2337
Szczegóły |
Tytuł |
2337 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2337 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2337 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2337 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TOM CLANCY
KARDYNA�
Z
KREMLA
Podzi�kowania
Je�eli kiedykolwiek rzucano per�y przed wieprze, to chyba w�wczas, gdy liczni przedstawiciele �rodowiska naukowego starali si� wyja�ni� mi teoretyczne i praktyczne aspekty obrony strategicznej. Winien jestem podzi�kowania Gregoremu Barry'e-mu, Bruce'owi, Russowi, Tomowi, Danny'emu, Bobowi i Jimowi. Wiele zawdzi�cza im r�wnie� pewien kraj, a kiedy� zawdzi�cza� b�dzie �wiat.
Specjalne podzi�kowania nale�� si� tak�e Chrisowi Larssonowi oraz firmie Space Media Network za dostarczenie zdj�� satelitarnych. Wykonane przez nich "zobrazowania przestrzenne" da�y paru osobom pow�d do niepokoju - a to zaledwie pocz�tek...
Pu�kownikowi F. Carterowi Cobbow� i jego �onie.
... Mi�o�� nie mi�o�ci�,
Je�eli zmiana sk�oni j� do zdrady,
Albo odst�pca skusi niesta�o�ci�.
O nie! Lecz mi�o�� jest pochodni� trwa��,
Patrzy na burze, niczym nie zachwian�;...
William Shakespeare, Sonet 116 (przek�ad Marii Su�kowskiej)
... Dzia�ania szpieg�w, sabota�yst�w i tajnych agent�w uwa�a si� powszechnie za wykraczaj�ce poza prawa pa�stwowe i mi�dzynarodowe. Dlatego napi�tnowane s� jako sprzeczne z wszelkimi uznanymi zasadami post�powania. Mimo to, jak wykazuje historia, �adne pa�stwo z dzia�a� takich nie rezygnuje, je�eli s�u�� one �ywotnym interesom narodowym.
Marsza�ek polny wicehrabia Montgomery of Alamein
R�nica mi�dzy cz�owiekiem dobrym a z�ym polega na motywie dzia�ania.
William James
Prolog
Zagro�enia - stare, nowe i ponadczasowe.
Zwali go �ucznikiem. By� to tytu� zaszczytny, chocia� jego ziomkowie odrzucili �uki ponad sto lat temu, gdy poznali bro� paln�. To imi� cz�ciowo odzwierciedla�o ponadczasow� istot� walki. Pierwszym z zachodnich naje�d�c�w - bo tak o nich my�leli - by� Aleksander Wielki. Po nim przyszli inni. Koniec ko�c�w wszyscy ponie�li kl�sk�. Plemiona afga�skie za pow�d swego oporu podawa�y obron� Islamu, ale pe�na determinacji odwaga tych ludzi stanowi�a w takim samym stopniu cz�� ich rasowego dziedzictwa, jak ich ciemne, bezlitosne oczy.
�ucznik by� cz�owiekiem m�odym - i jednocze�nie starym. W chwilach, gdy mia� okazj�, a tak�e ch��, wyk�pa� si� w g�rskim strumieniu, ka�dy m�g� dostrzec m�ode mi�nie trzydziestolatka. By�y to j�drne mi�nie cz�owieka, dla kt�rego wspinaczka na kilkusetmetrow� ska�� by�a czym� r�wnie powszednim i nie zas�uguj�cym na uwag�, jak spacer do najbli�szej skrzynki pocztowej.
To oczy mia� stare. Afga�czycy s� lud�mi przystojnymi, jednak ich szczere twarze i jasna sk�ra, poddane dzia�aniu s�o�ca, wiatru i kurzu trac� szybko znamiona m�odo�ci, wskutek czego wygl�daj� cz�sto na starszych ni� s� w rzeczywisto�ci. W przypadku �ucznika przyczyn� nie by� wiatr. Jeszcze trzy lata temu �ucznik- absolwent koled�u by� nauczycielem matematyki w kraju, gdzie za wystarczaj�c� edukacj� uwa�ano umiej�tno�� czytania �wi�tego Koranu. O�eni� si� wcze�nie, jak to by�o w zwyczaju w jego ojczy�nie, i dochowa� dw�jki dzieci. Ale �ona i c�rka zgin�y. Zabi�y je rakiety wystrzelone przez my�liwiec szturmowy Su-24. Syn zagin��. Zosta� porwany. Najpierw radzieckie lotnictwo zr�wna�o z ziemi� rodzinn� wie� �ony, potem �o�nierze zabili pozosta�ych przy �yciu doros�ych. Sieroty odes�ano do Zwi�zku Radzieckiego, gdzie mia�y by� nauczane i szkolone innymi "nowoczesnymi" metodami. A wszystko przez to, �e jego �ona chcia�a, aby babka zobaczy�a swe wnuki przed �mierci�. I dlatego, jak wspomina� �ucznik, �e ostrzelano radziecki patrol o kilka kilometr�w od tej w�a�nie wsi. W dniu, w kt�rym dowiedzia� si� o zdarzeniu - a by�o to w tydzie� po fakcie - nauczyciel algebry i geometrii pouk�ada� r�wno ksi��ki na swym biurku i opu�ci� miasteczko Ghazni udaj�c si� w g�ry. Wr�ci� tam tydzie� p�niej po zmroku i udowodni�, �e godzien jest swego dziedzictwa zabijaj�c trzech �o�nierzy radzieckich i zabieraj�c ich bro�. Pierwszego zdobycznego Ka�asznikowa mia� do tej pory.
Nie dlatego jednak nazwano go �ucznikiem. Dow�dca oddzia�-ku mud�ahedin�w, "bojownik�w o wolno��", by� przyw�dc� spostrzegawczym. Nie patrzy� z g�ry na przybysza, kt�ry m�odo�� sp�dzi� w szko�ach ucz�c si� cudzoziemskich zwyczaj�w. Nie mia� mu te� za z�e pocz�tkowego braku wiary. Kiedy nauczyciel przy��czy� si� do grupy, jego znajomo�� islamu by�a bardzo pobie�na. Dow�dca pami�ta� rz�siste �zy, padaj�ce jak deszcz z oczu m�odego cz�owieka, gdy imam pociesza� go, pouczaj�c o woli Allaha. W ci�gu miesi�ca sta� si� najbardziej bezwzgl�dnym i najwaleczniejszym cz�onkiem oddzia�u, co by�o oczywistym wyrazem boskich zamiar�w. To jego wys�a� dow�dca do Pakistanu, by wykorzystuj�c sw� wiedz� i znajomo�� cyfr nauczy� si� pos�ugiwa� rakietami ziemia-powietrze. Pierwszymi pociskami, w jakie wyposa�y� mud�ahedin�w spokojny, powa�ny cz�owiek z Amerikastanu, by�y radzieckie SA-7, zwane przez Rosjan "strza�ami". Te przeno�ne wyrzutnie rakietowe by�y skuteczne jedynie przy ogromnej zr�czno�ci, kt�ra cechowa�a tylko nielicznych. W�r�d nich najlepszym by� nauczyciel. I w�a�nie ze wzgl�du na jego sprawno�� w pos�ugiwaniu si� rosyjskimi "strza�ami" cz�onkowie oddzia�u zacz�li go nazywa� �ucznikiem.
Teraz mia� ze sob� nowy pocisk, ameryka�skiego Stingera, ale wszystkie rakiety ziemia-powietrze nazywano w tym oddziale, a nawet w ca�ej dolinie, "strza�ami" - narz�dziami �ucznika. Le�a� jakie� sto metr�w poni�ej wierzcho�ka wzg�rza, na ostrej skalnej grani, z kt�rej m�g� obserwowa� ca�� lodowcow� dolin�. Obok usadowi� si� jego zwiadowca, Abdul. Imi� odpowiednie, gdy� Abdul znaczy tyle co "s�u��cy", a ch�opak ni�s� dwa zapasowe pociski do wyrzutni. Co wa�niejsze, mia� sokole oczy. By�y to oczy p�on�ce - oczy sieroty.
Wzrok �ucznika przeszukiwa� g�rzysty teren, szczeg�lnie skaliste kraw�dzie. W jego �renicach odbija�y si� niezliczone lata zmaga�. To powa�ny cz�owiek, ten �ucznik. Przyjazny, rzadko jednak widywano u�miech na jego twarzy. Nie pr�bowa� znale�� dla siebie nowej narzeczonej, nie pr�bowa� te� po��czy� swego smutku ze �wie�ym �alem kt�rej� z wd�w. W jego �yciu by�o miejsce na jedn� tylko nami�tno��.
- Tam - powiedzia� spokojnie Abdul, wskazuj�c r�k� kierunek.
- Widz� - potwierdzi� �ucznik.
Walka w kotlinie, jedna z wielu toczonych tego dnia, trwa�a ju� p� godziny, wystarczaj�co d�ugo, by radzieccy �o�nierze otrzymali wsparcie �mig�owc�w z bazy znajduj�cej si� dwadzie�cia kilometr�w za nast�pnym pasmem g�rskim. Dostrzegli Mi-24, gdy s�o�ce b�ysn�o w oszklonym nosie: przemyka� si� nad g�rskim grzbietem o dziesi�� kilometr�w od nich. Jeszcze wy�ej, dla nich ju� niewidoczny, kr��y� dwusilnikowy transportowiec An-26, wype�niony aparatur� obserwacyjn� i radiow� do koordynowania dzia�a� w powietrzu i na ziemi. Ale oczy �ucznika �ledzi�y tylko Mi-24, �mig�owiec szturmowy napchany rakietami i dzia�kami, kt�ry otrzymywa� teraz informacj� od kr���cego samolotu dowodzenia.
Stingery okaza�y si� niezbyt przyjemn� niespodziank� dla Rosjan. Ich taktyka walki z powietrza zmienia�a si� z dnia na dzie�, staraj�c si� sprosta� nowemu zagro�eniu. Dolina by�a g��boka, lecz w�sza ni� inne w okolicy. By uderzy� na walcz�cych towarzyszy �ucznika, pilot musia� przelecie� wzd�u� tej kamiennej alei. Powinien lecie� do�� wysoko, co najmniej tysi�c metr�w nad jej dnem, w obawie przed Stingerem, kt�ry m�g� wraz z obs�ug� znajdowa� si� gdzie� w�r�d strzelaj�cych. �ucznik widzia� zygzakowaty lot �mig�owca, dzi�ki kt�remu pilot m�g� obserwowa� teren i wybiera� dalsz� tras�. Tak jak si� spodziewa�, maszyna nadlecia�a od zawietrznej, dzi�ki temu wiatr powstrzyma� �oskot wirnika na kilka dodatkowych bardzo istotnych sekund. Radioodbiornik w kr���cym wy�ej samolocie nastawiony by� na cz�stotliwo�� u�ywan� przez mud�ahedin�w, co pozwala�o Rosjanom s�ysze� ostrze�enia o swoim zbli�aniu si�, a tak�e zorientowa� si� w miejscu ukrycia grupy z wyrzutni�. Abdul rzeczywi�cie mia� radio, ale wy��czone i wepchni�te w zwoje odzienia.
�ucznik powoli podni�s� wyrzutni� i skierowa� jej dwucz�ciowy celownik na lec�cy ku nim �mig�owiec. Kciukiem nacisn�� w��cznik i wspar� policzek na prowadnicy. Natychmiast us�ysza� �wiergot bloku naprowadzania. Pilot dokona� ju� oceny sytuacji i podj�� decyzj�. Do pierwszego ataku schodzi� na drugim ko�cu doliny, poza zasi�giem rakiet. Nos �mig�owca opuszcza� si� ku do�owi, a strzelec siedz�cy z przodu, troch� poni�ej pilota, kierowa� celowniki na obszar, na kt�rym znajdowali si� mud�ahe-dini. Na dnie doliny pojawi� si� dym. To Rosjanie u�yli mo�dzierzy, by wskaza� swoim, gdzie znajdowali si� ich dr�czyciele. �mig�owiec nieco zmieni� kurs. Teraz. Z podwieszonych wyrzutni rakiet strzeli�y smugi ognia - pierwsza salwa pocisk�w pomkn�a w d�.
Nagle ukaza�a si� inna smuga dymu, tym razem pe�zn�ca w g�r�. �mig�owiec szarpn�� w lewo, a smuga pomkn�a ku niebu, do�� daleko od maszyny, ale wyra�nie wskazuj�c na niebezpiecze�stwo w dole. Tak w ka�dym razie my�la� pilot. D�onie �ucznika zacisn�y si� na wyrzutni. �mig�owiec ze�lizgiwa� si� prosto na niego, rosn�c szybko w wewn�trznym pier�cieniu celownika. By� ju� w zasi�gu strza�u. �ucznik nacisn�� kciukiem lewej d�oni przycisk otwieraj�cy wyrzutni�. Czujnik podczerwieni w g�owicy Stingera po raz pierwszy poczu� ciep�o promieniuj�ce z turbin Mi-24. D�wi�k przenoszony prowadnic�, przez policzek do ucha, zmieni� si�. G�owica uchwyci�a ju� sw�j cel. Pilot �mig�owca postanowi� ostrzela� obszar, z kt�rego odpalono w jego kierunku "rakiet�". Przelecia� jeszcze troch� w lewo i zacz�� nawraca�. Ostro�nie badaj�c ska�y, z kt�rych wylecia�a rakieta, nie�wiadomie skierowa� wylot silnik�w niemal prosto na �ucznika.
Teraz rakieta wyskrzecza�a �ucznikowi swoj� gotowo��, ale on cierpliwie czeka�. Stara� si� my�le� jak jego przeciwnik. S�dzi�, �e pilot podleci jeszcze bli�ej, zanim zacznie ostrzeliwa� znienawidzonych Afga�czyk�w. Tak te� zrobi�. Gdy �mig�owiec znalaz� si� ju� o jakie� tysi�c metr�w od niego, �ucznik odetchn�� g��boko, wzi�� lekkie przewy�szenie celu i wyszepta� kr�tk� modlitw� zemsty. Prawie nie zauwa�y�, kiedy nacisn�� spust.
Wyrzutnia podskoczy�a w jego r�kach. Stinger wzbi� si� lekkim �ukiem, a potem pomkn�� w d� ku swemu celowi. �ucznik mia� wystarczaj�co dobry wzrok, by zobaczy� rakiet�, cho� smu�ka dymu, jak� za sob� ci�gn�a, by�a ledwo widoczna. Lotki manewrowe poruszy�y si� o u�amek milimetra, pos�uszne rozkazom przekazywanym przez komputerowy m�zg rakiety - mikrouk�adu wielko�ci znaczka pocztowego. W kr���cym wysoko An-26 obserwator zauwa�y� ma�y ob�oczek kurzu i wyci�gn�� r�k� po mikrofon, by przekaza� ostrze�enie, ale zanim go uj��, rakieta trafi�a w cel.
Pocisk uderzy� w jeden z silnik�w �mig�owca i eksplodowa�. Maszyna zosta�a natychmiast sparali�owana. Wa� nap�dowy wirnika ogonowego zosta� rozerwany i �mig�owiec zacz�� gwa�townie obraca� si� w lewo. Strzelec nada� gor�czkowe wezwanie o pomoc. Tymczasem pilot, chc�c w autorotacji sprowadzi� maszyn� na ziemi�, gor�czkowo wypatrywa� kawa�ka p�askiego miejsca. Prze��czy� silnik na bieg ja�owy i zwolni� d�wigni� skoku og�lnego. Ze wzrokiem utkwionym w p�aszczyzn� wielko�ci kortu tenisowego wy��czy� urz�dzenia i uruchomi� pok�adowy system ga�niczy. Jak wi�kszo�� lotnik�w, najbardziej ba� si� po�aru, ale ju� wkr�tce mia� si� przekona�, �e nie to by�o najgorsze.
�ucznik patrzy�, jak Mi-24 uderza nosem o skalisty wyst�p, jakie� dwadzie�cia metr�w poni�ej jego stanowiska. Co ciekawe, mimo rozbicia si� maszyny po�ar nie wybuch�. �mig�owiec przetoczy� si� jeszcze jak b��dny, potem ogon zarzuci�o przed dzi�b i maszyna spocz�a na burcie. �ucznik pobieg� w d�, a za nim Abdul. Dotarcie na miejsce zaj�o im pi�� minut.
Pilot szarpa� si� w pasach wisz�c g�ow� w d�. Czu� b�l, ale dzi�ki temu wiedzia�, �e �yje. Nowy model �mig�owca mia� zamontowane usprawnione systemy zabezpieczaj�ce, dzi�ki kt�rym zawdzi�cza� prze�ycie. Szybko si� zorientowa�, �e strzelec nie �yje: wisia� nieruchomo z przodu, ze z�amanym karkiem i r�kami wyci�gni�tymi bezw�adnie ku ziemi. Nie m�g� sobie jednak pozwoli� na wzruszenie. Fotel by� pogi�ty, a os�ona kabiny zgruchotana tak, �e jej metalowe �ebra sta�y si� wi�zieniem. Na dodatek d�wignia otwierania awaryjnego zaci�a si�, a �adunki odpalaj�ce os�on� nie zadzia�a�y. Wyci�gn�� pistolet i zacz�� strzela� w metalowe wr�gi. Zastanawia� si� czy An-26 us�ysza� ich wo�anie o pomoc i czy �mig�owiec ratowniczy leci ju� ku nim. Nadajnik awaryjny mia� w kieszeni kombinezonu i zamierza� go u�y� natychmiast po wydostaniu si� z rozbitej maszyny. Podwa�aj�c i odginaj�c metal poci�� sobie r�ce do krwi, ale uda�o mu si� uwolni� z kabiny... Gdy oswobodzi� si� z pas�w i wyczo�ga� na skaliste pod�o�e, jeszcze raz podzi�kowa� losowi za to, �e nie by�o mu dane zako�czy� �ycia w s�upie t�ustego dymu. Mia� z�aman� lew� nog�. Postrz�piony koniec bia�ej ko�ci przebi� materia� kombinezonu. Mimo g��bokiego szoku, w jakim si� znajdowa�, widok rany przerazi� go. Wsun�� do kabury pusty ju� pistolet i wzi�� jaki� kawa�ek metalu, kt�ry m�g� mu s�u�y� za lask�. Musia� ucieka�. Doku�tyka� do ko�ca skalnego wyst�pu i zobaczy� �cie�k�. Do swoich mia� trzy kilometry. Ju� mia� zacz�� schodzi�, kiedy us�ysza� co� za sob�. Obr�ci� si� i w mgnieniu oka jego nadzieja ust�pi�a miejsca grozie. Zrozumia�, �e �mier� w p�omieniach by�aby dobrodziejstwem.
�ucznik b�ogos�awi�c imi� Allaha wyci�ga� n� z pochwy.
* * *
Niewiele ju� z niego zosta�o - pomy�la� Ryan. Kad�ub pozosta� w�a�ciwe nietkni�ty, a w ka�dym razie tak wygl�da�. Ale blizny po spawaniu wida� by�o wyra�nie, jak szwy na potworze Frankensteina. Do�� trafne por�wnanie, powiedzia� sobie w duchu. To cz�owiek stworzy� takie rzeczy, lecz pewnego dnia mog� one zniszczy� swych stw�rc�w w ci�gu godziny.
- Bo�e, to zdumiewaj�ce... Z zewn�trz wydaj� si� takie wielkie...
- A od �rodka s� takie ma�e? - doko�czy� Ramius. W g�osie jego s�ycha� by�o smutek. Nie tak dawno kapitan Marko Ramius z Wojenno-Morskowo F�ota wprowadzi� sw�j okr�t do tego w�a�nie suchego doku. Potem ju� tu nie zagl�da�, by nie patrze� jak ameryka�scy technicy tn� go niczym zw�oki w czasie sekcji, wyjmuj� rakiety, reaktor, sonary, pok�adowe komputery i sprz�t ��czno�ci, peryskopy, a nawet piece kuchenne. Wszystko to zabrano do analizy w bazach wojskowych rozrzuconych po ca�ych Stanach. Ramius sam poprosi�, by nie kazano mu tego ogl�da�. Jego nienawi�� do systemu radzieckiego nie rozci�ga�a si� na okr�ty, kt�re ten system budowa�. Na tym okr�cie dobrze mu si� p�ywa�o - i to on w�a�nie, "Czerwony Pa�dziernik", uratowa� mu �ycie.
Ryanowi tak�e. Jack przesun�� palcem po bli�nie na czole, tu� przy linii w�os�w. Ciekaw by�, czy starto jego krew z pulpitu sterowniczego. - Dziwi� si�, �e nie chcia�e� go wyprowadzi� - zwr�ci� si� do Ramiusa.
- Nie - potrz�sn�� g�ow� Marko. - Chc� si� tylko po�egna�. To by� dobry okr�t.
- Nawet bardzo - przytakn�� Jack. Patrzy� na powierzchownie za�atan� dziur� w lewej burcie, wyrwan� torped� z Alfy. Tak dobry, �e uratowa� m�j ty�ek, kiedy tamci nas r�bn�li - pokiwa� w milczeniu g�ow�. Obaj m�czy�ni przygl�dali si� pracom bez s�owa, z dala od marynarzy i �o�nierzy piechoty morskiej, od grudnia strzeg�cych okolicy doku.
Ponownie nape�niano suchy dok. Do betonowego pud�a wlewa�a si� brudna woda z Elizabeth River. Okr�t mia� by� wyprowadzony dzi� w nocy. Sze�� ameryka�skich podwodnych okr�t�w szturmowych "oczyszcza�o" ju� ocean na wsch�d od bazy marynarki wojennej w Norfolk. Mia�o to wygl�da� na cz�� �wicze�, w kt�rych bierze udzia� tak�e kilka okr�t�w nawodnych. By�a godzina dziewi�ta wieczorem. Nape�nianie doku potrwa godzin�. Na pok�adzie znajdowa�a si� ju� trzydziestoosobowa za�oga, kt�ra za pomoc� silnik�w dieslowskich miara poprowadzi� okr�t w jego drugi i ostatni rejs ku g��bokiemu rowowi oceanicznemu na p�noc od Puerto Rico. Tam, na g��boko�ci o�miu tysi�cy metr�w, okr�t zostanie zatopiony.
Ryan i Ramius patrzyli, jak po raz pierwszy od blisko roku woda zalewa drewniane podpory kad�uba, podchodzi pod kil okr�tu. Przybiera�a coraz pr�dzej, przykrywaj�c znaki zanurzenia wymalowane na dziobie i rufie. Na pok�adzie grupa marynarzy, ubrana w jasnopomara�czowe kamizelki ratunkowe, krz�ta�a si� przygotowuj�c do rzucenia czternastu grubych lin cumowniczych, przytrzymuj�cych okr�t przy nabrze�u. "Czerwony Pa�dziernik" w milczeniu przyjmowa� nap�ywaj�c� wod�. Mo�e wie, jaki los go czeka - pomy�la� Ryan. By�a to g�upia my�l, ale wiedzia�, �e od tysi�cleci �eglarze przypisuj� cechy ludzkie statkom, na kt�rych s�u��.
Wreszcie okr�t si� poruszy�. Woda odsun�a go od drewnianych podp�r. Przy wt�rze st�umionych odg�os�w, bardziej chyba wyczuwalnych ni� s�yszalnych okr�t wolno, ko�ysz�c si� nieznacznie uni�s� si� nad podporami.
W kilka minut p�niej okr�towy diesel zadudni�, a marynarze na pok�adzie i na nabrze�u zacz�li �ci�ga� liny. Jednocze�nie zdj�to brezent zas�aniaj�cy suchy dok od strony morza i zebrani ujrzeli �ciel�c� si� po wodzie mg��. Warunki do przeprowadzenia operacji by�y doskona�e. Bo te� musia�y by� doskona�e. Marynarka Wojenna czeka�a na nie od p�tora miesi�ca: bezksi�ycowa noc, g�sta mg�a, kt�ra o tej porze roku nawiedza�a okolice Che-sapeake Bay. Kiedy rzucono ju� ostatni� cum�, oficer na mostku podni�s� ma�� syren� i da� sygna�.
- Odbijamy! - krzykn��.
Marynarze na dziobie �ci�gn�li bander� i z�o�yli drzewce. Dopiero teraz Ryan zauwa�y�, �e by�a to bandera radziecka. U�miechn�� si�. To mi�y gest. Kto� inny wci�gn�� na kiosku, od strony rufy, bander� radzieckiej marynarki wojennej z czerwon� gwiazd� i znakiem radzieckiej Floty P�nocnej. Marynarka ameryka�ska, zawsze wra�liwa na tradycje, oddawa�a w ten spos�b cze�� cz�owiekowi stoj�cemu obok Ryana.
Obaj patrzyli, jak okr�t rusza. Dwie �ruby z br�zu powoli obraca�y si� w biegu wstecznym, ci�gn�c go w kierunku rzeki. Jeden z holownik�w pom�g� "Pa�dziernikowi" obr�ci� si� dziobem ku p�nocy. Po minucie znik� z pola widzenia. Tylko wolne dudnienie diesla s�ycha� by�o jeszcze nad zaolejonymi wodami portu.
Marko wytar� nos i kilkakrotnie zamruga� oczami. Kiedy odwr�ci� si� od nabrze�a, g�os jego brzmia� ju� pewnie.
- To co, Ryan, dlatego przylecia�e� tu a� z Anglii?
- Nie, wr�ci�em kilka tygodni temu. Mam now� robot�.
- Mo�esz powiedzie�, co za robota - zapyta� Marko.
- Kontrola zbroje�. Chc�, �ebym koordynowa� sprawy wywiadowcze w zespole negocjacyjnym. Mamy tam lecie� w styczniu.
- Moskwa?
- Tak. Posiedzenie wst�pne: ustalenie porz�dku obrad i przygotowania techniczne... takie tam rzeczy. A co u ciebie?
- Pracuj� w AUTEC na Bahama. Du�o s�o�ca i piasku. Widzisz moj� opalenizn�? - promienia� Ramius. - Przyje�d�am do Waszyngtonu co dwa, trzy miesi�ce. Za pi�� godzin wracam. Pracujemy nad nowym rozwi�zaniem wyciszania. ~ Znowu si� u�miechn��. - Wszystko tajne.
- �wietnie! Wpadnij kiedy� do mnie. Jestem ci winien obiad. - Jack poda� swoj� wizyt�wk�. - Tu masz m�j numer. Zadzwo� na kilka dni przed przylotem, tak �ebym m�g� wszystko za�atwi� w Agencji - Ramius i jego oficerowie znajdowali si� pod bardzo dok�adn� ochron� s�u�by bezpiecze�stwa w CIA. Najciekawsze jest to, my�la� Jack, �e sprawa ta dot�d nie wysz�a na jaw. Do �adnego ze �rodk�w masowego przekazu nie przedosta�a si� najmniejsza wzmianka, a je�eli tak, staranie to utajniono, prawdopodobnie Rosjanie te� nic nie wiedzieli o losie swojego rakietowego okr�tu podwodnego "Czerwony Pa�dziernik". W tej chwili skr�ca ju� chyba na wsch�d - pomy�la� - i przep�ynie nad tunelem drogowym Hampton Roads. W jak�� godzin� p�niej zanurzy si� i skieruje na po�udniowy wsch�d. Pokr�ci� g�ow�.
Smutek Ryana z powodu ko�ca, jaki czeka� okr�t, z�agodzi�a nieco my�l o celu, w jakim go zbudowano. Pami�ta� swoj� reakcj�, gdy rok temu znalaz� si� .w jego przedziale rakietowym, po raz pierwszy tak blisko wszystkich tych strasznych urz�dze�. Jack pogodzi� si� z faktem, �e bro� nuklearna s�u�y utrzymaniu pokoju na �wiecie - je�li to naprawd� mo�na nazwa� pokojem. Lecz jak wi�kszo�� ludzi, kt�rzy zastanawiaj� si� nad tym problemem, wola�by znale�� lepsze rozwi�zanie. Dzisiejsze po�egnanie oznacza�o o jeden okr�t podwodny mniej, o dwadzie�cia sze�� rakiet mniej, o sto osiemdziesi�t dwie g�owice mniej. Chocia� statystycznie - powiedzia� sobie - nie znaczy to du�o. Ale jednak to ju� co�.
* * *
Pi�tna�cie tysi�cy kilometr�w dalej, dwa i p� tysi�ca metr�w nad poziomem morza k�opot sprawia�a pogoda, niezwyk�a jak na t� por� roku. By�o to w Tad�yckiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej. Wilgo� znad Oceanu Indyjskiego, niesiona -przez po�udniowy wiatr, objawia�a si� tu w postaci niemi�osiernie ch�odnej m�awki. Wkr�tce nadejdzie zima, kt�ra tutaj zaczyna si� wcze�niej - zazwyczaj tu� po s�onecznym, bezwietrznym lecie. Dooko�a b�dzie bia�o i mro�no.
Pracowali tu w wi�kszo�ci cz�onkowie Komsomo�u, m�odzi i ch�tni do pracy. Pomagali przy uko�czeniu budowy rozpocz�tej w 1983 roku. Jeden z nich, doktorant fizyki w Pa�stwowym Uniwersytecie Moskiewskim, otar� krople deszczu z twarzy i wyprostowa� si�, by z�agodzi� b�l w krzy�u. To nie jest praca dla m�odego, obiecuj�cego in�yniera - pomy�la� Morozow. Zamiast bawi� si� przyrz�dami geodezyjnymi, m�g�by konstruowa� lasery w laboratorium. Chcia� jednak zosta� cz�onkiem Komunistycznej Partii Zwi�zku Radzieckiego, a opr�cz tego unikn�� s�u�by wojskowej. Takie po��czenie odroczenia, ze wzgl�du na studia, z prac� w Komsomole, by�o bardzo pomocne w osi�gni�ciu jego celu.
- Co tam? - us�ysza� za sob�. Obr�ci� si� i zobaczy� jednego z tutejszych in�ynier�w, specjalist� od budownictwa l�dowego, uwa�aj�cego si� za fachowca od betonu.
- Wed�ug mnie ustalenie punktu jest w�a�ciwe, towarzyszu in�ynierze.
Starszy m�czyzna podszed� i spojrza� przez lunetk� przyrz�du. - Tak jest - powiedzia�. - Chwa�a Bogu, to ju� ostatni.
Obaj drgn�li na odg�os dalekiego wybuchu. Saperzy wyr�wnywali jeszcze jedno skalne zwalisko za lini� zasiek�w. Nie trzeba by� wojskowym - pomy�la� Morozow - by si� w tym wszystkim po�apa�.
- Macie dobr� r�k� do precyzyjnych przyrz�d�w. Mo�e zostaniecie in�ynierem l�dowym, co? B�dziecie wznosi� r�ne u�yteczne dla naszego pa�stwa obiekty. .
- Nie, towarzyszu in�ynierze. Zajmuj� si� fizyk� wielkich energii, g��wnie laserami. - To te� u�yteczne rzeczy - pomy�la�.
Tamten chrz�kn�� i pokiwa� g�ow�.
- Wi�c mo�e wr�cicie tu, jak B�g da.
- Czy...
- Ja nic nie m�wi�em - rzuci� in�ynier z wyczuwalnym naciskiem w g�osie.
- Rozumiem - cicho powiedzia� Morozow. - Tak w�a�nie podejrzewa�em.
- By�bym ostro�ny z rozg�aszaniem takich przypuszcze� -odpar� in�ynier, niedbale odwracaj�c si� w drug� stron�.
- To wspania�e miejsce do obserwacji gwiazd - stwierdzi� Morozow, oczekuj�c okre�lonej odpowiedzi.
- Nie wiem - odrzek� in�ynier z u�mieszkiem wtajemniczonego. - Nigdy nie widzia�em tu astronoma.
Morozow u�miechn�� si� do siebie. A wi�c odgad� prawid�owo. Wyznaczano tu miejsca, w kt�rych zamontowanych zostanie sze�� zwierciade�. Znajdowa�y si� one w r�nej odleg�o�ci od punktu centralnego - budynku pilnowanego przez uzbrojonych wartownik�w. Taka precyzja, jak wiedzia�, potrzebna jest tylko w dw�ch przypadkach. Pierwszy to astronomia - skupia si� wtedy �wiat�o pochodz�ce z kosmosu. W drugim wypadku chodzi o wysy�anie �wiat�a. M�ody in�ynier powiedzia� sobie, �e tu w�a�nie chcia�by przyjecha�. To miejsce zmieni �wiat.
1
Przyj�cie
Za�atwiano tu interesy. Interesy wszelkiego rodzaju. Wiedzia� o tym ka�dy z obecnych. Ka�dy bra� w tym udzia�. Ka�dy ich potrzebowa�. A mimo to ka�dy z tu obecnych zmierza�, w ten czy inny spos�b, do po�o�enia temu kresu. Dla zgromadzonych w Sali �w. Jerzego w Wielkim Pa�acu Kremlowskim takie rozdwojenie stanowi�o nieod��czny element ich �ycia. Uczestnik�w, w wi�kszo�ci Rosjan i Amerykan�w, mo�na by�o podzieli� na cztery grupy.
Pierwsza to dyplomaci i politycy. �atwo ich by�o odr�ni� po eleganckich strojach, wyprostowanych sylwetkach, sztucznych u�miechach i ostro�nej mowie, na kt�r� nie mia�y wp�ywu nawet liczne wznoszone alkoholem toasty. Byli tu panami - wiedzieli o tym i potwierdzali to swym zachowaniem.
Grupa druga to wojskowi. Nie mo�na prowadzi� rozm�w rozbrojeniowych bez tych, kt�rzy t� bro� maj�, konserwuj�, sprawdzaj�, pieszcz� - ca�y czas wmawiaj�c sobie, �e politycy, kt�rzy nimi kieruj�, nigdy nie wydadz� rozkazu jej u�ycia. Odziani w mundury, stali przewa�nie w ma�ych grupkach, jednolitych pod wzgl�dem narodowo�ci i rodzaju wojsk. Ka�dy trzyma� nape�nion� do po�owy szklank� i serwetk�, a jednocze�nie oboj�tnie wodzi� pozbawionymi wyrazu oczami po sali, jakby wypatruj�c niebezpiecze�stwa na nieznanym polu walki. Bo te� i by�o to dla nich pole bezkrwawej bitwy, kt�ra wp�ynie na przebieg bitew prawdziwych, je�eli ich polityczni w�adcy strac� kiedy� panowanie nad sob�, r�wnowag� duchow�, perspektywy, strac� to co�, co powstrzymuje cz�owieka przed rozrzutnym szafowaniem cudzym �yciem. Ci �o�nierze wierzyli tylko sobie, a czasem bardziej swym wrogom w mundurach o innej barwie, ni� swym w�adcom w cywilnych ubraniach. Przynajmniej wiadomo by�o, jakie stanowisko zajmuje inny �o�nierz. A tego nie da si� powiedzie� o politykach, nawet swoich. Wojskowi rozmawiali mi�dzy sob� cicho, stale uwa�aj�c, kto ich s�ucha, robili przerwy, by �ykn�� ze szklanki, a przy okazji po raz kolejny rozgl�dali si� woko�o. Byli ofiarami, ale i drapie�nikami - by� mo�e psami trzymanymi na smyczy przez tych, kt�rzy uwa�ali si� za pan�w sytuacji.
W to te� �o�nierze nie bardzo wierzyli.
Trzecia grupa - dziennikarze. Tych wyr�nia�y ubrania, zazwyczaj pogniecione na skutek cz�stego pakowania i rozpakowywania toreb lotniczych, zbyt ma�ych, by pomie�ci� wszystko, czego potrzebowali. Brakowa�o im og�ady polityk�w, ich przyklejonych u�miech�w. Zamiast tego rzucali ciekawskie spojrzenia dzieci, zabarwione wszak�e cynizmem starych rozpustnik�w. Szklanki z napojem trzymali przewa�nie w lewej r�ce, czasami razem z ma�ym notatnikiem zamiast serwetki, w prawej natomiast - na wp� ukryty d�ugopis. Kr��yli po sali jak drapie�ne ptaki. Zawsze mo�na by�o znale�� kogo�, kto chcia� porozmawia�. Dostrzegali to inni i schodzili si�, by razem spija� informacje. Postronny obserwator m�g� okre�li� atrakcyjno�� takich informacji na podstawie szybko�ci, z jak� reporterzy przerzucali si� do innego �r�de�ka. Pod tym wzgl�dem dziennikarze ameryka�scy i zachodnioeuropejscy r�nili si� od swych radzieckich 'koleg�w, kt�rzy na og� nie odst�powali swych pan�w, niczym dworacy swych w�adc�w w dawnych czasach. Chcieli w ten spos�b wyrazi� lojalno�� wobec Partii, a tak�e pos�u�y� jako os�ona przed reprezentantami prasy z innych stron �wiata. Ale wraz z nimi stanowili tylko widowni� obecn� na przedstawieniu objazdowego teatru.
Wreszcie grupa czwarta, niewidzialna. Ci, kt�rych nie tak �atwo rozpozna�: szpiedzy i �cigaj�cy ich agenci kontrwywiadu. R�nili si� od oficer�w s�u�by bezpiecze�stwa, nieufnie obserwuj�cych ka�dego spod �cian sali, niezauwa�alnych jak kelner�w kr���cych z ci�kimi, srebrnymi tacami zastawionymi kryszta�owymi, pami�taj�cymi jeszcze czasy Romanowych, kieliszkami z w�dk� i szampanem. Oczywi�cie niekt�rzy kelnerzy byli agentami kontrwywiadu. Ci musieli kr��y� po sali, �owi�c ka�dy najdrobniejszy strz�p rozmowy, �ciszony g�os, s�owo nie pasuj�ce do atmosfery wieczoru. Nie by�o to �atwe zadanie. W rogu kwartet smyczkowy gra� utwory kameralne, kt�rych nikt chyba nie s�ucha�, ale to tak�e jest typowe dla przyj�� dyplomatycznych. Brak takiej muzyki zosta�by natychmiast zauwa�ony. Poza tym nat�ok ludzkich g�os�w. W sali by�o ponad sto os�b, a ka�da z nich przegada�a co najmniej po�ow� przyj�cia. Stoj�cy ko�o muzyk�w m�wili g�o�niej, by przekrzycze� ich gr�. Ca�y ten ha�as wibrowa� w sali o wymiarach sze��dziesi�t pi�� na dwadzie�cia metr�w. Jej parkiet i stiuki na �cianach pot�gowa�y d�wi�k do poziomu przy kt�rym s�uch dziecka m�g�by powa�nie ucierpie�. Z tego ha�asu i swej niewidzialno�ci korzystali szpiedzy, by sta� si� duchami uczty.
Byli tutaj. Wszyscy o tym wiedzieli. Ka�dy w Moskwie mia� co� do powiedzenia o szpiegach. Je�eli spotka�e� si� z obywatelem zachodniego pa�stwa w okoliczno�ciach, kt�re da�y si� uzasadni�, najrozs�dniej by�o o tym zameldowa�. Nawet je�eli zdarzy�o si� to tylko raz, wystarczy�o, �e w pobli�u przechodzi� moskiewski milicjant, czy spacerowa� oficer Armii Radzieckiej, a ju� zosta�e� zauwa�ony, ju� sporz�dzona zosta�a notatka. Mo�e lapidarna, mo�e nie. Wiele si� zmieni�o, rzecz jasna, od czas�w Stalina, ale Rosja pozosta�a Rosj� i nieufno�� do obcokrajowc�w jest starsza od jakiejkolwiek ideologii.
Wi�kszo�� obecnych na sali my�la�a o tym, nie zdaj�c sobie z tego sprawy - opr�cz tych oczywi�cie, kt�rzy rzeczywi�cie brali udzia� w tej szczeg�lnej grze. Dyplomaci i politycy maj� praktyk� w ostro�nym formu�owaniu wypowiedzi, wi�c nie zaprz�tali tym sobie zbytnio g��w, Dla reporter�w by�a to po prostu zabawa, taka fantastyczna gra, kt�ra ich w�a�ciwie nie dotyczy�a, cho� ka�dy zachodni dziennikarz wiedzia�, �e jest ipso facto uwa�any przez rz�d radziecki za agenta wywiadu. Najbardziej �wiadomi byli wojskowi. Znali bowiem warto�� informacji wywiadowczych, potrzebowali ich i doceniali, nienawidz�c jednocze�nie tych, kt�rzy je zbierali, za ich skryte knowania.
Kto jest szpiegiem?
By�a tak�e i garstka os�b, kt�ra nie pasowa�a do �adnej kategorii - albo te� pasowa�a do wi�cej ni� jednej.
- Jak si� panu podoba Moskwa, doktorze? - Ryan us�ysza� za plecami g�os jakiego� Rosjanina. Jack oderwa� si� od ogl�dania pi�knego, starego zegara.
- Jako� tu zimno i ciemno - odpowiedzia� �ykn�wszy szampana. - Niestety, nie mieli�my zbyt wielu okazji, �eby cokolwiek zwiedzi�.
I ju� nie b�d� mieli, bowiem delegacja ameryka�ska, przebywaj�ca od czterech dni w Zwi�zku Radzieckim mia�a wraca� zaraz po zako�czeniu sesji technicznej, poprzedzaj�cej spotkanie plenarne, czyli ju� jutro.
- Szkoda - powiedzia� Siergiej Go�owko.
- Tak - zgodzi� si� Jack. - Je�eli ca�a wasza architektura jest tak pi�kna, to chcia�bym mie� kilka dni na jej podziwianie. Ten, kto zbudowa� pa�ac, mia� wytworny smak. - Z uznaniem kiwn�� g�ow� w kierunku wspania�ych, bia�ych �cian, �ukowego sklepienia i z�otych ornament�w. W�a�ciwie uwa�a�, �e troch� to prze�adowane, ale wiedzia� te�, �e Rosjanie maj� w og�le sk�onno�� do niejakiej przesady. Dla nich, rzadko maj�cych czegokolwiek pod dostatkiem, "mie� do��" oznacza�o "mie� wi�cej ni� kto� inny", a najlepiej "mie� wi�cej ni� wszyscy pozostali". Ryan uwa�a� to za dow�d narodowego kompleksu ni�szo�ci. Przypomnia� sobie, �e ludzie, kt�rzy czuj� si� gorsi, odczuwaj� patologiczn� ch�� odrzucania tego, co postrzegaj�. Ten w�a�nie czynnik dominowa� nad pozosta�ymi aspektami procesu rozbrojeniowego, wypieraj�c zwyczajn� logik� jako podstaw� osi�gni�cia porozumienia.
- Ci dekadenccy Romanowowie - zauwa�y� Go�owko. - To wszystko wzros�o z potu ch�opstwa.
Ryan obr�ci� si� z u�miechem.
- No, przynajmniej cz�� ich podatk�w posz�a na co� pi�knego, nieszkodliwego i nie�miertelnego. Moim zdaniem to o wiele po�yteczniejsze od kupowania uzbrojenia, kt�re dziesi�� lat p�niej okazuje si� ju� przestarza�e. To jest pomys�, Siergieju Niko��jewiczu: przestawmy nasze wsp�zawodnictwo politycz-no-wojskowe z broni nuklearnej na pi�kno.
- A wi�c jest pan zadowolony z post�p�w?
Znowu interesy - pomy�la� Ryan. Wzruszy� ramionami i nadal rozgl�da� si� po sali. - Chyba uzgodnili�my porz�dek obrad. A pozosta�e szczeg�y b�d� musia�y wypracowa� ju� te typki przy kominku. - Patrzy� na jeden z olbrzymich kryszta�owych kandelabr�w i zastanawia� si�, ile roboczo-lat zu�yto na jego wykonanie i jaka to musia�a by� zabawa z zawieszaniem czego� takiego, wa��cego tyle, co ma�y samoch�d.
- Jest pan zadowolony, je�li chodzi o kontrol� realizacji umowy?
Wszystko si� zgadza - pomy�la� Ryan u�miechaj�c si� nieznacznie. Go�owko jest z GRU. "Narodowe Techniczne �rodki Kontroli" - zwrot okre�laj�cy satelity szpiegowskie i inne metody prowadzenia obserwacji obcych pa�stw - w Ameryce le�a�y w gestii CIA, w Zwi�zku Radzieckim natomiast zajmowa� si� nimi radziecki wywiad wojskowy GRU. Pomimo uzgodnionego w zasadzie porozumienia co do inspekcji lokalnych, g��wny wysi�ek kontroli zgodno�ci z uk�adem b�dzie spoczywa� na satelitach szpiegowskich. To za� ju� podw�rko Go�owki.
Nie by�o tajemnic�, �e Jack pracuje dla CIA. I nie musia�o, poniewa� nie by� oficerem operacyjnym. Przydzielenie Ryana do zespo�u negocjator�w rozbrojeniowych wynika�o logicznie z jego obecnego zadania zwi�zanego z nadzorem niekt�rych system�w broni strategicznych na terenie Zwi�zku Radzieckiego. By m�c podpisa� jakikolwiek uk�ad rozbrojeniowy, obie strony musia�y przede wszystkim zaspokoi� sw�j instytucjonalny paranoiczny l�k, �e jedna strona nie wytnie potem drugiej jakiego� numeru. W tych w�a�nie sprawach Jack mia� doradza� przewodnicz�cemu delegacji - kiedy pan przewodnicz�cy by� �askaw go s�ucha�.
- Kontrola realizacji postanowie� - powiedzia� po chwili Jack
- to zagadnienie techniczne i do tego trudne. Niestety, niezbyt dobrze si� na tym znam. A co s�dz� wasi o naszej propozycji ograniczenia system�w naziemnych?
- My bardziej polegamy na l�dowych systemach rakietowych ni� wy - odpar� Go�owko. G�os jego sta� si� teraz ostro�niejszy, poniewa� pytanie dotyczy�o sedna stanowiska radzieckiego.
- Nie rozumiem, dlaczego nie stawiacie na okr�ty podwodne, tak jak my.
- To kwestia zawodno�ci, jak dobrze o tym wiecie.
- Do diab�a! Przecie� na okr�tach podwodnych mo�na polega�
- rzuci� Jack przyn�t�, udaj�c jednocze�nie zainteresowanie zegarem. By�a tam wspania�a scenka: jaki� facet o wygl�dzie wie�niaka podaje miecz innemu i ruchem r�ki posy�a go na bitw�. Nic nowego - pomy�la� Jack. Jaki� stary dupek radzi dzieciuchowi, �eby da� si� zabi�.
- Mieli�my, niestety, kilka wypadk�w.
- No tak, ten okr�t klasy Yankee, kt�ry zaton�� w pobli�u Bermud�w.
- No i ten drugi.
- S�ucham? - Ryna obr�ci� si�, z trudem powstrzymuj�c u�miech.
- Prosz�, panie doktorze, by nie obra�a� pan mojej inteligencji. Zna pan spraw� "Krasnego Oktiabria" tak samo jak ja.
- Jak si� nazywa�? Ach tak, to ten z klasy Tajfun, kt�ry stracili�cie gdzie� przy Karolinach. By�em w�wczas w Londynie. Potem ju� mi o tym nie m�wiono.
- My�l�, �e te dwa przypadki wystarczaj�co ilustruj� problem, z jakim boryka si� Zwi�zek Radziecki. Nie mo�emy ufa� naszym rakietowym okr�tom podwodnym do tego stopnia, co wy swoim.
- Taak - b�kn�� Ryan i doda� w my�lach: �e ju� nie wspomn� o kapitanach. Stara� si�, by nic nie mo�na by�o wyczyta� z wyrazu jego twarzy.
- Czy mog� jednak zada� zasadnicze pytanie? - nie ust�powa� Go�owko.
- Oczywi�cie, ale pod warunkiem, �e nie oczekuje pan zasadniczej odpowiedzi.
- Czy wasz wywiad b�dzie przeciwny przed�o�onemu projektowi traktatu?
- A sk�d ja mam zna� odpowied� na takie pytanie? - Jack zastanowi� si� przez chwil�. - A wasz?
- Nasze organy bezpiecze�stwa pa�stwowego zrobi� to, co im si� ka�e - zapewni� Go�owko.
No tak - pomy�la� Ryan, g�o�no za� wyja�ni�: - U nas, je�eli prezydent uzna, �e uk�ad rozbrojeniowy mu si� podoba i �e uda mu si� przepchn�� go przez Senat, to to co o sprawie my�li QA, czy Pentagon nie ma znaczenia...
- Przecie� wasz kompleks wojskowo-przemys�owy... - przerwa� mu Go�owko.
- O Bo�e, ale� wy lubicie ten temat! Siergieju Niko�ajewiczu, pan dobrze wie, jak jest naprawd�.
Go�owko by� jednak oficerem wywiadu wojskowego, o czym Ryan przypomnia� sobie zbyt p�no, i m�g� nie wiedzie�. To, jak dalece Ameryka i Zwi�zek Radziecki nie rozumia�y si� wzajemnie, by�o zabawne i jednocze�nie nadzwyczaj niebezpieczne. Jack zastanawia� si� czy tutejsze agencje wywiadu staraj� si� doj�� prawdy, tak jak robi to teraz CIA, czy te� m�wi� swym w�adcom to, co ci chc� us�ysze�, czyli tak jak w przesz�o�ci zbyt cz�sto zachowywa�a si� CIA. Chyba jednak to drugie - pomy�la�. Bez w�tpienia rosyjskie agencje wywiadowcze by�y rozpolitykowane, tak jak kiedy� CIA. Trzeba przyzna�, �e s�dzia Moore zada� sobie wiele trudu, by z tym sko�czy�. Ale s�dzia nie mia� szczeg�lnych zakus�w na prezydentur�, i to r�ni�o go od jego radzieckich koleg�w. Jednemu z szef�w KGB uda�o si� doj�� na szczyt, a co najmniej jeszcze jeden pr�bowa�. KGB sta�a si� tworem politycznym, co odbi�o si� na jej obiektywno�ci. Jack westchn�� nad szklank�. Problemy mi�dzy obu pa�stwami nie sko�cz� si� wraz z odej�ciem do lamusa fa�szywych obraz�w partnera, lecz przynajmniej sprawy potoczy�yby si� wtedy bardziej normalnie.
By� mo�e. Ale przyzna� si� sam przed sob�, �e rozwi�zanie to mog�oby si� okaza� r�wnie ma�o skuteczne, jak wszystkie dotychczasowe. Ostatecznie jeszcze go nie wypr�bowano.
- Czy mog� co� zaproponowa�?
- Oczywi�cie - przytakn�� Go�owko.
- Przesta�my rozmawia� na tematy zawodowe. Pan opowie mi o tej sali, a ja wypij� troch� szampana. - I doda� w my�li: Zaoszcz�dzi to nam jutro mn�stwa czasu przy pisaniu notatki ze spotkania.
- Mo�e chce pan troch� w�dki?
- Nie, dzi�kuj�. Te b�belki s� �wietne. Wasza produkcja?
- Tak, gruzi�ska - z dum� potwierdzi� Go�owko, - My�l�, �e lepsza od francuskiej.
- Ch�tnie zaopatrzy�bym si� w kilka butelek przed wyjazdem.
Go�owko roze�mia� si�, a w jego g�osie wyczu� mo�na by�o mieszanin� rozbawienia i w�adzy: - Zajm� si� tym. Ot�. . pa�ac uko�czono w tysi�c osiemset czterdziestym dziewi�tym roku, kosztowa� jedena�cie milion�w rubli, co na owe czasy by�o spor� sum�. To ostatni z wielkich pa�ac�w i, jak my�l�, naj�adniejszy.
Ryan nie by� jedynym ogl�daj�cym sal� balow�. Wi�kszo�� cz�onk�w delegacji ameryka�skiej nigdy tu nie by�a. Oprowadzali ich, udzielaj�c wyja�nie�, Rosjanie r�wnie jak oni znudzeni przyj�ciem. Z ty�u sz�o kilku pracownik�w ambasady ameryka�skiej, pilnie bacz�c na wszystko.
- Misza, co my�lisz o Amerykankach? - zapyta� swego doradc� minister obrony Jaz�w.
- Te, kt�re id� w nasz� stron�, wcale nie s� takie z�e, towarzyszu ministrze - odpar� pu�kownik.
- Troch� chudawe... o, przepraszam. Zapomnia�em, �e twoja pi�kna Elena te� by�a szczup�a. Pi�kna z niej by�a kobieta...
- Dzi�kuj� za pami��, Dmitri Timofiejewiczu.
- Dobryj die�, gospodin po�kownik - odezwa�a si� jedna z Amerykanek.
- Ach tak, pani...
- Foley, Poznali�my si� na meczu hokejowym w listopadzie.
- Znasz t� pani�? - spyta� minister.
- M�j siostrzeniec Michai�... nie, to w�a�ciwie wnuk siostry Eleny... gra w m�odzie�owej dru�ynie hokejowej. Zosta�em zaproszony na jeden z meczy, no i okaza�o si�, �e do zespo�u dopu�cili jakiego� imperialist�! - odpowiedzia� doradca z przymru�eniem oka.
- Czy pani syn dobrze gra? - zapyta� marsza�ek Jaz�w.
- Jest trzeci na li�cie strzelc�w bramek - odpar�a pani Foley.
- Wspaniale! Zostanie pani u nas, a syn, kiedy doro�nie, b�dzie gra� w reprezentacji wojskowej. - Jaz�w u�miechn�� si�. Sam by� ju� czterokrotnym dziadkiem. - Co pani tu robi?
- M�j m�� pracuje w ambasadzie. O, jest tam, zajmuje si� dziennikarzami. A ja musia�am tu dzisiaj przyj�� - nigdy w �yciu nie widzia�am czego� tak wspania�ego! - zacz�a wylewnie. B�yszcz�ce oczy wskazywa�y, �e wypi�a ju� co nieco. Chyba szampana - pomy�la� minister. Wygl�da na tak�, co lubi szampana, jest do�� atrakcyjna i zada�a sobie trudu, by do�� dobrze nauczy� si� rosyjskiego, co jak na Amerykank� by�o wystarczaj�co niezwyk�e. - Pod�oga jest tak wspania�a - ci�gn�a - �e chodzenie po niej to przest�pstwo. W Stanach nie mamy czego� takiego.
- Nigdy nie mieli�cie car�w, na wasze szcz�cie - odpowiedzia� Jaz�w jak przysta�o na dobrego marksist�. - Ale jako Rosjanin przyzna� musz�, �e jestem dumny z ich poczucia pi�kna.
- P�niej nie widywa�am ju� pana na meczach - zwr�ci�a si� Foley do Miszy.
- Nie mam czasu.
- Ale przynosi pan szcz�cie! Wtedy dru�yna wygra�a. Eddie zdoby� jedn� bramk� i przyczyni� si� do strzelenia jeszcze jednej.
- A nasz ma�y Misza zdoby� tylko dwie kary za wysokie kije
- u�miechn�� si� pu�kownik.
- Ma imi� po tobie? - zapyta� minister.
- Tak.
- Nie widzia�am tego u pana, kiedy si� w�wczas spotkali�my.
- Pani Foley wskaza�a na trzy z�ote gwiazdy na piersi pu�kownika.
- Mo�e dlatego �e nie zdejmowa�em p�aszcza.
- Zawsze je nosi - zapewni� marsza�ek. - Odznaczenie Bohatera Zwi�zku Radzieckiego nosi si� zawsze.
- Czy to odpowiednik naszego najwy�szego Medalu Zas�ugi?
- Mniej wi�cej tak - odpowiedzia� Jaz�w za swojego doradc�. W tej sprawie Misza by� szczeg�lnie nie�mia�y. - Pu�kownik Fili-tow jest jedynym �yj�cym �o�nierzem, kt�ry zdoby� a� trzy takie odznaczenia za m�stwo na polu walki.
- Naprawd�? Jak mo�na zdoby� a� trzy?
- Walcz�c z Niemcami - kr�tko odpowiedzia� pu�kownik.
- Zabijaj�c Niemc�w - stwierdzi� dobitnie Jaz�w. W czasach, gdy Filitow nale�a� do najja�niejszych gwiazd Armii Czerwonej, on sam by� zaledwie porucznikiem. - Misza to jeden z najlepszych czo�gist�w.
Pu�kownik a� si� zarumieni�.
- Wykonywa�em swoje obowi�zki, jak wielu �o�nierzy w czasie ostatniej wojny.
- M�j ojciec te� otrzyma� odznaczenia wojenne. Dowodzi� dwoma akcjami wyzwalania je�c�w z oboz�w na Filipinach. Nie m�wi� o tym du�o, ale dosta� za to gar�� medali. Czy pan opowiada swoim dzieciom o tych jasnych gwiazdach?
Filitow zesztywnia�. Jaz�w odpowiedzia� za niego:
- Synowie pu�kownika Filitowa ju� od d�u�szego czasu nie �yj�.
- Och, panie pu�kowniku... bardzo mi przykro - powiedzia�a pani Foley. I rzeczywi�cie by�o jej przykro.
- To by�o dawno. - Filitow u�miechn�� si�. - �wietnie pami�tam pani syna z meczu. To udany ch�opak. Niech pani kocha swoje dzieci, droga pani, bo nie zawsze je b�dzie pani mia�a. Prosz� mi wybaczy� na chwil�.
Misza odszed� w stron� toalet, a pani Foley spojrza�a �a�o�nie na ministra.
- Ja naprawd�... panie ministrze...
- Przecie� nie mog�a pani o tym wiedzie�. Misza najpierw utraci� syn�w, jednego po drugim, potem za� �on�. Pozna�em j�, gdy by�em jeszcze bardzo m�odym cz�owiekiem. Pi�kna dziewczyna, tancerka w balecie Kirowa. To smutne, ale my Rosjanie przywykli�my do wielkich smutk�w. No, do�� ju� tego. W jakim zespole gra pani syn? - Zainteresowanie marsza�ka Jazowa hokejem wzros�o na widok �adnej, m�odej buzi.
Minut� p�niej Misza by� ju� w toalecie. Oczywi�cie Amerykan�w i Rosjan kierowano do r�nych pomieszcze�. Pu�kownik Filitow znalaz� si� w prywatnej ubikacji jakiego� ksi�cia, a mo�e carskiej metresy? Umy� r�ce i spojrza� w lustro w z�oconych ramach. My�la� tylko o jednym: Znowu. Nast�pne zadanie. Westchn��, poprawi� mundur i w chwil� p�niej ponownie by� "na scenie".
- Przepraszam. - Ryan obracaj�c si� wpad� na starszego pana w mundurze. Go�owko powiedzia� co� po rosyjsku, ale Ryan nie zrozumia�. Potr�cony oficer rzuci� par� uprzejmie brzmi�cych s��w i odszed�, jak zauwa�y� Jack, w kierunku ministra obrony.
- Kto to? - zapyta� Ryan swego rosyjskiego przewodnika.
- Pu�kownik jest osobistym doradc� ministra - odpar� Go�owko.
- Czy troch� nie za stary na pu�kownika?
- To bohater wojenny. Nie zmuszamy takich ludzi do przechodzenia na emerytur�.
- Chyba s�usznie - przytakn�� jack.
Oprowadziwszy go po sali �w. Jerzego Go�owko pokaza� Jackowi s�siedni� - �w. W�odzimierza. Wyrazi� nadziej�, �e nast�pnym razem spotkaj� si� w�a�nie tutaj. W sali �w. W�odzimierza, jak wyja�ni�, podpisywano traktaty. Obaj oficerowie wywiadu przepili do siebie na t� intencj�.
* * *
Przyj�cie sko�czy�o si� po p�nocy. Ryan wsiad� do si�dmej z podstawionych limuzyn. W drodze powrotnej do ambasady nie rozmawiano. Wszyscy czuli dzia�anie wypitego alkoholu, a w samochodach, szczeg�lnie w Moskwie, nie prowadzi si� rozm�w. Zbyt �atwo mo�na w nich za�o�y� pods�uch. Dw�ch wsp�pasa�er�w zapad�o w sen i Ryan te� by� tego bliski. Przed za�ni�ciem powstrzymywa�a go my�l, �e za pi�� godzin lec�. Je�li wi�c jeszcze troch� wytrzyma, b�dzie m�g� pospa� w samolocie. Dopiero niedawno si� tego nauczy�. Kiedy dojechali, przebra� si� i zszed� do sto��wki ambasady na kaw�. Wystarczy to, by utrzyma� si� na nogach jeszcze kilka godzin i sporz�dzi� niezb�dne notatki.
W ci�gu minionych czterech dni wszystko posz�o zadziwiaj�co dobrze. A� za dobrze. Jack powtarza� sobie, �e �rednie wyci�ga si� z wynik�w z�ych i dobrych. Projekt traktatu by� gotowy. Jak wszystkie projekty ostatnich lat, tak i ten zosta� pomy�lany przez Rosjan bardziej jako narz�dzie negocjacji ni� jako dokument do negocjacji. Jego szczeg�y dosta�y si� ju� do gazet i ju� niekt�rzy kongresmani w swych wyst�pieniach podkre�lali, �e jest to �wietny uk�ad i dlaczeg� nie mieliby�my na� si� zgodzi�?
Rzeczywi�cie, dlaczego? - ironizowa� jack. Kontrola realizacji traktatu. To pierwsza przyczyna. Druga... czy by�a jaka� inna? Dobre pytanie. Dlaczego tak bardzo zmienili swoje stanowisko? By�y niew�tpliwie dowody, �e Generalny Sekretarz Narmonow chce zredukowa� wydatki na wojsko, ale wbrew spo�ecznemu odczuciu, bro� j�drowa nie jest pozycj�, kt�r� wykre�la si� z bud�etu. G�owice atomowe s� tanie, jak na zadanie, kt�re maj� spe�nia�: to bardzo oszcz�dny spos�b zabijania ludzi. G�owica atomowa i rakieta nale�� do kosztownych zabawek, s� jednak ta�sze ni� taka sama si�a niszczenia zawarta w czo�gach i artylerii. Czy Narmonow chce rzeczywi�cie zmniejszy� zagro�enie wojn� nuklearn�? Zagro�enie takie nie zale�y przecie� od samego posiadania broni, lecz zawsze od polityk�w i b��d�w jakie mog� oni pope�ni�. Czy te� wszystko to tylko symbol? Narmo-nowowi, pomy�la� Jack, �atwiej przychodzi�o tworzy� symbole ni� konkrety. Je�eli to symbol, to dla kogo?
Narmonow mia� w sobie urok, i si�� - tego rodzaju wewn�trzn� moc, kt�ra wi�za�a si� z zajmowanym przeze� stanowiskiem, ale bardziej jeszcze p�yn�a z jego osobowo�ci. Jakim by� cz�owiekiem? Czego chcia�? Ryan otrz�sn�� si� - to nie jego resort. Inny zesp� CIA tu, w Moskwie bada� polityczn� pozycj� Narmo-nowa. Jego zadaniem, zreszt� o wiele �atwiejszym, by�o opracowanie zagadnie� technicznych. Mo�e i �atwiejszym, ale sam nie zna� jeszcze odpowiedzi na w�asne pytania.
* * *
Go�owko wr�ci� ju� do biura i w�a�nie pisa� odr�czn� notatk�. Ryan niech�tnie poprze przed�o�ony projekt. Poniewa� z jego zdaniem liczy si� dyrektor CIA, nale�y przypuszcza�, �e takie te� b�dzie stanowisko Agencji, Oficer od�o�y� pi�ro i przez chwil� tar� oczy. Wstawanie z kacem to straszna rzecz, ale siedzenie w takim stanie ca�� noc, a� do �witu - to ju� przekracza obowi�zki radzieckiego oficera. Zastanawia� si�, dlaczego jego rz�d w og�le przed�o�y� tak� propozycj� i dlaczego Amerykanie tak ch�tnie na ni� przystali. Nawet Ryan, kt�ry ma do�� rozumu w g�owie. O co chodzi Amerykanom? Kto kogo chce wymanewrowa�?
To dopiero pytanie.
Powr�ci� my�lami do Ryana, kt�rego przydzielono mu zesz�ego wieczora. Jak na swe lata mia� dobr� pozycj� - odpowiednik pu�kownika w KGB czy w GRU, i to w wieku zaledwie trzydziestu pi�ciu lat. Co zrobi�, �e zaszed� tak wysoko? - zastanawia� si� Go�owko. Chyba ma dobre uk�ady, a to si� liczy zar�wno w Waszyngtonie, jak i w Moskwie. Jest odwa�ny - ta sprawa z terrorystami pi�� lat temu. Ma rodzin�, to za� Rosjanie ceni� bardziej ni� Amerykanom mog�oby si� wydawa�. Rodzina oznacza bowiem stabilizacj�, ta za� z kolei przewidywalno�� dzia�a�. Przede wszystkim - my�la� Go�owko - Ryan to cz�owiek my�l�cy. Dlaczego wi�c nie sprzeciwia si� uk�adowi, kt�ry daje wi�ksze korzy�ci Zwi�zkowi Radzieckiemu ni� Ameryce? Czy nasza ocena jest niew�a�ciwa? - zanotowa� Go�owko. Czy Amerykanie wiedz� co�, czego my nie wiemy? Oto pytanie. Albo inaczej: czy Ryan wie co�, o czym on nie wie? Pu�kownik zmarszczy� czo�o, ale potem przypomnia� sobie co�, o czym on wiedzia�, a Ryan nie. U�miechn�� si� lekko. Wszystko to nale�a�o do wielkiej gry. Najwi�kszej z mo�liwych,
* * *
- Szli�cie chyba przez ca�� noc.
�ucznik skin�� powa�nie g�ow� i postawi� na ziemi plecak, kt�ry od pi�ciu dni przygina� mu plecy. Ci�arem nie ust�powa� plecakowi Abdula. Jak zauwa�y� oficer CIA, ch�opiec by� bliski omdlenia. Obaj przysun�li sobie poduszki i usiedli.
- Chcecie si� czego� napi�? - Oficer nazywa� si� Emilio Ortiz. Mia� wystarczaj�co zagmatwane pochodzenie, by m�c uchodzi� za potomka kt�regokolwiek z lud�w Kaukaskich. Tak�e trzydziestolatek, �redniej budowy cia�a, o mi�niach p�ywaka - dzi�ki sportowi bowiem otrzyma� stypendium Uniwersytetu Po�udniowej Karoliny, gdzie uko�czy� studia lingwistyczne. Ortiz mia� nieprzeci�tne zdolno�ci j�zykowe. Po dw�ch tygodniach przyswajania sobie dowolnego j�zyka, dialektu czy akcentu m�g� uchodzi� za tubylca. By� te� cz�owiekiem wyrozumia�ym, przestrzegaj�cym zasad wyznawanych przez ludzi, z kt�rymi przysz�o mu pracowa�. Tak wi�c nap�j, kt�ry zaproponowa�, nie by�- bo by� nie m�g� - alkoholem. By� to sok jab�kowy. Ortiz patrzy�, jak �ucznik pije go z namaszczeniem podobnym temu, z jakim znawca win pr�buje nowy rocznik Bordeaux.
- Niech Allah b�ogos�awi temu domowi - powiedzia� �ucznik po wypiciu pierwszej szklanki. To, �e z pozdrowieniem czeka� a� sko�czy pi� sok, by�o u tego cz�owieka nieomal wyrazem poczucia humoru. Ortiz widzia� maluj�ce si� na jego twarzy zm�czenie, kt�rego poza tym nie by�o po nim zna�. W odr�nieniu od swego m�odego tragarza, �ucznik wydawa� si� nieczu�y na takie ludzkie s�abostki. Nie by�o to prawd�, ale Ortiz rozumia�, �e si�a, kt�ra pcha go do dzia�ania, st�umi�a w nim ludzkie odruchy.
Obaj m�czy�ni ubrani byli prawie identycznie. Ortiz spogl�da� na odzienie �ucznika i zastanawia� si� nad jego zakrawaj�cym na ironi� podobie�stwem do ubior�w Apaczy ameryka�skich i meksyka�skich. Jeden z przodk�w Ortiza s�u�y� jako oficer pod rozkazami Terrazas, gdy armia meksyka�ska pokona�a w ko�cu Victorio w g�rach Tres Castillos. Afga�czycy tak�e nosili lu�ne spodnie przepasane w biodrach. Tak�e byli ma�ymi zwinnymi wojownikami. I tak�e traktowali je�c�w jako krwaw� rozrywk� dla swych no�y. Patrzy� na n� �ucznika i zastanawia� si�, do czego go u�ywano. Zaraz jednak pomy�la�, �e nie chce o tym wiedzie�.
- Macie ochot� co� zje��? - zapyta�.
- To mo�e poczeka� - odpowiedzia� �ucznik si�gaj�c po sw�j plecak. Razem z Abdulem przyprowadzili dwa objuczone wielb��dy, lecz to, co najwa�niejsze znajdowa�o si� w jego plecaku.
- Wystrzeli�em osiem rakiet. Trafi�em sze�� statk�w powietrznych, ale jeden mia� dwa silniki i uda�o mu si� uciec. Z tych pi�ciu zestrzelonych dwa to �mig�owce, a trzy - my�liwce bombarduj�ce. Pierwszy trafiony �mig�owiec to ten nowy model "dwadzie�cia cztery", o kt�rym nam m�wi�e�. Mia�e� racj�: rzeczywi�cie mia� nowe wyposa�enie. Mam tu co� z tego.
Zakrawa to na ironi� - pomy�la� Ortiz - �e najbardziej precyzyjny i delikatny sprz�t przetrwa� atak, kt�ry zg�adzi� za�og�. �ucznik wyci�gn�� sze�� p�ytek obwod�w drukowanych zesp