwszym Prawem". Baley zmusi� si� do zachowania spokoju - S�dz�, �e jaki� czas wytrzymam, Danielu. - Mam wra�enie, �e nie, Eliaszu. - Pozw�l, �e sam to os�dz�, Danielu. - Je�li to rozkaz, Eliaszu, nie mog� mu by� pos�uszny. Baley opad� z rezygnacj� na wy�cie�ane oparcie siedzenia. Nie m�g� zmusi� robota si��. Daniel by� o wiele silniejszy. Zdo�a�by Unieruchomi� Baleya, nie robi�c mu krzywdy. Baley by� uzbrojony, m6g� zagrozi� Danielowi blasterem, ale nic osi�gn��by niczego, poza chwilowym poczuciem przewagi. Nie by�o sensu grozi� robotowi. Troska o siebie by�a Trzecim dopiero Prawem. Brzmia�o ono: "Robot powinien dba� o w�asne bezpiecze�stwo, dop�ki nie jest to sprzeczne z Pierwszym i Drugim Prawem". Daniel pozwoli�by si� zniszczy� ,gdyby alternatyw� mia�o by� z�amanie Pierwszego Prawa a Baley absolutnie nie �yczy� sobie zniszczenia Daniela. Chcia� jednak wyjrze� z pojazdu. Czu�, �e musi to zrobi�. Nie m�g� zaakceptowa� stosunk�w typu nia�ka �- dziecko. Przez chwil� my�la� o wymierzaniu blastera we w�asn� g�ow� ,,Otw�rz dach albo si� zestrzel�". Wiedzia� jednak, �e tego nie zrobi. By�oby to niegodne i nie odpowiada�o mu W najmniejszym stopniu. Odezwa� si� z rezygnacj� - Czy m�g�by� spyta� kierowc�, jak daleko jeste�my od celu? - Oczywi�cie, partnerze Eliaszu. Daniel pochyli� si� i pchn�� d�wigienk�. W tej samej chwili Baley pochyli� si� r�wnie�, wo�anie: - Kierowco! Opu�� dach pojazdu! Ludzka d�o� prze�o�y�a d�wignic; i pozosta�a na niej. Baley patrzy� z zapartym tchem na Daniela. Daniel przez chwile nie porusza� si�, jakby popl�ta�y mu si� jego pozytronowe my�li, usi�uj�c dostosowa� si� do nowej sytuacji. Po chwili jego d�o� poruszy�a si�. Baley przewidzia� ten ruch. Daniel m�g� usun�� jego d�o� z prze- ��cznika (nie czyni�c mu krzywdy) i zmieni� polecenie. Odezwa� si� - Nie pozwol� ci Usun�� mojej r�ki. Ostrzegam, ze b�dziesz musia� wy�ama� mi palce. Nie by�a to prawda, Daniel jednak wstrzyma� r�k�. Pozytronowy m�zg musia� por�wna� prawdopodobie�stwa zdarze�, co Wymaga�o chwili zastanowienia. - Ju� za p�no - powiedzia� Baley. Wygra�. Dach cofa� si�, a do odkrytego wn�trza pojazdu wpada�o ostre bia�e �wiat�o s�o�ca Solarii* Baley chcia� zamkn�� oczy, w odruchu przera�enia, przem�g� si� jednak. Sta� w ulewie b��kitu i zieleni, w niewiarygodnych ilo�ciach tych barw. Czu� na twarzy pr�d powietrza. Nie m�g� rozr�ni� szczeg��w. Przemkn�o obok co� poruszaj�cego si�. M�g� to by� robot, zwierz�, jaki�, przedmiot uniesiony podmuchem - nie umia� tego powiedzie�. Pojazd min�� to co� zbyt Szybko. B��kit, ziele�, powietrze, d�wi�ki, ruch - a ponad wszystko spadaj�ce z g�ry w�ciek�e, bezlitosne, przera�aj�ce bia�e �wiat�o, bij�ce z zawieszonej w niebie kuli. Na u�amek chwili odchyli� g�ow� i spojrza� wprost w s�o�ce Solarii. Patrzy� w nie, nieprzes�oni�te rozszczepiaj�cym �wiat�o szk�em werand na g�rnych poziomach Miasta. Spogl�da� na nagie s�o�ce W tym momencie poczu� na ramionach d�onie Daniela. Poczu�, ze my�li mu si� pl�cz�. Musia� patrze�. Musia� zobaczy� wszystko, co zdo�a zobaczy�. Daniel za� musia� go przed tym powstrzyma�. Robot nie �mia�by u�y� gwa�tu wobec cz�owieka a jednak Baley czu�, �e d�onie tamtego zmuszaj� go, by usiad�. Uni�s� ramiona, by odepchn�� tamte bezcie!0sne d�onie i straci� przytomno��. 3. NAZWISKO OFIARY Baley zn�w by� w zamkni�tym Wn�trzu. Przed oczami falowa�a mu twarz Daniela pokryta czarnymi plamami, kt�re gdy przymyka� oczy stawa�y si� czerwone. - Co si� sta�o? - spyta�. - Przykro mi, �e ci� nie ostrzeg�em - odpowiedzia� Danie!. Patrzenie w s�o�ce szkodzi ludzkim oczom ale mam nadziej�, �e tak kr�tkie na�wietlenie nie sprawi�o wi�kszych szk�d. Musia�em �ci�gn�� ci� w d�, kiedy podnios�e� g�ow�, a ty straci�e� przytomno��. Baley skrzywi� si�. Pytanie, czy zemdla� z nadmiaru wra�e� (albo ze strachu), czy te� zosta� og�uszony, pozostawa�o bez odpowiedzi. Nic go nie bola�o. Powstrzyma� si� od zapytania Wprost. Wola� tego nie Wyja�nia� - Nie by�o tak �le - powiedzia�. - Z twego zachowania, Eliaszu, wnosi�bym, �e nie by�o ci przyjemnie. - Bynajmniej! - upiera� si� Baley. Plamy przed oczami blad�y - �a�uj�, �e tak ma�o widzia�em, za szybko jechali�my. Czy mijali�my robota? - Mijali�my wiele robot�w. Jedziemy przez sady posiad�o�ci Kinbalda. - Musz� spr�bowa� jeszcze raz - o�wiadczy� Baley. - Nie wolno ci. Nie w mojej obecno�ci - odpar� Daniel. - Nawiasem m�wi�c, spe�ni�em twoje �yczenie. - Moje �yczenie? - Jak pami�tasz, Eliaszu, przed opuszczeniem dachu poleci�e� mi spyta�, jak daleko jeszcze. Pozosta�o dziesi�� mil. Dojedziemy za sze�� minut. Baley mia� ochot� spyta� Daniela, czy si� nie gniewa, �e zosta� przechytrzony, by zobaczy�, jak zmieniaj� si� doskona�e rysy twarzy tamtego, ale si� powstrzyma�. Daniel odpowiedzia�by, �e nie, nie zdradzaj�c urazy ani irytacji. Pozosta�by jak zawsze ch�odny, powa�ny i niewzruszony. - W ka�dym razie, Danielu, musz� do tego przywykn�� - po- wiedzia�. Robot spojrza� na partnera - O czym m�wisz? - Na Jozafata! O tym - o �wiecie na zewn�trz, o planecie! - Nie b�dziesz musia� wygl�da� na zewn�trz - odpowiedzia� Daniel, jakby uwa�a� spraw� za zako�czon�, - Zwalniamy, Eliaszu. Chyba dojechali�my. Trzeba b�dzie poczeka� na po��czenie r�kawem z mieszkaniem, kt�re b�dzie nasz� baz� operacyjn�. - R�kaw jest niepotrzebny, Danielu. Je�li mam pracowa� na zewn�trz, im, pr�dzej b�d� to mia� za sob�, tym lepiej. - Nie ma powodu, �eby� mia� pracowa� na zewn�trz, Eliaszu.., Robot chcia� jeszcze co� powiedzie�, ale Baley uciszy� go stanowczym ruchem r�ki. Nie mia� ochoty by� pocieszanym, uspakajanym i zapewnianym, �e wszystko b�dzie dobrze i �e b�dzie pod dobr� opiek�. Chcia� tylko zapewnienia, �e b�dzie m�g� troszczy� si� sam o siebie i wype�nia� swe zadanie. Trudno by�o znie�� widok otwartej przestrzeni. Mog�oby sit; okaza�, �e w krytycznej chwili zabraknie mu odwagi, by stawi� te- mu czo�a, nawet za cen� utraty reputacji a mo�e i bezpiecze�stwa Ziemi. Na t� my�l twarz jego przybra�a zaci�ty wyraz. Jeszcze zmierzy si� z powietrzem, s�o�cem i przestrzeni�. Eliasz Baley czu� si�, jak mieszkaniec ma�ego Miasta, dajmy ca to Helsinek, odwiedzaj�cy Nowy Jork i z l�kiem licz�cy jego poziomy. Przypuszcza�, �e "mieszkanie" to co� w rodzaju apartamentu by�o jednak inaczej. Przechodzeniu z pokoju do pokoju nie by�o ko�ca. Szczelnie zas�oni�te panoramiczne okna nie przepuszcza�y ani odrobiny �wiat�a dziennego. Pokoje, do kt�rych wchodzili, roz�wietla�y si� w ciszy i r�wnie cicho gas�y po ich wyj�ciu. - Ile tych pokoi! - dziwi� si� Baley - To istne ma�e Miasto, Danielu. - Mo�naby tak pomy�le�, Eliaszu - zgodzi� si� ze spokojem Daniel. Wszystko tu wygl�da�o dziwnie. Po co by�o upycha� w jednym domu z nim a� tylu kosmit�w? - Ilu b�d� mia� wsp�mieszka�c�w? - spyta�. - B�d�, oczywi�cie, ja i roboty. - Powinienem powiedzie� "Ja i inne roboty" - pomy�la� Baley. Zauwa�y�, �e Daniel gra rol� cz�owieka nawet wtedy, gdy s� sami. Ta my�l zaraz ust�pi�a innej - Roboty f Ilu b�dzie ludzi?! - Nie bidzie ludzi, Eliaszu. Weszli w�a�nie do pokoju wype�nionego od pod�ogi do sufitu ksi��kofilmami. Trzy czytniki z du�ymi dwudziestoczterocalowymi ekranami sta�y w trzech k�tach pokoju a ekran przestrzenny zajmowa� czwarty. Baley rozgl�da� si� % irytacj� - Czy wyrzucono wszystkich mieszka�c�w, �ebym m�g� swobodnie obija� si� w tym mauzoleum? - To mieszkanie jest przeznaczone dla ciebie. Na Solarii zwyczajowo mieszka si� samotnie. - J wszyscy maj� takie mieszkania? - Wszyscy. - Po co im tyle pokoi? - Ka�dy pok�j ma inne przeznaczenie. To jest biblioteka. Jest te� sala koncertowa, sala gimnastyczna, kuchnia, jadalnia, piekarnia, magazyn sprz�tu, warsztaty i miejsca postoju robot�w, dwie sypialnie. - Wystarczy! Sk�d to wiesz? - To cz�� zestawu informacji, kt�ry mi przekazano na Aurorze - odpar� bez namys�u Daniel. - Na Jozafata! A kto si� tym wszystkim zajmuje? -Zatoczy� r�k� ko�o. - Domowe roboty, przydzielone do twojej osoby. B�d� dba1:: o twoj� wygod�. - To wszystko nie jest mi potrzebne - powiedzia� Baley. Mia� ochot� usi���, nie i�� dalej. Mia� do�� ogl�dania pokoi. - Mo�emy przebywa� w jednym pokoju, je�li tego sobi0 �yczysz, Eliaszu. Liczono si� z t� mo�liwo�ci�, niemniej jednak zdecydowano si� zbudowa� ten dom, zgodnie ze zwyczajem Solarii. - Zbudowa�?! - Baley wytrzeszczy� oczy. - Chcesz powiedzie�, �e zbudowano to dla mnie? Specjalnie dla mnie? - Ca�kowita robotyzacja... - Tak, wiem, co chcesz powiedzie�! A co z tym zrobi�, kiedy zamkniemy spraw�? - Rozbior�, jak s�dzie. Baley zacisn�� wargi. Oczywi�cie rozbior�. Wznosi� t� ogromn� budowl� na u�ytek jednego Ziemianina a potem zlikwidowa� wszystko, czego dotyka�. Wyja�owi� ziemi�, na kt�rej sta�, powietrze kt�rym oddycha�. Pozornie silni kosmici maj� dziecinne l�ki- Daniel wydawa� si� czyta� w jego my�lach. Powiedzia� - mo�e ci si� wy- daje Eliaszu, �e zniszcz� dom by unikn�� zarazy. Nie my�l tak. Kosmici a� tak bardzo nie boj� si� chor�b. Budowa tego domu nie kosztowa�a ich wiele, k�opot z rozbi�rk� te� b�dzie niewielki. Chodzi jednak o to, �e musia�a to by� budowla tymczasowa. Stoi w posiad�o�ci Hannisa Gruera a w ka�dej posiad�o�ci wolno wznosi� tylko jeden dom - rezydencje w�a�ciciela. Ten dom zbudowano ze specjalnym pozwoleniem i w okre�lonym celu. B�dziemy tu mieszka� do czasu wype�nienia naszej misji. - Kto to jest Hannis Gruer? - spyta� Baley, - Szef s�u�by bezpiecze�stwa Solarii. Powinni�my si� z nim zobaczy�. - Powinni�my? Na Jozafata, Danielu, czy wreszcie czego� si� dowiem? Jak dot�d poruszam si� w pr�ni i wcale mi si� to nie podoba. R�wnie dobrze m�g�bym wraca� na ziemi�. M�g�bym. Poczu� �e wpada w z�o��. Opanowa� si�. Daniel kt�ry czeka� spokojnie a� b�dzie m�g� Nabra� g�os powiedzia� - Przykro mi, �e ci� to zdenerwowa�o. Wygl�da na to, �e mam wi�cej wiadomo�ci o Solarii ni� ty, ale moja wiedza o morderstwie jest r�wnie ograniczona. Dyrektor Gruer powie nam wszystko, co trzeba. Tak to zorganizowa� rz�d Solarii. - Dobrze, jed�my do tego Gruera. Czy to daleko? - Baley skrzywi� si� na my�l o podr�y i poczu� znajomy ucisk w piersi. - Podr� nie b�dzie konieczna Eliaszu. Dyrektor Gruer oczekuje nas w sali spotka�. - Jest i sala spotka�! - mrukn�� Baley a g�o�no spyta� - czy ju� nas oczekuje? - Tak s�dz�. - Chod�my wi�c, Danielu. Hannis Gruer by� �ysy i to zupe�nie. Nie mia� na g�owie ani jednego w�oska. Baley prze�kn�� �lin� i stara� si� niezbyt grzecznie, ale bez powodzenia, odwraca� wzrok od rozm�wcy. Ziemskie wyobra�enia o Kosmitach by�y zupe�nie inne. Kosmici, niekwestionowani w�adcy Galaktyki, byli wysocy, opaleni, ciemnow�osi, przystojni, barczy�ci i arystokratyczni. Kr�tko m�wi�c wygl�dali jak R. Daniel Olivaw, z tym, �e byli w dodatku lud�mi. Kosmici, kt�rych przys�ano na Ziemi� najcz�ciej tak w�a�nie wygl�dali, zapewne specjalnie ich dobierano. Oto jednak by� Kosmita, kt�ry z wygl�du m�g� by� Ziemianinem. By� �ysy. Mia� krzywy nos. Nieznacznie skrzywiony, ale u Kosmity nawet drobna nieregularno�� rzuca�a si� w oczy. - Dzie� dobry panu - powiedzia� Baley. - Przepraszam, �e kazali�my na siebie czeka�. Grzeczno�� nie zaszkodzi. Mieli przecie� wsp�pracowa�. Mia� ochot� przej�� przez pok�j (�miesznie du�y i u�cisn�� r�k� tamtego, powstrzyma� si� jednak i to bez wysi�ku. Kosmita z pewno�ci� nie ucieszy�by si� z takiego powitania: mia�by d�o� pokryt� ziemskimi bakteriami. Gruer siedzia� z powa�n� min�, tak daleko od Baleya, jak tylko m�g�. R�ce ukry� w d�ugich r�kawach a w nozdrzach mia� pewnie filtry, chocia� Baley nie dostrzega� ich. Wydawa�o mu si� nawet, �e Gruer rzuci� na Daniela pe�ne dezaprobaty spojrzenie jakby chcia� powiedzie�, �e trzeba mie� �le w g�owie, by stawa� przy Ziemianinie. Oznacza�oby to, �e Gruer nie by� wtajemniczony. Nagle Baley spostrzeg�, �e Daniel stoi w pewnej od niego odleg�o�ci, dalej ni� zwykle. Ale� tak! Gdyby sta� zbyt blisko, Gruer nabra�by podejrze�. Daniel chcia�, by go wzi�to za cz�owieka. Gruer przem�wi� przyjaznym tonem, ^wracaj�c wzrok, jakby mimowolnie, ku Danielowi - Nie czeka�em d�ugo. Witam pan�w na Solarii. Czy wygodnie panom? - Najzupe�niej wygodnie, dzi�kuj� - odpowiedzia� Baley. Przez chwil� zastanawia� si�, czy etykieta nie wymaga by Daniel jako Kosmita" m�wi� co� w imieniu ich obu, ale odrzuci� t� mo�liwo��. Na Jozafata! To jego poproszono o prowadzenie �ledztwa. Daniela przydzielono mu do pomocy. W tym stanie rzeczy Baley nie m�g� gra� drugorz�dnej roli, zw�aszcza przy robocie, cho�by to nawet by� taki robot jak Daniel. Daniel nie zabiega� jednak o pierwsze�stwo, a Gruer nie okaza� zdziwienia ani niezadowolenia, ^wr�ci� si� teraz do Baleya. - Nie powiedziano panu dot�d niczego, agencie, o przest�pstwie, w sprawie kt�rego proszono pana o przybycie. Musia�o to chyba pana dziwi�? - Odrzuci� r�kawy, splataj�c palce r�k - Nie usi�d� panowie? Gdy usiedli, Baley odpowiedzia� - Istotnie. Byli�my zdziwieni - Zauwa�y�, �e Gruer nie nosi r�kawiczek. Gruer kontynuowa� - By�o to celowe, agencie. Chcieli�my, by przyby� pan tu ze �wie�� wra�liwo�ci�. Udost�pnimy panu kompletne sprawozdanie z badania szczeg��w przest�pstwa. Obawiam si�, �e przy pa�skim do�wiadczeniu uzna pan wyniki naszego dochodzenia za �miesznie ubogie. Na Solarii nie ma policji. - Nie ma w og�le policji? - zdumia� si� Baley. Gruer u�miechn�� si� i wzruszy� ramionami - widzi pan, tu nie ma przest�pstw. Ludno�� jest nieliczna i rozproszona. Nie ma okazji do pope�nienia przest�pstw, nie ma wi�c potrzeby utrzymywania policji. - Rozumiem. Pope�niono jednak przest�pstwo. - To prawda, ale jest to pierwsze od dw�ch stuleci przest�pstwo tego rodzaju. - To pech, �e musicie zacz�� od morderstwa. - Tak, to pech. Tym wi�kszy, �e ofiar� pad� cz�owiek nie do za- st�pienia. Niepowetowana strata. Przy tym by�o to wyj�tkowo brutalne morderstwo. - Przypuszczam, �e osoba mordercy nie jest znana - powie- dzia� Baley (gdyby tak nie by�o, po co �ci�galiby ziemskiego detektywa?) Gruer mia� dziwny wyraz twarzy. Spojrza� na Daniela, kt�ry siedzia� bez ruchu, przys�uchuj�c si�. Baley wiedzia�, �e Daniel potrafi odtworzy� ka�d� us�yszan� rozmow�, oboj�tnie jak d�ugo by 3 Nagie stonce "" trwa�a. By� maszyn� rejestruj�c�, kt�ra chodzi�a i m�wi�a jak cz�owiek. Czy Gruer o tym wiedzia�? - Nie mog� powiedzie�, �e morderca jest nieznany. Mog�a to zrobi� w istocie tylko jedna osoba. - Chce pan zapewne powiedzie�, �e tylko jedna osoba mo�e by� o to podejrzana? Baley nie przepada� za mistrzami dedukcji, kt�rzy nie ruszaj�c si� z fotela i u�ywaj�c wy��cznie szarych kom�rek osi�gali ca�kom. >- t� pewno��. Gruer pokr�ci� g�ow� - W gr� wchodzi tylko jedna osoba. Inne mo�liwo�ci s� wykluczone. -