2322
Szczegóły |
Tytuł |
2322 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2322 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2322 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2322 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Walery Pisarek
S�owa mi�dzy lud�mi
PWZN
Print 6
Lublin 1997
Przedruku dokonano
na podstawie pozycji
wydanej przez
Wydawnictwa
Radia i Telewizji
Warszawa 1985
Wst�p
Kiedy pisz� o tym, jak skutecznie u�ywa� j�zyka, my�l� o skutecznym
porozumiewaniu si� ludzi. Pozornie zakrawa to na paradoks: skuteczne
pos�ugiwanie si� j�zykiem kojarzy si� raczej z umiej�tno�ci� lub sztuk�
perswazji, propagandy lub zgo�a manipulacji - a wi�c z form� dominacji
nadawcy nad odbiorc� - ni� z porozumiewaniem si� r�wnorz�dnych partner�w.
Skojarzenie takie by�oby uzasadnione, gdyby�my wskaz�wki, jak skutecznie
u�ywa� j�zyka, chronili niby tajemnic� broni j�drowej, by si� nie dosta�y w
niepowo�ane r�ce. Je�eli jednak wszyscy partnerzy dyskusji, maj�c -
przynajmniej w zasadzie - r�wne mo�liwo�ci doskonalenia w�asnej sprawno�ci
j�zykowej, z tych mo�liwo�ci skorzystaj�, potrafi� lepiej sformu�owa� swoje
my�li i tym samym �atwiej b�d� mogli doj�� do porozumienia. A my�l jest
sformu�owana tym lepiej, im �atwiej przychodzi odbiorcy zrozumie� j�,
przyj�� do wiadomo�ci i zapami�ta�.
Chodzi wi�c o to, by zachowuj�c istot� my�li, wyrazi� j� za pomoc� znak�w
w miar� mo�liwo�ci pozbawionych kolc�w, kt�re utrudniaj� jej prze�kni�cie
przez s�uchacza czy czytelnika. Odnosi si� to, oczywi�cie, tylko do tych
przypadk�w komunikowania si�, kt�re maj� prowadzi� do porozumienia,
wsp�pracy i zgodnego wsp�ycia stron b�d� obcuj�cych ze sob� z wyboru,
b�d� skazanych na siebie. A tak jest lub przynajmniej powinno by� w domu, w
pracy, w�r�d swoich.
Nie wszystko jednak, co m�wimy i piszemy, s�u�y powszechnemu has�u
"kochajmy si�". Czasem u�ywamy j�zyka jako or�a w walce, w obronie lub
ataku. Argumenty zbroimy w�wczas w s�owa ��dl�ce, rani�ce do �ywego, cz�sto
niesprawiedliwie przesadne, ci�kie jak kamienie. Ale przecie� nie
oczekujemy wtedy, �e nasza wypowied� przekona przeciwnika, kt�ry zasypany
argumentami i epitetami nagle si� podda i przyzna nam racj�. Tak naprawd�
bowiem to nie jego w ten spos�b przekonujemy, nie do niego skierowana jest
ca�a nasza wypowied�, ale do innych ludzi, a w szczeg�lno�ci do tych,
kt�rzy mog� si� z nami zgodzi�, �e atakowana przez nas osoba, idea lub
instytucja zas�uguje na pot�pienie lub cho�by nieufno��. To z tymi lud�mi
chcemy si� porozumie�, znale�� z nimi wsp�lny j�zyk.
Poszczeg�lne rozdzia�y tej ksi��eczki przedstawiaj� r�ne warunki i
czynniki pomy�lnego komunikowania si� ludzi za pomoc� j�zyka. Jest w niej
mowa o umiej�tno�ci s�uchania i obradowania, i o tym wszystkim, co
zapobiega rzucaniu s��w na wiatr. Spor� jej cz�� zajmuj� przestrogi przed
pospolitymi b��dami j�zykowymi.
W�r�d rozdzia��w wype�nionych rozwa�aniami m.in. o tym, jak s�ucha� i
m�wi�, zabrak�o rozdzia�u, kt�ry by odpowiada� na pytanie najtrudniejsze:
jak my�le�? A jest ono jednocze�nie najwa�niejsze. Banalnych bowiem i
szablonowych my�li nie wzbogaci poprawna, g�adka forma, w jakiej zostan�
wyra�one.
Je�li za� my�limy niestarannie, chaotycznie i powierzchownie, to - mimo
najlepszych intencji - m�wimy i piszemy byle jak. Bylejako�� tekst�w
sprzyja nast�pnie bylejako�ci my�lenia ich odbiorc�w. Tak powstaje spirala
be�kotu.
Troska o |polsk� |mow� to tak�e troska o |polskie |my�lenie.
Pochwa�a milczenia
"Kto nie umie milcze�, nie umie te� m�wi�.@ Pierwsza cnota milcze�.@
Milczenia rzadko kto �a�owa�.@ a mowno�ci - cz�sto.)@
z "Nowej ksi�gi
przys��w polskich"
Nauk� skutecznego u�ywania j�zyka nale�y rozpoczyna� od nauki milczenia.
Kto si� nie nauczy� milcze�, nie powinien w og�le zabiera� g�osu, bo
pr�dzej czy p�niej napyta biedy sobie albo innym. Toniemy w s�owach.
M�wionych i pisanych. W domu, w pracy, na ulicy atakuj� nas w r�ny spos�b,
w najrozmaitszych postaciach, zewsz�d. Rozkoszne gaworzenie dziecka,
k��tnie w kolejkach, plotki s�siedzkie, �ale rodzinne, plakatowe has�a,
wartkie potoki albo na odmian� leniwo tocz�ce si� fale tekst�w z radia i
telewizji, obwieszczenia, zarz�dzenia, przem�wienia, odczyty, teatr,
ksi��ki, zebrania, wype�nione drobnymi literkami gazety i czasopisma. S�owa
wielkie i ma�e, szeptane i wykrzykiwane, wznios�e i pospolite, s�owa
mi�o�ci i nienawi�ci, nakazu i pro�by, skargi i przekle�stwa, ale przede
wszystkim wysypisko s��w zb�dnych, kt�re w gruncie rzeczy znacz� tylko: oto
JA m�wi�, m�wi�, m�wi�..., oto JA pisz�, pisz�, pisz�... .
Ludzi, kt�rzy musz� m�wi�, bo wytwarzanie potoku tekst�w stanowi dla nich
potwierdzenie w�asnej egzystencji, jest na tyle du�o, �e zahamowanie
nadprodukcji s��w w skali og�lnospo�ecznej wydaje si� ma�o prawdopodobne.
Znam osoby, kt�re si� nie potrafi� powstrzyma� przed wyst�pieniem na
zebraniu, nawet je�li wpadn� na nie przypadkowo na chwil�. Potem si�
wstydz� w�asnej gadatliwo�ci, przyrzekaj� solennie na drugi raz trzyma�
j�zyk za z�bami, ale nic z tych obietnic nie wychodzi, bo przy najbli�szej
okazji zn�w ulegaj� wewn�trznemu pop�dowi. Znam osoby, kt�re nie
ograniczaj� swojej produktywno�ci s�ownej do zebra�, ale gdziekolwiek si�
znajd� i kogokolwiek spotkaj�, nie spoczn�, a� doprowadz� s�uchacza do
ca�kowitego wyczerpania. S� postrachem ka�dego towarzystwa, a najbardziej
nienawidz� ich ci, kt�rzy sami te� chcieliby m�wi�.
Kto m�wi (lub pisze) zbyt du�o, zbyt cz�sto albo na zbyt wiele temat�w,
raczej szkodzi swej reputacji ni� j� umacnia. Mo�e to wynika� z r�nych
przyczyn, obiektywnych lub subiektywnych. Po pierwsze, m�wi�c du�o, cz�sto
i o wszystkim, m�wi si� z konieczno�ci coraz bardziej powierzchownie (bo
nie ma czasu na przemy�lenie wypowiadanych s�d�w), banalnie (bo umys� nie
�adowany informacj� ma sk�onno�� do powielania s�d�w obiegowych) i nudnie
(bo trudno unikn�� samopowt�rze�, wskutek czego zanim gadu�a otworzy usta,
ju� odbiorcy wiedz�, co mog� us�ysze�). Po drugie, zabieraj�c zbyt cz�sto
g�os, nara�amy si� tym wszystkim, kt�rzy s� przekonani, �e to z naszej winy
do g�osu nie zdo�ali si� dopcha� albo nam po prostu zazdroszcz�. Za
klasyczny przyk�ad pierwszego mechanizmu mo�e s�u�y� Pan Jowialski z jego:
"Znacie t� bajeczk�? No to pos�uchajcie!" Mechanizm drugi ilustruje
nast�puj�ca wypowied� dziennikarza o innym dziennikarzu: Iksa "dzi�
wsz�dzie pe�no. W dziennikach; w tygodnikach, w radiu, a mo�e i w
telewizji. Niemal w ka�dym pi�mie albo sta�y felieton, albo wielgachny
artyku�, albo i to, i to, i jeszcze co� na dok�adk�. A wszystko pisane lew�
nog�".
R�ne bywaj� rodzaje milczenia. Jest milczenie chroniczne, w�a�ciwe
ludziom zahukanym przez otoczenie, jak tata Dulski. Jest milczenie zale�ne
od towarzystwa, w kt�rym si� cz�owiek znajduje: s� osoby znane z wielkiej
gadatliwo�ci w rodzinie i w�r�d koleg�w a niezdolne do wypowiedzenia
jednego zdania publicznie. Jest milczenie programowe, kt�re - demonstrowane
- mo�e by� bardziej wymowne ni� najwspanialsza elokwencja. Jest milczenie
wynikaj�ce z kompleksu ni�szo�ci i kompleksu wy�szo�ci. Jest milczenie
ludzi nieobecnych duchem i milczenie rekompensowane mimik�, a nawet
gestykulacj�. Jest milczenie u�pionych przez nudnego prelegenta i milczenie
ch�on�cych ka�de jego s�owo. Milczenie milczeniu nier�wne.
Wszystkie te odmiany milczenia daj� si� zaklasyfikowa� do dw�ch
podstawowych kategorii: milcz�cej samotno�ci i milcz�cego uczestnictwa.
Kategori� pierwsz� mo�na wy��czy� z pola zainteresowania. Tym, kt�rzy albo
nie chc�, albo nie potrzebuj� komunikowa� si� z otoczeniem, powinni�my
pozwoli� rozkoszowa� si� samotno�ci� z wyboru. Cz�sto zreszt� jest to
samotno�� pozorna i przypomina zachowanie si� abstynent�w, kt�rzy lubi� by�
�wiadkami pijatyki, albo bywalc�w dyskotek i pota�c�wek, kt�rzy z zasady
nigdy nie ta�cz�. Do szcz�cia wystarcza im �wiadomo��, �e s� w
towarzystwie, �e |mogliby m�wi�, pi� czy ta�czy�. Nie otwieraj�c ust w
rozgadanym towarzystwie, nie pij�c w czasie libacji, nie ta�cz�c na
zabawie, jakby si� podw�jnie milcza�o, nie pi�o i nie ta�czy�o. Obecno��
takich milcz�cych samotnik�w daje si� dotkliwie we znaki wszystkim
towarzysz�cym im osobom.
W przeciwie�stwie do zachowania si� milczk�w tej kategorii milczenie
uczestnicz�ce okazuje si� niezwykle po��dane niemal zawsze i niemal
wsz�dzie, je�li w pobli�u operuje cho� jeden gadu�a, a ci si� rodz� na
kamieniu. Milczenie uczestnicz�ce nie jest milczeniem doskona�ym: polega
tylko na nieu�ywaniu lub na maksymalnej oszcz�dno�ci s��w, a wymaga za to
zastosowania ca�ego arsena�u innych �rodk�w wyrazu. Mog� to by� emotywne
wykrzyknienia typu: "Co� takiego!", "Nies�ychane!", "Bujasz!", "Naprawd�?",
"O, biedaku!", "To okropne!", "Cholera!", "Kapitalne!". Podobn� funkcj�
pe�ni� nies�owne sygna�y g�osowe wyra�aj�ce r�wnie� intonacj� zaskoczenie,
niedowierzanie, podziw, zachwyt, wsp�czucie itp.: "O!", "Eee!",
"Fiu-fiu!", "Osk!", "A!", "Uuu!", "Ojej!". Takim wykrzyknikom i sygna�om
nies�ownym towarzyszy zazwyczaj odpowiednia mimika, gestykulacja, a nawet
odpowiedni uk�ad lub ruch ca�ego cia�a. Zw�aszcza twarz klasycznego milczka
uczestnicz�cego komunikuje tak wyrazi�cie, �e przypomina aktora filmu
niemego. To si� rozja�nia w b�ogim u�miechu, to kurczy w paroksyzmie
strachu, to zn�w si� uk�ada do ca�owania niemowl�cia, to puszcza oko albo
ciska gromy spod zmarszczonych brwi. R�ce r�wnie� maj� mn�stwo pracy:
klepi� z ukontentowania uda, za�amuj� si� w rozpaczy, chwytaj� za twarz z
przej�cia, �api� za skronie z przera�enia lub chocia� podpieraj� g�ow�
ci�k� bogactwem my�li. To jest milczenie wymowne. Jak�e mi�o i lekko
prelegentowi m�wi� do s�uchaczy, kt�rzy wpatrzeni w niego siedz� lekko
pochyleni do przodu, by �atwiej by�o chwyta� s�owa padaj�ce z katedry.
Jaka� satysfakcja dla m�wcy, gdy s�uchacze potwierdzaj� �miechem rzucony
dowcip, jak na komend� chwytaj� za d�ugopisy, by zanotowa� my�l uznan�
przez m�wi�cego za najwa�niejsz�, albo zgodnymi pomrukami wyra�aj�
solidarno�� z wyg�aszanymi w�a�nie opiniami. "Jacy to inteligentni ludzie!
- my�li sobie prelegent - Poznali si� na mnie".
Zupe�nie tak samo reaguje ka�dy m�wca, a zw�aszcza ka�dy gadu�a, na
zachowanie si� milczka uczestnicz�cego w kontaktach prywatnych. Nic lub
niemal nic nie m�wi�c, mo�na zyska� opini� cz�owieka towarzyskiego,
bystrego, rozgarni�tego, m�drego, oczytanego, do�wiadczonego, znaj�cego
j�zyki obce, wr�cz intelektualisty. Milczek uczestnicz�cy odgrywa rol�
zwierciad�a, w kt�rym si� przegl�daj� jego rozm�wcy. A �e ka�dy z nich ma o
sobie dobre zdanie, przenosi je automatycznie na zwierciad�o-milczka.
Kr�tko m�wi�c: kto umiej�tnie milczy, wydaje si� zwykle m�drzejszy.
Przypomina si� tu �ydowska anegdota o dw�ch rabinach, uwa�anych przez
wsp�wyznawc�w za najm�drzejszych ludzi owego czasu. Jeden z nich mieszka�,
powiedzmy, w Brodach, drugi - w Z�oczowie. Nie utrzymywali ze sob�
stosunk�w, ale oczywi�cie wiedzieli o otaczaj�cej ich obu s�awie. A�
pewnego razu spotkali si� w tym samym kolejowym przedziale. Wszyscy
�wiadkowie zamarli z wra�enia i ciekawo�ci: o czym b�d� rozmawia� ze sob�
dwaj m�drcy? Spotka�o ich rozczarowanie. Poza wymian� pozdrowie� �aden z
rabin�w nie odezwa� si� ani s�owem. Pytali ich p�niej na osobno�ci
uczniowie: "Rabi, dlaczego milcza�e�?" A oni odpowiadali zgodnie: "Jak on
wie wszystko i ja wiem wszystko, to o czym mo�emy ze sob� m�wi�?"
�atwiej zyska� opini� m�drego cz�sto milcz�c ni� du�o m�wi�c. Z w�asnych
do�wiadcze� m�g�bym przytoczy� wiele przyk�ad�w ilustruj�cych ten s�d. Oto
pi�kna nieznajoma przys�uchuje si� dyskusji o szkodliwo�ci i po�ytkach
ewentualnego powrotu mody na egzystencjalizm. By� mo�e w�a�nie jej obecno��
aktywizuje m�odych intelektualist�w: "Sartre powiedzia�...", "Jaspers
pisa�...", "Ale nie zapominajmy o Heideggerze...", "Je�eliby�my dzi�
powa�nie potraktowali wymagania Camusa...". Oni zapalaj� si� coraz
bardziej, plot� coraz wi�ksze g�upstwa, a ona ich obserwuje przymru�onymi
oczyma, nieprzenikniony sfinks z ledwie dostrzegalnym u�mieszkiem
ironicznej pob�a�liwo�ci. By�bym przysi�g�, �e wiedz� i inteligencj� bije
dyskutant�w na g�ow�, ale milczy, �eby im nie zrobi� przykro�ci. Wystarczy
jednak, �e co� powie, a wszyscy si� przekonaj�, �e przynajmniej tym razem
uroda i m�dro�� nie id� w parze.
By�em te� kiedy� �wiadkiem zdarzenia, kt�re wykaza�o mi niezwykle
sugestywnie perswazyjn� pot�g� milczenia uczestnicz�cego. W pewnej
konferencji mi�dzynarodowej bra�em udzia� jako cz�onek dwuosobowej
delegacji polskiej, jedynej z kraj�w socjalistycznych. Obrady toczy�y si� w
j�zyku angielskim. M�j towarzysz pan I.W. odznacza� si� pot�n� budow�,
dostojn� postaw� i senatorsk� twarz�, tak �e na pierwszy rzut oka wida�
by�o, kt�ry z nas dw�ch jest wa�niejszy. Mia� tylko jeden mankament - nie
zna� angielskiego. Nie by�o w tym niczego z�ego, bo siedzia� mu pod bokiem
inteligentny t�umacz informuj�cy go dyskretnie, o czym si� m�wi. Zadanie
t�umacza by�o zreszt� do�� �atwe, bo poszczeg�lni m�wcy g��wnie prawili
sobie dyplomatyczne komplementy. Pan I.W. siedzia� wi�c swobodnie rozparty
w fotelu, pyka� fajk� i raz po raz kiwa� g�ow� na znak pe�nej aprobaty.
Pech jednak chcia�, �e t�umacz wyszed� w�a�nie w chwili, kiedy rozpoczyna�a
si� dyskusja nad lokalizacj� nast�pnej konferencji. Sprawa wydawa�a si�
zwyk�� formalno�ci�, bo ju� wcze�niej uzgodniono nieoficjalnie, �e
konferencja ta odb�dzie si� w jednym z kraj�w socjalistycznych. Tote�
wszystkich zaskoczy�o wyst�pienie pewnego Anglika, kt�ry patrz�c na pana
I.W. powiedzia�:
- Idea zorganizowania konferencji w kraju komunistycznym ��czy si� z
wieloma niebezpiecze�stwami.
A pan I.W. u�miechn�� si� dobrotliwie, pu�ci� dym z fajki i kiwn�� g�ow�.
- Trzeba si� liczy� z tym, �e nie wszyscy dostan� wizy - ci�gnie Anglik,
a pan I.W., na kt�rego ju� si� skierowa�y oczy wszystkich, spokojnie kiwa
g�ow�.
- Nie mo�na wykluczy�, �e niekt�re osoby b�d� mog�y wjecha�, ale si� im
nie pozwoli wyjecha� - m�wi Anglik, ale jest tak zaskoczony ponown�
aprobat� pana I.W., �e zaczyna traci� pocz�tkowy wigor.
- Nasz� konferencj� w�adze tego kraju potraktuj� jako poparcie ich
polityki informacyjno-propagandowej - kontynuuje Anglik, ju� wyra�nie
skonfudowany, a pan I.W. z dobrotliwie zatroskanym obliczem - jakby mu
dodaj�c otuchy - nadal z przekonaniem kiwa g�ow�.
Trwa�o to dobre kilka minut. Siedzia�em jak na torturach i gor�czkowo
przygotowywa�em si� do repliki. Jakie� by�o moje zdziwienie, gdy si�
zorientowa�em, �e Anglik sko�czy� swoje wyst�pienie bez �adnego wniosku,
nast�pni m�wcy przeszli nad jego s�owami do porz�dku dziennego, a miejsce
konferencji ustalono zgodnie z wcze�niejszymi oczekiwaniami. A potem
nas�ucha�em si� mn�stwa pochwa� zimnej krwi, taktu, tolerancyjno�ci i
zdolno�ci dyplomatycznych pana I.W., kt�ry wbrew logice wyszed� z tego
pojedynku w aureoli bohatera. Jemu te� gratulowano, a on dostojnie kiwa�
swoj� pi�kn�, senatorsk� g�ow�.
Wyobra�my sobie teraz, �e pan I.W. doskonale w�ada angielskim.
Us�yszawszy pierwsze zdanie Anglika, gro�nie marszczy brwi. Przy drugim
zdaniu jego oczy zaczynaj� miota� b�yskawice. Ten widok przekonuje Anglika,
�e strzela celnie, wi�c podnieca si� jeszcze bardziej, a ka�de jego
nast�pne zdanie brzmi ostrzej i ostrzej. A potem przychodzi kolej na pana
I.W., kt�ry senatorowym g�osem nie tylko paruje zarzuty przedm�wcy, ale si�
te� odwzajemnia odpowiednimi oskar�eniami. Sp�r wci�ga innych uczestnik�w,
wszyscy zapominaj� o przedmiocie obrad i przez kilka godzin trwa ja�owa
polemika, beznadziejna tak�e z tego wzgl�du, �e role, w jakich wyst�puj�
poszczeg�lni delegaci, praktycznie wykluczaj� mo�liwo�� wzajemnego
przekonania.
Przygoda pana I.W. przypomnia�a mi zdarzenie z innej konferencji. Cho�
si� ono nie wi��e bezpo�rednio z tre�ci� tego rozdzia�u, |musz� je
opowiedzie�. Rzecz rozgrywa si� w Lipsku, a bohaterk� jest Kubanka, kt�ra
niemieckiego nie zna, ale si� do tego nie przyznaje. �ci�lej m�wi�c, opr�cz
"dzie� dobry", "do widzenia" i "dzi�kuj�" zna jeden wyraz i odpowiada nim
na ka�de pytanie. Nie uwierzy�bym, gdyby mi to opowiadano, ale daj� s�owo,
�e co najmniej w 80 procentach jej odpowied� okazywa�a si� nie tylko
dopuszczaln�, ale nawet intryguj�co zalotn�.
- Czy idzie Pani na �niadanie?
- Filajft - filajft (tzn. villeicht - "mo�e)).
- Czy zabierze Pani dzi� g�os?
- Filajft - filajft.
- Czy po obradach wraca Pani do hotelu?
- Filajft - filajft.
Oczywi�cie do ca�kowitego sukcesu trzeba jeszcze by� kobiet�, umie�
w�a�ciwie spojrze� na rozm�wc�, u�miechn�� si�, wykona� odpowiedni gest
d�oni�, pokazuj�c j� raz z do�u, raz z g�ry. Pomimo tych dodatkowych
warunk�w, uwa�am odkrycie mojej znajomej Kubanki z Lipska za granicz�ce z
genialno�ci�. Ale nie nale�y z tego wyci�ga� wniosku, �e podwa�am sens
uczenia si� j�zyk�w obcych. Z ca�� pewno�ci� igraszki z "filajft - filajft"
mog� by� bardzo zabawne, ale lepiej zakosztowa� ich z wyboru ni� z
konieczno�ci.
Wracam do tematu, to znaczy do pochwa�y milczenia. Milczenie postrzegane
nie jest pustk�, pr�ni�, niebytem. Zauwa�one - nabiera sensu, a raczej
osoby postrzegaj�ce je nadaj� mu jakie� znaczenie, czasem zgodne, czasem
niezgodne z intencj� milcz�cego. Mo�na by wi�c powiedzie�, parafrazuj�c
znany paradoks McLuhana ("przeka�nik jest przekazem)), �e |milczenie
|tak�e |jest |przekazem. Bywa nim w ka�dym razie zawsze, je�li tylko
okoliczno�ci stworz� miejsce na przekaz. Oto kilka przyk�ad�w.
Ch�opiec wraca zbyt p�no do domu. Ojciec pyta surowo:
- Gdzie� by� tak d�ugo?
Milczenie. Ojciec jeszcze dobitniej i gro�niej:
- Pytam, gdzie� by� tak d�ugo?
Milczenie. Ojciec "wie", �e ch�opiec ma nieczyste sumienie, boby w
przeciwnym razie nie milcza�.
Po bardzo trudnym odczycie przewodnicz�cy zebrania zwraca si� do
s�uchaczy:
- Otwieram dyskusj�. Kto chcia�by zabra� g�os?
Odpowiada mu g��boka cisza. Przewodnicz�cy po chwili obni�a wymagania:
- Mo�e kto� z pa�stwa chcia�by o co� zapyta� naszego go�cia?
I znowu cisza, mo�e nawet jeszcze g��bsza, wszyscy si� kurcz�, wstrzymuj�
oddech, siedz� jak skamieniali, �eby nie zwraca� na siebie uwagi albo �eby
ich nieopatrzny ruch nie zosta� wzi�ty za objaw ch�ci wyst�pienia. Sytuacja
si� staje coraz bardziej k�opotliwa, a� wreszcie przewodnicz�cy rzecz
ucina:
- Widz�, �e nie ma pyta� ani ch�tnych do dyskusji, z czego wnosz�, �e
nasz dzisiejszy prelegent m�wi� tak jasno i przekonywaj�co, �e wszyscy
wszystko zrozumieli i wszyscy si� z nim zgadzaj�. Dzi�kujemy bardzo
serdecznie. - Nast�puj� oklaski.
Inne zebranie. Tym razem prelegent zostaje zasypany pytaniami. Na
niekt�re odpowiada wyczerpuj�co i rozwlekle, inne kwituje kilkoma s�owami,
jeszcze inne pomija milczeniem. Tego pomini�cia s�uchacze - zw�aszcza ci,
kt�rzy pytali - mu nie daruj�. B�d� p�niej komentowa�: "Nie potrafi�
odpowiedzie�".
Wydarzenie, o kt�rym m�wi "ca�a Polska", kt�re si� powtarza i komentuje w
domu, w tramwaju, w pracy, w poci�gu. Nazajutrz miliony par uszu i oczu
kieruj� si� ku radiu, prasie, telewizji. A tam milczenie. Wi�c ludzie
t�umacz� je sobie: "Maj� nas za g�upc�w".
W ka�dym z tych czterech przypadk�w mamy do czynienia z milczeniem
znacz�cym, bo wype�niaj�cym pole stworzone przez okoliczno�ci. W pierwszym
i trzecim przyk�adzie takie pole stworzy�y pytania (ojca i uczestnik�w
zebrania), w drugim - s�owa przewodnicz�cego, w czwartym - spo�eczne
oczekiwanie, by prasa, radio i telewizja informowa�y o wydarzeniach
uznawanych za wa�ne.
W ka�dym z podanych przyk�ad�w odbiorcy dekoduj� milczenie, traktuj�c je
jako przekaz. Czasem przypisywane mu znaczenie jest prawdziwe i zgodne z
intencj� milcz�cego (przyk�ad pierwszy, je�li przyjmiemy, �e ch�opiec woli,
by ojciec go podejrzewa�, ni� �eby zna� prawd�, czasem jest nieprawdziwe,
ale zgodne z intencj� milcz�cych (przyk�ad drugi, je�li s�uchacze aprobuj�
wyja�nienia przewodnicz�cego), czasem jest prawdziwe, ale niezgodne z
intencj� milcz�cego (przyk�ad trzeci, je�eli przyjmiemy, �e prelegent
liczy� na to, �e s�uchacze wyt�umacz� sobie przemilczenie niewygodnych
pyta� przypadkowym pomini�ciem lub brakiem czasu), czasem za� nieprawdziwe
i niezgodne z intencj� milcz�cego (przyk�ad czwarty, je�eli przyjmiemy, �e
redakcje z jakich� wzgl�d�w nie mog�y opublikowa� informacji pe�nej, wi�c
wola�y nie dawa� jej wcale).
Milczenie bywa wi�c cz�sto przekazem, ale przekazem wieloznacznym.
Milcz�c �wiadomie, trzeba si� z tym liczy� i dla ograniczenia
wieloznaczno�ci dookre�li� milczenie dodatkowymi nies�ownymi znakami. Tak�
funkcj� spe�ni�y np. w drugim przyk�adzie oklaski uwiarygodniaj�ce
interpretacj� przewodnicz�cego zebrania. Wieloznaczno�� milczenia jako
przekazu nie jest zreszt� czym� niezwyk�ym, bo w praktyce niemal ka�dy
przekaz przynajmniej dla cz�ci odbiorc�w okazuje si� wieloznaczny. Pod tym
wzgl�dem r�nica mi�dzy milczeniem a m�wieniem lub pisaniem jest r�nic�
raczej ilo�ciow� ni� jako�ciow�, tzn. milczenie jest tylko cz�ciej i
bardziej wieloznaczne ni� m�wienie i pisanie.
C� milczenie znaczy? Z dawien dawna uznawano je za oznak� zgody. (Pisze
T. Pszczo�owski: "Milczenie (...) mo�e by� rozumiane jako oznaka zgody, w
my�l starej �aci�skiej zasady: Qui tacet, consentire videtur (kto milczy -
zgadza si�) albo jako wyraz oboj�tno�ci, niezdecydowania: "Kto milczy - nie
potwierdza, ale i nie przeczy)). "Ju�ci kto milczy, to� zna�, i�
przyzwala" - pisa� Rej. "Kto milczy - ten si� zgadza" - potwierdza Rejowsk�
interpretacj� stare przys�owie. Na tej podstawie politycy, kt�rym zaczyna
brakowa� demonstrowanego poparcia w spo�ecze�stwie, powo�uj� si� na b�d�c�
po ich stronie "milcz�c� wi�kszo��".
Czy jednak zawsze milczenie mo�na uto�samia� ze zgod� i poparciem? To�
"gdy w�adza ka�e m�wi�, milcze� si� nie godzi". Bywa wi�c milczenie nie
tylko wyrazem zgody, ale i protestu.
W�r�d "milcz�cej wi�kszo�ci" znajduj� si� zwykle opr�cz tych, kt�rzy
w�adz� rzeczywi�cie popieraj�, tak�e ci, co ukrywaj� w�asne przekonania, by
si� nie wyobcowa� z otoczenia. Nale�eli do nich w XVII wieku ci Francuzi,
kt�rzy - jak pisa� A. de Tocqueville - "jeszcze zachowali star� wiar�, ale
si� obawiali by� jedynymi, kt�rzy pozostali wierni, tzn. bardziej obawiali
si� izolacji ni� pope�nienia grzechu, tak �e do��czyli do t�umu, wcale tak
jak on nie my�l�c". Do tego spostrze�enia starego Tocqueville'a nawi�zuje
wsp�czesna socjologiczna koncepcja "spirali milczenia".
T�umaczy si� milczenie jako objaw g�upoty ("Milczy jak ciel�)) i
m�dro�ci ("Kto milczy, ten ma rozum)), poczucia winy ("Milczy, zna�
winien)) i cnotliwo�ci ("Milcz�c, niewiele zgrzeszy)), pospolito�ci
("Milczycie w obiad, m�j panie Konracie, czy tylko na chleb g�ow� sw�
chowacie?)) i wznios�o�ci ("My�l wielka zwykle usta do milczenia
zmusza)).
To, jak zostanie zrozumiane nasze milczenie, zale�y od r�nych
okoliczno�ci, ale w znacznym stopniu tak�e od nas samych. Cz�ciowo - od
ewentualnych sygna��w dookre�laj�cych, jak wyraz twarzy, zachowanie si�
itp.; przede wszystkim za� - od tego, co m�wili�my i pisali�my wcze�niej.
Mo�emy si� te� spodziewa�, �e �wiadkowie naszego milczenia r�nie b�d� je
rozumieli. Ci, co nas lubi� i szanuj�, potraktuj� je jako wyraz aprobaty
(tego, co oni sami aprobuj�), m�dro�ci i wznios�o�ci. Ci, co nas nie lubi�
i nie szanuj�, uznaj� je za dow�d naszej dezaprobaty (wobec tego, co oni
aprobuj�), g�upoty, winy i pospolito�ci. Nie inaczej zreszt� jedni i drudzy
potraktowaliby nasze s�owa, gdyby�my nie milczeli.
Sens naszemu milczeniu nadaj� nasze wcze�niejsze wypowiedzi. Je�li si�
podoba�y, zaskarbi�y nam zaufanie, kt�re nie poniesie takiego uszczerbku z
powodu nawet d�u�szego milczenia, jaki by mog�o ponie�� wskutek
nieprzemy�lanego odezwania. Dla otaczaj�cych nas ludzi milczymy m�drze,
je�li przedtem m�drze m�wili�my. I odwrotnie, dzisiejsza g�upia wypowied�
wp�ynie na interpretacj� przysz�ego milczenia.
Jak z tego wynika, tak�e w milczeniu wypada zachowa� umiar, je�li nam
zale�y na opinii �rodowiska, w kt�rym �yjemy. Je�li� nigdy nie zabra�
g�osu, to i twoje milczenie pozbawione jest znaczenia. Jeste� jednak nawet
wtedy w lepszej sytuacji ni� ten, kto swoimi wyst�pieniami wyrobi� sobie
opini�, �e plecie g�upstwa. To prawda, �e czasem �a�ujemy, �e�my czego� nie
powiedzieli, bo za ma�o energicznie dopominali�my si� o g�os, bo zbyt p�no
zdecydowali�my si� na wyst�pienie, bo si� bali�my albo za p�no przysz�a
nam do g�owy ta wspania�a my�l czy te� figura retoryczna o niezwyk�ej
no�no�ci. Mo�na si� wtedy pociesza�, �e milczenie na og� odrobi� �atwiej
ni� wypowiedziane s�owa. I chyba te� na og� lepiej �a�owa�, �e si� czego�
nie powiedzia�o, ani�eli - �e si� co� powiedzia�o. (Innego zdania jest
cytowany ju� T. Pszczo�owski: "Nale�y jednak wystrzega� si� pasywnego
udzia�u w dyskusji. Niewyra�enie sprzeciwu mo�e przecie� by� zrozumiane
raczej jako akceptacja wyg�aszanych tez ni� jako niezdecydowanie. Wiadomo
przecie�, �e ka�dy t�umaczy zachowanie si� innych os�b tak, jak mu jest
wygodnie. Po naradach osoby milcz�ce cz�sto maj� pretensje, �e powzi�to
uchwa�y, kt�rych one nie popar�y. Inni te� maj� do nich pretensje za
"aprobat�" pogl�d�w, od kt�rych nale�a�o si� natychmiast odci��. A
wszystkiemu winne by�o milczenie...)).
Milczenie sprzyja rozwa�aniu r�nych punkt�w widzenia, przemy�leniu
argument�w za czym� i przeciw czemu�, trafnemu przewidywaniu reakcji
otoczenia na wypowiadane s�dy i s�owa, a przez to w�a�ciwemu wyborowi
mi�dzy prawd� a fa�szem, mi�dzy s�usznym a nies�usznym. I przeciwnie -
temu, kto zbyt du�o i zbyt cz�sto zabiera g�os, trudniej si� zdoby� na
dystans i obiektywizm, bo ca�y czas jest z konieczno�ci nastawiony na
uzasadnienie w�asnego punktu widzenia i zbijanie argument�w drugiej strony.
Taka postawa sprzyja jednostronno�ci i zacietrzewieniu. G��boka m�dro��
wsparta do�wiadczeniem tkwi w arabskim przys�owiu, kt�re cytuje
Schopenhauer w "Erystyce": "Na drzewie milczenia dojrzewa jego owoc -
pok�j".
Z r�nych wi�c wzgl�d�w, chc�c si� z lud�mi skutecznie porozumiewa�,
wybierz raczej milczenie:
* je�li si� wahasz, czy "to" powiedzie�, czy te� "o tym" nie m�wi�;
* je�li dojdziesz do wniosku, �e w jakim� towarzystwie w�a�nie ty m�wisz
najcz�ciej, najd�u�ej i najg�o�niej;
* je�li nie jeste� przekonany, �e masz do powiedzenia co� naprawd�
wa�nego i interesuj�cego dla s�uchaczy lub czytelnik�w;
* je�li si� znajdziesz w otoczeniu ludzi, w�r�d kt�rych nie ma nikogo,
kto by m�g� lub chcia� ci przyzna� racj�;
* je�li jeste� na kogo� tak bardzo rozw�cieczony, �e nie potrafisz
wymieni� �adnej z jego ewentualnych zalet lub zas�ug;
* je�li ci� nie sta� na rozwa�enie nast�pstw tego, co chcesz powiedzie�,
dla ciebie i innych ludzi.
Je�eli uwa�asz, �e w takich wypadkach zazwyczaj milczysz, to albo brak ci
samokrytycyzmu, albo rzeczywi�cie traci�e� czas na lektur� tego rozdzia�u.
Wybacz autorowi jego gadatliwo�� i przejd� czym pr�dzej do rozdzia�u
nast�pnego.
Sztuka s�uchania
"Kto nie rozwa�a, m�drych s��w s�uchaj�c@ Jako w� lutniej s�ucha, tr�by
zaj�c.)@
Miko�aj Rej
"Dlatego dwie uszy, jeden j�zyk dano,@ I�by mniej m�wiono, a wi�cej
s�uchano.@ Nie s�d� jednego, a� wys�uchasz i drugiego.@ Co ludzie radzi
s�ysz�, temu �acno wierz�.)@
z "Nowej ksi�gi
przys��w polskich"
"Jest niemo�liwo�ci�, �eby cz�owiek powiedzia� co�, co by�oby ca�kowicie
pozbawione sensu."
Jacques Rivire
o dadaizmie
Teksty wytwarzane przez innych ludzi s� nam do �ycia r�wnie potrzebne jak
woda. Ale te� ich nadmiar mo�e by� jak nadmiar wody gro�ny. Chronimy si�
wi�c - �wiadomie lub nie�wiadomie - przed zalewem tekst�w za pomoc�
skomplikowanego systemu tam i filtr�w. Je�eli tamy s� zbyt szczelne, a
filtry - zbyt g�ste, po pewnym czasie nasza my�l zacznie wysycha� i
ja�owie�. Je�eli otworzymy tamy zbyt szeroko i zrezygnujemy ca�kiem z
selekcji odbieranych tekst�w, mo�emy w og�le przesta� samodzielnie my�le�,
a co za tym idzie - pozbawi� si� w�asnego zdania i straci� zdolno��
indywidualnej oceny fakt�w, ludzi i rzeczy.
C� jest w tym przypadku mniejszym z�em: Czy odgrodzenie si� od
informacji rozszerzaj�cej wiedz� i horyzonty my�lenia i trwanie przy swoim
zdaniu mo�e ciasnym, ale w�asnym? Czy te� poch�anianie ka�dej informacji i
przyjmowanie za swoj� ka�dej towarzysz�cej jej opinii? Na szcz�cie nie
musimy wybiera� mi�dzy dwoma biegunami. W praktyce jednak bez wi�kszego
trudu potrafimy w�r�d znanych nam ludzi wskaza� osoby, kt�re raczej "wiedz�
swoje", i osoby, kt�re gotowe s� ka�demu przyzna� racj�. A tymczasem
tajemnica skutecznego s�uchania polega na tym, by odebra� jak najwi�cej
tekst�w, zachowuj�c krytyczn� postaw� wobec ka�dego z nich.
Krytyczna postawa wobec tekstu narzuca przede wszystkim pytanie o jego
pochodzenie. Potrzeba znajomo�ci �r�d�a informacji jest tak bardzo
zakorzeniona w naszej psychice, jak potrzeba samej informacji. Kiedy brat,
�ona, c�rka, przyjaciel podzieli si� z nami jak�� niezwyk�� wiadomo�ci�,
natychmiast ci�nie si� nam na usta pytanie: "Sk�d to wiesz?" Kiedy na
zebraniu zwr�ci na siebie nasz� uwag� czyja� niebanalna wypowied�,
usi�ujemy si� dowiedzie� od s�siad�w: "Kto to m�wi?" Ka�de zdanie, ka�dy
tekst, obok kt�rego trudno nam przej�� oboj�tnie, rodzi pytania: "Kto to
powiedzia�?" "Kto to napisa�?" "Kto to jest?" Od odpowiedzi na nie - jak
wiemy to z w�asnego do�wiadczenia - zale�y w znacznym stopniu nasza
p�niejsza postawa wobec tekstu, stopie� aprobaty wyra�anych w nim opinii i
ocena jego wiarygodno�ci.
I to jest w�a�nie z�e, prymitywne i nielogiczne! - mog� w tym miejscu
zgodnie wyrazi� swoje oburzenie logik i filolog-strukturalista. Na
prawdziwo�� s�du nie ma bowiem wp�ywu to, kto go wyra�a, a osobiste
wycieczki w dyskusji, znane jako argumenty ad personam, nale�� do
klasycznego zasobu nieczystych chwyt�w erystycznych. Ka�dy tekst, jak ka�de
dzie�o literackie, nale�y traktowa� jako samodzieln� struktur� z�o�on� z
element�w tre�ciowych i formalnych, poszukiwanie za� zwi�zk�w mi�dzy tw�rc�
tekstu a samym tekstem nic do sprawy nie wnosi, niepotrzebnie odci�ga uwag�
badacza od tego, co stanowi istot� tego tekstu i jego miejsca w kulturze.
Czy to, �e jaki� krwawy dyktator rzuca has�o abstynencji, w jakikolwiek
spos�b podwa�a s�uszno�� walki z pija�stwem? Czy znakomity utw�r przestaje
by� znakomitym, je�li si� jego autor splami� kolaboracj� z okupantem?
Trudno tym pogl�dom odm�wi� s�uszno�ci, trudno je te� bez zastrze�e�
akceptowa�. Z jednej strony bowiem znajomo�� �r�d�a wiadomo�ci praktycznie
jest niezb�dnym elementem w ocenie jej wiarygodno�ci, a znajomo�� tego, kto
m�wi, rzeczywi�cie pomaga w zrozumieniu samej wypowiedzi i dorozumieniu si�
jej intencji. Z drugiej za� - gdyby�my uznali wiadomo�� za nieprawdziw�
tylko dlatego, �e pochodzi z ma�o wiarygodnego �r�d�a, a opini� za
nies�uszn� tylko dlatego, �e wyrazi�a j� osoba zas�uguj�ca na pogard�
post�piliby�my nierozs�dnie.
Wynikaj�ce z krytycznej postawy wobec tekstu zainteresowanie jego �r�d�em
nie mo�e prowadzi� do bezkrytycznego odrzucenia tego tekstu, dlatego �e
pochodzi z podejrzanego �r�d�a.
Do�wiadczeni uczestnicy r�nych posiedze�, narad, konferencji, a
jednocze�nie pilni s�uchacze wyg�aszanych tam przem�wie� zapewne potwierdz�
moje spostrze�enie, �e aktualni ulubie�cy w�adzy lub publiczno�ci plot�
zazwyczaj najwi�ksze g�upstwa lub powielaj� najpospolitsze bana�y, a osoby,
kt�re w�a�nie z �aski wypad�y, m�wi� m�drze, b�yskotliwie i interesuj�co.
Fakt, �e pierwszym nic to nie szkodzi, a drugim nie pomaga, ma tu znaczenie
o tyle, �e wynika w�a�nie z bezkrytycznego przeniesienia postawy wobec
m�wi�cego na jego wypowied�.
Selekcja informacji wed�ug ich �r�d�a wzraz z selekcj� opinii wed�ug ich
zgodno�ci z w�asn� opini� jest najwa�niejsz� i najcz�stsz� przyczyn�
samooszukiwania si� ludzi. Cz�owiek ma bowiem sk�onno�� do korzystania z
takich �r�de�, kt�re dostarczaj� mu najwi�cej wiadomo�ci odpowiadaj�cych
jego oczekiwaniom i �yczeniom, oraz do wys�uchiwania przede wszystkim
takich opinii, kt�re odpowiadaj� jego opiniom. Dla dobrego samopoczucia
odrzuca si� �r�d�o przynosz�ce informacje niepomy�lne i opinie k��c�ce si�
z przyj�tym obrazem �wiata i systemem warto�ci. Taki jest mechanizm
"samoindoktrynacji".
Idealny s�uchacz krytyczny nie ma z�udze� co do absolutnej i
wszechstronnej wiarygodno�ci jakiegokolwiek �r�d�a informacji. (Przez
"�r�d�o informacji" rozumiemy tu zar�wno agencj�, gazet�, program
radiowo-telewizyjny, dziennikarza, prelegenta, dyskutanta, jak i ka�dego
cz�owieka, kt�ry nas o czym� informuje.) Wprawdzie z w�asnego do�wiadczenia
wie, �e w danej dziedzinie �r�d�o A jest bardziej wiarygodne ni� �r�d�o B,
ale nie wyci�ga st�d wniosku, �e ka�da informacja z tej dziedziny
pochodz�ca ze �r�d�a B jest fa�szywa, a ze �r�d�a A - zawsze prawdziwa.
Odnosi si� tylko z wi�kszym sceptycyzmem do wiadomo�ci pochodz�cych ze
�r�d�a B (a i to nie wszystkich, ale tylko dotycz�cych niekt�rych
dziedzin).
S�uchacz krytyczny odr�nia te� wiarygodno�� �r�d�a od jego kompetencji.
Co innego bowiem uzna� kogo� za specjalist� w jakiej� dziedzinie, co innego
ufa� mu, �e nie chce nas wywie�� w pole.
S�uchacz krytyczny zdaje sobie te� spraw� z tego, �e pewne �r�d�a
informacji lubi, inne za� go dra�ni�. Stara si� jednak nie stawia� znaku
r�wno�ci mi�dzy ufa� a lubi�, mi�dzy nienawidzi� kogo� a uwa�a� go za
kretyna.
Co najwa�niejsze za�, s�uchacz krytyczny widz�c, �e wi�kszo�� tekst�w w
publicznym komunikowaniu bezpo�rednio lub po�rednio s�u�y celom
perswazyjnym, potrafi ich perswazyjno�� rozpozna� i z retorycznej �upiny
wy�uska� ziarno rzeczowej informacji, a tak�e rozpozna� ich niejawne
intencje. Przygotowany jest wi�c s�uchacz krytyczny na to, �e fakty
przedstawione w wi�kszo�ci tekst�w zosta�y przynajmniej w pewnym stopniu
stronniczo wyselekcjonowane i najprawdopodobniej jednostronnie
zinterpretowane. U�wiadamia sobie r�wnie� to, �e ta jednostronno�� nie
zawsze wynika z ch�ci wprowadzenia odbiorcy w b��d, ale cz�sto jest po
prostu nast�pstwem jednostronno�ci do�wiadcze� i wiedzy autora lub roli
narzuconej mu przez sytuacj�.
Przys�uchuj�c si� rozprawie mi�dzy panem, w�jtem a plebanem, musimy by�
przygotowani na to, �e pan b�dzie reprezentowa� interesy pa�skie, w�jt -
ch�opskie, a pleban - parafialne. Nie wiadomo, czy ten sam pan w rozmowie z
innymi panami m�wi�by to samo. By� mo�e pozwoli�by sobie na wsp�czucie
wobec stanu ch�opskiego. W spotkaniu wszak�e z w�jtem i plebanem pan jest
skazany na reprezentowanie pa�skiego punktu widzenia.
Podobnie, kiedy si� dzi� spotkaj� przy jednym stole konferencyjnym
dyrektor huty i prezes Ligi Ochrony Przyrody, obaj czuj� si� zobowi�zani do
bronienia r�nych racji. W publicznej konfrontacji z rzecznikiem przyrody
dyrektor huty w pewnym sensie musi m�wi�, �e jego zak�ad daje prac�
kilkunastu tysi�com ludzi, zwi�ksza doch�d narodowy o tyle a tyle,
przysparza "cennych dewiz", bez huty nie by�oby blachy na pralki i
samochody, na zmniejszenie zanieczyszcze� wydaje si� tyle a tyle milion�w,
�e huta powoduje mniejsze zapylenie ni� trzy kot�ownie osiedlowe, �e w
pewnych krajach dopuszczalne normy zanieczyszczenia �rodowiska przez zak�ad
tej wielko�ci s� znacznie wy�sze, zgodnie z planem modernizacji za 10 lat
emisja szkodliwych zwi�zk�w chemicznych radykalnie si� zmniejszy.
W odpowiedzi na takie wyst�pienie prezes Lop-u nie mo�e przemilcze�
tego, �e spowodowana przez hut� "degradacja �rodowiska" jest ju� faktem
nieodwracalnym, �e teraz nie chodzi ju� o zahamowanie jej tempa, ale o
zapobie�enie katastrofie ekologicznej, �e bez pralek i samochod�w mo�na
�y�, a bez powietrza i ziemi - nie, �e od zysk�w, jakie huta przynosi,
trzeba odj�� koszt powodowanych przez ni� strat, �e naprawd� gro�ne nie
jest zapylenie powietrza, ale zanieczyszczenie atmosfery gazowymi zwi�zkami
chemicznymi, �e w innych krajach taki truciciel jak nasza huta nie m�g�by
istnie�, boby zbankrutowa� p�ac�c kary, �e za 10 lat ju� nie b�dzie czego
chroni�, bo w promieniu wielu kilometr�w uschn� wszystkie drzewa.
Je�eli nawet wszystkie fakty przytoczone przez obu dyskutant�w s�
prawdziwe, stronniczo�� ich doboru rzuca si� w oczy. Ocen� stanu
faktycznego umo�liwia r�wnie staranne i r�wnie krytyczne wys�uchanie obu
stron. Gdyby�my si� za� przys�uchiwali takiej polemice, z g�ry przyznaj�c
racj� jednej ze stron, powinni�my si� zdoby� na wi�kszy krytycyzm wobec
wypowiedzi tej "naszej" strony. Tylko w ten spos�b uchronimy si� przed
stronniczym s�uchaniem, tzn. przed przyjmowaniem z entuzjastyczn� aprobat�
ka�dego, nawet naci�ganego argumentu rzecznika naszego punktu widzenia, a z
lekcewa�eniem i �miechem - wa�kich argument�w strony przeciwnej.
Jednostronno�ci� doboru fakt�w i ich interpretacji grzeszy wi�kszo��
tekst�w perswazyjnych tak w �yciu publicznym, jak i w prywatnym. Mo�na j�
dostrzec w sprzecznych relacjach m�a i �ony z rodzinnej k��tni, w
opowie�ciach kibic�w r�nych dru�yn z tego samego meczu, a tak�e w
polemikach i komentarzach publicystycznych. Stosunkowo �atwo j� ujawni�
wtedy, kiedy mamy okazj� wys�ucha� obu stron. Znacznie trudniej - je�li si�
ograniczymy do wys�uchania jednej strony. Najtrudniej - je�li wys�uchamy
tylko jednej strony, i to w�a�nie tej, z kt�r� si� solidaryzujemy. Nie
sztuka bowiem dostrzec "tendencyjno��" wypowiedzi, kt�ra atakuje nasz punkt
widzenia.
Tekst, kt�rego g��wnym celem jest przekonanie s�uchacza lub czytelnika do
jakiej� idei (a wi�c np. tekst reklamowy, propagandowy, polemiczny,
kaznodziejski) charakteryzuje si� zwykle - jak wspomnieli�my - stronnicz�
selekcj� informacji. Aby j� stwierdzi�, trzeba by sk�din�d zna� informacje
pomini�te w tek�cie, co cz�sto nie jest mo�liwe. Tekst perswazyjny zdradza
jednak zwykle krytycznemu s�uchaczowi sw�j charakter tak�e u�yciem pewnych
wyraz�w i zwrot�w.
W�r�d nich szczeg�lnie wa�n� rol� odgrywaj� wyrazy, kt�re nie tylko
nazywaj� przedmioty, ludzi i czynno�ci, ale tak�e sygnalizuj�, �e m�wi�cy
ma (a s�uchaj�cy powinien mie�) do nich stosunek negatywny. Je�eli w
tekstach spotykamy okre�lenia typu: "ponure gmaszysko" (o siedzibie
w�adzy), "banda wyrostk�w" (o grupie m�odych ludzi), "grafoman" (o p�odnym
pisarzu), "brutalna napa�� na kogo�" (o krytyce), to z ca�� pewno�ci� mamy
do czynienia z tekstami jawnie perswazyjnymi.
O perswazyjno�ci tekstu �wiadcz� oczywi�cie tak�e wyrazy, kt�re imputuj�
s�uchaczowi lub czytelnikowi pozytywny stosunek do przedstawianych
przedmiot�w, ludzi, idei itd. Najcz�ciej u�ywa si� w takiej funkcji
s�ownictwa podnios�ego, a wi�c wyraz�w i wyra�e� typu "duch", "trud",
"podwalina", "bohater", "�wietlana posta�", "�wi�ty obowi�zek" itp.
Perswazyjny charakter tych �rodk�w j�zykowych nie budzi chyba w�tpliwo�ci
ani tych, kt�rzy si� nimi pos�uguj�, ani tych, kt�rzy je odbieraj�. P�
wieku temu pisa� J. Tuwim: "Kto u�o�y "s�owniczek patriotyczny)? (Zakusy,
pi�d�, t�yzna, knowania, czuj duch, rubie� itd)".
Znacznie mniej oczywista dla s�uchacza jest perswazyjno�� takich wyraz�w
jak "ca�y" (nar�d), "wszyscy" (ludzie), "ka�dy" (cz�owiek), "nikt",
"zawsze", "nigdy", "wsz�dzie", "nigdzie" itp. U�ywa si� ich dla
podkre�lenia wagi wypowiadanego przekonania raczej jako figury retorycznej
ni� w ich realnym znaczeniu. Zdania typu: "Zawsze o tobie my�l�.", "Ca�y
nar�d stan�� do walki", "Nikt mu nie poda r�ki", "Wsz�dzie o tym m�wi�" s�
- je�liby je potraktowa� dos�ownie - albo nieprawdziwe, albo
niesprawdzalne.
Zenon Klemensiewicz oburza� si�, kiedy mu argumentowano, �e jakiego�
wyrazu nie mo�na uzna� za niepoprawny, bo "wszyscy go u�ywaj�".
- Nie ma Pan prawa m�wi� mi, �e "wszyscy go u�ywaj�", skoro ja go nie
u�ywam. Gdyby rzeczywi�cie u�ywali go wszyscy, nie m�g�by mnie razi�.
Okre�leniami typu "wszyscy", "zawsze" i "wsz�dzie" pos�uguj� si� ludzie
wtedy, kiedy chc� popieranej przez siebie idei doda� znaczenia lub
przekona� do niej s�uchaczy. Z punktu widzenia logiki tymczasem
"powszechno�� jakiego� pogl�du nie jest, powa�nie m�wi�c, �adnym dowodem,
nie daje nawet prawdopodobie�stwa s�uszno�ci", jak pisa� Schopenhauer. W
innym miejscu jego "Erystyki" czytamy: "Doprawdy, nie ma tak absurdalnego
pogl�du, kt�rego by ludzie nie przyj�li jako w�asny, o ile tylko potrafi im
si� wm�wi�, �e pogl�d ten zosta� |przyj�ty |przez |og�. (...) To, co
nazywa si� |zdaniem |og�u, jest, �ci�le bior�c, zdaniem dw�ch lub trzech
os�b i o tym przekonaliby�my si�, gdyby�my mogli obserwowa� powstawanie
takiego og�lnie przyj�tego pogl�du. Zauwa�yliby�my wtedy, �e tylko dwie lub
trzy osoby najpierw to zdanie przyj�y od innych albo wypowiedzia�y same, a
inni z uprzejmo�ci uwierzyli, w przekonaniu, �e rzecz by�a gruntownie
zbadana. (...) I tak z dnia na dzie� narasta�a liczba tych leniwych i
�atwowiernych zwolennik�w; gdy bowiem taki pogl�d przyj�a ju� znaczna
liczba os�b, w�wczas nast�pni uwa�ali, �e to si� mog�o sta� tylko dzi�ki
s�uszno�ci tego pogl�du. Pozostali za� byli teraz zmuszeni uznawa� to, co
ju� zosta�o og�lnie uznane, je�eli nie chcieli uchodzi� za niespokojne
g�owy, kt�re si� opieraj� og�lnie uznanym pogl�dom, lub za zarozumialc�w,
kt�rzy chc� by� m�drzejsi od ca�ego �wiata". Tak Schopenhauer opisuje
mechanizm dominacji opinii publicznej, o kt�rym wzmianka znalaz�a si� w
poprzednim rozdziale w zwi�zku ze "spiral� milczenia".
W rzeczywisto�ci wyrazy "wszyscy", "zawsze" i "wsz�dzie" znacz� w
najlepszym wypadku "wielu", "cz�sto" i "w wielu miejscach". Przypu��my
teraz, �e faktycznie wiele os�b cz�sto i w wielu r�nych miejscach
deklaruje pogl�d, kt�ry si� komu� nie podoba. Ten kto� z ca�� pewno�ci� ani
nie przyzna, �e wszyscy tak m�wi�, ani nawet, �e wiele os�b tak m�wi.
B�d�my przygotowani na to, �e us�yszymy: "Niekt�rzy, niekiedy, tu i �wdzie
twierdz�..."
Jak z tego wynika, w tek�cie perswazyjnym wyrazy "wszyscy" i "niekt�rzy"
(oraz "zawsze" i "niekiedy)) nie r�ni� si� pod wzgl�dem znaczenia
realnego. R�nica mi�dzy nimi sprowadza si� do r�nicy intencji m�wi�cego:
u�ywaj�c wyraz�w "wszyscy", "ka�dy", "nikt", "zawsze" itp. ocenia si�
rzeczywisto�� inaczej, ni� u�ywaj�c wyraz�w "niekt�rzy", "pewni" (ludzie),
"niekiedy" itp.
Podobny sens perswazyjny maj� s�dy odnosz�ce si� do stereotyp�w
narodowych, zawodowych i innych typu "Polacy �le pracuj�, lekarze bior�
�ap�wki, krakowski chleb nie nadaje si� do jedzenia". Fa�szywo�� takich
s�d�w ujawnia si� w ca�ej oczywisto�ci, je�li np. nasz s�siad odznacza si�
wielk� pracowito�ci�, znajomy nam lekarz z pewno�ci� nie bierze �ap�wek, a
pewna piekarnia na Karmelickiej wypieka wspania�y chleb. Nie zgodzimy si�
przecie� z rozumowaniem, �e skoro "Polacy �le pracuj�", a "s�siad pracuje
dobrze", to "s�siad nie jest Polakiem". Zdanie "Polacy �le pracuj�" mo�e
wi�c znaczy� tylko "wielu Polak�w �le pracuje" lub ewentualnie "wi�kszo��
Polak�w �le pracuje". Stanowi ono przyk�ad takiego samego nadu�ycia
perswazyjnego, co zdanie "Wszyscy ludzie m�wi� wzi���, a nie wzi��". Czy
polonista, kt�ry m�wi "wzi��", nie jest cz�owiekiem?
Wdzi�cznym �rodkiem perswazyjnej przesady okazuj� si� przymiotniki i
przys��wki w stopniu najwy�szym. Je�li bowiem pan powie pani "Jeste�
pi�kna", mo�e to by� prawd�; je�li powie jej "Jeste� pi�kniejsza ni�
Kowalska", to r�wnie� mo�e by� prawd�. Je�eli jednak powie jej "Jeste�
najpi�kniejsza", to w najlepszym wypadku prawdziwo�� tego s�du jest
niesprawdzalna. Z nadu�yciami superlatyw�w spotykamy si� do�� cz�sto w
�yciu prywatnym i w kontaktach publicznych. Gdyby�my spo�r�d hase�
propagandowych, kt�re si� znalaz�y na transparentach w Polsce Ludowej,
wybrali wszystkie zbudowane wed�ug wzoru "x jest naszym najwi�kszym
obowi�zkiem", okaza�oby si�, �e lista tych "naj�wi�tszych" obowi�zk�w jest
do�� d�uga.
Wystarczy zreszt� krytycznemu s�uchaczowi prze�ledzi� starannie
poszczeg�lne przem�wienia lub apele, by si� przekona�, �e czasem w tym
samym tek�cie perswazyjnym ci sami ludzie wskazuj� jako "najwa�niejsze"
r�ne cele, zadania lub problemy. Logicznie "najwa�niejszy" znaczy
"wa�niejszy ni� wszyscy pozostali (lub wszystkie pozosta�e)". Realnie, w
tek�cie perswazyjnym zakres znaczenia tego superlatywu rozci�ga si� od
"wa�niejszy ni� wi�kszo�� pozosta�ych" a� do "wa�niejszy ni� niekt�rzy inni
(niekt�re inne)".
Krytyczny s�uchacz odnosi si� z rezerw� do wypowiedzi, w kt�rych zbyt
cz�sto wyst�puj� przymiotniki "prawdziwy", "rzeczywisty", "autentyczny".
Spostrzeg� bowiem, �e u�ywa si� ich zwykle wtedy, kiedy prawdziwo��
jakiego� faktu albo stosowno�� jakiego� okre�lenia mo�e by�
zakwestionowana. Nikt nie powie "to jest prawdziwa kawa", je�li nic nie
przemawia przeciw jej naturalno�ci. Podkre�la si� natomiast prawdziwo��
kawy, je�eli jej wygl�d, smak lub aromat nasuwa podejrzenia, �e
pocz�stowano nas namiastk� kawy.
Analogicznie mamy prawo do sceptycyzmu, s�ysz�c wyra�enia "prawdziwy
sukces", "rzeczywisty rozw�j", "autentyczne osi�gni�cie na skal� �wiatow�".
Kto u�ywa takich wyra�e�, przynajmniej pod�wiadomie liczy si� sam z
mo�liwo�ci� zakwestionowania przez s�uchaczy owego sukcesu, rozwoju,
osi�gni�cia. Zdanie "Takie s� fakty" zas�uguje na zaufanie bardziej ni�
zdanie "To jest najprawdziwsza prawda".
Ze zrozumieniem odnosi si� krytyczny s�uchacz tak�e do wypowiedzi
kierowanych do niego a formu�owanych w pierwszej osobie liczby mnogiej.
Przyznaje racj� m�wcy, kiedy ten zwraca si� do obecnych: "Jeste�my
Polakami" albo "Jeste�my lud�mi doros�ymi". Ale nie zgadza si� bez
zastanowienia z deklaracjami typu: "Z mieszanymi uczuciami wys�uchali�my
wyst�pienia pana X. Nie wiemy tylko, co bardziej podziwia�: jego erudycj�
czy arogancj�. Nie mo�emy si� przecie� zgodzi�..., domagamy si�...,
zdecydowanie odrzucamy..." albo odwrotnie: "Z satysfakcj� wys�uchali�my...,
od lat czekali�my na takie postawienie sprawy..., z najg��bszym
przekonaniem popieramy...".
Nie daje si� te� krytyczny s�uchacz zwie�� m�wcy, kt�ry ucieka od
konkretnych przyk�ad�w w dziedziny abstrakcyjnych poj��, szafuj�c wyrazami
"wolno��", "sprawiedliwo��", "r�wno��", "partnerstwo" itp., albo ucina
argumenty ludzi inaczej my�l�cych brzytw� takich okre�le� jak "dogmatyzm",
"rewizjonizm", "neopozytywizm", "arrywizm", nie wykazuj�c, czym by �w
domniemany dogmatyzm, rewizjonizm, neopozytywizm czy arrywizm mia� si�
przejawia�.
Nieoceniony Schopenhauer pisa� p�tora wieku temu: "Przeszkadzaj�ce nam
twierdzenie przeciwnika mo�emy �atwo usun�� lub te� przynajmniej uczyni�
podejrzanym, zaliczaj�c je do jakiej� nienawistnej nam kategorii poj�� i to
nawet wtedy, gdy zachodzi tylko s�abe podobie�stwo lub inne lu�ne
powi�zanie, jak np. w powiedzeniach: "To jest manicheizm; to arianizm; to
pelagianizm; to idealizm; to spinozyzm; to panteizm; to brownianizm; to
naturalizm; to ateizm; to racjonalizm; to spirytualizm" itd., itd. Czynimy
tu dwa za�o�enia: 1. �e owo twierdzenie jest rzeczywi�cie identyczne z t�
kategori� albo przynajmniej jest w niej zawarte; wo�amy w�wczas: "o, to ju�
znamy!" - i 2. �e ca�a ta kategoria poj�� zosta�a ju� odrzucona i nie mo�e
zawiera� prawdziwego s�owa".
Krytyczny s�uchacz nie jest wreszcie tak naiwny, by uwierzy� bez
zastrze�e�, �e s�owa "Powiedzmy sobie szczerze..." albo "Do�� owijania w
bawe�n�, czas nazwa� rzecz po imieniu...", albo "Teraz przejd� do uwag
krytycznych..." wprowadzaj� wy��cznie wypowied� szczer�, bezkompromisow�
lub krytyczn�. Nie daje si� te� zwie��, je�li jego rozm�wca lub dyskutant
zaczyna chwali� kogo� lub co�: "Zas�ugi pana Z. dla naszego miasta s�
powszechnie znane..." albo: "Profesor K. jest niew�tpliwie wielkim uczonym,
nale�y do najwi�kszych autorytet�w w swojej dziedzinie...", albo: "Z
wielkim zainteresowaniem wys�ucha�em wniosku kolegi M. i musz� przyzna�, �e
d�ugi rejestr korzy�ci wynikaj�cych z realizacji proponowanego
przedsi�wzi�cia zrobi� na mnie wielkie wra�enie..." Gorzko mo�e �a�owa�
ten, kto wys�uchawszy takich wst�pnych pochwa�, zacznie my�le� o czym
innym. Nierzadko bowiem wypowied� rozpocz�ta od pochwa�y ko�czy si�
zupe�nie inaczej. Dowiaduj� si� wi�c uwa�ni s�uchacze, �e straty
spowodowane przez pana Z. przewy�szaj� jego zas�ugi, prof. K. wpl�ta� si� w
kompromituj�c� go afer�, a proponowane przez koleg� M. przedsi�wzi�cie nie
tylko nie przyniesie �adnych korzy�ci, ale spowoduje powszechn� katastrof�.
Tak wi�c krytyczny s�uchacz jest przygotowany na to, �e wypowiedzi, z
kt�rymi si� styka, reprezentuj� lub przynajmniej mog� reprezentowa� interes
m�wi�cego, przedstawiaj� fakty jednostronnie dobrane i zinterpretowane,
mog� s�u�y� celom perswazyjnym, a tym samym zawiera� m.in.:
- warto�ciuj�ce wyrazy, wyra�enia i zwroty, kt�re nie tylko nazywaj�
elementy rzeczywisto�ci, ale te� imputuj� stosunek do nich ;
- uog�lniaj�ce okre�lenia typu "wszyscy", "zawsze", "wsz�dzie" lub
"nikt", "nigdy", kt�re wyolbrzymiaj� zasi�g zjawiska;
- s�dy uog�lniaj�ce, stereotypowe wyobra�enia o cechach narodowych,
regionalnych, zawodowych itp.;
- przymiotniki i przys��wki w stopniu najwy�szym, kt�rych u�ycie nie jest
usprawiedliwione por�wnaniem jasno okre�lonej liczby element�w;
- przymiotnik "prawdziwy" i przys��wek "prawdziwie" oraz ich synonimy,
kt�re wzmacniaj� znaczenie okre�lanego przez siebie wyrazu oceniaj�cego;
- formy 1 osoby liczby mnogiej ("my", "nasz)), kt�re mog� sugerowa�, �e
m�wi�cy wypowiada si� w swoim imieniu, a by� mo�e tak�e w imieniu
s�uchaj�cego;
- wiele wyraz�w abstrakcyjnych, a w�r�d nich nazw i poj��, kt�re mog� by�
u�yte jako etykiety pochwalne lub deprecjonuj�ce;
- wyrazy lub zdania rozpoczynaj�ce wypowied� (albo jej w�tek), kt�rych
g��wnym celem jest przygotowanie s�uchacza do akceptacji stanowiska
m�wi�cego.
Przynajmniej niekt�re z wymienionych �rodk�w j�zykowych traktowane s�
jako "chwyty" retoryczne, czasem jako w�a�ciwo�ci j�zyka propagandy
(zw�aszcza przeciwnika ideowego). Przedstawia si� je jako atrybuty
"nowomowy", ilustruj�c licznymi przyk�adami z przem�wie�, publicystyki czy
oficjalnych dokument�w. Uwa�a si� je za przejawy brudnej manipulacji
s�owami, maj�cej na celu manipulowanie �wiadomo�ci� s�uchaczy lu