2290

Szczegóły
Tytuł 2290
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2290 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2290 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2290 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Dziennik 1954" Autor: Leopold Tyrmand Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni ZNiW ZN Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: "Res Publika", Warszawa, 1989 Korekta: U. Maksimowicz i K. Markiewicz `ty Tyrmand 1954 Nie przypadkiem w tytule tej ksi��ki znalaz�a si� data jej powstania. Sta�o si� tak przede wszystkim dlatego, �e "Dziennik 1954" jest kronik� okre�lonego czasu, i to czasu jak na dziennik wyj�tkowo kr�tkiego: nie jednego roku nawet, lecz zaledwie jednego kwarta�u, okresu od 1 stycznia do 2 kwietnia 1954. Sta�o si� tak te� dlatego, �e w postaci ksi��ki dziennik Tyrmanda ukaza� si� po raz pierwszy po �wier�wieczu od napisania, w roku 1980 i autor pragn�� zaznaczy� ten dystans. Sta�o si� tak wreszcie chyba dlatego, �e rok 1954 by� w biografii i tw�rczo�ci Tyrmanda rokiem prze�omowym. Kim by� Leopold Tyrmand przed rokiem 1954? Mimo m�odego wieku wiele mia� ju� za sob�. Urodzony 16 maja 1920 w Warszawie w zasymilowanej rodzinie �ydowskiej, po maturze wyjecha� do Pary�a, by w tamtejszej Akademii Sztuk Pi�knych studiowa� architektur� (1938_#39). Z pocz�tkiem wojny znalaz� si� w Wilnie. Wed�ug Franciszka Walickiego od lipca 1940 publikowa� anonimowo na �amach "Prawdy Komsomolskiej" felietony z cyklu "Na kanwie dnia" oraz recenzje muzyczne. Aresztowany w kwietniu 1941, zosta� skazany na dwadzie�cia pi�� lat wi�zienia za "konspiracj� antylitewsk�". Z wybuchem wojny niemiecko_radzieckiej m�g� wi�zienie zamieni� na roboty przymusowe. Ima� si� r�nych prac: by� robotnikiem i kelnerem, kre�larzem i palaczem, wreszcie marynarzem. W tej ostatniej roli spr�bowa� ucieczki; schwytany w Norwegii, trafi� do obozu koncentracyjnego. Pobyt w Norwegii przyni�s� Tyrmandowi znajomo�� j�zyka norweskiego i materia� do pierwszej ksi��ki - "Hotel Ansgar" (Pozna�, 1947). Po powrocie do kraju (1946) Tyrmand pracowa� najpierw jako dziennikarz w "Expresie Wieczornym" i "S�owie Powszechnym". W latach 1947_#49 by� cz�onkiem redakcji "Przekroju", w roku nast�pnym rozpocz�� sta�� wsp�prac� z "Tygodnikiem Powszechnym". Publikowa� tam szkice o Warszawie, bra� udzia� w dyskusjach redakcyjnych, a przede wszystkim omawia� bie��ce przedstawienia teatralne. Praca w "Tygodniku Powszechnym" sko�czy�a si� z chwil� odebrania pisma prawowitym redaktorom i przej�cia go przez Jana Dobraczy�skiego (1953). Kim zatem by� Tyrmand w roku 1954? To zale�a�o od punktu widzenia. Dla niekt�rych by� nikim, cz�owiekiem przegranym, kt�remu powin�a si� noga. Wariatem, co nie chce zrozumie� dziejowej konieczno�ci i nie bierze udzia�u w realizacji postulat�w socrealizmu. Dla niekt�rych by� barwn� postaci� Warszawki, cynicznym bikiniarzem w kolorowych skarpetkach, arbitrem elegancji, propagatorem zachodnich nowinek. Dla niekt�rych wreszcie by� Tyrmand wzorem postawy niez�omnej, cz�owiekiem, kt�ry niedostatek i brak mo�liwo�ci publikowania przed�o�y� nad ewentualn� karier� i zaszczyty - z lojalno�ci dla swoich przekona�. Co ciekawsze, autor w trakcie dziennika sam - zale�nie od nastroju chwili - patrzy na siebie z tych trzech perspektyw. Kim zosta� Tyrmand po roku 1954? Nie jest to, wbrew pozorom, pytanie nieistotne - op�nienie publikacji ksi��ki sprawia, �e na "Dziennik 1954" patrzy� nale�y z perspektyw miejsca, jakie zaj�� w ca�o�ci dorobku tego pisarza. Zacznijmy od tego, �e dziennik urywa si� dramatycznie, w po�owie zdania. Tym razem - nie tak, jak w przypadku kr�tkiej pauzy 16 lutego 1954, spowodowanej wezwaniem na przes�uchanie i obaw� przed konfiskat� r�kopisu - Tyrmand porzuci� dziennik, poniewa� nieoczekiwanie podpisa� umow� z "Czytelnikiem" na powie�� "Z�y". By�a to jedna z pierwszych oznak przedpa�dziernikowej odwil�y, a dla Tyrmanda - potwierdzenie s�uszno�ci obranej drogi. "Z�y" sta� si� wydarzeniem i do dzi� - cho� od dawna w kraju nie wznawiany - ma swoich wiernych czytelnik�w. Szcz�liwe po��czenie wartkiej, sensacyjnej akcji, doskona�ej znajomo�ci warszawskich reali�w oraz subtelnego przes�ania ideowego (widocznego chocia�by, jak to ostatnio udowodni� jeden z krytyk�w, w specyficznym traktowaniu warszawskiej przestrzeni, w honorowaniu przedwojennych nazw ulic i plac�w, a, zast�powaniu nowych, "ideologicznych" nazw formami umownymi) - oto najwi�ksze zalety tej powie�ci, kt�re plasuj� j� w obu obiegach - kultury wysokiej i kultury popularnej. Nie oby�o si� zreszt� bez burzliwych polemik prasowych, zarzucano autorowi mi�dzy innymi apoteoz� chuliga�stwa. Polemi�ci zdawali si� nie dostrzega� etycznego przes�ania powie�ci Tyrmanda. Po "Z�ym" Tyrmand wyda� w kraju tom opowiada� "Gorzki smak czekolady Lukullus" (1957), szkice "U brzeg�w jazzu" (1957) oraz powie�� "Filip" (1961). W roku 1964 znalaz� si� na li�cie pisarzy, obj�tych zakazem druku. W nast�pnym roku wyjecha� na Zach�d, na wszelki wypadek - jak pisze - zabieraj�c ze sob� r�kopisy dziennika oraz dw�ch powie�ci. Teksty te zacz�y si� ukazywa� w odwrotnej kolejno�ci, ni� zosta�y napisane. Najpierw - Pary� 1967 - wysz�o "�ycie towarzyskie i uczuciowe" (by�a rubryka pod tym tytu�em w tygodniku "As", przedwojennym poprzedniku "Przekroju") - przejrzysty pamflet na znanego dziennikarza, o kt�rym Tyrmand pisze te� pod koniec dziennika z roku 1954. Potem - Londyn 1975 - "Siedem dalekich rejs�w", najs�absza chyba rzecz z prozy fabularnej Tyrmanda. W ko�cu - Londyn 1980 - uka�e si� dziennik z pierwszego kwarta�u roku 1954. Tyrmand osiad� na sta�e w Stanach Zjednoczonych. Pocz�tkowo publikowa� g��wnie w paryskiej "Kulturze", by� tak�e ameryka�skim przedstawicielem tego pisma. Wybra� i opracowa� dwie ameryka�skie antologie tekst�w z "Kultury" ("Explorations in Freedom" oraz Kultura "Essays", 1970). Wsp�praca uleg�a zerwaniu, kiedy wywi�za�y si� r�nice w podej�ciu do ludzi o stalinowskiej przesz�o�ci, a Instytut Literacki odm�wi� wydania wspomnianej powie�ci "Siedem dalekich rejs�w". R�wnocze�nie Tyrmand nie zaniedbywa� swej kariery ameryka�skiej. Przez kilka lat (1967_#71) wsp�pracowa� z renomowanym tygodnikiem "New Yorker". Wyk�ada� na takich uczelniach, jak uniwersytet stanowy Nowego Jorku (Suny) czy Columbia. Wydawa� ksi��ki publicystyczne pod chwytliwymi tytu�ami (podaj� w przek�adzie): "Z notatnika dyletanta", "Sp�dzielnia Antykoncepcyjna im. R�y Luksemburg", "Ludzie brzydcy i �adni". Wreszcie za�o�y� o�rodek bada� kulturowo_politycznych The Rockford Institute. Wydawa� dwa pisma: "Chronicles of Culture" i "The Rockford Papers". Zmar� 19 marca 1985 w Rockford. Tytu� jednego z pism rockfordzkich - "Kronika kultury" - dobrze oddaje jeden jeszcze aspekt "Dziennika 1954", na kt�ry chcia�bym w tych kr�tkich uwagach wst�pnych zwr�ci� uwag�. Leopold Tyrmand, atakowany przez niekt�rych krytyk�w - na przyk�ad Kijowskiego - za uprawianie literatury u�atwionej, Tyrmand piewca jazzu i mody egzystencjonalnej wyrasta bowiem na kartach swojego dziennika na kronikarza bie��cego czasu, kt�ry wie i pami�ta, jak by�o dawniej, i kt�ry korzysta z ka�dej okazji, �eby nawi�za� przerwan� ci�g�o��, przypomina� tradycj�, w�asn� osob� �wiadczy� o jej istnieniu. Nawet, je�li b�dzie to tylko tradycja przedwojennego sportu, o kt�rej ca�y wyk�ad wyg�asza studentce Asp, zachwycaj�cej si� tu� powojennymi osi�gni�ciami. Tak te� mo�na czyta� ten dziennik: jako kronik� zagro�onej kultury. Jan Zieli�ski Stefanowi Kisielewskiemu - By� w moim �yciu obecny, czasem nawet potrzebny. Cz�sto by� tak ma�y jak my wszyscy, lecz fakt, �e mia�em mu to za z�e, czyni� go jako� wi�kszym, za� mnie wprawia� w lepsze samopoczucie. Przedmowa Fakty s� nast�puj�ce: - prowadzi�em ten dziennik przez trzy wst�pne miesi�ce 1954 roku; - przez lat dwana�cie zapisane bruliony le�a�y na dnie rzadko otwieranych szuflad; - w roku 1956 - wiadomo kiedy - "Tygodnik Powszechny" opublikowa� fragment dziennika, jedyny, jaki ukaza� si� drukiem w Polsce; - w roku 1965, po latach daremnych stara� o paszport, jecha�em w ko�cu na Zach�d w starawym samochodzie marki Opel; nie by�em zdecydowany na emigracj�, lecz zabra�em bruliony ze sob�, lokuj�c je, przy pomocy zaufanego mechanika, nie opodal dyferencja�u; ostro�no�� zbyteczna, celnik�w, kiedy przekracza�em granic�, interesowa�o, czy "Z�y" b�dzie wznowiony; po czym uwag� ich przyku� antyczny �wiecznik na wierzchu pierwszej otwartej walizki; zatrzymali �wiecznik i �yczyli mi szcz�liwej drogi; - w kilka miesi�cy p�niej bruliony zdeponowane zosta�y w redakcji "Kultury" paryskiej, w Maisons_laffitte, gdzie przele�a�y si� przez lat cztery; - w roku 1968, gdy wolno�� zosta�a wybrana, dziennik przeby� Atlantyk i w�drowa� ze mn� z miejsca w miejsce przez lat pi��; osiad�szy w New Canaan, Connecticut, przepisa�em dziennik na maszynie i przygotowa�em do ewentualnego wydania ksi��kowego; - w roku 1974 "Wiadomo�ci" londy�skie rozpocz�y druk dziennika w odcinkach; ostatni ukaza� si� w 1978 roku; w ten spos�b oko�o po�owy pe�nego tekstu ujrza�o �wiat�o dzienne na emigracji; - niniejsza ksi��ka zawiera ca�o�� dziennika, nie naruszon� przez wzgl�dy edytorskie, rozterki moralne, polityczne konieczno�ci, towarzyskie koncesje. Przy pracy nad dziennikiem w Connecticut zagadnieniem centralnym by�o: co czyni� z s�dami o ludziach? S�dy takie starzej� si� i dezaktualizuj�, co nie znaczy, �e trac� sw� s�uszno�� b�d� nies�uszno��. "Po�yjesz d�ugo, zobaczysz wszystko..." m�wi skandynawskie przys�owie, czyli �e tylko zaczeka� trzeba, by dobi� do coraz to nowych, czasem zaskakuj�cych opinii. Rzecz jasna, rejestruj�c codzienne wie�ci, nastroje, pog�oski, pobie�nie zas�yszane informacje, dziennik podatny jest do przeinacze�, b��d�w rzeczowych, czasem grubych, wr�cz do deformacji prawdy. PAraj�c si� z tym problemem zdecydowa�em niczego w tek�cie nie zmienia� - niech przejdzie do historii wraz z moim niedowidzeniem, ignorancj�, niedbalstwem, pomy�kami. Natomiast subiektywne oceny jednostek to inna sprawa. Ten dziennik pisany by� w czasach stosunkowo prostych. Komunizm by� wtedy zjawiskiem z�o�onym, lecz jednoznacznym, jego wyznawcy i praktycy psychicznie niejednolici, jak ka�dy z nas, a przecie� zrozumiali, czasem prostaccy. Ju� za Gomu�ki komunizm utraci� sw� ostro��, zamaza� si� w ambiwalencje i schizmy, kamufla�e, wyrafinowania i perwersje. Dzi� w Europie niezbyt ju� wiadomo, jak rozbraja� i zwalcza� komunist�, zw�aszcza polskiego. Jeszcze w kraju, w dekad� po tym, jak pisa�em dziennik, zdarza�o mi si� do� zajrze� i znale�� co� o cz�owieku, o kt�rym zmieni�em zdanie, my�la�em inaczej. Trapi�o mnie, �e os�dza�em, by� mo�e, bezwzgl�dnie, nawet okrutnie, ludzi, kt�rzy z latami okazywali si� r�ni od swych psychomoralnych wizerunk�w z 1954 roku. Lecz i te uczucia okazywa�y si� zawodne: wystarczy�o poczeka� jeszcze lat par�, a wszystko przemieszcza�o si� na nowo i kanalia ugnieciona przez histori� na wra�liw� przyzwoito�� popada�a w zmieniaj�cych si� warunkach w staro_nowe grzechy natury i charakteru. Albowiem �ycie nie ko�czy si�, dop�ki si� nie sko�czy, wiedzieli o tym dobrze starzy Grecy wymy�laj�c tragedi�. Wiedzieli, �e �ycie nieustaj�co kumuluje pozytywy i negatywy, �e co nawarstwione przez �ycie, jest jednocze�nie podmywane i rozk�adane przez sam proces �ycia. Co sprawia, �e �aden os�d nie ma ostatecznej mocy ani warto�ci, p�ki �ycie trwa. Niewiele w tym nowego, �e bezinteresowno��, pokora, stoicyzm okazuj� si� po latach pospolitym egoizmem, chciwo�ci�, tch�rzostwem, �e skromno�� to pr�no�� i pycha, za� ostentacyjna wznios�o�� ujawnia si� w ko�cu jako ordynarna przyziemno��. Mistrzostwo w eksploatacji subtelnych postaw, nastroj�w, przyjaci� i ich uczu�, zamaskowane s� najcz�ciej jako troska o innych, cicho��, takt, schludna przyzwoito��, niepchanie si� do przodu; talent do takich zak�ama� jest podstawowym wyposa�eniem wirtuoz�w sztuki �ycia. Powie�� i dramat s�u�� lepiej prze�wietlaniu tych wielodennych z�udze�, dziennik jest wobec nich jako� bezbronny. Jak ka�dy, otoczony by�em przez ludzi ofiaruj�cych hojnie pozy i u�omno�ci, prawd� i nieprawd� o sobie - i ja zatrzymywa�em ich na kartach dziennika zgodnie z mym rozeznaniem. Biegn�cy czas uczy� mnie mych w�asnych naiwno�ci i omylno�ci. St�d postanowienie w Connecticut, by niczego nie zmienia�, bowiem skoro istnieje jaka� prawda o ludziach, jest to tylko prawda chwili. Pisz�c dziennik mia�em lat trzydzie�ci trzy i autentyczne poczucie staro�ci. Pisz�c t� przedmow� w dwadzie�cia sze�� lat p�niej, widz�, �e by�o mi ono pomoc� i obron�. Zawsze ci��y�o mi prze�wiadczenie, �e jaka� p�ytko�� moralna kryje si� w tradycji franciszka�skiej, w jednakiej dobroci, �agodno�ci i wybaczeniu dla wszystkich. Nie lubi� ani nie ceni� tych przez wszystkich kochanych, podziwianych, uznanych za �wi�tych, najlepszych, niepokalanych, tych pochylaj�cych si� nad ka�dym ptaszkiem i wyrozumia�ych dla ka�dego drania, tych, co wszyscy szanuj� i ciesz� si� nimi. Jest to m�j odruch psychiczny, by� mo�e nie �wiadcz�cy o mnie dobrze. S� po�r�d nas �otry takiego kalibru, �e przez d�ugie, pe�ne sukces�w �ycie udaje im si� stworzy� wok� siebie tak g�st� aur� fa�szywych skromno�ci, bezbronno�ci i wra�liwo�ci, �e ju� nigdy nikomu nie udaje si� obna�y� ich przecherstw i jadu. Znam takich w Warszawie i wierz�, �e czytaj�c te s�owa, o ile do nich dotr�, z miejsca pojm�, �e to o nich chodzi. St�d, gdy odczytywa�em dziennik z brudnopisu, frapowa�o mnie, jak ma�o ol�nie� sta�o si� mym udzia�em przez �wier�wiecze, jak wiele uda�o mi si� rozpozna� wcze�nie, w 1954, mimo postm�odzie�czej toporno�ci odczu� i dozna�; jak to, w co wtedy wierzy�em, nie uleg�o rozk�adowi, lecz umocni�o si� przez do�wiadczenie. Istotnie - najwi�cej zwyci�stw odnosz� nikczemno��, g�upota, z�o, jak przekonywa�a mnie niegdy� pewna bliska mi pani w Warszawie. �obuz�w i g�upc�w nie trzyma za nogi ani sumienie, ani mysL. Lecz teraz wiem, �e nie to najsmutniejsze, i� udr�ka jest nagminnym udzia�em tych, co nie chc� by� nikczemni i staraj� si� nie by� g�upi. Ponure i bolesne jest to, �e po latach �ajdacy i durnie dochodz� do przyzwoito�ci i rozs�dku nie walcz�c o nic i nie po�wi�caj�c niczego - jedynie wymykaj�c si� konfrontacjom ze z�em a� do czasu, gdy s�uszno�� i uczciwo�� zwyci꿹 same, przy pomocy historii lub tylko mody. Od wczesnych lat sk�onny by�em do �agodnej zadumy nad faktami i ich interpretacj�, do wyczerpuj�cej wymiany pogl�d�w i wielostronnej argumentacji, zwanej te� w Warszawie pysk�w�. By�y to elementy wrodzonego liberalizmu, umi�owania urok�w r�nicy zda�, parlamentu, plotki. Do�� wcze�nie zamajaczy�a mi parszywo�� wszelkich totalizm�w, a tak�e ich zbie�no��. Socjalizm rysowa� mi si� m�tnie w wyobra�eniu jako propozycja zubo�enia rzeczywisto�ci, jako wolno��, r�wno��, sprawiedliwo�� i szcz�cie z podejrzanego lukru. Ten dziennik, pisany w pe�ni wieku m�skiego, za� odczytywany na nowo u schy�ku wieku �redniego, daje mi poczucie wierno�ci samemu sobie - co zawsze wydawa�o mi si� godne po��dania i wyrzecze�. I to jest chyba wszystko, co rzec chcia�bym o dzienniku, zanim zacznie on swe w�asne �ycie ksi��ki. Leopold Tyrmand ostatni dzie� grudnia 1979 Rockford, Illinois Cz�� pierwsza Tous nos malheurs vienneni de ne pouvoir ~etre seuls... Pascal 1 stycznia 1954 roku Rano ukorzy�em si� przed Bogiem. Jak zawsze z racji �wi�t, pocz�tk�w, ko�c�w, rocznic, urodzin, imienin, spe�nie� i w og�le przy ka�dej okazji, jaka si� do tego nadaje. Oraz z innych powod�w do metafizycznych rozrzewnie�. St�d - w imi� Bo�e. Zacznijmy wreszcie ten dziennik. Wi��� z nim niejasne nadzieje, jak�e wi�c bez Boga? Dziennik to opukiwanie z�o�ono�ci szczeg�u, tego co drobne. Tak powiedzia�by pisarz wra�liwy i subtelny. Zupe�nie nie wiem, sk�d mi si� wzi�o to zdanie. Ale wiem, �e nikt, kto nie bra� si� do pisania dziennika, nie mo�e poj�� trudno�ci. Jest to trudno�� praktyczna. Jak zapisa� mikrobiologi� dnia? Albo nasz� w�asn� psycho_magm�? Jak egzystencja zrasta si� w codzienno��, niezwyk�o�� naszego istnienia w zwyk�o��? Ale, �e nie spos�b bez selekcji - bo w og�le bez selekcji nikt niczego nie robi, mimo �e niekt�rzy bardzo chc� - wi�c tekst ulega organizacji. Dziennik przestaje by� spowiedzi�, poczyna dawa� �wiadectwo. Czemu? I czy o to w�a�nie chodzi? Cz�ciowo tak, nie �ud�my si�. O �wiadectwo sobie samemu wystawione. �wiadectwo z pierwszej r�ki. Przez kogo� najlepiej zorientowanego, cho� sk�onnego do minimalnych i zwalczanych nadu�y�. Ale jak tu zwalcza� w�asne odczucie prawdy, krzywdy, sprawiedliwo�ci? Jak�e wypleni� upi�kszenia z parszywych zwi�zk�w cz�owieka z epok�? Z drugiej strony, chc� sprawdzenia siebie, klasyczne po��danie wyrzuconych na margines �ycia. Nie mam talentu kontemplacji ani daru tworzenia dla samego tworzenia. Jak powiedzia� kilka dni temu Kisiel, nosz� w sobie wielk� potrzeb� i umiej�tno�� dzielenia si� z lud�mi tym, co potrafi� wyprodukowa� od razu, wiadomo za�, co produkuje si� od razu. Tak powiedzia�. To prawda: z powo�ania jestem dziennikarzem, konstrukcje moje podlegaj� gwa�tom dezaktualizacji. Tak�e nie potrafi� pisa� inaczej ni� dla konkretu w czasie i przestrzeni. Czy dziennik przyniesie ulg�? Systematyczno�� w miejsce kompozycji? Dzienniki s� proustowskie: ich pr�by zatrzymania cieni na twarzach, godzin uciekaj�cego czasu, wypuk�o�ci na dora�nych wspomnieniach, zmuszaj� do bezinteresowno�ci, kt�rej nie ma ani we mnie, ani w mej zwyk�ej pracy. Nigdy nie przepada�em za Proustem, ale rozumiem, �e mo�na si� nim �ywi�. Wczoraj by� Sylwester, wi�c dzi� kac i b�l ko�ci. Poza tym pogodzi�em si� zn�w z Bogn�, co mnie niepomiernie dziwi. Mimo wielokrotnych ostrze�e�, Bogna, demon bezmy�lno�ci i egoizmu, zn�w sugeruje, �e my jakoby koledzy. C� za nonsens. �eby jeszcze na u�ytek zewn�trzny, dla konwenansu, zbytecznego, co prawda, ale zawsze. Lecz nie, wr�cz odwrotnie, gdyby mog�a, Bogna nosi�aby ze sob� zmi�te prze�cierad�o do szko�y �redniej, �eby ka�demu pokaza� i opowiedzie�. Kole�e�stwo, jej zdaniem, ma by� mi�dzy nami wewn�trz wzajemnego stosunku. Zupe�ne nieporozumienie: ponad szesna�cie lat r�nicy i potworna przewaga umys�owa. Opiekun, wychowawca, nauczyciel, przyjaciel, ukochany, kochanek, nawet m�� (uchowaj Bo�e!), ale nigdy kolega. Bogna jest arcytworem przyrody, to fakt, wobec tego wierzy w nie do pokonania hegemoni� swych szesnastu plus_co�_tam lat, w pot�g� czystej formy. Niedawno zagra�a zn�w koleg� wobec os�b trzecich, na co nie mog�em si� zgodzi�: wyrzuci�em j�, po raz nie wiem kt�ry, z mieszkania i �ycia. Przez dwa dni jej nie by�o, siedzia�a jakoby w domu i bola� j� �o��dek, co w jej przekonaniu jest znakiem cierpienia. Bo Bogna mnie kocha, tak uwa�a i twierdzi. Co to za mi�o��, nie wiem, nie r�czy�bym za ni�, znaj�c Bogn�. Ale jako� kocha, na sw�j spos�b, bez zbytecznych i trudnych w�tpliwo�ci. W Sylwestra zatelefonowa�em, bo przyrzek�em. Znamienne dla tego, co mnie ��czy z Bogn�: system skomplikowanych odpowiedzialno�ci - troch� obowi�zku, troch� satysfakcji, troch� zale�no�ci. Bogna marzy�a o tym Sylwestrze od p� roku: przygotowa�a sobie sukni� - kreacj� swojego kr�tkiego �ycia. Dzi� w Warszawie taka suknia to pr�ba charakteru, wyczyn i osi�gni�cie. Nie mog�em jej odebra� tego balu. Mog�a to by� nasza ostatnia wsp�lna impreza i po niej koniec, ale nie mog�o jej nie by�. Mia�em zaproszenia do Klubu Dziennikarzy. Dlaczego mi jeszcze przysy�aj�, nie wiem. Sylwester u nich to dzisiejsza warszawska ekskluzywno�� i snobizm: wycofani z plac�wek dyplomaci, plastycy, literaci, aktorzy, troch� komunistycznych mo�now�adc�w prasy i propagandy, potentaci biur oraz bli�ej nie sprecyzowani dandysi gospodarki planowej i niedobitki walk klasowych. Elita. (Elita?) Prawdziwa w�adza i wp�ywy, czyli partia, rz�d i starannie dobrany proletariat - w Politechnice, na balu oficjalnym, za barier� z ubiak�w. U Dziennikarzy fraki i smokingi sprzed wojny lub nabyte za granic�, lub uszyte przez sp�dzielni� krawieck� Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a tak�e maseczki, baloniki i tubylki w krajowej organdynie. Dla mnie nie by�o to takie proste. Mia�em niedawno wirusowe zapalenie w�troby i zaka�n� ��taczk�, a wi�c ani kieliszka w�dki. Jak funkcjonowa�? Warszawa jest dla mnie sk�adnic� znajomych: mam ich tu pot�ny zapas, ze wszystkich �rodowisk; na takim balu znam chyba po�ow� zawarto�ci �cian. Tu trzeba by� szybkim i twardym, inaczej trudno to prze�y�, riposty musz� by� natychmiastowe i na punkt. A ja bez kropli alkoholu, wypruty, konwersacyjnie nieagresywny, niemal �up byle kogo. Czu�em si� staro, by�o mi niedobrze i nies�usznie. W tych warunkach, przyzna� trzeba, Bogna by�a jak z nieba. Wygl�da�a �licznie: wysoka, smuk�a, ciemna, bez krzty chemii na cienko skrojonej twarzy, w�os w kurtyn�, koloryt i pe�nia ramion i piersi jak z Ingresa lub cho�by Czach�rskiego, suknia prosta z ciemnozielonej tafty, czarne baleryny. I ustylizowana odpowiednio na nie�mia�o�� pensjonarki, co to ju� wie, co w niej siedzi, ale jakoby nie wie, co z tym zrobi�. Bezb��dna stylizacja. Starsze panie uwielbiaj� natychmiast poradzi�, podzieli� si� tym, co wiedz� i co ju� samemu nie wychodzi. Panom poc� si� r�ce. Id�c otwiera�a szpaler spojrze�, i ja to lubi�. Jacy� faceci dopiero co z Francji j�kn�li, �e niby si� znaj�: "Juliette Greco!", ale to pud�o, bo Bogna lepsza. Nie puszcza�a mej r�ki z lekko wilgotnej d�oni - pierwszy taaaaki bal w �yciu! - ca�owa�a m�j policzek w ta�cu, nie mo�na jej by�o oderwa� od mojego zm�czenia i rozdra�nienia. By�a grzeczna, nie�mia�a, oddana, czyli taka, o jakiej wiedzia�a, �e ja chc�, aby by�a. Na pokaz? Taktyka? Chyba nie. Instynkt m�wi� jej, �e je�li my mamy dalej ze sob�, to teraz, w tej chwili, musi by� pomoc�, kt�rej potrzebuj�. Odci�gn�� j� na chwil� pewien scenopisarz, z tych przystojnych i s�awnych, co to im si� wszystko ostatnio na komunistycznej fali udaje; przylecia�a po ta�cu, jakby j� kto goni�. Czy mog�em wytrwa� w mych zamiarach, po tylu darach? Mog�em, bo znam procent przetargu, kt�ry jest w ka�dym odruchu Bogny. Wiedzia�em, �e je�li oka�� cho� troch� sentymentalno�ci i skwituj� jej wysi�ek, Bogna p�jdzie jak dobry pi�ciarz za ciosem, prosto w wy�om przychylnej czu�o�ci. Czy mog�em by� oboj�tny wobec jej sukcesu, kt�ry by� moim sukcesem? To trudniej. Nigdy nie wstydzi�em si� pr�no�ci, ani przed innymi, ani przed sob�. S�ysza�em: "Jaka wspania�a dziewczyna. Jak on to robi? Przy swoim wzro�cie, braku pieni�dzy i perspektyw?" Za to nale�a�a si� Bognie wdzi�czno��. Odprowadzi�em j� nad ranem do �elaznej furtki i powiedzia�em: "B�d� zdrowa. �ycz� ci szcz�liwego roku." Mia�o to oznacza� koniec balu i w og�le. Powiedzia�a prosto i z wielk� pokor�: "Strasznie dzi�kuj� za dzisiejszy wiecz�r..." Czyli dziecinnie, na pokaz i ze smutkiem. By� wiatr i mr�z, jak to nad ranem w styczniu na Nowowiejskiej. Na placu Trzech Krzy�y wszed�em do �w. Aleksandra, �eby w Nowy Rok posiedzie� z Bogiem. By�o pusto, tu� przed pierwsz� msz�. Uczucie zm�czenia i starzenia wyda�o mi si� tutaj jako� zdrowe i naturalne. Bale nie dla mnie. Bogna jasna i zrozumia�a. Mia�em za sob� rok kl�sk, rozgorycze�, chor�b i rozczarowa�. Przede mn� nic dobrego, nic, o czym bym wiedzia�, �e jest na co czeka�, o co walczy�, na co pracowa�. Lecz jako� nie czu�em si� pokonany. Niech beznadzieja nie gasi nadziei. �atwiej pomy�le� ni� uwierzy�. Po�o�y�em si� spa� o sz�stej. O jedenastej obudzi�a mnie Bogna. "Przychodz� do ciebie z ko�cio�a", rzek�a zrzucaj�c ko�uch na pod�og�. Toporny chwyt propagandowy. Bogna pochodzi z rodziny ma�o wierz�cej, co jest sformu�owaniem �cis�ym, bo w Polsce nie ma takich, co nie wierz� zupe�nie, nawet w stowarzyszeniach ateist�w. Do ko�cio��w ucz�szcza tylko na wycieczkach krajoznawczych. W chwilach jednak, gdy walczy o co� dla siebie, odwo�uje si� do najbardziej fantastycznych hipokryzji. St�d nale�a�o przypu�ci�, �e posiedzia�a troch� po drodze w ko�ciele Zbawiciela, bo nie mog�a spa�, a ba�a si� przyj�� za wcze�nie. Poniewa� na chwil� przed jej wtargni�ciem majaczy�y mi w p�nie jej balowe sukcesy i moja odblaskowa chwa�a, wi�c nie zdo�a�em od razu krzykn��, �eby si� wynosi�a. Na taki krzyk zdoby� si� trzeba natychmiast. W chwil� potem jest ju� za p�no. Tak w�a�nie przegrywa si� postanowienia. Bogna sta�a potulnie oparta o drzwi: w gruncie rzeczy wiedzia�a, �e ju� jest po wszystkim, rozgrywka by�a b�yskawiczna, jej wynik jednoznaczny. "Bardzo zimno na dworze", powiedzia�a cicho, z uleg�� bezczelno�ci�. "Na co czekasz?" rzek�em k��tliwie, lecz by�a to tylko rezygnacja. Reszta dnia w ��ku, tym przyrz�dzie do szatkowania decyzji, Bogna nawet nie za bardzo arogancka. Wiecz�r w domu Bogny. Om�wienie balu i konkluzja, �e Sylwester to nic nadzwyczajnego. Na koniec gwarzyli�my przyja�nie we tr�jk�, z ojcem Bogny, o brzydocie wn�trz w nowych hotelach, w kt�re Polska �aduje tyle pieni�dzy, i o tw�rczo�ci Wiecha. 2 stycznia Rano chcia�em pisa�, ale przysz�a Halszka i opowiada�a o balu: jak si� upi�a, ile zrobi�a dobrych uczynk�w i co z tego wysz�o. Halszka starzeje si�, wobec kt�rego to faktu dobre uczynki to jej prywatny mistycyzm. Halszka nie lubi Bogny: nic osobistego, ale zasada. Poinformowa�a mnie, �e kto� na balu okre�li� Bogn� jako bohaterk� w�oskiego filmu w pi�� minut po zgwa�ceniu. Bardzo mi si� podoba�o. Potem przysz�a Bogna, pewna siebie, mocno w siodle. O�wiadczy�a, �e idzie ze mn� na obiad, i �e najpierw jej wakacje, potem dopiero moja praca. Wy�oni�a si� trudno��: jak wyj�� z pokoju, �eby si� ogoli�, zostawiaj�c ten dziennik? Bogna ju� wczoraj zdradza�a zainteresowanie tym, co robi�; pozostawiona sama, rozpru�aby siennik, gdybym tam co� przed ni� schowa�. Rozwi�zanie w postaci Danki De Rosis, mojej w�asnej Madame Loulou wczesnego komunizmu. Ten rodzaj ginie, trzeba go podtrzymywa�. Danusia zainkasowa�a dzi� rano kilka celnych uderze� w szcz�k� od swego aktualnego pana i przysz�a si� poskar�y�. S�uszno�ci, celowo�ci, ani nawet uroku takich odruch�w Danuta nie kwestionuje: pojawi�a si� w domu o godzinie sz�stej rano, po przeci�g�ych dyskusjach z jakimi� Brazylijczykami, i jest w stanie poj�� niech�� cz�owieka sobie bliskiego do takich sp�nie�. Czego si� obawia, to ewentualno�ci, �e pan, kt�ry okaza� tyle serca, werwy i odr�cznego talentu, mo�e znikn�� z jej �ycia, co by�oby szkod� niepowetowan�, je�eli bra� pod uwag� jego materialn� zasobno��, partyjne kontakty oraz Danki uczucia. Zapewni�em j�, �e jej obawy s� p�onne, po czym zostawi�em j� z Bogn� i poszed�em do �azienki. Gdy wr�ci�em, Danka ko�czy�a wyk�ad z teorii i praktyki lukratywnych stosunk�w towarzyskich z cudzoziemcami w stolicy komunistycznego kraju. Bogna s�ucha�a z wypiekami na policzkach, co uzna�em, w gruncie rzeczy, za zjawisko pozytywne. Niech si� uczy d�ungli: nic w niej, czego by�my z ubieg�ych wiek�w nie znali, ale materializm dialektyczny wprowadzi� pewne innowacje, o kt�rych lepiej wiedzie� wcze�nie i od pionier�w. Przeczyta�em w "Trybunie Ludu", �e Hohenzollernowie i Habsburgowie upadli w wyniku rewolucji pa�dziernikowej. Niby drobiazg, a cieszy. O pi�tej wybra�em si� do pani Geni. Pani Genia sprz�ta tam, gdzie mieszkam. Znam j� od lat, podziwiam, szanuj�. Jest to cz�owiek dobry i cenny, m�dry prostot� i bezinteresown� u�yteczno�ci�. Pani Genia jest w�t�a i zniszczona wieloletni� ci�k� prac�: nikt nie wie, w og�le, sk�d bierze si� w jej mizerno�ci tyle si�y do zamiatania i mycia pod��g. Halszka powiedzia�a kiedy�, �e tylko da Vinci potrafi�by odda� jej godno�� i namalowa� j� jako "Dam� ze �cierk�", co by�o trafne, bowiem pani Genia powinna wisie� u Czartoryskich w szklanej gablocie. Motorem jej chuchrowatego �ycia i blaskiem jej wyp�owia�ych oczu jest Karol, wyro�ni�ty, szesnastoletni ch�opak z jakim� defektem powieki. Jak pani Genia, kobieta samotna i nigdy nie podnosz�ca g�osu, zdo�a�a wychowa� go na cz�owieka, przypominaj�cego j� jak dwie krople wody w umiarze, rozs�dku i przyzwoito�ci, tego nie wiem. Jak uczyni�a to przy pomocy czterystu z�otych miesi�cznie, kt�re zarabia zgodnie z urz�dowo obowi�zuj�c� komunistyczn� tabel� p�ac, tego te� nie wiem. Wiem to, �e oboje kochaj� si� wzajemnie jak w kinie. Co daje im szcz�cie na Tamce, po�r�d �ycia gnojonego przez komunizm, w klitce pi�� na cztery, ze sto�em jadalnym ciasno miedzy ��kami. Pani Genia jest wiern� katoliczk�, nami�tnie oddan� sprawom publicznym i g��boko zainteresowan� �yciem swoich lokator�w. Moja praca w "Tygodniku Powszechnym" by�a jej dum�. Wsparta na szczotce w �azience, zwyk�a by�a deliberowa� ze mn� na temat co bardziej znanych ze swej postawy duchownych. Aresztowanie Prymasa ubieg�ej jesieni wprawi�o j� w nastr�j bojowy: t�umacz�c jej mniej znane og�owi aspekty, czu�em, �e instruuj�, za jej po�rednictwem, dewocyjny od�am ludno�ci �rodkowego Powi�la. Dawa�o mi to sens odpowiedzialno�ci i pewn� przyjemno��. Nie wy�y�bym w listopadzie i grudniu, gdyby nie pani Genia, to ona wyci�gn�a mnie z owej zaka�nej ��taczki. Potem twierdzi�a, �e mia�a w tym specjalny interes, za� naciskana, odwo�a�a si� do dawno zapomnianego faktu pomocy, jakiej kiedy� udzieli�em pewnemu biedakowi za jej po�rednictwem. Co mnie tylko zawstydzi�o i jeszcze bardziej wobec niej zobowi�za�o. Opiekowa�o si� mn� wtedy wiele os�b, niekt�re z prawdziwym ciep�em. Nawet Bogna przejawia�a pewn� trosk�, rodz�c� si� g��wnie z przekonania, �e choroba to rzecz nudna i realne zagro�enie zbli�aj�cego si� karnawa�u. Ale Genia by�a opok�, w oparciu o kt�r� zacz��em si� powoli podnosi�. Po chorobie przyst�pi�em do odwdzi�czania, intencji z natury pokracznej. Podsuwa�em po�yczki, pakiet s�odyczy na �wi�ta. Genia patrzy�a na mnie z ironi� i markowa�a oburzenie, ludow� grzeczno��. Tu� przed Nowym Rokiem powiedzia�a, �e ma do mnie pro�b�. To by�a szansa. Powiedzia�a, �e mo�e to z jej strony zbyt wiele, ale pragnie zaprosi� mnie na przyj�cie. M�j akceptacyjny zapa� wzbudzi� w niej podejrzenie, ja za� zaskoczony by�em reliktami kastowo�ci. Ale oboje czuli�my si� jako� na dobrym torze. Zakupi�em nowy �adunek s�odyczy i dla Karola "W pustyni i w puszczy". Sienkiewicz uratowa� mnie, bo s�odycze, zgodnie z ludow� etykiet�, wymagaj� od obdarowywanych lekko ostentacyjnego lekcewa�enia, aby nie wywo�a� wra�enia braku �wiatowo�ci. Sylwester Bonnard nie zrobi�by kariery na Powi�lu. Ale ksi��ka przyj�ta zosta�a z uznaniem: przyjaciele i krewni, zebrani ciasno wok� biesiadnego sto�u w mikroskopijnym pokoiku, schludnym jak powiastka dla maluch�w, zaaprobowali ten gest. By�a gotowana szynka, �wie�y karp z wody, bigos, w�dka, owocowe wino, herbata i kompot. Drobnomieszcza�ski proletariat umie w Warszawie rozdziela� rewerencje: moje po sklepikarsku oty�e s�siadki, ze �ladami nadwi�la�skiej urody na mocno szminkowanych twarzach, w kt�rych perkato sklepione nosy i pe�ne wargi d�ugo zachowuj� �lady seksualnych pon�t, troch� �enowa�y serwowanym na pokaz szacunkiem. Ale by�a w tym jaka� klasa, pow�ci�gliwo��, zdrowy rozs�dek. Robotnica od przedwojennego Fuchsa, obecnie fabryki Syrena, m�wi�a o wojnie z dyktatur� partyjnych urz�dnik�w, o niewykonalnych normach i perfidnie obni�anych zarobkach. "My tej wojny nie przegramy", powiedzia�a z zaci�to�ci�: jej zrujnowana, pokryta tanim pudrem twarz i od�wi�tnie czy�ciutki sweter wzbudza�y zaufanie. Wszyscy narzekali na brak najprostszych garnk�w w sklepach i ci�gle powtarzali: "Ale �y� trzeba", jakby z tego, �e si� �yje, nale�a�o si� t�umaczy�. Ta mglista ekskuza to g��boki, bogaty p�ton, kt�ry wi�cej wyja�nia ni� m�wi. Gdyby jej nie by�o, pytanie, sk�d pani Genia za czterysta z�otych miesi�cznie ma tak� szynk�, psu�oby ka�dy k�s; poniewa� by�a, sumienia by�y spokojne i nic nie m�ci�o nam dyskretnego odbijania. Wyszed�em na za�nie�on� Tamk� dumny z warszawskiego ludu. Uczuciu dumy pomog�y cztery w�dki: przechyli�em je zgodnie z teori� doktora Rydygiera brzmi�c�, �e po chorobach wraca� nale�y do �ycia ostro�nie, lecz nie za p�no, ja za� wierz� mu �lepo. Z zadowoleniem nienawidzi�em komunist�w. 3 stycznia By�em dzi� z Bogn� w Zach�cie, na wystawie francuskiej tkaniny. Raz ju� obejrza�em sobie t� wystaw� z Jankiem Szczepa�skim z Krakowa, pisarzem jeszcze zapoznanym, ale nie pogn�bionym. To m�j kolega z "Tygodnika Powszechnego"; pe�no w nim spokoju i talentu. Napisa� kilka powie�ci; kt�rych, rzecz jasna, nie mo�e wyda�, ale pisze dalej, nie ustaje, czego mu zazdroszcz�. Pod koniec ubieg�ego roku co� jakby czkn�o w polityce kulturalnej i podobno "Czytelnik" ma wyda� Janka. Miejmy nadziej�, �e nie jest to czkawka taktyczna. Szczepa�ski przyj�� wie�� z r�wnowag� ducha, przyjecha� do Warszawy dla rozm�w i przywi�z� mi do przeczytania co� nowego, pocz�tek powie�ci. Wydaje mi si� kozacka. Relacja w pierwszej osobie faceta, kt�ry w 1945 wraca z kacetu do Krakowa i ma obsesyjne, celinowskie sprawy z jakim� sowieckim majorem. Beznami�tna dok�adno��, taka co urzeka i przera�a, wieje z czystych, skrupulatnych zda�. Po wystawie snuli�my si� z du�ym upodobaniem - gobelin, neoarras, Lur~cat, Gromaire, Marc Saint_Saens, L~eger, tkacka fantastyka, nastrojowo��, kolor. Ja� si� zapali� i o�wiadczy�, �e to w�a�nie przysz�o�� plastyki w og�le. Przyjedzie taki z Krakowa, zobaczy w Warszawie co� z Zachodu i wydaje mu si�, �e to i koniec, i pocz�tek. Bogna wybiera si� na Akademi� Sztuk Pi�knych po szkole, wi�c ma pretensje do znawstwa i uwa�a, �e dobrze rysuje. W gruncie rzeczy, bardziej j� interesuj� �urnale m�d ni� Picasso. Ale reaguje prawid�owo i potrafi zachwyci� si� �adnym. Dzi� wola�a postkubizm i L~egera od neoklasyk�w, ale podejrzewam, �e z powod�w czysto tekstylnych. Prawdziwy ubaw mieli�my z ksi�g� wystawy: roi si� w niej od polemik i wyzwisk. Jacy� socreali�ci o umytych m�zgach pisz� o wynaturzonej sztuce schy�kowego kapitalizmu, co wywo�uje pow�d� anonimowych przekle�stw w stylu: "Socrealizm won!" i upoje� jak: "Oddech po piekle socrealizmu!", co z kolei pracownicy Zach�ty staraj� si� �mudnie wyciera� i wykre�la� ze zmiennym powodzeniem, przy czym nie mo�na wykluczy� przychylnego sabota�u z ich strony. Te� ludzie. Najbardziej podoba�o mi si� oszcz�dne zdanie: "Niewiele z tego rozumiem, ale bardzo mi si� podoba", napisane dziecinnym charakterem pisma. Wiecz�r u Bogny, rozmowa z jej ojcem. M�cz�ca po�owiczno��: owijam argumenty w s�om�, jak kawalerzy�ci szable na �wiczeniach. Nie dlatego, �e to ojciec Bogny, lecz dlatego, �e jest to nieg�upi i przyzwoity cz�owiek. Nie chc� konfliktu, lecz marksizm_leninizm jest silniejszy od mego chcenia i tak ustawia swoich, �e albo my�l� jak oni, albo musz� by� wr�g. �wiat konsekwencji ostatecznych: nie ma w nim miejsca dla tego co �ywe, nie mo�na by� w nim �ywym cz�owiekiem, kt�ry po prostu lubi drugiego �ywego cz�owieka i nie zgadza si� z nim, i nic wi�cej - tylko to. Ojciec Bogny jest naukowcem i komunist�. Wierzy, �e czyni dobrze podnosz�c przemys� i ekonomik�. To na cz�� polskiej inteligencji technicznej, kt�ra zaraz po wojnie zaanga�owa�a si� ideowo i moralnie, s�dz�c, �e anga�uje si� tylko narodowo i spo�ecznie. Nowi, naiwni pozytywi�ci, wyro�li na nowym uk�adzie politycznym po drugiej �wiat�wce. Ci po�r�d nich uczciwi i ��dni silnych autorytet�w poszli bezkompromisowo wraz z czasem naprz�d. Ojciec Bogny nale�a� do uczciwych, st�d dzi� wychowuje kadry m�odych in�ynier�w jako dyrektor departamentu w szkolnictwie wy�szym. Jest lojalny i ludzki, rzetelny i bystry, porusza si� zr�cznie w problematyce odpowiedzialnej funkcji i w�r�d uci��liwo�ci codziennych, utrzymuj�c troje ludzi z tysi�ca o�miuset z�otych miesi�cznie. Nie jest to proste w Warszawie, gdzie najta�sza para brzydkiego obuwia kosztuje trzysta z�otych, za� pan K. i jego rodzina s� ci�gle jeszcze produktem polskiego wysokiego szczebla. Zreszt�, ca�kiem dziwacznie, nie wolno im tego standardu wymaga� obni�y�: w�a�nie wraz z nim stanowi� pewn� zawi�� warto�� dla nowo wznoszonej przez komunist�w piramidy socjalnej. Kwadratura ko�a dla tych, kt�rzy wpojon� maj� legalno�� zarobk�w jako norm� etyczn�, obowi�zuj�c� od pokole� w ich �rodowisku. M�wili�my o m�odzie�y, jak zawsze r�ni�c si� kardynalnie. Ojciec Bogny, wzorem odpowiedzialnych marksist�w, nie oszcz�dza b��d�w i brak�w praktyki. Widzi karykatur� nadgorliwo�ci i przegi��. Widzi powszechno�� krzywdy i nieszcz�cia, ich najprostsz� konsekwencje. Zna spustoszenia w wyniku metody tzw. znaczk�w personalnych, kt�rymi ka�dy kretyn czy kanalia zwichn�� mo�e �ycie ludzkie. Pan K. upatruje pewny ratunek we wzorze Gryfice: by� to szumnie reklamowany casus, gdy centralne w�adze partyjne dokona�y oficjalnego pogromu bezpieczniackich i partyjnych kacyk�w, gwa�c�cych od lat wszelkie prawa Boskie, ludzkie i ludowe, i za jednym zamachem zlikwidowa�y ca�y aparat powiatowy partii i Ub. Pan K. dostrzega w tym kierunkow� s�uszno�� i zdrowie systemu. Ja widz� w tym elementy groteskowo_komiczne, now� wersj� odwiecznego moralitetu "Z n�dzy do pieni�dzy" i z powrotem. Nag�e poni�enie i zag�ada jeszcze wczoraj wszechmocnych �otr�w, pan�w �ycia i �mierci powiatu, szafarzy nienaruszalnych, zda�oby si�, wyrok�w i przywilej�w, to dla mnie post�redniowieczna pastora�ka, najnowsza interpretacja "marno�ci nad marno�ciami". Sprawa bardziej ludzka ni� spo�eczna. Ojciec Bogny wierzy, �e poza eschatologicznym gwa�tem i brutalno�ci� Ub jest subtelno�� i wysi�ek intelektualny m�zg�w na stra�y idea�u, g��bia my�li i odpowiedzialno�� najbardziej �wiadomych. �e oni, ci stra�nicy delikatnych i skomplikowanych prawo�ci, s� najbardziej bezbronni i wra�liwi ze wszystkich, taka bagienna koestlerowszczyzna ~a rebours. Jako� nie mog� si� wzruszy� smutn� dol� jakiejkolwiek policji politycznej na �wiecie, ka�d� uwa�am za brudn� ha�b� ludzko�ci. Natomiast wierz� w metafizyk� zawod�w i profesji, w nieprzenikalno�� los�w tego, co si� robi i bynajmniej si� nie dziwi�, �e oni dostaj� za swoje ca�kiem dotkliwie. Ryzyko zawodowe. Jak uczy historia, jedyna dobra posada w Sowietach, z kt�rej zredukowanym si� jest o g�ow�, to stanowisko szefa policji politycznej. Wyszed�em na skrzypi�cy �nieg Nowowiejskiej wsp�czuj�c sobie. Ojcu Bogny nie przyjdzie do g�owy, �e mo�e by� co� fa�szywego w zasadzie. Cieszy si� psychicznym komfortem pot�piaj�cego pochodne zasady, walczy z praktyk�, czyli zgadza si� na drugorz�dno�� czystej my�li. Nie ma kr�lestwa Bo�ego na ziemi, bo ludzie s� �li i g�upi. To prawda, ale mia�ka. Co z podwa�alno�ci� zasad? Czy sp�dz� �ycie na ja�owych obserwacjach bez budowania? 4 stycznia Rano Halszka po haracz s�siedztwa. Halszka popad�a w nami�tno�� do faceta, kt�ry mieszka o kilkoro drzwi ode mnie: jej potrzeba obcowania ze mn� stymulowana jest g��wnie teori� prawdopodobie�stwa. Schody, korytarz - gleba przypadkowych spotka�. Jest to, nawiasem m�wi�c, mi�o�� groteskowa, schemat Spodka i Tytanii; facet jest Spodek jak ula�, lecz Halszka jako kr�lowa elf�w to farsa. Halszka ubiera si� dobrze i jest nieg�upia, prawid�owy cz�onek warszawskiego towarzycha. Od lat tkwi w bezdzietnym, wypranym z erotyzmu ma��e�stwie. Nie jest �adna, nie ��kowa, starzeje si�. Ten facet to instruktor �eglarski z Bia�ostocczyzny, skrzy�owanie harcerza z fornalem. Bezsprzecznie silne ramiona i b�bniasta klatka piersiowa. Rzadko si� myje. Wszystko razem karykatura, burleska i ekshibicjonizm: elegancka, schludna, nawet dowcipna, nawet subtelna Halszka i ten obezw�adniaj�cy przeci�tniak. Zreszt�, jak wynika z relacji Halszki, kt�ra wszystko wszystkim m�wi, nie by�o to takie proste. Musia�a zwabi� go do pustego mieszkania przyjaci�ki na �oliborzu, plus finansowy wysi�ek na wykwintne hors d.oeuvres i siwuch�, czyli tak zwane koszta wprowadzaj�ce. Podobno potem, wed�ug jej w�asnej relacji, �eglarz mia� powiedzie�: "I po co to wszystko? Nie zauwa�y�em, �eby� mia�a z tego co� wi�cej ni� z w�asnym m�em..." Taka refleksja klasyfikuje go nieco wy�ej ni� licencja sternika pierwszej kategorii. Sk�d on wie, co ona ma z w�asnym m�em? Ale nale�y by� ostro�nym. Niewykluczone, �e Halszka zmy�li�a t� odzywk�, aby podnie�� ch�opca w moich oczach, albo i ca�y epizod, bo wstyd jej przede mn�, s�siadkami i sam� sob�, �e tak d�ugo chce z nim i jako� nic. Fikcja jako poprawka rzeczywisto�ci, tyle tego doko�a w gazetach. Ja s�ucham ch�tnie: nie lubi� jej m�a, bo plotkarz i karierowicz, wi�c przyjemnie. Pani Genia powiedzia�a mi dzi�, �e owa robotnica od przedwojennego Fuchsa nale�a�a przez ca�e Dwudziestolecie do legalnej, a potem nielegalnej partii komunistycznej. Dopiero niedawno, ze dwa lata temu, zacz�a m�wi� ka�demu, �e si� pomyli�a, i chodzi� do ko�cio�a. I �e si� chce wypisa�, tylko jak to zrobi�? I �e si� nic nie boi. To fakt, pami�tam, jak przy stole u�ywa�a przedwojennej nomenklatury: nie wsp�zawodnictwo i normy pracy, tylko praca na akord. Ciekawe, czy tak przemawia do swych nadzorc�w? Najbardziej piekli�a si� na urz�dnik�w: �e ich dziesi�� razy tyle jak przed wojn�, �e na nich robotnicy tyraj�, �e urz�dnik to tylko kombinuje, �eby robotnik nie m�g� wi�cej od niego zarobi�. Kto� powiedzia�, �e urz�dnik czy in�ynier ma wykszta�cenie, i �e co� mu si� wi�cej po latach nauki nale�y. Na to ona, �e lipa, �e nic nie wiedz� i jeszcze mniej umiej�, �e si� migaj�, nic tylko pij� herbat�, �e ludzie powinni by� wynagradzani w zale�no�ci od prawdziwej warto�ci ich pracy. Co to jest prawdziwa warto��, tego nie wyt�umaczy�a. S�dz�, �e najlepiej odpowiada�by jej zaawansowany kapitalizm pocz�tku lat pi��dziesi�tych, taka Ameryka na przyk�ad, gdzie doktor filozofii ma mniej od montera_specjalisty i gdzie fizyczna praca fachowca jest najlepiej brz�cz�c� monet�. Tyle z melodramatu marksizmu na dzisiaj. Istotnie, po pi�ciu latach komunizmu w Polsce ju� troch� wida�, �e "Kapita�" i "Tr�dowata" to wcale nie tak r�ne rzeczy, za� losy idei i dziewic co� maj� wsp�lnego. Obiad w Klubie Literat�w z Ko�niewskim. Ten si� nie zmienia: �ywy i �ywotny, przy ko�ci i w okularach, r�owa �ysinka, ha�as, energia, kark m�odego masarza, zdrowy egoizm, troch� przyzwoito�ci, a nawet szlachetno�ci, zdawkowy hurra_pozytywizm, zadowolony, poinformowany, ca�y narychtowany na takie jakie� fellow_travellerskie "Byczo jest!" Natura pa�stwowotw�rcza, z�oty interes za sanacji i teraz. Wszystko mu wychodzi: i ksi��ka, i film, i syn, i obiad, i pobyt w g�rach, i czasem nawet dowcip. �eby go zgasi�, powiedzia�em mu, �e Jerzy Turowicz w Krakowie g�oduje z liczn� rodzin�. "A ty?" spyta� Kazik. Przecie� nie b�d� przed nim p�aka�, wi�c powiedzia�em, �e jako� sobie daj� rad�. "No widzisz", zaopiniowa� Kazik, "Turowicz to ideologiczny wr�g, kt�rego trzeba zniszczy� za przekonania, a nie za styl �ycia. Ty za� nie podobasz si� za styl �ycia, wi�c ci� niszcz�, ale tak na p�." A� strach bierze, jak bezradna jest ludzka przenikliwo�� wobec z�o�ono�ci bytu, nawet tak brutalnie uproszczonego jak w komunizmie. Po upadku "Tygodnika Powszechnego" Turowicza kopano rozg�o�nie i na pokaz, wiadomo, redaktor naczelny, nale�y mu si� wi�cej. Mnie t�amszono jak tych m�odszych z redakcji, bez ostentacji i od niechcenia. Ale za Turowiczem w ko�cu stoi Kuria i nie najubo�sze zakony, a za mn� kto? Ale najgorsze, �e Kazik nie rozumie istotnego uk�adu si�, tak bezb��dnie ocenianego przez jego dialektycznych manager�w na samej g�rze. Je�li ja jestem d�awiony z dyskretn� pogard�, to jest to przemy�lana i taktyczna postawa redukuj�ca, dok�adnie przeanalizowana i uwa�nie egzekwowana przez talmudyst�w leninizmu, kt�rych Kazik wielbi za ich pokr�tny rozum. W jakim� konkretnym wymiarze, kt�ry trudno teraz ujawni� i zdefiniowa�, ja z moim stylem �ycia jestem gro�niejszy dla komunizmu ni� papieskie encykliki spo�eczne, neotomizm i ca�a subtelna wiedza Turowicza o wsp�czesnym katolicyzmie. Co� mi si� wydaje, �e Berman woli dyskutowa� z Maritainem i ksi�dzem Piwowarczykiem ni� ze mn�, pajacem w kolorowych skarpetkach, be�kocz�cym jakie� idiotyzmy o jazzie. Z nimi mu �atwiej, chodzi im o to samo i m�wi� tym samym j�zykiem; ze mn� jest mu trudniej i nudniej, ja m�wi� poj�ciowym �argonem, kt�rego Berman nie rozumie i ju� nigdy nie zrozumie. Kazik, mimo �e jest produktem "Przekroju", te� tego nie rozumie, ale lubi� go, bo mam zasad�, �e lubi� tych, co mnie lubi�. Niezbyt to wysublimowana zasada, ale co� si� nie wstydz� do niej przyzna�. Spotka�em na Nowym �wiecie Mart�. Ustawiona na egzystencjalistk�: czegokolwiek si� dotknie, rozpada si� w r�kach, ka�dy krok w nico��. Kocha�a si� w facecie, potraktowa� j� niemi�osiernie. Kiedy�, dwa lata temu - wtenczas zrobiona by�a na Joann� Madou z "�uku Triumfalnego": czarny beret, burberry, nic dobrego ju� j� spotka� nie mo�e - zderzyli�my si� na chwil�, kilka dni, ale nie chcia�a zosta�. Niedawno pokaza�a Warszawie histori� kr�tk� i gwa�town� z S., bogatym artyst� partyjnym: jego �ona utopi�a j� w kadzi z wyrafinowanymi plotkami. Ostatnio widuje si� j� z M., przyjacielem S., z tej samej rakiety partyjnych talent�w plastycznych, kt�re ujrza�y prawd� we w�a�ciwym kszta�cie, �wietle i kolorze, i kt�rym si� to cudownie op�aci�o. M. jest m�odszy od S., jego najbli�szy, nieodst�pny powiernik. Co� si� przeb�kuje w �rodowisku o ewentualnym �lubie Marty z M. Marta poinformowa�a mnie, �e lubi M., lecz on do �lubu si� nie kwapi. Trudno mu si� dziwi�, uk�ad, w jaki popadli, nadw�tla przyja�� i mi�o�� za jednym zamachem. Marta lubi sobie ze mn� pogada�, wobec tego kr�cili�my si� po Nowym �wiecie - no bo gdzie tu wej��, do baru mlecznego na zaduch ma�lanki? - po czym spyta�a, co, moim zdaniem, ma robi�. Spyta�em, czego chce. Powiedzia�a, �e wyj�� za m��, tak dla odmiany. Udzieli�em jej szeregu cennych rad. Marta wygi�a �adne, nieregularnie skrojone wargi i powiedzia�a: "Jaka wstr�tna rozmowa..." By�em na pokazie filmowym. Du�ski film o gru�likach - podnios�y, humanitarny. Co to kogo obchodzi. Mamy w�asnych gru�lik�w na kopy, tylko nie robi si� o nich film�w. Nie wolno. Komuni�ci twierdz�, �e gru�lica to zagadnienie kapitalizmu. U nas jej nie ma, a je�li jest, to jedynie jako przekl�ta spu�cizna przesz�o�ci, kt�rej godziny s� policzone. Tymczasem faceci, kt�rzy po straszliwych trudach przyjmowani s� w ko�cu na uczelni�, wol� zrezygnowa� ze studi�w ni� mieszka� w domach akademickich, znanych jako straszliwe rozsadniki gru�licy. Tote� kto�, kto nie mo�e sobie pozwoli� na prywatne mieszkanie na mie�cie, staje przed wyborem: nadzieja na lepsz� przysz�o�� i dora�ne ryzyko lub gorycz zmarnowanych ambicji? To dopiero punkt wyj�cia dramatu, nie sytuacja sentymentalna, jak u Du�czyk�w. S��w par� o instytucji pokaz�w filmowych, bardzo interesuj�cej. Zbiera si� na nich elita. Jest to s�owo pokraczne i ma�o precyzyjne, ale lepszego nie ma dla okre�lenia zjawiska. W ka�dej z�o�onej spo�eczno�ci elity s� r�ne. W demokracjach elity wsp�yj�, konkuruj�, zwalczaj� si�, lecz w zasadzie ich wp�ywy s� zr�wnowa�one. W komunizmie elity s� zhierarchizowane: jedna elita ma gdzie� inne elity i robi z nimi, co si� jej �ywnie podoba, co nie znaczy, �e innych elit nie ma. Ta elita, kt�ra zape�nia pokazy filmowe, oficjalnie pracuje na niwie kultury. Nie jest to zn�w tak �cis�e, bo opr�cz re�yser�w, operator�w i aktor�w, mn�stwo tu r�nych takich, co nie wiadomo, co robi�. Na przyk�ad ja. Kiedy� co� tam pisa�em dla filmu, potem pisa�em recenzje filmowe, a od czterech lat ju� nic z tym nie mam wsp�lnego. Ale r�ne dziewczyny, kt�re pracuj� w Centralnym Urz�dzie Kinematografii i organizuj� pokazy, ci�gle mi przysy�aj� zaproszenia, bo mnie lubi� za to, �e si� sprzeciwiam. Tak si� o mnie m�wi na mie�cie. Wobec tego ogl�dam filmy z Zachodu, kt�rych nie pokazuje si� masom, za� kt�rymi zachwyca si� dana elita. Masy do takich film�w nie doros�y. I chyba ju� nigdy nie dorosn�, bo jak dojrzej� wed�ug marksistowskiej recepty, to zgodnie z kontrolowanym procesem dorastania powinny plu� na takie filmy jak na zje�cza�e mas�o. Tak przynajmniej twierdzi owa elita w redagowanych przez siebie gazetach i pisanych ksi��kach o tych samych filmach. Za� wieczorami, w starannie ukrytych przed masami salkach projekcyjnych, elita zachwyca si� i onanizuje kultur� wynaturzon�, ale jak�e atrakcyjn�, dywersj� wrog�, ale jak�e fascynuj�c�. Rozkosz tarzania si� w k�amstwach imperializmu na filmowych pokazach Cuk_u, to w�a�nie arcyprzywilej tej elity, jej chwa�a i rozanielenie dwa razy w tygodniu. 5 stycznia �ni� mi si� Ojciec. Ostrze�enie? Co� nieoczekiwanego? Dobre? Z�e? Rano Halszka. Zdenerwowana: dr��ca zapa�ka szukaj�ca papierosa. Spytana, co si� sta�o, powiedzia�a, �e nic, tylko �e si� idzie um�wi� ze swym niedomytym idolem na bryd�a. I �e si� boi, czy on j� nie wykopie z pokoju. I po