2312 - Kim Stanley Robinson
Szczegóły |
Tytuł |
2312 - Kim Stanley Robinson |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2312 - Kim Stanley Robinson PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2312 - Kim Stanley Robinson PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2312 - Kim Stanley Robinson - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Spis tresci:
PROLOG
SWAN I ALEX
SPISY (1)
SWAN I WAHRAM
TERMINATOR
Swan i Alex
WYCINKI (1)
WAHRAM I SWAN
Spisy (2)
SWAN I KOT
Io
SWAN I WANG
WYCINKI (2)
Spisy (3)
SWAN W CIEMNOŚCI
Wycinki (3)
SWAN I ZASZA
Wycinki (4)
KIRAN I SWAN
Wycinki (5)
KIRAN I SHUKRA
WYCINKI (6)
WAHRAM I SWAN
Spisy (IV)
INSPEKTOR JEAN GENETTE
Strona 3
Spisy (V)
SWAN I MQARET
WYCINKI (7)
KIRAN NA WENUS
Spisy (VI)
SWAN I INSPEKTOR
Spisy (7)
Wycinki (8)
JAPET
WAHRAM W DOMU
Spisy (8)
Wycinki (9)
WAHRAM, SWAN I GENETTE
SWAN I PIERŚCIENIE SATURNA
Spisy (9)
KIRAN I LAKSZMI
Wycinki (10)
Spacer kwantowy (1)
SWAN I INSPEKTOR
ZIEMIA – PLANETA SMUTKU
SWAN NA ZIEMI
Spisy (10)
LUTON, CHARON, NIX I HYDRA
PAULINE I REWOLUCJA
Wycinki (11)
SWAN W DOMU
Wycinki (12)
SWAN NA WULKANOIDACH
Strona 4
Spisy (11)
WAHRAM NA WENUS
Wycinki (13)
KIRAN W VINMARZE
Wycinki (14)
WAHRAM NA ZIEMI
WYCINKI (15)
Spisy (12)
SWAN W AFRYCE
Spisy (13)
SWAN I WILKI
WYCINKI (16)
WAHRAM I SWAN
Spisy (14)
SWAN I WAHRAM
WYCINKI (17)
SWAN W CHATEAU GARDEN
Spacer kwantowy (2)
INSPEKTOR GENETTE I SWAN
TYTAN
SWAN, GENETTE I WAHRAM
Spisy (15)
EIDGENÖSSISCHE
SWAN I PAULINE
KIRAN NA LODZIE
SWAN I KIRAN
WAHRAM I GENETTE
Spacer kwantowy (3)
Strona 5
WAHRAM
SWAN
WYCINKI (18)
EPILOG
PODZIĘKOWANIA
Strona 6
KIM STANLEY ROBINSON
2312
Tłumaczyła Małgorzata Koczańska
Strona 7
PROLOG
Tu zawsze jest przed świtem. Merkury obraca się tak powoli, że można iść
po jego skalistej powierzchni wystarczająco szybko, by uniknąć wschodu
słońca. I mnóstwo ludzi tak robi. Wielu uczyniło z tego styl życia. Podążają
mniej więcej na zachód, zawsze wyprzedzając zbliżający się świt. Niektórzy
śpieszą z miejsca na miejsce, przystając tylko, by zajrzeć w rozpadliny, w
których wcześniej zainicjowali bioługowanie, zaszczepiając metalofity, po
czym szybko zeskrobują nagromadzone pozostałości złota, tungstenu lub
uranu i ruszają dalej. Ale większość ludzi wychodzi na powierzchnię tylko po
to, by dojrzeć przebłyski słońca.
Stare oblicze Merkurego jest tak pobrużdżone i nieregularne, że terminator
planety, strefa nadchodzącego świtu, stanowi szerokie pasmo światła i cienia,
czerni i bieli – czarne jak węgiel rozpadliny oraz jaskrawobiałe wzniesienia,
które stają się coraz jaśniejsze i jaśniejsze, aż skrzą tak, że ich powierzchnia
przypomina rozżarzone szkło – i oto zaczyna się długi dzień. Ten mozaikowy
obszar światła i ciemności często ma prawie trzydzieści kilometrów
szerokości, nawet jeżeli na równinie linia horyzontu znajduje się tylko kilka
kilometrów dalej. Ale na Merkurym niewiele jest płaskich terenów. Nadal są
tutaj stare kratery, podobnie jak długie klify pochodzące z czasów, gdy planeta
po raz pierwszy ochłodziła się i skurczyła. W tak poszarpanym krajobrazie
światło może nagle przeskoczyć ze wschodniego widnokręgu daleko na
Strona 8
zachód. Każdy, kto tamtędy wędruje, musi brać pod uwagę tę możliwość oraz
wiedzieć dokładnie, kiedy i gdzie najdalej mogą padać promienie słoneczne –
i w którą stronę uciekać do cienia, gdyby się wpadło w ich pułapkę.
Albo gdyby się celowo przystanęło. Albowiem wielu ludzi zatrzymuje się
podczas wędrówki na klifach i krawędziach kraterów – miejscach oznaczonych
przez stupy, kopce, petroglify, inuksuki, lustra, murki, płaskorzeźby.
Słoneczni wędrowcy zatrzymują się przy tych znakach, zwracają twarzami na
wschód i czekają.
Na horyzoncie widzą czarną przestrzeń nad czarną skałą. Bardzo rzadka
neonowo-argonowa atmosfera, powstała dzięki promieniom słonecznym
uderzającym w powierzchnię planety, tworzy jedynie ledwie widoczną
jutrzenkę przedświtu. Ale wędrowcy potrafią wyliczyć czas, więc czekają i
obserwują – aż…
…błysk pomarańczowego ognia wytryśnie nad widnokrąg…
…krew w ich żyłach przyśpieszy. Pojawi się więcej błysków, wzbijających
się łun i wstęg, płomieni strzelających ze wschodu, łamiących się na skałach i
płynących swobodnie w nieboskłon. W gwiazdy, och – w gwiazdy, by się na
nich złamać! W tej chwili osłony na twarzach wędrowców ciemnieją i
zmieniają polaryzację, by chronić ludzkie oczy.
Pomarańczowe wstęgi rozbijają się w lewo i w prawo od punktu, z którego
padają, jakby ogień płonący za horyzontem rozprzestrzeniał się na północ i
południe. A wtedy płaszcz fotosfery, powierzchni słońca, zamigocze i
znieruchomieje, po czym powoli rozleje się na północy i na południu. Wraz
ze zmianą w filtrach twarzoosłony powierzchnia gwiazdy przekształcać się
będzie od błękitnego wiru przez pomarańczową pulsującą masę w prosty biały
krąg. Wstęgi po prawej i po lewej nadal będą się rozprzestrzeniać – dalej, niż
to wydaje się możliwe. Aż okaże się możliwe, że można stanąć na kamieniu
naprzeciw słońca.
Strona 9
Pora odwrócić się i uciekać! Zanim jednak niektórzy ze słońcołazów zdołają
wyrwać się na wolność, wpadają w pułapkę – a ta się zamyka – dlatego
zrywają się, ruszają na zachód, z lękiem, jakiego nie da się z niczym
porównać.
Wcześniej jednak – rzucają ostatnie spojrzenie na wschód słońca nad
Merkurym. W ultrafiolecie świt wygląda jak nieustanny błękitny wir gorąca.
Kiedy dysk fotosfery blaknie, fantastyczny taniec korony staje się
wyraźniejszy, pojawiają się magnetyczne łuki i krótkie wstęgi – masy
płonącego wodoru przebijające noc. Można na zmianę blokować koronę i
spoglądać jedynie na fotosferę słońca albo powiększać widok, aż pojawią się
rozpalone, falujące tysiącami komórki konwekcyjne, skłębione szaleństwo
ognia spalającego pięć milionów ton wodoru na sekundę – prędkość spalania,
która pozwoli gwieździe płonąć jeszcze przez cztery miliardy lat. Te długie
szpikulce płomieni krążące w tańcu wokół małych czarnych pól – plam
słonecznych – wznoszących się wirów w nawałnicy ognia. Masy szpic
przepływają jak kłębowiska wodorostów na falach przyboju. Istnieją naukowe
wyjaśnienia dla tego wirującego ruchu – różne gazy poruszające się z różną
prędkością, zmienne pola magnetyczne, nadające kształt nieustannym wirom
ognia – banalna fizyka, nic więcej – ale tak naprawdę zjawisko wywołuje
wrażenie życia, o wiele bardziej żywego niż w innych formach. Spoglądając na
apokalipsę merkuriańskiego świtu, nie można uwierzyć, że słońce nie jest
żywe. Wszak słychać jego ryk w uszach – jego zew.
Większość wędrowców najpierw sprawdza różne rodzaje filtrów optycznych,
a potem wybiera takie, które im najbardziej odpowiadają. Poszczególne
przesłony lub całe zestawy stają się formą kultu, a ich stosowanie – rytuałem
osobistym lub dzielonym z innymi. Łatwo jest zagubić się w misterium –
kiedy wędrowcy stoją na swoich punktach obserwacyjnych, nie jest niczym
niezwykłym, że czciciel wpada w trans pod wpływem tego, co widzi –
Strona 10
nieznanego wzoru w pulsujących wirach i przepływach, który mami umysł.
Dlatego ludzie czekają za długo z ucieczką. I nagle daje się słyszeć
skwierczenie gorących rzęs, a potem ryk turbulencji – to łomot krwi w uszach,
lecz w takiej chwili brzmi jak płomienny krzyk słońca. Niektórym udaje się
wykaraskać tylko z poparzoną siatkówką, inni tracą wzrok, a jeszcze inni giną
oszołomieni w skafandrach. Niekiedy spaleniu ulegają całe grupy słonecznych
wędrowców.
Czy należy sądzić, że to głupcy? Czyżby inni ludzie nie popełniali równie
oczywistych błędów? Nie da się stwierdzić z całą pewnością. Tak naprawdę
nie wiadomo. Nie można ocenić, dopóki się nie zobaczy. Wydawać by się
mogło, że większość ludzkości nawykła do myśli, że w otoczeniu nie istnieje
nic, co mogłoby przyciągnąć uwagę członków wykształconego i
wyrafinowanego społeczeństwa. Lecz to nieprawda. Ludzie to stworzenia
światła. Jego piękno i groza widziane z tak bliska mogą omamić każdy
umysł, wprowadzić go w głęboki trans. To jak patrzenie w oblicze Boga –
powiedzieliby niektórzy, prawdą jest bowiem, że słońce daje życie wszelkim
stworzeniom w Układzie Słonecznym, zatem w tym sensie można je uznać za
boga. Jego widok jest tak zdumiewający, że potrafi wymazać wszelką
świadomą myśl z głowy. I są tacy, którzy właśnie tego szukają.
To właśnie powód, by martwić się o Swan Er Hong, osobę bardziej niż inni
skłonną do próbowania nowego tylko po to, żeby zobaczyć i się przekonać,
jakie będzie. Swan często chodzi na słoneczne wędrówki i równie często
narusza granice bezpieczeństwa, a niekiedy celowo zbyt długo pozostaje na
punkcie obserwacyjnym. Ogrom drabiny Jakubowej, granulowane pulsowanie,
przepływ szpic… Swan zakochała się w słońcu. Czci je, wielbi, w swoim
pokoju ma kapliczkę Sol Invictus, a każdego ranka przed wyjściem do miasta
przeprowadza ceremonię pratahsamdhya, by je powitać. Wiele z jej pejzaży i
artystycznych przedstawień jest poświęconych słońcu, a obecnie Swan zajmuje
Strona 11
się tworzeniem rzeźb i instalacji w stylu Andy ego Goldsworthyego oraz
Mariny Abramović – tworzywem jest zarówno ziemia, jak i ciało. Słońce
zatem stanowi element jej sztuki.
Teraz stanowi również pociechę, ponieważ Swan jest w żałobie. Gdyby
stanąć na promenadzie Ściany Świtu, po której wspina się miasto Terminator,
można by w oddali na południu ujrzeć artystkę. Powinna się pośpieszyć.
Miasto ślizga się po dnie gigantycznej niecki między Hezjodem i Kurasawą, a
powódź światła słonecznego wkrótce przepłynie daleko na zachód. Swan musi
się skryć, zanim to nastąpi. Jednak kobieta nadal stoi na promenadzie. Ze
szczytu Ściany Świtu wygląda jak srebrzysta lalka. Jej skafander ma duży,
przezroczysty hełm, buty wydają się duże i są czarne od kurzu. Srebrna obuta
mrówka, która powinna już biec do peronu od zachodniej strony miasta. Inni
słoneczni wędrowcy właśnie powrócili. Niektórzy ciągnęli niewielkie wózki
lub tobogany na kółkach, służące do transportu ekwipunku lub nawet śpiących
towarzyszy. Wędrowcy zwykle planują powrót na ostatnią chwilę, ponieważ
miasto jest przewidywalne. Nie może zmienić terminarza, ten wyznacza gorąco
nadchodzącego dnia, ani trasy, ściśle wytyczonej torami – słońce zmusza
Terminatora do wędrówki na zachód.
Powracający słońcołazi tłoczą się na peronie, gdy miasto się zbliża.
Niektórych nie było tu od tygodni, nawet miesięcy – zależy, ile czasu
potrzeba, by zatoczyć pełny krąg. Kiedy Terminator przesuwa się obok nich,
rozsuwają się grodzie i słoneczni wędrowcy wchodzą do środka. Jak się
wkrótce okaże, Swan także powinna tam być. Jednak nadal stoi na swoim
przyczółku. Parokrotnie potrzebowała operacji siatkówki i nie raz, nie dwa
umykała przed śmiercią jak przerażony królik. Teraz znowu się to zdarzy Swan
znajduje się dokładnie na południu od miasta, oświetlona daleką łuną świtu,
niczym srebrzysta skaza w polu widzenia. Ktoś nie może się powstrzymać, by
nie krzyknąć na tę brawurę, nieważne, jak bezsensowny jest to odruch.
Strona 12
– Swan, ty wariatko! Alex nie żyje i nic tego nie zmieni! Uciekaj, jeśli ci
życie miłe!
I wtedy srebrzysta figurka rzuca się do ucieczki. Życie przeważa nad
śmiercią, zwycięża wola przetrwania – kobieta odwraca się i zrywa do biegu.
Grawitację na Merkurym, niemal identyczną jak na Marsie, często nazywa się
idealną do sprintu, ponieważ ludzie przy tym ciążeniu mogą pokonywać duże
odległości długimi skokami, dla utrzymania równowagi wymachując
ramionami. Swan w ten właśnie sposób biegnie i robi zamachy – raz potyka
się i upada – zrywa się i rzuca ponownie w przód. Musi dotrzeć do peronu,
nim miasto go minie, następny przystanek znajduje się dziesięć kilometrów
dalej na zachód.
Dociera do schodów, chwyta za poręcz i wybiwszy się, skacze z krawędzi
peronu wprost do zamykającej się już śluzy.
Strona 13
SWAN I ALEX
Uroczystość pogrzebowa Alex zaczęła się, gdy Swan wlokła się jeszcze po
centralnych schodach Terminatora. Społeczność wyszła na bulwary i place i
przystanęła tam w ciszy. W mieście przebywało również wielu gości, wkrótce
miały się zacząć narady i zebrania, w tym jedno zwołane przez Alex. Kobieta
powitała przybyłych w piątek, a dziś, dokładnie tydzień później, odbywa się
pogrzeb. Nagłe zejście, po którym nie udało się przywrócić jej do życia. I
dlatego teraz mieszkańcy i goście dyplomaci – ludzie Alex – są w żałobie.
Swan zatrzymała się w połowie drogi na Ścianę Świtu, niezdolna iść dalej.
W dole rozciągały się dachy, tarasy i patia, balkony. Drzewka cytrynowe w
wielkich ceramicznych donicach. Zaokrąglone zbocze jak w miniaturowej
Marsylii, na nim czteropiętrowe białe apartamentowce o balkonach z ciemnego
kutego żelaza, szerokie bulwary i wąskie alejki, opadające na promenadę
otaczającą park. Tłocząca się tam ludzkość ulega specjacji na oczach Swan,
każda twarz mocno zindywidualizowana, lecz także typowa – olmecki owal,
toporne, wyraziste rysy. Na balustradzie stoi troje małych, mają najwyżej metr
wzrostu, odzianych w czerń. U stóp schodów cisną się słoneczni wędrowcy,
którzy właśnie wrócili, zakurzeni i opaleni. Ich widok przeszył bólem serce
Swan – nawet oni przybyli na pogrzeb.
Ruszyła znowu w dół, pogrążona w myślach. Kiedy usłyszała wieść,
wybiegła z miasta na otwartą przestrzeń, wiedziona potrzebą samotności. Teraz
Strona 14
nie mogła znieść świadomości, że inni będą na nią patrzeć w trakcie
rozrzucania prochów Alex. Nie miała teraz ochoty spotkać Mqareta, partnera
Alex. Zatem wymknęła się do parku, by zniknąć tłumom z oczu. Tam też nie
była sama, wszyscy ludzie stali w bezruchu, z uniesionymi głowami i
wzrokiem wbitym w niebo, wyglądając na przygnębionych. Starali się
podtrzymywać, na duchu. Tak wielu polegało na Alex. Była Lwicą
Merkurego, sercem miasta. Duszą społeczności. Osobą, która pomaga i
chroni.
Niektórzy rozpoznali Swan, ale zostawili ją w spokoju – to bardziej ją
wzruszyło niż kondolencje, po twarzy popłynęły jej łzy, raz po raz musiała je
ścierać palcami. Potem ktoś ją zaczepił.
– Ty jesteś Swan Er Hong? Alex była twoją babką?
– Była moim światem. – Swan odwróciła się i odeszła. Pomyślała, że może
farmy będą mniej zatłoczone, więc opuściła park i powędrowała między
drzewami. Przez głośniki miasta popłynął marsz żałobny. Pod krzakami sarna
zanurzyła chrapy w opadłych liściach.
Swan jeszcze nie dotarła do farm, gdy otwarły się Wielkie Wrota w Ścianie
Świtu i błysk słońca przeciął powietrze pod kopułą, tworząc jak zwykle parę
poziomych przezroczystych żółtych wstęg. Skupiła się na zawirowaniach
pomiędzy promieniami, na chmurze pyłu, jaką wzbijała otwierająca się brama,
barwnych pasmach miału wzlatujących i rozpływających się, aż znikną. A
wtedy z najwyższego tarasu pod murem uniósł się balon, podryfował na
zachód, kołysząc podwieszonym pod nim pojemnikiem. Alex, jakże inaczej.
Nuta buntu we wzniosłej muzyce łomoczących basów. Kiedy balon doleciał
do jednej z żółtych wstęg światła, pojemnik rozpadł się z cichym szmerem i
prochy Lwicy Merkurego rozprysły się i zawirowały, oddalając do słońca,
rozproszyły się i znikły, opadając, jak virga nad pustynią. Z parku rozległ się
ryk. Zaraz potem młodzi mężczyźni zaczęli skandować:
Strona 15
– A-lex, A-lex, A-lex!
Wrzawa wzmagała się przez kilka minut, nim wyrównał się rytm okrzyków,
które, jak się zapowiadało, potrwają dłużej. Ludzie nie chcieli zakończyć
ceremonii, rozumieli, że wtedy naprawdę nadejdzie chwila, gdy stracą swoją
opiekunkę na zawsze. W końcu jednak przerwali i zajęli się życiem w epoce
po Alex.
▪▪
Swan musiała dołączyć do rodziny Alex. Jęknęła na samą tę myśl, wędrując
po farmach. Wreszcie ruszyła do Wielkich Schodów, sztywno, na oślep,
zatrzymawszy się tylko, by powiedzieć:
– Nie, nie, nie.
Ale to było bezcelowe. I nagle to do niej dotarło: wszystko, co zrobi od tej
pory, będzie właśnie bezcelowe. Zastanawiała się, jak długo to potrwa –
zdawało się, że przez wieczność – i przeszył ją strach.
W końcu wzięła się w garść i poszła na prywatną uroczystość żałobną na
Ścianie Świtu. Musiała przywitać się z tymi, którzy byli jej babce najbliżsi,
uścisnąć szorstko i krótko Mqareta i znieść wyraz jego oczu. Dostrzegła, że
mężczyzna nie czuje się swobodnie. To było do niego niepodobne, lecz Swan
w pełni rozumiała, dlaczego Mqaret pragnąłby się oddalić. W rzeczy samej
doznała ulgi na widok jego zachowania. Ona sama też czuła się źle, ale Mqaret
był z Alex o wiele bliżej, spędził z nią więcej czasu – wszak tak długo byli
razem – i jego strata zdawała się niewyobrażalna. A może nie. Teraz Mqaret
spoglądał na inną rzeczywistość – sprawiał wrażenie, jakby tylko wyświadczał
żałobnikom uprzejmość. Dlatego dała radę go objąć i przyrzec, że go
odwiedzi, a potem wmieszać się w grupę pozostałych uczestników spotkania
na najwyższym tarasie Ściany Świtu. Dużo później Swan podeszła do
balustrady i spojrzała na miasto i dalej, przez jego przezroczystą kopułę na
Strona 16
czarny krajobraz. Miasto przemieszczało się przez kwadrant Kuipera, po prawej
wznosił się Krater Hiroshige. Kiedyś, dawno temu, Swan zabrała babkę na
podnóże tego krateru do pomocy przy rzeźbie, kamiennej fali, która
nawiązywała do jednego z najsławniejszych dzieł sztuki japońskiej.
Ustawienie wielkich skalnych odłamków w półksiężyc załamującej się tafli
wody wymagało wielu prób, wszystkich nieudanych, jak to zwykle z Alex
bywało. Swan skończyła sama, śmiejąc się tak, że rozbolał ją brzuch. Nadal
mogła dostrzec tę skalną falę – Terminator właśnie ją mijał. Odłamki tworzące
grzbiet już jednak zniknęły – zrzucone zapewne przez wibracje przesuwającego
się w pobliżu miasta albo po prostu przez napór słonecznego światła. Albo
spadły na wieść o Alex.
Kilka dni później odwiedziła Mqareta w pracy. Był jednym z wiodących
biologów molekularnych w Układzie Słonecznym, a jego laboratorium
wypełniały maszyny, zbiorniki, fiolki, monitory pulsujące guzłowatymi
kolorowymi diagramami – istnieniem w całej swojej rozbabranej złożoności,
para zasad za parą zasad. Tutaj można było stworzyć życie od podstaw – i je
tworzono. Skonstruowano tu wiele bakterii, które transformowały Wenus,
Tytana, Trytona.
Teraz nie miało to znaczenia. Mqaret siedział w biurze i patrzył w ścianę.
Podniósł się i spojrzał na Swan.
– Och… Miło cię widzieć. Dziękuję, że przyszłaś.
– Nie ma za co. Jak się czujesz?
– Niezbyt dobrze. A ty?
– Strasznie – wyznała z poczuciem winy. Nie chciała obarczać Mqareta
swoimi problemami. Ale kłamstwo też nie miało sensu. Nie w takiej chwili.
Zresztą mężczyzna ledwie skinął głową, pogrążony we własnych niewesołych
myślach. Był nieobecny duchem, jak zauważyła Swan. Kostki na jego biurku
zawierały schematy protein, fałszywie jasne, pogodne kolory splątane tak, że
Strona 17
nie da się ich rozplątać. Próbował pracować.
– Praca musi być teraz trudna – odezwała się.
– Tak.
– Wiesz, co jej się stało? – podjęła po długiej, pustej ciszy.
Pokręcił krótko głową, jakby chciał powiedzieć, że to nieistotne.
– Miała sto dziewięćdziesiąt jeden lat.
– Wiem, ale…
– Ale co? Ludzie umierają, Swan. Wcześniej czy później każdy z nas
umiera.
– Zastanawiałam się tylko dlaczego.
– Nie. Nie ma żadnego dlaczego.
– Zatem jak…
Ponownie potrząsnął głową.
– To mogło być cokolwiek. W tym przypadku tętniak i wylew w mózgu.
Ale jest tyle innych sposobów. Zdumiewające, że w ogóle żyjemy.
Swan przysiadła na krawędzi biurka.
– Wiem. Ale… Co teraz zrobisz?
– Mam pracę.
– Ale powiedziałeś…
Zerknął na nią z głębi swojej duchowej jaskini.
– Nie powiedziałem przecież, że jest bezużyteczna. To nie byłoby właściwe.
Przede wszystkim Alex i ja mieliśmy dla siebie siedemdziesiąt lat.
Spotkaliśmy się, kiedy miałem sto trzydzieści. Tak było. Ale mam także
pracę, która mnie interesuje i wciąga jak puzzle. To duża układanka. Za duża,
jeśli mam być szczery…
Przerwał. Przez długą chwilę nie potrafił wykrztusić słowa. Swan położyła
mu rękę na ramieniu. Mqaret ukrył twarz w dłoniach. W milczeniu usiadła
obok niego.
Strona 18
– Nie uda się pokonać śmierci – wydusił wreszcie. – To za trudne.
Odchodzenie jest za mocno wpisane w naturalny porządek rzeczy. W zasadzie
to jak drugie prawo termodynamiki. Możemy tylko mieć nadzieję, że jak
najdłużej uda się je powstrzymać. Odepchnąć. I to powinno wystarczyć. Nie
wiem, dlaczego nie wystarcza.
– Ponieważ to tylko pogarsza sytuację! – pożaliła się. – Im dłużej się żyje,
tym gorsza jest śmierć!
Mqaret pokręcił głową, wytarł oczy.
– Nie sądzę, żeby tak było. – Wziął głęboki oddech. – Śmierć zawsze jest
zła. Ale to ludzie, którzy nadal żyją, odbierają ją w ten sposób, więc… –
Wzruszył ramionami. – Czasem wydaje się, że śmierć to pomyłka. Ktoś
umiera, pytamy dlaczego. Nie powinno być sposobu, aby ją powstrzymać.
Czasami jednak się udaje. Ale…
– To jest pomyłka! – oznajmiła, objąwszy go za ramiona. – Rzeczywistość
ma błąd, ale ty go naprawisz!
Wskazała na kostki i ekrany.
– Naprawisz, prawda?
Roześmiał się i zapłakał jednocześnie.
– Prawda! – zapewnił, wycierając twarz. – Ale to głupie. Taka pycha. Mam
na myśli naprawianie rzeczywistości.
– Ale to jest dobre – odparła Swan. – Wiesz, że tak. To przyniosło ci
siedemdziesiąt lat z Alex. I pozwoli wypełnić czas.
– Racja – westchnął ciężko, po czym spojrzał na nią. – Tylko… Bez Alex
nie będzie tak samo.
Prawda tych słów obudziła pustkę w sercu. Alex była dla Swan
przyjaciółką, opiekunką, nauczycielką, przybraną babką, zastępczą matką…
Tym wszystkim i jeszcze – metodą na wywołanie śmiechu. Źródłem radości.
Jej nieobecność wywoływała chłód zabijający emocje, pozostawiający jedynie
Strona 19
mrok pustki. Całkowite odrętwienie, tępe, bezduszne doznanie.
Oto jestem. A to jest rzeczywistość. Nikt przed nią nie umknie. Nie mogę
żyć dalej, muszę żyć dalej, lecz nigdy się z tym nie pogodzę.
Chociaż trzeba.
Rozległo się pukanie do laboratorium.
– Proszę! – nieco ostro zaprosił Mqaret.
Drzwi otworzyły się, w progu stanął mały – bardzo atrakcyjny na swój
sposób, jak to często się zdarzało w przypadku małych – starszy, szczupły, z
jasnymi włosami zebranymi w staranny kucyk, w eleganckiej niebieskiej
marynarce. Sięgał Swan i Mqaretowi najwyżej do pasa i wyglądał przy nich
jak langur lub marmozeta.
– Cześć – przywitał go Mqaret. – Swan, to Jean Genette z asteroid,
przyleciał na konferencję. Jean był bliskim przyjacielem Alex, jest też
śledczym z ramienia Ligi. Ma do nas kilka pytań. Powiedziałem mu, że może
wpaść.
Mały z ręką na sercu skinął głową.
– Moje najszczersze kondolencje z powodu waszej straty. Właściwie
przyszedłem nie tylko złożyć wyrazy współczucia, lecz przekazać, że wielu z
nas martwi się, ponieważ Alex kierowała naszymi najważniejszymi
projektami, a jej śmierć nadeszła tak niespodziewanie. Chcemy się upewnić,
że te programy będą nadal się rozwijać. Do tego wielu z nas zastanawia się z
niepokojem, czy śmierć przywódczyni nastąpiła z przyczyn naturalnych.
– Zapewniłem Jeana, że tak – powiedział Mqaret do Swan, dostrzegłszy
wyraz jej twarzy.
Genette nie wyglądał na całkowicie przekonanego.
– Czy Alex wspomniała, że ma wrogów, jest w niebezpieczeństwie lub o
podobnych sprawach? – mały zwrócił się do Swan.
– Nie. – Próbowała sobie coś przypomnieć. – Nie była taką osobą. To
Strona 20
znaczy ona zawsze miała pozytywne nastawienie do świata. Pewność, że
wszystko się ułoży.
– Wiem. To prawda. Ale właśnie dlatego może pamiętasz, czy kiedyś jej
optymizm się zachwiał?
– Nie. Nic takiego sobie nie przypominam.
– Zostawiła jakiś testament lub depozyt? Albo wiadomość? Coś, co należy
otworzyć tylko w przypadku jej śmierci?
– Nie.
– Mieliśmy depozyt – wtrącił Mqaret, potrząsając głową. – Nie było w nim
nic niezwykłego.
– Mógłbym rozejrzeć się po jej gabinecie?
Alex urządziła sobie pracownię w najdalszym z pomieszczeń w laboratorium
i Mqaret skinął głową, po czym poprowadził małego inspektora przez hol do
odległego pokoju. Swan poszła za nimi, zdumiona, że Genette wiedział o
gabinecie Alex, zaskoczona, że Mqaret tak łatwo wpuścił tam śledczego.
Zaniepokoiły ją też słowa o wrogach oraz wzmianka o „przyczynach
naturalnych”, sugerująca dokładnie przeciwne przyczyny śmierci. Śmierć Alex
badana przez jakiegoś policjanta? Nie mogła w to uwierzyć.
Usiadła w progu, próbując zrozumieć, co to wszystko znaczy, starając się
ogarnąć rzeczywistość, podczas gdy Genette przeszukiwał biuro Alex,
zaglądając do szuflad, kopiując pliki, przesuwając grubą różdżką nad każdą
powierzchnią i przedmiotem. Mqaret przyglądał się temu beznamiętnie.
Wreszcie malutki inspektor skończył i stanął przed Swan, przyglądając się
jej ciekawie. A ponieważ siedziała na podłodze, ich oczy znajdowały się na
tym samym poziomie. Wydawało się, że śledczy chce zadać jakieś pytanie,
jednak zrezygnował. Poprosił tylko:
– Byłbym wdzięczny, gdybyś mi przekazała, jeżeli sobie przypomnisz coś,
co mogłoby okazać się pomocne.