2381
Szczegóły |
Tytuł |
2381 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2381 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2381 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2381 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
H.P. LOVECRAFT
Co� na progu
OGAR
W mych udr�czonych uszach pobrzmiewa nieustannie koszmarny furkot i trzepot oraz jakby s�abe, odleg�e ujadanie jakiego� wielkiego ogara. Nie jest to sen ani, jak si� obawiam, szale�stwo, zbyt wiele si� bowiem wydarzy�o, abym m�g� mie� jakiekolwiek w�tpliwo�ci.
St John jest zmasakrowanym trupem; tylko ja wiem dlaczego i wiem te�, �e wkr�tce paln� sobie w �eb, strwo�ony, by i mnie nie spotka� r�wnie okropny los. W g��bi mrocznych pos�pnych korytarzy upiornych fantazji kr��y czarna bezkszta�tna Nemezis, kt�ra przywiedzie mnie ku samozag�adzie.
Niechaj Niebiosa wybacz� g�upot� i upodobanie okropie�stw, kt�re sprowadzi�y na nas obu tak potworny los! Znu�eni pospolito�ci� prozaicznego �wiata, gdzie nawet rado�ci przyg�d i romans�w mog� si� z czasem znudzi�, St John i ja zg��biali�my rado�nie tajniki wszelkich estetycznych i intelektualnych pr�d�w, obiecuj�cych odsuni�cie cho� na chwil� przyt�aczaj�cej nas nudy. W swoim czasie interesowali�my si� jednocze�nie tajemnicami symboli st�w i ekstazami prerafaelit�w, lecz ka�dy nowy trend wkr�tce traci� dla nas sw�j urok, przestawa� by� poci�gaj�cy i pokrywa� si� patyn�.
Pom�c nam mog�a jedynie pos�pna filozofia dekadent�w, w kt�rej odnale�li�my moc, zwi�kszaj�c stopniowo g��bi� i diabolizm naszych penetracji. Niebawem Baudelaire i Huysman przestali budzi� w nas dreszczyk emocji, a� koniec ko�c�w pozosta�y nam jeszcze bardziej bezpo�rednie bod�ce nadnaturalnych osobistych przyg�d i prze�y�. Te w�a�nie zatrwa�aj�ce potrzeby emocjonalne przywiod�y nas ostatecznie, szlakiem plugawym i mrocznym, do miejsca, gdzie z trwog� i wstydem snuj� sw� opowie��, przepe�niony d�awi�c� groz�, o tym, jak poszukuj�c ekstremalnych dozna�, podj�li�my si� odra�aj�cych czyn�w, takich jak pl�drowanie grob�w.
Nie potrafi� wyjawi� szczeg��w naszych szokuj�cych wypraw ani nawet po cz�ci wymieni� najbardziej plugawych trofe�w zdobi�cych sekretne muzeum, urz�dzone przez nas w wielkim kamiennym domu, gdzie wsp�lnie zamieszkiwali�my, tylko we dw�ch, bez s�u�by. Muzeum nasze by�o blu�nierczym, mro��cym krew w �y�ach miejscem, gdzie z szata�skim gustem neurotycznej wirtuozerii zebrali�my i stworzyli�my ca�e uniwersum grozy, by pobudzi� nimi nasz� z�aknion� dozna� perwersyjn� wra�liwo��. By� to pok�j tajemny, mieszcz�cy si� g��boko, bardzo g��boko pod ziemi�, gdzie ogromne, skrzydlate demony wykute z bazaltu i onyksu wyrzygiwa�y z wykrzywionych diabelskim u�miechem ust strugi zielonego i pomara�czowego �wiat�a, a ukryte pneumatyczne rury wprawia�y w kalejdoskopowy tan �mierci rz�dy czerwonych, trupich istot przyobleczonych w fa�dziste, obszerne czarne szaty.
Przez rury te p�yn�y wonie, jakich w danym momencie byli�my spragnieni. Niekiedy by� to zapach bladych cmentarnych lilii, innym razem narkotyczna wo� kadzide� przywodz�ca na my�l wschodnie �wi�tynie podczas poch�wku tamtejszych w�adc�w, kiedy indziej za� - a� dr�� na to wspomnienie! - przera�aj�cy, rozdzieraj�cy dusz� od�r �wie�o rozkopanego grobu.
Wzd�u� �cian tej odra�aj�cej sali sta�y sarkofagi pradawnych mumii ustawione na przemian z udatnymi, wygl�daj�cymi jak �ywe cia�ami, dzie�ami doskonale przygotowanymi wed�ug najlepszych przepis�w sztuki wypychania zwierz�t, oraz kamiennymi nagrobkami skradzionymi z najstarszych cmentarzy �wiata. W niszach tu i �wdzie umocowane by�y najr�niejszych kszta�t�w czaszki i g�owy, zachowane w rozmaitym stadium rozk�adu. Mo�na tu by�o napotka� zar�wno gnij�ce, �yse czerepy szlachcic�w, jak i �wie�e, promieniej�ce z�ociste g��wki niedawno pogrzebanych dzieci. Wszystkie malowid�a i pos�gi przedstawia�y diab�y i demony, niekt�re z nich by�y moim i St Johna dzie�em.
Zamkni�ta na klucz akt�wka oprawna w wygarbowan� ludzk� sk�r� zawiera�a pewne nie znane i nie nazwane rysunki b�d�ce rzekomo dzie�em Goi, kt�re autor pope�ni�, lecz nigdy nie o�mieli� si� ich opublikowa�. By�y tam upiorne instrumenty muzyczne, smyczkowe, d�te drewniane i dmuchane, z kt�rych od czasu do czasu z St Johnem dobywali�my kakofonii przera�aj�cych swym dysonansem przenikliwych d�wi�k�w, w wy�o�onych za� hebanem gablotach umieszczona by�a najbardziej nieprawdopodobna i niewyobra�alna w swej r�norodno�ci kolekcja cmentarnych �up�w, jak� zdo�a�a kiedykolwiek zgromadzi� ludzka perwersja i szale�stwo. Szczeg�lnie o tej kolekcji wola�bym si� nie wypowiada�. Dzi�ki Bogu, �e mia�em odwag� j� zniszczy�, nim podj��em decyzj� o unicestwieniu samego siebie!
�upie�cze wyprawy, podczas kt�rych gromadzili�my nasze niewypowiedziane skarby, zawsze by�y pami�tnymi pod wzgl�dem artystycznym wydarzeniami. Nie byli�my prymitywnymi hienami cmentarnymi, jedynie pracowali�my ogarni�ci specyficznym nastrojem, kt�ry tworzy�y krajobraz, otoczenie, pogoda, pora roku i blask ksi�yca. Rozrywki owe stanowi�y dla nas najbardziej wyrafinowan� form� ekspresji, tote� starali�my si�, by wszystko dopi�te by�o na ostatni guzik. Niew�a�ciwa pora, �wiat�o b�yskawic czy rozmi�k�a po deszczu, mlaskaj�ca gleba w zupe�no�ci zniweczy�yby ekstatyczn� rado��, jaka ogarnia�a nas po ekshumacji kolejnego z�owrogo u�miechni�tego, skrywanego przez ziemi� sekretu. Z nienasyceniem, gor�czkowo poszukiwali�my nowych miejsc i oczekiwali�my na w�a�ciwe naszym dzie�om warunki - St John zawsze by� przyw�dc� i to on doprowadzi� nas w ko�cu w to drwi�ce, przekl�te miejsce, kt�re sprowadzi�o na nas obu odra�aj�c� i nieuchronn� zgub�.
Jaki� pos�pny i z�o�liwy los �ci�gn�� nas na ten upiorny holenderski cmentarz? Wydaje mi si�, �e to mroczna plotka i legendy, opowie�ci o �mia�ku, pogrzebanym przed pi�cioma stuleciami, kt�ry ongi� sam by� �upie�c� grob�w i skrad� ze starego grobowca pewien pot�ny przedmiot. Pami�tam ostatnie chwile owej sceny - blady jesienny ksi�yc wisz�cy nad grobami, rzucaj�cymi d�ugie cienie, groteskowe drzewa o koronach zwieszaj�cych si� nisko ku bujnej, nie przyci�tej trawie i murszej�cym p�ytom; ogromne legiony dziwnych, gigantycznych nietoperzy przelatuj�ce na tle tarczy ksi�yca; prastary, obro�ni�ty bluszczem ko�ci� wskazuj�cy d�ugim, widmowym palcem w zagniewane niebo; �wiec�ce owady, kt�re ta�czy�y jak b��dne ognie pod cisami nieopodal; smr�d zgnilizny, ro�linno�ci i trudniej rozpoznawalnych rzeczy miesza� si� niesiony podmuchami wiatru p�yn�cego od odleg�ych bagien i m�rz i, najgorsze z tego wszystkiego, s�abe, lecz s�yszalne, ujadanie jakiego� ogromnego psa, kt�rego nie mogli�my dojrze� ani nawet umiejscowi�. Na ten d�wi�k zadr�eli�my, przypominaj�c sobie opowie�ci wie�niak�w, ten bowiem, kt�rego szukali�my, wiele stuleci temu znaleziony zosta� martwy, okrutnie rozszarpany k�ami i pazurami jakiej� nieznanej, niewyobra�alnej bestii.
Pami�tam, jak rozkopali�my gr�b cmentarnego rabusia i jak byli�my przej�ci, wyobra�aj�c sobie siebie, gr�b, blady �ypi�cy ksi�yc, upiorne cienie, groteskowe drzewa, gigantyczne nietoperze, prastary ko�ci�, d�awi�ce wyziewy, ta�cz�ce b��dne ogniki, delikatne poj�kiwanie nocnego wiatru i dziwaczne, na wp� s�yszalne, dochodz�ce nie wiadomo sk�d ujadanie, co do kt�rego nie byli�my pewni, czy rozlega�o si� naprawd�, czy te� tylko si� nam zdawa�o.
Nagle nasze �opaty zgrzytn�y o co� twardszego ni� ziemia i oczom naszym ukaza�a si� gnij�ca trumna pokryta substancjami mineralnymi, kt�re osadzi�y si� na niej przez stulecia. Wieko by�o niesamowicie grube i twarde, lecz w ko�cu sforsowali�my je i nasycili�my oczy widokiem tego, co znajdowa�o si� wewn�trz.
Du�o, zdumiewaj�co du�o pozosta�o w trumnie mimo up�ywu pi�ciuset lat. Szkielet, cho� w wielu miejscach pogruchotany szcz�kami istoty, kt�ra go zabi�a, trzyma� si� w kupie ze zdumiewaj�c� trwa�o�ci�, my natomiast napawali�my si� widokiem bia�ej czaszki, d�ugich, mocnych z�b�w i bezokich oczodo��w, w kt�rych niegdy�, tak jak w naszych, p�on�� �ar. W trumnie le�a� amulet o osobliwym, egzotycznym wzorze, kt�ry �pi�cy nosi� zapewne na szyi. Przedstawia� on dziwnie wyrze�bion� figurk� waruj�cego skrzydlatego psa lub sfinksa z na wp� psim pyskiem, wykonan� na mod�� orientaln� z ma�ego kawa�ka nefrytu. Rysy istoty by�y ze wszech miar odra�aj�ce, jakby p�awi�a si� ona ongi� i syci�a �mierci�, zwierz�cym bestialstwem i czystym, niepohamowanym z�em.
U podstawy znajdowa�a si� inskrypcja w j�zyku, kt�rego ani ja, ani St John nie potrafili�my zidentyfikowa�, od spodu za� jak piecz�� wytw�rcy wyrze�bion� by�a groteskowa, niesamowita czaszka.
Gdy tylko go ujrzeli�my, wiedzieli�my, �e musimy mie� ten amulet, bo tylko on m�g� by� godziwym �upem, pami�tk� z tego, licz�cego sobie pi�� stuleci, grobu. Po��dali�my go, nawet gdyby jego kszta�ty nie by�y nam znajome, ale by�y, stwierdzili�my to, gdy przyjrzeli�my mu si� bli�ej. Mog�y wydawa� si� obce wszystkim tym, kt�rzy znaj� jeno sztuk� i literatur� dost�pn� trze�wym na umy�le, zr�wnowa�onym koneserom, my jednak rozpoznali�my w tym przedmiocie rzecz wzmiankowan� w zakazanym "Necronomiconie" szalonego Araba, Abdula Alhazreda, upiorny duchowy symbol po�eraj�cej umar�ych sekty z niedost�pnego Leng w Azji �rodkowej. Nazbyt dobrze rozpoznali�my z�owrogie rysy opisywane przez starego arabskiego demonologa, rysy, jak pisa�, nakre�lone na wz�r jakiej� niejasnej, nadnaturalnej manifestacji dusz tych, kt�rzy niepokoj� umar�ych i �ywi� si� nimi.
Zabrawszy zielony nefrytowy obiekt, raz jeszcze spojrzeli�my w ziej�ce pustk� oczodo�y w zapad�ej twarzy jego w�a�ciciela i zasypali�my gr�b, by wygl�da� tak, jak go zastali�my. Gdy pospiesznie opuszczali�my owo odra�aj�ce miejsce, a skradziony przedmiot spoczywa� w kieszeni St Johna, mieli�my wra�enie, �e nietoperze ca�ym stadem zanurkowa�y ku ziemi, kt�r� niedawno rozkopywali�my, jakby zamierza�y poszukiwa� w niej jakich� plugawych i przekl�tych, acz smacznych k�sk�w. Jesienny ksi�yc by� jednak blady i �wieci� s�abo, tote� nie mogli�my tego potwierdzi�.
Nast�pnego dnia, gdy opuszczaj�c Holandi�, wyruszyli�my w drog� powrotn� do domu, wydawa�o si� nam, �e z oddali dobiega nas s�abe ujadanie jakiego� gigantycznego psa. Jesienny wiatr zawodzi� jednak sm�tnie i �a�o�nie, tote� nie mogli�my stwierdzi� tego na pewno.
W nieca�y tydzie� po naszym powrocie do Anglii zacz�y dzia� si� osobliwe rzeczy. �yli�my jak para odludk�w, bez przyjaci� czy s�u�by, tylko my dwaj w starej posesji stoj�cej w�r�d rzadko ucz�szczanych pos�pnych trz�sawisk. Do drzwi naszych niecz�sto zatem pukali go�cie.
Od tej pory wszelako niepokoi�y nas nocne drapania i szurania, nie tylko do drzwi, lecz r�wnie� do okien, zar�wno na parterze, jak i na pi�trze. Pewnego razu dostrzegli�my wielkie, nieprzejrzyste cielsko mroczniej�ce w oknie biblioteki, gdy wp�ywa� przez nie blask ksi�yca, kiedy indziej za� wydawa�o si� nam, �e gdzie� nieopodal rozlega si� g�o�ny ni to furgot, ni trzepotanie. W obu przypadkach poszukiwania nasze spe�z�y na niczym i zacz�li�my nawet przypisywa� te wydarzenia wybuja�ej wyobra�ni, podczas gdy w uszach naszych wci�� rozlega�o si� s�abe ujadanie, kt�re, jak nam si� zdawa�o, us�yszeli�my po raz pierwszy na holenderskim cmentarzu. Nefrytowy amulet znajdowa� si� obecnie w jednej z nisz naszego muzeum i czasami zapalali�my przed nim roztaczaj�c� dziwn� wo� �wiec�. W Necronomiconie wyczytali�my sporo o jego w�a�ciwo�ciach, jak r�wnie� o relacjach mi�dzy duszami duch�w a obiektami, kt�re symbolizowa� - i to, czego si� dowiedzieli�my, wprawi�o nas w przera�enie.
A potem nadesz�a groza.
W nocy, dwudziestego czwartego wrze�nia 19... roku, us�ysza�em pukanie do drzwi mego pokoju.
S�dz�c, �e to St John, zaprosi�em pukaj�cego do �rodka, ale odpowiedzia� mi tylko ochryp�y �miech. W korytarzu nie by�o nikogo. Kiedy obudzi�em St Johna, okaza�o si�, i� nie wie nic o niedawnym zdarzeniu i zmartwi� si� nim jeszcze bardziej ode mnie. Tej w�a�nie nocy s�abe, odleg�e ujadanie nad trz�sawiskami sta�o si� dla nas bezsprzecznie przera�liw� rzeczywisto�ci�.
Cztery dni p�niej, gdy obaj przebywali�my w sekretnym muzeum, da�o si� s�ysze� ciche, ukradkowe skrobanie do jedynych drzwi, wiod�cych na schody prowadz�ce do naszej tajemnej biblioteki. Byli�my zaniepokojeni w dw�jnas�b.
Zawsze l�kali�my si�, �e nasza upiorna, makabryczna kolekcja mo�e zosta� odkryta. Wygasiwszy wszystkie �wiat�a, podeszli�my do drzwi i otworzyli�my je gwa�townie na o�cie� - po czym omi�t� nas silny podmuch powietrza i us�yszeli�my jakby nikn�c� w oddali osobliw� mieszanin� szelest�w, chichot�w i mamrotania. Nie pr�bowali�my ocenia�, czy byli�my ob��kani, przy zdrowych zmys�ach, czy mo�e wszystko to tylko si� nam przy�ni�o. Ze zgroz� stwierdzili�my jeno, �e owo przera�liwe, bezcielesne mamrotanie tworzy�y s�owa w j�zyku flamandzkim.
Od tej pory �yli�my w narastaj�cym przera�eniu i fascynacji.
Przede wszystkim starali�my si� trzyma� teorii, �e wskutek naszych perwersyjnych zainteresowa� obaj popadli�my w ob��d. Bywa�y chwile, �e wyobra�ali�my sobie, i� padli�my ofiarami jakiej� zatrwa�aj�cej, zbli�aj�cej si� ku nam zguby. Osobliwych manifestacji by�o teraz zbyt wiele, by mo�na je zliczy�.
Nasz samotny dom o�y� obecno�ci� jakiej� z�owrogiej istoty, kt�rej natury nie potrafili�my si� nawet domy�li�, a ka�dej nocy coraz g�o�niej nad moczarami przetacza�o si� gro�ne ujadanie niewidzialnego ogara. Dwudziestego dziewi�tego pa�dziernika w ziemi pod oknem biblioteki odnale�li�my niemo�liwe do opisania �lady. By�y r�wnie deprymuj�ce jak hordy wielkich nietoperzy, kt�re nawiedza�y star� posiad�o�� w niespotykanej dot�d liczbie.
Koszmar osi�gn�� sw� kulminacj� dziewi�tnastego listopada, kiedy St John, zmierzaj�c do domu po zmierzchu ze stacji kolejowej, zosta� pochwycony i rozdarty na strz�py przez jakiego� przera�aj�cego, drapie�nego stwora. Jego wrzaski dotar�y a� do domu, a gdy pospieszy�em z pomoc�, dotar�szy na miejsce upiornego mordu, us�ysza�em trzepot skrzyde� i ujrza�em niewyra�n�, mglist� istot� odcinaj�c� si� na tle wschodz�cego ksi�yca.
M�j przyjaciel umiera�, gdy do niego przem�wi�em, i m�wi� bardzo niesp�jnie. S�ysza�em jedynie: - Amulet... ta przekl�ta rzecz...
A potem zleg�, staj�c si� pozbawion� �ycia bry�� zmasakrowanego mi�sa.
Nast�pnej nocy pogrzeba�em go w jednym z naszych zaniedbanych ogrod�w, wypowiadaj�c nad jego cia�em inkantacj� z pewnego diabelskiego rytua�u, kt�ry tak lubi� za �ycia. Gdy sko�czy�em demoniczn� sentencj�, us�ysza�em dochodz�ce od strony trz�sawisk s�abe ujadanie jakiego� gigantycznego ogara. Ksi�yc wzeszed�, ale nie odwa�y�em si� unie�� wzroku. Kiedy za� ujrza�em na s�abo o�wietlonych moczarach ogromny cie� przep�ywaj�cy od jednego pag�rka do drugiego, zamkn��em oczy i rzuci�em si� na ziemi�. Kiedy si� podnios�em, rozdygotany, wiele chwil p�niej, chwiejnym krokiem wr�ci�em do domu i z�o�y�em korny pok�on przed wyniesionym na piedesta� amuletem z zielonego nefrytu.
L�kaj�c si� mieszkania samotnie w starym domu na moczarach, nast�pnego dnia wyjecha�em do Londynu, zabieraj�c ze sob� amulet i uprzednio niszcz�c, przez spalenie b�d� zakopanie, zbiory znajduj�ce si� w naszym osobliwym muzeum. Jednak ju� trzy noce p�niej znowu us�ysza�em ujadanie, a zanim tydzie� dobieg� kresu, poczu�em na sobie po zmierzchu spojrzenie niewidzialnych oczu. Pewnego wieczoru podczas przechadzki po Victoria Embankment ujrza�em czarny kszta�t przes�aniaj�cy blask latarni i odbijaj�cy si� w wodzie. Wiatr, silniejszy ni� nocna bryza, omi�t� mnie i zrozumia�em, �e to samo, co spotka�o St Johna, spotka wkr�tce i mnie.
Nast�pnego dnia starannie owin��em nefrytowy amulet i pop�yn��em do Holandii. Nie wiedzia�em, czy zwracaj�c przedmiot jego u�pionemu, milcz�cemu w�a�cicielowi, uzyskam przebaczenie, ale czu�em, �e musz� spr�bowa� ka�dej mo�liwej alternatywy. Wci�� nie do ko�ca wiedzia�em, czym by� ogar i dlaczego mnie �ciga�, ale po raz pierwszy us�ysza�em ujadanie na starym cmentarzu i ka�dy p�niejszy wypadek, w tym tak�e ostatnie s�owo, jakie wyszepta� do mnie St John, zdawa�y si� ��czy� kl�tw� z kradzie�� amuletu. Nic przeto dziwnego, �e pogr��y�em si� w czarnej rozpaczy, kiedy w gospodzie w Rotterdamie odkry�em, i� z�odzieje pozbawili mnie jedynej nadziei ocalenia.
Tego wieczoru ujadanie by�o g�o�niejsze ni� zazwyczaj, rankiem za� dowiedzia�em si� o potwornej, nie wyja�nionej zbrodni, jaka wydarzy�a si� w najplugawszym zak�tku miasta.
Szumowiny wpad�y w przera�enie, nigdy bowiem, nawet w tej zakazanej dzielnicy, nie dokonano r�wnie okrutnego i odra�aj�cego czynu.
W z�odziejskiej melinie ca�a rodzina zosta�a rozdarta na strz�py przez nieznan� istot�, kt�ra nie pozostawi�a po sobie �lad�w, a ci, kt�rzy znajdowali si� w okolicy, s�yszeli przez ca�� noc g��bokie, niezbyt g�o�ne ujadanie wielkiego psa.
W ko�cu jednak znalaz�em si� zn�w na zapomnianym, odra�aj�cym cmentarzu, gdzie blady zimowy ksi�yc malowa� upiorne cienie, a pozbawione li�ci drzewa pochyla�y si� ponuro na spotkanie wysch�ej, oszronionej trawy i zmursza�ych p�yt. Ko�ci� o �cianach obro�ni�tych bluszczem mierzy� drwi�co palcem dzwonnicy w nieprzyjazne niebo, nocny wiatr natomiast zawodzi� op�ta�czo, nap�ywaj�c znad zmarzni�tych bagien i skutych lodem m�rz. Ujadanie by�o teraz bardzo s�abe i umilk�o zupe�nie, gdy zbli�y�em si� do grobu, kt�ry ongi� zbezcze�ci�em, p�osz�c swym pojawieniem si� osobliwie liczne stado nietoperzy, nie wiedzie� czemu ko�uj�cych w�a�nie nad t� mogi��.
Nie mia�em poj�cia, dlaczego tam przyby�em, chyba tylko po to, by odm�wi� modlitw� b�d� histerycznie b�aga� o przebaczenie, staraj�c si� u�agodzi� cich�, bia�� istot� spoczywaj�c� w tym miejscu, a jednak wbrew rozs�dkowi zaatakowa�em na wp� zamarzni�t� ziemi� z rozpacz� po cz�ci przynale�n� do mnie, po cz�ci za� do owej dominuj�cej woli istniej�cej poza mn�. Wykopanie truch�a by�o �atwiejsze, ni� si� spodziewa�em, cho� w pewnej chwili me poczynania zosta�y w osobliwy spos�b zak��cone - nagle bowiem z zimnego nieba spikowa� chudy s�p i zacz�� dzioba� zajadle ziemi� mogi�y, p�ki nie zabi�em go jednym ciosem �opaty. W ko�cu dokopa�em si� do gnij�cej, pod�u�nej skrzyni trumny i usun��em prze�arte wilgoci� wieko. I to ostatnia racjonalna czynno��, jak� pami�tam.
Wewn�trz licz�cej sobie setki lat trumny, pokrytej koszmarn� zbit� warstw� ogromnych b�oniastoskrzyd�ych u�pionych nietoperzy, spoczywa�a ko�cista istota, kt�r� wraz z przyjacielem okradli�my. Nie by�a wszelako czysta i spokojna jak w�wczas, gdy j� ujrzeli�my, lecz pokryta zaschni�t� warstw� krwi i obcych szcz�tk�w oraz w�osia. �ypa�a na mnie bezokimi, jarz�cymi si� osobliw� fosforescencj� oczodo�ami, a ostre, okrawione k�y k�apa�y ironicznie i z�owrogo zarazem, dworuj�c sobie z mej nieuchronnej zguby. A gdy spomi�dzy tych u�miechni�tych upiornie szcz�k doby�o si� g��bokie, sardoniczne ujadanie, niby jakiego� gigantycznego ogara, i ujrza�em, �e w brudnych, sk�panych w posoce, zaci�ni�tych niczym szpony palcach tkwi utracony przeze mnie, z�owr�bny amulet z nefrytu, wrzasn��em na ca�e gard�o � pobieg�em jak szalony, a m�j krzyk niebawem przerodzi� si� w wybuch histerycznego �miechu.
Szale�stwo p�ynie z gwiezdnym wiatrem... pazury i k�y ostrzone na trupach przez stulecia... ociekaj�ca �mier� dosiadaj�ca stad nietoperzy wylatuj�cych z czarnych jak noc ruin zapomnianych, z dawna pogrzebanych �wi�ty� Beliala... Teraz, gdy ujadanie owej umar�ej, odartej z cia�a potworno�ci narasta coraz bardziej, a ukradkowe �opotanie i trzepot tych przekl�tych b�oniastych skrzyde� z ka�d� chwil� si� przybli�a i przybiera na sile, poszukam z mym rewolwerem zapomnienia, kt�re jest dla mnie jedyn� ucieczk� przed tym, co nie nazwane i czego nie spos�b nazwa�.
PIEKIELNA ILUSTRACJA
Poszukiwacze koszmar�w odwiedzaj� dziwne, odleg�e miejsca. Dla nich ptolemejskie katakumby i rze�bione mauzolea koszmarnych krain. Wspinaj� si� na o�wietlone blaskiem ksi�yca wie�yce nadre�skich zamk�w i schodz� po czarnych, pokrytych paj�czynami stopniach do u�pionych pod gruzami zapomnianych miast Azji. Nawiedzone lasy i odleg�e g�ry s� ich �wi�tyniami, kr��� r�wnie� wok� z�owrogich monolit�w na nie zamieszkanych wyspach. Prawdziwym jednak majstersztykiem horroru, gdzie przeszywaj�ca do szpiku ko�ci zgroza jest koszmarem samym w sobie i przyczyn� istnienia, s� pradawne, samotne chaty farmer�w w najdalszych le�nych zak�tkach Nowej Anglii, tam bowiem mroczne elementy si�y, samotno�ci, groteskowo�ci i ignorancji ��cz� si�, tworz�c istn� perfekcj� ohydy.
Najbardziej przera�aj�cy widok stanowi� niewielkie, nie malowane, drewniane chaty stoj�ce z dala od w�drownych szlak�w, zazwyczaj na podmok�ym trawiastym stoku lub przylegaj�ce do gigantycznego wyst�pu skalnego. Dwie�cie lat z ok�adem sp�dzi�y w tych miejscach, podczas gdy winoro�le po�o�y�y si� woko�o nich, a drzewa rozrasta�y si�, staj�c si� coraz bardziej strzeliste i bujne. Obecnie s� prawie niewidoczne, ton�c w przepychu zielono�ci i bezpiecznym cieniu, niemniej okna o male�kich szybkach wci�� gapi� si� w wyrazie szoku, jakby mruga�y w zab�jczym ot�pieniu, kt�re nie dopuszcza do� szale�stwa, t�umi�c wspomnienia niewyobra�alnych koszmar�w.
W takich w�a�nie chatach mieszka�y pokolenia dziwnych ludzi, kt�rym podobnych �wiat ten nigdy nie widzia�. Wyznaj�cy pos�pne i fanatyczne wierzenia, przez kt�re stali si� wyrzutkami swej w�asnej rasy, ich przodkowie poszukiwali wolno�ci w le�nych ost�pach. Tu w�a�nie potomkowie rasy zdobywc�w mogli dzia�a� swobodnie, nie skr�powani restrykcjami swych pobratymc�w, i oddawa� si� w niewol� przera�aj�cym fantazjom ich w�asnych umys��w. Oderwani od zdobyczy cywilizacji, moc owych purytan skierowa�a si� szczeg�lnymi torami, a w skutek izolacji, okrutnych autorepresji oraz nieustannej walki z nieust�pliw� natur� odezwa�y si� w nich mroczne, dot�d ukryte cechy z prehistorycznej g��bi ich zimnej, p�nocnej spu�cizny. Z konieczno�ci praktyczni, a z natury srodzy, ludzie ci pope�niali najwi�ksze z mo�liwych grzech�w. B��dz�c, co wszak jest rzecz� ludzk�, zostali zmuszeni swym �cis�ym i surowym kodeksem, aby przede wszystkim poszukiwa� schronienia, a� koniec ko�c�w zacz�li traci� zami�owanie do tego, co przykazane mieli skrywa�. Jedynie milcz�ce, u�pione, zapatrzone chaty w lasach mog� opowiedzie� o wszystkim, co by�o �ci�le zatajane w tym wczesnym okresie, a nie nale�� one do rozmownych i niech�tnie przerywaj� koj�c� drzemk�, kt�ra pomaga im zapomnie�. Czasem wydaje si�, �e lito�ciwym gestem by�oby zburzy� wszystkie te chaty, musz� one bowiem cz�sto �ni�.
Do jednego z takich dom�w, kt�ry w�a�nie opu�ci�em, przywiod�a mnie w pewne listopadowe popo�udnie silna ulewa; deszcz by� tak zimny, �e nawet najgorsze schronienie stanowi�o wybawienie. Podr�owa�em ju� od jakiego� czasu, odwiedzaj�c mieszka�c�w doliny Miscatonic w poszukiwaniu pewnych danych genealogicznych, i zwa�ywszy na odleg��, niejasn� oraz problematyczn� natur� mej w�dr�wki, pomimo nie sprzyjaj�cej pory roku wygodniejsze okaza�o si� dla mnie skorzystanie z roweru.
Tak oto znalaz�em si� na ca�kiem opuszczonej drodze, kt�r� wybra�em, by dosta� si� skr�tem do Arkham, gdy daleko od miasta z�apa�a mnie paskudna ulewa, a jak okiem si�gn�� nie by�o �adnego innego schronienia pr�cz starej, odra�aj�cej, drewnianej chaty, kt�ra mruga�a na mnie zaspanymi oczyma okien spomi�dzy dw�ch pozbawionych li�ci wi�z�w opodal kamienistego pag�rka. Le��cy na uboczu, z dala od drogi, dom �w nie wywar� na mnie dobrego wra�enia. Szczerze m�wi�c, budowle maj�ce dobr� aur� nie �ypi� na w�drowc�w tak dwuznacznie i niepokoj�co - a w mych genealogicznych badaniach napotka�em legendy sprzed stu lat, kt�re stanowczo przestrzega�y mnie przed odwiedzaniem podobnych miejsc. Niemniej si�a ulewy przemog�a me skrupu�y i nie zawaha�em si� skierowa� mego jedno�ladu w g�r� trawiastego, zachwaszczonego wzniesienia do zamkni�tych drzwi, kt�re wyda�y mi si� zrazu tak sugestywne i tajemnicze.
Nie wiedzie� czemu, niejako z za�o�enia przyj��em, �e dom by� nie zamieszkany, aczkolwiek gdy si� zbli�y�em, nie by�em ju� tego taki pewien, bo cho� �cie�k� przed domem porasta�y chwasty, nie by�y one do�� g�ste, by �wiadczy�, �e miejsce to by�o ca�kiem opuszczone.
Dlatego te� zamiast od razu pchn�� drzwi, zapuka�em, a gdy to uczyni�em, ogarn�� mnie niezrozumia�y niepok�j. Czekaj�c na szorstkim, omsza�ym kamieniu s�u��cym jako pr�g, zajrza�em do pobliskich okien i w szyby transomu nade mn�, by stwierdzi�, �e cho� stare, rozchybotane i niemal matowe od brudu, �adna nie by�a st�uczona. Budynek musia� by� przeto zamieszkany pomimo swego odosobnienia i og�lnego zaniedbania. Moje pukanie pozosta�o jednak bez odpowiedzi, tote� spr�bowawszy raz jeszcze, poruszy�em zardzewia�� klamk� i stwierdzi�em, �e drzwi by�y otwarte. Wewn�trz znajdowa� si� niewielki westybul o �cianach, z kt�rych odpada� tynk, a od wej�cia pop�yn�� ku mnie s�aby, lecz nader nieprzyjemny od�r. Wszed�em, wprowadzaj�c sw�j rower, i zamkn��em za sob� drzwi. Przede mn� wznosi�y si� w�skie schody z niewielkimi drzwiczkami z bok�w, prowadz�cymi zapewne do piwnicy, podczas gdy po lewej i prawej stronie znajdowa�y si� zamkni�te drzwi do pokoi na parterze.
Opar�szy rower o �cian�, otworzy�em drzwi po lewej i wszed�em do ma�ego pomieszczenia o niskim sklepieniu, s�abo o�wietlonego nawet mimo dw�ch okien - szyby by�y bowiem brudne - kt�rego wystr�j by� i�cie sparta�ski, �eby nie powiedzie� prymitywny. Wygl�da�o to na pok�j dzienny, znajdowa� si� tu st�, kilka krzese� oraz ogromny kominek, na obramowaniu kt�rego tyka� antyczny zegar. Ksi��ek i gazet by�o bardzo niewiele, a w panuj�cym tu p�mroku nie by�em w stanie odczyta� tytu��w. Moje zainteresowanie wzbudzi�a panuj�ca tutaj, widoczna w ka�dym szczeg�le, aura archaiczno�ci. Wi�kszo�� dom�w w tym rejonie by�a - jak sam stwierdzi�em - pe�na relikt�w przesz�o�ci, tu jednak archaiczno�� si�gn�a nieomal szczytu; w ca�ym bowiem pomieszczeniu nie natrafi�em na chocia�by jeden artyku� nosz�cy postrewolucyjn� dat�. Gdyby wystr�j by� jeszcze skromniejszy, miejsce to sta�oby si� istnym rajem dla zbieracza.
Rozgl�daj�c si� po pokoju, poczu�em narastaj�c� we mnie awersj�, kt�r� po raz pierwszy wzbudzi� pos�pny widok fasady domu. Nie potrafi�em powiedzie�, czego si� l�ka�em ani co wzbudzi�o we mnie t� odraz� - niemniej tutejsza atmosfera zdawa�a si� przesi�kni�ta nieprzyjemn� woni� blu�nierczej staro�ci, odra�aj�cego okrucie�stwa i tajemnic, kt�re powinny popa�� w zapomnienie. Z prawdziw� niech�ci� usiad�em i zacz��em przegl�da� artyku�y. Zainteresowa�a mnie ksi��ka �redniej wielko�ci le��ca na stole i dotycz�ca rzeczy tak pradawnych, �e zdziwi�em si�, widz�c j� tu, miast w jakim� muzeum lub bibliotece. By�a oprawna w sk�r�, z metalowymi okuciami i doskonale zachowana - ksi�ga sama w sobie r�wnie� by�a niezwyk�a i fakt, �e si� tu na ni� natkn��em, zaskoczy� mnie w dw�jnas�b. Kiedy j� otworzy�em na stronie tytu�owej, moje zdumienie uros�o jeszcze bardziej, gdy� okaza�a si� ona ni mniej, ni wi�cej tylko bia�ym krukiem, ksi�g� Pifagetty dotycz�c� regionu Konga spisan� po �acinie na podstawie relacji marynarza Lopexa i opublikowan� w 1598 roku we Frankfurcie. Cz�sto s�ysza�em o tym dziele zaopatrzonym w niezwyk�e ilustracje braci de Bry, tak wi�c przez chwil� zapomnia�em o zaniepokojeniu, ogarni�ty nag�ym pragnieniem przerzucenia stronic owego bia�ego kruka. Ryty by�y naprawd� interesuj�ce, powsta�e wy��cznie na bazie wyobra�ni i pobie�nych opis�w. Przedstawia�y Negr�w o bia�ej sk�rze i kaukaskich rysach - zapewne nied�ugo zamkn��bym wolumin, gdyby zwyk�y zbieg okoliczno�ci nie o�ywi� we mnie u�pionego niepokoju i nie pobudzi� uspokojonych nerw�w. Rozdra�ni�o mnie to, i� ksi�ga otworzy�a si� - niejako samorzutnie - na tablicy dwunastej przedstawiaj�cej w upiornych szczeg�ach rze�ni� kanibali Anziques. Moja wra�liwo�� ucierpia�a nieco, gdy usi�owa�em potraktowa� pobie�nie upiorny rysunek, kt�ry przyci�ga� mnie z niepokoj�c� intensywno�ci�, zw�aszcza w po��czeniu z kr�tk� adnotacj� dotycz�c� szczeg��w kuchni Anziques.
Odwr�ci�em si� w stron� najbli�szej p�ki i przejrza�em jej sk�p� zwarto��; Biblia z osiemnastego wieku, Pilgrim Progress z tego samego okresu, ilustrowane groteskowymi drzeworytami i wydane przez tw�rc� almanach�w Izajasza Thomasa, nadgni�a Magnolia Christi Americana Cottona Mathera i kilka innych ksi�g r�wnie starych jak tamte. Nagle m� uwag� przyku� niemo�liwy do pomylenia odg�os krok�w w pokoju powy�ej. W pierwszej chwili zdumiony i zaskoczony, zwa�ywszy na fakt, �e moje wcze�niejsze pukanie do drzwi pozosta�o bez odpowiedzi, natychmiast domy�li�em si�, �e gospodarz musia� dopiero co si� obudzi� z g��bokiego snu, tote� z mniejszym ju� zaskoczeniem przys�uchiwa�em si� krokom na trzeszcz�cych drewnianych schodach. St�panie by�o ci�kie, aczkolwiek osobliwie ostro�ne, co, zwa�ywszy na ci�ki ch�d, wyda�o mi si� troch� niepokoj�ce. Kiedy wszed�em do pokoju, zamkn��em za sob� drzwi. Teraz, po chwili ciszy, kiedy gospodarz m�g� ogl�da� m�j rower pozostawiony w holu, us�ysza�em gmeranie przy zamku i ujrza�em, �e panelowe odrzwia otwieraj� si� ponownie.
W progu stan�� osobnik o tak szczeg�lnym wygl�dzie, �e gdyby nie zasady dobrego wychowania, bez w�tpienia krzykn��bym w g�os. Stary, siwobrody i odziany w �achmany gospodarz sw� postaw� i wygl�dem wzbudza� zarazem szacunek i zdumienie. Musia� mie� dobrze ponad sze�� st�p wzrostu i pomimo podesz�ego wieku oraz ub�stwa wci�� wydawa� si� silny i pot�ny. Jego oblicze nieomal nik�o po�r�d d�ugiej, g�stej brody porastaj�cej policzki, kt�re wydawa�y si� nienaturalnie rumiane i mniej pomarszczone, ni� mo�na by si� spodziewa�. Na wysokie czo�o m�czyzny spada�a kaskada siwych w�os�w, nieco tylko przerzedzonych przez lata. Jego niebieskie oczy, cho� odrobin� przekrwione, zdawa�y si� niewyt�umaczalnie bystre, czujne i przenikliwe.
Pomimo upiornego, niechlujnego wygl�du m�czyzna wywar� na mnie piorunuj�ce wra�enie. Jego abnegacja czyni�a go odpychaj�cym i natarczywym. Nie potrafi� stwierdzi�, w co by� odziany, aczkolwiek w moim mniemaniu ubi�r jego stanowi�a masa strz�p�w i �achman�w si�gaj�cych a� do cholewek wysokich, ci�kich but�w; brak zami�owania tego m�czyzny do czysto�ci by� niemal nie do opisania.
Jego wygl�d oraz wzbudzony przeze� instynktowny strach przygotowa� mnie na pewne przejawy wrogo�ci, dlatego te� nieomal zadr�a�em, zdumiony i poruszony niesamowit� absurdalno�ci�, kiedy gospodarz wskaza� mi krzes�o i odezwa� si� do mnie g�osem pe�nym uni�onego szacunku i zach�caj�cej go�cinno�ci. M�wi� bardzo dziwn� i rzadk� odmian� jankeskiego dialektu, kt�ry, jak s�dzi�em, od dawna ju� by� nie u�ywany - przys�uchiwa�em si� uwa�nie, kiedy usiad� naprzeciwko mnie, nawi�zuj�c rozmow�.
- Dyszcz pana u�api�, co ni? - rzuci� na powitanie. - Dobrze, co by� pan blisko cha�upy i nie zby�o panu oleju we w g�owie, co by tu wnij��. Chyba �em ucio� komara, bo �em pana nie us�ysza� - nie jezde ju� taki m�ody, muszem co dnia przysypia� wiela czasu jak nimowle. A pan gdzie si� udai? Nie widuje �em sporo ludzi na tej drodze, odk�d pobudowali szos do Arkham.
Odpar�em, �e udawa�em si� do Arkham, i przeprosi�em za moje wtargni�cie do jego chaty, po czym m�czyzna podj�� sw�j monolog.
- Cieszem si�, co pana tu widz�, m�odzie�cze, rzadko bywi, co chto� tu si� pokazui, ostatniemi czasy ma�o je rzeczy, coby sprawiali mi� rado��. Jak mi� si� wydai, jeste� pan z Bostingu, co? Nigdy �em tam nie by�, ale na pierwszy rzut oka potrafi� pozna� miastowego - w �osiemdziesiontym czwarty mieli my tu �okrengowego na�uczyciela, ale nagle zrezygnowa� z roboty i jak wsiunk dzie�, nikt go ju� po tym nie uwidzial. - Tu stary nagle zachichota�, a gdy poprosi�em go o wyja�nienie przyczyny owej weso�o�ci, nie odpowiedzia�. Wydawa� si� w wy�mienitym humorze, acz jego zachowanie musia�o by� wynikiem pustelniczego trybu �ycia. Przez pewien czas papla� nieomal gor�czkowo, gdy wtem, nie wiedzie� czemu, zapyta�em go, w jaki spos�b zdoby� tak rzadk� ksi�g� jak Regnum Congo Pifagetty. Wci�� nie mog�em otrz�sn�� si� z wra�enia, jakie wywar� na mnie �w wolumin, i gdy zacz��em o nim m�wi�, uczyni�em to nie bez wahania. Ciekawo�� jednak przemog�a wszystkie niejasne l�ki, kt�re stopniowo narasta�y we mnie, odk�d po raz pierwszy ujrza�em ten stary dom. Poczu�em ulg�, stwierdziwszy, �e pytanie nie okaza�o si� nietaktowne, gdy� starzec odpowiedzia� na nie swobodnie i z emfaz�.
- A, ta ksiun�ka p Efryce? Kapitan Ebenezer Holt przeda� mnie j� w sze��dziesi�tym �smym - tyn, co potym zgin�� we wojnie.
Co�, by� mo�e imi� Ebenezera Holta, sprawi�o, �e gwa�townie unios�em wzrok. Napotka�em je ju� wcze�niej podczas mych prac genealogicznych, ale ani razu nie natkn��em si� na� po rewolucji. Zastanawia�em si�, czy gospodarz m�g�by dopom�c mi w zadaniu, nad kt�rym w�a�nie pracowa�em, i postanowi�em zapyta� go o to p�niej. M�wi� dalej.
- Ebenezer �od lat p�ywa� na statkach handlowych ze Salem i we w ka�dem porcie widzia� rozmaite, dziwne rzeczy. Wziun to gdzie� we w Londynie, jak mi� si� wydai, lubi� kupywa� takowe rzeczy w sklepach. By��em raz w jego domie na zg�rzu, coby pohandlowa�, i w�a�nie tedy zobaczy�em te ksiun�ke. Jak�em pobaczy� rysunki, od razu zachcia�em j� mie�. I wymieni� si� ze mno. To je dziwna ksiun�ka - daj jom pan, dzie som moje patrza�y. - Starzec zacz�� gmera� w�r�d �achman�w, wydoby� par� brudnych i zdumiewaj�co starych okular�w o niewielkich, o�miok�tnych szk�ach i stalowych oprawkach. Na�o�ywszy je, si�gn�� po le��cy na stoliku wolumin i pieczo�owicie zacz�� przewraca� stronice.
- Ebenezer umia� trochie czyta� po ty... po �acinie, ja nie umie. Mia��em dwu czy czech nauczycieli, co mi� pr�bowali na�uczy�, a Paster Clark, tyn, co m�wili, �e siem �utopi� w stawie - umiesz pan co� ze z tego wyrozumie�?
Odpar�em, �e tak, i przet�umaczy�em jeden z pierwszych akapit�w z pocz�tku ksi��ki. Nawet gdybym si� pomyli�, nie mia� do�� wykszta�cenia, by mnie poprawi�, i wydawa� si� zadowolony jak dziecko z mego przek�adu. Jego blisko�� napawa�a mnie odraz�, ale nie wiedzia�em, jak mam si� od niego uwolni�, jednocze�nie go przy tym nie ura�aj�c. Bawi�o mnie jego dziecinne wr�cz umi�owanie, jakie �ywi� do rysunk�w w ksi��ce, kt�rej nie potrafi� przeczyta�. Zastanawia�em si�, czy w og�le zna� angielski i czy przeczyta� kt�r�� z nielicznych angielskich ksi��ek znajduj�cych si� w tym pokoju.
Ta demonstracja prostoty usun�a w cie� nieokre�lone l�ki, jakie mnie dr�czy�y, i u�miechn��em si�, podczas gdy m�j gospodarz m�wi� dalej:
- To dziwne, jak �obrazki mogom p�ywa� na luckie my�lenie. We�my tyn, �o z przodu. Widzia� pan kiedy drzewa jak te, �o tu, z wielkimi listyma ch�opocz�cymi we w g�r� i na d�. A te ludzie - to nie mogom by� Murzyni - one som najlepsze. Trochie jak Indjanie, jak si� mnie wydai, ale pochodzom ze z Efryki. Niecht�rzy z nieich wyglondajom jak ma�py albo p�ludzie, ale o takim jak tyn jeszcze �em nie s�ysza�.
Wskaza� na bajeczny tw�r artysty, kt�ry mo�na by opisa� jako smoka z �bem aligatora.
- Tera pokazem panu same najlepsze - to je gdzie� we w samym �rodku. - G�os m�czyzny sta� si� nieco bardziej ochryp�y, a w jego oczach rozb�ys�y ja�niejsze iskierki. D�onie, cho� wydawa�y si� jeszcze bardziej niezgrabne ni� dotychczas, poch�oni�te by�y tylko jednym celem. Ksi��ka roz�o�y�a si� niemal samoistnie, jak gdyby cz�sto otwierana by�a w�a�nie w tym miejscu - na odra�aj�cej dwunastej tablicy ukazuj�cej rze�ni� kanibali Anzique. Powr�ci�o uczucie niepokoju, ale nie da�em tego po sobie pozna�. Najdziwniejsze by�o, �e dzi�ki inwencji artysty Afrykanie wygl�dali jak biali - ko�czyny i �wierci wisz�ce na �cianach ubojni by�y wr�cz upiorne, rze�nik za�, zaopatrzony w toporzysko, osobliwie ra��cy. Pomimo i� m�j gospodarz zdawa� si� uwielbia� �w rysunek, mnie wydawa� si� nieodmiennie odpychaj�cy.
- I co pan o tym my�lisz - nigdy �e� pan nie widzia� czego� takiego, co ni? Kiedy �em to zobaczy�, powiedzia�em Ebowi Holtowi: "�od czego� takiego a�e sk�ra cierpnie, a krew mrozi siem w �y�ach". Kiedy przeczyta��em we w Pi�mie o rzezi - jak o tyj rzezi niewini�tek - to sporom o tym my�la�, ale nie potrafi��em sobie tego wy�obrazi�. Tu szystko wida�, jako jest i basta - po prawdzie to chiba grzech, ale czy� wszyscy nie rodzimy siem we w grzechu? Tyn por�bany go�� sprawia, �e czujem zimne ciarki za ka�d� ra��, jak na niego spoglondam - a nie chcem, ale muszem - widzisz pan, jak tyn rze�nik �odr�ba� mu obie stopy? Jego g�owa na tamty �awie, jedna renka z boku i druga na pie�ku do rombania mi�s.
Kiedy m�czyzna mamrota� w wyrazie szokuj�cej ekstazy, jego ow�osione, przyozdobione okularami oblicze by�o niemo�liwe do opisania, ale g�os, miast przybiera�, raczej traci� na sile. Moich w�asnych odczu� raczej nie potrafi� okre�li�. Ca�a groza, kt�r� wcze�niej ledwie odczuwa�em, run�a na mnie tak siln� i �yw� fal�, �e odraza, jak� �ywi�em wobec tej prastarej, obrzydliwej istoty, uros�a do niewyobra�alnych rozmiar�w. Jego szale�stwo lub przynajmniej cz�ciowa perwersja wydawa�y si� niezaprzeczalne. Teraz m�wi� prawie szeptem, kt�ry jednak wydawa� si� bardziej przera�aj�cy od krzyku, i s�uchaj�c go, przesz�y mnie dreszcze.
- Ta jak m�wi�, to dziwne, jak �obrazki mogom p�ywa� na luckie my�lenie. Wiesz, m�ody panie, m�wiem tera o tym �o, tutaj. Kiedy ju� wyhandlowa��em ty ksiun�ke �od Eba, cz�sto �em j� przyglonda�, zw�aszcza po tem, jak s�ysza��em Pastera Clarka prawioncego w niedziele we swy wielki peruce. Raz sprobowa�-�em czego� zabawnego - tylko coby siem pan nie przerazi�, m�ody panie - wszystko, com zrobi�, to spojrza�em na rysunek przed zabiciem owcy na targ - zabicie owcy by�o o wiela zabawniejsze po tem, jak�em przykikowa� na tyn �obrazek... - Ton starca sta� si� jeszcze s�abszy, czasami s�owa by�y wr�cz nies�yszalne. Przys�uchiwa�em si� odg�osom deszczu, dudnieniu kropel o ma�e, niemal nieprzejrzyste szybki, a m� uwag� zwr�ci� niezwyk�y, jak na t� por� roku, huk grzmotu. Raz przera�liwy b�ysk i �oskot grzmotu niemal zatrz�s�y domem a� do fundament�w, ale szepcz�cy starzec nawet tego nie zauwa�y�.
- Zabicie owcy by�o stokro� bardziej zabawne - ale wisz pan, nie do�� satysfakcjonuj�ce. Dziwne, jak �obrazek i pragnienie mo�e wziun� cz�owieka we w karby. Na mi�o�� Boga �ojca, m�ody cz�owiecze, nie m�w �o tem nikomu, ale przysiengam si� na Pana Naszego, �e tyn rysunek �obudzi� we mnie g��d wiktua��w, kt�rych nie mo�na wyhodowa� ani normalnie kupi� - ej�e, sied� ino spokojnie, co� panu dolega? Nic �em nie zrobi�, zastanawia�em si� tylko, jak by to by�o, gdybym si� zdecydowa�. M�wi�, �e mi�so tworzy krew i cia�o, �e dai nam nowe �ycie - a ja zacz���em si� zastanawia�, czy cz�owiek nie m�g�by przed�u�y� sobie �ycia, jedz�c stale to samo... - Szepc�cy nie zdo�a� jednak doko�czy�. I to nie przez m�j l�k ani gwa�townie przybieraj�c� na sile burz�, kt�rej w�ciek�o�� mog�em podziwia� na w�asne oczy, kiedy je w ko�cu otwar�em w przesyconej dymem samotno�ci w�r�d poczernia�ych ruin. Sprawi�o to co� absolutnie niesamowitego.
Otwarta ksi�ga le�a�a pomi�dzy nami, z rysunkiem �ypi�cym obrazoburczo ku g�rze, a kiedy starzec wyszepta� s�owa: - Stale to samo... - rozleg� si� delikatny, niemal niedos�yszalny plusk i co� rozprys�o si� na po��k�ym papierze roz�o�onego woluminu. Pomy�la�em, �e to deszcz, ale przecie� jego krople nie s� czerwone. Ma�a czerwona kropla b�yszcza�a wyra�nie na rysunku przedstawiaj�cym rze�ni� kanibali Anzique, dodaj�c upiornemu sztychowi jeszcze bardziej pos�pnego i przera�aj�cego wyrazu. Starzec dostrzeg� to i zamilk�, zanim jeszcze nak�oni� go do tego wyraz zgrozy przepe�niaj�cy moje oblicze; ujrza� to i pospiesznie uni�s� wzrok ku pomieszczeniu, kt�re opu�ci� przed godzin�. Pod��y�em za jego spojrzeniem i ujrza�em tu� nad nami, na tynkowanym, starym suficie wielk�, nieregularn� plam� wilgotnego szkar�atu, kt�ra powi�ksza�a si� na moich oczach. Nie krzykn��em ani nawet nie drgn��em, a jedynie zmru�y�em powieki. W chwil� p�niej rozleg� si� przera�liwy ryk, huk tysi�cy zespolonych grom�w. Pot�ny piorun trafi� prosto w przekl�ty dom pe�en niewypowiedzianych tajemnic, przynosz�c zapomnienie, dzi�ki kt�remu pozosta�em przy zdrowych zmys�ach.
CO� NA PROGU
1
Prawd� jest, �e wystrzeli�em sze�� ku� w g�ow� mego najlepszego przyjaciela, ale mam nadziej� wyja�ni� tym wyznaniem, �e nie jestem jego morderc�. Pocz�tkowo zostan� uznany za szale�ca, bardziej ob��kanego ni�li cz�owiek, kt�rego zastrzeli�em w celi Zak�adu Psychiatrycznego w Arkham. P�niej niekt�rzy z mych czytelnik�w rozwa�� niew�tpliwie tre�� mego o�wiadczenia, powi��� je ze znanymi faktami i zadadz� sami sobie pytanie, czy mogliby �ywi� inne ni� ja przekonanie, po tym jak stan��em oko w oko z jawnym dowodem tego niewyobra�alnego koszmaru - z czym� na progu.
Do tej pory ja r�wnie� mia�em wra�enie, i� zdarzenia, w kt�rych uczestnicz�, s� wytworem czystego szale�stwa. Nawet teraz zapytuj� siebie, czy nie zosta�em w jaki� spos�b omamiony lub by� mo�e postrada�em zmys�y. Nie wiem, jak to t�umaczy�, lecz s� inni, kt�rzy mog� opowiedzie� dziwne historie o Edwardzie i Asenath Derbych, i nawet stoj�cy twardo na ziemi str�e prawa g�owi� si� nad wyja�nieniem tej ostatniej przera�aj�cej wizyty. Starali si�, co prawda, skleci� do�� niesp�jn� teori� o upiornym �arcie lub ostrze�eniu ze strony zwolnionej z pracy s�u�by, jednak wszyscy oni w g��bi serca czuj�, �e prawda jest niesko�czenie bardziej przera�aj�ca i niewiarygodna.
Powiadam przeto, �e nie zamordowa�em Edwarda Derby'ego. Rzek�bym raczej, i� go pom�ci�em, a czyni�c to, uwolni�em ziemi� od koszmaru, kt�ry pozostawiony przy �yciu m�g�by przynie�� ca�ej ludzko�ci niewyobra�alne z�o, groz� i cierpienia. Blisko naszych �cie�ek codziennych czyhaj� czarne sp�achcie cienia i od czasu do czasu jaka� zab��kana dusza wyrywa si� z nich na wolno��. Gdy do tego dochodzi, cz�owiek tego �wiadomy musi dzia�a� i reagowa�, nie bacz�c na konsekwencje swych czyn�w. Zna�em Edwarda Pickmana Derby'ego przez ca�e jego �ycie. Mimo i� m�odszy o osiem lat, by� przedwcze�nie rozwini�ty, do tego stopnia, �e mieli�my ze sob� wiele wsp�lnego, mimo i� on by� o�mio-, a ja szesnastolatkiem. By� najbardziej fenomenalnym uczniem, jakiego zna�em, a maj�c siedem lat, pisywa� strofy tak pos�pne, fantastyczne i mroczne, �e zdumiewa�y one grono otaczaj�cych go nauczycieli. Mo�e z owym przedwczesnym rozkwitem mia� co� wsp�lnego fakt, i� trzyma� si� na uboczu, niczym odludek, a lekcji udzielali mu prywatni autorzy. By� jedynakiem, do tego chorowitym, co kompletnie zdumia�o i zaskoczy�o jego rodzic�w, a tak�e spowodowa�o, i� trzymali go kr�tko.
Nigdy nie pozwalali mu wychodzi� bez piel�gniarki, rzadko te� zdarza�o si�, by Edward bawi� si� swobodnie z innymi dzie�mi. Bez w�tpienia dzi�ki temu ch�opiec zacz�� �y� innym, wewn�trznym �yciem, gdzie wyobra�nia stanowi�a dla� jedyn� drog� ku wolno�ci.
Tak czy inaczej, m�odzieniec �w by� cudownym dzieckiem, obdarzonym osobliwymi talentami, a jego wczesne teksty zafascynowa�y mnie, mimo znacznej r�nicy wieku. W tym mniej wi�cej czasie zacz��em interesowa� si� sztuk� nieco groteskowej natury i odkry�em w tym ch�opcu prawdziwie bratni� dusz�. Tym, co le�a�o poza ��cz�cym nas zami�owaniem do cieni i cudowno�ci, by�o bez w�tpienia prastare, gnij�ce i z lekka przera�aj�ce miasto, w kt�rym mieszkali�my, przesycone aur� dawnych mrocznych czas�w, polowa� na czarownice i pos�pnych legend Arkham, kt�rego umieszczone jeden przy drugim, obwis�e, dwuspadowe dachy i murszej�ce georgia�skie balustrady pami�ta�y zamorskie stulecia, przycupni�te nad brzegami mrocznie szemrz�cego Miskatonicu.
Czas p�yn��, zainteresowa�em si� architektur� i zarzuci�em pomys� sporz�dzenia ilustracji do zbiorku demonicznych wierszy Edwarda. Przyja�� nasza wci�� trwa�a nie wzruszona. Geniusz m�odego Derby'ego rozwin�� si� znacznie i w osiemnastym roku jego �ycia zbi�r mrocznej, pe�nej grozy poezji pt. "Azathoth i inne koszmary" wywo�a� na rynku niema�� sensacj�. Edward korespondowa� regularnie z baudelaireowskim poet� Justinem Geoffre'yem, autorem "Ludu monolitu", kt�ry zmar�, wrzeszcz�c przera�liwie, w zak�adzie dla ob��kanych w 1926 roku, po wizycie w pewnej mrocznej, ogarni�tej z�� s�aw� wiosce na W�grzech.
Je�eli jednak chodzi�o o pewno�� siebie i sprawy natury praktycznej, Derby by� w du�ym stopniu op�niony, g��wnie dlatego, �e prowadzi� �ycie odludka. Jego zdrowie znacznie si� poprawi�o, ale nadopieku�czo�� rodzic�w zrodzi�a w nim nawyk do zale�no�ci od innych ludzi, tote� nigdzie nie podr�owa� samotnie, nie podejmowa� decyzji ani nie bra� na siebie za nic odpowiedzialno�ci. Bardzo szybko okaza�o si�, �e nie nadawa� si� do pracy w biznesie czy za�artych walk na arenie zawodowej, niemniej dysponowa� poka�n� rodzinn� fortun�, tote� nie by�o to dla niego wielk� tragedi�. Osi�gn�wszy wiek m�ski, wci�� oczarowywa� zwodniczym ch�opi�cym wdzi�kiem. Blondw�osy i niebieskooki, mia� zdrow�, g�adk�, dziewicz� cer�, mimo wysi�k�w za�, aby zapu�ci� w�sy, nie m�g� poszczyci� si� bujnym zarostem. Jego g�os by� pe�en mi�kko�ci i �agodno�ci, a �ycie pozbawione �wicze� sprawi�o, �e miast m�nej, m�odzie�czej sylwetki, wydawa� si� niemal dzieci�co pulchny i delikatny. By� s�usznego wzrostu, a przystojne oblicze pozwoli�oby mu zapewne zyska� opini� bawidamka, gdyby nie jego nie�mia�o��, zami�owanie do samotno�ci i natura mola ksi��kowego.
Rodzice Derby'ego zabierali go ka�dego lata za granic�, tote� szybko zaznajomi� si� on z europejskimi sposobami my�lenia i wyrazu. Jego talenty, dor�wnuj�ce niemal Poemu, kierowa�y go coraz bardziej ku dekadencji i innym rodzajom artystycznej wra�liwo�ci oraz t�sknot, kt�re zaczyna�y si� budzi� w jego wn�trzu. W owych dniach sporo rozmawiali�my. Sko�czy�em Harvard, studiowa�em architektur� w Bostonie, o�eni�em si� i w ko�cu wr�ci�em do Arkham, by praktykowa� w swoim zawodzie i osi��� w mej rodzinnej posesji przy Saltonstall Street, sk�d ojciec m�j, ze wzgl�d�w zdrowotnych, przeprowadzi� si� na Floryd�. Edward dzwoni� prawie co wiecz�r, a� w ko�cu zacz��em uwa�a� go za domownika. Mia� charakterystyczny spos�b dzwonienia dzwonkiem lub stukania ko�atk�, kt�ry rych�o sta� si� jego sygna�em, i zwykle po kolacji nas�uchiwa�em trzech szybkich uderze�, po kt�rych nast�powa�y dwa wolniejsze i cisza. Teraz rzadko odwiedza�em go w jego domu, aczkolwiek zawsze z zazdro�ci� patrzy�em na opas�e, tajemnicze woluminy nale��ce do jego wci�� powi�kszaj�cego si� ksi�gozbioru.
Derby sko�czy� studia na Uniwersytecie Miskatonic w Arkham, gdy� rodzice nie pozwolili mu opu�ci� miasta i uczy� si� gdzie indziej. Zacz��, maj�c szesna�cie lat i po trzech latach zdoby� magisterium z angielskiego i literatury francuskiej oraz szczyci� si� najwy�szymi ocenami, z wyj�tkiem matematyki i nauk �cis�ych. Nie zaprzyja�ni� si� zbytnio z innymi studentami, aczkolwiek z zazdro�ci� popatrywa� na tych "�mielszych", o "artystycznych duszach", kt�rych napuszony przem�drza�y j�zyk i bezsensown� ironiczn� poz� nieodparcie wyszydza�, gdy� brakowa�o mu odwagi, by samemu spr�bowa� tego zakazanego owocu.
Sta� si� tymczasem niemal fanatycznym mi�o�nikiem mrocznej, magicznej spu�cizny, z kt�rej s�yn�a i po dzi� dzie� s�ynie biblioteka uczelni. Zawsze �yj�cy w domenie osobliwo�ci i fantazji Edward po�wi�ci� si� teraz studiowaniu prastarych run�w i zagadek pozostawionych przez przodk�w z zamierzch�ych, pe�nych magii czas�w dla potomnych, by mogli czerpa� z ich nierzadko zagadkowych tre�ci rado��, zadziwienie i nauk�. Przeczyta� takie dzie�a, jak przera�aj�ca "Ksi�ga Eibonu", "Unaussprechlichen Kultem" von Junzta i zakazany "Necronomicon" szalonego Araba, Abdula Alhazreda, cho� nie wspomnia� rodzicom, �e mia� z nimi do czynienia. Edward sko�czy� dwadzie�cia lat, kiedy przyszed� na �wiat m�j syn - jedyny potomek - i chyba bardzo si� ucieszy�, gdy nazwa�em go, na jego cze��, Edward Derby Upton. W wieku lat dwudziestu pi�ciu Edward Derby by� geniuszem nauki oraz do�� znanym poet� i fantast�, aczkolwiek niech�� do brania na siebie odpowiedzialno�ci i do kontakt�w z lud�mi spowolni�y nieco jego pisarski rozw�j, sprawiaj�c, �e tworzone przez niego dzie�a by�y coraz bardziej osobliwe i osobiste. By�em chyba jego najbli�szym przyjacielem i uwa�a�em go za niewyczerpan� kopalni� wa�kich temat�w natury teoretycznej, niemniej zwr�ci� si� on do mnie z pro�b� o porad� w sprawach, kt�rymi nie chcia� dzieli� si� z rodzicami. Pozosta� samotnikiem bardziej przez sw� nie�mia�o��, inercj� i nadopieku�czo�� rodzic�w ni� z zami�owania, a w towarzystwie bywa� tylko od wielkiego dzwonu. Gdy wybuch�a wojna, z uwagi na s�abe zdrowie i wrodzon� boja�liwo�� pozosta� w domu. Co do mnie, wybra�em si� do Plattsburga, by si� zaci�gn��, lecz na front ostatecznie nie trafi�em.
I tak mija�y lata. Gdy mia� lat trzydzie�ci cztery, umar�a mu matka. Po tej tragedii Edward d�ugo nie by� w stanie doj�� do siebie, trawiony zagadkow�, psychologiczn� chorob�. Ojciec zabra� go jednak do Europy i tam przyjaciel m�j doszed� do siebie na tyle, �e po jego przypad�o�ci nie pozosta� �aden widoczny �lad. P�niej zacz�� przejawia� on jak�� osobliw�, nieco groteskow� weso�o��, jakby zdo�a� zerwa� bli�ej nieokre�lone wi�zy. Zacz�� spotyka� si� z pewnymi studentkami z wy�szych rocznik�w i by� obecny przy ich kilku niechlubnych, �eby nie rzec plugawych, wyczynach, w jednym przypadku za� zmuszony by� zap�aci� spor� sumk� (nawiasem m�wi�c, po�yczon� ode mnie), gdy� szanta�owano go, i� jego ojciec dowie si� o dziwacznych zainteresowaniach ukochanego potomka. Niekt�re z plotek zwi�zanych z grup� student�w uczelni Miskatonic by�y zaiste niewiarygodne. M�wiono nawet o czarnej magii i wydarzeniach wykraczaj�cych poza zdolno�ci ludzkiego pojmowania.
2
Edward mia� trzydzie�ci osiem lat, kiedy spotka� Asenath Waite. Mia�a wtedy, jak oceni�em, dwadzie�cia trzy lata i ucz�szcza�a na zaj�cia specjalne z metafizyki �redniowiecznej na Uniwersytecie Miskatonic. C�rka mego przyjaciela spotka�a j� wcze�niej w Hali School w Kingsport i z uwagi na podejrzan� reputacj� stara�a si� jej unika�. Asenath by�a �niada, drobna i bardzo �adna, z wyj�tkiem nieco zbyt wy�upiastych oczu, niemniej co� w jej zachowaniu i wygl�dzie wzbudza�o osobliwe odczucia u bardziej wra�liwych ludzi. Natomiast ci zwyczajni unikali jej z uwagi na jej pochodzenie i plotki z ni� zwi�zane. Pochodzi�a z Waite'�w z Innsmouth, a przez wiele pokole� zebra�o si� ca�e mn�stwo mrocznych legend zwi�zanych z na wp� opuszczonym, podupadaj�cym Innsmouth