2349

Szczegóły
Tytuł 2349
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2349 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2349 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2349 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANNE RICE WYWIAD Z WAMPIREM (T�umaczy�: Tomasz Olszewski) Cz�� I - Rozumiem - powiedzia� wampir z namys�em i nie spiesz�c si�, podszed� do okna pokoju. Przez d�u�szy czas sta� tam, spogl�daj�c na przy�mione �wiat�a i ruch uliczny Divisadero Street. Teraz ch�opak m�g� lepiej dostrzec umeblowanie pokoju, okr�g�y d�bowy st�, krzes�a, pod �cian� umywalk� z lustrem. Postawi� swoj� akt�wk� na stole i czeka�. - Ile w�a�ciwie masz ze sob� ta�my? - zapyta� wampir, odwracaj�c si� w tej samej chwili, tak �e ch�opak widzia� teraz tylko jego profil. - Czy wystarczy, aby nagra� histori� �ycia? - Jasne, je�li to interesuj�ce �ycie. Czasami, je�li mam szcz�cie, przeprowadzam wywiad z trzema lub czterema osobami w ci�gu jednej nocy. Ale to musi by� ciekawa historia. Tylko wtedy ma to sens, prawda? - Najzupe�niej - odpowiedzia� wampir. - Chcia�bym zatem opowiedzie� histori� mojego �ycia. Zale�y mi na tym. - Wspaniale - powiedzia� ch�opak, wyci�gaj�c niewielki magnetofon z akt�wki. Szybko sprawdzi� po��czenia i baterie. - Ciekaw jestem, dlaczego s�dzi pan, �e mo�e to mnie zainteresowa�? Dlaczego pan... - Nie - przerwa� nagle wampir. - Tak nie mo�emy zaczyna�. Sprz�t gotowy? - Taak - odrzek� zaskoczony ch�opak. - To siadaj. W��cz� tylko �wiat�o u g�ry. - S�dzi�em, �e wampiry nie lubi� �wiat�a. - Je�li my�lisz, �e ciemno�� dodaje atmosfery, to... - Wampir przerwa� nagle. Oparty o parapet okna przygl�da� si� teraz m�odemu ch�opakowi. Ten nie m�g� dostrzec jego twarzy, a co� w jego nieruchomej postaci niepokoi�o go. Chcia� dalej m�wi�, ale si� powstrzyma�. Odetchn�� z ulg�, gdy wampir ruszy� w kierunku sto�u i si�gn�� po zwisaj�cy nad nim w��cznik lampy. Natychmiast pok�j zala�o ostre, ��te �wiat�o. Ch�opak na widok wampira nie m�g� powstrzyma� si� od gwa�townego wdechu. Jego palce automatycznie przesun�y si� po stole i zacisn�y na kancie blatu. - Wielki Bo�e - wyszepta�, wpatruj�c si� w niego uporczywie. Wampir by� ca�kowicie bia�y i g�adki, jakby wyrze�biony z ko�ci, a jego twarz pozostawa�a nieruchoma, pos�gowa z wyj�tkiem dw�ch b�yszcz�cych, zielonych oczu, kt�re bacznie spogl�da�y w d� na siedz�cego m�odego cz�owieka, podobne do dw�ch p�omieni umieszczonych w czaszce. W tej chwili wampir u�miechn�� si�, prawie z rozmarzeniem, a g�adka bia�a sk�ra twarzy drgn�a nieznacznie. - Widzisz? - zapyta� cicho. Ch�opak wzdrygn�� si�, podnosz�c r�k�, jakby w ge�cie obronnym przed silnym �wiat�em. Jego wzrok przesuwa� si� wolno po eleganckiej, szytej na miar� czarnej marynarce, na kt�r� zwr�ci� ju� uwag� w barze, po d�ugich fa�dach peleryny, czarnym, jedwabnym krawacie zawi�zanym pod szyj� i b�yszcz�cym bia�ym ko�nierzyku, bia�ym jak sk�ra wampira. Wpatrywa� si� w g�ste czarne w�osy, w d�ugie loki zaczesane do ty�u za uszy, dotykaj�ce prawie �nie�nobia�ego ko�nierzyka. - A wi�c, nadal chcesz tego wywiadu? - zapyta� wampir. Usta ch�opaka przez moment pozosta�y otwarte, zanim zdolny by� do podj�cia rozmowy. - Tak - odpowiedzia�. Wampir niespiesznie usiad� naprzeciwko ch�opca i pochylaj�c si� do przodu doda� cicho, niemal konfidencjonalnie: - Nie b�j si�. W��cz tylko magnetofon. Pochyli� si� nagle nad sto�em, wyci�gaj�c do niego r�k�. Ch�opak wzdrygn�� si� ponownie. Pot wyst�pi� mu na czo�o. Wyci�gni�t� r�k� wampir dotkn�� ramienia ch�opaka. - Wierz mi, nie zrobi� ci krzywdy. Sam chc� wykorzysta� t� okazj�. To dla mnie bardzo istotne, bardziej, ni� sobie mo�esz to wyobrazi�. Chc�, �eby� zacz��. -Cofn�� r�k� i usiad� ponownie na swoim miejscu, skupiony. Czeka�. Min�a chwila, zanim ch�opak przetar� czo�o i wargi chusteczk�. Wyj�ka�, �e mikrofon wbudowany jest w magnetofon, wcisn�� klawisz nagrywania i oznajmi�, �e urz�dzenie ruszy�o. - Nie zawsze by� pan wampirem? - zacz��. - Nie - odpowiedzia� wampir. -Sta�em si� nim, gdy mia�em dwadzie�cia pi�� lat, a by�o to w 1791 roku. Ch�opak by� zaskoczony dok�adno�ci� tej daty i powt�rzy� j� raz jeszcze, zanim zada� drugie pytanie: - Jak do tego dosz�o? - To proste, ale nie chc� udziela� tylko samych prostych odpowiedzi. Chc� opowiedzie� autentyczn� histori�... - Tak - ch�opak dorzuci� szybko. Bez ko�ca zwija� i rozwija� w zdenerwowaniu chusteczk�. Znowu przetar� ni� usta. - Zacz�o si� od tragedii - zacz�� wampir. -M�j m�odszy brat... umar�. Przerwa�. Ch�opak odchrz�kn�� i raz jeszcze wytar� twarz, nim nerwowo wepchn�� chusteczk� do kieszeni. - To dla pana bolesne? - zapyta� boja�liwie. - Czy tak to wygl�da? - Nie. - Potrz�sn�� g�ow�. - Ca�a sprawa polega na tym, �e t� histori� opowiada�em tylko raz, i by�o to tak bardzo dawno temu. Ale nie, to nie jest bolesne... - Mieszkali�my wtedy w Luizjanie -podj�� opowiadanie. - Mieli�my du�� posiad�o�� i za�o�yli�my dwie plantacje nad rzek� Missisipi, bardzo blisko Nowego Orleanu... - Aha, st�d ten akcent - wtr�ci� ch�opak przyciszonym g�osem. Przez moment wampir patrzy� bez wyrazu w przestrze�. - M�wi� z akcentem? - zacz�� si� �mia�. Ch�opak sp�oszony doda� szybko: - Zwr�ci�em na to uwag� w barze, gdy zapyta�em pana, jak pan zarabia na �ycie. Taka lekka ostro�� sp�g�osek, to wszystko. Nigdy nie domy�li�bym si� jednak, �e to wp�yw francuskiego. - Wszystko w porz�dku - zapewni� go wampir. -Nie jestem wcale taki zaskoczony, jak by to si� wydawa�o. Po prostu od czasu do czasu zapominam o tym. Ale wr��my do rzeczy... - Tak, prosz� - doda� ch�opak. - M�wi�em o plantacjach. Mia�y one wiele wsp�lnego z moim przeistoczeniem si� w wampira. Ale dojdziemy do tego. Nasze �ycie by�o mieszanin� luksusu i prymitywnych warunk�w, w jakich mieszkali�my, cho� dla nas by�o to nadzwyczaj atrakcyjne. Widzisz, �yli�my tam o wiele dostatniej, ni� mogliby�my to sobie wyobrazi�, �yj�c nadal we Francji. Mo�e to sama dziko�� Luizjany sprawia�a, �e tak to widzieli�my, a mo�e rzeczywi�cie tak by�o. Pami�tam meble, jakie by�y w naszym domu. Wszystkie przywiezione z Europy. -Wampir u�miechn�� si�. - A klawesyn, ten by� �liczny. Moja siostra gra�a na nim. W letnie wieczory siada�a przy klawiaturze plecami do otwartych drzwi balkonowych. Nadal pami�tam t� delikatn�, szybk� muzyk� i obraz grz�zawisk rozci�gaj�cy si� za oknami, omszone cyprysy, odcinaj�ce si� na tle nieba. Do tego dobiegaj�ce z grz�zawisk odg�osy, ch�r owad�w, krzyk ptak�w. My�l�, �e kochali�my to. W tej atmosferze nasze meble z r�anego drzewa wydawa�y si� cenniejsze, muzyka jeszcze delikatniejsza i bardziej potrzebna. Nawet wtedy, gdy ga��zie glicynii wyrywa�y okiennice na poddaszu i wciska�y si� p�dami w bielone ceg�y zaledwie w ci�gu jednego roku... Tak, kochali�my to. Wszyscy poza moim bratem. Nie pami�tam, by kiedykolwiek skar�y� si�, ale wiem, jak si� czu�. M�j ojciec wtedy ju� nie �y� i ja by�em g�ow� rodziny, i to w�a�nie ja musia�em broni� go ci�gle przed matk� i siostr�. Na pocz�tku zabiera�y go ze sob� na proszone wizyty i przyj�cia do Nowego Orleanu. On nienawidzi� tego. Wydaje mi si�, �e przesta� na nie chodzi�, zanim jeszcze sko�czy� dwana�cie lat. Dla niego liczy�a si� tylko modlitwa i oprawione w sk�r� �ywoty �wi�tych. W ko�cu, zbudowa�em mu kaplic�, tylko dla niego, z dala od domu. Tam w�a�nie zacz�� sp�dza� wi�kszo�� ka�dego dnia, a cz�sto i poranki. Na tym polega�a ironia losu, �e by� tak inny ni� my, tak inny od wszystkich. Moje �ycie by�o normalne, zwyczajne. Nic szczeg�lnego w nim si� nie dzia�o. - Wampir ponownie u�miechn�� si�. -Czasami, wieczorami wychodzi�em do niego i spotykali�my si� w ogrodzie obok kaplicy. Zastawa�em go cz�sto siedz�cego w skupieniu na kamiennej �awie w ogrodzie. Opowiada�em mu wtedy o problemach, kt�re mia�em z niewolnikami. O tym, jak nie dowierza�em nadzorcy, o k�opotach z pogod�, o po�rednikach... o wszystkich tych sprawach, kt�re wype�nia�y moj� egzystencj�. S�ucha� mnie, od czasu do czasu robi�c jak�� uwag�, zawsze �yczliwie odnosz�c si� do moich problem�w, tak �e gdy go opuszcza�em, mia�em wra�enie, �e wszystkie je dla mnie rozwi�za�. Nie s�dz�, bym m�g� mu czegokolwiek odm�wi� i przyrzek�em sobie, �e do stanu kap�a�skiego b�dzie m�g� wst�pi� w stosownym czasie, nawet, je�li roz��ka z nim mia�aby z�ama� mi serce. Oczywi�cie, myli�em si� wtedy. - Wampir przerwa� nagle. Przez chwil� ch�opak wpatrywa� si� tylko w niego a�, jakby obudzony z g��bokiego snu, zacz�� uk�ada� zdanie, mozolnie, z trudem dobieraj�c s�owa: - Aha... wi�c wcale nie chcia� nim zosta�? - zapyta� wreszcie. Wampir przygl�da� mu si� dok�adnie, jakby staraj�c si� odgadn�� znaczenie tego zdania. Wreszcie odrzek�: - Mia�em na my�li to, �e to w�a�nie ja myli�em si� co do swojego post�powania, mia�em na my�li moje przyzwolenie na to wszystko. Spogl�da� teraz w dal z wzrokiem utkwionym w widok za oknem. - Zacz�� miewa� wizje - doda� po chwili. - Prawdziwe wizje? - Pytanie zawis�o w powietrzu i przez chwil� pozostawa�o bez odpowiedzi. - Nie s�dz� - odpowiedzia� wreszcie. -Zdarzy�o si� to po raz pierwszy gdy mia� pi�tna�cie lat. By� wtedy bardzo przystojny. Mia� najg�adsz� sk�r� i najwi�ksze niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widzia�em. Nie by� chudy, tak jak ja teraz, ale te jego oczy! By�o tak, �e gdy patrzy�em w jego oczy, wydawa�o mi si�, �e nie dostrzega mnie wcale. Jakbym sta� samotnie na skraju �wiata... nad smaganym przez wiatr brzegiem oceanu. Nic poza �agodnym hukiem fal. No, c� - oczy wampira nadal utkwione by�y w szyb� -zacz�� miewa� wizje. Na pocz�tku da� mi to tylko mgli�cie do zrozumienia, i przesta� przyjmowa� posi�ki. Zamieszka� w kaplicy. O ka�dej porze dnia i nocy spotyka�em go kl�cz�cego na go�ym bruku przed o�tarzem. Sama kaplica by�a zaniedbana, przesta� dba� o �wiece, zmienia� obrusy na o�tarzu, czy nawet wymiata� li�cie z kaplicy. Kt�rej� nocy poczu�em, �e sprawa jest powa�na. Sta�em w r�anej altanie przez dobr� godzin�, przypatruj�c si� mu, gdy kl�cza� nieruchomo z r�koma rozci�gni�tymi jak do ukrzy�owania, kt�rych przez ca�y ten czas nie opu�ci�. Wszyscy niewolnicy ju� dawno uwa�ali go za pomylonego. -Wampir uni�s� brwi w zdziwieniu. -Ja by�em przekonany, �e jest tylko nieco... nadgorliwy. S�dzi�em, �e w swej mi�o�ci do Boga zaszed� by� mo�e za daleko. Tego dnia opowiedzia� mi o swoich wizjach. Zar�wno �wi�ty Dominik, jak i B�ogos�awiona Maryja Dziewica przychodzili do niego, do kaplicy. Powiedzieli mu, �e ma sprzeda� ca�� nasz� posiad�o�� w Luizjanie, wszystko, co posiadamy, a pieni�dze ze sprzeda�y u�y� na dzie�o bo�e we Francji. M�j brat mia� zosta� wielkim przyw�dc� religijnym i przywie�� kraj do jego dawnej �arliwo�ci, oddali� widmo szerz�cego si� ateizmu. Oczywi�cie on sam nie posiada� �adnych pieni�dzy. Ja mia�em sprzeda� plantacj� i nasze domy w Nowym Orleanie, a pieni�dze przekaza� jemu. Zn�w nast�pi�a cisza. Ch�opak siedzia� bez ruchu, zaskoczony. - Taak... przepraszam - wyszepta�. - Co pan powiedzia�? I sprzeda� pan plantacj�? - Nie - odpowiedzia� wampir ze spokojn�, nieruchom� twarz�, jak� mia� od pocz�tku rozmowy. - �mia�em si� z niego. A on... jego to rozw�cieczy�o. Nalega�. Twierdzi�, �e polecenie pochodzi od samej Maryi Dziewicy. Kim�e wi�c jestem, aby je lekcewa�y�? Kim�e, doprawdy? -Wampir �ciszy� nieco g�os, jak gdyby zastanawiaj�c si� nad tym raz jeszcze. -Kim? Im wi�cej pr�bowa� mnie przekonywa�, tym bardziej go wy�miewa�em. To nonsens, m�wi�em mu, wytw�r niedojrza�ej, a nawet chorobliwej wyobra�ni. Oznajmi�em mu, �e kaplica, by�a b��dem. Chcia�em j� zburzy� natychmiast. On mia� p�j�� do szko�y w Nowym Orleanie i wybi� sobie z g�owy te niedorzeczne pomys�y. Nie pami�tam teraz wszystkiego, co mu powiedzia�em. Ale pami�tam atmosfer� tej rozmowy. Za ca�� t� pogardliw� odpraw� z mojej strony sta� gniew i g��bokie rozczarowanie. By�em zawiedziony. Nie wierzy�em w ani jedno s�owo, kt�re mi powiedzia�. - Ale to ca�kowicie zrozumia�e - wtr�ci� szybko ch�opak, gdy tylko wampir przerwa�. Niepok�j jego wyra�nie zel�a�. -To jest, chcia�em powiedzie�, czy ktokolwiek m�g�by w to uwierzy�? - Naprawd�? - Wampir spojrza� na ch�opaka. -My�l�, �e to by� egotyzm, z�o�liwy egotyzm z mojej strony. Pozw�l, niech ci to wyt�umacz�. Kocha�em mojego brata, jak ju� ci m�wi�em, i czasami wierzy�em nawet, �e jest �yj�cym �wi�tym. Zach�ca�em go do modlitw i medytacji i got�w by�em straci� go dla siebie, gdyby zdecydowa� si� na stan duchowny. Gdyby kto� opowiada� mi o jakim� �wi�tym z Arles czy z Lourdes, kt�rzy mieli wizje, to uwierzy�bym mu. By�em katolikiem. Wierzy�em w �wi�tych. Zapala�em cieniutkie �wiece przed ich marmurowymi pos�gami w ko�cio�ach. Zna�em ich obrazy, symbole, ich imiona. Ale nie wierzy�em, nie mog�em uwierzy� mojemu bratu. Nie potrafi�em pogodzi� si� z tym, �e ma wizje. W�a�ciwie dlaczego? Poniewa� by� moim bratem. Franciszek z Asy�u m�g� mie� wizje, ale nie on. O, co to, to nie. Nie m�j brat. M�j brat nie m�g� by� taki. To w�a�nie nazywam egotyzmem. Rozumiesz? Ch�opak pomy�la� chwil�. Kiwn�� wreszcie g�ow� i odpowiedzia�, �e rozumie. - By� mo�e jednak naprawd� mia� wizje -doda� po chwili wampir. - A wi�c nie jest pan pewien... teraz... czy przypadkiem rzeczywi�cie...? - Nie, ale wiem na pewno, �e on sam ani przez chwil� nie odczuwa� �adnych w�tpliwo�ci czy waha�. Wiem teraz, i wiedzia�em wtedy, �e tej nocy, kiedy wyszed� z mojego pokoju podniecony i roz�alony, nie waha� si� ani przez moment. Par� minut p�niej ju� nie �y�. - W jaki spos�b? - Po prostu wyszed� przez drzwi balkonowe na galeri�, sta� jeszcze przez chwil� u szczytu ceglanych schod�w, a potem rzuci� si� do przodu. Nie �y� ju�, kiedy zbieg�em w d� do pierwszego schodka. Skr�ci� kark. - Wampir potrz�sn�� g�ow� w zamy�leniu, ale jego twarz by�a nadal nieporuszona. - Czy widzia� pan, jak spada�? - zapyta� ch�opak. -Czy straci� r�wnowag�? - Nie, nie widzia�em, ale dw�ch s�u��cych to widzia�o. M�wili, �e spojrza� w g�r�, jakby w�a�nie tam co� dostrzeg�. Potem jego cia�o poruszy�o si� do przodu, jak gdyby popchni�te wiatrem. Jeden z nich twierdzi�, �e mia� w�a�nie co� powiedzie�, zanim spad�. Ja te� my�l�, �e chcia� co� powiedzie�, ale by�o to w�a�nie w momencie, w kt�rym ja zwr�ci�em si� do okna. By�em odwr�cony do niego plecami, kiedy us�ysza�em �oskot spadaj�cego cia�a. - Wampir zerkn�� na magnetofon. - Nie mog�em sobie tego wybaczy�. Czu�em si� odpowiedzialny za jego �mier�. I wszyscy inni te� tak my�leli. - Jak mogli? Powiedzia� pan przecie�, �e widzieli, jak spada�. - To nie by�o oskar�enie wprost. Po prostu wiedzieli, �e co� niedobrego zasz�o mi�dzy nami, �e mieli�my jak�� sprzeczk� na chwil� przed jego upadkiem. S�ysza�a nas s�u�ba, moja matka te�. I w�a�nie ona nie przestawa�a mnie p�niej wypytywa�, co mi�dzy nami zasz�o i dlaczego m�j brat, kt�ry zawsze by� taki spokojny i �agodny, wtedy krzycza�. P�niej do pyta� do��czy�a si� siostra, a ja, oczywi�cie, odmawia�em odpowiedzi. By�em tak strasznie zszokowany i nieszcz�liwy, �e nie mia�em cierpliwo�ci dla nikogo. Postanowi�em jednak sobie, �e nie dowiedz� si� o jego "wizjach". Nie chcieli zrozumie�, �e w ko�cu sta� si� nie �wi�tym, lecz jedynie fanatykiem. Moja siostra wola�a po�o�y� si� do ��ka, ni� wytrzyma� katusze pogrzebu, a matka rozpowiada�a wszystkim w parafii, �e co� straszliwego wydarzy�o si� w moim pokoju, co�, czego ja nie chc� ujawni�. Na �yczenie mojej w�asnej matki przes�uchiwa�a mnie policja. W ko�cu zjawi� si� u mnie ksi�dz i za��da�, bym wyjawi�, co mi�dzy nami zasz�o. Nikomu jednak nic nie powiedzia�em. "To by�a tylko dyskusja" - m�wi�em. "Nie by�o mnie na galerii, kiedy brat upad�" -protestowa�em, a oni wszyscy patrzyli na mnie, jakbym to ja zabi�. Siedzia�em u jego trumny wystawionej w holu naszego domu, przez dwa dni, rozmy�laj�c o tym, �e to ja go zabi�em. Wpatrywa�em si� w jego twarz, a� pojawi�y si� na niej plamy, co przyprawia�o mnie o md�o�ci. Mia� strzaskan� potylic� i jego g�owa wygl�da�a niesamowicie na poduszce. Zmusza�em si�, by patrze� na ni�, by po prostu wpatrywa� si� w ni�, gdy� nie mog�em wytrzyma� b�lu i zapachu rozk�adu. Ca�y czas odczuwa�em nieodparte pragnienie, �eby otworzy� mu oczy. Wszystko to by�y szalone my�li, wariackie impulsy. Wyrzuca�em sobie, �e �mia�em si� z niego, nie wierzy�em mu, nie by�em dla niego dobry -spad� ze schod�w z mojego powodu. - To wydarzy�o si� naprawd�, tak? - wyb�ka� ch�opak. -Opowiada mi pan co�, co... co jest prawdziwe. - Tak - odpowiedzia� wampir, patrz�c na ch�opaka, lecz nie by� zaskoczony. -Chc� opowiada� dalej. Jego wzrok porzuci� znowu ch�opaka i pow�drowa� dalej, za szyb�. Wampir nie wykazywa� wi�kszego zainteresowania m�odym cz�owiekiem, kt�ry, ze swej strony, toczy� w sobie jak�� wewn�trzn� walk�. - Ale powiedzia� pan przecie�, �e nic pan nie wie o tych wizjach, �e pan, wampir przecie�... nie wie na pewno czy... - Chc� opowiedzie� wszystko po kolei - odrzek� wampir. -Tak jak to si� wydarzy�o. Nie, nadal nie wiem nic o tych wizjach. Do dzisiaj - przerwa�. - Ale� prosz�, niech pan m�wi dalej. - No c�, chcia�em sprzeda� plantacje. Nie chcia�em ju� nigdy ogl�da� tego domu i kaplicy w ogrodzie. W ko�cu wynaj��em je agencji, kt�ra zadba�a o nie. Uprawia�a ziemi� i administrowa�a wszystkim, tak �e nie musia�em ju� tam je�dzi�, i razem z matk� i siostr� przeprowadzi�em si� do jednego z naszych dom�w w Nowym Orleanie. Oczywi�cie, w ten spos�b ani przez chwil� nie uciek�em od brata. O niczym innym nie mog�em wtedy my�le�, jak tylko o jego ciele gnij�cym w ziemi. Zosta� pochowany na cmentarzu St. Louis w Nowym Orleanie. Robi�em wszystko, aby unika� przechodzenia obok jego bram, ale nadal bez przerwy my�la�em tylko o nim. Pijany czy trze�wy, ci�gle mia�em przed oczyma jego gnij�ce cia�o w trumnie. To by�o nie do zniesienia. Bez przerwy wyobra�a�em sobie, �e stoi u szczytu schod�w, a ja ujmuj� go za rami� i przemawiam do niego �agodnie, namawiam, by wr�ci� do pokoju, przekonuj� go, �e uwierzy�em mu, �e musi modli� si� za mnie, za wiar�. W tym czasie niewolnicy z Pointe du Lac, tak nazywa�a si� bowiem moja plantacja, zacz�li opowiada� o duchu na galerii, a nadzorca nie potrafi� utrzyma� porz�dku na plantacji. Ludzie z towarzystwa zadawali mojej siostrze napastliwe pytania dotycz�ce incydentu, a� wpad�a w histeri�. Po prostu s�dzi�a, �e tak w�a�nie powinna reagowa�, wi�c zachowywa�a si� histerycznie. Ca�y czas pi�em, a w domu przebywa�em tak rzadko, jak by�o to tylko mo�liwe. �y�em jak cz�owiek, kt�ry chce umrze�, ale nie ma do�� odwagi, by sko�czy� z sob�. Przemierza�em samotnie ciemne uliczki. Sp�dza�em czas w kabaretach. Wycofa�em si� z dw�ch pojedynk�w, lecz bardziej z apatii ni� z tch�rzostwa, gdy� tak naprawd� to pragn��em �mierci. I wtedy zosta�em zaatakowany przez wampira. M�g� to by� ktokolwiek - przecie� w��czy�em si� samotnie w�r�d marynarzy, z�odziei, maniak�w i kogo tam jeszcze. Ale wybra� mnie. Chwyci� mnie zaledwie par� krok�w od drzwi mojego domu i zostawi� tam na pewn� �mier�, ja tak przynajmniej my�la�em. - Chce pan powiedzie�... �e wyssa� panu krew? - zapyta� ch�opak. - Tak. - Wampir za�mia� si�. - Wyssa� mi krew. Tak to si� w�a�nie robi. - Ale �y� pan jeszcze - doda� m�ody cz�owiek. - Powiedzia� pan, �e zostawi� pana umieraj�cego. - No c�, wyssa� moj� krew prawie ca�kowicie, do granicy �mierci. Po�o�ono mnie do ��ka, jak tylko mnie znaleziono odurzonego. Tak naprawd� nie wiedzia�em w�a�ciwie, co si� ze mn� sta�o. My�la�em chyba, �e to alkohol spowodowa� zapa��. Oczekiwa�em �mierci i nie wykaza�em �adnego zainteresowania jedzeniem i piciem, czy rozmow� z lekarzem. Moja matka pos�a�a nawet ju� po ksi�dza. Mia�em wtedy wysok� gor�czk� i opowiedzia�em mu wszystko o wizjach brata i o sobie. Pami�tam, �e przywar�em do jego ramienia, stale na nowo zmuszaj�c go do przysi�gi, �e nikomu tego nie powt�rzy. - Wiem, �e go nie zabi�em - powiedzia�em w ko�cu -tylko �e nie potrafi� teraz �y�, gdy on jest martwy. Nie po tym, jak go potraktowa�em - doda�em. - To �mieszne - odpowiedzia� mi. -Oczywi�cie, �e musisz �y�. Nie ma w tobie nic z�ego poza nadmiernym folgowaniem sobie. Twoja matka potrzebuje ciebie, nie wspominaj�c o siostrze. A co do twojego brata, to by� nawiedzony przez diab�a. By�em tak oszo�omiony tym, co powiedzia�, �e nie potrafi�em nawet zaprotestowa�. - To diabe� by� tw�rc� tych wizji - t�umaczy� dalej kap�an. Diabe� by� wtedy w natarciu. Ca�a Francja by�a pod jego wp�ywem, a rewolucja by�a jego najwi�kszym sukcesem. Nic nie uchroni�oby brata, poza egzorcyzmami i modlitw�. Nale�a�o przywi�za� go, gdy diabe� szala� w jego ciele, i wyrzuci� go stamt�d. Diabe� zrzuci� go ze schod�w, to zupe�nie oczywiste - oznajmi�. - To nie z bratem rozmawia�e� w pokoju - kontynuowa� -rozmawia�e� z diab�em. To wszystko zaw�adn�o mn� ca�kowicie. Przedtem wierzy�em, �e zosta�em doprowadzony do ostateczno�ci, ale to nie by�a prawda. Ksi�dz opowiada� dalej o diable, o kulcie voodoo po�r�d niewolnik�w i o przypadkach zaw�adni�cia cia�em cz�owieka przez diab�a w innych stronach �wiata. Oszala�em. Zdemolowa�em ca�y pok�j, usi�uj�c dogoni� i zabi� ksi�dza. - Ale ta si�a, kt�r� pan posiada... przecie� wampir...? - zapyta� ch�opak. - Zupe�nie oszala�em - wyja�ni� wampir. -Zdoby�em si� na rzeczy, kt�rych nigdy nie pope�ni�bym, b�d�c w pe�ni zdrowy. Teraz widz� to zdarzenie jakby przez mg��, jest dla mnie zupe�nie nierealne i wywo�uje zmieszanie, ale dobrze pami�tam, �e gdy ju� go dopad�em i tarmosz�c si� z nim, wyci�gn��em przez tylne drzwi z domu na podw�rko, popchn��em na ceglan� �cian� wolno stoj�cej kuchni. Tam t�uk�em jego g�ow� o �cian�, niemal go zabijaj�c. Kiedy wreszcie przesta�em, prawie na granicy �miertelnego wyczerpania, upuszczono ze mnie jeszcze krew. G�upcy. Ale chcia�em co� powiedzie�. To w�a�nie wtedy poj��em sw�j w�asny egotyzm. By� mo�e ujrza�em go jak w odbiciu, w tym ksi�dzu. Jego pogardliwy stosunek do mojego brata odzwierciedla� tak�e i m�j stosunek do niego. Jego natychmiastowy, ma�ostkowy i p�ytki s�d, to wyrokowanie w sprawach diab�a, odmowa zastanowienia si� chocia� nad prawdopodobie�stwem �wi�to�ci tak blisko nas. - Ale� on wierzy�, �e cia�o brata opanowane by�o przez diab�a! - Tak - natychmiast dorzuci� wampir. -Ludzie, kt�rzy przestaj� wierzy� w Boga lub bosko��, nadal jednak wierz� w diab�a. Nie wiem zreszt� dlaczego. Nie, naprawd� nie wiem dlaczego. Z�o jest zawsze mo�liwe. A bosko�� jest odwiecznie trudna do poj�cia. Musisz jednak zrozumie�, �e m�wi� o nawiedzeniu cia�a, to m�wi� po prostu, �e kto� zwariowa�. Czu�em, �e tak w�a�nie by�o w przypadku ksi�dza. Jestem pewien, �e dostrzeg� tylko szale�stwo. Nazwa� je opanowaniem przez szatana. Nie trzeba widzie� szatana podczas egzorcyzm�w. Ale sta� w obliczu �wi�to�ci, przed obliczem �wi�tego... uwierzy�, �e �w �wi�ty ma prawdziwe wizje. Nie. W tym przejawia si� nasz egotyzm, nasza odmowa uwierzenia, �e co� takiego mo�e si� w�r�d nas zdarzy�. - Nigdy nie my�la�em o tym w taki spos�b - powiedzia� ch�opak. -Ale co w�a�ciwie sta�o si� dalej? Powiedzia� pan, �e upuszczono panu krew, a to musia�oby chyba doprowadzi� do pewnej �mierci. Wampir za�mia� si�. - Tak, z pewno�ci�, tak by si� to sko�czy�o, gdyby wampir nie przyszed� do mnie tej samej nocy. Wr�ci�, aby spotka� si� ze mn�. Rozumiesz, on chcia� mojej plantacji, chcia� Pointe du Lac. By�o ju� bardzo p�no. Siostra czuwaj�ca przy mnie dawno ju� zasn�a. Pami�tam, jakby to by�o wczoraj. Wszed� od podw�rka, przez drzwi balkonowe. Bezg�o�nie. Wysoki, o bia�ej cerze, g�stych, jasnych w�osach i p�ynnych prawie kocich ruchach. Delikatnie nasun�� �pi�cej siostrze szal na oczy i przykr�ci� knot lampy. Drzema�a w fotelu. Na stole sta�o naczynie z wod� i r�cznik, kt�rym obmywa�a mi czo�o. Nie poruszy�a si� pod tym szalem a� do rana. Ale wtedy ja by�em ju� kim� innym. - Co to by�a za przemiana? Wampir westchn��. Odchyli� si� do ty�u na krze�le i spogl�da� na �ciany. - Na pocz�tku my�la�em, �e to jeszcze jeden doktor lub kto� inny wezwany przez rodzin�, by porozmawia� ze mn�. Ale to podejrzenie rozwia�o si� natychmiast. Podszed� blisko ��ka i pochyli� si� nade mn�. Jego twarz pojawi�a si� w �wietle lampy i zobaczy�em wtedy, �e nie by� wcale zwyczajnym cz�owiekiem. Jego szare oczy �arzy�y si�, a d�ugie bia�e d�onie nie by�y z pewno�ci� d�o�mi cz�owieka �miertelnego. My�l�, �e zrozumia�em wszystko w tej jednej chwili, a to, co mi potem oznajmi�, by�o wt�rne. W tym momencie, kiedy go ujrza�em, kiedy poczu�em jego nadzwyczajn� aur�, wiedzia�em ju�, �e nie jest osob� tak� jak wszyscy inni. Ja sam przesta�em si� w og�le liczy�. Moje ego, kt�re nie potrafi�o zaakceptowa� obecno�ci osoby nadludzkiej, nadzwyczajnej, zosta�o zupe�nie zdruzgotane. Wszystkie moje my�li, nawet moja wina i pragnienie �mierci, wydawa�y si� ca�kowicie nieistotne. Zapomnia�em o sobie, o swoim bycie! Wampir dotkn�� zaci�ni�t� pi�ci� klap swej marynarki. - Zapomnia�em ca�kowicie o sobie. I w tej samej chwili zda�em sobie spraw� ze znaczenia tej okazji. Od tej pory odczuwa�em ju� tylko wzrastaj�ce zdziwienie. Gdy przem�wi� do mnie i powiedzia� kim m�g�bym zosta�, czym jest jego �ycie i co go jeszcze czeka, wszystko, co wcze�niej prze�y�em przesta�o si� w og�le liczy�. Postrzega�em wtedy swoje �ycie tak, jakbym stan�� z boku, przygl�daj�c mu si� z zewn�trz. Dostrzeg�em ca�� moj� dotychczasow� pr�no��, egoizm, konformizm, powierzchown� wiar� w Boga i zast�py �wi�tych, kt�rych imiona wype�nia�y m�j modlitewnik, a z kt�rych �aden nie wywar� najmniejszego wp�ywu na moj� ograniczon�, materialistyczn� i samolubn� egzystencj�. Dostrzeg�em moich prawdziwych bog�w... bog�w wi�kszo�ci z ludzi -jedzenie i picie, bezpiecze�stwo w konformizmie. Popi�. Twarz ch�opaka by�a napi�ta. Wida� w niej by�o niepok�j pomieszany z zaciekawieniem. - A wi�c zdecydowa� si� pan zosta� wampirem? -spyta�. Przez chwil� wampir nie odpowiada�. - Zdecydowa�... Wydaje mi si�, �e nie jest to najodpowiedniejsze s�owo. Cho� nie mo�na powiedzie�, �e by�o to nieuniknione od momentu, w kt�rym on wkroczy� do pokoju. Nie, rzeczywi�cie, to nie by�o wcale nieuniknione. Jednak nie mog� powiedzie�, bym sam zdecydowa�. Powiedzmy, �e kiedy on sko�czy� m�wi�, �adna inna decyzja nie wchodzi�a w rachub�, wi�c wybra�em w�a�nie j�, nie ogl�daj�c si� do ty�u. Poza jedn� rzecz�. - Poza czym? - Moim ostatnim wschodem s�o�ca - odpowiedzia� wampir. -Nast�pnego ranka, po tej nocy, nie by�em jeszcze wampirem, wi�c mog�em zobaczy� po raz ostatni wsch�d s�o�ca. Pami�tam to dobrze. Nie m�g�bym powiedzie�, bym pami�ta� kt�rykolwiek z poprzednich. Pami�tam, �e �wiat�o najpierw pojawi�o si� u g�ry drzwi balkonowych wzmagaj�c� si� jasno�ci� zza koronkowych zas�on. P�niej blask, kt�ry dostrzega�em mi�dzy li��mi drzew, stawa� si� ja�niejszy i ja�niejszy. W ko�cu �wiat�o s�oneczne przedar�o si� przez okna, rzucaj�c cie� koronek na pod�og� i na sk�pan� w blasku s�o�ca posta� mojej �pi�cej siostry. Ciep�o ogrza�o j� i obudzi�o. Odrzuci�a szal, nie budz�c si�, lecz wtedy s�o�ce zacz�o �wieci� jej prosto w oczy. Zacisn�a powieki. �wiat�o ta�czy�o po stole, gdzie z�o�y�a sw� g�ow� wtulon� w ramiona, po wodzie w stoj�cym na stole naczyniu. Czu�em je na r�kach, z�o�onych na ko�drze, a wreszcie i na twarzy. Le�a�em w ��ku, my�l�c o tym wszystkim, co us�ysza�em od niego. To w�a�nie wtedy powiedzia�em do widzenia s�o�cu i zdecydowa�em si� zosta� wampirem. To by� m�j... ostatni wsch�d s�o�ca. Wampir spogl�da� zn�w za okno. A gdy przesta� m�wi�, cisza, jaka zapad�a w pokoju, by�a tak przejmuj�ca, �e ch�opakowi zdawa�o si�, i� niemal j� s�yszy. Dopiero po chwili dotar�y do niego odg�osy dochodz�ce z ulicy. Du�a przeje�d�aj�ca ci�ar�wka wprawi�a kabel lampy w dr�enie. Po chwili odg�osy uciszy�y si�. - Czy t�skni pan za nimi ? - zapyta� cicho po chwili. - Tak naprawd�, to nie - pad�a kr�tka odpowied�. -Jest tyle innych rzeczy. Ale gdzie to byli�my? Chcesz wiedzie�, jak to si� sta�o, �e sta�em si� wampirem? - Tak - odpowiedzia� ch�opak. -Jak si� w�a�ciwie dokona�a ta przemiana? - Nie s�dz�, bym potrafi� ci to dobrze opowiedzie�. Mog� tylko uj�� to w s�owa, kt�re opisz�, nawet dok�adnie, ale b�dzie to zupe�nie co� innego. To tak, jak opowiada� komu� o pierwszych do�wiadczeniach z dziewczynami, komu�, kto sam jeszcze nic nie wie o seksie i tego jeszcze nie prze�y�. M�ody cz�owiek zdawa� si� ju� gotowa� do zadania nast�pnego pytania, ale zanim otworzy� usta, wampir kontynuowa�: - Jak ci ju� m�wi�em, ten wampir, Lestat, chcia� dosta� moj� plantacj�. Ca�kiem przyziemne �yczenie, nie powiem. W zamian za ofiarowanie mi nie�miertelnego �ycia, kt�re b�dzie trwa�o a� do ko�ca �wiata. Nie by� on jednak szczeg�lnie wnikliwy. Mo�na powiedzie�, �e t� niewielk� liczb� wampir�w, jaka znajdowa�a si� na �wiecie, traktowa� jak jaki� ekskluzywny klub dla wybranych. Zreszt�, on sam mia� ca�kiem ludzkie problemy - �lepego ojca, kt�ry w dodatku nie zdawa� sobie sprawy, �e jego syn jest wampirem i pod �adnym pozorem nie m�g� si� dowiedzie�. �ycie w Nowym Orleanie sta�o si� dla niego zbyt trudne, zwa�ywszy jego potrzeby i konieczno�� sta�ej opieki nad ojcem. Postanowi� wi�c obj�� w posiadanie Pointe du Lac. Nast�pnego wieczoru natychmiast wprowadzi� si� na plantacj�, ukry� �lepego ojca w g��wnym pokoju, a ja poczyni�em niezb�dne przygotowania do przemiany. Nie by�o to takie proste. Musia�em przeprowadzi� par� rzeczy, z kt�rych pierwsz� mia�a by� �mier� mojego dotychczasowego zarz�dcy. Lestat rozprawi� si� z nim podczas snu. Ja mia�em si� temu przygl�da� i zaaprobowa�; to jest by� �wiadkiem odebrania �ycia cz�owiekowi jako dow�d mojego zaanga�owania w spraw� i zgody na udzia� w niej. To w�a�nie, bez w�tpienia, okaza�o si� dla mnie najtrudniejsze. M�wi�em ci ju�, �e nie obawia�em si� swojej �mierci, jedynie odczuwa�em md�o�ci na my�l o odebraniu sobie �ycia. Mia�em jednak olbrzymi szacunek dla �ycia innych. Musia�em przygl�da� si� ze spokojem, jak nadzorca obudzi� si� nagle i pr�bowa� odepchn�� Lestata obiema r�kami od siebie, a gdy okaza�o si� to niemo�liwe, le�a� pod nim w �elaznym u�cisku. Jego op�r s�ab� coraz bardziej. W ko�cu zwis� bezw�adny, wys�czony z krwi. Patrzy�em, jak umiera�. Nie umar� od razu. Z g�r� godzin� stali�my w jego ma�ym pokoiku, przygl�daj�c si�, jak powoli traci� przytomno��. Wreszcie umar�. Jak wspomnia�em by�a to pierwsza cz�� mojej przemiany w wampira. W przeciwnym wypadku Lestat nigdy nie zdecydowa�by si� na pozostanie tutaj. Potem musieli�my pozby� si� cia�a. B�d�c w gor�czce i jeszcze os�abiony, zbyt ma�o mia�em si�, by zajmowa� si� martwym cia�em zarz�dcy. Zbiera�o mi si� na wymioty, Lestat �mia� si� ze mnie, dodaj�c, �e jak tylko stan� si� wampirem, b�d� si� czu� zupe�nie inaczej i sam b�d� si� �mia� z takiego zachowania. Myli� si� jednak. �mier� nigdy nie wywo�ywa�a u mnie rozbawienia, bez wzgl�du na to, jak cz�sto bywa�em jej przyczyn�. Ale pozw�l, �e wszystko opowiem po kolei. Musieli�my pojecha� drog� w g�r� rzeki, a� dotarli�my na otwarte pola. Dopiero tu mogli�my zostawi� cia�o. Porwali�my jego ubranie, zabrali�my pieni�dze, a przy okazji, co �wietnie pasowa�o do naszego planu, poczuli�my od niego wyra�ny zapach alkoholu. Zna�em jego �on�, kt�ra mieszka�a w Nowym Orleanie. Domy�la�em si�, w jakim b�dzie stanie i jak b�dzie cierpie�, gdy cia�o zostanie odnalezione. Ale bardziej od wsp�czucia, zaw�adn�� mn� b�l, �e nigdy nie dowie si�, co si� w�a�ciwie sta�o z jej m�em. �e to wcale nie bandyci znale�li go pijanego na drodze. Kiedy masakrowali�my cia�o by�em coraz bardziej podniecony. Oczywi�cie, musisz zdawa� sobie spraw�, �e ca�y czas ten wampir, Lestat, nie zachowywa� si� jak istota ludzka. Nie by�o w nim wi�cej cech ludzkich jak, nie przymierzaj�c, w postaci biblijnego anio�a. To zauroczenie jego osob� by�o nieco wymuszone. Dostrzega�em ju� wtedy dwuznaczno�� mojej przemiany w wampira. Z jednej strony, by�em po prostu zauroczony. Lestat ca�kowicie mn� zaw�adn��. Z drugiej strony jednak, pragnienie samozniszczenia pozostawa�o. Nadal chcia�em by� ca�kowicie pot�piony i to w�a�nie dlatego Lestat przyst�pi� do mnie, przy pierwszej i drugiej okazji. Tym razem jednak nie niszczy�em siebie, lecz �ycie innych, zarz�dcy, jego �ony i jego rodziny. Poczu�em wewn�trzny sprzeciw. By� mo�e by� jeszcze wtedy czas na wycofanie si�, na ucieczk� od woli Lestata, gdyby nie to, �e wyczu� niezawodnym instynktem, co dzieje si� w moim umy�le. Absolutnie niezawodnym instynktem... Wampir zaduma� si�. - Wiedz, �e wampiry obdarzone s� niezwykle silnym instynktem wyczuwania i odgadywania nawet najdrobniejszych zmian w ludzkiej twarzy. Lestat mia� w sobie to ponadnaturalne wyczucie. Wepchn�� mnie szybko do powozu i zaci�� konie batem. "Chc� umrze� - zacz��em be�kota� -to ponad moje si�y. Chc� umrze�. Mo�esz mnie zabi�. Pozw�l mi umrze�. Nie chcia�em patrze� na niego, aby na powr�t nie znale�� si� pod jego urokiem, nie by� oczarowanym jego nadzwyczajn� pi�kno�ci�. On tymczasem wymawia� �agodnie moje imi�, �miej�c si� przy tym. Jak powiedzia�em, by� zdecydowany przej�� moj� plantacj�. - Czy pewne by�o, �e nie zostawi�by pana w spokoju ? - zapyta� ch�opak. - Nie wiem. Znaj�c go tak, jak znam go teraz, powiedzia�bym, �e raczej zabi�by mnie, ni� pozwoli� odej��. Ale, rozumiesz, tego w�a�nie pragn��em, wi�c to nie mia�o znaczenia. Gdy tylko dojechali�my do domu, zeskoczy�em z powozu i podszed�em, �yj�cy trup, do ceglanych schod�w, o kt�re roztrzaska� g�ow� m�j brat. Dom by� nie zamieszkany od paru miesi�cy, zarz�dca mia� swoj� w�asn� chatk�. Skwar i wilgo� panuj�ce w Luizjanie sprawi�y, �e schody zacz�y si� ju� rozsypywa�. W szczelinach mi�dzy ceg�ami pojawi�a si� trawa, a nawet, gdzieniegdzie, ma�e s�oneczniki. Pami�tam, �e gdy usiad�em na najni�szym stopniu, poczu�em ch��d wilgotnych cegie�. Opar�em o nie g�ow� i dotkn��em d�o�mi woskowych �odyg s�onecznik�w. Szarpn��em p�k i z �atwo�ci� wyrwa�em z mi�kkiej ziemi. "Chc� umrze�. Zabij mnie" -odezwa�em si� do wampira. "Teraz jestem winny morderstwa. Nie mog� z tym �y�". U�miechn�� si� szyderczo z niecierpliwo�ci� cz�owieka, kt�ry s�ucha oczywistych k�amstw. I wtedy w mgnieniu oka doskoczy� do mnie i wpi� si� we mnie tak, jak to zrobi� poprzednio z zarz�dc�. Z w�ciek�o�ci� pr�bowa�em go od siebie odepchn��. Kopn��em go z ca�ej si�y i w tym momencie poczu�em, jak jego z�by wbijaj� si� w moje gard�o, a� �y�y nabrzmia�y mu na skroniach. Jednym skokiem, o wiele za szybkim, abym m�g� to zauwa�y�, znalaz� si� nagle na podej�ciu schod�w. Stan�� tam, spogl�daj�c pogardliwie na umie. "My�la�em, �e chcesz umrze�, Louis" - szydzi�. Ch�opak wyda� z siebie cichy okrzyk, gdy wampir wypowiedzia� swoje imi�. - Tak, tak w�a�nie mam na imi�. Po chwili kontynuowa� dalej: - Le�a�em bezbronny na ziemi, b�d�c �wiadkiem w�asnego tch�rzostwa i bezmy�lno�ci. Tak bezpo�rednio skonfrontowany z nimi. By� mo�e, gdybym mia� wi�cej czasu zd��y�bym zebra� si� na odwag� i odebra� sobie �ycie, a nie skomle� i b�aga�, by kto� inny zrobi� to za mnie. Ujrza�em siebie w codziennych cierpieniach, maj�cego nadziej�, �e �mier� odnajdzie mnie nieoczekiwanie, przynosz�c chwil� wiekuistego odpuszczenia. Zobaczy�em tak�e, niby w wizji, jak stoj� u g�ry schod�w, dok�adnie tam, gdzie sta� m�j brat, a potem spadam z �oskotem. Nie by�o jednak wtedy czasu na odwag�, czy mo�e powinienem raczej powiedzie�, �e nie by�o w planie Lestata miejsca na nic innego, ni� on sam przewidzia�. - Pos�uchaj dobrze, co ci powiem, Louis - odezwa� si� do mnie i po�o�y� si� obok mnie na schodach, gestem tak wdzi�cznym i pe�nym uroku, �e zda� mi si� niemal kochankiem. Wzdrygn��em si�, ale on obj�� mnie swoim ramieniem i przysun�� do siebie. Nigdy wcze�niej nie by�em tak blisko niego, i teraz, w ciemnym �wietle, widzia�em wspania�y blask jego oczu i niezwyk�� jasno�� sk�ry. Gdy tylko poruszy�em si�, po�o�y� d�o� na moich ustach i powiedzia�: - Nie ruszaj si�. Teraz b�d� pi� tw� krew, lecz nie pozwol� ci umrze�. Chc�, aby� by� spokojny, tak spokojny, aby� m�g� us�ysze�, jak twoja krew przep�ywa do moich �y�. Tylko wysi�kiem woli i �wiadomo�ci� chwili mo�esz utrzyma� si� przy �yciu. Chcia�em jeszcze walczy�, ale przycisn�� mnie tak silnie, �e ca�kowicie panowa� nad moim wypr�onym jak struna cia�em. Gdy tylko zaniecha�em oporu, zatopi� z�by w mojej szyi. Oczy ch�opaka rozszerzy�y si�. W trakcie opowie�ci odsuwa� si� coraz bardziej i bardziej. Twarz mu st�a�a, przymru�y� oczy, jak gdyby przygotowywa� si� do odparcia ciosu. - Czy przydarzy�o ci si� kiedykolwiek utraci� du�� ilo�� krwi? - zapyta� wampir. -Czy znasz to uczucie? Usta ch�opca u�o�y�y si� do wyrazu "nie", ale nie wyda� z siebie �adnego d�wi�ku. Prze�kn�� �lin�, - Nie! - �wiece pali�y si� u g�ry w holu, tam gdzie wcze�niej planowali�my �mier� zarz�dcy. Na galerii ko�ysa�a si� na wietrze lampa naftowa. �wiat�o �wiec i lampy zlewa�o si� i migotliwy blask wype�ni� klatk� schodow�. - S�uchaj, miej oczy otwarte -wyszepta� Lestat. Czu�em jego oddech na szyi. Pami�tam, �e gdy m�wi�, wszystkie w�osy na moim ciele zelektryzowa�y si�, a ca�e cia�o dr�a�o. Przypomina�o to dreszcz nami�tno�ci... Wampir zaduma� si�. Zgi�te palce prawej r�ki pod�o�y� pod brod�. Mia�o si� wra�enie, �e wyci�gni�tym palcem d�oni g�adzi si� delikatnie po podbr�dku. - No c�, rezultat tego by� taki, �e w przeci�gu kilku minut, by�em tak os�abiony, �e prawie nie mog�em si� ruszy�. Ogarni�ty panik� zda�em sobie spraw� z tego, �e nawet gdybym bardzo chcia�, nie jestem w stanie nic zrobi�. Lestat oczywi�cie nadal przytrzymywa� mnie, a jego rami� wa�y�o chyba ton�. Poczu�em, �e wyszarpn�� z�by z mojej szyi tak gwa�townie, �e dwie zostawione przez ugryzienie rany wydawa�y si� ogromne i by�y bolesne. Teraz pochyli� si� nad moj� bezw�adn� g�ow�, i zdj�wszy ze mnie sw� praw� r�k�, ugryz� w�asny nadgarstek. Krew trysn�a na koszul� i marynark�. Przygl�da� si� temu z przymru�onymi, b�yszcz�cymi oczyma. Wydawa�o mi si�, �e sta� tak ca�� wieczno�� i patrzy�, a odblaski �wiat�a migoc�ce za jego g�ow� by�y jak t�o zjawy. My�l�, �e ju� wtedy zrozumia�em, co zamierza zrobi� i czeka�em, zdawa�oby si� jakby latami ca�ymi, ca�kowicie zdany na jego �ask�, na to, co ma nast�pi�. Przycisn�� sw�j krwawi�cy nadgarstek do moich ust i powiedzia� stanowczo z lekkim zniecierpliwieniem: - Louis, pij! Zacz��em pi� jego krew. "Tylko powoli, Louis, teraz szybciej" -szepta� do mnie wiele razy. Pi�em, wysysaj�c jego krew z rany w nadgarstku. Po raz pierwszy od czas�w niemowl�ctwa do�wiadczaj�c tej szczeg�lnej przyjemno�ci ssania pokarmu, ca�ym cia�em, skupiaj�c si� na tym jedynym �r�dle �ycia. I wtedy wydarzy�o si� co� szczeg�lnego. Wampir opar� si� na krze�le, jego brwi unios�y si� lekko. - Jak trudno opisa� rzeczy, kt�rych tak naprawd� nie da si� opisa� -powiedzia� po chwili cicho, ledwie szeptem. Ch�opak siedzia� bez ruchu jak przykuty do krzes�a. - Gdy pi�em jego krew, poza �wiat�em, nie widzia�em nic. A potem nast�pn� rzecz�, jak� odczu�em, by�... d�wi�k. G�uchy huk na pocz�tku, a nast�pnie �omotanie, dudnienie, jak w wielki b�ben, narastaj�ce, jak gdyby jaki� nadludzki olbrzym przedziera� si� powoli przez ciemny i tajemniczy las. Tu� po chwili us�ysza�em identyczny, drugi taki odg�os, jakby za pierwszym olbrzymem, w pewnej odleg�o�ci pojawi� si� drugi, a ka�dy z nich w rytmie swojego w�asnego dudnienia. Ha�as narasta�, zbli�a� si� coraz bardziej, a� wydawa�o si�, �e wype�nia ju� nie tylko m�j zmys� s�uchu, ale i wszystkie pozosta�e. Zdawa� si� t�tni� i pulsowa� w wargach i palcach, w skroniach i �y�ach. Przede wszystkim w �y�ach. Najpierw jeden odg�os dudnienia, potem ten drugi. A� wreszcie Lestat wyszarpn�� r�k�, odrywaj�c j� od moich ust. Otworzy�em oczy i odzyska�em �wiadomo��. Ponownie si�gn��em po jego r�k�, chwyci�em j� i si�� przywar�em do ust. Zda�em sobie spraw�, �e odg�osy tego b�bna by�y biciem mego serca, i jego serca, nas obu. - Wampir westchn��. -Czy ty to rozumiesz? Ch�opiec zacz�� co� m�wi� i potrz�sn�� g�ow�. - Nie.., to jest tak - powiedzia�. -To jest... to jest... - Oczywi�cie - odrzek� wampir, odwracaj�c wzrok. - Chwileczk�, chwileczk� - powiedzia� ch�opak -ta�ma ju� si� prawie ko�czy, musz� j� odwr�ci�. Wampir spokojnie przygl�da� si�, jak ch�opak zmienia� ta�m� i ponownie w��czy� magnetofon. - I co sta�o si� potem? - Us�ysza� po chwili. Twarz ch�opaka by�a spocona, wi�c wytar� j� chusteczk�. - Zmieni� si� m�j spos�b widzenia - podj�� na nowo wampir. -Widzia�em rzeczy wok� siebie tak, jak widz� to wampiry. - Jego g�os by� z lekka oboj�tny, wydawa�o si�, jakby my�li wampira przez moment odbieg�y gdzie� dalej. Zaraz jednak poprawi� si� na krze�le i kontynuowa�: - Lestat sta� ponownie przy schodach i dostrzega�em teraz to, czego poprzednio nie widzia�em. Przedtem jego sk�ra wydawa�a mi si� bia�a, tak uderzaj�co bia�a, �e w nocy prawie �wieci�a. Teraz widzia�em go, jakby by� kim� takim samym jak ja. Jego twarz promienia�a, ale nie by�a wcale �wiec�ca. Zobaczy�em wtedy tak�e, �e nie tylko Lestat zmieni� si�, lecz i wszystko, co mnie wok� otacza�o. To by�o tak, jakbym dopiero teraz po raz pierwszy zacz�� widzie� kolory i prawdziwe kszta�ty rzeczy. Widok guzik�w na czarnym surducie Lestata tak przyku� moj� uwag�, �e wpatrywa�em si� w nie przez d�u�sz� chwil�, a� on zacz�� si� �mia� ze mnie. A i �miech ten s�ysza�em teraz tak, jak nigdy wcze�niej. Nadal te� s�ysza�em jego serce niczym uderzenia w b�ben. Mia�em zam�t w g�owie, bo ka�dy nowy d�wi�k nak�ada� si� na poprzedni, tworz�c mieszanin� odg�os�w, a� do chwili gdy nauczy�em si� je oddziela�, a wtedy, cho� nak�ada�y si� na siebie, ka�dy z nich cichy ale wyra�ny, narastaj�cy lecz nie ci�g�y, jak salwy �miechu - wampir u�miechn�� si� z rozkosz� -jak huk dzwon�w. - Przesta� patrze� na moje guziki - odezwa� si� Lestat. -Wsta� i id� popatrze� na drzewa. Wybierz si� na spacer i pozb�d� si� resztek zbytecznego cz�owiecze�stwa w swoim ciele. Tylko nie zakochaj si� przypadkiem do szale�stwa w tej nocy, �eby� m�g� odnale�� drog� powrotn� do domu! To rzeczywi�cie by�a m�dra rada. Kiedy bowiem ujrza�em �wiat�o ksi�yca na bruku przed domem, wpad�em w takie oczarowanie, �e musia�em sp�dzi� tam chyba z godzin�. Min��em bez wi�kszego zainteresowania kaplic� w ogrodzie, i stoj�c pomi�dzy zagajnikami bawe�ny i d�bami, ws�uchiwa�em si� w noc, jak gdyby by� to ch�r szepcz�cych kobiet, przywo�uj�cych mnie do swych piersi. Co do mojego cia�a, nie by�o jeszcze ca�kowicie przemienione i jak tylko zacz��em jako tako odr�nia� d�wi�ki i obrazy, poczu�em fizyczny b�l. Opuszcza�y mnie wszystkie moje cz�owiecze fluidy, wypychane przez now� posta�. Umiera�em jako cz�owiek, a przecie� by�em najzupe�niej �yw jako wampir. Wraz z budz�cymi si� zmys�ami, musia�em nadzorowa� �mier� mojego ludzkiego cia�a, cho� nie bez pewnego niepokoju, a wkr�tce nawet strachu. Wbieg�em z powrotem na schody i wpad�em do g�rnego holu, gdzie zasta�em Lestata przegl�daj�cego moje papiery dotycz�ce plantacji, por�wnuj�cego wydatki i zyski za ostatni rok. - Jeste� bogatym cz�owiekiem - odezwa� si� do mnie, gdy wszed�em. - Co� niedobrego dzieje si� ze mn�! -krzykn��em. - Po prostu umierasz, to wszystko. Nie b�d� g�upcem. Czy nie masz tutaj jakich� dobrych lamp? Tyle pieni�dzy i nie mo�esz sobie nawet pozwoli� na porz�dne olejowe lampy w pokojach. Ta lampa wisz�ca na zewn�trz, przynie� mi j�. - Umieram! - krzykn��em. -Umieram! - Ka�demu si� to przytrafia - stwierdzi�, odmawiaj�c przyj�cia mi z pomoc�. Nawet teraz, gdy na to patrz�, pogardzam nim. Nie dlatego, �e ba�em si�, ale dlatego, �e m�g� powiedzie� mi o tych wszystkich zmianach, jakie przechodzi�em z wi�kszym szacunkiem. M�g� mnie uspokoi� i powiedzie�, �e mog� przygl�da� si� swojej w�asnej �mierci z tak� sam� fascynacj�, z jak� przygl�da�em si� i czu�em tamt� noc. Nie zrobi� tego jednak. Lestat zawsze bardzo r�ni� si� ode mnie. Zupe�nie nie byli�my do siebie podobni, wampir nie powiedzia� tego tonem przechwa�ki. Powiedzia� to tak, jakby naprawd� chcia�, by by�o w�a�nie odwrotnie. - Moris - westchn��. -Umiera�em zatem szybko, co oznacza�o, �e r�wnie szybko zmniejsza�a si� moja zdolno�� odczuwania b�lu. Teraz �a�uj�, �e nie zwr�ci�em na to wi�kszej uwagi. Lestat tymczasem odstawia� idiot�. - O do diab�a! - zacz�� krzycze�. -�e te� nie przygotowa�em nic dla ciebie! Co za g�upiec ze mnie! - No w�a�nie - mia�em ochot� powiedzie�, ale nie zrobi�em tego. - Czy zdajesz sobie spraw�, co to oznacza? - podj�� Lestat. -B�dziesz musia� po�o�y� si� ze mn� tego ranka. Nie przygotowa�em dla ciebie osobnej trumny. Wampir za�mia� si�. - Trumna wywo�a�a u mnie tak� panik�, �e jak s�dz�, wype�ni�a ca�� zdolno�� ludzkich odruch�w, jakie mi pozosta�y. Potem dosz�o do mnie i to, �e b�d� musia� dzieli� j� z Lestatem. On tymczasem by� ju� w sypialni ojca, �ycz�c mu dobrej nocy, m�wi�c, �e przyjdzie do niego nad ranem. - Ale dok�d ty idziesz, dlaczego musisz �y� w taki spos�b - utyskiwa� starzec, a� Lestat straci� cierpliwo��. Przedtem jeszcze by� dla niego bardzo �askawy, niemal nadskakuj�cy, teraz jednak zacz�� zachowywa� si� despotycznie. - Czy� nie opiekuj� si� tob�? Czy nie zapewni�em tobie lepszego dachu nad g�ow� ni� ty kiedykolwiek mnie? Je�li chc� spa� ca�y dzie�, a pi� ca�� noc, tobie nic do tego, do diab�a. Staruszek pocz�� j�cze� i pochlipywa�. Jedynie moim szczeg�lnym stanem i nadzwyczajnym wyczerpaniem mog� wyt�umaczy�, �e nie uj��em si� za nim. Przygl�da�em si� tej scenie przez otwarte drzwi, zauroczony kolorami ko�dry na ��ku starca i gam� kolor�w wyst�puj�cych na jego twarzy. Jego niebieskie �y�y pulsowa�y na tle r�owego i szarego cia�a. Nawet ��� jego starych z�b�w robi�a na mnie wra�enie, i sta�em zahipnotyzowany dr�eniem jego warg. - Co za syn, co za syn - mamrota�, nie podejrzewaj�c nawet, jak bardzo mia� racj�. -No, dobrze, id� zatem. Wiem, �e masz gdzie� jak�� kobiet� i odwiedzasz j�, jak tylko jej m�� wychodzi. Podaj mi m�j r�aniec. Co si� sta�o z moim r�a�cem? Lestat powiedzia� co� blu�nierczego i poda� mu r�aniec... - Ale... - wtr�ci� ch�opak. - Taak? - zapyta� wampir. -Wydaje mi si�, �e nie pozwoli�em ci na zadawanie pyta�. - Chcia�em tylko zapyta�... przecie� w r�a�cu jest krzy�? - Ach, te pog�oski o krzy�ach - za�mia� si� wampir. -Masz na my�li nasz strach przed krzy�em? - Strach przed patrzeniem na niego - doda� ch�opak. - Nonsens przyjacielu, czysty nonsens. Mog� patrze� na wszystko, na co tylko mam ochot�, i nawet szczeg�lnie lubi� patrze� na krucyfiks. - A co z tymi pog�oskami o dziurkach od klucza, �e wampiry potrafi�... sta� si� par� i przechodzi� przez nie. - Chcia�bym, aby tak by�o - za�mia� si� wampir. -Jakby to by�o wspaniale przechodzi� przez nie i wyczuwa� ich charakterystyczny kszta�t, muskaj�cy nasze cia�a. Nie - pokr�ci� g�ow� -to jest absolutna, jak wy to dzisiaj nazywacie... bzdura. Ch�opak za�mia� si� wbrew sobie, zaraz jednak spowa�nia�. - Nie mo�esz by� taki nie�mia�y w rozmowie ze mn� - zauwa�y� wampir. -Co znowu tym razem? - Ta historia o ko�kach wbijanych w serce - wykrztusi� ch�opak, rumieni�c si� na twarzy. - To samo - odpowiedzia� wampir. -Bzdura. Wyra�nie wym�wi� obie sylaby wyrazu, tak �e m�ody cz�owiek u�miechn�� si� pod nosem. - �adnej si�y magicznej, jakiejkolwiek. Ale dlaczego nie palisz? Widz�, �e masz papierosy w kieszeni koszuli. - O, dzi�kuj� - odpowiedzia�, jakby sugestia ta by�a czym� niezwykle wspania�omy�lnym. Jednak gdy tylko przytkn�� papierosa do ust, jego d�onie zacz�y si� tak trz���, �e rozdar� delikatny kartonik z zapa�kami. - Pozwolisz ? - Wampir odebra� mu pude�ko i zr�cznie podsun�� zapalon� zapa�k�. Ch�opak zaci�gn�� si� z oczyma wlepionymi w palce wampira. Ten usiad� z powrotem na miejsce, lekko szeleszcz�c ubraniem. -Popielniczka jest na umywalce - doda�, a ch�opak ruszy� nerwowo w jej stron�. Przez moment przygl�da� si� zmi�tym niedopa�kom w popielniczce, a zobaczywszy niewielki kosz na �mieci pod umywalk�, opr�ni� j� i szybko po�o�y� na stole. Po chwili od�o�y� papierosa, na kt�rym wida� by�o wyra�ne wilgotne plamy od palc�w. - Czy to pana pok�j? - zapyta�. - Nie - odpar� wampir. -Po prostu pok�j. - Co zatem sta�o si� dalej? - Powr�ci� do rozmowy ch�opak. Wampir zdawa� si� przygl�da� k��bom dymu unosz�cym si� nad sto�em. - A, prawda, co ko� wyskoczy wr�cili�my do Nowego Orleanu - odrzek�. - Lestat mia� tam swoj� trumn� w n�dznym pokoiku niedaleko wa��w fortecznych na skraju miasta. - Czy wszed� pan do tej trumny? - Nie mia�em wyboru. B�aga�em Lestata, by pozwoli� mi ukry� si� w skrytce na rzeczy, ale ten roze�mia� si� zaskoczony. - Czy�by� nie wiedzia�, kim teraz jeste�? - zapyta�. - Ale - odrzek�em -czy trumna ma jak�� si�� magiczn�? Czy to musi mie� taki kszta�t? - przekonywa�em. W odpowiedzi zn�w us�ysza�em jego �miech. Ca�y ten pomys� zupe�nie mi si� nie podoba�, ale gdy tak spierali�my si�, zda�em sobie nagle spraw�, �e to nie strach przed wej�ciem do trumny parali�uje mnie, a w�a�nie brak strachu. W ci�gu ca�ego mojego �ycia odczuwa�em l�k przed zamkni�tymi pomieszczeniami. Urodzony i wychowany w domach francuskich, z wysokimi sufitami, o oknach na ca�� szeroko�� �ciany nie by�em przyzwyczajony do ma�ych pomieszcze� i my�l o zamkni�ciu w pudle trumny powinna przyprawia� mnie o dr�enie. Do tej pory nawet w konfesjonale w ko�ciele czu�em si� nieprzyjemnie. To by�o zupe�nie zrozumia�e. Teraz zda�em sobie spraw�, gdy tak wzbrania�em si� przed wykonaniem polecenia Lestata, �e w�a�ciwie nie odczuwam ju� podobnych, nieprzyjemnych sensacji. Zaledwie tylko je sobie przypomina�em, wy��cznie z przyzwyczajenia, z niemo�no�ci raczej wpasowania si� jeszcze w sw�j obecny kszta�t. - �le robisz - w ko�cu stwierdzi� Lestat. - Ju� prawie brzask. Wiesz co, powinienem pozwoli� ci umrze�. S�o�ce wypali krew, kt�r� ci da�em, w ka�dej tkance, w ka�dej �yle. Nie powiniene� wcale odczuwa� takiego l�ku. My�l�, �e przypominasz cz�owieka, kt�ry straci� nog� lub r�k�, a ci�gle jeszcze twierdzi, �e odczuwa tam b�l. No c�, by�a to z pewno�ci� najinteligentniejsza i najbardziej po�yteczna uwaga, jak� kiedykolwiek wypowiedzia� w mojej obecno�ci i to w�a�nie przywo�a�o mnie do porz�dku. - S�uchaj no, ja w ka�dym razie k�ad� si� do trumny - powiedzia� wreszcie tonem tak pogardliwym, na jaki tylko on m�g�by si� zdoby�. - I k�ad� si� lepiej na mnie, je�li ci �ycie mi�e. Zrobi�em, jak kaza�. Po chwili le�a�em na nim twarz� w d�, zupe�nie zmieszany i skonfundowany brakiem wewn�trznego oporu i l�ku oraz przepe�niony niesmakiem przebywania tak