2363
Szczegóły |
Tytuł |
2363 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2363 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2363 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2363 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Margit Sandemo
Saga o czarnoksi�niku tom 7
Bezbronni
(Prze�o�y�a Anna Marciniak�wna)
Streszczenie
Po dwunastu pi�knych, spokojnych latach islandzki czarnoksi�nik M�ri i jego norweska �ona Tiril na nowo podj�li walk� z bardzo starym i z�ym zakonem rycerskim, kt�ry ich prze�ladowa�. Tym razem Tiril i M�ri zabrali ze sob� w podr� do dawnej siedziby Zakonu swego przyjaciela Erlinga.
Nasza tr�jka nie wie, o co w ca�ej sprawie chodzi, ani jakie si�y popieraj� Zakon �wi�tego S�o�ca, z drugiej jednak strony ma ona nad Zakonem wielk� przewag�. Przede wszystkim dzi�ki powi�zaniom M�riego ze �wiatem duch�w.
By przerwa� nareszcie prze�ladowania Tiril i jej matki, ksi�nej Theresy, troje przyjaci� musi dotrze� do samego �r�d�a z�a. �lady wiod� do ruin bardzo starego zamku w Szwajcarii. Ale prze�ladowcy znowu uderzaj�. Udaje im si� pochwyci� Tiril i uprowadzi� j�. M�ri zostaje pchni�ty mieczem, Erling za� zrzucony z potwornie wysokiej ska�y, ale duchy, przyjaciele M�riego, ratuj� mu �ycie i odprowadzaj� do Theresenhof.
M�ri nie �yje. Jedyn� istot�, kt�ra mog�aby, by� mo�e, go uratowa�, jest jego dwunastoletni syn Dolg. To wyj�tkowy ch�opiec, najzupe�niej niepodobny do normalnych ludzi. Wraz ze swym pot�nym opiekunem, Cieniem, wyrusza w niebezpieczn� drog�. Udaje mu si� odnale�� jeden z trzech ogromnych szlachetnych kamieni, o kt�rych jest mowa w prastarych pismach Zakonu �wi�tego S�o�ca. Mo�e ten kamie� zdo�a wydosta� M�riego z krainy zimnych cieni - je�li tylko ch�opiec zd��y na czas. Tymczasem ch�opi z pobliskiej wioski znale�li martwe cia�o M�riego i postanowili urz�dzi� mu pogrzeb.
Ksi�na Theresa r�wnie� dzia�a na w�asn� r�k�. Udaje jej si� wy��czy� z gry swego dawnego ukochanego, ojca Tiril. Jest on teraz biskupem, cz�onkiem rycerskiego zakonu oraz bratankiem wielkiego mistrza Zakonu, kardyna�a von Grabena.
Kardyna� pos�uguje si� magiczn� sztuk� dla pokonania Erlinga i Dolga, id�cych na ratunek M�riemu. Dolgowi udaje si� unieszkodliwi� dwie wys�ane przez kardyna�a istoty, ale nic jeszcze nie wie o istnieniu trzeciej...
CZʌ� PIERWSZA
KRAINA ZIMNYCH CIENI
Rozdzia� 1
Ksi�na Theresa sta�a przy oknie w Theresenhof i wzdycha�a zrezygnowana. Jakie� to by�o podniecaj�ce podj�� dzia�ania na w�asn� r�k� i zobaczy� biskupa Engelberta oraz kardyna�a von Grabena, jak wij� si� przygwo�d�eni jej oskar�eniami. Widzie� Engelberta, kt�ry rani� j� bole�nie przez tyle lat, upokorzonego, odartego z godno�ci, nazwanego publicznie pospolitym z�odziejaszkiem. A poza tym dokona�a wielkiego czynu: zdo�a�a zmusi� ich, by jej powiedzieli, gdzie przetrzymuj� Tiril. Teraz jednak Theresa wr�ci�a do codzienno�ci, znowu trwa�a w l�ku i niepokoju o najbli�szych, a na dodatek nie mia�a komu opowiedzie� o swojej triumfalnej wyprawie do Heiligenblut. Theresa nie cierpia�a tego, �e to akurat ona w ich ma�ym gronie musi reprezentowa� przyziemno��. Owszem, Erling by� taki sam, r�wnie� nie mia� �adnych powi�za� ze �wiatem duch�w, ale jemu wolno by�o uczestniczy� w niezwyk�ych przygodach. Nie musia� jak ona siedzie� i umiera� ze strachu, nie maj�c poj�cia, co si� dzieje z nieobecnymi, jego zadania nie ogranicza�y si� tylko do decyzji, czy dom potrzebuje nowych prze�cierade� ani jakie dania poda� na obiad go�ciom.
Ale kto� musia� przecie� wzi�� odpowiedzialno�� za dwoje pozosta�ych w domu dzieci, Taran i Villemanna, a tego akurat zadania ksi�na podj�a si� ch�tnie.
Cho� cudownie by�oby towarzyszy� Erlingowi i Dolgowi, m�c im pomaga� w drodze. Mia�a przecie� zaledwie pi��dziesi�t lat. Dlaczego traktuj� j� niczym starsz� pani�?
No, w tym przypadku to pewnie nie o wiek chodzi�o. Okazywano po prostu respekt damie wysokiego rodu, a przy tym babci i w og�le osobie godnej szacunku.
Dziesi�cioletnia Taran wbieg�a do pokoju rozgor�czkowana, z wypiekami na twarzy. Tu� za ni� ukaza� si� Villemann.
- Babciu - zacz�a Taran. - Czy babcia pozwoli, �e co� powiem?
- O m�j Bo�e - roze�mia�a si� Theresa. - Od kiedy to sta�a� si� taka grzeczna? Tego typu uprzejmych zda� starali�my si� nauczy� ci� wiele lat temu, ale bez skutku. Bardzo �adnie to powiedzia�a�, Taran. I, oczywi�cie, masz moje pozwolenie.
Dziewczynka by�a niezwykle przej�ta.
- Babciu! Ja odkry�am, czym jest szcz�cie!
- Naprawd�? - wykrzykn�a Theresa ze �miechem. - No to nie�le, bo chyba dotychczas nikt tak naprawd� nie potrafi� wyja�ni� s�owami, czym w istocie szcz�cie jest.
- No, a babcia jak my�li, czym ono jest?
To dwoje norweskich szczerych oczu, poczucie bezpiecze�stwa u boku szlachetnego cz�owieka...
Nie, co to za rojenia akurat w tej chwili...
- C� - rzek�a z bij�cym mocniej od tych zakazanych my�li sercem. W ko�cu jednak zdo�a�a je od siebie odp�dzi�. - C�, ja w�a�ciwie nie wiem, moje dziecko. Szcz�cie to nie jest jaki� trwa�y stan. Raczej kr�tkie, ale za to bardzo intensywne chwile. B�yski rado�ci. Takie, kiedy chce si� g�o�no krzycze�. Ale co ty odkry�a�?
Taran patrzy�a na ni� oddychaj�c szybciej, ale zanim zd��y�a co� powiedzie�, uprzedzi� j� Villemann.
- Ja my�l�, �e szcz�cie to jest, kiedy cz�owiek wieczorem przed za�ni�ciem jest zadowolony z dnia, kt�ry min�� - o�wiadczy� swoim. najg��bszym, "doros�ym" g�osem.
- Bardzo pi�knie to uj��e�, Villemannie - rzek�a Theresa z powag�. - Chyba nigdy nie s�ysza�am bardziej odpowiedniego okre�lenia szcz�cia.
Ch�opiec rozpromieni� si�, u�miechni�ty od ucha do ucha, pokra�nia� z zadowolenia. Cz�owieka przepe�nia rado��, kiedy patrzy na to dziecko, pomy�la�a Theresa.
- No, a ty, Taran? Co ty chcia�a� powiedzie�? - zwr�ci�a si� do wnuczki, kt�ra z niecierpliwo�ci� przest�powa�a z nogi na nog�.
- Ja te� wymy�li�am co� bardzo pi�knego i chcia�am, �eby w�a�nie babcia to us�ysza�a.
- No to s�ucham ci�.
Jaka to si� robi �adna dziewczynka, stwierdzi�a przy tym. Za jaki� czas unieszcz�liwi wiele ch�opi�cych serc.
Taran wyrecytowa�a g�osem �ami�cym si� z dumy:
- Najbli�sza kuzynka szcz�cia ma na imi� ulga.
Theresa odczeka�a chwil�, by s�owa przebrzmia�y. "Najbli�sza kuzynka szcz�cia ma na imi� ulga..."
- Cudownie, Taran! Naprawd� ulga to najintensywniejsza forma szcz�cia.
- Tak! - potwierdzi�a Taran z promiennym wzrokiem. - Bo przecie� byli�cie wszyscy tacy szcz�liwi, kiedy my z Dolgiem i z Villemannem wr�cili�my z tej naszej strasznej wyprawy.
Wszyscy troje wiedzieli, �e teraz dziewczynka troch� przesadza. Tylko Dolg w czasie tej wyprawy prze�ywa� straszne chwile. Reszta spa�a spokojnie przez ca�� noc.
- Masz racj� - przyzna�a jednak Theresa. - A pomy�lcie, jakiej ulgi wszyscy doznamy, kiedy tata i mama, i Erling znowu b�d� w domu!
Och, c� za g�upstwa wygaduj�, skarci�a si� w my�li. Nie powinnam przypomina� malcom o nieszcz�ciu rodzic�w. Doda�a wi�c pospiesznie:
- A poza tym istnieje wiele r�nych form ulgi, prze�ywamy to niemal codziennie. Na przyk�ad, kiedy znajdziemy rzecz, kt�rej nam bardzo brakowa�o. Albo wykonamy bardzo trudne zadanie.
- Albo jak si� w ko�cu dotrze do toalety, kiedy si�, cz�owiekowi bardzo chce - paln�� Villemann.
- Villemann! - pisn�a Taran oburzona. - Czy ty zawsze wszystko musisz popsu�?
Theresa nie chcia�a zawstydza� ch�opca.
- To przecie� naprawd� tak jest, Villemann. Widzieli�cie wielokrotnie Nera, kiedy zrobi�, co trzeba. Biega wtedy w k�ko jak szalony, �e mu nareszcie ul�y�o.
- No, ja m�wi� wtedy, �e on ta�czy wielki taniec zwyci�stwa! - zawo�a� Villemann. I zaraz spowa�nia�. - Och, babciu, jak ja okropnie t�skni� za Nerem.
- Ja te� - potwierdzi�a Taran. - A za mam� i tat� je- bardziej. Czy nie mogliby�my spr�bowa� ich odnale��?
- Naprawd� bardzo bym tego pragn�a - powiedzia�a Theresa z westchnieniem. - Ale kto� przecie� musi by� w domu, gdyby na przyk�ad mama Tiril nagle wr�ci�a.
Dzieci rozumia�y sytuacj�.
- A co b�dzie z tymi rzeczami na schodach werandy? Dlaczego nie wolno nam ich rusza�? - zapyta�a Taran.
- Dobrze wiesz, dlaczego - odpar� Villemann ostro. - Dlatego, �e je�li ich dotkniemy, to umrzemy!
- Nie, bo kucharka powiedzia�a, �e tam straszy.
- My naprawd� nic pewnego nie wiemy - westchn�a Theresa. - Poza tym, �e te kamienne tablice s� �miertelnie niebezpieczne.
- A czy ci sympatyczni �o�nierze jeszcze do nas przyjad�? - zapyta�a znowu Taran z w�a�ciw� jej zmienno�ci� zainteresowa�.
- To mo�liwe - odpar�a Theresa. - W ka�dym razie obiecali, �e kiedy wyruszymy na poszukiwanie Tiril, oni pojad� z nami. Zreszt� wtedy to ja te� na pewno pojad�, bo to ja odkry�am, gdzie si� Tiril znajduje.
- I my. z tob�, babciu! - zawo�a� Villemann. - My z tob�!
Och, dzieci, znowu b�d� musia�a was rozczarowa�, pomy�la�a ksi�na. Nie mia�a jednak do�� si�, by im to powiedzie�, wi�c milcza�a.
- Najpierw powinni�my odnale�� waszego tat� - rzek�a po chwili, by odwie�� ich my�li od wspomnie� o matce. - Och, �eby� ju� oni wszyscy wr�cili do domu. Tata i Nero, i... wuj Erling, a tak�e inni, kt�rzy z nimi poszli.
M�j Bo�e, a� tyle wysi�ku potrzeba, by wym�wi� imi� Erlinga? I to tylko dlatego, �e tak strasznie pragnie je wymawia�, ale boi si�, �e inni us�ysz� podniecenie w jej g�osie, zobacz� jej promienny wzrok...
Pospiesznie zaj�a si� jakimi� codziennymi sprawami tak, by dzieci nie zacz�y znowu rozpytywa� o M�riego.
Nie bardzo zdawa�a sobie spraw� z tego, ile naprawd� malcy wiedz�. Nie wierzy�a, �e my�l�, i� ich ukochany tatu�, ich wz�r we wszystkim, a poza tym "najwi�kszy czarnoksi�nik na �wiecie", nie �yje. Zreszt� oboje sobie chyba zdawali spraw� z tego, �e tak w�a�nie jest, tylko byli absolutnie przekonani, �e starszy brat, Dolg, potrafi go przywr�ci� do �ycia. Ich wiara w magiczne zdolno�ci Dolga by�a niez�omna.
I dlatego ani si� nie bali, ani nie byli pogr��eni w rozpaczy. Za co Theresa szczerze dzi�kowa�a losowi.
Wystarczaj�co dokucza�y jej w�asne obawy i l�ki.
M�ri...
Czy jeszcze kiedy� go zobacz�?
Tyle si� mia� przeciwko sobie.
Czy zdarzy�o si� kiedy�, �e kto� powr�ci� z tamtego �wiata?
Czy te�, �ci�lej bior�c, z przedsionka �mierci. Sam M�ri m�wi� przecie�, �e to si� nazywa kraina zimnych cieni, miejsce, do kt�rego trafiaj� ci, kt�rzy zostawili na ziemi jakie� nie za�atwione sprawy. M�riemu powiedzia�y o tym duchy. Tam odsy�ano tych, kt�rzy w�tpili - i dlatego po �mierci stawali si� upiorami - albo tych, kt�rzy...
Nie, Theresa nie pami�ta�a dok�adnie, jak to by�o, s�owa M�riego powodowa�y wstrz�s w sercu szczerze wierz�cej katoliczki, jak� by�a.
�wi�ta Mario, Matko Bo�a, m�dl si� za nami, powtarza�a w duchu, staraj�c si� jednocze�nie pokaza� nieuwa�nej Taran, jak si� szyje �ciegiem petit point.
�wi�ta Matko, ja wiem, �e M�ri nie jest katolikiem, ale sp�jrz �askawie i na niego.
Rozdzia� 2
Rzeczywiste wydarzenie, czyli to, co by�o wida� z zewn�trz tamtego strasznego dnia przy skale Graben, kiedy ludzie kardyna�a napadli na tr�jk� przyjaci�, sprowadza�o si� do tego, �e M�ri zosta� na wylot przeszyty mieczem.
Tiril zd��y�a to zobaczy� w ostatnim momencie, zanim napastnicy j� uprowadzili. Spostrzeg� to r�wnie� Erling w chwili, gdy zepchni�to go z kraw�dzi ska�y , w przera�liwie g��bok� otch�a�.
Nikt jednak nie widzia� walki M�riego ze �mierci�. Dokonywa�a si� ona w nim samym, w jego duszy, i, oczywi�cie, r�wnie� w jego ciele.
M�ri widzia�, jak Erling spada ze ska�y, co musia�o oznacza� �mier�, ale nic nie wiedzia� o cudownym ocaleniu przyjaciela.
Widzia� te�, �e jego ukochana Tiril zosta�a uprowadzona przez ordynarnych rzezimieszk�w. My�la� w tej chwili o tr�jce swoich dzieci, kt�re traci�y oboje rodzic�w, zostawa�y na �wiecie same i bezbronne.
Dlaczego bardziej stanowczo nie ostrzega� o niebezpiecze�stwie, kt�re wyczuwa�? Dlaczego nie zmusi� �ony i przyjaciela, by zawr�cili i nie wchodzili na z�� ska�� z ruinami zamku Graben? Powinien by� nawet u�y� si�y, powinien przekaza� im dr�cz�cy go l�k, zmusi�, by porzucili plan penetracji ruin.
Teraz ju� by�o za p�no. Wszystko stracone.
M�ri, czarnoksi�nik z Islandii, wiedzia�, �e jego ostatnia godzina nadesz�a. Nikt nie by�by w stanie prze�y� takiego ci�cia mieczem, zw�aszcza ze ostrze przesz�o na wylot, naruszaj�c wszystkie organy wewn�trzne.
M�ri wiedzia�, �e Erling nie ma znaczenia dla kardyna�a i jego ludzi. Str�cili go po prostu ze ska�y, �eby si� go pozby�. Wiedzia� tak�e, i� Tiril b�d� si� starali wzi�� �ywcem, by wydoby� z niej wszystko, co wie, nawet gdyby przysz�o ucieka� si� do tortur.
Ale jego, czarnoksi�nika, wszyscy tamci si� bali. Ju� dawniej mieli okazj� posmakowa� jego magicznej sztuki, co z pewno�ci� znaj�cego si� na czarach kardyna�a przera�a�o. M�ri musi umrze�, dla niego nie b�dzie mi�osierdzia.
Dlatego ludzie kardyna�a dzia�ali z tak� bezwzgl�dno�ci�.
Kiedy �wiat wok� bardzo szybko pogr��a� si� w mroku i �mier� ogarnia�a cia�o M�riego, prze�y� to, co wielu innych prze�ywa w ostatniej godzinie.
Znalaz� si� wysoko ponad swoim cia�em, le��cym na ziemi, samotnym teraz i opuszczonym, kiedy wszyscy znikn�li. Z daleka, ze stromego zbocza dociera�y do niego rozpaczliwe krzyki Tiril, ale i one ucich�y nagle i niespodziewanie.
Spokojna oboj�tno��, ten bardzo przyjemny stan, kt�ry w pewnej chwili ogarnia umieraj�cego, poch�on�a r�wnie� islandzkiego czarnoksi�nika. Wszystko zdawa�o si� po prostu pi�kne, nic wi�cej ju� nie mia�o znaczenia. Spogl�da� na swoje opuszczone cia�o na trawie i doznawa� zdziwienia, nie czul �alu, nic go nie bola�o.
Nied�ugo jednak trwa� tak w g�rze ponad lasem, mniej wi�cej na wysoko�ci czubk�w drzew. Powoli pogr��a� si� w mroku, kt�ry wydawa� si� by� tunelem, poniewa� na ko�cu majaczy�o �wiat�o. Ale trudno mu by�o rozstrzygn��, czy to tunel, spirala czy po prostu ciemna przestrze�. Pocz�tkowo odni�s� wra�enie, �e wpada w t� ciemno�� w osza�amiaj�cym p�dzie. W nast�pnej chwili znalaz� si� poza ni�, otacza�o go cudowne, bardzo �agodne, zabarwione na ��to �wiat�o, kt�re odczuwa� jak otulaj�c� go wieczn� mi�o��.
Kto� wy�oni� si� z tego �wiat�a, powoli sylwetka stawa�a si� wyra�na.
To Helga, matka M�riego.
Jak dobrze by�o znowu j� zobaczy�!
Helga nie przyby�a sama. Za plecami matki mign�a M�riemu posta� jego ducha opieku�czego.
Ale to Helga sz�a mu na spotkanie, to ona wyci�ga�a do niego r�ce.
- Mamo - wyszepta� i znowu by� tym m�odym ch�opcem, kt�ry, wbrew w�asnej woli, pos�a� j� na �mier�, poniewa� zakpi� sobie z m�czyzn wioz�cych ich przez ca�� Islandi� na s�d do Thingvellir.
Matka u�miechn�a si� do niego, on za� zbli�y� si�, by uj�� jej d�onie. W tym momencie k�tem oka zauwa�y�, �e duch opieku�czy z niezadowoleniem i �alem potrz�sa g�ow�.
Helga natychmiast z westchnieniem rezygnacji cofn�a swoje r�ce tak, by M�ri nie m�g� ich dotkn��. Obie kobiety co� do siebie szepta�y ponad jego g�ow�.
Ciemno�� mia� teraz za sob�.
Nie, nie, ja chc� tutaj zosta�, w tym cudownym �wietle. Tu jest moje miejsce, nie oddawaj mnie, nie zdradzaj!
Ciemno�� podesz�a jakby bli�ej.
M�ri odwr�ci� si�, gdy poczu�, �e kto� k�adzie mu r�k� na ramieniu.
- Chod�, synu - us�ysza� g��boki, powa�ny g�os ojca, Hraundrangi-M�riego.
Dlaczego pozwolili�cie mi to zobaczy�, skoro nie mog� tu zosta�, my�la� M�ri z gorycz�. Wiedzia�, �e wszyscy ludzie, wszystkie �yj�ce istoty, s� przenoszone do tego wielkiego �wiat�a. Tylko on nie, i jego ojciec, i jeszcze kilku innych.
Skin�� g�ow� Hraundrangi-M�riemu. Wiedzia�, co powinien robi�.
- A wi�c sta�e� si� jednym z nich? - zapyta�a Helga. W jej g�osie wyczuwa� rozgoryczenie.
M�ri po raz ostatni odwr�ci� si� ku niej i duchowi opieku�czemu. Po raz ostatni spojrza� w stron� ciep�ego, przesyconego mi�o�ci� �wiat�a.
- Tak, matko - odpar� cicho. - Zosta�em czarnoksi�nikiem. A teraz czekaj� na mnie zimne cienie.
Rodzice zacz�li rozmawia�.
- Nie zabieraj go tam - prosi�a Helga. - On sobie na to nie zas�u�y�. Zostaw go ze mn�, zmi�uj si� nad nami!
- Nasz syn sam wybra� - westchn�� Hraundrangi-M�ri. - Ten, kto pr�buje lekcewa�y� prawa �ycia tak, jak to czyni� czarnoksi�nicy i inni znaj�cy si� na magii, ma potem ju� tylko jedn� drog�.
- Do krainy zimnych cieni?
- Tak. Ale, Helgo, ja go teraz zabieram do tej krainy tylko na chwil�. �mier� jeszcze go nie wci�gn�a w swoj� najwi�ksz� g��bi�. Masz racj�, on b�dzie musia� p�j�� do krainy zimnych cieni, ale my, jego towarzysze, postanowili�my zrobi� wszystko, by go przed ostatecznym odej�ciem powstrzyma� jeszcze przez jaki� czas. Jego zadanie na ziemi nie zosta�o wype�nione do ko�ca. Spr�bujemy wyrwa� go ze szpon�w �mierci, bo wiemy, jak to zrobi�. .
- Jak?
Hraundrangi-M�ri westchn��.
- Jest kto�, kto sobie z tym poradzi. By� mo�e. Zosta� do tego bardzo dobrze przygotowany i ma pot�nego opiekuna.
- Czy ty m�wisz o naszym wnuku? - zapyta�a Helga cicho.
- Tak.
Dolg, pomy�la� M�ri. Nie, nie wolno wam anga�owa� tego dziecka...
Ale my�l o tym ulecia�a r�wnie szybko, jak si� pojawi�a. Rozmowa rodzic�w zosta�a zatarta w pami�ci M�riego, by niepok�j, �al i t�sknota nie obci��a�y jego duszy teraz, kiedy musia� rozegra� swoj� d�ug� walk� ze �mierci�.
- Chod�my ju� - powiedzia� Hraundrangi-M�ri.
I znowu poch�on�a ich ciemno��.
M�ri wiedzia� jednak, �e nie przejdzie teraz z powrotem przez tunel i nie znajdzie si� znowu na ziemi. D�o� ojca na ramieniu kierowa�a go w g��b ciemno�ci, gdzie nie by�o niczego.
Chocia� nie, co� jednak by�o. Schodzili wolno po jakich� schodach. M�ri wyczuwa� pod stopami zimne kamienne stopnie. Szele�ci�y usch�e li�cie, rozpada�y si� w py�, gdy tylko ich dotkn��.
W ko�cu znale�li si� na samym dole i Hraundrangi-M�ri przystan��.
- Teraz ci� opuszczam, synu - oznajmi�. - Opuszczam ci�, bowiem powinienem si� po��czy� z innymi towarzysz�cymi ci duchami. Zrobimy wszystko, by przez jaki� czas zatrzyma� ci� w przedsionku �mierci.
- A dok�d ja mam p�j��?
- Tym nie musisz si� martwi�! Teraz sprowadz� na ciebie zapomnienie. Nie b�dziesz pami�ta�, �e widzia�e� Wielkie �wiat�o ani �e spotka�e� matk�. Trzeba ci zreszt� wiedzie�, �e ona jest z ciebie bardzo dumna. Uwa�a, �e jeste� wyj�tkowo utalentowany i urodziwy, zauwa�y�e� to?
M�ri, mimo dr�cz�cej go rozpaczy, musia� opanowa� u�miech.
- Nie, niczego nie zauwa�y�em, ale dzi�kuj� ci za te s�owa. Mam pro�b�, ojcze... Zr�b, co chcesz, ale nie zabieraj mi pami�ci o Wielkim �wietle i o spotkaniu z mam�!
Hraundrangi-M�ri potrz�sa� g�ow�, jakby go przestrzega�.
- Niepami�� jest ci niezb�dna, w przeciwnym razie staniesz si� bezsilny. Bo kraina zimnych cieni jest dok�adnym przeciwie�stwem krainy �wiat�a, je�li wi�c nie b�dziesz wiedzia� o istnieniu �wiat�a, ciemno�� nie b�dzie ci� dr�czy� a� tak bole�nie.
- Rozumiem, ale mimo to ponawiam pro�b�: nie odbieraj mi tamtego prze�ycia!
Ojciec westchn��.
- Jak chcesz, ale naprawd� b�dziesz �a�owa�.
- To b�dzie m�j b�l. Ojcze, zr�bcie, co w waszej mocy, ja musz� wr�ci� na ziemi�!
- Musisz, bo zadanie, jakie mia�e� na ziemi, nie zosta�o jeszcze wykonane. A poza tym twoi bliscy nie powinni cierpie� z powodu twojej �mierci, ju� i tak maj� bardzo ci�kie �ycie.
M�ri chcia� zapyta� o du�o wi�cej, ale nagle stwierdzi�, �e ojciec znikn��. Zacz�� go wo�a�, prosi�, by wr�ci�, ale odpowiada�o mu tylko echo, kt�re odbija�o si� od jakich� niewidocznych ska�.
M�ri by� sam. Wok� czai�a si� nieprzenikniona ciemno��.
Chocia� nie, nie taka nieprzenikniona. Powoli, powoli w mroku rozrasta� si� strz�p �wiat�a. Mo�e tylko nieco ja�niejsza smuga na tle smolistej czerni, ale wy- starczaj�ca, by m�g� si� cho� troch� zorientowa� w otoczeniu.
Zawodz�cy wiatr przelecia� przez rozpadlin�, czy jak by okre�li� to miejsce, w kt�rym si� M�ri znajdowa�. Majaczy�y tu wok� ska�y niczym wysokie �ciany, a poprzez j�k wiatru s�ysza� ci�ki, pot�ny, ch�ralny �piew, dochodz�cy z mrocznej dali, jakby spoza wszelkiej nadziei.
Ja ju� tutaj kiedy� by�em, pomy�la�. Wtedy, gdy Nauczyciel pokazywa� mi "tamten �wiat".
M�ri wiedzia�, co to za �piew. To ch�r umar�ych czarnoksi�nik�w.
Nie, nie, ja nie chc� tam i��, nie chc� by� jednym z nich, r�bcie, co chcecie, moi towarzysze, ale musz� wraca� do �ywego, jasnego �wiata!
Tak samo jak wtedy, dawno temu, kiedy Nauczyciel pokazywa� mu wszystko tutaj, w�drowa�a tylko jego dusza. Cia�o nadal spoczywa�o w lesie niedaleko ponurego zamku Graben.
Wiatr wci�� gwizda� w szczelinach, szumia� przy uszach M�riego stoj�cego bezradnie w g��bokich ciemno�ciach.
Mia� wra�enie, �e straci� kontakt ze swoim duchem opieku�czym, t� bardzo �adn� kobiet� o blond w�osach. Ona nale�a�a do Kr�lestwa �wiat�o�ci. Tutaj przyby� nie mog�a.
Ale myli� si�. Z rado�ci� stwierdzi�, �e ona stoi tu� przy nim.
- Dzi�ki ci, �e jeste� - szepn�� z ulg�.
- Musz� ci� wspiera�, takie jest moje zadanie. Czy zechcesz przyj�� pomoc?
- Czy zechc�? Jest mi tylko bardzo przykro, �e ci� w to wszystko wci�gn��em. Czy to jest piek�o?
- Nie, sk�d. Niebo i piek�o to ludzkie wymys�y. Jedyne, co istnieje naprawd�, to Wielkie �wiat�o, czy, je�li wolisz, Kr�lestwo �wiat�o�ci. J�dro �wiata.
- Mi�o�� - rzek� M�ri, kiwaj�c g�ow�. - W ko�cu wszyscy tutaj przychodz�?
- Wszyscy. Tylko niekt�rym zabiera to nieco wi�cej czasu.
- Na przyk�ad czarnoksi�nikom? Tym, kt�rzy zbyt zuchwa�e chcieli zagl�da� na drug� stron�, tak, s�ysza�em o tym.
- Masz racj�, ale czarnoksi�nicy nie s� jedynymi. Pami�tasz, jak kiedy� znalaz�e� si� wraz ze mn� w innym wymiarze i ja musia�am ci� opu�ci�? Pami�tasz, �e �ciga�y ci� wtedy jakie� istoty, kt�re dostrzega�e� zza zas�ony mg�y?
- Jak bym mia� o tym zapomnie�? Ale czy i tym razem mnie opu�cisz?
- Musz�. Ju� wkr�tce.
Och, nie zostawiaj mnie tutaj, pomy�la� przestraszony, g�o�no za� powiedzia�:
- Czy wiesz, co to by�y za istoty?
- S� do g��bi przesycone z�em, robi� wszystko, by znowu znale�� si� w �wiecie �ywych, ponownie wej�� do kr�gu.
- A czarnoksi�nicy nie s� przenikni�ci z�em?
- Nie, sk�d. Tylko zbyt ciekawscy. Niekt�rzy z was byli �li, to prawda, ale niewielu.
- Wspomnia�a� o jakim� Kr�gu. Co mia�a� na my�li? Gwa�towny poryw wiatru o ma�o nie powali� ich na ziemi�. M�ri odgarn�� kosmyk w�os�w z czo�a.
Duch opieku�czy odpowiedzia�:
- Spr�buj� ci to wyt�umaczy�. Musisz teraz zapomnie� o swoich towarzyszach, to, co powiem, ich nie dotyczy, oni s� zbyt niepospolici. Wiesz jednak, �e ka�dy cz�owiek ma swego pomocnika, ducha opieku�czego lub duchowego przewodnika, je�li wolisz.
- I w�a�nie ty jeste� takim moim duchem?
- Owszem, tak jest - westchn�a.
M�ri zawstydzi� si�. Z pewno�ci� nie by� najwdzi�czniejszym podopiecznym.
- Ale gdzie wy na og� przebywacie? To znaczy, sk�d przychodzicie?
- Niegdy� my r�wnie� byli�my lud�mi. Ka�de z nas �y�o ju� wielokrotnie. W r�nych wcieleniach. Jeste�my duchami, kt�rych w�dr�wka dobieg�a ko�ca. I w�a�nie ostatnim zadaniem jest, by�my towarzyszyli nowo narodzonemu cz�owiekowi przez �ycie, by�my go chronili, pocieszali, dawali mu poczucie bezpiecze�stwa, zanim przeniesiemy si� do wy�szych wymiar�w.
- Do wy�szych wymiar�w? Czy do Wielkiego �wiat�a?
- I tak, i nie. Za ka�dym razem, kiedy umieramy i czekamy na kolejne wcielenie, to znaczy na to, by narodzi� si� ponownie, zacz�� nowe �ycie ziemskie, przebywamy w �wietle.
- M�wisz, �e po ka�dym �yciu?
- Tak. Ale w drodze do Wielkiego �wiat�a jest wiele r�nych wymiar�w.
- Ja zna�em to �wiat�o - powiedzia� M�ri w zamy�leniu, a tymczasem co� wielkiego, cho� niewidzialnego przelecia�o ko�o jego g�owy niczym ogromne ptaszysko, kt�re chce mu si� przyjrze�. - Nie mo�e by� nic wspanialszego ni� to z�ociste, ciep�e, silne, a zarazem �agodne �wiat�o. Wi�c ty zako�czy�a� ju� swoj� w�dr�wk� w kr�gu i teraz udasz si� dalej? Szcz�liwy duchu, jak�e ja ci zazdroszcz�!
Opiekunka sta�a bez ruchu.
- Ale nast�pstwa posiadania ducha opieku�czego s� dwojakiego rodzaju. Dla cz�owieka oznacza to konieczno��, �e tak powiem, przyzwoitego zachowania si�, bo w ten spos�b cz�owiek pomaga swemu duchowi opieku�czemu wspina� si� wy�ej.
Wiatr wci�� zawodzi�. Za ka�dym razem, gdy przybiera� na sile, �piew ch�ru tak�e rozbrzmiewa� g�o�niej.
M�ri przez chwil� milcza�, a potem zapyta�:
- Czy ja tobie pomog�em?
- Nie - odpar� duch spokojnie.
M�riemu zrobi�o si� przykro.
- W ostatnich latach te� nie?
- Owszem, musz� przyzna�, �e sta�e� si� porz�dnym cz�owiekiem, ale w m�odo�ci podejmowa�e� naprawd� szalone przedsi�wzi�cia, a poza tym zbyt cz�sto pos�ugiwa�e� si� si�ami, kt�re nie powinny podlega� cz�owiekowi.
- Mimo wszystko bardzo bym chcia�, by� odzyska�a wolno��. Czy mog� co� zrobi�?
U�miechn�a si� ze smutkiem.
- Akurat teraz? Nie s�dz�, �eby to by�o mo�liwe.
- Ale ja nie mog� jeszcze umrze�! Moi bliscy mnie potrzebuj�. Moje dzieci. Ponadto nie z�amali�my jeszcze Zakonu �wi�tego S�o�ca i jego z�ej si�y, nie poznali�my jego cel�w.
M�wi� tak, ale w�a�nie teraz powr�t na ziemi� nie wydawa� mu si� taki wa�ny. Najbardziej ze wszystkiego pragn�� teraz wraca� do �wiat�a.
Wyja�ni� to opiekunce.
- Wiem o tym - odpar�a. - Wszyscy, kt�rzy znale�li si� tak blisko �mierci jak ty, o tym marz�. Nie chc� wraca� na ziemi�, ich jedynym celem jest Wielkie �wiat�o. Kiedy jednak si� dobrze zastanowi�, nie pragn� rezygnowa� z �ycia w�r�d ludzi. Wiedz� przy tym, �e kiedy przyjdzie im umiera�, poddadz� si� temu ze spokojem i ufno�ci�.
Rzeczywi�cie, masz racj� - M�ri u�miechn�� si� niepewnie. - Oczywi�cie, �e chc� zobaczy� moich ukochanych i pomaga� im znowu. Potem jednak... kiedy b�d� naprawd� stary, umr� tak, jak powiadasz. Bez strachu, z rado�ci�.
- My, twoi towarzysze, robimy, co w naszej mocy, by� m�g� spokojnie prze�y� reszt� czasu na ziemi, jaki jest ci pisany.
Opiekunka nie powiedzia�a tego, ale M�ri wiedzia�, co jeszcze mia�a na my�li: nie ma �adnej gwarancji, �e M�ri po �mierci b�dzie m�g� trafi� do Kr�lestwa �wiat�a. Bardziej prawdopodobnym jego celem po �mierci jest kraina zimnych cieni.
By� jednak wdzi�czny towarzysz�cym mu istotom za wszystko, co stara�y si� dla niego zrobi�.
- Dzi�kuj� - wyszepta�.
- Teraz musz� ci� opu�ci� - powiedzia�a. - Musz� wraca� do nich, bo potrzebuj� mnie jako ��czniczki.
- Nie, nie, nie zostawiaj mnie samego! Nie tutaj! Ten ch�ralny �piew... Jest taki ci�ki, przygn�biaj�cy, nie ma w nim nawet cienia nadziei. Nie chc� by� jednym z odtr�conych!
- W�a�nie tego staramy si� unikn�� - odpar�a swoim �agodnym g�osem. - Walczymy o ciebie zaciek�e. Jeste� martwy, M�ri! Nie �yjesz, pami�taj o tym, ale my mamy wci�� jeszcze nadziej�, �e uda si� przywr�ci� ci� do �ycia cho� jest to nadzieja niezwykle w�t�a. Nie wolno ci si� podda�! Ty te� musisz walczy� o swoje �ycie!
- Ale czy ta walka nie ��czy si� z jeszcze innym ryzykiem? Bo co si� stanie, je�li nie zechc� przej�� przez ostatni etap �mierci, a przy tym wam si� nie uda przywr�ci� mnie do �ycia? Czy wtedy stan� si� powracaj�cym na ziemi� upiorem?
- Owszem, takie ryzyko istnieje. Taki w�a�nie cz�owiek staje si� duchem, ani �ywy, ani do ko�ca umar�y wraca na ziemi� i straszy. Boi si� �y� i boi si� umiera�. Mo�na tak na zawsze pozosta� w granicznej sferze.
- Czy ja teraz nie znajduj� si� w takiej w�a�nie sferze?
Zastanawia�a si� przez chwil�.
- Ty posun��e� si� ju� dalej. Ale polegaj na nas! Uczynimy, co tylko mo�na. Nie upadaj na duchu! R�b, co chcesz, ale nie wolno ci si� podda�!
I znikn�a.
M�ri zosta� rozpaczliwie sam.
Rozdzia� 3
Siedzieli i stali wok� jego martwego cia�a, Nauczyciel, Duch Zgas�ych Nadziei i Pustka. Nidhogga i Zwierz�cia nie by�o, pod��yli za Tiril, by s�u�y� jej moralnym wsparciem i dawa� cho� troch� poczucia bezpiecze�stwa. Panie powietrza i wody posz�y za Erlingiem i uratowa�y mu �ycie.
Wr�ci� Hraundrangi-M�ri i zda� raport.
- On si� znajduje w przedsionku �mierci - rzek� kr�tko.
- Teraz jest nasz� spraw� by go stamt�d wydoby�.
Nauczyciel skin�� g�ow�.
- �eby on tylko pami�ta�, �e musi stawia� op�r. �eby si� nie da� wci�gn�� w g��b.
Duch Zgas�ych Nadziei powiedzia� w zamy�leniu:
- Masz racj�. Najwa�niejsze, �eby si� nie zorientowa�, gdzie jest wej�cie do tunelu.
- Tak, do tunelu wiod�cego do Wielkiego �wiat�a - potwierdzi�a Pustka. - Je�li si� o tym dowie, podejdzie blisko i pozwoli si� wci�gn��. A wtedy dla nas b�dzie stracony.
- S�dz�, �e takiego ryzyka nie ma - uspokaja� ich Nauczyciel. - M�ri nale�y do tej wielkiej groty, w kt�rej teraz si� znajduje. Tam czekaj� r�wnie� inni umarli czarnoksi�nicy w nadziei, �e nadejdzie jaki� ratunek. M�ri znalaz� si� tam, gdzie powinien, je�li nam si� nie uda...
Umilk�. Wszyscy wiedzieli, �e nadzieja jest bardzo w�t�a, ale nie odwa�yli si� wypowiada� tego g�o�no. R�wnie w�t�� nadziej� mieli te� inni czarnoksi�nicy, tacy jak Nauczyciel czy Hraundrangi-M�ri. C�, to by�a wsp�lna nadzieja ich wszystkich, Nidhogga i Zwierz�cia, Ducha Utraconych Nadziei, zwanego inaczej Duchem Zgas�ych Nadziei, i Pustki. Wszyscy oni nale�eli do tej sfery, w kt�rej teraz znajdowa� si� M�ri, ale dano im troch� czasu, korzystali z chwili odpoczynku i mieli teraz pomaga� M�riemu, by� jego przewodnikami. Je�li go utrac�, utrac� te� siebie i b�d� musieli wr�ci� do strasznej groty.
A wtedy ich w�asna nik�a nadzieja na ratunek r�wnie� zga�nie. Dla nich wszystkich b�dzie w�wczas na wszystko za p�no. I wtedy te� nie b�dzie ju� potrzebny Dolg. Gdyby tak si� sta�o, Dolg �y�by na pr�no.
Po chwili wr�ci�a do nich bardzo urodziwa opiekunka M�riego. Wysoka posta� o d�ugich jasnych w�osach, jak zawsze ubrana w bia�� szat� z jedwabnej sur�wki. Na jej widok twarze wszystkich mimo woli si� rozja�ni�y.
- No i jak si� sprawy maj�? - zapyta� Nauczyciel.
- Jest got�w podj�� walk�.
- W takim razie my podejmiemy nasze starania.
Na pocz�tek zaj�li si� ranami M�riego. Zaczynali od wewn�trz. Odmawiali d�ugie modlitwy, b�ogos�awie�stwa i zakl�cia nad cia�em, wykonywali konieczne rytua�y i patrzyli z ulg�, �e rany przestaj� broczy�, a krew Powoli krzepnie, widzieli, jak brzegi ran zbli�aj� si� do siebie i jak goj� si� okaleczenia wewn�trzne, a� zosta�y ju� tylko dwa �lady pokryte grubymi strupami: pod �ebrami i na plecach.
- No, zrobione - o�wiadczy� Nauczyciel, prostuj�c si�. - Ale to by� najmniejszy problem. Teraz musimy u�y� znacznie silniejszych �rodk�w dla ratowania M�riego!
I tak oto rozpocz�a si� ich walka o M�riego. Mia�a ona trwa� przez wiele dni. I wielokrotnie mieli czu� si� ca�kowicie bezradni. Jedyne, na co jeszcze mogli liczy�, to �e M�ri sam rozumie, co dla niego dobre. I na jedno budz�ce zdumienie zdanie wypowiedziane przez Cienia, �e pewien ma�y ch�opiec, dwunastoletni syn M�riego, mo�e dokona� cudu.
�adne z nich jednak nie wiedzia�o, co Cie� mia� na my�li. Nie wiedzieli nawet, sk�d si� ten Cie� wzi�� ani kim w rzeczywisto�ci jest.
Otrzymali tylko od niego surowe zalecenie, by starali si� utrzyma� M�riego "przy �yciu", dop�ki ma�y Dolg nie odb�dzie swojej pe�nej niebezpiecze�stw w�dr�wki po co�, co uratuje jego ojca.
"Utrzymywa� M�riego przy �yciu?" Ale przecie� on nie �yje! Ich trudne zadanie polega�o na tym, by nie pozwoli� M�riemu opu�ci� przedsionka �mierci.
Tylko jak maj� tego dokona�?
M�ri czu� si� jak dziecko, kt�re zab��dzi�o w ciemnym lesie.
Tiril, my�la� z rozpacz�. Gdzie ty si� teraz podziewasz? We w�adzy kardyna�a, czy raczej Zakonu �wi�tego S�o�ca? I na pewno potrzebujesz mojego wsparcia i opieki.
A ja tkwi� tutaj i sam bym bardzo potrzebowa� twojej mi�o�ci i niez�omnej wiary.
C� my�my zrobili? I jeszcze wci�gn�li�my Erlinga w nieszcz�cie.
I nasze dzieci, a tak�e wspania�� babci� Theres�. B�d� nas szuka�, t�skni� za nami, a nikt im niczego nie wyja�ni.
Wszystkie nasze �lady zosta�y przecie� starannie zatarte. Nikt nie wie, �e pojechali�my bada� ruiny zamku Graben.
Moja wina, to wszystko moja wina! To ja powinienem was przekona�, �e trzeba zawr�ci�, odwie�� was od zamiaru przeszukiwania tego potwornego zamczyska.
Te rozmy�lania nic mu jednak nie pomog�y.
Wiatr j�kn�� znowu przeci�gle i z�owieszczo.
M�ri zacz�� si� powoli orientowa� w swoim po�o�eniu. To nie by�a �adna rozpadlina, nie, znajdowa� si� w tej samej grocie, po kt�rej niegdy� w�drowa� wraz z Nauczycielem. A mo�e to Nidhogg by� jeszcze wtedy przewodnikiem? Obaj towarzyszyli mu przecie� do wn�trza ziemi. Nidhogg pokazywa� mu dok�adnie, co si� kryje pod skorup� ziemsk� i jak r�d ludzki robi, co mo�e, by unicestwi� swoje �rodowisko.
W�dr�wka z Nauczycielem by�a bardziej abstrakcyjna, podobnie jak teraz dotyczy�a spraw duchowych.
M�ri uni�s� g�ow� i nas�uchiwa�. Znajdowa� si� niezupe�nie w tym samym miejscu, co wtedy. Wtedy w�drowali pod pomieszczeniem, w kt�rym czekali umarli czarnoksi�nicy i inne odrzucone dusze, s�yszeli ich mroczne �piewy ponad sob�.
Teraz g�os ch�ru zdawa� si� by� dalszy. Jakby gdzie� na kra�cach tego, co M�ri nazywa� rozpadlin�. To znaczy groty. Rozpadlina, nad kt�r� znajduje si� sklepienie, to grota.
M�ri nie m�g� zrozumie� jakim sposobem znalaz� si� akurat w tym miejscu, gdzie teraz sta�.
Nie pojmowa� tego, dop�ki nie ws�ucha� si� uwa�niej w zawodz�cy g�os wiatru.
Wygl�da�o na to, �e centrum tego podziemnego sztormu znajdowa�o si� w przeciwnym kierunku do ch�ru umar�ych czarnoksi�nik�w. I M�ri, nie zdaj�c sobie sprawy z tego, co si� dzieje, ci�gni�ty by� przez jak�� si�� w�a�nie ku centrum sztormu.
Je�li my�la� o sobie, �e stoi, to by�a to przeno�nia. Stopy nie dotyka�y �adnego pod�o�a. By� pozbawiony fizycznej substancji, bo przecie� jego cia�o spoczywa�o w lesie niedaleko zamku Graben. Nie potrafi� dok�adnie okre�li� swojego stanu. Wiedzia� tylko, �e si� tu znajduje. Duchowo rzeczywi�cie by� w tym miejscu. Fizycznie znajdowa� si� gdzie indziej. Mia� wra�enie, �e �ni. Tylko jako� bardzo wyra�nie.
Nagle drgn��. W niebieskoczarnej ciemno�ci wyczuwa� jaki� ruch... czego�, czego tu jeszcze przed chwil� nie by�o.
Gdzie� w pobli�u centrum sztormu. Co to jest? Co�. Nie takie jak ten cie� przypominaj�cy wielkiego ptaka, kt�ry przelecia� niedawno ko�o jego g�owy. A mo�e to jednak to samo? Skupi� si�, by lepiej widzie�.
Tamto przysun�o si� bli�ej. Powolnym, eleganckim, niemal p�ynnym krokiem, jak istota, kt�ra nic nie wa�y, posuwi�cie zbli�a�a si� do niego du�a, ciemna posta�. Leciutka jak cudowne zjawisko.
Dziwna zjawa stawa�a si� coraz wi�ksza, g�rowa�a nad M�rim.
- Chod� - rzek�a w ko�cu przyja�nie. - Pod��aj za mn�!
Jedno wielkie skrzyd�o opad�o nieco i otoczy�o delikatnie M�riego.
Zdziwi� si� bardzo s�ysz�c, �e g�os jest kobiecy. Oczekiwa�... No, czego w�a�ciwie oczekiwa�?
Niczego.
Ciep�a troskliwo�� tej istoty sprawia�a mu przyjemno��. To anio�, my�la�. Tutaj jest tak ciemno, �e ona wydaje si� czarna, ale w gruncie rzeczy jest bia�a i �yczy mi jak najlepiej. Nie zastanawiaj�c si� nad tym, co robi, post�pi� za ni� kilka krok�w. Odczu�, �e ona jest z tego zadowolona.
Teraz widzia� ju� centrum sztormu. Przed chwil� pi�knej postaci jeszcze nie by�o. Sk�d si� w takim razie wzi�a?
M�ri przystan��.
- Kim ty jeste�?
- Wys�anniczk� mego pana.
A zatem anio�. Wys�annik Pana.
-Ty nie mo�esz tutaj zosta�, M�ri z islandzkiego rodu czarnoksi�nik�w - powiedzia�a jego przewodniczka �agodnie. - Tutaj jest dla ciebie zbyt niebezpiecznie. Chyba nie chcesz by� jednym z nich?
- Nie - odpar� ca�kiem pozbawiony si�y woli. - W istocie nie chc�.
- Ja mog�abym ci� st�d zabra�.
- Dok�d?
Zanim zd��y�a odpowiedzie�, M�ri co� zobaczy�. I zrozumia�, sk�d ona przysz�a. Wyj�cy wiatr szed� od do�u. Byli teraz tak blisko, �e widzia� w dnie groty ziej�c� jam�.
"Musisz walczy�, M�ri" - powiedzia� jego duch opieku�czy. - "W przeciwnym razie przepadniesz w najg��bszych otch�aniach �mierci, a wtedy b�dziesz dla nas stracony. A my chcemy ci� przywr�ci� do �ycia ziemskiego".
Odruchowo uskoczy� w ty�. Ta istota nie mog�a by� anio�em wys�anym z niebios.
- Dzi�kuj� za wasz� �yczliwo��, pani - rzek� uprzejmie. - Ale ja, niestety, nie mog� za wami i��. Jeszcze nie teraz.
- Nie mo�esz tu przecie� zosta� - powiedzia�a ura�ona. - Wielka gromada umar�ych czarnoksi�nik�w uwi�zi ci� tutaj na d�ugi czas.
Ch�ralny �piew wzm�g� si� niemal do krzyku.
M�ri by� wzburzony i zdezorientowany. Anio� �mierci z pewno�ci� ma racj� i z pewno�ci� �yczy mu dobrze. Mimo wszystko musia� trwa� przy swoim.
- Wy, pani, jeste�cie Anio�em �mierci, prawda? - zapyta�, by zyska� na czasie.
- Prosz� bardzo, mo�esz mnie tak nazywa�. Ale to okre�lenie jest zbyt ograniczone. Ja jestem czym� wi�cej.
M�ri m�wi� z zapa�em:
- �ywi� dla was wielki szacunek, pani, i uwa�am, �e powinienem wam wyt�umaczy�...
W wielkim po�piechu zacz�� obja�nia� swoj� sytuacj�.
- Ja wiem o tym wszystkim bardzo dobrze - przerwa�a mu z u�miechem. - Wiem te� o walce twoich towarzyszy, by utrzyma� ci� przy �yciu. Ale ich wysi�ki skazane s� na niepowodzenie. Jak sobie to wyobra�asz? Kto zdo�a uratowa� ciebie, skoro ju� umar�e�? Chod�, my, tutaj wystawiasz si� na dzia�anie z�ych mocy, a to ca�kiem niepotrzebne.
- Ach, od dawna walczy�em przeciw z�ym mocom w �wiecie �ywych - odpar� M�ri. - Wi�c nie jestem pod tym wzgl�dem nowicjuszem.
- O tym wiemy r�wnie�.
- Ale co mia�bym do roboty w najg��bszych grotach �mierci? Nie wydaje mi si� to wcale du�o lepsze miejsce ni� to tutaj. M�g�bym tam pewnie odpoczywa�, ale po co mi taki d�ugi sen? W ten spos�b nie pomog� moim ukochanym, kt�rych zostawi�em na ziemi.
- Taki d�ugi sen? To s� ludzkie przes�dy i najzupe�niej , mylne wyobra�enie �mierci. Wszystko jest b��dne, s�d ostateczny i temu podobne opowie�ci. Wymys�y maj�ce niedowiark�w zap�dza� do ko�cio�a. I dawa� w�adz� nad innymi. Wi�c ty nie wiesz, �e tam w dole r�wnie� znajduje si� tunel wiod�cy do Wielkiego �wiat�a?
M�ri stal bez ruchu.
Straszna t�sknota za Wielkim �wiat�em przenika�a go a� do b�lu, z trudem to wytrzymywa�, �zy nap�yn�y mu do oczu.
W lesie niedaleko Graben towarzysze M�riego wyczuwali to bardzo wyra�nie.
- Nie, M�ri, nie - szepta� Hraundrangi-M�ri. - Nie zapominaj o swoich dzieciach! Pomy�l o Tiril! Pomy�l o ludzko�ci zagro�onej przez rycerzy S�o�ca! O, Dolg, pospiesz si�, czas nagli! Gdzie jeste�, Dolg?
W ciemnej po�wiacie M�ri przygl�da� si� kobiecie.
- M�wicie prawd�, pani?
- Anio� �mierci zawsze m�wi prawd� - odpar�a swoim pi�knym g�osem. - Anio� �mierci nie ma, powodu k�ama�.
- Nie, oczywi�cie - szepn�� M�ri udr�czony. - Bo ja s�ysza�em, �e wszyscy, bez wyj�tku, dotr� kiedy� do �wiat�a wi�kszo�� znajdzie si� tam od razu po �mierci. Inni, tacy jak ja, musz� przej�� d�u�sz� drog�.
To racja. W�a�ciwie to m�g�by� tu pozosta� w tej grocie nawet przez po�ow� wieczno�ci. Ale ty, M�ri, zrobi�e� tyle dobrego dla swoich bli�nich. Dlatego przysz�am, �eby ci pom�c. Zabra� ci� st�d, zanim b�dzie za p�no.
M�ri m�wi� gor�czkowo:
- Ja wiem, �e prosz� teraz o zbyt wiele, ale czy m�g�bym dosta� troch� czasu?
- Czarnoksi�nicy, kt�rzy zreszt� wcale nie s� tutaj najgorsi, i wszyscy inni tylko czekaj�, �eby ci� pochwyci�.
Przejmuj�ce do szpiku ko�ci wycie narasta�o w powietrzu, a potem opad�o niczym ponure westchnienie.
- Ale gdyby�cie mnie ochronili, pani?
- Mia�e� racj�, prosisz o zbyt wiele.
M�ri my�la� w pop�ochu. Tunel do �wiat�a. Do tego cudownego �wiat�a. Odda�by wszystko za to, �eby si� tam jeszcze znale��.
No, powiedzmy, niemal wszystko.
- Prosz� mi wybaczy� �mia�o��, to nieprzyzwoite z mojej strony - rzeki z rezygnacj�. - Najch�tniej natychmiast poszed�bym za pani� do Wielkiego �wiat�a. Ale nie mog� zawie�� tych, kt�rzy mi ufaj�.
- Je�li tutaj zostaniesz, M�ri, przemienisz si� w upiora.
- Ja zrozumia�em. Zrozumia�em, �e to wy, pani, w�tpicie, to wy nie mo�ecie wybra� mi�dzy �yciem a �mierci�, �e trwacie w zawieszeniu.
- Tak to jest. Tych, kt�rzy maj� na ziemi jakie� nie za�atwione sprawy, cz�sto w chwili �mierci ogarnia zw�tpienie i potem nie mog� zazna� spokoju. Jak tamci. - Pi�kna pani wskaza�a w stron� wielkiego ch�ru czarnoksi�nik�w. - Niekt�rzy z nich wracaj� na Ziemi�.
- Wiem o tym, ale prosz� mi powiedzie�... W tym wielkim cyklu �ycia... w tym kr�gu... co si� dzieje z samob�jcami?
- Nic nie zyskuj� na przerwaniu w�asnymi r�kami �ycia, kt�re zosta�o im dane. Zmuszaj� si� jedynie do tego, by jeszcze raz prze�ywa� swoje nieszcz�cia. Wszystko, od czego chc� ucieka�, otrzymuj� ponownie.
- A je�li pope�niaj� samob�jstwo jeszcze raz? W tym nowym �yciu?
- Nie czyni� tego. Nikt nie pope�nia samob�jstwa. dwa razy. Musz� pod��a� dalej.
- Macie, pani, na my�li... To znaczy, �e nigdy ju� nie doznaj� ch�ci sko�czenia ze sob�?
- Tak w�a�nie jest.
Wiatr nadlatywa� w porywach raz po raz, przynosz�c ze sob� ponury �piew oczekuj�cych duch�w przest�pc�w i innych nieszcz�nik�w. Nag�e M�ri zacz�� rozpoznawa� pojedyncze s�owa w ich pie�ni. M�wi�y o g��bokiej t�sknocie, by powr�ci� do �wiata ludzi i by potem, po zako�czeniu w�dr�wki, otoczy� ich mog�o �wiat�o, cudowne, daj�ce ukojenie �wiat�o.
M�ri w najmniejszym stopniu nie mia� ochoty sta� si� jednym z nich.
Mimo to zmusza� si�, by trwa� w tym miejscu. ze wzgl�du na dobro swoich bli�nich. Musia� przecie� wr�ci� na Ziemi�. Powiedzia� Anio�owi �mierci, �e tylu ludzi na niego czeka i �e tylu walczy o jego �ycie. Nie mo�e wi�c ust�pi�.
Anio� popatrzy� na niego w ciemno�ciach. M�ri ledwie go dostrzega�, ale ka�dym w��knem swego cia�a czu�, �e jego spojrzenie na nim spoczywa.
- Rozumiem ci�, M�ri, i szanuj� twoje pragnienia. Zakon �wi�tego S�o�ca jest bardzo niebezpieczny, bowiem kieruj� nim z�e moce oraz ludzki egoizm. Nawet my nie znamy istoty tego zgromadzenia. Ja wiem, �e ty i twoi przyjaciele podj�li�cie si� zadania unieszkodliwienia z�ego Zakonu i �e pomagali wam twoi towarzysze, kt�rzy naprawd� s� pot�nymi istotami. Ale ty przekroczy�e� wszelkie mo�liwe granice, wiesz o tym, prawda? Jeste� martwy i nic nie jest wstanie przywr�ci� ci� do �ycia.
- Owszem! Je�li pozostan� w tym przedsionku �mierci, to wielki opiekun Dolga, Cie�, obieca� towarzysz�cym mi istotom, �e odnajdzie co�, co mnie wskrzesi.
Anio� �mierci przerwa� mu niecierpliwie:
- My nie wiemy, kim jest Cie� opiekuj�cy si� Dolgiem. Dla nas r�wnie� on jest tylko cieniem. Ale rozumiem, �e ci� nie przekonam. Min�o kilka dni i nocy, gdyby stosowa� ludzk� rachub� czasu...
- Ju�? - zdumia� si� M�ri zaskoczony.
- Tak. Tutaj czas p�ynie szybko - odpowiedzia� anio� z u�miechem. - Ale dam ci go jeszcze troch�. Za kilka dni wr�c� tu znowu. Je�li wtedy jeszcze tu b�dziesz, to ci� zabior� ze sob�, zgoda?
- A je�li moi przyjaciele odprowadz� mnie z powrotem na ziemi�?
Anio� u�miechn�� si� znowu.
- Nie dojdzie do tego. Nie mo�e doj��. Ale jak chcesz. Je�li zdo�asz, to mo�esz st�d wyj��.
- A je�li porw� mnie czarnoksi�nicy i tamci inni?
- W takim razie us�ysz� tw�j g�os w ch�rze, ale pom�c ci nie b�d� ju� mog�a.
M�ri g��boko wci�gn�� powietrze.
- No to jeste�my um�wieni.
Rozstali si� w zgodzie. Anio� �mierci odszed� w stron� centrum sztormu, po czym zsun�� si� w d� jak wielki czarny ptak o pot�nych skrzyd�ach.
Zrobi�o si� okropnie pusto. Wiatr przynosi� lodowaty ch��d, a M�ri czu�, �e ten ch��d przenika go bole�nie.
Dygota� i ze zgroz� ws�uchiwa� si� w ponury, grzmi�cy �piew daleko pod sklepieniem groty. Po chwili zdawa�o mu si�, �e �piew si� przybli�a.
I jeszcze. A wtedy w ponurych g�osach da�a si� s�ysze� g��boka skarga.
Rozdzia� 4
Przez ca�y ten czas towarzysze M�riego nie dostrzegli w nim najmniejszego �ladu �ycia. Kiedy rozmawia� z Anio�em �mierci, oczy mia� zamkni�te, a jego wargi nawet nie drgn�y. Twarz w kolorze ko�ci s�oniowej by�a martwa i ca�kowicie nieruchoma.
I bardzo, bardzo pi�kna.
- Jaka to szkoda, �e Tiril nie mo�e go teraz zobaczy� - westchn�� Nauczyciel cicho. - �e w og�le nikt go nie mo�e zobaczy�. Czego� r�wnie pi�knego nie widzia�em w ca�ym moim �yciu.
Hraundrangi-M�ri skin�� g�ow�. W oczach starego czarnoksi�nika pojawi�y si� �zy. Ten, kt�ry tu le�a�, by� jego synem, jednym z najdoskonalszych stworze�, jakie wyda�o ludzkie plemi�. I by� martwy. Zosta� zamordowany przez pospolitych rzezimieszk�w, niegodnych nawet dotkn�� jego buta.
Cz�sto tak w �yciu bywa. Ci dobrzy, ci najszlachetniejsi, musz� umiera�. Tylko dlatego, �e na ich drodze stan� ludzie �li, pozbawieni skrupu��w.
Jakie to logiczne, a zarazem jakie� bezsensowne.
Przewodnicy zadr�eli, nie z zimna, rzecz jasna, ale z l�ku i przygn�bienia. Rozgl�dali si� po lesie, jakby oczekiwali, �e pomoc nadejdzie ju� wkr�tce. Wiedzieli jednak, �e Dolg, jedyny, kt�ry m�g� co� zrobi�, znajduje si� daleko od tego miejsca i nawet nie mieli poj�cia, gdzie. Cie� prosi�, by zaufali ch�opcu. Obiecali mu to, lecz nie by�o im lekko.
Dwa duchy, Woda i Powietrze, powr�ci�y ze z�owieszcz� nowin� o obudzonych wielkich mistrzach, kt�rzy pod��aj� krok w krok za Dolgiem.
Cie� opowiada� o wyprawie Dolga pokr�tnie i ostatecznie duchy nie dowiedzia�y si� niczego.
Dni mija�y.
Czekanie by�o straszn� udr�k�.
- M�ri w dalszym ci�gu znajduje si� w przedsionku �mierci - stwierdzi�a Pustka, kt�ra mia�a zdolno�� zagl�dania w jego my�li.
- Bardzo dobrze - ucieszy� si� Nauczyciel.
- Ale w tej chwili jest sam. Przeciwstawi� si� kusz�cemu go Anio�owi �mierci, nie poszed� za nim do Wielkiego �wiat�a.
- Wytrzymaj, M�ri, m�j synu - prosi� Hraundrangi-M�ri cicho.
- Po��czmy swe si�y w intensywnej pro�bie do niego, by czuwa� - zaproponowa� Nauczyciel.
Ich b�agania dotar�y do M�riego. "Wytrzymaj, M�ri" - prosili. - "Jeszcze chwilk�. Nie poddawaj si�!"
- Zdaje mi si�, �e nas us�ysza� - stwierdzi�a Pustka.
Duch powietrza zsun�� si� z g�ry i do��czy� do reszty. By� on ich szpiegiem w realnym �wiecie, podobnie jak Pustka �ledzi�a wydarzenia w �wiecie, w kt�rym teraz znajdowa� si� M�ri.
Oczy pani powietrza l�ni�y.
- Dolg powr�ci� do Theresenhof - oznajmi�a rado�nie. - Mam wra�enie, �e wykona� to swoje dziwne zadanie, bo teraz obaj z Erlingiem p�dz� tutaj co ko� wyskoczy.
- Dzi�ki - wyszepta� Hraundrangi-M�ri, a inni mamrotali co� w tym samym stylu.
Wci�� czuwali, ale teraz z now� nadziej�.
M�ri nie m�g� dzieli� z nimi optymizmu, bo on o niczym nie wiedzia�. Poza tym prze�ywa� udr�k�. Nie pozwolono mu by� d�ugo samotnym.
Przez ca�y czas stara� si� przebywa� mniej wi�cej po- �rodku pod�u�nej groty. Nie chcia� si� za bardzo zbli�a� do otworu prowadz�cego do najwi�kszych g��bin �mierci, gdzie nieustannie wy� wiatr, nie chcia� te� by� blisko czarnoksi�nik�w w przeciwleg�ym ko�cu pomieszczenia.
Pozostawa�o mu tylko jedno miejsce. G��boka nisza w bocznej cz�ci groty. Przedtem jako� nie zwr�ci� na ni� uwagi, ale teraz oczy przywyk�y do ciemno�ci i widzia� lepiej.
W g��bi, w niebieskoszarej, mrocznej po�wiacie zobaczy� w jednej �cianie czarny otw�r. Jak g��boki m�g� by�, M�ri nie mia� najmniejszego poj�cia.
Co by si� sta�o, gdybym tam wszed�? pomy�la�. Mo�e wtedy bym si� uratowa�?
Pro�by towarzyszy dociera�y do jego �wiadomo�ci. Otrzyma� te� wiadomo��, �e Erling prze�y� upadek, wyszed� z niego ca�o.
Od jakiego� czasu wiedzia� r�wnie�, �e Tiril �yje, �e zosta�a uwi�ziona i jest w drodze na zach�d, ale s� przy mej Nidhogg i Zwierz�. By� teraz o ni� troch� spokojniejszy.
W ko�cu przekazano mu informacj�, �e Dolg z Erlingiem opu�cili Theresenhof i zmierzaj� do zamku Graben w Szwajcarii.
To najlepsza wiadomo��, jak� otrzyma� od Pustki. Zaczyna� teraz przeczuwa�, �e jego walka by� mo�e dobiega ko�ca. Dotychczas trwa� w przedsionku �mierci z uporem, ale bez nadziei.
Nowe wie�ci doda�y mu si�.
M�ri wyt�y� wzrok. Potworny strach przenikn�� go lodowatym dreszczem.
Co� si� sta�o w pobli�u umar�ych czarnoksi�nik�w i ca�ej podobnej do nich reszty.
Instynktownie cofn�� si� o krok w stron� tajemniczego, ciemnego otworu.
Dostrzega�, �e co� zsuwa si� ze �ciany pod sklepieniem groty, tam gdzie znajdowa� si� ponury ch�r niespokojnych i zab��kanych dusz. Dusz czarnoksi�nik�w, morderc�w, zdrajc�w i innych n�dznik�w, kt�re musz� czeka�, zanim zostan� w��czone do nowego kr�gu ludzkiego �ycia, po kt�rego zako�czeniu b�d� mog�y nareszcie osi�gn�� odpoczynek w cudownym �wietle.
Co� jakby sp�ywa�o po szorstkich skalnych �cianach.
Min�a d�u�sza chwila, zanim M�ri u�wiadomi� sobie, �e to jakie� istoty, kt�re najwyra�niej maj� zamiar go pojma�.
Zacz�� si� cofa� w stron� ciemnego otworu, ale drgn��, gdy za nim rozleg�y si� jakie� g�osy.
- Chod� do nas, M�ri! Tu b�dziesz bezpieczny.
Odwr�ci� si�. Sta�a tam nieziemsko pi�kna kobieta, ca�kiem naga, z rozpuszczonymi w�osami, si�gaj�cymi do po�owy uda, a nieco dalej mign�o mu jeszcze kilka podobnych postaci.
Ratunek? Czy� to mo�liwe? Czy rzeczywi�cie znajduj� si� tutaj pomocnicy? Ale ten przyjazny, troskliwy g�os...
Mimo to by�o co� w tej kobiecie, co budzi�o jego w�tpliwo�ci. Nigdy nie mia� nic przeciwko Anio�owi �mierci. Anio� by� przyjazny i szczery i pragn�� jego dobra.
Ale ta tutaj?
Taka pi�kna, mi�a i godna po��dania. Z tym s�odkim u�miechem.
A mimo to...
�eby tylko m�g� lepiej widzie�! By�o co� w jej oczach...
Wyci�gn�a r�k�.
- Chod�! Pospiesz si�, bo jak nie, to ci tam zrobi� krzywd�.
Mia�a racj� teraz bowiem te paskudne istoty pe�za�y wsz�dzie po �cianach i po dnie, najwyra�niej maj�c tylko jeden cel: pojma� M�riego.
Nie by�o wyboru. Uj�� d�o� kobiety i ruszy� za ni�.
- Nie, M�ri, nie!
To Pustka go przestrzega�a, w tym koszmarnym �nie, w jakim trwa�, umia�a dotrze� do jego my�li.
- Ale... - chcia� protestowa�.
- Dlaczego uwa�asz, �e ona nale�y do przedsionka �mierci? Uciekaj od niej!
Ale by�o za p�no. Kobieta wci�gn�a go w mrok i nagle opasa�a mn�stwem ramion, jakby jaki� wielono�ny stw�r otoczy� go swoimi ko�czynami. M�riemu sprawia�o to przyjemno��. Zorientowa� si� teraz, �e to nie jest istota ludzka, w og�le ju� w niczym nie przypomina�a tamtej kobiety z przedsionka, by�a po prostu symbolem, personifikacj� erotyzmu, sam� zmys�owo�ci�.
Czu� jej cia�o przy swoim, jej nieukojone po��danie, kt�re w nim tak�e budzi�o podniecenie, cho� bardzo tego nie chcia�. Ale jak si� oprze� takiemu zwierz�cemu instynktowi? Bo przecie� tak w�a�nie nale�a�o to okre�li�, nie inaczej.
M�ri nigdy nie zdradzi� Tiril, ale to tutaj nie nale�a�o przecie� do rzeczywisto�ci, wszystko odbywa�o si� tak jak w przesyconym erotyzmem �nie w czasach ch�opi�cych, i dla Tiril w og�le nie by�o miejsca w jego pami�ci.
Podesz�y do niego inne postaci kobiece, wzdycha�y i poj�kiwa�y z cicha, ociera�y si� o niego, pr�bowa�y odepchn�� od niego t� pierwsza, ale ona je odtr�ca�a. M�ri nale�a� do niej, jej r�ce b��dzi�y po jego ciele.
- M�ri! - wo�a�a Pustka z oddali, staraj�c si� wedrze� w jego my�li. - Uwolnij si�! Czy ty nie rozumiesz, �e one ci� pochwyc� tak jak innych czarnoksi�nik�w? Naprawd� z nimi nic innego ci� ni