2318
Szczegóły |
Tytuł |
2318 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2318 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2318 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2318 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ernest Hemingway
Po�egnanie z broni�
(Prze�o�y�: Bronis�aw Zieli�ski)
CZʌ� PIERWSZA
Rozdzia� I
Pod koniec tego lata zajmowali�my dom we wsi nad rzek�, za kt�r� by�a r�wnina i g�ry. W �o�ysku rzeki le�a�y kamienie i g�azy, suche i bia�e w s�o�cu, a w kana�ach nurtu woda by�a przezroczysta, wartka i b��kitna. Ko�o domu przechodzi�y drog� oddzia�y wojsk, a wzbijany przez nie kurz opyla� li�cie drzew. Pnie drzew te� by�y pokryte kurzem; li�cie opada�y wcze�nie tego roku i widzieli�my wojsko maszeruj�ce drog�, sk��biony kurz, poruszane przez wiatr i opadaj�ce li�cie, maszeruj�cych �o�nierzy, a p�niej drog� pust� i bia��, tylko zas�an� li��mi.
R�wnina by�a urodzajna, pe�na ogrod�w owocowych, a za ni� wznosi�y si� brunatne, nagie g�ry. W g�rach toczy�y si� walki i nocami widzieli�my b�yski artylerii. W ciemno�ciach przypomina�o to letnie b�yskawice, ale noce by�y ch�odne i nie mia�o si� uczucia, �e nadci�ga burza.
Niekiedy s�yszeli�my w mroku maszeruj�ce pod oknem wojsko i dzia�a, kt�re przeje�d�a�y za ci�gnikami. W nocy ruch by� du�y, drog� sz�o wiele mu��w ze skrzynkami amunicji przytroczonymi po obu stronach jucznych siode�, jecha�y szare ci�ar�wki pe�ne �o�nierzy i inne, wy�adowane sprz�tem przykrytym plandekami i poruszaj�ce si� wolniej. W dzie� przeje�d�a�y tak�e ci�kie dzia�a za ci�gnikami, ich d�ugie lufy przykryte by�y zielonymi ga��ziami, na ci�gnikach tak�e le�a�y zielone ga��zie z li��mi i pn�cza. W kierunku p�nocnym wida� by�o za dolin� las kasztanowy, a dalej drug� g�r� po tej stronie rzeki. O t� g�r� tak�e toczy�y si� walki, ale bez powodzenia. Na jesieni, kiedy przysz�y deszcze, wszystkie li�cie opad�y z kasztan�w i ga��zie by�y nagie, a pnie drzew poczernia�e od deszczu. Winnice by�y rzadkie i te� ogo�ocone z li�ci, ca�a okolica mokra, bura, jesienna i martwa. Nad rzek� unosi�y si� opary, g�r� przes�ania�y chmury, ci�ar�wki rozbryzgiwa�y b�oto na drogach, a �o�nierze szli w pelerynach, zab�oceni i przemokni�ci. Karabiny mieli mokre, a podw�jne, sk�rzane �adownice, umocowane z przodu na pasach - szare, sk�rzane �adownice, ci�kie od magazynk�w z cienkimi, d�ugimi nabojami 6,5 mm - stercza�y im pod pelerynami, tak �e ludzie maszeruj�cy drog� wygl�dali niby w sz�stym miesi�cu ci��y.
Przeje�d�a�y te� bardzo szybko ma�e, popielate samochody; zwykle obok szofera siedzia� w nich oficer, a w tyle paru innych. Rozbryzgiwa�y one jeszcze wi�cej b�ota ni� ci�ar�wki, a je�li jeden z oficer�w na tylnej �awce by� bardzo drobny i siedzia� mi�dzy dwoma genera�ami, tak ma�y, �e nie widzia�o si� jego twarzy, tylko czubek czapki i w�skie plecy, i je�eli samoch�d przeje�d�a� szczeg�lnie szybko - by� to najprawdopodobniej kr�l. Kwaterowa� w Udine i prawie codziennie przeje�d�a� t�dy, a�eby sprawdzi�, jak wszystko idzie, a wszystko sz�o bardzo niedobrze.
Na pocz�tku zimy przysz�y sta�e deszcze, a wraz z deszczami cholera. Opanowano j� jednak i w ko�cu tylko siedem tysi�cy ludzi umar�o na ni� w armii.
Rozdzia� II
Nast�pnego roku odniesiono wiele zwyci�stw. Zdobyto g�r� po drugiej stronie doliny i wzg�rza poro�ni�te kasztanowym lasem, zwyci�yli�my te� za r�wnin�, na p�askowy�u w stronie po�udniowej, i w sierpniu przeszli�my rzek� i zakwaterowali�my si� w Gorycji, w domu, przy kt�rym by�a fontanna, obwiedziony murem ogr�d, a w nim wiele g�stych, cienistych drzew, i fioletowe pn�cze wistarii na �cianie. Teraz walki toczy�y si� w najbli�szych g�rach, nie dalej ni� o mil�. Miasteczko by�o przyjemne, a nasz dom bardzo �adny. Rzeka zosta�a za nami, miasteczko wzi�to g�adko, natomiast nie uda�o si� zdoby� g�r za nim. Cieszy�em si� bardzo, �e Austriacy najwyra�niej zamierzali kiedy� po wojnie wr�ci� do miasta, bo nie bombardowali go tak, aby je zniszczy�, tylko mierzyli w niekt�re cele wojskowe. Ludno�� mieszka�a tu nadal, by�y te� kawiarnie i szpitale, a w bocznych ulicach artyleria i dwa burdele, jeden dla szeregowc�w, drugi dla oficer�w. Z ko�cem lata zacz�y si� ch�odne noce, w g�rach za miastem trwa�y walki, �elazne prz�s�a mostu kolejowego by�y poszczerbione granatami, tunel nad rzek�, gdzie przedtem toczy�y si� walki, le�a� zawalony, doko�a skweru i wzd�u� d�ugiej alei wiod�cej do placu ros�y drzewa. To wszystko, razem z faktem, �e w mie�cie by�y dziewczyny, �e przeje�d�a� t�dy autem kr�l i �e czasem widywali�my jego twarz, drobn� figurk� z d�ug� szyj� i siw� br�dk�, podobn� do ko�lej - to wszystko wraz z niespodziewanie obna�onymi wn�trzami dom�w, kt�re utraci�y �ciany wskutek bombardowania, zasypuj�c tynkiem i gruzem ogrody, a czasem i ulic�, i to, �e na Carso sz�o nam dobrze - sprawia�o, �e ta jesie� bardzo r�ni�a si� od poprzedniej sp�dzonej w tych stronach. I wojna te� by�a inna.
D�bowy las na g�rze za miastem znikn��. W lecie, kiedy przyjechali�my tutaj, by� jeszcze zielony, ale teraz stercza�y tylko kikuty drzew i potrzaskane pnie, a ziemia by�a zorana pociskami. Kt�rego� dnia pod koniec jesieni, poszed�szy tam, gdzie by� ten las d�bowy, zauwa�y�em chmur� wysuwaj�c� si� zza g�r. Zbli�a�a si� bardzo szybko, s�o�ce po��k�o i zmatowia�o, a potem zrobi�o si� szaro, niebo si� zaci�gn�o, chmura sp�yn�a z g�ry, i nagle znale�li�my si� w niej, i zacz�� pada� �nieg. Wiatr ni�s� go uko�nie, �nieg pokry� nag� ziemi�, stercza�y spod niego kikuty drzew, le�a� na dzia�ach i by�y w nim wydeptane �cie�ki do latryn za okopami.
P�niej, wr�ciwszy do miasta, wygl�da�em na padaj�cy �nieg przez okno burdelu oficerskiego, w kt�rym siedzia�em z przyjacielem przy butelce asti. Patrz�c na �nieg, kt�ry opada� wolno i ci�ko, widzieli�my, �e to ju� koniec na ten rok. Nie uda�o si� zdoby� g�r za rzek�; nie wzi�li�my ani jednej z nich. Wszystko to zosta�o na nast�pny rok.
M�j przyjaciel zobaczy� naszego kapelana, kt�ry szed� ulic�, st�paj�c ostro�nie po mokrym �niegu, wi�c zacz�� b�bni� w szyb�, aby zwr�ci� jego uwag�. Ksi�dz podni�s� g�ow�. Dojrza� nas i u�miechn�� si�. M�j przyjaciel da� mu r�k� znak, �eby wszed�. Kapelan pokr�ci� g�ow� i ruszy� dalej. Tego wieczora w mesie oficerskiej podano nam spaghetti, kt�re wszyscy jedli bardzo szybko i w skupieniu, okr�caj�c je na widelcu, p�ki pojedyncze pasemka nie oderwa�y si� od reszty, a potem wsuwaj�c je do ust, albo te� stosuj�c system nieprzerwanego podnoszenia i wsysania wargami. Nalewali�my sobie wino z oplatanego g�siorka; przechyla�o si� go w metalowej ko�ysce, naciskaj�c szyjk� wskazuj�cym palcem, i wtedy wino, jasnoczerwone, wyborne, o garbnikowym posmaku, la�o si� do kieliszka przytrzymywanego t� sam� r�k�. Po tym daniu kapitan zacz�� docina� kapelanowi.
Ksi�dz by� m�ody, rumieni� si� �atwo i mia� taki sam mundur jak my wszyscy, tylko z krzy�em z ciemnoczerwonego aksamitu nad lew� g�rn� kieszeni� szarej kurtki. Kapitan m�wi� uproszczonym w�oskim j�zykiem na m�j w�tpliwy benefis, chc�c, abym wszystko dok�adnie zrozumia�, �eby nic si� nie zgubi�o.
- Ksi�dz dzisiaj z dziewczynami - powiedzia�, zerkaj�c na kapelana i na mnie. Kapelan u�miechn�� si�, zaczerwieni� i pokr�ci� g�ow�. Kapitan cz�sto si� z nim przekomarza�.
- Nieprawda? - zapyta� kapitan. - Dzi� ja widzia�em ksi�dz z dziewczynami.
- Nie - odpar� kapelan. Pozosta�ych oficer�w bawi�y te docinki.
- Ksi�dz nie z dziewczynami - ci�gn�� kapitan. - Ksi�dz nigdy z dziewczynami - wyja�ni� mi. Wzi�� m�j kieliszek i nape�ni� go, patrz�c mi w oczy, ale jednocze�nie zerkaj�c na kapelana.
- Ksi�dz co noc pi�ciu na jednego. - Wszyscy przy stole roze�miali si�. - Rozumie pan? Ksi�dz co noc pi�ciu na jednego. - Uczyni� odpowiedni gest i za�mia� si� g�o�no. Kapelan przyj�� to jako �art.
- Papie� chcia�by, �eby Austriacy wygrali wojn� - odezwa� si� major. - Bo on kocha Franciszka J�zefa. Stamt�d przychodz� pieni�dze. Ja jestem ateista.
- Czytali�cie kiedy panowie Czarn� �wini�? - zapyta� porucznik. - Wystaram si� wam o egzemplarz. To w�a�nie podwa�y�o we mnie wiar�.
- Wstr�tna i pod�a ksi��ka - powiedzia� kapelan. - W gruncie rzeczy wcale si� panu nie podoba�a.
- Bardzo cenna - odpar� porucznik. - Pokazuje cz�owiekowi, czym s� ci ksi�a. Spodoba si� panu - powiedzia� do mnie.
U�miechn��em si� do kapelana, a on tak�e u�miechn�� si� ponad �wiec�.
- Niech pan tego nie czyta - powiedzia�.
- Wystaram si� o ni� dla pana - rzek� porucznik.
- Wszyscy my�l�cy ludzie s� ateistami - o�wiadczy� major. - Mimo to nie wierz� w masoneri�.
- A ja wierz� - powiedzia� porucznik. - To szlachetna organizacja.
Kto� wszed� i kiedy drzwi si� otworzy�y, dojrza�em przez nie padaj�cy �nieg.
- Teraz, jak przysz�y �niegi, nie b�dzie ju� ofensywy - powiedzia�em.
- Z pewno�ci� - odrzek� major. - Powinien pan wzi�� sobie urlop. Warto, �eby pan pojecha� do Rzymu, do Neapolu, na Sycyli�...
- Powinien odwiedzi� Amalfi - powiedzia� porucznik.
- Dam panu kartk� do mojej rodziny w Amalfi. Pokochaj� pana jak syna.
- Warto, �eby pojecha� do Palermo.
- Albo na Capri.
- Chcia�bym, �eby pan zobaczy� Abruzj� i odwiedzi� moj� rodzin� w Capracotta - powiedzia� ksi�dz.
- Co on opowiada o Abruzji? Tam jest jeszcze wi�cej �niegu ni� tutaj. Pan wcale nie ma ochoty ogl�da� ch�op�w. Niech jedzie do o�rodk�w kultury i cywilizacji.
- Powinien sobie wyszuka� jakie� �adne dziewczyny. Dam panu adresy w Neapolu. Pi�kne, m�ode dziewuszki... pod opiek� mamu�, ha, ha, ha! - Kapitan rozcapierzy� d�o�, podnosz�c du�y palec i rozstawiaj�c pozosta�e, jak w�wczas kiedy si� robi "zaj�czki". Cie� jego d�oni pad� na �cian�. Kapitan znowu przem�wi� sw� uproszczon� w�oszczyzn�;
- Pan przychodzi tak - tu pokaza� du�y palec - a wraca tak - dotkn�� pi�tego palca. Wszyscy si� roze�miali.
- Patrzcie - powiedzia� kapitan. Znowu rozcapierzy� d�o� i zn�w �wiat�o �wiecy rzuci�o jej cie� na �cian�. Zacz�� od du�ego palca i dotyka� kolejno pozosta�ych. - Sotto-tenente (du�y palec), tenente (wskazuj�cy), capitano (nast�pny), maggiore (czwarty) i tenente-colonello (ma�y palec). Pan jedzie sotto-tenente, a wraca sotto-colonello!*
Wszyscy si� roze�miali. Palcowe dowcipy kapitana mia�y ogromne powodzenie. Spojrza� na kapelana i krzykn��:
- Ksi�dz co noc pi�ciu na jednego! - Roze�miano si� znowu.
- Musi pan zaraz jecha� na urlop - powiedzia� major.
- Ch�tnie bym wybra� si� z panem i pokaza� panu r�ne rzeczy - doda� porucznik.
- Wracaj�c niech pan przywiezie gramofon.
- I dobre p�yty operowe.
- Carusa!
- Niech pan nie przywozi Carusa. Bo on ryczy.
- Nie chcia�by� tak rycze� jak on?
- Ryczy, powiadam wam, �e ryczy!
- Chcia�bym, �eby pan pojecha� do Abruzji - odezwa� si� ksi�dz. Inni co� krzyczeli. - Tam jest dobre polowanie. I ludzie by si� panu podobali, a chocia� bywa ch�odno, przecie� jest pogodnie i sucho. M�g�by pan zamieszka� u mojej rodziny. Ojciec jest znanym my�liwym.
- No, chod�cie - powiedzia� kapitan. - Idziemy do burdelu, zanim zamkn�.
- Dobranoc - powiedzia�em do ksi�dza.
- Dobranoc panu - odrzek�.
Rozdzia� III
Kiedy wr�ci�em na front, wci�� jeszcze kwaterowali�my w tym samym miasteczku. W okolicy sta�o o wiele wi�cej dzia� i nadesz�a ju� wiosna. Pola by�y zielone, na winoro�lach pojawi�y si� ma�e p�dy, drzewa rosn�ce wzd�u� drogi wypu�ci�y drobne listki, a od morza dolatywa� powiew. Patrzy�em na miasto i wzg�rze, na stary zamek, stoj�cy w niewielkiej niecce w�r�d pag�rk�w, i na g�ry, brunatne g�ry z odrobin� zieleni na stokach. W mie�cie zasta�em wi�cej armat i par� nowych szpitali, na ulicach spotyka�o si� Anglik�w, a czasem i Angielki, przyby�o kilka dom�w rozwalonych pociskami artyleryjskimi. By�o ciep�o i wiosennie, szed�em uliczk� mi�dzy drzewami, czu�em, jak promieniuj� nagrzane s�o�cem mury, i przekona�em si�, �e nadal zajmujemy ten sam dom i �e wszystko tu wygl�da tak jak wtedy, gdy wyje�d�a�em. Drzwi by�y otwarte, przed domem, w s�o�cu, siedzia� na �awce jaki� �o�nierz, u bocznego wej�cia czeka�a sanitarka, a kiedy wszed�em do �rodka, poczu�em zapach marmurowych pod��g i szpitala. Wszystko wygl�da�o tak jak w chwili mojego odjazdu, tyle tylko �e teraz by�a wiosna. Zajrza�em przez drzwi do du�ego pokoju i zobaczy�em majora siedz�cego za biurkiem przy otwartym oknie, przez kt�re wpada�o �wiat�o s�oneczne. Nie zauwa�y� mnie i nie wiedzia�em, czy wej�� i zameldowa� si�, czy te� najpierw p�j�� na g�r� i doprowadzi� si� troch� do �adu. Postanowi�em i�� na g�r�.
Pok�j, kt�ry dzieli�em z porucznikiem Rinaldim, wychodzi� na podw�rze. Okno by�o otwarte, moje ��ko pos�ane i przykryte kocem, a rzeczy wraz z mask� gazow� w pod�u�nej puszce blaszanej i stalowym he�mem wisia�y na �cianie na tym samym ko�ku. W nogach ��ka sta� m�j p�aski kuferek, a na nim zimowe buty, kt�rych sk�ra l�ni�a od t�uszczu. Nad ��kami wisia� m�j austriacki karabinek strzelca wyborowego z o�miograniast� luf� oksydowan� na niebiesko i pi�kn�, ciemnoorzechow� kolb�, zaopatrzon� w poduszk� policzkow�. Pami�ta�em, �e nale��ca do niego luneta zamkni�ta jest w kuferku. Porucznik Rinaldi le�a� na drugim ��ku i spa�. Kiedy us�ysza�, �e jestem w pokoju, przebudzi� si� i usiad�.
- Ciao! - powiedzia�. - Jak si� panu powodzi�o? U�cisn�li�my sobie d�onie, a on obj�� mnie za szyj� i uca�owa�.
- Uff! - odsapn��em.
- Brudny pan jest - powiedzia�. - Trzeba si� umy�. Gdzie pan by� i co robi�? Prosz� mi zaraz wszystko opowiedzie�.
- By�em wsz�dzie. W Mediolanie, Florencji, Rzymie, Neapolu, Villa San Giovanni, Mesynie, Taorminie...
- Gada pan, jakby recytowa� rozk�ad jazdy. Mia� pan jakie� pi�kne awanturki?
- I owszem.
- Gdzie?
- W Mediolanie, Florencji, Rzymie, Neapolu...
- Wystarczy. Niech pan naprawd� powie, kt�ra by�a najlepsza.
- W Mediolanie.
- To dlatego, �e pierwsza z kolei. Gdzie pan j� spotka�? W "Covie"*? Dok�d poszli�cie? Jak panu smakowa�o? Prosz� mi zaraz wszystko opowiedzie�. Czy�cie sp�dzili razem ca�� noc?
- Tak.
- To jeszcze nic. Tutaj mamy teraz pi�kne dziewczyny. Nowe dziewczyny, kt�re nigdy nie by�y na froncie.
- Nadzwyczajne.
- Nie wierzy pan? P�jdziemy razem po po�udniu, to pan zobaczy. A w mie�cie s� pi�kne Angielki. Obecnie jestem zakochany w niejakiej pannie Barkley. Z�o�ymy jej razem wizyt�. Prawdopodobnie o�eni� si� z t� pann� Barkley.
- Musz� si� umy� i zameldowa�. Czy teraz nie ma tu nic do roboty?
- Od pana wyjazdu nie by�o nic opr�cz l�ejszych i ci�szych odmro�e�, ��taczki, trypra, samookalecze�, zapalenia p�uc oraz twardych i mi�kkich szankr�w. Ka�dego tygodnia kto� jest ranny od�amkami ska�. Mamy tak�e kilku naprawd� rannych. W przysz�ym tygodniu wojna zaczyna si� na nowo. Mo�liwe, �e si� zacznie. Tak powiadaj�. My�li pan, �e dobrze bym zrobi�, �eni�c si� z t� pann� Barkley - po wojnie, oczywi�cie?
- Bezwzgl�dnie - odpar�em i nala�em wody do miednicy.
- Dzi� wieczorem wszystko mi pan opowie - rzek� Rinaldi. - Teraz musz� si� jeszcze przespa�, �eby wygl�da� �wie�o i pi�knie dla panny Barkley.
Zdj��em kurtk� i koszul� i obmy�em si� w zimnej wodzie w miednicy. Wycieraj�c si� r�cznikiem rozgl�da�em si� po pokoju, patrzy�em przez okno i na Rinaldiego, kt�ry le�a� z zamkni�tymi oczami na ��ku. By� przystojny, w moim wieku i pochodzi� z Amalfi. Z zami�owaniem pe�ni� swoje funkcje chirurga i przyja�nili�my si� bardzo. Kiedy na niego patrzy�em, otworzy� oczy.
- Ma pan troch� forsy?
- Owszem.
- Niech mi pan po�yczy pi��dziesi�t lir�w.
Wytar�em r�ce i wyj��em portfel z wewn�trznej kieszeni wisz�cego na �cianie munduru. Rinaldi wzi�� banknot, z�o�y� go, nie podnosz�c si� z ��ka, i wsun�� do kieszeni spodni. U�miechn�� si�.
- Musz� sprawi� na pannie Barkley wra�enie cz�owieka zamo�nego. Pan jest moim wielkim, najlepszym przyjacielem i finansowym opiekunem.
- Id� pan do diab�a - powiedzia�em.
Tego wieczora w mesie oficerskiej siedzia�em obok kapelana. By� rozczarowany i niespodziewanie ura�ony, �e nie pojecha�em do Abruzji. Napisa� do ojca, �e mam przyjecha�, i poczyniono tam przygotowania. Mnie samemu by�o r�wnie przykro jak i jemu i nie mog�em zrozumie�, dlaczego nie pojecha�em. Chcia�em przecie� to zrobi�, wi�c stara�em si� mu wyt�umaczy�, jak jedna rzecz poci�ga�a za sob� drug�, i w ko�cu zrozumia�, i uwierzy�, �e naprawd� mia�em ch�� tam pojecha�, i wszystko ju� by�o prawie zupe�nie w porz�dku. Wypi�em sporo wina, potem kawy i stregi, i t�umaczy�em, lekko zamroczony, �e nikt nie robi tego, na co ma ochot�, bo nigdy mu si� to nie udaje.
My dwaj rozmawiali�my, a tymczasem reszta si� spiera�a. Chcia�em pojecha� do Abruzji. Ale nie pojecha�em tam, gdzie drogi by�y zamarzni�te i twarde jak �elazo, gdzie by�o pogodnie, zimno i sucho i le�a� sypki �nieg poznaczony tropami zaj�cy, gdzie ch�opi zdejmowali kapelusze i nazywali ci� ja�nie panem, i gdzie by�o dobre polowanie. Nie pojecha�em w takie miejsce, tylko tam, gdzie by�y zadymione kawiarnie, po nocach pok�j wirowa� i musia�e� spojrze� na �cian�, a�eby go zatrzyma�, gdzie noce sp�dza�e� w ��ku, pijany, wiedz�c, �e to jest wszystko, co mo�esz mie�, i doznawa�e� dziwnego uczucia, gdy budz�c si�, nie mia�e� poj�cia, kto le�y przy tobie - gdzie �wiat wydawa� si� nierzeczywisty w ciemno�ciach i tak podniecaj�cy, �e nocami trzeba by�o na powr�t pogr��y� si� w nie�wiadomo�ci i nie dba� o nic, wiedz�c, �e to jest wszystko, wszystko, i nie my�l�c o niczym. I nagle zaczyna�e� si� bardzo martwi�, gdzie� nad ranem budzi�e� si� z tym ze snu, i nie mia�e� ju� nic, wszystko by�o ostre, twarde, wyra�ne, i czasem jeszcze wynika�a sprzeczka o zap�at�. Kiedy indziej zn�w mi�o, czule, ciep�o i razem �niadanie i obiad. Albo te� znika� wszelki urok i z ulg� wychodzi�e� na ulic�, ale zawsze zaczyna�o si� to od nowa i zn�w by� taki sam dzie� i noc. Pr�bowa�em opowiedzie� o nocy i o r�nicy mi�dzy noc� a dniem, i o tym, �e noc wydawa�a si� lepsza, chyba �e dzie� by� bardzo czysty i ch�odny, ale nie potrafi�em tego opowiedzie�, tak jak nie potrafi� i teraz. Je�eli jednak prze�y�o si� co� podobnego, to si� wie. Kapelan tego nie prze�y�, ale zrozumia�, �e naprawd� chcia�em pojecha� do Abruzji, cho� tego nie zrobi�em, i nadal pozostali�my przyjaci�mi o wielu podobnych upodobaniach, chocia� istnia�a mi�dzy nami r�nica. On zawsze wiedzia� co�, czego ja nie wiedzia�em, a dowiedziawszy si�, zawsze potrafi�em zapomnie�. Jednak�e w�wczas nie mia�em o tym poj�cia i dowiedzia�em si� dopiero p�niej. Tymczasem siedzieli�my w mesie, sko�czyli�my ju� je��, ale dyskusja trwa�a. My dwaj przestali�my rozmawia� i kapitan zawo�a�:
- Ksi�dz nieszcz�liwy! Ksi�dz nieszcz�liwy bez dziewczyn!
- Ja jestem szcz�liwy - powiedzia� kapelan.
- Ksi�dz nieszcz�liwy. Ksi�dz chce Austriacy wygra� wojn� - odpar� kapitan. Pozostali nastawili ucha. Kapelan potrz�sn�� g�ow�.
- Nie - powiedzia�.
- Ksi�dz chce, �eby�my nigdy nie atakowali. Prawda, �e ksi�dz nie chce, �eby�my atakowali?
- Nie. Uwa�am, �e musimy atakowa�, je�eli jest wojna.
- Musimy atakowa�. B�dziemy atakowa�!
Ksi�dz kiwn�� g�ow�.
- Zostawcie go - powiedzia� major - to porz�dny ch�op.
- I tak nic na to nie poradzi - o�wiadczy� kapitan. Wszyscy wstali�my od sto�u.
Rozdzia� IV
Rano zbudzi�a mnie bateria ustawiona w s�siednim ogrodzie; zobaczy�em s�o�ce wpadaj�ce przez okno i wsta�em z ��ka. Podszed�em do okna i wyjrza�em. Wy�wirowane �cie�ki by�y wilgotne, a trawa mokra od rosy. Bateria da�a dwa razy ognia i dwukrotnie podmuch uderzy� we mnie, wstrz�sn�� szybami i targn�� po�ami mojej pi�amy. Nie widzia�em armat, ale najwyra�niej strzela�y prosto nad nami. Nieprzyjemnie by�o je mie� tak blisko, ale pocieszy�em si� my�l�, �e nie s� wi�ksze. Wygl�daj�c na ogr�d us�ysza�em, �e na drodze rusza ci�ar�wka. Ubra�em si�, zszed�em na d�, wypi�em troch� kawy w kuchni i uda�em si� do gara�u.
Pod d�ug� szop� sta�o rz�dem dziesi�� samochod�w, jeden obok drugiego. By�y to t�ponose sanitarki o ci�kim nadwoziu, pomalowane na szaro i zbudowane podobnie do platform meblowych. Przy jeszcze jednej, stoj�cej na podw�rku, pracowali mechanicy. Trzy inne by�y w g�rach, na punktach opatrunkowych.
- Czy oni kiedy ostrzeliwuj� t� bateri�? - zapyta�em jednego z mechanik�w.
- Nie, signor tenente. Os�ania j� tamten pag�rek.
- Jak wam si� wiedzie?
- Nie najgorzej. Ta maszyna jest do niczego, ale inne s� na chodzie. - Przerwa� robot� i u�miechn�� si�. - By� pan na urlopie?
- Tak.
Otar� r�ce o sweter i wyszczerzy� z�by.
- Dobrze by�o?
Pozostali u�miechn�li si� tak�e.
- Doskonale - odpowiedzia�em. - A co jest z t� maszyn�?
- Szmelc. Psuje si� jedno po drugim.
- A teraz czego jej brakuje?
- Trzeba da� nowe pier�cienie.
Pozostawi�em ich przy pracy nad wozem, kt�ry wygl�da� �a�o�nie i pusto z podniesion� mask� i cz�ciami roz�o�onymi na stole warsztatowym, wszed�em pod szop� i obejrza�em kolejno wszystkie samochody. By�y stosunkowo czyste, kilka �wie�o wymyto, reszta sta�a pokryta kurzem. Przejrza�em starannie opony, szukaj�c dziur lub wgniece� od kamieni. Wszystko zdawa�o si� by� w dobrym stanie. Najwidoczniej by�o oboj�tne, czy jestem tu, aby sprawowa� nadz�r, czy te� mnie nie ma. Wyobra�a�em sobie, �e stan samochod�w, uzyskiwanie r�nych cz�ci, g�adkie funkcjonowanie transportu rannych i chorych z punkt�w opatrunkowych, zwo�enie ich z g�r do punktu rozdzielczego, a potem rozprowadzanie do szpitali wymienionych na ich kartkach - zale�a�o w znacznej mierze ode mnie. Okaza�o si�, �e nie ma �adnej r�nicy, czy jestem tutaj, czy nie.
- Mieli�cie trudno�ci z dostawaniem cz�ci? - zapyta�em sier�anta-mechanika.
- Nie, signor tenente.
- Gdzie teraz jest sk�ad benzyny?
- Tam gdzie dawniej.
- Dobra - powiedzia�em i wr�ci�em do domu.
Przy stole w mesie wypi�em jeszcze jedn� fili�ank� kawy. By�a jasnoszara i s�odka od skondensowanego mleka. Na dworze by� pi�kny wiosenny poranek. Zaczyna�o si� czu� t� sucho�� w nozdrzach, kt�ra zapowiada, �e dzie� b�dzie p�niej gor�cy. Tego dnia odwiedzi�em plac�wki w g�rach i wr�ci�em do miasta p�nym popo�udniem.
Wszystko najwyra�niej sz�o lepiej, kiedy mnie nie by�o. Dowiedzia�em si�, �e ma znowu ruszy� ofensywa. Dywizja, do kt�rej byli�my przydzieleni, mia�a naciera� na pewnym odcinku w g�rze rzeki i major powiedzia� mi, �e na czas ataku obejm� nadz�r nad plac�wkami. Natarcie przejdzie przez rzek� powy�ej w�skiego w�wozu i rozwinie si� na wzg�rzach. Stanowiska samochod�w powinny by� tak blisko rzeki, jak tylko uda si� dotrze� w ukryciu. Wybierze je oczywi�cie piechota, ale my musimy to wykona�. By�a to jedna z rzeczy, kt�re dawa�y cz�owiekowi fa�szywe poczucie s�u�by �o�nierskiej.
By�em bardzo brudny i zakurzony i poszed�em do swego pokoju, �eby si� umy�. Na ��ku siedzia� Rinaldi z egzemplarzem gramatyki angielskiej Huga. Mia� na sobie mundur i czarne buty, w�osy mu l�ni�y.
- �wietnie - powiedzia�, kiedy mnie zobaczy�. - P�jdzie pan ze mn� do panny Barkley.
- Nie.
- I owszem. Prosz�, �eby pan poszed� i zrobi� na niej dobre wra�enie.
- No, dobrze. Niech pan zaczeka, a� si� doprowadz� do porz�dku.
- Umyj si� pan i chod� tak, jak jeste�.
Umy�em si�, przyczesa�em w�osy i ruszyli�my do wyj�cia.
- Chwileczk� - powiedzia� Rinaldi. - A mo�e si� napijemy? - Otworzy� kuferek i wyj�� z niego butelk�.
- Byle nie stregi - powiedzia�em.
- Nie, grappy.
- Doskonale.
Nala� dwie szklaneczki i tr�cili�my si� wyci�gaj�c wskazuj�ce palce. Grappa by�a bardzo mocna.
- Jeszcze po jednej?
- Dobrze - odpowiedzia�em.
Wypili�my drug� szklaneczk�. Rinaldi schowa� butelk� i zeszli�my na d�. Gor�co by�o i�� przez miasto, ale s�o�ce zaczyna�o zachodzi� i robi�o si� bardzo przyjemnie. Szpital angielski mie�ci� si� w du�ej willi, wybudowanej przez jakich� Niemc�w przed wojn�. Panna Barkley by�a w ogrodzie razem z drug� sanitariuszk�. Zobaczyli�my mi�dzy drzewami ich bia�e mundurki i poszli�my w t� stron�. Rinaldi zasalutowa�. Ja zasalutowa�em tak�e, ale bardziej pow�ci�gliwie.
- Dzie� dobry panom - powiedzia�a panna Barkley. - Pan nie jest W�ochem, prawda?
- O, nie.
Rinaldi rozmawia� z drug� sanitariuszk�. �miali si�.
- Jakie to dziwne... s�u�y� we w�oskiej armii.
- Ja w�a�ciwie nie s�u�� w armii. Tylko przy sanitarkach.
- Jednak to bardzo dziwne. Dlaczego pan to zrobi�?
- Czy ja wiem - powiedzia�em. - Nie wszystko mo�na wyt�umaczy�.
- Czy�by? A mnie wychowano w prze�wiadczeniu, �e mo�na.
- To bardzo �adnie.
- Czy my musimy dalej tak rozmawia�?
- Nie - odpowiedzia�em.
- To ju� du�a ulga. Prawda?
- Co to za trzcinka? - spyta�em.
Panna Barkley by�a dosy� wysoka, ubrana, jak mi si� wyda�o, w uniform sanitariuszki, mia�a blond w�osy, smag�� cer� i szare oczy. Wyda�a mi si� bardzo pi�kna. W r�ku trzyma�a cienk� laseczk� z drzewa rattanowego, obci�gni�t� w sk�r� i przypominaj�c� ma�� szpicrut�.
- By�a w�asno�ci� jednego ch�opca, kt�ry zgin�� zesz�ego roku.
- Strasznie mi przykro.
- Bardzo by� mi�y. Mia�am wyj�� za niego, ale zgin�� nad Somm�.
- Tam by�o potwornie.
- Pan tam by�?
- Nie.
- S�ysza�am o tym - powiedzia�a. - Tutaj w�a�ciwie nie ma takiej wojny. Przys�ali mi t� trzcink�. Jego matka przys�a�a. Zwr�cili to razem z jego rzeczami.
- D�ugo pani by�a zar�czona?
- Osiem lat. Wychowali�my si� razem.
- A dlaczego pani nie wysz�a za niego?
- Nie wiem - odpowiedzia�a. - G�upio zrobi�am. Mog�am mu da� chocia� tyle. Ale my�la�am, �e to nie b�dzie dla niego dobre.
- Rozumiem.
- Czy pan si� kiedy w kim� kocha�?
- Nie - odpar�em.
Usiedli�my na �awce i przyjrza�em si� jej.
- Pani ma �liczne w�osy - powiedzia�em.
- Podobaj� si� panu?
- Bardzo.
- Mia�am je obci��, kiedy zgin��.
- Nie!
- Chcia�am co� dla niego zrobi�. Bo widzi pan, mnie tamto by�o oboj�tne i m�g� mie� wszystko. Gdybym wiedzia�a, m�g� mie�, co by tylko chcia�. Wysz�abym za niego albo co. Teraz ju� wiem. Ale wtedy nie wiedzia�am, a on chcia� i�� na wojn�.
Milcza�em.
- Wtedy nic nie rozumia�am. My�la�am, �e tak mu b�dzie gorzej. My�la�am, �e mo�e tego nie wytrzyma, no a potem oczywi�cie zgin�� i tak si� sko�czy�o.
- Nie wiadomo.
- Och, tak - powiedzia�a. - Sko�czy�o si�.
Popatrzyli�my na Rinaldiego, kt�ry rozmawia� z drug� sanitariuszk�.
- Jak ona si� nazywa? - spyta�em.
- Ferguson. Helena Ferguson. Pana przyjaciel jest lekarzem, prawda?
- Tak. Bardzo dobrym.
- To �wietnie. Tak blisko frontu rzadko spotyka si� cz�owieka, kt�ry by by� naprawd� do czego� zdatny. Bo tu jest blisko frontu, prawda?
- I to bardzo.
- Jaki� g�upi ten front - powiedzia�a. - Ale bardzo pi�kny. Czy zrobicie ofensyw�?
- Tak.
- To b�dziemy mia�y zaj�cie. Teraz nie ma nic do roboty.
- Dawno pani jest sanitariuszk�?
- Od ko�ca dziewi��set pi�tnastego. Zacz�am jednocze�nie z nim. Pami�tam, jak mi chodzi�y po g�owie g�upie my�li, �e mo�e go przywioz� do tego szpitala, gdzie ja b�d�. Prawdopodobnie z ci�ciem od szabli i obanda�owan� g�ow�. Albo z postrza�em w rami�. Z czym� malowniczym.
- Tu jest malowniczy front - powiedzia�em.
- A tak - odpar�a. - Ludzie nie zdaj� sobie sprawy, jak jest we Francji. Gdyby wiedzieli, to wszystko nie mog�oby dalej trwa�. On nie dosta� ci�cia szabl�. Roznios�o go na kawa�ki.
Nic nie odpowiedzia�em.
- My�li pan, �e to ju� zawsze tak b�dzie?
- Nie.
- A co mo�e to przerwa�?
- Gdzie� to wszystko p�knie.
- To my p�kniemy. P�kniemy we Francji. Nie mo�na d�u�ej robi� takich rzeczy jak Somma i nie p�kn��.
- Tutaj nic nie p�knie - powiedzia�em.
- My�li pan, �e nie?
- Nie. Zesz�ego lata spisali si� bardzo dobrze.
- Ale mog� p�kn�� - odrzek�a. - Ka�demu mo�e si� to zdarzy�.
- I Niemcom tak�e.
- Nie - powiedzia�a. - Nie zdaje mi si�.
Podeszli�my do Rinaldiego i panny Ferguson.
- Pani kocha Itali�? - pyta� po angielsku Rinaldi pann� Ferguson.
- Owszem, dosy�.
- Nie rozumie� - kr�ci� g�ow� Rinaldi.
- Abbastanza bene - przet�umaczy�em mu. Nadal kr�ci� g�ow�.
- To nie jest dobrze. Pani kocha Angli�?
- Nie zanadto. Widzi pan, ja jestem Szkotk�. Rinaldi t�po popatrzy� na mnie.
- Jest Szkotk�, wi�c bardziej kocha Szkocj� ni� Angli� - powiedzia�em po w�osku.
- Ale Szkocja to Anglia.
Przet�umaczy�em te s�owa pannie Ferguson.
- Pas encore* - odpar�a.
- Naprawd�?
- Nigdy. My nie lubimy Anglik�w.
- Nie lubi Anglik�w? Nie lubi panny Barkley?
- O, to co innego. Nie mo�na wszystkiego bra� tak dos�ownie.
Po pewnym czasie po�egnali�my si�. W drodze do domu Rinaldi powiedzia�:
- Panna Barkley woli pana ode mnie. To zupe�nie wyra�ne. Ale ta ma�a Szkotka jest bardzo milutka.
- Bardzo - odpowiedzia�em. W og�le nie zwr�ci�em na ni� uwagi. - Podoba si� panu?
- Nie - odrzek� Rinaldi.
Rozdzia� V
Nast�pnego popo�udnia wybra�em si� znowu do panny Barkley. Nie by�o jej w ogrodzie, poszed�em wi�c do bocznych drzwi willi, przed kt�re zaje�d�a�y sanitarki. Wewn�trz spotka�em naczeln� siostr�, kt�ra powiedzia�a mi, �e panna Barkley jest na s�u�bie - "bo, wie pan, teraz jest wojna".
Odpowiedzia�em, �e wiem.
- Pan jest tym Amerykaninem w armii w�oskiej? - zapyta�a.
- Tak, prosz� siostry.
- Jak to si� sta�o? Dlaczego pan nie zaci�gn�� si� do nas?
- Nie wiem - odpowiedzia�em. - Czy m�g�bym to zrobi� teraz?
- Chyba ju� nie. Niech mi pan powie, dlaczego pan s�u�y u W�och�w?
- By�em we W�oszech - odpar�em - i m�wi�em po w�osku.
- Aha - powiedzia�a. - Ja w�a�nie si� ucz�. Pi�kny j�zyk.
- Kto� powiedzia�, �e mo�na si� go nauczy� w dwa tygodnie.
- O, ja tam si� nie naucz� w dwa tygodnie. Studiuj� ju� od miesi�cy. Mo�e pan zobaczy� si� z ni� po si�dmej, je�eli pan sobie �yczy. B�dzie wtedy wolna. Tylko niech pan nie sprowadza ca�ej hurmy W�och�w.
- Mimo ich pi�knego j�zyka?
- Tak. I mimo ich pi�knych mundur�w.
- Do widzenia - powiedzia�em.
- A rivederci, tenente*.
- A rivederla*.
Zasalutowa�em i wyszed�em. Niepodobna by�o salutowa� cudzoziemcom na spos�b w�oski bez uczucia zak�opotania. Salutowanie w�oskie nigdy nie wydawa�o mi si� przeznaczone na eksport.
Dzie� by� gor�cy. Pojecha�em w g�r� rzeki do przycz�ka mostowego pod Plav�. Tam mia�a zacz�� si� ofensywa. W ubieg�ym roku nie mo�na by�o posun�� si� naprz�d po drugiej stronie, bo tylko jedna droga prowadzi�a z prze��czy do mostu pontonowego i na blisko milowym odcinku znajdowa�a si� pod ostrza�em broni maszynowej i artylerii. Nie by�a dostatecznie szeroka, by ni� przerzuci� wszystkie transporty potrzebne do ofensywy, i Austriacy mogli tam zrobi� jatki. Ale W�osi przeprawili si� i rozwin�li nieco dalej, obsadzaj�c oko�o p�torej mili brzegu po stronie austriackiej. Miejsce by�o paskudne i Austriacy nie powinni byli na to pozwoli�. Przypuszczam, �e wynika�o to ze wzajemnej tolerancji, poniewa� Austriacy trzymali nadal przycz�ek nieco dalej w d� rzeki. Okopy austriackie znajdowa�y si� na zboczu, zaledwie o kilkana�cie metr�w od linii w�oskich. By�o tam ma�e miasteczko, ale ca�e le�a�o w gruzach. Zosta�y tylko resztki stacji kolejowej i rozwalony most, kt�rego nie mogli�my naprawi� i u�ywa�, gdy� by� ca�kowicie na widoku.
Pojecha�em w�sk� drog� ku rzece, zostawi�em samoch�d przy punkcie opatrunkowym pod wzg�rzem, przeszed�em przez most pontonowy, os�oni�ty garbem g�ry, i uda�em si� okopami do zrujnowanego miasteczka, a potem dalej skrajem wzniesienia. Wszyscy siedzieli tu w ziemiankach. Na stojakach u�o�one by�y rakiety, kt�re mia�y pos�u�y� do wezwania wsparcia artyleryjskiego albo do sygnalizacji, gdyby kable telefoniczne zosta�y zerwane. By�o tu cicho, gor�co i brudno. Spojrza�em poprzez zasieki na linie austriackie. W jednej z ziemianek wypi�em szklaneczk� ze znajomym kapitanem i wr�ci�em przez most.
Wyka�czano tu now� drog�, kt�ra mia�a przechodzi� przez g�r� i zbiega� zygzakami do mostu. Po uko�czeniu tej drogi mia�a rozpocz�� si� ofensywa. Droga schodzi�a przez las ostrymi zakosami. Zamierzano przerzuci� wszystko t� now� drog�, a star� kierowa� puste ci�ar�wki, wozy, sanitarki z rannymi i ca�y ruch powrotny. Punkt opatrunkowy by� na austriackim brzegu pod zboczem wzg�rza i sanitariusze mieli przenosi� stamt�d rannych przez most pontonowy. To samo by�oby po rozpocz�ciu ofensywy. O ile zdo�a�em si� zorientowa�, Austriacy mogli stale trzyma� pod ostrza�em mniej wi�cej ostatni� mil� nowej drogi w tym miejscu, gdzie zaczyna�a biec poziomo. Wygl�da�o na to, �e mog�a tu by� rze�. Jednak�e wyszuka�em miejsce, gdzie po przebyciu tego ostatniego, najgorszego odcinka, mog�y si� schroni� samochody i czeka�, a� donios� rannych przez most. Ch�tnie pojecha�bym now� drog�, ale jeszcze nie by�a uko�czona. Na oko wydawa�a si� szeroka, dobrze wykonana, z prawid�owym spadkiem, a zakr�ty, widziane przez rzadsze miejsca w lesie porastaj�cym zbocze, robi�y imponuj�ce wra�enie. Samochody wyposa�one w dobre, metalowe hamulce mog�y tu da� sobie rad�, a zreszt� zje�d�aj�c w d� nie by�yby obci��one. Zawr�ci�em w�sk� drog�.
Dwaj karabinierzy zatrzymali w�z. W�a�nie pad� tutaj granat, a kiedy czekali�my, trzy dalsze wybuch�y na drodze. By�y to siedemdziesi�tki si�demki i nadlecia�y ze �wiszcz�cym p�dem powietrza, wybuch�y ostrym, jaskrawym b�yskiem, a potem po drodze przetoczy� si� szary dym. Karabinierzy dali nam znak, �e mo�na jecha� dalej. Przeje�d�aj�c obok miejsc, gdzie pad�y granaty, omija�em niewielkie wyrwy, czuj�c sw�d materia�u wybuchowego, zapach wyrwanej gliny i kamieni, i �wie�o pokruszonego krzemienia. Dojecha�em do Gorycji i naszej willi i, jak ju� wspomnia�em, poszed�em odwiedzi� pann� Barkley, kt�ra w�a�nie by�a na s�u�bie.
Obiad zjad�em bardzo szybko i poszed�em do willi, w kt�rej Anglicy urz�dzili sw�j szpital. By�a ona naprawd� bardzo du�a i pi�kna, a doko�a ros�y wspania�e drzewa. Panna Barkley siedzia�a z pann� Ferguson na �awce w ogrodzie. Najwyra�niej by�y zadowolone, �e mnie widz�. Panna Ferguson po chwili przeprosi�a i wsta�a z �awki.
- Zostawiam was - powiedzia�a. - Doskonale dajecie sobie rad� beze mnie.
- Nie id�, Heleno - poprosi�a panna Barkley.
- Kiedy naprawd� musz�. Mam do napisania par� list�w.
- Dobranoc pani - powiedzia�em.
- Dobranoc, panie Henry.
- Niech pani nie pisze nic takiego, co by urazi�o cenzora.
- Prosz� si� nie martwi�. Ja tylko opisuj�, w jakiej pi�knej okolicy mieszkamy i jacy dzielni s� W�osi.
- W ten spos�b dostanie pani odznaczenie.
- To by�oby bardzo przyjemne. Dobranoc, Catherine.
- Przyjd� do ciebie nied�ugo - powiedzia�a panna Barkley.
Ferguson znikn�a w ciemno�ciach.
- Mi�a jest - powiedzia�em.
- O tak, bardzo mi�a. Jest sanitariuszk�.
- A pani nie?
- Nie. Ja jestem tak zwana V.A.D.* Pracujemy bardzo ci�ko, ale nikt nie ma do nas zaufania.
- Dlaczego?
- Nie maj� do nas zaufania, kiedy nic si� nie dzieje. Ale jak jest naprawd� robota, to owszem.
- A na czym polega r�nica?
- Sanitariuszka to jest co� takiego jak doktor. Trzeba du�o czasu, �eby ni� zosta�. A tak� V.A.D. robi si� raz dwa.
- Rozumiem.
- W�osi nie chcieli dopu�ci� kobiet tak blisko frontu. Tote� wszystkie mamy tu specjalny regulamin. Nie ruszamy si� st�d nigdzie.
- Ale ja mog� tu przychodzi�?
- O tak. Nie jeste�my w klasztorze.
- Zostawmy ju� t� wojn�.
- To bardzo trudne. Nie ma jej gdzie zostawi�.
- Ale jednak zostawmy.
- Dobrze.
Popatrzyli�my na siebie w p�mroku. Pomy�la�em, �e jest bardzo pi�kna, i wzi��em j� za r�k�. Pozwoli�a mi na to, wi�c przytrzyma�em jej d�o� i obj��em j� wp�.
- Nie - powiedzia�a. Nie pu�ci�em jej.
- Dlaczego?
- Bo nie.
- Tak - powiedzia�em. - Prosz�...
Pochyli�em si� w mroku, �eby j� poca�owa�, i co� b�ysn�o mi ostro, piek�co pod powiekami. Uderzy�a mnie silnie w twarz. Trafi�a w nos i pod wp�ywem ciosu nap�yn�y mi do oczu �zy.
- Tak mi przykro - powiedzia�a. Poczu�em, �e mam pewn� przewag�.
- Mia�a pani zupe�n� racj�.
- Strasznie mi przykro - powt�rzy�a. - Po prostu nie mog�am znie�� tej atmosferki "wolny wiecz�r sanitariuszki". Nie chcia�am zrobi� panu krzywdy. Ale zrobi�am, prawda?
Patrzy�a na mnie. By�em z�y, a jednak pewny siebie, i przewidywa�em wszystko z g�ry, niczym posuni�cia w grze w szachy.
- Post�pi�a pani tak jak trzeba - powiedzia�em. - Wcale nie mam o to �alu.
- Biedaczek.
- Widzi pani, ja ostatnio prowadz� �mieszne �ycie. I nawet nigdy nie rozmawiam po angielsku. A poza tym pani jest taka pi�kna. - Spojrza�em na ni�.
- Nie musi pan m�wi� takich bzdur. Powiedzia�am ju� panu, �e mi przykro. Mo�emy rozmawia� dalej.
- Tak - odpar�em. - I jako� oddalili�my si� od wojny.
Roze�mia�a si�. Po raz pierwszy us�ysza�em jej �miech. Obserwowa�em jej twarz.
- Mi�y pan jest - powiedzia�a.
- Wcale nie.
- Owszem. Bardzo mi�y. Ch�tnie bym pana poca�owa�a, je�eli pan nie ma nic przeciwko temu.
Spojrza�em jej w oczy, obj��em j� tak jak przedtem i poca�owa�em. Poca�owa�em j� mocno, przyci�gaj�c do siebie i usi�uj�c rozerwa� jej zaci�ni�te wargi. By�em wci�� z�y i kiedy j� tak trzyma�em, nagle zadr�a�a. Przycisn��em j� silniej, poczu�em bicie jej serca, wargi jej rozchyli�y si�, g�owa opad�a w ty� na moj� r�k� i w nast�pnej chwili Catherine szlocha�a na moim ramieniu.
- Och, kochanie - powiedzia�a. - B�dziesz dla mnie dobry, prawda?
Co do cholery? - pomy�la�em. Pog�adzi�em j� po w�osach i poklepa�em po ramieniu. P�aka�a nadal.
- B�dziesz, prawda? - podnios�a na mnie wzrok. - Bo b�dziemy mieli bardzo dziwne �ycie.
Po jakim� czasie odprowadzi�em j� do drzwi willi, a kiedy wesz�a, wr�ci�em do domu i poszed�em na g�r�. Rinaldi le�a� na ��ku. Popatrzy� na mnie.
- Widz�, �e pan robi post�py u panny Barkley.
- Zaprzyja�nili�my si�.
- Ma pan to przyjemne wejrzenie psa, kt�ry si� parzy.
Nie zrozumia�em tego s�owa.
- Czego?
Wyt�umaczy� mi.
- A pan - powiedzia�em - ma to przyjemne wejrzenie psa, kt�ry...
- Niech pan da spok�j - przerwa� mi. - Za chwil� powiemy sobie co� obra�liwego. - Roze�mia� si�.
- Dobranoc - powiedzia�em.
- Dobranoc, szczeniaczku.
Cisn��em poduszk� w jego �wiec� i po�o�y�em si� do ��ka po ciemku. Rinaldi podni�s� �wiec�, zapali� j� i wzi�� si� znowu do czytania.
Rozdzia� VI
Dwa dni sp�dzi�em na plac�wkach. Kiedy wr�ci�em, by�o ju� za p�no i zobaczy�em si� z pann� Barkley dopiero nast�pnego wieczora. Nie zasta�em jej w ogrodzie i musia�em czeka� na ni� w kancelarii szpitala. W pokoju przeznaczonym na kancelari� sta�y pod �cianami liczne marmurowe popiersia na pomalowanych drewnianych postumentach. Sta�y szeregiem tak�e i w hallu, na kt�ry wychodzi�a kancelaria. Ich zimna marmurowo�� sprawia�a, �e wszystkie wygl�da�y podobnie. Rze�ba wydawa�a mi si� dosy� nudna - chocia� br�zy to by�o jeszcze co�. Natomiast marmurowe popiersia przypomina�y mi cmentarz. Istnia� wprawdzie jeden wspania�y cmentarz - ten w Pizie. Za to w Genui mo�na by�o naogl�da� si� kiepskich marmur�w.
Willa nale�a�a do bardzo bogatego Niemca i te popiersia musia�y go mas� kosztowa�. Zastanawia�em si�, kto je wykona� i ile za to dosta�. Stara�em si� domy�li�, czy przedstawiaj� cz�onk�w rodziny, czy kogo� innego, ale wszystkie by�y jednolicie klasyczne. Nie mo�na by�o nic o nich powiedzie�.
Usiad�em na krze�le, trzymaj�c czapk� w r�ku. Mieli�my rozkaz noszenia stalowych he�m�w nawet w Gorycji, ale by�y niewygodne i zanadto teatralne w mie�cie, z kt�rego nie wyewakuowano ludno�ci cywilnej. Jad�c na plac�wk� w�o�y�em he�m i wzi��em mask� gazow�. Zaczynali�my je w�a�nie dostawa�. By�y bardzo porz�dne. Poza tym mieli�my obowi�zek noszenia pistolet�w - nawet lekarze i oficerowie sanitarni. Czu�em, jak m�j mnie uwiera, przyci�ni�ty do oparcia krzes�a. Za nienoszenie pistoletu na widocznym miejscu grozi� areszt. Rinaldi nosi� kabur� wypchan� papierem toaletowym. Ja mia�em naprawd� pistolet i czu�em si� jak bandyta, dop�ki go nie wypr�bowa�em. By� to pistolet Astra kalibru 7,65, mia� kr�tk� luf� i szarpa� tak mocno przy strzelaniu, �e nie by�o mowy o trafieniu czegokolwiek. �wiczy�em si�, mierz�c poni�ej celu i usi�uj�c opanowa� szarpni�cia �miesznej, kr�tkiej lufy, p�ki nie nauczy�em si� trafia� o metr od punktu, w kt�ry celowa�em z odleg�o�ci dwudziestu krok�w, i wtedy uprzytomni�em sobie ca�� �mieszno�� noszenia broni, wkr�tce przesta�em o tym my�le�, chodzi�em z pistoletem, kt�ry obija� mi si� o biodro, i nie robi�o to na mnie �adnego wra�enia, tyle tylko �e czu�em jakby niejasny wstyd, spotykaj�c kogo� z Anglosas�w.
Teraz siedzia�em na krze�le, jaki� ordynans spogl�da� na mnie niech�tnie zza biurka, a ja przypatrywa�em si� marmurowej posadzce, postumentom z marmurowymi popiersiami i freskom na �cianach i czeka�em na pann� Barkley. Freski by�y nie najgorsze. Ka�dy fresk jest dobry, kiedy zaczyna �uszczy� si� i odpada�.
Zobaczy�em Catherine Barkley id�c� przez hall i wsta�em z krzes�a. Kiedy tak ku mnie sz�a, nie wyda�a mi si� wysoka, ale wygl�da�a bardzo �adnie.
- Dobry wiecz�r panu - powiedzia�a.
- Dobry wiecz�r pani - odrzek�em. Ordynans przys�uchiwa� si� temu zza biurka.
- Usi�dziemy sobie tutaj czy wyjdziemy do ogrodu?
- Mo�e wyjd�my. Na dworze jest o wiele ch�odniej.
Poszed�em za ni� do ogrodu, a ordynans odprowadzi� nas wzrokiem. Kiedy znale�li�my si� na wy�wirowanym podje�dzie, zapyta�a:
- Gdzie ty si� podziewa�e�?
- By�em na plac�wce.
- Nie mog�e� mi przys�a� kartki?
- Nie - odpar�em. - Nie bardzo. My�la�em, �e zaraz wr�c�.
- Powiniene� by� da� mi zna�, kochanie.
Min�li�my podjazd i szli�my pod drzewami. Wzi��em Catherin� za obie r�ce, przystan��em i poca�owa�em j�.
- Czy nie mogliby�my gdzie� p�j��?
- Nie - odpowiedzia�a. - Mo�emy tylko tu spacerowa�. D�ugo ci� nie by�o.
- Dzi� trzeci dzie�. Ale ju� jestem z powrotem. Przyjrza�a mi si�. - I kochasz mnie?
- Tak.
- M�wi�e�, �e mnie kochasz, prawda?
- Tak - sk�ama�em. - Kocham ci�. - Wcale tego przedtem nie powiedzia�em.
- I b�dziesz do mnie m�wi�: Catherine?
- Catherine.
Przeszli�my jeszcze kawa�ek i przystan�li�my pod drzewem.
- Powiedz: "Wr�ci�em noc� do Catherine".
- Wr�ci�em noc� do Catherine.
- Och, kochanie, wi�c wr�ci�e�?
- Aha.
- Tak ci� kocham i by�o mi okropnie. Ale ju� nie odejdziesz?
- Nie. Zawsze b�d� do ciebie wraca�.
- Och, tak ci� kocham! Prosz� ci�, obejmij mnie jeszcze raz.
- Nie pu�ci�em ci� ani na chwil�.
Obr�ci�em j� tak, �eby widzie� jej twarz, kiedy j� ca�owa�em, i spostrzeg�em, �e oczy ma zamkni�te. Poca�owa�em j� w obie przymkni�te powieki. Pomy�la�em sobie, �e chyba jest troch� zwariowana. To mi nic nie przeszkadza�o. Wszystko mi by�o jedno, w co si� wdaj�. Uwa�a�em, �e to lepsze od chodzenia co wiecz�r do burdelu oficerskiego, gdzie dziewcz�ta uwiesza�y si� na cz�owieku i w dow�d czu�o�ci przekr�ca�y mu czapk� ty�em na prz�d pomi�dzy jedn� a drug� w�dr�wk� na pi�tro z innymi oficerami. Wiedzia�em, �e nie kocham Catherine Barkley i �e ani mi w g�owie zakocha� si� w niej. By�a to gra, podobna do bryd�a, w kt�rej m�wi�o si� s�owa zamiast wychodzi� w karty. Tak jak w bryd�u nale�a�o udawa�, �e gra si� o pieni�dze albo o jak�� stawk�. �adne z nas nie wspomina�o, jaka jest owa stawka. To mi zupe�nie dogadza�o.
- Szkoda, �e nie mo�na nigdzie p�j�� - powiedzia�em. Do�wiadcza�em w�a�ciwej m�czyznom trudno�ci zalecania si� przez d�u�szy czas w pozycji stoj�cej.
- Nie ma dok�d i�� - odrzek�a. Otrz�sn�a si� z jakiego� zamy�lenia.
- Mo�emy tu chwilk� posiedzie�.
Usiedli�my na p�askiej, kamiennej �awce. Wzi��em Catherine za r�k�. Nie pozwoli�a mi si� obj��.
- Bardzo jeste� zm�czony? - spyta�a.
- Nie.
Popatrzy�a na traw�.
- Paskudna jest ta nasza gra, co?
- Jaka gra?
- Nie b�d� niem�dry.
- Nie jestem, przynajmniej �wiadomie.
- Mi�y z ciebie ch�opak - powiedzia�a. - I grasz najlepiej, jak potrafisz. Ale to paskudna gra.
- Czy ty zawsze wiesz, co kto my�li?
- Nie zawsze. Ale z tob� tak. Nie musisz udawa�, �e mnie kochasz. Na dzisiaj dosy�. Chcia�by� jeszcze o czym� porozmawia�?
- Ale� ja ci� kocham.
- Prosz� ci�, nie m�wmy k�amstw, je�eli nie musimy. Urz�dzi�am sobie bardzo �adne ma�e przedstawienie i teraz jestem zadowolona. Widzisz, ja nie jestem wariatka ani nieprzytomna. Tylko czasem, tak troszk�.
�cisn��em jej r�k�. - Kochana Catherine...
- Jak to teraz �miesznie brzmi... Catherine. Wymawiasz to jako� inaczej. Ale jeste� bardzo mi�y. I bardzo dobry ch�opak.
- To w�a�nie powiedzia� mi kapelan.
- Tak, jeste� bardzo dobry. Przyjdziesz jeszcze do mnie?
- Oczywi�cie.
- I ju� nie musisz m�wi�, �e mnie kochasz. Z tym koniec na jaki� czas. - Wsta�a i poda�a mi r�k�. - Dobranoc.
Chcia�em j� poca�owa�.
- Nie - powiedzia�a. - Jestem strasznie zm�czona.
- Ale poca�uj mnie.
- Okropnie jestem zm�czona, m�j drogi.
- Poca�uj mnie.
- Bardzo tego chcesz?
- Bardzo.
Poca�owali�my si�, po czym nagle odsun�a si� ode mnie.
- Nie. Dobranoc. Prosz� ci�.
Odprowadzi�em j� do drzwi i patrzy�em, jak sz�a przez hall. Z przyjemno�ci� przygl�da�em si� jej ruchom. Znikn�a w g��bi hallu. Zawr�ci�em do domu. Noc by�a gor�ca i w g�rach dzia�o si� co� powa�niejszego. Przypatrywa�em si� b�yskom nad San Gabriele.
Przystan��em przed Villa Rossa. Okiennice by�y zamkni�te, ale w �rodku jeszcze trwa�a zabawa. Kto� �piewa�. Poszed�em do domu. Kiedy si� rozbiera�em, wszed� Rinaldi.
- Aha! - powiedzia�. - Co� tam nie bardzo idzie. Dzieci�tko jest speszone.
- Gdzie pan by�?
- W Villa Rossa. Ogromnie to by�o buduj�ce, dziecinko. Wszyscy�my �piewali. A pan gdzie si� podziewa�?
- By�em z wizyt� u Anglik�w.
- Bogu dzi�ki, �e ja si� nie da�em w to ubra�.
Rozdzia� VII
Nast�pnego popo�udnia wr�ci�em z naszej wysuni�tej g�rskiej plac�wki i zatrzyma�em w�z przed smistimento, gdzie chorych i rannych sortowano wed�ug kart, na kt�rych zaznaczano skierowania do poszczeg�lnych szpitali. Prowadzi�em samoch�d i teraz, siedz�c za kierownic�, czeka�em na szofera, kt�ry zani�s� tam papiery. Dzie� by� gor�cy, niebo �wietliste i b��kitne, a droga bia�a od py�u. Siedzia�em na wysokim siedzeniu fiata i nie my�la�em o niczym. Drog� przechodzi� jaki� pu�k i przygl�da�em si� mu, kiedy mnie mija�. Ludzie byli zgrzani i spoceni. Niekt�rzy mieli na g�owach stalowe he�my, ale wi�kszo�� nios�a je zawieszone na tornistrach. Na og� he�my by�y za du�e i zachodzi�y �o�nierzom prawie a� na uszy. Wszyscy oficerowie mieli he�my, ale lepiej dopasowane. Pu�k stanowi� po�ow� brygady Basilicata. Rozpozna�em go po czerwono-bia�ych odznakach na ko�nierzach. W d�ugi czas po przej�ciu pu�ku nadci�gn�li maruderzy - �o�nierze, kt�rzy nie mogli dotrzyma� kroku swoim plutonom. Byli spoceni, zakurzeni i wyczerpani. Niekt�rzy wygl�dali bardzo niedobrze. Za ostatnim z maruder�w ukaza� si� jaki� �o�nierz. Szed� utykaj�c. Przystan�� i usiad� przy drodze. Wyskoczy�em z wozu i podszed�em do niego.
- Co wam jest?
Popatrzy� na mnie i podni�s� si� z ziemi.
- Ju� id� dalej.
- Czy wam co� dolega?
- Ta ..... wojna.
- Co wam jest w nog�?
- To nie noga. Mam ruptur�.
- Dlaczego nie jedziecie z taborami? - zapyta�em. - Dlaczego nie p�jdziecie do szpitala?
- Nie chc� mnie pu�ci�. Porucznik m�wi, �e naumy�lnie zrzuci�em pas rupturowy.
- Poka�cie.
- Ca�kiem mi to wylaz�o.
- Po kt�rej stronie?
- Tutaj.
Pomaca�em to miejsce.
- Kaszlnijcie - powiedzia�em.
- Boj� si�, �e jeszcze mi si� powi�kszy. Ju� jest dwa razy wi�ksze ni� rano.
- Usi�d�cie - powiedzia�em. - Jak tylko odbior� papiery moich rannych, podwioz� was do waszych sanitariuszy.
- Porucznik powie, �e zrobi�em to umy�lnie.
- Nic wam nie mog� zrobi� - odpar�em. - To nie jest rana. Mieli�cie to ju� przedtem, prawda?
- Ale zgubi�em ten pas.
- Odstawi� was do szpitala.
- Nie m�g�bym tu zosta�, tenente?
- Nie. Nie mam dla was papier�w.
Z drzwi wyszed� kierowca, nios�c papiery rannych, kt�rzy le�eli w samochodzie.
- Czterech do sto pi�tki. Dw�ch do sto trzydziestki dw�jki - powiedzia�. By�y to numery szpitali za rzek�.
- Prowad�cie w�z - odrzek�em. Pomog�em �o�nierzowi z ruptur� zaj�� miejsce obok nas.
- Pan m�wi po angielsku? - zapyta�.
- A jak�e.
- Jak panu si� podoba ta cholerna wojna?
- Parszywa.
- No chyba, �e parszywa. Jezu Chryste, ja my�l�, �e parszywa.
- Byli�cie w Stanach Zjednoczonych?
- Jasne. W Pittsburgu. Od razu pozna�em, �e pan Amerykanin.
- A co? Nie m�wi� do�� dobrze po w�osku?
- W ka�dym razie pozna�em.
- Jeszcze jeden Amerykanin - powiedzia� po w�osku kierowca, spogl�daj�c na �o�nierza z ruptur�.
- Panie poruczniku, czy pan musi mnie wie�� do tego pu�ku?
- Tak.
- Bo kapitan-lekarz wiedzia�, �e ja mam ruptur�. Wyrzuci�em ten cholerny pas po to, �eby mi si� pogorszy�o i �ebym ju� nie musia� wraca� do linii.
- Aha!
- Nie m�g�by pan zawie�� mnie gdzie indziej?
- Gdyby�my byli bli�ej frontu, m�g�bym was zabra� do pierwszego punktu sanitarnego. Ale tutaj trzeba mie� papiery.
- Je�eli wr�c�, to mnie zoperuj� i potem ode�l� na dobre do linii.
Zastanowi�em si�.
- Pan przecie� nie chcia�by siedzie� stale w linii, prawda? - zapyta�.
- Nie.
- Jezu Chryste, co to za cholerna wojna!
- S�uchajcie - powiedzia�em. - Wysi�d�cie, przewr��cie si� gdzie� przy drodze i nabijcie sobie guza, to was zabior� wracaj�c i odwioz� do jakiego� szpitala. Zatrzymajmy si�, Aldo.
Stan�li�my z boku drogi. Pomog�em mu wysi���.
- B�d� tu czeka�, panie poruczniku.
- No to tymczasem - powiedzia�em.
Samoch�d ruszy�, min�li�my pu�k o mil� dalej i przejechawszy na drugi brzeg rzeki zm�tnia�ej od roztopionego �niegu i p�yn�cej wartko mi�dzy palami mostu, pu�cili�my si� drog� przez r�wnin�, a�eby odstawi� rannych do obu szpitali. Wracaj�c siedzia�em za kierownic� i jecha�em szybko pust� sanitark�, �eby odszuka� �o�nierza z Pittsburga. Najpierw min�li�my pu�k, jeszcze bardziej zgrzany i wolniej maszeruj�cy, a potem maruder�w. Wreszcie zobaczyli�my stoj�c� na drodze sanitark� konn�. Dwaj ludzie podnosili w�a�nie chorego na ruptur� �o�nierza, aby go wsadzi� do �rodka. Wr�cili po niego. Pokiwa� do mnie g�ow�. By� bez he�mu, czo�o mia� zakrwawione poni�ej w�os�w, na nosie zdart� sk�r�, kurz na krwawej plamie i we w�osach.
- Niech pan patrzy na ten guz, poruczniku! - zawo�a�. - Ju� nie ma co. Wr�cili po mnie.
Kiedy dojecha�em do willi, by�a godzina pi�ta i wyszed�em przed dom, �eby wzi�� prysznic tam, gdzie myli�my samochody. Potem napisa�em raport u siebie w pokoju, siedz�c w spodniach i podkoszulku przy otwartym oknie. Za dwa dni mia�a si� zacz�� ofensywa, a ja mia�em jecha� z sanitarkami do Plavy. Dawno ju� nie pisa�em do Stan�w i wiedzia�em, �e powinienem napisa�, ale tak d�ugo tego nie robi�em, �e teraz by�o to dla mnie prawie niepodobie�stwem. Nie mia�em o czym pisa�. Wys�a�em kilka wojskowych kart Zona di guerra*, skre�laj�c wszystko z wyj�tkiem s��w: "Czuj� si� dobrze". To powinno im by�o wystarczy�. Te poczt�wki na pewno zrobi� du�e wra�enie w Ameryce, bo s� dziwne i tajemnicze. Nasza strefa frontowa te� by�a dziwna i tajemnicza, ale uwa�a�em, �e wojna jest zupe�nie dobrze prowadzona i gro�niejsza od innych wojen przeciwko Austriakom. Armia austriacka stworzona zosta�a po to, �eby dostarcza� zwyci�stw Napoleonowi - ka�demu Napoleonowi. By�bym rad, gdyby�my i my mieli jakiego� Napoleona, ale zamiast niego mieli�my t�ustego, zadowolonego z siebie il generale Cadorna i Wiktora Emanuela, owego ma�ego cz�owieczka o d�ugiej, cienkiej szyi i koziej br�dce. Na prawym skrzydle sta� ksi��� Aosta. Mo�liwe, �e by� zanadto przystojny, aby by� wielkim wodzem, ale przynajmniej wygl�da