2380

Szczegóły
Tytuł 2380
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2380 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2380 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2380 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Czarodziejka ze �wiata czarownic" autor: Andre Norton Rozdzia� I Oddech Lodowego Smoka mrozi� Wzg�rza. By� w�a�nie �rodek zimy i dobiega� ko�ca rok, kt�ry nie okaza� si� �askawy ani dla mnie, ani dla moich bliskich. To za rz�d�w Lodowego Smoka powa�nie zastanowi�am si� nad przysz�o�ci�. Wiedzia�am, co musz� zrobi�, cho� sprawia�o mi to b�l, by uchroni� dro�szych mi nad �ycie braci przed Ciemno�ci�, kt�ra mog�a ich dosi�gn�� za moim po�rednictwem. Jestem - a raczej by�am - Kaththe� z Domu Tregartha. Otrzyma�am wykszta�cenie Czarownicy, jakkolwiek nigdy nie z�o�y�am przysi�gi Stra�niczki ani nie nosi�am Klejnotu, kt�ry ci�kim brzemieniem spoczywa na piersiach M�drych Kobiet. Nauczy�am si� wszystkiego, co i one umiej�, lecz sta�o si� to wbrew mojej woli. Jest nas troje, troje w razie potrzeby staj�cych si� jedno�ci�: Kyllan - wojownik, Kemoc - czarownik i jasnowidz, oraz ja, Kaththea - Czarownica. Nasza matka nazwa�a nas tak w chwili, gdy przyszli�my na �wiat, i stali�my si� takimi. By�a niegdy� Stra�niczk�, ale siostry wyrzek�y si� jej, kiedy po�lubi�a Simona Tregartha, kt�ry przyby� do Estcarpu przez jedn� z Bram mi�dzy �wiatami. Nasz ojciec by� niezwyk�ym cz�owiekiem. Nie tylko dobrze zna� wojenne rzemios�o (i bardzo przys�u�y� si� Estcarpowi, gdy� ta prastara kraina toczy�a b�j na �mier� i �ycie z drapie�nymi s�siadami, Karstenem i Alizonem), lecz tak�e w�ada� jak�� cz�stk� Mocy czarodziejskiej. Tego za� M�dre Kobiety nie mog�y znie�� u m�czyzny. Kiedy nasza matka, Jaelithe, po�lubi�a Simona i wesz�a do jego �o�a, okaza�o si�, �e wcale nie utraci�a czarodziejskich zdolno�ci, jak wszyscy tego oczekiwali, ale raczej znalaz�a inn� drog� prowadz�c� do tego samego celu. Wzbudzi�o to gniew Stra�niczek, kt�re nigdy nie przyzna�y, �e Jaelithe podwa�y�a tradycj�. Potrzebowa�y jednak jej pomocy, musia�y z niej korzysta�. Nasi rodzice wyruszyli przeciw niedobitkom Kolderu, demonom z innego �wiata, kt�re tak d�ugo zagra�a�y Estcarpowi. Odnale�li �r�d�o z�a i je zniszczyli. Kolderczycy bowiem, podobnie jak nasz ojciec, nie pochodzili z naszego czasu i przestrzeni. Stworzyli w�asn� Bram�, �eby s�czy� przez ni� trucizn� do Estcarpu. W obliczu tych wspania�ych dokona� M�dre Kobiety nie odwa�y�y si� otwarcie wyst�pi� przeciw Domowi Tregartha, zachowa�y jednak uraz� do naszej matki. Nie to, �e wysz�a za m��, wzbudzi�o ich gniew, gdy� czu�y tylko pogard� do towarzyszki, kt�ra pozwoli�a, by uczucie wyrwa�o j� z ich grona. Natomiast nie mog�y jej darowa�, �e mimo odst�pstwa pozosta�a Czarownic�. Jak ju� powiedzia�am, urodzili�my si� jednocze�nie: ja przysz�am na �wiat ostatnia. P�niej nasza matka powa�nie zaniemog�a. Wtedy oddano nas pod opiek� Anghart, ci�ko do�wiadczonej przez los kobiecie z ludu Sokolnik�w. Ona obdarzy�a nas mi�o�ci�, kt�rej nie mog�a nam da� matka. Co do ojca, to by� tak przej�ty chorob� ma��onki, �e przez te d�ugie miesi�ce zupe�nie go nie obchodzi�o nasze istnienie. Wydaje mi si�, �e w g��bi duszy nigdy nam nie wybaczy� cierpie�, jakich przysporzyli�my matce. Kiedy byli�my dzie�mi, bardzo rzadko widywali�my rodzic�w, poniewa� obowi�zki trzyma�y ich w Po�udniowej Stanicy. Simona mianowano Stra�nikiem Granic i strzeg� bezpiecze�stwa Estcarpu, a Jaelithe mu pomaga�a jako polowa Czarownica i jego prawa r�ka. My za� mieszkali�my w ustronnym dworze, gdzie pani Loyse, dawna towarzyszka broni naszych rodzic�w, stworzy�a nam domowe ognisko. Bardzo wcze�nie zauwa�yli�my, �e mamy w sobie co�, czym r�nimy si� od innych: w pilnej potrzebie mogli�my ��czy� nasze umys�y tak, �e stawali�my si� jedn� istot�. I chocia� u�ywali�my naszej Mocy jedynie w drobnych sprawach, nie�wiadomie rozwijali�my j� i umacniali�my. Instynktownie wiedzieli�my te�, �e musimy ca�� rzecz zachowa� w tajemnicy. Nie poddano mnie, jak inne dziewczynki, testom maj�cym na celu wybranie kandydatek na Czarownice, gdy� matka zerwa�a wszelkie wi�zi z Rad� Stra�niczek. I zar�wno ona, jak i Simon, czy dlatego, �e wiedzieli o naszych zdolno�ciach, czy te� z innego powodu, chronili nas, jak mogli, aby�my nie ulegli sposobowi �ycia obowi�zuj�cemu w Estcarpie. P�niej nasz ojciec zagin��. Podczas jednego z niepewnych rozejm�w w nie ko�cz�cej si� wojnie wsiad� na sulkarski statek. Zamierza� zbada� pewne wyspy, na kt�rych zauwa�ono jak�� podejrzan� dzia�alno��. I odt�d ju� nigdy go nie widziano ani o nim nie s�yszano. Wkr�tce potem Jaelithe przyjecha�a do naszego schronienia i po raz pierwszy wezwa�a Kyllana, Kemoca i mnie na prawdziwy test Mocy. Po��czywszy swoj� Moc z nasz� rozpocz�a poszukiwania i zobaczy�a Simona. Dysponuj�c tak w�t�ymi wskaz�wkami wyruszy�a, by go odnale��; my za� zostali�my w Estfordzie. Kiedy Kyllan i Kemoc wst�pili do Stra�y Granicznej i pozostawili mnie sam�, M�dre Kobiety zrobi�y to, co z dawna planowa�y. Wys�a�y jedn� z Czarownic do naszego dworu i zabra�y mnie do Przybytku M�dro�ci. Przez kilka nast�pnych lat by�am ca�kowicie odci�ta od mojego �wiata i moich braci. Jednak w zamian pokazano mi inne �wiaty, w sercach za� ludzi obdarzonych zdolno�ciami podobnymi do moich rodzi si� tak wielka ��dza wiedzy, �e z czasem przes�ania wszystko inne. Podczas tych dhzgich lat walczy�am ze sob�, �eby nie ulec pokusie i nie zaspokaja� tego g�odu; pozwoli�o mi to zachowa� nieco swobody. Powiod�o mi si� tak dobrze, �e zdo�a�am nawi�za� kontakt z Kemokiem. Zanim Czarownice zmusi�y mnie do z�o�enia ostatecznej przysi�gi, moi bracia przybyli mnie uwolni�. Nie uda�oby si� nam zerwa� na�o�onych przez Rad� wi�z�w, gdyby nie to, �e Czarownice gromadzi�y w�wczas Moc, tak jak zgarnia si� do r�ki wszystkie nici osnowy. Zamierza�y zada� druzgoc�cy cios Karstenowi i sko�czy� z tym najgro�niejszym przeciwnikiem Estcarpu. Po��czone si�y woli skierowa�y na g�ry dziel�ce oba kraje: zmia�d�y�y szczyty, wyd�wign�y doliny, odwr�ci�y bieg rzek. Nie mog�y si� wi�c nam przeciwstawi�. Pojechali�my na wsch�d, w nieznane. Kemoc odkry� bowiem niezrozumia�� tajemnic�: bardzo dawno temu w umys�ach ludzi ze Starej Rasy pojawi�a si� jaka� zapora przeciw wschodowi i przesta� on dla nich istnie�. Sta�o si� to w chwili, kiedy porzucili ten�e wsch�d przybywaj�c do Estcarpu. Przedarli�my si� przez wschodnie g�ry i znale�li�my si� w Escore. Chc�c nas ocali� i zdoby� potrzebne wiadomo�ci, rzuci�am czary i omal nie zgubi�am naszej dawnej ojczyzny. Albowiem w odleg�ej przesz�o�ci adepci ze Starej Rasy spustoszyli Escore w walce o w�adz�, uwalniaj�c ogromne si�y i Moce. P�niejsi tw�rcy i za�o�yciele Estcarpu uciekli na zach�d, zamieniaj�c pozostawione za sob� graniczne g�ry w barier� nie do przebycia. Rzucaj�c czary (wprawdzie nik�e w por�wnaniu z dokonaniami naszych przodk�w), obudzi�am jednak u�pione si�y i w Escore na nowo rozgorza� b�j pomi�dzy Dobrem i Z�em. Sprzymierzyli�my si� z mieszka�cami Zielonej Doliny, pradawnym ludem, w kt�rego �y�ach p�yn�a r�wnie� krew Starej Rasy. Nigdy nie stan�li oni po stronie Z�a. Zmobilizowali�my nasze si�y i rozes�ali�my pos�a�c�w z mieczami wojny, aby wezwa� wszystkie istoty dobrej woli do walki ze s�ugami Ciemno�ci. Przyby� w�wczas cz�owiek, kt�rego Lud Zielonych Przestworzy przyj�� jak swego, nale��cy do Starej Rasy wielmo�a ze Wzg�rz. W tajniki magii wprowadzi� go ostatni pozosta�y w Escore adept, kt�ry zachowa� neutralno��. Dinzil by� ambitny i mia� natur� badacza. Kiedy na w�asn� r�k� rozpocz�� badania, jeszcze nie pragn�� w�adzy. Mieszka�cy Zielonej Doliny znali go od dawna i powitali z honorami. Dinzil umia� podoba� si� kobietom - i nie tylko podoba�, jak sama mog� za�wiadczy�. Ja, kt�ra dotychczas zna�am tylko braci i przysy�anych przez naszego ojca gwardzist�w, zazna�am nowego, innego smaku przyja�ni poznaj�c wielmo�� ze Wzg�rz. I serce zabi�o mi mocniej, kiedy po raz pierwszy spojrza�am na jego ogorza�� twarz. Dinzil te� zacz�� si� do mnie zaleca�, a robi� to bardzo umiej�tnie. Kyllan znalaz� ju� dla siebie towarzyszk� �ycia, Dahaun, Pani� Zielonych Przestworzy, Kemoc za� jeszcze nie pozna� mi�o�ci. Kyllan nie opar� d�oni na r�koje�ci miecza, gdy u�miechn�am si� do Dinzila. A niech�� Kemoca, oby mi to wybaczy�, wzi�am za zazdro��, gdy� jedno�� naszej tr�jki mog�a zosta� rozbita. P�niej Kemoc zagin�� w g�rach bez wie�ci. Jak podszeptu serca pos�ucha�am obietnicy Dinzila, �e pomo�e mi odnale�� brata, i wyruszyli�my oboje do Ciemnej Wie�y. Obecnie, cho�bym nie wiem jak si� stara�a, nie mog� sobie przypomnie�, co tam si� wydarzy�o. Odnosz� wra�enie, jakby kto� mokr� g�bk� star� z mej pami�ci dni, kiedy pomaga�am Dinzilowi w czarach. I chocia� wci�� usi�uj� przywo�a� tamte wspomnienia, tylko coraz wi�kszy b�l �ciska mi serce. Kemoc odnalaz� mnie przy pomocy Kroganki imieniem Orsya, o czym opowiada w swojej cz�ci tej kroniki. Okaza� nadludzk� si�� i wytrzyma�o��, �eby wydosta� mnie z siedziby s�ug Ciemno�ci. W�wczas jednak by�am tak ska�ona z�em, i� do ko�ca sta�am u boku Dinzila, pragn�c skrzywdzi� najbli�sze memu sercu osoby. Kemoc wola�by raczej widzie� mnie martw� i, cho� niewprawnie, porazi� mnie za pomoc� czar�w. Od tej chwili by�am jak nowo narodzone niemowl�, gdy� ca�kowicie utraci�am zdobyt� w �yciu wiedz�. Pocz�tkowo zachowywa�am si� niczym ma�e dziecko i robi�am, co mi kazano, nie kierowa�am si� w�asn� wol� czy pragnieniami. Taki stan rzeczy zadowala� mnie jaki� czas. P�niej zacz�y dr�czy� mnie koszmarne sny. Nie parni�ta�am ich po przebudzeniu; i to by�o ca�e szcz�cie, gdy� umys� normalnego cz�owieka by ich nie zni�s�. Nawet niejasne wspomnienia sennych majak�w budzi�y we mnie md�o�ci i przejmowa�y dreszczem tak, �e le�a�am na moim pos�aniu we dworze Dahaun, boj�c si� zasn��. Zapomnia�am o wszelkich zabezpieczeniach przeciw z�u, utraci�am wszelkie umiej�tno�ci wyuczone w szkole Czarownic; by�am wobec z�a bezbronna. Wydawa�o mi si�, �e stoj� na �niegu nago, ch�ostana mro�nym wiatrem, ale zmagam si� z czym� znacznie gorszym, ze smrodliwym powiewem Ciemno�ci. Dahaun robi�a, co mog�a. Lecz potrafi�a leczy� tylko umys� i cia�o, a ja mia�am chor� dusz�. Kyllan i Kemoc siedzieli obok mnie, staraj�c si� odegna� Ciemno��. Wysilano ca�� wiedz� Zielonej Doliny, �eby mnie ocali�. W chwilach przytomno�ci rozumia�am niebezpiecze�stwo i ogrom zagro�enia. Przecie� mieszka�cy Doliny potrzebowali wszystkich zabezpiecze�, nie tylko materialnej broni, lecz tak�e tarczy umys��w i ducha. Walka o mnie os�abia�a ich fortyfikacje. Z czasem wydoro�la�am, przesta�am by� beztroskim dzieckiem. Poj�am, �e te koszmarne sny to tylko zapowied� tego, co mog�o grozi� zar�wno mnie - jak i innym za moim po�rednictwem. Zabrano mi bowiem ca�� wiedz� o �yciu i co� obcego pr�bowa�o wype�ni� powsta�� luk�. Dlatego w�a�nie, cho� ju� nie my�la�am w narzucony mi przez Dinzila spos�b, pozosta�am wrogiem moich braci. Przecie� mog�am sta� si� Bram�, przez kt�r� dosi�gnie ich z�o. Poczeka�am na chwil�, kiedy Kyllan i Kemoc udali si� na narad� wojenn�. Wys�a�am wiadomo�� do Dahaun i Orsyi. Rozmawia�am z nimi otwarcie. Powiedzia�am im, co nale�y zrobi� dla dobra wszystkich, a mo�e r�wnie� i dla mnie samej. - Nie zaznam tu spokoju. - Nie zada�am pytania, lecz stwierdzi�am bezsporny fakt. Wyczyta�am z ich oczu, �e si� ze mn� zgadzaj�, i doda�am: - Bardzo szybko zamieniam si� w drzwi gotowe wpu�ci� tu Ciemno��, kt�ra tylko czeka na dogodn� okazj�. Jestem gro�niejszym przeciwnikiem ni� jakikolwiek potw�r kr���cy wok� waszych zabezpiecze�. Dahaun, jako Pani Zielonych Przestworzy w�adasz wielk� Moc� i musz� ci� s�ucha� wszystkie ro�liny, zwierz�ta i ptaki. Orsyo, ty tak�e masz w�asn� magi� i sama mog� za�wiadczy�, �e nie mo�na jej lekcewa�y�. Ale przysi�gam wam, �e to, co teraz usi�uje we mnie wej��, jest silniejsze od waszych po��czonych Mocy. Jestem pusta - i mog� mn� zaw�adn�� si�y, o kt�rych wola�yby�my nie my�le�. Dahaun skin�a g�ow�. Poczu�am ostry b�l w sercu. Dobrze wiedzia�am, �e m�wi� prawd�. Jednak jaka� nik�a cz�stka mojej istoty rozpaczliwie czepia�a si� nadziei, �e si� myl� i �e Dahaun powie mi o tym. Ona za� zgodzi�a si� z wyrokiem, kt�remu b�d� musia�a si� podda�. - Co chcesz zrobi�? - zapyta�a Orsya. Przysz�a do mnie prosto ze strumienia. Jej w�osy sch�y tworz�c srebrzysty ob�ok i krople wody b�yszcza�y na per�owej sk�rze, lecz nie star�a ich, gdy� dla Krogan�w woda jest samym �yciem. - Musz� st�d odej��... Dahaun pokr�ci�a przecz�co g�ow�. - Poza zasi�giem naszych zabezpiecze� bardzo szybko spe�ni si� to, czego si� obawiasz. Zreszt� Kyllan i Kemoc na to nie pozwol�. - Tak, to prawda - odpar�am. - Ale jest jeszcze co�. Mog� powr�ci� do Estcarpu i znale�� tam pomoc. S�ysza�y�cie, �e rozprawa z Karstenem obali�a w�adz� Rady Stra�niczek. Wiele z nich umar�o, nie mog�c d�ugo utrzyma� w sobie potrzebnej do ataku energii. Rz�dy M�drych Kobiet w Estcarpie sko�czy�y si�. Teraz nasz dobry przyjaciel Koris rozstrzyga, czy trzeba zrobi� to, czy tamto. Je�eli �yj� jeszcze wielkie Czarownice, mog� mnie uleczy�, a Koris na pewno ka�e im to zrobi� jak najszybciej. Pozw�lcie mi wr�ci� do Estcarpu. Jestem przekonana, �e wyzdrowiej� i b�d� w stanie walczy� tutaj u waszego boku. Dahaun nie odpowiedzia�a od razu. Jej magia sprawia, �e Pani Zielonych Przestworzy nigdy nie wygl�da tak samo, lecz zawsze si� zmienia. Czasami zdaje si� nale�e� do Starej Rasy i ma ciemne w�osy i jasn� cer�, innym razem za� jej w�osy o barwie p�omienia okalaj� ogorza�� twarz. Nie wiem, czy dzieje si� tak z jej woli, czy te� bezwiednie. Teraz wygl�da�a jak kobieta z mojej rasy. Z roztargnieniem odgarn�a z czo�a pasmo w�os�w i zagryz�a wargi. Wreszcie skin�a twierdz�co g�ow�. - Mog� rzuci� czar - o�wiadczy�a - czar, kt�ry umo�liwi ci bezpieczn� podr� a� do granicznych g�r. W�druj�c szybko, nie musisz obawia� si� inwazji z�a. Powinna� jednak wesprze� m�j czar ca�� si�� woli. - Wiesz, �e to zrobi� - powiedzia�am. - Teraz jednak musicie pom�c mi w innej sprawie, poprze� mnie, kiedy powiadomi� o swoich zamiarach Kyllana i Kemoca. Moi bracia wiedz�, �e nic mi nie b�dzie grozi�o, gdy tylko dotr� do Korisa... Nowi przybysze z Estcarpu m�wili nam, �e nas szuka. Lecz Kyllan i Kemoc mimo to mog� pr�bowa� mnie zatrzyma�. Dlatego powinny�my stanowczo za��da� ich zgody, a nawet obieca�, �e wr�c�, gdy tylko otrzymam now� psychiczn� tarcz�. - Ale czy na pewno tak si� stanie? - zapyta�a Orsya. Nie wiem, czy cho� troch� mi wsp�czu�a. B�d�c we w�adzy Dinzila nie tylko wyst�pi�am przeciw niej, lecz tak�e nastawa�am na jej �ycie. Nie mia�a wi�c powodu, �eby mi dobrze �yczy�. Je�li jednak, jak przypuszcza�am, by�a z��czona w jedn� istot� z Kemokiem, mog�a wy�wiadczy� mi t� przys�ug� przez wzgl�d na niego. - Nie. Mog� zosta� oczyszczona, wszelako nie odwa�� si� tutaj wr�ci� - odpowiedzia�am otwarcie. - I s�dzisz, �e zdo�asz odby� t� podr�? - Musz�. - Dobrze, opowiem si� po twojej stronie. - I ja te� - obieca�a Dahaun. - Lecz oni b�d� chcieli pojecha� z tob�. - U�yjcie waszych w�asnych czar�w. Niech odprowadz� mnie do granicy, a p�niej zmu�cie ich do powrotu. Nic ju� nie ��czy ich z Estcarpem. Wiecie, �e bez reszty oddali serca temu krajowi. - My�l�, �e mo�emy to zrobi� - zapewni�a mnie Dahaun. - Kiedy chcesz wyruszy�? - Jak najszybciej. Je�li ta walka zbyt mnie wyczerpie, utracicie mnie wcze�niej, nim zdo�acie si� pozby�. - Mamy teraz Miesi�c Lodowego Smoka. Podr� przez g�ry b�dzie bardzo niebezpieczna. - Dahaun nie nak�ania�a mnie do poniechania zamiaru, lecz szuka�a sposobu pokonania trudno�ci. M�wi�a dalej: - Valmund wiele razy przemierzy� te szlaki, a przed niebezpiecze�stwami ostrzeg� ci� bystre oczy Vorlonga i jego Vrang�w. Czeka ci� trudna droga, siostro. Nie b�d� zbyt pewna siebie. - Nie jestem - zapewni�am j�. - Ale im wcze�niej opuszcz� Escore, tym wcze�niej nasi bliscy b�d� bezpieczni! I tak to mi�dzy sob� uzgodni�y�my. A skoro upar�y�my si� w tej materii, jak�e Kyllan i Kemoc mogli si�. nam przeciwstawi�? Spierali si� zawzi�cie, wysuwali najr�niejsze argumenty, ale wykaza�y�my im niezbicie logik� naszych plan�w i wreszcie, wbrew sobie, musieli si� zgodzi�. Niejeden raz przysi�ga�am, �e gdy tylko odzyskam zdrowie, wr�c� z jedn� z grup mieszka�c�w Estcarpu, kt�rzy co jaki� czas do��czali do nas. Zawsze byli�my uprzedzani o ich przybyciu przez strzeg�cych prze��czy wartownik�w z Zielonego Ludu. Wart� pe�nili zwiadowcy z Doliny, dawni Stra�nicy Graniczni s�u��cy teraz pod rozkazami moich braci, Flannany, zielone ptaki Dahaun, kt�rych raporty tylko ona mog�a zrozumie�, i - do�� rzadko - jaki� waleczny Vrang, szerokoskrzyd�y �owca z wysokich szczyt�w. To w�a�nie jeden z Vrang�w obr�ci� wniwecz nasz pierwotny plan, kiedy zameldowa�, �e droga do prze��czy, przez kt�r� przybyli�my z Estcarpu, zosta�a zamkni�ta. Jaki� wys�annik lub wasal Ciemno�ci rzuci� na ni� czar, kt�rego nie nale�a�o atakowa�, tylko raczej unika�. My�l�, �e s�ysz�c to Kyllan i Kemoc ucieszyli si�, uznali bowiem, i� w tej sytuacji zarzucimy plan podr�y do Estcarpu. Lecz ja coraz cz�ciej oblewa�am si� zimnym potem i krzycza�am przera�liwie pod wp�ywem koszmarnych sn�w. Moi bracia zapewne wiedzieli, i� nie zdo�am d�ugo stawia� oporu sile, kt�ra chcia�a mn� zaw�adn��. �mier� wtedy powinna mi przypa�� w udziale i zmusi�am ich, by mi to przyrzekli pod przysi�g�, kt�rej nie mogli z�ama�. Do Zielonej Doliny przywo�ano samego Vorlonga. Usadowi� si� na skale nie�le ju� porysowanej pazurami jego i jego plemienia. Czerwony jaszczurczy �eb kontrastowa� z niebieskozielonymi pi�rami. Vorlong kr�ci� osadzon� na d�ugiej szyi g�ow�, przenosz�c spojrzenie na ka�de z nas po kolei, podczas gdy Dahaun rozmawia�a z nim za pomoc� my�li. Pocz�tkowo nie chcia� da� nawet cienia nadziei, a� wreszcie, po d�ugim naleganiu, Dahaun wydoby�a z niego stwierdzenie, �e zwracaj�c si� dalej na p�nocny wsch�d mo�na omin�� znan� nam prze��cz i dotrze� do wy�ej po�o�onego i trudniejszego przej�cia. Obieca� przys�a� skrzydlatego zwiadowc�. Pr�cz tego, z Zielonego Ludu zg�osi� si� na ochotnika ich najlepszy znawca g�r, Valmund. Lodowy Smok nie mia� dost�pu do Zielonej Doliny. By�o tam nie ch�odniej ni� p�n� jesieni� w Estcarpie. Lecz gdy min�li�my Symbole Mocy chroni�ce ten niewielki zak�tek Escore, zaatakowa�a nas zima. Wyruszyli�my w pi�tk� na Renthanach, czworono�nych istotach, kt�re nie by�y zwierz�tami, ale naszymi towarzyszami broni. Dor�wnywa�y nam inteligencj�, a mo�e przewy�sza�y nas odwag� i zaradno�ci�. Kyllan prowadzi�, Kemoc jecha� na prawo ode mnie, Valmund przez jaki� czas trzyma� si� z lewej. Z ty�u pod��a� Raknar z Estcarpu, kt�ry zgodzi� si� towarzyszy� mi do ko�ca podr�y, gdy� zamierza� odszuka� swoich wasali i przyprowadzi� ich do Escore. By� znacznie od nas starszy i jeden z moich braci darzy� go bezgranicznym zaufaniem. Poza umocnieniami Zielonej Doliny, kiedy Renthany wyrzuca�y �nieg spod kopyt, zauwa�yli�my na niebie jaki� ciemny kszta�t. Kiedy zni�y� lot, rozpoznali�my jednego z Vrang�w, przewodnika obiecanego nam przez Vorlonga. Podr�owali�my za dnia, poniewa� s�udzy Ciemno�ci bardziej przyzwyczajeni s� do nocy. Mo�e siarczyste mrozy zatrzyma�y ich w legowiskach, cho� bowiem us�yszeli�my raz wycie zgrai poluj�cych Wilko�ak�w, nie zobaczyli�my ani ich, ani �adnych innych s�ug z�a. Nasza droga wi�a si� jak w��, gdy� omijali�my miejsca uznane przez Valmunda i zwiadowc� Vranga za niebezpieczne. Niekt�re by�y jedynie zagajnikami lub kr�gami menhir�w. Tylko raz zobaczyli�my pos�pny budynek, kt�ry sprawia� wra�enie nie tkni�tego przez czas. Nie mia� okien i wygl�da� jak wielki klocek, po�o�ony na ziemi przez gigantyczn� d�o�. Nie otacza� go �nieg, chocia� gdzie indziej tworzy� g��bokie zaspy po�yskuj�ce niczym diamenty w promieniach zimowego s�o�ca. Wydawa�o si�, �e teren wok� niego by� ciep�y i to kamienne gmaszysko tkwi�o w �rodku kwadratu paruj�cej ziemi. Na noc schronili�my si� w kr�gu niebieskich menhir�w, jednej z licznych enklaw bezpiecze�stwa w Escore. Kiedy si� �ciemni�o, wielkie g�azy rozjarzy�y si� niebieskaw� po�wiat�, kt�ra promieniowa�a na zewn�trz, a nie do wn�trza kr�gu, jak gdyby jej zadaniem by�o o�lepianie poluj�cych w nocy drapie�nik�w, os�oni�cie nas przed ich wzrokiem. Stara�am si� nie spa� i czuwa�, �eby koszmarne sny nie sprowadzi�y na nas nieszcz�cia. By�am jednak zbyt zm�czona podr� i zasn�am. Przypuszczam, �e w niebieskich menhirach kryje si� lecznicza moc silniejsza ni� medykamenty Dahaun. Nic mi si� nie �ni�o tej nocy i obudzi�am si� wypocz�ta, co nie zdarzy�o si� od dawna. Zjad�am z apetytem �niadanie i dosz�am do wniosku, �e post�pi�am w�a�ciwie i �e mo�e w podr�y nie spotka nas �adna z�a przygoda. Nast�pnego wieczoru nie zdo�ali�my znale�� chronionego miejsca na ob�z. Gdybym nadal w�ada�a Moc�, mog�abym otoczy� nas ochronnym czarem. Teraz jednak by�am bezbronna jak dziecko. Wprawdzie Valmund i jego pobratymiec doprowadzili nas do podn�a granicznych g�r, ale nadal pod��ali�my na p�nocny wsch�d, znacznie dalej, ni� to by�o konieczne. Odpoczywali�my w miejscu, gdzie ko�lawe drzewa tworzy�y g�sty baldachim, cho� ju� dawno zrzuci�y tegoroczne li�cie. Renthany ukl�k�y, daj�c nam oparcie, kiedy spo�ywali�my podr�ne suchary, sk�po zapijaj�c je winem z Zielonej Doliny, wymieszanym z wod� �r�dlan�. Vrang pofrun�� na wybran� przez siebie ska��, a m�czy�ni uzgodnili godziny warty. Zn�w walczy�am ze snem, wiedz�c, �e bez wewn�trznych zabezpiecze� nie zdo�am si� oprze� Ciemno�ci. Nie my�la�am o podr�y przez g�ry i o przybyciu do Estcarpu. Zbyt dobrze widzia�am bowiem oczami wyobra�ni to, co mog�o si� wydarzy� pomi�dzy obecn� chwil� a momentem powrotu do kraju mego dzieci�stwa... Zakutany w zielon� opo�cz� Valmund siedzia� na lewo ode mnie. W mroku, poniewa� nie odwa�yli�my si� rozpali� ogniska, zauwa�y�am, �e zwr�ci� g�ow� w stron� g�r, chocia� zas�ania�a mu je zapora z drzew i krzew�w. W jego postawie dostrzeg�am co� niepokoj�cego, zapyta�am wi�c p�g�osem: - Czy grozi nam co� z�ego? Valmund spojrza� na mnie i rzek�: - O tej porze w g�rach zawsze czyha jakie� niebezpiecze�stwo. - My�liwi? - Jacy? Niziny roi�y si� od przera�aj�cych niespodzianek. Jakie potwory mog�y nas szuka� w g�rach? - Nie, to sama ziemia - odpar�. Ucieszy�am si�, �e nie pr�bowa� ukry� przede mn� obaw. Niebezpiecze�stwa, o kt�rych m�wi�, nie wydawa�y mi si� tak gro�ne, jak dr�cz�ce mnie po nocach koszmary. Valmund ci�gn��: O tej porze spada wiele lawin �nie�nych, a s� one bardzo niebezpieczne. Lawiny �nie�ne - nie pomy�la�am o nich. - Czy ta droga jest bardziej niebezpieczna od tej, kt�r� przybyli�my z Estcarpu? - zapyta�am. - Nie wiem - odrzek�. - Nie znam tych stron. Ale musimy bardzo uwa�a�. Zdrzemn�am si� tej nocy i zn�w moje obawy okaza�y si� p�onne. Nic mi si� nie przy�ni�o, cho� spa�am w nie chronionym miejscu. Rankiem, kiedy by�o ju� na tyle jasno, �e mogli�my wyruszy� w dalsz� drog�, Vrang podszed� do nas. Od �witu przeprowadza� zwiad nad szczytami i mia� dla nas z�e wie�ci. Znalaz� prze��cz prowadz�c� na zach�d, ale b�dziemy musieli dotrze� do niej pieszo, a to wymaga�o odpowiedniej zaprawy. Wielkim zakrzywionym szponem nakre�li� map� na �niegu, wskazuj�c wszystkie niebezpieczne miejsca. P�niej zn�w poszybowa� w g�r�, �eby zbada� przestrze� wi�ksz� od tej, kt�r� zdo�amy przeby� w ci�gu dnia. I tak oto rozpocz�li�my przepraw� przez g�ry. Rozdzia� II Pocz�tkowo nasza droga nie by�a gorsza od znanych mi g�rskich szlak�w, lecz po wschodzie s�o�ca dotarli�my do miejsca, gdzie wedle s��w Vranga mieli�my si� rozsta� z Renthanami i i�� dalej pieszo. Stroma i niewygodna �cie�ka ust�pi�a miejsca czemu� w rodzaju nier�wnych schod�w, dost�pnych jedynie dla dw�ch n�g, a nie dla czterech. M�czy�ni spakowali nasze skromne zapasy i wyci�gn�li z podr�nych sakw liny oraz ko�ki o stalowych ostrzach, kt�rymi tylko Valmund umia� si� dobrze pos�ugiwa�. On to w�a�nie obj�� prowadzenie. Rozpocz�li�my w�dr�wk�, kt�ra mia�a si� sta� prawdziwym testem naszej wytrzyma�o�ci fizycznej. Wydawa�o mi si�, �e naprawd� szli�my po schodach, nie ukszta�towanych przez wiatr i niepogod�, lecz zbudowanych przez jaki� rozum. Budowniczy lub budowniczowie nie mogli by� lud�mi takimi jak my. Stopnie okaza�y si� za strome i zbyt kr�tkie. Zazwyczaj mogli�my postawi� na nich tylko czubek buta, a bardzo rzadko ca�� stop�. Nic innego nie wskazywa�o, �e idziemy zniszczon� przez czas g�rsk� drog�. Od wspinaczki bola�y nas nogi i krzy�e. Na szcz�cie wiatr zwia� �nieg ze skraju schod�w. Szli�my wi�c tylko po nagiej skale i nie musieli�my si� dodatkowo nara�a� na po�lizgni�cie. Schody zd�wa�y si� nie mie� ko�ca. Pocz�tkowo prowadzi�y prosto w g�r� zbocza, wkr�tce potem skr�ca�y w lewo, biegn�c wzd�u� skalnej �ciany. Umacnia�o mnie. to w przekonaniu, �e by�y dzie�em nieznanych istot. Wreszcie wywiod�y nas na skraj p�askowy�u. S�o�ce, kt�re o�wietla�o nas swymi promieniami przez ca�� drog�, .teraz znikn�o za o�owianymi chmurami. Valmund stan�� twarz� do wiatru rozdymaj�c nozdrza, jakby w�szy� co� z�ego w jego podmuchach. Zacz�� rozwija� lin�, kt�r� by� przepasany, i uk�ada� j� w pier�cienie. Widzieli�my b�ysk hak�w umieszczonych w regularnych odst�pach. - Zwi��emy si� lin� - o�wiadczy�. - Na wypadek, gdyby zaskoczy�a nas burza... - Odwr�ci� si� i spojrza� przed siebie, szukaj�c wzrokiem, jak przypuszcza�am, schronienia przed nadci�gaj�c� nawa�nic�. Wstrz�sn�� mn� dreszcz. Mimo ciep�ej odzie�y ograniczaj�cej swobod� ruch�w wiatr wpi� si� we mnie lodowatymi szponami. Po�piesznie wype�nili�my polecenie Valmunda zaczepiaj�c haki na przodzie pas�w, kt�re wszyscy nosili�my. Valmund stan�� na czele, za nim Kyllan, p�niej Kemoc, ja, i na ko�cu Raknar. Ja by�am najmniej zr�czna ze wszystkich. Podczas wojny moi bracia i Raknar pe�nili s�u�b� w g�rach Estcarpu i cho� nie mieli zaprawy Valmunda, poznali wspinaczk� na tyle, �eby czu� si� i porusza� swobodnie. Valmund wyruszy� pierwszy, z okutym kijem w d�oni. Poszli�my za nim w r�wnych odst�pach pilnuj�c, by ��cz�ca nas lina zwisa�a do�� lu�no. Chmury gromadzi�y si� na niebie i chocia� jeszcze nie pada� �nieg, z trudem dostrzegali�my przeciwleg�y kraniec p�askowy�u. A Vrang wci�� nie wraca� i nie mieli�my poj�cia, co jest przed nami. Zielony M�� zacz�� ostukiwa� kijem drog� przed sob�, jak gdyby obawia� si�, �e pod niewinnie wygl�daj�c� powierzchni� mo�e si� kry� jaka� pu�apka. Przy pot�niej�cym mro�nym wietrze nie robi� tego tak szybko, jak bym pragn�a. Podobnie jak wspinaczka po skalnych schodach zdawa�a si� nie mie� ko�ca, tak nasza obecna w�dr�wka sta�a si� mozolnym marszem ku celowi odleg�emu o wiele godzin lub dni podr�y. Czas straci� wszelkie znaczenie. Je�eli nie pada� �nieg, to wiatr rwa� zaspy, odgradzaj�c nas od �wiata wielkimi bia�ymi zas�onami. Wyda�o mi si�, i� Valmund sta� si� niewidomym przewodnikiem �lepc�w i �e r�wnie dobrze mogli�my spa�� w przepa��, jak znale�� bezpieczn� drog�. Wreszcie dotarli�my do miejsca, gdzie nawis skalny os�oni� nas przed wiatrem i �niegiem. Tam moi towarzysze podr�y naradzali si�, czy powinni�my i�� dalej, czy te� spr�bowa� przeczeka� burz�, kt�rej tak obawia� si� Valmund. Zimne powietrze tak parzy�o mi krta� i p�uca, jak gdybym wdycha�a ogie�. Dr�a�am na ca�ym ciele ze zm�czenia i obawia�am si�, �e je�li nasz przewodnik da nam znak do dalszej drogi, nie zdo�am zrobi� nawet kroku. Tak bardzo zaabsorbowa�a mnie utrata si�, �e dowiedzia�am si� o powrocie Vranga dopiero wtedy, kiedy dobieg�o mnie jego g�o�ne krakanie. Skrzydlaty zwiadowca z trudem wszed� pod nawis skalny: z dala od swego �ywio�u - du�ych wysoko�ci - stawa� si� bardzo niezdarny. Otrz�sn�� si� energicznie, rozrzucaj�c na wszystkie strony wilgotny �nieg, po czym przykucn�� przed Valmundem, jakby w tej pozycji zamierza� sp�dzi� d�u�sz� chwil�. Zrozumia�am, �e dzisiaj ju� dalej nie p�jdziemy i z ulg� usiad�am, opieraj�c si� plecami o ska��, obok kt�rej przedtem sta�am. Nie rozpalili�my ogniska, gdy� nie mieli�my drew. Pomy�la�am, �e mo�emy zamarzn�� na mro�nym wietrze, kt�ry smaga� nas od czasu do czasu. Valmund i na to znalaz� rad�. Wyj�� z sakwy kwadratowy kawa�ek tkaniny, kt�ry wydawa� si� nie wi�kszy od d�oni. Tymczasem w miar� rozk�adania tkanina zacz�a rosn��, a� zamieni�a si� w du�y puszysty koc. Okryli�my si� nim i przytulili�my do siebie. Emanowa�o z niego ciep�o i wreszcie przesta�am dr�e� z zimna, podobnie jak moi towarzysze podr�y. Nawet Vrang wsun�� si� pod skraj koca i w tym miejscu powsta�o spore wybrzuszenie. Wprawdzie dziwny koc muskaj�cy mi policzki przypomina� w dotyku zbite pierze, lecz by� spr�ysty jak mech. Kiedy zapyta�am o to Valmunda, wyja�ni� mi, �e istotnie koc ten powsta� z mchu przetworzonego przez czerwie. Snu�y one nici, z kt�rych budowa�y sobie mi�kkie domki. Le�ni ludzie od dawna udomowili te robaki, zapewniaj�c im schronienie i po�ywienie, i z utkanych przez nie niewielkich skrawk�w materii wytwarzali podr�ne koce. Do wyrobu jednego koca potrzebowali setek male�kich tkaczy i trwa�o to wiele lat. Dlatego takich koc�w by�o niewiele i zaliczano je do skarb�w Zielonej Doliny. S�ysza�am rozmow�, kt�r� prowadzili moi towarzysze podr�y, lecz niebawem ich g�osy zamieni�y si� w monotonne brz�czenie. Zdrzemn�am si� nawet nie pr�buj�c walczy� ze snem. Wszystkie strachy gdzie� znikn�y. Nie by�am ju� Kaththe�, kt�ra w ka�dej chwili mog�a sta� si� zdobycz� si� Ciemno�ci, tylko cia�em tak bardzo potrzebuj�cym wypoczynku, i� sprawia�o mi to dotkliwy b�l. Sni�am, ale nie dr�czy� mnie �aden z koszmar�w, z kt�rych budzi�am si� z krzykiem. Przy�ni� mi si� dziwny sen, r�wnie wyra�ny jak owe majaki. Wydawa�o mi si�, �e le�a�am bezpiecznie pod kocem, otoczona zewsz�d przez obro�c�w, obserwuj�c leniwie szalej�c� na zewn�trz nawa�nic�. Ze �nie�nego k��bowiska wysun�� si� srebrzysty sznur, kt�ry zawis� tu� nad nami. We �nie wiedzia�am, i� jest to wys�annik innego umys�u w�adaj�cego Moc�. Nie wyda� mi si� z�y, lecz jedynie odmienny od znanych mi. Koniec tego srebrzystego promienia lub sznura ko�ysa� si� w prz�d i w ty�, a� wreszcie dotar� do mnie i zawis� nieruchomo na jaki� czas. Dopiero wtedy ogarn�� mnie niepok�j. Kiedy jednak uruchomi�am to swoje w�t�e zabezpieczenie, jakim jeszcze dysponowa�am, sznur znik�. Zamruga�am oczami zdaj�c sobie spraw�, �e w�a�nie si� obudzi�am, chocia� tak jak w moim �nie wszyscy le�eli�my pod kocem, a wok� nas szala�a �nie�na zawierucha. Nie powiedzia�am nic braciom, lecz w g��bi ducha postanowi�am nak�oni� ich do jeszcze wi�kszego wysi�ku, �eby�my przebyli g�ry jak najszybciej. Zdecydowa�am te�, �e je�li podczas wspinaczki poczuj� dotkni�cie prawdziwego z�a, raczej odczepi� si� od liny i w ten spos�b rozwi��� wszystkie swoje problemy, ni� poci�gn� ich za sob� w Ciemno��. Reszt� dnia i noc sp�dzili�my w zacisznej kryj�wce. Nast�pnego dnia rano niebo by�o bezchmurne. Vrang uni�s� si� w powietrze i po jakim� czasie wr�ci� z wie�ci�, �e burza ucich�a. Posilili�my si� wi�c i ruszyli�my w dalsz� drog�. Nie napotkali�my ju� skalnych schod�w. Wspinali�my si� po stromych �cianach lub pe�zli�my wzd�u� kraw�dzi. Przez ca�y czas Valmund bada� wzrokiem ska�y nad nami tak uwa�nie, i� jego niepok�j udzieli� si� przynajmniej mnie, chocia� nie wiedzia�am, czego si� obawia�, chyba �e my�la� o lawinach. W po�udnie zatrzymali�my si� na p�ce skalnej szerszej od tych, kt�rymi dot�d szli�my, i przykucn�li�my, by si� napi� i posili�. Valmund poinformowa� nas, �e znajdujemy si� w niewielkiej odleg�o�ci od prze��czy. O�wiadczy� te�, �e za jakie� dwie godziny b�dziemy mieli za sob� najtrudniejszy odcinek podr�y, kiedy zejdziemy w d� zbocza, by jeszcze raz pod��y� na wsch�d. Nieco odpr�eni, zjedli�my podr�ne suchary i napili�my si� orze�wiaj�cego wina z Zielonej Doliny. Przebyli�my prze��cz w wyznaczonym przez Valmunda czasie i schodzili�my ju� w d� �cie�k� znacznie wygodniejsz� ni� poprzednie, kiedy nasz przewodnik kaza� nam si� zatrzyma�. Zbada� w�z�y na ��cz�cej nas linie i da� znak, �e musi je na nowo zawi�za�. Czekali�my w spokoju. Valmund zdj�� podr�n� sakw� i w�a�nie wtedy nadesz�o niebezpiecze�stwo, kt�re przewidzia�. Us�ysza�am tylko huk. Instynktownie cofn�am si�, chc�c uciec - ale nie wiedzia�am przed czym. A p�niej zosta�am porwana, pogrzebana i straci�am przytomno��. By�o bardzo ciemno, zimno i jaki� ci�ar spoczywa� na mnie. Nie mog�am poruszy� ani r�kami, ani nogami, kiedy p�przytomnie pr�bowa�am zrzuci� z siebie owo brzemi�. Tylko g�ow�, szyj� i kawa�ek ramienia mia�am wolne; le�a�am na plecach. Wok� mnie panowa�y ciemno�ci. Co si� sta�o? W jednej chwili stali�my na zboczu nieco poni�ej prze��czy, a w nast�pnej by�am uwi�ziona w tym miejscu. W oszo�omieniu nie mog�am skojarzy� obu tych zdarze�. Spr�bowa�am poruszy� palcami r�ki, kt�r� tylko w cz�ci przygniata�o �nie�ne brzemi�, i okaza�o si�, �e mog� to zrobi�, cho� z wielkim trudem. P�niej chronion� przez r�kawiczk� d�oni� obmaca�am przestrze� wok� g�owy. Uderzy�am bole�nie zdr�twia�� r�k� w jak�� tward� powierzchni�, kt�r� uzna�am za ska��. Nic nie widzia�am w g�stym mroku, mog�am tylko czu� i zmys� dotyku powiedzia� mi bardzo niewiele - �e le�� zanurzona w �niegu, r�k� za�, rami� i g�ow� skrywa szczelina skalna. To mnie uratowa�o przed zmia�d�eniem przez ci�ar przygniataj�cy reszt� mojego cia�a. Nie mog�am si� z tym pogodzi� i w przera�eniu zacz�am gwa�townie odgarnia� �nieg woln� r�k�, zasypuj�c nim twarz. Zrozumia�am, �e post�puj�c tak mog� sprowadzi� na siebie nieszcz�cie, przed kt�rym uchroni�a mnie szczelina skalna. Zacz�am wi�c powoli odgarnia� �nieg w d� cia�a. Spostrzeg�am jednak, �e by�am zbyt dok�adnie zasypana. Moje wysi�ki wcale nie zmniejsza�y przygniataj�cego mnie brzemienia. A� wreszcie wyczerpana, spocona, zaniecha�am daremnego trudu. Le�a�am dysz�c ci�ko i po raz pierwszy usi�owa�am opanowa� strach. To lawina porwa�a nas ze sob� w d� zbocza i zasypa�a nas... mnie. Mo�e teraz rozkopuj� �nieg staraj�c si� mnie odnale��! A mo�e wszystkich... Gwa�townie i zdecydowanie odp�dzi�am t� my�l. Nie odwa�y�am si� przypuszcza�, �e przypadkowe zag��bienie w skale ocali�o tylko mnie. Musz� my�le�, �e inni �yj�. Teraz bardziej ni� kiedykolwiek �a�owa�am utraconej ��czno�ci my�lowej z moimi bra�mi. Odebrano mi j� wraz z talentem Czarownicy, aby ukara� mnie za to, �e przy��czy�am si� do si� Ciemno�ci. A mo�e jednak...? Zamkn�am oczy i spr�bowa�am, jak kiedy�, odszuka� Kyllana i Kemoca, z��czy� si� z nimi w jedn� istot�. Wyda�o mi si� wtedy, �e mam przed oczami zw�j manuskryptu, na kt�rym widniej� wypisane jasno s�owa w nie znanym mi j�zyku; wiedzia�am, �e ich odczytanie mo�e by� dla mnie spraw� �ycia lub �mierci. �ycia lub �mierci... Przypu��my, �e Kyllan, Kemoc i pozostali towarzysze podr�y prze�yli; przypu��my, �e lepiej by by�o dla nich, aby mnie teraz nie znale�li. Lecz w ka�dym z nas tli si� uparcie pragnienie �ycia, kt�re nie pozwala nam podda� si� bez walki. Przedtem my�la�am, �e bez l�ku rzuc� si� w obj�cia �mierci, je�li zajdzie taka potrzeba. Teraz jednak zastanowi�am si�, czy istotnie mog�abym to zrobi�. Pr�bowa�am skupi� uwag� na moich braciach, na potrzebie porozumienia z nimi. Kemoc... je�li mia�am zaw�zi� telepatyczne pasmo, wybra�abym Kemoca, kt�ry zawsze by� ze mn� mocniej zwi�zany. Oczami wyobra�ni ujrza�am jego twarz i ku niemu skierowa�am resztki energii, usi�uj�c do niego dotrze�. Daremnie. Zrobi�o mi si� zimno, ale nie od �niegu, kt�ry wi�zi� moje cia�o. Kemoc... mo�e stara�am si� porozumie� z umar�ym?! Wobec tego pozosta� mi Kyllan. Przywo�a�am w pami�ci twarz mojego starszego brata, szuka�am jego umys�u... Jednak i tym razem nic nie znalaz�am. To utrata Mocy, powiedzia�am sobie, oni �yj�! Udowodni� to, musz� to udowodni�! - wi�c r�wnie intensywnie pomy�la�am o Valmundzie, albo przynajmniej tak� mia�am nadziej�, a p�niej o Raknarze. I nic. Vrang! Na pewno si� uratowa�! Po raz pierwszy zab�ys�a mi iskierka nadziei. Czemu nie pr�bowa�am porozumie� si� z Vrangiem? Lecz ta istota mia�a inny system m�zgowy: czy uda mi si� nawi�za� z nim ��czno��, skoro nie powiod�o mi si� z lud�mi? Zacz�am szuka� Vranga tak jak wcze�niej tamtych. Mia�am przed oczami obraz czerwonej g�owy ko�ysz�cej si� nad tu�owiem poro�ni�tym szaroniebieskimi pi�rami. A p�niej... dotkn�am! Znalaz�am telepatyczne pasmo, kt�re nie by�o ludzkie; Vrang... To musi by� znajomy Vrang! Zawo�a�am g�o�no i og�uszy� mnie d�wi�k w�asnego g�osu w chroni�cej mnie niewielkiej szczelinie. Vrang! Nie zdo�a�am jednak utrzyma� si� w tym pa�mie do statecznie d�ugo, �eby nada� jak�� konkretn� wiadomo��. Wci�� falowa�o w d� i w g�r�, tak �e dotyka�am go my�low� sond� tylko od czasu do czasu. Stawa�o si� coraz silniejsze. Nie w�tpi�am ju�, �e Vrang szuka� nas gdzie� w pobli�u. Podwoi�am wysi�ki, aby przekaza� zrozumia�e pos�anie. Falowanie pasma komunikacyjnego pocz�tkowo mnie zirytowa�o, a p�niej przerazi�o. Przecie� kiedy dotr� do umys�u tej inteligentnej istoty, ta z pewno�ci� postara si� mnie umiejscowi�. Lecz jak dot�d Vrang tego nie zrobi�. Mo�e tylko ja mam �wiadomo�� kontaktu? Czy uda mi si� zaprowadzi� Vranga do miejsca, gdzie si� znajduj�? I jak d�ugo jeszcze zdo�am utrzyma� telepatyczn� wi�? Dysza�am ci�ko. Po raz pierwszy zda�am sobie spraw�, �e mam trudno�ci z oddychaniem. Czy zrzuci�am na siebie za du�o �niegu, kiedy pr�bowa�am si� uwolni�? A mo�e ta skalna szczelina zawiera�a ograniczon� ilo�� powietrza i jego zapasy zacz�y si� ju� wyczerpywa�? Vrang! Obraz w moim umy�le znik� i inny zaj�� jego miejsce. A widok tego stworu tak mnie zaskoczy�, �e straci�am kontakt z umys�em Vranga. Nie zobaczy�am ptakojaszczura, lecz poro�ni�te sier�ci� stworzenie o d�ugim pysku i ostrych uszach, szare lub bia�e jak �nieg wok� mnie, z pod�u�nymi oczami o barwie bursztynu. Wilko�ak! Zgotowa�am sobie gorszy los ni� �mier� pod zwa�ami �niegu. Lepiej udusi� si� tutaj, ni� �eby uwolni� mnie stw�r lub stwory, kt�re mnie teraz szukaj �! Ca�� si�� woli zmusi�am si� do czego� w rodzaju snu, zatarcia aktywno�ci umys�u, stara�am si� by� niczym, nie my�le�, nie wzywa�. Nawet za cen� �mierci nie chcia�am dopu�ci�, by znalaz�y mnie Wilko�aki. Tak dobrze mi posz�o, a mo�e powietrze sta�o si� tak ci�kie, �e pogr��y�am si� w upragnionym mroku. Lecz nie dane mi by�o wtedy umrze�. Poczu�am na twarzy pr�d powietrza. Moje cia�o, zdradziwszy mnie, zareagowa�o. Nie chcia�am jednak otworzy� oczu. Je�eli mnie uwolni�, istnia�a szansa, nik�a szansa, �e uwierz�, i� odkopali zw�oki i zostawi� mnie. Bardzo nik�a szansa, ale tylko ona mi pozosta�a po utracie Mocy. P�niej, blisko, za blisko, rozleg�o si� ujadanie. By� to jaki� po�redni d�wi�k mi�dzy wyciem a szczekaniem. Us�ysza�am w�szenie, poczu�am ostry zwierz�cy od�r. Co� chwyci�o za kaftan tu� przy szyi i pocz�o mnie ci�gn��, Stara�am si� udawa� bezw�adn�, martw�. Nieznany stw�r pu�ci� mnie. Zn�w poczu�am, �e obw�chuje mi twarz. Czy wiedzia�, �e �yj�? Obawia�am si�, �e tak. Wyda�o mi si�, �e w oddali co� si� porusza�o. Czy mog� mie� nadziej� - czy zdo�am uciec? Z trudem unios�am powieki i blask porazi� mi oczy. Za d�ugo przebywa�am w mroku. By�o to �wiat�o s�oneczne i przez pewien czas nie mog�am si� do niego przyzwyczai�. A p�niej jaki� kszta�t znalaz� si� w moim polu widzenia. Nie mia�am cienia w�tpliwo�ci, �e odkopa� mnie Wilko�ak. Dopiero po d�u�szej chwili zauwa�y�am, �e wprawdzie przycupni�ta obok mnie istota nieco przypomina�a kszta�tem wilko�aka, lecz by�a zwierz�ciem. Nie mia�a szarej sier�ci, ale kremowobia��, a jej uszy, cztery mocne �apy i d�uga pr�ga sier�ci ci�gn�ca si� wzd�u� kr�gos�upa a� po koniuszek ogona po�yskiwa�y br�zem. Najbardziej zaskoczy� mnie widok obro�y na szyi zwierz�cia, szerokiej, rzucaj�cej barwne refleksy, jak gdyby ozdobiono j� drogimi kamieniami. Kiedy tak si� przygl�da�am, zwierz� siad�o odwr�ciwszy nieco g�ow�, zdaj�c si� na kogo� czeka�. Rozwar�o lekko pysk i widzia�am d�ugie k�y i czerwony j�zyk. Odkopa�o mnie zwierz�, a nie cz�owiek-wilk. Zwierz�, kt�re s�u�y�o ludziom, gdy� w przeciwnym razie nie nosi�oby obro�y. Uspokoi�am si� troch�. Jednak w Escore nie wolno uzna� czego� za nieszkodliwe tylko z tej racji, �e jest zwyczajne i dobrze znane. Je�li chce si� prze�y�, trzeba mie� si� na baczno�ci. Powoli, bardzo powoli odwr�ci�am g�ow�. Zobaczy�am g�r� �niegu, nie tyle pozosta�o�� lawiny, ile zasp� usypani przez zwierze. kt�re mnie nr�knr,akn R~~k dzie�, nie wiedzia�am jednak, czy ten sam, w kt�rym przebyli�my prze��cz. W jaki� spos�b odgad�am, �e tak nie by�o. S�o�ce jasno �wieci�o, tak jasno, �e a� rozbola�y mnie oczy i odruchowo je zamkn�am. Nie dojrza�am �lad�w, kt�re by �wiadczy�y, �e wykopano ze zwa��w �niegu kogo� jeszcze pr�cz mnie. A teraz, kiedy zamierza�am zmusi� si� do ponownego otwarcia oczu, us�ysza�am, �e zwierz� jeszcze raz zanios�o si� ujadaniem wzywaj�c (by�am pewna, �e wzywa�o) swego pana lub towarzysza. Tym razem odpowiedzia� mu przeci�g�y gwizd, na kt�ry pies zareagowa� seri� ostrych szczekni��. Odwr�ci� teraz ode mnie g�ow�. Resztk� si� odepchn�am si� od ziemi. Chcia�am spotka� si� z nieznajomym stoj�c. O ile zdo�am powsta�. Pies jakby nie zauwa�a� moich wysi�k�w. Odbieg� ode mnie, rozrzucaj�c na wszystkie strony wilgotny �nieg. Ukl�k�am tak szybko, jak tylko mog�am, a p�niej niepewnie wsta�am, boj�c si� zrobi� nawet krok, �eby zn�w nie upa��. Pies, nie ogl�daj�c si�, nadal brn�� w �niegu. Teraz! Balansuj�c ostro�nie, odwr�ci�am si� powoli, bardzo powoli, szukaj�c jakiego� �ladu, kt�ry by �wiadczy�, �e nie tylko ja ocala�am. A p�niej chwiejnym krokiem podesz�am do bia�ego kopca, osun�am si� na kolana i zacz�am odgarnia� i rozkopywa� �nieg, aby odnale�� sakw�, kt�r� Valmund zdj�� na kilka chwil przed katastrof�. My�l�, �e si� wtedy rozp�aka�am, �zy przes�oni�y mi oczy. Pozosta�am tak na kolanach, nie maj�c si� wsta�. Opar�am r�ce o sakw�, jak gdyby by�a kotwic�, jedynym bezpiecznym miejscem w �wiecie, kt�ry oszala�. I w takiej pozie znale�li mnie pies i jego pan. Zwierz� warkn�o, lecz nie mia�abym do�� si�, �eby podnie�� bro�, nawet gdyby znajdowa�a si� w sakwie. Popatrzy�am za�zawionymi oczami na m�czyzn� brn�cego przez si�gaj�cy mu do kolan �nieg. Mia� ludzkie cia�o. Przynajmniej nie odnalaz� mnie jeden z potwor�w gnie�d��cych si� w ciemnych zak�tkach Escore. Jego rysy nie wskazywa�y na przynale�no�� do Starej Rasy. Ubrany by� w futrzany str�j, jakiego jeszcze nigdy nie widzia�am. Szeroki, wysadzany drogimi kamieniami pas przytrzymywa� obszern� tunik�. Kaptur ozdobiony na brzegu w�skim paskiem futra o d�ugim zielonkawym w�osie zsun�� mu si� z g�owy, ods�aniaj�c jego w�asne rude w�osy. Brwi i rz�sy mia� czarne, a sk�r� ciemnobr�zow�. Barwa w�os�w tak nie pasowa�a do jego wygl�du, �e mog�abym uwierzy�, i� nosi peruk�. Nieznajomy mia� twarz szerok�, nie pod�u�n� i szczup�� jak ludzie ze Starej Rasy, p�aski nos o bardzo szerokich nozdrzach i grube wargi. Teraz przem�wi� wypowiadaj�c kilka niezrozumia�ych s��w, z kt�rych tylko nieliczne przypomina�y mow� mieszka�c�w Zielonej Doliny, nieco inn� od tej, kt�r� pos�ugiwali�my si� w Estcarpie. - Oni... - Pochyli�am si� do przodu, przenosz�c ci�ar cia�a na r�ce wpijaj�ce si� w sakw� Valmunda. - Pomocy... znajd�... tamtych. - U�y�am prostych s��w, rozdzielaj�c je. Mia�am nadziej�, �e mnie zrozumie. Lecz nieznajomy sta� z wyci�gni�t� w stron� psa r�k�, jakby chcia� go powstrzyma�. Kiedy tak stali obok siebie, mog�am nale�ycie oceni�, jak wielkie by�o zwierz�. - Tamci! - powt�rzy�am. Musia� mnie zrozumie�. Je�li ja prze�y�am, oni tak�e mogli ocale�. Wtedy przypomnia�am sobie o ��cz�cej nas linie i po omacku pr�bowa�am j� odnale��. Na pewno zaprowadzi do Kemoca, kt�ry szed� przede mn�. Nie znalaz�am jednak nic poza dziur� w kaftanie w miejscu, gdzie ogromna si�a wyrwa�a hak. - Tamci! - wrzasn�am. Poczo�ga�am si� do zwa��w �niegu, mi�dzy kt�rymi wystawa�y ska�y teraz ods�oni�te przez lawin�. Zacz�am kopa� maj�c nadziej�, �e nieznajomy, kt�ry najwyra�niej nie rozumia�, co do niego m�wi�am, p�jdzie za moim przyk�adem. Ostre szarpni�cie omal nie przewr�ci�o mnie zn�w na plecy. Pies wbi� z�by w m�j kaftan na ramieniu i zacz�� mnie ci�gn�� do swego pana. W owej chwili nie mia�am do�� si�, �eby stawi� op�r. M�czyzna ani nie zbli�y� si� do mnie, ani nie pom�g� zwierz�ciu. Nie odezwa� si� te�, tylko sta� bez ruchu przygl�daj�c si�, jakby jego ingerencja nie by�a potrzebna. Pies warkn��. Nie obroni�abym si� przed nim, nawet gdybym mia�a bro�. Ostatnie szarpni�cie i przewr�ci�am si� na bok z dala od miejsca, gdzie pr�bowa�am kopa� w�r�d pozosta�o�ci lawiny. Zn�w zabrzmia� przeci�g�y gwizd. Odpowiedzia�o nam dalekie ujadanie. Stoj�cy obok i warcz�cy g�ucho pies nie zareagowa�. P�niej nieznajomy m�czyzna podszed� do mnie. Nie dotkn�� jednak, tylko sta� i na co� czeka�. Wreszcie zbli�y�y si� ko�ciane sanie ci�gni�te przez dwa psy w obro�ach, do kt�rych przymocowano grube rzemienie. Pies, kt�ry mnie odnalaz�, przesta� warcze� i skierowa� si� ku saniom. Zatrzyma� si� przed par� ps�w, jakby czeka�, a� i jego si� zaprz�gnie. Nast�pnie jego pan chwyci� mnie mocno za rami�, ci�gn�c z ogromn� si��, i postawi� na nogi. Pr�bowa�am si� uwolni�. - Nie! Tamci - powiedzia�am mu prosto w twarz. Znajd� - innych. Zobaczy�am, �e podni�s� r�k�, lecz zdumienie mnie nie opuszcza�o, nawet gdy r�ka zbli�y�a si� do mojej szcz�ki. Poczu�am straszny b�l i straci�am przytomno��. Rozdzia� III Bola�o mnie ca�e cia�o. Co jaki� czas odczuwa�am wstrz�sy i wtedy g�uchy b�l zamienia� si� w prawdziwe m�czarnie. Le�a�am na jakiej� ko�ysz�cej si�, przechylaj�cej powierzchni, kt�ra nigdy nie sta�a spokojnie, lecz swoim ci�g�ym ruchem powi�ksza�a m�j b�l. Otworzy�am oczy. Przede mn�, po �niegu iskrz�cym si� w promieniach S�o�ca i powoduj�cym �zawienie, bieg�y trzy psy. Le�a�am na ci�gni�tych przez nie saniach. Chcia�am usi���, ale przekona�am si�, �e mia�am zwi�zane r�ce i nogi, a ca�e cia�o pr�cz tego kr�powa� sk�rzany kaftan przywi�zany do sa�. By� mo�e ten kaftan mia� ogrzewa� mnie i strzec przed wypadni�ciem z sa�, ale w�wczas widzia�am w nim tylko przeszkod� dziel�c� mnie od wolno�ci. Estcarpia�skie sanie by�y znacznie ci�sze i ci�gn�y je konie. Do tych zaprz�ono psy i mkn�y z fantastyczn� szybko�ci�. I jeszcze jedno: podr�owali�my w ciszy. Nie pobrz�kiwa�a uprz��, nie dzwoni�y dzwoneczki, kt�re u nas zawieszano na uprz�y i na saniach. By�o co� przera�aj�cego w tym bezd�wi�cznym locie. Z wolna powraca�a mi jasno�� my�li. B�l skoncentrowa� si� w mojej g�owie i to, w po��czeniu z szokiem wywo�anym lawin�, bardzo utrudnia�o mi jakiekolwiek planowanie. Walczy�am z wi�zami raczej instynktownie ni� z rozmys�em. Wreszcie przesta�am si� szamota�. Przymru�ywszy oczy, gdy� razi� mnie blask s�o�ca, znosz�c cierpliwie b�l i niewygodn� pozycj�, zacz�am si� zastanawia� nad tym, co si� sta�o. Pami�ta�am wszystko do chwili, kiedy uderzy� mnie nieznajomy m�czyzna. Zrozumia�am, �e nie potraktowa� mnie, jak uratowan� z katastrofy kobiet� z innego plemienia, lecz jako brank�, i �e jechali�my do jego domu lub obozu. Ca�a moja wiedza o Escore, a zdawa�am sobie spraw�, �e wiem niewiele, wywodzi�a si� z niejasnych pog�osek i legend (albowiem nawet mieszka�cy Zielonej Doliny nie oddalali si� zbytnio od swej siedziby). Nigdy jednak nie s�ysza�am ani o takich ludziach, ani o takich psach. Nie widzia�am teraz m�czyzny, kt�ry mnie pojma�, ale dosz�am do wniosku, �e musia� siedzie� w tyle sa�. A mo�e dla pewno�ci wys�a� mnie pod opiek� czworono�nych s�ug, sam za� wr�ci�, by szuka� innych rozbitk�w. Innych rozbitk�w! Wci�gn�am g��boko powietrze do p�uc, i to tak�e sprawi�o mi b�l. Kyllan... Kemoc... Jak ton�cy brzytwy uchwyci�am si� tej ostatniej nadziei: nasz� tr�jk� ��czy�a tak silna wi�, �e �adne z nas nie mog�o odej�� z tego �wiata bez wiedzy pozosta�ych. Chocia� utraci�am dar w�adania Moc�, tak bardzo pragn�am odnale�� braci, �e nie wierzy�am w ich �mier�. A je�li �yli... Znowu zacz�am szamota� si� w wi�zach. Nadaremnie. W pewnej chwili tak mocno uderzy�am g�ow� o obudow� sa�, �e o ma�o nie zemdla�am z b�lu. Teraz... teraz musz� pokona� strach, musz� odzyska� zimn� krew i przytomno�� umys�u. W�r�d M�drych Kobiet podlega�am tak surowej dyscyplinie, jakiej nie wymaga si� nawet od �o�nierzy. Si�gn�am teraz po resztki tej dyscypliny, by sta�a si� dla mnie tarcz�. Nie zdo�am przyj�� braciom z pomoc�, kt�rej mo�e potrzebuj�, je�eli nie odzyskam wolno�ci. Jako krn�brna branka, wymagaj�ca przez ca�y czas nadzoru, zniwecz� wszelkie szanse na sukces. Bardzo ma�o wiedzia�am o m�czy�nie, kt�ry mnie pojma�, i o roli, jak� powinnam odegra�, �eby go przechytrzy�. Musz� udawa� zastraszon� kobiet�, kt�r� si�� zmusi� do pos�usze�stwa. B�dzie to niezmiernie trudne dla kobiety ze Starej Rasy, a zw�aszcza dla mieszkanki Estcarpu, gdzie Czarownice od dawna uwa�a�y si� za co� lepszego od m�czyzn. Musz� wydawa� si� s�absza i bardziej uleg�a, ni� jestem naprawd�. Le�a�am wi�c bez ruchu w saniach, obserwuj�c psy i staraj�c si� skupi� my�li. Gdybym tak jak niegdy� mog�a odwo�a� si� do Mocy, odzyska�abym wolno�� tu� po przebudzeniu, nie w�tpi�am bowiem, �e zdo�a�abym podporz�dkowa� sobie zar�wno psy, jak i ich pana. Czu�am si� jak zdrowy cz�owiek, kt�ry nagle spostrzeg�, i� jest kalek�, a czeka go d�uga i niebezpieczna droga. Psy zatrzymywa�y si� dwukrotnie i siada�y na �niegu, dysz�c ci�ko. Kiedy zrobi�y to po raz drugi, ich pan zbli�y� si�, �eby mi si� przyjrze�. Ostrzeg� mnie skrzyp �niegu pod jego stopami. Zamkn�am wi�c oczy udaj�c, najlepiej jak potrafi�am, zupe�n� utrat� przytomno�ci. O�mieli�am si� rozejrze� dopiero wtedy, gdy psy ruszy�y w dalsz� drog�. Dostrzeg�am wtedy na �niegu �lady innych sa�. Zbli�ali�my si� do celu. Teraz bardziej ni� kiedykolwiek musia�am si� skupi� na roli, jak� zamierza�am odegra� - roli przera�onej branki. Im d�u�ej zdo�am udawa� nieprzytomn�, tym wi�cej dowiem si� o tych ludziach. Z licznych �lad�w wywnioskowa�am, i� m�czyzna, kt�ry mnie pojma�, nie by� sam, lecz mia� wielu towarzyszy. Psy zbieg�y po zboczu w dolin�, gdzie ciemne sylwetki drzew ostro odcina�y si� na tle bieli �niegu, chocia� s�o�ce ju� zasz�o, pozostawiwszy na niebie kilka jasnych smug. Schronienie, do kt�rego zmierzali�my, ukryte by�o w�r�d drzew; dostrzeg�am te� p�omienie kilku ognisk. Z oddali dobieg�o mnie wycie, na kt�re dono�nie odpowiedzia�y psy ci�gn�ce sanie ze mn�. Patrz�c spod przymru�onych powiek zorientowa�am si�, �e by� to ob�z, a nie sta�a siedziba, jak u mieszka�c�w Zielonej Doliny. Wprawdzie mi�dz