2283

Szczegóły
Tytuł 2283
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2283 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2283 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2283 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alexandra Ripley Dziedzictwo nowoorlea�skie Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 Prze�o�y�a Dorota Malinowska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Atlantis", Warszawa 1991 Pisa� R. Du� Korekty dokona�y U. Maksimowicz i I. Stankiewicz `ty Prolog Dzie� po dniu m�oda kobieta siadywa�a na poro�ni�tym bujn� traw� stromym brzegu szerokiej, mulistej rzeki. W koszyku u jej boku spa�o dziecko. Od czasu do czasu nachyla�a si� nad nim, �eby poprawi� okrycie lub po prostu popatrze� na twarzyczk� i r�czki male�stwa. Potem si�ga�a po od�o�one na bok pi�ro i papier, i zn�w zaczyna�a pisa�. - Nie mog� uwierzy�, �e by�am kiedy� tak idiotycznie m�oda - zwierzy�a si� c�reczce - ale by�am. Ciebie nie b�d� ok�amywa�. Nigdy. To w�a�nie dla niej spisywa�a histori� swego �ycia. Wszystko wskazywa�o na to, �e sama w przysz�o�ci b�dzie mog�a j� opowiedzie�. Nauczy�a si� jednak, �e �ycie jest pe�ne niespodzianek, i �e niekt�re z nich bywaj� niebezpieczne. Na dole ka�dej strony pisa�a: "Kocham ci�". Ksi�ga pierwsza 1. Skrzynka by�a tajemniczym i przez to najbardziej podniecaj�cym prezentem, jaki Mary kiedykolwiek dosta�a. Jej przyjaci�ki przygl�da�y si� skrzynce przez chwil�, potem popatrzy�y po sobie, niepewne co w�a�ciwie powinny powiedzie�. - Otw�rz j�, Mary! - wykrzykn�a jedna z nich, staraj�c si�, by zabrzmia�o to entuzjastycznie. - Jeszcze nie teraz - odpowiedzia�a. Dotkn�a r�k� starej, poplamionej i poobijanej drewnianej skrzynki. By� to gest pe�en mi�o�ci. W drugiej r�ce trzyma�a list, kt�ry nadszed� wraz z podarkiem. Kartki szele�ci�y w jej dr��cych palcach. - Przeczytaj to, Sue - powiedzia�a, wr�czaj�c list swojej najlepszej przyjaci�ce. - M�j g�os za bardzo dr�y. Sue gwa�townie wyrwa�a jej list, nie ukrywaj�c ju� pal�cej ciekawo�ci. "Moja najdro�sza Mary - czyta�a na g�os - ta skrzynka jest prezentem od Twojej matki..." - Podnios�a wzrok na inne zebrane w pokoju dziewcz�ta. Nie ukrywa�y swego zdziwienia. Wszystkie wiedzia�y, �e pani Macalistair nigdy nawet nie pisa�a do Mary, a tym bardziej nie przysy�a�a prezent�w. Pud�a s�odyczy z eleganckich sklep�w i kunsztownie ilustrowane ksi��ki, cho� zabronione w klasztornej szkole - przychodzi�y od jej ojca. Sue po�piesznie wr�ci�a do listu. "Najdro�sza Mary - powt�rzy�a - ta skrzynka jest prezentem od Twojej matki, nie ode mnie. Powiedzia�a mi, �e kobiety z jej rodziny przechowuj� w niej tajemnicze skarby. Otrzyma�a j� od swojej matki. Jej matka z kolei od swojej i tak dalej, od wielu pokole�. Zgodnie z tradycj� skrzynk� dostaje najstarsza c�rka w dniu swoich szesnastych urodzin i przechowuje j� do czasu, gdy z kolei jej c�rka osi�gnie ten wiek." Sue przycisn�a list do sztywnego, p��ciennego gorsu szkolnej sukni. - Nigdy nie s�ysza�am czego� r�wnie romantycznego - powiedzia�a. - Czy masz zamiar to otworzy�, Mary? Ju� prawie twoje urodziny. Jutro sko�czysz szesna�cie lat. Mary, pogr��ona w marzeniach, nie us�ysza�a pytania przyjaci�ki. Cz�sto marzy�a. Kiedy by�a ma�a, odkry�a, �e mo�e �y� w pi�knym, szcz�liwym �wiecie swojej wyobra�ni, nawet gdy wok� jest brzydko i smutno. W �wiecie marze�, to czego pragn�a, by�o prawd�, lub wkr�tce mog�o si� ni� sta�, a wszystko co bolesne przemija�o, lub nigdy si� nie zdarzy�o. Teraz wyobra�a�a sobie, �e otwiera skrzynk�, stoj�c obok swojej mamy, gotowa dzieli� z ni� wszystkie sekrety. Mama by�a t� sam� pi�kn� i pachn�c� kobiet�, kt�r� Mary zawsze podziwia�a. I wcale nie tak niedost�pn� i surow�. Kocha�a sw� c�rk�, czeka�a jedynie, a� ta sko�czy szesna�cie lat, �eby to okaza�. Mary potrz�sn�a g�ow�. To nie sen. Ta masywna skrzynka to dow�d mi�o�ci jej matki. Przytuli�a policzek do szorstkiego wieka. Pog�adzi�a je d�o�mi, zapominaj�c, jak dot�d robi�a - schowa� swe dziwne palce. W tym momencie nie wstydzi�a si� ich nienormalno�ci, tego �e serdeczne i ma�e palce s� r�wne d�ugo�ci�. Sue potrz�sn�a listem. - Mary! - mia�a wpraw� w budzeniu przyjaci�ki z "g�upot", jak nazywa�a jej marzenia. - Mary, czy mam czyta� dalej? Mary usiad�a wyprostowana i po�o�y�a d�onie na kolanach. - Prosz�, czytaj. Dalszy ci�g jest jeszcze lepszy. "Tradycj� jest r�wnie� - czyta�a Sue - �e �aden m�czyzna nigdy nie dowiaduje si�, co jest w skrzynce. Wiem, �e twoja matka w�o�y�a tam przed �lubem sw�j skarb. Gdyby� i ty chcia�a co� kupi� i umie�ci� w niej, za��czam kilka banknot�w. Obiecuj� nigdy nie zapyta� na co je wyda�a�." Podpisane: "Tw�j kochaj�cy ojciec." Sue wpatrzy�a si� w pieni�dze w kopercie. Jej oczy i usta zrobi�y si� okr�g�e ze zdziwienia. - Mary! - westchn�a - jeste� bogata! Musisz tylko otworzy� skrzynk�. Na pewno jest pe�na brylant�w! Reszta dziewcz�t przy��czy�a si� ch�rem do pro�by Sue, otw�rz j�! otw�rz! Okrzyki wyrwa�y Mary z zamy�lenia. Jednak sprowadzi�y r�wnie� siostr� Joseph�. Jej g�adkie zwykle czo�o przecina�y zmarszczki. - Dziewcz�ta! Dziewcz�ta! - beszta�a je. - Chocia� jutro ko�czycie szko��, dzisiaj obowi�zuj� was jeszcze tutejsze regu�y. To jest godzina ciszy i medytacji. - Ale� siostro, Mary ma... - osiem podekscytowanych g�os�w usi�owa�o jednocze�nie opowiedzie� m�odej zakonnicy o prezencie, kt�ry otrzyma�a Mary. Josepha zdo�a�a je wreszcie uciszy�, ale sama by�a zbyt zaciekawiona, �eby odej��, gdy dziewczynka zgodzi�a si� wreszcie otworzy� skrzynk�. Kiedy Mary zdj�a pokryw�, ze skrzynki wydoby� si� zapach minionego czasu, jakby ususzonych r�anych p�atk�w. Co� w �rodku zal�ni�o we wpadaj�cej przez okno smudze s�onecznego �wiat�a. - Z�oto! - wykrzykn�a Sue. Mary wyj�a ci�ki, z�oty �a�cuch. Podnios�a go wysoko, �eby wszyscy mogli zobaczy� zawieszony na nim medalion wysadzany drogimi kamieniami. Z ust dziewcz�t wydoby� si� okrzyk pe�nego podziwu "oooch". Per�y i rubiny na medalionie tworzy�y zawi�y monogram. Przyjrza�a mu si� uwa�nie, po czym potrz�sn�a g�ow�. - Nie mog� tego odczyta� - powiedzia�a. - Ale jestem prawie pewna, �e per�y tworz� liter� "M". Mo�e moja babka tak�e mia�a na imi� Mary. - Zapytaj swojej matki... poka� co� jeszcze. Mary starannie po�o�y�a z�oty �a�cuch i medalion obok skrzynki. Potem wyj�a wielki wachlarz i ostro�nie go roz�o�y�a. Nawet siostra Josepha westchn�a. Wachlarz by� arcydzie�em. Mia� trzonek z ko�ci s�oniowej. Na cienkich pr�cikach rozpina� si� �uk kremowej koronki, delikatnej jak paj�czyna, wyobra�aj�cej kwitn�c� winoro�l, cho� by� to najwi�kszy wachlarz, jaki kt�rakolwiek z nich widzia�a, wygl�da� jakby wa�y� tyle co skrzyd�o motyla. Mary wstrzyma�a oddech, kiedy sk�ada�a go i k�ad�a obok medalionu. - Widz� jeszcze kawa�ek koronki - pisn�a Sue. - No, dalej. Po�piesz si�! Mary wyj�a dwie po��k�e r�kawiczki, wyko�czone szerokim pasem ci�kiej koronki. Wyda�y jej si� sto razy bardziej interesuj�ce ni� z�oto. - Sp�jrzcie - szepn�a - zobaczcie, jak s� zrobione. - Wsun�a praw� d�o� w r�kawiczk� i wyg�adzi�a j�. - sp�jrzcie - powt�rzy�a. Ma�y palec r�kawiczki by� tej samej d�ugo�ci co serdeczny. U�miechn�a si� do kole�anek. - Musia�am odziedziczy� paj�cze palce po mojej babce lub prababce, lub nawet praprababce. - Jej du�e, ciemne oczy wype�nione �zami szcz�cia zal�ni�y. Uca�owa�a dziwn� r�kawiczk�. - Poka� co� jeszcze, Mary. Mary �ci�gn�a r�kawiczk� z doprowadzaj�c� je do pasji powolno�ci�. Pozosta�e przedmioty ze skrzynki rozczarowa�y dziewczynki. Zbi�r nieciekawych drobiazg�w: ma�y sk�rzany woreczek z grotem india�skiej strza�y - nie r�ni� si� niczym od dziesi�tk�w, jakie widywa�y jako dzieci, kiedy uwa�a�y jeszcze, �e groty s� interesuj�ce - i zwitek sztywnej, szarej nici. - To przypomina te okropne, sztuczne w�osy, z kt�rych zrobiono nam brody na jase�ki - powiedzia�a Sue. - Tam musi by� co� jeszcze, Mary. - Nie, nic wi�cej nie ma. - Daj mi spojrze� - Sue odsun�a Mary na bok. Przechyli�a skrzynk�, �eby �wiat�o mog�o si�gn�� w ka�d� szpar�. - Tylko kurz - mrukn�a. - Nie. Poczekaj. Tam jeszcze co� jest. Wyci�te wewn�trz litery. - Wytar�a pokryw� skrajem fartucha. - M... A... R... To musi by� jaka� wiadomo�� dla ciebie, Mary. Chod�, zobacz! Mary nachyli�a si� i chusteczk� oczy�ci�a wyryte litery. - Tu jest napisane "Marie... Marie Duclos". To francuskie nazwisko. Musz� by� cz�ciowo Francuzk�. Zanim przyjecha�am do szko�y, mia�am guwernantk�, kt�ra troch� uczy�a mnie francuskiego. M�wi�a, �e nauka �atwo mi przychodzi. Musz� mie� francuski we krwi. - Jest jeszcze co�. "Cou�vent" znowu nazwisko? Nie. O, widz�. Tu jest napisane "Cou�vent des Ursulines" Klasztor Urszulanek. "Nouvelle Orleans". To po francusku Nowy Orlean. Jedna z dziewcz�t roze�mia�a si�. - Mo�e twoja prababka by�a zakonnic�, Mary. Siostra Josepha �achn�a si�. - Och, siostro, przepraszam - szepn�a przestraszona �artownisia. - Zapomnia�am, �e siostra tutaj jest. - Oddacie si� teraz cichej medytacji i modlitwie - powiedzia�a stanowczym g�osem siostra Josepha. Jej czo�o znowu pokry�y zmarszczki. Nast�pnego ranka Mary obudzi�a si� przed wschodem s�o�ca. Pr�bowa�a zasn�� znowu, ale by�a nazbyt przej�ta. �ci�gn�a ko�dr� z ��ka, owin�a j� sobie wok� ramion i przesz�a cicho obok �pi�cych dziewcz�t. Stan�a ko�o otwartego okna. Chocia� by� wczesny czerwiec, w powietrzu �y�a jeszcze pami�� mrozu. Szko�a klasztorna mie�ci�a si� na wysokim zboczu g�r Allegheny. Opar�a czo�o o parapet i czeka�a niecierpliwie na wsch�d s�o�ca, dygoc�c z zimna ci�gn�cego od go�ej pod�ogi. Zacznij si�, dniu - wyda�a milcz�ce polecenie. To jest najpi�kniejszy dzie� ca�ego mojego �ycia i chc�, �eby ju� si� zacz��. Mam teraz szesna�cie lat, sko�czy�am szko��, jestem doros�a i gotowa, by wej�� w �wiat. Chc� go zobaczy�! Czu�a, �e jej serce jest ogromne i gor�ce. Po�o�y�a r�k� na piersi, �eby poczu�, jak mocno bije. U�miechn�a si� na my�l o tym, �e mog�oby wyskoczy� z rado�ci. Co za g�upstwa! Jeszcze dwa dni wcze�niej Mary ba�a si� tych urodzin, ba�a si� momentu otrzymania dyplomu! Klasztorna szko�a sta�a si� jej domem, kole�anki i zakonnice rodzin�. Przebywa�a tu pi�� lat, nawet podczas wakacji, poniewa� jej ojciec i matka ka�dego lata podr�owali do Europy. Tylko na Gwiazdk� opuszcza�a g�ry i jecha�a do du�ego, kamiennego domu w maj�tku ko�o Pittsburga. Jednak i wtedy t�skni�a za klasztorem. Rodzice w czasie �wi�t wydawali zawsze wystawne przyj�cia i dlatego dom by� wci�� pe�en obcych ludzi. Mary czu�a si� tam jak jeszcze jeden go��. Nale�a�a do klasztoru i dr�a�a na sam� my�l o wyje�dzie. Do tej chwili. Teraz nie czu�a nic poza radosnym oczekiwaniem. Jej matka przyb�dzie wraz z ojcem na rozdanie �wiadectw. By�a tego pewna. Skrzynka zapowiada�a przecie� cudowny �wiat wsp�lnych sekret�w i mi�o�ci. Rodzice b�d� z niej dumni. Zdoby�a nagrod� za dykcj� - otrzyma j� podczas ceremonii. A tak�e za sukienk�, kt�r� musia�a uszy� podobnie jak wszystkie dziewcz�ta. By� to ko�cowy sprawdzian �wiadcz�cy o tym, czego zdo�a�y nauczy� j� siostry. �ciegi Mary by�y najdrobniejsze, najbardziej r�wne, a kwiecisty haft po prostu prze�liczny. Przygotowa�a tak�e chusteczki dla swych rodzic�w. U�ciska�a sam� siebie pod zwojami ko�dry, wyobra�aj�c sobie ich zdziwienie i zadowolenie, kiedy wr�czy im "dyplomowy prezent". Jakby potwierdzaj�c jej nadzieje, nad szczytem g�r pojawi�a si� obr�cz s�o�ca, a niebo rozb�ys�o z�otor�ow� po�wiat�. - Wiem, �e si� zgodz� - wyszepta�a Mary do budz�cego si� dnia. Napisa�a ojcu, co chcia�aby dosta� na urodziny i za uko�czenie szko�y. "Prosz�, pozw�l mi pojecha� z Tob� i Mam� do Europy". �wiat�o zala�o okno, a w chwil� potem pok�j. Mary us�ysza�a narzekania budz�cych si� dziewcz�t. - Przesta�cie marudzi� - powiedzia�a, odwracaj�c si� do nich z u�miechem. - Jest pi�kny, cudowny dzie�. Mary nie przeczuwa�a nic z�ego, kiedy siostra Josepha podesz�a do niej po �niadaniu. Zaproszenie do Matki Prze�o�onej nale�a�o do szkolnej tradycji. Ka�da z dziewcz�t ko�cz�cych szko�� sk�ada�a jej kr�tk� wizyt�, �eby po�egna� si� i otrzyma� b�ogos�awie�stwo, zanim zacznie si� zamieszanie zwi�zane z ostatnim dniem. - Co za pi�kny dzie�, siostro Josepho. M�oda zakonnica nagle rozp�aka�a si�. - Tak mi przykro, Mary... - �ka�a. Matka prze�o�ona sta�a w otwartych drzwiach do salonu. - Wejd� moje dziecko i usi�d� - powiedzia�a bez u�miechu, wyci�gaj�c obie r�ce do Mary. Dziewczyna poczu�a skurcz l�ku w piersi. Musia�o wydarzy� si� co� bardzo niedobrego. - Co si� sta�o, Matko? - Chod�. Usi�d�. Musisz by� dzielna. Zdarzy� si� wypadek. Tw�j ojciec nie �yje. - Nie! - krzykn�a Mary. Nie chc�c w to uwierzy�, spr�bowa�a uciec w sw�j wyimaginowany �wiat, gdzie takie rzeczy nigdy si� nie zdarza�y. Odtr�ci�a r�ce Matki Prze�o�onej, krzycz�c! - Nie, nie, nie, nie! Potem zobaczy�a �agodne, jasnoniebieskie oczy starej kobiety, otoczone siateczk� zmarszczek. Kryj�ce si� w nich wsp�czucie upewni�o j�, �e to, co wydawa�o si� zupe�nie niemo�liwe, by�o prawd�. Prawd�, od kt�rej nie ma ucieczki. Krzykn�a cicho. Jak zranione zwierz�. Matka Prze�o�ona obj�a j� i mocno przytuli�a do piersi. - B�g zsy�a nam si��, by�my sprostali naszym troskom, dziecko - powiedzia�a. - Nie jeste� samotna. - Usadowi�a Mary na krze�le. Jego obicie przytrzymywa�y du�e, metalowe �wieki. Jeden z nich uciska� Mary w lew� �opatk�. Jak mog� my�le�, �e co� uwiera mnie w plecy, je�li m�j ojciec nie �yje - pomy�la�a. - Co si� Ze mn� dzieje? Jednak, cho� wydawa�o jej si� to bardzo dziwne, w�a�ciwie ta ma�a natr�tna fizyczna niewygoda pozwoli�a Mary wys�ucha� s��w Matki Prze�o�onej. Wys�ucha� i zrozumie�. Wiadomo�ci dotar�y przez pos�a�ca z biura adwokata pana Macalistaira. Przyby� p�no poprzedniego dnia przywo��c ze sob� wypchan� dokumentami teczk�. W�a�nie te papiery spowodowa�y zw�ok� w zawiadomieniu Mary, wyja�ni�a Matka Prze�o�ona. Jej stara twarz sta�a si� blada i nienaturalnie ponura. Powiedzia�a, �e ojciec Mary umar� przed sze�cioma dniami. Zosta� ju� pochowany, a Mary nie pozwolono nawet wzi�� udzia�u w pogrzebie. Tak postanowi�a pani Macalistair. Matka Prze�o�ona trzyma�a w swoich d�oniach r�k� dziewczyny. - Jest jeszcze co�, o czym musisz wiedzie� - powiedzia�a. - To nawet bardziej bolesne ni� �mier� twojego ojca. - Kobieta, kt�r� uwa�a�a� za swoj� matk�, jest dla ciebie obc� osob�, moje dziecko. Twoja prawdziwa mama umar�a przy porodzie. Potem ojciec przeni�s� si� do Pittsburga, przywo��c ze sob� niemowl�. W kilka miesi�cy p�niej o�eni� si� po raz drugi. Pani Macalistair jest twoj� macoch�. Niech B�g wybaczy mi to, co powiem, ale to okrutna, pozbawiona uczu� Kobieta. Kaza�a ci� zawiadomi�, �e nie jeste� ju� mile widziana w domu swego ojca. Teraz ca�y jego maj�tek nale�y do niej. Widzia�am ostatni� wol� twojego ojca. Napisa�: "Wszystko co posiadam, zapisuj� swojej �onie, Alice, wierz�c, �e otoczy ona mi�o�ci� i opiek� moj� c�rk�, Mary". Jeste� biedna Mary i nie masz ju� domu. Nie wiemy kim s� twoi dziadkowie. Ochrzczono ci� tam, gdzie mieszka� tw�j ojciec, zanim przeprowadzi� si� do Pittsburga. Kiedy ci� tu przywi�z�, powiedzia� mi, �e cho� sam jest protestantem, to jednak twoja matka by�a katoliczk� i zgodnie z jej wol� zostaniesz wychowana w tej wierze. Ko�ci� musi sta� si� teraz twoj� rodzin�, Mary. Nie masz innej. Nagle Mary u�miechn�a si�, co wprawi�o zakonnic� w os�upienie. R�ka Mary by�a lodowata i sztywna. Jej twarz wygl�da�a jak wykuta z kamienia, oczy by�y suche i nic nie widz�ce. Stara zakonnica przerazi�a si�. Mo�e powinna wezwa� lekarza. Zaniepokojona obserwowa�a milcz�c� dziewczyn�. - Ale� ja mam rodzin�, Matko - powiedzia�a Mary. - Moja prawdziwa mama przes�a�a mi wiadomo�� o sobie. To w�a�nie otrzyma�am od niej w spadku. Wszystko, co musz� zrobi�, to odszuka� moich bliskich. - O czym ty m�wisz, Mary? - Moja skrzynka, m�j urodzinowy prezent. - Ale� to tw�j ojciec j� przys�a�, Mary, wiele tygodni temu. Prosi�, by�my j� zatrzyma�y do dnia poprzedzaj�cego uroczysto�� wr�czenia �wiadectw. - Skrzynk� wys�a� m�j ojciec, ale to prezent od mamy. Mojej prawdziwej mamy. Tej, kt�ra mnie kocha�a. Pojad� do Nowego Orleanu. Tam jest m�j dom. 2. - To takie romantyczne - westchn�a siostra Josepha. - To takie niem�dre - pokr�ci�a g�ow� siostra Michaela - Matka Prze�o�ona zrobi�a wszystko co mog�a, �eby wyperswadowa� Mary podejmowanie takiego ryzyka, ale ta dziewczyna zawsze by�a uparta. - Och siostro, niech siostra nie b�dzie dla niej tak surowa - powiedzia�a m�odsza zakonnica. Ostatni raz pomacha�a przez okno w kierunku oddalaj�cego si� wozu, wioz�cego dwie zakonnice i Mary Macalistair do Pittsburga. - Powiedzia�abym, �e Mary jest wytrwa�a, a nie uparta. Je�eli si� czego� podejmowa�a, nigdy nie zawiod�a. Pami�tam, jak ci�ko �wiczy�a, przygotowuj�c si� do deklamacji. A jej haft... Niekt�re �ciegi pru�a po dziesi�� razy, a� wreszcie jej si� uda�o. Nie godzi si� z pora�k�, niezale�nie od tego, jak ci�ka praca j� czeka. - Zobaczy, �e osi�gni�cia oratorskie i pi�kne �ciegi nie na wiele si� jej przydadz�. Ani marzycielstwo. Nie zauwa�y prawdy, cho�by si� o ni� potkn�a. Wspomnisz moje s�owa. - B�g ma w opiece niewinnych, siostro. On zajmie si� Mary. Starsza zakonnica ju� mia�a otworzy� usta, �eby odpowiedzie�, ale gdy spojrza�a na ja�niej�c�, m�od� twarz siostry Josephy, zacisn�a tylko wargi. Mary dostrzeg�a machaj�c� na po�egnanie siostr� Joseph�, ale nim zd��y�a j� pozdrowi�, w�z skr�ci� gwa�townie i klasztor znikn�� jej z oczu. Nie b�d� si� tym przejmowa�a - postanowi�a - to za mn�. Jad� do Nowego Orleanu. Tam jest moje miejsce. Roze�mia�a si� g�o�no, patrz�c na dwie zakonnice, gotowa podzieli� si� swym promiennym nastrojem. Spojrza�y na ni� zaczerwienionymi oczami pe�nymi b�lu i l�ku. Obie wybiera�y si� do Pittsburga, by usun�� chore z�by. Mary zrobi�a wsp�czuj�c� min�, a potem odwr�ci�a g�ow�. Nie pozwol�, �eby cokolwiek zepsu�o ten dzie�, pomy�la�a. Przypomnia�a sobie rado��, z jak� czeka�a na rozdanie �wiadectw i udr�k�, kt�ra zniweczy�a jej nadzieje. Postara�a si� jednak odepchn�� to wspomnienie. B�l by� zbyt �wie�y. Przygl�daj�c si� dzikim kwiatom wczepionym w skalne szczeliny, uciek�a my�lami w fantazj� silniejsz� od wspomnie�. Stara�a si� wyobrazi� sobie matk�. Na pewno mia�a na imi� Marie, tak, jak by�o napisane na skrzynce. To tyle samo co Mary, tyle �e po francusku. Musia�a by� pi�kna, o delikatnej sk�rze i jasnych w�osach, o oczach jak najczystszy, najg��bszy b��kit. Wygl�da�a jak najcudowniejszy anio� z malowid�a w kaplicy. Mary wiedzia�a te�, �e mama przygl�da si� jej teraz, �e spogl�da na d� z nieba i u�miecha si� przepi�knym, szcz�liwym u�miechem, zadowolona, �e Mary jedzie do Nowego Orleanu, tam gdzie powinna by�. Tam gdzie jej dziwne, paj�cze palce b�d� znakiem przynale�no�ci, a nie czym�, czego trzeba si� wstydzi� i co nale�y ukrywa�. R�kawiczki w skrzynce by�y znakiem przes�anym przez matk�. Mary patrzy�a z dum� i czu�o�ci� na swe d�onie. Zagubiona w marzeniach nie zauwa�y�a szarpania wozu, niewygody, niczym nie okrytych, drewnianych �aw, ani ci�aru wolno up�ywaj�cych godzin. Kto� dotkn�� jej ramienia. To przywo�a�o j� do rzeczywisto�ci. Siedz�ca obok niej zakonnica wskazywa�a jaki� punkt na horyzoncie. - Pittsburg - wymrucza�a poprzez nas�czon� olejkiem go�dzikowym szmatk� zas�aniaj�c� jej policzek. - Ooch! To wspaniale! - Mary wychyli�a si� mocno z wozu, �eby lepiej widzie�. Ujrza�a szerokie wst�gi wody, migocz�ce refleksami jasnego s�o�ca. Klasztorne lekcje geografii nabra�y �ycia. Wymawia�a g�o�no brzmi�ce jak muzyka, nazwy rzek: Allegheny... Monongahela... Ohio, l�ni�ce w zielonym krajobrazie, ��cz�ce si� gdzie� w �rodku skupiska budynk�w, komin�w i wie� ko�cielnych. - Och! - wykrzykn�a znowu. Miejsce, gdzie rzeki spotyka�y si�, uderza�o w oczy mnogo�ci� barw: miga�y koszule, sp�dnice i kapelusze male�kich, podobnych do lalek figurek. Parowce wygl�da�y jak zabawki, nad z�oto obramowanymi kominami unosi�y si� ma�e ob�oczki czarnego dymu. - Nie zd��� na statek - j�kn�a. - Jeste�my tak daleko. Po�pieszmy si�, prosz�. Szybko! Ale w�z telepa� si� w tym samym tempie. Wkr�tce miasto i rzeki znik�y z oczu. Mary z trudem zwalczy�a pragnienie, �eby zeskoczy� z wozu i pobiec na skr�ty. Zagryz�a warg� i pochyli�a si� do przodu, jakby pomagaj�c ko�om toczy� si� szybciej. Wydawa�o jej si�, �e min�a wieczno��, nim droga wiod�ca pomi�dzy dwoma masywami skalnymi, doprowadzi�a ich na urwisty cypel g�ruj�cy nad miejscem, w kt�rym wody ��czy�y si� w jeden nurt. Statki by�y tam nadal, ludzie tak�e. Teraz do jej uszu zacz�� dociera� przyt�umiony gwar. Krzyki, gwizdy i ochryp�e wycie syren okr�towych, splata�y si� w jak�� dziwn� melodi�. Odetchn�a z ulg� i opad�a na siedzenie, zaskoczona tym, �e tak bardzo zesztywnia�y jej ramiona i kark. Natychmiast jednak zapomnia�a o odr�twieniu, przej�ta wa�no�ci� chwili. Teraz jej podr� naprawd� si� zaczyna�a. Jeden ze statk�w zabierze j� przez l�ni�c� wod� rzeki do rodziny, do Nowego Orleanu. Ku przygodzie. Mo�e nawet ku mi�o�ci. - Odprowadzimy ci� na statek, Mary - powiedzia�a siedz�ca obok zakonnica, kiedy w�z zatrzyma� si� przy wej�ciu do dok�w. Mary potrz�sn�a g�ow�. - Poradz� sobie, siostro. Niech siostry id� do dentysty, wyrwa� z�by. Od razu poczujecie si� lepiej. - Ale Matka Prze�o�ona powiedzia�a... - Matki Prze�o�onej nie bol� z�by. I tak w niczym nie mog� mi siostry pom�c. Prosz�, id�cie. M�wi� zupe�nie powa�nie. Dam sobie rad�. - Jeste� pewna? - Tak, siostro, jestem. - D�onie Mary ju� ci�gn�y za pasy przytrzymuj�ce baga� z ty�u wozu. Nie by�o tego zbyt wiele, tylko walizka z grubego materia�u, ze szkolnymi ubraniami, strojem na zako�czenie szko�y i przyborami toaletowymi. Tylko walizka. I skrzynka. - Sama to z �atwo�ci� unios�. - Pasy zwisa�y ju� lu�no, Mary trzyma�a baga�, stoj�c obok wozu. - Do widzenia. Odwr�ci�a si� w stron� udekorowanego flagami portu dla parowc�w. - B�g z tob�, Mary - zawo�a�y zakonnice. U�miechn�a si� do nich, odwracaj�c g�ow�. Wygl�da tak �adnie, �e a� dziw - pomy�la�a jedna z si�str. Okre�lenia �adna nie kojarzono zwykle z Mary Macalistair. Zawsze wygl�da�a mi�o i schludnie: orzechowobr�zowe w�osy g�adko splecione i zwini�te w w�ze� z ty�u g�owy, paznokcie kr�tko obci�te i czyste. By�a jednak raczej niska, a mimo widocznej szczup�o�ci s�owo mocny lepiej okre�la�o jej budow� ni� delikatny. Mia�a figur� ch�opca. Ale najbardziej zwraca�y uwag� jej czerwone policzki. W czasach gdy idea�em by�a blada cera, mocne kolory Mary, uwa�ano za wad�. Gdyby nie to, jej oczy mog�yby wyda� si� ca�kiem atrakcyjne - owalne i du�e, w kolorze ciep�ego br�zu, jak mocne porto. Jednak to nie oczy, lecz policzki dostrzegali patrz�cy na ni� ludzie. Jakie to dziwne, pomy�la�a zakonnica, �e dzisiaj jej policzki nie s� tak jaskrawe. Pasuj� do jej szcz�liwego u�miechu. Kiedy pozb�d� si� tego z�ba, a razem z nim b�lu, te� b�d� mog�a si� u�miecha�. Skin�a wo�nicy, by jecha� dalej. Mary przesz�a szybko przez bram� i zatrzyma�a si� oszo�omiona. Nigdy nie widzia�am, �eby dzia�o si� tyle rzeczy naraz, pomy�la�a. Ca�e nabrze�e kipia�o �yciem. Przeje�d�a�y i mija�y si� wozy i powoziki. Pokrzykiwali wo�nice, wsp�zawodnicz�c o miejsce najbli�ej kamiennych schodk�w, kt�rymi schodzili pasa�erowie. Skrzynie i beczki wk�adano i zdejmowano z woz�w. Jednocze�nie gra�o kilka zespo��w, ale bardziej od nich ha�asowa� jeden ze statk�w, wydaj�cy przera�liwe gwizdy. Pomi�dzy muzykantami biega�y dzieci, w pobli�u ta�czyli m�odzi. Mary obserwowa�a ich maj�c ochot� przy��czy� si�. Potem zagapi�a si� na czarnosk�rych m�czyzn d�wigaj�cych towary. Nigdy wcze�niej nie widzia�a Murzyn�w, wi�c sta�a zafascynowana i speszona. Wychowywana przez �arliwych zwolennik�w abolicjonizmu, nie mog�a zrozumie�, jak to mo�liwe, �e niewolnicy �piewaj� i �miej� si�. Szuka�a wzrokiem kajdan, ale nie zdo�a�a ich dostrzec. Wtem zauwa�y�a bia�ego m�czyzn� ze zwini�tym biczem w r�ku. Siedzia� na koniu w pobli�u roz�adowywanego wozu. Wzdrygn�a si� i odwr�ci�a wzrok. Trzy statki. Ka�dy kolejny by� wi�kszy i robi� silniejsze wra�enie ni� poprzedni. Ich wysokie kominy zwie�cza�y z�ote korony. Wyci�te w skomplikowany wz�r i r�wnie� poz�acane barierki, okala�y pok�ady statk�w. Najwi�kszy mia� trzy poziomy, L�ni�cy mosi�ny dzwon, taki sam reling i drzwi o pomalowanej na z�oto futrynie. Na os�onie gigantycznego ko�a �opatkowego namalowano miasto o z�otych wie�ach otoczone jaskrawymi kwiatami. Z�ote litery g�osi�y nazw� statku i malowid�a: "City of Natchez". Tego by�o zbyt wiele. Mary kr�ci�a g�ow� raz w jedn�, raz w drug� stron�, staraj�c si� niczego nie przegapi�. "Z drogi" - s�ycha� by�o zewsz�d, od wo�nic�w, od spiesz�cych si� m�czyzn, od ch�opc�w nios�cych baga�e. "Z drogi", us�ysza�a Mary za sob� i zosta�a zepchni�ta na bok przez w�zek za�adowany skrzyniami, walizami i pud�ami na kapelusze. Od uderzenia zabola�o j� rami�, ale nie przej�a si� tym. To by�o �ycie, barwne, podniecaj�ce, radosne. To by� �wiat, kt�rego cz�� stanowi�a. Wsun�a sw� skrzynk� mocniej pod pach� i wkroczy�a w nadbrze�ny chaos. - Przepraszam, gdzie mog�abym kupi� bilet? - pr�bowa�a zapyta� przynajmniej z p� tuzina ludzi, ale wszyscy mijali j� �piesznie, nie s�ysz�c cichego, grzecznego g�osu. Musz� si� dosta� na statek, postanowi�a. Tam b�d� mieli bilety. Jednak nim zrobi�a trzy kroki, co� stan�o jej na drodze, potem odepchni�to j� mocno. Tak by�o za ka�dym razem, gdy pr�bowa�a si� ruszy�. Musz� to zrobi� - powiedzia�a sobie - wi�c zrobi�. Skrzynka wbija�a si� jej w bok, a torba ci��y�a na ramienu. Przez chwil� mia�a ochot� si� rozp�aka�. Nagle zobaczy�a ma�y, pomalowany na czerwono budynek. Z�ote litery na bia�ej tablicy nad drzwiami informowa�y: "Bilety i op�aty baga�owe". Sta� niezbyt daleko i droga wydawa�a si� wolna. Mary ruszy�a biegiem, torba obija�a si� o nogi, skrzynka niebezpiecznie wysuwa�a spod ramienia. Wewn�trz budynku panowa� p�mrok. Po ostrym s�o�cu na zewn�trz by�a to tak wielka odmiana, �e przez chwil� nic nie widzia�a. Zamruga�a oczami. Cho� i tutaj k��bi� si� ha�a�liwy t�um, przy kasach panowa� wi�kszy porz�dek. Przed wysokim kontuarem ustawi�y si� trzy szeregi ludzi. Miejsce wydawa�o si� oaz� spokoju po�r�d zgie�ku. Wzd�u� �cian sta�y niskie, drewniane �awki. Mary zauwa�y�a, �e z jednej wstaje jaka� kobieta i odchodzi. - Dzi�ki Bogu - wyszepta�a. Po�o�y�a skrzynk� i torb� na wolnym miejscu, wytar�a r�ce i twarz wyj�t� z kieszeni chusteczk�. Potem poprawi�a niciane r�kawiczki, wyg�adzi�a pomi�t� sp�dnic� i przesun�a czepek na w�a�ciwe miejsce. Poczu�a, �e znowu jest sob�. Zbeszta�a si� za to, �e tak �atwo straci�a g�ow�. Wybra�a najkr�tsz� kolejk� i ruszy�a w jej stron�. - Lepiej nie zostawiaj swoich rzeczy, panienko - odezwa�a si� stoj�ca w pobli�u kobieta. - Tu pe�no takich, co z tego �yj�. Mary pospieszy�a z powrotem do �awki. Si�gn�a po skrzynk� i nagle usiad�a obok. Kolana jej dr�a�y. Czu�a, �e ca�e podniecenie i zdecydowanie gdzie� znikn�o. By�a samotn� i przera�on� dziewczynk�. Co ja wyprawiam? - krzycza�a bezg�o�nie. Wcale nie pomy�la�am o z�odziejach. Nigdy o niczym nie my�l�. Nie wiem, co robi�. Nie wiem, jak cokolwiek za�atwi�. Nigdy nigdzie nie by�am sama. Matka Prze�o�ona mia�a racj�. To, co robi�, jest g�upie. Chcia�abym by� z powrotem w klasztorze. Tu jest dom wariat�w. Jej my�li przerwa� odg�os dzwon�w z nabrze�a. Mary rozejrza�a si� nerwowo. Wok� sta�o mn�stwo ludzi. Elegancko ubrane damy i panowie w sk�rzanych kurtkach obszytych fr�dzlami o twardych spojrzeniach i pomarszczonych, br�zowych twarzach, m�czy�ni i kobiety o bosych stopach, w wyblak�ych, pocerowanych ubraniach, dzieci w r�nym wieku biegaj�ce swobodnie lub trzymane mocno przez doros�ych. Wszyscy oni wydawali si� wiedzie�, co robi�, rozumie� to ca�e zamieszanie woko�o. Nikt nie wygl�da� na przestraszonego. Tylko ja - pomy�la�a Mary. Potem dzwon zabrzmia� jeszcze raz. Mary poci�gn�a za r�kaw t�g�, siw� kobiet� stoj�c� obok. - Przepraszam - powiedzia�a - czy ten dzwon oznacza, �e statek odp�ywa? Kobieta odwr�ci�a si� i spojrza�a badawczym wzrokiem na Mary. Kiedy jednak zobaczy�a pe�ne przera�enia oczy dziewczyny, schludny, szary str�j i czepek, jej twarz z�agodnia�a. - To w�a�nie ma oznacza�, ale nie martw si�. Wsadzaj� wszystkich na pok�ad przed jedenast� rano, a potem ka�� siedzie� do czwartej po po�udniu, dop�ki nie za�aduj� towaru. Znam ich dobrze. To twoja pierwsza rzeczna podr�? Mary przytakn�a, staraj�c si� u�miechn��? - I jeste� ca�kiem sama? - Tak, prosz� pani - przyzna�a Mary. Przypomnia�a sobie ostrze�enia Matki Prze�o�onej. Samotnie mog� podr�owa� jedynie starsze damy, chocia� rzadko im si� to zdarza. M�ode nigdy. Tylko prostym kobietom to uchodzi. - W�a�nie umar� m�j ojciec - Mary po�pieszy�a z wyja�nieniem - i jad� do babki, do Nowego Orleanu. Jest teraz jedyn� blisk� osob�, jak� mam. Mama umar�a dawno temu. - Biedna go��beczko - g�os kobiety by� pe�en wsp�czucia. Sta� tu ze mn�, moja droga. Nazywam si� Watson. Znam t� rzek� r�wnie dobrze jak kapitan. A czego sama nie wiem, wie pan Watson. Wsiad� na pok�ad, �eby znale�� nam dobre miejsca. Daj mi pieni�dze na bilet. Ju� on przypilnuje, �eby ci� nie oszukali. A potem odprowadzi nas do kabiny. - Bardzo pani dzi�kuj�. - Mary poszpera�a w kieszeni i wyci�gn�a zwitek banknot�w, przes�anych przez ojca razem z drewnian� skrzynk�. Wr�czy�a pieni�dze pani Watson. - Nie wiem, ile kosztuje bilet. - Niech B�g b�ogos�awi twoje niewinne serce, dziecko, ale nigdy nie dawaj obcym wszystkich swoich pieni�dzy. Bilet kosztuje znacznie mniej. Powiem panu Watsonowi, �eby przechowa� dla ciebie reszt�. Stoj�ca w pobli�u wystrojona w pi�ra kobieta odwr�ci�a si� z niesmakiem. T�usty kurczak dojrza� do oskubania - zamrucza�a cicho - i kto� mnie w tym ubieg�. 3. Pani Watson obj�a r�k� ramiona Mary, a jej br�zowy szal o grubych fr�dzlach rozpostar� si� jak skrzyd�o pulchnej kuropatwy. - R�b to, co ci m�wi�, moja droga, a wszystko b�dzie dobrze. Wiem, jak opiekowa� si� m�odymi dziewcz�tami. C�, sama wychowa�am pi��, a na dodatek jeszcze czterech ch�opc�w. Jak si� nazywasz, dziecko? - Mary Macalistair. To by�y pierwsze s�owa, jakie uda�o si� Mary wypowiedzie� od paru godzin. Pani Watson nie milk�a ani na chwil�. Musia�a jednak zapyta� o nazwisko Mary, �eby przedstawi� j� swemu m�owi. Wysoki, chudy, cichy m�czyzna u�miechn�� si� do dziewczynki, a pani Watson szczeg�owo opowiedzia�a mu o smutnej sytuacji, w jakiej znalaz�a si� Mary. Nie przerywaj�c ani na chwil�, poinformowa�a tak�e Mary o sklepie, kt�ry z du�ym powodzeniem prowadzi� pan Watson w Portsmouth. M�wi�a te� o sprytnych transakcjach przeprowadzanych przez niego w Pittsburgu, dok�d je�dzi� cztery razy w roku, by zape�ni� p�ki swego sklepu najnowszymi towarami. Pani Watson chwyci�a rami� Mary, kiedy ruszy�y za smutn� figur� pana Watsona, przedzieraj�cego si� przez kolorowy t�um. Krzykn�a jej do ucha, �eby si� nie martwi�a o baga�. - Pan Watson jest naprawd� silny i bardzo uwa�ny. Z �atwo�ci� da sobie rad� z twoim i naszym baga�em. Mary stara�a si� nie okaza�, jak bardzo jest zawiedziona, gdy pan Watson poprowadzi� je w stron� najmniejszego statku. Kiedy podeszli bli�ej zauwa�y�a, �e ob�azi z niego farba, a z�ocenia dawno ju� straci�y blask. - P�yniemy "Cairo �Queen" - dono�nym g�osem obwie�ci�a pani Watson. - W�a�ciciel jest przyjacielem pana Watsona, b�dziemy wi�c mieli najlepsz� obs�ug�. Za nic bym nie wsiad�a na kt�ry� z tych dziwacznych, nowych statk�w. Pe�ne bogatej ho�oty, p�ywaj�, jakby to by�y wy�cigi. Tylko w ostatnim miesi�cu dwa wybuch�y, a ci, kt�rzy si� nie spalili, uton�li. "Queen" nie p�ywa mo�e tak szybko, ale za to dowiezie ci� tam, gdzie chcesz. A w drodze nie oszcz�dza na jedzeniu. P�niej, w czasie kolacji Mary stwierdzi�a, �e opinia jej towarzyszki o jedzeniu by�a s�uszna. Wcze�niej jednak pani Watson pokaza�a jej wszystkie cudowno�ci statku, zalewaj�c j� przy tym nieprzerwanym, osza�amiaj�cym potokiem s��w. Najpierw zaprowadzi�a Mary do damskiej kabiny, sprawdzi�a materace i wybra�a dla nich dwa s�siednie ��ka. Pokaza�a jak zasun�� zas�ony, �eby uzyska� troch� prywatno�ci. Zwr�ci�a uwag� dziewczyny na mi�kkie poduszki i ko�dry, dywan o kwiecistym wzorze, na stoj�ce obok w umywalni misy i dzbanki malowane w kwiaty, i na ubikacj� odgrodzon� drzwiami. Kabina dla m�czyzn by�a wi�ksza. Sta�o tu trzydzie�ci pi�� ��ek, a nie dwadzie�cia, jak w damskiej. Nie by�o te� miejsca na odosobnienie. Pan Watson odpowiedzia� �onie na wszystkie pytania dotycz�ce m�skiej kwatery. Zda� jej te� relacj� z tego, co dzieje si�, kiedy po kolacji panie udaj� si� na spoczynek. Pani Watson szybko mu jednak przerwa�a, twierdz�c, �e Mary jest jeszcze zbyt m�oda, �eby s�ucha� o takich rzeczach, jak picie, hazard i palenie. A szczeg�lnie nie powinna wiedzie�, o czym rozmawiaj� m�czy�ni, kiedy zostaj� sami. Musi jedynie zrozumie�, �e rano najlepiej je�� �niadanie bez pogaduszek, czy podzwaniania widelcem i no�em. Mary pr�bowa�a wyobrazi� sobie milcz�c� pani� Watson, ale bez skutku. Nie mia�a zreszt� na to czasu. Starsza dama pokazywa�a jej cuda salonu, du�ego, centralnego pomieszczenia, gdzie pasa�erowie sp�dzali wolny czas i spo�ywali posi�ki. Sto�y spod �cian przesuwano wtedy na �rodek, t�umaczy�a pani Watson, i przystawiano do nich krzes�a. - Zobaczysz Mary, jak elegancka jest zastawa. Srebrne widelce tak ci�kie, �e trudno je utrzyma� w r�ku, i srebrne talerze roznoszone przez ch�opc�w w r�kawiczkach. Wszystkie �yrandole zapalone. Odbijaj�c si� w lustrach wygl�daj� jak gwiazdy. Zobaczysz. I czerwone, pluszowe obicia ze z�otymi fr�dzlami. I czerwone chodniki, grube, jak trawa na pastwisku. Za�o�� si�, �e nigdy nie widzia�a� czego� podobnego. Mary rzeczywi�cie nie widzia�a. Przyzwyczajona do surowej atmosfery klasztoru nie dostrzega�a, �e tu, na statku, plusz by� wy�wiechtany od d�ugiego u�ywania, a poz�ota wyblak�a. Poczu�a nagle, �e znowu chce jej si� p�aka�. Czy�by pope�ni�a jaki� straszliwy b��d? Mo�e powinna wysi���? Jednak�e seria gwizd�w oznajmi�a w�a�nie odej�cie statku. Pani Watson poci�gn�a Mary na pok�ad, �eby spojrze� na oddalaj�cy si� brzeg. Mary ledwie zwr�ci�a na to uwag�. Oczami pe�nymi zdumienia wpatrywa�a si� w gigantyczne, b��kitne ko�o �opatkowe na rufie. Obraca�o si�, unosz�c kropelki wody i rozrzucaj�c je jak diamenty. Podobny do �ab�dzia statek sun�� ku �rodkowi szerokiej rzeki. Bryza musn�a pieszczotliwie jej zarumienion� twarz i Mary roze�mia�a si� g�o�no. W jednej chwili jej smutek prys�. Zwyk�y statek przemieni� si� w magiczny okr�t, nios�cy j� w czarodziejsk� podr�. Wydawa�o si�, �e jej l�ki i troski zmala�y, oddali�y si� jak brzeg rzeki. Ruszy�a w stron� rufy. Wyci�gn�a d�onie, pr�buj�c uchwyci� krople wody spadaj�ce z ko�a i podnie�� je do ust. Rzeka by�a szeroka, pi�kna i silna. Zabierze mnie od wszystkiego co z�e i bolesne - pomy�la�a. Do mojej prawdziwej rodziny, do kobiety o paj�czych palcach - takich jak moje - do mojego dziedzictwa. Do Nowego Orleanu. Pani Watson nie pozostawi�a Mary zbyt wiele czasu na posmakowanie nowo odkrytego uczucia szcz�cia. - Odejd� st�d - zbeszta�a j� - bo przemokniesz i przezi�bisz si� na �mier�. Dwie godziny p�niej spaceruj�c w k�ko po pok�adzie, wci�� jeszcze opowiada�a Mary historie chor�b swoich dzieci. Najwyra�niej jej potomstwo bez przerwy znajdowa�o si� o krok od �mierci lub kalectwa. - Dlaczego zatrzymujemy si�? - zdo�a�a wtr�ci� Mary. Statek p�yn�� znacznie wolniej, kieruj�c dzi�b w stron� zalesionego brzegu. Potok s��w, wylewaj�cy si� z ust pani Watson, tak�e nieco zmieni� kierunek. - Co� albo kogo� mamy zostawi� na brzegu lub z niego zabra�, a mo�e jedno i drugie. Na brzegach rzeki le�� miasta i "Queen" zatrzymuje si� w nich od czasu do czasu, je�eli mo�e na tym zarobi�. Chwyci�a za ozdobny reling i wychyli�a si�, ods�aniaj�c halk� z grubego p��tna i solidne, czarne buty na wysokich obcasach. - Hej! - krzykn�a. - Wy tam na dole. Jak si� to miejsce nazywa? - Nie wiem, pszepani. Tu wszystko wygl�da tak samo. Kto by tam zna� nazwy. Pani Watson nie zniech�ca�a si� tak �atwo. - Je�eli nie wiesz, to zapytaj kogo�, kto wie - poleci�a. Czarny m�czyzna wzruszy� ramionami i odszed�. Pani Watson wyprostowa�a si�, jej twarz spurpurowia�a. - Nie wiem, po co w og�le zawracam sobie g�ow�, pytaj�c czarnucha. Mary spojrza�a na ni� zaskoczona. Nigdy nie s�ysza�a s�owa "czarnuch" wypowiedzianego g�o�no. R�wnocze�nie jednak poczu�a ch�� przyjrzenia si� z bliska niewolnikom. Z do�u doszed� j� g�os: - To jest Rochester, pszepani. Mary podesz�a bli�ej do nadburcia i spojrza�a w d�. M�czyzna by� bardzo du�y i bardzo czarny. Dziewczyna patrzy�a na niego z oczami i buzi� szeroko otwartymi ze zdziwienia, zupe�nie zapominaj�c, jak si� powinna zachowa�. Murzyn zobaczy� j� i u�miechn�� si�. Mary, zachwycona, odpowiedzia�a u�miechem. Unios�a nieznacznie d�o�, jakby chc�c mu pomacha�. W tym samym momencie u�wiadomi�a sobie, �e to obcy m�czyzna, opu�ci�a wi�c r�k� i wzrok. Fala czerwieni zala�a jej twarz. Zacz�a kr�ci� jedn� z licznych drewnianych ga�ek ozdabiaj�cych reling, udaj�c, �e w�a�nie po to podnios�a r�k�. Ku jej przera�eniu, ga�ka odpad�a i potoczy�a si� na pok�ad. Mary podbieg�a, by j� z�apa�, czuj�c si� niezr�cznie i �miesznie. - Na lito�� bosk� - fukn�a pani Watson - co ty u licha wyprawiasz, Mary? Co si� sta�o? Mary by�a wdzi�czna, �e jej zmieszanie pozosta�o niezauwa�one. Podnios�a ga�k� i wsun�a j� na ko�ek. - Dotkn�am jej i opad�a, pani Watson. - My�l�, �e lepiej w takim razie trzyma� si� z dala od burty. Cofnij si� tutaj. St�d te� zobaczysz, jak przybijamy do brzegu. To miasto nazywa si� Rochester. Mary pozosta�a z pani� Watson przez par� minut. Ale ciekawo�� wkr�tce popchn�a j� w stron� dziobu. Statek podp�ywa� do cypla na wschodnim brzegu. Ci�kie liny z p�tlami na ko�cach frun�y z niewidocznego dla niej dolnego pok�adu do r�k podekscytowanych ma�ych ch�opc�w na brzegu. Walczyli i popychali si�, �eby zdoby� przywilej zarzucenia p�tli na przygotowany w tym celu drewniany pal. Na brzegu zebra� si� t�um m�czyzn, kobiet i dzieci. Kiedy dwie k�adki zosta�y opuszczone, podeszli bli�ej. W tym momencie wybuch�o ma�e piek�o. Krzyki z brzegu, krzyki ze statku, ha�as dzwonk�w, gwizdy, ch�opcy przebiegaj�cy po k�adce ze statku i na statek, s�abe protesty pop�dzanej krowy. Przez ten zgie�k przebi� si� w�adczy, dono�ny g�os. - Dawaj tutaj. Ja �aduj� ten towar. Po jednej z k�adek zszed� Murzyn, trzymaj�c na swych hebanowych ramionach dwie olbrzymie bary�ki. Za nim pod��a� bia�y m�czyzna, w �akiecie zapi�tym na mosi�ne guziki i w czapce z daszkiem, sprawdzaj�c tre�� trzymanego w r�ce dokumentu. - Beczki z gwo�dziami dla Hinkla. Wyst�p. W tym momencie jaki� m�czyzna przepchn�� si� przez t�um. - M�j mu� nie b�dzie ci�gn�� wozu obok tej narowistej krowy - powiedzia�, wskazuj�c na tarasuj�c� wej�cie na statek oszala�� z przera�enia ja��wk�. - Rozumiem go - powiedzia� Murzyn. - Gdzie jest pa�ski w�z, panie Hinkle, po�o�� tam gwo�dzie. T�um rozst�pi� si�, robi�c mu przej�cie. Murzyn wr�ci� szybko na statek, a Hinkle wymieni� kilka srebrnych monet na papier trzymany przez m�czyzn� w mundurze. Uwaga t�umu przenios�a si� teraz na porykuj�c� krow�, kt�ra za nic w �wiecie nie chcia�a wej�� na k�adk�. M�czyzna w mundurze wsadzi� r�ce do kieszeni i opar� si� o drzewo, ignoruj�c zamieszanie. Inni doradzali marynarzom, co powinni zrobi�, albo te� pokpiwali z nich dobrodusznie. Mary r�wnie� parskn�a �miechem. Pani Watson wyg�osi�a - i to nie w dw�ch s�owach - swoj� opini� na temat tego, co si� powinno zrobi�. Po chwili do gapi�w do��czyli inni ludzie ze statku. Mary zobaczy�a Murzyna, kt�ry wcze�niej ni�s� beczki. Stan�� w�r�d tragarzy i za�miewa� si� do �ez. Zauwa�y�a tak�e trzech czerwonosk�rych, ubranych w sk�rzane kurtki z fr�dzlami. Wyci�gn�a szyj�, �eby ich lepiej widzie�. O tak, mieli te� mokasyny. Mary westchn�a cicho. To by�o takie romantyczne. Mimo z�ego zdania, jakie zakonnice mia�y o powie�ciach, ona i wszystkie jej kole�anki przeczyta�y "Pogromc� zwierz�t" i "Ostatniego Mohikanina". Pani Watson westchn�a r�wnie�. - To wszystko jest bardzo nudne. Chod�, Mary. Wejd�my do �rodka. Co za pomys�! �eby ludzie musieli czeka� na krow�! - Czy mog�abym jeszcze chwil� popatrze�? - spyta�a Mary. - Przyjd� do pani p�niej. - Co? Mam zostawi� m�od� dziewczyn� sam� w t�umie obcych? Nie by�abym Muriel Watson. Nikt mi nigdy nie zarzuci, �e nie zrobi�am tego, co by�o moim obowi�zkiem. Pami�tam jak pewnego razu... Mary pu�ci�a mimo uszu wspomnienia pani Watson. By�a zafascynowana zmaganiami z krow�. M�czyzna w mokasynach pr�bowa� w�a�nie ruszy� j� z miejsca. Obj�� ramieniem szyj� zwierz�cia i mocno �ciskaj�c gwa�townie poci�gn��. Krowa rykn�a �a�o�nie. - Zabije moj� krow� - rozleg� si� kobiecy g�os. Urz�dnik w mundurze odszed� od drzewa. - Hej tam, do�� tego! - wrzasn��. - Krowa ma by� zaokr�towana, a nie uduszona! - Ruszy� w stron� statku. - Polega� na Indianach... - mrukn��. Czerwonosk�ry rozlu�ni� uchwyt. Urz�dnik odwr�ci� si� w stron� Murzyna. - Joshua - krzykn��. - chod� i zr�b porz�dek z tym towarem. Du�y, czarny m�czyzna podszed� do krowy. - Sp�jrz no, krowo - powiedzia� g�o�no. - Pami�tasz, co si� sta�o w Jerycho, ha? S�dz�, �e nie chcesz upa��. Rusz si� wi�c. Wzi�� sznur, kt�ry by� obwi�zany wok� krowiej szyi i w�o�y� koniec pomi�dzy swoje z�by. Zanim ktokolwiek zorientowa� si�, co robi, stan�� tu� za zwierz�ciem i swoimi du�ymi d�o�mi silnie chwyci� wierzgaj�ce, tylne nogi. Uni�s� je i popchn�� krow� w stron� k�adki. U�miecha� si� szeroko, pokazuj�c du�e, bia�e z�by zaci�ni�te na postronku. - Jak taczk� - sp�jrz no - powiedzia�a pani Watson. - Na to bym nie wpad�a. T�um �mia� si� i klaska�. Ch�opcy gwizdali i podskakiwali z uciechy. Mary te� uderza�a w d�onie. Zdziwiona krowa wesz�a na k�adk�, sm�tnie porykuj�c. K�tem oka Mary zauwa�y�a b�ysk. W d�oni Indianina, kt�remu nie uda�o si� zaokr�towa� krowy, mign�o co� jasnego. Szed� w stron� statku z podniesion� r�k�. - Zrobi�e� ze nie g�upca, co czarnuchu? - krzykn��. On trzyma tomahawk - pomy�la�a Mary. O, ma pi�ra przy trzonku, tak jak to opisywali w ksi��kach. Och, Bo�e w niebiesiech, chce nim rzuci�! - Uwa�aj, Joshua! - krzykn�a. Jej r�ka sama odnalaz�a ozdobn� ga�k� na balustradce. Odkr�ci�a j� i cisn�a w l�ni�cy tomahawk. Us�ysza�a nieprzyjemnie g�uchy odg�os, kiedy kulka uderzy�a m�czyzn� w skro�. - Och nie - j�kn�a - co ja zrobi�am? - Co ty zrobi�a�? - spyta�a pani Watson. - Chod� st�d szybko, zanim ktokolwiek zorientuje si�, �e to ty. - Wzi�a Mary za rami� i poci�gn�a j� wzd�u� pok�adu przez salon do damskiej kabiny. - Nie chcia�am go zrani� - �ka�a Mary - ale on chcia� rzuci�... - Ciii, dziecko. Im mniej b�dziesz papla�, tym mniejszy b�dzie k�opot. Lepiej, �eby nikt nic nie m�wi�. I trzymaj si� z dala od pok�adu. Niech posp�lstwo samo za�atwia swe porachunki. Chod�, umyjesz twarz. Nied�ugo b�dzie kolacja, musimy by� gotowe. Paplanina pani Watson dzia�a�a uspokajaj�co. Wypyta�a Mary o jej garderob� i zadecydowa�a, �e sukienka uszyta na zako�czenie szko�y b�dzie odpowiednia. Wyt�umaczy�a, �e wszystkie baga�e s� w pomieszczeniu obok biura kapitana. Posz�a tam z Mary. Poleci�a jednej z czarnych pokoj�wek wyprasowa� sukienk� Mary i jej w�asn� i przynie�� je szybko do kabiny. - To ulubiona suknia pana Watsona - powiedzia�a. - Zawsze zabieram j� w podr�, bo gdy j� nosz� podczas kolacji, czuj� si� jak na przyj�ciu. Za�� pantofle, s� �adne cho� bardzo niepraktyczne. Pomog� ci si� uczesa�. B�dziesz kr�low� statku. Czy� nie �adna z niej dziewczyna? - pani Watson zapyta�a g�o�no kapitana. - To sierota, jej historia jest bardzo smutna. Wzi�am j� na swe �ono, jak Abraham jagni�. Mary, przywitaj si� z kapitanem. Jestem pewna, �e chce, by�my usiad�y ko�o niego. Sierota w swej pierwszej podr�y rzek�... Kapitanie, st� wygl�da tak elegancko. Jaki pi�kny, gruby obrus. Prawda, Mary? Na "Queen" st� zawsze wygl�da dobrze. M�j m��, pan Watson, zna w�a�ciciela statku... to znaczy jednego z w�a�cicieli, wiem, �e jest ich ca�a gromada... pan pami�ta, kapitanie, ja i pan Watson zawsze podr�ujemy na "Queen". Kapitan zamrucza� przez swoje obfite bokobrody, �e bardzo dobrze pami�ta pani� Watson. Potem zaj�� si� nalewaniem g�stej, br�zowej zupy ze stoj�cej przed nim wazy. Kelnerzy zabierali talerze i ustawiali je przed ka�dym z dwudziestu sze�ciu pasa�er�w. Statek nie mia� nawet po�owy kompletu w kabinach. Zarabia� g��wnie na frachcie i pasa�erach, kt�rzy podr�owali pomi�dzy pakami, skrzyniami i byd�em przewo�onym na ni�szym pok�adzie. Za takie miejsce p�aci�o si� tylko dziesi�� cent�w dziennie, a prowiant bra�o ze sob�. Tak jak obiecywa�a pani Watson jedzenie dla pasa�er�w mieszkaj�cych w kabinach by�o bardzo smaczne i w wielkiej obfito�ci. Po pierwszych dwudziestu minutach kolacji Mary dosz�a do wniosku, �e nikt nie zamierza wspomnie� incydentu z ga�k�. To musia�o oznacza�, �e Indianinowi nic si� nie sta�o. Uspokoiwszy si�, z przyjemno�ci� zjad�a kurczaka z mocno omaszczonymi ziemniakami, �wie�� fasolk�, marchewk�, pszenne bu�eczki i co� przepysznego z zielonych pomidor�w i mleka. R�wnie� z przyjemno�ci� rozmawia�a ze swoj� s�siadk�. - Mam osiemdziesi�t siedem lat - m�wi�a do Mary - i jeszcze wszystkie z�by. S�ysza�am o tych statkach i pomy�la�am, �e je�eli mam zamiar pop�yn�� jednym z nich przed �mierci�, lepiej �ebym ruszy�a si� teraz. No i jestem. Wsiad�am z moj� krow� w Rochester i p�yn� a� do Crown City. Dobre trzysta mil. S�dz�, �e to mi wystarczy. Po drugiej stronie Mary, niespodziewanie milcz�ca pani Watson poch�ania�a jedzenie z pe�n� po�wi�cenia �ar�oczno�ci�. Dopiero, kiedy rozprawi�a si� z ostatnim k�sem, odzyska�a g�os. - Teraz mo�emy si� troch� poudziela� towarzysko, Mary. Oczywi�cie w�r�d pa�. Panowie czekaj� z niecierpliwo�ci�, �eby�my wysz�y, aby mogli wyci�gn�� swoje cygara i inne diabelstwa. Rzuci�a zalotne spojrzenie kapitanowi, kt�ry u�miechn�� si� s�abo, ale ochoczo podni�s� si�, �eby odsun�� pani Watson krzes�o i pom�c jej wsta� od sto�u. Kiedy wr�ci�y do kabiny, pani Watson przedstawi�a siebie i Mary dwunastu damom, z kt�rymi dzieli�y pok�j. - Dzielna, ma�a sierota - powiedzia�a im - jedzie a� do Nowego Orleanu, do swojej babki, kt�rej nigdy nawet nie widzia�a. Panie odpowiedzia�y cichymi okrzykami pe�nymi sympatii. Zanim pani Watson znowu zacz�a m�wi�, Mary skorzysta�a ze sposobno�ci, �eby zapyta�, czy kt�ra� z nich mo�e jej powiedzie�, jak wygl�da No