2291

Szczegóły
Tytuł 2291
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2291 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2291 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2291 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Halina Pop�awska Kwiat lilii we krwi Tryptyk rewolucyjny Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw ZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: Wydawnictwo "Alfa", Warszawa 1994 Korekty dokona�y U. Maksimowicz i I. Stankiewicz `rp tym moim, kt�rzy straszn� �mierci� zgin�li I Nigdy nie zapomn� tej nocy, gdy go przywieziono. Nigdy. Cho�bym mia� �y� i sto lat. Tej parnej letniej nocy nie daj�cej ani odrobiny och�ody po upalnym dniu. Bezg�o�ne b�yskawice przekre�la�y czarne niebo o�lepiaj�cym zygzakiem. Cisza dzwoni�a w uszach. Milcza�y �wierszcze i cykady. Jak gdyby w oczekiwaniu. Na co? Nie mog�em spa�. Cz�sto mi si� to teraz zdarza. I zawsze boli mnie w�wczas r�ka. Ca�a. Od d�oni po rami�. A przecie� jej nie ma. Uci�� mi j� doktor Decaux nazajutrz po bitwie pod Valmy, dwudziestego pierwszego wrze�nia tysi�c siedemset dziewi��dziesi�tego drugiego roku. Wracaj�c pami�ci� do tej strasznej chwili prze�ywam wszystko od pocz�tku, tak jak to by�o, a min�y ju� trzy lata od owych wydarze�. Znowu widz� doktora Decaux, w zakrwawionym fartuchu, gdy stoi nade mn� z jakim� no�em czy tasakiem w r�ku, a sier�ant R~emy i dwaj �o�nierze trzymaj� mnie za nogi i za ramiona. Walczy�em z nimi r�wnie dziko i zaciekle jak z Prusakami, nie chcia�em, aby mnie okaleczono, mia�em zaledwie osiemna�cie lat. Rzuca�em si�, krzycza�em, ale oni byli silniejsi. - Zuch z ciebie - powiedzia� doktor Decaux, gdy obanda�owany i napojony winem "na wzmocnienie" le�a�em pod �opocz�cym nad g�ow� p��tnem szpitalnego namiotu. Najgorzej by�o, gdy mnie z pustym r�kawem zobaczyli rodzice. Ja to ju� mia�em czas przywykn��, bo nie od razu wr�ci�em do domu. Ale oni... Ojciec zblad� i milcza�. Chyba tak b�dzie wygl�da� przy skonaniu. I nic nie m�wi�, nie robi� wyrzut�w, cho� by� przeciwny, nie chcia�, abym szed� do wojska. Ale ojczyzna by�a w niebezpiecze�stwie. Zgromadzenie Narodowe wezwa�o Francuz�w pod bro�. Wszystkich, od osiemnastu do dwudziestu pi�ciu lat. Jak�e mog�em zosta�? - To bandyci - powiedzia� w�wczas ojciec. - Niech zgin�! - To patrioci - zaprotestowa�em. - Jeste� g�upi - ojciec odwr�ci� si� do mnie plecami. - Gdyby� mia� cho� odrobin� rozumu, nie da�by� si� omota�. Ale ty... - Jestem rewolucjonist� - odpar�em z dum�. - Precz z arystokracj�. Ludzie rodz� si� wolni i s� r�wni wobec prawa. - Milcz - rozgniewa� si� ojciec. - W moim domu nie chc� s�ysze� podobnych bredni. Nic wi�cej nie m�wi�em, ale zaci�gn��em si� mimo ojcowskiego zakazu. I by�em pod Valmy, walczy�em pod rozkazami samego Kellermanna, bi�em Prusak�w, Austriak�w, emigrant�w. I jestem z tego dumny. Emigranci! Podli zdrajcy spiskuj� z wrogami ojczyzny. - Tak w�wczas my�la�em. W�a�ciwie po co to wspominam? Sam nie wiem. Nie potrafi� jednak uwolni� si� od tych majacze�, szczeg�lnie w nocy, gdy nie mog� spa� i oblany potem le�� w dolnej izbie p�nocnej wie�y. Mimo grubo�ci mur�w oddzielaj�cych mnie od parnej duchoty powietrza, nie odczuwam �adnej ulgi i podobnie jak chory w gor�czce, zaludniam ciemne wn�trze widziad�ami z przesz�o�ci. W�wczas to us�ysza�em dalekie r�enie. Tak odzywa si� ko�, gdy czuje bliski ju� cel podr�y. Potem dolecia�o mnie postukiwanie kopyt na kamienistej drodze i skrzypienie k�. Czu�em nieledwie wysi�ek, z jakim zmordowane zwierz�ta wci�ga�y na strome wzg�rze ci�ki wida� wehiku�. Mimo obudzonej ciekawo�ci nie chcia�o mi si� wsta�. Byli to przypuszczalnie wys�annicy Komitetu Ocalenia Publicznego lub cz�onkowie Konwentu, delegowani z Pary�a dla przeprowadzenia kontroli nastroj�w w tej odleg�ej cz�ci Francji. Ci przepasani tr�jkolorow� szarf� dygnitarze z pi�rami na kapeluszu i par� pistolet�w u boku trz�li si� w niewygodnej bryczce na drogach ca�ego kraju, wlok�c za sob� d�ugi cie� gilotyny. Znosili wszystkie te prywacje po to, by utrzyma�, a w razie potrzeby o�ywi� w�a�ciwego, to znaczy rewolucyjnego ducha w narodzie. Pojazd by� coraz bli�ej. S�ysza�em wyra�nie parskanie i sapanie zm�czonych wspinaczk� koni. A potem zaskrzypia�a otwierana na o�cie� brama. Nie by�a to jednak bryczka prawdziwych patriot�w, lecz s�dz�c po odg�osach raczej podr�na kareta. Pojazd wtoczy� si� na dziedziniec, stukn�y drzwiczki, a �ciszony g�os ojca powiedzia� wyra�nie: - T�dy, Wasza Wielebno��. B�ysk pochodni roz�wietli� na chwil� w�sk� szpar� strzelnicy i czerwonawym promieniem omi�t� gotyckie sklepienie mojego mieszkania. - Dziecko �pi, zaraz je wynios�. - Nieznajomy g�os by� niski i lekko schryp�y. - Pomog� Waszej Wielebno�ci. - To m�wi� znowu m�j ojciec. Nast�pnie odemkni�to drzwi dolnej sali, a zawsze m�ody g�os matki zadr�a� czule i wsp�czuj�co: - Zm�czone biedactwo, �pi, anio�ek... S�ysza�em jeszcze, jak stary Jakub odprowadza� konie do stajni, a zamczysta brama znowu zaskrzypia�a, ryglowana jak ka�dego wieczoru. O za�ni�ciu nie mia�em co i marzy�. By�o mi gor�co i niewygodnie. R�ka rwa�a jak w�wczas po amputacji. Czu�em si� zbyt s�aby, �eby wsta�, wyt�a�em jedynie s�uch, ale cisza by�a zupe�na. Przywieziono jakie� dziecko, to pewne. Ojciec by� uprzedzony o przybyciu go�ci, matka te�. Tylko ja nic nie wiedzia�em, bo nawet stary Jakub dopuszczony zosta� do tajemnicy. Tylko ja... "Wasza Wielebno��"... Czy� by�by to jaki� klecha, jak w�wczas m�wiono, jeden z tych co to w dziewi��dziesi�tym roku odm�wili z�o�enia przysi�gi na wierno�� narodowi i Cywilnej Konstytucji duchowie�stwa? Czy�by ojciec o�mieli� si�...? Czy nara�a�by g�ow�, by ukrywa� wrog�w Rewolucji? I nie ufa� mi... Obawia� si� mnie. Mnie, swojego jedynego syna. Poczu�em b�l, straszny b�l, gdzie� tam g��boko, jak gdyby na samym dnie mojego jestestwa, taki b�l, �e usiad�em na pos�aniu opieraj�c si� jedyn� r�k� o zimny kamie� muru. Tak, to musia� by� jaki� ksi�dz i dziecko, przypuszczalnie syn by�ego arystokraty. Ksi�dz uwozi� dziecko z Pary�a. Ale dlaczego teraz? Przecie� po upadku Robespierre'a sko�czy�o si� panowanie terroru. Ojciec nawet nie wie, co to by�o, co si� tam w�wczas dzia�o. A ja widzia�em. Na w�asne oczy. O, jak dobrze widzia�em! S� rzeczy tak straszliwe, �e nic nie zatrze ich w ludzkiej pami�ci. Nic. Ale ojciec... Jak m�g�? Wi�c pos�dza mnie o najgorsze? O zdrad�? Ma mnie za Judasza? Czy� a� tak nisko upad�em w jego oczach, �e my�li, i� by�bym zdolny wyda�? Mojego ojca? Siedzia�em wiele godzin obola�y i dr�twy, z coraz wi�kszym �alem w sercu, a� �wit zajrza� w szczeliny strzelnic i cisn�� do wn�trza wie�y blaskiem wschodz�cego s�o�ca. Zastyg�em w tym bezruchu rozpaczy, nieczu�y na nic innego jak na krzywd�, jaka mnie spotka�a. Wielk� krzywd�, wi�ksz� chyba od tej, kt�r� mi wyrz�dzi� pruski pocisk. O tak, o wiele wi�ksz�. A potem przypomnia�em sobie, co niegdy� m�wi�em. W�wczas, gdy wbrew woli ojca wyrusza�em na wojn�. W owym czasie Rewolucja jawi�a mi si� jako rodzaj drabiny, po kt�rej m�g�bym �atwo wspi�� si�, by dosi�gn�� panny Gabrieli. Naturalnie by�em g�upi. Teraz widz� to wyra�nie. Przede wszystkim ode mnie do panny Gabrieli jest tak daleko, �e chyba tylko si�gaj�ca nieba drabina Jakubowa by�aby zdolna wynie�� mnie na te wy�yny. A Rewolucja... Dop�ki jej nie zna�em, Rewolucja w moich zachwyconych oczach by�a pi�kna i u�miechni�ta, czysta, bo obmyta �zami rado�ci. Sprawiedliwa i mi�osierna, �askawa dla maluczkich, surowa w miar� potrzeby dla mo�nych. "Ludzie rodz� si� i pozostaj� wolni i maj� r�wne prawa". Tak g�osi� pierwszy punkt Deklaracji Praw Cz�owieka i Obywatela z 26 sierpnia 1789 roku, poprzedzaj�cej Konstytucj� uchwalon� dwa lata p�niej. Nie ustawiono jeszcze w Pary�u na placu Kr�lewskim, zwanym obecnie Placem Rewolucji, obmierz�ego wynalazku doktora Guillotin, nie zacz�� dzia�a� Komitet Ocalenia Publicznego ani Rewolucyjny Trybuna�, gdzie kara �mierci by�a jedynym wyrokiem, jaki spada� na oskar�onego r�wnie szybko i niezawodnie jak ostrze wprawiane w ruch r�k� kata Sansona. Wolno�� - R�wno�� - Braterstwo. Czy istniej� pi�kniejsze has�a prowadz�ce ludzko�� ku szcz�liwo�ci? Chyba tylko mi�o��, moja mi�o�� do panny Gabrieli. Beznadziejna i nieszcz�liwa, od pocz�tku skazana na niespe�nienie i brak wzajemno�ci, skryta i utajona jak grzech, l�kaj�ca si� blasku s�o�ca, ale bez tej mi�o�ci nie potrafi�bym ju� �y�. Rewolucja wi�c w pewien spos�b przybli�a�a mnie do przedmiotu mojego uwielbienia. Wolno�� - my�la�em. - Wolno mi kocha�, kogo chc�. Ona i tak si� nie dowie. To jest wy��cznie moja tajemnica, moja w�asno��, tylko moja. I wola�bym utraci� drug� r�k�, byle si� nie dowiedzia�a. I R�wno��. Jestem cz�owiekiem r�wnie wolnym jak ona, maj�cym te same prawa i tak samo przez prawo traktowanym. Dlaczego wi�c nie m�g�bym...? Nie, nie, sama my�l wydaje mi si� ju� blu�nierstwem. A Braterstwo? Czy� nie wyszli�my wszyscy z r�ki Stw�rcy? "Najwy�szej Istoty!", jak �yczy� sobie Robespierre. Ojcostwo Boga czyni z nas braci. I to nas wzajemnie zobowi�zuje. Czy ona te� tak uwa�a? Nie wiem i pewnie nigdy si� nie dowiem. Panna Gabriela nigdy nie zni�y�aby si� przecie� do rozmowy ze mn� na takie tematy. Najwy�ej mog�aby powiedzie�: "Przynie� mi szal, Bertranku, zostawi�am w altanie... I ksi��k�". I to wszystko. A potem, gdy spe�ni�bym jej polecenie, odesz�aby w stron� zamkowego tarasu, g�ruj�cego z dawnych wa��w nad okolic�. Tak ju� nieraz bywa�o. Od czasu gdy hrabia de Saunhac przeni�s� si� do Wersalu, a by�o to jeszcze przed moim urodzeniem, widywa�em pann� Gabriel� rzadko, przewa�nie w porze letnich upa��w. W�wczas to niezdrowe wyziewy z sadzawek kr�lewskiego parku zmusza�y wielu dworak�w do szukania schronienia pod mniej lub bardziej przeciekaj�cym dachem rodowej siedziby. Panna Gabriela by�a delikatnego zdrowia i hrabia ba� si� dla c�rki owej ospy, kt�ra w�wczas w Wersalu szpeci�a wiele pi�knych twarzy i twarzyczek. Nie unikn�� jej sam nawet kr�l Ludwik XV. Naznaczony straszliwym pi�tnem, niczym katowskim �elazem, ratunek znalaz� dopiero w przedwczesnej �mierci. Panna Gabriela... By�em zupe�nie ma�ym berbeciem, uczepionym matczynej sp�dnicy, gdy zobaczy�em j� pierwszy raz. Mia�em mo�e cztery lata, a ona, starsza ode mnie, by�a ju� wyro�ni�t� o�mioletni� dziewczynk� w d�ugiej bombiastej sukience tak b��kitnej jak jej oczy. Jasne w�osy ciemniej�ce z biegiem lat prze�wieca�y starym z�otem w�r�d lu�no puszczonych splot�w, kt�re przytrzymywa�a b��kitna wst��ka. Wydawa�a mi si� r�wnie pi�kna jak �wi�ta Radegunda w witra�u zamkowej kaplicy, r�wnie nieosi�galna jak gwiazda, nierzeczywista jak zjawa z tamtego �wiata. Wyczekiwa�em upa��w, bo w�wczas przyje�d�a�a, za ka�dym razem coraz pi�kniejsza. Mog�em jej si� przygl�da� z daleka lub z ukrycia, gdy� przep�dzano mnie z tej cz�ci zamkowego dziedzi�ca czy ogrodu, gdzie zazwyczaj przebywa�a. By�em ju� du�y, gdy mnie wreszcie dostrzeg�a. W�lizn��em si� za matk� do olbrzymiej zamkowej sieni, ch�odnej w najwi�ksze skwary, a ona tamt�dy przechodzi�a. - Kt� ten ch�opczyk? - zwr�ci�a si� do mojej matki. - M�j syn. - Nigdy go nie widzia�am - zauwa�y�a. - Nie powinien kr�ci� si� po ogrodzie czy na pokojach. - Mimo tej uwagi wiedzia�em, �e matka jest ze mnie dumna. - Jak ci na imi�? - patrzy�a mi prosto w oczy. - Bertran - szepn��em. - �liczne imi� - u�miechn�a si� - i �liczny z ciebie ch�opczyk. - R�czk� tak mi�kk� jak at�asowe kotary wielkiego salonu pog�aska�a mnie po policzku. Wkr�tce wyjecha�a. Odt�d za ka�dym pobytem panny Gabrieli na zamku mia�em szcz�cie odda� jej drobn� przys�ug�, a zawsze spogl�da�a na mnie �yczliwie i rzuci�a jakie� mi�e s��wko. A� pewnej jesieni, w kuchni gdzie kr�lowa�a moja matka, zacz�to m�wi� o jej zam��p�j�ciu. - Czas ju�, �eby panna Gabriela mia�a m�a - o�wiadczy�a stara Jakubowa �uskaj�c fasol�. - Do takiej panny to kawalerowie jak pszczo�y do miodu. - Jakub starannie nabija� fajk� i u�miecha� si� domy�lnie. - Hrabia zostawia c�rce woln� r�k� - zauwa�y�a pomocnica matki, Marietka. - Nie b�dzie jej przymusza�. Szcz�liwa! Wybierze kogo zechce - wzdycha�a, cia�niej obwi�zuj�c g�ow� chustk�. - Panna Gabriela nie wyjdzie za m��! - m�j krzyk odbi� si� od �ukowego sklepienia kuchni i zamar� gdzie� a� pod okapem wielkiego komina. Dygota�em z jakiej� wewn�trznej irytacji, a obecni wybuch m�j przyj�li g�o�nym �miechem. - Dlaczeg� to nie wyjdzie? - Stara Jakubowa ociera�a za�zawione z weso�o�ci oczy. - W�a�nie, dlaczego? - podchwyci�a pytanie Marietka. - Z takim posagiem nawet i brzydula, kulawa czy garbata znalaz�aby amatora. A c� dopiero nasza panna Gabriela! Wszyscy zacz�li mnie molestowa�, wypytywa�, potrz�sa� mn�, nawet milcz�cy zazwyczaj Piotr, parobek u�ywany do najci�szych rob�t w zamku, przy��czy� si� do moich dr�czycieli. - Powiedzia�a mi to �wi�ta Radegunda - wypali�em wreszcie, chc�c si� od nich odczepi�. Cios pad� wiosn�, tu� przed zwo�aniem Stan�w Generalnych. - Nareszcie panna Gabriela zar�czona - oznajmi�a z zadowoleniem stara Jakubowa. - Tylko to kto� z daleka, nie z naszych stron. Nie chcia�em temu wierzy�, to przecie� nie by�o mo�liwe, �eby panna Gabriela... Niestety, matka potwierdzi�a gadanie Jakubowej. - Narzeczony panny Gabrieli to jaki� markiz - doda�a. - Poznali si� w Wersalu. Panna Gabriela podobno bardzo szcz�liwa. Panna Gabriela szcz�liwa... i zakochana. Jak wygl�da panna Gabriela zakochana? Jak patrzy na tego swojego markiza? I co m�wi? I jak go nazywa? Wyda�o mi si� nagle, �e nasz zamek chwieje si� w posadach, �e za chwil� runie i przywali mnie kup� gruz�w, a ja, �ywcem pogrzebany, nie zdo�am wydoby� si� spod rumowiska. Zrozumia�em jak w jakim� ol�nieniu, �e �ycie moje jest sko�czone, zanim si� jeszcze zacz�o. �e nie czeka mnie ju� nic na tej ziemi, �adne szcz�cie, bo szcz�cie jest mo�liwe tylko w mi�o�ci. Dot�d wystarcza�a mi �wiadomo��, �e serce panny Gabrieli jest wolne, "puste" i gdyby zdarzy� si� cud, m�g�bym posi��� to niczyje serce, wype�ni� je moj� mi�o�ci�, tylko moj�. A oto sko�czy�o si� wszystko. Zjawi� si� jaki� tam markiz i zaj�� to niczyje serce i nie pozosta�o ju� w nim ani odrobiny miejsca dla nikogo innego. Mia�em wi�c "rywala" i powoli ros�a we mnie niech��, a wkr�tce i nienawi�� do owego pudrowanego fircyka, kt�ry tylko dlatego, �e by� markizem... Wreszcie zacz��em pragn�� jego �mierci. W owym czasie o �mier� nie by�o trudno, szczeg�lnie dla kogo�, kto nosi� tytu� markiza. G�owa tego "wroga ludu" powinna by�a co pr�dzej znale�� si� w koszu pod gilotyn�. Markiz... Nie ma ju� na szcz�cie �adnych diuk�w czy markiz�w. Rewolucja znios�a tytu�y i szlachectwo. Czy� ludzie nie rodz� si� r�wni? Wolno�� - R�wno�� - Braterstwo. Oto s� prawdy, w kt�re nale�y wierzy�, prawa, kt�rymi nale�y si� kierowa�. Jak to czyni Rewolucja. Nawet za pomoc� gilotyny. Gdyby tak matka zajrza�a w moje my�li... Przerazi�by j� ten jedynak "we w�adzy szatana". Tak by z pewno�ci� orzek�a. Rewolucja wi�c wraz z has�em "�mier� tyranom" sta�a si� swego rodzaju moj� "drog� do piek�a". Od pocz�tku, od zwo�ania do Wersalu Stan�w Generalnych, �ledzi�em z zapami�taniem bieg wydarze�. Trudno by�o o gazety, wiadomo�ci przychodzi�y z kilkutygodniowym op�nieniem, ale �y�em tym wszystkim, co dzia�o si� tam, daleko od naszego zamku. Szczeg�lnie zachwyci�a mnie paryska gazeta "Francuski patriota" wydawana przez niejakiego pana Brissot, kt�r� czasem znajdowa�em w Rignac. Czego tam nie by�o! Fakty i komentarze, przem�wienia i opisy. O tak, �w poniedzia�ek czwartego maja to zaiste wielka data w dziejach Francji. W�wczas to trzy stany i kr�l udali si� w uroczystej procesji z ko�cio�a Naj�wi�tszej Panny do �wi�tego Ludwika na nabo�e�stwo poprzedzaj�ce otwarcie Stan�w Generalnych. Najpierw szed� stan trzeci, najliczniejszy i najbardziej oddalony od kr�la. Wszyscy w czerni - tak im nakazano. Niekt�rzy uznali �a�obn� barw� stroju odartego z jakiejkolwiek ozdoby za ch�� upokorzenia tych, co reprezentuj� wi�kszo�� przecie� narodu. Str�j ten jednak wyda� mi si� wr�cz wytworny, a czarny kolor w moim mniemaniu podkre�la� jeszcze jego powag�. Bo czy� frak do kr�tkich jedwabnych spodni, czarne po�czochy, trzewiki z klamrami, p�aszcz i tr�jro�ny kapelusz nie s� eleganckie? Po tej czerni kwit� t�czowy �an przetykany srebrem i z�otem. To noblesa wyst�pi�a w dworskich at�asach. Po �wietnych strojach arystokracji, purpuraci i biskupi we fioletach poprzedzali ciemne sutanny ni�szego duchowie�stwa. Po nich dopiero pod baldachimem niesiono Sakrament, a tu� za Nim kroczy� kr�l wraz z bra�mi otoczony ksi���tami krwi. Nazajutrz rozpocz�to obrady. W�r�d przyby�ych ministr�w szczeg�lnie owacyjnie witano pana Neckera, co to mia� uzdrowi� finanse. Ludwik XVI us�ysza� jeszcze gromkie "niech �yje kr�l". Du�o mniej entuzjastycznie witano kr�low�. Kr�l, w odczytanej mowie, zaleca� umiar we wprowadzaniu reform oraz r�nych innowacji. A potem wszystko potoczy�o si� jak spadaj�ca z g�r lawina. Nie by�o zgody mi�dzy stanami. Ten trzeci nie chce by� usuni�ty do osobnej sali obrad. Poparty cz�ci� duchowie�stwa ��da wsp�lnej z pierwszym i drugim stanem weryfikacji pe�nomocnictw. Po przesz�o miesi�cznych sporach i dysputach, kt�re nie doprowadzi�y do porozumienia, stan trzeci, uwa�aj�c si� za przedstawiciela ca�ej Francji, og�asza si� Zgromadzeniem Narodowym. Trzynastego lipca od �witu bij� na trwog� wszystkie dzwony Pary�a. W nocy lud, podburzony p�omiennym przem�wieniem m�odego adwokata Kamila Desmoulinsa, kt�ry wo�a� "czeka nas, patriot�w, nowa noc �wi�tego Bart�omieja", w�ama� si� do arsena�u Inwalid�w. Nast�pnego dnia przypuszczono szturm na Bastyli� i co najdziwniejsze zdobyto t� niedost�pn� dot�d fortec�. Ludzie oszaleli, �ciskali si� i ca�owali. Ulicami obnoszono zatkni�t� na pice g�ow� gubernatora straszliwej twierdzy. Dopiero gwa�towna burza, kt�ra wybuch�a noc�, och�odzi�a nieco rozpalone do bia�o�ci uniesienie i rado�� ludu. Czemu mnie tam nie by�o? Prze�ywa�em wsp�lnie z bohaterami owych wydarze� te dni triumfu i wyzwolenia. By�em jak w gor�czce. Ojciec spogl�da� na mnie spod oka, matka kilka razy dziennie przyk�ada�a mi d�o� do rozpalonego czo�a. - Jeste� chory - m�wi�a. - Jestem szcz�liwy - odpowiada�em. - Nareszcie co� si� dzieje, nareszcie jest Rewolucja! - Rewolucja... - zaczyna�a matka wahaj�co. - Przecie� tam leje si� krew. Morduj� niewinnych ludzi. - Niewinnych? - udawa�em zdziwienie. - To s�uszna kara na zbrodniarzy. �mier� tyranom! Wszyscy ludzie s� r�wni. Matka kr�ci�a g�ow� i coraz bardziej by�a o mnie niespokojna. Wobec ojca nie o�miela�em si� z pocz�tku wyjawi� g�o�no i otwarcie moich rewolucyjnych pogl�d�w. W�r�d tych wstrz�saj�cych Francj� burz i huragan�w, nieledwie niezauwa�ona przesz�a �mier� delfina, o�mioletniego Ludwika J�zefa, ch�opca w�t�ego, zbyt spokojnego na sw�j wiek, kt�rego zdrowie pozostawia�o ostatnio wiele do �yczenia. Problematyczna w rewolucyjnych warunkach godno�� nast�pcy tronu, czyli delfina, spad�a na drugiego syna kr�lewskiej pary, czteroletniego Ludwika Karola, ksi�cia Normandii, kt�ry na swoje nieszcz�cie tryska� zdrowiem i niespo�yt� �ywotno�ci�. Jak szczury opuszczaj� ton�cy okr�t, tak co znaczniejsi arystokraci uciekaj� z Francji. Najm�odszy brat kr�la rozpoczyna ten exodus chroni�c si� wraz z rodzin� w Turynie. Za nim id� inni. Pewnego sierpniowego wieczoru wjecha�a na zamkowy dziedziniec kareta hrabiego de Saunhac. Wysiad�a z niej panna Gabriela, blada i przera�ona, a spok�j emanuj�cy z prastarych mur�w Belcastel star� zdawa�oby si� sprzed jej rozszerzonych strachem oczu budz�ce groz� obrazy. Hrabia by� chmurny, ale mimo zm�czenia drog� kaza� zaraz wezwa� mojego ojca. Narada trwa�a d�ugo w noc, stara�em si� nie zasn��, widzia�em niepok�j matki, kt�ra szepta�a chwilami: Bo�e, Bo�e, co teraz b�dzie? I mocno zaciska�a r�ce. Chcia�em j� uspokoi� i pocieszy�, powiedzie�, �e Rewolucja jest sprawiedliwa, �e ani hrabiemu, ani pannie Gabrieli, a tym bardziej nam w�os z g�owy nie spadnie, nie mog�em jednak zdradzi� si�, �e czuwam i czekam na powr�t ojca. Wr�ci� bardzo zafrasowany. S�ysza�em, jak na zapytanie matki odrzek� kr�tko "p�niej powiem" i po�o�y� si�. Ale tak jak i na mnie, na niego tak�e nie sp�yn�� b�ogos�awiony sen. Odt�d ka�dego dnia hrabia zamyka� si� z moim ojcem na d�ugie godziny. O czym tam m�wili, nie wiem, wiem tylko, �e m�j ojciec, Jakub i Piotr znosili do zamkowych podziemi ci�kie, jak stwierdzi�em, skrzynie i kufry. Panna Gabriela nie opuszcza�a p�nocno_zachodniej cz�ci pierwszego pi�tra, gdzie by�y jej pokoje, a ja snu�em si� w�r�d ca�ego tego zamieszania niespokojny i zdenerwowany, nie rozumiej�c dobrze sytuacji, lecz przeczuwaj�c, mimo zachwytu Rewolucj�, bliskie jakie� niebezpiecze�stwo. Rewolucja tymczasem wielkimi krokami sz�a przez Francj�, pozostawiaj�c za sob� krwawy �lad. Nocami o�wietla�y jej drog� �uny po�ar�w, a wsz�dzie wita�y okrzykami rozradowane t�umy, pijane winem z pa�skich piwnic. Nikt nie pracowa� na roli, ludzie woleli grabi� domy i pa�ace bogaczy. Podk�adano przy tym ogie�, by "tyran�w" wykurzy� z wygodnych kryj�wek. I tak powoli dobrotliwy u�miech osuwa� si� z kamiennej twarzy Rewolucji zast�piony grymasem bezprzyk�adnego barbarzy�stwa. Palono i niszczono wszystko, co nale�a�o do mo�nych. Podniesiono r�k� na Ko�ci� i na klasztory. Pad�y zamki Villelongue, Gages i Cassanus, Hugui~es i La Capelle_viaur. Bo czy� najstarsze i najbardziej warowne fortece mog�y oprze� si� sile ludu, kt�ry zdoby� Bastyli�? Te prastare twierdze, broni�ce niegdy� przed najazdem wroga przytulone do ich st�p osady, zdobyto nieledwie go�ymi r�kami, bez armat i machin obl�niczych. Wie�niacy zbrojni w wid�y i kije dali rad� owym kamiennym olbrzymom od wiek�w stercz�cym nad okolic� jak na ur�gowisko. Co rano dochodzi�y do nas straszne wie�ci, a co wiecz�r zadawali�my sobie pytanie, jak d�ugo utrzyma si� nasz Belcastel? Jest to zamek warowny, kt�rego pocz�tki si�gaj� mrok�w �redniowiecza. Wzmianka o nim znajduje si� ju� w kronice z 1040 roku. Hrabia dumny jest z tej prastarej siedziby, a z Belcastel wywodzi si� i moja rodzina, r�wnie stara jak r�d hrabiego de Saunhac, tyle, �e mojego nazwiska nie poprzedza owa partyku�a "de" �wiadcz�ca o szlacheckim pochodzeniu. Jakie w�a�ciwie ma to teraz znaczenie? �mier� zr�wnuje ludzi, ksi��� krwi umiera tak samo jak najubo�szy z �ebrak�w, a n�dza ludzkiego cia�a dotyka jednakowo utytu�owanych magnat�w jak i bezdomnego w��cz�g�. Niemniej od panny Gabrieli dzieli�a mnie przepa��, kt�rej nigdy nie zdo�a�bym przekroczy�. Nie pomog�yby najwi�ksze nawet zas�ugi, bohaterstwo czy po�wi�cenie. Ale to ju� by�o przesz�o�ci�. Rewolucja przywr�ci�a pocz�tkow� r�wno�� mi�dzy lud�mi, zni�y�a g�ruj�cych nad innymi, wywy�szy�a maluczkich. I to by�o wspania�e. Mimo towarzysz�cych jej okropno�ci, mimo gilotyny, mimo l�ku, niepewno�ci jutra i stale obecnego widma �mierci. Panna Gabriela ba�a si�, a ja odda�bym �ycie dla panny Gabrieli. Moja matka ba�a si� tak�e, widzia�em to po jej oczach, po dr�eniu r�k, po niespokojnym ogl�daniu si� za siebie przy najl�ejszym ha�asie. Tylko ojciec by� taki jak zawsze, mo�e nieco bardziej milcz�cy. Czasem wieczorem panna Gabriela wychodzi�a na taras zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Nosi�a teraz ciemne suknie, lu�no sp�ywaj�ce loki wi�za�a czarna wst��ka. Zaczajony w za�omie muru nie odrywa�em od niej oczu. Raz dostrzeg�a mnie mimo ciemno�ci. - Czy to ty, Bertranku? Wyszed�em na otwart� przestrze�. - Zbli� si�. Podszed�em do niej. - Masz takie pi�kne oczy - powiedzia�a cicho. Wpatrywa�em si� w ni� jak urzeczony. - Takie oczy spotyka si� tylko tu, na naszym Po�udniu, w tej starej prowincji �Rouergue, nad brzegami Aveyronu - m�wi�a jak we �nie. - W Wersalu nie ma takich oczu, tam oczy s� zupe�nie inne, zimne i nieufne, ich spojrzenie mrozi i odpycha, nie ma w nim szczero�ci, ani takiego... �aru - doko�czy�a szeptem. Nie �mia�em si� odezwa�, nie �mia�em prawie oddycha�, by czar nie prysn��, a trwa� wiecznie, a� do sko�czenia �wiata. Ale panna Gabriela zapomnia�a chyba o mojej obecno�ci, a czar prys�, bo pos�yszeli�my strza�y. - Co to? - przestraszy�a si�. - Strzelaj� - powiedzia�em pr�dko. - Niech si� pani nie boi. Nie pozwol� pani skrzywdzi�. - Nie pozwolisz? - zdumia�a si�. - Nie pozwol� - o�wiadczy�em stanowczo - chyba pierwej zgin�. - Bertranku... Zawstydzi�em si� mojego wybuchu. Ona zbli�y�a si� do mnie i dotkn�a mojego policzka. - Jeste� taki m�ody - powiedzia�a mi�kko. - Prawie dziecko. - Nie jestem dzieckiem. Jestem wolnym cz�owiekiem. - Wolnym? - zdziwi�a si�. - Nie rozumiem. - Wszyscy jeste�my wolni. - Ja nie jestem wolna. Siedz� zamkni�ta w Belcastel dr��c ze strachu. Gdzie tu wolno��? - Ale mo�e pani kocha� kogo pani chce. - Sam nie wiem, sk�d wzi�a si� u mnie taka �mia�o��. - Kocha�? C� ty wiesz o mi�o�ci? - Wiem wszystko. - Wszystko? Czy� mo�na wiedzie� wszystko o tak dziwnym uczuciu jak mi�o��? - Mo�na. Wystarczy tylko kocha�. Na szcz�cie by�o ciemno i nie mog�a widzie� mojej twarzy. Ale sam fakt, �e rozmawia�a ze mn� i to rozmawia�a o mi�o�ci by� zdumiewaj�cy. Zrozumia�em, �e zawdzi�czam to Rewolucji. To Rewolucja sprawi�a, �e panna Gabriela dostrzeg�a we mnie cz�owieka, podobn� do niej istot� ludzk�, obdarzon� rozumem i woln� wol�. Chwil� jeszcze sta�a oparta o parapet, a potem odesz�a bez s�owa. Sp�dzi�em na tarasie p� nocy. Nie chcia�o mi si� spa�. Czu�em w sobie nadludzk� jak�� si��, nieledwie moc czynienia cud�w. Panna Gabriela rozmawia�a ze mn� jak z r�wnym sobie, jak gdybym by� co najmniej... markizem - my�la�em. - Mo�e tak samo rozmawia�a na pocz�tku znajomo�ci z p�niejszym narzeczonym? A potem nagle porazi�a mnie my�l, �e j� obrazi�em, by�em zbyt �mia�y i dlatego odesz�a zagniewana. Ale czy by�a zagniewana? Chyba raczej zdziwiona, dot�d przecie� nigdy nie o�miela�em si� m�wi� do niej nie zapytany. Ale i teraz... Odpowiada�em tylko na pytania - uspokaja�em siebie. - Niczym jej nie uchybi�em. Jest dla mnie jak �wi�ta Radegunda z witra�a. By�o to moje pierwsze zwyci�stwo odniesione dzi�ki Rewolucji. Zwyci�stwo, kt�re objawi�o mi moj� wysok� rang� wolnego cz�owieka. Nie by�em markizem, ale gdybym m�g�, potrafi�bym m�wi� o mi�o�ci r�wnie pi�knie, a mo�e du�o pi�kniej ni� m�j "rywal". Gdybym tylko m�g�... Dobrze jednak wiedzia�em, �e sama nawet Rewolucja nie przyzna mi nigdy takiego prawa. Potem, od po�owy pa�dziernika, zacz�y nas dochodzi� straszne wie�ci: oto lud, podobnie jak Bastyli�, zdoby� Wersal! Mnie wie�ci te wprawi�y w zachwyt. Kr�l nie m�g� ju� m�wi� "Francja to ja", Francja to przecie� my, wszyscy mieszka�cy tego kraju, od najznaczniejszego stoj�cego wysoko do nic nie znacz�cego, tak nisko przypad�ego do ziemi, �e mo�na go by�o potr�ci� nog�. A wi�c i ja, ja te� by�em cz�stk� Francji, by�em Francj�, a Francja nareszcie podnios�a r�k� na bastion monarchii. Tysi�ce, tysi�ce m�czyzn i kobiet uzbrojonych w wid�y i piki opu�ci�o Pary� i ruszy�o kr�lewskim traktem wprost do dawnej siedziby Kr�la_s�o�ce. T�um stratowa� stra�e pilnuj�ce bram, zala� dziedzi�ce i wdar� si� do pa�acu. Przekupki z hal nareszcie mog�y z bliska przyjrze� si� "Austriaczce", jak nazywano kr�low�, chciwymi palcami dotkn�� at�asu sp�dnicy i koronek stanika. Wszystko to wyczyta�em w gazecie pana Brissot. W wyg�odzonym Pary�u brakuje �ywno�ci. Rozpolitykowana prowincja, zaj�ta dora�nym wymierzaniem sprawiedliwo�ci, nie dostarcza chleba, mi�sa i oliwy. Dlatego ludzie przybyli do Wersalu. Chc� kr�la i jego rodzin� mie� blisko siebie, w stolicy. Wierz�, �e to poprawi ich sytuacj�, nareszcie b�d� mieli co je��. Kr�l poddaje si� woli ludu, nie pragnie rozlewu krwi, nie pozwala strzela� do bezbronnych. Taki to by� pocz�tek krzy�owej drogi monarchii. Jej pierwszy etap zdawa� si� nie mie� ko�ca. Kareta kr�lewska posuwa�a si� powoli, otoczona napieraj�cym zewsz�d t�umem. Og�uszeni wrzaskami kobiet, podtrzymuj�cych w bojowym zapale m��w i syn�w, siedz�cy w karecie staraj� si� nie okaza� l�ku. Kr�lowa uspokaja p�acz�cego delfina, a przytulona do rodzic�w Maria Teresa zapewnia, �e nie boi si� niczego. W par� dni potem, dekretem Zgromadzenia, Ludwik XVI przesta� by� kr�lem Francji. Odt�d jest tylko "kr�lem Francuz�w". Wolna Francja nie ma nad sob� �adnego "tyrana". Nie mog�em zdradzi� si� z moimi uczuciami. Nale�a�o udawa� smutek, cho� przepe�nia�a mnie rado�� i duma. Ale trwa�o to kr�tko. Pewnego dnia przyszli ludzie z Belcastel, nawet z dalszych okolic i a� z Rignac. Wyszed� do nich m�j ojciec. Znali go od lat, znali jego uczciwo�� i zdrowy rozs�dek. By� jednym z nich. Jak oni, ca�e �ycie ci�ko pracowa� na chleb. Jego s�owa tak� mia�y si�� przekonywania, �e rozeszli si�, nie czyni�c nam krzywdy. Ale to by� znak. D�u�ej nie nale�a�o zwleka�. Ca�a Francja sta�a w ogniu, Belcastel cudem jakim� nie pad� dot�d pod napieraj�c� zewsz�d �cian� p�omieni. Zrozumia� to hrabia de Saunhac. Na wyjazd nie wytoczono karety, wymoszczono jedynie sianem ch�opski w�zek. Pierwszy raz wytworny dot�d stangret musia� zrzuci� liberi� i przywdzia� podobnie jak jego pan kaftan z samodzia�u. Panna Gabriela p�aka�a cicho. Podesz�a do mur�w i po�o�y�a r�k� na chropawej powierzchni kamienia, a potem podnios�a oczy ku �rodkowej baszcie. Tam zazwyczaj, w razie obl�enia, bywa�o ostateczne schronienie. Ale �aden wr�g nie oblega� Belcastel, tylko swoi, swoi, kt�rzy nie chcieli hrabi�w na tej ziemi. Pan de Saunhac p�g�osem dawa� ostatnie polecenia mojemu ojcu. Wszyscy stali�my na dziedzi�cu. Gdy Jakub odemkn�� bram�, hrabia podszed� do c�rki. - Ju� czas - powiedzia� i pom�g� jej wsi���. Patrzyli�my na nich, przebranych jak na maskarad�, a� w�zek wytoczy� si� za bram� i d�ugo jeszcze biegli�my wzrokiem za opuszczaj�cym si� ze wzg�rza jak�e skromnym ekwipa�em. Dopiero w�wczas zda�em sobie spraw�, �e nie ma ju� panny Gabrieli w Belcastel. Nie ma jej nigdzie. Francja by�a przed ni� zamkni�ta. Pozostawa�a jedynie granica, a wi�c emigracja. Emigracja. Nazajutrz ojciec powiedzia�, �e hrabia kieruje si� ku Hiszpanii. To by�a najbli�sza granica. Pireneje, cho� trudne do przebycia, stanowi�y jednak doskona�� kryj�wk�. My�la�em z przera�eniem o trudach czekaj�cych delikatn� pann� Gabriel�. Kiedy j� zobacz�? I czy j� jeszcze zobacz� na tej ziemi? Tymczasem z Pary�a nadchodzi�y coraz krwawsze wiadomo�ci. Rewolucja, depcz�c stary porz�dek, szybkim krokiem pod��a�a ku swojemu przeznaczeniu. Prawo przesta�o obowi�zywa�. Na ulicach dokonywano samos�d�w, kt�re zazwyczaj ko�czy�y si� masakr� "wrog�w ludu". I nie �adnych tam arystokrat�w czy innych wielkich pan�w, nie, ot na przyk�ad piekarz oskar�ony o ukrywanie m�ki, rze�nik, u kt�rego znaleziono po�e� s�oniny. Rozdarto ich na strz�py, ludzie poszaleli, jak gdyby zapach krwi uderzy� im do g�owy niczym najmocniejsze wino. Zgromadzenie dekretem z 2 listopada oddaje ko�cielne dobra do dyspozycji narodu. Wie� p�awi si� w szcz�ciu. Nareszcie mo�na za bezcen kupi� ziemi�, a tak�e budynki. Ko�cio�y i klasztory przestaj� by� miejscem kultu. Roma�skie i gotyckie kaplice zamieniono na spichlerze. Pod �ukowym sklepieniem poczernia�ym od dymu tysi�cy �wiec zacz�to sk�ada� siano. Niech �yje Rewolucja! Wszystko przecie� wolno. Niestety, w tym jak�e dobrym do �ycia okresie o pieni�dz jest coraz trudniej. Z�oto znikn�o z trzos�w nawet bogaczy. W po�owie grudnia pojawiaj� si� asygnaty, pierwsze papierowe pieni�dze we Francji. Ukryci za grubymi murami Belcastel z dr�eniem serca �ledzili�my te wszystkie wydarzenia, a moja matka nieraz westchn�a: - Jak dobrze, �e nie ma tu panny Gabrieli! Zosta�o nas teraz w zamku siedmioro: moi rodzice, stary Jakub z �on�. Piotr, Marietka i ja. W t� pierwsz� zim� Rewolucji, ci�k� zim� dla ca�ej Francji, ka�dej nocy i ka�dego dnia oczekiwali�my nieszcz�cia. Nas jednych w okolicy oszcz�dzono. Byli�my co prawda tylko s�u�b�, niemniej wiedziano o przywi�zaniu mego ojca do tego wszystkiego, co te prastare mury reprezentuj�. Czy� w ca�ej Francji nie zdobywano podobnych prowincjonalnych Bastylii? Czy� nie mordowano ich mieszka�c�w oraz wszystkich podejrzanych o wrogo�� do rewolucyjnych przemian? Wicher hucz�cy nad krajem wymiata� z serc resztki ludzkich uczu�, pozostawiaj�c nienasycone pragnienie krwi i zemsty. O tak, ci�ka to by�a zima, tym bardziej �e zapasy �ywno�ci szybko topnia�y, a kupi� nic nie by�o mo�na. Wieczorami zbierali�my si� w kuchni, przy sk�pym ogniu, cisn�c si� wok� komina i rozmawiaj�c naturalnie o nieobecnych. Stara Jakubowa nie przestawa�a u�ala� si� nad losem "biednej panny Gabrieli". - Gdzie jest teraz nasz kwiatuszek? - wzdycha�a. - Wygnana z domu u progu szcz�cia. A jej markiz? Czy �yje? - Pewnie te� uciek� - wzrusza� ramionami Jakub. - Nie czeka� przecie� a� go zabij�. - Mo�e spotkaj� si� na emigracji? - dodawa�a Marietka z nadziej� w g�osie. Wszyscy wspominali pann� Gabriel�. Milcza�em tylko ja, no i Piotr schylony nad misk� cienkiej zupy. Co tu w�a�ciwie by�o do powiedzenia? W my�li towarzyszy�em pannie Gabrieli w jej krzy�owej drodze. Czy aby dotarli bezpiecznie do kra�c�w Francji? Jakie� trudy musia�a znosi� ta przywyk�a do wyg�d i zbytku istota? Czy wytrzyma? A gdyby zachorowa�a? Albo umar�a? C� pocz��bym na tym �wiecie utraciwszy to, czym bi�o moje serce? Ojciec cz�sto udawa� si� do Rignac, przynosi� gazety, wiedzieli�my wi�c, co si� dzia�o w stolicy. Zima by�a tam ci�sza ni� na wsi. Ceny �ywno�ci sz�y w g�r�. G��d i ch��d powala�y starych i chorych. Mimo jednak tych wszystkich okropno�ci wierzy�em w Rewolucj�, wierzy�em w jej oczyszczaj�c� misj�, w jej m�dro�� i sprawiedliwo��. Ci, kt�rzy stali na czele Zgromadzenia Narodowego, opracowywali konstytucj�, wydawali dekrety i zarz�dzenia, byli dla mnie bohaterami i wielkimi lud�mi. Oni znali ca�� prawd�, prawd� o Rewolucji i jej tragizmie. I wiedzieli, dok�d id�. W domu nazywano ich mordercami i wszelkiego rodzaju kanali�. Musia�em wi�c milcze�. Pewnego dnia o�mieli�em si� zapyta� ojca, co zawieraj� kufry i skrzynie, kt�re tak pieczo�owicie ulokowano w podziemiach zamku. - Czy to pieni�dze? Bogactwa hrabiego? - Jest tam troch� pieni�dzy - odpar� ojciec - ale przede wszystkim s� papiery, dokumenty, pradawne pergaminy, tak mocne, �e czas ich nie zniszczy. - Papiery? - zdziwi�em si�. - Dokumenty? - Dokumenty - ojciec pokiwa� g�ow�. - Ca�e archiwum rodziny de Saunhac, a jeszcze przedtem pan�w Belcastel, bo to oni byli pierwsi. - Komu to potrzebne? - wzruszy�em ramionami. - Takie stare szparga�y. - Komu? - oburzy� si� ojciec. - To przecie� ca�a nasza historia, dzieje naszej prowincji Rouergue, a wraz z ni� i dzieje Francji. Barbarzy�cy niszcz� teraz i pal� t� przesz�o��. Wyrzucaj� klasztorne biblioteki, zapalaj� stosy z m�dro�ci przodk�w. Wywlekaj� ze zdobytych na w�a�cicielach zamk�w rodowe papiery, nie zdaj�c sobie sprawy z tego, co czyni�. Czy�by� nie rozumia�, o co tu chodzi? - Te dokumenty i ta ca�a przesz�o�� dotycz� wielkich arystokratycznych rod�w, skazanych i tak na zag�ad�. Ale co nam do tego? - Nam? - ojciec zaczerwieni� si�. - My te� nie wypadli�my sroce spod ogona. My te� mamy swoje rodzinne dzieje. Nie jestem uczony. Ale �yj�c w Belcastel od pocz�tku, nauczy�em si� kocha� ten zabytek, jakim jest nasz zamek. Pozna�em jego warto��, nie t� materialn�, to przecie� tylko kupa kamieni, ale jego moc, si��, trzymaj�c� nas od tylu wiek�w na tej ziemi i pewno��, �e nic ani nikt nas z niej nie wygoni. Nawet Rewolucja! - zako�czy� podniesionym g�osem. - Rewolucja by�a konieczna - zacz��em �mielej. - Francja potrzebowa�a reform. - Co ty tam wiesz - ojciec potrz�sn�� g�ow�. - Naczyta�e� si� tych gazetowych �wistk�w i wierzysz we wszystko, co tam gryzmol� te paryskie pismaki. Ale oni nie wiedz�, co to Francja i co to jest nasza ziemia. Oni od ziemi odeszli. Daleko. Chc� teraz w�adzy. Rz�dzi� innymi. Oto co im w g�owie. I niszczy�. Taki na przyk�ad Belcastel. Przed setkami lat opar� si� najazdom, a teraz ma�o brakuje, �eby pad� pod ciosami pik i wide� naszych w�asnych barbarzy�c�w. I nikt na to nic nie poradzi. Widocznie tak by� musi. Musi przewali� si� ta nawa�nica. Ale co potem znajdziemy pod gruzami? Nie wiem i boj� si�. M�dry jest m�j ojciec, bardzo m�dry, ale nie widzi jednego. Nie widzi, �e Rewolucja jest sprawiedliwa. Chce r�wno�ci i braterstwa dla wszystkich. I wolno�ci. Ju� teraz ludzie czuj� si� wolni. S� wolni i szcz�liwi. Ojciec to wreszcie zrozumie. Musi zrozumie�. A przesz�o��...? Czy w�a�ciwie przesz�o�� jest taka wa�na? Dla mnie to puste s�owo. Tylko Rewolucja ma znaczenie, Rewolucja, bo buduje nowy �wiat, �wiat ludzi wolnych i r�wnych sobie. W�a�nie wyczyta�em w gazecie o zniesieniu wszelkich przywilej�w. Nie mo�e jeden cz�owiek ugina� si� pod ci�arem nad si�y, gdy drugi kroczy swobodnie wymachuj�c laseczk�. Po to w�a�nie jest Rewolucja, �eby to zmieni�. Pewnego wieczoru Piotr wr�ci� z Rignac, dok�d pos�a� go m�j ojciec. Ma�om�wny zazwyczaj parobek by� blady i trz�s�y mu si� r�ce, gdy rozkie�zywa� konia. - Co ci to, Piotrze? - spyta�a Marietka wchodz�cego do kuchni. - Widzia�em... - wyb�ka� Piotr. - Co widzia�e�? - Widzia�em - zacz��. - Zabili mera. - Mera? - zdziwi� si� Jakub. - Roznie�li na strz�py. - Piotr zatrz�s� si� i wyskoczy� za drzwi. S�ysza�em, jak wymiotowa�. Gdy Jakubowa postawi�a przed nim misk� zupy, Piotr odsun�� naczynie. - Nie mog� - powiedzia� niewyra�nie. - To... To by�o straszne. - Czeg� od niego chcieli? - Chleba. Krzyczeli, �e mer ukrywa przed lud�mi wielkie zapasy m�ki. Ale �adnej m�ki nie znale�li, cho� wyci�gn�wszy go na ulic�, spl�drowali dom. Nie wiedzia�em - Piotr m�wi� coraz ciszej - �e ludzie mog� by� tacy... tacy okrutni. Jak szatany. I kobiety... - Wi�c i kobiety? - spyta� Jakub. - Mn�stwo kobiet. Straszniejsze od m�czyzn. Jeszcze �y�... a one napcha�y mu ziemi do ust. "Masz, �ryj", tak wrzeszcza�y. - Panie Peyrade - zwr�ci� do ojca udr�czone spojrzenie. - Co z nami b�dzie? Co b�dzie, je�li ludzie przestali by� lud�mi? Nigdy jeszcze Piotr tyle na raz nie powiedzia�. Nigdy. Dopiero Rewolucja rozwi�za�a mu j�zyk. Ale nie tak, jak si� spodziewa�em. Nie tak. Rewolucja tymczasem sz�a naprz�d z g�ry wytyczonym szlakiem, a donios�e decyzje znaczy�y jej drog�. Przede wszystkim doktor Guillotin zaprezentowa� sw�j wynalazek, przedstawiaj�c Zgromadzeniu Narodowemu skuteczno�� zbudowanej przez siebie machiny. By� to rzeczywi�cie najbardziej humanitarny spos�b pozbawienia cz�owieka g�owy. Nast�pnie odpowiedni dekret zabroni� sk�adania �lub�w zakonnych, rozwi�zuj�c tym samym wszelkie kongregacje. Jednocze�nie Zgromadzenie uchwali�o Cywiln� Konstytucj� Duchowie�stwa. Przedstawienie w katedrze Notre_dame w Pary�u dramatu "Zdobycie Bastylii" najgodniej zako�czy�o ten pierwszy, jak�e znacz�cy rok Rewolucji. II S�o�ce sta�o ju� do�� wysoko, gdy si� obudzi�em. Na wyplatanym krze�le w nogach ��ka siedzia�a matka. - By�am bardzo niespokojna - powiedzia�a cicho, gdy otworzy�em oczy. - Nie przyszed�e� na �niadanie... �le si� czujesz? - �le - burkn��em. - Bardzo �le. - Co ci jest? - przestraszy�a si�. - Czy rami�...? Nie wytrzyma�em i wyrzuci�em z siebie wszystko. Ca�y b�l, �al do niej, do ojca. Jak mogli tak mnie potraktowa�, tak niegodnie! - Jak gdybym by� Judaszem - zako�czy�em, odwracaj�c od niej oczy. - Wiem, przywieziono jakie� dziecko - doda�em. - S�ysza�em g�os ojca i tw�j, matko. - Nie trzeba o tym nikomu m�wi� - powiedzia�a pr�dko. - A komu� m�g�bym m�wi�? - zdziwi�em si�. - Nie opuszczam przecie� Belcastel. Z jedn� r�k�... - Uwa�aj� ci� za bohatera - przerwa�a. - By�e� pod Valmy. Cho� wroga Rewolucji, nie potrafi�a ukry� dumy Francuzki ze zwyci�stwa odniesionego nad Prusakami. - Chod� je��. - Podnios�a si� i wyg�adzi�a sp�dnic�. - Go�cie mieszkaj� na g�rze - wyja�ni�a id�c ku wyj�ciu. - Na pierwszym pi�trze? - By�em szczerze zdumiony. - Czy�by w pokojach hrabiego? - W pokojach hrabiego - przytakn�a. - Ale lepiej nie m�wi�, �e tu s�. - Ukrywaj� si�? Zrobi�a nieokre�lony ruch r�k�. - Nie wiem. W dzisiejszych czasach nale�y by� ostro�nym. Wiesz o tym lepiej ni� ja. Ci�kie drzwi zamkn�y si� za ni� z g�uchym stukni�ciem. Le�a�em jeszcze chwil� rozmy�laj�c o tym, co mi powiedzia�a. Musieli to by� jacy� znaczni go�cie, je�li ich wpuszczono do pokoj�w hrabiego. Na pierwszym pi�trze, tyle �e w przeciwnym skrzydle, by�y tak�e komnaty panny Gabrieli. Matka co jaki� czas chodzi�a tam sprz�ta� i zazwyczaj zabawia�a nieco d�u�ej, ni� by�o potrzeba, jak gdyby pragn�a nacieszy� si� nieuchwytn� obecno�ci� mieszkanki tych opuszczonych teraz pokoj�w. - Chc� zobaczy� - powiedzia�em raz, dogoniwszy j� na schodach - prosz�, pozw�l matko. Tkane przed wiekami bezcenne arrasy okrywa�y �ciany salonu. By�a tam ca�a historia damy i jednoro�ca, owego bajecznego zwierz�cia, kt�remu ze �rodka g�owy wyrasta� r�g �okciowej d�ugo�ci. Bia�e futerko l�ni�o przetykane srebrn� nitk�, podobnie jak suknia damy bielej�ca na tle zieleni fantastycznego lasu czy ogrodu. Dotyka�em delikatnych mebelk�w nie pasuj�cych do surowego pi�kna owych mur�w. Tu wi�c siadywa�a panna Gabriela. - My�la�em. - Tu marzy�a o swoim markizie, przy tym rokokowym biureczku pisa�a do niego listy. "M�j najdro�szy", tak pewnie zaczyna�a. M�j najdro�szy... Z ka�dej �ciany spogl�da�a na mnie dama z jednoro�cem u boku, wiotka i delikatna jak panna Gabriela. Z ostro zako�czonego czubka wysokiego czepca sp�ywa� przezroczysty nieledwie welon. Jakiej sztuki dokaza� �redniowieczny tkacz, by nada� sztywnej przecie� materii przejrzysto�� i zwiewno�� czego� tak lekkiego jak tchnienie. Kanapk� i foteliki otaczaj�ce gerydon z intarsjowanym blatem kry� adamaszek koloru dojrza�ej moreli. Tego samego koloru by�y at�asowe zas�ony u czterech w�skich a wysokich okien. Na �ardinierkach pi�trzy�y si� doniczki z ozdobnymi ro�linami. Matka podlewa�a je pieczo�owicie, niekt�re z nich obracaj�c ku �wiat�u. - Na szcz�cie uratowali�my to wn�trze przed zniszczeniem - m�wi�a z dum�. - Panna Gabriela musi wszystko zasta� w porz�dku, tak jak zostawi�a. - Obrzuca�a salon badawczym wzrokiem. - Nie przestawiaj tego fotelika. Niech stoi przy kominku, jak ona go postawi�a. A co tam poruszy�e� na stoliczku do rob�t? - Tak mnie strofowa�a... - Czy panna Gabriela wr�ci tu kiedykolwiek? - pyta�em z b�lem w sercu. - Czy w og�le b�dzie to mo�liwe? - Wr�ci. - Matka nie mia�a co do tego �adnych w�tpliwo�ci. - Pewnego dnia zjedzie niespodziewanie do Belcastel, mo�e nawet z markizem. Nie chcia�em markiza, nie by�o dla niego miejsca w tych pokojach. I cho� porcelanowe cacka z manufaktury w S~evres rozwesela�y to �redniowieczne wn�trze, nie pasowa� do niego fircykowaty lalu� z w�osami osypanymi pudrem. Jak mog�a panna Gabriela zainteresowa� si� podobnie zniewie�cia�ym m�czyzn�? - Chod��e ju�, chod� - przynagla�a matka. Oci�ga�em si� z opuszczeniem tego miejsca, gdzie wydawa�o mi si�, przebywa� duch panny Gabrieli. Gdy tego ranka zjawi�em si� na sp�nione �niadanie, w kuchni opr�cz matki nie by�o nikogo. - Jedz. - Podsuwa�a mi talerz, k�ad�a �y�k�, kroi�a chleb. - Bardzo mizernie wygl�dasz. Potem Piotr i Jakub znie�li szezlong z jednego z pokoj�w i ustawili w zacienionym k�cie tarasu. Niem�ody jegomo�� w czerni sprowadzi� bladego ch�opca o cienkich n�kach, kt�ry z trudem szed� podtrzymywany przez opiekuna. U�o�ono go na szezlongu podsuwaj�c poduszki pod g�ow� i pod ramiona. Przygl�da�em si� temu z daleka. Widzia�em, jak opiekun usiad� przy ch�opcu i wyj�wszy z kieszeni ksi��k�, zacz�� czyta� g�o�no. Niestety nie mog�em rozr�ni� s��w, szmer g�osu zlewa� si� w melodyjn� ca�o�� z odg�osami przyrody. Ch�opiec wodzi� wzrokiem po niebie, po wierzcho�kach drzew, wreszcie zamkn�� oczy. Opiekun przesta� czyta� i wsun�� ksi��k� do kieszeni. Obiad go�cie jedli w wielkiej sali jadalnej. Matka nakry�a st� najcie�szym obrusem i wydoby�a resztk� hrabiowskich sreber, kt�rych nie ukryto w podziemiach. Byli to widocznie bardzo znaczni go�cie. Popo�udnie sp�dzi�em w ogrodzie. Mog�em teraz chodzi�, gdzie chcia�em, nie by�o panny Gabrieli, a nawet gdyby by�a, mo�e dopu�ci�aby mnie do swego towarzystwa? Kto wie? Rewolucja zdzia�a�a przecie� nie takie cuda. Tak my�la�em, cho� dobrze wiedzia�em, jakie cuda dzia�a�a Rewolucja. Podwieczorek matka poda�a na tarasie. By�o teraz troch� �atwiej o �ywno��, mieli�my w�asne warzywa i owoce. Na utrzymanie go�ci ojciec czerpa� z pieni�dzy hrabiego. Dba�, by w miar� mo�liwo�ci nie zbywa�o im na niczym. Zwracaj�c si� do opiekuna ch�opca tytu�owano go "Wasza Wielebno��", on za� swojego pupila nazywa� po prostu Karolem. Gdy raz zapyta�em o nich ojca, odpar� kr�tko: spe�niam rozkazy hrabiego. Go�cie s� tu na jego zaproszenie. By�em coraz bardziej zaintrygowany, lecz unika�em przybysz�w nie chc�c okaza� si� niedyskretnym. Wida� mieli wielkie zaufanie do wszystkich domownik�w, gdy� opiekun ch�opca rozmawia� z Piotrem i Jakubem r�wnie swobodnie, jak z moim ojcem. Pewnego dnia Piotr przyni�s� kociaka i po�o�y� zwierz�tko obok dziecka na szezlongu. Ch�opczyk zazwyczaj smutny i milcz�cy pierwszy raz od przyjazdu roze�mia� si�. - Kotunio, �liczny kotunio - wo�a� i g�aska� kociaka, kt�ry zdawa� si� by� bardzo zadowolony z tej pieszczoty. - Czy on b�dzie m�j? - Podni�s� oczy na Piotra. - Tak - Piotr sk�oni� si� niezgrabnie. - Kto to tacy? - zapyta�em z kolei matk�. - Nie wiem - odpowiedzia�a, ale nie patrzy�a na mnie. - Czy to krewni hrabiego? Czy znajomi? - Mo�e. Ojca nie pytaj - doda�a pr�dko. - On te� nic nie wie. Nie pyta�em wi�c. Najlepszych informacji m�g�by mi udzieli� wo�nica, kt�ry przywi�z� do nas tajemniczych go�ci. Zabawi� jednak w Belcastel tylko dob�, by da� odpocz�� koniom, a potem odjecha� t� sam� podr�n� karet�. Zreszt� jego mina nie zach�ca�a do pyta�. By� jaki� dziwny, zbyt wynios�y jak na stangreta. Swoj� postaw� nie dopuszcza� do �adnych konfidencji. Nie dowiedziawszy si� wi�c niczego, znowu zwr�ci�em si� do matki. - Czy hrabia przys�a� list? - List? - zdziwi�a si�. - W jaki spos�b? Rzeczywi�cie, przez te wszystkie lata hrabia ani razu nie da� zna� o sobie. - Sk�d wi�c ci go�cie wiedzieli, �e ojciec ich przyjmie? - Wiedzieli. Ojciec dosta� wiadomo��. - A wi�c dosta� list. - Serce bi�o mi mocno. Czeka�em, �e us�ysz� co� o pannie Gabrieli. - Gdy ojciec by� ostatnio w Rignac, spotka� tam pewnego cz�owieka. - Kogo? - To nieznajomy. Ale ten cz�owiek przekaza� polecenie hrabiego. - I ojciec uwierzy�? - Cz�owiek poda� has�o. Hrabia przed odjazdem poleci� ojcu wykona� to, co przeka�e mu osoba znaj�ca has�o. Taka by�a wola hrabiego, ojciec musia� by� pos�uszny. Wszystko to coraz bardziej rozpala�o moj� ciekawo��. Raz b�d�c w ogrodzie pos�ysza�em miauczenie