2288
Szczegóły |
Tytuł |
2288 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2288 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2288 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2288 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Czes�aw Mi�osz
Zdobycie w�adzy
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i WYdawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
Sk�ad, druk i oprawa
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk:
Wydawnictwo "Znak",
Krak�w 1999
Korekta: U. Maksimowicz
i I. Stankiewicz
Wi�kszo�� postaci tej powie�ci
jest fikcyjna. Spo�r�d postaci
rzeczywistych postacie kapitana
Osmana i strzelca Bertranda
zosta�y zaczerpni�te, podobnie
jak i kilka innych szczeg��w, z
kroniki walk na Starym Mie�cie,
"Przemarsz przez piek�o",
spisanej przez Stanis�awa
Podlewskiego.�**#,
Przypis po latach
W 1952 roku Les Guildes du
Livre w Szwajcarii (rodzaj
klub�w ksi��kowych) og�osi�y
konkurs na powie�� przedstawion�
w jednym z j�zyk�w
zachodnioeuropejskich. Nagroda -
Prix Litt~eraire Europ~een
(Literacka Nagroda Europejska)
zapewnia�a zwyci�zcy znaczn�
sum� pieni�dzy i wydanie
powie�ci przez gildy ksi��kowe.
Postanowi�em wzi�� udzia� w
konkursie, chocia� nigdy
dotychczas powie�ci nie pisa�em.
Mog�em powzi�� tak� decyzj�,
poniewa�, zgadzaj�c si� w tym ze
Stanis�awem Ignacym
Witkiewiczem, nie uwa�a�em
powie�ci za dzie�o sztuki,
jedynie za "worek", �eby autor
m�g� tam umie�ci� to, co ma na
w�trobie.
Mia�em na w�trobie lata
drugiej wojny �wiatowej w Polsce
i koniec Polski mi�dzywojennego
dwudziestolecia. A czyta�em
wtedy Tukidydesa w przek�adzie
francuskim o rewolucji na wyspie
Korkyra (dzi� Korfu) i jego
wstrzemi�liwy a bezstronny opis
utwierdzi� mnie w przekonaniu,
�e to, co si� sta�o w Polsce w
19448#45 roku, ma w istocie
wymiar podobny antycznej
tragedii i zas�uguje na
pokazanie w ca�ej surowo�ci
fakt�w. Moja powie�� mia�a wi�c
mo�liwie dok�adnie opowiedzie�,
"jak by�o", nie daj�c si� skusi�
�adnym moralizuj�cym zap�dom.
Temat m�j by� wi�c jasno
okre�lony i zale�a�o mi na
uj�ciu z�o�ono�ci zjawisk za
po�rednictwem mo�liwie wielu
sytuacji i postaci na
ograniczonej liczbie stronic.
�adnej takiej powie�ci
politycznej w Polsce ani na
emigracji nie by�o. Wymiar
tragiczny przeziera w "Popiele i
diamencie" Jerzego
Andrzejewskiego, ale znika,
poddany ideologicznej przer�bce.
Ksi��ka powsta�a w ci�gu dw�ch
miesi�cy. Rano pisa�em rozdzia�,
po po�udniu otrzymywa�a go moja
t�umaczka na francuski, Jeanne
Hersch. Ta szybko�� nie powinna
myli� badaczy literatury, po
prostu dowodzi ona, �e to
wszystko nosi�em w sobie latami
i uk�ada�em w g�owie, a� nagle
trafi�o to pod moje pi�ro
poruszaj�ce si� po papierze.
Wed�ug regulaminu nagrody
pierwsz� selekcj� maszynopis�w
zajmowa�y si� jury narodowe
kilku kraj�w, zale�nie od
j�zyka. Moja powie�� nazywa�a
si� "La prise du pouvoir". Nie
mia�a polskiego tytu�u, kt�ry
nada�em p�niej, cho� nie jest
tak dobry jak francuski.
O paryskich intelektualistach
nie by�em, i s�usznie, wysokiego
mniemania. Mia�em jednak
przekona� si�, jak mylne s�
wszelkie generalizacje, kiedy
jury francuskie przedstawi�o m�j
anonimowy maszynopis,
zaopatrzony w adnotacj�
"t�umaczone z polskiego", jako
sw�j wyb�r.
Prix Litt~eraire Europ~een
zosta�a przyznana w 1953 roku.
Moim rywalem by� kandydat
niemieckiego jury nazwiskiem
Warsinsky. Nagrod� otrzymali�my
ex aequo. Przyda�a si�. By�em
bez grosza.
Czym jest ta ksi��ka?
Niekt�rzy czytelnicy m�wili, �e
to nie powie��, ale algebraiczne
r�wnanie. Inni (chyba i Stefan
Kisielewski) oskar�ali autora o
olimpijski ch��d. Najtrafniej
oceni� j� Witold Gombrowicz -
patrz jego "Dziennik" z 1954
roku. P�niej w naszych
rozmowach Gombrowicz ci�gle mnie
namawia� do pisania powie�ci i
na moje obiekcje, �e nie umiem,
odpowiada�, �e przecie� umiem,
czyli podoba�a mu si� moja jak
najmniej artystowska, naga,
czysto "u�ytkowa" proza.
Sam przez d�ugi czas mia�em do
tej ksi��ki stosunek niech�tny.
Nie dlatego, �e m�g�bym jej co�
politycznie zarzuci�. Jest to
uczciwy opis zmiany ustroju si��
i w istocie wojny domowej.
My�l�, �e na podobne powie�ciowe
studium nikt pr�cz mnie
dotychczas si� nie zdoby�, i
teraz, kiedy tamte wypadki
bledn� w zbiorowej pami�ci,
chyba ju� nikt si� nie
zdob�dzie. Nie, moje
zastrze�enia st�d pochodzi�y, �e
jest to powie�� polityczna, a ja
chcia�em ca�y ten labirynt
zostawi� za sob� i napisa�em w
tym celu inn� powie��, "Dolin�
Issy", w kt�rej polityka jest
niemal nieobecna.
Teraz wzi��em zn�w do r�ki
"Zdobycie w�adzy" i wypowiadam
werdykt: dobre rzemios�o. Je�eli
g��wn� zalet� beletrystyki jest
czytelno��, oto czytad�o o
wartkiej akcji. A zarzuty? Mo�na
ich postawi� wiele. Postacie s�
ledwo naszkicowane. Co prawda
ka�da niemal z nich narzuca
naszej wyobra�ni obrazy swojej
w�asnej przesz�o�ci, s� one
jednak ledwo napomkni�te.
Mozaika jest u�o�ona z
ludzi_znak�w, zale�nie od ich
politycznych wybor�w, cho� i w
obr�bie dw�ch oboz�w,
antykomunistycznego i
komunistycznego, nie ma
jednolito�ci postaw. Tak na
przyk�ad w powstaniu warszawskim
spotykaj� si� zdeklarowany
zwolennik faszystowskiej
dyktatury, zbli�ony do niego
pogl�dami kapelan, socjalista,
wreszcie
racjonalista_niedowiarek. Przy
ca�ej nieco ryzykownej grze
ludzkimi typami wida� wi�c
dba�o�� o nale�yte roz�o�enie
akcent�w.
Postacie maj� niekiedy cechy,
po kt�rych mo�na rozpozna� ich
pierwowzory. Niew�tpliwie Baruga
to w�adca prasy Jerzy Borejsza,
Micha� to Boles�aw Piasecki,
Tadeusz to rozstrzelany przez
Niemc�w poeta Tadeusz Holender,
Bruno, by� mo�e, Adolf Rudnicki.
G��wni jednak protagoni�ci
stanowi� syntez� rys�w
zaobserwowanych u r�nych
indywidu�w, co nale�y do
klasycznych uprawnie�
powie�ciopiarzy.
Po up�ywie tak wielu
dziesi�cioleci "algebraiczne
r�wnanie" zastanawia nie swoim
ch�odem, ale hamowan� pasj�.
Rzeczowy opis coraz to
zaprawiaj� lito��, gniew,
sarkazm, kt�re to uczucia autor
stara si� trzyma� na wodzy.
W�a�ciwie najciekawsze w tej
ksi��ce jest wszystko, co dzieje
si� pod powierzchni� spokojnych,
u�adzonych zda�. S� to drobne
obserwacje szczeg��w �wczesnej
chaotycznej rzeczywisto�ci,
sceny napomkni�te mimochodem,
spotkania bez dalszych ci�g�w.
T� drug� warstw� sk�onny jestem
uzna� za jedn� z zalet mojej
powie�ci, niemal wymuszonej
przez los.
Maj 1999
Cz�� pierwsza
Cz�� I
Profesor Gil jad� �niadanie
z�o�one z herbaty i chleba. Jak
zwykle ludzie samotni, nie
pami�ta� nigdy o kupieniu
odrobiny mas�a czy marmelady. Za
oknem ha�asowa�y tramwaje; ich
powyginane, posiekane kulami
karoserie wydawa�y szcz�k
starego �elastwa; ludzie wisieli
na tylnych buforach, zaczepieni
o tych, kt�rym uda�o si�
uchwyci� za brzeg platformy.
Wiatr po ulicy ni�s� czerwony
py� rozbitej ceg�y. Profesor Gil
my�la� o tym, ile czasu zajmie
mu rozdzia�, nad kt�rym
pracowa�, i jakie s� szanse na
to, �e jego wysi�ek ma jaki�
sens. Wiedzia� jednak, �e
zastanawia� si� nad tym nie
nale�y: kartki wisz�ce na
�cianie, na kt�rych wypisa�, ile
codziennie musi zrobi�, by�y
dyscyplin�, ochron�,
konieczno�ci�, je�eli nie
nadziej�.
Tukidydes�**#; nie by� dobrze
widziany. Rozs�dniej by�o wybra�
do t�umaczenia innego greckiego
autora. Post�puj�c rozwa�nie w
doborze tekst�w, mo�na by�o
zapewni� sobie miejsce
u�ytecznego pracownika. Pa�stwo,
kt�re pozbawi�o Gila i innych
jemu podobnych uniwersyteckiej
katedry ze wzgl�du na z�y wp�yw
na m�odzie�, nie d��y�o do tego,
aby umarli oni z g�odu. M�odemu
pokoleniu uczonych brak by�o
wielu umiej�tno�ci. Na przyk�ad
nikt z m�odych, politycznie
wiernych, nie zna� greki, a
Pa�stwo mia�o swoje powody, dla
kt�rych wydawa�o klasyk�w, co
prawda w ma�ych nak�adach,
szczyc�c si�, �e jest
spadkobierc� wszystkich
cywilizacji, jakie istnia�y
dotychczas. Pa�stwowe domy
wydawnicze podpisywa�y kontrakty
nawet na przek�ady tych dawnych
pisarzy, co do kt�rych istnia�a
uzasadniona ideologiczna
w�tpliwo��; to by�o niepokoj�ce:
profesor nie chcia�by �y� z
dobroczynno�ci Pa�stwa,
maskowanej jako zap�ata za
prac�. Ale Tukidydes? Za��my,
�e w niedu�ej liczbie
egzemplarzy; jednak ta gorzka
nico�� ludzkich morderstw,
chytro�ci, podst�p�w i walk,
jaka wyziera ze stronic "Wojny
peloponeskiej"? Niebezpieczny
obraz historii. Profesor
pami�ta� twarz dyrektora
pa�stwowego domu wydawniczego w
chwili zawierania umowy. Jego
oczy by�y spuszczone, zakryte
powiekami; dobrotliwy, niemal
serdeczny u�miech mia� trudno
uchwytny odcie� pob�a�ania,
goryczy i ironii.
Pomimo wszystko w tym wyborze
w�a�nie Tukidydesa zawarta by�a
pewna wewn�trzna kompensata: co�
jak wiara, �e zachowuj�c zwi�zek
ze starym Grekiem - a nawet, w
pomy�lnym wypadku, daj�c go cho�
kilku m�odym do czytania -
uzasadnia si� siebie, zdejmuje
si� z siebie pi�tno "prze�ytku
liberalizmu XIX stulecia". Nie
tylko ja, r�wnie� ten, kt�rego
nazywa si� pierwszym
historykiem, cho� tak r�ne
jest, co on widzia� i co ja
widz�.
Mieszkanie o tej porze by�o
puste. Liczni sublokatorzy
gnie�d��cy si� w jego pi�ciu
pokojach wyszli wcze�nie do biur
po�o�onych w innej, mniej
zniszczonej cz�ci miasta.
Profesor zani�s� szklank� od
herbaty do kuchni, spojrza�
przez okno kuchenne w g��b
ciemnego podw�rza, na dnie
kt�rego, mi�dzy potrzaskanymi
p�ytami, kasztan rozwija� ma�e
wiosenne li�cie. Tak wiele
wiosen up�yn�o od tamtej
wiosny, kt�ra przynios�a za sob�
koniec wojny, przesiedlania
ludno�ci i epidemi� tyfusu.
Profesor w�o�y� podarty sweter
zapinany na guziki. Zastanowi�
si� przez chwil� nad
konieczno�ci� przyszycia
brakuj�cego guzika, do czego
potrzebne by�y nici: powinien
pami�ta� i zapyta� s�siadk�, czy
nie zechce wymieni� motka nici
na zapasow� ig��, kt�r�
zachowa�. Roz�o�y� na stole
ksi��ki; otwiera�y si� one same
na miejscu, kt�re by�o mu
potrzebne: papier ich nosi�
�lady jego palc�w. Po czym
r�wnym, drobnym pismem powoli
zacz�� dodawa� zdanie po zdaniu.
"Pragn�c usprawiedliwi� czyny
uwa�ane dotychczas za niegodne,
zmieniono zwyk�y sens s��w.
Nierozumna �mia�o�� uchodzi�a za
odwa�ne oddanie sprawie
publicznej; ostro�na
wstrzemi�liwo�� za maskuj�ce
si� pi�knymi pozorami
tch�rzostwo. Zdrowy rozs�dek
sta� si� ju� tylko objawem
zniewie�cienia, wielka
inteligencja wielk� gnu�no�ci�.
Okrucie�stwo posuni�te do sza�u
uznano za cech� duszy prawdziwie
m�skiej; parowanie zamiar�w
przeciwnika za dozwolony wybieg
w obliczu niebezpiecze�stwa.
Gwa�townikowi zawsze wierzono;
tego, kt�ry opiera� si�
gwa�towi, zawsze podejrzewano.
Zastawia� z powodzeniem pu�apki
by�o dowodem inteligencji;
zapobiega� im, zastawiaj�c inne,
dowodem wi�kszej zr�czno�ci. O
kimkolwiek, kto stara� si� nie
u�ywa� tych �rodk�w, m�wiono, �e
zdradza swoj� parti� i boi si�
swoich przeciwnik�w. Jednym
s��wkiem uprzedzi� tego, kt�ry
przygotowywa� cios, przywie�� do
z�ych czyn�w tego, kt�ry o tym
nie my�la�, zyskiwa�o tysi�ce
pochwa�. Wi�zy partyjne by�y
pot�niejsze ni� wi�zy rodowe,
gdy� skuteczniej sk�ania�y, aby
odwa�a� si� na wszystko, nie
uciekaj�c si� do �adnych
wym�wek. Stowarzyszaj�c si�, nie
miano na celu po�ytku zgodnego z
prawami, ale chciano zaspokoi�
chciwo�� w walce przeciwko
ustalonym prawom. Wierno��
zobowi�zaniom nie by�a oparta na
szacunku dla boskiego prawa
przysi�gi, ale na wsp�lnictwie w
zbrodni."
Lato 1944 roku
I
By�o to w lipcu 1944 roku.
Piotr Kwinto, oficer
polityczno_wychowawczy pierwszej
polskiej dywizji szed� alej�,
kt�rej �wir by� pokryty ��t�
warstw� opad�ych lipowych
kwiat�w. Zatrzyma� si� w
miejscu, gdzie urywa� si� rz�d
drzew i bujna trawa b�yszcza�a w
s�o�cu. Czerwone owady z czarnym
rysunkiem totemu, sczepione w
mi�osnym obrz�dzie, roi�y si� w
zag��bieniu mi�dzy korzeniami.
Pochyli� si� i obserwowa� je
przez chwil�. Potem wyprostowa�
si� i spojrza� w dolin�.
Przestrze� a� po horyzont pe�na
by�a wrz�cego ruchu.
Nieprzerwana kolumna ludzi i
pojazd�w drga�a, rozwija�a si�,
nape�niaj�c sob� wszystkie drogi
na fa�dzistych pag�rkach, po
jednej i po drugiej stronie
rzeki. Ci�kie czo�gi przybrane
zieleni� ga��zi sun�y stadami,
podnosz�c i opuszczaj�c lufy
swoich dzia� na nier�wno�ciach
terenu. Ci�arowe samochody, na
kt�rych stali, siedzieli i
le�eli szarzy �o�nierze, pr�dkie
biegania jeep�w w r�nych
kierunkach po polnych �cie�kach,
masy sowieckiej piechoty
wylewaj�ce si� z dr�g w pola,
id�ce rz�dami mi�dzy p�owym
kolorem �ciernisk i zb�;
krzyki, d�wi�ki klakson�w,
mruczenie motor�w i d�ugie
ob�oki py�u, wzbijaj�ce si�,
trwaj�ce, le��ce d�ugimi
warstwami nad niespokojnym
krajobrazem.
Ruszy� dalej alej� w cie�
starych drzew. Na trawniku przed
domem �o�nierze w koszulach z
zawini�tymi r�kawami �wiartowali
�winie. Inni zaj�ci byli
czyszczeniem broni albo oparci
na �okciach, �uj�c �d�b�a trawy,
le�eli gromadkami wok�
t�umacz�cych im co�
instruktor�w. Megafon, widocznie
naprawiony, trzeszcza� i
zgrzyta�, wydaj�c urywki
melodii. Piotr Kwinto min��
bia�e kolumny dworu, obszed�
kuchnie pe�ne zgie�ku, dymu i
krz�taniny kucharzy
wy�adowuj�cych z samochod�w
bochny chleba, d�wigaj�cych
po�cie mi�sa. Wszed� w drzwi
bocznego skrzyd�a. Za�miecona
posadzka korytarza skrzypia�a
pod stopami. Zastuka� do drzwi,
machinalnie g�adz�c drug� r�k�
rze�b� w ciemnym d�bowym
drzewie. Dw�r w czasie okupacji
niemieckiej by� administrowany
przez Liegenschaft,�**#:
w�a�ciciele zostali wygnani, ale
krewnej w�a�ciciela pozwolono
zosta�. Piotr nie widzia� jej
jeszcze, nie ukazywa�a si�
nigdzie. Za drzwiami by�a cisza.
Zapuka� jeszcze raz. Za drzwiami
rozleg�o si� cz�apanie, zn�w
cisza. Dopiero kiedy zastuka� po
raz trzeci, klucz przekr�ci� si�
w zamku i drzwi si� uchyli�y.
Patrzyli na siebie przez chwil�.
Jej palce zaciska�y si� kurczowo
na r�bku wzorzystego szlafroka w
wielkie r�owe kwiaty, kt�ry
podci�ga�a pod szyj�. Usta jej
wykrzywione by�y w grymas l�ku i
p�aczu, ale trwa�o to tylko
sekund�, u�o�y�y si� w u�miech,
kt�ry jednak kontrastowa� z
czerwonymi wypiekami na jej
starej twarzy i wyrazem
lataj�cych niespokojnie oczu.
"Bolszewik! Jest tu, czego
za��da?" Zanim otworzy� usta,
zda� sobie spraw� z nowego, nie
znanego mu dotychczas ci�aru
minionych pi�ciu lat. To, co
czu�, by�o mieszanin� lito�ci i
wstr�tu, czym� przykrym,
wzbudzaj�cym gniew - i nie
wiedzia�, czy by� to gniew na
siebie, dlatego �e odnajdowa� w
sobie wstr�t, czy dlatego �e
odnajdowa� lito��. Przysz�o mu
na my�l, �e odt�d tutaj, zn�w w
swoim rodzinnym kraju, b�dzie
musia� ci�gle popada� w ten stan
wewn�trznego rozdra�nienia, �e
to spotkanie jest na pewno
pierwszym z d�ugiej serii
spotka�, nag�ym odtworzeniem
wi�z�w z przesz�o�ci�, kt�r�
uwa�a� za umar��.
- Przepraszam pani�, m�wiono
mi, �e tutaj jest biblioteka.
Czy nie by�aby pani �askawa
pokaza� mi, gdzie to jest? To
tylko dla mnie. Chcia�bym
po�yczy� ksi��k� - doda�
po�piesznie.
Dama u�miechn�a si� sztucznym
u�miechem, jaki nale�ny jest
zdobywcom.
- Ach tak, naturalnie, prosz�
bardzo, naturalnie. Tylko
niestety - twarz jej (si�a
na�ogu - pomy�la� Piotr)
przybra�a odcie� pob�a�liwej
wy�szo�ci - to jest biblioteka
francuska, nie ma prawie �adnych
polskich - zawaha�a si� - ani
rosyjskich ksi��ek.
- To nic, chcia�bym j� jednak
zobaczy�, je�eli mo�na.
Wszed� za ni� do pokoju, w
zapach starych mebli i jakby
kadzid�a. Na �cianach by�y
poczernia�e portrety w
staro�wieckich mundurach i
zbrojach. Otworzy�a drugie drzwi
i pokaza�a mu wielkie szafy w
p�mroku. Paj�czyny i kurz
le�a�y na ich szklanych szybach.
Piotr pr�bowa� otworzy� pierwsz�
z brzegu. Poprosi� o klucz.
Klucza nie by�o, ale druga szafa
rozwar�a si� na o�cie� z
piszczeniem, kiedy poci�gn�� za
listw�; wysuni�te zamki obna�y�y
si� bezbronnie, wyrwane ze
swoich siedzisk. Dotkn�� r�k�
oprawnych grzbiet�w z
upodobaniem. Czerwona sk�ra ze
z�oconymi wyt�oczeniami:
dzieci�stwo, te ksi��ki w domu
dziadk�w, nad kt�rymi, na
ceratowej kanapie rozgrzanej
jego ciep�em, sp�dza� d�ugie
godziny. Lubia� szczeg�lnie
opisy podr�y po Afryce, ich
rysunki, na kt�rych nadzy
Murzyni wios�owali na ma�ych
tratwach z sitowia albo wsparci
o w��cznie stali doko�a
trzcinowych chat podobnych do
domk�w bobrowych. Stara dama
przygl�da�a mu si�, kiedy stoj�c
na krze�le, bra� do r�ki tom za
tomem. �wiadomo�� tego wzroku za
plecami psu�a Piotrowi chwil�
powrotu ku dawnym dniom, ku
rzece, nad kt�r� budowa� chaty
imituj�ce chaty murzy�skie, ku
cz�nu wydr��onemu z pnia, o
kt�rym wyobra�a� sobie, �e jest
pirog�. "Pewnie s�dzi, �e jestem
przys�any, �eby bibliotek�
zarekwirowa�" - pomy�la�. Rzuci�
okiem na tom, kt�ry trzyma�, i
zeskoczy� z nim z krzes�a.
- Pozwoli pani, �e wezm� to -
powiedzia�. - Odnios�, zanim
p�jdziemy dalej. Widzia� na jej
twarzy fal� ulgi, odp�ywaj�ce
napi�cie trwogi, kiedy
odprowadza�a go do drzwi,
jeszcze niepewna, czy nie
odwr�ci si� i nie za��da zegarka
albo pieni�dzy.
Siedzia� na trawie na skraju
parku oparty o pie� drzewa. Rude
s�o�ce przes�oni�te by�o
chmurami, kt�re d�wiga�y si� z
ziemi, wzbijane ruchem k� i
marszem tysi�cy st�p. Bia�y
popi� osiada� na li�ciach. W
powietrzu trwa�a gor�czka
pochodu. Samoloty warcza�y
gdzie� w g�rze, id�c nad
ob�okami. K�tem oka �ledzi�
przez chwil� czo�g, kt�ry
zatrzyma� si� na zboczu ko�o
chat wsi, przechylony i
niezgrabny. Uwija�y si� ko�o
niego figurki ludzkie. Psucie
si� czo�g�w by�o ulubion�
rozrywk� �o�nierzy. Nigdy nie
m�g� sprawdzi�, w jakim stopniu
pomagali w tym motorom, �eby
odbi� si� od swojej jednostki i
przez jaki� czas oddawa� si�
rozkoszom maruderstwa. Rozpi��
mundur. Pary�, kt�ry ukazywa�
si� na stronach ksi��ki, wydawa�
mu si� zastyg�y na wieki w tym
kszta�cie, w jakim utrwali�a go
r�ka tych rysownik�w: malarze w
d�ugich bluzach, midinetki
stukaj�ce do pokoju studenta,
kt�ry w obcis�ych spodniach i
d�ugim �akiecie przeci�ga si�
nad ksi��kami, s�odkie anio�y w
krynolinach oddane my�lom, jak
przyprawi� rogi koszmarnym
kupcom_ma��onkom. Ten Pary�, w
kt�rym mieszka� przed 1939
rokiem, zdawa� si� Piotrowi nie
istniej�cy, zlewa� si� w jedno z
Pary�em konnych omnibus�w, kt�ry
mia� mocniejszy byt,
umieszczony, zamkni�ty w czasie.
Dlatego zapewne Piotr nigdy nie
umia� jak nale�y opowiedzie� o
Pary�u Iwanowi. Dzia�o si� to na
Uralu, gdzie pracowali obaj jako
drwale. Iwan by� ch�opem z g�r
karpackich i analfabet�. Nigdy
nie zna� �adnego wi�kszego
miasta i wieczorem, kiedy k�adli
si� na pryczach, zadawa�
pytania, domagaj�c si�
dok�adnych odpowiedzi. Ale Piotr
chcia� prawdopodobnie odsun��
ca�y okres tamtego �ycia, nie
m�g� zaakceptowa� go jako cz�ci
swoich dziej�w, na kt�r� patrzy
si� spokojnie; spostrzega�, �e z
Pary�a nie zostaje mu nic; to
by�o �ycie nierzeczywiste, kt�re
nale�a�o zniszczy� - je�li nowa
faza mia�a mie� jak�� warto��.
Wielkie sosny Uralu wal�ce si�
z trzaskiem; d�onie starte do
krwi od siekiery, cia�o pok�ute
przez straszliw� plag� p�nocnej
puszczy: mikroskopijn� muszk�,
kt�rej czarne roje wciskaj� si�
w oczy, w nos, w usta; groza
zimy, gromadzenie szmat, kt�rymi
okr�ca si� nogi, aby uchroni� od
odmro�enia; i pewno�� �mierci:
jeszcze rok, jeszcze rok i
wszystko b�dzie dokonane. Nie
trzeba by�o niszczy� dawnego
�ycia: samo rozsypywa�o si�,
je�eli my�la� o nim, wzrusza�
ramionami. Piotr przyjmowa� to,
co mu si� zdarzy�o, jako kar�
losu. Kar� za to, �e by�
obywatelem Herkulanum i Pompei.
Wok� niego ludzie dogorywali od
niedo�ywienia i szkorbutu,
wspominaj�c, modl�c si� i
z�orzecz�c. On zaciska� usta i
uczy� si� milcze�. Ostatecznie
nie by�o nic do powiedzenia.
By�o jak by�o. M�ciwa
sprawiedliwo��.
I teraz, poch�d Czerwonej
Armii - jak lawa, jak si�a
przyrody. On w tym pochodzie.
Rozumiej�c co� z tej surowej
si�y, kt�rej tylko zewn�trzn�
pow�ok� - albo raczej koniecznym
objawem - by� i terror, i
niepok�j mr�wek. Rozumiej�c. Czy
wystarcza rozumie�? I ta
kobieta. I miliony ich
wszystkich miotaj�cych si�
bezradnie w strachu i nadziei,
�e Anglicy, �e Amerykanie, �e
zakopa� z�oto, �e uciec, �e
schowa� za tapet� dolary, �e
u�miecha� si�, ukry� nienawi��.
I ziemia - zniewa�ona,
pogrodzona drutami
koncentracyjnych oboz�w,
przyjmuj�ca krew, ostatni krzyk
ludzki i popio�y. Europa
midinetek i opas�ych kupc�w w
szlafmycach, kt�ra spokojnie
przygotowywa�a jad, co mia� j�
zabi�.
Szcz�cie bycia w�r�d �ywych,
s�o�ca na twarzy. Urywane serie
z automat�w purka�y ni�ej, w
op�otkach wioski. Z daleka, zza
linii horyzontu, odzywa�y si�
oddechy artyleryjskich strza��w.
Podni�s� d�o� i poruszy� palcami
w zdumieniu nad rokiem,
miesi�cem, dniem i godzin�.
II
W ci�gu ostatnich miesi�cy,
kiedy dywizja Piotra - zal��ek
nowej administracji w pierwszym
ze zdobywanych kraj�w - posuwa�a
si� na zach�d, Piotr przygl�da�
si� g�owie Wintera; zna� na
pami�� ka�de jej wkl�ni�cie,
ka�d� zmarszczk�. Du�a czaszka,
g�adko ostrzy�ona i wskutek
w�t�o�ci porostu w�os�w niemal
�ysa, szcz�ka kwadratowa,
wysuni�ta naprz�d, w�skie wargi,
niedu�y, z lekka przygarbiony
nos i czarne punkciki oczu - z
wyrazem nieco ma�pim, patrz�ce
bystro spomi�dzy fa�d�w sk�ry. I
teraz, w ten niedzielny ranek
mia� j� przed sob�. �uchwy
Wintera pracowa�y, gniot�c
wielkie glony chleba, kt�re
zapija� kaw�, siorbi�c. Muchy
spacerowa�y po dziel�cym ich
stole, gromadz�c si� wok�
ma�ych sadzawek rozlanego p�ynu
i zapuszczaj�c we� swoje
wibruj�ce pyszczki. My�l o tym,
�e oto wkr�tce ju� zniknie
konieczno�� patrzenia co dzie�
na Wintera, by�a dla Piotra
to�sama z my�l� o ko�cu wojny.
Cho� ta obecno�� nie by�a r�na
od obecno�ci wielu innych rzeczy
przyjmowanych przez niego, jak
si� przyjmuje uci��liwe cechy
przyrody - to jednak Winter
niepotrzebnie zam�ca� pami��,
przywo�uj�c pocz�tek wydarze�.
Gdy� on to by� wtedy, w tej
odleg�ej ju� epoce, bezpo�rednim
powodem aresztowania Piotra i
jego podr�y na Ural. Jako jeden
z dobrze widzianych,
przygotowywa� raporty, a
oczywi�cie zna� dobrze Piotra,
przesiadywali razem kiedy� w
literackich kawiarniach
Warszawy. Znalaz�szy si� w
strefie wschodniej w 1939 roku,
Piotr nie bardzo wiedzia�, co
robi�. Zastanawia� si� nad
ucieczk� przez rumu�sk� granic�,
ale zwa�ywszy po prostu na
obserwacj� socjologiczn�, nie
mia�o to wielkiego sensu:
limuzyny, futra, klejnoty i
peki�czyki, kt�re towarzyszy�y
ucieczce dawnego rz�du, kiedy
armia niemiecka zmia�d�y�a
polsk� armi�, by�y symbolem;
powr�t do w�adzy tej warstwy by�
niemo�liwy; nie zdarza si� to
nigdy w historii. Tydzie�
w�dr�wki po drogach
ostrzeliwanych przez
messerschmitty by� dla Piotra
tygodniem obrachunku, z kt�rego
tylko mglisto zdawa� sobie
spraw�. Na zewn�trz by�o to
tylko rozgoryczenie i w�ciek�o��
- ale w istocie by� w tym wstyd
wsp�lnictwa. Wstyd: kim by�,
pisz�c swoj� doktorsk� tez� o
poezji francuskiej, obserwuj�c
ironicznie �wiat d���cy ku
kl�sce i ostatecznie zawsze
urywaj�c dostateczne stypendia
na wzgl�dnie wygodne �ycie w
Warszawie czy przy ulicy
Monsieur_le_Prince? Ucieka�? Z
nimi? Jednak �le znosi�
atmosfer� sowieckiej okupacji.
Zdecydowa� si� wreszcie
przekroczy� granic� dw�ch stref
i powr�ci� pod rz�dy nazich; nie
przyznawa� si� przed sob� wtedy,
co go do tego sk�ania�o; by�a to
ch�� oczyszczenia, okupienia
win, dzielenia losu poni�onego i
nieszcz�liwego ludu. R�wnie�
nadzieja, ca�kowicie
irracjonalna, �e z chaosu wy�oni
si� kiedy� co� nowego, o
kszta�tach lepszych, jeszcze nie
zarysowanych. Te motywy by�y
przes�oni�te przez wielkie, jak
mu si� zdawa�o, egoistyczne,
pragnienie: uporz�dkowa� siebie,
mie� czas, czas, znale�� si�
tam, gdzie jest si� poza �yciem
publicznym i gdzie mo�na
wszystko zacz�� od nowa, gdzie
my�l jest wolna, bo pracuj�ca
ca�kowicie w podziemiu, bo
ca�kowicie zabroniona. W chwili
kiedy powzi�� decyzj�, przysz�o
aresztowanie; o �wicie, wed�ug
wszelkich regu�. Po kilku
tygodniach dosta� wyrok: pi��
lat; za dzia�alno��
kontrrewolucyjn�. Winter, kt�ry
z�o�y� denuncjacj�, mia�
ostatecznie s�uszno��. To te�
by�a sfera, kt�r� nale�a�o zby�
wzruszeniem ramion. Winter
sp�dzi� przed wojn� par� lat w
wi�zieniu jako komunista. By�
fanatyczny i zajad�y w poczuciu
krzywdy; poza tym sam ba� si�
Rosjan. Piotr rzeczywi�cie by�
autorem artyku�u, kt�ry sta� si�
podstaw� oskar�enia. W artykule
tym z�o�liwie m�wi� o
komunistycznych poetach,
zarzucaj�c im nieuczciwo��
intelektualn�. Czy gdyby nie
amnestia, Winter by�by winien
jego �mierci? Zapewne. Kiedy
Piotr p�no przyby� z Azji do
dywizji, zasta� tam Wintera.
Wszystko musia�o by� zapomniane.
U�cisn�li sobie r�ce, ma�e oczy
Wintera by�y twarde, spokojne i
uwa�ne.
Obok nich, za sto�ami, ludzie
w niezgrabnych mundurach
ko�czyli �niadanie, gadali,
powietrze pe�ne by�o
papierosowego dymu. Za oknem
sta�o �wiat�o pogodnego ranka,
nios�y si� krzyki jask�ek,
gwizdanie i �miechy �o�nierzy.
Winter otar� usta, spojrza� na
zegarek, wsta� i obci�gn��
kurtk�.
- Idziemy? - zapyta� Piotra.
- Ksi�dz bez nas nie zacznie.
Wie.
- To nic. Trzeba, �eby�my
pokazali, �e jeste�my
punktualni.
Batalion wychodzi� z bramy
parku, kt�rej wrota z gi�tego
�elaza, wyrwane, le�a�y w
pokrzywach. Droga wiod�a w d�,
sypka, pyl�ca buty. Piotr
patrzy� na ma�e chaty kryte
s�om�, na wysokie s�oneczniki
przed nimi i malwy. Moja
ojczyzna. Wszystko drobne,
uczepione skrawk�w ziemi,
poletka, ogr�dki, miedze, ch�op
ze swoim koniem, babina ze swoj�
krow�, karczma, sklepik,
s�siedzi oparci o p�oty, ma�e
g�siarki o bosych, czerwonych
nogach - poza czasem, kt�ry
przynosi� wojenne maszyny i
rodzi� ksi��ki politycznych
doktryn.
Batalion �piewa� skoczn�
ludow� piosenk�. Ludzie w
niedzielnych strojach
przystawali w ulicy wioski,
gapi�c si� w zdumieniu: polskie
wojsko, te same, dawne mundury,
ta sama piosenka. Sowieccy
�o�nierze, wsparci plecami o
wielkie czo�gi, przygl�dali si�
maszeruj�cym w nowych, nie
splamionych mundurach ponuro i z
odcieniem ironii. Co my�leli
ch�opi, oni, kt�rych ziemi�
gniot�y czo�gi zbudowane w
Zag��biu Ruhry, kt�rzy znali
terror, ob�awy, wydzierane
matkom dzieci o niebieskich
oczach i p�owych w�osach, aby w
Rzeszy wzmacnia�y nordycki
biologiczny potencja�, kt�rzy
wreszcie widz� czo�gi zbudowane
za Uralem - i wszystko
przychodz�ce z zewn�trz, wyrok,
dopust Bo�y, skrzyd�o cyklonu,
kt�ry ma swoje centrum zawsze
poza, gdzie� na nieznanych
obszarach czy w umys�ach
nieznanych ludzi.
Na trawniku przed ko�cio�em
kolorowe chustki kobiet, czarne
kaszkiety m�czyzn. Ko�ci� by�
drewniany, festony li�ci i
zwi�d�ych kwiat�w wisia�y nad
jego otwartymi drzwiami.
Pierwsze rz�dy �o�nierzy wesz�y
do �rodka. Piotr, obejrzawszy
si�, widzia� twarze tych, co
zostali u wej�cia, mas�
�o�nierskich, g�adko
ostrzy�onych g��w i w�sate,
pomarszczone twarze ch�op�w.
�o�nierze. Tak samo jak on
wywiezieni kiedy� na obszary
Azji, do oboz�w na brzegach
Lodowatego Oceanu, zdychaj�cy z
g�odu i szkorbutu. Tak wiele
wiedzieli. W jakim stopniu
istnia�o w nich poczucie, �e
uczestnicz� w maskaradzie, �e
ich obecno�� tutaj, w wiejskim
ko�ciele, z woli rosyjskiego
dow�dztwa, jest zabaw� losu? Ale
byli szcz�liwi. Po tamtym
wszystkim, po rozpaczy, po
nieobj�tych przestrzeniach
kontynentu, byli zn�w tutaj,
zn�w, jak w dzieci�stwie,
wdychali zapach starego drzewa,
kwiat�w i kadzid�a,
uczestniczyli w zbiorowym
obrz�dzie, kt�ry istnia� poza
rozumowaniem, by� zmys�owym,
najsilniejszym potwierdzeniem
rodzinnego kraju.
Mali ch�opcy w kom�ach
potrz�sali dzwoneczkami. D�wi�k
organ�w, ornat ksi�dza, stare
ch�opki wodz�ce palcem po
wielkich literach ksi��ki do
nabo�e�stwa. Piotr my�la� o
grobach sowieckich �o�nierzy.
Tysi�ce tysi�cy tych grob�w na
obszarach od Wo�gi a� tu, po
Wis��. Znaczy�y je ma�e
drewniane piramidki z czerwon�
gwiazd�. Nie wiedzia�, czemu
nale�a�o przypisa� smutek tego
znaku; mo�e to by� tylko na��g
wyobra�ni; a mo�e krzy� jest
najprostsz� form� dwuwymiarowej
przestrzeni, jak� spotyka si� w
naturze: form� cz�owieka, form�
drzewa; nagrobki sowieckich
�o�nierzy na�ladowa�y murowane
mauzoleum, deski, z kt�rych by�y
zbite, podrabia�y nieudolnie
kamie�. Le�e� pod tym symbolem
nowej religii, kt�ra dla
indywidualnej �mierci nie zna
innego upami�tnienia ni�
pomniejszona piramida, kt�r�
wznosi si� na chwa�� imperi�w i
kr�l�w? Czy �ci�ni�cie serca,
jakiego doznawa�, patrz�c na te
groby, nie pochodzi�o czasem z
pretensji do Pa�stwa, �e nie
zostawia umar�ych w spokoju, �e
nie pozwala im na inny,
jakikolwiek znak, byle to nie
by� znak jego pot�gi?
Ma�e s�o�ce monstrancji.
"My�l� na pewno to, co oni
wszyscy - powiedzia� sobie
Piotr. - Za to, �e �yj�. Za to,
�e dozna�em nieszcz�cia. Za to,
�e nie jestem, kim by�em. Abym
nie zapomnia� o wsp�lnym losie
ludzi i nie ��da� dla siebie
innego losu. Abym odnalaz� drog�
sprawiedliwo�ci. Abym odrzuci� w
sobie i w ka�dym cz�owieku to co
zb�dne i zachowa� tylko to, co
godne jest zachowania. Abym z
mojego gniewu zrobi� u�ytek.
Abym mia� w sobie t� si��, kt�ra
przychodzi z milczenia". Winter
sta� obok niego z pochylon�
g�ow�: syn �ydowskiego
introligatora z warszawskiego
getta, traktuj�cy swoj� obecno��
tutaj jako co�, co jest
u�yteczne, a wi�c konieczne, a
wi�c racjonalne, duchowy potomek
nami�tnych ateist�w, kt�rzy
jeszcze nie zrozumieli, �e
religia mo�e by� �rodkiem
politycznym jak ka�dy inny.
Piotr mia� dla Wintera niech�tn�
przyja��, bo zna� jego zaci�te,
skryte cierpienie; rodzic�w
Winter nie odnajdzie. Matka
Piotra mo�e te� nie �yje, ale
Winter mia� przed sob� tylko
gruz i popi� krematori�w, nic z
nadziei. A za sob� �mier� swego
dziecka. Z urywanych s��w
rzucanych w ci�gu tych miesi�cy
Piotr odgadn��, �e rok sp�dzony
przez Wintera w Aszchabadzie nie
by� dla niego o wiele l�ejszy
ni� dla Piotra pobyt w
wi�zieniach i obozach. Dziecko
umiera�o mu na glinianym
klepisku turkme�skiej chaty, nie
m�g� nic, nawet z�orzeczy�
przeciwko Bogu czy Pa�stwu;
przyj�� absurd i nie nazwa� go
nawet absurdem. Jak ci starzy
Turkmeni o ��tych pomi�tych
twarzach, m�g� tylko patrze� w
bezlitosne, pal�ce s�o�ce i
godzi� si� na malari�, na n�dz�,
na przemoc: konieczne. Piotr
nauczy� si� rezygnacji, ale by�a
to - my�la� - inna mo�e
rezygnacja ni� Wintera. Raczej
ostro�no��, instynkt. Czu� j� w
sobie jako chwilow� fal�, jak
rozlu�nienie mi�ni u zwierz�cia
rzuconego z wysoko�ci. Jednak,
zdawa�o mu si�, by� od Wintera
szcz�liwszy. Je�eli to by�o
tylko z�udzenie, to pomaga�o ono
pozby� si� niech�ci - do chwili,
kiedy Wintera nie b�dzie musia�
ju� ogl�da�. Ale teraz got�w by�
prawie wyci�gn�� r�k� i dotkn��
jego d�oni na znak braterstwa i
wsp�lnoty.
Wychodzili na jaskrawe
�wiat�o. Sowieccy �o�nierze
siedz�cy na murze doko�a
ko�cio�a gapili si� na
niepor�wnanie egzotyczne dla
nich widowisko. Polscy �o�nierze
mieszali si� z ludno�ci�, �arty,
chichoty dziewczyn. Nagle Piotr
us�ysza� krzyk. Zanim zda� sobie
spraw�, sk�d pochodzi ten
wysoki, przenikliwy skowyt, co�
gor�cego, k��b ruchu i j�ku,
rzuci�o mu si� pod nogi i
si�gaj�c go z do�u, obj�o go
wp�. Chustka zsun�a si� w ty�
z g�owy ch�opki, zmierzwione
w�osy, wyblak�e b�agaj�ce oczy,
usta otwarte w wo�aniu. "O Jezu,
o Jezu, zabrali, panie,
ratujcie, syna zabrali".
Czepia�a si� jego munduru.
"Panie, wy Polak, jak tak mo�e
by�, on nie winien, on bi� si� z
Niemcami". Piotr odsun�� jej
r�ce. "Pom�cie, ratujcie,
bracia Polacy. Enkawude syna
zabrali. Za co? Za co?" Piotr
widzia� gromadz�cych si� doko�a
swoich ludzi. Ich oczy by�y
spuszczone, usta powa�ne. "Nic
nie mog� zrobi�, kobieto. To do
nas nie nale�y". Winter zjawi�
si� przy nich. "Nie p�aczcie,
kobieto, to wojna, linia frontu,
sprawdz� i wypuszcz�". Zarz�dzi�
zbi�rk�. "Diabli nadali te
wszystkie historie - powiedzia�
do Piotra - ale to nieuniknione.
Czyszcz� teren. Trudna sprawa,
je�eli w tej okolicy nie by�o
innej partyzantki ni�
londy�skich faszyst�w. W�a�ciwie
wszyscy m�odzi nale�eli tu do
AK".
III
- Powoli, powoli. Co dla nas
jest najbardziej niebezpieczne,
to s�owa. Musimy nauczy� si�
innego j�zyka, kt�ry by bardziej
przylega� do rzeczy. Nawet
opowiedzie� co� jest trudno, sam
wiesz. A zreszt� ja nie ukrywam
mojej nienawi�ci.
Julian. Mie� go przed sob�
by�o r�wnie niepoj�te, jak mie�
przed sob� wskrzeszon� posta� ze
stronic podr�cznika historii.
Dla Piotra jego przyjaciel by�
cz�ci� wielkiego t�umu cieni -
i oto jest tutaj, jego oczy jak
dawniej mru�� si�, jest w nich,
pomimo wszystko, ten sam
mieni�cy si� odblask, jakby
wewn�trznych wybuch�w z�o�liwego
�miechu.
- Oczywi�cie, �e mog�em wyj��
wcze�niej z getta. Micha� chcia�
mnie u siebie umie�ci�. A,
Micha� - wiod�o mu si� dobrze.
Handlowa� m�k�. Ale duszyczka
jego jest brudna. Humanitarna,
brudna duszyczka. Widzia�em, jak
si� boi. A jego �ona jeszcze
wi�cej si� ba�a, o niego. Ten
obowi�zek. Jak wtedy, kiedy ten
plugawiec, Tomasz, wygryz� mnie
z asystentury i by�y protesty:
wstydliwo�� sumienia, �e wyrzuca
si� za drzwi �yda. Wstydliwo�� -
walka mi�dzy jednym tch�rzostwem
i drugim tch�rzostwem. Wola�em
zosta� w getcie.
- Chcesz, �eby cz�owiek nie
musia� przezwyci�a�
tch�rzostwa? Aby go w nim nie
by�o?
- Tak. Chc�. A zreszt� tak
by�o lepiej. W getcie zarabia�em
lekcjami. Wszyscy m�odzi si�
uczyli. Nie widzia�em nigdy
ludzi, kt�rzy by tak si� uczyli:
angielskiego, francuskiego,
hiszpa�skiego, hebrajskiego -
nawet �aciny i greki. Du�o
s��wek i deklinacji posz�o do
nieba z dymem. Ale to pomaga�o
tam, w getcie, pozwala�o �y�.
Kto uczy si� s��wek, czy� mo�e
przyzna� si� przed sob�, �e nie
ma nadziei?
Julian opiera� �okcie o
lepi�cy si� blat stolika. Jego
czarna marynarka b�yszcza�a od
wytarcia i brudu. Pod ni� mia�
wojskow� sowieck� bluz�. Chud�
twarz pokrywa� mu ciemny zarost.
- Jednak chcia�em ratowa�
swoj� sk�r�. W 1942 wszystko
by�o jasne. By�em wtedy w
brygadzie, kt�r� co dzie�
wywo�ono do pracy na miasto. To
zosta�o przygotowane. Op�aceni,
zawie�li nas wieczorem po pracy,
zamiast z powrotem do getta, na
sam koniec Alei Niepodleg�o�ci,
na pola. Cztery ci�arowe
samochody. To by� wrzesie�. Nie
wiesz, jak wygl�da
�yd_niewolnik: dwie torby, w
kt�rych niesie wszystko, co ma,
je�eli zdo�a, przywi�zuje co� w
worku na plecach. Uciekaj�cy
zostawiali na �mier� swoje
rodziny. Zostawi�em rodzic�w.
Powiedzia�em im, �e chc�
ucieka�.
Kelnerka postawi�a przed nimi
kaw�. Lu�ne bransolety dzwoni�y
na jej szczup�ych r�kach.
Kobiety ze zdeklasowanej przez
wojn� inteligencji by�y dla
Piotra nowo�ci�. Zda� sobie
spraw�, �e jego spojrzenie musi
by� nieprzyjemne: przygl�da� si�
jej, jakby by�a egzotyczn� ryb�
w akwarium. Odchodzi�a, ko�ysz�c
z lekka biodrami, elegancka,
wyprostowana, balansuj�c tac�.
Julian nie spojrza� na ni�.
Uwa�nie miesza� �y�eczk�.
- Teraz oczywi�cie jestem
dobrze notowany. Partyzant
ludowy. Dobrze, niech to b�dzie
przypadek. Ale dzi� przypadki s�
nieprzypadkowe.
- Julian, ty i �ycie w lasach.
Ten przypadek jest �mieszny.
- Naturalnie, �e by�em �le
przygotowany do �ycia w lasach.
Szli�my na po�udnie, �eby potem
zawr�ci� na wsch�d. To by�a
jedyna szansa. Tylko tam mo�na
by�o znale�� czerwonych
partyzant�w. AK nie przyjmowa�o
�yd�w.
- Nie?
- Nie. Szli�my nocami. By�o
nas pi�� os�b. Trzech m�czyzn i
dwie dziewczyny. Wpadli�my w
ob�aw� Narodowych Si� Zbrojnych.
Micha� w Warszawie by�
teoretykiem tego szlachetnego
ruchu. Nar�d, tradycja, walka z
Niemcami, katolicyzm i tak
dalej. Publikowa� swoje brednie
w ich pismach podziemnych. Ale w
praktyce dzia�alno�� ich
oddzia��w polega�a na
czyszczeniu kraju z �yd�w i
komunist�w, co dla nich jest,
jak wiesz, tym samym. Ich ob�awa
wygania�a nas z lasu na pola,
gdzie czekali niemieccy
�andarmi. Tamta czw�rka posz�a i
zgin�a. By�o ma�e jeziorko.
Wskoczy�em i zanurzony
wystawi�em tylko usta mi�dzy
trzcin�, �eby oddycha�.
Wi�c to w taki spos�b dane im
by�o uczy� si� rzeczywisto�ci.
Piotr przypomnia� sobie dyskusje
o fenomenologii, jakie toczyli
do p�na w nocy w ma�ej
kawiarence ko�o uniwersytetu.
U�miechn�� si� i powiedzia�:
- Nazywano ciebie Julian
Apostata.�**#/
- To nie by�o bardzo pomocne.
Nie wiem, jak to zrobi�em. Ale
potem by�em zupe�nie sam. Ba�em
si� podej�� do wsi. Szed�em
nocami, p�ki mia�em si�y.
Wreszcie po�o�y�em si�, �eby
umrze�. By�em tak g�odny i
s�aby, �e to wydawa�o si�
naj�atwiejsze. Spa�em po prostu.
�agodne przej�cie.
Czy naprawd� trzeba by�o, aby
sta�o si� to wszystko? Czy to,
co prze�yli, przyniesie jakie�
oczyszczenie? Czy przeciwnie?
Patrzy� na Juliana, jakby stara�
si� odgadn�� siebie samego w tej
twarzy. Tamten opowiada� dalej.
- Wtedy zdarzy�o si� co� jak w
starych romansach. Uratowali
mnie le�ni �ydzi. Znale�li mnie
i przynie�li do swego bunkra.
By�o tam diabelnie ciasno. Ca�a
rodzina: stary z brod� jak u
prorok�w, syn z �on� i troje
dzieci - wszystko w jamie
wygrzebanej w glinie. To by�o
pokryte dachem z desek, na nim
gruba warstwa ziemi, zasadzone
krzaki. Nawet kto�, kto by
natkn�� si� na to miejsce, nie
m�g�by pozna�.
- A oni, czy si� nie bali? C�
ich akt?
- Bali si�? To za ma�o. Tam
dla nich ledwo by�o miejsca.
Musia�em s�ucha� ich k��tni,
jakbym by� rzecz�. Kobieta
skaka�a im do oczu za to
g�upstwo, kt�re zrobili. Stary
m�wi�, �e tak trzeba. Syn
t�umaczy�, �e lepiej by�o mnie
zabra�, bo znalaz�by mnie kto� w
lesie, zacz�liby szuka� i by�oby
nieszcz�cie. Ale oni nie
ukrywali swego strachu. Nie
wstydzili si� strachu.
Piotr czu� na plecach
spojrzenia kobiet i m�czyzn
szepc�cych ze sob� przy
s�siednich stolikach. Wrogo��
pomi�dzy nimi i tymi, kt�rzy
nosili sowieckie czy polskie
mundury, by�a niemal dotykalna.
- Byli z s�siedniej wioski -
m�wi� Julian. - Mieli tam
przedtem sklepik. Co kilka dni
syn szed� o zmierzchu do wioski,
do znajomych ch�op�w, i
przynosi� od nich �ywno��. Mia�
z nimi jak�� ugod�. Najgorzej
by�o w zimie - �lady na �niegu.
Bo kiedy tam si� znalaz�em,
mieszkali tak ju� rok. Starali
si� zebra� zapasy, �eby zim�
wcale nie wychodzi�. Jeden
cz�owiek wi�cej psu� wszystkie
rachunki.
Zosta�em tam przez miesi�c.
P�niej syn dowiedzia� si� od
ch�op�w, �e s�siednimi lasami
przechodzi oddzia� czerwonych
partyzant�w. Zbiegli je�cy
sowieccy, �ydzi, troch� r�nych
z miast: zbieranina. Na zasadzie
przypadku, oczywi�cie. Nie
wiedzia�em, czy to, co m�wi,
by�o prawd�, czy po prostu
chcieli si� mnie pozby�. Ale
poszed�em. Dali mi �ywno�� i
pokazali drog�. Znalaz�em ten
oddzia�. Bardzo mnie honorowali.
Intelektualista. Redagowa�em im
pismo odbijane na powielaczu.
Piotr chcia� powiedzie� co� o
dawnym Julianie Halpernie,
przeciwniku Hegla, ale nim
powiedzia�, wyda�o mu si� to
nonsensem. Stwierdzi� tylko, jak
si� stwierdza pogod�:
- Wi�c jeste�my po tej
stronie. Wkr�tce b�dziemy w
Warszawie.
- Oni tam i oni tu - Julian
zakre�li� kr�g r�k�. - Czy
wiesz, co my�l�? Tu, w tym
mie�cie, ko�o Majdanka, gdzie
le�� setki tysi�cy okular�w,
szczotek do z�b�w i zabawek.
Ka�da zabawka to jedno zabite
dziecko. My�l�, �e pomimo
wszystko jest korzy��. Nie ma
�yd�w.
- Tak. Nie ja ich b�d� broni�.
Jednak musisz wiedzie�, co si�
zdarzy�o na Ukrainie. Tam, na
sowieckiej. Kiedy przyszli
Niemcy, nie ocala� �aden �yd.
Tam nawet przypadek nie by�
mo�liwy. Wydawali wszystkich. To
jest zreszt� tylko uwaga
techniczna. Gdzie nie ma
prywatnej w�asno�ci, cz�owiek
jest na �asce kolektywu.
Kolektyw pozbywa� si� �yd�w.
- Czy ty w�a�ciwie rozumiesz
si�y?
- Rozumiem, �e inaczej nie
mo�e by�.
Julian zasycza�.
- Te deklamuj�ce psy. Zostan�
w Anglii i lata b�d� sz�y, i
b�dzie ich z�era� ich w�asne
k�amstwo. B�d� wydawa� dwa pisma
zwalczaj�ce si� nawzajem:
"Pszcz�ka Londy�ska" i "Osa
Szkocka".�**#? Na tym dokonaj�
�ywota.
- Wiesz tak�e co� o nowym
wspania�ym �wiecie.
- Naturalnie, �e wiem. Nikt
nie wybiera czasu, w kt�rym si�
urodzi�. Ani obyczaj�w. Ani,
cho� �le znosi samolot, nie
b�dzie podr�owa� karet�.
IV
Redakcja "Nowej Epoki"
mie�ci�a si� w biurze, w kt�rym
jeszcze niedawno Niemcy wydawali
swoje propagandowe pismo.
Pod�oga by�a za�miecona s�om�; w
nocy sypiali na niej wszyscy
wsp�pracownicy. W k�tach sta�y
worki z �ywno�ci�, kt�re uda�o
si� Barudze za�apa� dla ich
sto��wki. Redaktor Baruga, w
rozche�stanej koszuli, w
wojskowych spodniach
wpuszczonych w ci�kie rosyjskie
buty, na pr�no walczy� z
telefonem, ciskaj�c z
w�ciek�o�ci� s�uchawk� i zn�w
ponawiaj�c wysi�ki. Jego powieki
by�y czerwone, twarz spuchni�ta
od niewyspania. Sypa�
przekle�stwami, kt�rym jego
gruchaj�cy g�os nadawa�
dziwaczne brzmienie. "Durnie -
krzycza�. - Durnie, m�wi�em im,
�e trzeba wys�a� samoch�d.
Potrzebujemy tych ludzi. Kurwa
ich ma�, teraz b�d� si� bawi� w
aresztowania, kiedy ludzi trzeba
do roboty". Cisn�� jeszcze raz
s�uchawk� i wyprostowa� swoje
wielkie cielsko. "Gajewicz,
musicie i�� zaraz do tego
P�kielskiego. Mi-ni-ster, psia
jego godno��. Id�cie do tego
mi_ni_stra, niech to natychmiast
za�atwi, �eby ich wypu�cili".
- Co z tymi ulotkami, do
cholery - zagrzmia� na ca��
sal�. - Armia jest ju� nad
Wis��, Warszawa b�dzie
oswobodzona dzi� czy jutro, jak
my b�dziemy wygl�da�. Ja im kark
skr�c�, tym drukarzom, je�eli
nie naucz� si� pracowa�. Kark
skr�c�, a naucz�.
Piotr Kwinto, poc�c si� w
upale, po�piesznie pisa�
artyku�. Przy s�siednim stole
Julian Halpern, ze s�uchawkami
na uszach, notowa� komunikaty.
Piotr, przydzielony do redakcji,
odczuwa� to jako wej�cie w nowy
i by� mo�e wygodniejszy dla
niego w tej chwili �wiat:
gor�czka pracy, ryki Barugi,
spl�tane dzie� i noc, artyku�y,
korekty, zapach drukarskiej
farby. Poza tym nagle znikn�� z
jego pola widzenia Winter, kt�ry
zosta� w armii.
Artyku�, kt�ry pisa�, by�
komentarzem do Manifestu
og�oszonego przez nowy rz�d,
d���cy na zach�d razem z
Czerwon� Armi�. Powtarza�a si�
sytuacja 1920 roku, kiedy to
trzej polscy rewolucjoni�ci:
Dzier�y�ski, Marchlewski i Kon
przygotowywali si� do obj�cia
w�adzy w Warszawie, kieruj�c
odezwy do narodu. "Ale - my�la�
Piotr - istnieje doskonalenie
si� rewolucyjnych sytuacji. W
ci�gu tych paru dziesi�tk�w lat
armia, kt�ra nios�a nowy �ad,
przesta�a ju� by� armi� �le
uzbrojonych,
niezdyscyplinowanych
rebeliant�w. I w ci�gu tych lat
nacjonalizm, kt�ry m�g�by si�
jej przeciwstawi�, spr�chnia�
jak pr�chnieje obumieraj�ca
ga���. Ten nacjonalizm, kt�ry
�y� jeszcze tylko odrobin� sok�w
czerpanych z ubieg�ego stulecia.
Nazizm redukowa� go do absurdu.
A wreszcie istnia�o tak wielkie
udoskonalenie rewolucyjnej
techniki".
- Miodu, przede wszystkim
miodu - mawia� Baruga.
�wiadomo�� etapu. "Na ile lat
roz�o�� si� etapy?" - my�la�
Piotr, pisz�c o reformie rolnej
proklamowanej przez nowy rz�d i
o poszanowaniu prywatnej
ch�opskiej w�asno�ci. Tak,
nale�a�o m�wi� o tym, �e nikt
nie chce krwawych przewrot�w, �e
rewolucja b�dzie �agodna. Nowe
formy spo�eczne - nie takie jak
w Rosji, nie takie jak w
kapitalizmie. Inna, nowo
wynaleziona droga do socjalizmu.
Aby ci, kt�rzy jak �o�nierze
Piotra kryli w swoich przezornie
milcz�cych ustach s�owa
nienawi�ci do tego, co tam, na
Wschodzie, widzieli, mogli czu�
ciep�o swojsko�ci, aby zdolni
byli z czystym sumieniem
krzycze� hurra na widok
narodowej flagi.
Jednak�e sos narodowy, kt�rym
nale�a�o przyprawia� ka�de
zdanie, by� dla Piotra
szczeg�lnie nieprzyjemny. Przed
wojn� tromtadracja
patriotycznych krzykaczy by�a
ulubionym przedmiotem kpin
wszystkich intelektualist�w.
Baruga, wtedy jeden z redaktor�w
kryptopartyjnego pisma,
szczeg�lnie u�ywa� sobie,
wyszydzaj�c te frazesy, i
zapewnia� sobie przez to uznanie
"my�l�cej" publiczno�ci. Teraz
emocjonalne slogany zyskiwa�y
nowe zastosowanie czy
uzasadnienie. "Bi� Niemca,
zarzyna�, nie oszcz�dza� kobiet
ni dzieci, u�y�ni� ziemi� wra��
posok�, walczy� o wielko�� i
niepodleg�o�� narodu" - to
powtarza�o si� bez ustanku. I te
wezwania radiowe, kierowane na
tamt� stron� Wis�y: "Powsta�cie,
strzelajcie do Niemc�w,
odcinajcie im drog� odwrotu,
chwytajcie za bro�, godzina
zemsty wybi�a" itd. Piotr
zauwa�a� trudno�� u�ywania tego
rodzaju st�w. Trudno�� osobist�:
u innych by� mo�e takie s�owa
przychodz� od razu w gotowych
zlepkach, s� wyg�adzone w u�yciu
jak kolba karabinu. Kwestia
wychowania, treningu. Ale on za
ka�dym razem musia� je odwa�a�,
uk�ada� na nowo, dziwi�c si� tej
pracy i jej wynikowi. By�y
poddane refleksji, ukazywa�y
charakter tej konwencji, jak�
jest obiegowy j�zyk s�u��cy
ludziom do wzajemnego
komunikowania wzrusze�. Ca�e
zdania zamiast tych kilku
d�wi�k�w, jakie wystarcza�y
pierwotnemu cz�owiekowi do
wyra�enia sympatii i wrogo�ci.
Jednak Val~ery by� troch�
bardziej precyzyjny. Ale nic nie
mo�na by�o poradzi�. Te
elementarne d�wi�ki by�y cz�ci�
rzeczywisto�ci i by� mo�e, przez
sam fakt, �e pisz�c, przekre�la�
s�owa zbyt, jak mu si� zdawa�o,
wytarte, nadawa� swoim zdaniom
wi�ksz� ni� nale�a�o si��.
Postawi� kropk� i przeci�gn��
si�. Baruga ha�asowa� za swoim
sto�em, tym razem wymy�laj�c
komu� za niedok�adne korekty.
Wtedy to si� zdarzy�o. Julian
krzykn��, zag�uszaj�c k��tnie i
stukanie maszyn: "Cicho!"
Patrzyli na niego,
przyciskaj�cego d�o�mi
s�uchawki. Podni�s� oczy; nie
by�y jak zwykle zmru�one,
kierowa�y si� prosto ku nim z
napi�ciem i z zainteresowaniem;
ogarnia� nimi obecnych i zdawa�
si�, zanim powiedzia�, czeka�
odpowiedzi.
- W Warszawie wybuch�o
powstanie. Londy�czycy graj�
ostatni� kart�.
Baruga trwa� wychylony
naprz�d, nieruchomy. Jego twarz
przybra�a ten wyraz, kt�ry mia�
zawsze, kiedy milcza� i
zastanawia� si�: smutnego psa.
Si�gn�� po papierosa, kr�ci� go
w palcach. Z gard�a wydoby� mu
si� g�o�ny pomruk. Zapali�,
opar� si� na �okciu. "No -
powiedzia� - no".
Oczy Juliana zmru�y�y si� i
ukaza� si� w nich zn�w odblask
wewn�trznego wybuchu. Dziewczyny
przy maszynach gapi�y si� z
otwartymi ustami, jak wida�, nie
bardzo wiedz�c, co nale�a�o
manifestowa� i jak si� zachowa�.
Kto� chucha� w okulary,
przeciera� je i przygl�da� si�
im pod �wiat�o. Ulic� nios�a si�
pie�� sowieckich �o�nierzy.
Piotr u�o�y� artyku�, przycisn��
go popielniczk� i staraj�c si�
robi� jak najwi�cej rumoru,
odsun�� krzes�o.
V
Jest to zupe�nie p�aska
r�wnina, prost� lini� stykaj�ca
si� z niebem. R�wnina szara -
r�yska p�l, p�owo�� piaszczystej
ziemi, s�aba ziele� sosnowych
lask�w. Niebo u schy�ku lata
blade i przezroczyste. K��b dymu
rozwija� si� leniwie w tym
niebie, przesuwa� si�,
rozprasza� si� wysoko, ponad
lini� lotu ptak�w.
Zacz�y si� ju� pierwsze
przeloty: z tundr Laponii, z
jezior Szwecji sz�y kluczami na
po�udnie, warstwy powietrza
drga�y od pracy ich skrzyde�,
ich g�osy by�y czasem tylko
dos�yszalne na ziemi ma�emu
pastuszkowi, kt�ry boso, z
d�ugim biczem, zadziera� g�ow�;
ale nawet niedos�yszalne, trwa�y
jako obecno��, niepok�j.
W dymie wirowa�y ma�e skrawki
blasku, lusterka, w kt�rych
igra�o s�o�ce: p�atki papieru,
bia�e albo zetla�e, gnane do
g�ry ciep�em ognia. By�y to
tak�e skrzyd�a go��bi: sp�oszone
ze swoich domostw zatacza�y
ko�a, zawraca�y, srebrne na
ciemnym tle, spada�y w d� i
zn�w wzbija�y si� w g�r�, wy�ej,
coraz wy�ej, nie znajduj�c
miejsca na l�dowanie.
Nisko dym zbiera� swoje
dop�ywy. Jasne punkty pal�cych
si� dom�w miasta owini�te by�y w
czarn� wat�, kt�ra s�czy�a si�
do g�ry. Powolny ruch tej
ci�gliwej materii by� zak��cany
wrzeniem wybuch�w: wytryski py�u
wznosi�y si� nagle tu i �wdzie,
trac�c stopniowo szybko��,
rozpuszczaj�c swoje rdzawobia�e
ob�oki w ospa�ej dymnej mazi.
Czerwony odblask pojawia� si� na
k��bach dymu, nikn��, pojawia�
si� gdzie indziej, zn�w
ust�powa� miejsca czerni.
W dole, u �r�de� ognia, wielka
rzeka, nad kt�r� sta�o miasto,
by�a lini� r�owo zabarwionego
metalu. Szcz�tki most�w le�a�y w
niej jak wraki okr�t�w.
R�wno z lini� horyzontu,
nisko, przesuwa�y si� szybkie
samoloty w r�nych kierunkach.
Ich pojawieniu si� w okolicy
dym�w