2316

Szczegóły
Tytuł 2316
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2316 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2316 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2316 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu� : Dzieci kapitana Granta Autor : Juliusz Verne Rozdzia�y 1-20 I. BALANCE - FISH Dnia 26-go lipca r. 1864, podczas mocnego wiatru p�nocno-wschodniego, wspania�y jacht sun�� ca�� si�� pary po grzbiecie spienionych fal kana�u P�nocnego. Na tylnym jego maszcie powiewa�a flaga Anglji; na wierzcho�ku za� wielkiego masztu chor�giew b��kitna nosi�a na sobie dwie wielkie g�oski: E.G., wyhaftowane z�otem i w g�rze ksi���c� przyozdobione koron�. Jacht ten nazywa� si� Duncan; by� w�asno�ci� lorda Glenarvan, jednego z szesnastu par�w szkockich, zasiadaj�cych w Izbie Wy�szej, i zarazem jednego z najcelniejszych cz�onk�w kr�lewskiego klubu jachtowego na Tamizie (Royal-Thames-Yacht-Club), tak s�ynnego w ca�ej Wielkiej Brytanji. Na pok�adzie jachtu znajdowa� si� w tej chwili lord Edward Glenarvan z m�od� ma��onk�, lady Helen�, i jednym ze swych krewnych, majorem Mac Nabbs. �wie�o zbudowany Duncan wyp�yn�� na pr�b� o kilka mil poza odnog� Clyde i zd��a� do Glasgowa; ju� wyspa Arran wynurza�a si� na horyzoncie, gdy majtek, siedz�cy na czatowni, da� zna�, �e w tyle jachtu ukaza�a si� olbrzymia ryba. Kapitan statku, John Mangles, doni�s� o tem zaraz lordowi Glenarvan, a ten, wszed�szy na ruf� wraz z majorem Mac Nabbs, pyta� kapitana, co my�li o tym potworze. - Doprawdy, wasza dostojno�� - odpowiedzia� John Mangles - s�dz�, �e to jest ogromny rekin i nic wi�cej. - Rekin w tej okolicy? - ze zdziwieniem zawo�a� Glenarvan. - Bez w�tpienia - odrzek� kapitan - ryba ta nale�y do rodzaju rekin�w, spotykanych na wszystkich morzach i pod wszystkiemi szeroko�ciami geograficznemi. G�ow� daj�, �e jest to "Balance-fish"[1], i z tem zapewne lichem mie� b�dziemy do czynienia. Je�li wasza1 dostojno�� pozwoli, a lady Glenarvan zechce przypatrzy� si� ciekawemu po�owowi, zaraz we�miemy si� do roboty i dowiemy si� rzetelnej prawdy. - Jak my�lisz, Mac Nabbs - rzek� lord Glenarvan do majora - mo�eby popr�bowa� tej nowo�ci. - Przystaj� na wszystko, co ci si� spodoba - powolnie odpowiedzia� major. - Zreszt� t�pienie tych straszliwych bestyj nigdy nie mo�e by� zbyteczne - zawo�a� znowu John Mangles. - Korzystajmy ze sposobno�ci; a je�li wasza dostojno�� zgodzi� si� raczy, to i widok b�dziemy mieli zachwycaj�cy i dobry zarazem spe�nimy uczynek. - A wi�c wydaj rozkazy, kapitanie - rzek� Glenarvan. Poczem pos�a� z uwiadomieniem do lady Heleny, kt�ra ciekawo�ci� zdj�ta, po�pieszy�a do m�a. Morze by�o wspania�e; na powierzchni jego wyra�nie rysowa�y si� gwa�towne i silne poruszenia potwora. Gdy John Mangles wyda� rozkazy, majtkowie zarzucili przez parapet prawego boku jachtu w morze d�ug� i grub� lin� z ogromnym na ko�cu hakiem, na kt�ry dla przyn�ty za�o�yli spory kawa� s�oniny. Chocia� rekin by� jeszcze w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu co najmniej jard�w (przesz�o 45 metr�w), poczuwszy n�c�cy zapach ofiarowanego sobie przysmaku, zwr�ci� si� szybko ku statkowi. Ogromne p�etwy jego, szare po bokach a czarne przy osadzie, z nadzwyczajn� si�� i szybko�ci� pru�y morskie ba�wany, i zwierz� p�yn�o wci�� w prostej linji. W miar� jak si� rekin zbli�a�, rozezna� by�o mo�na blask jego �lepi�w, pa�aj�cych �ar�oczn� chciwo�ci�; a gdy otworzy� spragnion� paszcz�, ukaza�y si� w niej cztery rz�dy ogromnych z�b�w. Szeroka jego g�owa podobna by�a do dwu m�ot�w, osadzonych na jednym trzonku. John Mangles nie omyli� si�; by� to rzeczywi�cie Balance-fish, naj�ar�oczniejszy z rodziny Skwal�w czyli �ar�aczy. Ca�a osada Duncana �ledzi�a z �ywem zaj�ciem wszystkie ruchy rekina. Wkr�tce potw�r dop�yn�� do przyn�ty, przewr�ci� si� na grzbiet, aby j� lepiej pochwyci�, i w mgnieniu oka ogromny kawa� s�oniny wraz z ostrym hakiem uton�y w jego paszczy, a majtkowie szybko poci�gn�li lin�, przeci�gni�t� przez blok, umieszczony na wierzcho�ku wielkiej rei masztu. Rekin zacz�� si� szarpa� gwa�townie, widz�c si� wyrywanym ze swego �ywio�u, lecz na szarpanie znalaz� si� spos�b: mocny postronek z p�tlic�, uchwyciwszy rekina za ogon, parali�owa� wszelkie jego ruchy. W chwil� potem potw�r le�a� rozci�gni�ty na pomo�cie jachtu; jeden z marynarzy, ostro�nie przybli�ywszy si� do niego, silnem uderzeniem siekiery odci�� ogromny ogon zwierz�cia. Po��w by� sko�czony; rekin le�a� bezsilny i nikomu szkodzi� nie m�g� - zem�cie marynarzy sta�o si� zado��, lecz ciekawo�� ich jeszcze nie by�a zaspokojona. Na pok�adzie wszystkich statk�w morskich przyj�ty jest w podobnych razach zwyczaj, �eby �ci�le rewidowa� �o��dek schwytanego potwora. Majtkowie, znaj�c jego �ar�oczno��, zawsze spodziewaj� si� znale�� tam co� nadzwyczajnego i prawie nigdy nie myl� si� w swych oczekiwaniach. Lady Glenarvan, nie chc�c by� obecn� przy tej krwawej operacji, posz�a do kajuty. Rekin dysza� jeszcze. Ogromne to zwierz� mia�o dziesi�� st�p d�ugo�ci i wa�y�o przesz�o sze��set funt�w; waga ta i miara nie s� niczem nadzwyczajnem. Wkr�tce ogromna ryba zosta�a rozp�atana kilkoma silnemi ci�ciami siekiery. Hak z przyn�t� doszed� a� do �o��dka, pustego zreszt� zupe�nie; widocznie potw�r po�ci� od do�� dawna, i zawiedzeni w swych nadziejach marynarze ju� por�bane sztuki chcieli napowr�t rzuci� w morze, gdy nagle sternik dostrzeg� jaki� du�y przedmiot, okryty wn�trzno�ciami. - A to co? - zawo�a�. - To jaki� kawa�ek ska�y - odpowiedzia� jeden z majtk�w - bestja wida� z g�odu go po�kn�a, bior�c za przysmak zapewne. - Nie, nie! - krzykn�� drugi - to musi by� wi�zka zielska, kt�rej dot�d strawi� nie zdo�a�. - Lepiej milcze�, gdy si� nic nie wie - zawo�a� Tomasz Austin, porucznik jachtu - czy nie widzicie, �e bestja by�a pijakiem na�ogowym, a nie chc�c nic straci�, nietylko wypi�a wino, ale jeszcze i butelk� po�kn�a? - Co? - zawo�a� lord Glenarvan - rekin ma butelk� w �o��dku? - Prawdziw� butelk� - odpowiedzia� sternik - ale wida�, �e nie z piwnicy j� wyniesiono! - Poruczniku, wydob�d� j� ostro�nie - rzek� lord Edward - butelki, znajdowane na morzu, wa�ne nieraz zawieraj� dokumenty. - Tak mniemasz? - zapyta� major Mac Nabbs. - Nie twierdz�, ale przypuszczam, �e tak by� mo�e. - Nie sprzeczam si� bynajmniej - odrzek� major. - I bardzo by� mo�e, i� tu dowiemy si� jakiej tajemnicy. - Zaraz to zobaczymy! A c�, Tomaszu? - Oto jest - rzek� porucznik, podaj�c jaki� niekszta�tny przedmiot, kt�ry z trudem niema�ym wydoby� z �o��dka ryby. - Wybornie! - zawo�a� Glenarvan. - Ka� obmy� to paskudztwo i przynie� do mojej kajuty. Tomasz Austin spe�ni� rozkaz i za chwil� potem butelka, w tak szczeg�lnych znaleziona okoliczno�ciach, z�o�ona zosta�a na kwadratowym stoliku, woko�o kt�rego zasiedli: lord Glenarvan, major Mac Nabbs, kapitan John Mangles i lady Helena, ciekawa, jak ka�da kobieta. Ka�dy z niecierpliw� ciekawo�ci� radby si� by� dowiedzie�, co obejmuje w sobie ta szklana pow�oka - czy opis jakiego wielkiego nieszcz�cia, czy te� nic nie znacz�ce wiadomo�ci, puszczone na morze przez marynarza, nie maj�cego nic lepszego do roboty. Wypad�o jednak dowiedzie� si� prawdy - i Glenarvan, nie czekaj�c d�u�ej, przyst�pi� do zbadania butelki, ze wszelk�, w takich razach przezorno�ci�. I mia� s�uszno��, bo w podobnych wypadkach najdrobniejsza cz�sto napoz�r wskaz�wka prowadzi do bardzo wa�nych odkry�. Najprz�d obejrzano butelk� dok�adnie zwierzchu; na pot�nej szyjce znaleziono jeszcze owini�ty drut, ju� dobrze przez rdz� zjedzony, a grube szk�o, mog�ce wytrzyma� ci�nienie kilku atmosfer, wyra�nie wykazywa�o szampa�skie pochodzenie - mog�o przeto wytrzyma� wszystkie wypadki d�ugiej nawet podr�y, bez najmniejszego uszkodzenia. - Jest to butelka domu Cliquot - odezwa� si� major, a nikt mu nie zaprzecza�, bo major powinien by� zna� si� na tem. - M�j kochany majorze - odpowiedzia�a lady Helena - c� nas obchodzi� mo�e, jaka to jest butelka, je�li nie wiemy, sk�d ona do nas przyp�ywa? - Dowiemy si�, droga Heleno - rzek� lord Edward - a zg�ry mo�na by� pewnym, �e przybywa zdaleka. Czy widzisz, jak j� grubo pokrywaj� r�ne materje, skamienia�e pod wp�ywem w�d morskich? D�ugo ona wida� przebywa�a w Oceanie, zanim j� ten rekin po�kn��. - Podzielam twe zdanie, lordzie - odezwa� si� major - �e to kruche naczynie d�ug� i dalek� po morzu podr� zrobi� musia�o. - Ale sk�d�e do nas przybywa? - z lekk� niecierpliwo�ci� powt�rzy�a lady Glenarvan. - Poczekaj, droga Heleno, poczekaj chwilk�, a zdaje mi si�, �e butelka ta sam� tre�ci� sw� odpowie na wszystkie nasze pytania. I to m�wi�c, Glenarvan zacz�� zdrapywa� no�em grub� z szyjki pow�ok�, i nied�ugo te� ukaza� si� korek, ale mocno przez wod� morsk� uszkodzony. -To �le, to bardzo �le! - powtarza� lord Glenarvan - bo je�li tam wewn�trz s� jakie papiery, to je znajdziemy w bardzo z�ym stanie. - To by� bardzo mo�e - machinalnie powt�rzy� major. - Poniewa� butelka ta - m�wi� dalej lord Edward - �le by�a zakorkowana, wi�c by�aby z pewno�ci� zaton�a, gdyby nie wypadek, �e rekin j� po�kn�� i przyni�s� na pok�ad Duncana. - Zapewne - odezwa� si� John Mangles - dobrze, �e tak si� sta�o, ale by�oby lepiej, gdyby�my j� z�owili na pe�nem morzu, pod pewn� wiadom� d�ugo�ci� i szeroko�ci� geograficzn�; bo w takim razie, badaj�c pr�dy atmosferyczne i morskie, mo�naby by�o niemal odgadn��, jak� przeby�a drog�. Ale gdy j� przynosi taki pos�aniec, jak rekin, kt�ry p�ynie pod pr�dy i wiatry, to trudno co� odgadn��. - Zaraz zobaczymy - powiedzia� lord Edward, wyjmuj�c ostro�nie korek. I w tej�e chwili po kajucie rozszed� si� mocny zapach soli. - I c�? - pyta�a lady Helena. - Tak jest - rzek� Glenarvan - nie omyli�em si�, bo s� w �rodku papiery. - Papiery! Dokumenty! - wo�a�a lady Helena. - Jednak�e - m�wi� dalej Glenarvan - zdaj� si� by� przez wilgo� uszkodzone i tak przylgn�y do �cian butelki, �e trudno je b�dzie stamt�d wydoby�. - St�uczmy szk�o - doradzi� Mac Nabbs. - Wola�bym je zachowa� w ca�o�ci - odpowiedzia� Glenarvan. - I ja tak�e - dorzuci� sentencjonalnie major. - Zapewne - rzek�a lady Helena - �e dobrzeby to by�o; ale� znowu z drugiej strony warto po�wi�ci� butelk� dla ocalenia kosztownych mo�e dokument�w. - Niech wasza dostojno�� odtr�ci szyjk� - rzek� John Mangles - a b�dzie mo�na wydoby� papiery bez uszkodzenia ich. II. TRZY DOKUMENTY Na tych kawa�kach papieru, nawp� zniszczonych przez wod� morsk�, mo�na by�o rozezna� pojedy�cze wyrazy, szcz�tki ca�ych przedtem zda�, niepodobnych ju� teraz do odczytania. Lord Glenarvan przypatrywa� si� im z najwi�ksz� uwag� przez kilka minut; obraca� je na wszystkie strony, wystawia� do s�o�ca, badaj�c najdrobniejsze �lady pisma, nie sp��kane wod� morsk�, i nareszcie zwr�ci� si� do swych przyjaci� i rzek�: - S� tu trzy r�ne dokumenty, albo raczej, jak mi si� zdaje, trzy kopje jednego dokumentu w potr�jnem t�umaczeniu na j�zyk angielski, francuski i niemiecki. Pozosta�e wyrazy, wyczyta� si� daj�ce, w�tpi� o tem nie pozwalaj�. - A czy przynajmniej mo�na si� czego domy�li� z tych pojedy�czych wyraz�w? - zapyta�a lady Glenarvan. - Trudno co� z tego wnioskowa�, kochana Heleno - my�l w wielu miejscach poprzerywana. - Mo�eby wyrazami jednego dokumentu da�y si� uzupe�ni� braki drugiego - rzek� major ze zwyk�� sobie flegm�. - Major ma s�uszno�� - odezwa� si� John Mangles - niepodobna bowiem przypu�ci�, aby woda morska na wszystkich trzech papierach wygryz�a pismo w tych�e samych miejscach. Pr�bujmy przeto zbli�y� jedne resztki do drugich, a mo�e si� z�o�y ca�o�� jaka. - To w�a�nie chc� zrobi� - rzek� lord Glenarvan; zacznijmy od dokumentu angielskiego. Dokument ten przedstawia� si� w spos�b nast�puj�cy: 62 Bri gow sink aland stra skipp Gr. that monlt of long and ssistane lost [2] - Z tego doprawdy niewiele doj�� mo�na - odezwa� si� major. - Przyzna� jednak potrzeba, wtr�ci� kapitan, �e to do�� wyra�nie po angielsku. - Pod tym wzgl�dem niema w�tpliwo�ci - rzek� lord Glenarvan - wyrazy sink, aland, that, and, lost s� nietkni�te; skipp widocznie jest pocz�tkiem wyrazu skipper i, jak si� zdaje, mowa jest o jakim� Gr... mo�e kapitanie statku rozbitego [3]. - Ju� to wystarcza, aby si� czego� domy�li�. - Na nieszcz�cie - przerwa� major - brak ca�ych wierszy; jak�e wi�c doj�� do nazwiska okr�tu rozbitego i jak si� dowiedzie� o miejscu, w kt�rem go wypadek spotka�? - Wynajdziemy i to - rzek� lord Glenarvan. - Bezw�tpienia - odpowiedzia� major - lubi�cy podziela� cudze zdanie - bezw�tpienia wynajdziemy, tylko jakim sposobem? - Uzupe�niaj�c jeden dokument przez drugi. - Pr�bujmy wi�c! - zawo�a�a lady Helena. Na drugim kawa�ku papieru, wi�cej jeszcze uszkodzonym, widnia�o kilka niezrozumia�ych wyraz�w. 7 Juni Glas zwei atrosen graus bringt ihnen - To jest pisane po niemiecku - m�wi� John Mangles. - A ty, kapitanie, znasz podobno ten j�zyk? - spyta� lord Glenarvan. - Doskonale, wasza dostojno��. - Powiedz nam przeto, co znaczy� mo�e tych kilka wyraz�w. Kapitan z uwag� wpatrywa� si� w papier przez chwil�, a nareszcie rzek�: - Przedewszystkiem mamy ju� dat� wypadku; 7 Juni znaczy 7 czerwca. Cyfra ta przy�o�ona do liczby 62, znalezionej na dokumencie angielskim, da nam ca�kowit� dat�: 7-go czerwca 1862 r. - Doskona�e t�umaczenie! - zawo�a�a lady Helena. - W tym�e samym wierszu - m�wi� dalej m�ody kapitan - znajduj� wyraz Glas, kt�ry zestawiony z wyrazem gow, znajduj�cym si� na pierwszym dokumencie, da nam ca�� nazw� Glasgow. Widocznie mowa jest o okr�cie z portu Glasgowa. - Tak i ja s�dz� - wtr�ci� major. - Drugiego wiersza ca�kiem brakuje - m�wi� dalej John Mangles - lecz w trzecim znajduj� dwa bardzo wa�ne wyrazy: zwei, co znaczy dwaj, i atrosen, albo raczej Matrosen, majtkowie. - A zatem - m�wi�a lady Helena - mowa jest o jakim� kapitanie i dw�ch majtkach. - By� to bardzo mo�e - odezwa� si� lord Glenarvan. - Przyznam si� waszej dostojno�ci, �e nast�pny wyraz graus niema�ego nabawia mi� k�opotu. Nie wiem, jak go t�umaczy�. Mo�e go nam wyja�ni� trzecia kartka. Co za� do dwu ostatnich wyraz�w, te obja�ni� bardzo �atwo: bringt ihnen znaczy nie�cie im - co, przy�o�ywszy do angielskiego wyrazu assistance, jak i tamte znajduj�cego si� w si�dmym wierszu, b�dziemy mieli razem; nie�cie im pomoc. - Tak, nie�cie im pomoc! - zawo�a� lord Edward - lecz gdzie� s� ci nieszcz�liwi? Dot�d nie mamy najmniejszej wskaz�wki miejsca, w kt�rem si� przytrafi� wypadek rozbicia. - Mo�e kartka, pisana po francusku, da nam w tym wzgl�dzie jakie obja�nienie - doda�a lady Helena. - Przejd�my do francuskiego dokumentu, a tem �atwiejsze b�d� nasze badania i domys�y, �e j�zyk ten znamy wszyscy. Trzecia kartka nosi�a te wyrazy: troi a's tannia gonie austral abor contin pr cruel indi jet� ongit et 37 11' - A widzicie panowie - zawo�a�a lady Helena - tu ju� mamy i cyfry... - Id�my porz�dkiem - m�wi� lord Glenarvan - zaczynajmy od pocz�tku. Pozw�lcie mi rozebra� jeden po drugim te wyrazy rozrzucone i niezupe�ne. Z pierwszych zaraz liter wida�, �e chodzi o jaki� statek trzymasztowy, kt�rego nazw� Britannia �atwo z�o�y� mo�na z kartek angielskiej i francuskiej. Z dwu nast�pnych wyraz�w: gonie i austral ostatni tylko ma jakie� znaczenie. - Jest to szczeg� bardzo wa�ny - wtr�ci� John Mangles - rozbicie mia�o miejsce na p�kuli po�udniowej. - Nie jest to jeszcze tak bardzo jasne - odezwa� si� major. - Id� dalej - m�wi� lord Edward. - Nast�puje wyraz abor, rdze� s�owa aborder. Ci nieszcz�liwi przybili wi�c gdzie� do brzegu. Ale gdzie�? Contin! czy�by ten wyraz mia� znaczy� continent (l�d sta�y?) Cruel!... - Cruel - zawo�a� John Mangles - ale� to doskonale t�umaczy niemiecki wyraz graus... grausam... okrutny! - Id�my dalej! id�my dalej! - wo�a� niecierpliwie Glenarvan rozciekawiony.- Indi, znaczy zapewne Indje, gdzie ci biedacy zostali wyrzuceni. C� znowu znaczy wyraz ongit? - Ach! longitude (d�ugo��)! a tu szeroko��: trzydzie�ci siedem stopni, jedena�cie minut. Mamy nakoniec jak�� wskaz�wk� dok�adniejsz�. - Lecz brakuje stopnia d�ugo�ci - rzek� Mac Nabbs. - Trudno� wszystkiego naraz ��da�, kochany majorze - odpowiedzia� lord Edward - dok�adnie oznaczony stopie� szeroko�ci tak�e ma swoj� warto��. Kartka, po francusku pisana, jest ze wszystkich najdok�adniejsza. Widoczn� jest rzecz�, �e wszystkie trzy s� tylko dos�ownem t�umaczeniem tego� samego tekstu, bo wszystkie maj� jednak� liczb� wierszy. Trzeba je przeto z�o�y� teraz razem, przet�umaczy� na jeden j�zyk i wynale�� najprawdopodobniejsze i najzrozumialsze ich znaczenie. - A na jaki� j�zyk chcecie zrobi� to t�umaczenie? - zapyta� major. - Na francuski - odpowiedzia� Glenarvan - bo w nim najwi�cej przechowa�o si� wyraz�w zrozumia�ych. - Wasza dostojno�� ma racj� - odezwa� si� John Mangles - tem wi�cej, �e wszyscy, jak tu jeste�my, znamy ten j�zyk wybornie. - Zaczynam tedy; spr�buj� z�o�y� w ca�o�� te wyrazy i u�amki zda�, zachowuj�c �ci�le przerwy, jakie pomi�dzy niemi natrafiamy, i uzupe�niaj�c sens tam, gdzie on jest widoczny i niew�tpliwy. Potem wszystko to por�wnamy i os�dzimy, co wnosi� nale�y. Glenarvan pochwyci� pi�ro i wkr�tce potem poda� towarzystwu papier, na kt�rym nakre�lone by�y wiersze nast�puj�ce: 7 juin 1862 troismdts Britannia Glasgow sombr� gonie austral � terre deaux matelats capitaine Gr abor contin pr cruel indi jet� ce document de longitude et, 37o 11' , de latitude Portez-leur secours perdus W tej chwili jeden z majtk�w przyszed� uwiadomi� kapitana, �e Duncan wp�ywa� do zatoki Clyde, i pyta� go o rozkazy. - Jakie s� zamiary waszej dostojno�ci? - rzek� John Mangles, zwracaj�c si� z zapytaniem do lorda Glenarvan. - Dosta� si� do Dumbarton jak najpr�dzej, sk�d lady Helena powr�ci do Malcolm Castle, a ja pojad� do Londynu i przedstawi� dokument ministerstwu marynarki. John Mangles wyda� potrzebne rozkazy, kt�re majtek odni�s� do spe�nienia porucznikowi. - Teraz, kochani przyjaciele - m�wi� lord Edward - prowad�my dalej nasze poszukiwania; zdaje si�, �e trafili�my na �lad wa�nej jakiej� katastrofy. �ycie kilku ludzi zale�y od naszej domy�lno�ci, u�yjmy wi�c wszystkich si� naszej inteligencji do odgadni�cia tej nieszcz�snej zagadki. - Jeste�my gotowi, kochany Edwardzie - rzek�a lady Helena. - Najprz�d - m�wi� Glenarvan - trzeba w tym dokumencie zwr�ci� uwag� na trzy rzeczy: 1-mo, co wiemy, 2-do, czego si� domy�lamy i 3-tio, czego nie wiemy. C� tedy wiemy? - Wiemy, �e 7-go czerwca r. 1862 trzymasztowy okr�t Britannia z Glasgowa zaton��; �e dwaj majtkowie i kapitan rzucili niniejszy dokument na morze pod 37� 11' szeroko�ci i �e ��daj� pomocy. - Nic prawdziwszego - odezwa� si� major. - Przejd�my do tego, czego si� domy�lamy - m�wi� dalej Glenarvan. - Najprz�d: �e rozbicie zdarzy�o si� na wodach po�udniowych, a dalej zwracam uwag� wasz� na wyraz gonie: czy nie jest on zako�czeniem francuskiem nazwy kraju, o kt�ry chodzi? - Ach! Patagonja (Patagonie) - zawo�a�a lady Helena. - Nieinaczej, kochana �ono. - Ale czy przez Patagonj� przechodzi trzydziesty si�dmy r�wnole�nik? - zapyta� major. - To �atwo sprawdzi� - rzek� John Mangles, rozk�adaj�c map� Ameryki Po�udniowej. - Tak jest, niezawodnie: trzydziesty si�dmy r�wnole�nik przecina Arankonj� i p�nocne prowincje Patagonji, wreszcie ginie w Atlantyku. - Dobrze - ci�gn�� Glenarvan - posuwajmy� si� w naszych domys�ach. Dwaj majtkowie i kapitan dostaj� si� na l�d, jak to wskazuj� niedoko�czone wyrazy abor... (aborder) i contin... (continent). Uwa�ajcie� dobrze: dostaj� si� na l�d, a nie na wysp�. C� si� dalej z nimi dzieje? - To odgadn�� mamy z dwu niepoj�tych g�osek, pr.. Ci nieszcz�liwi s� widocznie schwytani (pris), lub niewolnikami (prisonniers), ale czyimi? Okrutnych Indjan. W moim przynajmniej umy�le miejsca pr�ne na papierze w taki wype�niaj� si� spos�b. Nie wiem wszak�e, czy i wy, kochani towarzysze, podzielacie ten m�j spos�b widzenia rzeczy. Glenarvan m�wi� z gruntownem przekonaniem, kt�re w oczach jego czyta� si� dawa�o; zapa� jego przenikn�� wszystkich obecnych i ci zgodnie zawo�ali: - Tak jest! tak jest! widocznie! inaczej by� nie mo�e! Po kr�tkiej przerwie, lord Edward tak m�wi� dalej: - Wszystkie te przypuszczenia, drodzy moi przyjaciele, zdaj� mi si� by� dostatecznie usprawiedliwione. Wed�ug mojego przekonania, wypadek zdarzy� si� na wybrze�ach Patagonji. Zreszt� ka�� zapyta� w Glasgowie, dok�d odp�yn�� okr�t Britannia - z tego �atwo odgadniemy, czy m�g� by� zap�dzony w te okolice. - Nie potrzebujemy posy�a� tak daleko - wtr�ci� John Mangles. - Ja mam tu ca�y komplet handlowego dziennika Mercantile and Shipping Gazette, z kt�rego najdok�adniejsze powzi�� mo�emy wiadomo�ci. - Zobaczmy�, zobaczmy�! - niecierpliwie domaga�a si� lady Glenarvan. John Mangles wzi�� pak� gazet z roku 1862 i zacz�� je szybko przerzuca�; po nied�ugiem szukaniu, z rado�ci� zawo�a�: "30 maja r. 1862 Peru. Z Callao �adunek do Glasgowa, okr�t Britannia, kapitan Grant". - Grant! - zawo�a� Glenarvan - ten �mia�y Szkot, kt�ry chcia� za�o�y� Now� Szkocj� na wodach Oceanu Spokojnego! - Tak jest - odrzek� John Mangles - ten sam, kt�ry w roku 1861 wyp�yn�� z Glasgowa na okr�cie Britannia i o kt�rym a� dot�d �adnej niema wiadomo�ci. - To ju� najmniejszej nie ulega w�tpliwo�ci - zawo�a� Glenarvan. - To on! to ten sam! Wszystko jest jasne i oczywiste. Okr�t Britannia opu�ci� Callao 30-go maja, a 7-go czerwca, to jest w o�m dni po odje�dzie, zaton�� na wybrze�ach Patagonji. W tych kilku napoz�r niezrozumia�ych i nieczytelnych wyrazach mamy ca�� t� historj�. Tak tedy domys�y nasze okazuj� si� zupe�nie uzasadnione. Jednej wi�c ju� tylko rzeczy nie wiemy, to jest stopnia d�ugo�ci... - Kt�ry nam jest zupe�nie teraz niepotrzebny - odezwa� si� John Mangles --skoro znam kraj i wiem stopie� szeroko�ci, to podejmuj� si� trafi� odrazu do miejsca, w kt�rem okr�t uleg� rozbiciu. - Wi�c tedy wiemy wszystko, co nam wiedzie� potrzeba? - spyta�a lady Glenarvan. - Wszystko, droga moja Heleno; wyrazy, kt�re woda morska zmy�a na dokumencie, dope�ni� teraz bez trudu, jakby mi je sam kapitan Grant dyktowa�. To m�wi�c, lord Glenarvan pochwyci� pi�ro i bez najmniejszego namys�u zredagowa� notatk� nast�puj�c�: Dnia 7-go czerwca 1862 r. trzymasztowy okr�t Britanma z Glasgowa zaton�� na wybrze�ach Patagonji, na p�kuli po�udniowej. Kieruj�c si� ku ziemi, dwaj majtkowie i kapitan Grant pr�buje, czy nie uda im si� dobi� do l�du, gdzie popadn� w niewol� okrutnych Indjan. Rzucaj� ten dokument pod... stopniem d�ugo�ci i 37� 11' szeroko�ci. Nie�cie im pomoc, lub zgin�. - Wybornie! wybornie! drogi Edwardzie - zawo�a�a lady Helena - i je�li ci nieszcz�liwi wr�c� kiedy do swej ojczyzny, tobie to tylko samemu zawdzi�cza� b�d�. - A wr�c� z pewno�ci� - zawo�a� Glenarvan. - Dokument ten zbyt jest jasny i wyra�ny, aby Anglja namy�la� si� mog�a, czy biec z pomoc� trzem swoim synom, zap�dzonym gdzie� na puste wybrze�a. - A to, co uczyni�a dla Franklina i tylu innych, uczyni dzi� dla nieszcz�liwych rozbitk�w z okr�tu Britannia. - A mo�e - doda�a lady Helena - ci biedacy maj� rodziny, kt�re op�akuj� ich strat�. Mo�e ten biedny kapitan Grant ma �on�, dzieci... - Masz s�uszno��, kochana lady, zaraz ich uwiadomi� o losie ojca i zapewni�, �e bynajmniej nadziei traci� nie powinni. Teraz za�, kochani przyjaciele, ka�dy na swoje miejsce, bo si� zbli�amy do portu. Istotnie Duncan, p�yn�c ca�� si�� pary, min�� brzegi wyspy Bute, wp�yn�� na w�sk� zatok�, zawr�ci� oko�o Greenock i o sz�stej wieczorem zarzuci� kotwic� u st�p bazaltowej ska�y Dumbartonu, na kt�rej wierzcho�ku sta� s�awny pa�ac znanego bohatera szkockiego, Wallace'a, Tam czeka� pow�z, zaprz�ony w konie pocztowe, maj�cy odwie�� do Malcolm-Castle lady Helen� i majora Mac-Nabbs. Lord Glenarvan, u�cisn�wszy m�od� ma��onk�, siad� na po�pieszny poci�g drogi �elaznej glasgowskiej. Lecz przed odjazdem jeszcze szybszemu na wszystko pos�a�cowi powierzy� wa�n� depesz� i rzeczywi�cie w kilka minut potem telegraf elektryczny przyni�s� do gazet: Times i Morning-Chonicle og�oszenie nast�puj�cej tre�ci: "Kto chce mie� wiadomo�ci o losie trzymasztowego okr�tu Britannia, kt�ry z kapitanem Grant wyp�yn�� z Glasgowa, niech si� zg�osi do lorda Glenarvan; Malcolm-Castle, Luss, hrabstwo Dumbarton - w Szkocji. III. MALCOLM - CASTLE Zamek Malcolm, jeden z najpoetyczniejszych w Szkocji, wzniesiony jest ponad pi�kn� dolin� wioski Luss, a czyste wody jeziora Lomond obmywaj� granitowe podstawy jego mur�w. Od niepami�tnych czas�w nale�a� on do rodziny Glenarvan, kt�ra w ojczy�nie Rob-Roya i Fergusa Mac-Gregora przechowa�a w czysto�ci tradycje go�cinnych obyczaj�w starych bohater�w walterskotowskich. W epoce rewolucji socjalnej w Szkocji, ci z wasal�w, kt�rzy nie mogli dawnym naczelnikom klan�w zbyt wyg�rowanych op�aca� dzier�aw, zostali usuni�ci; jedni poumierali z g�odu, drudzy zostali rybakami, a inni nareszcie wyemigrowali. Rozpacz by�a powszechna. Jedna tylko rodzina Glenarvan�w zachowa�a to przekonanie, �e dotrzymanie s�owa r�wnie obowi�zuje wielkich i ma�ych, i nie naruszy�a stosunk�w swych z dzier�awcami. Ani jeden z nich nie opu�ci� rodzinnej swej strzechy i ziemi, w kt�rej spoczywa�y prochy jego przodk�w; wszyscy pozostali w klanie swych dawnych wodz�w. Dlatego te� w tej epoce nawet, w tym wieku oboj�tno�ci i niezgody, rodzina Glenarvan mia�a samych jedynie Szkot�w tak w zamku Malcolm, jak i na pok�adzie Duncana; wszyscy oni byli potomkami wasal�w Mac-Gregora, Mac-Farlane'a, Mac-Nabbsa, Mac-Naugthonsa, to jest byli synami hrabstw Sterlingu i Dumbartonu. Dzielni ci ludzie dusz� i cia�em oddani byli swemu panu, a niekt�rzy z nich dot�d jeszcze nie zapomnieli dawnego narzecza starej Kaledonji. Lord Glenarvan by� panem ogromnego maj�tku, kt�rego u�ywa� szczodrze na cele dobroczynne; dobro� serca przewy�sza�a jeszcze wrodzon� mu szlachetno�� i hojno��. Pan Lussy, laird Malcolmu, by� reprezentantem swego hrabstwa w izbie lord�w, lecz w charakterze legitymisty-jak�bity. Niewiele dbaj�c o przypodobanie si� domowi Hanowerskiemu, �le te� by� widziany przez angielskich m��w stanu, szczeg�lniej za� dlatego, �e trzyma� si� starych tradycyj swych przodk�w i energiczny stawia� op�r wdzieraniu si� "tradycyj po�udniowych" w sfer� polityczn�. Przy tem wszystkiem lord Edward Glenarvan nie by� cz�owiekiem ani zacofanym, ani kr�tkowidz�cym, ani ograniczonej inteligencji. Owszem, bramy jego hrabstwa otworem sta�y dla wszelkiego post�pu; ale w duszy pozostawa� Szkotem i dla s�awy to Szkocji z jachtami swemi stawa� do zapas�w na wszystkie gonitwy i walki, og�aszane przez "Kr�lewski Jachtowy Klub na Tamizie". Edward Glenarvan mia� trzydzie�ci dwa lata; by� wysokiego wzrostu, rys�w twarzy nieco surowych; mia� nieopisan� s�odycz spojrzenia, a ca�a postawa jego tchn�a urokiem g�rskiej poezji "highlandu". Znany by� jako waleczny, przedsi�biorczy, zuchwa�y "Fergus" XIX wieku, lecz zarazem dobry nad wszelki wyraz. Lord Glenarvan od trzech dopiero miesi�cy zaledwie by� �onaty; po�lubi� on miss Helen� Tuffnel, c�rk� s�ynnego podr�nika Wiliama Tuffnela, kt�ry sam by� jedn� z licznych ofiar nauk geograficznych i zgubnej nami�tno�ci do odkry�. Miss Helena nie nale�a�a do szlacheckiej rodziny, ale by�a Szkotk�, co w oczach lorda Glenarvan mia�o najwi�ksz� warto�� - i m�od� t�, powabn�, odwa�n� i przywi�zan� dziewic� pan na Lussy wybra� na dozgonn� sw� towarzyszk�. Pozna� j� �yj�c� samotnie, sierot�, prawie bez maj�tku, mieszkaj�c� w domu ojcowskim w Kilpatrick. Odrazu odgad� w nie] zacn� niewiast� i po�lubi� j� bez namys�u. Miss Helena mia�a dwadzie�cia dwa lata, blond w�osy i oczy jasno-niebieskie, jak woda na szkockich jeziorach w pi�knym wiosny poranku. Mi�o�� jej dla m�a by�a wi�ksza jeszcze ni� wdzi�czno��. Kocha�a go tak, jakgdyby to ona by�a bogat� dziedziczk�, a on ubogim sierot� opuszczonym. Dzier�awcy, w�o�cianie i s�udzy dusz�by za ni� oddali z ochot� i nazywali j�: nasza dobra pani z Luss. Lord Glenarvan i lady Helena �yli szcz�liwi w Malcolm-Castle, w po�r�d wspania�ej i dzikiej zarazem natury kraju g�rzystego, przechadzaj�c si� pod cieniem starych kasztan�w, brzmi�cych jeszcze niekiedy echem dawnych wojennych pie�ni (pibrochs), lub b��dz�c w�r�d opustosza�ych w�woz�w, gdzie historja Szkocji w odwiecznych wypisana jest zwaliskach. To b��dzili po lasku brzezinowym czy modrzewiowym, wpo�r�d obszernych p�aszczyzn, zasianych po��k�ym wrzosem, to wdzierali si� na strome szczyty Ben Lomondu, albo konno przebiegali puste od�ogi, napawaj�c si� pi�kno�ciami tej poetycznej krainy, dot�d jeszcze nazywanej "Krain� Rob Roya", kt�r� z takim czaruj�cym talentem opiewa� Walter-Scott nie�miertelny. Przy zapadaj�cym zmroku, gdy na horyzoncie rozb�ys�a jasna latarnia Mac-Farlane'a, przy �wietle jej chodzili po galerji, okalaj�cej zamek -Malcolm, a tam zadumani, samotni, nie pomn�c o reszcie �wiata, w�r�d powa�nego milczenia natury, marzyli d�ugo, mile... a� ich noc ch�odna ostrzeg�a nareszcie, �e potrzeba powr�ci� do komnat zamczyska. Tak im przesz�y pierwsze po �lubie miesi�ce. Lecz lord Glenarvan nie zapomnia�, �e �ona jego by�a c�rk� wielkiego podr�nika; domy�la� si�, �e lady Helena musi �ywi� w duszy wszystkie sk�onno�ci swego ojca, i nie myli� si� w tym wzgl�dzie. Duncan zosta� zbudowany nato jedynie, aby lorda i lady Glenarvan przeni�s� do najpi�kniejszych w �wiecie krain, na wody morza �r�dziemnego, a nawet a� do wysp archipelagu. �atwo odgadn��, jak� rado�� lady Helenie sprawi�o oddanie Duncana do jej rozporz�dzena. Bo i rzeczywi�cie, czy� jest wi�ksze szcz�cie, jak upaja� si� wra�eniami pierwszej mi�o�ci pod zachwycaj�cem niebem Grecji i miesi�c miodowy sp�dzi� na czarownych wybrze�ach Wschodu! Tymczasem lord Glenarvan pojecha� do Londynu. Poniewa� chodzi�o o ocalenie biednych rozbitk�w, zatem chwilowe to oddalenie si� m�a wi�cej niecierpliwi�o, ni�eli zasmuca�o lady Helen�. Nazajutrz rano depesza od m�a otrzymana uwiadamia�a j� o rych�em jego powrocie; wieczorem tego� dnia odebra�a list, w kt�rym prosi� j� o przed�u�enie urlopu, bo propozycje jego napotka�y na niejakie trudno�ci; trzeciego dnia lady Helena znowu otrzyma�a od m�a list, w kt�rym lord nie tai� swego niezadowolenia z admiralicji. Od tej chwili lady Helena pocz�a by� niespokojna. Wieczorem, gdy sama siedzia�a w swym pokoju, intendent zamku, p. Halbert, wszed� z zapytaniem, czy lady pozwoli wprowadzi� do siebie nieznane dziewcz� z ch�opczykiem, kt�rzy pragn� widzie� si� z lordem Glenarvan. - Czy s� z tych stron? - spyta�a lady Helena. - Nie, pani - odrzek� intendent - nie znam ich; do Balloch przybyli kolej�, a z Balloch do Luss przyszli pieszo. - Popro� ich, panie Halbert - rzek�a lady Glenarvan. Intendent wyszed�. W chwil� potem m�oda para wprowadzona by�a do pokoju lady Heleny. Byli to brat i siostra; podobie�stwo rys�w pokazywa�o to na pierwszy rzut oka. Siostra mia�a lat szesna�cie; pi�kna jej, cho� tchn�ca niejakiem strudzeniem twarzyczka, oczy, na kt�rych zna� by�o, �e cz�sto i d�ugo p�aka�y, postawa pe�na rezygnacji i odwagi, skromna, lecz porz�dna i czysta odzie�, dobrze o niej �wiadczy�y. Trzyma�a ona za r�k� ch�opczyka dwunastoletniego, kt�ry z postawy pragn��by uchodzi� za opiekuna i protektora swej starszej siostry. I rzeczywi�cie, ktoby chcia� jej ubli�y�, nie�atw� mia�by spraw� z tym zuchwa�ym malcem. Siostra zmiesza�a si� troch� w obecno�ci lady Heleny, lecz ta zach�caj�c j� uprzejmem, dobrotliwem wejrzeniem, rzek�a: - Macie mi co� do powiedzenia, moje dzieci? - Nie - odpowiedzia� �mia�o ch�opiec - nie z pani�, lecz z lordem Glenarvan pragn�liby�my pom�wi�. - Daruj mu pani jego �mia�o�� - rzek�a wtedy dziewczynka karc�c brata wzrokiem. - Niema w tej chwili w zamku lorda Glenarvana - powiedzia�a lady Helena - lecz jestem jego �on� i mog� go wam w zupe�no�ci zast�pi�. - Pani jest lady Glenarvan? - zawo�a�o dziewcz�. - Tak jest, miss. - �on� lorda Glenarvan z Malcolm-Castle, kt�ry w Timesie og�osi�, �e ma wiadomo�� o rozbitym okr�cie Britannia? - Tak, tak! - z niecierpliwo�ci� powt�rzy�a lady Helena - a wy.... - Ja jestem miss Grant, pani, a on jest moim bratem. - Miss Grant! miss Grant! - zawo�a�a lady Helena, chwytaj�c dziewczynk� za r�ce i ci�gn�c j IV. PROPOZYCJA LADY GLENARVAN Podczas opowiadania lady Helena nie wspomnia�a ani o obawach swego m�a, wyra�onych w li�cie jego, pisanym z Londynu, ani te� o przypuszczalnej niewoli kapitana Granta u lndjan Ameryki Po�udniowej. Bo i nac� by�o zasmuca� biedne dzieci obrazem okropno�ci po�o�enia ich ojca? Dlaczego niszczy� lub umniejsza� nadzieje, rodz�ce si� w ich duszy? W ka�dym razie nicby to ani pom�c, ani odmieni� nie mog�o. Lady Helena wola�a zatem przemilcze� wszystkie niemi�e okoliczno�ci, a odpowiedziawszy na zapytania miss Grant, zkolei rozpytywa� j� pocz�a o szczeg�y jej �ycia i o stanowisko w tym �wiecie, w kt�rym zdawa�a si� by� jedyn� opiekunk� swego braciszka. Wzruszaj�ce a szczere opowiadanie dziewcz�cia zwi�kszy�o tylko sympatj�, jak� od pierwszej chwili uczu�a dla niej lady Glenarvan. Miss Mary i Robert Grant byli jedynemi dzie�mi kapitana, Harry Grant utraci� �on�, kt�ra umar�a przy wydaniu na �wiat Roberta, a wyje�d�aj�c na d�ugie i dalekie podr�e, dzieci swe powierza� opiece poczciwej staruszki, swej krewnej. Kapitan Grant by� odwa�nym marynarzem, zna� wybornie swe rzemios�o, by� zar�wno dobrym �eglarzem, jak i kupcem - to jest posiada� dwa przymioty nieodzownie potrzebne w marynarce handlowej. Mieszka� wraz z dzie�mi swemi w mie�cie Dundee, w hrabstwie Perth w Szkocji, i stamt�d te� pochodzi�. Ojciec jego by� pastorem; da� mu wykszta�cenie wszechstronne w tem przekonaniu, �e ono ka�demu, nawet marynarzowi, przyda� si� mo�e. Kapitan Harry prowadzi� i na swoj� r�k� niewielkie interesy handlowe, kt�re mu si� do�� powodzi�y, tak, �e w kilka lat po urodzeniu si� Roberta zebra� ju� by� male�k� fortun�. Wtedy to w umy�le jego zrodzi�a si� my�l, kt�ra imi� jego rozs�awi�a w ca�ej Szkocji. Jak GIenarvanowie oraz klika innych znakomitych rodzin, tak Grant nie przylgn�� sercem do zaborczej Anglji. Wed�ug jego przekona� i poj��, interesy jego kraju nie mog�y si� pogodzi� z interesami i widokami Anglosas�w; dla nadania tym interesom rozwoju bardziej samoistnego, postanowi� za�o�y� wielk� osad� szkock� na jednym z l�d�w Oceanji. Czy marzy� on o takiej niezawis�o�ci, jakiej przyk�ad da�y Stany Zjednoczone, jak� kiedy� zdob�d� dla siebie Indje i Australja? By� mo�e.By� mo�e nawet, �e nie waha� si� wyg�asza� swych nadziei. �atwo wi�c zrozumie�, �e rz�d odmawia� swej pomocy w owych projektach kolonizacyjnych, a nawet stawia� mu trudno�ci, kt�re w ka�dym innym kraju by�yby zniech�ci�y umys� najbardziej nawet przedsi�biorczy. Lecz Harry nie tak �atwo dawa� si� zniech�ci�: odwo�a� si� do patrjotyzmu swych rodak�w, po�wi�ci� ca�y sw�j maj�tek, zbudowa� okr�t, a dobrawszy sobie ludzi pewnych i powierzywszy dzieci swoje opiece zacnej staruszki krewnej, pu�ci� si� na zwiedzenie wielkich wysp Oceanu Spokojnego. By�o to w roku 1861. Przez rok ca�y, to jest a� do 1862, miano o nim ci�gle wiadomo�ci; lecz od wyjazdu jego z Callao w czerwcu nie s�yszano ju� wi�cej o statku Britannia, a Gazeta Morska nic nie donosi�a o losie kapitana. W tym w�a�nie czasie umar�a stara krewniaczka Granta, a dzieci pozosta�y bez opieki. Marja Grant mia�a wtedy lat czterna�cie; m�nego umys�u dziewczynka nie ul�k�a si� nowego, acz nader krytycznego po�o�enia i po�wi�ci�a si� ca�kowicie swemu braciszkowi, kt�ry pod�wczas by� jeszcze dzieci�ciem. Potrzeba go by�o wychowywa� i uczy�. Biedna dziewczynka pracowa�a po dniach i nocach, wszystkiego sobie odmawia�a, �y�a jak najoszcz�dniej, i przy tak roztropnem a wytrwa�em post�powaniu, zdo�a�a godnie odpowiedzie� przyj�tym na si� obowi�zkom matki. Dzieci mieszka�y w Dundee, znosz�c szlachetn� n�dz� z nadzwyczajn� si�� i wytrwa�o�ci�. Marja my�la�a tylko o swym bracie; przysz�o�� jego sta�a si� marzeniem jej �ycia. Mia�a g��bokie przekonanie, �e okr�t Britannia na zawsze ju� by� stracony, i �e ojciec nie �yje; �atwo wi�c zgadn��, z jakiem wzruszeniem przeczyta�a wypadkowo w Timesie wezwanie lorda Glenarvana, kt�re natchn�o j� nagle otuch�. Nie by�o si� co namy�la�. Zdecydowa�a si� stanowczo pojecha�, cho�by poto tylko, aby si� dowiedzie�, �e zw�oki kapitana Granta i szcz�tki rozbitego okr�tu znaleziono gdzie� daleko na bezludnem wybrze�u. W ka�dym razie by�o to jeszcze lepsze, ani�eli owa wieczna niepewno�� i niepok�j. My�l� sw� podzieli�a si� z bratem i tego samego dnia, wsiad�szy na poci�g, dojechali do Perth, a stamt�d przed wieczorem stan�li w Malcolm-Castle, gdzie po tylu przebytych cierpieniach w duszy jej zab�ysn�� s�aby promyczek nadziei. Wszystkie te szczeg�y Marja z ca�� naiwno�ci� i prostot� opowiada�a lady Helenie, kt�ra do g��bi serca wzruszona, cisn�a do swojej piersi niewinne g��wki dzieci kapitana Granta, oblewaj�c je �zami serdecznego wsp�czucia. Robert, jakby po raz pierwszy s�ysza� ca�� t� historj�, z niezmiernem zaj�ciem chwyta� wyrazy opowiadania swej siostry. Tymczasem zmrok zapad�; lady Helena, wiedz�c, jak dzieci utrudzone s� podr�, prosi�a je, aby uda�y si� na spoczynek. Odprowadzone do przeznaczonego im pokoju, usn�y wkr�tce, marz�c o lepszej dla siebie przysz�o�ci. Po ich odej�ciu, lady Helena kaza�a poprosi� do siebie majora i opowiedzia�a mu wszystko. - Zuch dziewczyna z tej Marji Grant - rzek� Mac-Nabbs, wys�uchawszy opowiadania kuzynki. - Daj Bo�e, aby m�owi mojemu powiod�y si� jego starania - powiedzia�a lady Helena - bo inaczej, po�o�enie tych dwojga dzieci by�oby okropne. - Zamiary mojego dostojnego kuzyna powiod� si� - odrzek� Mac-Nabbs - powiod� si� pewno, chybaby lordowie admiralicji mieli serca twardsze od kamienia portlandzkiego. Pomimo takiego zapewnienia, lady Helena sp�dzi�a noc bardzo niespokojnie i nie mog�a usn�� ani na chwil�. Nazajutrz, ledwie �wita� pocz�o, Marja Grant i brat jej, Robert, przechadzali si� ju� po wielkim dziedzi�cu zamkowym, gdy nagle s�ysze� si� da� turkot nadje�d�aj�cego powozu. Lord Glenarvan wraca� �piesznie do Mancolm-Castle, a w par� minut potem lady Helena wybieg�a na spotkanie m�a; za ni� za� pod��a� major. Lord Edward zdawa� si� smutny, zawiedziony, gniewny; �on� u�cisn�� w milczeniu. - I c�, drogi Edwardzie! - zawo�a�a lady Helena. - Ha! kochana Heleno - odrzek� lord Glenarvan - ci ludzie s� bez serca. - Odm�wili... - Tak jest, odm�wili mi okr�tu! M�wili wci�� o miljonach, straconych napr�no przy poszukiwaniach Franklina! Utrzymywali, �e dokument, przeze mnie przedstawiony, jest niejasny, niewyra�ny; powiedzieli, �e ci nieszcz�liwi zagin�li ju� przesz�o od dwu lat i �e niepodobna przeszukiwa� ca�ej Patagonji dla wynalezienia trzech ludzi - trzech Szkot�w! - �e poszukiwanie to b�dzie nadaremne i niebezpieczne, bo mo�e kosztowa� wi�cej ludzi, ani�eli ocali� mo�na. S�owem, przytoczyli wszystkie najbezzasadniejsze powody, jakie tylko da� mog� ludzie, chc�cy odm�wi�. Nie zapomnieli wida� o zamiarach kapitana, i biedny Grant jest ju�, jak si� zdaje, na zawsze stracony! - M�j ojciec! m�j nieszcz�liwy ojciec! - krzykn�a Marja Grant, padaj�c do n�g lorda Glenarvan. - Tw�j ojciec! Jakto miss? - zapyta� lord zdziwiony. - Tak, Edwardzie, to jest miss Marja i jej brat Robert, dwoje dzieci kapitana Granta, kt�re wyrok admiralicji skazuje na wieczne sieroctwo. - Ah! miss - rzek� lord Glenarvan, podnosz�c dziewcz� - gdybym by� wiedzia� o twojej tu obecno�ci... Nie doko�czy� swej my�li! Przykre, �kaniami tylko przerywane milczenie panowa�o przez chwil�. Nikt nie �mia� si� odezwa�, ani lord Glenarvan, ani lady Helena, ani major, ani tem bardziej nikt ze s�u�by zamkowej, otaczaj�cej w milczeniu swego pana; lecz z postawy i rys�w ca�ego tego zgromadzenia Szkot�w wida� by�o, �e protestowali w duszy przeciw post�pieniu rz�du angielskiego. Po do�� d�ugiej przerwie, major, zwracaj�c si� do lorda Glenarvana, rzek�: - Wi�c ju� �adnej niema nadziei? - �adnej. - No, to ja - zawo�a� ma�y Robert - ja p�jd� jeszcze do tych ludzi, zajrz� im w oczy, a zobaczymy... Robert nie doko�czy� pomy�lanej gro�by, bo go siostra powstrzyma�a - ale zaci�ni�ta pi�� dowodzi�a niebardzo pokojowego usposobienia ch�opca. - Nie, Robercie, nie - rzek�a Marja Grant - podzi�kujmy tym zacnym i szlachetnym ludziom za wszystko, co dla nas uczynili, przechowajmy w sercach wieczn� dla nich wdzi�czno�� i oddalmy si� st�d oboje. - Marjo! - zawo�a�a lady Helena. - Dok�d chcesz i�� miss? - zapyta� lord Glenarvan. - P�jd� rzuci� si� do n�g kr�lowej - odpowiedzia�o dziewcz� - a zobaczymy, czy zdo�a pozosta� g�uch� na pro�by dwojga dzieci, �ebrz�cych o ocalenie �ycia ich ojca. Lord Glenarvan potrz�sn�� g�ow�; nie �eby mia� w�tpi� o sercu swej najdostojniejszej monarchini, ale dlatego, �e pewnym by�, i� nie dopuszcz� do niej biednej dziewczyny. Suplikanci rzadko docieraj� do stopni tronu, i zdaje si�, �e Anglicy na kracie pa�acu kr�lewskiego umie�cili ten sam napis, jaki k�a�� zwykli na kole sterowem ka�dego ze swych okr�t�w: "Passengers are requested not to speak to the man at the wheel". (Podr�ni proszeni s�, aby nie rozmawiali ze sternikiem.) Lady Helena zrozumia�a my�l swego m�a; wiedzia�a dobrze, i� daremne by�yby zabiegi biednej dziewczyny. My�l� przewidywa�a smutn�, okropn� przysz�o�� tych dwojga dzieci - i nagle powzi�a zamiar wielki, szlachetny. - Marjo Grant - zawo�a�a - powstrzymaj si�, dzieci� moje, i wys�uchaj, co ci chc� powiedzie�. Marja, trzymaj�c brata za r�k�, gotowa by�a ju� odej��, ale na te s�owa zatrzyma�a si� jeszcze. Wtedy lady Helena, maj�c oczy �ez pe�ne, lecz rysy twarzy o�ywione, przyst�pi�a do swego m�a i g�osem czystym, �mia�ym rzek�a: - Edwardzie! Gdy kapitan Grant pisa� ten list i rzuca� go w morze, powierza� los sw�j Bogu. B�g nam go odda�, nam! i zgodzisz si� na to, �e nas chcia� obra� za narz�dzie ocalenia tych nieszcz�liwych. - Nie rozumiem ci�, lady Heleno - rzek� lord Glenarvan. W ca�em zgromadzeniu panowa�o g��bokie, uroczyste milczenie. - Chc� powiedzie� - odpar�a lady Helena - �e dobrze by�oby, gdyby�my pierwsze chwile naszego ma��e�stwa dobrym oznaczyli uczynkiem. Drogi m�u, dla zrobienia mi przyjemno�ci projektowa�e� wycieczk� na naszym jachcie! Lecz czy� mo�e by� wi�ksza i prawdziwsza przyjemno��, jak ocali� nieszcz�liwych, przez kraj sw�j opuszczonych? - Heleno! - zawo�a� lord Glenarvan. - Ty mnie rozumiesz, Edwardzie; nasz Duncan jest wybornym i dobrze zbudowanym statkiem. Mo�e �mia�o pu�ci� si� na morza po�udniowe! Mo�e �wiat objecha� doko�a i objedzie w razie potrzeby! Jed�my Edwardzie! P�y�my szuka� kapitana Granta! W odpowiedzi na te �mia�e wyrazy, lord Glenarvan wyci�gn�� r�k� do m�odej ma��onki, z u�miechem rado�ci przycisn�� j� do serca. a Marja i Robert poca�unkami okrywali jej r�ce. Podczas tej niemej, wzruszaj�cej sceny, s�udzy zamkowi wzruszeni do �ywego, jednym, zgodnym zawo�ali g�osem: - Wiwat! Niech �yje nasza pani! Wiwat! Po trzykro� wiwat! Na cze�� lorda i lady Glenarvan! V. ODJAZD "DUNCANA" Powiedzieli�my ju�, �e lady Helena mia�a dusz� r�wnie m�n�, jak szlachetn�; ostatni jej post�pek by� �wie�ym, niezaprzeczonym tego dowodem. Lord Glenarvan s�usznie chlubi� si� �on�, kt�ra zdolna by�a zrozumie� go i wsz�dzie mu towarzyszy�. My�l po�pieszenia z pomoc� kapitanowi Grantowi ju� mu si� zrodzi�a w sercu, gdy odje�d�a� do Londynu i gdy zg�ry przewidywa�, �e pro�ba jego odrzucona zostanie. Nie wyjawia� tego a� dot�d, bo nie m�g� si� oswoi� z my�l� opuszczenia �ony ub�stwianej. Lecz gdy lady Helena sama domaga� si� tego pocz�a, wszystkie przeszkody by�y usuni�te. S�udzy zamkowi wdzi�cznym okrzykiem rado�ci powitali propozycj� swej zacnej pani - chodzi�o o ocalenie ich braci, Szkot�w; a wi�c i lord Glenarvan sercem powtarza� okrzyki swych podw�adnych. Skoro odjazd by� ju� postanowiony, nie pozostawa�o ani jednej godziny do stracenia. Tego samego dnia lord Glenarvan wyprawi� do Johna Mangles rozkaz przyprowadzenia Duncana do Glasgowa i przysposobienia wszystkiego, co by�o potrzebne do dalekiej podr�y po morzach po�udniowych, a mo�e i do op�yni�cia kuli ziemskiej. Robi�c sw� propozycj�, lady Helena nie przesadzi�a bynajmniej przymiot�w Duncana, zbudowanego tak dobrze, i� posiada� wszystkie warunki trwa�o�ci i szybko�ci, a przeto m�g� przedsi�bra� i najbardziej oddalone podr�e. By� to jeden z najpi�kniejszych jacht�w parowych, pojemno�ci 210 ton, a pierwsze okr�ty, jakie przyby�y do Nowego �wiata z Kolumbem, Wespucjuszem, Pinzonem i Magellanem, by�y daleko mniejsze[4]. Duncan by� dostatecznie zaopatrzony w �agle, lecz najwi�cej m�g� liczy� na pot�ny mechanizm, ukryty w jego wn�trzu. Machina jego, o sile stu sze��dziesi�ciu koni, zbudowana pod�ug nowego systemu, posiada�a wszystkie ulepszone przyrz�dy, zwi�kszaj�ce dzia�anie pary, poruszaj�cej podw�jn� �rub�. W razie potrzeby, przy ca�em nat�eniu pary, Duncan m�g� przewy�szy� wszystkie szybko�ci, dot�d w �egludze morskiej osi�gni�te. I rzeczywi�cie, na pr�bach w zatoce Clyde robi� po siedemna�cie mil na godzin�, **)4 a przeto m�g� si� �mia�o pu�ci� w podr� naoko�o �wiata. John Mangles nie mia� wi�c innego k�opotu, jak zaopatrzy� okr�t w to, co potrzebne by�o do podr�y. Najpierwszem jego staraniem by�o powi�kszy�, jak mo�na, sk�ady na w�giel, o kt�ry bardzo trudno w drodze; t� sam� przezorno�� zachowa� i co do �pi�arni, tak, �e m�g� na dwa lata zabra� zapas�w �ywno�ci. Pieni�dzy mu nie brak�o, a wi�c sprawi� jeszcze i armat�, kt�r� umie�ci� na przednim pok�adzie jachtu: niewiadomo by�o, co zaj�� mo�e, a w ka�dym razie narz�dzie to dawa�o mo�no�� wyrzucenia o�miofuntowego pocisku na odleg�o�� czterech mil morskich. John Mangles, trzeba to przyzna�, zna� si� na swem rzemio�le i uchodzi� w GIasgowie za jednego z najlepszych �eglarzy. Mia� trzydzie�ci dwa lata, rysy nieco surowe, lecz znamionuj�ce dobro� i odwag�. By� wychowa�cem zamku i rodziny Glenarvan�w, kt�ra go na dzielnego wykszta�ci�a marynarza; John Mangles w kilku odleglejszych podr�ach z�o�y� niezaprzeczone dowody zr�czno�ci, energji i zimnej krwi. Gdy mu lord Glenarvan ofiarowa� dow�dztwo Duncana, z rado�ci� przyj�� zaszczyt, bo dusz� ca�� kocha�, jak brata swego, pana zamku Malcolm i szuka� sposobno�ci do z�o�enia mu dowod�w swego przywi�zania. Porucznik okr�tu, Tom Austin, by� starym marynarzem, na zupe�ne zas�uguj�cym zaufanie; licz�c z kapitanem i porucznikiem, dwudziestu pi�ciu ludzi sk�ada�o osad� Duncana, a wszyscy pochodzili z hrabstwa Dumbarton. Majtkowie dobrze wy�wiczeni byli synami dzier�awc�w i stanowili na pok�adzie okr�tu jakby ca�kowity klan zuch�w, kt�remu nie brakowa�o nawet tradycyjnego dudarza (piper), jakiego dot�d jeszcze posiadaj� wszystkie pu�ki szkockie. Lord Glenarvan sta� tedy na czele niewielkiego oddzia�u, z�o�onego z ludzi dobrych, odwa�nych, sumiennych i gotowych, jak to m�wi�, skoczy� w ogie� na rozkaz jego. Gdy ludzie za�ogi Duncana dowiedzieli si�, dok�d maj� pop�yn��, nieposiadali si� z rado�ci, a echa ska� Dumbartonu d�ugo powtarza�y radosne odg�osy ich okrzyk�w, pe�nych zapa�u. John Mangles, my�l�c o na�adowaniu, uzbrojeniu i zaopatrzeniu swego okr�tu, nie zapomnia� tak�e o urz�dzeniu na tak d�ug� podr� apartament�w dla dzieci kapitana Granta, kt�re tak�e mia�y odby� drog� na pok�adzie Duncana, na �yczenie lady Heleny. Co do ma�ego Roberta, pragn�cego, b�d� co b�d�, sta� si� marynarzem, to musiano si� zgodzi�, �e przyj�ty b�dzie na pok�ad Duncana nie w charakterze podr�nego, lecz ch�opca okr�towego, jak niegdy� Nelson i Franklin. Oddany wi�c by� w r�ce Johna Manglesa, kt�ry mia� go uczy� swego rzemios�a. - Doskonale! - zawo�a� ch�opiec - a niech kapitan nie �a�uje dyscypliny, gdy b�d� niezgrabny. - B�d� o to spokojny, m�j ch�opcze - odezwa� si� powa�nie obecny temu lord Glenarvan, nie dodaj�c, �e u�ycie dyscypliny nie by�o w zwyczaju na pok�adzie Duncana. Dla dok�adniejszego zapoznania czytelnik�w z osad� Duncana, wypada jeszcze wspomnie� o majorze Mac Nabbs. By� to cz�owiek pi��dziesi�cioletni, o rysach twarzy spokojnych i regularnych. Szed� tam, gdzie mu kazano, i robi�, co mu polecono; skromny, ma�om�wi�cy, spokojny i nader �agodny, zgadzaj�cy si� na wszystko i ze wszystkimi, nigdy nie dysputowa�, o nic si� nie sprzecza�. Takim samym krokiem wchodzi� na schody, do jego sypialni wiod�ce, jakim wspina� si� na wy�om twierdzy obl�onej; nic w �wiecie nie zdo�a�oby go wzruszy�, nic przerazi�, cho�by to nawet by�a kula armatnia - i niezawodnie cz�owiek ten umrze, nie znalaz�szy przez ca�e �ycie ani jednej sposobno�ci do rozgniewania si� na cokolwiek. Cz�owiek ten posiada� w najwy�szym stopniu nietylko zwyk�� odwag� �o�niersk�, ale tak�e i odwag� moraln� - to jest sta�o�� duszy. Jedyny b��d, jedyn� jego wad� stanowi�o to, �e od st�p do g��w by� Szkotem, Kaledo�czykiem czystej krwi - zapalonym przestrzegaczem starych zwyczaj�w krajowych. Dlatego te� nigdy nie chcia� s�u�y� w Anglji, a stopie� majora wys�u�y� sobie w 24-ym pu�ku Highland-Black-Watch, czarnej gwardji, kt�rej kompanje utworzone by�y z samej tylko szkockiej szlachty. Mac Nabbs, jako krewny Glenarvana, mieszka� w za