2322

Szczegóły
Tytuł 2322
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2322 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2322 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2322 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Walery Pisarek S�owa mi�dzy lud�mi PWZN Print 6 Lublin 1997 Przedruku dokonano na podstawie pozycji wydanej przez Wydawnictwa Radia i Telewizji Warszawa 1985 Wst�p Kiedy pisz� o tym, jak skutecznie u�ywa� j�zyka, my�l� o skutecznym porozumiewaniu si� ludzi. Pozornie zakrawa to na paradoks: skuteczne pos�ugiwanie si� j�zykiem kojarzy si� raczej z umiej�tno�ci� lub sztuk� perswazji, propagandy lub zgo�a manipulacji - a wi�c z form� dominacji nadawcy nad odbiorc� - ni� z porozumiewaniem si� r�wnorz�dnych partner�w. Skojarzenie takie by�oby uzasadnione, gdyby�my wskaz�wki, jak skutecznie u�ywa� j�zyka, chronili niby tajemnic� broni j�drowej, by si� nie dosta�y w niepowo�ane r�ce. Je�eli jednak wszyscy partnerzy dyskusji, maj�c - przynajmniej w zasadzie - r�wne mo�liwo�ci doskonalenia w�asnej sprawno�ci j�zykowej, z tych mo�liwo�ci skorzystaj�, potrafi� lepiej sformu�owa� swoje my�li i tym samym �atwiej b�d� mogli doj�� do porozumienia. A my�l jest sformu�owana tym lepiej, im �atwiej przychodzi odbiorcy zrozumie� j�, przyj�� do wiadomo�ci i zapami�ta�. Chodzi wi�c o to, by zachowuj�c istot� my�li, wyrazi� j� za pomoc� znak�w w miar� mo�liwo�ci pozbawionych kolc�w, kt�re utrudniaj� jej prze�kni�cie przez s�uchacza czy czytelnika. Odnosi si� to, oczywi�cie, tylko do tych przypadk�w komunikowania si�, kt�re maj� prowadzi� do porozumienia, wsp�pracy i zgodnego wsp�ycia stron b�d� obcuj�cych ze sob� z wyboru, b�d� skazanych na siebie. A tak jest lub przynajmniej powinno by� w domu, w pracy, w�r�d swoich. Nie wszystko jednak, co m�wimy i piszemy, s�u�y powszechnemu has�u "kochajmy si�". Czasem u�ywamy j�zyka jako or�a w walce, w obronie lub ataku. Argumenty zbroimy w�wczas w s�owa ��dl�ce, rani�ce do �ywego, cz�sto niesprawiedliwie przesadne, ci�kie jak kamienie. Ale przecie� nie oczekujemy wtedy, �e nasza wypowied� przekona przeciwnika, kt�ry zasypany argumentami i epitetami nagle si� podda i przyzna nam racj�. Tak naprawd� bowiem to nie jego w ten spos�b przekonujemy, nie do niego skierowana jest ca�a nasza wypowied�, ale do innych ludzi, a w szczeg�lno�ci do tych, kt�rzy mog� si� z nami zgodzi�, �e atakowana przez nas osoba, idea lub instytucja zas�uguje na pot�pienie lub cho�by nieufno��. To z tymi lud�mi chcemy si� porozumie�, znale�� z nimi wsp�lny j�zyk. Poszczeg�lne rozdzia�y tej ksi��eczki przedstawiaj� r�ne warunki i czynniki pomy�lnego komunikowania si� ludzi za pomoc� j�zyka. Jest w niej mowa o umiej�tno�ci s�uchania i obradowania, i o tym wszystkim, co zapobiega rzucaniu s��w na wiatr. Spor� jej cz�� zajmuj� przestrogi przed pospolitymi b��dami j�zykowymi. W�r�d rozdzia��w wype�nionych rozwa�aniami m.in. o tym, jak s�ucha� i m�wi�, zabrak�o rozdzia�u, kt�ry by odpowiada� na pytanie najtrudniejsze: jak my�le�? A jest ono jednocze�nie najwa�niejsze. Banalnych bowiem i szablonowych my�li nie wzbogaci poprawna, g�adka forma, w jakiej zostan� wyra�one. Je�li za� my�limy niestarannie, chaotycznie i powierzchownie, to - mimo najlepszych intencji - m�wimy i piszemy byle jak. Bylejako�� tekst�w sprzyja nast�pnie bylejako�ci my�lenia ich odbiorc�w. Tak powstaje spirala be�kotu. Troska o |polsk� |mow� to tak�e troska o |polskie |my�lenie. Pochwa�a milczenia "Kto nie umie milcze�, nie umie te� m�wi�.@ Pierwsza cnota milcze�.@ Milczenia rzadko kto �a�owa�.@ a mowno�ci - cz�sto.)@ z "Nowej ksi�gi przys��w polskich" Nauk� skutecznego u�ywania j�zyka nale�y rozpoczyna� od nauki milczenia. Kto si� nie nauczy� milcze�, nie powinien w og�le zabiera� g�osu, bo pr�dzej czy p�niej napyta biedy sobie albo innym. Toniemy w s�owach. M�wionych i pisanych. W domu, w pracy, na ulicy atakuj� nas w r�ny spos�b, w najrozmaitszych postaciach, zewsz�d. Rozkoszne gaworzenie dziecka, k��tnie w kolejkach, plotki s�siedzkie, �ale rodzinne, plakatowe has�a, wartkie potoki albo na odmian� leniwo tocz�ce si� fale tekst�w z radia i telewizji, obwieszczenia, zarz�dzenia, przem�wienia, odczyty, teatr, ksi��ki, zebrania, wype�nione drobnymi literkami gazety i czasopisma. S�owa wielkie i ma�e, szeptane i wykrzykiwane, wznios�e i pospolite, s�owa mi�o�ci i nienawi�ci, nakazu i pro�by, skargi i przekle�stwa, ale przede wszystkim wysypisko s��w zb�dnych, kt�re w gruncie rzeczy znacz� tylko: oto JA m�wi�, m�wi�, m�wi�..., oto JA pisz�, pisz�, pisz�... . Ludzi, kt�rzy musz� m�wi�, bo wytwarzanie potoku tekst�w stanowi dla nich potwierdzenie w�asnej egzystencji, jest na tyle du�o, �e zahamowanie nadprodukcji s��w w skali og�lnospo�ecznej wydaje si� ma�o prawdopodobne. Znam osoby, kt�re si� nie potrafi� powstrzyma� przed wyst�pieniem na zebraniu, nawet je�li wpadn� na nie przypadkowo na chwil�. Potem si� wstydz� w�asnej gadatliwo�ci, przyrzekaj� solennie na drugi raz trzyma� j�zyk za z�bami, ale nic z tych obietnic nie wychodzi, bo przy najbli�szej okazji zn�w ulegaj� wewn�trznemu pop�dowi. Znam osoby, kt�re nie ograniczaj� swojej produktywno�ci s�ownej do zebra�, ale gdziekolwiek si� znajd� i kogokolwiek spotkaj�, nie spoczn�, a� doprowadz� s�uchacza do ca�kowitego wyczerpania. S� postrachem ka�dego towarzystwa, a najbardziej nienawidz� ich ci, kt�rzy sami te� chcieliby m�wi�. Kto m�wi (lub pisze) zbyt du�o, zbyt cz�sto albo na zbyt wiele temat�w, raczej szkodzi swej reputacji ni� j� umacnia. Mo�e to wynika� z r�nych przyczyn, obiektywnych lub subiektywnych. Po pierwsze, m�wi�c du�o, cz�sto i o wszystkim, m�wi si� z konieczno�ci coraz bardziej powierzchownie (bo nie ma czasu na przemy�lenie wypowiadanych s�d�w), banalnie (bo umys� nie �adowany informacj� ma sk�onno�� do powielania s�d�w obiegowych) i nudnie (bo trudno unikn�� samopowt�rze�, wskutek czego zanim gadu�a otworzy usta, ju� odbiorcy wiedz�, co mog� us�ysze�). Po drugie, zabieraj�c zbyt cz�sto g�os, nara�amy si� tym wszystkim, kt�rzy s� przekonani, �e to z naszej winy do g�osu nie zdo�ali si� dopcha� albo nam po prostu zazdroszcz�. Za klasyczny przyk�ad pierwszego mechanizmu mo�e s�u�y� Pan Jowialski z jego: "Znacie t� bajeczk�? No to pos�uchajcie!" Mechanizm drugi ilustruje nast�puj�ca wypowied� dziennikarza o innym dziennikarzu: Iksa "dzi� wsz�dzie pe�no. W dziennikach; w tygodnikach, w radiu, a mo�e i w telewizji. Niemal w ka�dym pi�mie albo sta�y felieton, albo wielgachny artyku�, albo i to, i to, i jeszcze co� na dok�adk�. A wszystko pisane lew� nog�". R�ne bywaj� rodzaje milczenia. Jest milczenie chroniczne, w�a�ciwe ludziom zahukanym przez otoczenie, jak tata Dulski. Jest milczenie zale�ne od towarzystwa, w kt�rym si� cz�owiek znajduje: s� osoby znane z wielkiej gadatliwo�ci w rodzinie i w�r�d koleg�w a niezdolne do wypowiedzenia jednego zdania publicznie. Jest milczenie programowe, kt�re - demonstrowane - mo�e by� bardziej wymowne ni� najwspanialsza elokwencja. Jest milczenie wynikaj�ce z kompleksu ni�szo�ci i kompleksu wy�szo�ci. Jest milczenie ludzi nieobecnych duchem i milczenie rekompensowane mimik�, a nawet gestykulacj�. Jest milczenie u�pionych przez nudnego prelegenta i milczenie ch�on�cych ka�de jego s�owo. Milczenie milczeniu nier�wne. Wszystkie te odmiany milczenia daj� si� zaklasyfikowa� do dw�ch podstawowych kategorii: milcz�cej samotno�ci i milcz�cego uczestnictwa. Kategori� pierwsz� mo�na wy��czy� z pola zainteresowania. Tym, kt�rzy albo nie chc�, albo nie potrzebuj� komunikowa� si� z otoczeniem, powinni�my pozwoli� rozkoszowa� si� samotno�ci� z wyboru. Cz�sto zreszt� jest to samotno�� pozorna i przypomina zachowanie si� abstynent�w, kt�rzy lubi� by� �wiadkami pijatyki, albo bywalc�w dyskotek i pota�c�wek, kt�rzy z zasady nigdy nie ta�cz�. Do szcz�cia wystarcza im �wiadomo��, �e s� w towarzystwie, �e |mogliby m�wi�, pi� czy ta�czy�. Nie otwieraj�c ust w rozgadanym towarzystwie, nie pij�c w czasie libacji, nie ta�cz�c na zabawie, jakby si� podw�jnie milcza�o, nie pi�o i nie ta�czy�o. Obecno�� takich milcz�cych samotnik�w daje si� dotkliwie we znaki wszystkim towarzysz�cym im osobom. W przeciwie�stwie do zachowania si� milczk�w tej kategorii milczenie uczestnicz�ce okazuje si� niezwykle po��dane niemal zawsze i niemal wsz�dzie, je�li w pobli�u operuje cho� jeden gadu�a, a ci si� rodz� na kamieniu. Milczenie uczestnicz�ce nie jest milczeniem doskona�ym: polega tylko na nieu�ywaniu lub na maksymalnej oszcz�dno�ci s��w, a wymaga za to zastosowania ca�ego arsena�u innych �rodk�w wyrazu. Mog� to by� emotywne wykrzyknienia typu: "Co� takiego!", "Nies�ychane!", "Bujasz!", "Naprawd�?", "O, biedaku!", "To okropne!", "Cholera!", "Kapitalne!". Podobn� funkcj� pe�ni� nies�owne sygna�y g�osowe wyra�aj�ce r�wnie� intonacj� zaskoczenie, niedowierzanie, podziw, zachwyt, wsp�czucie itp.: "O!", "Eee!", "Fiu-fiu!", "Osk!", "A!", "Uuu!", "Ojej!". Takim wykrzyknikom i sygna�om nies�ownym towarzyszy zazwyczaj odpowiednia mimika, gestykulacja, a nawet odpowiedni uk�ad lub ruch ca�ego cia�a. Zw�aszcza twarz klasycznego milczka uczestnicz�cego komunikuje tak wyrazi�cie, �e przypomina aktora filmu niemego. To si� rozja�nia w b�ogim u�miechu, to kurczy w paroksyzmie strachu, to zn�w si� uk�ada do ca�owania niemowl�cia, to puszcza oko albo ciska gromy spod zmarszczonych brwi. R�ce r�wnie� maj� mn�stwo pracy: klepi� z ukontentowania uda, za�amuj� si� w rozpaczy, chwytaj� za twarz z przej�cia, �api� za skronie z przera�enia lub chocia� podpieraj� g�ow� ci�k� bogactwem my�li. To jest milczenie wymowne. Jak�e mi�o i lekko prelegentowi m�wi� do s�uchaczy, kt�rzy wpatrzeni w niego siedz� lekko pochyleni do przodu, by �atwiej by�o chwyta� s�owa padaj�ce z katedry. Jaka� satysfakcja dla m�wcy, gdy s�uchacze potwierdzaj� �miechem rzucony dowcip, jak na komend� chwytaj� za d�ugopisy, by zanotowa� my�l uznan� przez m�wi�cego za najwa�niejsz�, albo zgodnymi pomrukami wyra�aj� solidarno�� z wyg�aszanymi w�a�nie opiniami. "Jacy to inteligentni ludzie! - my�li sobie prelegent - Poznali si� na mnie". Zupe�nie tak samo reaguje ka�dy m�wca, a zw�aszcza ka�dy gadu�a, na zachowanie si� milczka uczestnicz�cego w kontaktach prywatnych. Nic lub niemal nic nie m�wi�c, mo�na zyska� opini� cz�owieka towarzyskiego, bystrego, rozgarni�tego, m�drego, oczytanego, do�wiadczonego, znaj�cego j�zyki obce, wr�cz intelektualisty. Milczek uczestnicz�cy odgrywa rol� zwierciad�a, w kt�rym si� przegl�daj� jego rozm�wcy. A �e ka�dy z nich ma o sobie dobre zdanie, przenosi je automatycznie na zwierciad�o-milczka. Kr�tko m�wi�c: kto umiej�tnie milczy, wydaje si� zwykle m�drzejszy. Przypomina si� tu �ydowska anegdota o dw�ch rabinach, uwa�anych przez wsp�wyznawc�w za najm�drzejszych ludzi owego czasu. Jeden z nich mieszka�, powiedzmy, w Brodach, drugi - w Z�oczowie. Nie utrzymywali ze sob� stosunk�w, ale oczywi�cie wiedzieli o otaczaj�cej ich obu s�awie. A� pewnego razu spotkali si� w tym samym kolejowym przedziale. Wszyscy �wiadkowie zamarli z wra�enia i ciekawo�ci: o czym b�d� rozmawia� ze sob� dwaj m�drcy? Spotka�o ich rozczarowanie. Poza wymian� pozdrowie� �aden z rabin�w nie odezwa� si� ani s�owem. Pytali ich p�niej na osobno�ci uczniowie: "Rabi, dlaczego milcza�e�?" A oni odpowiadali zgodnie: "Jak on wie wszystko i ja wiem wszystko, to o czym mo�emy ze sob� m�wi�?" �atwiej zyska� opini� m�drego cz�sto milcz�c ni� du�o m�wi�c. Z w�asnych do�wiadcze� m�g�bym przytoczy� wiele przyk�ad�w ilustruj�cych ten s�d. Oto pi�kna nieznajoma przys�uchuje si� dyskusji o szkodliwo�ci i po�ytkach ewentualnego powrotu mody na egzystencjalizm. By� mo�e w�a�nie jej obecno�� aktywizuje m�odych intelektualist�w: "Sartre powiedzia�...", "Jaspers pisa�...", "Ale nie zapominajmy o Heideggerze...", "Je�eliby�my dzi� powa�nie potraktowali wymagania Camusa...". Oni zapalaj� si� coraz bardziej, plot� coraz wi�ksze g�upstwa, a ona ich obserwuje przymru�onymi oczyma, nieprzenikniony sfinks z ledwie dostrzegalnym u�mieszkiem ironicznej pob�a�liwo�ci. By�bym przysi�g�, �e wiedz� i inteligencj� bije dyskutant�w na g�ow�, ale milczy, �eby im nie zrobi� przykro�ci. Wystarczy jednak, �e co� powie, a wszyscy si� przekonaj�, �e przynajmniej tym razem uroda i m�dro�� nie id� w parze. By�em te� kiedy� �wiadkiem zdarzenia, kt�re wykaza�o mi niezwykle sugestywnie perswazyjn� pot�g� milczenia uczestnicz�cego. W pewnej konferencji mi�dzynarodowej bra�em udzia� jako cz�onek dwuosobowej delegacji polskiej, jedynej z kraj�w socjalistycznych. Obrady toczy�y si� w j�zyku angielskim. M�j towarzysz pan I.W. odznacza� si� pot�n� budow�, dostojn� postaw� i senatorsk� twarz�, tak �e na pierwszy rzut oka wida� by�o, kt�ry z nas dw�ch jest wa�niejszy. Mia� tylko jeden mankament - nie zna� angielskiego. Nie by�o w tym niczego z�ego, bo siedzia� mu pod bokiem inteligentny t�umacz informuj�cy go dyskretnie, o czym si� m�wi. Zadanie t�umacza by�o zreszt� do�� �atwe, bo poszczeg�lni m�wcy g��wnie prawili sobie dyplomatyczne komplementy. Pan I.W. siedzia� wi�c swobodnie rozparty w fotelu, pyka� fajk� i raz po raz kiwa� g�ow� na znak pe�nej aprobaty. Pech jednak chcia�, �e t�umacz wyszed� w�a�nie w chwili, kiedy rozpoczyna�a si� dyskusja nad lokalizacj� nast�pnej konferencji. Sprawa wydawa�a si� zwyk�� formalno�ci�, bo ju� wcze�niej uzgodniono nieoficjalnie, �e konferencja ta odb�dzie si� w jednym z kraj�w socjalistycznych. Tote� wszystkich zaskoczy�o wyst�pienie pewnego Anglika, kt�ry patrz�c na pana I.W. powiedzia�: - Idea zorganizowania konferencji w kraju komunistycznym ��czy si� z wieloma niebezpiecze�stwami. A pan I.W. u�miechn�� si� dobrotliwie, pu�ci� dym z fajki i kiwn�� g�ow�. - Trzeba si� liczy� z tym, �e nie wszyscy dostan� wizy - ci�gnie Anglik, a pan I.W., na kt�rego ju� si� skierowa�y oczy wszystkich, spokojnie kiwa g�ow�. - Nie mo�na wykluczy�, �e niekt�re osoby b�d� mog�y wjecha�, ale si� im nie pozwoli wyjecha� - m�wi Anglik, ale jest tak zaskoczony ponown� aprobat� pana I.W., �e zaczyna traci� pocz�tkowy wigor. - Nasz� konferencj� w�adze tego kraju potraktuj� jako poparcie ich polityki informacyjno-propagandowej - kontynuuje Anglik, ju� wyra�nie skonfudowany, a pan I.W. z dobrotliwie zatroskanym obliczem - jakby mu dodaj�c otuchy - nadal z przekonaniem kiwa g�ow�. Trwa�o to dobre kilka minut. Siedzia�em jak na torturach i gor�czkowo przygotowywa�em si� do repliki. Jakie� by�o moje zdziwienie, gdy si� zorientowa�em, �e Anglik sko�czy� swoje wyst�pienie bez �adnego wniosku, nast�pni m�wcy przeszli nad jego s�owami do porz�dku dziennego, a miejsce konferencji ustalono zgodnie z wcze�niejszymi oczekiwaniami. A potem nas�ucha�em si� mn�stwa pochwa� zimnej krwi, taktu, tolerancyjno�ci i zdolno�ci dyplomatycznych pana I.W., kt�ry wbrew logice wyszed� z tego pojedynku w aureoli bohatera. Jemu te� gratulowano, a on dostojnie kiwa� swoj� pi�kn�, senatorsk� g�ow�. Wyobra�my sobie teraz, �e pan I.W. doskonale w�ada angielskim. Us�yszawszy pierwsze zdanie Anglika, gro�nie marszczy brwi. Przy drugim zdaniu jego oczy zaczynaj� miota� b�yskawice. Ten widok przekonuje Anglika, �e strzela celnie, wi�c podnieca si� jeszcze bardziej, a ka�de jego nast�pne zdanie brzmi ostrzej i ostrzej. A potem przychodzi kolej na pana I.W., kt�ry senatorowym g�osem nie tylko paruje zarzuty przedm�wcy, ale si� te� odwzajemnia odpowiednimi oskar�eniami. Sp�r wci�ga innych uczestnik�w, wszyscy zapominaj� o przedmiocie obrad i przez kilka godzin trwa ja�owa polemika, beznadziejna tak�e z tego wzgl�du, �e role, w jakich wyst�puj� poszczeg�lni delegaci, praktycznie wykluczaj� mo�liwo�� wzajemnego przekonania. Przygoda pana I.W. przypomnia�a mi zdarzenie z innej konferencji. Cho� si� ono nie wi��e bezpo�rednio z tre�ci� tego rozdzia�u, |musz� je opowiedzie�. Rzecz rozgrywa si� w Lipsku, a bohaterk� jest Kubanka, kt�ra niemieckiego nie zna, ale si� do tego nie przyznaje. �ci�lej m�wi�c, opr�cz "dzie� dobry", "do widzenia" i "dzi�kuj�" zna jeden wyraz i odpowiada nim na ka�de pytanie. Nie uwierzy�bym, gdyby mi to opowiadano, ale daj� s�owo, �e co najmniej w 80 procentach jej odpowied� okazywa�a si� nie tylko dopuszczaln�, ale nawet intryguj�co zalotn�. - Czy idzie Pani na �niadanie? - Filajft - filajft (tzn. villeicht - "mo�e)). - Czy zabierze Pani dzi� g�os? - Filajft - filajft. - Czy po obradach wraca Pani do hotelu? - Filajft - filajft. Oczywi�cie do ca�kowitego sukcesu trzeba jeszcze by� kobiet�, umie� w�a�ciwie spojrze� na rozm�wc�, u�miechn�� si�, wykona� odpowiedni gest d�oni�, pokazuj�c j� raz z do�u, raz z g�ry. Pomimo tych dodatkowych warunk�w, uwa�am odkrycie mojej znajomej Kubanki z Lipska za granicz�ce z genialno�ci�. Ale nie nale�y z tego wyci�ga� wniosku, �e podwa�am sens uczenia si� j�zyk�w obcych. Z ca�� pewno�ci� igraszki z "filajft - filajft" mog� by� bardzo zabawne, ale lepiej zakosztowa� ich z wyboru ni� z konieczno�ci. Wracam do tematu, to znaczy do pochwa�y milczenia. Milczenie postrzegane nie jest pustk�, pr�ni�, niebytem. Zauwa�one - nabiera sensu, a raczej osoby postrzegaj�ce je nadaj� mu jakie� znaczenie, czasem zgodne, czasem niezgodne z intencj� milcz�cego. Mo�na by wi�c powiedzie�, parafrazuj�c znany paradoks McLuhana ("przeka�nik jest przekazem)), �e |milczenie |tak�e |jest |przekazem. Bywa nim w ka�dym razie zawsze, je�li tylko okoliczno�ci stworz� miejsce na przekaz. Oto kilka przyk�ad�w. Ch�opiec wraca zbyt p�no do domu. Ojciec pyta surowo: - Gdzie� by� tak d�ugo? Milczenie. Ojciec jeszcze dobitniej i gro�niej: - Pytam, gdzie� by� tak d�ugo? Milczenie. Ojciec "wie", �e ch�opiec ma nieczyste sumienie, boby w przeciwnym razie nie milcza�. Po bardzo trudnym odczycie przewodnicz�cy zebrania zwraca si� do s�uchaczy: - Otwieram dyskusj�. Kto chcia�by zabra� g�os? Odpowiada mu g��boka cisza. Przewodnicz�cy po chwili obni�a wymagania: - Mo�e kto� z pa�stwa chcia�by o co� zapyta� naszego go�cia? I znowu cisza, mo�e nawet jeszcze g��bsza, wszyscy si� kurcz�, wstrzymuj� oddech, siedz� jak skamieniali, �eby nie zwraca� na siebie uwagi albo �eby ich nieopatrzny ruch nie zosta� wzi�ty za objaw ch�ci wyst�pienia. Sytuacja si� staje coraz bardziej k�opotliwa, a� wreszcie przewodnicz�cy rzecz ucina: - Widz�, �e nie ma pyta� ani ch�tnych do dyskusji, z czego wnosz�, �e nasz dzisiejszy prelegent m�wi� tak jasno i przekonywaj�co, �e wszyscy wszystko zrozumieli i wszyscy si� z nim zgadzaj�. Dzi�kujemy bardzo serdecznie. - Nast�puj� oklaski. Inne zebranie. Tym razem prelegent zostaje zasypany pytaniami. Na niekt�re odpowiada wyczerpuj�co i rozwlekle, inne kwituje kilkoma s�owami, jeszcze inne pomija milczeniem. Tego pomini�cia s�uchacze - zw�aszcza ci, kt�rzy pytali - mu nie daruj�. B�d� p�niej komentowa�: "Nie potrafi� odpowiedzie�". Wydarzenie, o kt�rym m�wi "ca�a Polska", kt�re si� powtarza i komentuje w domu, w tramwaju, w pracy, w poci�gu. Nazajutrz miliony par uszu i oczu kieruj� si� ku radiu, prasie, telewizji. A tam milczenie. Wi�c ludzie t�umacz� je sobie: "Maj� nas za g�upc�w". W ka�dym z tych czterech przypadk�w mamy do czynienia z milczeniem znacz�cym, bo wype�niaj�cym pole stworzone przez okoliczno�ci. W pierwszym i trzecim przyk�adzie takie pole stworzy�y pytania (ojca i uczestnik�w zebrania), w drugim - s�owa przewodnicz�cego, w czwartym - spo�eczne oczekiwanie, by prasa, radio i telewizja informowa�y o wydarzeniach uznawanych za wa�ne. W ka�dym z podanych przyk�ad�w odbiorcy dekoduj� milczenie, traktuj�c je jako przekaz. Czasem przypisywane mu znaczenie jest prawdziwe i zgodne z intencj� milcz�cego (przyk�ad pierwszy, je�li przyjmiemy, �e ch�opiec woli, by ojciec go podejrzewa�, ni� �eby zna� prawd�, czasem jest nieprawdziwe, ale zgodne z intencj� milcz�cych (przyk�ad drugi, je�li s�uchacze aprobuj� wyja�nienia przewodnicz�cego), czasem jest prawdziwe, ale niezgodne z intencj� milcz�cego (przyk�ad trzeci, je�eli przyjmiemy, �e prelegent liczy� na to, �e s�uchacze wyt�umacz� sobie przemilczenie niewygodnych pyta� przypadkowym pomini�ciem lub brakiem czasu), czasem za� nieprawdziwe i niezgodne z intencj� milcz�cego (przyk�ad czwarty, je�eli przyjmiemy, �e redakcje z jakich� wzgl�d�w nie mog�y opublikowa� informacji pe�nej, wi�c wola�y nie dawa� jej wcale). Milczenie bywa wi�c cz�sto przekazem, ale przekazem wieloznacznym. Milcz�c �wiadomie, trzeba si� z tym liczy� i dla ograniczenia wieloznaczno�ci dookre�li� milczenie dodatkowymi nies�ownymi znakami. Tak� funkcj� spe�ni�y np. w drugim przyk�adzie oklaski uwiarygodniaj�ce interpretacj� przewodnicz�cego zebrania. Wieloznaczno�� milczenia jako przekazu nie jest zreszt� czym� niezwyk�ym, bo w praktyce niemal ka�dy przekaz przynajmniej dla cz�ci odbiorc�w okazuje si� wieloznaczny. Pod tym wzgl�dem r�nica mi�dzy milczeniem a m�wieniem lub pisaniem jest r�nic� raczej ilo�ciow� ni� jako�ciow�, tzn. milczenie jest tylko cz�ciej i bardziej wieloznaczne ni� m�wienie i pisanie. C� milczenie znaczy? Z dawien dawna uznawano je za oznak� zgody. (Pisze T. Pszczo�owski: "Milczenie (...) mo�e by� rozumiane jako oznaka zgody, w my�l starej �aci�skiej zasady: Qui tacet, consentire videtur (kto milczy - zgadza si�) albo jako wyraz oboj�tno�ci, niezdecydowania: "Kto milczy - nie potwierdza, ale i nie przeczy)). "Ju�ci kto milczy, to� zna�, i� przyzwala" - pisa� Rej. "Kto milczy - ten si� zgadza" - potwierdza Rejowsk� interpretacj� stare przys�owie. Na tej podstawie politycy, kt�rym zaczyna brakowa� demonstrowanego poparcia w spo�ecze�stwie, powo�uj� si� na b�d�c� po ich stronie "milcz�c� wi�kszo��". Czy jednak zawsze milczenie mo�na uto�samia� ze zgod� i poparciem? To� "gdy w�adza ka�e m�wi�, milcze� si� nie godzi". Bywa wi�c milczenie nie tylko wyrazem zgody, ale i protestu. W�r�d "milcz�cej wi�kszo�ci" znajduj� si� zwykle opr�cz tych, kt�rzy w�adz� rzeczywi�cie popieraj�, tak�e ci, co ukrywaj� w�asne przekonania, by si� nie wyobcowa� z otoczenia. Nale�eli do nich w XVII wieku ci Francuzi, kt�rzy - jak pisa� A. de Tocqueville - "jeszcze zachowali star� wiar�, ale si� obawiali by� jedynymi, kt�rzy pozostali wierni, tzn. bardziej obawiali si� izolacji ni� pope�nienia grzechu, tak �e do��czyli do t�umu, wcale tak jak on nie my�l�c". Do tego spostrze�enia starego Tocqueville'a nawi�zuje wsp�czesna socjologiczna koncepcja "spirali milczenia". T�umaczy si� milczenie jako objaw g�upoty ("Milczy jak ciel�)) i m�dro�ci ("Kto milczy, ten ma rozum)), poczucia winy ("Milczy, zna� winien)) i cnotliwo�ci ("Milcz�c, niewiele zgrzeszy)), pospolito�ci ("Milczycie w obiad, m�j panie Konracie, czy tylko na chleb g�ow� sw� chowacie?)) i wznios�o�ci ("My�l wielka zwykle usta do milczenia zmusza)). To, jak zostanie zrozumiane nasze milczenie, zale�y od r�nych okoliczno�ci, ale w znacznym stopniu tak�e od nas samych. Cz�ciowo - od ewentualnych sygna��w dookre�laj�cych, jak wyraz twarzy, zachowanie si� itp.; przede wszystkim za� - od tego, co m�wili�my i pisali�my wcze�niej. Mo�emy si� te� spodziewa�, �e �wiadkowie naszego milczenia r�nie b�d� je rozumieli. Ci, co nas lubi� i szanuj�, potraktuj� je jako wyraz aprobaty (tego, co oni sami aprobuj�), m�dro�ci i wznios�o�ci. Ci, co nas nie lubi� i nie szanuj�, uznaj� je za dow�d naszej dezaprobaty (wobec tego, co oni aprobuj�), g�upoty, winy i pospolito�ci. Nie inaczej zreszt� jedni i drudzy potraktowaliby nasze s�owa, gdyby�my nie milczeli. Sens naszemu milczeniu nadaj� nasze wcze�niejsze wypowiedzi. Je�li si� podoba�y, zaskarbi�y nam zaufanie, kt�re nie poniesie takiego uszczerbku z powodu nawet d�u�szego milczenia, jaki by mog�o ponie�� wskutek nieprzemy�lanego odezwania. Dla otaczaj�cych nas ludzi milczymy m�drze, je�li przedtem m�drze m�wili�my. I odwrotnie, dzisiejsza g�upia wypowied� wp�ynie na interpretacj� przysz�ego milczenia. Jak z tego wynika, tak�e w milczeniu wypada zachowa� umiar, je�li nam zale�y na opinii �rodowiska, w kt�rym �yjemy. Je�li� nigdy nie zabra� g�osu, to i twoje milczenie pozbawione jest znaczenia. Jeste� jednak nawet wtedy w lepszej sytuacji ni� ten, kto swoimi wyst�pieniami wyrobi� sobie opini�, �e plecie g�upstwa. To prawda, �e czasem �a�ujemy, �e�my czego� nie powiedzieli, bo za ma�o energicznie dopominali�my si� o g�os, bo zbyt p�no zdecydowali�my si� na wyst�pienie, bo si� bali�my albo za p�no przysz�a nam do g�owy ta wspania�a my�l czy te� figura retoryczna o niezwyk�ej no�no�ci. Mo�na si� wtedy pociesza�, �e milczenie na og� odrobi� �atwiej ni� wypowiedziane s�owa. I chyba te� na og� lepiej �a�owa�, �e si� czego� nie powiedzia�o, ani�eli - �e si� co� powiedzia�o. (Innego zdania jest cytowany ju� T. Pszczo�owski: "Nale�y jednak wystrzega� si� pasywnego udzia�u w dyskusji. Niewyra�enie sprzeciwu mo�e przecie� by� zrozumiane raczej jako akceptacja wyg�aszanych tez ni� jako niezdecydowanie. Wiadomo przecie�, �e ka�dy t�umaczy zachowanie si� innych os�b tak, jak mu jest wygodnie. Po naradach osoby milcz�ce cz�sto maj� pretensje, �e powzi�to uchwa�y, kt�rych one nie popar�y. Inni te� maj� do nich pretensje za "aprobat�" pogl�d�w, od kt�rych nale�a�o si� natychmiast odci��. A wszystkiemu winne by�o milczenie...)). Milczenie sprzyja rozwa�aniu r�nych punkt�w widzenia, przemy�leniu argument�w za czym� i przeciw czemu�, trafnemu przewidywaniu reakcji otoczenia na wypowiadane s�dy i s�owa, a przez to w�a�ciwemu wyborowi mi�dzy prawd� a fa�szem, mi�dzy s�usznym a nies�usznym. I przeciwnie - temu, kto zbyt du�o i zbyt cz�sto zabiera g�os, trudniej si� zdoby� na dystans i obiektywizm, bo ca�y czas jest z konieczno�ci nastawiony na uzasadnienie w�asnego punktu widzenia i zbijanie argument�w drugiej strony. Taka postawa sprzyja jednostronno�ci i zacietrzewieniu. G��boka m�dro�� wsparta do�wiadczeniem tkwi w arabskim przys�owiu, kt�re cytuje Schopenhauer w "Erystyce": "Na drzewie milczenia dojrzewa jego owoc - pok�j". Z r�nych wi�c wzgl�d�w, chc�c si� z lud�mi skutecznie porozumiewa�, wybierz raczej milczenie: * je�li si� wahasz, czy "to" powiedzie�, czy te� "o tym" nie m�wi�; * je�li dojdziesz do wniosku, �e w jakim� towarzystwie w�a�nie ty m�wisz najcz�ciej, najd�u�ej i najg�o�niej; * je�li nie jeste� przekonany, �e masz do powiedzenia co� naprawd� wa�nego i interesuj�cego dla s�uchaczy lub czytelnik�w; * je�li si� znajdziesz w otoczeniu ludzi, w�r�d kt�rych nie ma nikogo, kto by m�g� lub chcia� ci przyzna� racj�; * je�li jeste� na kogo� tak bardzo rozw�cieczony, �e nie potrafisz wymieni� �adnej z jego ewentualnych zalet lub zas�ug; * je�li ci� nie sta� na rozwa�enie nast�pstw tego, co chcesz powiedzie�, dla ciebie i innych ludzi. Je�eli uwa�asz, �e w takich wypadkach zazwyczaj milczysz, to albo brak ci samokrytycyzmu, albo rzeczywi�cie traci�e� czas na lektur� tego rozdzia�u. Wybacz autorowi jego gadatliwo�� i przejd� czym pr�dzej do rozdzia�u nast�pnego. Sztuka s�uchania "Kto nie rozwa�a, m�drych s��w s�uchaj�c@ Jako w� lutniej s�ucha, tr�by zaj�c.)@ Miko�aj Rej "Dlatego dwie uszy, jeden j�zyk dano,@ I�by mniej m�wiono, a wi�cej s�uchano.@ Nie s�d� jednego, a� wys�uchasz i drugiego.@ Co ludzie radzi s�ysz�, temu �acno wierz�.)@ z "Nowej ksi�gi przys��w polskich" "Jest niemo�liwo�ci�, �eby cz�owiek powiedzia� co�, co by�oby ca�kowicie pozbawione sensu." Jacques Rivire o dadaizmie Teksty wytwarzane przez innych ludzi s� nam do �ycia r�wnie potrzebne jak woda. Ale te� ich nadmiar mo�e by� jak nadmiar wody gro�ny. Chronimy si� wi�c - �wiadomie lub nie�wiadomie - przed zalewem tekst�w za pomoc� skomplikowanego systemu tam i filtr�w. Je�eli tamy s� zbyt szczelne, a filtry - zbyt g�ste, po pewnym czasie nasza my�l zacznie wysycha� i ja�owie�. Je�eli otworzymy tamy zbyt szeroko i zrezygnujemy ca�kiem z selekcji odbieranych tekst�w, mo�emy w og�le przesta� samodzielnie my�le�, a co za tym idzie - pozbawi� si� w�asnego zdania i straci� zdolno�� indywidualnej oceny fakt�w, ludzi i rzeczy. C� jest w tym przypadku mniejszym z�em: Czy odgrodzenie si� od informacji rozszerzaj�cej wiedz� i horyzonty my�lenia i trwanie przy swoim zdaniu mo�e ciasnym, ale w�asnym? Czy te� poch�anianie ka�dej informacji i przyjmowanie za swoj� ka�dej towarzysz�cej jej opinii? Na szcz�cie nie musimy wybiera� mi�dzy dwoma biegunami. W praktyce jednak bez wi�kszego trudu potrafimy w�r�d znanych nam ludzi wskaza� osoby, kt�re raczej "wiedz� swoje", i osoby, kt�re gotowe s� ka�demu przyzna� racj�. A tymczasem tajemnica skutecznego s�uchania polega na tym, by odebra� jak najwi�cej tekst�w, zachowuj�c krytyczn� postaw� wobec ka�dego z nich. Krytyczna postawa wobec tekstu narzuca przede wszystkim pytanie o jego pochodzenie. Potrzeba znajomo�ci �r�d�a informacji jest tak bardzo zakorzeniona w naszej psychice, jak potrzeba samej informacji. Kiedy brat, �ona, c�rka, przyjaciel podzieli si� z nami jak�� niezwyk�� wiadomo�ci�, natychmiast ci�nie si� nam na usta pytanie: "Sk�d to wiesz?" Kiedy na zebraniu zwr�ci na siebie nasz� uwag� czyja� niebanalna wypowied�, usi�ujemy si� dowiedzie� od s�siad�w: "Kto to m�wi?" Ka�de zdanie, ka�dy tekst, obok kt�rego trudno nam przej�� oboj�tnie, rodzi pytania: "Kto to powiedzia�?" "Kto to napisa�?" "Kto to jest?" Od odpowiedzi na nie - jak wiemy to z w�asnego do�wiadczenia - zale�y w znacznym stopniu nasza p�niejsza postawa wobec tekstu, stopie� aprobaty wyra�anych w nim opinii i ocena jego wiarygodno�ci. I to jest w�a�nie z�e, prymitywne i nielogiczne! - mog� w tym miejscu zgodnie wyrazi� swoje oburzenie logik i filolog-strukturalista. Na prawdziwo�� s�du nie ma bowiem wp�ywu to, kto go wyra�a, a osobiste wycieczki w dyskusji, znane jako argumenty ad personam, nale�� do klasycznego zasobu nieczystych chwyt�w erystycznych. Ka�dy tekst, jak ka�de dzie�o literackie, nale�y traktowa� jako samodzieln� struktur� z�o�on� z element�w tre�ciowych i formalnych, poszukiwanie za� zwi�zk�w mi�dzy tw�rc� tekstu a samym tekstem nic do sprawy nie wnosi, niepotrzebnie odci�ga uwag� badacza od tego, co stanowi istot� tego tekstu i jego miejsca w kulturze. Czy to, �e jaki� krwawy dyktator rzuca has�o abstynencji, w jakikolwiek spos�b podwa�a s�uszno�� walki z pija�stwem? Czy znakomity utw�r przestaje by� znakomitym, je�li si� jego autor splami� kolaboracj� z okupantem? Trudno tym pogl�dom odm�wi� s�uszno�ci, trudno je te� bez zastrze�e� akceptowa�. Z jednej strony bowiem znajomo�� �r�d�a wiadomo�ci praktycznie jest niezb�dnym elementem w ocenie jej wiarygodno�ci, a znajomo�� tego, kto m�wi, rzeczywi�cie pomaga w zrozumieniu samej wypowiedzi i dorozumieniu si� jej intencji. Z drugiej za� - gdyby�my uznali wiadomo�� za nieprawdziw� tylko dlatego, �e pochodzi z ma�o wiarygodnego �r�d�a, a opini� za nies�uszn� tylko dlatego, �e wyrazi�a j� osoba zas�uguj�ca na pogard� post�piliby�my nierozs�dnie. Wynikaj�ce z krytycznej postawy wobec tekstu zainteresowanie jego �r�d�em nie mo�e prowadzi� do bezkrytycznego odrzucenia tego tekstu, dlatego �e pochodzi z podejrzanego �r�d�a. Do�wiadczeni uczestnicy r�nych posiedze�, narad, konferencji, a jednocze�nie pilni s�uchacze wyg�aszanych tam przem�wie� zapewne potwierdz� moje spostrze�enie, �e aktualni ulubie�cy w�adzy lub publiczno�ci plot� zazwyczaj najwi�ksze g�upstwa lub powielaj� najpospolitsze bana�y, a osoby, kt�re w�a�nie z �aski wypad�y, m�wi� m�drze, b�yskotliwie i interesuj�co. Fakt, �e pierwszym nic to nie szkodzi, a drugim nie pomaga, ma tu znaczenie o tyle, �e wynika w�a�nie z bezkrytycznego przeniesienia postawy wobec m�wi�cego na jego wypowied�. Selekcja informacji wed�ug ich �r�d�a wzraz z selekcj� opinii wed�ug ich zgodno�ci z w�asn� opini� jest najwa�niejsz� i najcz�stsz� przyczyn� samooszukiwania si� ludzi. Cz�owiek ma bowiem sk�onno�� do korzystania z takich �r�de�, kt�re dostarczaj� mu najwi�cej wiadomo�ci odpowiadaj�cych jego oczekiwaniom i �yczeniom, oraz do wys�uchiwania przede wszystkim takich opinii, kt�re odpowiadaj� jego opiniom. Dla dobrego samopoczucia odrzuca si� �r�d�o przynosz�ce informacje niepomy�lne i opinie k��c�ce si� z przyj�tym obrazem �wiata i systemem warto�ci. Taki jest mechanizm "samoindoktrynacji". Idealny s�uchacz krytyczny nie ma z�udze� co do absolutnej i wszechstronnej wiarygodno�ci jakiegokolwiek �r�d�a informacji. (Przez "�r�d�o informacji" rozumiemy tu zar�wno agencj�, gazet�, program radiowo-telewizyjny, dziennikarza, prelegenta, dyskutanta, jak i ka�dego cz�owieka, kt�ry nas o czym� informuje.) Wprawdzie z w�asnego do�wiadczenia wie, �e w danej dziedzinie �r�d�o A jest bardziej wiarygodne ni� �r�d�o B, ale nie wyci�ga st�d wniosku, �e ka�da informacja z tej dziedziny pochodz�ca ze �r�d�a B jest fa�szywa, a ze �r�d�a A - zawsze prawdziwa. Odnosi si� tylko z wi�kszym sceptycyzmem do wiadomo�ci pochodz�cych ze �r�d�a B (a i to nie wszystkich, ale tylko dotycz�cych niekt�rych dziedzin). S�uchacz krytyczny odr�nia te� wiarygodno�� �r�d�a od jego kompetencji. Co innego bowiem uzna� kogo� za specjalist� w jakiej� dziedzinie, co innego ufa� mu, �e nie chce nas wywie�� w pole. S�uchacz krytyczny zdaje sobie te� spraw� z tego, �e pewne �r�d�a informacji lubi, inne za� go dra�ni�. Stara si� jednak nie stawia� znaku r�wno�ci mi�dzy ufa� a lubi�, mi�dzy nienawidzi� kogo� a uwa�a� go za kretyna. Co najwa�niejsze za�, s�uchacz krytyczny widz�c, �e wi�kszo�� tekst�w w publicznym komunikowaniu bezpo�rednio lub po�rednio s�u�y celom perswazyjnym, potrafi ich perswazyjno�� rozpozna� i z retorycznej �upiny wy�uska� ziarno rzeczowej informacji, a tak�e rozpozna� ich niejawne intencje. Przygotowany jest wi�c s�uchacz krytyczny na to, �e fakty przedstawione w wi�kszo�ci tekst�w zosta�y przynajmniej w pewnym stopniu stronniczo wyselekcjonowane i najprawdopodobniej jednostronnie zinterpretowane. U�wiadamia sobie r�wnie� to, �e ta jednostronno�� nie zawsze wynika z ch�ci wprowadzenia odbiorcy w b��d, ale cz�sto jest po prostu nast�pstwem jednostronno�ci do�wiadcze� i wiedzy autora lub roli narzuconej mu przez sytuacj�. Przys�uchuj�c si� rozprawie mi�dzy panem, w�jtem a plebanem, musimy by� przygotowani na to, �e pan b�dzie reprezentowa� interesy pa�skie, w�jt - ch�opskie, a pleban - parafialne. Nie wiadomo, czy ten sam pan w rozmowie z innymi panami m�wi�by to samo. By� mo�e pozwoli�by sobie na wsp�czucie wobec stanu ch�opskiego. W spotkaniu wszak�e z w�jtem i plebanem pan jest skazany na reprezentowanie pa�skiego punktu widzenia. Podobnie, kiedy si� dzi� spotkaj� przy jednym stole konferencyjnym dyrektor huty i prezes Ligi Ochrony Przyrody, obaj czuj� si� zobowi�zani do bronienia r�nych racji. W publicznej konfrontacji z rzecznikiem przyrody dyrektor huty w pewnym sensie musi m�wi�, �e jego zak�ad daje prac� kilkunastu tysi�com ludzi, zwi�ksza doch�d narodowy o tyle a tyle, przysparza "cennych dewiz", bez huty nie by�oby blachy na pralki i samochody, na zmniejszenie zanieczyszcze� wydaje si� tyle a tyle milion�w, �e huta powoduje mniejsze zapylenie ni� trzy kot�ownie osiedlowe, �e w pewnych krajach dopuszczalne normy zanieczyszczenia �rodowiska przez zak�ad tej wielko�ci s� znacznie wy�sze, zgodnie z planem modernizacji za 10 lat emisja szkodliwych zwi�zk�w chemicznych radykalnie si� zmniejszy. W odpowiedzi na takie wyst�pienie prezes Lop-u nie mo�e przemilcze� tego, �e spowodowana przez hut� "degradacja �rodowiska" jest ju� faktem nieodwracalnym, �e teraz nie chodzi ju� o zahamowanie jej tempa, ale o zapobie�enie katastrofie ekologicznej, �e bez pralek i samochod�w mo�na �y�, a bez powietrza i ziemi - nie, �e od zysk�w, jakie huta przynosi, trzeba odj�� koszt powodowanych przez ni� strat, �e naprawd� gro�ne nie jest zapylenie powietrza, ale zanieczyszczenie atmosfery gazowymi zwi�zkami chemicznymi, �e w innych krajach taki truciciel jak nasza huta nie m�g�by istnie�, boby zbankrutowa� p�ac�c kary, �e za 10 lat ju� nie b�dzie czego chroni�, bo w promieniu wielu kilometr�w uschn� wszystkie drzewa. Je�eli nawet wszystkie fakty przytoczone przez obu dyskutant�w s� prawdziwe, stronniczo�� ich doboru rzuca si� w oczy. Ocen� stanu faktycznego umo�liwia r�wnie staranne i r�wnie krytyczne wys�uchanie obu stron. Gdyby�my si� za� przys�uchiwali takiej polemice, z g�ry przyznaj�c racj� jednej ze stron, powinni�my si� zdoby� na wi�kszy krytycyzm wobec wypowiedzi tej "naszej" strony. Tylko w ten spos�b uchronimy si� przed stronniczym s�uchaniem, tzn. przed przyjmowaniem z entuzjastyczn� aprobat� ka�dego, nawet naci�ganego argumentu rzecznika naszego punktu widzenia, a z lekcewa�eniem i �miechem - wa�kich argument�w strony przeciwnej. Jednostronno�ci� doboru fakt�w i ich interpretacji grzeszy wi�kszo�� tekst�w perswazyjnych tak w �yciu publicznym, jak i w prywatnym. Mo�na j� dostrzec w sprzecznych relacjach m�a i �ony z rodzinnej k��tni, w opowie�ciach kibic�w r�nych dru�yn z tego samego meczu, a tak�e w polemikach i komentarzach publicystycznych. Stosunkowo �atwo j� ujawni� wtedy, kiedy mamy okazj� wys�ucha� obu stron. Znacznie trudniej - je�li si� ograniczymy do wys�uchania jednej strony. Najtrudniej - je�li wys�uchamy tylko jednej strony, i to w�a�nie tej, z kt�r� si� solidaryzujemy. Nie sztuka bowiem dostrzec "tendencyjno��" wypowiedzi, kt�ra atakuje nasz punkt widzenia. Tekst, kt�rego g��wnym celem jest przekonanie s�uchacza lub czytelnika do jakiej� idei (a wi�c np. tekst reklamowy, propagandowy, polemiczny, kaznodziejski) charakteryzuje si� zwykle - jak wspomnieli�my - stronnicz� selekcj� informacji. Aby j� stwierdzi�, trzeba by sk�din�d zna� informacje pomini�te w tek�cie, co cz�sto nie jest mo�liwe. Tekst perswazyjny zdradza jednak zwykle krytycznemu s�uchaczowi sw�j charakter tak�e u�yciem pewnych wyraz�w i zwrot�w. W�r�d nich szczeg�lnie wa�n� rol� odgrywaj� wyrazy, kt�re nie tylko nazywaj� przedmioty, ludzi i czynno�ci, ale tak�e sygnalizuj�, �e m�wi�cy ma (a s�uchaj�cy powinien mie�) do nich stosunek negatywny. Je�eli w tekstach spotykamy okre�lenia typu: "ponure gmaszysko" (o siedzibie w�adzy), "banda wyrostk�w" (o grupie m�odych ludzi), "grafoman" (o p�odnym pisarzu), "brutalna napa�� na kogo�" (o krytyce), to z ca�� pewno�ci� mamy do czynienia z tekstami jawnie perswazyjnymi. O perswazyjno�ci tekstu �wiadcz� oczywi�cie tak�e wyrazy, kt�re imputuj� s�uchaczowi lub czytelnikowi pozytywny stosunek do przedstawianych przedmiot�w, ludzi, idei itd. Najcz�ciej u�ywa si� w takiej funkcji s�ownictwa podnios�ego, a wi�c wyraz�w i wyra�e� typu "duch", "trud", "podwalina", "bohater", "�wietlana posta�", "�wi�ty obowi�zek" itp. Perswazyjny charakter tych �rodk�w j�zykowych nie budzi chyba w�tpliwo�ci ani tych, kt�rzy si� nimi pos�uguj�, ani tych, kt�rzy je odbieraj�. P� wieku temu pisa� J. Tuwim: "Kto u�o�y "s�owniczek patriotyczny)? (Zakusy, pi�d�, t�yzna, knowania, czuj duch, rubie� itd)". Znacznie mniej oczywista dla s�uchacza jest perswazyjno�� takich wyraz�w jak "ca�y" (nar�d), "wszyscy" (ludzie), "ka�dy" (cz�owiek), "nikt", "zawsze", "nigdy", "wsz�dzie", "nigdzie" itp. U�ywa si� ich dla podkre�lenia wagi wypowiadanego przekonania raczej jako figury retorycznej ni� w ich realnym znaczeniu. Zdania typu: "Zawsze o tobie my�l�.", "Ca�y nar�d stan�� do walki", "Nikt mu nie poda r�ki", "Wsz�dzie o tym m�wi�" s� - je�liby je potraktowa� dos�ownie - albo nieprawdziwe, albo niesprawdzalne. Zenon Klemensiewicz oburza� si�, kiedy mu argumentowano, �e jakiego� wyrazu nie mo�na uzna� za niepoprawny, bo "wszyscy go u�ywaj�". - Nie ma Pan prawa m�wi� mi, �e "wszyscy go u�ywaj�", skoro ja go nie u�ywam. Gdyby rzeczywi�cie u�ywali go wszyscy, nie m�g�by mnie razi�. Okre�leniami typu "wszyscy", "zawsze" i "wsz�dzie" pos�uguj� si� ludzie wtedy, kiedy chc� popieranej przez siebie idei doda� znaczenia lub przekona� do niej s�uchaczy. Z punktu widzenia logiki tymczasem "powszechno�� jakiego� pogl�du nie jest, powa�nie m�wi�c, �adnym dowodem, nie daje nawet prawdopodobie�stwa s�uszno�ci", jak pisa� Schopenhauer. W innym miejscu jego "Erystyki" czytamy: "Doprawdy, nie ma tak absurdalnego pogl�du, kt�rego by ludzie nie przyj�li jako w�asny, o ile tylko potrafi im si� wm�wi�, �e pogl�d ten zosta� |przyj�ty |przez |og�. (...) To, co nazywa si� |zdaniem |og�u, jest, �ci�le bior�c, zdaniem dw�ch lub trzech os�b i o tym przekonaliby�my si�, gdyby�my mogli obserwowa� powstawanie takiego og�lnie przyj�tego pogl�du. Zauwa�yliby�my wtedy, �e tylko dwie lub trzy osoby najpierw to zdanie przyj�y od innych albo wypowiedzia�y same, a inni z uprzejmo�ci uwierzyli, w przekonaniu, �e rzecz by�a gruntownie zbadana. (...) I tak z dnia na dzie� narasta�a liczba tych leniwych i �atwowiernych zwolennik�w; gdy bowiem taki pogl�d przyj�a ju� znaczna liczba os�b, w�wczas nast�pni uwa�ali, �e to si� mog�o sta� tylko dzi�ki s�uszno�ci tego pogl�du. Pozostali za� byli teraz zmuszeni uznawa� to, co ju� zosta�o og�lnie uznane, je�eli nie chcieli uchodzi� za niespokojne g�owy, kt�re si� opieraj� og�lnie uznanym pogl�dom, lub za zarozumialc�w, kt�rzy chc� by� m�drzejsi od ca�ego �wiata". Tak Schopenhauer opisuje mechanizm dominacji opinii publicznej, o kt�rym wzmianka znalaz�a si� w poprzednim rozdziale w zwi�zku ze "spiral� milczenia". W rzeczywisto�ci wyrazy "wszyscy", "zawsze" i "wsz�dzie" znacz� w najlepszym wypadku "wielu", "cz�sto" i "w wielu miejscach". Przypu��my teraz, �e faktycznie wiele os�b cz�sto i w wielu r�nych miejscach deklaruje pogl�d, kt�ry si� komu� nie podoba. Ten kto� z ca�� pewno�ci� ani nie przyzna, �e wszyscy tak m�wi�, ani nawet, �e wiele os�b tak m�wi. B�d�my przygotowani na to, �e us�yszymy: "Niekt�rzy, niekiedy, tu i �wdzie twierdz�..." Jak z tego wynika, w tek�cie perswazyjnym wyrazy "wszyscy" i "niekt�rzy" (oraz "zawsze" i "niekiedy)) nie r�ni� si� pod wzgl�dem znaczenia realnego. R�nica mi�dzy nimi sprowadza si� do r�nicy intencji m�wi�cego: u�ywaj�c wyraz�w "wszyscy", "ka�dy", "nikt", "zawsze" itp. ocenia si� rzeczywisto�� inaczej, ni� u�ywaj�c wyraz�w "niekt�rzy", "pewni" (ludzie), "niekiedy" itp. Podobny sens perswazyjny maj� s�dy odnosz�ce si� do stereotyp�w narodowych, zawodowych i innych typu "Polacy �le pracuj�, lekarze bior� �ap�wki, krakowski chleb nie nadaje si� do jedzenia". Fa�szywo�� takich s�d�w ujawnia si� w ca�ej oczywisto�ci, je�li np. nasz s�siad odznacza si� wielk� pracowito�ci�, znajomy nam lekarz z pewno�ci� nie bierze �ap�wek, a pewna piekarnia na Karmelickiej wypieka wspania�y chleb. Nie zgodzimy si� przecie� z rozumowaniem, �e skoro "Polacy �le pracuj�", a "s�siad pracuje dobrze", to "s�siad nie jest Polakiem". Zdanie "Polacy �le pracuj�" mo�e wi�c znaczy� tylko "wielu Polak�w �le pracuje" lub ewentualnie "wi�kszo�� Polak�w �le pracuje". Stanowi ono przyk�ad takiego samego nadu�ycia perswazyjnego, co zdanie "Wszyscy ludzie m�wi� wzi���, a nie wzi��". Czy polonista, kt�ry m�wi "wzi��", nie jest cz�owiekiem? Wdzi�cznym �rodkiem perswazyjnej przesady okazuj� si� przymiotniki i przys��wki w stopniu najwy�szym. Je�li bowiem pan powie pani "Jeste� pi�kna", mo�e to by� prawd�; je�li powie jej "Jeste� pi�kniejsza ni� Kowalska", to r�wnie� mo�e by� prawd�. Je�eli jednak powie jej "Jeste� najpi�kniejsza", to w najlepszym wypadku prawdziwo�� tego s�du jest niesprawdzalna. Z nadu�yciami superlatyw�w spotykamy si� do�� cz�sto w �yciu prywatnym i w kontaktach publicznych. Gdyby�my spo�r�d hase� propagandowych, kt�re si� znalaz�y na transparentach w Polsce Ludowej, wybrali wszystkie zbudowane wed�ug wzoru "x jest naszym najwi�kszym obowi�zkiem", okaza�oby si�, �e lista tych "naj�wi�tszych" obowi�zk�w jest do�� d�uga. Wystarczy zreszt� krytycznemu s�uchaczowi prze�ledzi� starannie poszczeg�lne przem�wienia lub apele, by si� przekona�, �e czasem w tym samym tek�cie perswazyjnym ci sami ludzie wskazuj� jako "najwa�niejsze" r�ne cele, zadania lub problemy. Logicznie "najwa�niejszy" znaczy "wa�niejszy ni� wszyscy pozostali (lub wszystkie pozosta�e)". Realnie, w tek�cie perswazyjnym zakres znaczenia tego superlatywu rozci�ga si� od "wa�niejszy ni� wi�kszo�� pozosta�ych" a� do "wa�niejszy ni� niekt�rzy inni (niekt�re inne)". Krytyczny s�uchacz odnosi si� z rezerw� do wypowiedzi, w kt�rych zbyt cz�sto wyst�puj� przymiotniki "prawdziwy", "rzeczywisty", "autentyczny". Spostrzeg� bowiem, �e u�ywa si� ich zwykle wtedy, kiedy prawdziwo�� jakiego� faktu albo stosowno�� jakiego� okre�lenia mo�e by� zakwestionowana. Nikt nie powie "to jest prawdziwa kawa", je�li nic nie przemawia przeciw jej naturalno�ci. Podkre�la si� natomiast prawdziwo�� kawy, je�eli jej wygl�d, smak lub aromat nasuwa podejrzenia, �e pocz�stowano nas namiastk� kawy. Analogicznie mamy prawo do sceptycyzmu, s�ysz�c wyra�enia "prawdziwy sukces", "rzeczywisty rozw�j", "autentyczne osi�gni�cie na skal� �wiatow�". Kto u�ywa takich wyra�e�, przynajmniej pod�wiadomie liczy si� sam z mo�liwo�ci� zakwestionowania przez s�uchaczy owego sukcesu, rozwoju, osi�gni�cia. Zdanie "Takie s� fakty" zas�uguje na zaufanie bardziej ni� zdanie "To jest najprawdziwsza prawda". Ze zrozumieniem odnosi si� krytyczny s�uchacz tak�e do wypowiedzi kierowanych do niego a formu�owanych w pierwszej osobie liczby mnogiej. Przyznaje racj� m�wcy, kiedy ten zwraca si� do obecnych: "Jeste�my Polakami" albo "Jeste�my lud�mi doros�ymi". Ale nie zgadza si� bez zastanowienia z deklaracjami typu: "Z mieszanymi uczuciami wys�uchali�my wyst�pienia pana X. Nie wiemy tylko, co bardziej podziwia�: jego erudycj� czy arogancj�. Nie mo�emy si� przecie� zgodzi�..., domagamy si�..., zdecydowanie odrzucamy..." albo odwrotnie: "Z satysfakcj� wys�uchali�my..., od lat czekali�my na takie postawienie sprawy..., z najg��bszym przekonaniem popieramy...". Nie daje si� te� krytyczny s�uchacz zwie�� m�wcy, kt�ry ucieka od konkretnych przyk�ad�w w dziedziny abstrakcyjnych poj��, szafuj�c wyrazami "wolno��", "sprawiedliwo��", "r�wno��", "partnerstwo" itp., albo ucina argumenty ludzi inaczej my�l�cych brzytw� takich okre�le� jak "dogmatyzm", "rewizjonizm", "neopozytywizm", "arrywizm", nie wykazuj�c, czym by �w domniemany dogmatyzm, rewizjonizm, neopozytywizm czy arrywizm mia� si� przejawia�. Nieoceniony Schopenhauer pisa� p�tora wieku temu: "Przeszkadzaj�ce nam twierdzenie przeciwnika mo�emy �atwo usun�� lub te� przynajmniej uczyni� podejrzanym, zaliczaj�c je do jakiej� nienawistnej nam kategorii poj�� i to nawet wtedy, gdy zachodzi tylko s�abe podobie�stwo lub inne lu�ne powi�zanie, jak np. w powiedzeniach: "To jest manicheizm; to arianizm; to pelagianizm; to idealizm; to spinozyzm; to panteizm; to brownianizm; to naturalizm; to ateizm; to racjonalizm; to spirytualizm" itd., itd. Czynimy tu dwa za�o�enia: 1. �e owo twierdzenie jest rzeczywi�cie identyczne z t� kategori� albo przynajmniej jest w niej zawarte; wo�amy w�wczas: "o, to ju� znamy!" - i 2. �e ca�a ta kategoria poj�� zosta�a ju� odrzucona i nie mo�e zawiera� prawdziwego s�owa". Krytyczny s�uchacz nie jest wreszcie tak naiwny, by uwierzy� bez zastrze�e�, �e s�owa "Powiedzmy sobie szczerze..." albo "Do�� owijania w bawe�n�, czas nazwa� rzecz po imieniu...", albo "Teraz przejd� do uwag krytycznych..." wprowadzaj� wy��cznie wypowied� szczer�, bezkompromisow� lub krytyczn�. Nie daje si� te� zwie��, je�li jego rozm�wca lub dyskutant zaczyna chwali� kogo� lub co�: "Zas�ugi pana Z. dla naszego miasta s� powszechnie znane..." albo: "Profesor K. jest niew�tpliwie wielkim uczonym, nale�y do najwi�kszych autorytet�w w swojej dziedzinie...", albo: "Z wielkim zainteresowaniem wys�ucha�em wniosku kolegi M. i musz� przyzna�, �e d�ugi rejestr korzy�ci wynikaj�cych z realizacji proponowanego przedsi�wzi�cia zrobi� na mnie wielkie wra�enie..." Gorzko mo�e �a�owa� ten, kto wys�uchawszy takich wst�pnych pochwa�, zacznie my�le� o czym innym. Nierzadko bowiem wypowied� rozpocz�ta od pochwa�y ko�czy si� zupe�nie inaczej. Dowiaduj� si� wi�c uwa�ni s�uchacze, �e straty spowodowane przez pana Z. przewy�szaj� jego zas�ugi, prof. K. wpl�ta� si� w kompromituj�c� go afer�, a proponowane przez koleg� M. przedsi�wzi�cie nie tylko nie przyniesie �adnych korzy�ci, ale spowoduje powszechn� katastrof�. Tak wi�c krytyczny s�uchacz jest przygotowany na to, �e wypowiedzi, z kt�rymi si� styka, reprezentuj� lub przynajmniej mog� reprezentowa� interes m�wi�cego, przedstawiaj� fakty jednostronnie dobrane i zinterpretowane, mog� s�u�y� celom perswazyjnym, a tym samym zawiera� m.in.: - warto�ciuj�ce wyrazy, wyra�enia i zwroty, kt�re nie tylko nazywaj� elementy rzeczywisto�ci, ale te� imputuj� stosunek do nich ; - uog�lniaj�ce okre�lenia typu "wszyscy", "zawsze", "wsz�dzie" lub "nikt", "nigdy", kt�re wyolbrzymiaj� zasi�g zjawiska; - s�dy uog�lniaj�ce, stereotypowe wyobra�enia o cechach narodowych, regionalnych, zawodowych itp.; - przymiotniki i przys��wki w stopniu najwy�szym, kt�rych u�ycie nie jest usprawiedliwione por�wnaniem jasno okre�lonej liczby element�w; - przymiotnik "prawdziwy" i przys��wek "prawdziwie" oraz ich synonimy, kt�re wzmacniaj� znaczenie okre�lanego przez siebie wyrazu oceniaj�cego; - formy 1 osoby liczby mnogiej ("my", "nasz)), kt�re mog� sugerowa�, �e m�wi�cy wypowiada si� w swoim imieniu, a by� mo�e tak�e w imieniu s�uchaj�cego; - wiele wyraz�w abstrakcyjnych, a w�r�d nich nazw i poj��, kt�re mog� by� u�yte jako etykiety pochwalne lub deprecjonuj�ce; - wyrazy lub zdania rozpoczynaj�ce wypowied� (albo jej w�tek), kt�rych g��wnym celem jest przygotowanie s�uchacza do akceptacji stanowiska m�wi�cego. Przynajmniej niekt�re z wymienionych �rodk�w j�zykowych traktowane s� jako "chwyty" retoryczne, czasem jako w�a�ciwo�ci j�zyka propagandy (zw�aszcza przeciwnika ideowego). Przedstawia si� je jako atrybuty "nowomowy", ilustruj�c licznymi przyk�adami z przem�wie�, publicystyki czy oficjalnych dokument�w. Uwa�a si� je za przejawy brudnej manipulacji s�owami, maj�cej na celu manipulowanie �wiadomo�ci� s�uchaczy lu