2288

Szczegóły
Tytuł 2288
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2288 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2288 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2288 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Czes�aw Mi�osz Zdobycie w�adzy Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i WYdawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 Sk�ad, druk i oprawa Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: Wydawnictwo "Znak", Krak�w 1999 Korekta: U. Maksimowicz i I. Stankiewicz Wi�kszo�� postaci tej powie�ci jest fikcyjna. Spo�r�d postaci rzeczywistych postacie kapitana Osmana i strzelca Bertranda zosta�y zaczerpni�te, podobnie jak i kilka innych szczeg��w, z kroniki walk na Starym Mie�cie, "Przemarsz przez piek�o", spisanej przez Stanis�awa Podlewskiego.�**#, Przypis po latach W 1952 roku Les Guildes du Livre w Szwajcarii (rodzaj klub�w ksi��kowych) og�osi�y konkurs na powie�� przedstawion� w jednym z j�zyk�w zachodnioeuropejskich. Nagroda - Prix Litt~eraire Europ~een (Literacka Nagroda Europejska) zapewnia�a zwyci�zcy znaczn� sum� pieni�dzy i wydanie powie�ci przez gildy ksi��kowe. Postanowi�em wzi�� udzia� w konkursie, chocia� nigdy dotychczas powie�ci nie pisa�em. Mog�em powzi�� tak� decyzj�, poniewa�, zgadzaj�c si� w tym ze Stanis�awem Ignacym Witkiewiczem, nie uwa�a�em powie�ci za dzie�o sztuki, jedynie za "worek", �eby autor m�g� tam umie�ci� to, co ma na w�trobie. Mia�em na w�trobie lata drugiej wojny �wiatowej w Polsce i koniec Polski mi�dzywojennego dwudziestolecia. A czyta�em wtedy Tukidydesa w przek�adzie francuskim o rewolucji na wyspie Korkyra (dzi� Korfu) i jego wstrzemi�liwy a bezstronny opis utwierdzi� mnie w przekonaniu, �e to, co si� sta�o w Polsce w 19448#45 roku, ma w istocie wymiar podobny antycznej tragedii i zas�uguje na pokazanie w ca�ej surowo�ci fakt�w. Moja powie�� mia�a wi�c mo�liwie dok�adnie opowiedzie�, "jak by�o", nie daj�c si� skusi� �adnym moralizuj�cym zap�dom. Temat m�j by� wi�c jasno okre�lony i zale�a�o mi na uj�ciu z�o�ono�ci zjawisk za po�rednictwem mo�liwie wielu sytuacji i postaci na ograniczonej liczbie stronic. �adnej takiej powie�ci politycznej w Polsce ani na emigracji nie by�o. Wymiar tragiczny przeziera w "Popiele i diamencie" Jerzego Andrzejewskiego, ale znika, poddany ideologicznej przer�bce. Ksi��ka powsta�a w ci�gu dw�ch miesi�cy. Rano pisa�em rozdzia�, po po�udniu otrzymywa�a go moja t�umaczka na francuski, Jeanne Hersch. Ta szybko�� nie powinna myli� badaczy literatury, po prostu dowodzi ona, �e to wszystko nosi�em w sobie latami i uk�ada�em w g�owie, a� nagle trafi�o to pod moje pi�ro poruszaj�ce si� po papierze. Wed�ug regulaminu nagrody pierwsz� selekcj� maszynopis�w zajmowa�y si� jury narodowe kilku kraj�w, zale�nie od j�zyka. Moja powie�� nazywa�a si� "La prise du pouvoir". Nie mia�a polskiego tytu�u, kt�ry nada�em p�niej, cho� nie jest tak dobry jak francuski. O paryskich intelektualistach nie by�em, i s�usznie, wysokiego mniemania. Mia�em jednak przekona� si�, jak mylne s� wszelkie generalizacje, kiedy jury francuskie przedstawi�o m�j anonimowy maszynopis, zaopatrzony w adnotacj� "t�umaczone z polskiego", jako sw�j wyb�r. Prix Litt~eraire Europ~een zosta�a przyznana w 1953 roku. Moim rywalem by� kandydat niemieckiego jury nazwiskiem Warsinsky. Nagrod� otrzymali�my ex aequo. Przyda�a si�. By�em bez grosza. Czym jest ta ksi��ka? Niekt�rzy czytelnicy m�wili, �e to nie powie��, ale algebraiczne r�wnanie. Inni (chyba i Stefan Kisielewski) oskar�ali autora o olimpijski ch��d. Najtrafniej oceni� j� Witold Gombrowicz - patrz jego "Dziennik" z 1954 roku. P�niej w naszych rozmowach Gombrowicz ci�gle mnie namawia� do pisania powie�ci i na moje obiekcje, �e nie umiem, odpowiada�, �e przecie� umiem, czyli podoba�a mu si� moja jak najmniej artystowska, naga, czysto "u�ytkowa" proza. Sam przez d�ugi czas mia�em do tej ksi��ki stosunek niech�tny. Nie dlatego, �e m�g�bym jej co� politycznie zarzuci�. Jest to uczciwy opis zmiany ustroju si�� i w istocie wojny domowej. My�l�, �e na podobne powie�ciowe studium nikt pr�cz mnie dotychczas si� nie zdoby�, i teraz, kiedy tamte wypadki bledn� w zbiorowej pami�ci, chyba ju� nikt si� nie zdob�dzie. Nie, moje zastrze�enia st�d pochodzi�y, �e jest to powie�� polityczna, a ja chcia�em ca�y ten labirynt zostawi� za sob� i napisa�em w tym celu inn� powie��, "Dolin� Issy", w kt�rej polityka jest niemal nieobecna. Teraz wzi��em zn�w do r�ki "Zdobycie w�adzy" i wypowiadam werdykt: dobre rzemios�o. Je�eli g��wn� zalet� beletrystyki jest czytelno��, oto czytad�o o wartkiej akcji. A zarzuty? Mo�na ich postawi� wiele. Postacie s� ledwo naszkicowane. Co prawda ka�da niemal z nich narzuca naszej wyobra�ni obrazy swojej w�asnej przesz�o�ci, s� one jednak ledwo napomkni�te. Mozaika jest u�o�ona z ludzi_znak�w, zale�nie od ich politycznych wybor�w, cho� i w obr�bie dw�ch oboz�w, antykomunistycznego i komunistycznego, nie ma jednolito�ci postaw. Tak na przyk�ad w powstaniu warszawskim spotykaj� si� zdeklarowany zwolennik faszystowskiej dyktatury, zbli�ony do niego pogl�dami kapelan, socjalista, wreszcie racjonalista_niedowiarek. Przy ca�ej nieco ryzykownej grze ludzkimi typami wida� wi�c dba�o�� o nale�yte roz�o�enie akcent�w. Postacie maj� niekiedy cechy, po kt�rych mo�na rozpozna� ich pierwowzory. Niew�tpliwie Baruga to w�adca prasy Jerzy Borejsza, Micha� to Boles�aw Piasecki, Tadeusz to rozstrzelany przez Niemc�w poeta Tadeusz Holender, Bruno, by� mo�e, Adolf Rudnicki. G��wni jednak protagoni�ci stanowi� syntez� rys�w zaobserwowanych u r�nych indywidu�w, co nale�y do klasycznych uprawnie� powie�ciopiarzy. Po up�ywie tak wielu dziesi�cioleci "algebraiczne r�wnanie" zastanawia nie swoim ch�odem, ale hamowan� pasj�. Rzeczowy opis coraz to zaprawiaj� lito��, gniew, sarkazm, kt�re to uczucia autor stara si� trzyma� na wodzy. W�a�ciwie najciekawsze w tej ksi��ce jest wszystko, co dzieje si� pod powierzchni� spokojnych, u�adzonych zda�. S� to drobne obserwacje szczeg��w �wczesnej chaotycznej rzeczywisto�ci, sceny napomkni�te mimochodem, spotkania bez dalszych ci�g�w. T� drug� warstw� sk�onny jestem uzna� za jedn� z zalet mojej powie�ci, niemal wymuszonej przez los. Maj 1999 Cz�� pierwsza Cz�� I Profesor Gil jad� �niadanie z�o�one z herbaty i chleba. Jak zwykle ludzie samotni, nie pami�ta� nigdy o kupieniu odrobiny mas�a czy marmelady. Za oknem ha�asowa�y tramwaje; ich powyginane, posiekane kulami karoserie wydawa�y szcz�k starego �elastwa; ludzie wisieli na tylnych buforach, zaczepieni o tych, kt�rym uda�o si� uchwyci� za brzeg platformy. Wiatr po ulicy ni�s� czerwony py� rozbitej ceg�y. Profesor Gil my�la� o tym, ile czasu zajmie mu rozdzia�, nad kt�rym pracowa�, i jakie s� szanse na to, �e jego wysi�ek ma jaki� sens. Wiedzia� jednak, �e zastanawia� si� nad tym nie nale�y: kartki wisz�ce na �cianie, na kt�rych wypisa�, ile codziennie musi zrobi�, by�y dyscyplin�, ochron�, konieczno�ci�, je�eli nie nadziej�. Tukidydes�**#; nie by� dobrze widziany. Rozs�dniej by�o wybra� do t�umaczenia innego greckiego autora. Post�puj�c rozwa�nie w doborze tekst�w, mo�na by�o zapewni� sobie miejsce u�ytecznego pracownika. Pa�stwo, kt�re pozbawi�o Gila i innych jemu podobnych uniwersyteckiej katedry ze wzgl�du na z�y wp�yw na m�odzie�, nie d��y�o do tego, aby umarli oni z g�odu. M�odemu pokoleniu uczonych brak by�o wielu umiej�tno�ci. Na przyk�ad nikt z m�odych, politycznie wiernych, nie zna� greki, a Pa�stwo mia�o swoje powody, dla kt�rych wydawa�o klasyk�w, co prawda w ma�ych nak�adach, szczyc�c si�, �e jest spadkobierc� wszystkich cywilizacji, jakie istnia�y dotychczas. Pa�stwowe domy wydawnicze podpisywa�y kontrakty nawet na przek�ady tych dawnych pisarzy, co do kt�rych istnia�a uzasadniona ideologiczna w�tpliwo��; to by�o niepokoj�ce: profesor nie chcia�by �y� z dobroczynno�ci Pa�stwa, maskowanej jako zap�ata za prac�. Ale Tukidydes? Za��my, �e w niedu�ej liczbie egzemplarzy; jednak ta gorzka nico�� ludzkich morderstw, chytro�ci, podst�p�w i walk, jaka wyziera ze stronic "Wojny peloponeskiej"? Niebezpieczny obraz historii. Profesor pami�ta� twarz dyrektora pa�stwowego domu wydawniczego w chwili zawierania umowy. Jego oczy by�y spuszczone, zakryte powiekami; dobrotliwy, niemal serdeczny u�miech mia� trudno uchwytny odcie� pob�a�ania, goryczy i ironii. Pomimo wszystko w tym wyborze w�a�nie Tukidydesa zawarta by�a pewna wewn�trzna kompensata: co� jak wiara, �e zachowuj�c zwi�zek ze starym Grekiem - a nawet, w pomy�lnym wypadku, daj�c go cho� kilku m�odym do czytania - uzasadnia si� siebie, zdejmuje si� z siebie pi�tno "prze�ytku liberalizmu XIX stulecia". Nie tylko ja, r�wnie� ten, kt�rego nazywa si� pierwszym historykiem, cho� tak r�ne jest, co on widzia� i co ja widz�. Mieszkanie o tej porze by�o puste. Liczni sublokatorzy gnie�d��cy si� w jego pi�ciu pokojach wyszli wcze�nie do biur po�o�onych w innej, mniej zniszczonej cz�ci miasta. Profesor zani�s� szklank� od herbaty do kuchni, spojrza� przez okno kuchenne w g��b ciemnego podw�rza, na dnie kt�rego, mi�dzy potrzaskanymi p�ytami, kasztan rozwija� ma�e wiosenne li�cie. Tak wiele wiosen up�yn�o od tamtej wiosny, kt�ra przynios�a za sob� koniec wojny, przesiedlania ludno�ci i epidemi� tyfusu. Profesor w�o�y� podarty sweter zapinany na guziki. Zastanowi� si� przez chwil� nad konieczno�ci� przyszycia brakuj�cego guzika, do czego potrzebne by�y nici: powinien pami�ta� i zapyta� s�siadk�, czy nie zechce wymieni� motka nici na zapasow� ig��, kt�r� zachowa�. Roz�o�y� na stole ksi��ki; otwiera�y si� one same na miejscu, kt�re by�o mu potrzebne: papier ich nosi� �lady jego palc�w. Po czym r�wnym, drobnym pismem powoli zacz�� dodawa� zdanie po zdaniu. "Pragn�c usprawiedliwi� czyny uwa�ane dotychczas za niegodne, zmieniono zwyk�y sens s��w. Nierozumna �mia�o�� uchodzi�a za odwa�ne oddanie sprawie publicznej; ostro�na wstrzemi�liwo�� za maskuj�ce si� pi�knymi pozorami tch�rzostwo. Zdrowy rozs�dek sta� si� ju� tylko objawem zniewie�cienia, wielka inteligencja wielk� gnu�no�ci�. Okrucie�stwo posuni�te do sza�u uznano za cech� duszy prawdziwie m�skiej; parowanie zamiar�w przeciwnika za dozwolony wybieg w obliczu niebezpiecze�stwa. Gwa�townikowi zawsze wierzono; tego, kt�ry opiera� si� gwa�towi, zawsze podejrzewano. Zastawia� z powodzeniem pu�apki by�o dowodem inteligencji; zapobiega� im, zastawiaj�c inne, dowodem wi�kszej zr�czno�ci. O kimkolwiek, kto stara� si� nie u�ywa� tych �rodk�w, m�wiono, �e zdradza swoj� parti� i boi si� swoich przeciwnik�w. Jednym s��wkiem uprzedzi� tego, kt�ry przygotowywa� cios, przywie�� do z�ych czyn�w tego, kt�ry o tym nie my�la�, zyskiwa�o tysi�ce pochwa�. Wi�zy partyjne by�y pot�niejsze ni� wi�zy rodowe, gdy� skuteczniej sk�ania�y, aby odwa�a� si� na wszystko, nie uciekaj�c si� do �adnych wym�wek. Stowarzyszaj�c si�, nie miano na celu po�ytku zgodnego z prawami, ale chciano zaspokoi� chciwo�� w walce przeciwko ustalonym prawom. Wierno�� zobowi�zaniom nie by�a oparta na szacunku dla boskiego prawa przysi�gi, ale na wsp�lnictwie w zbrodni." Lato 1944 roku I By�o to w lipcu 1944 roku. Piotr Kwinto, oficer polityczno_wychowawczy pierwszej polskiej dywizji szed� alej�, kt�rej �wir by� pokryty ��t� warstw� opad�ych lipowych kwiat�w. Zatrzyma� si� w miejscu, gdzie urywa� si� rz�d drzew i bujna trawa b�yszcza�a w s�o�cu. Czerwone owady z czarnym rysunkiem totemu, sczepione w mi�osnym obrz�dzie, roi�y si� w zag��bieniu mi�dzy korzeniami. Pochyli� si� i obserwowa� je przez chwil�. Potem wyprostowa� si� i spojrza� w dolin�. Przestrze� a� po horyzont pe�na by�a wrz�cego ruchu. Nieprzerwana kolumna ludzi i pojazd�w drga�a, rozwija�a si�, nape�niaj�c sob� wszystkie drogi na fa�dzistych pag�rkach, po jednej i po drugiej stronie rzeki. Ci�kie czo�gi przybrane zieleni� ga��zi sun�y stadami, podnosz�c i opuszczaj�c lufy swoich dzia� na nier�wno�ciach terenu. Ci�arowe samochody, na kt�rych stali, siedzieli i le�eli szarzy �o�nierze, pr�dkie biegania jeep�w w r�nych kierunkach po polnych �cie�kach, masy sowieckiej piechoty wylewaj�ce si� z dr�g w pola, id�ce rz�dami mi�dzy p�owym kolorem �ciernisk i zb�; krzyki, d�wi�ki klakson�w, mruczenie motor�w i d�ugie ob�oki py�u, wzbijaj�ce si�, trwaj�ce, le��ce d�ugimi warstwami nad niespokojnym krajobrazem. Ruszy� dalej alej� w cie� starych drzew. Na trawniku przed domem �o�nierze w koszulach z zawini�tymi r�kawami �wiartowali �winie. Inni zaj�ci byli czyszczeniem broni albo oparci na �okciach, �uj�c �d�b�a trawy, le�eli gromadkami wok� t�umacz�cych im co� instruktor�w. Megafon, widocznie naprawiony, trzeszcza� i zgrzyta�, wydaj�c urywki melodii. Piotr Kwinto min�� bia�e kolumny dworu, obszed� kuchnie pe�ne zgie�ku, dymu i krz�taniny kucharzy wy�adowuj�cych z samochod�w bochny chleba, d�wigaj�cych po�cie mi�sa. Wszed� w drzwi bocznego skrzyd�a. Za�miecona posadzka korytarza skrzypia�a pod stopami. Zastuka� do drzwi, machinalnie g�adz�c drug� r�k� rze�b� w ciemnym d�bowym drzewie. Dw�r w czasie okupacji niemieckiej by� administrowany przez Liegenschaft,�**#: w�a�ciciele zostali wygnani, ale krewnej w�a�ciciela pozwolono zosta�. Piotr nie widzia� jej jeszcze, nie ukazywa�a si� nigdzie. Za drzwiami by�a cisza. Zapuka� jeszcze raz. Za drzwiami rozleg�o si� cz�apanie, zn�w cisza. Dopiero kiedy zastuka� po raz trzeci, klucz przekr�ci� si� w zamku i drzwi si� uchyli�y. Patrzyli na siebie przez chwil�. Jej palce zaciska�y si� kurczowo na r�bku wzorzystego szlafroka w wielkie r�owe kwiaty, kt�ry podci�ga�a pod szyj�. Usta jej wykrzywione by�y w grymas l�ku i p�aczu, ale trwa�o to tylko sekund�, u�o�y�y si� w u�miech, kt�ry jednak kontrastowa� z czerwonymi wypiekami na jej starej twarzy i wyrazem lataj�cych niespokojnie oczu. "Bolszewik! Jest tu, czego za��da?" Zanim otworzy� usta, zda� sobie spraw� z nowego, nie znanego mu dotychczas ci�aru minionych pi�ciu lat. To, co czu�, by�o mieszanin� lito�ci i wstr�tu, czym� przykrym, wzbudzaj�cym gniew - i nie wiedzia�, czy by� to gniew na siebie, dlatego �e odnajdowa� w sobie wstr�t, czy dlatego �e odnajdowa� lito��. Przysz�o mu na my�l, �e odt�d tutaj, zn�w w swoim rodzinnym kraju, b�dzie musia� ci�gle popada� w ten stan wewn�trznego rozdra�nienia, �e to spotkanie jest na pewno pierwszym z d�ugiej serii spotka�, nag�ym odtworzeniem wi�z�w z przesz�o�ci�, kt�r� uwa�a� za umar��. - Przepraszam pani�, m�wiono mi, �e tutaj jest biblioteka. Czy nie by�aby pani �askawa pokaza� mi, gdzie to jest? To tylko dla mnie. Chcia�bym po�yczy� ksi��k� - doda� po�piesznie. Dama u�miechn�a si� sztucznym u�miechem, jaki nale�ny jest zdobywcom. - Ach tak, naturalnie, prosz� bardzo, naturalnie. Tylko niestety - twarz jej (si�a na�ogu - pomy�la� Piotr) przybra�a odcie� pob�a�liwej wy�szo�ci - to jest biblioteka francuska, nie ma prawie �adnych polskich - zawaha�a si� - ani rosyjskich ksi��ek. - To nic, chcia�bym j� jednak zobaczy�, je�eli mo�na. Wszed� za ni� do pokoju, w zapach starych mebli i jakby kadzid�a. Na �cianach by�y poczernia�e portrety w staro�wieckich mundurach i zbrojach. Otworzy�a drugie drzwi i pokaza�a mu wielkie szafy w p�mroku. Paj�czyny i kurz le�a�y na ich szklanych szybach. Piotr pr�bowa� otworzy� pierwsz� z brzegu. Poprosi� o klucz. Klucza nie by�o, ale druga szafa rozwar�a si� na o�cie� z piszczeniem, kiedy poci�gn�� za listw�; wysuni�te zamki obna�y�y si� bezbronnie, wyrwane ze swoich siedzisk. Dotkn�� r�k� oprawnych grzbiet�w z upodobaniem. Czerwona sk�ra ze z�oconymi wyt�oczeniami: dzieci�stwo, te ksi��ki w domu dziadk�w, nad kt�rymi, na ceratowej kanapie rozgrzanej jego ciep�em, sp�dza� d�ugie godziny. Lubia� szczeg�lnie opisy podr�y po Afryce, ich rysunki, na kt�rych nadzy Murzyni wios�owali na ma�ych tratwach z sitowia albo wsparci o w��cznie stali doko�a trzcinowych chat podobnych do domk�w bobrowych. Stara dama przygl�da�a mu si�, kiedy stoj�c na krze�le, bra� do r�ki tom za tomem. �wiadomo�� tego wzroku za plecami psu�a Piotrowi chwil� powrotu ku dawnym dniom, ku rzece, nad kt�r� budowa� chaty imituj�ce chaty murzy�skie, ku cz�nu wydr��onemu z pnia, o kt�rym wyobra�a� sobie, �e jest pirog�. "Pewnie s�dzi, �e jestem przys�any, �eby bibliotek� zarekwirowa�" - pomy�la�. Rzuci� okiem na tom, kt�ry trzyma�, i zeskoczy� z nim z krzes�a. - Pozwoli pani, �e wezm� to - powiedzia�. - Odnios�, zanim p�jdziemy dalej. Widzia� na jej twarzy fal� ulgi, odp�ywaj�ce napi�cie trwogi, kiedy odprowadza�a go do drzwi, jeszcze niepewna, czy nie odwr�ci si� i nie za��da zegarka albo pieni�dzy. Siedzia� na trawie na skraju parku oparty o pie� drzewa. Rude s�o�ce przes�oni�te by�o chmurami, kt�re d�wiga�y si� z ziemi, wzbijane ruchem k� i marszem tysi�cy st�p. Bia�y popi� osiada� na li�ciach. W powietrzu trwa�a gor�czka pochodu. Samoloty warcza�y gdzie� w g�rze, id�c nad ob�okami. K�tem oka �ledzi� przez chwil� czo�g, kt�ry zatrzyma� si� na zboczu ko�o chat wsi, przechylony i niezgrabny. Uwija�y si� ko�o niego figurki ludzkie. Psucie si� czo�g�w by�o ulubion� rozrywk� �o�nierzy. Nigdy nie m�g� sprawdzi�, w jakim stopniu pomagali w tym motorom, �eby odbi� si� od swojej jednostki i przez jaki� czas oddawa� si� rozkoszom maruderstwa. Rozpi�� mundur. Pary�, kt�ry ukazywa� si� na stronach ksi��ki, wydawa� mu si� zastyg�y na wieki w tym kszta�cie, w jakim utrwali�a go r�ka tych rysownik�w: malarze w d�ugich bluzach, midinetki stukaj�ce do pokoju studenta, kt�ry w obcis�ych spodniach i d�ugim �akiecie przeci�ga si� nad ksi��kami, s�odkie anio�y w krynolinach oddane my�lom, jak przyprawi� rogi koszmarnym kupcom_ma��onkom. Ten Pary�, w kt�rym mieszka� przed 1939 rokiem, zdawa� si� Piotrowi nie istniej�cy, zlewa� si� w jedno z Pary�em konnych omnibus�w, kt�ry mia� mocniejszy byt, umieszczony, zamkni�ty w czasie. Dlatego zapewne Piotr nigdy nie umia� jak nale�y opowiedzie� o Pary�u Iwanowi. Dzia�o si� to na Uralu, gdzie pracowali obaj jako drwale. Iwan by� ch�opem z g�r karpackich i analfabet�. Nigdy nie zna� �adnego wi�kszego miasta i wieczorem, kiedy k�adli si� na pryczach, zadawa� pytania, domagaj�c si� dok�adnych odpowiedzi. Ale Piotr chcia� prawdopodobnie odsun�� ca�y okres tamtego �ycia, nie m�g� zaakceptowa� go jako cz�ci swoich dziej�w, na kt�r� patrzy si� spokojnie; spostrzega�, �e z Pary�a nie zostaje mu nic; to by�o �ycie nierzeczywiste, kt�re nale�a�o zniszczy� - je�li nowa faza mia�a mie� jak�� warto��. Wielkie sosny Uralu wal�ce si� z trzaskiem; d�onie starte do krwi od siekiery, cia�o pok�ute przez straszliw� plag� p�nocnej puszczy: mikroskopijn� muszk�, kt�rej czarne roje wciskaj� si� w oczy, w nos, w usta; groza zimy, gromadzenie szmat, kt�rymi okr�ca si� nogi, aby uchroni� od odmro�enia; i pewno�� �mierci: jeszcze rok, jeszcze rok i wszystko b�dzie dokonane. Nie trzeba by�o niszczy� dawnego �ycia: samo rozsypywa�o si�, je�eli my�la� o nim, wzrusza� ramionami. Piotr przyjmowa� to, co mu si� zdarzy�o, jako kar� losu. Kar� za to, �e by� obywatelem Herkulanum i Pompei. Wok� niego ludzie dogorywali od niedo�ywienia i szkorbutu, wspominaj�c, modl�c si� i z�orzecz�c. On zaciska� usta i uczy� si� milcze�. Ostatecznie nie by�o nic do powiedzenia. By�o jak by�o. M�ciwa sprawiedliwo��. I teraz, poch�d Czerwonej Armii - jak lawa, jak si�a przyrody. On w tym pochodzie. Rozumiej�c co� z tej surowej si�y, kt�rej tylko zewn�trzn� pow�ok� - albo raczej koniecznym objawem - by� i terror, i niepok�j mr�wek. Rozumiej�c. Czy wystarcza rozumie�? I ta kobieta. I miliony ich wszystkich miotaj�cych si� bezradnie w strachu i nadziei, �e Anglicy, �e Amerykanie, �e zakopa� z�oto, �e uciec, �e schowa� za tapet� dolary, �e u�miecha� si�, ukry� nienawi��. I ziemia - zniewa�ona, pogrodzona drutami koncentracyjnych oboz�w, przyjmuj�ca krew, ostatni krzyk ludzki i popio�y. Europa midinetek i opas�ych kupc�w w szlafmycach, kt�ra spokojnie przygotowywa�a jad, co mia� j� zabi�. Szcz�cie bycia w�r�d �ywych, s�o�ca na twarzy. Urywane serie z automat�w purka�y ni�ej, w op�otkach wioski. Z daleka, zza linii horyzontu, odzywa�y si� oddechy artyleryjskich strza��w. Podni�s� d�o� i poruszy� palcami w zdumieniu nad rokiem, miesi�cem, dniem i godzin�. II W ci�gu ostatnich miesi�cy, kiedy dywizja Piotra - zal��ek nowej administracji w pierwszym ze zdobywanych kraj�w - posuwa�a si� na zach�d, Piotr przygl�da� si� g�owie Wintera; zna� na pami�� ka�de jej wkl�ni�cie, ka�d� zmarszczk�. Du�a czaszka, g�adko ostrzy�ona i wskutek w�t�o�ci porostu w�os�w niemal �ysa, szcz�ka kwadratowa, wysuni�ta naprz�d, w�skie wargi, niedu�y, z lekka przygarbiony nos i czarne punkciki oczu - z wyrazem nieco ma�pim, patrz�ce bystro spomi�dzy fa�d�w sk�ry. I teraz, w ten niedzielny ranek mia� j� przed sob�. �uchwy Wintera pracowa�y, gniot�c wielkie glony chleba, kt�re zapija� kaw�, siorbi�c. Muchy spacerowa�y po dziel�cym ich stole, gromadz�c si� wok� ma�ych sadzawek rozlanego p�ynu i zapuszczaj�c we� swoje wibruj�ce pyszczki. My�l o tym, �e oto wkr�tce ju� zniknie konieczno�� patrzenia co dzie� na Wintera, by�a dla Piotra to�sama z my�l� o ko�cu wojny. Cho� ta obecno�� nie by�a r�na od obecno�ci wielu innych rzeczy przyjmowanych przez niego, jak si� przyjmuje uci��liwe cechy przyrody - to jednak Winter niepotrzebnie zam�ca� pami��, przywo�uj�c pocz�tek wydarze�. Gdy� on to by� wtedy, w tej odleg�ej ju� epoce, bezpo�rednim powodem aresztowania Piotra i jego podr�y na Ural. Jako jeden z dobrze widzianych, przygotowywa� raporty, a oczywi�cie zna� dobrze Piotra, przesiadywali razem kiedy� w literackich kawiarniach Warszawy. Znalaz�szy si� w strefie wschodniej w 1939 roku, Piotr nie bardzo wiedzia�, co robi�. Zastanawia� si� nad ucieczk� przez rumu�sk� granic�, ale zwa�ywszy po prostu na obserwacj� socjologiczn�, nie mia�o to wielkiego sensu: limuzyny, futra, klejnoty i peki�czyki, kt�re towarzyszy�y ucieczce dawnego rz�du, kiedy armia niemiecka zmia�d�y�a polsk� armi�, by�y symbolem; powr�t do w�adzy tej warstwy by� niemo�liwy; nie zdarza si� to nigdy w historii. Tydzie� w�dr�wki po drogach ostrzeliwanych przez messerschmitty by� dla Piotra tygodniem obrachunku, z kt�rego tylko mglisto zdawa� sobie spraw�. Na zewn�trz by�o to tylko rozgoryczenie i w�ciek�o�� - ale w istocie by� w tym wstyd wsp�lnictwa. Wstyd: kim by�, pisz�c swoj� doktorsk� tez� o poezji francuskiej, obserwuj�c ironicznie �wiat d���cy ku kl�sce i ostatecznie zawsze urywaj�c dostateczne stypendia na wzgl�dnie wygodne �ycie w Warszawie czy przy ulicy Monsieur_le_Prince? Ucieka�? Z nimi? Jednak �le znosi� atmosfer� sowieckiej okupacji. Zdecydowa� si� wreszcie przekroczy� granic� dw�ch stref i powr�ci� pod rz�dy nazich; nie przyznawa� si� przed sob� wtedy, co go do tego sk�ania�o; by�a to ch�� oczyszczenia, okupienia win, dzielenia losu poni�onego i nieszcz�liwego ludu. R�wnie� nadzieja, ca�kowicie irracjonalna, �e z chaosu wy�oni si� kiedy� co� nowego, o kszta�tach lepszych, jeszcze nie zarysowanych. Te motywy by�y przes�oni�te przez wielkie, jak mu si� zdawa�o, egoistyczne, pragnienie: uporz�dkowa� siebie, mie� czas, czas, znale�� si� tam, gdzie jest si� poza �yciem publicznym i gdzie mo�na wszystko zacz�� od nowa, gdzie my�l jest wolna, bo pracuj�ca ca�kowicie w podziemiu, bo ca�kowicie zabroniona. W chwili kiedy powzi�� decyzj�, przysz�o aresztowanie; o �wicie, wed�ug wszelkich regu�. Po kilku tygodniach dosta� wyrok: pi�� lat; za dzia�alno�� kontrrewolucyjn�. Winter, kt�ry z�o�y� denuncjacj�, mia� ostatecznie s�uszno��. To te� by�a sfera, kt�r� nale�a�o zby� wzruszeniem ramion. Winter sp�dzi� przed wojn� par� lat w wi�zieniu jako komunista. By� fanatyczny i zajad�y w poczuciu krzywdy; poza tym sam ba� si� Rosjan. Piotr rzeczywi�cie by� autorem artyku�u, kt�ry sta� si� podstaw� oskar�enia. W artykule tym z�o�liwie m�wi� o komunistycznych poetach, zarzucaj�c im nieuczciwo�� intelektualn�. Czy gdyby nie amnestia, Winter by�by winien jego �mierci? Zapewne. Kiedy Piotr p�no przyby� z Azji do dywizji, zasta� tam Wintera. Wszystko musia�o by� zapomniane. U�cisn�li sobie r�ce, ma�e oczy Wintera by�y twarde, spokojne i uwa�ne. Obok nich, za sto�ami, ludzie w niezgrabnych mundurach ko�czyli �niadanie, gadali, powietrze pe�ne by�o papierosowego dymu. Za oknem sta�o �wiat�o pogodnego ranka, nios�y si� krzyki jask�ek, gwizdanie i �miechy �o�nierzy. Winter otar� usta, spojrza� na zegarek, wsta� i obci�gn�� kurtk�. - Idziemy? - zapyta� Piotra. - Ksi�dz bez nas nie zacznie. Wie. - To nic. Trzeba, �eby�my pokazali, �e jeste�my punktualni. Batalion wychodzi� z bramy parku, kt�rej wrota z gi�tego �elaza, wyrwane, le�a�y w pokrzywach. Droga wiod�a w d�, sypka, pyl�ca buty. Piotr patrzy� na ma�e chaty kryte s�om�, na wysokie s�oneczniki przed nimi i malwy. Moja ojczyzna. Wszystko drobne, uczepione skrawk�w ziemi, poletka, ogr�dki, miedze, ch�op ze swoim koniem, babina ze swoj� krow�, karczma, sklepik, s�siedzi oparci o p�oty, ma�e g�siarki o bosych, czerwonych nogach - poza czasem, kt�ry przynosi� wojenne maszyny i rodzi� ksi��ki politycznych doktryn. Batalion �piewa� skoczn� ludow� piosenk�. Ludzie w niedzielnych strojach przystawali w ulicy wioski, gapi�c si� w zdumieniu: polskie wojsko, te same, dawne mundury, ta sama piosenka. Sowieccy �o�nierze, wsparci plecami o wielkie czo�gi, przygl�dali si� maszeruj�cym w nowych, nie splamionych mundurach ponuro i z odcieniem ironii. Co my�leli ch�opi, oni, kt�rych ziemi� gniot�y czo�gi zbudowane w Zag��biu Ruhry, kt�rzy znali terror, ob�awy, wydzierane matkom dzieci o niebieskich oczach i p�owych w�osach, aby w Rzeszy wzmacnia�y nordycki biologiczny potencja�, kt�rzy wreszcie widz� czo�gi zbudowane za Uralem - i wszystko przychodz�ce z zewn�trz, wyrok, dopust Bo�y, skrzyd�o cyklonu, kt�ry ma swoje centrum zawsze poza, gdzie� na nieznanych obszarach czy w umys�ach nieznanych ludzi. Na trawniku przed ko�cio�em kolorowe chustki kobiet, czarne kaszkiety m�czyzn. Ko�ci� by� drewniany, festony li�ci i zwi�d�ych kwiat�w wisia�y nad jego otwartymi drzwiami. Pierwsze rz�dy �o�nierzy wesz�y do �rodka. Piotr, obejrzawszy si�, widzia� twarze tych, co zostali u wej�cia, mas� �o�nierskich, g�adko ostrzy�onych g��w i w�sate, pomarszczone twarze ch�op�w. �o�nierze. Tak samo jak on wywiezieni kiedy� na obszary Azji, do oboz�w na brzegach Lodowatego Oceanu, zdychaj�cy z g�odu i szkorbutu. Tak wiele wiedzieli. W jakim stopniu istnia�o w nich poczucie, �e uczestnicz� w maskaradzie, �e ich obecno�� tutaj, w wiejskim ko�ciele, z woli rosyjskiego dow�dztwa, jest zabaw� losu? Ale byli szcz�liwi. Po tamtym wszystkim, po rozpaczy, po nieobj�tych przestrzeniach kontynentu, byli zn�w tutaj, zn�w, jak w dzieci�stwie, wdychali zapach starego drzewa, kwiat�w i kadzid�a, uczestniczyli w zbiorowym obrz�dzie, kt�ry istnia� poza rozumowaniem, by� zmys�owym, najsilniejszym potwierdzeniem rodzinnego kraju. Mali ch�opcy w kom�ach potrz�sali dzwoneczkami. D�wi�k organ�w, ornat ksi�dza, stare ch�opki wodz�ce palcem po wielkich literach ksi��ki do nabo�e�stwa. Piotr my�la� o grobach sowieckich �o�nierzy. Tysi�ce tysi�cy tych grob�w na obszarach od Wo�gi a� tu, po Wis��. Znaczy�y je ma�e drewniane piramidki z czerwon� gwiazd�. Nie wiedzia�, czemu nale�a�o przypisa� smutek tego znaku; mo�e to by� tylko na��g wyobra�ni; a mo�e krzy� jest najprostsz� form� dwuwymiarowej przestrzeni, jak� spotyka si� w naturze: form� cz�owieka, form� drzewa; nagrobki sowieckich �o�nierzy na�ladowa�y murowane mauzoleum, deski, z kt�rych by�y zbite, podrabia�y nieudolnie kamie�. Le�e� pod tym symbolem nowej religii, kt�ra dla indywidualnej �mierci nie zna innego upami�tnienia ni� pomniejszona piramida, kt�r� wznosi si� na chwa�� imperi�w i kr�l�w? Czy �ci�ni�cie serca, jakiego doznawa�, patrz�c na te groby, nie pochodzi�o czasem z pretensji do Pa�stwa, �e nie zostawia umar�ych w spokoju, �e nie pozwala im na inny, jakikolwiek znak, byle to nie by� znak jego pot�gi? Ma�e s�o�ce monstrancji. "My�l� na pewno to, co oni wszyscy - powiedzia� sobie Piotr. - Za to, �e �yj�. Za to, �e dozna�em nieszcz�cia. Za to, �e nie jestem, kim by�em. Abym nie zapomnia� o wsp�lnym losie ludzi i nie ��da� dla siebie innego losu. Abym odnalaz� drog� sprawiedliwo�ci. Abym odrzuci� w sobie i w ka�dym cz�owieku to co zb�dne i zachowa� tylko to, co godne jest zachowania. Abym z mojego gniewu zrobi� u�ytek. Abym mia� w sobie t� si��, kt�ra przychodzi z milczenia". Winter sta� obok niego z pochylon� g�ow�: syn �ydowskiego introligatora z warszawskiego getta, traktuj�cy swoj� obecno�� tutaj jako co�, co jest u�yteczne, a wi�c konieczne, a wi�c racjonalne, duchowy potomek nami�tnych ateist�w, kt�rzy jeszcze nie zrozumieli, �e religia mo�e by� �rodkiem politycznym jak ka�dy inny. Piotr mia� dla Wintera niech�tn� przyja��, bo zna� jego zaci�te, skryte cierpienie; rodzic�w Winter nie odnajdzie. Matka Piotra mo�e te� nie �yje, ale Winter mia� przed sob� tylko gruz i popi� krematori�w, nic z nadziei. A za sob� �mier� swego dziecka. Z urywanych s��w rzucanych w ci�gu tych miesi�cy Piotr odgadn��, �e rok sp�dzony przez Wintera w Aszchabadzie nie by� dla niego o wiele l�ejszy ni� dla Piotra pobyt w wi�zieniach i obozach. Dziecko umiera�o mu na glinianym klepisku turkme�skiej chaty, nie m�g� nic, nawet z�orzeczy� przeciwko Bogu czy Pa�stwu; przyj�� absurd i nie nazwa� go nawet absurdem. Jak ci starzy Turkmeni o ��tych pomi�tych twarzach, m�g� tylko patrze� w bezlitosne, pal�ce s�o�ce i godzi� si� na malari�, na n�dz�, na przemoc: konieczne. Piotr nauczy� si� rezygnacji, ale by�a to - my�la� - inna mo�e rezygnacja ni� Wintera. Raczej ostro�no��, instynkt. Czu� j� w sobie jako chwilow� fal�, jak rozlu�nienie mi�ni u zwierz�cia rzuconego z wysoko�ci. Jednak, zdawa�o mu si�, by� od Wintera szcz�liwszy. Je�eli to by�o tylko z�udzenie, to pomaga�o ono pozby� si� niech�ci - do chwili, kiedy Wintera nie b�dzie musia� ju� ogl�da�. Ale teraz got�w by� prawie wyci�gn�� r�k� i dotkn�� jego d�oni na znak braterstwa i wsp�lnoty. Wychodzili na jaskrawe �wiat�o. Sowieccy �o�nierze siedz�cy na murze doko�a ko�cio�a gapili si� na niepor�wnanie egzotyczne dla nich widowisko. Polscy �o�nierze mieszali si� z ludno�ci�, �arty, chichoty dziewczyn. Nagle Piotr us�ysza� krzyk. Zanim zda� sobie spraw�, sk�d pochodzi ten wysoki, przenikliwy skowyt, co� gor�cego, k��b ruchu i j�ku, rzuci�o mu si� pod nogi i si�gaj�c go z do�u, obj�o go wp�. Chustka zsun�a si� w ty� z g�owy ch�opki, zmierzwione w�osy, wyblak�e b�agaj�ce oczy, usta otwarte w wo�aniu. "O Jezu, o Jezu, zabrali, panie, ratujcie, syna zabrali". Czepia�a si� jego munduru. "Panie, wy Polak, jak tak mo�e by�, on nie winien, on bi� si� z Niemcami". Piotr odsun�� jej r�ce. "Pom�cie, ratujcie, bracia Polacy. Enkawude syna zabrali. Za co? Za co?" Piotr widzia� gromadz�cych si� doko�a swoich ludzi. Ich oczy by�y spuszczone, usta powa�ne. "Nic nie mog� zrobi�, kobieto. To do nas nie nale�y". Winter zjawi� si� przy nich. "Nie p�aczcie, kobieto, to wojna, linia frontu, sprawdz� i wypuszcz�". Zarz�dzi� zbi�rk�. "Diabli nadali te wszystkie historie - powiedzia� do Piotra - ale to nieuniknione. Czyszcz� teren. Trudna sprawa, je�eli w tej okolicy nie by�o innej partyzantki ni� londy�skich faszyst�w. W�a�ciwie wszyscy m�odzi nale�eli tu do AK". III - Powoli, powoli. Co dla nas jest najbardziej niebezpieczne, to s�owa. Musimy nauczy� si� innego j�zyka, kt�ry by bardziej przylega� do rzeczy. Nawet opowiedzie� co� jest trudno, sam wiesz. A zreszt� ja nie ukrywam mojej nienawi�ci. Julian. Mie� go przed sob� by�o r�wnie niepoj�te, jak mie� przed sob� wskrzeszon� posta� ze stronic podr�cznika historii. Dla Piotra jego przyjaciel by� cz�ci� wielkiego t�umu cieni - i oto jest tutaj, jego oczy jak dawniej mru�� si�, jest w nich, pomimo wszystko, ten sam mieni�cy si� odblask, jakby wewn�trznych wybuch�w z�o�liwego �miechu. - Oczywi�cie, �e mog�em wyj�� wcze�niej z getta. Micha� chcia� mnie u siebie umie�ci�. A, Micha� - wiod�o mu si� dobrze. Handlowa� m�k�. Ale duszyczka jego jest brudna. Humanitarna, brudna duszyczka. Widzia�em, jak si� boi. A jego �ona jeszcze wi�cej si� ba�a, o niego. Ten obowi�zek. Jak wtedy, kiedy ten plugawiec, Tomasz, wygryz� mnie z asystentury i by�y protesty: wstydliwo�� sumienia, �e wyrzuca si� za drzwi �yda. Wstydliwo�� - walka mi�dzy jednym tch�rzostwem i drugim tch�rzostwem. Wola�em zosta� w getcie. - Chcesz, �eby cz�owiek nie musia� przezwyci�a� tch�rzostwa? Aby go w nim nie by�o? - Tak. Chc�. A zreszt� tak by�o lepiej. W getcie zarabia�em lekcjami. Wszyscy m�odzi si� uczyli. Nie widzia�em nigdy ludzi, kt�rzy by tak si� uczyli: angielskiego, francuskiego, hiszpa�skiego, hebrajskiego - nawet �aciny i greki. Du�o s��wek i deklinacji posz�o do nieba z dymem. Ale to pomaga�o tam, w getcie, pozwala�o �y�. Kto uczy si� s��wek, czy� mo�e przyzna� si� przed sob�, �e nie ma nadziei? Julian opiera� �okcie o lepi�cy si� blat stolika. Jego czarna marynarka b�yszcza�a od wytarcia i brudu. Pod ni� mia� wojskow� sowieck� bluz�. Chud� twarz pokrywa� mu ciemny zarost. - Jednak chcia�em ratowa� swoj� sk�r�. W 1942 wszystko by�o jasne. By�em wtedy w brygadzie, kt�r� co dzie� wywo�ono do pracy na miasto. To zosta�o przygotowane. Op�aceni, zawie�li nas wieczorem po pracy, zamiast z powrotem do getta, na sam koniec Alei Niepodleg�o�ci, na pola. Cztery ci�arowe samochody. To by� wrzesie�. Nie wiesz, jak wygl�da �yd_niewolnik: dwie torby, w kt�rych niesie wszystko, co ma, je�eli zdo�a, przywi�zuje co� w worku na plecach. Uciekaj�cy zostawiali na �mier� swoje rodziny. Zostawi�em rodzic�w. Powiedzia�em im, �e chc� ucieka�. Kelnerka postawi�a przed nimi kaw�. Lu�ne bransolety dzwoni�y na jej szczup�ych r�kach. Kobiety ze zdeklasowanej przez wojn� inteligencji by�y dla Piotra nowo�ci�. Zda� sobie spraw�, �e jego spojrzenie musi by� nieprzyjemne: przygl�da� si� jej, jakby by�a egzotyczn� ryb� w akwarium. Odchodzi�a, ko�ysz�c z lekka biodrami, elegancka, wyprostowana, balansuj�c tac�. Julian nie spojrza� na ni�. Uwa�nie miesza� �y�eczk�. - Teraz oczywi�cie jestem dobrze notowany. Partyzant ludowy. Dobrze, niech to b�dzie przypadek. Ale dzi� przypadki s� nieprzypadkowe. - Julian, ty i �ycie w lasach. Ten przypadek jest �mieszny. - Naturalnie, �e by�em �le przygotowany do �ycia w lasach. Szli�my na po�udnie, �eby potem zawr�ci� na wsch�d. To by�a jedyna szansa. Tylko tam mo�na by�o znale�� czerwonych partyzant�w. AK nie przyjmowa�o �yd�w. - Nie? - Nie. Szli�my nocami. By�o nas pi�� os�b. Trzech m�czyzn i dwie dziewczyny. Wpadli�my w ob�aw� Narodowych Si� Zbrojnych. Micha� w Warszawie by� teoretykiem tego szlachetnego ruchu. Nar�d, tradycja, walka z Niemcami, katolicyzm i tak dalej. Publikowa� swoje brednie w ich pismach podziemnych. Ale w praktyce dzia�alno�� ich oddzia��w polega�a na czyszczeniu kraju z �yd�w i komunist�w, co dla nich jest, jak wiesz, tym samym. Ich ob�awa wygania�a nas z lasu na pola, gdzie czekali niemieccy �andarmi. Tamta czw�rka posz�a i zgin�a. By�o ma�e jeziorko. Wskoczy�em i zanurzony wystawi�em tylko usta mi�dzy trzcin�, �eby oddycha�. Wi�c to w taki spos�b dane im by�o uczy� si� rzeczywisto�ci. Piotr przypomnia� sobie dyskusje o fenomenologii, jakie toczyli do p�na w nocy w ma�ej kawiarence ko�o uniwersytetu. U�miechn�� si� i powiedzia�: - Nazywano ciebie Julian Apostata.�**#/ - To nie by�o bardzo pomocne. Nie wiem, jak to zrobi�em. Ale potem by�em zupe�nie sam. Ba�em si� podej�� do wsi. Szed�em nocami, p�ki mia�em si�y. Wreszcie po�o�y�em si�, �eby umrze�. By�em tak g�odny i s�aby, �e to wydawa�o si� naj�atwiejsze. Spa�em po prostu. �agodne przej�cie. Czy naprawd� trzeba by�o, aby sta�o si� to wszystko? Czy to, co prze�yli, przyniesie jakie� oczyszczenie? Czy przeciwnie? Patrzy� na Juliana, jakby stara� si� odgadn�� siebie samego w tej twarzy. Tamten opowiada� dalej. - Wtedy zdarzy�o si� co� jak w starych romansach. Uratowali mnie le�ni �ydzi. Znale�li mnie i przynie�li do swego bunkra. By�o tam diabelnie ciasno. Ca�a rodzina: stary z brod� jak u prorok�w, syn z �on� i troje dzieci - wszystko w jamie wygrzebanej w glinie. To by�o pokryte dachem z desek, na nim gruba warstwa ziemi, zasadzone krzaki. Nawet kto�, kto by natkn�� si� na to miejsce, nie m�g�by pozna�. - A oni, czy si� nie bali? C� ich akt? - Bali si�? To za ma�o. Tam dla nich ledwo by�o miejsca. Musia�em s�ucha� ich k��tni, jakbym by� rzecz�. Kobieta skaka�a im do oczu za to g�upstwo, kt�re zrobili. Stary m�wi�, �e tak trzeba. Syn t�umaczy�, �e lepiej by�o mnie zabra�, bo znalaz�by mnie kto� w lesie, zacz�liby szuka� i by�oby nieszcz�cie. Ale oni nie ukrywali swego strachu. Nie wstydzili si� strachu. Piotr czu� na plecach spojrzenia kobiet i m�czyzn szepc�cych ze sob� przy s�siednich stolikach. Wrogo�� pomi�dzy nimi i tymi, kt�rzy nosili sowieckie czy polskie mundury, by�a niemal dotykalna. - Byli z s�siedniej wioski - m�wi� Julian. - Mieli tam przedtem sklepik. Co kilka dni syn szed� o zmierzchu do wioski, do znajomych ch�op�w, i przynosi� od nich �ywno��. Mia� z nimi jak�� ugod�. Najgorzej by�o w zimie - �lady na �niegu. Bo kiedy tam si� znalaz�em, mieszkali tak ju� rok. Starali si� zebra� zapasy, �eby zim� wcale nie wychodzi�. Jeden cz�owiek wi�cej psu� wszystkie rachunki. Zosta�em tam przez miesi�c. P�niej syn dowiedzia� si� od ch�op�w, �e s�siednimi lasami przechodzi oddzia� czerwonych partyzant�w. Zbiegli je�cy sowieccy, �ydzi, troch� r�nych z miast: zbieranina. Na zasadzie przypadku, oczywi�cie. Nie wiedzia�em, czy to, co m�wi, by�o prawd�, czy po prostu chcieli si� mnie pozby�. Ale poszed�em. Dali mi �ywno�� i pokazali drog�. Znalaz�em ten oddzia�. Bardzo mnie honorowali. Intelektualista. Redagowa�em im pismo odbijane na powielaczu. Piotr chcia� powiedzie� co� o dawnym Julianie Halpernie, przeciwniku Hegla, ale nim powiedzia�, wyda�o mu si� to nonsensem. Stwierdzi� tylko, jak si� stwierdza pogod�: - Wi�c jeste�my po tej stronie. Wkr�tce b�dziemy w Warszawie. - Oni tam i oni tu - Julian zakre�li� kr�g r�k�. - Czy wiesz, co my�l�? Tu, w tym mie�cie, ko�o Majdanka, gdzie le�� setki tysi�cy okular�w, szczotek do z�b�w i zabawek. Ka�da zabawka to jedno zabite dziecko. My�l�, �e pomimo wszystko jest korzy��. Nie ma �yd�w. - Tak. Nie ja ich b�d� broni�. Jednak musisz wiedzie�, co si� zdarzy�o na Ukrainie. Tam, na sowieckiej. Kiedy przyszli Niemcy, nie ocala� �aden �yd. Tam nawet przypadek nie by� mo�liwy. Wydawali wszystkich. To jest zreszt� tylko uwaga techniczna. Gdzie nie ma prywatnej w�asno�ci, cz�owiek jest na �asce kolektywu. Kolektyw pozbywa� si� �yd�w. - Czy ty w�a�ciwie rozumiesz si�y? - Rozumiem, �e inaczej nie mo�e by�. Julian zasycza�. - Te deklamuj�ce psy. Zostan� w Anglii i lata b�d� sz�y, i b�dzie ich z�era� ich w�asne k�amstwo. B�d� wydawa� dwa pisma zwalczaj�ce si� nawzajem: "Pszcz�ka Londy�ska" i "Osa Szkocka".�**#? Na tym dokonaj� �ywota. - Wiesz tak�e co� o nowym wspania�ym �wiecie. - Naturalnie, �e wiem. Nikt nie wybiera czasu, w kt�rym si� urodzi�. Ani obyczaj�w. Ani, cho� �le znosi samolot, nie b�dzie podr�owa� karet�. IV Redakcja "Nowej Epoki" mie�ci�a si� w biurze, w kt�rym jeszcze niedawno Niemcy wydawali swoje propagandowe pismo. Pod�oga by�a za�miecona s�om�; w nocy sypiali na niej wszyscy wsp�pracownicy. W k�tach sta�y worki z �ywno�ci�, kt�re uda�o si� Barudze za�apa� dla ich sto��wki. Redaktor Baruga, w rozche�stanej koszuli, w wojskowych spodniach wpuszczonych w ci�kie rosyjskie buty, na pr�no walczy� z telefonem, ciskaj�c z w�ciek�o�ci� s�uchawk� i zn�w ponawiaj�c wysi�ki. Jego powieki by�y czerwone, twarz spuchni�ta od niewyspania. Sypa� przekle�stwami, kt�rym jego gruchaj�cy g�os nadawa� dziwaczne brzmienie. "Durnie - krzycza�. - Durnie, m�wi�em im, �e trzeba wys�a� samoch�d. Potrzebujemy tych ludzi. Kurwa ich ma�, teraz b�d� si� bawi� w aresztowania, kiedy ludzi trzeba do roboty". Cisn�� jeszcze raz s�uchawk� i wyprostowa� swoje wielkie cielsko. "Gajewicz, musicie i�� zaraz do tego P�kielskiego. Mi-ni-ster, psia jego godno��. Id�cie do tego mi_ni_stra, niech to natychmiast za�atwi, �eby ich wypu�cili". - Co z tymi ulotkami, do cholery - zagrzmia� na ca�� sal�. - Armia jest ju� nad Wis��, Warszawa b�dzie oswobodzona dzi� czy jutro, jak my b�dziemy wygl�da�. Ja im kark skr�c�, tym drukarzom, je�eli nie naucz� si� pracowa�. Kark skr�c�, a naucz�. Piotr Kwinto, poc�c si� w upale, po�piesznie pisa� artyku�. Przy s�siednim stole Julian Halpern, ze s�uchawkami na uszach, notowa� komunikaty. Piotr, przydzielony do redakcji, odczuwa� to jako wej�cie w nowy i by� mo�e wygodniejszy dla niego w tej chwili �wiat: gor�czka pracy, ryki Barugi, spl�tane dzie� i noc, artyku�y, korekty, zapach drukarskiej farby. Poza tym nagle znikn�� z jego pola widzenia Winter, kt�ry zosta� w armii. Artyku�, kt�ry pisa�, by� komentarzem do Manifestu og�oszonego przez nowy rz�d, d���cy na zach�d razem z Czerwon� Armi�. Powtarza�a si� sytuacja 1920 roku, kiedy to trzej polscy rewolucjoni�ci: Dzier�y�ski, Marchlewski i Kon przygotowywali si� do obj�cia w�adzy w Warszawie, kieruj�c odezwy do narodu. "Ale - my�la� Piotr - istnieje doskonalenie si� rewolucyjnych sytuacji. W ci�gu tych paru dziesi�tk�w lat armia, kt�ra nios�a nowy �ad, przesta�a ju� by� armi� �le uzbrojonych, niezdyscyplinowanych rebeliant�w. I w ci�gu tych lat nacjonalizm, kt�ry m�g�by si� jej przeciwstawi�, spr�chnia� jak pr�chnieje obumieraj�ca ga���. Ten nacjonalizm, kt�ry �y� jeszcze tylko odrobin� sok�w czerpanych z ubieg�ego stulecia. Nazizm redukowa� go do absurdu. A wreszcie istnia�o tak wielkie udoskonalenie rewolucyjnej techniki". - Miodu, przede wszystkim miodu - mawia� Baruga. �wiadomo�� etapu. "Na ile lat roz�o�� si� etapy?" - my�la� Piotr, pisz�c o reformie rolnej proklamowanej przez nowy rz�d i o poszanowaniu prywatnej ch�opskiej w�asno�ci. Tak, nale�a�o m�wi� o tym, �e nikt nie chce krwawych przewrot�w, �e rewolucja b�dzie �agodna. Nowe formy spo�eczne - nie takie jak w Rosji, nie takie jak w kapitalizmie. Inna, nowo wynaleziona droga do socjalizmu. Aby ci, kt�rzy jak �o�nierze Piotra kryli w swoich przezornie milcz�cych ustach s�owa nienawi�ci do tego, co tam, na Wschodzie, widzieli, mogli czu� ciep�o swojsko�ci, aby zdolni byli z czystym sumieniem krzycze� hurra na widok narodowej flagi. Jednak�e sos narodowy, kt�rym nale�a�o przyprawia� ka�de zdanie, by� dla Piotra szczeg�lnie nieprzyjemny. Przed wojn� tromtadracja patriotycznych krzykaczy by�a ulubionym przedmiotem kpin wszystkich intelektualist�w. Baruga, wtedy jeden z redaktor�w kryptopartyjnego pisma, szczeg�lnie u�ywa� sobie, wyszydzaj�c te frazesy, i zapewnia� sobie przez to uznanie "my�l�cej" publiczno�ci. Teraz emocjonalne slogany zyskiwa�y nowe zastosowanie czy uzasadnienie. "Bi� Niemca, zarzyna�, nie oszcz�dza� kobiet ni dzieci, u�y�ni� ziemi� wra�� posok�, walczy� o wielko�� i niepodleg�o�� narodu" - to powtarza�o si� bez ustanku. I te wezwania radiowe, kierowane na tamt� stron� Wis�y: "Powsta�cie, strzelajcie do Niemc�w, odcinajcie im drog� odwrotu, chwytajcie za bro�, godzina zemsty wybi�a" itd. Piotr zauwa�a� trudno�� u�ywania tego rodzaju st�w. Trudno�� osobist�: u innych by� mo�e takie s�owa przychodz� od razu w gotowych zlepkach, s� wyg�adzone w u�yciu jak kolba karabinu. Kwestia wychowania, treningu. Ale on za ka�dym razem musia� je odwa�a�, uk�ada� na nowo, dziwi�c si� tej pracy i jej wynikowi. By�y poddane refleksji, ukazywa�y charakter tej konwencji, jak� jest obiegowy j�zyk s�u��cy ludziom do wzajemnego komunikowania wzrusze�. Ca�e zdania zamiast tych kilku d�wi�k�w, jakie wystarcza�y pierwotnemu cz�owiekowi do wyra�enia sympatii i wrogo�ci. Jednak Val~ery by� troch� bardziej precyzyjny. Ale nic nie mo�na by�o poradzi�. Te elementarne d�wi�ki by�y cz�ci� rzeczywisto�ci i by� mo�e, przez sam fakt, �e pisz�c, przekre�la� s�owa zbyt, jak mu si� zdawa�o, wytarte, nadawa� swoim zdaniom wi�ksz� ni� nale�a�o si��. Postawi� kropk� i przeci�gn�� si�. Baruga ha�asowa� za swoim sto�em, tym razem wymy�laj�c komu� za niedok�adne korekty. Wtedy to si� zdarzy�o. Julian krzykn��, zag�uszaj�c k��tnie i stukanie maszyn: "Cicho!" Patrzyli na niego, przyciskaj�cego d�o�mi s�uchawki. Podni�s� oczy; nie by�y jak zwykle zmru�one, kierowa�y si� prosto ku nim z napi�ciem i z zainteresowaniem; ogarnia� nimi obecnych i zdawa� si�, zanim powiedzia�, czeka� odpowiedzi. - W Warszawie wybuch�o powstanie. Londy�czycy graj� ostatni� kart�. Baruga trwa� wychylony naprz�d, nieruchomy. Jego twarz przybra�a ten wyraz, kt�ry mia� zawsze, kiedy milcza� i zastanawia� si�: smutnego psa. Si�gn�� po papierosa, kr�ci� go w palcach. Z gard�a wydoby� mu si� g�o�ny pomruk. Zapali�, opar� si� na �okciu. "No - powiedzia� - no". Oczy Juliana zmru�y�y si� i ukaza� si� w nich zn�w odblask wewn�trznego wybuchu. Dziewczyny przy maszynach gapi�y si� z otwartymi ustami, jak wida�, nie bardzo wiedz�c, co nale�a�o manifestowa� i jak si� zachowa�. Kto� chucha� w okulary, przeciera� je i przygl�da� si� im pod �wiat�o. Ulic� nios�a si� pie�� sowieckich �o�nierzy. Piotr u�o�y� artyku�, przycisn�� go popielniczk� i staraj�c si� robi� jak najwi�cej rumoru, odsun�� krzes�o. V Jest to zupe�nie p�aska r�wnina, prost� lini� stykaj�ca si� z niebem. R�wnina szara - r�yska p�l, p�owo�� piaszczystej ziemi, s�aba ziele� sosnowych lask�w. Niebo u schy�ku lata blade i przezroczyste. K��b dymu rozwija� si� leniwie w tym niebie, przesuwa� si�, rozprasza� si� wysoko, ponad lini� lotu ptak�w. Zacz�y si� ju� pierwsze przeloty: z tundr Laponii, z jezior Szwecji sz�y kluczami na po�udnie, warstwy powietrza drga�y od pracy ich skrzyde�, ich g�osy by�y czasem tylko dos�yszalne na ziemi ma�emu pastuszkowi, kt�ry boso, z d�ugim biczem, zadziera� g�ow�; ale nawet niedos�yszalne, trwa�y jako obecno��, niepok�j. W dymie wirowa�y ma�e skrawki blasku, lusterka, w kt�rych igra�o s�o�ce: p�atki papieru, bia�e albo zetla�e, gnane do g�ry ciep�em ognia. By�y to tak�e skrzyd�a go��bi: sp�oszone ze swoich domostw zatacza�y ko�a, zawraca�y, srebrne na ciemnym tle, spada�y w d� i zn�w wzbija�y si� w g�r�, wy�ej, coraz wy�ej, nie znajduj�c miejsca na l�dowanie. Nisko dym zbiera� swoje dop�ywy. Jasne punkty pal�cych si� dom�w miasta owini�te by�y w czarn� wat�, kt�ra s�czy�a si� do g�ry. Powolny ruch tej ci�gliwej materii by� zak��cany wrzeniem wybuch�w: wytryski py�u wznosi�y si� nagle tu i �wdzie, trac�c stopniowo szybko��, rozpuszczaj�c swoje rdzawobia�e ob�oki w ospa�ej dymnej mazi. Czerwony odblask pojawia� si� na k��bach dymu, nikn��, pojawia� si� gdzie indziej, zn�w ust�powa� miejsca czerni. W dole, u �r�de� ognia, wielka rzeka, nad kt�r� sta�o miasto, by�a lini� r�owo zabarwionego metalu. Szcz�tki most�w le�a�y w niej jak wraki okr�t�w. R�wno z lini� horyzontu, nisko, przesuwa�y si� szybkie samoloty w r�nych kierunkach. Ich pojawieniu si� w okolicy dym�w